W tym znajdujący się w Londynie, dużym królewskim parku, z racji iż jest to dość popularne miejsce, zwykle można spotkać wiele osób. Poza zadbanymi zielonymi terenami, znajduje się tu także niewielkie jezioro. W miejscu tym bogato rosną przeróżne gatunki drzew, czy roślin. Wszystko to jest jednak bardzo pielęgnowane. W wolnych chwilach dużo osób wybiera właśnie Hyde Park na spacer, czy odpoczęcie na jednej z ławek w tym malowniczym miejscu, bez względu na porę dnia.
Urodziła się w niewielkim miasteczku oddalonym raptem o 40 kilometrów od Londynu. Nie przywykła do tłumów, hałasu, zastawionych samochodami ulic. W ogóle nie czuła się dobrze w deszczowej, wietrznej, smutnej Anglii. Marzyła o podróży gdzieś daleko; gdzieś, gdzie słoneczne dni zdarzają się częściej i gdzie ludzie wydają się pogodniejsi. Taki wyjazd mógłby być bardzo oczyszczający, ale Voice, jak większość współczesnych ludzi, była zajęta wszystkim poza odpoczynkiem. Żyła studiami i rachunkiem za światło, który dostawała niższy niż mugolscy sąsiedzi (lumos ratowało jej portfel przed utratą wagi). Najpiękniejsze zakątki świata wciąż zostawały tylko mglistymi marzeniami, które być może zostaną kiedyś spełnione. Choć wąskie, londyńskie uliczki miały swój urok, były ograniczające. Jasne, czasami można było znaleźć na nich jakąś osłabioną niewiastę, ale rozjechane gołębie i brudne kałuże stanowiły widok znacznie powszechniejszy. Voice nie rozumiała, jak można mieszkać tu przez całe życie i nie zwariować. Odkąd tylko znalazła mieszkanie w mugolskiej dzielnicy, nie potrafiła ścierpieć tej ciasnoty. Wciąż powtarzała, że na starość kupi sobie ładny domek gdzieś daleko stąd i cały obsadzi kwiatami, a do szczęścia będzie jej brakowało tylko wysiedzianego fotela. Bardzo chciała odpocząć. Poczuć zapach prawdziwego, świeżego powietrza, a nie tego, którym oddycha osiem milionów innych osób roztrwonionych po pełnych samochodów ulicach. Chciała przypomnieć sobie, że istnieje świat inny niż duszny Londyn, który wydawał się lepić od brudu i ludzkich ciał. Wielkie miasta mogą fascynować, wielkie miasta są pełne świateł i dźwięków, ale czy nie piękniejsze jest światło słoneczne i cichy szum wiatru? Voice nie miała swojego świata. Nie było nim malutkie Windsor ani wielki Londyn, ani gwarny Hogwart. Nigdzie nie potrafiła się odnaleźć, bo wszędzie jej czegoś brakowało. Albo zapachu kwiatów, albo ciepła drugiego człowieka. A teraz wierzyła, że może mieć i swoje kwiaty, i swojego Percy'ego, w dodatku już niedługo. Liczyła na chwilę wytchnienia, na możliwość wzięcia głębokiego oddechu. Na spokój. Czekała na chwilę, gdy czyjś krzyk lub klakson nie będą jej przeszkadzać w słuchaniu bicia własnego serca. - Dziękuję - kąciki jej pełnych ust znów powędrowały ku górze w aprobacie dla komplementu. Czuła na sobie jego wzrok, jego ciepło. Nie mogła się powstrzymać, by co jakiś czas nie zajrzeć w jego głębokie, czekoladowe oczy, w których odbijał się jego piękny uśmiech. Był niewiarygodnie przystojnym mężczyzną, przyciągał wzrok, mimo że dookoła przecież roiło się od oznak wiosny. Wesołe iskry w jego tęczówkach były najbardziej pożądaną przez nią oznaką, a że wywoływał je jeden jej uśmiech... Mogła tylko częściej się uśmiechać. - Przepadam za twoim uśmiechem. Jeszcze zanim poznałam cię osobiście, uważałam go za przepiękny, a gdy teraz uśmiechasz się do mnie, jest jeszcze przyjemniej. I koniecznie musisz mnie nauczyć walca, chociaż z moją gracją mogłabym cię nieźle podeptać - jej jasne oczy śmiały się do niego, a dłoń czuła się coraz lepiej w jego dłoni. Uroczo zdmuchnęła kosmyk włosów, zapędzony przez wiosenny wiatr na usta. Może właśnie tu było jej miejsce?
Percy urodził się w środku kanadyjskiej puszczy - dla niego przeprowadzka do Londynu również była szokiem, a jego dziwaczny akcent, oscylujący gdzieś w okolicach Irlandii i Kanady, pogłębiał poczucie wyobcowania. Do rozpaczy doprowadzały go ciągłe angielskie mżawki i mgła, która tak często snuła się ulicami Londynu. W Kanadzie bywało chłodno, to prawda, ale powietrze było rześkie i klarowne, a przyroda mimo całej swojej surowości wydawała się krzepka i zachęcającą do działania. Wielka Brytania miała na niego fatalny wpływ, co uświadomił sobie dopiero po pewnym czasie, siedząc któregoś dnia pod kocem i nie mając najmniejszej ochoty ruszyć się za próg. Ten niezdecydowany klimat, niby łagodny, ale nieznośny dla kogoś, kto przywykł do potężnych mrozów, śnieżyc, ale także oszałamiającego słońca, wprawiał Percivala w paskudny nastrój - zwłaszcza kiedy nie miał do kogo otworzyć ust. Patrzył na Voice, napawając się jej obecnością, jej urodą i serdecznością, która nie miała nic wspólnego z tanią kokieterią. Potrafiła być uwodzicielska i w odpowiednim momencie szepnąć mu słodkie pochlebstwo, ale miała w tym niesłychaną klasę - zresztą Percy zawsze wiedział, że to tylko element ich znajomości, element, który dodawał smaku, ale był tylko ozdobnikiem, podczas gdy u podstaw ich bliskości leżała troska i ciepło, których obojgu tak bardzo brakowało. W jej intensywnie błękitnych oczach widział prawdziwe uczucia, które nie były pożądaniem i podziwem. Podziw i pożądanie widział już tyle razy, że nawet komuś z tak dużym ego przestały sprawiać przyjemność, a zaczęły nudzić i napawać lekkim niesmakiem. Voice była inna i rozkoszował się jej innością i prawdziwością, które z każdym listem i każdym spotkaniem coraz bardziej go pociągały i pogłębiały jego przywiązanie. Była piękną kobietą, która miała również umysł i duszę, a to połączenie było rzadsze niż można by przypuszczać. - W takim razie oboje powinniśmy jak najczęściej się uśmiechać - skwitował z rozbawieniem, patrząc na nią z czułością i myśląc sobie, że to takie dziwne, że nagle ulega tego rodzaju uczuciom. Miał wrażenie, że nie poznaje sam siebie, ale podobała mu się ta zmiana, fakt, że zdołał w takim stopniu odciąć się od dawnego siebie - rozpieszczonego przez kobiety złotego chłopca, któremu wszystko przychodzi bez wysiłku i który w gruncie rzeczy prześlizguje się tylko po powierzchni głębszych uczuć. Nagle jego oczy błysnęły łobuzersko. Na moment puścił dłoń Voice, wyprzedził ją o krok, odwrócił się do niej przodem i przystanął, składając jej wyjątkowo elegancki i precyzyjny ukłon, po czym na powrót wyciągając prawą dłoń w stronę dziewczyny. - Pani pozwoli...? Zaczniemy od wiedeńskiego czy angielskiego? Angielski jest wolniejszy i mniej męczący, ale na początku kroki mogą wydawać się trochę trudniejsze. Przy wiedeńskim może zakręcić ci się w głowie i łatwiej się zmęczyć, ale krok jest bardzo prosty. A zatem...? - spojrzał na nią ze śmiertelną powagą, mimo że kącik jego ust drgał leciutko, jakby Percy zaraz miał parsknąć śmiechem. Nie obchodziło go, że ktoś może ich zobaczyć i uznać za parę pomyleńców. Nie wiedział, czy Voice nie speszy się tym pomysłem, ale dlaczego mieli odkładać lekcję tańca w czasie, skoro potrzebowali do niej tylko siebie nawzajem? Sam nie tańczył od dawna, nie miał jakoś okazji, ale miał za to szaloną chęć nauczyć Voice tańczyć walca. Teraz, natychmiast! Często ulegał impulsom i jedni uważali to za jego największą wadę, a inni - za wielką zaletę, która sprawiała, że nie sposób było się z nim nudzić. - I jakoś nie boję się podeptania - dodał z przekornym uśmiechem i wciąż wyciągniętą w jej kierunku dłonią.
Ostatnio zmieniony przez Percival M. Follett dnia Pon Kwi 11 2016, 20:15, w całości zmieniany 1 raz
W nieco melancholijnym Londynie było coś czarującego, tajemniczego, a równocześnie nudnego. Voice doskonale wiedziała, że za ścianą deszczu nie kryje się upragniona tajemnica, co najwyżej obietnica niedoboru witaminy D. I chociaż bardzo lubiła burze i ulewy, i ten moment, gdy napięcie powoli schodziło z powietrza, angielskie deszcze okropnie ją męczyły. Czyste niebo niestety stanowiło rzadkość, a słońce najczęściej przebijało się przez chmury wtedy, gdy Cheney medytowała w podziemiach nad kociołkiem i nie miała okazji chwycić złotych promieni nawet przez okno. O jej pochodzeniu perfekcyjnie świadczyła blada skóra, po zimie wyraźnie spragniona wiosny, teraz sycąca się ładną pogodą, która już wkrótce mogła zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Potrafiła zatrzepotać rzęsami - w końcu była kobietą, miała wszystko na miejscu i umiała użyć swojego niezaprzeczalnego uroku. Wręcz emanowała nienachalnym, subtelnym wdziękiem, ujawniającym się w nieznacznym kołysaniu bioder, lekkości kroków. W kulturze słowa. Wiele osób dziwiło się, że z ust istoty pozornie tak niewinnej jak Voice może paść pospolite kurwa. Nie była jednak przejęta sobą i swoim zachowaniem, a na pewno nie teraz. Przy Percy'm wszystko było lżejsze, naturalniejsze. Tak bardzo chciała wpleść palce w ciemne włosy, musnąć opuszkami rozciągnięte w cudownym uśmiechu usta. Chciała upewnić się, że ktoś taki jak on w ogóle jest prawdziwy, że ciepłe ma nie tylko dłonie. Gdy słońce rozświetlało jego przystojną twarz, wydawał jej się nierealny, nieuchwytny, a mimo to był przecież obok, nie znikał. W samym jego sposobie mówienia znajdowała coś niecodziennego, szalenie interesującego, niemal czuła na policzku aksamit jego głosu. Wciągał i niewątpliwie było to przyjemne uczucie. W jego cieple mogłaby się nawet utopić, byle tylko pozwolono jej trwać w tej miękkości i sycić się wrażeniem bliskości nie ciał, ale serc, równocześnie bardzo do siebie podobnych i bardzo od siebie różnych. Dawno nie spotkała człowieka, którego marzeniami i upodobaniami byłaby tak zafascynowana. Cała ta otoczka świeżości, charyzmy, czułości i impulsywności sprawiała, że Voice wciąż odkrywała w nim coś nowego i nie potrafiła znudzić się ani zmęczyć jego obecnością. Nawet milczenie nie było krępujące - po prostu pozwalało przez chwilę skupić się na trzymaniu tej drugiej osoby za rękę. I gdy skupiona była na jego ciepłej dłoni, nagle Percy puścił ją i ruszył do przodu. Trochę zaskoczona zatrzymała się, a jego ukłon zaskoczył ją jeszcze bardziej. Z uwagą i zaciekawieniem wsłuchiwała się w jego słowa, skupiona na tych hipnotyzujących, roześmianych oczach i czarującym uśmiechu. Że niby mieli zatańczyć tutaj, w parku? Delikatny rumieniec zawstydzenia oblał jej jasną buzię, bo nieczęsto dostawała propozycję podeptania butów przystojnego mężczyzny przy ludziach, ale czy mogła mu odmówić? Ręka sama powędrowała w kierunku jego dłoni, skuszona ofertą znalezienia się blisko niego i spełnienia jednego, malutkiego marzenia, jakim był walc. Nie musiała zastanawiać się nad tym, co zrobić i powiedzieć. Wystarczyło dać się oczarować i pozwolić mu, by przez krótką chwilę został księciem na wiosennym balu w ogrodzie. - Może porwie mnie pan z Anglii i udamy się do Wiednia? Najbardziej męczące może okazać się oczekiwanie na podróż, a potem, mam nadzieję, pozwolę panu przypomnieć sobie, że taniec może być szalenie przyjemny - rozbawiony, nieco kokieteryjny uśmiech przemógł rumieniec, gdy ujmowała jego dłoń, z wdziękiem przed nim dygając.
Zabawne, bo on pragnął dokładnie tego samego. Chciał dotknąć policzka tej kruchej, złocisto-białej istoty, która w promieniach wiosennego słońca wydawała się ulotna i jakby utkana ze światła. Miał ochotę wtulić twarz w jej włosy i przesunąć dłoń na delikatny, dziewczęcy kark, ale nie miał odwagi, bojąc się, że jeśli przekroczy granicę zbyt szybko, wszystko zacznie się psuć i złocista Voice rozwieje się jak sen. Nie chciał zawieść jej zaufania, nawet jeśli oznaczało to panowanie nad impulsami, które przebiegały przez jego ciało, namawiając go do bardziej intymnego kontaktu, muśnięcia policzka czy skroni. Była piękna, subtelna i niesamowicie pociągająca, a fakt, że widział ją w tak wielu sytuacjach, mimo że nie znali się zbyt długo, dodawał jej prawdziwości. Widział ją nieprzytomną i wycieńczoną, widział jej ból i strach, widział pierwsze uśmiechy i wesołe iskierki w oczach. Widział szczere rozbawienie i radość, którymi całkowicie podbiła jego serce. Czasami leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit, wyobrażał sobie, że Voice jest tuż obok, że słyszy jej spokojny oddech i gdyby tylko wyciągnął rękę, poczułby ciepło jej skóry. Na początku nie mógł zrozumieć, dlaczego jego fantazje ograniczają się do faktu obecności, dlaczego wizja jej nagiego ciała zaprząta jego myśli w minimalnym stopniu, podczas gdy tęsknota za jej obecnością wydaje się trudna do zniesienia. To nie tak, że nie działała na jego zmysły, nie. Po prostu w chwili obecnej jej śmiech wydawał się czymś znacznie cenniejszym niż skrawek nagiego ciała. Czuł się w tym wszystkim trochę zagubiony, dlatego nie próbował rozkładać swoich uczuć na części pierwsze - nigdy nie był w tym dobry i uważał, że lepiej pozwolić sprawom toczyć się własnym rytmem. Chciał być blisko Voice - tego był pewien i tej pewności zamierzał się trzymać. Rumieniec dziewczyny sprawił mu niemal tak wielką przyjemność, jak dotyk jej dłoni, którą ujął delikatnie i ucałował. Jego oczy jeszcze bardziej rozbłysły - wydawał się uszczęśliwiony faktem, że podjęła jego grę. - Z radością porwę panią do Wiednia. Sama pani obecność jest dla mnie rozkoszą, a co dopiero taniec z panią! - oznajmił z szerokim uśmiechem, po czym usztywnił prawe ramię i ułożył na nim jej rękę, tak by dłoń Voice niemal dotykała szwu na ramieniu jego skórzanej kurtki. Jego lewa dłoń powędrowała na łopatkę dziewczyny i delikatnie przysunęła ją bliżej. - Proszę delikatnie odchylić się do tyłu, oprzeć się na mojej dłoni - powiedział z uśmiechem i miną kogoś, kto znalazł wspólnika do spłatania światu uroczego i romantycznego psikusa. - A teraz... zaczyna pani lewą nogą do tyłu. Na raz - kroczek do tyłu lewą nogą, na dwa - dostawienie prawej, na trzy - krok w miejscu lewą nogą. Potem do przodu prawą nogą, dostawić lewą, krok w miejscu. To wszystko - wyjaśnił, po czym zaczął cichutko nucić "raz, dwa, trzy", żeby Voice wczuła się w rytm. Miał przyjemny jasny głos, w którym pobrzmiewał tłumiony śmiech. Nie obchodzili go przypadkowi świadkowie tej sceny. Nie obchodził go nikt, oprócz zarumienionej i uśmiechniętej Voice, której cudowne, błękitne oczy lśniły radością. Gdyby nie spacerujący alejkami mugole, wystarczyłoby proste zaklęcie, by park wypełnił się dźwiękami walca Straussa, ale ta niedogodność nie miała wielkiego wpływu na magię tej chwili. - Gotowa?
Tak bardzo brakowało jej chyichś silnych, ciepłych ramion, które osłoniłyby ją przed wiatrem i niewłaściwymi ludźmi. Przed ludźmi, którzy w tej chwili patrzyli na to samo słońce, które ozdabiało złotymi iskrami jej włosy, i myśleli sobie, że to wszystko należy do nich, że słońce świeci tylko nad nimi. Że nie ma innych ludzi, którzy też chcieliby skosztować czegoś innego niż londyńskie deszcze. I może gdy Voice piła wieczorem w samotności wino, rozkoszując się szumem silników i zbyt głośną rozmową sąsiadów, wydawało jej się, że księżyc patrzy tylko na nią i na przejmującą pustkę obok niej, ale rano znów dochodziła do wniosku, że nie ma nic na własność poza swoim bólem i swoim zimnym łóżkiem. Gdyby w tym łóżku chociaż w najgorsze wieczory zjawił się ktoś, kto mógłby ją po prostu trzymać za rękę, zmuszając do tego, by choć raz spała przy zgaszonym śwoetle, być może wszystko wyglądałoby lepiej. Nie biłaby się z palącą potrzebą napisania listu do Percy'ego, ignorując wybijającą na zegarku trzecią nad ranem. Z jakiegoś powodu bardzo chciała, żeby to właśnie on był przy niej, i żeby po prostu mogła trzymać choć najmniejszy palec na jego nadgarstku, żeby mieć dla siebie choć odrobinę ciepła. Chłód znała już zbyt dobrze. Nie potrzebowała wiele - tylko okruchów tego, co wydawało jej się, że inni ludzie trwonią bez zastanowienia. Nie szanowali miłości, bliskości. Kocham cię przeszło do języka potocznego. I choć emocje zawsze były tylko piękną, acz cienką nitką babiego lata, Voice nie mogła znieść tego, jak są szarpane, jak nieostrożnie lokowane, niedbale traktowane. Bolało ją to, bo sama nie miała z kim dzielić się swoim smutkiem, radością, zdenerwowaniem... Dopóki na jej drodze nie stanął Percy. Nie przywykła do dzielenia się swoimi myślami, do pokazywania uczuć. Czasami wydawała się wycofana, nieobecna, bo wciąż jedną nogą tkwiła w swoim ciasnym światku, w którym była tylko ona i jej skrzypce, i poezja, i wino, a dookoła roiło się od ludzi, którzy nie potrafili jej zrozumieć. Percy był inny. Słuchał jej, chociaż czasami miała wrażenie, że mówi od rzeczy; odpowiadał na pytania, które uważała za głupie i zwyczajnie troszczył o to, żeby czuła się dobrze. Najlepiej było w jego towarzystwie, więc trochę nieśmiało sugerowała spotkania, wciąż marząc o jego zapachu, tak bliskim i odległym równocześnie, bo bała się znaleźć bliżej niego, musnąć ustami ten pomalowany promieniami słońca i cieniem drzew policzek, który wydawał się w tej chwili spełnieniem wszystkich marzeń. Bała się, że on nie tego oczekuje, że nie chce, by ktoś tak zwyczajny jak ona znalazł się tak blisko niego, więc walczyła ze swoimi cichymi pragnieniami i z tą siłą, która dociskała ją do jego boku. Radość bijąca z jego oczu najmocniej utwierdzała ją w przekonaniu, że odmówienie tańca byłoby ciosem dla ich obojga. Najdeliktniejsze muśnięcie jego ust, które tak bardzo chciała porównać z muśnięciem skrzydeł motyla, sprawiało, że przyjemne dreszcze przechodziły przez jej kark. - Cała przyjemność po mojej stronie - zapewniła, z dziecinną ufnością oddając się w jego ręce. Walca widziała wiele razy, wiele razy też kompletnie nie potrafiła zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, ale damie wypadało umieć tańczyć cokolwiek. Liczyła tylko, że Percy przymknie oko na jej ewentualną niezdarność. Nieznacznie szurała nogami, gdy wszystko jej tłumaczył, co wprawdzie księżniczce nie przystało, ale było doskonałą metodą na zapamiętanie kroków. To tylko krok do tyłu lewą, dostawienie prawej i... I coś było dalej, ale szybko jej wypadło z głowy, gdy tylko jego melodyjny głos wypełnił jej uszy, pieszcząc wszystkie zmysły. Krok w miejscu lewą nogą, do przodu prawa, dostawić lewą, krok w miejscu. Będzie dobrze. Westchnęła cicho, przywołując na usta jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, i poprawiając dłoń ułożoną na jego ramieniu. - Oczywiście, panie Follett - w jej oczach błysnęły figlarne, rozbawione iskry, gdy uświadomiła sobie, że raz, dwa, trzy już zawsze będzie rozbrzmiewać w jej głowie głosem Percivala.
Paradoksalnie pragnęli tego samego i nie mieli odwagi po to sięgnąć, nie chcąc ryzykować zerwania tej nici porozumienia i bliskości, która ich łączyła. Samotne noce były dla nich tak samo męczące i przykre, tak samo potrzebowali ciepła dotyku i oddechu drugiej osoby, a jednocześnie obawiali się własnej zachłanności i błędnej interpretacji gestów i słów. Dla Percy'ego była to dziwna sytuacja, w równym stopniu romantyczna, co niepokojąca - nie przywykł do tak złożonych relacji, choć kilka razy zdarzyło mu się zaplątać w sieć przyjaźni i miłości, nie mogąc odróżnić nitek poszczególnych uczuć i szamocząc się w nich bezradnie. Jednak to, co było między nim a Voice, wymykało się schematom, sprawiało, że czuł się jak smarkacz, a nie dorosły mężczyzna. Zawsze miał odwagę sięgać po to, czego pragnął, ale tym razem czuł, że po prostu nie może tego zrobić. Od ich pierwszego spotkania przeczuwał, że rozpacz Voice ma swoje źródło w cierpieniu miłosnym - nie miał odwagi wdzierać się na siłę w jej życie, w którym jeszcze do niedawna musiał być ktoś inny. Okazywał jej troskę i czułość, był gotów stawić się na każde wezwanie, ale nie wiedział, czy chciałaby... czy w jej sercu jest miejsce dla Percivala Folletta. Czy nie poszukuje w nim wyłącznie oparcia i platonicznego uczucia... Była dziewczyną po przejściach i Percy nie wiedział, jak daleko może się posunąć, gdzie przebiega granica, której nie powinien przekraczać. Dręczyli się samotnością, która w tej chwili nie była wcale konieczna, nie była jedyną możliwością, bo mieli siebie nawzajem. To zarazem śmieszne i smutne, że kierując się strachem przed utratą tej drugiej osoby, unieszczęśliwiali się, tęskniąc do siebie i nie mając odwagi narzucać się ze swoimi uczuciami. Wyznanie Voice pogłębiło wątpliwości Folletta - czy nadal kochała zmarłego chłopaka? Czy pustka, w której się znalazła, była pustką po nim, czy pustką bez drugiej osoby, którą on, Percy, mógłby zapełnić? Czy to już? Czy to moment, w którym Voice mogłaby pozwolić komuś wejść w tę przestrzeń, wypełnić noce spokojnym oddechem i ciepłem silnego męskiego ramienia? Czy nie odepchnie go, mówiąc, że to za wcześnie albo że źle ją zrozumiał? Potrzebował jej tak bardzo, że czasami miał ochotę teleportować się przed jej domem i może nawet nie wchodzić, gdyby nie chciała go widzieć, ale obserwować ją przez okno, cieszyć się jej widokiem i faktem, że naprawdę istnieje. Potrzebował jej uśmiechu i czystego błękitu oczu, które patrzyły na niego z takim ciepłem i zainteresowaniem. Potrzebował jej śmiechu, którym nagradzała jego żarty i niewinne błazeństwa. Potrzebował delikatnego zapachu jej perfum i szamponu, które łowił zachłannie, marząc o wtuleniu twarzy w jej złociste włosy. Potrzebował brzmienia jej jasnego głosu, wszystkich jego drgnień i niuansów, zdradzających stan ducha. Nie mógł sobie pozwolić na utratę Voice, dlatego działał z nietypowymi dla siebie wyważeniem i ostrożnością, bojąc się, że jeden fałszywy krok może okazać się końcem wszystkiego. Nagle Percy zrozumiał, dlaczego przez tyle stuleci taniec był tak wielką atrakcją towarzyską - pozwalał na kontakt fizyczny, który w innej sytuacji byłby skandaliczny i nieprzyzwoity. Trzymając Voice w ramionach, patrząc na jej skupioną i uradowaną buzię, czuł się niemal irracjonalnie szczęśliwy. Taniec był doskonałym pretekstem, by być tak blisko, patrzeć na siebie z odległości najwyżej kilkunastu centymetrów i bezkarnie cieszyć swoją bliskością. Roześmiał się w odpowiedzi, po czym powiedział tylko: - Uwaga! Zaczynamy! Lewa do tyłu! Raz, dwa, trzy! - i delikatnie naparł na Voice, tak by zrobiła krok w tył. Liczył powoli, tak żeby miała czas przyzwyczaić się do kroków, które nie były trudne i po kilku powtórzeniach wychodziły jej całkowicie naturalnie. Do tej pory poruszali się tylko do przodu i do tyłu, tańcząc w miejscu, cofając się i wracając do punktu wyjścia. - Doskonale, panno Cheney. Tylko proszę śmielej odchylić się do tyłu i oprzeć na mojej dłoni. Nie puszczę pani, obiecuję - powiedział ze śmiechem, wygodniej układając dłoń na jej łopatce. - To teraz przejdziemy do obrotów. Tak naprawdę nic się nie zmienia. Nadal do przodu i do tyłu, tylko dodatkowo wykonujemy obrót dookoła własnej osi. Po prostu pozwól mi się prowadzić i tańcz jak do tej pory. Nic trudnego - zapewnił ją, po czym znów zaczął cichutko mruczeć swoje raz, dwa, trzy i w pewnym momencie skinął głową, dając jej do zrozumienia, że zaczynają drugą część lekcji. Poruszała się z taką gracją i tak szybko się uczyła, że Percy właściwie nie miał zbyt wiele do roboty, dzięki czemu mógł oddać się obserwowaniu jej twarzy, zarumienionych policzków i roziskrzonych oczu. - Jesteś stworzona do walca, Voice - powiedział niespodziewanie, oczami duszy widząc ją w zwiewnej sukni wieczorowej, tak smukłą i delikatną, wcielenie elegancji i wdzięku, płynącą przez parkiet - oczywiście w jego ramionach. Prowadził ją łagodnie i pewnie, stąpając lekko po żwirowej alejce i nieznacznie zmieniając tempo. Nie kręcili się na tyle szybko, by mogło im się zakręcić w głowie, ale z jakiegoś powodu Percy czuł radosne oszołomienie i gwałtowne bicie serca, jak po wyjątkowo męczącym treningu.
Bała się ponownie dopuścić kogoś blisko siebie. Miała wrażenie, że działa destrukcyjnie. Ludzie, do których się zbliżała, znikali lub umierali, albo zwyczajnie w pewnym momencie się do niej zniechęcali. Nie zawsze miała dobry humor, często emanowała smutkiem lub raniła innych przez tłumioną złość. Nie była prosta w obsłudze. Nie mówiła wprost o swoich potrzebach, często ukrywała sens swoich słów pod dwuznacznościami i porównaniami, była o wiele bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na początku. I sama miała przez to o wiele bardziej skomplikowane życie, bo nie potrafiła powiedzieć Percy'emu o swoich uczuciach. Nie potrafiła prosto w oczy powiedzieć mu, że jest teraz wszystkim, co ma; że potrzebuje go jeszcze częściej, o wiele częściej, przez cały czas; nie potrafiła zapytać, czy może się do niego przytulić, musnąć ustami płatek ucha i odpocząć przy nim - tym bardziej nie potrafiła zrobić tego bez pytania. Może gdyby choć raz on zainicjował tego typu kontakt, byłoby jej łatwiej. Zawsze robiła to, na co miała ochotę, ignorując bezsensowne gadanie ludzi i ich protesty, ale tym razem zwyczajnie brakowało jej odwagi. Sięgała w nocy po arkusz pergaminu i kreśliła na papierze zamaszyste, acz kształtne Percy!, a potem rezygnowała z ciągu dalszego. Czuła się tchórzem. Zwykłym tchórzem, który nie potrafi zdefiniować swoich uczuć. Po prostu nie umiała wejść z butami w jego życie, bezkarnie zawracać mu głowy i wypełniać sobą cały dzień, choć czasami marzyła tylko o tym, by spędzać przy jego boku godzinę po godzinie, kompletnie zapominając o istnieniu czasu i jakiejkolwiek przestrzeni, która nie byłaby jego cudownym, ciepłym ciałem. Gdy trzymał ją za rękę, gdy mówił jej, jak bardzo chciałby widzieć ją częściej, czuła, jak jej serce rwie się w jego stronę, a usta chcą opowiedzieć o tęsknocie i o wielkim pragnieniu jego bliskości, czułości, obecności. Miała nadzieję, że kiedyś będzie mogła się przy nim obudzić i zobaczyć go jeszcze śpiącego, spokojnego. Marzyła o oddechu pieszczącym jej ucho w odpowiedzi na szept, o dłoniach delikatnie gładzących jej policzki, o jego silnych ramionach pod jej palcami. Wydawał się spełnieniem wszystkich snów, ale gdzieś z tyłu jej głowy wciąż znajdowała się drżąca myśl, że przecież nie on pierwszy był tym upragnionym księciem. Przy nim jednak wszystko było głębsze, delikatniejsze, każdy ruch dokładnie przemyślany - bali się, nie chcieli stracić siebie nawzajem. Zbyt wiele straciła, by stracić jeszcze jego. Był tak szalenie ważny, choć miedzy nimi wciąż istniał mur niepozwalający na pogłębienie kontaktu cielesnego, na zatopienie się w delikatności, w cieple. Czasami marzyła o skradzeniu mu pocałunku, bardzo ulotnego, lekkiego. Takiego, który po prostu pozwoliłby jej odkryć nowe zmarszczki na jego ustach i zapamiętać je już na zawsze w obawie przed brakiem kolejnego choćby muśnięcia. Na liście marzeń, które chciał spełnić, jego imię było napisane na samym początku. Chciała żeby po prostu był. Nic więcej. Na początku skupiała się bardziej na krokach, niż na jego cieple, bo nie chciała go podeptać ani niezdarnie i boleśnie się z nim zderzyć, ale bardzo szybko zrozumiała, o co tak właściwie chodzi. Kiwała głową, przyjmując kolejne instrukcje. Skoro zapewnił, że to nie jest trudne, to z pewnością nie mogło być, prawda? Głębszy oddech pozwolił jej na rozluźnienie mięśni i nabranie pewności kroków, pewności postawy. Zaufała mu. Z każdą mijającą sekundą lepiej wczuwała się w jego ruch, płynniej reagując, a słodkie raz, dwa, trzy brzmiało w jej uszach jak najpiękniejsza melodia. Wiedziona jego głosem przestała skupiać się na tym, kiedy i którą nogą poruszyć, bo wszystko stało się naturalne, proste, i dookoła nie było już żwirowej ścieżki, tylko piękne oczy Percivala. Uśmiechała się, śmiała cichutko, a z jej twarzy dało się wyczytać całą radość, szczęście, płynące prosto z wypełnionych mgłą i iskrami tęczówek. Jego komentarz sprawił, że jej serce zadrżało, a ciepło rozlało się po podbrzuszu, gdy mimowolnie rozchyliła lekko usta, z fascynacją wsłuchana w jego głos. - Po prostu doskonale prowadzisz - zauważyła ze słodkim uśmiechem poruszenia i wdzięczności. Pełne usta poruszyły się jeszcze w niemym dziękuję, zdecydowanie najbardziej nieśmiało wypowiedzianym słowie tego dnia.
Żadne z nich nie było idealne, ale o swoich wadach pewnie przekonają się dopiero za jakiś czas. Na razie spędzali ze sobą zbyt mało czasu i byli zbyt uskrzydleni samym faktem bycia blisko, by dopuścić do głosu swoją gorszą stronę. Percy bywał nieznośny - uparty, niecierpliwy i impulsywny, skory do bójki i awantury, jeśli ktoś wyprowadził go z równowagi. Czasami był zbyt pewny siebie i przewrażliwiony na punkcie własnego honoru. To, co w jednej chwili wydawało się zaletą, błyskawicznie mogło zmienić się w trudną do zaakceptowania wadę. Choć tak naprawdę działało to w dwie strony. Percy czuł narastającą frustrację - czaiła się gdzieś pod radością, jaką dawała mu obecność Voice, sprawiała, że do pełni szczęścia zawsze brakowało mu przekroczenia tej granicy intymności, otwartego przyznania, że są dla siebie kimś więcej niż tylko bliskimi znajomymi czy przyjaciółmi. Sięgnięcie po jej dłoń było z jego strony aktem wielkiego męstwa, choć był to drobny, pozornie nieistotny gest, popychający ich znajomość krok dalej. Czasami miał wrażenie, że ich relacja przypomina kroki jakiegoś skomplikowanego, rytualnego tańca, pełnego przelotnych muśnięć i spojrzeń, polegającego na oddalaniu się i przybliżaniu, znajdowaniu się wciąż w zasięgu wzroku bez dłuższego kontaktu fizycznego. Kiedy się uśmiechała, miał ochotę scałować ten uśmiech z jej ślicznie wykrojonych warg, wsączyć go w siebie. Kiedy kołysała się w jego ramionach, otulona pierwszymi promieniami wiosennego słońca, wydawała się nierealna, złocista i utkana ze światła, a przecież czuł ciepło jej ciała, zapach jej perfum... Nie zdając sobie z tego sprawy, przyciągnął ją odrobinę bliżej siebie, znajdując w tym tańcu coraz większą przyjemność, gdy czuł, że Voice rozluźnia się i z każdym krokiem nabiera pewności siebie. Chciał zabrać ją na bal Najlepiej do Wiednia. Na bal w operze wiedeńskiej. Doszedł do tego wniosku właśnie w tej chwili, patrząc w jej błękitne, błyszczące oczy, okolone długimi rzęsami, słuchając jej radosnego, cichego śmiechu, który sprawił, że jego serce ścisnęło się w gwałtownym skurczu, jednocześnie bolesnym i przyjemnym. - To swoją drogą - odpowiedział z wrodzoną skromnością, uśmiechając się do niej łobuzersko i odczytując to ulotne dziękuję z ruchu jej warg. Jego usta ułożyły się w zupełnie innym uśmiechu, pełnym czułości i czegoś, co można by wziąć za zakłopotanie, gdyby to nie był Percy. Z każdym obrotem tańczyli odrobinę szybciej, aż w końcu osiągnęli właściwe walcowi wiedeńskiemu tempo. Tempo, przy którym Follett zdecydowanie nie powinien patrzeć w oczy Voice, jeśli chciał uniknąć zawrotów głowy, ale nie mógł się powstrzymać. Była zbyt piękna, wyzłocona słońcem, zarumieniona i roześmiana, z roziskrzonymi oczami i delikatnie rozchylonymi wargami, których widok napawał go bolesną tęsknotą. - Zakręciło mi się w głowie - przyznał ze śmiechem, przestając tańczyć i zatrzymując się w miejscu, jednak nie wypuszczając Voice z ramion. Ciemne włosy opadały mu na czoło, a oczy błyszczały rozbawieniem, radością i czymś jeszcze. Wykonał niepewny ruch i nagle przyciągnął dziewczynę bliżej siebie, jakby chciał się na niej na chwilę oprzeć i odzyskać równowagę. Zawroty głowy szybko ustąpiły, ale Percivalowi zabrakło siły woli, żeby wypuścić ją z objęć. Stał więc bez ruchu, patrząc na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, aż w końcu pochylił się i delikatnie ucałował jej czoło. Na chwilę wtulił wargi w skórę Voice, oddychając zapachem jej włosów i tocząc wewnętrzną walkę, z której w końcu wyszedł zwycięsko, bo przerwał ten nieśmiały pocałunek. Zajrzał jej pytająco w oczy, nie wiedząc, jak zareaguje. Był dzisiaj wyjątkowo zuchwały, ale nie mógł wytrzymać tego napięcia, tej tęsknoty za jej dotykiem, więc jeśli będzie miała mu za złe tę chwilę słabości... Wcale nie będzie zdziwiony. W jego oczach lśniło pytanie i prośba, i czułość, i wiele innych rzeczy, których nie potrafił nazwać, ale miał nadzieję, że Voice zrozumie. Kobiety zwykle rozumiały tego rodzaju spojrzenia.
Działała kojąco. Jej cichy, spokojny głos i delikatny dotyk potrafiły czynić cuda i łagodzić wszystkie konflikty. Miała w sobie dużo cierpliwości, wyrozumiałości i empatii, nauczyła się trwać nawet w najbardziej toksycznej sytuacji, znosić każdy cios i każde słowo. Dużo przeszła. Doznała wiele cierpienia, wiele razy się rozczarowała, płakała, nie radziła sobie, i w końcu mogła powiedzieć, że jest już silną osobą. Jednak nawet najsilniejsi miewają chwile słabości, a w samotności często znoszą nieopisane męki związane z poczuciem wyobcowania. Nikt jej nie wspierał. Bardzo chciała oprzeć się na Percy'm, ale nie potrafiła zrzucić na niego ciężaru, który sama przez te kilkanaście lat pieczołowicie zbierała. Nie potrafiła mu dołożyć, chciała odjąć, chciała żeby był szczęśliwy, żeby wciąż się do niej tak pięknie uśmiechał. Był cudowny. Dbał o nią jak nikt, chociaż widywali się tak rzadko i tak krótko się znali. Nie znała jego gorszej strony, ale chciała poznać. Była gotowa przyjąć wszystko, wierzyła w to. Brakowało jej dotyku jego czułych, silnych dłoni. Marzyła o zasmakowaniu w jego skórze, o zaznaczeniu na niej palcami własnych ścieżek, słodkich i ulotnych, delikatnych. Chciała tylko dotknąć jego ramion, karku, pleców, pocałować skroń, pozwolić ukołysać się w tym cieple, w poczuciu bezpieczeństwa. I choć wydawał się tak wolny, wolny jak wiatr, z którym igrał, gdy latał na miotle, to wierzyła, że go kiedyś uchwyci, i że Percy będzie jej tylko przez chwilę. Chwilę dość długą, by mogła wtulić twarz w jego szyję i wyszeptać, że jest szczęśliwa. Próbowała nasycić się trzymaniem go za rękę, jego palcami na swojej łopatce, próbowała zignorować fakt, że ich skóra okryta była materiałem kurtek, a dookoła szumiały drzewa. Czuła się prawie jak na prawdziwym balu, mimo że nie miała na sobie wymarzonej sukni. Obecność Percivala zmieniała wszystko na o wiele lepsze. Ich twarze dzieliło od siebie tak niewiele... Uwielbiała słońce, ale gdy odbijało się w jego oczach było jeszcze piękniejsze. Jego bliskość zapierała dech w jej piersiach, odbierała zdolność do trzeźwego myślenia. Jej śmiech stawał się coraz radośniejszy. Mogłaby wpaść w jego ramiona i pozwolić się utulić, a w jej głowie wciąż by wirowało, bo niesamowicie na nią działał; nie umiała nazwać wszystkich swoich uczuć jednym słowem, nie umiała jednoznacznie powiedzieć, kim był dla niej Percy. Wiedziała tylko, że gdyby poświęcała na sen trochę więcej czasu, to śniłaby o słodyczy jego ust i o jego głębokim, jasnym głosie, pod wpływem którego drżała każda komórka jej ciała, a uśmiech stawał się szerszy. Gdy tylko stanęli, zawroty głowy dały o sobie znać i delikatnie się zachwiała, postępując niewielki krok do przodu, by utrzymać równowagę. Miała nieco ciężki oddech, ale czuła się szczęśliwa. Nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa, zmęczona tańcem i szalenie podekscytowana obecnością i bliskością Folletta. Lekko roztrzepany wyglądał niesamowicie, naturalnie, i aż prosił się o choć muśnięcie kącika jego ust. Z jej oczu biła radość i rozmarzenie, a iskry wciąż przedostawały się przez mgiełkę otumanienia. Gdy zbliżył się jeszcze bardziej, jej serce wyrwało się do przodu, jeszcze przyspieszając swój rytm. Jej ręka nieznacznie powędrowała do góry, spragniona dotyku szyi, ale powstrzymała się. Nie chciała, by poczuł się niezręcznie, ale po chwili poczuła jego miękkie usta na swoim czole i mimowolnie, cicho westchnęła, kompletnie nie mogąc się ruszyć, nie chcąc przerwać tej cudownej chwili. Serce biło jak oszalałe, a w brzuchu zawirował samotny motyl, samotny jak ona, co tak boleśnie w tej chwili odczuła. Zadrżała lekko, jakby zimny wiatr wpadł pod jej kurtkę. Nieśmiało uniosła dłoń i delikatnie odgarnęła włosy z jego czoła. - Mi też się kręci w głowie, ale tylko z tęsknoty za tobą - wyszeptała w końcu, a jej twarz od razu oblał rumieniec. Poruszona faktem, że oboje zdecydowali się na trochę więcej, niż zwykle, niepewnie ułożyła ciepłą dłoń na jego szyi i musnęła ustami policzek, szybko odbiegając wzrokiem gdzieś w bok. Może przegięła, może źle odczytała jego myśli, może nie tego chciał, ale ona, samolubna Voice Cataclysm Cheney, postanowiła spełnić jedno ze swoich malutkich marzeń.
Z jakiegoś powodu większość kobiet w życiu Percy'ego miała równie trudny charakter jak on sam. Chociaż teraz stanowczo dojrzał, uspokoił się i wydoroślał, to nadal bywał porywczy i niecierpliwy. Więc może wszystkie jego dotychczasowe komplikacje uczuciowe wynikały z niewłaściwej kombinacji cech? Zoe, Estelle, Madison... wszystkie były gwałtowne, w gorącej wodzie kąpane, kapryśne i postrzelone. Podczas gdy Voice rzeczywiście działała kojąco. Wyciszała go i wzbudzała w nim całą gamę uczuć, jednak wszystkie były łagodne, stonowane, choć niezaprzeczalnie głębokie. W jej obecności czuł spokój, nawet jeśli był on zabarwiony jakimiś wątpliwościami, jakąś tęsknotą i pragnieniem. Wydawała się taka jasna i ciepła, a jednocześnie naznaczona smutkiem, który chciał zetrzeć z jej twarzy, scałować z jej powiek, sprawić, żeby zapomniała, stwierdziła, że to wszystko zdarzyło się w innym życiu. Chciał ją chronić. Chciał, żeby przy nim nie musiała być silna, żeby mogła wypłakać w jego szyję wszystkie smutki, nawet te zupełnie niemądre. Chciał, żeby otwierając rano oczy miała na ustach uśmiech. Czuł się ważny. Zbyt wiele kobiet, które były mu w jakiś sposób bliskie, próbowało udowodnić, że nie jest im potrzebny. Że mogą poradzić sobie bez niego, nawet jeśli nie była to prawda. Oddychał zapachem jej włosów, jej ciała, bojąc się momentu, kiedy przestaną tańczyć, a on straci pretekst, żeby trzymać ją w objęciach, żeby napawać się tą bliskością, do której chyba nie miał prawa. Budziła w nim czułość, która promieniowała od serca i obejmowała każdą komórkę jego ciała. Nawet taka odległość wydawała mu się za duża, to było błędne koło, z którego nie potrafił wyjść - im bliżej była, tym bardziej rosła jego tęsknota za jej dotykiem, za tymi nieśmiałymi muśnięciami palców, które wlewały w jego serce ciepło. Kiedy tak się śmiała, pokusa, żeby ją pocałować, spijać ten radosny śmiech z jej warg, była prawie niemożliwa do pokonania. Chłonął ją całym sobą, chcąc zapamiętać ten moment, bojąc się, że nastrój chwili może prysnąć. Chciał zapamiętać jej śmiech i rozświetlone słońcem oczy, niemożliwie niebieskie i lśniące szczęściem, słodkie usta i wirujący świat, w którym tylko ona była stałym punktem. Trzymał ją mocno, sam mając problem z utrzymaniem równowagi, rozbawiony i szczęśliwy, upojony tym tańcem, jej śmiechem i bliskością. Tulił wargi do jej czoła, nie mogąc odmówić sobie tej przyjemności, tej skradzionej rzeczywistości chwili. A kiedy minęła, było jeszcze piękniej. Stał nieporuszony, gdy odgarnęła mu włosy z czoła, rozkoszując się jej nieśmiałym dotykiem. Gdy cofnęła dłoń, milczał przez chwilę, szukając właściwych słów, ale to Voice odezwała się pierwsza, mówiąc coś, co sprawiło, że jego serca niemal pękło z nadmiaru emocji. Patrzył na nią z wyjątkowo niemądrym, promiennym uśmiechem, czując, że nagle wszystko staje się proste i tak oczywiste, że oboje musieli być ślepi, żeby tego nie dostrzec. Ciepło jej dłoni na chwilę zaparło mu dech w piersiach. Czuł jej delikatne palce na swojej szyi, a potem nieśmiały pocałunek, który złożyła na jego policzku. Bez uprzedzenia objął ją w pasie i podniósł do góry, okręcając dookoła własnej osi, przyciskając dziewczynę mocno do siebie i śmiejąc się radośnie. Nie miał nic wspólnego z tym subtelnym, ostrożnym Percivalem, który ważył każde słowo, każdy gest. Ogarnęła go dzika radość, nad którą nie mógł zapanować, bo słowa i gesty Voice rozwiały wszystkie jego wątpliwości. - Voice, Voice, Voice - szeptał z radością, patrząc jej w oczy i tuląc ją mocno. Wydawał się upojony własnym szczęściem i na wpół przytomny. - Więc... więc znajdzie się dla mnie w twoim sercu jakiś ciepły kącik? Merlinie, gdybyś wiedziała, jak bardzo za tobą tęsknię... - wyszeptał, zatrzymując się w końcu, ale nadal nie wypuszczając jej z objęć i patrząc na nią z przejęciem, radością i niedowierzaniem, które zupełnie mąciły mu w głowie. Aż z tego wszystkiego postanowił zadać najgłupsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy. - Mogę cię pocałować? - wyszeptał, patrząc jej uważnie w oczy i czekając na odpowiedź.
Wymieniając swoje cechy, najchętniej zaczynała od wad, co uważała za zabawne i równocześnie prawdziwe, bo bardzo często to one tworzyły pierwsze wrażenie. Wycofana, zamknięta w sobie, złośliwa. Przy właściwych osobach zmieniało się to jednak o sto osiemdziesiąt stopni i przekształcało w zalety. Voice niewątpliwie miała dwie twarze, a gdyby ktoś był szczególnie uparty, to dopatrzyłby się również trzeciej. Zawsze wchodziła w gry, które sama wymyśliła i w których doskonale znała zasady; potrafiła wszystko dostosować do swojego projektu i nieznacznie ponaginać każdy element, by wskazywał na jej korzyść - była w końcu Ślizgonką, ten tytuł nie przysługiwał każdemu - ale nie chciała w to wciągać Percy'ego. Dobrze wiedziała, że niektóre jej zagrania są ryzykowne, inne niebezpieczne lub chore; wiedziała, jak często ustawia pionki tak, by mieć się za kim schować; wiedziała, jak misternie buduje wszystkie schematy, uwzględniając wszystkie szczegóły i zmienne. Nikt nie podejrzewałby małej blondynki o zmysł analizy i talent do manipulacji. Nie chciała, by maska pokerzysty zastąpiła jej twarz. Chciała pokazywać uczucia, dzielić się nimi, a odciąć się od tych złych i destrukcyjnych cech charakteru. Nie zależało jej na niszczeniu, na paleniu mostów i burzeniu murów. Lubiła piękno, lubiła delikatność, a znacznie częściej obracała się pośród popiołu, śmieci i pogorzelisk. Sama nie zauważyła, w którym momencie przekroczyła cienką granicę i sama stała się tylko pionkiem, który tylko cudem nie został jeszcze zbity z szachownicy. W końcu w każdej grze, nawet tej zwanej życiem, potrzebne są sojusze. Sojusz Voice składał się z pustego łóżka, pustej butelki i pustych kartek. Teraz próbowała wyrwać się z tego bezsensownego układu liczb i przewidywań. Chciała zacząć od nowa, inaczej, nie popełniając starych błędów. Miała nadzieję, że Percy jej pomoże. Prześlizgiwała się wzrokiem po idealnej linii jego szczęki. Szarpały nią emocje, których nie doświadczyła już od dawna. I gdy pochopne serce krzyczało, że to już miłość, bo było jej niezwykle spragnione, tak rozum podpowiadał, że to tylko zauroczenie, chwilowa potrzeba uczucia, że już jutro oddech przestanie drżeć, a dłonie się opanują. Zazwyczaj słuchała rozumu. Widziała dobre skutki starannie przemyślanych decyzji, widziała porażki spowodowane impulsywnymi działaniami, a mimo to wciąż posuwała się o krok dalej w tej relacji, jakiej nie chciała ani nie potrafiła zamknąć w żadnych schematach. Poznała wiele czystych emocji, poznała emocje toksyczne, ale nigdy nie doznała czegoś takiego. Chciała w tym trwać. Stawiać kolejne kroki na nierównym, nieznanym gruncie... Naiwnie wierzyła, że warto, chociaż przecież nigdy nie sądziła, że bajki o pięknych księżniczkach i przystojnych książętach są prawdziwe. Taniec całkowicie wyrzucił z jej głowy bolesne wspomnienia, pozostawiając puste miejsce na te chwile, których właśnie doświadczali. Wiedziała, że przeszłość jeszcze do niej wróci, ale teraz ważne były emocje w oczach Percivala, jego delikatność, subtelność. Drżała już pod wpływem samego jego spojrzenia, a oszałamiający zapach, cudowne ciepło i niezwykła, kojarząca się z późnym latem uroda dopełniały tego obrazu, który chciała schować głęboko w sercu, by móc przywoływać każdej bezsennej nocy. Ale potem wszystko stało się tak doskonale jasne i klarowne, że to nieszczęsne serce niemal odfrunęło, niesione razem z ciałem do góry. Cicho, radośnie pisnęła, śmiejąc się, uśmiechając, grzejąc w promiemiach słońca. Czuła siłę jego ramion, widziała jego radość, niemal euforię, i sama była tak bardzo szczęśliwa i wolna, że nie liczyło się nic poza jego melodyjnym głosem i tą piękną chwilą, dla niej bardzo wzruszającą. Jego ciemne, roześmiane oczy najlepiej świadczyły o tym, że nie miała czego się wstydzić, a jej decyzja o dopuszczeniu go do siebie była jedną z najlepszych w całym życiu. Gdy tylko znalazła się znów na ziemi, kolana nieznacznie się pod nią ugięły - aż chwyciła się jego kurtki, by szczęście ostatecznie jej nie obezwładniło. Każde jego słowo sprawiało, że niemalże rosły jej skrzydła, a na policzkach pojawiały się znajome wypieki radości. - Całe moje serce jest dla ciebie... Jeśli tylko tego chcesz, Percy - zapewniła drżącym z emocji głosem. Jasne, niesamowicie przejrzyste oczy płonęły od uczuć, wędrując od jego tęczówek po usta, które wydawały się bardziej realne niż kiedykolwiek wcześniej. A gdy zadał to jedno, proste, niewinne pytanie, absolutnie odfrunęła, niemalże zginając się od szalejących w brzuchu motyli. - Jeśli chcesz spełnić jeszcze jedno moje marzenie... - szepnęła kusząco, gładząc delikatnie palcami jego szyję.
Percival bywał za mało refleksyjny - miał na sumieniu wszystkie grzechy impulsywnych gryfonów, ale miał też wiele ich zalet. Nie potrafił snuć intryg, a jedyna gra, w której był dobry, nosiła nazwę "uwodzenie" i w gruncie rzeczy nie była aż tak skomplikowana. Brakowało mu cierpliwości i przebiegłości, choć z pewnością nie inteligencji. Jego czynna natura nie lubiła tego uczucia zawieszenia, niepewności - grając w "uwodzenie" zwykle miał niemal pewność, że wynik tej gry będzie dokładnie taki, jak sobie to zaplanował. Jeśli jej wadami były zdolność manipulacji i wycofanie, to jego były nadmierna impulsywność i gwałtowność, nad którymi jednak zaczął panować, nauczony gorzkim doświadczeniem i strzaskaną zastawą po babci, którą rozbili do spółki z Madison podczas jednej z wściekłych awantur. Co prawda reparo załatwiło sprawy, ale ten incydent dał mu trochę do myślenia. W gruncie rzeczy Percy nie był zbyt skomplikowanym człowiekiem, mimo wszystkich miłych niespodzianek jakie chował w zanadrzu - i wszystkich skaz, które tak łatwo było zauważyć. Często działał instynktownie, nie zastanawiając się głębiej nad skutkami swoich decyzji, i często wychodziło mu to na dobre, choć niejednokrotnie przeklinał własną głupotę i brak refleksyjności. Nie byłby dobrym politykiem. Miał co prawda charyzmę, ale duszny świat intryg i kuluarowych rozmów nie był dla niego. Potrzebował wolności, oddechu i jasności intencji, zamiast ciągłej podejrzliwości i sztucznych uśmiechów. Mimo całej swojej rycerskości i dobrych manier, był dzieckiem puszczy i właśnie tam czuł się najlepiej, doskonale wolny i zależny wyłącznie od siebie. Ulegał emocjom i mimo że nie miał odwagi powiedzieć tego na głos i podobnie jak Voice próbował tonować własne uczucia, wszystko w nim krzyczało, że to miłość, miłość, miłość i że to właśnie ONA. Ona, której charakter nie ściera się z jego własnym, ona, która wyzwala w nim najlepsze uczucia i wreszcie ona, która sprawia, że jest szczęśliwy i w tym szczęściu spokojny. Wydawała się tak idealna, tak różna od niego, a jednocześnie tak podobna. Potrzebował jej łagodności i spokoju, bo wyciszały jego własną gwałtowność. Jej oczy i włosy były tak jasne, jak jego były ciemne - stanowiły cudowny kontrast, a może cudowne uzupełnienie jego cech. Jeszcze nigdy nie byli tak blisko siebie i Percy nie mógł się nacieszyć tym uczuciem. Była taka krucha, taka delikatna, wyzłocona słońcem i niemożliwie piękna, że radość, która go ogarnęła, była niemal bolesna, rozpierała go od środka i szukała ujścia. Nawet kiedy postawił ją w końcu na ziemi, nie miał zamiaru wypuszczać jej z objęć, patrząc na nią jak na cudowne zjawisko, w które nie mógł do końca uwierzyć. Jej słowa sprawiły, że stracił grunt pod nogami. Nigdy nie sądził, że jego imię może brzmieć tak słodko i miękko. Nigdy nie sądził, że dwa proste zdania mogą do tego stopnia oszołomić i uszczęśliwić, a czyjeś spojrzenie przyprawiać o takie zawroty głowy. Ciepło jej palców na szyi sprawiało, że wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu przyjemny dreszcz. Powoli wypuścił ją z objęć i delikatnym gestem ujął jej zaróżowioną twarz w dłonie, chcąc zapamiętać ten moment, rozkoszując się oczekiwaniem na spełnienie pragnienia, które od dawna nie dawało mu spokoju. Musnął kciukiem jej pełne, cudnie wykrojone wagi, po czym złożył na nich delikatny, czuły pocałunek. - Jesteś dla mnie wszystkim... - wyszeptał, odrywając się na moment od jej ust, tylko po to, żeby zaraz znowu je ucałować, tym razem mocniej, wlewając w tę pieszczotę esencję wszystkiego, co tak bardzo chciał jej powiedzieć.
Lubiła ludzi podobnych do niej. W końcu jednak stawali się nudni, przewidywalni, ich towarzystwo robiło się męczące. Percy był inny. Fascynowała ją jego szczerość, otwartość, wrażliwość; fakt, że w jego oczach widać było tyle emocji. Towarzystwo, w którym zwykła się obracać, nie obdarzało jej delikatnością, nie pozwalało na chwilę słabości, zmuszało do siły. Przy Percivalu mogła być sobą, po prostu wrażliwą, trochę zagubioną dziewczyną, spragnioną ciepła ludzkiego ciała. Mogła rozluźnić mięśnie, zamknąć oczy i czuć się bezpieczna. Chciała utopić się w jego ramionach, w oczach - nigdy nie widziała podobnych, tak ciemnych i wyrazistych, prawdziwych; chciała wpleść palce w ciemne włosy i zostawić je tam podczas słodkiego, delikatnego pocałunku. I gdy był tak blisko, wydawał się jeszcze boleśniej realny, jeszcze boleśniej niesamowity. Marzyła o dotknięciu jego twarzy, policzków, czoła; o leciutkim muśnięciu palcami powiek, ust. O jego cudownym głosie jako pierwszym dźwięku o poranku. Chciała poświęcić mu wszystkie poranki, wieczory, dni i noce - każdą wolną chwilę, którą mógłby wypełnić swoją obecnością, swoim zapachem i miękkością dotyku. Cichym szeptem. Bała się powiedzieć kocham cię. Te słowa miały zbyt dużą siłę wiążącą, a Voice nie chciała znów cierpieć, gdyby tylko coś poszło nie tak, gdyby się rozmyślił. Miała też nieodparte wrażenie, że to za wcześnie, że znają się zbyt krótko, ale pozwoliła ponieść się emocjom. Bo czy rzeczywiście mógł ją skrzywdzić? Przecież w jego zachowaniu nie widziała ani grama fałszu. Uczucia kumulujące się w oczach i uśmiechu były szczere, autentyczne i niezwykle piękne. Wyglądał tak kusząco słodko z poruszanymi wiatrem włosami, z rozpromienionym wyrazem przystojnej twarzy. Jej palce nieznacznie drżały, poznając upragniony kawałek skóry i pieszcząc go delikatnie, jak najczulej. Całkowicie odpływała. Znajdował się tak blisko, bliżej niż kiedykolwiek. Czuła znajome mrowienie, powoli rozchodzące się po całym ciele. Widziała jego euforię, głęboko zaciągała się nienachalnym zapachem, słyszała jego oddech. Silne dłonie obejmujące jej twarz sprawiły, że rozchyliła usta, patrząc w jego oczy z bezgłośnym wyznaniem miłości. Na ten pocałunek czekała od dawna, wciąż próbując go sobie wyobrazić. Miał być czuły, delikatny, smakujący wiosną; ulotny, lecz znaczący. Niepowtarzalny. A gdy tylko nadszedł, mimowolnie przymknęła oczy, kierując dłonie na silne ramiona, powoli, niemal w pieszczocie, która byłaby o wiele wyraźniejsza, gdyby nie kurtka, której faktura nawet nie mogła równać się z wyjątkowymi wzorami, jakie musiała mieć jego skóra. Cztery banalnie proste słowa jeszcze silniej pobudziły goszczące się w jej brzuchu motyle - już dwa, tańczące ze sobą, dwa szalenie piękne motyle. Fala rozkosznego ciepła, miłości i delikatnego, przyjemnego bólu spowodowanego skurczem mięśni sprawiła, że kolejny pocałunek skwitowała cichym pomrukiem zadowolenia, odwzajemniając go z delikatnością i kumulującym się uczuciem. Wiedziała, że ta chwila czułości kiedyś się skończy, ale spodziewała się kolejnych. Wszystko miało być już jasne, jak to przedzierające się przez jego włosy słońce. - Percy... - wyszeptała drżącym głosem, gdy ich usta znów przestały być jednością. - Mógłbyś dziś przyjść do mnie na noc? Chciałabym... Po prostu trzymać cię za rękę. Od tak dawna tak bardzo chcę... - powoli rozchyliła powieki, by zajrzeć pytająco w czekoladowe tęczówki.
Rilke powiedział kiedyś, że miłość to dwie samotności, które spotykają się i nawzajem wspierają i to stwierdzenie wydawało się doskonale opisywać to, co rodziło się między nimi. Voice pragnęła poczucia bezpieczeństwa i bliskości, a Percy tęsknił za kimś, komu byłby potrzebny, kim mógłby wypełnić tę przestrzeń między klatką piersiową a ramionami. Wydawała się taka krucha, taka delikatna i bezbronna, kiedy wsuwała dłoń pod jego ramię, kiedy na niego patrzyła i kreśliła wesoły, zaczepny list, z którego przebijała tęsknota. Chciał budzić się wcześnie rano, tylko po to, by ją obserwować podczas snu, a potem budzić delikatnym pocałunkiem i słodkimi głupstwami, szeptanymi do ucha. Chciał być pierwszą rzeczą, jaką zobaczy po przebudzeniu. Chciał zaczynać dzień od niespiesznego cieszenia się sobą - wspólnie wypitej kawy, dzielenia lustra, przed którym Voice dokonywałaby tych magicznych, kobiecych rytuałów, a Percy po prostu by się golił. On też nie chciał wypowiadać tych słów... jeszcze nie. Ale wiedział, że w odpowiednim momencie nie zawaha się ich wyszeptać albo wykrzyczeć. Nie chciał niczego przyspieszać, mając poczucie, że to wszystko jest jeszcze zbyt nieśmiałe i kruche, żeby obarczać je tak poważnymi słowami. Chciał, żeby oboje okrzepli w tym uczuciu i nie bali się go nazwać. Wyglądało na to, że Voice nieświadomie zaczęła uczyć go cierpliwości, a on okazał się dość pojętnym uczniem. Nie potrafił określić zapachu, który zawsze ją otulał delikatną mgiełką. Chciał ją o to spytać, ale na to będą jeszcze mieli dużo czasu. Miała cudownie miękkie usta, ustępliwe i czułe, idealnie pełne i tak słodkie, że Percy'emu po raz kolejny zakręciło się w głowie. Uśmiechnął się, słysząc jej cichutki pomruk aprobaty i czując, że wzdłuż jego karku przebiega przyjemny dreszcz ekscytacji. Nie potrafił określić wszystkich uczuć, które go zalewały. Wydawały się sprzeczne, bo czy można jednocześnie czuć euforię i głęboki spokój albo bolesną radość? Serce biło mu tak szybko, tak głośno, że był pewien, że Voice musi to słyszeć. Kiedy w końcu przerwali pocałunek, Percy wydawał się uskrzydlony i nieprzytomny. Pytanie Voice przywróciło go do rzeczywistości, ale tylko na chwilę, bo wydawało się jakby przedłużeniem snu. Łagodnie pogłaskał ją po policzku, uśmiechając się z tkliwością, która wydawała się czymś niesłychanie intymnym. - Oczywiście, że tak. Ja... tak, tak, maleństwo. Od dawna... ja też... - odpowiedział bez sensu, chaotycznie, nie mogąc zebrać myśli, które rozbiegały się co chwila w różnych kierunkach, jednak spotykając się zawsze w tym samym punkcie - Voice. Po chwili zdał sobie sprawę, że wygaduje głupstwa, nie mogąc złożyć sensownego zdania i skwitował to radosnym śmiechem. - Przepraszam, przy tobie tracę głowę... zaczyna się ściemniać. Idziemy? - spytał pogodnie, jeszcze raz muskając jej wargi w delikatnym pocałunku i nie mogąc zapanować nad rozmarzonym uśmiechem, który rozświetlał jego twarz.
Szukała szczęścia. Wiele razy myślała, że jest już blisko, ale nigdy nie wychodziło. W głowie pulsowały albo bolesne wspomnienia, albo niepewność. Tym razem było inaczej. Czuła euforię, ogromną euforię, nieznacznie blokowaną tylko rygorystycznym wychowaniem i grzecznością. Wszak damie nie wypadało skakać i głośno się śmiać, prawda? Przy Percy'm miała tak wielką ochotę złamać wszystkie zasady, że niewiele brakowało, a uwiesiłaby się mu na szyi jak mała dziewczynka i pozwoliła ulecieć wszystkim negatywnym emocjom. Czy nie zasługiwała na chwilę beztroski, chwilę zapomnienia? Przecież było tak pięknie, tak cudownie. Nie musiała wymuszać uśmiechu ani nasycać swoich oczu sztucznymi emocjami. Wszystko było autentyczne, szczere. Chciała się tym z nim dzielić, dawać mu to, co miała w sobie najlepsze - delikatność i czułość. Mógł po to sięgnąć lub nie - nie zamierzała się narzucać; wiedziała, że Follett potrzebuje wolności, możliwości wyboru. Ona cieszyła się z decyzji przekroczenia tej dzielącej ich granicy i nic więcej nie było już tak ważne. Wierzyła, że Percy faktycznie będzie jej azylem, miejscem schronienia i odpoczynku. Wierzyła, że pozwolą drugiej osobie czerpać z siebie to, co dobre - że dopełnią się ostatecznie, że ten dzień nazwą jednym z najpiękniejszych w swoim życiu. Czy Percival miał przenieść się z krainy marzeń do codzienności? Czy faktycznie mogła tak po prostu złapać tego wdzięcznego motyla i zwyczajnie zatrzymać przy sobie, nie robiąc mu krzywdy? Dobrze wiedziała o tej swojej gorszej stronie, o wszystkich wadach i o ogromnej, destrukcyjnej mocy ukrytej pod jasną, promienną otoczką. Wolała zniszczyć siebie, niż jego. Zbyt mocno jej na nim zależało, zbyt wiele znaczył. Obdarzyła go drżącym, kruchym uczuciem; zaufaniem i swoją zranioną, zagubioną duszą, wciąż czującą skutki długiego osamotnienia. Szalenie pragnęła jego obecności, ciepła, bliskości, aksamitnego głosu. Był jej perfekcyjnym dopełnieniem, wiedziała o tym, chociaż wciąż bała się to przyznać. Jej oddech nie zwalniał, a serce biło szybciej z każdą sekundą pocałunku. Niesamowicie całował. Tak słodko, nienachalnie, miękko. Czuła drżenie miękkich kolan i przyjemny skurcz mięśni brzucha, delikatne dreszcze powoli wędrujące przez plecy, naznaczające je ścieżką, na której chciała kiedyś poczuć jego palce. Już w tańcu zauważała perfekcyjną reakcję swojego ciała na najmniejszy jego ruch. Po prostu czuli podobnie i Voice chciała trwać w tej świadomości. Ponownie ułożyła opuszki na jego szyi, by puls podyktował rytm jej pulsowi, ale były niemal identyczne. Nie mogła nawet sobie wyobrazić, że Percy może tak przy niej odpływać. Jego roztrzepanie wywołało na jej twarzy nieco rozbawiony, rozczulony uśmiech, a skrzydła przyrosły jeszcze o centymetr. Z nim potrafiłaby nawet latać. Nic nie mogło równać się z tym uczuciem. - To raptem dwadzieścia minut stąd, więc przy okazji dokończymy nasz spacer - mrugnęła, uradowana jego szczęśliwym uśmiechem. Z większą pewnością ujęła jego dłoń i poprowadziła alejką, wierząc, że zdoła okiełznać rozpędzone serce, zanim całkowicie zapadnie zmrok.
/znalazłam, że w hyde parku jest lodowisko o tej porze roku :")
Niedawno wróciła do Anglii i próbowała ponownie przyzwyczaić się do życia tutaj. Dla Cleopatry ciągłe przebywanie w podróży było czymś tak naturalnym, że obawiała się choć trochę zwolnić i zatrzymać się w jakimś miejscu. Ciągle wmawiała sobie, iż w Londynie trzyma ją tylko praca i kolejne zaplanowane przedstawienia w teatrze. Jej przyjaciele też ciągle gdzieś wyjeżdżali lub cierpieli na straszny brak czasu z różnych powodów. Ostatnio strasznie ciężko było się z kimkolwiek zgrać i wyjść starą paczką do pubu. Najdziwniejszym w tym wszystkim okazał się fakt, że Pevensey nigdzie nie wyjechała właśnie w okresie świątecznym. Zazwyczaj ludzie obchodzili je rodzinnie, co w przypadku kobiety raczej nie należało do możliwych. Ostatni raz święta razem z Romulusem spędzała w sierocińcu... do czasu aż nie uciekł i zostawił ją tam samą. Organizując sobie samotnie świąteczne wyjazdy, choć trochę odrywała się od perspektywy smutnych świąt spędzonych w pojedynkę. Najbardziej ostatnio upodobała sobie Australię, gdzie mogła wylegiwać się na plaży... właśnie tam słabo odczuwała ten cały klimat, przed którym uparcie uciekała. Teraz jednak została i postanowiła pokręcić się po Londynie. Miasto było cudownie udekorowane i Patty nie mogła się napatrzeć na te wszystkie ozdoby... nawet mugolskie! Jedną z atrakcji, którą zaplanowała na przedświąteczny wieczór było lodowisko w parku. Najzwyklejsza i niemagiczna ślizgawka! Uważnie zawiązała sznurowadła w łyżwach i już po chwili znalazła się na lodzie. Przez pierwszych parę minut jeździła dość niepewnie, ale na szczęście bolesne lata nauki miała już za sobą. Starała się nie zwracać uwagi, że większość obecnych tu ludzi posiadało tutaj jakieś towarzystwo. Przecież sama też możesz się dobrze bawić, prawda Pevensey? Poprawiając płaszcz przy szyi, zaczęła powoli żałować, że zapomniała zabrać ze sobą szalika. Jak straci głos przez taką głupotę... to ją chyba zabiją w pracy!
Pogoda była na tyle ładna, by móc w końcu ruszyć się gdzieś z domu i w końcu dotlenić mózg. Sebastian gdzieś przeczytał, że codzienne spacery przez przynajmniej pół godziny obniżają ciśnienie tętnicze i wydłużają życie, więc ten od kilku lat, codziennie, wbrew wszelakiej pogodzie, wychodzi na zewnątrz, zakłada słuchawki na uszy i idzie przed siebie. Przez ten czas odkrył wiele miejsc, o których nie miał pojęcia, a po odkryciu uwielbiał w nich przebywać. Jednak tego dnia, korzystając z okazji że był w Londynie, udał się do Hyde Parku. Ilość ludzi, która też postanowiła się tam wybrać była przytłaczająca, ale Seb nie poddał się i ruszył w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby usiąść i odpocząć. Dopiero, gdy doszedł do jakiejś pustej alejki z fontanną, gdzie mógł usiąść i odpocząć, zdał sobie sprawę, że jednak mógł sobie odpuścić spaceru dzisiaj i zostać w domu, zjeść pizze, napić się piwa i pooglądać jakiś film, albo po prostu cały dzień nic nie robić. Ale myślał tak codziennie w czasie spaceru, a potem wyobrażał sobie siebie, jako starego, brzydkiego grubasa bez żony i dzieci, który całymi dniami leży przed telewizorem. Postanowił pójść ze sobą na kompromis i napić się piwa w parku. Ruszył do najbliższej knajpy i kupił kufel dużego piwa. Rozsiadł się przy stoliku na zewnątrz i krzyczał na siebie w myślach, jaki to jest nieodpowiedzialny, jak może tyle pić, dlaczego niszczy swój organizm, a to wszystko, popijając zimne piwo.
Od czasu, kiedy w jego życiu trochę się pozmieniało, wręcz kolejna wywrotka, nie mieszkał z nikim. Od paru miesięcy był całkowicie sam i ku swojemu własnemu zdziwieniu, nie przeszkadzało mu to. Prowadził spokojne, dość monotonne życie. W wolne wieczory naprawdę zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem się nie starzeje. Praca -> spacer -> dom -> praca. Cóż za zabawa. Zakupił sobie więc kota. Rudy maine coon zaczął dominować jego życiem, jednak przynajmniej miał jakieś zajęcie. "Stary panien z kotem", brawo Ivo. Wstąpiłeś na wyższy level wtajemniczenia. Po jakimś czasie zauważył, że wypada z formy, więc do kota dokupił karnet na siłownię. Mugolską. By nie kusiło używać zaklęć przy podnoszeniu ciężarków. Obawiał się, że tak by mogło się stać w części magicznej. Praca -> spacer -> siłownia -> dom -> kot. Był progres. Tego dnia w swojej niesamowicie fascynującej rutynie przeszedł się do parku. Było bardzo ciepło, słońce podejrzanie dziwnie jak na tę część globu i tę porę roku świeciło intensywnie. Herbata i lody przed siłownią...? Nie, to nie jest dobry pomysł... W końcu wylądował z piwem w knajpie. Brawo Ivo, sposób na utrzymanie formy jak najbardziej legitny. Kot będzie dumny. I serca klientów które zamarły na zawsze, bo zawał. Świetnie. Wstaną i pobiją Ci brawo. Usiadł przy balustradzie, obserwując okolice i czując na twarzy lekko kujący wiatr wiosenny. Mimo słońca jednak dalej była to wczesna wiosna. Otworzył piwo i nalał do kufla.
Zapatrzony w kufel, Sebastian pomyślał o swoim życiu, o pracy, o sobie i planach na przyszłość. W sumie myślał o tym cały czas, nie wiedział co ze sobą zrobić, a jego życie było jedną wielką rutyną. Lubił wracać do czasów, kiedy był w szkole, miał wielu znajomych i nigdy się nie nudził. Teraz jest sam jak palec. W pewnym sensie to lubił, sam się tak odizolował od społeczeństwa. Wcześniej bał się nawiązywać większych znajomości, bo bał się straty osób, na których mu zależy. Teraz czuje, jakie są tego konsekwencje, ale musi z tym żyć. Nie dopił piwa, ale poczuł, że chce już wrócić do domu, nie miał już ochoty na siedzenie na zewnątrz. Wolał wybrać opcje ze spaniem, albo siedzeniem przed telewizorem do późnej nocy. Produktywne spędzenie wolnego dnia to podstawa. Wstał więc od stolika, wziął ze sobą kufel, który chciał odnieść do środka, ale w tej chwili zobaczył kogoś, kto wydał mu się tak cholernie znajomy. Sebastian nie mógł w to uwierzyć, przecież to prawie niemożliwe. Mężczyzna przypominał mu kogoś, kogo spotkał jeszcze w szkole... nawet miał z nim krótki romans, przez co nie powinien mieć ani cienia wątpliwości co do tożsamości mężczyzny. A jednak to niemożliwe. W końcu ten facet mieszka w Czechach. Czy to jakiś zbieg okoliczności, czy Seb ma jakieś zwidy. Nie chciał wyjść na idiotę, ale też nie chciał się dłużej upewniać. Był tak podobny do chłopaka, którego znał, a jednocześnie całkowicie inny. A sam Sebastian też się zmienił, tak jak on- nie do poznania. Ale postanowił się przełamać i podejść, wolał ewentualnie odejść zawiedziony, niż żałować, że nie podszedł. -Ivo? -położył mu rękę na ramieniu i czując swoje serce, które sprawiało wrażenie, że zaraz rozwali go od środka, czekał, aż mężczyzna na niego spojrzy.
"Ivo?" - odwrócił głowę i spojrzał na mężczyznę, który wypowiedział te słowa. Przez chwilę milczał, ale po chwili jego twarz się rozświetliła. - Nie wierzę, że Cię spotykam... poczekaj, Sebastian? To naprawdę ty? - uśmiechnął się szeroko i aż wstał. Był niewiele wyższy od towarzysza i uścisnął jego dłoń. Wpatrywał się w jego twarz, oczy i usta. - To naprawdę ty! Jak... znaczy, mieszkasz tu, to logiczne, jednak... że spotykamy się w takim miejscu? Stary... jak się masz? Co się działo u Ciebie? Siadaj! - wskazał mu miejsce obok siebie, samemu wracając na swoje miejsce. - To niesamowite, że tu jesteś. Po tylu latach... - złożył dłonie i przyłożył je do ust. - Myślałem, że Cię nigdy nie spotkam już. W głębi duszy miałem na to nadzieję, jednak nie życzyłem sobie takiego dobrego zestawienia zdarzeń. Nawet w najśmielszych marzeniach. - nieświadomie przejechał palcem po dłoni Sebastiana i spojrzał mu ponownie w oczy. - Proszę, mów. Chcę wysłuchać wszystkiego.
To było dziwnie spotkać go w tym miejscu. Szczerze? Sebastian już prawie zapomniał o tym wszystkim, co działo się w szkole, gdy poznał Czecha. A teraz wszystkie wspomnienia wróciły i całkowicie go przygniotły. Jak powinien się teraz do niego zwracać? W jakich są teraz stosunkach? Jak bardzo Ivo się zmienił? Gdy jego były kochanek się odezwał, Seb cały czas słuchał, ale zdawało się, że nic nie słyszy. Nie mógł się skupić na jego słowach, zupełnie jakby momentalnie stracił słuch. Wpatrywał się w jego twarz, w jego ciało. Zmienił się. Zmienił. Na lepsze. -Miałeś nadzieję? -Odezwał się w końcu, gdy dotarły do niego wszystkie słowa, które Ivo wypowiedział. Siedział teraz tutaj z nim po tylu latach i nie wiedział, co o tym myśleć. To była niezwykle przyjemna, ale równocześnie okropnie niezręczna sytuacja. Sebastian dokładnie pamiętał dotyk jego ciała, każde jego słowo, jego oddech. A teraz siedzą tutaj razem jak starzy znajomi. Castellanos miał wrażenie, że mężczyzna siedzący obok dawno ułożył sobie życie, założył rodzinę, ma dom i pieniądze. Zostawił przeszłość daleko za sobą. -U mnie po staremu, Ivo. Tylko się zestarzałem. Jego uśmiech na twarzy wyraźnie wskazywał na zawstydzenie, chociaż nie taki był jego zamiar. Nie wiedział dlaczego nagle poczuł się taki onieśmielony. Nigdy nie był wulkanem pewności siebie, ale również nigdy nie czuł się takim wstydliwym, jak tego dnia. Palce Ivo na jego torsie, ciepły dotyk. Wszystko wracało. -Nigdy nie było w moim życiu tak spokojnie, jak teraz. Brakuje mi szkolnych czasów. No ale nic, lepiej powiedz mi, jak ty żyjesz? Mieszkasz w Londynie? Od kiedy?
Trochę się rozgadał. Przy ostatnim pytaniu się aż zająknął, ale miał nadzieję, że Sebastian tego nie wyczuje. Zresztą, chyba nawet nie o te pytania chodziło. Ivo od dawna nie miał kontaktu z nikim, kogo by znał, a do poznawania nowych ludzi było mu ostatnio jakoś nie po drodze. Tak żył powoli, czując się całkowicie samotnym i powoli godząc się z tą świadomością, do tego stopnia, że... zaczęło mu się to podobać? Nie... zdecydowanie pojawienie się tutaj Sebastiana udowodniło mu, że nie jest to aż tak bliska perspektywa. Z tych myśli wybiły go słowa Castellanosa. - Zestarzałeś? - zmierzył go bezpretensjonalnie wzrokiem i cicho się zaśmiał. - Raczej wyprzystojniałeś. Nie żebyś wcześniej nie był przystojnym mężczyzną, jednak... - w tym momencie jego spojrzenie zsunęło się sugestywnie na muskularne ciało, ramiona i dobrze zaznaczony tors pod ubraniem mężczyzny. - Wiek Ci zdecydowanie służy. - Spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się szeroko, słysząc jego pytanie. - Długa historia, jednak po edukacji trochę podróżowałem. Oderwałem się od rodzinnego majątku i stwierdziłem, że... zamieszkam w Londynie? Bo czemu nie, prawda? Trochę mnie fascynowała tutejsza historia magii... wiesz, lata 90 były niezwykle frapujące. Rozkręciłem swój mały biznes i... oto jestem. Trochę niestabilnie teraz od kilku miesięcy, ale ...cóż, przynajmniej mam pracę i kochaną rutynę. - ostatnie słowa wypowiedział z największą ironią na jaką było go stać. Na chwilę odwrócił wzrok, by potem spojrzeć z powrotem na Sebastiana. - Powiem Ci szczerze, że powinniśmy się gdzieś na spokojnie spotkać i powspominać. Tyle lat minęło, a ja Cię spotykam akurat tutaj, w tym miejscu. Chciałbym usłyszeć wszystko co masz do powiedzenia, a z pewnością masz. Bądź po prostu wieczorem ... nie wiem, wypad na małe piwo? Whisky? Wiesz, spotkanie po latach... tutaj - rozejrzał się. - jest trochę nie nastrojowo. Jak się zgodzisz na to, byłbym niesamowicie rad. - spojrzał mu ponownie w oczy i upił kolejny łyk piwa, czekając na odpowiedź.
Sebastian miał problem, by skupić się na słowach Ivo, dlatego nawet nie myślał o tym, żeby mu przerywać. Wyłapywał poszczególne słowa, wpatrując się w jego oczy. Co kilka chwil się uśmiechał, dając mu znać, że jest zainteresowany rozmową. Mów dalej, nie przerywaj sobie. Uwielbiam słuchać twojego głosu. -Ivo, nawet nie musisz mnie namawiać. Wieczorem, tutaj, tak jest. -Zasalutował z uśmiechem na twarzy. -Dziwne, bo wyglądasz mi na zapracowanego człowieka, a tutaj, proszę. Oderwanie się od rutyny? Dla Sebastiana rutyna była czymś okropnym, oczywiście miał zajęcia, które robił codziennie, co kilka dni, co kilka miesięcy, ale robić codziennie to samo? Koszmar. Chociaż mając stałe zatrudnienie, zajęcia dla siebie, mógłby żyć spokojnie. W końcu oblał kursy na lekarza, kompletnie olał naukę, zadłużył się i żyje z pieniędzy, które jego rodzina zostawiła "na czarną godzinę". Jego życie kompletnie się spierdoliło, lecz w tym momencie wszystko raczej idzie do przodu. Powoli zaczyna się układać. Do tego te spotkanie Ivoša, coś wspaniałego. Ktoś niedaleko nich grał na gitarze, ożywiając tym samym całą okolicę. Hyde Park to niesamowite miejsce, byli tutaj ludzie, których obecność motywowała do działania. Każdy kolejny łyk zimnego piwa pobudzał Castellanosa jeszcze bardziej. Miał chęć powiedzieć teraz tak dużo, ale nie wiedział dokładnie, co. -Nadal nie mogę uwierzyć w to, że po tylu latach znów się spotkaliśmy. Ivoš Rožmitál w Londynie, nigdy bym się tego nie spodziewał. Żeby Ivoš się w końcu ustatkował i wziął życie na siebie? Pamiętam cię kompletnie innego, młodego, nie zwracającego uwagi na nic. Szczerze? Dziwnie mi, cholernie dziwnie i krępująco. Po tym, co się wtedy działo. Zdaję sobie sprawę z tego, że młodzi byliśmy cholernie dawno, ale... -wziął kolejny łyk, a na jego twarzy pojawił się grymas. -nie jest łatwo zapomnieć.
- Uwierz mi, sam nie wierzę czasami co się dzieje ze mną i to się dzieje właśnie od kilku miesięcy... - urwał i odwrócił wzrok. - Do niedawna, naprawdę stosunkowo niedawna było inaczej. Najwyżej każdy ma momenty ... kryzysu? - zaśmiał się cicho, jednak stosunkowo łatwo można było wyczuć, że to jest śmiech nerwowy. - Miłość, miłość... jakże koszmarną kochanką jesteś... - powiedział pod nosem, jednak potem spojrzał na Sebastiana z szerokim uśmiechem. Dokładnie tym, którym uwiódł tego dnia Sebastiana i tym, który spowodował, że ich relacja pobiegła dalej i że są tutaj w tym miejscu, pamiętając o sobie. - Czasami dojrzałość nieco przytłacza, chociaż to tylko gadanie. Nie będziemy chyba teraz rozmawiać o takich rzeczach... nie ta pora, nie ten czas. - odetchnął głośniej i jego mimiczna zmarszczka na czole nieco poruszyła się. Znów się uśmiechnął. - Nadal mam twoje listy. - urwał na chwilę i wyprostował się w krześle.l
Na myśl o listach, które do siebie wysyłali, Sebastian się uśmiechnął. Były naprawdę głupie i szczeniackie, tym bardziej, że Seb nigdy nie umiał przekładać myśli na papier. Nawet nigdy nie starał się tego nauczyć, to było mu zbędne. W szkole nie pisał listów do nikogo poza Ivo. Aż wstyd się teraz do nich przyznać. Jak do wielu innych rzeczy, które robili w latach szkolnych. Z jednej strony Sebastian dałby wiele, by wrócić do tamtych czasów, jednak były one dla niego równie trudne jak wspaniałe. Dużo wtedy przeżył, poznał wspaniałych ludzi, bawił się jak nigdy, ale też ciężko pracował i miał duże problemy. Teraz wcale nie jest lepiej, ale z całą pewnością nie jest gorzej, tego musi się trzymać. Zrobiło się trochę cieplej, to pewnie przez ten alkohol. Sebastian naprawdę nie wiedział, co jeszcze może mu powiedzieć, był lekko zmieszany i wciąż w szoku. Był moment, w którym powinien odpowiedzieć Rožmitálowi, a jednak milczał. Cisza pozwalała mu się skupić chociaż na chwilę. Musiał się zastanowić, pomyśleć o tym wszystkim. Pomyśleć, czy w ogóle chce się dowiedzieć, co przez ten cały czas działo się u Ivo. No i czy chce wiedzieć, co będzie działo się dalej. Są dwie opcje- albo go to zadowoli i będzie niezwykle szczęśliwy- albo zawiedzie na zawsze, czego bardzo by nie chciał. Zawód to jeden z powodów, dla których Castellanos wolał jednak nie spotkać się z dawnym kochankiem. Jednak w tym wypadku wygrywała jego ciekawość, która wprost krzyczała, by Hiszpan się z nim spotkał. -Ivo, wieczór. To samo miejsce. Do zobaczenia. Sebastian uśmiechnął się do niego, odniósł kufel do baru i ruszył w stronę domu. Wspomnienia go atakowały przez całą drogę. Dom był jedynym miejscem, w którym mógł zostać sam na sam z własnymi myślami. Naprawdę musiał o przemyśleć.
Ivo w tym momencie kiedy się rozeszli, miał w głowie tylko Sebastiana. Skąd się on tutaj wziął? Jakim cudem on się znalazł w tym samym momencie co on? Skierował się do swojego zakładu, który był chcąc nie chcąc także jego mieszkaniem, wprawdzie piętro wyżej. Usiadł na chwilę na kanapie, nalał sobie szklaneczkę whisky i wypił na raz. Mocno się wszystko skomplikowało. W jednej chwili był tęskniącym, w drugiej chwili pojawił się mężczyzna z przeszłości. Piękny mężczyzna, piękne wspomnienia. I mieli się spotkać ponownie. Usiadł przy odtwarzaczu i puścił:
But we're just beautiful people With beautiful problems, yeah Beautiful problems, God knows we've got them But we gotta try Every day and night
Dosłuchał do końca, leżąc na łóżku i pijąc tym razem powoli, bez pośpiechu kolejną porcję whisky. Czas tykał powoli, zegar nie chciał przyśpieszyć.
Przywołał białą koszulę. Czarne spodnie. Upił kolejny łyk. Umył włosy, powoli je susząc zaklęciem. Kolejny łyk. Podgłośnił muzykę. I następny gorzki smak w ustach. Założył srebrny łańcuszek. Cholera, jak ta whisky krzywi twarz... Przejrzał się w lustrze, poprawiając wszystko, by wyglądało idealnie. Whisky się skończyła. Spojrzał na zegarek. To już. Spojrzał na szklankę. Zdecydowanie to ten czas. Przeczesał palcami włosy i skierował się do miejsca gdzie umówił się z dawnym kochankiem.