Dziedziniec ten łączy się za pomocą niewielkiego wiaduktu z błoniami. Sam plac jest brukowany, a do tego otaczają go niewielkie kamienne krużganki. Dla tych zmęczonych po całym dniu nauki znajdą się i ławki, acz te niestety przeważnie są zajęte.
Nigdy nie byli blisko; dalece było im do przyjaciół, choć taki staż relacji zabrzmiał w jego ustach nadzwyczaj realistycznie. On nie wiedział o niej zbyt wiele, mógł jedynie określić parę pojedynczych cech, i to takich, które w istocie nijak determinowały jej osobowość czy intelekt. Tiara Przydziału wyznaczyła ją jako uczennicę Hufflepuffu - dla Tylera informacja ta mówiła już wiele, choć w przypadku Gab zdawała się nie mieć aż tak decydującego wpływu. Była młodsza, dotychczas raczej skromna, z pewnością nie na tyle odważna, by decydować się na tak cierpkie komentarze; choć były formą obrony przed jego brakiem powściągliwości, niekiedy potrafiły zmusić go do przemyśleń. Refleksje te dotyczyły jednak kolejnej odzywki, którą pragnął zaatakować; nijak odnosiły się do jakiegokolwiek krytycznego dystansu względem własnych postaw, na którego deficyt ewidentnie cierpiał. Wiedział też, że śpiewała; dała popis swych umiejętności dobry rok temu, kiedy to nieproszona wtargnęła na jego teren, naruszając przy tym poszukiwane poczucie komfortu. Właściwie to nie było w tym wszystkim żadnego najścia, co najwyżej niefortunne dla niego pojawienie się dziewczyny o tej samej porze w miejscu, które traktował jak własny schron; oazę dla ciała i umysłu, krainę inspiracji i spokoju, terytorium dostępne tylko dla niego. Być może zbyt indywidualnie traktował ogólnodostępny Pokój Czterech Pór Roku; być może zaczął o nim tak myśleć, dopiero gdy Gab zaburzyła celebrowaną przez niego intymność. Wydał się też wtedy, że chętnie ująłby ją kiedyś na zdjęciu, zwłaszcza w tak widowiskowej przestrzeni; nic w tym względzie się nie zmieniło - dalej uważał, że jest fotogeniczna, wciąż poświęciłby jej kliszę, choć teraz nie myślał o tym tak poetycko, jak niegdyś. W ogóle wszystko stało się teraz dla niego tak beznamiętne i płaskie, odległe niezwykłości i pokracznym wzniosłościom. To tylko zdjęcia, a siedząca nieopodal była tylko Gabrielle. Albo i aż. Już chciał odrzec, że przecież on ma zawsze rację; już miał dawać jej znać o tym, jak bardzo się myli, kiedy to powstrzymał napływający na język stek tych wszystkich bzdur. Czyżby stał się oszczędniejszy w słowach? A może tak długa nieobecność uzmysłowiła mu, jak bardzo był cyniczny? Może gromada gorzkich słówek usłyszanych w ramach odwetu zmusiła go do przemyśleń, wpędziwszy w wir emocjonalnego rozbicia? Najwyraźniej nie, bowiem drugiej uwagi nie mógł pozostawić już bez ironicznego stwierdzenia: - Na szczęście panienka Levasseur grzeszy inteligencją i za sprawą swojej niebywałej erudycji może uświadamiać innych o ich kretyństwie. - Odpalił kolejnego papierosa. Bawiła go wizja Gab jako intelektualnej zbawicielki świata. Nie żeby miał ją za taką głupiutką, po prostu wszystkie te przytyki z jej strony sprawiały mu satysfakcję. Może i go nie lubiła, może nawet nienawidziła, ale czuł tę dziwaczną nić sympatii, kiedy się z nią droczył. Przekonał się o niej, kiedy to ona zdecydowała się na sugestię, która faktycznie rozpaliła w nim ciekawość. Chcąc stłumić nieprzyzwoitość własnych myśli zaciągnął się papierosem, wzrok koncentrując na trawniku. Może dostrzegła w nim to chwilowe roztargnienie, a może jego mowa ciała nie powiedziała jej niczego. I tak miał to gdzieś. Czyżby czytała mu w myślach? Czyżby opanowała sztukę legilimencji? Zgoła zdziwiony jej słowami, strząsnął popiół na ziemię; dostrzegł też tatuaż na obojczyku, po czym odpowiedział pewnie: - Tak właśnie reagują przyjaciele. To powinno być naturalne. Dla innych jest, dla ciebie nie. - Zdawał się brzmieć wyjątkowo rozsądnie. Nie rzucał też pejoratywnymi określeniami; co najwyżej pozwalał sobie na nieco ironii, nic więcej. W niej było więcej agresji i zwyczajnej zajadłości. Na tę myśl uśmiechnął się subtelnie. - A u ciebie to zespół napięcia przedmiesiączkowego? A może zawsze byłaś tak irytująca?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ona również nie była w stanie powiedzieć o Ślizgonie zbyt wiele; w jej oczach był upartym dupkiem z mocno przerośniętym ego, choć zapewne nijak miało się to do rzeczywistości. Nie mogła przecież wyprzeć ze świadomości tego, że chłopak miał w sobie typową dla artystów delikatność, potrafił dostrzec piękno nawet w tym, co u innych wywoływało obrzydzenie. Świadczyć musiało to o jego uczuciowej naturze, jednak tej strony szatyna Gabrielle nigdy nie miała okazji poznać. Zupełnie jakby przeznaczona była ona jedynie dla wybranych jednostek, a Puchonka do nich nie należała. Łączącą ich relację określić można było jako skomplikowaną i w tym wypadku blondynka nie bała użyć się tego słowa; mieli swoje momenty, w których jad sączył się spomiędzy ich warg, jednak była też ta chwila - w Pokoju Czterech Pór Roku; wtedy nie do końca potrafiła zrozumieć, co tak właściwie działo się między nimi, jednak powietrze przepływające między ich ciałami wręcz elektryzowało, wywołując na ciele gęsią skórkę - teraz jest w stanie określić jednym słowem to uczucie, lecz nie zamierzała tego robić. Była święcie przekonana, że jeśli o czymś nie mówi się głośno, to nie może to istnieć. Wspomnienie tamtego dnia dodatkowo podsycało kiełkującą w dziewczynie nienawiść w stosunku do Tylera, jego wyjazd pozwolił na chwilę o tym zapomnieć, jednak nagły powrotu i przypadkowe spotkanie rozbudziły owe uczucie na nowo. W żyłach dziewczyny ponownie zaczęła krążyć "zarażona" krew napędzając całe ciało, zmuszając je do większego wysiłku, trzymania gardy; sprawiało jej to niezwykle dużo radości. To zupełnie tak, jakby po wielu burzowych i deszczowych dniach nagle wzeszło słońce; na bok odrzuciła miłosne rozterki, skupiając swoje myśli na osobie Ślizgona. Ile satysfakcji sprawiłoby mu to, gdyby mógł czytać jej w myślach? Pokręciła głową nieco rozbawiona tymi własnymi. Przecież był to tylko Tyler Woods, a może aż Tyler Woods. Zmarszczyła brwi, widząc konsternację malującą się na jego twarzy, zupełnie jakby chciał już coś powiedzieć, jednak najpierw musiał to przemyśleć. Od kiedy zaczął używać mózgu? Naprawdę zaczynała się o niego martwić! Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się od kiedy stał się taki oszczędny w słowach, którymi wcześniej potrafił żonglować bez zastanowienia. Wpatrywała się w niego w wyczekiwaniu na odwet, który był tak oczywisty jak tęcza pojawiająca się na nieboskłonie, kiedy świeci słońce i nagle spadnie deszcz. Klasnęła w dłonie, uśmiechając się szeroko, jednak w kącikach jej ust czaiła się złośliwość - W takim razie masz ogromne szczęście, że mnie znasz. - stwierdziła, całkowicie ignorując fakt, że wypowiedź chłopaka przesiąknięta była ironią. Właściwie to bawiło ją najbardziej, właśnie rozpoczynali swoją grę od nowa, którą przerwał wyjazd chłopaka. I jeśli ktoś zapytałaby czy za tym tęskniła zapewne odpowiedziałaby twierdząco, nie bacząc na to, co pomyśleć może sobie Tyler. Złapał przynętę; dostrzegła to w jego nerwowym ruchu oraz ucieczce przed jej spojrzeniem. O ile zdawała sobie sprawę z tego, że takie sztuczki działają na Charliego, tak sądziła, że Woods ma w sobie nieco więcej silnej woli - myliła się, a to działało na korzystać blondynki. - Problem polega na tym, że my nie jesteśmy przyjaciółmi - odpowiedziała na jego oskarżenia? Ciężko było jej określić czym tak naprawdę były wypowiedziane przez niego słowa, ale jeśli oczekiwał o niej ciepłych uczuć oraz radości to pomylił adresy - ona nie miała na czole napisane "idiotka". Wypuściła z ust powietrze dając sobie chwilę na zastanowienie, co powinna zrobić z pytaniami do niej skierowanymi. W tym momencie Tyler w swojej niewiedzy wydawał się być naprawdę słodki, a w dodatku nieświadomy był tego, że właśnie stąpa po kruchym lodzie. Gabrielle założyła kosmyk blond włosów za ucho wstając z ławki, subtelny grymas bólu widoczny mógł być na jej twarzy, jednak zacisnęła mocniej zęby ignorując to, że wszystkie mięśnie wręcz ją palą. Podeszła do Ślizgona, stając na palcach, tak że ich twarze były prasowe na tym samym poziomie. Prawą dłoń na torsie chłopaka skrytym pod białą koszulką, przez którą i tak pod opuszkami palców wyczuć mogła delikatny zarys mięśni. Przejechała nią delikatnie w dół zatrzymując się na granicy, którą tworzył skórzany pasek. Bezczelnie wpatrywała się w jego oczy, zaś w zielonych tęczówkach Gabrielle dostrzec można było coś na kształt niemego wyzwania. - A może po prostu jestem niewyżyta, hm…? - wyszeptała seksownym tonem - który opanowała perfekcyjnie - wprost w jego usta, wbijając delikatnie paznokcie w ciało chłopaka. Nie była to może zbyt dobra zagrywka, nie miała pojęcia czego sprowadź się po Ślizgonie, jednak nie dało się ukryć, że w tym wydaniu Puchonka zyskiwała +100 do seksapilu. Była świadoma swoich wdzięków oraz urody, co postanowiła wykorzystać, jednocześnie dając do zrozumienia Tylerowi, że po tej grzecznej dziewczynce, jaką znał nie było już prawie śladu; tylko płonące czerwienią wstydu policzki nie pozwalały o niej zapomnieć.
Wtłaczał w siebie dym, jak gdyby miało to uspokoić rozedrgane kończyny czy uporządkować chaos umysłu. Wkurzała go tak samo mocno, jak i bawiła; przede wszystkim wprawiała w poczucie dzikiej satysfakcji, która po czasie spędzonym na wymianie teoretycznie powinna się w nim kondensować. Bowiem okres ten to była czysta anarchia, nieokreślona wolność i jednolita forma bezrządu, wobec której Woods nie potrafił się ustosunkować. Niekiedy dręczyły go wyrzuty sumienia; innym razem stwierdzał, że to swoisty manifest młodości - w dodatku poprawny i zrozumiały, zważywszy na młody wiek i wiele mniej lub bardziej rozsądnych decyzji. W ostateczności nie traktował też tej seksualnej rewolucji czy alkoholowych libacji jako grzechy, które musiał odpokutować; żył dalej, teraz jakby znacznie spokojniejszy i wycofany, niejako oddalony od całej tej fali radykalności i młodzieńczego wigoru podsycanego nieroztropnymi potrzebami. Zatracił się w tym wszystkim na tyle, iż zdołał odkryć w sobie głupca, o którym mówiła przed chwilą Gab. Być może stąd wziął się ten pomysł powrotu; być może zbyt wiele dziewczęcych serc zdołał zawieść tam, w tym odległym już środowisku; być może chodziło właśnie o tę nielojalność, którą zyskał w imieniu tych rozmów bez słów czy gotującej się pod skórą lawie. Wizerunek kobieciarza nabrał w tej materii innego wydźwięku - dokładnie tego, którego obawiał się zawsze najmocniej. Zapomniał o szacunku, zapomniał o wierności; ulegał chwili, ulegał wpływom, choć chyba nie chciał też się przed nimi bronić. Teraz pragnął beztroski i stabilizacji, dzięki której przypomniałby sobie o niegdyś znanej mu autokontroli i wewnętrznej dyscyplinie. Tu nikt go już nie obserwował; tam siedziało i patrzyło skupisko, audytorium, którego on nie dostrzegał. Czekali na każdy błąd, podglądali chwilowe pozytonium ciał, rozstania, narodziny i pogrzeby, intymne doznania. Tylko po to, by móc wydać ostateczną ocenę, skrytykować lub pochwalić (choć częściej słyszał o tych niepochlebnych komentarzach). Chciał odpocząć od przeżywania i po to właśnie wrócił. Bo tu był jego dom i schronienie, tu nie był obcym, tym z wymiany; tutaj, w razie potrzeby, miał dokąd uciec. W tym bezruchu wolniej mijał mu czas, a tego potrzebował do tego wzniosłego katharsis. Najwyraźniej silną wolę stracił podczas wyjazdu - dlatego też uległ tej dwuznacznej sugestii, wdał się w pojedynek na trzeźwość umysłu. Wszakże cała ta relacja nie nosiła na sobie znamion nici porozumienia - wiecznie przeplatana była gorejącą nienawiścią (a przynajmniej ewidentną antypatią!), a nie pożądaniem, co więcej oboje zdolni byli dostrzec urok inny, niż swój własny. Żadne jednak nie zdawało się bliskie sprowadzenia tego kontaktu na drogę w tej relacji nieznaną; bynajmniej Tyler nie miał takich planów, nawet jeśli obiektywnie doceniał jej urodę. Nie było w tym wszystkim jednak tej subiektywnej siły, która popchnęłaby go do jakiś sensualnych wyznań, które i tak przecież nie istniały. Nim pojawiła się tak nagle tuż obok, znów spoglądał w niebo zmrużonym wzrokiem, jak gdyby liczył na to, że ujrzy w nim coś, co może zmieni tę obojętną postawę, którą przyjął. W ustach miał papierosa, ściskał go też palcami wskazującym i środkowym; brodę opuścił, gdy wyrosła mu przed twarzą. Pachniała nienormalnie; sam wewnętrznie dziwił się własnemu skupieniu i nieznanej mocy odkrywania szczegółów. Nie spodziewał się dotyku, nie dopuszczał do siebie takiej formy spoufalenia; zaskoczyła go, choć nie zawstydziła. Przełknął gulę w gardle, machinalnie odchylił też lekko głowę do tyłu; nogi jednak stały w jednym miejscu bez ruchu. Łapska trzymał przy sobie; jedna dłoń w niepewnym ruchu poprawiała włosy, druga zajęta była tytoniowym wyrobem. Tak okrutnie go prowokowała, nie kryjąc przy tym własnej euforii; widział to cholerne zadowolenie w oczach, kiedy to liczyła na jego klęskę. Nie mógł jednak poddać się tej pieprzonej grze - nie jej, nie tutaj, nie teraz. Po jej słowach zrobił krok w tył, przypomniawszy sobie o tym, jak bardzo zmienił się bieg tej konwersacji. Nie przyszedł tu jej całować, a rzucić parę swoich patetycznych tekścików. Jak ona go irytowała. - To na pewno - odparł ochrypłym głosem, wyrzuciwszy niedopałek w to samo miejsce, co ten poprzedni. - Wróciłem i libido od razu ci się zwiększyło. To zupełnie zrozumiałe - dodał po chwili z uśmieszkiem. Ona tego nie wiedziała, ale w głowie miał teraz ogromny mętlik. Na szczęście nie dał po sobie poznać, jak bardzo wytrąciło go to z równowagi. Kamienna twarz nie zmieniła wyrazu, a on sam zdołał zwiększyć dzielący ich dystans; czuł, że wygrał tę bitwę. - W twoim wypadku na podniecenie najlepiej będzie działała samotność - mruknął jeszcze, zanim zmieszany odszedł w stronę zamku. Dziwna konfrontacja, dziwna Levasseur. Czego naprawdę od niego chciała?
zt
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ich odczucia względem sobie były podobne i właściwie tylko to ich łączyło; z jednej strony sam widok Tylera wywoływał u niej dość sporo negatywnych uczucia, zaś z drugiej za każdym razem, kiedy szukał on ciętej riposty na jej odzywkę - wprawiał ją w rozbawienie. Była to dość duża ironia losu, jednak z własnego doświadczenia Gabrielle doskonale wiedziała, że jedna osoba może wywoływać naprawdę dużo sprzecznych emocji, problem polegał na tym, że w przypadku dziewczyny byli to głównie chłopcy. Może wkroczyła w taki wiek? A może wynikało to zwyczajnie z faktu, że w ich towarzystwie - niezależnie od rodzaju emocji, jaki w niej wywoływali - zawsze czuła się lepiej. Nie miała zupełnie pojęcia, co też wywołało zmianę w chłopaku - jego wyjazd czy może to, że upłynął kolejny rok? Podobno mężczyźni z wiekiem mądrzeją, jednak w przypadku Woodsa śmiała wątpić w prawdziwość tego założenia. Zmiana była w nim widoczna, choć Gab nie do końca chciała dopuścić do siebie tą myśl, a przecież ona sama też się zmieniła, wpadła w podobną karuzelę, lawirowała pomiędzy chłopakami, z którymi łączyły ją bliższe lub dalsze relacje. Gdyby Tyler miał świadomość tego wszystkiego, zapewne mocno by się zdziwił - pozornie blondynka wciąż wyglądała dość niewinnie. Najgorsze w jej zmianie było to, że powoli zaczynała zatracać własne ja, wchodzić na ścieżkę, w której nie istniały wartości wcześniej dla niej niezwykle ważne. I czy miała prawo bronić się tym, że dopiero poznawała siebie? Powoli również zapominała o szacunku, zbyt często ulegając chwili. O ironio! Byli do siebie bardziej podobni niż by chcieli czy nawet przypuszczali. Nie sądziła, że chłopak pochwyci chociażby jedną dwuznaczną sugestię padającą z jej ust, a tymczasem zaskoczył ją, jednocześnie prowokując do zachowania, jakiego wobec niego nigdy nie przewidywała. Między nimi nie było przecież tego napięcia, które budziło się w niej, gdy obok znajdował się Charlie, nie było tego dziwnego uczucia, jakie wywoływał w niej Will, nie było nic poza ogólną niechęcią, więc dlaczego?! Wszystko potoczyło się szybko; w jednej chwili siedziała na ławce, a już w drugiej stała przed nim - wtargnęła w jego przestrzeń osobistą. Tym, co zaskoczyło ją jednak najbardziej, był fakt, że przyglądał się jej znacznie dłużej niż powinien, ale wystarczyło, że otworzył usta i każda myśl, która rodziła się przez te kilka sekund prysnęła niczym bańka mydlana, a w żyłach dziwaczny na nowo zawrzała złość. - Jesteś głupi, Woods! Tchórz!! - krzyknęła za nim, kiedy zaczął się oddalać, lecz nie mogła powstrzymać uśmiechu, który mimowolnie wkradł się na jej usta. Poprawiła włosy i sama również ruszyła do zamku.
zt
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Akurat postanowiła się przewietrzyć między zajęciami, wychodząc na jeden z licznych dziedzińców Hogwartu. W końcu mogła odetchnąć świeżym powietrzem - i z ciężkim westchnieniem ulgi usiąść na jednej z ostatnich wolnych ławek na placu. Noga jej dokuczała, jednak zaczęła się na nowo przyzwyczając do stale towarzyszącego jej bólu - który powoli kwalifikował się już tylko pod dyskomfort. Wiedziała, że prędzej czy później to nastąpi. Podwijając jedną nogę pod ławkę, chcąc nieco zmienić pozycję - poczuła, że trąciła coś stopą. Nie byłaby sobą, gdyby to zignorowała - opadła więc na klęczki i zajrzała pod ławkę, a jej oczom ukazała się... Złota pisanka. Z szerokim uśmiechem sięgnęła po nią, by schować ją w swoją kieszonkę. To była już jej... piąta? Wspaniale - miała więc wszystkie. Nareszcie. Wróciła do swojego gabinetu szybciej, niż wcześniej zakładała.
Z tematu
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Zdążyło już minąć trochę czasu od kiedy Cassian posłał sowę do szkolnego Gajowego – Christophera. Nic nie nosiło znamion tego, by jakkolwiek już wykazywać znamiona stręczycielstwa i iść do miejsca jego pracy tak by skutecznie się z nim skonfrontować. Wydawało mu się też, że dość dosadnie przedstawił swoją chęć pomocy, ale chłopak - jak to on, jak zwykle wykazywał tendencje do zbytniego rozbijania swoich myśli na zbyt wiele części i powolnej ich analizy. Od razu szukał dziury w całym zadając sobie raz po raz pytania, czy aby na pewno dobrze sformułował swoje myśli, czy nie było to najzwyczajniej w świecie głupie bądź czy nie był przypadkiem nieuprzejmy w jakiś sposób. Doskonale wiedział, że takie odpowiedzi wymagają czasu, a tego nie minęło jeszcze na tyle dużo by zacząć się martwić.
W międzyczasie zajął się innymi ważnymi rzeczami, które zdawały się być niemożliwą do przeprawienia się rzeką, z brodzie której każdy kolejny krok dodawał kolejny do tego, by przemierzyć ją w końcu na wskroś. Niemniej jednak pozostawianie wszystkiego na potem w obecnej chwili nie miało już żądnego sensu. Miał tego tyle, że każdy, nawet najkrótszy dzień zwłoki zdawał się być zabranym nieodwracalnie. Z powodu spędzania znamienitej ilości czasu w bibliotece powoli jej mury zdawały się być mu aż nazbyt znane. Przestał w końcu krążyć po niej jak we mgle, a wręcz zaczynał rozumieć system sklasyfikowania wszystkich książek. Zaczynał pojmować, gdzie i co właściwie leży i jak należy tego szukać. Niemniej... Frustrowało go to i zaczynał szukać nowych miejsc do nauki. Tego dnia plac tuż przed wiaduktem, wydawał mu się nad wyraz kuszący. Pozwalał złapać ostatnie ciepłe promienie słońca, których brak zwiastowały frywolnie opadające liście.
Niemniej tego dnia bardziej niż innych wiadomość pozostawiona bez odpowiedzi zdawała się frustrować go niesamowicie. Nie wiedział czy to faktycznie jego wina, czy może list nie dotarł. Szkolne sowy lubiły płatać figle i to niekoniecznie zawsze ze swojej winy. Niemniej jednak... Było w tym coś co powodowało niepokój i zniecierpliwienie.
To właśnie ta myśl popchnęła go do tego, że kiedy tylko zauważył pana O’Connora na horyzoncie od razu do niego podbiegł orientując się jak potencjalnie źle może to być odebrane. - Panie O’Connor... Panie O’Connor... - Zaczął mówić jeszcze chwilę przed tym jak znajdował się tuż obok niego. - Najmocniej przepraszam, że przeszkadzam. Chciałem zapytać tylko, czy: - Zawahał się na chwilę zdając sobie sprawę z tego jak bardzo jest niecierpliwy. - Dostał pan mój list?
Ciekawe jak karane mogło być naprzykrzanie się pracownikom Hogwartu... Cassian był sfrustrowany, ale był też zły na siebie, że nie potrafił z godnością przyjąć niemej odmowy. Nie znał się z Panem O’Connorem bardziej niż znał jedynie jego godność i stanowisko. Nie wiedział kompletnie jak ten zareaguje na takie zachowanie, tym bardziej, że można było czytać to co właśnie zrobił gryfon, jako ponaglanie.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher musiał przyznać, że nie spodziewał się, iż po wakacjach czeka go aż tak wiele pracy, że będzie musiał znowu zająć się mnóstwem rzeczy, o jakich zapomniano albo jakie zaniedbano w czasie, kiedy po prostu starał się wypocząć, po raz pierwszy od dawna. Właściwie powinien brać to pod rozwagę, kiedy decydował się wyjechać, ale mimo wszystko czuł, że ciągłe przybywanie w kraju nie przysłuży się jego zdrowiu, a pełna koncentracja na wykonywanych zadaniach na pewno nie jest dla niego dobra, tak więc podjął takie, a nie inne kroki, by teraz musieć mierzyć się z problemami w szklarniach, na błoniach, czy na obrzeżach lasu, który wydawał mu się o wiele bardziej zakazany, niż przed wyjazdem i o wiele bardziej dziki, niż wcześniej. Nie mówiąc już zupełnie o pilnowaniu dyń, w końcu Noc Duchów zbliżała się wielkimi krokami, czy o ogrodzie warzywnym, z którego należało pozyskać ostatnie rośliny, by móc przekazać je do kuchni i przygotować grządki na nadchodzącą zimę. Dokładnie tego samego wymagały wszystkie drzewa owocowe i zioła, jakimi zajmował się wcześniej, musiał również zacząć interesować się choinkami, by móc wybrać jak najlepsze na święta, zagrody wymagały sprawdzenia i upewnienia się, że żadne ze zwierząt nie postanowi nagle się z nich wyswobodzić albo nie wpadnie na inny, równie wspaniały pomysł. Drewno również samo nie mogło porąbać się na szczapy, pomosty zabezpieczyć przed zimą, a krucha roślinność w kwiatowych ogrodach wymagała od niego znacznie więcej uwagi, niż cała reszta jego otoczenia. Mówiąc prosto - nie wiedział za bardzo, w co dokładnie powinien wsadzić ręce w pierwszej kolejności, czas zaś biegł, a on nawet nie zorientował się, kiedy nadeszła prawdziwa jesień i przyszła pora na zgrabienie liści, na szykowanie kompostów i upewnienie się, że młode drzewka przetrwają bezpiecznie zimę. Poza tym to był już najwyższy czas na to, by zająć się gromadzeniem właściwej paszy dla zwierząt, gdyż trawa wkrótce miała przestać stanowić główny środek pożywienia dla części roślinożerców, wiele owadów zniknęło, skryło się przed chłodem i nie było już tak prosto o ich zdobywanie. Wszystko, jak co roku, zmieniało się, ale teraz Christopher naprawdę zaczął to odczuwać, jakby spadło jakimś wielkim ciężarem na jego barki, choć nie płakał z tego powodu i po prostu cieszył się tym, co miał, cieszył się tym życiem, jakie wiódł, aczkolwiek było ono na tyle wymagające, że mógł przegapić pewne kwestie, że mógł pewne sprawy zaniedbać i przyznawał się do tego, bijąc się jednocześnie w pierś, bo w końcu miał też całą masę innych obowiązków i nie powinien z tego powodu nikogo zaniedbywać. Była jednak jedna osoba, której przez to wszystko unikał, rozmawiał z nią jedynie przy pomocy środków komunikacji na odległość i nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić, to jednak nie miało znaczenia w tej chwili, kiedy wracając od dyrektora, został zatrzymany przez jednego z uczniów. W głowie wciąż jeszcze krążyły mu najważniejsze zapewnienia i decyzje, jakie zostały powzięte w celu zakupu kilku najpotrzebniejszych rzeczy, poza tym został poinstruowany, co do kwestii dotyczących Zakazanego Lasu i generalnie odbył z przełożonym całkiem miłą pogawędkę na temat własnej pracy oraz tego, jak się w niej odnajduje, ale przez to zdawał się być nieco rozkojarzony. Ostatecznie bowiem znowu zaczął się zastanawiać, czy nie powinien jednak zmienić czegoś w swoim życiu, choć przecież oczywiste było, że kochał w pełni to, co robił i czym zajmował się każdego dnia. Teraz jednak spróbował wrócić na ziemię i spojrzał na chłopaka, starając się przypomnieć sobie, czy go znał albo kojarzył jakoś bardziej, a na wspomnienie o liście wydał z siebie cichy okrzyk. - Cassian, prawda? Wybacz, na Merlina! Byłem zmęczony, kiedy twoja wiadomość do mnie dotarła i miałem na nią odpisać później, ale jak widać, zapomniałem - powiedział, nieznacznie się rumieniąc, bo podobne rzeczy nie zdarzały mu się zbyt często, choć jak widać, bywały faktycznie takie przypadki. Odetchnął nieco głębiej, a później spokojniej już spojrzał na chłopaka, zastanawiając się, czy ten nadal ma chęć niesienia mu pomocy, czy teraz jest już raczej zły i zawiedziony. - Możemy porozmawiać o twojej wiadomości teraz, jeśli masz ochotę - dodał zaraz łagodnie, całkowicie ugodowo i skinął na niego ręką, wskazując na jedno z wyjść z dziedzińca, które wiodło niemalże wprost na błonia.
Powrót do szkoły zdawał się być zdecydowanie cięższym dla jednych niż dla drugich. Wiedział, że dla uczniów i dla nauczycieli to powrót do obowiązków, do których przywykli w roku szkolnym. Niektórzy jednak nie mieli przestoju w swojej pracy i chociaż, mimo tego, że ich nie było, to praca piętrzyła się i zdawała nie mieć końca, nawet podczas długich urlopów. Nic więc dziwnego, że Cassian nie doczekał się odpowiedzi na swój list. Zaprzątał już i tak zapracowaną głowę O’Coonnora, kiedy ten miał naprawdę natłok obowiązków. Czuł się wręcz niesamowicie winnym, ale wiedział, że robi to z jakiegoś powodu, że nie jest to związane z czymś, co mogłoby poczekać. Działał raczej na pożytek niż na szkodę, a przynajmniej tak mu się wydawało, dlatego też postanowił wystawić cierpliwość gajowego na próbę, ten jeden raz. - Absolutnie nic się nie stało, zdaję sobie sprawę, że jest pan pochłonięty czym innym. - Zaczął chłopak dość łagodnie. - Chciałbym poszerzyć swoją wiedzę, dlatego też postanowiłem do pana napisać. Głównie chodzi mi o zielarstwo, ale przy tej dziedzinie... Ślęczenie nad książkami nie za bardzo mi służy. Może potrzebowałby... - Zawahał się na moment zastanawiając się jak bardzo idiotycznie brzmi. - Może kogoś do pomocy przy magicznych grządkach?
Cassian naprawdę nie wiedział, czy podąża właściwą ścieżką. Na dobrą sprawę nie wiedział też jak się, wobec tego ma szkolny regulamin. Czy on właściwie, zgodnie z nim, mógł się porwać na coś takiego? Nie robił w sumie nic wbrew ogólnym normom, ale z drugiej strony opiekun Gryffindoru mógł mieć zastrzeżenia względem jego ofiarności co do egzaminów i nauki z nimi związanej. Z innej strony jeszcze... Poświęcał się nauce – tyle, że w mniej teoretyczny, a bardziej praktyczny sposób. - Ech... - Westchnął głośno starając się rozluźnić i uwolnić nagromadzone w nim napięcie. - Najmocniej przepraszam... Po prostu nie wiem jak się za to zabrać, a nie chcę prosić profesora Wespucci. Tam mógłbym się jedynie ośmieszyć swoim brakiem wiedzy, a zależy mi na zdaniu egzaminu z zielarstwa w tym roku.
Świetnie Beaumont... Teraz poleciałeś na wzbudzanie wyrzutów sumienia, jak daleko posuniesz się jeszcze? Nie spodziewał się, że cała ta inicjatywa, która mimochodem wpadła mu do głowy podczas jednego z wieczorów, które spędzał w bibliotece będzie dla niego aż tak męcząca. Nie zwykł i strofował się niestandardowymi interakcjami między ludźmi, a ta niewątpliwie zaliczała się do takich. Dodatkowo frustrujące było to, że sam z siebie nie wiedział czego powinien się właściwie spodziewać po panu O’Connorze. Kojarzył, że był osobą dość przyjemną i nikt specjalnie negatywnie się o nim nie wyrażał. Niemniej mógł być teraz zajęty bądź kompletnie nie rozumieć pobudek kierującym chłopakiem. - Oczywiście, jeśli nie ma pan czasu na takie, ponadprogramowe działania, to w żaden sposób nie zamierzam naciskać. - Dodał jakby na swoje tłumaczenie.
Zżerał go stres, ale w obecnej sytuacji nie pozostawało nic innego jak jedynie zaczekać na reakcję Chrisa. Cokolwiek by się nie stało, nikt nie powinien go potępić za jakiekolwiek złe chęci. Do odważnych świat należał, a Cass bądź co bądź był w końcu gryfonem, prawda?
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher był chyba ostatnią osobą na świecie, której należało się obawiać. Nie był człowiekiem, który z jakiegoś powodu mocno by się denerwował, nie był kimś, kogo obrażały chęci i zapędy naukowe uczniów oraz studentów, chętnie im pomagał, kiedy tylko miał ku temu okazję, nie odmawiał i starał się ich prowadzić, na ile było to możliwe. Wiedział, że spora część z nich pewnie chętnie widziałaby go w roli profesora, ale sam nie nabrał do tego przekonania, a spędzanie czasu w Zakazanym Lesie, czy po prostu pośród grządek, było dokładnie tym, co mu odpowiadało. Czuł się dobrze pośród roślinności, kiedy nie musiał stawiać czoła wymaganiom, jakie pokładaliby w nim przełożeni, choć oczywiście, dyrektorowi daleko było do tyrana, czy kogoś podobnego. Mimo wszystko jednak Christopher po prostu nie lubił wychodzić przed orkiestrę, nie lubił się chwalić, nie lubił wpychać się tam, gdzie go nie chcieli i z tego powodu większość czasu spędzał na uboczu, z dala od zgiełku, czy blasku fleszy. - Nie zjadam ludzi na śniadanie - powiedział łagodnie, nie do końca rozumiejąc, dlaczego chłopak denerwował się aż tak bardzo. Owszem, sam również nie należał do osób, które były skłonne z miejsca i od razu dyskutować z innymi, które miały pewne opory przed przełamywaniem niektórych istniejących barier, ale mimo wszystko nie wydawało mu się, żeby był aż tak straszny, by trzeba było reagować w sposób, jaki przed chwilą zaprezentował chłopak. Był jednak jeszcze młody, a co się z tym wiązało, na pewno wiele rzeczy peszyło go o wiele mocniej, pewnie silniej je przeżywał i nie do końca sobie z nimi wszystkimi radził, co Christopher był w stanie pojąć. Podchodząc zatem do tego na spokojnie, doszedł do wniosku, że jego postępowanie jest w gruncie rzeczy uzasadnione i nie ma w nim niczego dziwnego, aczkolwiek i tak zakładał, że uczeń powinien się nieco uspokoić, by byli w stanie w ogóle normalnie porozmawiać. - Może zacznijmy od ustalenia tego, czego chciałbyś się nauczyć. I czy wiążesz z tym jakoś swoją przyszłość, czy po prostu chciałbyś pomagać, żeby dowiedzieć się czegoś nowego i interesującego - rzucił zatem spokojnie, nadal bardzo cierpliwie. Nie miał chłopakowi za złe jego zachowania, nie obawiał się tego, że za chwilę znowu może zacząć nieco mieszać się w swoich zeznaniach, po prostu chciał, żeby ten w pełni wyraził to, czego oczekuje i czego od niego chce. Nie był pierwszym uczniem, który przychodził do niego po radę oraz pomoc i z całą pewnością nie był również ostatnim, co do tego Christopher miał właściwie pełne przekonanie, tak więc jedynie lekko się do niego uśmiechnął, zachęcająco, na znak, że przecież nie dzieje się nic złego, po czym nieznacznie potrząsnął głową. - Spokojnie, lubię pomagać innym, wystarczy, że znajdziemy choć chwilę wspólnego czasu i możesz pomagać mi przy dyniach albo przy roślinach w szklarniach - odparł prosto, skinąwszy na niego nieznacznie, zachęcająco, mając nadzieję, że chłopak ostatecznie podzieli się z nim swoimi przemyśleniami oraz potrzebami związanymi z bliższym poznawaniem zielarskiego świata.
Zdenerwowanie względem persony O’Connora wynikało bardziej z faktu nieznajomości względem samego gryfona. Nie mieli jeszcze przyjemności się poznać, ale Cassian czasami widywał gajowego przy jego standardowych pracach obserwując jak ten z pieczołowitością godną niejednego pilnego ucznia dogląda chociażby szkolnych grządek. To był właśnie jeden z powodów, dla których chłopak postanowił skierować swoja prośbę właśnie w kierunku Christophera, a ta była koniec końców specyficzna.
Niektórzy mogli nazwać chłopaka ewidentnie nadgorliwym. Mimo tak wielu obowiązków pakował się jeszcze w kolejne z własnej próżności. Teraz pragnął tak dużo wiedzy tylko dlatego, że wcześniej jej nie miał i nie potrafił o nią zawalczyć. Dlatego, że nie był sobie sam w stanie tego wybaczyć jak wcześniej postępował, teraz stawał się tym kim bardzo chciał być, ale to ukrywał. Lata mijały a on wyrzekał się własnego członkostwa w społeczności magicznej dla dobrobytu własnej rodziny. Oczywiście domniemanego dobrobytu, bo nikt nie wymagał, nie mógł i nie powinien, aby ten porzucił to kim był na rzecz syntetycznego i sztucznego życia, które sam sobie serwował. - Hah... - Uśmiechnął się lekko speszony swoja nieśmiałością.
Młodemu gryfonowi zazwyczaj trochę zajmowało oswojenie się z nowymi osobami w jego życiu. Język podczas pierwszych konwersacji lubił przypominać węzeł gordyjski, a jedynie czas pozwalał go rozsupłać tak, by powoli, krok po kroku uchylać więcej i więcej rąbka tajemnicy. Tym razem czuł się dokładnie tak samo jak zazwyczaj. Odczuwał lekki ścisk w żołądku, który wydawać by się mogło, że ustępował, ale pewnym nigdy nie możemy być w stu procentach. - Generalnie potrzebuje pomocy w zielarstwie. W sensie... Nie idzie mi w nim jakoś szczególnie źle. Nawet, chyba... Całkiem dobrze? Tak mi się wydaje. - Westchnął głęboko uspokajając się ponownie. - Ale... No jednak wiem, że mam zaległości tak w teorii jak i w praktyce, a chyba zdecydowanie lepiej przyswajam tę drugą. Jeśli rozumie pan o co mi chodzi.
Wydawało mu się, że nakreślił sytuację najlepiej jak tylko mógł. Wyglądać to mogło naprawdę dziwnie, ale w sumie... Kto z pracowników Hogwartu nie skusiłby się na darmowego pomocnika - dodatkową parę rąk skłonną do każdej pomocy. Co prawda Cassian nakreślił specyficzną dziedzinę, w której jest w stanie pomóc gajowemu. Niemniej nie miałby najmniejszych problemów, jeśli ten potrzebowałby jakiejkolwiek pomocy w czymś kompletnie odbiegającym od tematu. W duchu zaś zastanawiał się co powiedziałby Wespucci na coś takiego. - Dziękuję bardzo. - Dodał od siebie po słowach mężczyzny widząc z jego strony płynącą empatię. - Poza lekcjami mogę być do pana dyspozycji.
Stwierdził, że taka odpowiedź wydaje się mu najbardziej dyplomatyczną z możliwych. W sumie inne nauki był w stanie przenieść i dostosować podług grafiku obowiązującego już z naniesionymi poprawkami przez O’Connora. Nie wiedział dokładnie na jaki wymiar godzinowy się porywa, ale nie mogło być przecież aż tak źle... Prawda?
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher również nie należał do ludzi, którzy prędko zawiązywali znajomości, niektórych się obawiał, innych się wstydził, często było mu daleko do jakiegokolwiek normalnego zachowania, zdarzało mu się uciekać albo postępować naprawdę idiotycznie. Niemniej jednak w czasie spotkań z uczniami, czy studentami, starał się zachowywać dokładnie tak, jak przystało na dorosłego człowieka. Poza tym był cierpliwy, nie zniechęcał się zatem, kiedy ktoś nie do końca był w stanie powiedzieć mu, o co chodzi, czego oczekuje, na co liczy albo po prostu, z jaką przyszedł do niego prośbą. Dlatego też nie naciskał, nie próbował wyciągnąć z chłopaka na siłę żadnych informacji, po prostu zadał mu proste pytanie i pozwalał na to, by ten odpowiedział, kiedy będzie chciał, kiedy będzie miał na to siły, a przede wszystkim tak, jak będzie tego chciał. - Nauka teorii nigdy nie jest zbyt pasjonująca. Kiedy przyswajam nową wiedzę, staram się przenosić ją od razu na praktykę, jeśli chcę wiedzieć, jak zbierać daną roślinę, to uczę się tego z książką rozłożoną na grządce, jeśli chcę wysiać coś, o czym nie mam pojęcia, przygotowuję sobie odpowiednie notatki i krok po kroku szykuję dane stanowisko - odparł z pełnym zrozumieniem. Właściwie wszystko notował, przekładał na własny język, sprawdzał, upewniał się, że oddaje to w sposób, który mu odpowiada, robił wszystko, by to, do czego się zabierał, było dokładnie takie, jak być powinno. Być może nie idealne, nie tak od razu, ale mimo wszystko O'Connor poświęcał się w pełni swojej pracy, czymkolwiek by ona nie była, nawet jeśli miałoby się okazać, że robi coś tylko dla własnego widzimisię i z powodu jakiegoś kaprysu, zawsze powinno być to dobre. Lubił się do wszystkiego przykładać, więc nic dziwnego, że wkrótce miało minąć pół roku, od kiedy w szklarniach doglądał mandragor, od kiedy pilnował ich, by urosły jak najokazalsze i najzdrowsze, w końcu potrzebował ich, by przystąpić do innego, trudnego zadania, jakie korciło go nieprawdopodobnie mocno. Nawet teraz zerknął znowu tęsknie w stronę Zakazanego Lasu. Jakaś jego część zdawała się po prostu go tam ciągnąć i szeptać mu historie o drogach, jakich nie znał, a jakie mógł przemierzyć, jak mniemał, na miękkich łapach. - Spokojnie, nie zamierzam przeszkadzać ci w edukacji, nie ośmieliłbym się również ukraść cię profesorom. Zajmowałeś się już roślinnością poza zajęciami z zielarstwa? - spytał jeszcze dla pewności, chcąc ułożyć sobie w głowie plan działania. Mógł zaproponować mu spotkania podobne do tych, jakie co jakiś czas przeprowadzał z Yuuko, kiedy pochylali się w dwójkę nad konkretnymi roślinami, mogli grzebać się w ziemi i pilnować dyń, mogli szykować roślinność do nadchodzącej zimy, było wiele opcji, a on po prostu musiał jedynie zorientować się, na jak zaawansowane działania może sobie pozwolić, by pomóc chłopakowi, a jednocześnie pokazać mu, jaka to ciężka praca. Bo tego nie zamierzał ukrywać, tak samo jak tego, że żeby zajmować się roślinami, należało mieć jednak sporą wiedzę.
Gdyby którykolwiek z nauczycieli usłyszał, jak bardzo właśnie Cassian wzgardził nauką teorii zapewne nie spotkałoby na ich zajęciach nic miłego. Tym bardziej mógłby czuć na sobie gardzący wzrok Wespucciego, który tylko czekałby na to, by wykorzystać nieznajomość wiedzy u chłopaka i ukoronować go jednym, wielkim i zapewne siermiężnym w skutkach trollem z zielarstwa. Niemniej jednak, nie bał się tego sformułowania posłać w kierunku O’Connora, bo wiedział, że ten... Być może go zrozumie? W sensie... Mężczyzna wydawał się być faktycznie praktykiem. Nigdy w życiu nie posądziłby go o to, co zawarł w swoich słowach kilka chwil później. - Och... Znaczy. Ja poradzę sobie z teorią i obiecuję przychodzić przygotowanym. - Powiedział jakby onieśmielony tym, że jego słowa mogły zostać nad interpretowane, bądź też kompletnie źle zrozumiane.
Nie do końca chodziło mu o to, że gardzi kompletnie teorią. Po prostu lepiej się czuje w praktyce, ale jeśli i teorie przyjdzie mu przyswajać to w pełni to zaakceptuje. W swoich myślach i rozważaniach, sprowadzał w pełni Zielarstwo do bardziej z praktycznych nauk niźli na ten przykład Transmutacja. Niemniej jednak wiedział, że obie te dziedziny wymagają dokładnie tyle samo uwagi i staranności przy ich nauce.
Pytanie gajowego dość mocno zbiło go z tropu. Musiał obnażyć przed nim to, że na dobrą sprawę, poza daniem o niewielki, przydomowy ogródek to nie miał za wiele wspólnego z jakimkolwiek dbaniem o rośliny. Niemniej jednak wykazywał duże w tym kierunku chęci i pozostawało chłopakowi teraz jedynie wierzyć, że uda się przekonać ku temu samego Christophera. - Nie, ale... - Zaczął z góry zakładając, że jest na delikatnie przegranej pozycji. - W sumie to pomagałem w przydomowym ogródku, jeszcze jak byłem dzieckiem. Potem, poza zielarstwem nie dotykałem się roślin praktycznie wcale. Mam też pewne zaległości z lat poprzednich, ale poprawię się i myślę, że jestem pilnym uczniem, powinienem dać sobie radę. - Mówił w tak niebywałej prędkości, że liczył na to, że połowa z informacji wyrzuconych w tak zawrotnym pędzie zostanie zapomniana przez O’Connora nim przejdą do innego tematu. - To co pan myśli? - Na twarzy widać było niepewność. Zmrużył nawet oczy by nie widzieć jak ten mu finalnie jednak odmawia. Tak bardzo nie lubił konfrontacji z innymi ludźmi, ze czuł strach przed potencjalna porażką.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Nie wątpię w to, że sobie poradzisz - powiedział spokojnie, patrząc na chłopaka i mając wrażenie, że przygląda się samemu sobie sprzed lat. Też taki był, właściwie identyczny, gdyby się nad tym zastanowić, niesamowicie speszony, wycofany, nie chciał, by ktokolwiek z nim rozmawiał, wstydził się chodzić gdzieś sam bez Charliego. Nie był ani najzdolniejszym uczniem, ani najbardziej przebojowym, nie wyróżniał się zupełnie niczym na tle innych ludzi i podejrzewał, że większość nauczycieli w ogóle go nie pamiętała, bo po prostu należał do tych osób, które stanowiły jedynie zabawne tło. Czasami zastanawiał się nawet, jakim cudem znajdował się wśród Gryfonów, ale było to pytanie, które pozostawało tak właściwie bez odpowiedzi i nie było zbyt wielkiego sensu w dalszym w nim grzebaniu, czy szukaniu wyjaśnień. Być może inni to widzieli, być może wiedzieli, coś, czego on po prostu nie dostrzegał. - Ze wszystkim można sobie poradzić. Nie przepadam za teorią, bo często mnie nudzi, chociaż lubię być dobrze przygotowany i znać wszystkie najważniejsze informację. Należę jednak do osób, które drążą dalej, które szukają odpowiedzi, po prostu staram się przekonać, jak coś wygląda w rzeczywistości i nie sądzę, żeby to była jakaś ujma na honorze, w końcu ludzie są różni - stwierdził spokojnie, uśmiechając się przy okazji lekko do chłopaka, a później wysłuchał tego, co ten miał do powiedzenia i zaraz zapytał go jeszcze o to, w czym dokładnie pomagał, bo oczywiście, tutaj również występowały różnice. Robił to jednak w dużej mierze również po to, by po prostu podtrzymać spokojną konwersację i pokazać Gryfonowi, że nie ma się czego obawiać, że nie istnieje coś takiego, jak zła odpowiedź, czy coś podobnego, ot, przecież po prostu jedynie dyskutowali, jedynie rozmawiali o możliwościach, na dokładkę o rozwoju, a to zawsze było w cenie. - Nie mam najmniejszego problemu z tym, żebyś mi pomagał, to nawet będzie przyjemne, móc z kimś porozmawiać, kiedy jest się zajętym. Czy jest coś konkretnego, w czym chciałbyś się sprawdzić, czy faktycznie odpowiada ci na razie doglądanie dyń? Wierz mi, to też wymagające zajęcie, by przypadkiem nie zmarniały przed czasem - rzucił jeszcze i uśmiechnął się zachęcająco, chcąc pokazać chłopakowi, że spokojnie może mu o wszystkim powiedzieć i nie musi się wahać. Jeśli miał ochotę hodować mandragory albo przekonać się, jak naprawdę zachowują się czyrakobulwy, Christopher na pewno i w tym temacie by mu pomógł, bo ostatecznie nie było w tym zupełnie niczego niestosownego, czy idiotycznego. Wszystko mogło być nauką.
Odpowiedź Christophera tak jak bardzo była niespodziewana tak wywołała na twarzy chłopaka uśmiech, który już od tego momentu nie chciał znikać w ogóle. W głowie snuł potencjalne plany i oczekiwania, które pozwalały mu usprawnić swoje przystosowanie względem takiego przedmiotu jakim było Zielarstwo. Niemniej jednak na tę chwilę powinien celebrować samo rozpoczęcie zajęć, na które... No właśnie. Wypadałoby się umówić. Niemniej jednak nim przeszedł do tego punktu w ich spotkaniu wsłuchał się jeszcze w przyjemny tembr głosu O’Connora, który obecnie wyjaśniał mu jak zapewne będzie wyglądała specyfika ich pracy ze sobą. - Oczywiście. Najmniej oczywiste rzeczy schowane są w bardzo oczywistych miejscach, prawda? - Zagaił jakby jeszcze głębiej analizując obszerną wypowiedź gajowego. - W żadnym wypadku postaram się nie zaniedbać również teorii, biorąc poprawkę na to, że Wespucci... Znaczy profesor Wespucci lubi zorganizować od czasu do czasu, znaczy zawsze, jakąś kartkówkę.
Powoli zaczynał się rozprężać przy pracowniku Hogwartu, a to oczywistym tropem prowadziło właśnie do takich wpadek językowych, jak właśnie ta przed chwilą. Nie mógł pozwolić sobie zapomnieć, że bądź co bądź nadal miał styczność z kimś, kto w hierarchii szkolnej zapewne znajduje się znacznie wyżej niźli on, a tym samym musi przestrzegać mniejszych bądź większych zasad panujących ogólnie. - Jasne! Panie O’Connor, wychodzę z założenia, że na wszystko przyjdzie czas! - Posłał mu lekki uśmiech. Wiedział, że nie od razu Rzym zbudowano i na wszystko trzeba zaczekać.
Poza tym... Chyba nie czuł się specjalnie przygotowanym na to, by od razu doglądać coś co potencjalnie może go zabić lub wywołać poważniejszy uszczerbek na zdrowiu. Generalnie szczęście się go niespecjalnie ostatnim czasem imało, a to sprawiało, że... Czuł jednak uścisk fatum na własnym karku. - Panie O’Connor, a kiedy moglibyśmy się spotkać pierwszy raz?
W końcu przeszedł do sedna sprawy. Ustalili, że ten przyjmie go na swego rodzaju staż, ale teraz... Należało pociągnąć za tym jakieś działania. W końcu tak na sucho to każdy mógł sobie rozmawiać, czyż nie?
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Starał się nie wystraszyć chłopaka, to było bowiem ostatnią rzeczą, na jakiej mu zależało. Nie był wcale taki groźny, czy niebezpieczny, nie był również złośliwy, a dla uczniów i studentów potrafił być miły, potrafił być jak najbardziej w porządku, o ile oni również tak zachowywali się w stosunku do niego. Nie lubił ludzi, którzy próbowali budować wokół siebie fałszywe otoczki, nie lubił tych, którzy zachowywali się, jakby pozjadali wszystkie możliwe rozumy i było tego jeszcze więcej, z czego w pełni zdawał sobie sprawę, ostatecznie bywał pod tym względem dość wybredny, mówiąc jednak najprościej - Christopher nie tolerował buractwa, a nic tak go nie mierziło, jak zachowanie studentów, którzy sądzili, iż są na tyle dorośli, że mogą decydować o wszystkim i mogą zadzierać nosa, jak im się żyw nie podoba. Wiedział doskonale, że dorosłe życie zweryfikuje ich postawy i zachowania, ale czasami miał wrażenie, że przydałby się im lekki kopniak na zachętę do zachowywania się poprawnie. - Po Wespuccim spodziewam się dokładnie wszystkiego - mruknął pod nosem, nie zamierzając jednak wyrażać jasno i wprost swojego zdania na temat starszego profesora. Różnili się jednak znacznie, jeśli szło o prowadzenie jakichkolwiek zajęć, spotkań, czy czegoś podobnego, nic zatem dziwnego, że nie do końca byli w stanie się dogadać, choć trzeba stwierdzić, iż takie zdanie było co najmniej, cóż, niedopowiedzeniem. Nie przepadał za mężczyzną i jak podejrzewał, z wzajemnością, co może powinno go martwić, kłopotać albo powodować, że czułby się niekomfortowo, gdyby nie to, że zupełnie tak nie było. Po prostu. Odetchnął nieco głębie, bo to nie był zdecydowanie temat, na którym chciał się teraz skupiać, w końcu chłopak nie musiał wiedzieć, co dokładnie dzieje się w głowie O'Connora i nie musiał również wiedzieć wszystkiego na temat jego relacji z pozostałymi pracownikami Hogwartu. - Zacznijmy od przyszłej soboty, w okolicach południa. Przekonamy się wtedy, jak ci idzie, a dzięki temu będziemy mogli umówić się na kolejne spotkanie, tak, by nie kolidowało to z twoimi normalnymi zajęciami - stwierdził w końcu, kiwając lekko głową. - Ale musisz się do tej pory zastanowić, nad czym dokładnie chciałbyś popracować. Mogę uczyć cię dokładnie wszystkiego, co przyjdzie mi do głowy i pokazać, jak zajmować się każdą możliwą rośliną, ale jeśli masz mi pomagać, to spróbuj znaleźć sobie zakres, w którym czułbyś się najlepiej, wtedy pójdzie nam szybciej - powiedział spokojnie, patrząc jednak uważnie i naprawdę poważnie na chłopaka, dając mu tym samym znać, żee traktuje to jako coś istotnego z punktu widzenia Gryfona, a nie tylko chwilowy kaprys i zagrywkę, która akurat tak mu wyszła. Oczywiście, nie miałby nic przeciwko, gdyby chłopak później zrezygnował, ale ten początek był mimo wszystko ważny.
O szeroko zakrojonym buractwie Cassian mógł się przekonać na własnej skórze, co prawda nie tyle ze strony uczniów czy studentów, co właśnie zdecydowanie z tej drugiej strony barykady. Wesspuci i jego kartkówki, oraz brak poszanowania dla jakichś podstawowych norm względem zwracania się do uczniów to jedno, ale Patton... Patton zdawał się wchodzić na jakiś zupełnie nowy poziom w tym wszystkim, jakby chcąc ścigać się z samym czartem. No i nic tak właściwie na niego nie działało, bo jak było widać nawet komentarze uczniów niewiele zmieniały. Był surowy i wymagający, a przy tym niemiłosiernie nieprzystępny. Nic więc dziwnego, że całość nauki spadała tylko i wyłącznie na uczniów, którzy nad transmutacją potrafili zarwać nie jedną i nie dwie noce. Tym samym Cassian wiedział, że należy ostrożnie i uważnie dobierać słowa względem nieznanych mu pracowników Hogwartu. Z jednej strony nie zamierzał nigdy nikogo urazić i chciał być traktowany z szacunkiem, a skoro sam tego wymagał, toteż musiał tak zachowywać się podług innych osób. Z drugiej zaś chodziło chyba o najzwyklejszą przyzwoitość i dość małostkowe w jego przypadku, ale zawsze siedzące mu z tyłu głowy: “Co ludzie powiedzą..?” - Och... - Skomentował nie spodziewając się kompletnie tej odpowiedzi.
Zdziwienie było ewidentnie widoczne na twarzy chłopaka, a powoli przechodziło w zakłopotanie. Bo o tyle o ile nie spodziewał się tej reakcji to kompletnie nie wiedział jak samemu powinien na nią zareagować. Postanowił więc zbyć kompletnie wszystkie komentarze, które tliły mu się w głowie i raczej zainteresować się tym co faktycznie było przedmiotem ich rozmowy. - Sobota... Południe. - Powtórzył po gajowym. - Generalnie wydaje mi się, że mam już takie zagadnienie, ale pozwolę sobie je jeszcze dokładniej przeanalizować do naszego pierwszego spotkania. Jeśli to oczywiście nie problem. - Powiedział posyłając mu ciepły uśmiech. - Na pewno będę!
Był wdzięczny za to jak faktycznie odbywała się ta rozmowa. Wiedział, że dzięki temu bezie w stanie poczynić jakieś dalsze kroki w sprawie zielarstwa, a tym samym przygotować się do egzaminu, który był mu wręcz niezbędny do dalszego funkcjonowania i kształcenia się, a przynajmniej on tak zakładał. Powoli postanowił się zbierać podnosząc swoją torbę z ziemi, którą mimowolnie rzucił kilka chwil wcześniej na ziemię.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie sprawiał wrażenia człowieka, który potrafi mieć jakieś uwagi do innych, uchodził raczej za istotę spokojną, która po prostu przebywała z dala od innych, przyjmując to, co miała. Prawda była jednak zupełnie inna i gajowy potrafił wydawać naprawdę surowe osądy, jeśli tylko uważał, że są one słuszne, a były takie osoby, na które po prostu czasami trudno było mu patrzeć. Takie, z którymi kompletnie się nie zgadzał, potrafił nawet powiedzieć im to prosto w twarz, jak choćby Walshowi, któremu przypomniał, że organizowane przez niego zajęcia są co najmniej niebezpieczne. Być może nie powinien tak wprost wyrażać swojego zdania przy uczniach, ale wychodził z założenia, że nie powiedział ostatecznie niczego skandalicznego, a młody Gryfon mógł odczytywać jego słowa dokładnie tak, jak mu się podobały i tyle, nie czuł jednak potrzeby, by wdawać się z nim niepotrzebnie w dyskusje i podobnie było chyba po drugiej stronie, co odebrał właściwie jako należyte rozwiązanie sprawy. - Nie widzę problemu, zastanów się po prostu nad wszystkim, czego chciałbyś się dowiedzieć i porozmawiamy w sobotę. Jestem otwarty na propozycje, ale wolałbym nie hodować diabelskich sideł dla jakiegoś niemądrego psikusa - powiedział jeszcze i nawet mrugnął do chłopaka, chociaż widać było, że akurat w tej kwestii ówił dość poważnie, nie chciałby ryzykować czyjegoś życia dla kaprysu małolata, to byłaby ostatnia rzecz, jaką byłby skłonny zrobić. - Zmykaj, spotkamy się w sobotę, a teraz zajmij się czymś przyjemniejszym, niż nauka - dodał jeszcze, żegnając się z nim prosto i uprzejmie, by później móc odejść do własnym zajęć. Był jednak, w gruncie rzeczy, całkiem zadowolony, bo zawsze było mu miło, kiedy ktoś prosił go o pomoc, czuł się wtedy po prostu potrzebny, a pomagać lubił, kiedy tylko był w stanie to zrobić. Nic zatem dziwnego, że był zadowolony i już w tym momencie czekał na nadejście soboty.
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że tym razem Irytek naprawdę naprzykrzał się większości uczniów mrożąc i lodowaciejąc wszystkie powierzchnie płaskie w Hogwarcie i przed nim. Podobno dziedziniec czy raczej plac, który prowadził do wiaduktu zamienił się w jedno wielkie lodowisko, które stanowiło częste miejsce wypadków. Przynajmniej zagadka dotycząca tego czemu tak wiele osób przychodziło do Skrzydła Szpitalnego z urazami po tym jak wywracali się na lodzie. Więc to Irytek i matka natura odpowiadały za nawał jej pracy? Niewybaczalne. Mając już gotową w dłoni różdżkę z rdzeniem pochodzącym z serca testrala, stanęła na schodach prowadzących na plac. No to pora zacząć zabawę. Musiała się jedynie upewnić, co do tego, że nikt nie znajdował się w pobliżu, bo zaklęcia, których zamierzała użyć nie należały do zbyt przyjaznych. Pierwsze było Relashio, które wystrzeliło z cedrowego drewna w kierunku pokrytej lodem kostki brukowej. Co prawda działanie nie było jakoś szczególnie rozległe i wymagało od niej przemieszczania się po placu, aby dosięgnąć nim każdego zakamarka. Dlatego też po pewnym czasie stwierdziła, że z pewnością muszą być o wiele lepsze sposoby na to, by zająć się odmrożeniem całego placu bez zbędnego przemieszczania się. Tyle dobrego, że nie korzystała już z różdżki z łuską syreny, która mogła mieć problemy z rzucaniem zaklęć bazujących na ognistym żywiole. Naprawdę kiepsko widziała wykonywanie tego zadania w momencie, gdy drewniany wyrób miałby się buntować lub blokować przepływającą przez niego moc magiczną w momencie, gdy była ona akurat najbardziej potrzebna. Anulowała rzucone wcześniej zaklęcie i wykonała w powietrzu odpowiedni gest, który odpowiadał rzuconemu w niewerbalny sposób Flagrantera. Po raz kolejny z końca jej różdżki wystrzeliły płomienie lecz tym razem przybrały one postać ognistego węża sporych rozmiarów. Chyba jednak opłacało się uważać na lekcjach OPCM i studiować cały podręcznik w wolnym czasie. Przynajmniej dzięki temu dotarła do poziomu, na którym była w stanie zapanować nad wyczarowanym stworem i sterować jego poczynaniami. Płomienny wąż poruszał się zygzakiem po terenie placu, dbając o to, by lodowa pokrywa na całej jego powierzchni uległa roztopieniu. Strauss jakoś szczególnie nie zależało na tym, aby przy tej samej okazji sprawić, by pozostała woda wyparowała. W tym celu po prostu przerwała dotychczas podtrzymywany czar, by rzucić zaklęcie osuszające. Nie widziała dalszego sensu zabawy Flagranterą. I już miało być tak pięknie, ale do jej uszu dotarły podłe śmiechy i dźwięki chaosu, które mogły być związane jedynie z postacią Irytka, który wkrótce pojawił się w jej polu widzenia. Przy okazji wylewając na Krukonkę kubeł lodowatej wody. Wzdrygnęła się jedynie i wlepiła spojrzenie w śmiejącego się poltergeista, który gotów był do tego, by zniweczyć jej działania i odnowić dzieło swojego zniszczenia, wylewając wodę na terenie zamku i przylegających do niego miejsc. Strauss z pewnością nie zamierzała mu na to pozwolić. Mało tego podobny atak, który zostawił ją zmarzniętą do kości rozjuszył ją do tego stopnia, że nie zamierzała się zbytnio hamować w czasie starcia ze szkolnym duszkiem. Rozpięła wierzchnią warstwę przemoczonych szat, pod którą znajdował się zawieszony na rzemieniu krzyż Dilys spoczywający na materiale wypłowiałej koszulki. Irytek chyba domyślał się tego, co za chwilę się stanie. Nie zdołał jednak się ewakuować nim Violetta sięgnęła ku krucyfiksowi, który pod wpływem jej dotyku pojaśniał i wysłał falę skupionej pozytywnej energii ku poltergeistowi, przeganiając go z placu. Nie sądziła jednak, że użycie krzyża będzie tak wycieńczające. Ledwo dokończyła swoje zadanie, osuszajac zarówno pozostałe na placu kałuże jak i własne odzienie nim wróciła do zamku. Musiała odpocząć i to czym prędzej.
Wszędzie było już widać wiosnę, a kwietniowe słońce zachęcało do spacerów, pomimo chłodnego jeszcze wiatru, który czuł na twarzy wychodząc na dziedziniec. Miał na sobie zwiewną kurtkę, standardowo granatową koszulę pod spodem i luźne ciemne spodnie oraz czarne mokasyny. Skręcił na wielkim placu do jednego z przejść na krużganki, by spróbować odnaleźć wolną ławkę. Poszczęściło mu się, bo o tej porze raczej nie było co liczyć na wolne miejsce, jednak po kilku minutach, usiadł na kamiennym siedzisku, dosłownie rozwalając się na nim, ramiona opierając z tyłu na oparciu i czekając na Doppler. Obiecał jej spotkanie, wtedy na dachu, kiedy chciała aby w jakiś sposób się określił. Nie był gotowy - i miał wrażenie, że nigdy nie będzie - na wielkie słowa, przez co jedynym co wydawało mu się wtedy słuszne było zaproszenie ją na randkę. W ogóle to do nich nie pasowało, ale to może dlatego, że dotychczas ich relacja miała zupełnie inny wymiar. Zazwyczaj naśmiewali się w par chodzących za rączkę i prawiących sobie komplementy. A tymczasem sami byli na etapie spotykania się. Wiedział, że coś zaczęło się zmieniać między nimi, jednak nie był pewien czy go to zwyczajnie nie przerośnie. Ostatecznie, z nudów wyciągnął z kieszeni magiczny dziennik i zaczął przeglądać wizbooka. Zawsze tak robił, aby zabić czas, a miał go w tym przypadku aż zanadto, kiedy przyszedł na miejsce piętnaście minut wcześniej. Nie wypadało spóźnić się na randkę... I tak otworzył profil Robin, by przerzucając jej wpisy na temat przeróżnych tematów - od polityki, aż po Quidditcha - zatrzymał się na zdjęciu zrobionym gdzieś na wybrzeżu podczas wakacji. Kącik jego ust uniósł się w satysfakcjonującym uśmiechu, kiedy tak przyglądał się sylwetce dziewczyny przed dobrą chwilę i podziwiał jej zgrabną figurę. Jednak nie minęło kilka sekund, kiedy przypadkiem przesunął na jeden ze starszych postów, który skomentował Eskil. I nawet nie wiedział kiedy wszedł w jego profil, by po chwili śmiać się z jego wpisów. Ten dzieciak jest niemożliwy! Na szczęście Hunter już wyparł z głowy to niebezpieczne i dziwne uczucie względem Clearwatera, więc teraz mógł z dystansem patrzeć na jego beztroski uśmiech. Wtedy to była chwila słabości, a teraz upewnił się, że to właśnie Robin zawładnęła jego głową na dobre. I aż podskoczył, kiedy w pewnym momencie zobaczył ją na horyzoncie i zamykając wizbooka, schował go naprędce do kieszeni, posyłając łobuzerski uśmiech w stronę dziewczyny. - Co ludzie mówią na powitanie podczas randki? "Stęskniłem się"? - odezwał się po chwili, oczywiście głupkowato sugerując, że nie wie co powiedzieć, a tak naprawdę miał ochotę użyć właśnie tego tekstu. Nie mógł się powstrzymać, aby nie chwycić ją w talii, nie przyciągnąć do siebie i pocałować, bo właśnie na to miał wtedy ochotę. - Ładnie wyglądasz, Doppler. A teraz musimy się stąd zmywać, bo jak nas zobaczy ta czwartoklasistka, to będzie cyrk - dodał po chwili, patrząc jej w oczy, w błyskiem rozbawienia w swoich własnych. Naprawdę miał dość tych małolat, które sobie wyobrażały niewiadomo co i stalkowały go a potem się dziwiły, ze dosadnie im mówił, że nie są kompletnie w jego typie...
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Normalnie nie wierzyła, że to się dzieje. Powoli zaczynała być całkowicie przekonana, że Hunter jest osobą kompletnie niereformowalną i nie było szans na to, aby kiedykolwiek w jakikolwiek sposób się zmienił. Jednak podczas ich ostatniego spotkania w końcu do czegoś doszli. Poprzez krzyki i kompletnie paskudne zachowanie zostało powiedziane, że obojgu im na sobie zależy i Robin naprawdę cieszyła się z tego powodu. Nie sądziła, że kiedykolwiek cos podobnego będzie miało miejsce. W ogóle nie sądziła, że połączy ją z Hunterem coś więcej. Jak widać, życie wciąż ją zaskakiwało. Pogoda zaczynała się robić naprawdę prześliczna! Kwiecień w Hogwarcie był nad wyraz uroczy w tym roku i Robin dodatkowo napawało to wszystko optymizmem. Więc kiedy szła na umówione spotkanie z Hunterem, gwizdała cicho pod nosem. Sukienka poruszała się w rytm jej kroków, włosy podskakiwały na czubku jej głowy związane w koński ogon. A ona naprawdę i tak zwyczajnie, po ludzku, była szczęśliwa. Do czego to doszło… Nawet w głowie nie była w stanie nazwać tego spotkania randką, a co dopiero powiedzieć to na głos. Nie wiedziała, jak się zachowywać, czego nie robić, a co może uczynić. Na Merlina, przecież ona nie chodziła na randki… Kiedy dostrzegła, że siedział sobie rozluźniony na ławce, coś przekręciło się w jej żołądku. Uśmiech mimowolnie poszerzył się na jej ustach, a serce zaczęło bić szybciej. Nie umiała opanować tych kompletnie niezrozumiałych dla niej odruchów. – Hunter, ja nie bywam na randkach, więc ci nie pomogę – no tak, przywitanie naprawdę adekwatne względem tych dwoje. Nie spodziewała się, że od razu przejdzie do całowania jej, ale wcale nie narzekała. Jakby odruchowo otoczyła jego szyję swoimi rękoma, próbując przyciągnąć go jeszcze bliżej. Miała wrażenie, że w jej przypadku „stęskniłam się” to zdecydowanie zbyt łagodne określenie. Odsunęła się od jego ust, jednak nie zamierzała odsuwać się od niego. Zaśmiała się, kiedy skomentował jej strój i miała szczerą nadzieję, że jej policzki wciąż pozostały tak samo blade, jak zazwyczaj. – No tak, zapomniałam, że pan Dear jest gorącym towarem pośród małolat – oczywiście po tych słowach parsknęła śmiechem, bo jakże by inaczej mogła postąpić? Owszem, może powoli zaczynała zakochiwać się w chłopaku, ale na Merlina, nie zamierzała z tego powodu przestawać się z niego śmiać! Co to, to nie…
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Ja zaś kiedy witam się z Boydem wesołym CO TAM, przybijam mu piątek i ściskam przyjacielsko, klepiąc po plecach. Cieszę się, że jednak tak szybko wrócił, ale uznaję że potrzebnie jest mówienie takich bzdur na głos i strzępić języka na jakieś farmazony. Dlatego głównie pytam go co ciekawego robił, jakie kraje zobaczył i dlaczego do chuja tak szybko wrócił. Mnie nawet z Edybnurga trzeba było za fraki wynosić, co dopiero jakbym była w jakimś Amsterdamie czy gdzie tam łaził. Nasza pogawędka przebiega nam całkiem miło na krótkim streszczeniu co robiliśmy, wielu żartach BARDZO wysokich lotów. Jest jak zwykle z Gryfonem bardzo przyjemnie i swobodnie. Nawet wtrąciliśmy kilka bardziej frywolnych żartów. Wchodząc na plac właśnie wybuchałam kolejnym śmiechem, na jeden z nich. Nie jestem jednak tak ślepo w niego zapatrzona jak ewidentnie jest ktoś inny w swoją drugą połowę. Unoszę do góry brwi widząc za plecami Callahana nikogo innego tylko Huntera, który stoi z Robin, widocznie nie próbując ukryć ich ognistego romansu. - HUJTER! - krzyczę wesoło do przyjaciela, chociaż nie stoi wcale tak daleko i macham ręką na Boyda by ze mną poszedł. - CO TO ZA... igraszki - zaczynam głośno, po czym wskakuję na niewielki, wąski murek obok tej dwójki, by balansować na nim w swoich wielkich buciorach i wyciągając długie łapska, by położyć je na głowie Boya w razie asekuracji, gdybym miała nieszczęśliwie upaść. Zatrzymuję się na chwilę, by spojrzeć na Robin ze swoim szalonym uśmiechem. Przez myśl mi przeszło czy mogłybyśmy się różnić bardziej, nawet patrząc tylko na nasze stroje (wyobraźcie sobie, że to wąski dresik, nie normalne spodnie). - Kurwa, Hunter, dumna jestem z ciebie w chuj. Ostatnio podrywałeś nieletniego... - totalnie żartuję o Eskilu, nie mam pojęcia kim dla niego był, ale troszczył się wtedy o niego bardziej niż o mnie. - A jeszcze wcześniej jak na siebie wpadliśmy łaziłeś w towarzystwie jakieś naprawdę tragicznej laski... a, wiem, twojej siostry - mówię i szczerzę się do Boyda wesoło. - Więc, no jest zdecydowanie lepiej - mówię i pokazuję mu kciuk do góry, jakby moja aprobata cokolwiek znaczyła. Zerkam na filigranową, uroczą, bardzo kobiecą Ślizgnokę. Wcale się nie dziwne, że Dear ją bardziej lubi; aż zerkam na Boyda czy nie olał faktu mojego towarzystwa, albo jakiejś krępacji związanej z byłym ziomkiem, tylko zamiast tego wyciera ślinę na widok Robin. Na wszelki wypadek skaczę z murku, stając obok wysokiego chłopaka z tytanową ręką, by przypomnieć o sobie wpadając na niego. - Freddie. Ej, pisałaś o mnie na wizzie, ale nie dałaś imienia! Jestem bliźniaczka Huntera, kiedyś byliśmy syjamskimi, złączeni dupami, więc masz szczęście, że poznałaś go teraz! - bełkoczę jakieś bardzo durne rzeczy, kompletnie niepoważnie; macham Doppler na przywitanie. Odwracam się jeszcze z powrotem do Huntera robiąc wielkie oczy. - A i unikaj miejsc na jeziorem. Pamiętaj o mojej wizji - Oczywiście nawiązuję do mojego kolejnego wybitnego żartu, czyli domniemanej przyszłości - zakleszczenia się z Robin.
Najlepsze było to, że sam nie wiedział co tak naprawdę wyprawia. Najpierw sam chciał, żeby Robin zainteresowała się nim bardziej niż przyjacielem, a potem kiedy nadarzyła się okazja podczas rozmowy, nie potrafił być wobec niej szczery i konkretny. Naprawdę można było z nim zwariować i w sumie to pewnie nikogo nie dziwił fakt, że dziewczyna nie wiedziała co myśleć. Ale koniec końców, jakoś to wyszło - nie do końca pewnie tak jak opisują to w powieściach romantycznych, ale przynajmniej wiedzą na czym stoją. I tak powinno być od początku, ale najwidoczniej ta dwójka uwielbiała sobie komplikować życie... Jednak widząc ją, nie mógł okryć tego, że ucieszył się na jej widok. Zwykle po prostu lubił spędzać z nią czas, ale ostatnio wręcz wyczekiwał momentu, kiedy będą go mogli wspólnie zmarnować. Ale i tym razem, oczywiście nie mógł sobie darować i musiał wymyślić jakiś durny komentarz, który żadnemu z nich nie był potrzebny, ani konieczny. - Już pomogłaś, bo przyszłaś. Ja już coś wymyśle... - rzucił jeszcze, zanim to nie zbliżył się do niej, by ją złapać i przyciągnąć do siebie, czule się witając. Czując jej dłonie na swoim karku, uśmiechnął się wprost w jej usta, by po chwili skomplementować jej ubiór i naturalnie dodać coś od siebie, jednocześnie widząc lekki rumieniec na policzkach dziewczyny. Nie byłby sobą, gdyby pozostawił to bez echa. - Dobrze się czujesz? Coś chyba... jesteś rozpalona - skomentował, uśmiechając się znacząco i chwytając jej policzki w dłonie, jakby sprawdzał temperaturę, tyle, że nie do końca w tym miejscu. Na koniec pstryknął ją delikatnie w nos i uśmiechnął się szeroko, po czym usłyszał jej kolejne słowa. - I właśnie dlatego powinnaś na mnie uważać. Bo jak mnie taka weźmie i wykorzysta? To co ja poczne? - oznajmił w odpowiedzi, próbując być śmiertelnie poważnym mówiąc te słowa. Rzeczywiście, to że coś między nimi zaczęło się dziać, nie oznaczało, że nie mogą już sobie docinać, wręcz przeciwnie - to dodawało uroku rozmowom. Jednak nie dane im było bardziej ambitnie pociągnąć tej wymiany zdań, bo wtem usłyszał znajomy głos Puchonki i odwrócił głowę z tamtym kierunku, jednak nie odsuwając się od Robin. Wywrócił oczami na jej słowa, wracając wzrokiem do Doppler, by posłać jej pewny siebie uśmieszek i cmoknąć demonstracyjnie w usta. - Miałaś już przyjemność poznać Fredkę? No to będzie miło. - zapowiedział spoglądając na Ślizgonkę, po czym zrobił krok do tyłu, wzdychając na kolejne słowa brunetki. Wtedy dopiero zauważył przy niej Boyda. - O, znudziły Ci się stepy mongolskie? Czy może zatęskniłeś za seksem życia? - zwrócił się do niego, niewiele myśląc nawiązując do rozmowy z Freddie. Przeniósł wzrok na nią, a następnie zerknął na stojącą obok Robin, jednocześnie słysząc przytyki Freds. Nie można było powiedzieć, że nie zmroziła go w pierwszej chwili wzmianka nawiązująca do Eskila. - Moses, czy ja komentuje Twoich łóżkowych kumpli? Nawet by mi się nie chciało. Ale niezmiernie cieszy mnie Twoje błogosławieństwo. Naprawdę nie byłem w stanie bez niego funkcjonować... - oznajmił ironicznie, starając się ukryć, że wcale to spotkanie nie jest dziwne. Jego były przyjaciel, który teraz sypia z jego najlepszą kumpelą i on ze swoją świeżo upieczoną dziewczyną, którą jeszcze boi się tak nazwać, ale nie potrafi bez niej wytrzymać nawet dnia. Cu-do-wnie. Widząc podejrzane spojrzenie Boyda, skierowane w stronę Robin, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ten łakomie na nią łypie. Już ciśnienie mu podskoczyło, mając w głowie wspomnienia z przeszłości, kiedy to też podobała im się jedna i ta sama dziewczyna. Ale tylko Hunter o tym wiedział. I w tej chwili patrząc na Callahana, nie był w stanie myśleć o niczym innym, jak o tym, że coś zbyt długo zawiesił wzrok na Doppler. I nie docierało w tej chwili do niego nic poza tym. Odwrócił się więc odrobinę w kierunku Gryfona, patrząc podejrzliwie przez moment. - Słyszałem, że przednio się bawicie z Fredką - zwłaszcza na meczach Quidda, szarpiąc się z Krukonami - odezwał się w końcu, nawiązując oczywiście do bójki po meczu, która była głośna na całą szkołę, a więc nawet ktoś taki jak Hunter - nie interesujący się w ogóle tym sportem magicznym, wiedział o tym. Wtem dosłyszał słowa Freds i odwrócił się z powrotem do dziewczyn. Znowu wywrócił oczami, przypominając sobie te niedorzeczne "przepowiednie" i śmiejąc się. - Freds bardzo dobrze nam życzy najwidoczniej - zwrócił się w kierunku Robin, od razu pośpieszając z niezbyt konkretnym wyjaśnieniem. Westchnął i przysiadł nieco znudzony na ławeczce, próbując pociągnąć za sobą Ślizgonkę, sobie na kolana (oczywiście, jeśli mu na to pozwoliła. - A Wy co tu robicie? Szukacie przytulnego kąta? - rzucił do dwójki przyjaciół, którzy ewidentnie też spędzali ze sobą czas, a według Fredki mieli przecież relację opierającą się na czymś konkretnym.
Jak zwykle w towarzystwie Fredki bawił się świetnie, wymieniając bystre uwagi i błyskotliwe żarty na poziomie intelektualnym ghula i generalnie czuł się mniej spięty i zdołowany niż zazwyczaj; spotkania z dziewczyną zdecydowanie należały do najprzyjemniejszych części jego dni, więc przerywanie wspólnego spaceru na błonia tylko po to, żeby wchodzić w interakcję z Hunterem było mu, delikatnie mówiąc, nie w smak. Westchnął ciężko i wzniósł oczy do nieba, jakby z chmur miał nagle wyskoczyć święty Patryk i powstrzymać Fredkę od dziarskiego kicania w stronę obściskującej się pary Ślizgonów, niestety pan patron nie przyszedł mu z pomocą, został więc niejako zmuszony do tego, żeby podreptać za swoją towarzyszką. Skinął niemrawo głową na coś w stylu powitania i przycupnął obok murku, na którym balansowała już Puchonka wygadująca jakieś typowe dla niej, zupełne głupoty, momentami nawet całkiem zabawne, choć nie był pewny, czy reszta towarzystwa też je doceni, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że byli chyba na randce. Zdawałoby się, że nie wadził nikomu, nie zaszczycił Huntera więcej niż krótkim spojrzeniem, Robin zaś przyjrzał się chwilę dłużej, przypominając sobie opowieść Fillina o tym, jak pod wpływem dzikiej magii robił z dziewczyną TO I OWO na feriach; zdecydowanie jednak nie było w jego spojrzeniu żadnego lubieżnego podtekstu, o który mógłby być zazdrosny Dear. Poza tym, że oczywiście nie podobał mu się nikt oprócz Fredki, to zdecydowanie był zbyt zajęty procesowaniem tej wyjątkowo niezręcznej sytuacji, by móc jeszcze zajmować się dostrzeganiem czyjejkolwiek atrakcyjności. Jedyne, co przemknęło mu przez myśl, to że Ślizgoni pasują do siebie i to była zaskakująco miła myśl, jak na tą dotyczącą kogoś, z kim zdecydowanie miał na pieńku; planował się nie odzywać i raczej dyskretnie wtopić w tło, żeby nie prowokować niepotrzebnych konfliktów, niestety najwyraźniej Hunter miał inne plany. Początkowo trochę go zatkało, bo po pierwsze: skąd ex-ziomek wiedział gdzie i że w ogóle wyjechał, a po drugie: dlaczego pytał go o to, czy wrócił uprawiać seks. Rzucił Fredce skonsternowane spojrzenie jakby chciał ją spytać "o chuj chodzi?" i już-już miał odpalać Hunterowi klasyczne, elokwentne "Z twoją starą" w odpowiedzi na to niedyskretne pytanie, ale zamiast tego powtórzył sobie swoją nową mantrę, która w zamyśle miała pozwolić mu na nie wpierdalanie się w każdą możliwą drakę, a brzmiała ona: nie rób (i nie mów) nic, czego nie zrobiłby profesor Hux (jego nowy idol). - Na pewno nie wróciłem po to, żeby z tobą gadać, więc... - odpowiedział mu uprzejmie i szczerze, próbując przy okazji kiwnięciem głowy zasugerować Fredce, że powinni się ulotnić. Ta jednak kontynuowała swoje bajdurzenie, wytykając Huntowi podrywanie nieletniego oraz panienki Callahan, na wzmiankę o której zacisnął zęby, powstrzymując się od komentarza. Poddał się w końcu i sam zrobił dwa kroki w stronę zamku, próbując wyjść po angielsku; nim jednak całkiem się ulotnił z pola widzenia, usłyszał słowa Deara i w tym momencie lekko się zniecierpliwił tą jego gadką. Chłopak wydawał się mieć spory problem z relacją, jaka łączyła Bodzia z Fredką, można by się wręcz pokusić o stwierdzenie, że brzmiał na... zazdrosnego? I pewnie nawet byłby to w stanie zrozumieć, gdyby Ślizgon nie miał u swojego boku dziewczyny, której pewnie niejeden pozazdrościłby jemu. Uśmiechnął się, bo to było trochę śmieszne. Irytujące też, ale próbował się skupić na komiźmie tej absurdalnej rozmowy. - Nooooo, no, nie powiem że nie, jest całkiem przednio, obijamy mordy Krukonom, uprawiamy dziki seks, wiesz, też mógłbyś spróbować, to na pewno będzie dużo ciekawsza randka niż siedzenie na ławce i zadawanie mi wścibskich pytań - doradził mu równie uprzejmie co wcześniej, kierując się oczywiście troską o to, żeby kolega fajnie i miło spędził czas. - Chodź, Fredka, nie przeszkadzajmy im, znajdziemy sobie jakiś inny PRZYTULNY KĄT do naszych romantycznych uniesień, zanim się Hunter zesra w gacie z zazdrości - zaproponował, trochę zapominając na koniec o nowej zasadzie trzymania w konfrontacjach poziomu godnego profesora Williamsa, ale to naprawdę nie było łatwe, kiedy Ślizgon irytował go całą swoją osobą. A najgorsze w tym wszystkim było to, że przecież jeszcze nie tak dawno byli takimi dobrymi kumplami.
W momentach takich jak ten, była naprawdę przekonana, że może niedługo wszystko zacznie się układać, tak jak powinno się układać pomiędzy dwojgiem ludzi, którym na sobie zależało. Że wyjdzie z tego coś dobrego i nie będą musieli dalej bawić się w te wszystkie popierdolone niedopowiedzenia. Nawet się łudziła, że ich natura przegra z uczuciem, które powoli i bardzo nieśmiało kiełkowało w trzewiach. Więc perfidnie cieszyła się jego towarzystwem tak, jak na głupią, zakochaną nastolatkę przystawało. Odsunęła się nieco do niego i spróbowała zaśmiać, kiedy w tak niewybredny sposób stwierdził, że jednak nieco się zaróżowiła na policzkach. Pokręciła głową, nie wiedząc, co tak naprawdę mogła w tym momencie odpowiedzieć. Wyrwał z jej ust jakiekolwiek słowa, więc pozostawało jej tylko dalej patrzeć się na niego z szerokim uśmiechem na ustach. Bo naprawdę się cieszyła, że go widzi i to w dodatku w takich okolicznościach. Już miała na końcu języka jakąś super wyrafinowaną odpowiedź na jego sugestię bycia wykorzystanym przez nastolatkę, jednak przerwało jej głośne wołanie przekształconego imienia Deara. Zmarszczyła brwi kompletnie skonsternowana i jakby odruchowo chciała rozejrzeć się wokół, ale jego usta na chwilę ją przed tym powstrzymały. No a potem obok nich praktycznie pojawiła się jakaś wysoka dziewczyna, której Robin nie miała wcześniej sposobności poznać osobiście. Owszem widywała ją na korytarzach szkoły, ale nigdy nie rozmawiała. Zerknęła na Huntera, kiedy dziewczyna wspomniała o podrywaniu nieletniego, a potem znów wróciła do niej spojrzeniem, taskując ją bez najmniejszego nawet skrępowania. - Em, dzięki? - nie wiedziała, co innego mogłaby odpowiedzieć na ten bardzo specyficzny komplement. Potem przeniosła swój wzrok na chłopaka, który jej towarzyszył, a który ewidentnie był znacznie mniej zainteresowany tym, co działo się wokół, niż jego towarzyszka. Tego chłopaka też kojarzyła ze szkolnych korytarzy, choć kompletnie nie złapała, że to właśnie ten gryfon, który teraz posługiwał się metalową ręką. Afera, która krążyła w Hogwarcie jej zupełnie nie interesowała, bo uznała, że chociaż ona jedna da temu spokój i nie będzie wspominać o tym, o czym każdy mówił. - Co? Pisałam o tobie? - znów przeniosła wzrok na dziewczynę, jeszcze bardziej marszcząc brwi. Kompletnie sobie czegoś podobnego nie przypominała, więc nawet nie wiedziała, co zrobić, czy powiedzieć. Dopiero, kiedy Boyd wspomniał o obijaniu mord krukonom, zaczęła coś tam ogarniać, kim mogłaby być dziewczyna. Co wcale nie zmniejszyło jej konsternacji. Słuchała docinek, którymi się wymieniali z odczuciem, jakby właśnie znalazła się w samym środku jakiegoś posranego konfliktu, gdzie nikt nie pokwapił się, aby wcześniej wyjaśnić jej, o co tu w ogóle chodzi. Jakby machinalnie dała się pociągnąć Hunterowi na jego kolana, z niezrozumieniem dalej malującym się na jej twarzy. Słysząc jednak kolejny komentarz któregoś z nich, nie wytrzymała. - Ej nie, chwila, kurwa, stop!- poderwała się z powrotem do pozycji stojącej, co w zasadzie niewiele dało. Przy całej trójce wzrostowo prezentowała się przynajmniej marnie i musiała mocno unosić podbródek do góry, aby spojrzeć któremukolwiek z nich w oczy. - Co tu się kurwa dzieje? O co wam w ogóle chodzi? Obrażajcie siebie nawzajem, ale ode mnie się odpierdolcie, bo nieświadomie też to robicie -a ze mną zaczynać nie chcecie pomyślała, ale tego jednak nie powiedziała głośno. Przyglądała się każdemu po kolei, ciekawa, które z nich zechce udzielić jej jakichkolwiek wyjaśnień. Bo w chwili obecnej nie wiedziała nic.
Ku niezadowoleniu Boyda, które póki co ignoruję, podbiegam do parki Ślizgonów, by wygłosić parę durnych słów. Oczywiście Hunter nie chcąc być mi dłużny już wywleka wszystko co mu powiedziałam na niedawnym spotkaniu. Dlatego kiedy Callahan patrzy na mnie pytająco, wzruszam tylko ramionami z uśmiechem, jakbym nie wiedziała o co chodzi. Bo co mu się będę tłumaczyć o czym gadam z najlepszym ziomkiem, ja nigdy nie wypytuję jego kolegów o czym gadają. - Nie ma problemu, wiem że w rzeczywistości to wszystko na czym ci zależy- oznajmiam tylko, mówiąc o swoim błogosławieństwie. Ja i Hunter wymieniamy się tekstami, przy okazji sprawdzamy czy Boydowi nie podoba się Robin (stwierdzam z zadowoleniem, że nie), Callahan coś tylko mamrocze pod nosem, a Doppler jest wyraźnie bardzo zdekoncentrowana i nie wie co tu się dzieje; zauważam kątem oka, że mój Gryfon już chce uciec, więc planuję powiedzieć, że musimy lecieć i się zwijać. Chcę jednak odpowiedzieć coś szybko na kolejną zaczepkę Huntera, ale wtedy Boyd nagle wraca by pokrzyczeć na to jak to świetnie spędzamy ze sobą czas na napierdalankach i seksach, a na dodatek poszkalował ich randkę. Na to śmieję się głośno, uznając to za bardzo zabawny pocisk i wybaczam mu, że chciał sobie beze mnie iść. No tak trochę. - No dobra szukamy, ale nie idź, kurwa beze mnie - mówię z pretensją w głosie i aby mnie nie zostawiał już wszędzie gdzie nie pójdę, bo tylko się zgubię, wskakuję na plecy Boyda zgrabnie (skoki na siebie mamy już przetrenowany po licznych tańcach) i bezbożnie klepię go w tyłek by ruszał. Wtedy jednak nowa dziewczyna Huntera zaczyna coś piszczeć z dołu na co unoszę brwi, wyglądając zza ramienia Boyda. Nawet Gryfon zatrzymuje się na to nagłe Stop, nie uciekając od Huntera jak najszybciej. Przypominam sobie wtedy, że przecież Dear udaje przy dupeczkach idealnego mężczyznę i tylko przy mężczyznach oraz obok mnie zachowuje się jak człowiek. - Nie obrażamy. Rozmawiamy sobie, kurwa, kulturalnie - mówię, bo co jak co, ale ja i Hunter zazwyczaj tak gadamy. Może Boyd wydawał się być bardziej rozdrażniony niż zwykle. - A oni pokłócili się nie pamiętają o co, więc pierdolą. Polecam rozmowę od serca. W końcu tyle was łączy! Olivia... Ja! Oczywiście nic z tego w obleśny sposób - zaczynam nagle gadkę, ale prędko przerywam w obawie, że zaraz Boyd mnie zrzuci z pleców jak będę dłużej tak pierdolić. - No ale ten, sorka, sorka, już nie przestaję pierdolić, nie wiedziałam; że masz kij w dupie - przepraszam prędko Robin, wyjaśniając, że nie mogłam znać sytuacji.
Siadł na tej ławce z myślą, że kilka minut później pojawi się Robin i ulotnią się do Hogsmeade, spędzając razem przyjemnie czas, choć tak naprawdę nie miał jeszcze pomysłu na konkretne miejsce. Jednak los chciał, że nie było im dane nawet wyjść poza plac dziedzińca, bo w jednym momencie pojawiła się Freds z Boydem i wszystko nagle zgodnie z ich tradycją stało się jakoś mniej sielankowe. Hunter z Freddie naprawdę na co dzień tak ze sobą rozmawiali. W ten sposób sobie dogryzali, czasami obrażali, ale żadne z nich nie brało tego na poważnie. Tyle, że z boku rzeczywiście mogło to wyglądać na naprawdę chorą wymianę zdań... Zawsze był typem zazdrośnika, który potrafił wychwycić najmniejsze gesty i zinterpretować je po swojemu, od razu przetwarzając, po to aby zaraz począć bronić swojego terytorium. A wzrok Boyda naprawdę mu się nie podobał, zwłaszcza teraz, kiedy zaczął patrzeć na Robin jak na dziewczynę, która była bardzo atrakcyjna, a więc inni też zawieszali na nie spojrzenie, co po irytowało. Oczywiście musiał wtrącić swój komentarz na temat "ucieczki" Callahana i posłużyć się słowami, których użyła Freds podczas ich ostatniej rozmowy, tylko po to, aby trochę go wkurzyć. W końcu tak sobie miło gawędzili wszyscy... Wywrócił oczami na odpowiedź Boyda. A potem przez chwilę dziewczyny skupiły się na sobie, a oni sami z Gryfonem, pochłonięci typowymi dla nich docinkami, nie zauważyli nawet kiedy przeszli do bardziej złośliwych słów, które naprawdę nie były konieczne w tej chwili, ale jednak się pojawiły. Zaśmiał się na kolejne słowa Boyda, przypominając sobie jednocześnie o jego specyficznym stylu wypowiedzi. Niby szydził, ale radził. Dobry z niego kumpel. - Nie chce nic mówić, ale to Twoja dziewczyna mnie zaczepiła pierwsza. Najwidoczniej dziki seks to nie wszystko, czasami z laskami warto pogadać. Mógłbyś spróbować. - odbił piłeczkę, oczywiście niezmiernie uprzejmym tonem, a kącik jego ust uniósł się do góry w półuśmiechu. Naprawdę brakowało mu zaczepek Callahana i naszła go w tej chwili nostalgia za ich znajomością, w której to przecież trwali dość długie lata. Dopóki wszystko się nie pochrzaniło... - Właśnie, dobry pomysł, Callahan. Każdy zajmie się swoją dziewczyną i wszyscy będą happy. - mruknął do niego po chwili, nawet nie reagując na zaczepkę skierowaną w jego kierunku. Za to już odwracał głowę do Fredki, żeby rzucić do niej podobnym tekstem, kiedy usłyszał podniesiony głos Robin. Chyba... się z deczka wkurzyła... No tak, nie wytłumaczył jej jak to wygląda u niego z rozmowami wśród znajomych. Zanim jednak zdążył się odezwać, zrobiła to Freddie. - Fredka, nie pomagasz. Robin... wyluzuj, nikt tutaj nikogo nie obraża. No może trochę... ale to nie na poważnie - zwrócił się najpierw krótko do Moses, a potem do Ślizgonki, patrząc na nią z dołu, nadal siedząc na ławeczce, wyciągnął do niej rękę, w zapraszającym geście, aby wróciła na miejsce. - My tak zawsze. Fakt, mogłem Cię uprzedzić, bo to pewnie chujowo wygląda z boku... - posłał Fredce znaczące spojrzenie, a kiedy ta znowu się odezwała spoważniał. - Moses - wycedził ostrzegawczo, wiedząc, że te słowa mogą podziałać na Doppler jak płachta na byka. On też czasami potrafił brać do siebie niektóre słowa, ale jeśli nie zna się osoby, tak jak Robin nie wiedziała kompletnie jak zachowuje się Freddie na co dzień - z pewnością nic dobrego z tych słów nie wyniknie. Przeniósł wzrok na Robin, wstając z miejsca jakby machinalnie znajdując się między dziewczynami.