Dziedziniec ten łączy się za pomocą niewielkiego wiaduktu z błoniami. Sam plac jest brukowany, a do tego otaczają go niewielkie kamienne krużganki. Dla tych zmęczonych po całym dniu nauki znajdą się i ławki, acz te niestety przeważnie są zajęte.
Miało być tak pięknie, ale wcale nie było! Cole umówił się przecież z Kae, mięli się spotkać. A ona co ? Nie przychodziła. Chyba będzie musiał sobie z nią porozmawiać. Coś mu się wydawało, że nie będzie to miła rozmowa. Jakimś cudem znalazł się na dziedzińcu, tam ujrzał Kae i jakiegoś chłopaka. No proszę proszę, ptaszynko. Chyba pora wrócić do gniazdka. Pomyślał, po czym dziarskim krokiem ruszył przed siebie. W kierunku Kae. Oczywiście, że na jego ustach widniał ten pewny siebie uśmieszek. Podszedł do dziewczyny i spojrzał na nią. Westchnął i pokręcił głową, po czym się nachylił i ujął jej twarz w dłonie, składając na jej ustach dość długi i namiętny pocałunek. - Kae, moja kochana. Nie wiem, czy wiesz, ale... Byliśmy umówieni, zastanawiałem się gdzie jesteś. Nie strasz mnie tak więcej. - Powiedział, piorunując ją wzrokiem. - Uprzedź mnie następnym razem, że jakiś inny facet właśnie wyciągnął mnie z domu, co? - Doda. Odwrócił się w stronę Kae i posłał mu miły uśmiech. - Cole jestem. - Przedstawił się i wyjął z kieszeni papierosa. - Chcecie? - Zapytał, zerkając to na jedno to na drugie. Coś mu się wydawało, że będzie naprawdę zabawnie.
Kae tak prawde mowiac smieszylo to co mowil Kame. Coz czekala duzo czasu to i jeszcze dluzej poczekac moze. Czy jej sie cos wydawalo? Nie sadzila spojrzala na niego i poprawila zmierzwione przez niego wlosy. - Nie mam zadnej bariery jakbym ja miala to bym z Toba nie gadala Kame i pamietaj o tym. A co do czekania spoko tyle dalam rade to juz mi nie robi.- rzekla a gdu skonczyla swoj wywod pojawil sie Cole na spotkanie na ktorym sie nie pojawila. I pierwsze co oczywiscie zlozyl na jej ustach pocalunek i to nie przyjacielski. Zmieszala sie. - Wybacz Cole... nie mialam jak Cie ostrzec ze sie nie pojawie. Mam nadzieję ze juz sie nie gniewasz?-zapytala z usmiechem przeznaczonym tylko dla Cole'a. Coz wiedziala ze sie w koncu tu pojawi. - Tak szczerze Kame nie wyrwal mnie z domu spotkalismy sie tu przypadkiem. No i zaczelismy rozmawiac a co do fajki chetnie zapale- powiedziala siegajac po papierosa. Czekala tylko na rozwoj wydarzen. Szczerze nie spodziewala sie ze Cole ja pocaluje. Czyzby jednak to Kame mial racje a nie ona i miedzy nia a Cole'em jednak cos ma byc?
Kame miał już coś powiedzieć kiedy do ich rozmowy dołączył się kolejny osobnik. I nie był to nikt miły. W oczach Kame od razu zajął miejsce wielkiego robala którego trzeba będzie rozgnieść jeżeli tylko okaże się być jadowity. Czyli krótko mówiąc dostanie prosto w zęby jeżeli coś w jego zachowaniu nie będzie odpowiadać Kame... a już na dzień dobry załatwił sobie u chłopaka w zeszycie jeden wielki minus. Kiedy ten tak dokładnie przywitał się z puchonką, gryfon przymrużył lekko oczy. Ciśnienie od razu mu skoczyło, ale też jednocześnie włączyła mu się typowa dla niego rezygnacja. No tak... przecież sam mówił Kae, że jak sobie kogoś znajdzie to nie będzie miał nic przeciwko temu. A mimo wszystko miał ochotę wywalić tego intruza zza tą barierkę prosto w tą przepaść. -Sądziłem, że boisz się dotyku...- Mruknął cicho i wsadził sobie ręce do kieszeni aby pozbyć się ochoty strzelenia temu chłopakowi prost w pysk. Od tak profilaktycznie, bo w końcu niby czemu. Swego czasu wyznawał zasadę, że dzień bez mordobicie to dzień stracony. Dlaczego by nie zacząć ponownie praktykowania tego. Chłopak widział uśmiech dziewczyny i to było coś co po raz kolejny zakuło go prosto w serce. W taki sposób nie uśmiechała się nigdy nawet do niego. Ba... przy nim jakoś nie wiele razy się uśmiechała. -Nie dzięki... mam swoje- Spojrzał tylko na paczkę papierosów wyciągniętą w jego kierunku po czym ponownie przeniósł wzrok na to obślizgłe coś co przedstawiło się jako Cole. Chłopakowi nie było śpieszno do przedstawienia swojego imienia, bo też nie miał na to w tej chwili najmniejszej ochoty.
Nie liczył na to, że znajomy Kae będzie skakał z radości, gdy Cole pocałuje te uroczą azjatkę. A zwłaszcza, że się w niej kochał. To dopiero było zabawne. Ach, słodka Kae. Ona zawsze miała takie problemy i często to Cole wprawia ją w zakłopotanie. Brunet zignorował chłopaka, najwidoczniej ten nie miał ochoty na rozmowę. No fakt, podał jej tego papierosa, lecz i tak nie zmieniło to jego nastawienia. - Nie wiem jak Ci wybaczę, naprawdę. Zawsze byłaś punktualna, najwidoczniej ten o to jegomość musi być dla Ciebie szczególnie ważny, skoro mnie dla niego wystawiłaś. - Powiedział, zerkając kątem oka na Kae. Cóż, nie wiedzieć czemu Cole miał przeczcie, że między tą dwójką było coś więcej niż zwykła przyjaźń. Dlaczego więc, miałby nie improwizować w tak ważnej sytuacji? - Tak, boi się. Staram się ją jakoś od tego odzwyczaić. To wspaniałą dziewczyna. Szkoda by się zmarnowała. - Odparł z powagą wbijając spojrzenie w chłopaka. Jeżeli miał z tym jakiś problem to nie jego wina. Robił takie rzeczy w dobrej wierze. - Więc, skąd się znacie? - Zapytał jakby nigdy nic, paląc papierosa.
Azjatka juz myslals ze padnie z zaklopotania na ryj. Tu Cole obok Kame. Ech totalna masakra a ona w niej uczestniczyla. Farsa w kij. Spojrzala po nich i usmiechnela sie do Kame jakby przepraszajaco a po chwili zwrocila sie do Cole'a praktycznie powinna go strzelic w twarz ale nie potrafila. Za bardzo lubila tego chlopaka. Na stwierdzenie Kame nieco sie przestraszyla ale po chwili stwierdzila ze nie ma czego. Zwrocila sie do Cole'a. - Hmm no Kame jest kims waznym przyznam Ci racje Cole ale to nie jego wina ze nie przyszlam tylko moja. No moglam szczerze sie nie zaglebiac w rozmowe po prostu dlugo sie z nim nie widzialam i no fajnie bylo sobie z nim porozmawiac nie?- powiedziala patrzac na obu.- Wiesz ze powinnam Cie strzelic w twarz Cole za ten pocalunek prawda? W ramach wybaczenia nie strzele co ty na to? Oczywiscie zartowala. Coz nie uderzylaby nikogo. - Kame o tym o czym rozmawialismy przed przyjsciem Cole'a dokonczymy pozniej a teraz Cole to jest moj... wlasnie hmm... powiedzmy ze byly chlopal- powiedziala najpierw zwracajac.sie do gryfona a potem do slizgona
-Oh... nie strzelisz... a szkoda... było by na co popatrzeć- Tak dokładnie była to stosunkowo prosta aluzja pod tytułem "albo ty to zrobisz albo ja". Gryfon zacisnął pięści w swoich kieszeniach i wpatrywał się w ten obrazek nadal zastawiając się tak naprawdę nad tym co miałby w tej chwili zrobić, no i jednocześnie walczył ze sobą aby nie zrobić tego na co miał tak naprawdę ochotę. -Szkoda by się zmarnowała?- Powtórzył cicho i zrobił krok do przodu. -Zabrzmiało to zupełnie tak jak byś mówił o jakimś przedmiocie- Zmarnować może się jedzenie, albo jakaś inna rzecz, ale nie człowiek, i nie Kaede. Kompletnie nie rozumiał co ona widziała w tym chłopaku, ale widocznie coś musiało być. Albo tak bardzo potrzebowała kogoś bliskiego, że obdarowała jakimś uczuciem pierwszego lepszego gościa, który pewnie na to nawet nie zasługiwał. -Nie musimy tego kończyć... temat jest zamknięty- Oj tak nerwy nim targały i to naprawdę solidnie. Nawet nie wiecie ile go kosztowało powstrzymywanie się przed tym aby nie zrobić tutaj jakiejś jednej wielkie rozróby. W końcu nie chciał pakować się w jakieś kłopoty w chwili kiedy tak naprawdę dopiero niedawno tutaj wrócił. Wolał zacząć z czysta kartą, ale jak widać nie był oto do końca możliwe. Stare znajomości będą się za nim ciągnąć jak smród po gaciach.
- Nie obchodzi mnie to... Zignorowałaś mnie, a wiesz, że bardzo tego nie lubię.- Odpowiedział, nie spuszczając wzroku z gryfona. Serio? Aż taką spinę łapał? A co do chuja, czy ona była jego dziewczyną? Gdyby Cole sapał się tak do każdego faceta z którym przebywa Vulpes to wylądowałby na komisariacie. Nauczył się już pewnych rzeczy, a w tym cierpliwości. Cole prychnął w stronę chłopaka i wywrócił oczami. - Równie dobrze ja bym mógł to powiedzieć, bo faktycznie powinna Cię strzelić, chociażby za to, że zająłeś jej mnóstwo czasu. Poza tym, kurwa, stary. To nie jest Twoja dziewczyna, więc się ogarnij. No chyba, że Ci na niej zależy to śmiało, powiedz jej, że ją kochasz i chuj, pozamiatane. - Naprawdę, co za ludzie. Po co załatwiać niektóre rzeczy w spokoju, przecież trzeba sie wkurwić. - Jakbym mówił o przedmiocie określiłbym to inaczej. Żarcie albo przedmiot może sie zjebać, spierdolić, zniszczyć. Radzę Ci się uspokoić, bo ją do siebie zniechęcisz. I tak, osoba może się zmarnować. Najwidoczniej to już zbyt wysoki poziom.. - Rzucił, patrząc na chłopaka. Dopiero później zerknął na Kae i posłał jej szeroki uśmiech.
Kae obserwowala te walke dwoch kogutow i nie dowierzala. Boze czy oni musza sie tak zachowywac? Spojrzala po obu i zaczela chichotac. - E koguty! Spokoj bo zaraz sie do gardel rzucicie a poszkodowana bede ja no chyba ze bedziecie tego chcieli to inna sprawa- no imponowalo jej to ale ani z jednym a ni z drugim raczej byc nie bedzie. - Ej sorry z zadnym z Was nie jestem wiec troszke luzu. A to ze Cie wystawilam to inna sprawa. Przestan Cole bo tylko raz sie spoznilam i nie rob awantur ok? Patrzyla chwile na chlopcow no i stanela pomiedzy nimi wrecz bardzo blisko Kame. - Ja.wszystko rozumiem ale zadnemu z Was nie powinno na mnie zalezec koniec kropka a czy sie zmarnuje coz zdarza sie najlepszemu.- teraz juz prawie krzyczala. Spojrzala na Kame i po chwili odwrocila wzrok. - Temat zamkniety! Ok?
-A co... wydaje ci się, że zająłbyś jej w znacznie lepszy sposób czas...- Mruknął drwiąco. Kame rozpędzał się coraz bardziej. Nawet jakoś za bardzo nie zwracał w tej chwili uwagi na Kae która najwyraźniej próbowała jakoś zapobiec katastrofie... pytanie tylko czy to w tej chwili było możliwe. -Nie kazałem jej ze mną gadać. Sama zaczęła. Mogła sobie odejść... nie zatrzymywałem jej. Dlaczego tego nie zrobiła... to już jej sprawa- Powiedzieć kocham, w chwili kiedy człowiek sam nie był pewien tego słowa nie było wcale tak łatwo. Jakiś czas temu kiedy ją poznał pierwszy raz wszystko nie było tak skomplikowane jak teraz. Jeżeli czegoś się nauczył to na pewno tego, że nie wolno szastać słowami, tak samo jak i uczuciami na lewo i prawo. -A czy ja powiedziałem, że mi na tobie zależy. To ten chuj mi wmawia coś i kompletnie nie wiem o co mu chodzi- Kolejny krok do przodu, i tym razem napotkał opór pod postacią Kae która nadal dzielnie stała między nimi. -To widać ty się wiele razy zmarnowałeś skoro tak dobrze umiesz ocenić kto się może zmarnować- Oj tak atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, i raczej bariera w postaci puchonki była marną tarczą. -Kaede ty się lepiej odsuń...- Warknął przez zaciśnięte zęby. Nie chciał jej odsuwać siłą, dlatego wolał aby sama to zrobiła.
Kae juz sie wkurzyla. Dobra rozumie bitwy kogutow ale mogliby ogarnac bo jednak jest tu kobieta i troche szacunku w jej strone by sie przydalo. Spojrzala na Kame po jego slowach. - Po pierwsze nie chuj tylko czlowiek po drugie wiem ze Ci nie zalezy bo jakby zalezalo to bys do cholery jasnej nie zostawil mnie na lodzie samej kurwa. Myslisz ze co? Ze przezylam to spokojnie? Ze nie przeklinalam Cie? Kurde nie Kame to ja kurwa bylam zaangazowana rozumiesz?- wykrzyczala Kame prosto w twarz ze lzami w oczach. Byla zla no nie dziwie sie jej. - I nie nie odsune sie sorry mozecie mi oboje walnac w twarz. Ogarnijcie sie ludzie. Zmarnowalam tylko czas kurwa tyle zmarnowalam. Bylo kurwa sie angazowac? Moglam sb odpuscic od poczatku moglam postawic na Tobie kreske zrobilam to? Nie! Ty postawiles kreske na tej znajomosci nie ja!- gdy skonczyla poplakala sie. No nie wytrzymala.
Wieczne pretensje... nic innego go w tym życiu nie spotykało. Fakt nie był ideałem... nigdy nim nie był, wiele razy rzeczy zawalał, ale taki był i nic na to nie mógł poradzić. Nie jego wina, że coś czuł, ale nie potrafił się zaangażować. Z drugiej strony też nie chciał bo doskonale zdawał sobie sprawę jak każda jego bliższa relacja z drugim człowiekiem się skończy. -Musiałem... nie miałem tak naprawdę innego wyjścia. Po za tym takie pożegnanie na pewno wymogło by na mnie obiecanie czegoś... a ja nie należę do ludzi którzy lubią coś obiecywać- Mruknął i wsadził sobie ręce do kieszeni, po czym odsunął się od tej dwójki. -To ty się zaangażowałaś sama... nigdy niczego ci nie obiecałem... wiedziałaś jaki jestem. Nie możesz mieć do mnie w tej chwili za to pretensji, że twoje marzenia się nie spełniły. Jedyną osobą którą możesz winić jesteś ty sama- To ona się zakochała... pewnie zaczęła sobie wyobrażać nie wiadomo co, jak każda dziewczyna, ale w chwili kiedy okazało się, że życie nie jest wcale takie kolorowe, musiała znaleźć winnych, i oczywiście kto inny mógł by być idealnym kozłem ofiarnym do wywalania jak to on nie jest zły i w ogóle. -Chcesz z nim być to sobie bądź... mi do tego nic- Mrukną i obrzucił chłopaka spojrzeniem godnym zdechłego robala po czym po prostu odwrócił się i poszedł w swoją stronę nie oglądając sie nawet za siebie. Zostawił Kae, bo doskonale wiedział, że obecnie był ktoś inny, kto ją pocieszy, być może lepiej niż on sam. z/t
Aż sam się dziwił, że zachowywał taki spokój. W normalnych okolicznościach już by wybuchł, ale nie tym razem. Specjalnie prowokował chłopaka, chciał go sprawdzić. Niestety, nie przeszedł pozytywnie jego testu. Cole pokręcił głową, wsłuchując się w ich rozmowę... Albo raczej kłótnię, wymianę zdań. - Jak widać o raz za dużo. - Odparł w stronę dziewczyny, mierząc ją chłodnym spojrzeniem. Nie chciał robić awantur, nie wyszło co prawda, bo jej były chłopak się za bardzo unosił, ale liczą się chęci, tak? Poza tym, ten typ od razu nie przypadł mu do gustu. Czemu miałby nie wydobyć z niego zazdrości i irytacji, jego czarnej strony przy azjatce, żeby przypomniała sobie z kim była. - Zmarnowałem się więcej razy, niż Ci się wydaje. - Odparł kpiąco i się przeciągnął. Tak, to było zabawne. Zrobiło się mniej zabawnie, gdy Kae stanęła między nimi, a jeszcze większy, gdy zaczęła płakać. Musiała się wykrzyczeć, nie wytrzymała, pękła. Nie dziwił się. Ile można, do cholery, wytrzymywać takie rzeczy? Cole bez chwili wahania po prostu ją mocno przytulił i pogładził po włosach. Niech się wypłacze, trudno, najwyżej zmoczy mu płaszcz. - Kae, nie płacz. On nie jest tego wart. Sama widzisz, sama słyszałaś co powiedział. Zrzucił winę na Ciebie, postaraj się to olać. Dobrze, że z nim nie jesteś... - Powiedział cicho i spokojnie. Nie przejął się odejściem chłopaka, miał to gdzieś, naprawdę... Całkowicie gdzieś. Dobrze, że poszedł i dał spokój Kae.
Stala tak teraz wtulona w Cole'a i plakala. Slowa Kame po prostu ja zranily. Nie mogla nic na to poradzic. Odwrocila sie tylko po chwili i odeszla kawalek. - Wiesz nie byloby to nawet takie straszne gdyby nie fakt ze sam wyznawal mi milosc- oj pamietala wszystko na jego nieszczescie. Spojrzala na niego. Podeszla blisko i usmiechnela sie delikatnie. - na szczescie mam przyjaciela Powiedziala przytulajac sie do niego.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Po posiłku Bridget wyszła z wielkiej sali dzierżąc w ręce list od matki. Kimbra pisała dość często, chyba nudziło jej się w domu, gdy całymi dniami siedziała z puszkami, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Dziewczyna nie widziała nic złego w esejach o tematyce raczej egzystencjalnej, choć dzisiaj list odczytywała z mniejszym uśmiechem na twarzy. Matka pisała, że sklep na Pokątnej odmówił przyjęcia większej ilości puszków w tym miesiącu, a zdarzyła się pewna WPADKA i pojawił się jeszcze jeden miot. Kimbra żartowała, że najwyżej zostaną w domu, że prędzej czy później znajdzie się dla nich jakiś inny dom, przecież nie może to być aż tak trudne, ale Bridget wyczuła z listu, że nie jest jej to tak obojętne jakby mogło się zdawać. Wiadomo, puszki idą do ludzi, przychodzą pieniążki. Pogrążona we własnych myślach nie patrzyła za bardzo, gdzie idzie. Opatuliła się po drodze ogromnym szalikiem, który zarzuciła aż na czubek głowy. Obmyślała plan, by naradzić się z Lottą i przeprowadzić jakieś poszukiwania nowych domów dla pufków. Na pewno podpyta znajomych, przecież masa z nich lubi zwierzęta, a pufków nie da się nie pokochać. Zresztą bardzo przydają się w domu, tu w szkole też byłyby miłym pupilem. Pójdzie teraz do sowiarni i napisze mamie, żeby się nie martwiła, bo ona sprawę załatwi. Weźmie w swoje ręce i zrobi co trzeba. Tak, nie ma się co obawiać, już ona coś... - Auć! - syknęła, gdy zderzyła się z rudą dziewczyną. Skończył się jej mentalny cheerleading. - Przepraszam Cię, zamyśliłam się - rzuciła pospiesznie, po czym zorientowała się, że zna osobę, na którą wpadła! - Nancy, hej! Miło Cię widzieć! No, poza tym że prawie Cię staranowałam - powiedziała i uśmiechnęła się szczerze.
Równie dobrze mogłaby to być wina Nancy, bo jak to ona, w wolnej chwili takiej jak ta, gdy skończyła już zajęcia i odrobiła pracę domową na kolejny dzień, oddała się swojej ulubionej, marzycielskiej pasji. Właśnie teraz oddawała się rozmyślaniom, że ludzie właściwie pochodzą od różnych gatunków zwierząt i jeżeli miałaby umieścić gdzieś siebie, to stawiała na kota. Nancy taka była, lubiła ten lekki pierwiastek niezależności i samodzielności, jakie dawał jej pobyt tak daleko od domu. Poza tym ostatnio zauważyła, że ma całkiem szorstki język, co było obserwacją niezgoła dziwną, ale taka Nancy była właśnie w środku. A do tego była osobą niesamowicie naiwną, czego jednak ludzie nie mieli okazji za często wykorzystać, bo też rudowłosa nie miała za wielu znajomych. Jednak powrót do rzeczywistości był nagły i twardy, Nancy właśnie podnosiła swoje chude cztery litery z podłogi i napotkała spojrzenie Bridget. Spojrzała na tę szczupłą, drobną dziewczynę otuloną puszystym szalikiem i pomyślała "Pufek". A potem przypomniał jej się ten uroczy, mały pudel z jakiegoś filmiku, który wygląda bardziej jak przytulanka, niż jak żywe zwierzę. Bridget przypominała taką przytulankę. Była śliczną, uroczą dziewczyną, z tego co udało się Nancy wywnioskować ze sporadycznych, aczkolwiek przyjemnych rozmów ze starszą l rok Puchonką. - Witaj Bridget. Nic kompletnie się nie stało. Przydało mi się takie twarde lądowanie - Powiedziała Nancy uprzejmie, uśmiechając się promieniście i może jakby przepraszająco, że też akurat pojawiła się tutaj w tym miejscu, o tym czasie - Wyglądasz na nieco zmartwioną, coś się stało? - Zapytała Nancy, otrzepując bordowy płaszczyk z piasku, którego było pełno na kamiennej posadzce.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget sama zachwiała się na nogach i chwała Merlinowi, że pod nogami nie miała oblodzonego kawałka bruku, bo wywinęłaby solidnego orła. Wyciągnęła rękę, oferując Nancy pomoc. - Nawet nie wiesz jak mi głupio... Ostatnio nic mi nie wychodzi tak, jakbym chciała i wygląda na to, że nawet chodzić już nie potrafię - powiedziała pół żartem, pół serio. Już pomijam fakt, że ostatnio stała się niesamowicie niezdarna, mimo że nigdy nie miała problemów z koordynacją ruchową dzięki wyćwiczonej równowadze i wyważonych ruchach. Zupełnie jakby ktoś ją skonfundował. - Nic sobie nie zrobiłaś? - zapytała, szybko lustrując dziewczynę spojrzeniem w poszukiwaniu obić, siniaków czy dziur w szatach, ale chyba na szczęście nic takiego nie znalazła. Odetchnęła z ulgą. Tylko tego by brakowało, gdyby przyczyniła się do poszkodowania Gryfonki. - Nie, coś Ty, nic się nie stało, po prostu się zamyśliłam - powiedziała od razu, trochę za szybko i zbyt wysokim głosem, by mogło zostać odebrane na poważnie. Niestety Bridget miała duży problem jeśli chodzi o bycie przekonującą w pewnych kwestiach, jak chociażby w zapewnieniach, że wszystko jest w porządku, gdy najchętniej usiadłaby w kącie i siąkała nosem. Nie no, okej, nie przesadzajmy, nie była w aż tak podłym nastroju. I chwilę później pomyślała sobie, że w sumie zachowuje się żałośnie próbując udawać przed Nancy, że nic się nie dzieje, podczas gdy jej brwi samoistnie się marszczyły, a kąciki ust wędrowały w dół. - W sumie... - zawahała się - Nie wiem, czy chcesz o tym słuchać. To nic takiego. Po prostu mamy w domu nadprogramowe pufki i zastanawiamy się rodzinnie, co z nimi zrobić zanim rozniosą nasz dom - powiedziała w końcu.
Nancy z uśmiechem i wdzięcznością przyjęła dłoń Bridget, zastanawiając się w duchu, czemu jego taką ciamajdą. - Na pewno nie jest, aż tak źle - Odparła Nancy, chcąc wesprzeć i podnieść na duchu koleżankę, która lekko posmutniała - Nie, zdaje się, że wszystko jest na miejscu - Odpowiedziała Nancy zgodnie z prawdą. Może lekko potłukła pośladki, ale poza tym nic jej nie było, na szczęście warstwy ubrania włożonego "na cebulę" zamortyzowały upadek. Nancy od razu wyczuła kłamstwo, albo próbę zamaskowania zmartwienia, czy zasmucenia. Rudowłosa zawsze próbowała wybrać tę lepszą opcję, więc założyła po prostu, że koleżanka nie chce jej martwić, lub nie czuje się na mówienie o swoich problemach. Jednak Bridget równie szybko, co powiedziała, że nic się nie stało, potwierdziła przypuszczenie Nancy, przy czym jeszcze bardziej posmutniała. - Och, to właściwie nic takiego, przecież wszyscy kochają pufki, na pewno znajdą się chętni na to, by zakupić te nadprogramowe rozkoszności. Moja mała kuzynka Jane ostatnio ma na ich punkcie obsesję - Odparła Nancy wesołym, lekkim tonem, tak by pocieszyć koleżankę. Przecież te stworzonka były tak przeurocze, że nie można się było im oprzeć.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
- Wybacz mi - powiedziała jeszcze jeden raz. Bridget miała w zwyczaju przepraszać wielokrotnie, nawet pod rząd, jeśli zrobiła komuś coś złego lub przyczyniła się do czyjegoś niepowodzenia. Zawsze dręczyło ją tak duże poczucie winy, że nie mogła nosić go w sobie i go ignorować - musiała o tym ciągle mówić i powtarzać, tak jakby myślała, że za którymś razem odpowiednio zadośćuczyni i to okropne uczucie zniknie. Prawdopodobnie Nancy za jakiś tydzień znów usłyszy przepraszające słowa, bo Bridget nagle przypomni się, że tego i tego dnia wpadła na nią na dziedzińcu dosłownie zwalając ją z nóg. Z ulgą przyjęła wiadomość, że u Gryfonki wszystko jest na miejscu i jak najbardziej w porządku. Co do tego kłamania, to owszem, po Bridget nie było trudno poznać, że nie mówi prawdy. Albo się kręci dziwacznie, albo jej drgają kąciki ust, przesadnie macha dłońmi, krzywi buzię - robi naprawdę masę różnych, nienaturalnie wyglądających rzeczy. Wcale nie dziwiła się, że ludzie niezbyt wierzyli, gdy przekonywała ich w ten sposób. Sama by sobie nie uwierzyła. - Myślisz? Bo mi się wydaje, że właśnie zainteresowanie pufkami spada. Ludzie wolą mieć mieniaturkowe przytulanki, a w ogóle już przestają doceniać pełnowymiarowe pufki. W Hogwarcie prawie ich nie widzę, bo ludzie kupują zazwyczaj sowy albo koty - powiedziała z żalem w głosie. Sama miała kota, ale znalazła go na ulicy kilka lat temu, więc trochę się nie liczy. I gdyby mogła miałaby i pufka, ale problem w tym, że średnio mogłaby się nim zajmować. Wydawało jej się, że w Wielkiej Sali np. jest zakaz wprowadzania pufków, a przynajmniej ktoś jej tak powiedział, bo jak szalone sprzątają wszystko ze stołów. To samo jeśli chodzi o dormitoria - już nigdy nie można by sobie zachować przekąski na później. Z kotem jest inaczej, jest bardziej samodzielny i potrafi o siebie zadbać. Swoją drogą jak tak myślała sobie o tych kotach to przypomniało jej się, że Nancy też ma swojego Orzeszka. Dawno go nie widziała. - Tak mówisz? - zapytała podekscytowana. - A myślisz, że kuzynka Jane ucieszyłaby się z pufka? - zapytała, patrząc na Nancy w bardzo znaczący sposób. Czyżby już udało jej się złapać pierwszą potencjalną klientkę?
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Z PMSem był ten problem, że nie przychodził regularnie ani też nie objawiał się tak dokładnie by obudzić się rano i stwierdzić "o! wszystko mnie wkurwia, czas poszukać ustronnego miejsca i nie pokazywać się ludziom". Właściwie można było w ogóle przeoczyć fakt, że hormony szalały sobie w tobie jak oszalałe. Tak więc Gemmy nie zaalarmował fakt, że wkurzyła się na kota, za to że spadając z łóżka niechcący ją udrapnął, ani to, że miała ochotę podusić współlokatorki poduszką, kiedy pierdoliły o głupotach, kiedy ona chciała jeszcze pospać, ani to że ochrzaniła jakiegoś pierwszoroczniaka za to, że wypił cały sok dyniowy z dzbanka, który stał najbliżej niej. Dlaczego niby miało by? Ta futrzasta kupa gówna non stop musiała po niej łazić, baby były głupie i ciągle pitoliły o paznokciach jakby to był news stulecia, a smarkacz się mógł domyślić, że będzie się chciała napić, albo mógł ją chociaż sukinkot zapytać. Każdemu by puściły nerwy. I jeszcze to obleśne przeżuwanie. Gemm starała się skupić na własnym śniadaniu, ale weź się skup, kiedy z każdej strony słyszysz to obleśne mielenie, mlaskanie, zbyt głośne przełykanie. To dopiero dało jej troszkę do myślenia. Zazwyczaj przecież jej to nie irytuję. Tylko czy fakt, że jej podkurwienie było wynikiem burzy hormonów sprawiał, że ludzie jedli jakoś mniej obleśnie? No nie! Zastanawiała się chwilę czy, delikatnie mówiąc, zwrócić uwagę sąsiadom przy stole, że rzygać się chce od ich ciamkania, ale powstrzymała się. Chwyciła swoją kanapkę ze wszystkim i wyszła z Wielkiej Sali kopiąc drzwi na odchodne. Wyszła na dziedziniec. Świeciło dziś słońce, więc powinna choć trochę ochłonąć. Niestety to też nie było jej dane. Nawet gdzie usiąść nie było, bo inni uczniowie już rozsadzili dupy na wszystkich ławkach. - Torba sobie musi posiedzieć, nie - warknęła do jakiejś dziewczyny, obok której na ławce leżał jej podręczny bagaż. Jakby się te wszystkie tępe dzidy i kutane złamasy posunęły byłoby jeszcze miejsca na dziesięć osób. Oprócz tego spaślaka o tam - on w ogóle nie powinien siedzieć, tylko ruszyć te swoje tłuste poślady i pobiegać wokół jeziora. Albo się chociaż utopić. Usiadła na ziemi pod ścianą, w najbardziej oddalonym od ludzi miejscu. Kurwa, wprost zajebiste miejsce. Nikomu nie przyszło do łba, żeby te ściany jakoś wygładzić? Powierciła się trochę, ale jakby nie usiadła, jakieś gówno wbijało jej się w plecy. No, kurwa, świetnie. Wzięła kanapkę. Przy pierwszym gryzie, z drugiej strony wypadł, jej pomidor i wylądował spodniach. Ja pierdolę! Jeszcze się zsunął i upadł na ziemię. Ja jebię, pomidor! Jej ulubione warzywo/owoc (w co kto wierzy). Teraz drugi koniec jej kanapki nie miał pomidora. Równie dobrze mogłaby wpierdalać karton. Co z tego, że był na niej jeszcze bekon, jajko, ser żółty, papryka, ogórek i sałata. Pomidor był najważniejszy, kurwa jego mać! To sobie pojadała. Rzuciła kanapkę na ziemię obok siebie i oparła się głową o kolana, zakrywając plamę. Ja pierdolę, kurwa mać...
Wiosna jeszcze nie zaczęła się na dobre, a na dziedzińcu już było widać jej pierwsze oznaki. Chociaż wciąż było dosyć chłodno, to ludzie wychodzili na zewnątrz ubrani tylko w ciepłe polary. Najwyraźniej znudziło im się noszenie grubych płaszczy i kurtek, a gdy tylko nadarzyła się do tego okazja, odłożyli je na wieszaki do szafy. Tony do fanów zimy też nie należał. O ile sam śnieg był fajny, tak ujemne temperatury, nawet pomimo wykorzystania zaklęcia rozgrzewającego, skutecznie odciągały go od wychodzenia. Nie było w tym nic dziwnego, że gdy tylko śnieg stopniał chciał wykorzystać chwilę swojego wolnego czasu, do spędzenia na świeżym powietrzu. Ubrany w przyjemny sweter, zarzucił sobie niewielką torbę na ramię. Schował w niej kilka książek, z którymi ostatnio się zmagał. Niektóre z nich były całkiem ciekawe, a czytanie innych przychodziło mu tak opornie, że nawet w środku dnia potrafił zasnąć w fotelu i zapomnieć co działo się na kilku ostatnich stronach. Do ręki zabrał czekoladowego muffina i lekko go podgryzając wyszedł na spory kamienny dziedziniec. Ludzie przesiadywali dosłownie wszędzie. To trochę straszne jak wielu z nich nie potrafił rozpoznać z twarzy. Z drugiej strony czego się dziwić. Hogwart był ogromną szkołą skupiającą setki czarodziejów, nie tylko z Anglii. Sam był tego doskonałym przykładem. Przeniósł się tutaj z Salem, gdy jeszcze zaczynał swoją przygodę z magią. W pewnym sensie można powiedzieć, że jest w zamku od najmłodszych lat, chociaż nie wychowywał się w tych stronach. Wśród tłumów wpadła mu w oko, jedna znajoma twarz. Nieco młodsza od niego, rudowłosa Gemma Twisleton. Siedziała gdzieś z dala od wszystkich ludzi, jakby ją coś gryzło i nie chciała mieć związku, z żądnym z ludzi. Z jakiegoś powodu krukon nie potrafił przejść tak po prostu obok niej. Wziął szybko dwa wielkie gryzy ciastka, wypełniając nim swoje usta aż po same brzegi. Przełknął błyskawicznie, chociaż kilka okruszków zostało mu w kącikach ust i skierował się w kierunku puchonki. -Hey Gemma! – mruknął z szerokim uśmiechem na powitanie. Machnął delikatnie ręką w dosyć dziwnym geście, ale miał on chyba na celu przywitanie dziewczyny. Nie czekając na żadne cześć, ani zaproszenie by się przysiąść, zrzucił z siebie wyjątkowo ciężką torbę. Pusty dźwięk uderzenia o ziemię rozniósł się w powietrzu, a zaraz za nim stęknął cicho chłopak, gdy wysilał się by usiąść na ziemi. -Nie smakowała? Coś Cię gryzie? – spytał nieco zmartwiony. Kątem oka spojrzał na kanapkę, która leżała tuż obok jej nogi. Nie wyglądała, jakby przypadkiem wypadła jej z dłoni, bo była cała rozwalona. Bez wątpienia cisnęła nią w jakimś akcie złości, albo pod wpływem innych dosyć przykrych emocji.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
O nieeeee! Czy ona wyglądała jakby miała ochotę na jakieś interakcje? Spojrzała na intruza, chcąc go jak najszybciej spławić, ale widząc, że to Tony tylko westchnęła ciężko, opierając się głową o ścianę. Innego dnia ucieszyłaby się z jego obecności - był jedną z niewielu osób w Hogwarcie, które rozumiały jej liczne odniesienia do mugolskiej popkultury, trochę dlatego, że sama poddawała go lekkiej indoktrynacji. Nie wypadało więc pogonić go tak bez powodu. - Cześć - mruknęła ze skrywaną niechęcią i zamknęła oczy z nadzieją, że zaraz sobie pójdzie. Jak na złość usiadł obok niej. Gemma poczuła jak krew się w niej gotuje. "Merlinie pierdolony, czego ty, do kurwy nędzy chcesz!", wrzasnęła w głowie, zaciskając lekko paznokcie na swoich nogach. Co go obchodziła jej kanapka? I serio? Usiadł tu po to, żeby spytać jąo kanapkę? Nie szkoda mu było czasu na pierdolenie o takich głupotach? Wybaczyłaby mu naruszanie jej przestrzeni osobistej, gdyby faktycznie miał coś ciekawego do powiedzenia, ale on najwyraźniej wolał gadać o jedzeniu. Chyba, że to miał być wstęp do czegoś konkretnego. Co za strata czasu. Ludzie i ich głupie zwyczaje: "Dzień dobry, sir. Co słychać?" "Wszystko dobrze, a u ciebie? Piękną dziś mamy pogodę, nieprawdaż?" "Ach, dziękuję. Faktycznie, jest pięknie" I tak przez kwadrans o dupie Maryni zamiast przejść do sedna i nadać rozmowie jakiś sens. - W porzo - rzuciła na odczepnego i spojrzała na chłopak. Chciała się uśmiechnąć na potwierdzenie tych słów, ale w połowie uznała, że jednak nie da rady. W efekcie wyszedł jej jakiś dziwny grymas, który szybko starła z twarzy, przewracając na samą siebie oczami. Żałosne. Odwróciła wzrok od Krukona, głównie dlatego, że zobaczyła okruszki w kąciku jego ust. Ohyda. Jedzenie było najobleśniejszą, zaraz po sraniu, czynnością na świecie. Kiedyś może ludzie ucywilizują się do tego stopnia, żeby jej też nie wykonywać publicznie. Plama na jej spodniach, gdyby mogła mówić, pewnie by ją poparła. Chciała powiedzieć Anthony'emu, żeby się wytarł czy coś, ale nic milszego od "Masz coś na ryju" nie przyszło jej do głowy. W związku z tym obrała inną strategię i po prostu nie patrzyła w jego stronę. - Chcesz coś? - spytała w końcu opryskliwie. Nie chciała żeby zabrzmiało to aż tak antagonistycznie, ale oczywiście jej nie wyszło. Bywa. Szybciej zaczną konwersacje, szybciej będzie można sobie iść, bo jeżeli mieli tu tak tylko siedzieć i podziwiać jej upierdolone spodnie i jego usyfioną facjatę, to dzięki, ale nie.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Przyśpieszyła; czuła, że jest na granicy wytrzymałości, mimo to chęć przekonania samej siebie, że nie jest słaba, była silniejsza od bólu. Zdecydowanie była to dobra motywacja, już od 30 minut obiegała błonia, jednak miała już za sobą ćwiczenia rozgrzewające, rozciągające i poprawiające wytrzymałość. Wszystkie mięśnie niemiłosiernie ją bolały, gdy przystanęła na chwilę nie mogła opanować drżenia nóg i rąk. Z jej oczu zaczęły wylatywać łzy, mieszkając się z kroplami potu - była wykończona. Jeszcze nigdy nie czuła takiego bólu fizycznego. W końcu drżące nogi odmówiły jej posłuszeństwa, osunęła się w dół, przymykając oczy i łkała bezgłośnie; w sumie nawet nie wiedziała dlaczego. Chyba po prostu musiała odreagować ostatnie dni. Rozłam psychiczny jednak nie trwał długo, zacisnęła dłonie w pięści wstając do pozycji pionowej. Otarła policzki oraz czoło, zbierając w sobie resztki siły, weszła na dziedziniec znajdujący się tuż przy błoniach siadając na jednej z ławek. Jednym ruchem dłoni zdjęła gumkę z włosów, pozwalając, aby blond kosmyki rozsypały się po jej ramionach i plecach; wczepiła w nie dłonie próbując unormować oddech, łapczywie chwytając powietrze. Szumiało jej w uszach, dlatego odgłos kroków dobiegł do niej dopiero wtedy, kiedy unosząc delikatnie głowę ujrzała parę butów zatrzymujących się w pobliżu. Zielone spojrzenie dziewczyny rozpoczęło wędrówkę po ciele nieznajomego, biegnąc od stóp przez całą długość nóg oraz torsu, zatrzymując się dopiero na twarzy chłopaka. Czerwone od wysiłku policzki Gabrielle nabrały jeszcze intensywniejszej barwy, czego na szczęście Ślizgon dostrzec nie mógł. - Woods - powiedziała, wkładając w to nazwisko tyle jadu ile tylko zdołała. Co on tu robił? Nie umarł? - Jakie to przykre, że jednak żyjesz - syknęła, zabijając go spojrzeniem, jednak sekundę później opuściła wzrok, wciąż próbując uspokoić nie tylko oddech, ale również bicie serca; to przyspieszyło mimowolnie na widok szatyna.
Ze skupieniem obserwował wypłowiało-zielone błonia; dumał nad tym jak długo nie widział murów zamku, znajomych twarzy profesorów i uczniów, jak długo tkwił w tej niechcianej monotonii, teraz tak pożądanej i absolutnie utęsknionej. Ostatni rok był inny, zupełnie odległy znanej mu rzeczywistości - wzbogacił go o nowe doświadczenia, przekształcił parę perspektyw, wyklarował niektóre wątpliwości, choć w ostateczności nic nie zmienił. Bynajmniej nie dokonał żadnych wzniosłych metamorfoz, którymi to winien się chwalić czy szczycić; nieznane epizody były lekcją, stąd też nie należało myśleć o nich jak o osiągnięciach. Nagiął swoją reputację, przynajmniej tam, gdzie poniosła go przecież ta wymarzona wymiana; tutaj nikt zdawał się nie mieć tej niechlubnej świadomości, tutaj każdy znał go jako kogoś innego. Ale czy w istocie jako lepszego? Nacisnął przycisk migawki, zrobił zdjęcie. Aparat schował z powrotem do torby, zamknął ją szczelnie; z kieszeni spodni wyjął paczkę czarodziejskich papierosów. Wsunął go luźno między wargi, odpalił, niejako zapomniawszy o tym, że znajduje się przecież na terenie szkoły. Absolutnie nie powinien tu palić; głód nikotynowy zdawał się jednak być silniejszym od wszystkich zasad. Właściwie to chętnie dostałby teraz jakiś szlaban. Przez te wszystkie lata nie zdążył przecież zasłynąć z żadnej formy nieprzestrzegania reguł. Zatęsknił za karą, chyba przez ten rok swawoli, której zaznał w murach obcej szkoły. Zmierzając ku drzwiom wejściowym dostrzegł ją. Tak długo się nie widzieli, od tak dawna jej nie gnębił (ani żadnej innej jej pokroju). Przypomniał sobie stare dzieje, dziwne sprzeczki i konfrontacje; w szczególności tę jedną, kiedy to udało się jej go zawstydzić. I tak nie przeprosił, do tej pory zresztą nie odczuwał takiej potrzeby, stąd też ruszył pewnym, stanowczym krokiem w jej stronę. Lubił ją drażnić, lubił jej dokuczać, choć w tym wszystkim personalnej nienawiści wcale nie było, nawet jeśli rzucane niekiedy frazy zakrawały już o werbalną agresję. Nie mógł powstrzymać się przed tym, by i dziś, po tak długiej nieobecności, uraczyć ją czymś, ot tak, na poprawę humoru. Śmiech przez łzy, do tego przecież dążył, wbrew własnemu przeświadczeniu o tym, jak cierpkie bywały czasem jego komentarze. - Levasseur - odchrząknął, zaciągając się papierosem. Zgrzana skóra, zarumienione policzki i niestandardowo gorzka odzywka. Zapamiętał ją inaczej; czyżby tak wiele przez miniony czas zdołało ulec przekształceniu? Czuł się tu obco, a jednocześnie jak w domu, zwłaszcza kiedy usłyszał od niej to zajadłe stwierdzenie. Ambiwalentne uczucia nie zdołały jednak przyćmić prostego wniosku, który kołatał się w głowie Tylera - konkluzji, która w istocie przyniosła mu sporo satysfakcji. Zależało jej. Na tym by skrzywił się na jej widok; na tym, by grymas niezadowolenia kwitł na jego twarzy po usłyszeniu obronnych, choć ofensywnych oznajmień. - Ludzie na widok duchów zwykle bledną, ty się tylko czerwienisz. Ze złości czy zawstydzenia? - Na myśli miał mugoli, czarodziejski świat znał przecież wszelkiego rodzaju istoty i formy. Niedopałek wyrzucił na łysy skrawek ziemi; żarzącą się końcówkę wwiercił butem w zagłębienie. - Zapewne ci się beze mnie nudziło - stwierdził pewnie, zerkając ukradkiem na towarzyszkę. Zatrzymał spojrzenie na niej na dłużej, przyjrzał się twarzy; spoważniała, tak samo jak on. Zaklął w duchu mimowolną myśl o tym, że jest ładna. Przecież jej nienawidził.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Miała świadomość tego, że człowiek całe życie zmierzała dokądś. Każdego dnia pokonując niezliczoną ilość kroków, które prowadzą do celów, jakie wyznaczone zostały dawno temu, choć każdego dnia wytyczane są nowe. Wystarczyło postawić pierwszy krok, który przyczynił się do rozbudzenia w ludziach świadomości, że umiejętność ta odmieni ich życie, zadecyduje o tym kim dana osoba będzie, co osiągnie i dokąd dojdzie. Całe życie polegało właśnie na tej drodze - pokonywaniu jej z kimś lub w samotności. Podczas tych niezliczonych dni wędrówki na każdej ścieżce człowiek spotyka zakręty, drogowskazy i znaki; czasem niespodziewanie zdarza się z niej zboczyć, czasem równie nieprzewidzianie na nią wracać. Można iść po długich, prostych ścieżkach lub krótkich, zawiłych zakrętach. Jednak każda droga, którą się wybiera prędzej czy później dokądś doprowadzi. Nie zawsze jednak tam gdzie chce się dojść; właśnie na tym etapie znajdowała się Gabrielle. Za każdym razem, kiedy naiwnie wydawało się jej, że fatum przestało nagle rzucać jej kłody pod nogi, przytrafiało się coś, co na nowo wywracało świat Gabrielle do góry nogami; ujawnienie prawdy przed Charlim - całej!, niespodziewane zaręczyny Ślizgona, nie do końca udana rozmowa z Williamem. Im bardziej chciała wyplątać się z tych wszystkich skomplikowanych sytuacji, tym głębiej się w nie zakopywała, jednocześnie tkwiąc w relacjach, które zwyczajnie zaczynały jej ciążyć. W dodatku była na tyle nierozważna, by użyć swojego uroku na Boydzie - bucu, którego tak naprawdę nie powstrzymuje nic przed tym, aby rozpowiedzieć o tym całej szkole. Świadomość tego jednocześnie ją przerażała i zmuszała do działa, co z kolei w myślach blondynki wywoływało wizje tortur, jakie przeprowadziłaby na Gryfonie oraz potrzebę stworzenia planu morderstwa idealnego. Wypuściła głośno powietrzu z ust, zaciskając mocniej palce na kosmykach włosów. Nie miała pojęcia, że od jakiegoś czasu jest obserwowana, zbyt późno zdając sobie sprawę z czyjejś obecności. Odkrycie tożsamości intruza od razu zmusiło ją do uniesienia brody, bo o ile w towarzystwie Callahan czuła się pewnie, tak Tyler miał w sobie coś takiego, co z tyłu głowy dziewczynie wciąż powtarzało, że powinna trzymać gardę i być zawsze gotową do walki. Jadowity komentarz mimowolnie opuścił usta blondynki, choć w gruncie rzeczy widok Ślizgona był zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że dane im będzie stanąć twarzą w twarz jeszcze w Hogwarcie, gdyż dotarły do niej plotki jakoby Woods wyjechał na wymianę, więc dlaczego wrócił? Uniosła do góry prawą brew, badawczo mu się przyglądając; zmężniał, wyglądał nieco poważniej niż zapamiętała i wydawał się być - co przyjęła z obrzydzeniem - przystojniejszy. Miała wrażenie, że po raz kolejny przewrotny los chciał udowodnić jej - wystawiając na kolejną próbę - że jest słaba. Bo niby po jaką cholerę ze wszystkich możliwości jakie były dostanę przed nią musiał stanąć Woods? Wolałaby spotkanie z pikującym licho lub Rogogonem. - Wciąż zbyt wysoko się cenisz, Woods. - odparła, wywracając teatralnie oczami na jego słowa, choć kąciki ust blondynki uniosły się subtelnie ku górze. - Tak się składa, że na nudę nie mogę narzekać, za to ty chyba bardzo za mną tęskniłeś, skoro postanowiłeś się przywitać - odparła równie pewnie, jak on, przeczesując dłonią włosy, starając się zebrać je do tyłu, by swobodnie opadały na plecy. Ciało Gabrielle wciąż pamiętało morderczy trening, jakiemu je poddała, nie uspokoiła jeszcze oddechu ani bicia serca, a kolejna dawka adrenaliny powoli zaczynała krążyć w żyłach - Wróciłeś z wygnania, to zaskakujące, a może… Może po prostu uświadomiłeś sobie, że nie możesz beze mnie żyć, co? Stąd ten nagły powrót - stwierdziła, jednocześnie mając świadomość, że w jej słowach nie ma ani krzty prawdy, ale czy aby na pewno?
Nie chciał w szczytny sposób myśleć o życiu. W końcu to nic nieznacząca właściwość pewnych układów, bynajmniej niewymagająca tych patetycznych określeń. Zwykł sądzić, że to wszystko w istocie ma większe, serafickie wręcz, znaczenie, paradoksalnie odległe od naturalności codziennego życia - tego pełnego trosk, obrazów niekoniecznie wytwornych czy pretensjonalności. Ostatni rok uświadomił go, jak bezmyślnie wierzył w tę wyidealizowaną iluminację; że jego mniemanie jest zbyt wzniosłe, odległe od faktycznego stanu rzeczywistości, w której tkwił. Przestał już dbać o konwenanse, skończył z górnolotnymi planami zmian; ignorował własne błędy, pieprzył rozwój, po prostu zatrzymał się w miejscu. W końcu przystopował, zwolnił nieco z marzeniami i radykalnymi decyzjami, uspokoił gwałtowny temperament, co bynajmniej nie świadczyło o nabranej pokorze; ba!, wręcz przeciwnie, zdawał się brylować jak nigdy, czerpać z życia pełnymi garściami, pozbawionego wyrzutów sumienia czy samokrytycznych refleksji. Nie pragnął już stworzyć perfekcyjnej figury, do której i tak było mu daleko; pragnął być sobą, żyć w zgodzie ze swoimi instynktami, nawet jeśli naginają one niekiedy te chlubne wartości, które mu wpajano. Ta pozorna wolność, za którą gonił, hipotetycznie była na wyciągnięcie ręki - lecz czy faktycznie na tym miała polegać ta swoboda? Czy właśnie do tego dążył, odrzuciwszy wszystkie reguły i zwyczaje? Sam tego nie wiedział, sam już gubił się w tym, co znajdowało się w obrębie znanej mu moralności, a co nie; co było zwyczajnym aktem głupoty, a co stanowiło jedynie ludzki, zupełnie zrozumiały, choć niepoprawny odruch. Był w tym wszystkim niekonsekwentny, zmienny niczym żywioł, ale nie dbał już o cudze oceny. Nie martwił się przeszłością, nie dbał też o przyszłość; żył w bliżej nieokreślonej teraźniejszości, robił co chciał, niekiedy się tym zadręczał, innym razem nie ukrywał związanego z tym entuzjazmu. Paradoksalny, ambiwalentny i nieco kapryśny; wolny, pozbawiony zakazów i stabilny (przynajmniej w kwestii poglądów i harmonii pragnień oraz czynów). Czy ktokolwiek jeszcze da radę go znieść? Jego powrót był bezwzględny i absolutny, podyktowany kilkoma wiązkami wspomnień, które migały mu przed oczami. Wśród obcych czuł się dobrze, choć zachowywał się przecież zupełnie inaczej; niemniej jednak brakowało mu ojczyzny, brakowało mu znajomych terenów i twarzy. Do tej niejednoznacznej grupy należało też oblicze słodkiej Gab, nawet jeśli nie myślał o niej docelowo. - Nie, to ty mnie nie doceniasz, Levasseur - odpowiedział, zmarszczył brwi; spojrzawszy w błękitne, czyste od chmur niebo, zmrużył oczy. - W rzeczy samej. Na wymianie nie było nikogo, kogo mógłbym od czasu do czasu pognębić - przyznał, rozproszony słońcem wzrok przenosząc na sylwetkę dziewczyny. Tak bardzo chciała zrobić mu na złość, a on tak bardzo cieszył się z tych jej marnych prób. Kiepskich, wszak dostrzegł ten subtelny uśmiech. Nienawiść w ich relacji była tylko pustym hasłem, którym oboje lubili się wzajemnie karmić. - Tym razem to ty się przeceniasz. - Niezauważalnie zrobił krok naprzód. - Od kiedy to jesteś taka niepokorna? - dodał, choć wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Zapewne wiele się u niej działo podczas jego nieobecności, chociaż właściwie to nawet go to nie obchodziło. - Zawsze zarzucałaś mi arogancję, a teraz bezceremonialnie, lekceważąco witasz starego przyjaciela. Czy to już nie zakrawa o hipokryzję, Levasseur? - spytał znów, wciąż ze zmarszczonymi brwiami, wciąż ze zmrużonym spojrzeniem. Chciał jeszcze dodać, że winna przecież wpaść mu w ramiona i radować się jego obecnością, ale oszczędził sobie tych słów. Jeszcze pomyślałaby sobie, że z premedytacją sprowadza tę rozmowę na grząski grunt flirtu.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ostatni rok sprawił, że między nimi pojawiła się jeszcze większa przepaść niż mogliby przypuszczać. Kiedy Tyler w końcu zrozumiał, że tak naprawdę liczy się tu i teraz, Gabrielle wciąż analizowała, zadawała pytania, szukała odpowiedzi, odnajdywała drogę w ciemności - światełko za którym podążała, ruszając z miejsca, w którym tkwiła miotając się niczym ryba wyciągnięta z wody. Znalazła coś, co dawało jej motywację do działania, jednocześnie zmuszając do pokonywania własnych słabości. Stała się poważniejsza i nie chodziło jedynie o zmiany, jakie zaszły w wyglądzie dziewczyny, ale również jej psychice. Częściej słuchała rozumu niż serca; w końcu pojęła, że ono zbyt łatwo wpędza ją w kłopoty i choć zdarzało się jej potknąć, starała się szybko wstawać ponownie i naprawiać własne błędy zamiast uciekać jak typowy tchórz. W rzeczy samej wolność była tylko pozorna, zbyt trudna do osiągnięcia przez kogoś, wobec kogo inni mieli wymagania, komu stawiane były warunki, nawet jeśli nie miał zamiaru ich spełniać. Z czasem każdy człowiek staje się więźniem, choć każde więzienie wyglądać może inaczej; można zostać więźniem kariery, pracy, uczuć. Wolność była ułudą. Gabrielle zdawała sobie sprawę z tego, jak nikt inny, choć wciąż otaczała się ludźmi, którzy owej wolności pragnęli, jak niczego innego na świecie. Dlaczego? Może się bali? Strach potrafi zmusić do podejmowania różnych - często błędnych - decyzji. Ona w końcu przestała się bać, przestała przejmować się tym, co mówią inni, podejmowała własne decyzje, nawet jeśli przesycone były one egoizmem, należały do niej, a to wywoływało na ustach blondynki uśmiech satysfakcji. Zastanawiała się - choć poświęciła tej myśli zaledwie kilka sekund - co byłoby gdyby Tyler miał świadomość tego kim się stała, co potrafiła zrobić z chłopakami jemu podobnymi. Byłby zaskoczony? A może właśnie tego się spodziewał? Zmarszczyła w zabawny sposób nos, sprawiając, że na jej pokrytym drobnymi kropelkami potu czole pojawiły się dwie płytki, poziome linie. Jak mogła przejmować się opinią Ślizgona? Prychnęła do własnych myśli, kiedy uświadomiła sobie do czego tak naprawdę one zmierzają. - Jednak zostanę przy swojej opinii - oznajmiła, starając się brzmieć poważnie, chcąc dać mu jednocześnie do zrozumienia, że w ich relacji jest ona bardzo trafna. W przeszłości na każdym kroku chciał pokazać jej swoją wyższość przede wszystkim nad nią, a ona zwyczajnie to uogólniała. Słysząc jego odpowiedź, zaśmiała się z wyraźnym niedowierzaniem malującym się w zielonych tęczówkach. - To zabawne.-stwierdziła wyciągając nogi przed siebie, wyraźnie rozluźniona. To musiało zastanowić chłopaka, zazwyczaj w jego obecności Levasseur spinała się niczym struna, której wystarczyło niewiele, aby pękła, wtedy wówczas uciekała w popłochu niczym przestraszona sarenka, teraz w postawie dziewczyny, jej ruchach, mimice nastąpiła zmiana. Tylko co ją spowodowało? - Ciągle wydaje ci się, że to ty rozdajesz karty, a nigdy przypadkiem nie przyszło ci do głowy, że różnie się od innych Puchonów? Że prowokuje, wymuszam na tobie konkretne reakcję? Jesteś mało spostrzegawczy, albo zwyczajnie głupi - pytanie za pytaniem opuszczało usta blondynki; miały one wywoływać w głowie Tylera mętlik. Czy wszystko co mówiła było prawdą? W życiu! Gabrielle kłamała, a przy tym zachowywała się tak naturalnie, że tylko wprawny obserwator mógł wychwycić to delikatnie drżenie górnej wargi czy uciekające w bok spojrzenie. Nigdy nie była dobrą aktorką, jednak teraz powinna za swoją grę otrzymać nagrodę. Wydarzenia ostatnich miesiącu wymusiły na niej to, by nauczyła się ukrywać prawdziwe emocje i choć wciąż nie była w tym mistrzynią, szło jej dobrze. Brzydziła się kłamstwem, dlatego kiedy tylko skończyła mówić, po raz kolejny swoim komentarzem obrażając Ślizgona, na wciąż czerwonej od wysiłku pojawił się subtelny grymas, który zamaskowała uśmiechem, wywołanym pytaniem padającym w jej stronę. - Wiele się zmieniło, Woods. Nawet nie wiesz, jak niepokorna potrafię być - odpowiedziała, kładąc nacisk na słowo, którego sam użył, jednak w tonie głosu dziewczyny skryta była dziwna nuta, która mogła rozbudzić męską ciekawość, od razu zalewając umysł konkretnymi myślami. Dodatkowo potęgowane było to przez gest, który wykonała Gab; patrząc szatynowi prosto w oczy, zwola koniuszkiem języka przesunęła po górnej wardze. Pogrywała sobie z nim, w takim sposób jak robiła to z Charlim, choć kompelnie nie miała pojęcia dlaczego i w jakim celu to robi. O ile Tyler bronił się przed tym, aby ich rozmowa weszła na grząski grunt zakrawający o flirt, tak Gabrielle nie miała przed tym najmniejszych oporów, jednocześnie wciąż nie cierpiąc Ślizgona. - Przyjaciela? Może jeszcze powinnam wpaść ci w ramiona i skakać z radości na Twój widok? - prychnęła, widocznie rozbawiona jego stwierdzeniem, nie mogła powstrzymać sarkazmu, który mimowolnie cisnął się jej na usta. - Za dużo eliksirów czy już całkiem padło ci na głowę? - uniosła prawą brew, wpatrując się w niego z wyraźnym zaciekawieniem. Może poddawany był jakimś eksperymentom? To by wiele wyjaśniało pomyślała.