Opuszczony dom zazwyczaj kojarzy się z miejscem gdzie coś lub ktoś straszy, a nie można tu przebywać dłużej niż pięć minut, bo za chwilę coś pęknie i spadnie na głowę. W tym przypadku to nic bardziej mylnego. Za parkiem w Hogsmeade znajduje się ogromny budynek, który z daleka wygląda, jak dwór! Podobno kiedyś mieszkał tu któryś z Ministrów Magii wraz ze swoją rodziną. Dziś jednak wszystko przepadło. Uczniowie z Hogwartu chętnie odwiedzają to miejsce, kiedy muszą coś przemyśleć, albo zorganizować imprezę, która poruszy nie jedno serce. Zdarzają się też tacy, którzy nie raz mogli tutaj przenocować... Nie pytajcie, co ich zmusiło do pojęcia takich decyzji! Podziwiajcie i korzystajcie. Możliwe, że w domu będę poukrywane jakieś zadania od Mistrza Gry...
Sam Leonel zaczynał się już zastanawiać czy to wyłącznie łut szczęścia czy rzeczywiście trafił na tak młody talent. Jeśli to drugie, to musiał przyznać, że mimo wcześniejszych wątpliwości, coraz mniej żałował tego, że podjął się nietypowego wyzwania. Jakkolwiek dzielenie się z Puchonem wiedzą o czarnej magii było bowiem ryzykowne, tak zyskanie silnego sojusznika było niewątpliwie wysoką nagrodą. Wydawało się więc, że koszty, jakie ponosił, z czasem mogły mu się znacząco zwrócić, a że Fleming był raczej zręcznym biznesmen, już myślał o tym, jak wiele będzie można zdziałać, mając u boku kogoś takiego jak młodziutki Gard. Być może właśnie to przez wzgląd na to jak dobrze szło Finnowi, starszy czarodziej postanowił pokazać mu drugie z zaklęć. Gdyby ich nauka szła jak krew z nosa, pewnie nie miałby nawet ochoty jej kontynuować, a tak… i tak zdradził już swój mały sekret, więc nie było różnicy czy powie swojemu uczniowi o jednym czarze, czy może podaruje mu nieco więcej niż ten mógłby się spodziewać. Akurat odwrócił na chwilę wzrok, więc nie zauważył delikatnego półuśmiechu swojego towarzysza, a jednak widział, że ten jest podekscytowany możliwością poznania jeszcze głębszych tajników czarnej magii. Komentarz Finna zbył już milczeniem, bo nie mieli czasu na pogawędki. Leonel może i dał Gardowi parę sekund na przyjęcie odpowiedniej pozycji obronnej, ale poza tym nie było mowy o żadnych forach, a że posługiwał się zakazaną magią od dawna… cóż, jego przeciwnik z pewnością nie miał lekko. Mimo że stworzył tarczę Protego, zaraz zachłysnął się wodą. Prawdę mówiąc, Fleming sam dawno nie oberwał tym paskudnym czarem i nie sądził, że będzie ono tak silne w swoich skutkach. Nie utrzymał go nawet zbyt długo, a mimo wszystko widział jak blondyn łapie się za gardło, mimowolnie puszczając swoją różdżkę. Głośno dyszał, kaszlał, charczał i dopiero kiedy wypluł sporą dawkę wody, zdołał wziąć normalny oddech. Ewidentnie potrzebował chwili czasu, by wziąć się w garść, toteż Leo nie zamierzał się śpieszyć. Obserwował go, miał nawet zapytać czy aby na pewno wszystko w porządku, kiedy wreszcie Finn otarł rękawem usta i bez słowa przystąpił do ofensywy, najprawdopodobniej wściekły przy tym jak osa. Twarda sztuka. Leonel machnął różdżką, tworząc przed sobą magiczną powłokę i po chwili cieszył się, że zdążył w porę. Zaklęcie rzucone przez Finna było niezwykle szybkie, a do tego silne. Na tyle, że przepchnęło go kawałek w tył, ale tarcza na szczęście spełniła swoje zadanie. Na szczęście, bo Flemingowi niespecjalnie spieszno było to zaznania uczuć, które tak pozamiatały młodego Garda. Ten trening naprawdę stawał się coraz bardziej niebezpieczny i wyczerpujący. Wreszcie smuga światła uwolniona z różdżki Puchona zniknęła, a Leo szarpnął swoim kawałkiem topoli, ciskając kolejnym Aquasudo w swego oponenta. Czy tym razem uda mu się uniknąć zaklęcia? Dla niego byłoby zdecydowanie lepiej…
Obrona: 5 Atak: 6
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wyczerpanie dawało się we znaki. To jego pierwszy raz, kiedy brał udział w czarnomagicznym sparingu, a więc angażował się dwukrotnie bardziej niż powinien. Nie dawkował sił na teraz i później, po prostu ładował energię w każde zaklęcie. Przez to oddychał już nierówno, krople potu osiadły mu na karku i skroniach. Nie poddawał się mimo, że powinien zawołać o przerwę. Nie doszedł jeszcze do granicy swoich możliwości. Chciał się w końcu przebić przez jego osłonę, odpłacić mu się pięknym za nadobne lecz... była to pierwszyzna, coś, czego nigdy nie zaznał, a więc choćby nie wiadomo jak wielki miał w sobie potencjał, to i tak z góry był słabszy niż doświadczony Leo. Od jakichś dwudziestu-trzydziestu minut rzucali w siebie zaklęcia znacznie większego kalibru niż obejmował to hogwardzki program nauczania. Syknął przez zaciśnięte zęby widząc, że zaklęcie zostało sparowane. Nie satysfakcjonowało go, że Leonel został popchnięty od siły, chciał go trafić, po prostu cholera jasna trafić. Porażki go motywowały do działania, ale teraz poziom irytacji wzrósł do poziomu, którego nie dało się zignorować. Leonel nie dawał mu nawet sekundy wytchnienia. Nie oczekiwał ulgowego traktowania, jednak zaczynał zastanawiać się czy tempo nie jest zbyt mordercze. Nie zająknął się na ten temat, by nie wyjść na niewdzięcznika. Nabrał powietrza do płuc i zamachnął się ramieniem tworząc przed sobą niebieskawą tarczę. Jeszcze zanim skończył ją rozciągać przed sobą wiedział, że nie zatrzyma ona ataku. Zaklęcie nie zdołało nawet załagodzić działania, bowiem gdy oberwał w sam środek blizny na mostku, odrzuciło go na dobre trzy kroki. To był potężny cios, czuł, że będzie mieć wielkiego siniaka. Teraz było to nieistotne, bowiem stracił całkowicie zdolność oddychania. Przez pierwsze parę chwil nie wydał z siebie żadnego dźwięku, pobladł do dosyć niepokojącego poziomu. Nawet nie zauważył, kiedy upadł na kolana. Oparł ręce o podłogę, dławił się i krztusił, wypluwał z siebie wodę, która wsiąkała w spróchniałe deski trwale je uszkadzając. Nie był w stanie myśleć o niczym jak tylko o braku oddechu. Jego ciałem targały konwulsje i na całe szczęście Leo zakończył działanie zaklęcia. W idealnym momencie, bo jeszcze chwila, a Finn by stracił przytomność. Łapał oddech głośno i głęboko, zatrząsł się od zimnego dreszczu i lodowatych palców gniewu, który powoli narastał w jego trzewiach. - För fan i helvete. - warknął sam do siebie, a sądząc po tonacji z jaką to wycharczał można łatwo domyślić się, że przeklął. Ciężko było mu się podnieść, oj bardzo ciężko. Musiał podeprzeć się komody, ale wstał. Z trudem, ale podniósł się do pionu. - Muszę być jutro sprawny, więc przejdźmy do teorii. - nie chciał się przyznać, że ma na dzisiaj dosyć. Chciał pokazać mu, że jest w stanie kontynuować z tym, że potrzebował dłuższej chwili. Oddychanie wywoływało dyskomfort i jednocześnie ulgę. Nie miał sił podnieść różdżki, by kontratakować. Zwyczajnie nie miał sił.
Przez moment przeszło mu przez myśl, że to być może zbyt wiele jak na pierwszy raz, ale widząc to samozaparcie Finn dość szybko o swych obawach zapomniał. Chyba obaj przyłożyli się do tego pojedynku zbyt mocno, bo nawet Leo odczuwał już delikatne zmęczenie. Trudno było mu wyobrazić sobie przez co przechodził młody Gard, zważywszy na to, że były to dopiero jego początki z czarną magią, o wiele bardziej wymagającą niż inne dziedziny. Pełne skupienie przez taki długi czas mogło doprowadzić przecież na skraj wyczerpania. A jednak nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo wydawało się, że wyciągnęli z tego spotkania więcej niż pozornie dało się wyciągnąć. Ostatnie podrygi, ostatnie machnięcia różdżką i prawdę powiedziawszy, Fleming sam zdał sobie sprawę z tego, że przegalopował, ale było już zbyt późno, by się wycofać. Rzucone przez niego zaklęcie wręcz prześwidrowało defensywę Puchona, uderzając go z taką siłą, że chłopak odleciał bezwładnie w tył… a najgorsze miało dopiero nadejść. Leo momentalnie schował różdżkę za pas i podszedł do swojego ucznia, aby upewnić się, że nic mu się nie stanie. Co prawda na magii uzdrowicielskiej za dobrze się nie znał, ale gdyby zaistniała potrzeba, był gotów poklepać go chociaż po plecach, żeby odkrztusił resztki zalegającej w płucach wody. Sytuacja przez jakiś czas wyglądała naprawdę niepokojąco, ale na szczęście uspokoiła się jeszcze przed tym nim Fleming zaczął zastanawiać się, gdzie ukryć ciało. Oczywiście był to marny żart, niezbyt śmieszny w tych okolicznościach, ale ostatecznie Finn odkaszlnął pozostałą ciecz, a nawet wymamrotał coś w jedynie przez niego zrozumiałym języku, co oznaczało, że nie było już o co się martwić. Poza tym, że chłopak wyglądał jak zdjęty z krzyża, większa krzywda mu się nie stała. Punkt dla niego, bo w innym wypadku niewątpliwie pretendowałby do tytułu najgorszego nauczyciela roku. - Żyjesz? – Westchnął ciężko, choć w jego głosie nie było słychać troski. Raczej nie odkrywał się nigdy z takimi emocjami, ale czego by o nim nie powiedzieć, nawet po nim widać w tym momencie było, że żałuje ostatniego ataku. Nie zamierzał przecież tego hogwartczyka mordować, a gdyby nie jego wewnętrzna siła i wyjątkowy hard ducha, ten pojedynek mógł rzeczywiście zakończyć się jakąś tragedią. Co zabawne Finn chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego albo za bardzo do serca wziął sobie to, by pokazać starszemu koledze, że jest gotów do dalszej nauki. - Nie. – Stanowcza odpowiedź przekreśliła jednak plany uczniaka, chociaż niewykluczone, że w głębi ducha ten odetchnął z ulgą. Leonel wolał nie ryzykować czyimś zdrowiem, więc wyciągnął tylko jeszcze różdżkę, by zdjąć chroniącą budynek barierę i tym samym dał swemu towarzyszowi do zrozumienia, że to koniec dzisiejszego spotkania. - Kto by marnował czas na teorię, kiedy radzisz sobie dobrze w praktyce. – Nie chciał pozostawić go z tym paskudnym uczuciem porażki. – Ale nie przekraczaj swoich granic. – Dopiero po słowach otuchy zdecydował się przywołać go do porządku. Sam przeszedł parę kroków dalej, wyglądając za okno, a raczej pozostałą po nim dziurę. Nawet nie zauważył, kiedy pociemniało. - Poza tym czas mnie goni. Innym razem. – Rzucił na pożegnanie, oddalając się z miejsca zdarzenia. Po drodze odwrócił się raz jeszcze, by zobaczyć czy Finn daje radę utrzymać się na własnych nogach, ale kiedy upewnił się, że radzi sobie doskonale, aportował się w okolice Śmiertelnego Nokturnu. Miał tam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
zt. x2
Josefina 'Jose' Tillman
Rok Nauki : VII
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 171
C. szczególne : duże oczy, mocno zarysowane kości policzkowe, gęste i długie włosy oraz blizna na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka
Kolejny dzień nie przyniósł nowych odpowiedzi, zamiast tego w umyśle blondynki rodziło się coraz więcej pytań. Z tego powodu kiedy już nieco zirytowana przerwała się w łóżku nie mogąc ponownie zapaść w sen - zbudziła ją jedna z jego mar - postanowiła, że dziś na bok odrzuci analizę poszlak które odnalazła i skupi się na czymś innym. Śniadanie zjadła w pośpiechu, opuszczając wielką salę zanim rozbrzmiał w niej gwar głośnych rozmów oraz radosnych chichotów. Nie lubiła przebywać w zbyt zatłoczonych pomieszczeniach, jedynie lekcje były wyjątkiem, kiedy jej natura tolerowała większą liczbę osób, choć i tak zawsze starałaś się siadać jak najdalej całej reszty. Właśnie przez tą ułomność jadała najczęściej albo wcześniej albo później niż cała reszta. Dlatego też dzisiejszy dzień postanowiła spędzić w Hogsmeade. O opuszczonym domu słyszała już dawno, jednak nigdy nie miała okazji go odwiedzić, bo przecież zawsze coś było ważniejsze, pilniejsze, chociaż nie do końca ciekawsze. Historia tego budynku nie była do końca znana, a to samo w sobie rozbudziło zainteresowanie panienki Tillman. Nic więc dziwnego, że właśnie to miejsce obrała za swój dzisiejszy cel. Wchodząc do środka, od razu poczuła nieprzyjemny zapach stęchlizny, który drażnił ją w czubek nosa. Wokół panowała wręcz grobowa cisza, a całość sprawiała wrażenie jakby miała się zaraz rozpaść. Porozrzucane deski, które kiedyś stanowiły część stropu, wyrwane ze ścian cegłówki, kawałki sufitu, zwisający przy podłodze żyrandol, który zapewne kiedyś zdobił pomieszczenie, nocą rozświetlając je swoim blaskiem. - Obraz nędzy i rozpaczy - skwitowała, malujący się przed nią obraz. Jej głos rozbrzmiał w powietrzu, odbijając się od dziurawych ścian, czemu towarzyszył głuchy dźwięk. Josefina mimowolnie ściągnęła brwi, odwracając się na pięcie w kierunku z którego dochodził. Zamrugała dwa razy dostrzegając wysoką postać; ta starała pośrodku nogą ruszając kawałek deski. Zgarbiona sylwetka, opuszczona głowa. W naturalnym odruchu, każdy normalny człowiek by po prostu uciekł, jednak panienka Tillman przyglądała się temu czemuś - nie była w stanie określić czy jest to człowiek czy może zjawa nawiedzająca to miejsce - by następnie ruszyć w jego kierunku. Zamachnęła się nogą i kopnęła, trafiając w piszczel.
Boyd nie miał pojęcia, co dokładnie wpakował Max w ten eliksir, który uwarzył i mu przysłał, ani czy na pewno powinien był wypijać cały zapas na raz, ale jebaniutki znieczulał tak dobrze, że nasz bohater przez większość czasu nie wiedział nawet gdzie jest i co robi. Teraz na przykład, z powodów, których nie znają nawet najstarsi irlandzcy pasterze (ani tym bardziej on sam) znajdował się w środku opuszczonego domu w okolicach parku w Hogsmeade i grzebał butem w desce. Być może tylko mu się nudziło, może szukał przejścia do Narnii, może nagle odkrył w sobie pasję do parkietów - nie wiadomo. Drewniana podłoga zafascynowała go tak bardzo, że zupełnie nie zwracał uwagi na otaczającą go rzeczywistość, a z wielkiego zamyślenia na bliżej nieokreślone tematy wyrwało go dopiero niezbyt mocne, ale zdecydowanie otrzeźwiające kopnięcie gdzieś pod kolanem. Z zaskoczenia prawie podskoczył, wydał z siebie zduszony okrzyk, bardzo skonsternowany zamrugał kilka razy jakby chciał złapać na nowo ostrość wzroku i, wciąż nie do końca ogarniając, czemu stoi w tym zrujnowanym domu i po co tu przyszedł, skupił się na tym że osobą która go kopnęła była jakaś nieznana mu typiara. On to ma szczęście, gdzie się nie ruszy, to go atakują jakieś dziewczyny (i to niestety nie w taki sposób, że można się potem pochwalić kolegom, że hehe laski się na mnie rzucają, tylko DOSŁOWNIE dostaje od nich wpierdol). Rozejrzał się dookoła, jakby upewniając, że w okolicy nie czai się nic gorszego. Wyglądało na to, że nie, więc zwrócił się w końcu do dziewczyny. - Em... masz jakąś konkretną sprawę czy tylko kopiesz ludzi bez powodu? - spytał całkiem uprzejmie jak na siebie, wyrażając łagodne zdziwienie tym bezczelnym atakiem w biały dzień.
Josefina 'Jose' Tillman
Rok Nauki : VII
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 171
C. szczególne : duże oczy, mocno zarysowane kości policzkowe, gęste i długie włosy oraz blizna na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka
W chwili kiedy jej noga napotkała twardą strukturę nieznajomej postaci, będącej żywym ciałem do Jose dotarło, jak irracjonalne myśli kłębiły się pod kopułą czaszki, podsycane scenerią oraz usłyszanymi plotkami, chociaż była ostatnią osobą, która dawała im wiary. Niestety, zdradziecki umysł sam pobudzał wyobraźnię, działo się to bez wyraźnej woli dziewczyny, ale nie wystraszyło na tyle, by uciekła w popłochu. Zamiast tego postanowiła sprawdzić z kim do czynienia. Pozioma zmarszczka mimochodem pojawiła się na gładkim czole, będąc jawnym i jedynym wyrazem zaskoczenia malującym się na twarzy blondynki. Przygryzła dolną wargę z uwagą wpatrując się niebieskimi ślepiami w chłopaka, który okazał się bardziej żywy niż martwy, chociaż jego blada skóra, sińce pod oczami, suche usta i spojrzenie wyprane z emocji nakłaniały do wyciągnięcia zupełnie innych wniosków. Zachrypnięty, jakby ciężki głos rozbrzmiał w pomieszczeniu, wywołując subtelny uśmiech na ustach Jose. - Chciałam sprawdzić czy jesteś żywy - odpowiedziała bez ogródek, stając na palcach, by zyskać kilka centymetrów, bo okazało się, że chłopak jest znacznie od niej wyższy. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, wciąż ciekawa reakcji jakie może u niego wywołać. Normalnie za takiego kopniaka zebrałaby spory opierdziel, natomiast on wydawał się być nad wyraz spokojny, dlatego chciała uszczypnąć go w policzek, do którego zmierzała drobna kończyna.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nie tak dawno temu Solberg uczył go nowego zaklęcia transmutacyjnego, a jednak nadal było mu mało. Nieposkromione ambicje nie dawały mu spokoju i zmuszały do poświęcenia każdej wolnej chwili mozolnym ćwiczeniom, dzięki którym mógł powiększyć swój potencjał magiczny. Ostatnio skoncentrował się przede wszystkim na uzdrawianiu, ale transmutacja była mu równie potrzebna, zwłaszcza że pochłonięty był pracą nad własnoręcznym stworzeniem zaklętych naszyjników. Niestety tego dnia musiał zostać nieco dłużej w banku, a tym samym zrezygnował z podróży do rezerwatu w Dolinie Godryka, decydując się na trening w Hogsmeade, do którego miał ze swojego mieszkania znacznie bliżej. Po drodze mijał grupki rozmawiających głośno czarodziejów. Nie był pewien, dokąd dokładnie zmierza, chyba po prostu szukał spokoju. Miejsca, w którym nikt nie będzie mu przeszkadzał. Wreszcie natrafił na opuszczone domostwo, które nie tylko spełniało wspominane kryteria, ale zapewniało również ogrom rozmaitych, podstarzałych i zaniedbanych przedmiotów idealnych do utrwalenia znanych już Kainowi zaklęć transmutacyjnych. Chłopak nie zamierzał zajmować się dzisiaj niczym odkrywczym ani poszerzać swojego arsenału czarów. Po prostu chciał trochę poczarować, przypomnieć sobie jak używa się różdżki, szczególnie w przypadku tak skomplikowanej dziedziny, jaką była transmutacja. Rozejrzał się po pomieszczeniu, wybierając na pierwszy obiekt swoich ćwiczeń zakurzone krzesło z poobdzieranym obiciem, a potem wyciągnął swoją różdżkę, wykonując nad nim złożony ruch nadgarstkiem. – Abcivio. – Wypowiedział na głos inkantację, uderzając delikatnie koniuszkiem różdżki o drewniane oparcie, a w tej samej chwili nadszarpnięty zębem czasu przedmiot przemienił się w przepiękny, purpurowy fotel. Niezwykle wygodny. Wiedział, bo zasiadł w nim na moment, by sprawdzić czy nie rozleci się pod naporem jego ciała. Wszystko wydawało się jednak w porządku, a to oznaczało, że nie zapomniał jeszcze jak przemienić jeden mebel w drugi. Krzesło i fotel były jednak podobnych rozmiarów, nie był to zatem zbyt skomplikowany rytuał. Musiał przejść do czegoś trudniejszego. Tym razem skupił wzrok na podniszczonym świeczniku. Stanął w bezpiecznej odległości, nie będąc pewnym czy ten zaraz nie zleci z sufitu, a poza tym i tak zamierzał przemienić go w o wiele większą szafę. Taką dwudrzwiową. Nie przesadzajmy, wszak dopiero się rozkręcał. Smagnął powietrze kawałkiem terminy, decydując się na niewerbalną formę rzucenia czaru, ale o dziwo, niemiło się zaskoczył, bo rzucone przez niego Invento nie odniosło żadnego rezultatu. Czyżby jednak wyszedł z wprawy? – Invento. – Rzucił stanowczo, ponawiając ruch, a po chwili mógł oglądać czarodziejskie przekształcenie świecznika w sporawy, drewniany mebel, który ustawił tuż pod ścianą. Efekt imponujący, ale nie ukrywał, że jest zawiedziony poprzednią, nieudaną przecież próbą. Transmutował jeszcze kilka obiektów, niemalże przeprowadzając w opuszczonej ruderze remont, ale z każdym kolejnym zaklęciem czuł się coraz bardziej znudzony, a przy ostatnim mimowolnie ziewnął. Potrzeba mu było innego rodzaju magii dla zwieńczenia – i tak względnie udanego – treningu. Wtedy jego uwagę przyciągnęła kamienna rzeźba w kształcie krasnala, z naderwanym uchem, ale kto by się tym przejmował. Przywdział na twarz uśmiech, ściskając mocniej różdżkę, a potem poruszył ręką, rzucając niewerbalne Draconifors. Dokładnie tego oczekiwał. Figura na jego oczach zmieniła swój kształt, a chwilę później Theo kierował różdżką już nie kamiennym, a ożywionym smokiem. Na sam koniec zastosował proste Finite, by zakończyć działanie czaru. Zmęczenie dawało mu się już we znaki, toteż jeszcze raz omiótł spojrzeniem nadal brudne i odpychające pomieszczenie, a potem powolnym spacerem udał się w kierunku własnego mieszkania.
zt.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nie spodziewał się aż takiego nawału pracy we wtorkowy poranek, a jednak tego dnia klienci dobijali się do biura rzeczoznawców drzwiami i oknami. Nic dziwnego, że tak jak zwykle udawało mu się zamknąć temat zawodowych obowiązków przed czasem, tak tym razem wyszedł z budynku banku dopiero kilka minut po piętnastej, a i tak nie dokończył wszystkich przygotowywanych skrzętnie wycen. Nie było mu to wcale a wcale na rękę, szczególnie że planował w wolnej chwili przewertować również podręcznik do transmutacji i którego z transmutacyjnych zaklęć mógłby nauczyć Felinusa, Postanowił zgarnąć pomniejszoną magicznie księgę ze sobą, ale wyglądało na to, że będzie zmuszony działać w sposób bardziej spontaniczny i elastyczny. Nie chciał się spóźnić, a do tego mogłoby się sprowadzać oczekiwanie na jedzenie w restauracji. W konsekwencji zdecydował się na fast fooda i z kebabem w ręce przemierzał kolejne parkowe aleje, wreszcie docierając pod obdrapane drzwi opuszczonego dworku. Wcisnął do ust ostatniego kęsa owiniętego tortillą mięsa z warzywami, a potem zerknął na zegarek. Do szesnastej pozostało jeszcze kilka minut, toteż z nudów otworzył jedno z purpurowych pudełek trzymanych w kieszeni, pozwalając jednak umknąć żabiej czekoladce. Po takiej porcji tureckiego żarcia nie miał już na nią miejsca. Zatrzymał za to swój wzrok na dłużej na poruszającym się zdjęciu Armando Dippeta, po tym odczytując również fragment zawartej z tyłu karty notki biograficznej. Według niej mężczyzna pełnił rolę Dyrektora Hogwartu jako poprzednik Albusa Dumbledore’a. Za jego czasów po raz pierwszy otwarta została również słynna Komnata Tajemnic. Cóż, chłop miał pecha… - No siema! – Wykrzyknął, gdy wreszcie dojrzał znajomą sylwetkę na horyzoncie. – Dobra, zanim przejdziemy do praktyki… Jak ci tak naprawdę idzie z tą transmutacją i jak określiłbyś swój poziom? Co sprawia ci najwięcej problemów? Jakie zaklęcia do tej pory zdołałeś opanować i które z nich było dla ciebie najtrudniejsze? – Nie ceregielił się, od wejścia zasypując go gradem kolejnych pytań. – Potrzebuję tych odpowiedzi, żeby dobrać odpowiedni poziom trudności ćwiczeń, no chyba że masz na oku jakiś konkretny czar, którego chciałbyś się nauczyć? – Wyjaśnił pokrótce, dlaczego tak go zamęcza, a potem stuknął koniuszkiem różdżką w swój podręcznik, przywracając jego pierwotny rozmiar. Poza wydrukowanym tekstem sporo można było w nim znaleźć jego własnych, odręcznych notatek, i to włąśnie na nich się skupił, by przypomnieć sobie przeszkody, jakie wcześniej i on napotkał podczas opanowywania tej trudnej, skomplikowanej sztuki transmutacji.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jego znajomość transmutacji opierała się przede wszystkim na tym, że ta jest, że ta istnieje i jakoś sobie funkcjonuje, ale nie dotyczy go w bezpośredni, widoczny sposób. Ot, czasami z niej korzystał, ale wyjątkowo rzadko, w związku z czym oczywiste, że nie pozostawał w niej mistrzem, no ba - był wręcz skończonym idiotą. Mimo to jakoś musiał się podszkolić, jeżeli nie chciał zrobić z siebie debila, ale i tak podejrzewał, że to skończy się tylko i wyłącznie na nieudanych próbach, choć starał się siebie przekonać, że przecież tak źle to chyba nie będzie i nie ma sensu myśleć w ten sposób. W szczególności z tego powodu, że jednak Theo pewnie pokładał w nim więcej nadziei, jak zapewne parę innych osób, które wierzyły w jego zdolności. No cóż, chwyty ogarniał, alfa i beta, haczykowaty bądź też i nie, ale reszta zdawała się ubolewać, pełzając po ziemi niczym jeden z tych nieporadnych, obślizgłych gumochłonów. Nie bez powodu korzystał zatem z podręcznika, gdy ledwo co zakończył własną pracę, wymykając się na tyle zgrabnie, że nawet nikt tego nie zauważył. No, prawie. Oczywiście, że woźny tam pilnował bramy, ale to nie przeszkadzało mu w konieczności zasięgnięcia po trochę więcej wiedzy pod względem transmutacji. Nauka o całokształcie procesów zachodzących pod wpływem zaklęć rzuconych na dowolny obiekt lub grupę obiektów. Brzmi teoretycznie prosto, wcale takie nie było. Wedle zapisków wiele setek lat musiało przebrnąć i przeminąć, by jakkolwiek opis ten został ujednolicony w sposób jak najbardziej odpowiedni dla wszystkich czarodziejów na świecie. Następne, co zrobił, to zwrócenie uwagi na koncepcję siły woli Cannemana. Czarodziej ten rozwinął zagadnienie poprzez nie relacje substratu i produktu, a prędzej na siłę woli i że to od niej zależy końcowy efekt zaklęcia. Na siłę woli zaś nakładały się sumienność, otwartość na doświadczenia i chwiejność emocji, co wskazywało na działanie nie tylko w obrębie transmutacji ogółem, ale także na resztę magii. Zatrzymał się nagle i niespodziewanie, wyciągając nos znad podręcznika, by następnie podejść ciut szybciej. - Och... siemaneczko! - o mało co się nie zapomniał, że w sumie to powinien jednak zwracać uwagę na kroki, gdy się teleportował w kierunku Hogsmeade, przedzierając się przez park oblężony w wyniku zakończonych przez niektórych uczniów lekcji. - Jeżeli uznajemy, że ziemia jest poziomem zerowym, to mój poziom określiłbym na wysokość podziemnego parkingu samochodowego. - zaśmiał się widocznie, by następnie poważniej przejść do tematu, zamykając tomiszcze i chowając je do bezdennej torby. - Ogólnie jakie zaklęcia zdołałem opanować... przede wszystkim te, które nie wymagają zamiany jednego obiektu w drugi obiekt bądź wprowadzania zmian wyglądowych. Quartario, Absorptio, Reducio, Gravium... no, wiesz, takie, które wizualnie raczej niewiele robią, o. - pstryknął palcami. - Myślę, że skupiłbym się właśnie na tych zmieniających jakoś wygląd. - powiedział szczerze, by następnie chwycić za jedną z czekoladowych żab, choć ta uciekła siną dal na trawę. Super. Niezadowolony z takiego obrotu wydarzeń, Lowell postanowił przeczytać to, co znajdowało się na odwrocie karty. Żądlibąk. Australijski owad mający około pół cala długości, barwy intensywnego szafiru. Charakterystyczną właściwością jest to, że każde użądlenie powoduje najpierw zawroty głowy, które poprzedzają lewitację - na co chłopak lekko zmarszczył brwi. Coś kojarzył takie cukierki, przez które można było właśnie latać.
Doczytał notkę biograficzną zawartą z tyłu karty z wizerunkiem Armando Dippeta, dowiadując się z niej, że mężczyzna przed objęciem stanowiska nauczał w Hogwarcie – co zabawne – właśnie transmutacji, a potem przywitał się z Felinusem, dokonując wstępnego rozeznania, by przemyśleć, jakich zaklęć dokładnie mogliby się podczas pierwszego treningu pouczyć. – Stary, trochę więcej wiary w siebie! – Próbował zarazem podnieść swego kumpla na duchu, nie wierząc, że jest aż tak źle jak mówił. W Szkole Magii i Czarodziejstwa transmutacja należała do przedmiotów obowiązków, więc na pewno znał jakieś podstawy… a jak się zaraz okazało nie tylko, wszak wymienił kilka bardziej zaawansowanych, które wymagały od czarodzieja większej precyzji. – Nie ma tragedii. – Skwitował jego dotychczasowe dokonania, wodząc wzrokiem po zapisanych przez niego niegdyś odręcznie wskazówkach i notatkach. Nie był pewien czy te rady okażą się tak samo skuteczne w przypadku Lowella, wszak każdy miał swoje sposoby, ale wydawało mu się, że warto byłoby na początek z nich skorzystać. - Co nieco wiesz, a że nie jesteś aż takim laikiem jak ja z uzdrawiania, to możemy spróbować czegoś trudniejszego. – Zamknął książkę, poświęcając całą swoją uwagę hogwarckiemu asystentowi. – Zaklęć wpływających na wygląd przedmiotu jest wiele. Chociażby takie Abcivio umożliwia zamianę jednego obiektu w drugi, a jedynym ograniczeniem jest to, że oba muszą być podobnych rozmiarów. – Rozpoczął swój wywód, dbając o to by jego kumpel wyniósł z tej lekcji również jakąś wiedzę teoretyczną. Rozeznanie w temacie pomagało wszak potem również przy ćwiczeniach praktycznych. – Z kolei Invento pozwala transmutować mniejszy przedmiot w większy, na przykład krzesło w szafę. We wszystkim jednak należy zachować umiar i zdrowy rozsądek. Nie zamienisz z jego pomocą igły w samochód, no ale kto by próbował. Lekka przesada, no nie? – Kontynuował spokojnym tonem, świadomie i celowo rezygnując z używania fachowej terminologii, jaką stosunkowo często można było spotkać na łamach szkolnych podręczników. Czasami lepiej było powiedzieć coś prościej, bo skomplikowane sformułowania tylko zaciemniały sens i utrudniały zgłębienie tematu. – Do tego dochodzi Sumptuariae Leges, które pozwala na modyfikację elementów ubioru, a i kilka czarów zamieniających żywe organizmy w przedmioty o podobnych gabarytach, ale te może na razie pomińmy. – Czuł, że za bardzo się rozgadał, dlatego przerwał na razie, by nie zasypać Felka nadmierną ilością informacji. Rozmasował palcami brodę, spoglądając czy ten nadąża, a w końcu wyciągnął swoją różdżkę, stając tuż obok niego, żeby mógł swobodnie patrzeć mu na ręce. - Zacznijmy może od tego najbardziej klasycznego, a potem sam wybierzesz, w którym kierunku chciałbyś pójść. – Tym razem zadecydował za niego, bo nie wyobrażał sobie, by mieli pominąć tak podstawowy czar jak Abcivio. – Najpierw ruch nadgarstkiem, który niestety jest dość złożony. Musisz wytyczyć różdżką w powietrzu kształt przypominający ósemkę, potem szarpnąć nią lekko w prawo i na skos w dół, zanim wycelujesz jej koniuszkiem w transmutowany obiekt. O, w ten sposób. – Zademonstrował mu niezbędny do rzucenia czaru manewr. – Inkantacja nie należy do najtrudniejszych, ale co istotne… musi wybrzmieć płynnie. Wypowiedziana twardo może przynieść nieoczekiwane rezultaty. – Wyjaśnił mu pokrótce, jakich błędów należy się ustrzegać w przypadku intonacji, a potem raz jeszcze zaprezentował mu opisywany wcześniej ruch dłonią, wypowiadając przy nim gładko łacińskie słowo „Abcivio”. – Wszystko jasne? Spróbuj na razie „na sucho”. Zastanów się też i powiedz mi, który z obecnych tutaj przedmiotów chciałbyś transmutować i w co. Łatwiej mi będzie wtedy oceniać efekty. – Ponaglił go gestem dłoni, oddając mu tym samym pełne pole do manewru. Sam natomiast słuchał go uważnie i obserwować każdy, najdrobniejszy nawet ruch jego dłoni, by w razie konieczności zareagować i udzielić mi kilku porad.
Mechanika:
Rzuć kostką k100, aby przekonać się jak ci idzie opanowywanie odpowiedniego ruchu nadgarstkiem i inkantacji (możesz próbować do skutku): 1-33 – wydawać by się mogło, że zapamiętałeś manewr doskonale, a jednak po zatoczeniu różdżką w powietrzu dwóch ósemkowych kółek, kompletnie się pogubiłeś. Poruszyłeś kawałkiem drewna nie w tym kierunku, co trzeba, dodatkowo wykręcając sobie boleśnie nadgarstek. 34-66 – nie tylko zapamiętałeś zademonstrowany przez Theo ruch, ale do tego powtórzyłeś go wręcz perfekcyjnie. Nadal musisz jednak popracować nad wymową, bo nie dość że wypowiedziane przez ciebie słowo wybrzmiało zbyt twardo, to jeszcze położyłeś akcent na nieodpowiednią sylabę. 67-100 – wspominałeś, że transmutacja nie jest twoją najlepszą przyjaciółką? Chyba brakuje ci wiary we własne możliwości. Nie można mieć żadnych zastrzeżeń do wypływającej z twoich ust inkantacji, a i płynnego ruchu nadgarstka pozazdrościłby ci niejeden czarodziej. Wykonałeś zadanie bezbłędnie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell spojrzał dokładniej na własną kartę, która przedstawiała żądlibąka. Jak się okazało, coś mu jednak dobrze zaświtało, bo nim się obejrzał, a okazało się, że suszone żądła były składnikiem eliksirów, a reakcja alergiczna, w skrajnych przypadkach, opierała się na stałej lewitacji czarodzieja. Lekko się uśmiechnął pod nosem, bo mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nawet takie ciekawostki potrafiły zrobić dzień. Może to czas wynaleźć możliwość lotu bez konieczności używania mioteł bądź samochodów? Bez paliwa, bez horrendalnych kwot za jego kupowanie. - Przecież mam w sobie sporo wiary, halo! Po prostu jestem realistą. - wiadomym było od dawna, że ten nie pochodził do siebie jak do kogoś, nad kim należy się użalać bądź podnosić na duchu. Po prostu słowa, które wypowiedział, były jak najbardziej szczere i nie zamierzał się z tym wszystkim kryć, bo... stawiał po prostu na prawdę. Mógł udawać, jakim to nie jest zajebistym koksem z transmutacji, niemniej jednak nie bez powodu jej nie zdawał na końcowych egzaminach. Nie czując się w niej dobrze, nie widział sensu dostawania się do dziedziny, jaka to mogła obniżyć niepotrzebnie ocenę na jego własnym dyplomie. I jak się okazało, wyniki, które uzyskał, były naprawdę wysokie, choć nie uważał, by przeszedł jakoś do historii szkoły. - Nie ma tragedii, bo tragedia to zaraz będzie. - prychnął kompletnie już rozbawiony, by następnie wepchnąć na krótki moment dłonie do kieszeni - nie przepadał za zimnem. - Oho, żebyśmy się przypadkiem nie przeliczyli. - ostrzegł go tylko, bo to, że znał teorię, wcale nie oznaczało, że w praktyce szło mu strasznie podobnie. Wręcz przeciwnie. Pewnych rzeczy po prostu się nie tyka i tyle w temacie, a jeżeli chciał sobie coś niepotrzebnie dowalić, to równie dobrze mógł bez czujnego oka Theo zająć się nauką transmutacji, być może wyrąbując dom należący do partnera gdzieś z dziesięć metrów w powietrze. - Materiał nie ogranicza, tak? - zapytał się, chcąc upewnić pod tym względem. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, nawet jeżeli nie pokładał w sobie za dużo wiary, był ciekawy i naprawdę potrafił się na tym skupić w odpowiednim stopniu. - Już pomijam fakt, jak prosta jest igła w stosunku do samochodu, w którym masz tyle mechanizmów i części, że można byłoby się jebnąć... - rozbawienie błysnęło w lekkim śmiechu, gdy jednak sobie to wyobraził. Taki samochód ładnie by wyglądał, ale nic poza tym. - Chyba nawet kiedyś z niego korzystałem, ale tylko po to, by dostosować krój ubrania do sylwetki... - zamyślił się nieco, nie pamiętając dokładnie przyczyny, dla której miałby z tego korzystać, ale błysnęły mu różne sytuacje - jako że wiele w swoim życiu już przeżył. Na kolejne słowa Theo kiwnął widocznie głową, nie zamierzając jednak zaprzestawać na jednym zaklęciu. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu może by się mu coś udało pod tym względem - może. Głębszy wdech, bardziej czyste myślenie, brak jakichkolwiek problemów - musiał się skupić na osiągnięciu najlepszego efektu, co mogło być dość trudnym zadaniem. Ósemka nie wydawała się być wcale taka trudna, a przynajmniej w teorii - bo jednak idiotą był i różne przypały oraz odpały potrafił pod tym względem zrobić. - Ósemka... Nie no, nie brzmi tak trudno, kiedyś widziałem chyba gorsze. - zaśmiał się lekko, obracając różdżką we własnych palcach z lekką intensywnością, bo jednak lubił się uczyć, nawet jeżeli nie potrafił kompletnie transmutacji. Uważnie przyglądał się prezentacji przez Kaina, by zapamiętać z tego jak najwięcej i wysunąć tym samym odpowiednie wnioski. - Nieoczekiwane rezultaty? Jakie na przykład? - zanotował sobie to, że z wymową powinno mu pójść co najmniej idealnie, ale życie skutecznie pokazywało środkowy palec akurat wtedy, gdy się starał. Poprawiwszy włosy, które nasunęły się nadal na lekko blade czoło, kiwnął tym samym głową, by potwierdzić pytania, jakie skierował wobec niego Theo. - Hm... - zastanowił się na ten krótki moment, niemniej jednak przechodząc od razu do postawionego przed nimi zadania. I, jak się okazało, wcale tak kolorowo nie było. Łatwa ósemeczka - Lowell mógł chyba jebnąć się w łeb, albo jebnąć łbem o ścianę, bo jak się okazało, to ruch nadgarstkiem, jak zawsze, sprawiał mu najwięcej problemów. Początkowa próba poćwiczenia Abvicio bez rzucania na przedmiot zakończyła się żałośnie, bo nim się obejrzał, a prawa ręka, w której dzierżył drewniany patyczek, wygięła się niemiłosiernie, powodując mimowolny ból. Ten jednak mu nie przeszkadzał, choć alarmował, że musi uważać - bo nawet jeżeli był do niego przyzwyczajony, nie chciał, by co chwilę mu się oddawał. Westchnąwszy ciężej, kolejna próba tym razem zawierała w sobie idealny ruch nadgarstkiem, jakby poprzednia sytuacja w ogóle nie miała miejsca, ale... - Avbvico. - wymowa kompletnie ubolewała, bo nie dość, że przekręcił wyraz, to jeszcze źle go zaakcentował, nadając mu niemieckiego brzmienia nakazu rozstrzału. - Dobra, jeszcze raz... - pokręcił lekko rozbawiony głową, by przejść do kolejnej próby, ale wtedy też się jebnął, a ósemka przypominała prędzej upośledzoną ósemkę, wraz z kolejnym bólem nadgarstka. - Stary, kompletnie mi to nie wychodzi... co robię źle? - mruknął zrezygnowany, posyłając mu pytające i nieco przepraszające spojrzenie. Nie miał na razie siły, by skupić się na tym, co chce przetransmutować, skoro i tak jego starania szły na marne.
W międzyczasie otworzył kolejne purpurowe pudełko, nie zważając nawet na czekoladową żabę, która naprędce wyskoczyła na oparcie pobliskiego fotela, a zaraz po tym rzuciła się do uchylonych drzwi opuszczonego domostwa. Nie miał ochoty na słodkości. Zależało mu wyłącznie na karcie, na której to ujrzał ruchome zdjęcie mantykory. Nie miał zbyt wielu fantastycznych zwierząt w swojej kolekcji, toteż podekscytowany omiótł wzrokiem notkę umieszczoną na rewersie, wyczytując z niej, że mantykory są stworzeniami chimerycznymi, o głowie człowieka, ciele lwa, skrzydłach smoka oraz ogonie skorpiona z żądłem. Wartościowy okaz. - No to miej chociaż wiarę we mnie. Asystentem nauczyciela może nie jestem, ale zrobię wszystko, żeby ten twój realizm przekuć w optymizm. – Odpowiedział mu z uśmiechem na ustach, wzdychając cicho, bo jeśli rzeczywiście Felinus nie kłamał, czekało go nie lada wyzwanie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz komukolwiek przekazywał swoją wiedzę, a z tego powodu nie był również pewien, czy potrafi ująć swoje rady w prostych, zrozumiałych nawet dla laika słowach. – A to już akurat pesymizm… – Zaśmiał się pod nosem, słysząc kolejne słowa Lowella, nie wdając się z nim w dalsze dyskusje. Nie przyszli przecież tutaj po to, żeby się licytować. – Najwyżej spędzimy tutaj więcej czasu. – Skwitował więc jedynie ten krótki wstęp, rozmowę zapoznawczą, koncentrując się na wyłożeniu chłopakowi teoretycznych podstaw zgłębianego przedmiotu. Nie musiał długo czekać na pierwsze pytanie swojego ucznia. Rozmasował palcami brodę, zastanawiając się chwilę, by przypadkiem nie wprowadzić go w błąd. – Właściwie nie… Pamiętaj tylko, że nawet jeśli zamienisz kamień w złoto, to będzie to jedynie jego imitacja, niemająca nic wspólnego z rzeczywistością; wszak każdą zmianę transmutacyjną można odwrócić. – Wytłumaczył rzeczowym tonem, a kąciki jest ust uniosły się jeszcze wyżej, kiedy jego kumpel obrazowo porównał igłę do samochodu. – No widzisz. Szybko łapiesz. – Pochwalił go, chociaż nietrudno było stwierdzić, że trochę przyaktorzył. - Tak, krój też można bez problemu z jego pomocą dopasować. – Potwierdził również przemyślenia Felka, nim przeszedł do dalszej części ich wspólnego treningu, a mianowicie zademonstrowania mu właściwego ruchu nadgarstka, niezbędnego do wykonania ćwiczonego zaklęcia, a także i specyficznej wymowy inkantacji. - Na przykład uzyskanie wyblakłego koloru, krzywizn… ale może się zdarzyć i tak, że przedmiot całkiem ulegnie zniszczeniu. Ponoć można też doprowadzić do jego wybuchu, ale tej informacji akurat nie jestem w stanie potwierdzić. Niewykluczone, że to tylko plotka. – Opowiedział mu także o przykładowych skutkach ubocznych nieprawidłowo rzuconego czaru, a potem już oddał hogwarckiemu asystentowi pole do manewru, samemu obserwując bacznie jego pracę. Pierwsze próby rzeczywiście wyglądały dość mizernie. Lowell pogubił się w dokonywanym dłonią manewrze, a i przekręcił inkantację, ale Theo nie zamierzał go oceniać. Początki bywały trudne. Sam się przecież o tym przekonał, opanowując podstawowe zaklęcia uzdrowicielskie. Prawdopodobnie powinien przerwać Feliemu wcześniej, ale pozwolił mu się jeszcze chwilę pomęczyć, bowiem zajął się rozrysowywaniem na kartce zeszytu schematu, który miał ułatwić chłopakowi zrozumienie następujących po sobie zmian w ułożeniu dłoni. – Spokojnie. Poczekaj, już kończę. – Mruknął pod nosem, a wreszcie podniósł się z obdrapanej sofy, wyciągając do towarzysza przygotowany przed momentem szkic. – Zerknij. Czasami łatwiej pojąć coś, co mamy na papierze. – Zaproponował mu alternatywną metodę, przypominając sobie, że winien doczepić się również jego wymowy. – Co do inkantacji. Abcivio, nie Avbvico. Musisz wypowiedzieć ją łagodniej, jakby wypływa z twoich ust. Ah, i kładziesz akcent na drugą sylabę. Pokażę Ci wszystko raz jeszcze. – Kontynuował swój wywód, a gdy w końcu zamilknął, stanął obok Lowella z wyciągniętą przed siebie różdżką i powoli, najwolniej jak tylko mógł, przesuwał dłoń, demonstrując mu krok po kroku całą czynność. Ponownie wypowiedział także słowo „Abcivio”, w pełni skupiając się na perfekcyjnej wręcz intonacji, a potem skinieniem głowy wskazał koledze, że przyszła kolej na niego. Miał nadzieję, że tym razem pójdzie mu znacznie lepiej.
Mechanika:
Rzuć kostką k100, aby przekonać się jak ci idzie opanowywanie odpowiedniego ruchu nadgarstkiem i inkantacji (możesz próbować do skutku): 1-50 – Po kolejnej demonstracji próbowałeś wyeliminować wcześniejsze błędy. Postępy na pewno były widoczne, ale nadal coś tutaj nie grało. Wykonałeś ruch zbyt szybko/zbyt wolno, a może przy wypowiadaniu inkantacji znowu położyłeś akcent na niewłaściwą sylabę? Wybierz sam, a potem popracuj nad tym drobnym mankamentem (rzuć kostką raz jeszcze) 51-100 – Ani ruch, ani też inkantacja, nie stanęły ci tym razem na drodze do osiągnięcia celu. Wykonałeś płynny ruch nadgarstkiem, w odpowiednim tempie, a łacińskie słowo wypłynęło z twoich ust tak swobodnie i łagodnie jak nigdy wcześniej. Pierwszy etap masz już za sobą!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu także postąpił niezwykle podobnie - wręcz bliźniaczo, jeżeli jakkolwiek można było to w taki sposób nazwać. Zgrabnym chwytem porwał kolejną czekoladową żabę, którą od razu skonsumował, jako że uwielbiał słodycze, by przeczytać to, co niosła ze sobą karta znajdująca się w środku. Pięciokątny kawałek papieru przedstawiał tym razem smoka, a prędzej uściślając - długoroga rumuńskiego. Z karty wyczytał to, iż bardzo często ich rogi były wykorzystywane w celu wytworzenia odpowiednio eliksirów, a w ojczyźnie tego gatunku znajduje się rezerwat zajmujący się badaniem różnych ras magicznych gadów. - A w ciebie to akurat mam. - zaśmiał się nieco, bo nie wątpił w to, że Theo potrafił przekazać odpowiednio wiedzę. Nie bez powodu za czasów przebywania w szkole przecież zajmował odpowiednią fuchę, wypełniając należycie własne obowiązki. Nic nie wskazywało zatem na to, iż miał być gorszy, no ba - kto wie, może okaże się, że nawet lepszy? Tego nie wiedział, pierwszy raz biorąc u niego korki, aczkolwiek był szczerze ciekaw, czy nadal transmutacja będzie długim, żmudnym procesem, czy jednak zmieni się w coś lekkiego i przyjemnego. - To może być dość... ciężkie zadanie. - przekucie realizmu w optymizm w sumie było łatwiejsze od pesymizmu w optymizm, niemniej podobnie męczące. Pierwsze pytanie mogło być nieco zastanawiające, jako że przecież mało kto próbował zmiany wody w radioaktywną ciecz i vice versa. Mimo to takie pomysły pojawiły się pod jego kopułą czaszki, w związku z czym musiał je sobie nieco ukrócić. - Co nie zmienia faktu, że można je wepchnąć w świat mugolski. - zaśmiał się nieco, bo nagłym przybyciem tylu ilości złota mogliby sprawić wiele kłopotów w niemagicznym społeczeństwie. Czarodzieje mogą przecież robić sobie jaja z osób pozbawionych cząstki magii i nikt ich za to nie ścigał - a przynajmniej z tego, co było mu wiadomo, rzadko kiedy się to zdarzało. - Waga też wówczas ulega zmianie? Wiesz, różna gęstość i tak dalej... - nieco się zamyślił na ten temat, przypominając sobie o pewnych zasadach występujących w fizyce; może nie był z nimi aż tak zaznajomiony, ale powszechnie wiadomo, że ta sama objętość nie musi wskazywać na tę samą wagę. - Tylko to jest coś... innego. No, na Merlina, biorę kawałek ubrania i go wydłużam, a tutaj? Tutaj muszę zmienić coś w coś innego. Masakra totalna. - skrzywił się nieco, bo rzeczywiście w jego mniemaniu znacznie trudniejszym zaklęciem było Abvicio. Westchnąwszy ciężej, zaczynał wątpić nieco w to, czy aby na pewno mu się uda, niemniej jednak nie mógł się już wycofywać, w związku z czym musiał się nieco do tej nauki przyłożyć. - Wyblakły kolor i krzywizny to tam pal licho - machnął na to prowizorycznie ręką, bo o ile stawiał na perfekcjonizm w przypadku uzdrawiania, o tyle inaczej sprawa miała się z transmutacją - ale chyba nie chciałbym, żeby ta niepotwierdzona plotka wydarzyła się wprost na naszych oczach. - uśmiechnąwszy się, trochę było w tym racji. Powinni uważać, a Lowell dodatkowo jeszcze wiedział o tym, że jego magiczna, prawa ręka jest nieco... bardziej upośledzona od pozostałej ilości magicznych rąk na świecie, wymagając nieco specjalnej opieki. I, jak się okazało, początkowe próby były co najmniej godne nakręcenia filmiku, bo ciągle się mylił z ruchem różdżką. No ba - nawet udało mu się ładnie i w miarę logicznie przekręcić nazwę, w związku z czym nieco nie był zadowolony z tego, co udało mu się obecnie osiągnąć. Zapytanie się zatem Kaina tego, w jakim spektrum działa nieprawidłowo, pozwoliło mu nieco bardziej zrozumieć złożoność problemu, z jakim obecnie miał styczność. - Jasne, nie ma problemu, panie nauczycielu. Chyba że mam mówić Theo-senpai? - wyszczerzył się widocznie głupio. - Dobra, mam złe skojarzenia, lepiej chyba nie. - parsknął, czekając na to, co tym razem przygotował dla niego kumpel. - Ach, tak, zauważyłem... czasami muszę się jednak ugryźć w ten język. - zazwyczaj nie miał problemów z wymową, co zresztą nie wyróżniało się jakoś szczególnie na tle błędnych narysowań ósemki, która w tym stanie co najmniej wymagała operacji plastycznej. Opuszczony dom był nieco specyficzny, ale też - nic nie stało na przeszkodzie, by usiąść na stoliku, który nieco zaskrzypiał, jakby dając tym samym nieme ostrzeżenie. - Już patrzę... - zerknął na szkic, starając się zrozumieć z niego nieco więcej. W sumie, jak się okazało, gdy zerkał w jego kierunku przez dłuższy czas, tym bardziej przyswajał informacje, co okazało się być zbawienne przy błędach, jakie to wcześniej popełniał. - Spoko, zobaczymy, jak mi za chwilę pójdzie. - pozwolił tym samym na kolejne przedstawienie zaklęcia i poszczególne ruchy dłonią, co umożliwiło mu nieco bardziej pojętne zrozumienie całości działania zaklęcia. Co prawda mistrzem z transmutacji nie był, a jego własny poziom utrzymywał się na dnie Pacyfiku, aczkolwiek starał się nieco więcej z tego zrozumieć. Znowu spartaczył pierwszą próbę, psując nie wymowę, a ruch nadgarstkiem. Nieco powrócił do notatek, by móc z nich wyciągnąć nieco więcej informacji; chociaż ruch był znacznie bardziej staranny, o tyle nadal się mylił i nadal miał pewne problemy pod tym względem. Druga próba przyniosła mniej chaotyczne ogarnianie tego, aczkolwiek nadal potrzebował wszystko doszlifować. Dopiero trzecie podejście zapewniło idealną wymowę, jak i ruch nadgarstkiem, na co szczerze się uśmiechnął. - Okej, jest dobrze, panie Theo-senpai! Czyli przechodzimy do transmutacji przedmiotu, tak? - odsalutował dziecinnie, niespecjalnie się tym przejmując. Bawił się nieźle i to w sumie się liczyło najbardziej. Rozejrzawszy po otoczeniu, to jedna z doniczek na parapecie zwróciła jego uwagę. - Co do zastanowienia się... może doniczkę w jakieś małe wiaderko bym zamienił? - zaproponował, nieco wzruszając ramionami, bo nie wiedział, na jakim poziomie by tę zmianę określił.
- Oho, chyba zaraz obrosnę w piórka. – Zażartował zaraz po słowach kumpla, ale tak naprawdę odczuwał nutę presji, kiedy pomyślał, że przyjdzie mu zasmakować roli nauczyciela. Dawno nie przekazywał nikomu swojej wiedzy, ale cieszył się, że wreszcie nadarzyła się ku temu okazja. Dobrze było wszak opanować umiejętność tłumaczenia nawet skomplikowanych kwestii w prosty, przystępny dla każdego sposób. Wierzył, że uda mu się tego dokonać, dlatego machnął ręką na kolejny, niezbyt optymistyczny komentarz Felinusa, koncentrując się w pełni na wyłożeniu mu teoretycznych podstaw przedmiotu. - Niby można… – Zatrzymał się jednak chwilę dłużej przy dywagacjach na temat zamiany transmutowanych obiektów w złoto, śmiejąc się pod nosem i kręcąc ze zrezygnowaniem głową. Nie byłaby to uczciwa zagrywka, a i pewnie ministerstwo prędko zareagowałoby, gdyby odkryło podobny fortel, ale miło było przecież pomarzyć, czyż nie? – A to akurat bardziej złożona kwestia i sporo zależy od wybranego zaklęcia. Wiele prostych czarów bazuje na transformacji w zakresie jednej tylko cechy, ale akurat Abcivio pozwala zmienić cały ich zestaw… – Mruknął ni to do siebie, ni to do Lowella, zdając sobie sprawę z tego, że tym krótkim wywodem na pewno nie rozwiał jego wątpliwości. – Odpowiadając na twoje pytanie… Tak, możesz zmienić wagę lub gęstość, czy objętość przedmiotu za pomocą Abcivio, jednak w obrębie nieodbiegających od siebie zbytnio wartości. Trzeba w końcu pamiętać, że Abcivio umożliwia transmutację przedmiotu tylko w coś o zbliżonych rozmiarach. Ograniczenia będą natomiast mniejsze chociażby przy Invento. – Starał się ująć poruszony przez kolegę problem jak najzwięźlej, a z tego względu nie był pewien, czy go wyczerpał, ani czy chłopak zrozumiał w ogóle, co miał na myśli. Pozostawała mu nadzieja, że jednak nadają na tych samych falach. - Początki nigdy nie są łatwe, ale uwierz, że z czasem wejdzie ci to w krew. A jeżeli nie szkoda ci galeonów, to istnieje całkiem przydatny przedmiot, który może pomóc ci w nauce. Czarne lustro. Wystarczy, że położysz obok tego lustra transmutowany obiekt, a ujrzysz w nim docelowy wygląd, zaplanowany w ramach rzucanego czaru. Chyba widziałem ostatnio takie w Centrum Affara. – Podzielił się swoimi radami, żałując że nie posiada podobnego zwierciadła w swojej kolekcji. Wydawało mu się, że nie jest mu wcale potrzebne, a jednak teraz, przy okazji wspólnych ćwiczeń, na pewno okazałoby się pomocne. – Nie bez powodu wybrałem na miejsce ćwiczeń taką ruderę. Śmiało, rozwalaj co chcesz. – Pozwolił sobie na przyjacielski przytyk, a potem obserwował już kolejne próby Felka, które wyglądały zdecydowanie lepiej niż te uprzednie. Najwyraźniej udało mu się pojąć, gdzie tkwiły błędy. – Tylko jeśli umiesz udawać głos tych wszystkich podjaranych lasek z hentai. – Znowu parsknął śmiechem, szczególnie wtedy, kiedy jego komentarz tak pięknie zmieszał się ze słowami wypowiadanymi przez Lowella. No cóż, chyba zdążył go uprzedzić w zbereźnych skojarzeniach. Wreszcie hogwarckiemu asystentowi udało się ogarnąć bałagan z wymową, jak i zapanować nad chaotycznym ruchami, a Theo skinął mu głową z uznaniem, nim kolejny raz spojrzał na trafioną w pudełku z żabą kartę. Według zawartej z tyłu notki mantykory podobno nuciły podczas delektowania się swoją ofiarą. Cóż, nic dziwnego, że Ministerstwo Magii nadało im klasyfikację XXXXX, co równoznaczne było z przydziałem im kategorii najgroźniejszych stworzeń. Podobną uzyskały chociażby akromantule. – Elegancko. Tak. – Potwierdził raz jeszcze osiągnięty przez byłego Puchona sukces, a potem schował kartę do kieszeni, podchodząc do niego bliżej. Zza paska spodni znów wyciągnął swoją różdżkę, aby tym razem zademonstrować mu zastosowanie Abcivio w praktyce. – Zaraz do tego wrócimy. Najpierw pokażę ci jak to działa. Niech będzie ta doniczka. – Gestem dłoni wskazał mu, żeby się nie śpieszył, a potem wypowiedział płynnie inkantację, wykonując nadgarstkiem manewr, który jeszcze chwilę temu przysporzył Lowellowi wiele problemów. Bez problemu zamienił stojącą na parapecie ceramikę w uśmiechającego się do nich pluszowego misia, a że nie chciał odbierać kumplowi obranego za cel obiektu, zaraz po tym rzucił na zabawkę Disabcivio: proste przeciwzaklęcie, o którym zamierzał jeszcze dzisiaj Feliemu wspomnieć. – Proste, nie? – Posłał mu szeroki uśmiech, a potem przypomniał sobie, czego jeszcze od niego potrzebował. – Wiaderko brzmi w porządku, ale musisz mi przedstawić więcej szczegółów. Jaki kolor i kształt chciałbyś otrzymać? Jakieś zdobienia? Bez takich informacji trudno mi będzie ocenić, czy udało ci się osiągnąć oczekiwany rezultat. – Poprosił go o rozwinięcie tematu, a potem już rozłożył szeroko ręce, pokazując tym gestem, że oddaje mu pełne pole do popisu. Sam usiadł na oparciu zakurzonego fotela, bacznie obserwując postępy swojego ucznia.
Mechanika:
Rzuć kostką k100, aby przekonać się jak ci idzie opanowywanie odpowiedniego ruchu nadgarstkiem i inkantacji (możesz próbować do skutku): 1-5 – Niektórzy rodzą się z naturalnym talentem do transmutacji… ale ty ustawiłeś się chyba w innej kolejce. Wystarczyło, że machnąłeś różdżką nad doniczką, kiedy wywołałeś głośny, acz niegroźny wybuch. Elementy ceramiki rozsypały się po całym pomieszczeniu w drobny mak. 6-40 – Najtrudniejszy pierwszy krok… chociaż drugi i trzeci też nie wypadł wcale najlepiej. Po dwóch pierwszych próbach nie wydarzyło się zupełnie nic. Dopiero za trzecim razem udało się osiągnąć efekt, ale chyba nie taki, jakiego oczekiwałeś. Transmutowane przez ciebie wiaderko wygląda pokracznie i z pewnością nie spełniłoby swoich celów. 41-80 – Nie jest źle. Otrzymałeś całkiem ładne wiaderko i gdyby nie przekazane przez ciebie informacje, można by pomyśleć, że nie potrzebujesz wcale kolejnej lekcji. Niestety, i ty i Theo dobrze wiecie, że pozostało kilka niedoróbek do dociągnięcia. Możesz sam wybrać drobną wadę przedmiotu: czy wiaderko przybrało inny, nieplanowany kolor, czy może jest w którymś miejscu pęknięte. 81-100 – No no! Wygląda na to, że możesz ukryć swój pesymizm, czy realizm – jeden psidwak – głęboko do kieszeni. Przepiękna, idealna transmutacja, która powinna napawać cię dumą!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Na twarzy Lowella pojawił się szeroki, widoczny uśmiech, którym to starał się przykryć nieco parsknięcie. Niestety się nie udało, a gdy stawiał na naturalne zachowanie, wszystko, czego się podejmował, było nieco chaotyczne i naprawdę szczerze. - I wylecisz w pizdu daleko? - musiał dodać ten komentarz, bo w sumie tak mogło być. Ego również osiągnęłoby jakieś apogeum, sam w sumie nie wiedział, jak miałby to ubrać w słowa, dlatego postanowił postawić na luźny ton rozmowy i nauki. Sam kiedyś nieco się stresował, niemniej jednak wiedział, że wraz z kolejnymi ćwiczeniami w sumie to się kończy i na salony wchodzi ta pewność siebie konieczna w celu przekazania odpowiedniej wiedzy. - Niby... - wyszczerzył się, bo nie wątpił w to, że za taki proceder dostałby co najmniej po dupie od Ministerstwa Magii, mandacik i proces karny w ramach złamania jakiegoś zapisu, o którym zapewne nie wiedział. Nie studiował prawa, ale pewne rzeczy pozostawałby naturalnie wbite w świadomość. Oszustwo w postaci przekazania tego typu rzeczy zapewne zakwalifikowałoby się do tego, by zapewnić mu nieco "prawniczego" zesrania się w gacie i błagania kogokolwiek o pomoc. Nic dziwnego zatem, że wpadał sobie na taki pomysł, ale nie zamierzał go jakkolwiek realizować. - Dlatego pewnie mi to niespecjalnie będzie chciało wyjść na początku. Łatwiej jest po kolei, małymi kroczkami. - nic dziwnego. Przejawiając śmiesznie różne i skrajne działania, o ile dawał sobie rady z innymi zaklęciami, tak o tyle jednak Abcivio wykraczało poza jego iloraz inteligencji. - Och, rozumiem. Czyli, jak uda mi się zapanować nad Abcivio, w sumie łatwiej będzie chyba z Invento. - miał taką nadzieję, choć mógł sobie wierzyć w te piękne bajeczki, bo ze swoim darem to mimo wszystko musiał uważać. Ktoś z góry źle rozdał statystyki i rzucił kostką, zapominając właśnie o dziedzinie przemiany jednej rzeczy w drugą. - Na razie nieco oszczędzam, ale jak zobaczę, na jakim gruncie stoję, to zapewne się na to skuszę. - oznajmił szczerze, bo szykowało mu się wiele zmian w życiu, które może nie były jeszcze pewne, ale nie chciał obudzić się pewnego dnia kompletnie nieprzygotowany. Skoro już coś planował, to zamierzał się tego trzymać w odpowiedniej kolejności. - Czy mi się wydaje, czy kiedyś Nessa dawała ogłoszenie w tej sprawie? Miała parę rzeczy na zbyciu... - mruknął sam do siebie, nie wiedząc, czy mu się to przyśniło, czy jednak naprawdę się stało, aczkolwiek zamierzał przejrzeć archiwalne ogłoszenia i być może udałoby mu się coś w tej kwestii wskórać. - Nie zdziwiłbym się, gdyby ta rudera do kogoś należała, a za kilka minut dostaniemy wpierdol. - w sumie takie rudery jednak do kogoś należały i nigdy nie były bezpańskie. Do tego, jakby nie było, każdy mógł do nich wejść. Natrafienie na dość nieprzyjemną osobę znajdowało się w spektrum całkiem wysokiego prawdopodobieństwa. - JA NIE DAM RADY? Potrzymaj mi piwo! Nie no, nie dam rady, gardło bym sobie wyrwał. - parsknąwszy, też, chyba miał resztki godności, by nie zachowywać się jak podjarane laski z tego typu rzeczy. Pomijając już fakt, że nie był kobietą i nie nadawał się do ecchi, to chciał zostać zapamiętany inaczej niż idealny naśladowca zachowania dziewczyn z anime, które chcą zwrócić na siebie uwagę statystycznego, szarego Kowalskiego w wersji japońskiej. Dużo na własne oczy widział i naprawdę hentai były niczym w stosunku do przeglądania innych, mniej stosownych treści. I udało się. Ruch nadgarstkiem w postaci ósemki już mu się nie plątał, natomiast wymowa pozostawała w sferze płynnej, bez błędów. Podczas krótkiej przerwy, przyglądając się karcie jednego ze smoków, co nieco postanowił się na temat długoroga rumuńskiego dowiedzieć. Jak się okazało, to właśnie w tym rezerwacie dochodziło do ich rozmnażania, by rogi zostały sklasyfikowane jako materiały handlowe klasy B. Sam wygląd był w pewnym stopniu niesamowity - jak często spotyka się w sumie istotę o złotych, błyszczących rogach? No właśnie. Na tyle długich, że umożliwiały one przypieczenie ofiary własnym, ognistym oddechem. - Okej, zamieniam się we wzrok i słuch. - przyglądał się uważnie kolejnym poczynaniom Theo, nie chcąc niczego tym samym przegapić. Każda wiedza była na wagę złota i nawet jeżeli nie udałoby mu się opanować tego uroku, to informacje były wystarczające, by nieco mógł z tej lekcji wyciągnąć. Manewr pozostawał nieco trudny, w związku z czym to właśnie na nim chciał skupić całkowicie znajdującą się pod kopułą czaszki uwagę. Znajdująca się na parapecie ceramika, nieco stara i popękana, uległa zamianie na pluszowego misia, na co podniósł brwi, lekko się uśmiechając. No, niezłe rzeczy chodziły po głowie Theo na pierwszą myśl. - Wygląda prosto, ale czy ja wiem... Dobra, zobaczymy. - przygotował różdżkę, by nieco się rozgrzać jeszcze przed oficjalnym rzucaniem zaklęć transmutacyjnych. - Najprostsze w życiu, nieco szarawe wiaderko. Zanosiłeś kiedyś węgiel do pieca? W sumie takie sobie wyobraziłem, co prawda nie nowe, z pewnymi wgnieceniami, no ale... - wziął głębszy wdech, by nieco bardziej się skupić na tym wszystkim. Mocniejszy chwyt na różdżce, spojrzenie zawierające w sobie nutę determinacji, a do tego odpowiednie podejście. Oczyściwszy umysł ze zbędnych myśli, wyobraził sobie przedmiot, by następnie wykonać odpowiedni ruch różdżką i pozwolić na to, by słowa wydostały się z jego ust. - Abcivio. - starał się jak mógł, a stara doniczka uległa przemianie w wiaderko, o którym mówił. No dobra, nie do końca, bo rączka była trochę popękana, a na bokach znajdowały się niedotransmutowane elementy poprzedniego przedmiotu, na co lekko się skrzywił, gdy bardziej się przyglądał powstałemu obiektowi. Zmarszczywszy brwi, spojrzał pytająco w kierunku nauczyciela, nieco zastanawiając się nad tym, co powiedzieć. - No, mamy trochę niby wiaderko, niby częściowo doniczkę... - podrapał się po głowie, nieco skonfundowany tym wszystkim.
Nie potrafił zareagować na komentarz Lowella inaczej jak po prostu głośnym śmiechem, co może i na dobre mu wyszło, bo przynajmniej nie pompował dalej na siłę swojego ego. Co prawda zaklęcia transmutacyjne nie sprawiały mu większych kłopotów, ale trochę mu jeszcze brakowało do osiągnięcia w tej dziedzinie perfekcji. – Niby… – Powtórzył za to po kumplu, unosząc kąciki ust w tajemniczym półuśmiechu, bo trudno było nie wyobrazić sobie tej góry pieniędzy, którą można by zarobić w mugolskim świecie na nie do końca legalnym, acz sprytnym procederze. – Lepiej nie próbować. – Mimo wszystko odezwał się w nim wewnętrzny głos rozsądku i sprawiedliwości, które nie pozwalały na nierozmyślne łamanie przepisów prawa i zadzieranie z czarodziejskimi organami ścigania. Wolał odrzucić te mrzonki na bok i skupić się na przekazywanych Felinusowi instrukcjach, żeby ułatwić mu dość żmudny i skomplikowany tok nauki. - Początki nigdy nie są idealne. Ważne, żeby się nie poddawać i analizować wszelkie pomyłki, a wtedy z każdą próbą będzie coraz lepiej. Musisz zanotować w pamięci ewentualne braki i niedoróbki, żeby wiedzieć nad jakimi zmianami jeszcze popracować. Kształt, kolor, materiał… W praktyce łatwiej będzie ci to wszystko zrozumieć. – Nie chciał dalej zamęczać go teorią, wiedząc że przeładowanie informacjami może poskutkować zgoła odmiennym, niekorzystnym rezultatem. Nie ignorował jednak również zadawanych przez niego pytań. – Dokładnie tak. Można powiedzieć, że Invento to taka rozwinięta forma Abcivio. Działa bardzo podobnie poza tym, że pozwala wywrzeć większy wpływ na rozmiar transmutowanego przedmiotu. – Nie uciekał się do podręcznikowych sformułowań, starając się wyjaśnić wszystko w jak najprostszy sposób. – A nie wiem… – Odniósł się również do wspomnianego ogłoszenia wystawionego przez Nessę. Ostatnimi czasy niespecjalnie je śledził. – Na spokojnie, może nie będzie ci wcale potrzebne. Wiesz, czarne lustro to tylko taki bajer, ułatwienie… ale można sobie poradzić i bez niego. – Machnął ręką w nonszalanckim geście, wierząc że wyobraźnia Feliego warta jest więcej niżeli obraz ukazywany w magicznym zwierciadle. - Co ty. Gdyby tak było, już dawno dostałbym wpierdol. Sam ćwiczę w tej ruderze od kilku miesięcy i jeszcze nikt nigdy nie próbował mnie stąd wywalić. – Nie obawiał się o nieproszonych gości, chociaż zaczął się zastanawiać czy rzeczywiście była ona tak bezpańska, jak sugerowałby jej stan… i czy ministerstwu nie przeszło nigdy przez myśl, żeby ją odnowić? Co by nie powiedzieć, ulokowana była tuż za parkiem i trochę szpeciła piękny krajobraz wokoło. Przez moment gotów był uwierzyć, że Lowell wzniesie się na wyżyny swoich możliwości wokalnych i aktorskich, faktycznie udając napaloną pannę z nieprzyzwoitych japońskich bajek. Nic więc dziwnego, że ostatecznie westchnął odrobinę rozczarowany jego odwrotem. – Dobra, dobra. Na piwo i hentaie przyjdzie pora później. Na razie wracajmy do nauki. – Przypomniał im obu o właściwym celu spotkania, a potem już zajął się demonstrowaniem hogwarckiemu asystentowi kolejnych ruchów, jak i wypatrywaniem u niego ewentualnych błędów. Póki co nie miał jednak większych uwag, a nawet skinął głową w pochwalnym geście, widząc że chłopak coraz sprawniej wykonuje stosunkowo trudny manewr nadgarstkiem. – Zanosiłem… Spoko, chyba myślimy o tym samym. Dajesz. – Uzgodnili wspólną wersję wydarzeń, a dokładniej mówiąc finalny efekt zaklęcia, jaki wymyślił sobie Felek, a potem Theo oddał już swojemu uczniowi pełne pole do popisu, w duchu trzymając za niego kciuki. Miał świadomość tego, że wcale tak łatwo jak obiecywał nie będzie, ale nie zamierzał potęgować jego stresu. - Ej, nie jest źle. W sumie dokonałeś wszystkich niezbędnych modyfikacji, poza tym że nie utrzymałeś czaru wystarczająco długo… ale kolor się zgadza… – Przerwał na moment, postukując w ni to wiaderko, ni to doniczkę. – …materiał też niezgorszy. Można by lepiej uformować kształt, ale jak na pierwszy raz jest całkiem dobrze. – Poklepał go po ramieniu, wyciągając swoją różdżkę, jednak tym razem postanowił podzielić się swoją wiedzą z Lowellem. – Spróbujemy raz jeszcze, ale zanim to zrobimy patrz uważnie na moją dłoń. – Uprzedził go, że za chwilę nastąpi pokazowy numer, a potem powoli przesunął ręką w powietrzu, wypowiadając głośno i wyraźnie inkantację „Disabcivio”. – Przeciwzaklęcie jest znacznie prostsze niż samo Abcivio, więc nie powinno ci sprawić żadnych kłopotów. – Nie mamił go wcale słodkimi kłamstewkami. To była szczera prawda. Po prostu nie chciał zaczynać ćwiczeń od dupy strony. Skinieniem głowy wskazał mu na transmutowaną na powrót do swego wyglądu doniczkę. – Pozostańmy przy tym wiaderku do zanoszenia węgla. Rzucając zaklęcie, spróbuj najpierw zwizualizować sobie w głowie planowany efekt w całości, a potem skup się na każdej zmianie z osobna. Pomyśl o barwie, materiale z jakiego ma być wykonany, uformuj w wyobraźni kształt… i nie przerywaj czaru przedwcześnie. Lepiej zbyt długo niż za krótko. – Próbował jeszcze wyciągnąć do niego pomocną dłoń i uraczyć kilkoma wskazówkami, a zaraz po tym uniósł do góry dłoń, przypominając sobie o jednej rzeczy. – Ah, i tym razem po dokonanej transmutacji, spróbuj również skorzystać z Disabcivio, przywracając transmutowanemu obiektowi jego pierwotną aparycję. – Przedstawił pokrótce plan działania, oczekując na kolejne próby najwyraźniej w pełni skoncentrowanego na zadaniu Felka.
Mechanika:
Rzuć kostką k100, aby przekonać się jak ci idzie opanowywanie odpowiedniego ruchu nadgarstkiem i inkantacji (możesz próbować do skutku): 1-3 – Niektórzy rodzą się z naturalnym talentem do transmutacji… ale ty ustawiłeś się chyba w innej kolejce. Wystarczyło, że machnąłeś różdżką nad doniczką, kiedy wywołałeś głośny, acz niegroźny wybuch. Elementy ceramiki rozsypały się po całym pomieszczeniu w drobny mak. 4-30 – Najtrudniejszy pierwszy krok… chociaż drugi i trzeci też nie wypadł wcale najlepiej. Po dwóch pierwszych próbach nie wydarzyło się zupełnie nic. Dopiero za trzecim razem udało się osiągnąć efekt, ale chyba nie taki, jakiego oczekiwałeś. Transmutowane przez ciebie wiaderko wygląda pokracznie i z pewnością nie spełniłoby swoich celów. 31-70 – Nie jest źle. Otrzymałeś całkiem ładne wiaderko i gdyby nie przekazane przez ciebie informacje, można by pomyśleć, że nie potrzebujesz wcale kolejnej lekcji. Niestety, i ty i Theo dobrze wiecie, że pozostało kilka niedoróbek do dociągnięcia. Możesz sam wybrać drobną wadę przedmiotu: czy wiaderko przybrało inny, nieplanowany kolor, czy może jest w którymś miejscu pęknięte. 71-100 – No no! Wygląda na to, że możesz ukryć swój pesymizm, czy realizm – jeden psidwak – głęboko do kieszeni. Przepiękna, idealna transmutacja, która powinna napawać cię dumą!
W przypadku Disabcivio nie musisz rzucać kostką. Możesz dowolnie dobrać liczbę prób i efekty.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Na komentarz o tym, że lepiej nie próbować, nieco się zaśmiał, próbując powstrzymać bardziej donośny śmiech, aczkolwiek sam nie zamierzał zwracać na siebie uwagi organów ścigania. Nie brakowało mu wrażeń w życiu, a przede wszystkim nadal czuł, że musi unikać niebezpieczeństw, skrajnego podejścia i braku myślenia o samym sobie. Co z tego, że zmienił się dla innych, skoro wcześniej zatracił się w myśleniu ponownie w postaci stawienia bliskich na piedestał, a siebie samego gdzieś poniżej, byleby nie zwracać na to uwagi. Skrajność przeistaczała się w kolejną skrajność, pęknięte słowa znaczyły tyle, co zwyczajne nic. Musiał wziąć się w garść - i choć często kusiło go do wzięcia eliksiru czuwania, gdzieś wewnątrz się denerwował nawet, nie mogąc przełknąć tego, iż się uzależnił, nie zamierzał ponownie bawić się w czytanie zapisów - tym razem czarodziejskich - by nieco je naciągać. Życie dorosłe rządziło się innymi zasadami niż życie szkolne i musiał to uszanować. - O tym wiem. Gdyby były zawsze idealne, to satysfakcja z nauczonego zaklęcia znajdowałaby się na zdecydowanie niskim poziomie. - nieco się uśmiechnął, co dodało mu uroku na twarzy, wszak kiedyś rozmawiał na ten temat z Julią. Inaczej wygląda wyścig, gdy człowiek obejmuje prowadzenie już na samym starcie, dalej mogąc myśleć tylko o niebieskich migdałach, a inaczej wygląda wtedy, gdy należy włożyć w to trochę wysiłku, by nie pozwolić innej osobie wygrać. Nie inaczej było właśnie w tym przypadku. - Czyli można powiedzieć, że Invento to następna ewolucja Avcivio! Czuję się tak, jakbym grał w Poksy. - wyszczerz pojawił się na ustach, gdy mimo wszystko i wbrew wszystkiemu znalazł powiązanie z pewną mugolską serią, jaka to zawładnęła serca dzieciaków na początku XXI wieku. - Znam swoje możliwości względem transmutacji, Theo. Nie sądzę, bym na początku dawał sobie rady bez tego. - słowa te nie były chłodne, a prędzej szczere i ukazywały realne podejście do tematu. Asystent nauczyciela uzdrawiania nie był dobry we wszystkim - a transmutacja pozostawała właśnie tym przedmiotem, jaki to znacząco posiadał obniżony poziom w jego wydaniu. Niezależnie od tego, jak by się przykładał. - Szczerze? Nikt, absolutnie nikt tutaj nie przychodzi? W sumie, lepiej dla nas. - wzruszywszy ramionami, nie miał innego wyjścia - przecież, jakby nie było, sytuacja pozostawała dla nich wyjątkowo korzystna. Zero osób, które alarmowałyby swoją obecność poprzez skrzypiące deski, jak również zero osób, które chciałyby im sprzedać za darmo wpierdol. No, prawie za darmo - zabierając oczywiście portfele i drewniane patyczki. Sam też nieco się dziwił, że nikt nie zamierzał podjąć się remontu tych włości - jakby nie było, nie wpisywały się one aż nadto w krajobraz. Zazwyczaj nie zawodził, ale, gdyby stał obok siebie i usłyszał ten pisk dziewczyny z hentaiów, na pewno by dał sobie w pysk. Wolał uniknąć cringe'u przelewającego się przez puchońskie serduszko, w związku z czym obecnie się powstrzymał. - Czekaj, czy ty mi proponujesz oglądanie japońskiego anime porno? - zaśmiał się, podnosząc brwi; próbował się nieco powstrzymać przed tym gestem, niemniej nie udało mu się to w odpowiedni sposób. Usta zakrył zatem dłonią. Mimo to przeszedł do ćwiczeń, bo o samym Abcivio nie mógł myśleć, a musiał działać, choć ósemka wyszła mu o niebo lepiej. - Mieszkałeś na wsi? - spojrzał na niego zaintrygowany, bo w centrum mało kto podejmował się korzystania z czegokolwiek innego niż z centralnego ogrzewania. Potem przeszedł do realnej próby i, jak się okazało, nie było wcale aż tak źle. Owszem, mogło pójść lepiej, ale jak na początek miał prawo być z siebie dumny. - Wiaderniczka, jestę wynalazcę. - chyba nieco nie nadawał się na ucznia, skoro postanowił sobie z tego robić jaja, aczkolwiek potem zamienił się w pełni w słuch. Poklepanie po ramieniu przyjął pokrzepiająco, by następnie zerknąć tam, gdzie mu powiedział kumpel. - Dobrze, patrzę uważnie na twoją dłoń. - powtórzył, powstrzymując dziwny napad głupawki, który potrafił uderzyć go wtedy, gdy za bardzo się rozluźniał, a gdy również musiał się skupić. Było to jednak wyjątkowo ciężkie, jako że mózg działał obecnie nieco inaczej i chciał znajdować najśmieszniejsze aluzje w każdym możliwym zakątku poniszczonego, starego domu. - Ej, ale fajne! - oczywiście, że tak zareagował, by następnie nieco ochłonąć. - Wiesz, nie powinno, a rzeczywistość... zawsze jest zaskakująca. - prychnął z bananem na gębie, bo znał swoje słabe strony i to, że akurat udało mu się coś trudniejszego, wcale nie oznaczało, że mógł sobie dać rady z czymś znacznie łatwiejszym. - Dobra, spróbuję, może dam rady... - chwycił różdżkę w dłoń, by następnie uważnie wyobrazić sobie piękne wiaderko do zanoszenia węgla. Oczywiście normalnie w środku byłyby czarne, brudzące kamienie, aczkolwiek obecnie musiał się powstrzymać przed tym elementem wystroju, skupiając się zarówno na uchwycie, jak i na ewentualnych zdobieniach, choć tych dużo nie było. Polegały one przede wszystkim na prawidłowym wyobrażeniu sobie śruby trzymającej metalową rączkę, byleby nic nie było zardzewiałe lub powiązane z poprzednim przedmiotem. Skupienie wzniosło się na wyżyny, choć pierwsza próba - Abcivio. - wcale nie przyniosła wymaganych efektów. Zaklęcie w ogóle nie zadziałało, na co się nieco skrzywił, poprawiając chwyt i starając się wykonać bardziej poprawną ósemkę, byleby nie być uczniem wstydu dla Kaina. Jakby nie było, ten starał się go nauczyć, więc nic dziwnego, że wkładał w tę czynność cały umysł. - Abcivio. - druga próba również nie przyniosła niczego dobrego; przedmiot, który z powodzeniem mógłby nieco przysłużyć się potencjalnemu fanowi roślin, przemienił się w jakieś pół-wiadro, by następnie powrócić do pierwotnej postaci. Lowell przeklął w myślach, decydując się na kolejną próbę. - Abcivio. - wziął głębszy wdech, a zamach różdżką był jak najbardziej poprawny. Niestety - gdyby chciał przenieść tym cudem tworzenia węgiel, na pewno rozsypałby go na schodach, w związku z czym nieco się skrzywił. - Dobra, to wiaderko jest upośledzone, wracamy do doniczki... - oznajmiwszy, zerknął na Theo, by następnie wziąć głębszy wdech i skupić się na formule kolejnego uroku. - Disabcivio. - lekki błysk światła wydostał się z końca drewnianego patyczka, aczkolwiek nie zadziałało to w żaden sposób. Kolejna próba również nie przyniosła wymaganego efektu, w związku z czym Felinus już wiedział, że dobra passa skończyła się w momencie narodzin czy innej bzdety we własnym życiu. Mimo to nie poddawał się, chcąc przywrócić pokracznemu przedmiotowi jego poprzedni kształt. Jeszcze raz, jeszcze raz, różdżka szła co chwilę w ruch, ale dopiero szósta próba pozwoliła mu na normalne odczarowanie transmutowanej rzeczy. Doniczka stanęła przed nimi w swojej oryginalnej postaci, mając kilka mniej lub znacznych pęknięć na powierzchni. Przypominały one nieco sieć. - Okej, stary, czy to jest aby na pewno dobry pomysł, by mnie dalej uczyć? Ale tak szczerze się pytam. - pokręciwszy głową, czekał na kolejne decyzje ze strony Theo, bo coś nie szykował się łatwy powrót do domu, jeżeli chcieliby, żeby asystent nauczyciela uzdrawiania lepiej zapanował nad tymi zaklęciami.
Nie mógłby się z Felinusem nie zgodzić, dlatego skinął mu głową na znak zrozumienia. Sukces okupiony wysiłkiem zwykle smakował o wiele lepiej. O ile jednak dobrych chęci nie sposób było Lowellowi odmówić, tak Theo odnosił wrażenie, że chłopak jest dzisiaj co najmniej rozkojarzony: wszak po raz kolejny już przekręcił inkantację opanowywanego zaklęcia, co sprawiło, że jego nauczyciel pokręcił ze zrezygnowaniem łepetyną. – Abcivio. ABCIVIO. – Powtórzył dość wymownie, ale jakoś nie potrafił się na niego zbyt długo wściekać, zwłaszcza kiedy ten wspomniał o pokemonach. – Mniej myślenia o Charmanderach, więcej o transmutacji, młody trenerze. – Załagodził to wytknięcie błędów żartobliwym tonem, ale czuł, że jakoś musi przywołać swojego ucznia do porządku, bo o ile luźna atmosfera nie była niczym złym, tak tym razem najwyraźniej nie służyła wspólnym ćwiczeniom. - Czasami dobrze skorzystać z takich ułatwień, ale wiesz… to też w pewnym sensie pułapka, bo potem trudno poradzić sobie bez nich. – Uczciwie uprzedził go, że używanie czarnego lustra ma też swoje wady, ale oczywiście nie zamierzał go odwodzić od tego zakupu, skoro sam wcześniej go polecał. Po prostu przypominał o zdrowym rozsądku. – Nieraz ktoś się tu zakręci, ale nikt nie rości sobie praw do nieruchomości. – Mało co nie parsknął śmiechem, kiedy zdał sobie sprawę, że nieplanowanie wpadł w sidła fachowej terminologii, która w przypadku pogawędki z kumplem wybrzmiała wyjątkowo sztucznie i nienaturalnie. A propos śmiechu… jednak długo nie wytrzymał, bo nagle w jego wyobraźni wyrosła wizja wspólnego hentaiowego seansu. – A co? Myślisz, że Max mógłby być zazdrosny? – Uniósł brwi, nie mogąc sobie darować tego komentarza, nawet jeśli nie myślał poważnie o wcześniejszym zaproszeniu. Po tym wolał już chyba do tego tematu nie wracać… - Ja nie, ale miałem wielu mugolskich znajomych, więc spokojnie. Krowę na żywo widziałem, a i takie wiaderka kiedyś też. – Rozwiał również jego wątpliwości a propos sielankowego życia na wsi, a potem przewrócił z rozbawieniem oczami, nie mogąc uwierzyć, jak dobry nastrój, pomimo wielu transmutacyjnych porażek, towarzyszy jego kamratowi. Cóż, lepiej dla niego, że robił sobie z tego jaja, zamiast załamywać się ewentualnymi niepowodzeniami. Kontynuował wedle uprzednio założonych reguł. Najpierw krótki wykład, potem demonstracja przeciwzaklęcia, ale intuicja podpowiadała mu, że powinni zmienić zasady gry. Potrzebował jednak chwili, żeby odnaleźć w odmętach pamięci inne, może nieco bardziej przydatne wskazówki, które przyświecały również początkom jego przygody z transmutacją. – Bez pośpiechu. Pełne skupienie. Wierzę, że dasz sobie radę. – Na razie po prostu zachęcał kolegę do wzmożonej pracy, pozwalając również i samemu sobie na obmyślenie innej strategii. Oczywiście nie przestawał obserwować ruchu jego nadgarstka, słuchał także uważnie jego wymowy. Nie przerywał jednak, nie chcąc wybić go z rytmu. Stwierdził, że przyjdzie na to odpowiednia pora. Pierwsze Abcivio nie przyniosło rezultatu, co skwitował niezadowolonym pomrukiem, którego nijak nie był w stanie powstrzymać. Powinien, bo nie było to wcale zachowanie grzeczne, a przecież rozczarowany był nie tyle potknięciami swojego ucznia, co raczej sobą samym. Wiedział bowiem, że i na nim ciąży ogromna odpowiedzialność, a jako bardziej doświadczony winien zrobić więcej, by ułatwić Feliemu tę drogę przez mękę. – Wiesz co… Czekaj. Chociaż dobra, fakt. Najpierw wróćmy do doniczki. – Próbował go zatrzymać, ale ostatecznie pozwolił mu jeszcze na heroiczną walkę z Disabcivio, która nie napawała wcale optymizmem. Jeśli już jednak doszukiwać się jakichś plusów, to w tym przypadku Lowellowi przynajmniej udało się po dłuższym czasie przywrócić doniczce jej oryginalny wygląd. Trzeba było się cieszyć z takich drobnostek. - No okej, to szczerze odpowiadam. Marnie to wygląda, ale ogarniemy. Mam zresztą pewien pomysł. – Przerwał wpół słowa, jakby próbował jeszcze przekonać samego siebie, że wypracowany w myślach scenariusz ma jakikolwiek sens, ale w sumie… czy mieli cokolwiek do stracenia? – Zostańmy przy tym wiaderku, jeśli chodzi o finalny efekt, ale… spróbuj przemieniać doniczkę sukcesywnie, krok po kroku, cecha po cesze. Najpierw skup się na kolorze, potem na kształcie w zarysie, później na zdobieniach i tak dalej. Za każdym razem dokonuj drobnych modyfikacji. O, w ten sposób. – Wyminął go, stając tuż przed nim, a potem poruszał dłonią, koniuszkiem różdżki celując w transmutowany przedmiot. Cała doniczka wraz z tkwiącą w niej, podgniłą rośliną, przybrała srebrzystą barwę, a z każdym następnym czarem coraz bardziej przypominała to przeklęte dla Felinusa wiaderko. Na koniec Theo rzucił również Disabcivio, przywracając kumplowi obiekt do ćwiczeń. – Kumasz o co chodzi, no nie? Krok po kroku, aż do wiaderka. Potem rzucasz przeciwzaklęcie i próbujesz raz jeszcze, ale tym razem zmieniając wszystkie cechy przedmiotu za pomocą jednokrotnego Abcivio. – Spojrzał na niego nieco zdezorientowany, bo nie był pewien czy właściwie i jasno wytłumaczył swoją wizję, a chciał mieć pewność, że chłopak pojął w czym rzecz. Dopiero gdy utwierdził się w tym przekonaniu, odsunął się na bok, podpatrując poczynione (lub nie) przez niego postępy.
Mechanika:
Rzuć kostką k100, aby przekonać się jak ci idzie opanowywanie zaklęć Abcivio i Disabcivio (możesz próbować do skutku): 1-10 Może powinieneś jednak spisać ten dzień na straty? Wystarczyło, że skierowałeś koniuszek różdżki w stronę doniczki, kiedy wiązka światła rozbłysnęła, oślepiając i ciebie, i Theo. Chwilę później nastąpiła głośna eksplozja, a odłamki transmutowane przedmioty rozprysły się po pomieszczeniu. 11-50 Pomysł nie był chyba taki głupi. Kolejno zmieniałeś cechy przedmiotu, w konsekwencji otrzymując upragnione wiaderko. Poczyniłeś również pewne postępy w zakresie nauki przeciwzaklęcia, bo bez problemu przywróciłeś doniczce jej pierwotny wygląd. Niestety, kiedy przyszło do wprowadzenia wszystkich modyfikacji jednym zaklęcie, znowu zgubiłeś gdzieś swój rytm. Efekt? Wiaderko nie tylko wyglądało jak upośledzone, ale zaczęło się rozpadać na twoich oczach. 51-100 Podszedłeś na poważnie do swojego zadania, a pełne skupienie wreszcie zaprocentowało widocznymi efektami. Stopniowa zmiana cech nie przysporzyła ci większych kłopotów, podobnie jak i Disabcivio. Nie wiadomo czy to właśnie drobne sukcesy wpłynęły na podniesienie morali, czy może podzielenie skomplikowanego procesu na czynniki pierwsze pozwoliło ci połączyć wszystkie etapy w jedną spójną całość, ale… udało ci się otrzymać niemalże idealny efekt także przy jednorazowym użyciu Abcivio. Brawo!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam nie wiedział, czemu jest tak rozkojarzony. O niebieskich migdałach nie myślał, o innych rzeczach również, ale wiedział jedno - zawsze, gdy się rozluźniał, miał ostatecznie problem z powagą. Doskonale pamiętał, jak dostał głupawki podczas haftowania wzoru na bluzie i równie doskonale pamiętał, jak twarde było uderzenie egzemplarza księgi od osoby nauczającej tej dość trudnej czynności. Chyba wolał nie wiedzieć, co to dokładnie jest i z czego się wywodzi - po prostu nie. - Dobrze, miszczu, NIE JEDZ MNIE. - zaśmiał się nieco, choć wiedział, że sytuacja wymyka się spod kontroli, bo nie mógł się ogarnąć. Naprawdę nie chciał stawiać wokół własnego umysłu barier, jako że wiązałoby się to z prędzej żmudnym procesem nauki, w związku z czym wziął głębszy wdech. - Daj mi chwilę, ja tak mam, że mi czasami odbija. - podniósł obronnie ręce, by następnie na krótki moment się przymknąć i skupić w pełni na wewnętrznym spokoju. Co prawda nieco uśmiech zleżał, ale gęba i tak już go bolała od ciągłego podnoszenia kącików ust do góry, w związku z czym nieco z ulgą przyjął tę krótką, acz istniejącą możliwość. - I tak sobie nie radzę bez nich, lmao. - machnął na to już ręką, bo co jak co, ale na mistrza transmutacji raczej się nie zapowiadał. I w sumie na to nie narzekał, bo ogólnie sam fakt używania tej dziedziny w celu zamiany jednego przedmiotu w drugi brzmiał dla niego wysoce nierealnie. - Aż dziwne, ja bym zapewne sobie rościł. - odpowiedział na słowa dotyczące posiadłości, bo o ile obecnie miał swój dom, o tyle jednak na miejscu innych osób zapewne by się postarał to doprowadzić do stanu większej używalności. Najwidoczniej był jednym z nielicznych. - Mam go zapytać? - wyszczerzył się widocznie, bo był debilem i potrafił coś takiego zrobić. Mimo to podejrzewał, że nie spotkałoby się to trochę z zadowoleniem, choć oczywiście mógłby się mylić. Samemu unikał takich sytuacji, prędzej wewnątrz nie czując się dobrze, gdyby do czegoś takiego doszło. - O panie, magia, a doiłeś kiedyś krowę? - zapytał się, choć oczywiście nie wymagał odpowiedzi. Sam się tym kiedyś zajmował, w związku z czym niestraszne były mu tego typu rzeczy, choć wiadomo - osoby kompletnie nieznające tematu mogą nieco mniej chętnie do tego wszystkiego podchodzić. Sam nie narzekał, choć to, dlaczego był na wsi, skutecznie odbierało mu radość z poprzednich wspomnień. Wiara mogła być przydatna, ale tu się okazało, że niespecjalnie w jego sytuacji. Śmiało miał obecnie prawo siebie nazwać przypadkiem specjalnej troski, bo nie dość, że Theo uczył dobrze, to jeszcze się okazywało, że spierdolił próby po całości. Działał bez pośpiechu, z pełnym skupieniem, choć wyobraźnia jakoś nie chciała się włączyć, w związku z czym wiaderko było nieco upośledzone. Droga przez mękę trwała znacznie dłużej, a z drugim, teoretycznie prostszym zaklęciem, musiał się męczyć znacznie dłużej; na krótki moment przerwał, wsłuchując się w słowa kumpla. Czy to mu przeszkadzało w dalszych próbach? Otóż niespecjalnie. Brnął przed siebie i chwytał byka za rogi, choć obecnie ten byłby w stanie go powalić. No cóż, rozsądkiem to się nie popisywał obecnie. Głupi ma zawsze szczęście i po szóstej próbie mu się udało w pełni przywrócić doniczkę. - Ha, wiedziałem! - pstryknął palcami, gdy odłożył na krótki moment własny kijek, by potem po niego ponownie chwycić. Szło mu do dupy i wcale się z tym nie ukrywał, choć porażek nie przyjmował do siebie personalnie. Wiedząc, na co się pisze, nie liczył na jakieś zajebiste rezultaty. - Sukcesywnie, krok po kroku? To wypali? - nieco się skrzywił, bo o ile było to możliwe, o tyle mogło się przyczynić do kompletnie odmiennego działania. Mimo to musiał spróbować, chyba że chciał zostać na wieczność kimś, kto w ogóle nie potrafi rzucić jednych z elementarnych uroków. - Tak, tak... Dobra, spróbujmy. - wziął głębszy wdech, szykując odpowiednio drewniany patyczek. Musiał włożyć w to nieco więcej serca, gdy raz po raz zmieniał poszczególne elementy doniczki w wiaderko. Efekt? Zdumiewający. Udało mu się uzyskać to, z czego był zadowolony, w związku z czym mógł powrócić do pierwotnej postaci, gdy zakodował sobie w głowie cały proces. Szkoda tylko, że odkodowanie tego nie dało oczekiwanych rezultatów, przynosząc prędzej rozczarowanie. Wiaderko uległo upośledzeniu i rozpadowi, na co od razu rzucił Disabcivio, nie chcąc doprowadzić do jego całkowitego zniszczenia. Potem spróbował jeszcze raz, ale z tym samym efektem - jakby przedmiot sam w sobie posiadał jakąś dysfunkcję, na co skrzywił się lekko, choć nie przestawał. Podchodząc za trzecim razem do tematu nauki zaklęcia z widoczną powagą na twarzy, jeszcze raz podejmując się tego wysiłku. I tym razem się udało - doniczka za jednym zamachem zmieniła się w prawie idealne wiaderko, na co odetchnął z widoczną ulgą, na krótki moment opierając się o ścianę. - Wreszcie, udało się, Theo-senpai! - w tym momencie udowodnił, że potrafi drzeć się jak dziewczyna z anime, by następnie przejść w tryb pełnej, stuprocentowej powagi. - No. Zobaczę, czy się uda kiedy indziej. - nieco się zaśmiał, pakując następnie własne manatki. - Cholera, aż zgłodniałem z tego całego czarowania. Idziesz ze mną coś zjeść? Tylko, na litość merlinowską, nie przy hentaiu. - zaproponował, by następnie - zgodnie z tym, co postanowili koniec końców - albo iść na miasto na najostrzejszego kebaba, albo udać się do własnych czterech kątów.
Nierzadko dostawał od Robin informacje o pilnym stawieniu się w jakimś konkretnym miejscu. A on głupi zawsze się jej słuchał bo z jakiejś przyczyny niełatwo było mu jej ot tak odmówić. Sądząc po ilości wyrytych w papier wykrzykników to sprawa była cholernie ważna. Zakładając bezdenny plecak na ramiona powiedział Doireann, że Robin go woła w czymś pilnym i chyba musi być to coś konkretnego bo nigdy go tak nie poganiała w jednym, krótkim liście. Dał jej buziaka w policzek - jakże to niewiele na to, jakby sobie chciał pocałować nawet przed pilnym wyjściem - i odchodząc poza bramę Hogwartu... teleportował się! Ta cudowna nowa umiejętność przeniosła go z jednego punktu do drugiego w zaledwie półtorej minuty. Wylądował niedaleko bocznej ścieżki wyprowadzającej z wioski, na tyłku, na zaśnieżonym krzaku. Cóż, nie był jeszcze wytrenowany w teleportowaniu się jednak nie zmienia to faktu, że dotarcie do tego domu zajęło mu bardzo niewiele czasu. - Rooooobin! - zawołał i pchnął drzwi, a kiedy tylko to zrobił to z sufitu spadł kawałek tynku. Cofnął się i nie wchodził do środka. Nie mogło jej tam być skoro drzwi były zamknięte. Po cholerę ona go tutaj sprowadziła? Chciała go hipnotyzować? To mogłoby wyjaśnić wybór tak upiornego miejsca. Może opanowała umiejętność na lepszym poziomie i będzie chciała mu pokazać? Nawet Robin musiała mieć solidny powód, aby wybierać takie miejsce. Wycelował różdżkę w nieduży kamień i powiększył go zaklęciem transmutacyjnym - opanował je ćwicząc na figurce smoka, która cóż, zdechła śmiercią brutalną - odśnieżył i usiadł wygodnie. Założył kaptur na głowę, zdjął rękawiczki i począł podjadać żelki z pierścionka Andvarciego. Może to oględziny miejsca na jakąś zakazaną imprezę? Musieliby potransmutować większość rzeczy, ale co to dla nich... Nie miał pojęcia co było na rzeczy ale skoro go tak stanowczo tu wzywała to przybył, nawet jeśli - a nawet zwłaszcza jeśli będą robić coś głupiego.
Zrobiła coś naprawdę bardzo strasznego… Na Merlina, cały czas nie mieściło się w jej głowie, jakim cudem w ogóle mogła to zrobić?! Przecież to było… złe! Jak nic będzie się za to smażyć w piekle! Kiedy tylko Eskil dowie się o tym, co się stało, na pewno uzna, żę czarna magia uderzyła jej do głowy i ściągała na złą ścieżkę. O Merlinie… O słodka Morgano… Jak ona mogła to zrobić?! Szła bez las, wystraszona i kompletnie zagubiona z dużym, białym pakunkiem w ręku. Jej dłonie marzły niemiłosiernie, ale zupełnie nie zwracała na to uwagi. Nie miała na to czasu. Musiała się ukryć, schować nim ktokolwiek się dowie. Eskilowi mogła zaufać, dlatego tuż po teleportacji napisała tych kilka słów i sprawiła, że krótki liścik do niego dotarł. Musiał dotrzeć. Przecież nie mogła tutaj siedzieć sama, kompletnie nie wiedząc, co zrobić! Z oddali dostrzegła opuszczony dom, o którym mu wspomniała. Choć była już mocno zmęczona drogą, to jeszcze bardziej przyspieszyła swój krok. W zasadzie nie wiedziała, czemu nie teleportowała się od razu na miejsce. Może potrzebowała kilka chwil, aby dojść do siebie, zrozumieć, co właściwie zrobiła i jakie groziły za to konsekwencje? Ciężko było stwierdzić, co w zasadzie krążyło w jej głowie. Spośród chaosu, który tam zapanował, ciężko było wyciągnąć cokolwiek, co mogłoby stanowić coś sensownego. Drzwi były otwarte, co oznaczało, że ktoś już był w środku. Nie liczyła na to, że to jakiś włóczęga. To nierealne. Mało kto w ogóle wiedział o tym miejscu. Ona sama poznała je stosunkowo niedawno i wiedziała, że ludzie raczej tutaj się nie zapuszczali. Plotki o tym opuszczonym domu były jeszcze gorsze, niż o Wrzeszczącej Chacie, co prowadziło do tego, że zarówno uczniowie, jak i mieszkańcy Hogsmeade unikali tego budynku. I dobrze, nada się idealnie. Zobaczyła Eskila z oddali, wyglądał jakby na nią czekał. Podeszła do niego kompletnie nie przypominając siebie. Jej ponownie jasne włosy były zupełnie roztrzepane, policzki zaróżowione, oddech bardzo płytki. I ten strach, który spozierał czekoladowych tęczówek… Dla niej stało się coś naprawdę okropnego. I właśnie w taki sposób wyglądało. - Eskil… - powiedziała. Jej głos zadrżał wyraźnie na ostatniej sylabie, co nie mogło umknąć uwadze półwila. Bez słowa ominęła go i weszła do środka domu. Zrobiła jeszcze dwa czy trzy kroki do przodu,a potem obróciła, by się upewnić, że poszedł za nią. Patrzyła na niego z wyraźnym zagubieniem w oczach. Jakby on był rozwiązaniem jej problemu, jakby zaraz miał ją uratować. - Zrobiłam coś bardzo, ale to bardzo złego. - dodała po chwili, dalej nie odrywając od niego zalęknionego spojrzenia. Dopiero po dłuższej chwili wzięła głęboki oddech i przeniosła wzrok na duże pudełko, które trzymała w dłoniach. Podniosła wieczko, a oczom Eskila ukazał się… Tort. Cały oblany czekoladą, z pięknymi, białymi rozetkami i cudownym, lukrowanym napisem na środku “Jessica i Mike, 1 rocznica”. Nie, zdecydowanie nie mogła na to patrzeć, dlatego od razu odwróciła wzrok od pudełka, które dalej trzymała w dłoniach.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Beztrosko podjadał sobie żelki i nic sobie nie robił z tego upiornego sąsiedztwa w postaci opuszczonego domu. Niewiele słyszał na ten temat ale skoro nikt tu nie mieszkał, nie próbował tego naprawić to cóż, musiał być jakiś powód? Nie był chyba na tyle ogarnięty, aby odczuwać strach przed nieprzyjemnym miejscem. Dopiero na widok Robin serce podeszło mu do gardła, a lodowaty dreszcz smagnął go po karku i wzdłuż kręgosłupa. Nie podobał mu się ten widok. Roztrzepana, czerwona na policzkach, oczy szeroko otwarte, źrenice rozszerzone, spięty chód... och, wychwytywał to w ciągu paru sekund, a nim się obejrzał to zerwał się gwałtownie w jej stronę, z jej imieniem na ustach, pytając niemo czemu wygląda jakby zobaczyła dementora. Niemal do niej dobiegł, wkroczył do domu bez wahania - choćby płonął to by wlazł do środka skoro tam szła Robin z czymś w rękach. - To coś z hipnozą poszło nie tak? Co jest? - nie spostrzegł momentu kiedy oplótł palce na jej przedramieniu, zatrzymując ją w miejscu. Choć była ubrana adekwatnie do pogody to czuł jaka jest lodowata. Nie bał się opuszczonego i upiornego domu. Bał się tego stanu u Robin gdzie nie wiedział co robić i dlaczego jest tak, jak jest. Wezwała jednak jego, a nie Huntera, a to oznacza, że Dear nie pochwaliłby tego, co się musiało wydarzyć. Musiałby urządzić jej awanturę stulecia, a Eskil znowuż reagował inaczej... to znaczy, że stało się coś, co nie mogło skończyć się wyrzutami. Tyle zdołał wywnioskować kiedy patrzył w jej rozszerzone oczy. Aż rysy twarzy chłopaka stężały i nie zdawał sobie z tego sprawy. Głos jej drżał, a on dostawał furii bowiem minęły dwie minuty, a on jeszcze nie wiedział co się dzieje. Nie rozglądał się po głównym i paskudnym pomieszczeniu domu. Nie obchodziło go teraz nic bo coś się tutaj nieźle odwalało. - Pamiętaj, że umiemy się wykaraskać z każdego gówna. - dodał mało elokwentnie, ale przy okazji przypominał jej o ich wrodzonych zdolnościach wychodzenia z opresji (nie zawsze cało), które kumulowały swoją siłę kiedy byli w swoim towarzystwie. Nie miał pojęcia o co innego ją podejrzewać aniżeli o hipnotyzowanie kogoś nieodpowiedniego. Tylko po co jej to pudełko? Nie spodziewał się ujrzeć... - ... tort? - zatkało go, momentalnie. Zamrugał kilkakrotnie i czekał, a nuż to jakiś czar transmutacyjny, który lada moment pryśnie? Nic się takowego nie stało, a Robin unikała wzrokiem pudełka jakby trzymała łajnobombę. - Przyniosłaś czyjś tort. Mike'a i Jessici. Okey. - próbował sobie to jakoś uporządkować, ale logika tutaj mu nie współgrała z faktami. - Chwila. Jesteśmy w opuszczonym domu, z tortem jakiejś parki, a ty mówisz, że zrobiłaś coś bardzo złego... - jednak coś zaskoczyło w jego głowie. Zerkał to na smakowicie wyglądający dosyć duży tort, to na bladą Robin, znów na ciasto, na dziewczynę i tak parę razy. - Jeśli powiesz mi, że zakosiłaś ten tort obcym zakochańcom to uznam cię za najwybitniejszą osobę we wszechświecie i w ogóle, pokłony, wieczne oddanie... - na jego twarzy stopniowo, jakby nieśmiało pojawiał się uśmiech, a w oczach wybuchł płomień nadziei, że potwierdzi jego słowa. Mógłby podejrzewać ją też o dolanie tam amortencji, ale to po co miałaby to przynosić w takie miejsce?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Widok Eskila przyniósł jej ulgę, choć nie na tyle wielką, aby wyraźnie odznaczała się ona na jej twarzy. Po prostu poczuła ciepło na myśl, że nie jest ze swoim problemem sama, choć nie było ono na tyle wielkie, by ogrzać całe jej ciało po tym, co zrobiła. Dalej nie mieściło się to w jej głowie. Dalej czuła się fatalnie z tego powodu. I nawet obecność półwila obok, wcale nie pomagała. Widziała, że był przerażony jej stanem, ale ona nie mogła mówić, nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Jedynie pokręciła szybko acz stanowczo głową, gdy zapytał, czy ta sprawa ma związek z hipnozą. Nie, nie miała i zamierzała mocno chłopaka o tym zapewnić. W innym wypadku doskonale wiedziała, co by usłyszała. Że znowu za bardzo ryzykowała i dlatego skończyło się to w taki, a nie inny sposób. Sama nie wiedziała, dlaczego wolała Eskila od Huntera. Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Może miało to coś wspólnego z faktem, że Eskil nigdy jej nie oceniał? Nawet, gdy robiła coś skrajnie głupiego, to pozostawał jej wierny. Co do Huntera nie mogła tego powiedzieć w stu procentach. Byli kompletnie różni, co niejednokrotnie było przyczyną dzikich awantur. Chyba po prostu nie potrafili inaczej, a to był moment, gdy ostatnie o czym marzyła Robin, to jeszcze jedna awantura. Usłyszała to jedno słowo i aż się wzdrygnęła na jego dźwięk. Sama nie mogła patrzeć na zawartość pakunku, ale wyraźnie nie przeszkadzało to Ślizgonowi. Usłyszała, że zmienił swoje nastawienie w momencie, więc z ciekawości zerknęła na jego twarz. A tam odmalowała się kompletna konsternacja. Zaskoczona tym odkryciem nieco zmarszczyła brwi. Oblała się paskudnym rumieńcem, gdy zarzucił jej, że ukradła ten tort! Niestety, faktycznie tak właśnie się stało! Do czego to doszło, że Robin Doppler stała się złodziejką! Merlinie kochany, słodka Morgano! Przecież ona będzie się smażyć w piekle! Jak nic, właśnie taki los będzie jej pisany i nikt jej nie pomoże! - T… to nie tak, że go ukradłam…- wydukała, choć wszystko w jej zachowaniu wskazywało na to, że właśnie tak było. Odchrząknęła, próbując poukładać sobie w głowie wydarzenia sprzed kilkudziesięciu minut. - Po prostu byłam w cukierni, kiedy oni tam stali i tak słodko gruchali, że aż mi się rzygać chciało. Więc kiedy się odwrócili i poszli ze sprzedawcą na zaplecze, to… No złapałam pudełko i się teleportowałam!- wyrzucała z siebie słowa bardzo szybko, przez co mogły być nieco niezrozumiałe. Ale nie mogła inaczej. Dalej czuła się jak kryminalista, który zasługiwał na dożywocie w azkabanie. Podeszła do jednego z nielicznych stolików, które nie były tutaj połamane i położyła pudełko na jego blacie. Przez chwilę wpatrywała się jeszcze w ten tort, po czym przeniosła nieco mniej zagubione spojrzenie na Eskila. - Co z tym zrobimy? Oddasz go im? - zapytała, bo sama nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić. Nie znajdowała żadnego racjonalnego wytłumaczenia na swoje zachowanie. Choć gdzieś tam, bardzo głęboko podświadomość podpowiadała jej dlaczego to zrobiła…
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie potrafił przyzwyczaić się do jej zdolności oblewania się rumieńcem. Wydawało mu się, że jest to zarezerwowane tylko dla Doireann, a więc u Robin w pewien sposób mu to przeszkadzało. Pomimo tego poprzez kolor jej polików odgadywał, że jednak miał rację. Nie mieściło mu się to w głowie. Nigdy nie podejrzewałby Robin o takie zachowanie. Wyciągnął wniosek taki, a nie inny bowiem wszystko poświadczało, że ten tort nie powinien być w opuszczonym domu na skraju Hogsmeade. Czy mu to przeszkadzało? Skąd! Nawet przez chwilę nie pomyślał o opieprzaniu, robieniu wyrzutów czy moralizowaniu. Miał do tego święte prawo - wszak wraz z Dori opieprzały go równo za niegroźne upicie i wilowanie Hawka - ale jakoś nie mógł się w sobie zebrać by się teraz zemścić. Mogłaby poczuć dokładnie to, co on wtedy nad brzegiem szkonego jeziora - to ukłucie rozczarowania kiedy zamiast pochwały dostał potępienie. Nie zrobił tego, nie umiał, nie chciał, nie było sensu. Blada skóra Robin kontrastowała dosyć mocno z kolorem jej polików. Nie wyglądało to zbyt zdrowo. Ale musi być zestresowana! Nie potrafił nie cieszyć się z myśli, że jest tym wybranym, z którym można robić głupie rzeczy bez mrugnięcia okiem. - Nie podejrzewałem, że może mdlić cię na widok obmacującej się parki.- wytknął i uprzejmie tłumił chęć chichotu bowiem zapierała się, że to nie kradzież chwilę później dokładnie powierzając to, czemu próbowała zaprzeczyć. Kobiety! - Nie obchodzi mnie jak to się nazywa, ale szczęka mi opadła i spieprza hen daleko.- poszedł za nią i odsunął jedyne krzesło w tym pomieszczeniu. Nie, nie ustąpił jej miejsca, sam usadowił swoje zacne cztery litery na brudnym, zakurzonym i podrapanym obiciu krzesła i zerknął na tort z zaciekawieniem. Kiedy zapytała go co mają z tym zrobić to moemntalnie wpadł na chory pomysł. Nagle zachłysnął się powietrzem jakby zauważył coś strasznego. Czym prędzej pochylił nad pudełkiem. - Ojej, zobacz, nie zauważyłaś, że ten tort jest uszkodzony. Nie możesz go oddać w takim stanie słodkiej Jessice i potulnemu Mike'owi. Będą smutni. Nie możemy jednak pozwolić aby ten tort się zmarnował. Taki kunszt…! - kiedy nachyliła się żeby poszukać tego "uszkodzenia" to za pomocą dyskretnego Diffindo odkroił spory kawałek i trochę napisu. - Oooo, widziałaś to?- autentycznie udawał zaskoczonego a jego ślepia śmiały się z typowym dla siebie blaskiem. Sięgnął po kawałek tortu, jednocześnie pośpiesznie chowając różdżkę. Wgryzł się w zdobycz i pobrudził przy tym policzek. Oparł się wygodniej na krześle, a buciory zarzucił na zmęczony istnieniem stolik, obok pudełka. - Możemy udawać, że ja dzisiaj jestem Mike, a ty Jessica. Musimy wystawić recenzję tortu.- oznajmił, wgryzając się w kolejny kęs. Chwilę się nim delektował z błogą miną. - Mmm… myślę, że powinni dodać więcej bitej śmietany. Ta czekolada jest gorzka. Hm, spróbuj czy truskawki są kwaśne, Jess.- wyciągnął jedną małą truskawkę z tortu i wysunął ją w kierunku Robin, unosząc przy tym wymownie brwi. Tak, namawiał ją do złego, bardziej niż już to uczyniła.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ona normalnie nie zachowywała się w taki sposób. Jej dzisiejsze postępowanie tak bardzo dobiegało od normalnego, jak to tylko możliwe. Nic dziwnego, że ktoś taki, jak Eskil, kto znał ją naprawdę bardzo dobrze, mógł czuć pewnego rodzaju konsternację. Ale z drugiej strony, sytuacja też nie należała do codziennych i prawdopodobnie zarówno ona jak i on już się o tym przekonali. W końcu, na Merlina, to jej pierwsza w życiu kradzież! I to w dodatku od razu skradła cudzy tort, prawdopodobnie niszcząc w jakiś sposób pomysł na idealną randkę, czy cholera wie co. I w imię czego? Jakiegoś widzimisię, którego nawet nie potrafiła wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Nic dziwnego, że czuła się tak paskudnie. Swoim głupim żartem sprawił, że poczuła coś innego, niż tylko wstyd i zażenowanie. Nic dziwnego, że prychnęła głośno pod nosem w odpowiedzi na jego słowa. - Gdybyś ich widział, to zareagowałbyś tak samo - poinformowała go z wyraźną złością w oczach. Nie wiedziała, czemu tak zareagowała na ich widok, ale nie wnikała w to. Zadziałała odruchowo, kompletnie nie kontrolując tego co robi, czy myśli. I zanim zdążyła zrozumieć co zamierza, to już była daleko poza cukiernią z tortem w rękach. Uśmiechnęła się, bardzo nieśmiało, kiedy Eskil, jak na Eskila przystało, kompletnie ją zaskoczył i wyraził ogromne zadowolenie względem jej haniebnego czynu. Tego się nie spodziewała, choć w zasadzie nie potrafiła stwierdzić, co podejrzewała, zanim Eskil zareagował tak, jak zareagował. Nie odpowiedziała jednak nic na te słowa, bo i nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Że się cieszy, że tak wyszło? No nie cieszyła się i nie miała zamiaru kłamać na ten temat. Była wciąż zażenowana. Kiedy usiadł, sama wyczarowała dla siebie krzesło i przysunęła go obok Eskila. Wzięła głęboki oddech i usiadła. Dopiero, gdy wspomniał, że coś jest nie tak z tortem, faktycznie na niego spojrzała. Było to dziwne, zważywszy na fakt, że jeszcze niedawno, gdy go tutaj niosła, to wyglądał on wkurwiająco perfekcyjnie. Uniosła jedną brew i nawet delikatnie się uśmiechnęła. - W zasadzie, szkoda by było, żeby się zmarnował - stwierdziła z bardzo wyraźnym wahaniem w głosie. Wciąż nie była pewna tego, co zrobiła. Dalej uważała, że to było złe i nie powinna. Nie wierzyła, że ot tak, po prostu, wziął sobie w dłoń kawałek tortu i po eskilowemu wgryzł się w niego. Obserwowała to z nieskrywaną fascynacją. Sama po chwili nachyliła się nad tortem i perfidnie przeciągnęła palcem po lukrowanym napisie. Zniszczyła go bezsprzecznie, po czym oblizała palec. - Ten lukier też nie jest najlepszy, próbowałeś go już, Mike? - bardzo szybko podłapała głupi pomysł Eskila i w zasadzie cieszyła się, że obrócił tę sytuację w taki a nie inny sposób. Poczuła się luźniej, jakby swobodniej. Nie wiedziała, czy na skutek cukru, który dostał się do jej organizmu, czy reakcji Eskila. Jej uśmiech się poszerzył a potem… zaśmiała się, głośno i szczerze. Skuliła się na swoim krześle, dalej się śmiejąc. - Eskil, kurwa, ja ukradłam tort - wydusiła z siebie, dalej śmiejąc się głośno. Chyba dopiero teraz do niej dotarło, co w zasadzie miało miejsce.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wielokrotnie widywał w jej oczach złość o różnym stopniu natężenia. Teraz była to dawka niegroźna, a więc posłał w jej stronę nonszalancki uśmieszek. - Zapewne rzygnąłbym tęczą. - przytaknął. Mógłby dodać do tego obleśny komentarz bądź nieprzystojną uwagę. Ale żeby ukraść tort? Nie miał pojęcia co ją podkusiło lecz dopóty dopóki była tak niemożliwie spięta to nie zamierzał wypytywać czym się kierowała. Znał ją nie od dziś, wyczuwał, że poziom stresu w jej krwi osiąga apogeum. To wyjaśnia blade policzki. Zachęcał zatem, aby poczęstowała się skradzioną słodkością. Co jej szkodzi? Przecież co się stało to się nie odstanie. Biadolenie nad tym aktem przestępstwa nie przyniesie niczego dobrego. To też niejako trudny temat, a kto jak kto, Eskil nie kwapił się do poruszania głębokich i poważnych zagadnień. Skłaniał zatem do pochwycenia chwili i delektowania się nią, a że oboje uwielbiali obżerać się słodyczami to był niemal pewien, że mu w tym ulegnie. Uśmiech na jego ustach poszerzył się kiedy sięgnęła po kawałek tortu. Prawidłowy ruch! - Ktoś mi tam kiedyś trajkotał nad głową, że "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". A to jest zajebiście dobre. - zachichotał i był niemożliwie wyluzowany, co było niebywałą różnicą do jego postawy sprzed kilkunastu minut. Ślepia mu lśniły typowej eskilowej wesołości widząc jak namówił Robin do rozpusty słodyczowej. Pochłonął truskawkę, której nie chciała i szypułkę wyrzucił przez ramię na stos innych rupieci. - Nie będę narażać swoich kubków smakowych na traumę. Może ta różyczka będzie lepsza... - wyrwał cukierkowego kwiatka z tortu i całego wpakował do ust, ale sądząc po nieco rozczarowanej minie to nie było "to". Może i wyglądało to pięknie, ale to środek był najsmaczniejszy. Ten nasączony czarną herbatą biszkopt... mmm! - W sumie to chyba jakoś tak niedawno minął rok odkąd zaczęliśmy się zadawać. To znaczy, że mamy dzisiaj swoją rocznicę. - puścił jej oczko, niezwykle dumny ze swojej bystrej myśli. Minął rok, a on czuł jakby znali się całe życie. Niewiele było dni kiedy się nie widzieli. To miła statystyka. Chwilę potem Robin wybuchła takim śmiechem aż zgłupiał i przystroił mimikę w niezbyt mądry obraz. - Po prostu przyznaj, że ukradłaś tort dla mnie! - żartował sobie, z zaciekawieniem obserwując jej niemal histeryczny śmiech. To zdecydowanie lepsza wersja Robin aniżeli ta blada, przerażona i spięta. - Ja okradam twojego chłopaka z wielu rzeczy. Też mi coś. Już się tak tym nie przechwalaj. - dopowiadał, podśmiewywał się pod nosem i sięgnął sobie po kolejny kawałek tortu. Zamierzał zjeść przynajmniej połowę bo jednak był piekielnie głodny. Tak go nastraszyła w liście, że zapomniał o swoim apetycie, a skoro zaczęła się chichrać - co poniekąd było jego celem - to się zaczął relaksować.