Opuszczony dom zazwyczaj kojarzy się z miejscem gdzie coś lub ktoś straszy, a nie można tu przebywać dłużej niż pięć minut, bo za chwilę coś pęknie i spadnie na głowę. W tym przypadku to nic bardziej mylnego. Za parkiem w Hogsmeade znajduje się ogromny budynek, który z daleka wygląda, jak dwór! Podobno kiedyś mieszkał tu któryś z Ministrów Magii wraz ze swoją rodziną. Dziś jednak wszystko przepadło. Uczniowie z Hogwartu chętnie odwiedzają to miejsce, kiedy muszą coś przemyśleć, albo zorganizować imprezę, która poruszy nie jedno serce. Zdarzają się też tacy, którzy nie raz mogli tutaj przenocować... Nie pytajcie, co ich zmusiło do pojęcia takich decyzji! Podziwiajcie i korzystajcie. Możliwe, że w domu będę poukrywane jakieś zadania od Mistrza Gry...
Ach, czy ona kiedykolwiek by pomyślała, że będzie tęskniła za tym chłodnym, wyrafinowanym spojrzeniem? Wcześniej chciała wybudzić w nim tylko jakiekolwiek emocje, a teraz… to wszystko ją przytłaczało, czuła się taka mała. Wiedziała, że nie uda jej się długo odsunąć jego od niej, ale miała taką małą nadzieję, że te słowa poskutkują. Myliła się i to jak bardzo. Musiała je odsunąć, po prostu wpatrywała się w niego zszokowana. Co ja mam zrobić… Nie wiem jak zareagować… dlaczego nie odpowiada? Przeraża mnie ta sytuacja, ta cisza. Wpatrywała się w niego zakłopotana, a kiedy się podniósł miała nadzieję, że to koniec. Kolejny błąd. Jego język sunął po jej ciele, a ona totalnie się wyłączyła, zamknęła oczy i czuła jak w jej żołądku kotłuje się tysiąc motyli, jak przewraca się na drugą stronę, a jej ciało niekontrolowanie drży. Zrobiło się jej gorąco w ułamku sekundy. Wstał. Uchyliła powieki i spoglądała na niego w ciszy. Zanim doszła do niej informacja o tym, że chłopak z niej zszedł, wrócił na nią i najzwyczajniej w świecie gapił się. Teraz to chyba już zapłonęła i prawą ręką zasłoniła swoje oczy. Jakby chciała zasłonić całą twarz, całą siebie. - Przestań…
Słodko uciekała przed nim jednocześnie pozwalając mu cały czas iść na przód. Tak to jakoś wyglądało, że po prostu nie mógł się od niej odsunąć. Nikt mu nie kazał, a jej słowa „Co robisz”, które pokazywały jakiś strach tylko go jarały. Ten dystans, a jednocześnie jego brak. Tak dużo się działo, że tylko oni mogli wiedzieć o tym. Osoba poboczna stwierdziłaby raczej, że to po prostu gra wstępna dwojga kochanków. Czekał na jej ruch i doczekał się go. Kazała mu przestać mimo iż doskonale wiedział, że tego nie chciała. I może dlatego zrobił jej na złość? Oblizał wargi i mocno nacisnął na jej usta swoimi. Wsunął na chwilę język między jej wargi pieszcząc jej podniebienie, a potem się odsunął. Zszedł. Przerwał wszystko, do czego teraz dążył w taki upiorny sposób. - Co masz wytatuowane na plecach? - I to był najbardziej gwałtowny zwrot akcji. Jakby reakcja z opóźnieniem. A kiedy na niego spojrzała? Miał tą pokerową twarz co zawsze. Jak gdyby nic nie zaszło.
Taka była prawda. Nie wiedziała czego chce w tym momencie. Czy chciała, żeby chłopak kontynuował? A może jednak pragnęła, żeby przestał? Chciała, żeby to trwało, ale nie chciała iść dalej. Po prostu czuła taką mieszaninę uczuć, takie przeciwieństwa emocji. Jej umysł mówił nie, przestań, jej ciało mówiło tak, chce więcej. I co w takiej sytuacji miała zrobić? Nie mogła wykluczyć jednego, nie mogła posłuchać się obu. Czuła się zagubiona. Kiedy wpił się w jej usta odsłoniła twarz. Przez ułamek sekundy wpatrywała się w niego, później zamknęła oczy, chciała się w tym zatopić, a potem chciała żeby skończył. Na szczęście spełnił jej ostatnią wole, a kiedy zszedł zareagowała od razu. Usiadła jak oparzona i skuliła się nie odrywając od niego spojrzenia. Miejsca, w których ją dotykał, nadal paliły, nadal dawały o sobie znać, a ona po prostu siedziała. Czuła się fatalnie, jak jakaś zabawka, pobawił się nią, pobawił się jej uczuciami i tyle wystarczy. Nic mu więcej nie trzeba. To było w pewien sposób… okrutne. Słysząc jego pytanie opuściła wzrok. Naprawdę miał tak po prostu olać to wszystko co zrobił? Przez chwilę miała ochotę wstać i uderzyć go w twarz, ale się powstrzymała, po prostu… nie chciała. - Saligia – wymamrotała. Czuła jak ogarnia ją pustka, po prostu poczuła się wyprana z wszelkich uczuć – Siedem grzechów głównych. Supurbia, Avarita, Luxuria, Invidia, Gula, Ira, Acedia. – nie miała zamiaru chwalić się skąd ma ten tatuaż i dlaczego go sobie wytatuowała. Nie była z tego dumna, nie chciała go.
Jonatan wręcz przeciwnie – nadal było witać, że wszystko się w nim kotłuje, ale tylko po oczach. Cala reszta była już zaskakująco sztywna. Choć tak naprawdę nie mogła się dziwić, bo tą przesadną elegancję, spokój widziała zawsze po jego ciele. A oczy? Gorąca bitwa, która w nich rozbrzmiewała powoli ucichała i gdy została jej już tylko odrobinka po prostu przemieniła się w coś nieokreślonego – jakaś zadumę nad sprawami wyższej wagi. - Twój tatuażysta, pozwól że to powiem, trochę zignorował to zlecenie, skoro zrobił je w taki brutalny sposób. Zdecydowanie powinnaś go pozwać – Szepnął uśmiechając się do niej tak jak zawsze. Tak sztucznie. Już teraz nareszcie dziewczyna mogła zauważyć ogromną granicę jak się rozciąga między jednym Jonatanem a drugim. Tego pierwszego spotkała w bibliotece. Tego drugiego w Pokoju Snów, gdy był tam z Eleną. Ostatecznie dzisiaj miała okazję doświadczyć ich obu. Jednak kwestia tego, co mu tak naprawdę jest pozostanie tajemnicą. To niestety nie jest sprawa, której łatwo się domyślić bez pomocy jedynej osoby, która wie o nim właściwie większość – Nicholasa. Przecież brat miał go pilnować w tym stanie, o czy Jon tak naprawdę nie wiedział. I gdzie był ślizgon, jak był potrzebny?
Oczy są zwierciadłem duszy I określają wszystko co się kotłuje w sercu. Czasami można nie wiedzieć o człowieku nic, a jego oczy, jego spojrzenie zdradzi wszystko, nawet najmniejszy drobiazg. Nawet nie zareagowała na jego słowa, nie było jakiegoś zdziwienia, czy oburzenia, może bardziej wstyd. - To nie było na moje zlecenie – wymamrotała pod nosem. Nie koniecznie chciała żeby chłopak to usłyszał – nie chciałam tego paskudztwa na plecach – zamknęła oczy i zadrżały. Dawno już nie widziała przed oczami tych obrazów, jak idzie z mężczyzną przez długi korytarz, później kładzie się na stole, a ktoś unieruchamia ją, żeby się nie szarpała za bardzo, a później niesamowita fala bólu, której nie potrafiła opisać. Na końcu szok, który nie opuszczał jej. Westchnęła pod nosem i uchyliła powieki. Tym razem to co powiedziała kierowała do niego. - Co za różnica?
Czego tu się wstydzić? Przecież nie stało się nic nadzwyczajnego. To normalne, że ludzie miziają się ze sobą, kiedy oboje mają na to ochotę. Po co się powstrzymywać? Jaki jest w tym cel? On nie widział, to też nic zaskakującego, że dopiero co skończył się do niej dobierać. No, bo przecież ona też nie pokazywała większych oznak tego, że nie chce. - Jednak mimo to masz do tego sentyment... - Powiedział refleksyjnym tonem. Skąd to wiedział? Tatuaże można albo wywabić, albo zatatuować innymi. Ileż to par co się rozstały i zmieniały imię swojej dawnej połówki na coś innego? Miała dużo możliwości, więc co za problem? Musiało to być bolesne, ale za to bardzo znaczące. - Nie wiem, to twój interes – Powiedział będąc wścibski jak nigdy. Jakby dwie różne „jaźnie” przenikały się w jednym czasie. Raz był taki raz taki. Oj naprawdę przydałby się ktoś, kto wie o tym wszystkim i jest w stanie go ogarnąć.
Może i było to normalne, ale nie dla dziewczyny, która nigdy nie miała z tym styczności. To wszystko się teraz działo było dla niej… pierwsze. Dlatego była taka skrępowana i zawstydzona, a do tego dochodzi fakt, że to wszystko miało miejsce tylko dlatego, że chłopak… się nudził? Nawet nie miała pewności dlaczego. Słysząc jego słowa uśmiechnęła się lekko pod nosem. W końcu się trochę rozluźniła i zamyśliła. Nawet nie była świadoma tego, że powiedziała to na głos. - To jest jedyna rzecz, która łączy mnie z… rodziną. Nie miała nic innego. Tylko ten potworny tatuaż pokazywał, że jednak nie jest sama, że ma kogoś. Mimo iż tak bardzo nienawidziła tej części rodziny, dla swojej matki, która uwielbiała ojca, nie chciała tego niszczyć. Pamięta jak zawsze jej mówiła: „Rodziny się nie wybiera, nie można się jej wyrzekać. Nie ważne czy jej nienawidzisz, czy masz do niej urazę, powinnaś o niej pamiętać, a to co masz na plecach, jest dowodem na to, że nie jesteś sama.” Zresztą to był jedyny dowód na to, że była jej częścią. Nikt oprócz jej ojca nie miał o niej pojęcia, a przynajmniej miała taką nadzieję. Nie wiem jak oni rozróżniali kto należy, a kto nie należy do tej rodziny, ale jakoś to robili. Dziewczyna wpatrywała się w chłopaka nieprzerwanie. Nie odpowiedziała mu na jego słowa. Wstała i podeszła do rozłożonej bluzki, była jeszcze mokra, spodnie tak samo. Czemu ona nie wzięła dzisiaj ze sobą różdżki?
Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Ciekawe, co by się stało gdyby poszedł dalej. Gdyby jego ręce rozpięły jej stanik, a potem wśliznęły się pod majtki i zaczęły drażnić delikatny punkcik na... Mrau, przerwijmy w tym momencie, bo przecież i tak do tego nie doszło, prawda? To tylko z Eleną całkiem tracił nad sobą panowanie. Bo blondynka nie tylko mu na to pozwalała, ale też zachęcała i wtórowała za każdym razem, gdy coś robił. Hm, ale mimo iż jej tu nie było i tak wyrwało mu się... To wszystko. To zachowanie. Najwidoczniej coraz więcej osób wywiera na nim silny wpływ. Bo oczywiście sam starał się tego nie skojarzyć bezpośrednio z jej obecnością. Musiałby przecież ją ubić, albo pożądać. A dla niego była... Słodką dziewczynką, która się przylepiła jak rzep, więc trzeba ją było dyskretnie unikać żeby nie urazić. - No tak, rozumiem – Przypomniał sobie o sprawie z jej matką. Rozmawiał już z nią na ten temat. Pamiętam, że kazał jej wtedy zaśpiewać. Był pewien, że to uwolni ból za zewnątrz, a kiedy już się tak stanie poczuje się wolna. Będzie mogła zrobić wszystko – nie ważne czy będzie to pozytywne, czy negatywne. Ważne, by jakoś pozwoliło jej się pogodzić z sytuacją. Więcej już o tym nie rozmawiali. Najwyraźniej sam nie miał zamiaru jej tych ubrań podsuszyć. Dlaczego? Ano po prostu. Zawsze może użyć wymówki, że boi się, że je spali przez emocjonalność, czy coś. Nieważne zresztą, nie pytała to nie musi się wykręcać. Poza tym mógł ją oglądać w bieliźnie. - Będę wdzięczny, jeśli zapomnisz o wszystkim, co się dzisiaj stało – Rzucił nagle, ale jakby w powietrze a nie personalnie do niej. Chyba już na stałe wracał do siebie i nie chciał, by cokolwiek wyszło poza mury tego opuszczonego domu.
Znając życie nie pozwoliłaby mu zajść tak daleko. Może i była nierozważna pozwalając na cokolwiek, ale nie była totalnie głupia. Chłopak czasami wydaje się być całkowitym przeciwieństwem samego siebie. Nie było wielu ludzi, których Vivi nie rozumiała. Ale on… nie wiem jak to robił, ale mieszał jej w głowie. Niby poważny i nie wierzący w żadne zabobony i inne głupoty, nie zachowujący się jak dziecko, a mimo wszystko takie myśli na temat wolności? Przecież to było naiwne. Spodziewałabym się tego po gryffonce, ale nie po nim. Chyba naprawdę Victorique go psuje. A to dobrze, czy źle? Nie pytała, bo wiedziała, że gdyby chciał to zrobić, zrobiłby to już dawno. Mogła zapytać, ale… głupio jej było. Po tym wszystkim. Jego słowa uderzyły ją w twarz. Spojrzała na niego zdziwiona i miała ochotę po prostu mu przywalić. - Słucham? – zapytała i podeszła do niego – Dlaczego miałabym to zrobić? – nie dość, że się nią pobawił, to teraz oczekuje od niej, że będzie udawać, że nic się nie stało? Naprawdę?
Jesteś pewna Vivi? Pewna, że nie urzekłyby Cię na tyle jego ładnie zbudowane ramiona, wąska szyja, lekko różowe policzki ze zmęczenia, przeszywające pożądającym spojrzeniem oczy i te usta? Doskonale wiedział, że jest przystojny jednak jego osobiste poglądy nakazały mu odrzucić próżność. Toteż nie często spoglądał w lustro w celach zachwycenia się sobą – jedynie, by poprawić włosy, krawat. Żeby inny widzieli jaki jest schludny i przyjemny dla oka. I ucha, bo też ile on mógł prawić wybitnych komplementów jeśli chciał. Mógł mieć każdą dziewczynę, nawet więcej niż jego brat. Czy nie uważasz, że to strata dla świata, że on nadal nikogo nie chce? - Jestem tylko człowiekiem Victorique. Jak każdy człowiek robię rzeczy, z których nie jestem dumny i których bym nie... - Tu się zatrzymał jakby musiał jeszcze raz zanalizować swoje słowa. Nie może powiedzieć, że by tego nie powtórzył, bo to by było wierutne kłamstwo. A jednak było to najmądrzejsze co mogło wypłynąć z jego ust. Przecież nie będzie jej dawał złudnych nadziei -... powtórzył, ponieważ żałuję. Poza tym byłbym wielce niepocieszony, gdyby ta sytuacja obiła się echem o mury Hogwartu i zszargała moją i uczniów mojego domu dobrą reputację. Szczególnie wśród nauczycieli.
Człowiek nie może być niczego pewny. Wszystko co mówi, to jest gdybanie. Ona uważa, że tak by się zachowała, ale gdyby znalazła się w takiej sytuacji nie byłaby już taka pewna. To co wtedy by się stało… nie wiemy tego bo nic takiego się nie stało, na jej szczęście. Słuchała go z uwagą stojąc przed nim. Chciała obserwować jego twarz, jego reakcję z bliska. - Nie sądziłam, że byłam aż taką ignorantką, żeby uważać, że słowa zapomnieć, a rozpowiedzieć wszystkim dookoła mają różne znaczenie – ironia sączyła się z jej ust jak jad. Nie sądziła, że tak potrafi, ale to co chłopak teraz powiedział… tknęło ją. Westchnęła pod nosem i zamknęła oczy – przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało – była zmęczona. A do tego kręciło jej się w głowie. Czy wspominałam, że ona ma bardzo słabą odporność? Właśnie z tego powodu trafiła na rok do szpitala, większość czasu spędzała w domu, bo łatwo łapała choroby, a zwykła grypa była dla niej czasami zabójcza.
Za to on był pewny, że by mu się nie oparła. Czy to właśnie dlatego przerwał? Bo takie słowa pojawiły się w jego popapranej łepetynie? A... A może powinien się jej do wszystkie przyznać? Może powinien uświadomić ją, że w jego życiu dzieją się rzeczy, których zwykły człowiek nie jest w stanie pojąć. Nie, to źle zabrzmiało – nie był w tym nic wyjątkowego, a jedynie dziwnego. Powinien to nazwać jakoś inaczej. Więc powiedzmy otwarcie, że był po prostu inny. I z leksza porąbany. - Nie szkodzi. To ja źle się wyraziłem – jej ironia jakby go ugodziła prosto w serce. Nie spodziewał się, że potrafiła być tak kąśliwa. Nie jak wąż, ale raczej jak wilk. Broniła swojego terytorium, którym były jej przekonania. Westchnął pod nosem. Jednak mógł swoje słowa inaczej sprecyzować tak, jak na początku myślał. - Zrozum, że jest to coś czego nie mam chęci wspominać przy naszych najbliższych spotkaniach, bo jestem pewien, że będzie ich jeszcze dużo. Nawet gdybym próbował – ciągle próbuję! - zmniejszyć ilość naszych spotkań, to jest to po prostu jakiś dar – przekleństwo – od losu. W każdym razie uważam, że... - Zatrzymał się. Trzęsła się – Powinnaś okryć się jakimś kocem. Poszukaj po szafkach – I na tym skończył swój wywód w końcu zajmując się jej ubraniami. Wyciągnął różdżkę i tak oto zaczęły się czary.
Groźna wilczyca, która nie dość, że pilnuje swojego terytorium, to nie pozwoli na to, żeby ktoś ją robił w konia. Ona po prostu nie chciała, żeby ktoś robił z niej idiotkę. Może zachowywała się jak dziecko, była niepoważna, ale miała swój rozum i jak na kogoś takiego jak ona była w miarę inteligentna. Może nie rozumiała wielu rzeczy, ale potrafiła poradzić sobie w ramach problemów. Może gdyby chłopak powiedziałby jej cokolwiek to inaczej by wyglądało, ale nie można tego od niego oczekiwać, nie byli na tyle blisko ze sobą, żeby dzielić się sekretami, żeby mówić o najskrytszych pragnieniach i marzeniach. Słuchała go z uwagą i z każdym słowem robiło jej się przykro coraz bardziej. Nie widać było tego po jej mimice, ani nawet oczach, ale w jej głowie można było sobie ją wyobrazić jako takiego małego wilczka, który z podkulonym ogonem i opuszczonymi uszami wpatrywał się w chłopaka, ze smutkiem. A więc jednak nie chce się ze mną widywać… może ma rację. Te spotkanie nie wychodzą na dobre ani mnie, ani jemu… Westchnęła pod nosem kiedy zmienił temat. Poszła przeszukiwać szafki w poszukiwaniu czegoś ciepłego, kątem oka obserwując chłopaka. A więc miała rację, gdyby chciał jej pomóc zrobiły to i teraz nastał ten moment.
No dobrze. Wysuszył jej ubrania i to na razie była najmądrzejsza rzecz, którą dzisiaj zrobił. Kiedy już udało mu się wszystko doprowadzić do takiego stanu, żeby dziewczynie było nawet w tych ubraniach jeszcze przez chwilę zbyt ciepło kiwnął w jej stronę ręką pokazując, że już może je zabrać. Znowu przez to spojrzał na jej plecy – w końcu była do niego odwrócona gdy teraz szukała koca. Ten tatuaż na plecach cały czas chodził mu po głowie. Saligia... Przypominała jej o rodzinie. I nagle go oświeciło. Był taki klan. Ojciec użerał się z nimi wielokrotnie w pracy, ponieważ ciągle udawało im się uniknąć wymiaru sprawiedliwości. Niejednokrotnie powtarzał to nazwę w domu, mówił o nagłym znikaniu dowodów. Czy to możliwe, że Vivi miała z nimi coś wspólnego? Wpatrywał się w nią wyraźnie zaskoczony. Łatwo można było dostrzec, że coś nowego przyszło mu do głowy i nie było to pozytywne. Jakby nad głową pojawiła mu się czarna żaróweczka i zapaliła mrocznym świtałem.
W końcu coś mogła na siebie narzucić. Podeszła do niego i ubrała się natychmiast, co nie znaczy, że szybko. Trochę jej zajęło narzucanie na siebie kolejnych warstw. Poczuła jego wzrok, poczuła, że coś się zmieniło. Tym razem jednak się nie odwracała, jakby obawiając się, że znowu złapie ją za nadgarstek i ponowi to co się wcześniej stało. - Co się stało znowu? – jej głos był niepewny. Wcześniej rzucił się na nią… dopytywał o tatuaż… może wiedział więcej niż mogła sobie wyobrazić? Nie chciałaby tego. Może i była to jej rodzina, ale nie chciałaby żeby ją kojarzono z nią, z kilku powodów. Po pierwsze oni nie mieli pojęcia o niej, a ich wiedza mogła ją zabić. Po drugie byli tymi złymi, nie akceptowała tego jak załatwiają sprawy biznesowe i najważniejsze, to przez nich jej matka nie żyje.
Spokojnie, raczej to co wcześniej się już nie stanie. On po prostu... Musi porozmawiać z bratem. On wiedział wszystko. Na pewno mu jakoś pomoże nawet, jeśli nie był w tym najlepszy. Mimo wszystko był jego rodziną, a rodziny się w potrzebie nie zostawia, prawda? - Nic – Tylko tyle z siebie wykrztusił. O takie rzeczy się nie pyta. I tym bardziej nie komentuje się ich w momentach, kiedy niewiele się o nich wie. A to oznacza jedno, musi poczytać. Wizyta w bibliotece jeszcze dzisiaj było obowiązkowa (i nic w tym dziwnego skoro i tak spędzał tam całe dnie). Tym razem jednak miał określony, ważny cel. Dlatego też ukłonił się przed nią i jak zwykle ujął jej dłoń by ją lekko pocałować. Taki była naprawdę. To jego zwyczaj. Znów było słychać trzask. Już druga osoba zostawiła ją dziś w taki sposób, samą. Miał nadzieję, że dotrze do zamku. Upewni się potem. Sam teraz... Musiał poczytać.
Nie podobało jej się jak chłopak reagował… ale ona ma ostatnio o wszystko o pretensje. Mimo wszystko chciała coś zrobić. Kiedy już się ubrała otuliła się ramionami i podeszła do niego niepewnie. - Jonatan, wszystko w porządku? – w jej głosie i spojrzeniu można było dostrzec niepewność i… zmartwienie? Tak, martwiła się o niego. Mimo iż była na niego zła i wściekła. Nie doczekała się odpowiedzi, chłopak zniknął, a ona stała sama wpatrując się w pustkę, a ta pustka zaczęła wchodzić powoli do jej serca. W ciszy wyszła i wróciła do Hogwartu. Chciała być teraz sama…
Opuszczony dom w Hogsmeade był miejscem, do którego uczniowie lgnęli niczym wampiry do ciała nastoletniej dziewicy. Jednakże niewiele osób wiedziało o wszystkich pomieszczeniach, jakie kryje ten piękny budynek. Jeszcze w czasach szkolnych Saoirse natknęła się na pierwszym piętrze na małe, dobrze zamaskowane drzwi - niemalże krasnoludkowej wielkości. Jednakże ciekawość, która już zaklepała dziewczynie miejsce w piekle, sprawiła, że przecisnęła się na drugą stronę i jej oczom ukazało się niewielkie, ale przestronne pomieszczenie. Znajdowało się w nim kilka pudeł, do których dziewczyna zajrzała - i znalazła w nich kilka posążków, rekwizytów teatralnych i pędzle, które postanowiła sobie przywłaszczyć. Najbardziej jednak zainteresowała ją biała kanapa, która stała pod ścianą i zapewne służyła kiedyś dawnym mieszkańcom tego domu - była niebywale wygodna i nadawała się do drzemek. Dodatkowo lampiony unoszące się w powietrzu, najpewniej za pomocą jakichś czarów, idealnie oświetlały swoje pomieszczenie, a z biegiem lat Sirsza nauczyła się kontrolować nasycenie światła, czasem całkowicie je gasząc. W krótkim czasie przeniosła z Hogwartu kilka swoich sztalug i innych pierdółek, których używała do malowania, aby podczas wypadów do Hogsmeade zamykać się w magicznym pokoju i oddawać się jego czarom. Pomieszczenie w dziwny sposób ją uspokajało i sprawiało, że w jej głowie rodziło się miliony pomysłów. Jednakże nigdy nie pokazała tego miejsca żadnej osobie. Jednakże to miało zmienić się dzisiaj, kiedy to Sirsza postanowiła, że przyprowadzi tu Szarlotkę. W zasadzie nie była to przemyślana decyzja - ot, przypomniała sobie, że umówiły się na dzisiejszy, sobotni ranek, a jako, że była kompletnie nieprzygotowana, uznała za dobry pomysł podzielenie się z dziewczyną tajemnicą. Zwłaszcza, że to niewinne stworzonko wywoływało w niej cholernie pozytywne odczucia i w jakiś dziwny sposób zaczęła jej ufać. Może po prostu potrzebuje kogoś, kto ją zrozumie, zaopiekuje się, przytuli. Nieistotne, że jest to prawie dwa razy młodsza uczennica Hogwartu. Wybijało południe kiedy Sirsza miała już wszystko przygotowane. Lada chwila miała nadejść Szarlotka, więc kobieta wyszła przed budynek, trzymając ręce schowane za sobą. Gościa przywitała ciepłym uściskiem, po czym w aurze tajemniczości szepnęła dziewczynce do ucha, że musi zasłonić jej oczy. Jak powiedziała - tak zrobiła, wyciągając ręce z jedwabnym, czarnym materiałem, aby umocować go na głowie Szarlotki. Chwyciła ją za rękę i zaprowadziła do swojego drugiego domu, czując przyjemne ciepło w okolicy serca. Ilekroć dotykała Puchonki, odczuwała przyjemne mrowienie i gorąco w całym ciele. Niewidzialna ręka ścisnęła ją za gardło, kiedy odwiązywała chustę z oczu dziewczyny i przygryzła delikatnie wargę, odrzucając jedwab gdzieś na bok. Oczom Szarlotki ukazała się prawdziwa artystyczna pracownia - wszędzie rozstawione były sztalugi, pędzle, farby, a ściany same w sobie były sztuką - puste, a jednak zapełnione malowidłami Sirszy, ożywały w oczach. Jednakże najbardziej wyróżniała się biała kanapa, zupełnie jakby czekała na to, aż dziewczyna na niej usiądzie. -Witaj w moim królestwie. - Szepnęła cicho Sirsza, nachylając się do ucha młodszej dziewczyny.
Lotka od początku dzisiejszego dnia stresowała się spotkaniem z Sirszą. Chodziła po pokoju wspólnym puchonów chyba przez dwie godziny pytając każdego czy wygląda jak należy. Większość jej rówieśników stwierdziła że zapewne ma jakąś randkę i potwierdzały jej słowa, zadawała wiele pytań każdemu. Było to uciążliwe, to fakt ale chciała by wszystko było jak najbardziej perfekcyjne. Czas wyjść, powtarzała sobie za każdym razem kiedy tylko słoneczko zachodziło za jedną chmurkę. Pośpiech budził w niej lęk, co jeżeli się tam nie zjawi? Albo.. jeżeli Lotte nie spodoba się swojej bratniej duszy i odrzuci ją? To głupie, ale była tak bardzo niewinna.. drobna i bojaźliwa że martwiła się o każdą głupotkę o której zapewne nikt nawet nie pomyślał. Wreszcie wyszła, calutki poranek przesiedziała w zamku by nacieszyć się wyjściem. Czuła się rześko, wyspała się i nawet trochę podjadła truskawek nim udała się do azylu Panny Horan. Niepewność deptała jej po piętach jak matulka w dzieciństwie, każdy krok był coraz mniej pewien. Czy na pewno znajduje się w dobrym miejscu? Nie, jeszcze kawałeczek.. daleko jeszcze? Nie.. to zaraz za rogiem. Miała czas, do południa jeszcze trochę czasu jest. Znalazła się w końcu przed opuszczonym domem, nie wyglądał zachęcająco. Dała się także zaskoczyć, usłyszała cichutkie słowa na ucho. Kojarzyła tą barwę głosu, była taka tajemnicza oraz ciepła. Pozwoliła założyć sobie opaskę na oczy i ujęła jej broń, zadrżała się czując się teraz w pełni bezpieczna. Jednak droga jaką pokonały była co najmniej zagadkowa. Gdzieś tam musiała się delikatnie schylić.. a w innym miejscu przejść przez jakiś próg. Dłonie ponownie dotknęły jej twarzy, odsłaniając tym samym jej oczka. Od razu przylgnęła do Sirszy tuląc się do jej boku. Każdego tak witała, była po prostu słodziutka. Odsunęła się po chwili wlepiając wzrok w jej twarz i mówiąc. - Excusez moi.. samo tak wyszło. - Zmarszczyła czółko i rozejrzała się, było tu cudownie.. podeszła do ścian. Chciała dotknąć każdego obrazu ale.. nie mogła, to by oznaczało brak szacunku do jej twórczości. Po prostu posłała jej krótki uśmiech i usiadła na kanapie nieco skrępowana. Różniły się, nie pod względem zainteresowań tylko i wyłącznie wiekowo. Nie przeszkadzało jej to, ale czuła się lekko skrępowana.
Właściwie trudno określić, co czuła Sirsza przed spotkaniem z Lotką. Prawdopodobnie bardziej przeżywała to, że ujawni komuś swój sekret niż spędzenie z Puchonką kilku miłych godzin. Jeszcze trudniej powiedzieć, co tak naprawdę Sao myśli o dziewczynie. Z jednej strony traktuje ją jak przyjaciółkę - przy niej w pewien sposób przeżywa drugą młodość i nie czuć między nimi różnicy wieku. No i jeszcze to, jak cholernie słodka jest Lotka - jak taki różowy fluffy bunny, którego chciałoby się tylko przytulać i smyrać za uszkami. W przeciwieństwie do Szarloty, Sirsza nie przygotowywała się na spotkanie jakby szła na randkę. Jako że trudno jej określić uczucia do Puchonki, stara się wybadać, co ona o tym wszystkim sądzi, więc zachowuje się swobodnie w jej towarzystwie. Nie oznacza to oczywiście, że nagle się zmienia i przestaje być znaną ze swojej elegancji i kultury Sirszą. A skąd! Przygotowując się na spotkanie, wyjęła z przestronnej szafy jedną z ulubionych sukienek - opinającą, uwydatniającą kształty, ale nie wulgarną. Oczywiste jest przecież, że Sirsza chce Lotkę oczarować, a nie przestraszyć. Do sukienki dobrała odpowiadające kolorystycznie buty - jak zawsze na wysokim obcasie - po czym upięła włosy. I tu właśnie pojawił się największy problem, gdyż Sao nigdy nie wie, w jakiej fryzurze prezentuje się najlepiej. Po kilku próbach zdecydowała się ostatecznie na rozpuszczenie włosów, a gęste loki opadły bezładnie na jej szczupłe ramiona. Nie miała planów co do dzisiejszego dnia. Wiedziała tylko tyle, że chce usiąść z Szarlotą na cudownie białej kanapie, porozmawiać i napić się wina. Co prawda świadoma była, że dziewczyna nie jest jeszcze pełnoletnia i nie powinno się jej upijać, ale przecież nikt się nie dowie. To może być ich słodki sekret. Kiedy już przygotowała wszystko i była w miarę zadowolona z efektu, zaczęła zastanawiać się nad ubiorem, w którym zawita do niej Lota. Według Sirszy, Puchonka wyglądała pięknie dosłownie we wszystkim. Kiedy już dostały się do tajemniczego pomieszczenia, Sirsza oczekiwała powitania, ale nie tak radosnego i ciepłego. Przyjemnie się zdziwiła, czując uwieszone na sobie drobne stworzonko. Na twarzy kobiety pojawił się szeroki uśmiech zadowolenia, a światła w pomieszczeniu jakby zaświeciły mocniej. Możliwe, że w ten sposób Lotka wita wszystkich, ale były tu tylko we dwie, więc nikt inny się nie liczył. Sirsza parsknęła śmiechem, kiedy dziewczę zaczęło się tłumaczyć. Pokręciła głową i poklepała ją po główce niemal z matczyną czułością. -Intinn riamh. - Przemówiła w ich ojczystym języku, ze wspaniałym, irlandzkim akcentem. -Rozejrzyj się. - Zachęciła, po czym przyglądała się, jak Szarlota przechodzi przez pokój, niemal dotyka ścian, ale waha się, nie robi tego, jakby przerażona myślą, że może je uszkodzić. Sao przekręca głowę i patrzy na podziwiającą pomieszczenie dziewczynę z widocznym zainteresowaniem. To pierwsze ich spotkanie sam na sam. Do tej pory zawsze znajdowały się w towarzystwie innych osób. Teraz obie czuły się niezręcznie, ale Sirsza nie miała oporów przed traktowaniem Lotki jak równej sobie. Wiek czasem nie gra roli. Kiedy Puchonka usiadła na przygotowanej kanapie, Sirsza - charakterystycznie dla siebie kołysząc biodrami - podeszła, pochyliła się i podniosła z podłogi butelkę pełną wina i dwa kieliszki, po czym usiadła blisko dziewczyny i rozlała czerwony napój dla nich obu. Podała dziewczynie jeden z kieliszków i wzniosła toast: -Za miły wieczór.
Kochała jej akcent, a działało to w dwie strony. Lotte miała bardzo i to bardzo charakterystyczny francuski akcent, każde jej słowo wypowiedziane w języku powszechnym brzmiało przepięknie. Ile razy słyszała że jej głos to atut, że powinna go wykorzystywać do śpiewu. I w sumie tak robiła, wraz z przyjaciółką ćwiczyły śpiew. Nie było to może bardzo profesjonalne, ale we dwójkę raźniej. Zawsze wspierała Carmę oraz Charlotte trzecia współlokatorka, Clari. - Uwielbiam słuchać kiedy ktoś inny posługuje się w tym języku, czuję się wtedy jakbym nie urodziła się w Irlandii tylko w Paryżu. Czasem śni mi się jak kroczę jego uliczkami, podążam tam za marzeniami.. Sirszo. Chcę kiedyś odwiedzić Francję, ale nie żadną teleportacją.. chcę tam pojechać.. polecieć.. po prostu podróżować w tamtym kierunku. Odwiedzić resztę świata. - Mruknęła cicho kiedy poklepała ją po główce, czuła się wtedy taka spokojna. Ubrana była w sukienkę. Była bardzo wyzywająca jak na nią, ale dlaczego? Próbowała, chciała być nieco żywsza w tym wielkim świecie. Niewiele osób potrafiło zobaczyć ją kiedy po prostu dobrze się bawi, była otoczką.. dobroci i piękna. - Z której pracy jesteś najbardziej dumna jestem szczerze mówiąc ciekawa. Ja ostatnio zepsułam taki dobry obraz, chciało mi się chyba płakać.. miałam go wyrzucić ale wciąż jest w moim pokoju.. nie wiem co z nim zrobić. - Założyła nogę na nogę i ujęła w obie dłonie kieliszek, była taka słodziutka. Wzniosła wraz z nią toast i zaczęła pić drobnymi łyczkami wino rozkoszując się jego smakiem. Nie potrafiła pić alkoholu, było to widać. Ale czy trzeba się tym przejmować, skoro jest tak rozkoszna? Nie! To jest cały plus bycia w jej otoczeniu, potrafiła wykorzystać swoje wady by przeistoczyć je w zalety. Mężczyźni często się za nią oglądali, a ona niewzruszona jak zawsze. Nie widziała ich wzroku, rozmawiała o tym z Clari że nie potrafi go dojrzeć. Jest już w końcu dorosła, siedemnaście lat to wśród czarodziejskiego świata pełnoletność. Mogła robić co się jej żywnie podobało, na dodatek dziś były jej osiemnaste urodziny. Tak więc.. mogła robić co chce, tak myślała. Czy wspominała o tym Sirszy? Nie była pewna, ostatnio wielu osobom się chwaliła o urodzinach.. przy niej natomiast się bała. Jak zareaguje? Czy sprawi jej kłopot informując ją, może nie jest przygotowana i ją w jakiś sposób zasmuci.. nie chciała tego zrobić. Podniosła się po chwili, dosłownie była niewiele większa od siedzącej obok kobiety. Posłała jej krótki uśmieszek i podeszła do ścian patrząc na te wszystkie obrazy w ciemnawym świetle lamp.
W głosie Sirszy słychać było jedynie delikatny, irlandzki akcent. Po wielu latach posługiwania się angielszczyzną, zapomniała prawie o swoim rodzimym języku, co skutkowało też prawie całkowitym wyniszczeniem jej słodkiego akcentu. Jeszcze kilka lat temu dobry słuchacz i znawca świata powiedziałby z łatwością, skąd pochodzi panna Horan. Obecnie? Gdy używa angielskich słów, brzmi jak prawdziwa Brytyjka. Jednak mimo to nie zapomniała nigdy, gdzie się urodziła, a w snach często wraca do rodzinnego kraju. Możliwe, że niedługo pojedzie odwiedzić bliskich. Może nawet zabierze kogoś ze sobą? -To prawda... Francuski jest pięknym językiem. - Sirsza pokiwała głową, dokładnie przyglądając się dziewczynie, kiedy przemawiała. Co najśmieszniejsze, Puchonka nawet gestykulowała jak prawdziwa Paryżanka. -Byłam kiedyś we Francji. - Kobieta uniosła głowę i spojrzała na prawie niewidoczne sklepienie pokoju. Było tam gdzieś, nad jasnymi lampionami, pełne tajemnic i sekretów. Może czai się tam jakiś dziwny stwór i przysłuchuje ich rozmowie? -Piękny kraj. Spodobałby ci się. Poza tym... na dobrą sprawę to wcale nie jest daleko. - Sirsza uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie w głowie mapę świata. Jedynie wąski kanał dzielił Anglię od kraju mimów i żabojadów. -Ludzie tam są bardzo przyjaźnie nastawieni do obcokrajowców. - Dodała jeszcze, wielka znawczyni. -Wiesz... do Francji zabrać cię nie mogę, bo nie skończyłaś jeszcze szkoły... - Jej słowa brzmiały tak, jakby chciała zabrać Szarlotkę wszędzie tam, gdzie dziewczyna zapragnie, ale coś stoi im na przeszkodzie. -...ale mogę przygotować dla ciebie jakąś francuską potrawę. Nie chwaląc się, całkiem dobrze wychodzi mi gotowanie. - W tym momencie Sao się zawiesiła, a jej myśli uciekły w stronę przeszłości. Zobaczyła siebie w jasnej kuchni, z uśmiechem na ustach, przygotowującą spaghetti dla... Otrząsnęła się szybko. To nie było ani miejsce ani czas na takie wspominki. Teraz jest z Szarlotką. I właśnie nią musi się zająć. Kiedy już usiadły, Sirsza przyjrzała się ubiorowi dziewczyny. W takiej pozycji krótka sukienka podciągnęła się jeszcze bardziej, odsłaniając niesamowicie szczupłe nogi Puchonki. Jej strój wywołał uśmiech na twarzy Sirszy - podobało jej się też to, jak założyła nogę na nogę. Cień padający z lampionów ślicznie zarysowywał się na skórze młodziutkiej dziewczyny, tworząc z niej modelkę idealną. -Przynieś go tutaj. - Zaproponowała natychmiastowo Sirsza, kiedy tylko usłyszała o nieszczęsnym obrazie. -Nie może być aż tak zły. Masz talent. - W tym momencie kobieta uniosła dłoń i musnęła palcami policzek Puchonki, odgarniając kosmyk jej włosów za ucho. -No i to miejsce... - Saoirse wbiła świdrujące spojrzenie niesamowicie zielonych oczu prosto w Szarlotkę. -...to miejsce inspiruje. Jestem pewna, że naprawisz swoją pracę. - Na twarzy kobiety pojawił się uśmiech. Przekrzywiła delikatnie głowę, kiedy Lota skosztowała wina. Było mocne, słodkie, a jednocześnie pragnęło się go pić więcej i więcej. Może dlatego przez ostatnie trzy lata Sirsza wpadła w nałóg alkoholowy? Czarnowłosa Irlandka uniosła kielich do ust i sama skosztowała napoju, nadal zaaferowana siedzącą obok istotą. Przez nieuwagę obsunęła kieliszek i kropla wina wypłynęła z kącika jej ust, torując sobie drogę przez szczupłą szczękę i długą szyję kobiety. Sirsza złapała ją na palec i zlizała, jakby była to rzecz zupełnie normalna. Kiedy Puchonka podniosła się i znowu przemaszerowała przez pokój, Sirsza podążyła za nią zainteresowanym wzrokiem i sama wstała, nadal trzymając w dłoni kieliszek. Kołysząc biodrami, podeszła do dziewczyny i wolną ręką ujęła jej nadgarstek, układając palce Lotki na chłodnej ścianie. Obraz przedstawiający spokojne morze jakby poruszył się, ale prawdopodobnie było to spowodowane lekko mrugającym światłem. -Tak wyobrażam sobie idealne wakacje. Ciepły kraj, mnóstwo palm i spokój. - Wyszeptała młodszej koleżance do ucha, przesuwając jej dłonią po obrazie.
- Serio? Byłaś we Francji? Jejku, chciałabym tam pojechać jak najprędzej.. ale masz rację. Jestem zbyt młoda, nawet nie mogę zamieszkać poza wyznaczonym terenem bo inaczej będę miała problemy ze szkołą.. czekaj. Chciałabyś mnie tam zabrać, jak będę miała jakieś ferie czy coś? - Zerknęła na nią podejrzliwie, spoglądając jej prosto w oczy. Była strasznie ciekawa czy mówi prawdę, jeżeli tak to byłaby bardzo szczęśliwą Puchonką. Słysząc wzmiankę o potrawie od razu się rozpromieniła, widać to było szczególnie wtedy gdy patrzyła na twarzyczkę kobiety obdarzając ją ciepłym uśmiechem. Skoro dobrze gotuje, to chciałaby posmakować jej kuchni. Lotka była świetną dekoratorką ciast, ale tego jeszcze nie mówiła Sirszy. Przyjdzie kiedyś na to pora, więc po co miała się tym chwalić w tej chwili. Obecnie się wstydziła, nie była pewna czy ta krótka sukienka była dobrym pomysłem zwłaszcza w połączeniu z tą kanapą. Odsłaniała zbyt wiele, dlatego też siedziała w takiej pozycji przez dłuższy czas. - Sirszo, nie jestem dobrą malarką. Jeszcze wiele pracy przed moją osobą, to ty tu jesteś idealną artystką. To nie ty masz problem z obrazami, a ja... - W tej chwili przerwała i patrzyła w jej oczy, czuła się jakby zahipnotyzowana. Była tak blisko, czuła przyjemny zapach jej perfum oraz dotyk na swoim policzku. Mruknęła cicho odwracając gdzieś wzrok, dlaczego reagowała tak na większość kobiet? Było to głupie, nie mogła się opanować tylko zawsze powstawało jakieś mruknięcie zdradzające jej zamiary. Kolejną rzeczą która nieco poruszyła Szarlotkę było dotknięcie jej ręki przez znajomą, zadrżała i przymrużyła oczy patrząc przed siebie na obraz. Z trudem trzymała kieliszek w rękach, miała wrażenie że go zaraz upuści jeżeli dojdzie do kolejnego dotknięcia przez nią. I tak nogi miękły jej znacznie przy jej szeptach. - Mam podobne zdanie. - Rzuciła odpowiadając jej odnośnie wakacji. Przymknęła oczy, czuła się jak na tej plaży. W uszach szumiało jej morze, a pod zamkniętymi powiekami materializowała się woda wraz z piaskiem. Cudowne przeżycie.
-Szarlotko, droga do Francji jest niezwykle trudna! Przeprawiając się tam w mugolski sposób, musiałabyś pewnie użyć jakiegoś... hmm... statku? Wybacz mi, ale nie mam pojęcia, jak oni przedostają się przez wodę. Może używają łodzi? Wiesz, jak wtedy, kiedy musimy dopłynąć na początku roku do Hogwartu! Ale druga przez kanał jest długa... chyba by nie wytrzymali. - Sirsza zamyśliła się. Zawsze interesowało ją życie zwykłych ludzi, którzy nie mogli używać czarów, ale nadal niewiele wiedziała o ich wynalazkach. Przykładowo dając jej do ręki komórkę, najprawdopodobniej próbowałaby uruchomić ją lub otworzyć za pomocą zaklęcia. Takie już z niej bardzo czarolubne stworzenie. Z przemyśleń wyrwały ją dopiero słowa Lotki. Irlandka nawet nie zdawała sobie sprawy, że poniekąd oświadczyła dziewczynie, iż możliwa jest ich wspólna wycieczka do kraju żabojadów. -Pewnie.[b] - Uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie sposób, jednocześnie ciepło i elegancko. -[b]Nie wydaje mi się, żeby kilka dni we Francji było problemem. Pokazałabym ci Paryż. Nie bez powodu zwą go miastem miłości. - Sirsza musnęła palcami kolano Szarlotki, ale odbyło się to tak intymnie i delikatnie, że nie dałoby się uznać tego za przypadek. Rozmowa znowu przeszła na temat malarstwa. Sirsza wysłuchała, co ma do powiedzenia młodsza koleżanka, i uśmiechnęła się delikatnie, kiwając głową. Upiła kolejny łyk słodkiego wina i westchnęła cicho, odstawiając kieliszek na ziemię. Zabrała również napój towarzyszki, który również wylądował na ziemi. Dopiero gdy obie miały wolne ręce, Horanówna ujęła dłonie Puchonki i przysunęła się do niej. Jeszcze kilka centymetrów i mogłyby wykonać powitanie Eskimosów. -Wszystko zaczyna się tutaj, Lotko. - Palce Sirszy musnęły skórę nad lewą piersią dziewczyny, gdzie teoretycznie powinno znajdować się jej serce. -Nie tutaj. - Jej dłoń musnęła czoło Puchonki. -Musisz spojrzeć na obraz inaczej. On nie musi być idealny. Jeżeli jest w nim coś, co ci się nie podoba, chwyć się tego i zrób atut. Nie poprawiaj obrazu. Nie maluj od nowa. Pracuj z tym co masz, ale użyj serca i ręki. Nie zastanawiaj się, czy spodoba się komuś innemu. Jeżeli ty poczujesz, że jest piękny, to taki właśnie będzie. Nigdy nie maluj na siłę. - Sirsza zdawała sobie sprawę, że nie jest najlepszym mówcą, ale z tych rad była dumna. Wypowiedziała się na temat, o którym wie bardzo dużo, a możliwe, że te informacje naprawdę się Lotce przydadzą. Gdy już się nasiedziały i dziewczyna poszła zwiedzać, Sirsza dokładnie się jej przyjrzała. Miała piękne, długie nogi, śliczne, gęste włosy i figurę, której mogłyby zazdrościć jej modelki. Kobieta nie traciła więc czasu i opowiedziała Lotce o obrazie, pozwalając jej go dotknąć. Wiedziała też, jak na dziewczynę działa jej obecność. Sirsza czuła niemal podniecenie myślą, że jakimś tam małym procentem swojego ciała Puchonka może jej pożądać. -Namalowałam go w swoje urodziny. Dwudziestego pierwszego lipca. - Przyznała, nadal trzymając dłoń dziewczyny na ścianie. Jej wolna ręka powoli przesunęła się wzdłuż talii Puchonki, aż w końcu Sirsza objęła ją i przyciągnęła bliżej. -A ty, Lotko? Kiedy masz urodziny i co chciałabyś ode mnie dostać? - Zapytała cicho, niemal szeptem, z ustami przy uchu dziewczyny, delikatnie muskając je wargami.
- Sirszo, jestem czarodziejem półkrwi i wychowałam się w mieście pprtowym więc wiem jak dotrzeć do Francji. Statki są różne, od parowców po małe łódeczki czy też kajaki. Chociaż takim kajakiem ciężko by było przepłynąć aż do tak odległego kraju z Irlandii. Moi rodzice nie lubią podróżować w mugolski sposób tak więc dziękuję. - Uśmiechnęła się niewinnie i podparła dłońmi biodra, zainteresowały ją obrazy mężczyzny. Konkretnie jednego, była tu ich znaczna przewaga. Jednak nie pytała o to tylko zajęła się czym innym, w końcu to zapewne jakiś model który chciał być uwieczniony w szczególny sposób na płótnie tej wspaniałej malarki. Idealnie wszystko się komponowało jakby układała te obrazy godzinami. Po dotknięciu kolana przeszedł po niej nieoczekiwany dreszcz. Znowu? Jak Sirsza mogła tak wpływać na młodszą dziewczynę, było to niepojęte. Lotte miała dziwny charakter i orientację. Interesowali ją chłopcy, ale to dziewczęta wywierały na niej takie dziwne odczucia które niekonieczne potrafiła zachować dla siebie. Powitanie eskimosów było zabawne, nigdy go nie praktykowała ale bardzo jej się podobało tak więc z uśmiechem na ustach wykonała je. Sirsza zaczęła jej wszystko tłumaczyć odnośnie obrazów, ta zestresowała się jak na jakimś egzaminie i gdy tylko dowiedziała się wszyatkiego zaczęła bardzo szybko i mało wyraźnie.. się tłumaczyć? Na to wyglądało bo sposób mówienia i elementy włączone jako rzeczowniki pasowały jak ulał. Na sam koniec stanęła jak wryta kiedy odebrano jej kieliszek. - Wybacz, to chyba od wina.. - Skłamała niezbyt udanie, przecież od dwóch łyków nie da się upić.. a co dopiero mówić w taki sposób. Patrzyła na nią swoimi wielkimi, bojaźliwymi oczami. - Urodziny masz niedługo, moje są dzisiaj. - Wzruszyła ramionami, ojć.. zapomniała przecież jej powiedzieć jednak teraz nie przestraszyła się. Kiedy jej wargi musnęły jej uszko zacisnęła skurczowo mięśnie, a nogi ugięły się. Stanęła nawet na palcach, a kłócie w brzuchu nie dawało jej spokoju. Czyżby zwykłymi znakami dała jej powód do podniecenia? - Jaa.. ja nie.. nie potrzebuję nic. Wystarcza mi twoja obecność.. - O nie, Lotko! Miałaś powiedzieć "wystarczy". Przecież ta pomyłka jest taka drastyczna, a Lotte nawet jej nie zauważyła!
-Nie wiedziałam... - zaczęła Sirsza, gdy Lotka wspomniała o swojej na wpół czystej krwi. Nie żeby miała z tym jakiś problem. A skąd! Merlinowi dziękować, Horanowie nie są jedną z tych rodzin, które potępiają mieszanie się czarodziejów z mugolami. -Rozumiem. - Irlandka kiwnęła głową, kiedy Szarlota zaczęła wspominać o statkach, parowcach i innych rzeczach, na których kobieta w ogóle się nie znała. Ale skoro Lota stwierdziła, że do Francji nie da się dopłynąć kajakiem, to z pewnością tak jest! W końcu Sirsza uważa tę uroczą puchonkę za osobę bardzo ambitną, mądrą i posiadającą dużą wiedzę o świecie mugolskim - szczególnie że właśnie dowiedziała się o jej pochodzeniu. -A, jeśli mogę zapytać, któreś z twoich rodziców jest zwykłym człowiekiem czy oboje są czarodziejami? - Była ciekawa, ot co. I pytanie to nie powinno sprawiać Lotce problemu. To nie tak, że Sirsza nagle zacznie wypytywać ją o więzy krwi i sprawy rodzinne. Po prostu pewne informacje muszą sobie wyznać - ot, w celu zacieśnienia relacji. A proszę mi wierzyć, Horan bardzo chce poznać Szarlotę... głębiej. Sirsza widziała, jak dziewczyna przygląda się obrazom. Cała jedna ściana zastawiona była płótnami - stały obok siebie, opierały się jedno o drugie. To była jedyna biała ściana w tym pomieszczeniu. Jedynie prawie na środku namalowane było niebiesko-szare oko - piękne, ufne, pełne miłości. Sirsza często siadała samotnie na tej kanapie i patrzyła na przeciwległą ścianę, przypominając sobie swoje młode lata. Uśmiechnęła się łagodnie, kiedy widziała zainteresowany wzrok Lotki przesuwający się po obrazach. Wiele z nich przedstawiało twarz Haydna. Uśmiechał się, smucił, zamyślał, złościł (choć to widziała tylko raz w życiu), śpiewał, pisał - na każdym z tych obrazów robił coś innego. A jednak wszędzie był ten sam, z tym samym wzrokiem, który Sirsza tak dobrze pamiętała. -Podobają ci się? - Zapytała, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. Chwilę potem dowiedziała się o nieszczęsnym obrazie i powiedziała Lotce, jak należy sobie radzić z przeciwnościami losu w malarstwie. I kiedy już były tak blisko siebie, że każdy ruch mógł połączyć ich usta w pocałunku, Lotka zrobiła coś, czego Sirsza się zupełnie nie spodziewała. Zbliżyła swoją śliczną buźkę tak, że dotknęły się nosami, po czym pokręciła głową w taki sposób, że wykonały powitanie eskimosów. Z tego wszystkiego Saoirse zarumieniła się okrutnie, co nieczęsto zdarzało jej się przy kobietach. Trzeba jednak przyznać, że Lota jest bardzo odważna, nie bojąc się bliskości kobiety. -Och. - Wydukała głupio, odsuwając twarz. Przez chwilę sobie pomilczały, a Sirsza dolała do ich kieliszków więcej wina. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się jakby goręcej. W tym czasie Lotka zaczęła upierać się głupio, że wcale nie jest artystką i poddała w niepewność swój talent malarski. Sirsza wiedziała swoje. Tak więc niemal z uśmiechem przyjęła zakończenie tyrady dziewczyny, tłumaczeniem tego winem. -Ty w siebie w ogóle nie wierzysz. - Zauważyła Sao. Dlaczego puchonka tak bardzo broniła się przed faktem, że jest utalentowana i kiedyś może jej się powieść tak jak Sirszy? Obejmując ją przy ścianie, kobieta czuła jej przyspieszony puls. Oddech obu pań stał się trochę szybszy i urywany, co Horanówny wcale nie dziwiło. -Dzisiaj? - Jej ręka automatycznie przestała wędrować po pasie puchonki, a oczy otworzyły się szerzej, kiedy dotarło do niej, co powiedziała. -Dlaczego nic nie mówiłaś? - Zapytała niemal z wyrzutem. Zdawała sobie sprawę, że ludzie nie lubią chwalić się urodzinami, ale bez przesady! Jej Lotka może powiedzieć wszystko. Naprawdę. -Powinnaś była powiedzieć. Przyniosłabym dla ciebie prezent. - Znowu przesunęła rękę, tym razem po jej brzuchu. -A tak... - Odwróciła dziewczynę do siebie, jednocześnie sprawiając, że oparła się ona o ścianę plecami. -Nie mam dla ciebie niczego... - Spojrzała Lotce w oczy, nieco przekrzywiając głowę. Dłonie Sirszy wylądowały na biodrach Szarlotki - była taka malutka, ale jednocześnie cholernie pociągająca. -...oprócz siebie. - Dodała prosto w usta dziewczyny, składając na nich delikatny pocałunek.