Dziedziniec ten łączy się za pomocą niewielkiego wiaduktu z błoniami. Sam plac jest brukowany, a do tego otaczają go niewielkie kamienne krużganki. Dla tych zmęczonych po całym dniu nauki znajdą się i ławki, acz te niestety przeważnie są zajęte.
Dlaczego Mathilde? Dlaczego wszystko ostatnio kręciło się wokół naszej drobnej Dunki, która po wsze czasy chciała ukochać świat? Każdy jego najmniejszy atom, co by żaden nie czuł się porzucony. Skąd tyle nienawiści, tyle zła, przemocy, złamanych serc? Mathilde musiała być silna. Nie mogła się poddać. Jeszcze miała dla kogo walczyć oto, aby żyć. Przecież na Kaim świat się nie kończył... Pozornie. W praktyce było o wiele trudniej w to uwierzyć. Ale skoro kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą to co stało na przeszkodzie, aby spróbować? Jedna szansa... Jeden moment. Mathilde nie poszła na bal. Nie zapisała się do losowania, nie wylądowała tam w sukience, której normalnie by nie założyła. Nie chciała zakładać kolejnej maski. Wciąż czuła chłód, który pożerał jej drobne serce. Jakby diabelsko tego pragnął. Nieodwzajemniona namiętność dla zranienia. Czuła się źle... Ale skoro dziś bramy Hogwartu miały być otwarte do późna... To głównie to ją skłoniło, aby przejść się do domu po książki, trochę słodyczy i piżamę... Miała spać w dormitorium z Bambi i resztą dziewczyn. To dobrze. Mogła się odstresować. Z nimi zawsze było wesoło. Miała nadzieję też spotkać po drodze Raphaela, albo Marcela, albo kogokolwiek kto byłby bezinteresowny... Po prostu był. A to dzisiaj było trudne zadanie... Po prostu być. Nie liczyła już na to, że Young w jakiś sposób znów zwróci na nią uwagę... Bała się, że z jedynej miłości stanie się teraz obiektem kpin. Tego by nie zniosła... Nie potrafiłaby oto wszystko walczyć. Od miłości po szacunek? Jeden krok... Jeden moment, w którym zwrócił się do niej imieniem zmarłej siostry... Kilka minut by się rozstać. I najgorsze było w tym wszystkim to, że opadały jej skrzydła, że już nie chciała oto walczyć... To nie był jej czas. Złamane serce, ukruszone ciastko dumy... Zbyt wiele, a jednocześnie za mało. Zatrzymała się na brukowanym dziedzińcu słysząc stąd takty muzyki. Wsunęła zimne dłonie do kieszonek kurtki i wciągnęła powietrze. Na raz... I chciała wrócić na chwilę do Danii, aby zobaczyć Gilberta... Na dwa... I marzyła o tym, aby stanęła przed nią Veronique, która z pewnością rzucałaby w nią kamieniami za to, że zgodziła się być z jej chłopakiem... Na trzy... Żeby ktoś zabrał z jej głowy wspomnienia z ostatnich tygodni i postawił przed nią Kaiego, którego kochała. Zbyt mocno... Na cztery... I wracamy do teraźniejszości. Uniosła wzrok ku niebu i zaśmiała się... Wszak pomimo tego, że było jej bardzo smutno nie miała już siły płakać. Nie chciała wchodzić do środka, nie chciała tu zostać. Ale musiała coś ze sobą zrobić.
Siedział na ławce i rozmyślał. Rozmyślał o całym dniu. Odrzucił za siebie niedopałek od papierosa i spojrzał na swój esej położony na kamiennej ławce. Był praktycznie pusty. Nie miał żadnego pojęcia co ma napisać na tym eseju. Gdyby to były eliksiry czy coś... ale to musi być nieszczęsna Historia Magii. Nie lubi tego przedmiotu, ale wie, że mu w życiu pomoże... może. Rozglądał się co chwilę czy nie ma w pobliżu kogoś mądrego kto mógłby napisać jego esej, lub mu przynajmniej pomógł. Było o tej porze na dziedzińcu mało ludzi. To może i lepiej. Zastanawiał się czy nie pójść do biblioteki, ale mu się zwyczajnie nie chce. Tak, tak był może i wielkim leniem, ale to nie jego wina! Przemęczony po całym dniu ma prawo sobie pospać, po mamrotać, a tu nic! Musi jeszcze esej kurwa napisać! Spojrzał jeszcze raz na esej. Zgniótł go w rękach i odrzucił do tyłu jak papierosa. No niestety to jest jak się nie zna Historii Magii. A dobra chleje nie pójdzie się po prostu.
Lucrezia nie miała problemów z nauką. Uroki, zaklęcia wychodziły jej całkiem nieźle, numerologia raczej przeciętnie, a do wróżenia nie miała daru. Cóż biedny Majki, miał problemy, muahaha! Niech się nie martwi, jego kochana siostrzyczka ani śniła mu pomagać. Dobre sobie, niech się meczy i już. Dziewczyna zaszła go od tyłu, spoglądając z obrzydzeniem na niedopałka. Na brodę Merlina, co to ma być? Przecież był czarodziejem, a nie jakimś parszywym mugolem uzależnionym od tego gówna. - Nie ładnie, oj nie ładnie. Zacmokała wrednie i stanęła przed nim, opierając ręce na biodrach, jak gdyby karała niesfornego, małego chłopca. Może i był starszy od niej, jednak był f a c e t e m, a jak wiadomo kobiety były lepsze i mentalnie rozwijały się szybciej. Zresztą Lucy traktowała wszystkich z góry, więc Michaela też. - Zajął byś się w zamian czymś pożytecznym. Stwierdziła z przekąsem. A co miała na myśli? Majk już na pewno dobrze wiedział. Chodziło jej o gnębienie tych wszystkich paskudnych szlam. Lucrezia nienawidziła ich szczerze i otwarcie. Nic dziwnego, obydwoje otrzymali takie a nie inne wychowanie od rodziców. Wpojone przekonania o wyższości krwi dawały o sobie znać.
Po chwili zwątpienia usłyszał za sobą jakieś kroki. Wiedział, że jak już ktoś się ma skradać to jedynie jego siostra. Gdy stanęła przed nim uniósł brwi. - Nie za bardzo się wtrącasz w inne sprawy? - może i miał te same zdanie na temat papierosów, ale on lubił zapalić podczas robienia eseju. Spojrzał na dziewczynę. Była może wysoka na swój wiek, ale to on był wyższy. I starszy. Starszy o 4 lata, a takiej przewagi u niego nie uda jej się przegonić swoją główką. Zaśmiał się drwiąco. On nie robił niczego pożytecznego? - Nie robię nic pożytecznego? Jakbyś nie zauważyła za mną jest zgnieciony esej z Historii Magii. Jak widzisz coś robię, nie to co ty. To właśnie ty się opierniczasz. Może byś się zajęła moim wypracowanie... - urwał bo zauważył na jej twarzy minę. Nie zwyczajną minę. Minę taką, że chciałaby się pobawić. Pobawić czyli wyśmiewać i wytykać palcami te głupie szlamy. Co jak co, ale rodzinka jego i Lucrezie nieźle wychowała. - No jeśli tak bardzo chcesz... - powiedział niewinnym głosem, prawie od nie chcenia. Normalnie wydawałoby się, że Majkowi nie zależy. Ale tu każdy by się mylił. Chciał i to bardzo. Nie miał co robić więc stanął obok dziewczyny. Spojrzał na nią wyczekująco. Niech zaczyna jeśli już mają coś robić. Wyśmiewanie mugolaków było najlepszym dla niego i jego siostry spędzaniem czasu. Przed chwilą czuł się jeszcze zmęczony i wykończony, lecz teraz czuł się zdeterminowany i przygotowany do zabawy, która za chwilę się zacznie. W następnej chwili podleciała do niego sowa i wręczyła mu list. Uśmiechnął się drwiąco do siostry i przeczytał go. Po przeczytaniu zmiął to i rzucił tak samo za siebie. - Muszę iść. Zobaczymy się... może kiedyś. - odszedł szybkim krokiem pozwalając sobie po chwili na trucht. [z/t]
Phew, Lucy nie przejęła się za bardzo. Niech sobie Michael robi co chce, jej to zwisa. W końcu był już dorosły, prawda? No przynajmniej fizycznie i prawnie, bo mentalnie to już nie był taka pewna. Ziewnęła, przeciągnęła się i poszła w swoją drogę, pomęczyć inne osoby.
Mocny wiatr rozwiewał jej ciemne włosy związane w kucyka, szarpał jej za dużą, zieloną kurtką, jakby i on sugerował, że już dawno powinna sprawić sobie nową. Dziewczyna otuliła się mocniej futrzanym kołnierzem, który sama niegdyś tam przyszyła, by uchronić się przed lekkim chłodem. Pokonywała długi wiadukt równomiernie. Stukot jej ciężkich, obłoconych butów zagłuszany był przez szum wirującego powietrza. Z ust sterczał jej kawałek namiętnie żutej, dziwnej gałązki, przed chwilą znalezionej w zakazanym lesie, a której to smak wyjątkowo jej odpowiadał. Nie sprecyzowała, na którym dziedzińcu miało być spotkanie, nawet nie była świadoma ile ich można znaleźć w Hogwarcie. Nie uważała jednak tego za problem. Jeśli tylko zechcą, znajdą sposób na odnalezienie się. Z pleców zdjęła swój zniszczony, zielony, charakterystyczny plecak, był on mniej więcej tak stary, i w takim samym wyśmienitym stanie, co jej ojciec. Dzięki temu, opierając bagaż na nogach, a w dłoniach trzymając zaledwie jego ramiona, oparła się plecami o jedną z kamiennych kolumn podtrzymujących krużganki. Podobała się jej ta zmiana pogody, miała wrażenie, jakby wiatr ze wschodu przybywał wprost z jej domu. Oczywiście zaświtała jej myśl, że może wzywa ją, by wróciła w swe rejony, co z przyjemnością by uczyniła. Gdyby tylko mogła. Rozejrzała się po dziedzińcu, w taką pogodę nie przyciągał zbyt wielu uczniów. Uznała to za doskonałe okoliczności. Odgryzła kawałek gałązki po czym wypluła go przed siebie, by móc gryźć świeży fragment w oczekiwaniu na swojego towarzysza.
Malakias był niezwykle zdumionym treściwym listem od ledwie znajomej dziewczyny. Ponieważ ta nigdy nie wydawała się zbyt miła, a teraz dowiedział się jeszcze, że jest w domu, gdzie podobno trafiają ludzie o stosunkowo złej reputacji (ach te stereotypy), odrobinę obawiał się całego spotkania. Ale oczywiście ciekawość wygrała. Upewnił się jedynie, czy aby na pewno jego różdżka siedzi sobie grzecznie w spodniach. Poszedł na główny dziedziniec rozglądając się za Zilyą, która powinna stać oparta o jedną z kolumn z brzydkim plecakiem w dłoniach. Rozejrzał się dookoła i zorientował się, że to zdecydowanie nie jest dziedziniec, który widział ostatnio w śnie, który składał się na rozglądanie się wokół, podejście do Fyodorovej, a następnie uczucia niepomiernego zdziwienia, które mu towarzyszyło. I tylko dlatego, że chciał wiedzieć co je wywołało, nie postanowił wrócić do środka i wzruszyć ramionami, tylko podejść do jednego z uczniów i zapytać, czy są tu jakieś inne dziedzińce. Uczeń, traktujący go jak nowe, dzikie zwierzę, wytłumaczył mu drogę do innego miejsca, a Malakias w podziękowaniu powiedział swoją nagrodę, zachęcając go do przygarnięcia kota, który ostatnio kręci się w pobliżu jego mieszkania w Hogsmeade. Całe szczęście tym razem trafił do odpowiedniego miejsca. Podszedł do Fyodorovej, szybkim krokiem i machnął do niej ręką na przywitanie. - Przepraszam za spóźnienie, ale poszłaś na zły dziedziniec. Gdybym nie wiedział jak wygląda miejsce, w którym będziesz za nic nie udałoby nam się odnaleźć – powiedział jak zwykle swoim stosunkowo eleganckim słownictwem. Jego idealnie przylizane włosy, a przynajmniej ich część, zaczęła szaleć mu odrobinę na głowę, czyli unosić się parę centymetrów. Malakias zanurzył się bardziej w swojej ciepłej, grenlandzkiej kurtce. - Więc… coś się stało? – zapytał wlepiając spojrzenie w memłany przez nią w ustach kawałek trawy.
Dostrzegłszy Malakiasa, Fyodorova już chciała przejść w stronę ławki, kiedy to chłopak zatrzymał ją słowami. Czy on wszystko przewidywał, skoro spodziewał się nawet miejsca tego spotkania? Spojrzała na niego na chwilę zaprzestając żucia trawy, w końcu wzruszając ramionami. - A tam, jebać, pewnie jakoś bym Cię i tak znalazła - mruknęła ruszając na przód by zatrzymać się przy jednej z kamiennych ław. Fyodorova wychodziła z założenia, że jeśli kogoś chce się znaleźć, to się znajdzie. Oczywiście Rosjanka pojęcia nie miała ile takich dziedzińców może być w tym zamku, nie traktowała tego jednak nawet jako najmniejszy problem. Wyciągnęła z ust swój miętolony patyk, by wyrzucić go gdzieś przed siebie. Nie chciała by jej przeszkadzał w rozmowie, którą planowała przeprowadzić. Usiadła okrakiem na ławce i kiwnięciem głową zachęciła, by Eskimos do niej dołączył. Postawiła na moment przed sobą swój plecak, by przystąpić do otwierania klapy w nim. Jak się okazało, nie broniły ją wyłącznie zapięcia, ale specjalne zaklęcie, które dodatkowo chroniło przed niepowołanymi rękoma. Z wnętrza torby wyciągnęła coś włochatego. Było to wyjątkowe, ciemne futro. Szerokie było na mniej więcej dziesięć centymetrów, zaś długie na około metra. Na jego końcach było można jeszcze zobaczyć zarys kształtu, gdzie niegdyś zwierzę posiadało głowę i łapy. Zilya odrzuciła plecak na bok i rozłożyła na ławie futro. Pieszczotliwie wygładziła je dłonią, napawając oczy jego naprawdę ładną prezencją. - Nie mam nic innego, czym mogłabym zapłacić - powiedziała nie przerywając czynności. - To było dla mnie zajebiście ważne, że mi powiedziałeś o tej wizji. Nie dam Ci za nią galeonów, ale możesz wziąć to futro. Nie wiem czy lubisz takie szaliki, ale jak je sprzedasz gdzieś poza zamkiem to dostaniesz trochę forsy. - rzekła podnosząc wzrok i przesuwając w jego kierunku ciemne futro. Było ono całkiem niedawno zdobyte. Kiedy dowiedziała się, że wizja się sprawdziła, postanowiła, że musi się jakoś odwdzięczyć, a to była dla niej najrozsądniejsza droga. - Dzięki. Wizja o której powiedział jej chłopak miała ogromne znaczenie. Dziewczyna w porę zdążyła napisać list do swoich sąsiadów, by Ci zareagowali i odnaleźli jej ojca. Dzięki czemu pijany tatko nie zamarzł gdzieś w wysokim śniegu.
On również wzruszył ramionami, kiedy ta stwierdziła, że i tak na pewno by go znalazła. - Skoro tak twierdzisz – powiedział nie chcąc się kłócić, że to przecież gdyby nie wizja, stałaby tutaj marznąc pół dnia. Z pewnością później by go znalazła, a teraz zmarnowałaby większość dnia, który można by było poświęcić na znacznie bardziej interesujące rzeczy! Na przykład dowiedział się ostatnio, że tu też jest dziewczyna, która przepowiada przyszłość i musiał koniecznie się z nią spotkać. Malakias usiadł, nie okrakiem na ławce, wyciągając przed siebie długie nogi. Patrzył z zaintersowaniem na jej poczynania i uniósł brwi do góry, widząc, że wyjmuje futro. Z każdym jej słowem otwierał coraz szerzej oczy patrząc się to na nią, to na futro, czując zdziwienie, które nachodziło go równie obficie co w jego ostatnim śnie. Wyjął z kieszeni rękę i zdjął czarną rękawiczkę, zapominając o bardzo brzydkiej i stosunkowo świeżej ranie na wierzchu jego dłoni. Zaciekawiony dotknął futra, sprawdzając jego przyjemną fakturę. Na początku zamierzał odmówić. Widział jej ojca i domy wokół, zdawał sobie sprawę, że jej sytuacja finansowa może być nawet gorsza od jego. Ale kiedy spojrzał na Rosjankę, która wydawała mu się tak prostą, a równocześnie stanowczą istotą, zrezygnował z grzecznego odmówienia. Może wtedy obraziłby ją jeszcze bardziej, nie daj boże pomyślałaby, że gardzi jej niezbyt trafionym prezentem. Malakias podniósł futrzany szalik i owinął go wokół szyi. Uśmiechnął się lekko, kiedy wyobraził sobie jak głupio musi teraz wyglądać. Z pewnością pasował idealnie do jego wąskich spodenek i eleganckich bucików. - I jak? – zapytał o zdanie Rosjanki macając miejsca, gdzie powinny być łapki zwierzaka. – Nie musisz dziękować. Zazwyczaj żądam zapłaty za moje wizje, ale niektóre są zbyt ważne na trywialne, materialne rzeczy – powiedział dotykając przyjemnego futerka, zastanawiając się co z nim w sumie zrobić. Na początku od razu pomyślał o sprzedaży. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że ten gest od zahartowanej Rosjanki znaczy dla niego więcej niż pieniądze. - Co to jest? Sama upolowałaś go? Niestety nie sądzę, że ja zagustuję w futrach, ale w Grenlandii z pewnością ktoś z mojej rodziny skorzysta na tym ciepłym podarunku – dodał próbując przylizać swoje odstające kosmyki. Przypomniał sobie przez to o paskudnej ranie na dłoni, więc nagle prędko zaczął szukać swojej rękawiczki.
Fyodorova bez wątpienia popadłaby w irytację, słysząc jego ewentualną odmowę. Nawet nie chodziło o obrazę tego, co jej się podobało, ale o to, że nie umiała inaczej się zrewanżować, a jednocześnie bardzo chciała to uczynić. Gdyby to była wizja dotycząca odpowiedzi z najbliższego sprawdzianu, może kiedyś postawiłaby mu piwo, o ile oczywiście byłaby ku temu dobra okazja. Jednakże ta przepowiednia pozwoliła szybko zareagować w kwestii zdrowia, bądź w ogóle życia jej ojca. To znaczyło na tyle wiele, że bardzo chciała móc jakoś wyrazić te podziękowania. Nie chodziło o konwenanse, czy o to, że być może tak się powinno, to była zwykła, ludzka reakcja i prosta chęć. Oczywiście postawienie piwa byłoby zbyt nic nie znaczące. Postanowiła się postarać. - Wyglądasz w nim bardzo dobrze, powinieneś w nich gustować - uznała jednocześnie zamykając swój plecak zapięcie po zapięciu. Oczywiście Rosjanka miała zupełnie inny gust. Może nawet jedyna miała takie upodobania w całym tym zamku. Otóż bardzo podobali się jej ludzie w skórach zwierząt. Uważała, że dodają im one siły, że wyglądają groźniej, silniej. Zupełnie jakby potrafili zapanować nad danym zwierzęciem. Poza tym ubrania te były ciepłe, no i uchodziły za synonim wyższego statusu. - To lis, ale nie zwykły, tutejsze, magiczne mają ciemniejsze ubarwienie. Od początku chciałam na niego cholernie zapolować, ale te chujki są przebiegłe i szybkie. Dopiero wczoraj się udało. - Przyznała stawiając w swej kurtce kaptur z futrem, by chronił ją lepiej przed szalejącą wichurą. Włoski szarego futra szalały przy jej twarzy z każdym silnym podmuchem. Kiwnęła głową, przyznając jedynie w duchu, że na Grenlandii tego typu futro na pewno się komuś przyda. - Pewnie nie powinieneś robić wyjątków. Ludzie się szybko przyzwyczają do bezinteresownej pomocy i łatwo stają się... tymi kurwa, przysysawkami - stwierdziła obserwując przez krótką chwilę jego poranioną rękę, nim zniknęła jej z oczu. Odwoływała się do jego stwierdzenia, że niekiedy pomaga bezinteresownie. Ona tego nie robiła. Chyba, że chodziło o ojca. W tym przypadku robiła wszystko i nigdy nic nie chciała w zamian.
Wbrew pozorom Egede kompletnie to rozumiał, ponieważ to co on posiadał były jedynie przepowiednie. Pieniędzy nigdy za wiele, żadnych interesujących rzeczy, ani nie lubił być cokolwiek dłużny, nawet małej przysługi. Po prostu się do tego nie nadawał, jego duma wystarczająco ucierpiała przez jego życie w Grenlandii. I dziewczyna raczej nie doczeka się od niego przysługi w postaci najbliższych sprawdzianów. Jego wizje były zbiorem obrazów, w której raczej nie było powolnego przewracania kartki. Może raz na jakiś czas udawało mu się cokolwiek wyłapać. Zaśmiał się krótko na jej wypowiedź i spojrzał na dziewczynę. Wtedy zorientował się, że ona wcale nie żartowała jeśli chodzi o to, że dobrze wygląda w futrze. - Och… dziękuję – powiedział znowu odrobinę zdziwiony. Ależ ona potrafiła go zaskakiwać. Osobiście lubił swetry i koszule, ale nigdy nie uważał, że wszyscy powinni je nosić. Poza tym Malakias szczerze wątpił, że wyglądał groźnie z futrzanym szalikiem wokół szyi. Musiałby ważyć jakieś dwadzieścia kilo więcej, żeby ktokolwiek stwierdził, że wygląda przerażająco w tym szaliczku ze zwierzaka. - Tutaj można polować? – wyraził swoje zwątpienie Malakias, który był niemalże stuprocentowo przekonany, że nie. Jednak zakładał, że to wcale nie zniechęci młodej Rosjanki do zaprzestania swojego hobby i najwyraźniej sposobu zarobku. Swoja drogą, kiedy słyszał, że ona poluje wyobrażał sobie dziewczynę z łukiem i strzałami, albo staroświecką bronią palną. Uznając jednak, że Rosjanka wyśmieje jego niewiedzę, uznał, że nie warto dopytywać. - Co zrobiłaś z jego wnętrzem? - Nie mógł powstrzymać się jednak Eskimos. - Zapamiętam. Jeśli następnym razem twój ojciec wyląduje w zaspie z perspektywa utraty palców u rąk, możesz szukać innego jasnowidza – powiedział uśmiechając się lekko do dziewczyny. Oczywiście zażartował, ale nie miał pojęcia czy dziewczyna nie odbierze tego poważnie. Skoro sądziła, że dobrze wygląda w futrze, miał podejrzenia, że grenlandzki i rosyjski humor nie pokrywają się specjalnie, pomimo podobnego klimatu.
Och, oczywiście, że by wyglądać naprawdę groźnie w futrach trzeba było ich trochę mieć na sobie. Aczkolwiek szaliczek, który Egede miał na sobie był dobrym początkiem! Stąd też, Fyodorova uznała, że on naprawdę dobrze w nich wygląda, a co za tym idzie, powinien nosić ich jeszcze więcej. Mogłaby mu nawet załatwić dobrego zwierzaka na takie długie futro, oczywiście za drobną zapłatą, lub za parę ważnych wizji. Biznes idealny. Przynajmniej dla niej. Podniosła odrobinę buźkę, by wbić w niego zdziwione spojrzenie. Prawdę powiedziawszy nawet do głowy jej nie przyszło by szukać specjalnego pozwolenia na polowanie. Miała mocne przeczucie, że mogłoby to wszystko skomplikować. Opiekuni zaczęliby węszyć, nadzorować, oczywiście o ile w ogóle by jej na cokolwiek pozwolili. - Nie wiem, nikogo nie pytałam o pozwolenie - stwierdziła w końcu, nie zawracając sobie dalej głowy tą kwestią zezwoleń. - Zostawiłam je w lesie, żeby zwierzęta się nim najadły. Kurwa, normalnie bym tego nie zrobiła, ale tutaj nic nie zrobię z tym mięsem - powiedziała z nutą irytacji w głosie. Po prostu miała wrażenie, że marnuje wiele cennego pożywienia. Dla niej dokarmianie zwierząt było szczytem głupoty. Jednakże nie miała tutaj kupca na mięso, ani nie zamierzała też z niego gotować zupy, skoro skrzaty to robiły. Swoją drogą, tym też nie mogła go dać, bo tu wróciłaby do punktu poprzedniego, czyli kwestii pozwoleń. - Muszę znaleźć w tamtej wiosce jakiegoś kupca - stwierdziła spoglądając w stronę błoni, nie mogąc sobie przypomnieć nazwy miasteczka sąsiadującego z Hogwartem. Jednak swoje spojrzenie bardzo gwałtownie przywróciła do chłopaka, słysząc jego kolejne słowa. - Nie. Ja Ci zapłacę - powiedziała gwałtownie łapiąc go za przedramię, jakby chciała go zatrzymać, by czasem gdzieś nie uciekł, uznając, że już nie będzie jej wróżyć. To byłoby katastrofalne, aż realnie się przestraszyła, że mógłby jej więcej nie mówić o tak ważnych wizjach. - Mów mi, jak coś będziesz wiedzieć - dodała bardzo uważnie się w niego wpatrując i jednocześnie niemalże wymuszając, by potwierdził, że tak zrobi. To była kolejna ważna kwestia, jaką od początku chciała poruszyć przy tym spotkaniu. Chciała by następnym razem też jej mówił, jeśli tylko będzie coś wiedzieć.
No on musiałby mieć super dużo futer na sobie, żeby wyglądać groźnie, bo inaczej byłby po prostu wychudzonym chłopcem, który ciepło się ubrał, w zbyt chłodny dla niego dzień. I ma bardzo zły gust przy okazji. I niestety w tym wypadku Egede nie byłby taki chętny. Jeszcze szalik był uroczym prezentem, ale ogromne futro pewnie byłoby za wielkie na jego eskimoskiego ojca, a Malakias wstydziłby się nawet wychodzić w nim na podwórko Łatwo się domyślił przez jej zdumione spojrzenie, że nawet się nie zastanawiała nad jakimikolwiek pozwoleniami. Wzruszył więc ramionami z uniesionymi brwiami, bo dla niego to była pierwsza rzecz o która wpadła mu do głowy słysząc o polowaniach na terenie ich nowej szkoły. Cóż ich to myślenia z pewnością nie był podobny, cóż za pech. - Pewnie dobrze na tym wyszłaś – mruknął na temat pozwolenia, opatulając się bardziej swoją kurteczką. Tym razem pokiwał jedynie głową na jej słowa o mięsie, o dziwo w ogóle nie wyrażając zdziwienia tymi słowami. - Szkoda, że tu nie ma fok. Łapałabyś dla mnie jakieś w zamian za wizje – powiedział nagle, bo skojarzenie z tym zdobycznym mięsem od razu naprowadziło go na ojca, który łapał te stworzenia i robił najpyszniejszą rzecz, zupę z foki, na całym świecie, którą nikt nie docenia. Anglicy są dziwni i nierozsądni. - Idę w weekend do Hogmad, jak chcesz mogę o to popytać. Tak to strasznie się marnuje. – Oczywiście strasznie przekręcił nazwę wioski, bo on też niespecjalnie umiał ją wymawiać. Prawie jak te wszystkie domy, w których byli. No popatrz jak się dogadywali w tych kwestiach! W końcu sztywny Malakias tak naprawdę nieźle pracował na swojej Grenlandii, praca fizyczna i staranie się nie marnować żadnego jedzenia to było coś z czym obcował na co dzień, kiedy nie udawał perfekcyjnego wizjonera. Aż podskoczył do góry, kiedy złapała go za rękę. Spojrzał na nią zdumiony i pokiwał głową powoli. - Spokojnie przecież …. Fyodorova rozmazywała mu się przed oczami. Och nie, tylko nie to. Szybko zabrał swoją dłoń oddychając powoli. Ale to nic nie pomogło. No tak, jej futro! Egede zaczął je ściągać w pośpiechu. Ale było już za późno. Uderzył pijany Zilkę z całej siły, a ona zatoczyła się do tyłu w jego skromnej chałupie. Patrzyła na niego bez żalu, z brzydkim siniakiem na policzku. Kładła spać i przykrywała futrami. Ledwo mógł powłóczyć nogami, świat wirował mu po mocnym alkoholu. Czytał list, że pierwsze zadanie poszło jej bardzo dobrze i było wręcz banalne. Malakias ocknął się na dziedzińcu. Przestał świecić przerażająco białkami i poczuł ból w kolanach, na które musiał upaść. Nie miał pojęcia co się dokładnie stało i czy Rosjanka cokolwiek zrobiła. Bardzo powoli spojrzał na swoje dłonie. Całe szczęście, że miał rękawiczki, i tak głęboko wbił w siebie paznokcie. Oddychał powoli starając się powrócić do równowagi.
Łapanie zwierząt morskich było trochę poza jej możliwościami. To znaczy, nie wątpiła, że gdyby się uparła, to i fokę jakoś by upolowała. Ale raczej przy tym nie popisałaby się wysokimi zdolnościami. Miejsce, w którym mieszkała oddalone było od morza, jedynie więc zdarzało się jej raz na jakiś czas łowić ryby ze stawu, czy rzeki. I uważała to za piekielnie nudne zajęcie. Zaklęcia w wodzie inaczej się zachowywały, ona zaś pod wodą nie mogła sobie biegać i zachowywać tak jak w lesie. Prawdopodobnie złapanie dla niej foki byłoby równie wysokim wyczynem co i dla niego. Uznała jednak, że głupio byłoby tak się przyznawać teraz przed swoim znajomym, że pewnie wcale by sobie z tym wyzwaniem nie poradziła, skoro miał ją teraz za zdolnego myśliwego. - Jak gdzieś natknę się na handlarza fok, na pewno załatwię Ci taką jedną - stwierdziła lekko się uśmiechając. Matko, czyżby ona tym razem żartowała? Pewnie trudno stwierdzić, przez tą krótką rozmowę Eskimos mógł ją poznać jako osobę o dziwnym poczuciu humoru. Niech uważa! Nigdy nie wiadomo kiedy Fyodorova wpadnie do jego dormitorium z opasłą foką pod pachą, oczekując, że ten w zamian da jej jakąś fenomenalną wróżbę. Przez chwilę patrzyła na niego niepewnie nie rozumiejąc czy sobie z niej żartuje mówiąc z tym pytaniem we wiosce, czy mówi poważnie. Miała wrażenie jakby ją podpuszczał. Przecież kto chciałby pytać w imieniu innej, słabo znajomej osoby, o to czy nie chce ktoś w miasteczku obok kupić świeżego mięsa z dzikich zwierząt? No przynajmniej jej znajomi, jak sądziła, nie mieliby na to ochoty. - Jasne, pewnie tak naprawdę sam się na tym znasz i chcesz mi sprytnie zajebać kupców - rzekła więc żartobliwie, zwyczajnie nie wiedząc co ma powiedzieć. Nie chciała zrobić z siebie naiwnej idiotki, mówiąc, że chętnie skorzysta, by potem słyszeć jak się śmieje z tego, że dała się nabrać na coś tak nieprawdopodobnego. Nie spodziewał się tego gwałtownego złapania za przedramię, ona zaś nie spodziewała się następstw tego wszystkiego. Malakias pobladł, a ona przez chwilę wpatrywała się w osłupieniu, jak szybko wyrywa się z jej uścisku i momentalnie zdejmuje futro. Była pewna, że śmiertelnie go czymś właśnie obraziła i chce odejść. Tymczasem on zemdlał. Z wiązanką rosyjskich przekleństw na ustach, szybko odrzuciła plecak na bok, by przesunąć się do chłopaka i złapać go tak, by nie rąbnął sobą mocno o ziemię. To było proste. Wiele razy łapała ojca, kiedy uginały się pod nim kolana. Nie rozumiała, czy miał właśnie napad jakiejś padaczki, czy co się właściwie działo. Nie znała się na tym. Choć serce podskoczyło jej gdzieś do gardła, jednocześnie nie traciła zimnej krwi. A jedyne co przyszło jej w tej chwili do głowy, by przerwać to co właśnie się działo, było rzucenie na niego zaklęcia Rennervate, licząc, że to pomoże mu się wybudzić z tego strasznego stanu. - Kurwa. Rzucić na Ciebie jakieś znieczulające zaklęcia? - Klęcząc koło niego z różdżką w ręku patrzyła zdezorientowana. Ale mogła mu pomóc paroma zaklęciami. Swojego ojca czasem też raczyła paroma. Zwłaszcza lubił szczycić się jej magią, gdy miał kaca.
Z pewnością udałoby jej się upolować fokę! On w nią w ogóle nie wątpił. Swoją drogą chyba to on mógłby nauczyć ją łowić stworzenia morskie. Może powinni być ziomkami od łowów i otworzyć jakiś sklep z mięsem i futrami. Albo restaurację z potrawami Eskimosów, jeśli zorganizowaliby jeszcze Nukę. Świetny plan, powinni poważnie się nad tym zastanowić. - Trzymam za słowo – powiedział również uśmiechając się do niej lekko. Był z siebie super zadowolony, że udało mu się w końcu powiedzieć coś, na co odpowiedziała z odrobiną poczucia humoru. Ale wcale by się nie zdziwił, gdyby faktycznie przyszła do niego z ogromną foką niewiadomego pochodzenia. Pokręcił się chwilę w miejscu, kiedy ta świdrowała go spojrzeniem, ale odpowiedział jej tym samym. To on sprawiał, że ludzie czuli się niepewnie, przekonani, że wie wszystko o nich, a nie odwrotnie. - Niestety to, że się znam nie ma żadnego znaczenia, bo ja nie jestem najlepszy w łowach. Mój ojciec też nie był w tym najlepszy, dlatego zajmowaliśmy się głównie łowieniem ryb – powiedział po krótce swoją wzruszającą historię. W końcu raczej nie ukrywał tego, że w sumie nie jest super idealnym, bogatym dzieckiem ze szczęśliwymi wspomnieniami. Chociaż miejmy nadzieję, że tak wyglądał! Znaczy dobra, raczej się z tym nie chwalił ludźmi, którzy przez to inaczej mogliby na niego patrzeć przez to. No cóż Malakias również nie spodziewał się nagłej wizji i wcale nie podobało mu się, że nieznajoma Rosjanka była tego świadkiem. Ocknął się dopiero w ramionach Zylki, która dość sprawnie złapała go gdy upadał, chociaż był od niej sporo wyższy. Podniósł drżącą dłoń i otarł powoli pot z czoła. - Nie trzeba, dziękuję bardzo – powiedział cicho, wciąż uprzejmy, drugą ręką szukając ławki, na którą podniósł się z trudem. Było mu strasznie gorąco, chociaż jego ciało wracały do normy, ręce przestały się trząść, a oddech znacznie się uspokoił. Malakias zdjął rękawiczki i szybko obejrzał ręce. Najwyraźniej jakimś cudem rozdrapał starą, brzydką ranę, więc wyjął różdżkę, by opatrzyć po raz kolejny dłoń. - Nie wiem czy martwiłbym się tak jak ty o swojego ojca, jeśli miałby tendencję do bicia – zauważył przyglądając się opatrunkowi. Podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się krzywo. - Z dobrych wiadomości, pierwsze zadanie Sfinksa pójdzie ci bardzo dobrze. Gratulacje – dodał rozpinając odrobinę kurtkę i z ulgą wystawiając twarz w stronę dmącego wiatru.
Świetnie, to jest doskonały pomysł na biznes. A jacy byliby samowystarczalni! Nie musieliby mieć żadnych dostawców, który mieliby płacić, tylko sami polowaliby i łowili ryby, by później sprzedać je, czy raczej mięso z nich, w swoim małym sklepiku. Nigdy nie sądziłam, że będę mieć postać, która razem z twoją otworzy zakład rzeźniczy. Ach, niczego nie jestem w stanie przewidzieć! Właściwie tak, była zaskoczona, gdy powiedział jej o łowieniu ryb. Chłopak wyglądał bardzo elegancko, a co za tym idzie, przypisała mu cechy, jak i życiorys pasujący do takiego stylu. Oczywiście Fyodorova często definitywnie zbyt szybko oceniała ludzi. O błędzie miała się przekonać właśnie teraz. Spróbowała wyobrazić go sobie łowiącego ryby, w tym wyprasowanym ubraniu, w starannie uczesanych włosach, w czystych butach. Wyglądało to na tyle śmiesznie, że zagryzła usta, by głupkowato się nie uśmiechnąć. Oczywiście tak naprawdę, to domyślała się, że jeśli zajmował się łowieniem, zapewne był trochę inaczej ubrany. - Ja nie lubię łowienia ryb, to zajebiście nudne, nie lubię czekać, aż coś samo do mnie przypłynie - stwierdziła lekko się krzywiąc. Właściwie te słowa odwoływały się też do innych stref życia Fyodorovej. Bardzo nie lubiła czekać, aż coś łaskawie wpadnie jej w ręce i stanie się w jej zasięgu. Lubiła szybko sięgać po to, na co miała ochotę. Chyba jednak nie miała w sobie zbyt wiele cierpliwości. Szybko jednak skończyły się ich pogawędki o łowieniu ryb, szybko wszystko diametralnie się odwróciło. Zaraz Zilka klęczała na ziemi, zaś chłopak się podnosił. To było strasznie dziwne. I nie przyszło jej nawet do głowy, że to właśnie była jedna z jego wizji. Patrzyła jak się podnosi czekając wyjaśnienia, a to zaraz na nią spłynęło, gdy powiedział jej co będzie dalej. W momencie dziewczyna gwałtownie się podniosła, szybko podnosząc z ziemi swój plecak. Nagle poczuła, że on zaczyna wiedzieć za dużo. Nie miał prawa oceniać jej relacji z ojcem, który był dla niej wszystkim. Dalsza część, to o sfinksie zdawała się niemal nie słyszeć. - Nie twój jebany interes. Nie interesuj się moją relacją, ani nie stawiaj się w moim położeniu, bo gówno wiesz. Chce tylko od Ciebie wiedzieć jeśli coś się będzie działo złego - powiedziała buntowniczo, stawiając kaptur na głowie, by ochronić się przed wiatrem, który wciąż szalał na dziedzińcu. Chłopak bardzo szybko ją rozjuszył oceniając jej kontakty z ojcem. Nie powiedział wiele, ale to wystarczyło by ją zdenerwować. Nie chciała by wiedział czy ojcu zdarza się podnieść na nią rękę. Z resztą, to nie była kogokolwiek sprawa. Kiedy tatko tak robił, zawsze miał ku temu powód. Niektórzy pewnie tego nie rozumieli. Wybrał zły temat, tatka broniła niczym prawdziwa lwica. Porywcze dziewczę.
Hogwart dawno nie widział już takiej farsy. To co wyrabiało się w Wielkiej Sali wywołało piekielnie wyraźne zamieszanie tam, a niemałe poza obszarem parteru. Poruszające się w chaosie sowy dostały się też do innych pomieszczeń w szkole. W ten sposób, jedna z klatek ze zwierzętami została przewrócona. Znajdujący się tam, leniwie przeciągający się kocur dostał chyba palpitacji serca. Dobrze, że koty mają dziewięć żyć. Klatka z hukiem zderzyła się z posadzką, a drzwiczki otwarły się pod naporem ciężaru kota wbijającego się (biedaczek) między metalowe pręty. W tym momencie pewnie ubolewał nad tym, ze jest kotem, bo w całym swoim nieszczęściu i stresie, wcisnął się pomiędzy pręciki, przypominając sobie, że jego kocią umiejętnością jest zgniatanie swojej czaszki taki sposób, żeby mogła przecisnąć się przez mniejsze odległości. Tak też się stało. Biedne, zestresowane zwierze w końcu uwolniło się z niebezpiecznego położenia, w swojej panice wypędziło przed siebie, biegnąc przez dziedziniec, gonione jakiś fragment drogi przez sowę. W końcu zaplątało się pomiędzy nogami jakiejś dziewczyny, wskakując jej na plecy, potargało i podarło jej bluzkę, zsuwając się panicznie w dół, do torby. Wściekły kocur miotał się niemiłosiernie. Nic więc dziwnego, że chwilę potem opadł na cztery łapy przed @Willow Anabeth Smith i zwiał dalej, wczepiając się w nogi przypadkowo przechadzającej się tamtędy @Aubrey G. Gallagher. Wbił pazury głęboko w jej spodnie, przebijając się aż do skóry na jej łydkach i nie chciał się odczepić, absolutnie uniemożliwiając jej dalszy marsz. I co zrobicie dalej z tym fantem, drogie panie? Tfu! Znaczy… kotem! Może warto poszukać właściciela?
Podpowiedż: Kot należy do dumnej posiadaczki: @Utopia Blythe.
Podbiegła do dziewczyny, wiedziała jak to boli, jej brat miał bardzo płochliwego kocura, który przy każdej okazji właśnie tak wbijał się w jej nogę. -Poczekaj chwilkę, zaraz cię uwolnię... - złapała delikatnie kota, wyciągnęła pazurki z nogi dziewczyny i wzięła zwierzątko na ręce. - A ty niegrzeczny..., nie, ty jesteś wystraszony! - zaczęła głaskać kota - jestem Will, a ty jak masz na imię? - wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny.
Wydawać by się mogło, że to zwyczajny dzień - zaczął się równie zwyczajnie jak każdy i nie nie zapowiadało na to, że cokolwiek mogłoby się wydarzyć. Jak co dzień, Aubrey szwendała się po zamku i błoniach, odwiedzając swoje ulubione miejsca i szukając innych, które jakimś niebywałym trafem umknęły jej uwadze przez te wszystkie spędzone tu lata. W pewnym momencie Rey zdała sobie sprawę, że wszystkie książki w jej torbie zostały już przeczytane i nadszedł czas by wymienić je na kolejną turę. Postanowiła więc wrócić do zamku najszybszą drogą - przez dziedziniec. Już z pewnej odległości widziała jakieś zamieszanie, ale nie zwróciła na nie większej uwagi. Dopiero kulka rozpędzonego futra biegnąca wprost na przyciągnęła jej uważną uwagę. Nie było już jednak czasu na jakikolwiek unik. Kocur z całą siłą wskoczył na nią, a ona aż krzyknęła, gdy ostre jak igły pazury wbiły się w jej łydkę. Materiał spodni w starciu z nimi okazał się niewystarczającym zabezpieczeniem. - Złaź, złaź ze mnie - miotała się, cedząc przez zaciśnięte zęby. Normalnie nie miała nic przeciwko zwierzętom, wręcz przeciwnie - lubiła je, jednak tym razem ból w łydce skutecznie rozwiał wszelkie ciepłe uczucia jakie kiedykolwiek miała do zwierząt. Pomoc nadeszła niespodziewanie w postaci rudowłosej Gryfonki, która podbiegła i delikatnie oderwała kota od nogi Aubrey. Zostały po nim jedynie rozdarcia w spodniach, delikatnie zabarwione krwią. Widząc to, Rey skrzywiła się - rany, choć niewielkie, strasznie piekły. Zostawiła je i skupiła się na wybawczyni. - Dziękuję ci, sama bym sobie nie poradziła - powiedziała, uśmiechając się delikatnie do dziewczyny. - Jestem Aubrey - odparła, potrząsając delikatnie dłonią dziewczyny. Potem przeniosła wzrok na zwierzę. W ramionach Will, pod wpływem jej dotyku, kot uspokoił się i teraz delikatnie wtulał się w jej szatę, tym samym zostawiając na niej kupę sierści. Teraz wydawał się bardziej sympatyczny, niż kiedy wisiał wczepiony w jej nogę. - Ciekawe, co go wystraszyło. I do kogo należy? Znasz go może? - spytała ją, wskazując na kota.
Tuliła i głaskała kota z czułością. - Nie wiem do kogo może należeć, ale pewnie wystraszyła się tego deszczu sów w Wielkiej Sali. Jakaś się zagubiła i kot się wystraszył... Trzeba popytać ludzi. Ja zapytam u nas w wieży, później przejdziemy się do lochu Huffelpufu ok? odłożyła zwierzę na beton. Kocur zaczął się łasić do ich nóg.
Aubrey skinęła głową. Może nie był to najlepszy pomysł, zważywszy na ilość osób, która przewijała się przez Hogwart, ale z braku lepszego nie oponowała. W końcu od czegoś trzeba zacząć. Równie dobrze mogą najpierw popytać ludzi. Nagle się uśmiechnęła. - Jak nie wypali, zawsze można zamieścić ogłoszenie, prawda? - zaśmiała się. Przeniosła wzrok na kocura. Teraz, kiedy nie wczepiał się w jej nogę, wydawał się całkiem miły. Kucnęła i wyciągnęła do niego rękę. Zwierzę po chwili podeszło i dało się pogłaskać. W końcu Aubrey podniosła się. - No dobra, trzeba tego pana odnieść właścicielowi. Chodźmy do tej wieży - rzuciła.
Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. W wypadku Kame było to jego zamiłowanie do przebywania w samotności. Był zmuszony aby porzucić szkołę tak naprawdę w połowie swojej edukacji, bo życie od niego tego wymagało. Musiał w końcu ogarnąć jakoś swoje życie, wstać z ziemi, i przestać robić z siebie tego dzieciaka który tak naprawdę nie był w stanie nic zmienić. I takim o to sposobem mógł się w tej chwili nazywać wolnym człowiekiem. Od jakich kolwiek długów, i od dziewczyn które kiedyś poznał. Chociaż czy oby na pewno. Przecież ta przeszłość będzie się za nim ciągnąć całymi latami, i nie wydaje mi się aby kiedy kolwiek udałoby mu się pozbyć tych wspomnień które co noc nawiedzały go w snach. Dlatego też wolał odejść nie mówiąc nic nikomu. Zaoszczędził zbędnych pożegnań, i czyiś ewentualnych łez. Cóż taki był, pojawiał się nagle, ale trzeba było liczyć się również z tym, że tak samo nagle może odejść. I wcale nie będzie to koniecznie spowodowane błędem drugiej osoby. Po prostu... od tak zniknie we mgle, pozostawiając po sobie mgliste wspomnienie. Gryfon udał się na dziedziniec, ale stwierdzając tam zbyt dużą ilość ludzi poszedł na wiadukt. Strasznie dziwnie było tutaj wrócić, ponownie chodzić po tych ziemiach, dotykać tych ścian, widzieć tych samych nauczycieli. Azjata oparł się o barierkę i wychylił się lekko do przodu aby zobaczyć co znajduje się na dole. Przepaść... zastanawiał się czy by bardzo bolało gdyby teraz stąd skoczył, czy ktoś by się w ogóle nim przejął. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i od razu zapalił jednego wciągając sporą ilość dymu w płuca.
Kaede Kawchi była hmm właśnie kim ona była? Kiedyś bardzo pokrzywdzona i zamknięta w sobie dziewczyna która mimo odejścia przyjaciół jakoś sobie poradziła z życiem. Nie była co prawda do końca wolna ale jednak była spokojniejsza. Nie dawała się dotykać facetom ale bynajmniej aż tak się ich nie bała. No potrafiła z nimi normalnie rozmawiać i przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu co najmniej 15 do 20 minut bez problemów. Ale chyba nigdy nie będzie wolna. Szła spokojnie przez szkole wciąż o czymś myśląc najpierw wyszla ze szkoły potem przeszła przez błonia aż w końcu zwróciła kroki w stronę wiaduktu. Nie sądziła że kogoś tam spotka zresztą twarzy przyjaciółjjuż nie pamiętała tyle czasu minęło. Weszła więc na wiadukt i zauważyła jakiegoś chłopaka. do cholery czemu gdziekolwiek nie pójdę zawsze trafie na jakiegoś chłopaka? pomyślała ale nie zawróciła. Szła nadal przed siebie. Stanęła kolo chłopaka i nie patrzyła na niego. - Czesc- powiedziała krótko nadal patrząc przed siebie. -Chwila samotności? Spytała rozkładając się po okolicy. - a może ja Ci przeszkadza? Bo jeśli tak wal śmiało a odejde- powiedziała z lekkim usmiechem
Gryfon rozpoznał ten głos. A do tego to on miał talent. Mógł nie kojarzyć twarzy, ale po głosie zawsze rozpoznawał ludzi, i doskonale wiedział co może nastąpić za chwile. Setki pytań, co się z nim działo, dlaczego tak nagle zniknął. Te wszystkie pytania na które on tak naprawdę nie chciał udzielać odpowiedzi, więc jedyna jego nadzieja była taka, że dziewczyna po prostu o nim zapomniała, że już dawno wyrzuciła go z pamięci. -Tia...- Mruknął cicho wyrzucając niedopałek gdzieś w przepaść nie przejmując się zbytnio tym gdzie wyląduje, i czy przypadkiem nie spowoduje jakiegoś pożaru. Ziemia i tak była na tyle mokra, że żar sam zaraz by się zagasił. -Jeżeli życie mnie czegoś nauczyło to na pewno tego, że nawet jeżeli powiem, że przeszkadzasz, to i tak zostaniesz[b]- Taki już był jego urok. Mógł próbować odrzucić od siebie ludzi, mógł krzyczeć na nich, wkurzać się, ale jeszcze nigdy nie przyniosło to efektu. -[b]Jesteś uparta... i nie odpuszczasz tak łatwo...- Nie patrzyła na niego, więc nie wiedziała z kim rozmawia i może niech tak lepiej zostanie, chociaż i ona pewnie po głosie już się zorientuje z kim ma w tej chwili do czynienia, a może jednak nie... Kame za wiele myślisz.
Kae zdretwiala. Ten głos kurde kogoś jej przypominał. Odwróciła się powoli. Ktoś z przeszłości. Tak ktoś jej bliski Czekaj czekaj... Kame no tak... Tylko on odpychal ludzi od siebie w taki sposób. Sado-masochistyczny Duren. Ale cóż Kae się zmieniła. Pytać nie będzie. Patrzyła tylko na niego jak na nowego znajomego. - Cóż tak racja jestem uparta i stąd nie pójdę ale spokojnie widzę Kame że nie chcesz żadnych pytań. Zalatwione dobra prócz jednego. Czemu tu wrociles?- no to pytanie musiała zadać. Nie byłaby kobieta jakby tego nie zrobiła. Albowiem każda kobieta musi zadać facetowi choć jedno pytanie. - Nie zapytam Cię nawet czemu się nie pozegnales bo trochę po tym jak ty odszedles odeszła Astor a potem ja huh poszło chyba lawinowo. Stwierdziła znów odwracając się do byłego... Właśnie kogo? Ani nie byli para ani niczym. Byli bo byli i tyle. Raz wyznali sobie miłość i na tym się skonczylo, przyjaźń to też nie była, zatem co? Burzliwa znajomość dwójki nie dorosłych dzieci i tyle. Nie chciała się odwracać w jego stronę więc wyjela papierosa. O tak trochę się w jej życiu zmieniło. Odpalila go i zaciągnęła się dymem tytoniowym. Może nie paliła dużo ale zdarzało się.
Gryfon westchnął tylko ciężko. Nie umiał patrzeć jej w oczy, z resztą też nie chciał tego robić. Nie był na to wszystko gotowy. Naprawdę miał nadzieję, że uda mu się przemknąć z dnia na dzień niezauważony. -To jedyne miejsce do którego mogę wrócić...- Mruknął cicho. To nie był dom, nigdy tego zamku tak nie traktował, ale to było jedyne miejsce w całym tym świecie w którym mógł jakoś egzystować. Nie wrócił ze względu na ludzi, ani też na wspomnienia, więc dlaczego? czyżby kolejna mało przemyślana decyzja w całym jego życiu. -Nie wiem czemu wróciłem... po prostu to był impuls- Kaede... tak dziewczyna którą poznał jakiś czas po zerwaniu z Nico. Ich znajomość była burzliwa, zauroczenia, wzloty i upadki... aż ostatecznie chłopak odciął się od niej kompletnie. Może chciał sobie to wszystko poukładać w głowie, ale musiał przyznać się sam przed sobą, że niewiele udało mu się ogarnąć. -Nie wiedziałem, że palisz...- Mruknął cicho kładąc dłonie na barierkach i wychylił się trochę do przodu aby spojrzeć na dno przepaści. Jego brązowe włosy zsunęły się na jego twarz, zahaczając lekko o rzęsy.