Opuszczony dom zazwyczaj kojarzy się z miejscem gdzie coś lub ktoś straszy, a nie można tu przebywać dłużej niż pięć minut, bo za chwilę coś pęknie i spadnie na głowę. W tym przypadku to nic bardziej mylnego. Za parkiem w Hogsmeade znajduje się ogromny budynek, który z daleka wygląda, jak dwór! Podobno kiedyś mieszkał tu któryś z Ministrów Magii wraz ze swoją rodziną. Dziś jednak wszystko przepadło. Uczniowie z Hogwartu chętnie odwiedzają to miejsce, kiedy muszą coś przemyśleć, albo zorganizować imprezę, która poruszy nie jedno serce. Zdarzają się też tacy, którzy nie raz mogli tutaj przenocować... Nie pytajcie, co ich zmusiło do pojęcia takich decyzji! Podziwiajcie i korzystajcie. Możliwe, że w domu będę poukrywane jakieś zadania od Mistrza Gry...
Mikkel był całkiem podekscytowany opcją domu strachów. Nie należał do osób, które łatwo przestraszyć, więc zwyczajnie wydawało mu się to czymś całkiem interesującym. Liczył na to, że uda mu się wytrzymać całkiem długo, jak nie całą tę zabawę. Całkiem pewny siebie przyszedł do opuszczonego domu. Od razu zobaczył @Caroline Carrier w niezwykle seksownym stroju. Cy musiałby być bardzo zadowolony, jakby ją tak zobaczył. Przywitał się z dziewczyną i skomplementował jej dzisiejszy wygląd. Zapłacił też te nieszczęsne 10 galeonów. Wszystko wyglądało super klimatycznie i wprawiało w niezły nastrój. Musieli się nieźle napracować przy tym. Wszedł do środka i drzwi automatycznie się zatrzasnęły. Spojrzał za siebie i zaśmiał się na głos. Od razu zauważył grupę satanistów, czym zbyt się nie przejął. Po prostu starał się przejść niezauważony obok, ale ku jego niezadowoleniu podłoga strasznie skrzypiała. Jeden z chłopaków odwrócił się w jego stronę, więc Mikkel zrobił racjonalny unik, biegnąc przed siebie. Byle dalej od tych szaleńców. Liczne przerażające dźwięki i fakt, że był całkiem sam trochę go niepokoił. Słyszał bicie swojego serca, ale wciąż próbował się przekonać, że wcale się nie boi. Zląkł się na widok wyjącego demona i od razu skręcił do pokoju obok. Wyglądał na opuszczony, więc odetchnął z ulgą. Szukał jednak jakiegoś przejścia wzrokiem. Odrzucił od razu wszystkie opcje, które zdawały się być głupimi. Najbardziej mądrym wydawało mu się wybrać obdrapane drzwi. Zombie dziadki nie zrobiły nad nim większego wrażenia i zwiał im bez problemu. Wpadł do następnego pomieszczenia. Trochę już zdyszany tym całym łażeniem zauważył, że pokój wyglądał jakby ktoś się tu bił. Nagle zza wszystkich przeszkód zaczęły wychodzić zombie. Zaczęły się zbliżać, a on za bardzo nie miał gdzie uciec. Nie wiedział, co ma robić. Logicznym wydawało mu się zacząć uciekać i tak też zrobił. Niestety, wcale nie było to rozsądne, bo zombiaków tylko przybywało, a on całkiem się pogubił. Otoczyły go z każdej strony, więc ze zrezygnowaniem udał się do wyjścia. Miał bardzo zawiedzioną minę, ale cóż. Warto było chociaż spróbować.
Przejście przez salon: 4 Przejście przez pokój z paintballem: 5 Zebrane punkty grozy: 2
Miała w genach bezwstydne wydawanie pieniędzy i to nawet tych, których nie posiadała, albo tych, które powinny zostać przeznaczone na coś innego. Dlatego w pierwszej chwili niespecjalnie zmartwiła ją spora suma galeonów wydanych na szemrany towar od równie niepewnego człowieka. Może to nie był najlepszy pomysł, by zaopatrywać się u nieznanego źródła? Kto wie, czy ten cały domniemany eliksir krwinkowy nie był po prostu zwykłymi resztkami z pracowniczej stołówki w jakieś norze… Przystanęła na chwilę, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą począć i gdzie się udać. Była całkowicie obładowana wszelkimi gratisami i w sumie festyn powoli zaczynał ją nużyć. Dom strachów? I gdy już myślała o tym, by znaleźć kogoś znajomego, poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Wzdrygnęła się, instynktownie obracając w kierunku nieznanej postaci, którą na szczęście okazał się Ślizgon, a nie jakiś dziwny psychol, który od razu przyszedł jej na myśl. No bo co innego miała pomyśleć, stojąc przed domem strachów po transakcji z niezbyt przyjemnym typem?... – Nie strasz mnie tak… – zamruczała z wyraźnym wyrzutem w głosie, chowając do kieszeni płaszcza zakupione przedmioty. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że Rasheed mógł widzieć całą transakcję i, prawdę mówiąc, niespecjalnie nawet o tym myślała. – Zmieniły mi kolor na jednym ze stoisk… Pewnie zaraz przejdzie – stwierdziła z lekkim uśmiechem, patrząc mu w oczy, które dość rzadko odsłaniał. I chyba nawet się zarumieniła, bo odwróciła głowę, przy okazji chowając kompas marzeń, który nagle zmienił kierunek wskazywania. – Co tutaj robisz? Brakuje ci taniej rozrywki? – zapytała w odwecie, nieco zadziornie, przenosząc wzrok na dom strachów.
Od razu jej się nie podobało kiedy to babsko weszło do jej delikatnego, dopracowanego co do jednego szczegółu domu strachów. Cel był jednak szczytny, a ona niestety nie mogła wybierać swoich klientów. Już po pięciu minutach po jej wejściu przybiegł jeden z pracowników robiących za potwory i przedstawił jej sytuację. Zrezygnowana Carrier poszła do pierwszego pokoju. -Chłoszczyść - mruknęła machając różdżką i czekała aż wszystko wróci do stanu pierwotnej czystości. Potem szybko wróciła na stanowisko żeby nie stało samo. Pierwsi uczniowie, którzy weszli do domu to była Naeris i James. Caroline miała nadzieję, że nie przesadziła za bardzo z tym domem ale sama tak naprawdę nie wiedziała bo miała dosyć mocne nerwy pod tym względem. Blondynka opuściła dom pierwsza i czekała na towarzysza. Caroline zamieniła z @Naeris Sourwolf kilka słów i w międzyczasie wręczyła jej nagrodę czyli w tym przypadku Kwintoped. @James Waters dołączył kilka minut później i otrzymał Lunaballa. Następnym klientem był @Enzo Halvorsen , który był póki co rekordzistą z jednym punktem i wymiernie do wysiłku po wyjściu otrzymał akromantulę. Chwilę potem @Edward Harper wcale nie popisał się bardziej i również dostał akromantulę. A z taką niecierpliwością czekała na kogoś, kto zdobędzie wszystkie możliwe punkty... @Vittoria Brockway , która weszła razem z Harperem wyszła nieco później z trzema punktami ale jej nagroda i tak była taka sama. Ogólnie wokół domu strachów zaczęło kręcić się całkiem sporo osób, chociaż nie wszystkie wchodziły, niektórzy czekali jeszcze na partnerów. Caroline nie sądziła, że przy tym wszystkim będzie tyle roboty już po tym jak wszystko zaprojektowała i udekorowała. Blondynka ucieszyła się na widok Mikkela i nawet zamieniła z nim kilka słów w wolnej chwili. Już chciała zapytać u Cyrusa, z którym ostatnio w ogóle się nie widywała ale ugryzła się w język. Przecież ich polityczny związek musiał wyglądać jak najlepiej, nie ważne jak ona dobrze wyglądała kiedy jej chłopaka nigdy nie było. W każdym razie @Mikkel Carlsson zdobył jedynie dwa punkty i w nagrodę otrzymał akromantulę. Teraz Caro mogła trochę odetchnąć gdyż póki co nie było więcej klientów.
@James Waters - skoro przeszedłeś do ostatniego pokoju i wypiłeś zawartość butelki to przypominam o rzucie kostką żeby poznać efekt po wyjściu. Nie możesz sam założyć, że to był eliksir, który cię postarzał.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Cicho się zaśmiał, kiedy się wzdrygnęła, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. - Nieczyste sumienie? - zapytał, a uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy był wyjątkowo bezczelny. No bo co innego mógłby sobie pomyśleć, kiedy dopiero co widział jak kupowała… właśnie, co takiego? - Co to był za podejrzany typ? - wściubiał nos w nie swoje sprawy, ale w zasadzie to go to nie obchodziło. Jeśli nie będzie chciała powiedzieć to nie powie, ale on nic na tym pytaniu nie straci… a przynajmniej tak podejrzewał. Co najwyżej wyszczerbi się trochę jego powściągliwość. W każdym razie jakoś tak zapomniał ją przeprosić za to, że zaszedł ją od tyłu. Wsunął palce do kieszeni, zostawiając na zewnątrz jedynie kciuki, którymi nerwowo poruszył. W zasadzie to kolor jej włosów był mu w pewnym stopniu obojętny, ale te ciągłe przemiany z pewnością były... intrygujące. Tyle, że zanim zdążył się zastanowić jak on wyglądałby w niebieskich włosach, musiał na nią popatrzeć z góry. Skrzyżował ich spojrzenia, uśmiechając się nieco drwiąco, gdy uciekła swoim wzrokiem w stronę domu strachów. - Dobrze czasem zintegrować się z biedotą. - zakpił, spoglądając na kilku przechadzających się uczniów. - Akurat przechodziłem obok. Obie te odpowiedzi były wyssane z palca, ale w zasadzie to na rękę było mu unikanie tego tematu. Już widzę jak próbuje jej powiedzieć, że liczył, iż ją tutaj zobaczy! - Chcesz sprawdzić jak bardzo tania jest ta rozrywka? - zapytał, po raz kolejny zerkając w kierunku wampirzycy Caroline. - Bo mnie się wydaje, że już lepiej bawiłbym się rozpoznając eliksiry. Nie żeby wpływ Salem na organizację festynu go mierził, no gdzie…
Drażnił się z nią. I to od pierwszych słów. Zmarszczyła brwi na jego uwagę o nieczystym sumieniu, zakładając ręce na piersiach. Mawia się, że uszczypliwe docinki, sarkazm oraz ironia są wyznacznikami potencjału, co chyba Rasheed brał sobie bardzo mocno do serca. I, co ciekawsze, Carmie w żaden sposób to nie przeszkadzało. Lubiła Ślizgonów za inteligentne docinki… Przynajmniej niektórych. Ewentualnie akurat tego jednego. – Raczej instynkt samozachowawczy, niektórym najwyraźniej go brakuje – odparła z zadziornym uśmiechem, w tej samej chwili uderzając go lekko w środek klatki piersiowej. Bezczelny uśmieszek zdarzał mu się ostatnio wyjątkowo często, dlatego zdecydowanie zasłużył na małą karę, a z racji znaczenia swojego imienia, Carma miała stuprocentową pewność, że może wymierzyć mu sprawiedliwość tym małym kuksańcem. Jego kolejne pytanie nieco ją zaskoczyło, aż przygryzła wargę, szukając odpowiednich słów na zgrabne wybrnięcie z całej sytuacji. – Nie mam pojęcia… Ale załatwiałam nam dobrą zabawę – dodała, uśmiechając się do niego w znaczący sposób, nie za bardzo chcąc kontynuować rozmowę o swoich najnowszych zakupach w miejscu publicznym. O ile oprylak był dość niewinny, o tyle eliksir krwinkowy miał działanie… Zdecydowanie mniej przyjemne. Nie miała problemu z podzieleniem się tą informacją z Rasheedem, o ile oczywiście będzie miał jeszcze okazję kiedyś o to zapytać. – Masz rację, to całkowicie w twoim stylu – odparła ironicznie na jego słowa o integracji z biedotą, swoją drogą bardzo serdecznym tonem, starając opanować swoje nagłe zakłopotanie. Rasheed był od niej zdecydowanie wyższy, gdzie sama przecież do kruszyn nie należała, przez co miała czasami wrażenie, że jako jeden z niewielu potrafiłby wbić ją w ziemię samym spojrzeniem. - W takim razie zasmucę cię, ale bardzo chciałam się tam wybrać… – odparła niewzruszona drugą częścią jego wypowiedzi. Złapała chłopaka za ramię, a następnie delikatnie pociągnęła go w kierunku domu strachów. – Mam tylko nadzieję, że to nie była wymówka, bo w rzeczywistości boisz się takich miejsc – rzuciła bezczelną uwagą, jednocześnie uśmiechając się pod nosem, mocniej ściskając go za ramię. Rzuciła mu wyzwanie. Najwyraźniej była dziś w wyjątkowo bojowym nastroju. Oby tylko los nie był dla niej zbyt wredny, bo jeszcze się okaże, że to ona wyjdzie na małego tchórza... I przy okazji na hipokrytę.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Zdaje się, że on nawet nie przejmował się tym, w jaki sposób ktokolwiek odbiera jego sarkazm i uszczypliwość. Dla niego to był po prostu styl życia. Pewien sposób, w jaki się zachowywał, a często robił to po prostu naturalnie… chociaż w jego przypadku bardzo ciężko było poznać co jest fałszem, a co prawdą. Równie dobrze mógł udawać zainteresowanie Carmą, tak samo jak potrafił zgrywać uprzejmego dla typów pokroju Leili Cameron. Tylko po co miałby to robić? Pewnie, gdyby go ktoś o to zapytał, to bez wahania by zaprzeczył, ale paradoksalnie to naprawdę chciał ją poznać. Może wreszcie znalazł kogoś, kto ciekawiłby go w pewien sposób i tym samym zmuszał do nieustannego starania się o podtrzymanie znajomości? Order Merlina temu, kto zgadnie co mu siedzi oklumencie w głowie. Uderzyła go w klatkę piersiową, a on wykrzywił się nieznacznie, najwyraźniej manifestując swoje niezadowolenie. - Uważaj - syknął, nachylając się nad nią, aby tylko Carma mogła usłyszeć co mówił. - żebym ja Cię zaraz gdzieś nie klepnął. I odsunął się ponownie, uśmiechając się tak bezczelnie, że w zasadzie nietrudno było się domyślić którą część ciała miał na myśli. Tyle, że zaraz potem zaskoczyła go tym co powiedziała, zwłaszcza, że przygryzła przy tym wargę. Najwyraźniej się tym zasugerował, bo przejechał po swojej zębami, jakby w zamyśleniu. - Dobrą zabawę… - powtórzył po niej, wyczytując z jej twarzy dokładnie tyle, co potrzebował i powinien. - Okej. Stwierdził, że opowie mu później i wzruszył ramionami, chociaż jego spojrzenie było wymowne. Trzymał ją za słowo. Uniósł brwi i pokręcił głową, darując sobie słowne potyczki (!), czując jak ciągnie go w kierunku „największej porażki festynu”. - Co w tym ciekawego? - starał się jeszcze zaprotestować, ale to chyba nie miało większego sensu. Po prostu zacisnął wargi, czując że będzie musiał podjąć to wyzwanie, byle tylko nie patrzyła na niego tak butnie. - Jeśli tam wejdę, zrobisz coś dla mnie. - zaczął, uśmiechając się zaskakująco nieironicznie. - Powiem Ci później o co chodzi. Zgoda? Niby ją o tę zgodę zapytał, ale w zasadzie jej nie oczekiwał. Stali już przed Caroline, a on wyciągał sakiewkę, aby opłacić im obojgu wstęp. Panie przodem!
Tak. Dokładnie, ależ oczywiście. Jolene postanowiła zabawić się nieco ostrzej. Chyba wydała już kasę na alkohol, ale sprawdziła zawartość portfela i znalazła jeszcze tam te dziesięć galeonów. Zapłaciła za wejście seksownej... Chwila. Jak dla mnie normalna laska ubrana za jakiegoś wampira. Wróćmy na chwilę do początku. Lancaster by tu nie przyszła, ale Żeglarski Bimber ją tak rozhuśtał, że teraz to na pewno miała nieco alkoholu we krwi. Nie miała pojęcia, czy dobrze robi, ale skoro starzy tak dbali o nią i wysłali jej większe kieszonkowe niż oczekiwała - to super! Ślizgonka nacisnęła klamkę i znalazła się w pomieszczeniu. Drzwi same się za nią zamknęły, jak to w horrorach bywa. Niespodziewanie zrobiło się bardzo cicho, a podłoga, jak na złość zaczęła skrzypieć. Zaniepokoił ją ten fakt. Najgorsi jednak byli sataniści. Skąd oni takich biorą? Nie było co się zastanawiać. W nogi! Zatrzymała się w korytarzu na piętrze. Było tu tak ciemno, że szła niemal po omacku. Po chwili ukazał się jej demon. Na szczęście był w łańcuchach. Jolene odskoczyła w prawą stronę i pobiegła do salonu. Zamknęła się w nim, licząc na chwilę wytchnienia, jednak nic z tego. Tu przecież nawet zmarli nie odpoczywają, a co dopiero żywi. Powoli zaczynała oprzytomniać. Strach robił swoje. Posrało ją, że tu w ogóle przyszła. Zwłaszcza zdała sobie sprawę teraz. Dopiero teraz?! Jak jakaś głupia idiotka. Śmiech jakiegoś gościa roznosił się w tym upiornym miejscu. Musiała, jak najszybciej się stąd wydostać. Zgadnijcie gdzie trafiła. O ironio! Na stado wygłodniałych pielęgniarek zombie. Tego do końca życia nie zapomni! Jolene, tak to wstrząsnęło, że obudziła się z alkoholowego transu i uniknęła przepracowanej służbie zdrowia. Myślała, że to było najgorsze i było. Kolejne pomieszczenie, w którym niemal brakowało powietrza, a ludzkie lalki gapiły się swymi sztucznymi oczami - przyprawiało to o dreszcze, bo wiecie w horrorach najgorsze są dwie rzeczy, lalki i małe, "niewinne" dzieci. W końcu, kiedy Jolene uwolniła się z uścisku jakiś łap, pojawiła się położna, ale nie taka normalna - no wiecie. Wiejemy! Uf... Takiej zabawie mówimy nie! Kolejne pomieszczenie do, którego trafiła ślizgonka wyglądało lepiej. Chociaż niekoniecznie. Zatrzymała się zmęczona, łapiąc gwałtownie powietrze i marząc o wydostaniu się stąd, jak najszybciej. Dziwne odgłosy (jak zwykle), zaczęły wydobywać się - wszędzie? Na ustach mogły się cisnąć tylko bluzgi, ale kto by je liczył w takiej sytuacji? Jolene w amoku i w ogóle... rzuciła się w kierunku najbliższych drzwi, które w końcu wyprowadziły ją na zewnątrz. Wychodząc zwymiotowała ze strachu - właściwie to nie miała już czym. Teraz jedynie marzyła o kąpieli i mocnym wywarze na sen.
z/t
Przejście przez salon: 2 Przejście przez pokój zabiegowy: 3 Przejście przez pokój dziecięcy: 6 Przejście przez pokój z paintballem: 1 Zebrane punkty grozy: 4
Saga niemal biegła do opuszczonego domu. Festiwal powoli dobiegał końca a ona jeszcze tu nie zawitała. Kiedy była już całkiem niedaleko wyrównała oddech i uśmiechnęła sie szeroko do @Caroline Carrier. - Hej! Świetnie wyglądasz! Zdążyłam, prawda? - Rozejrzała się, nie było tu już zbyt wielu ludzi. - Aż 10 galeonów? - wyrwało jej się, kiedy przeczytała cenę. No tak ostatnio trochę słabo u niej z kasą, dostała niewielkie kieszonkowe a festiwal zebrał swoje żniwo. - No nic, przeżyje. Mam nadzieję, że będzie NAPRAWDĘ strasznie! - puściła jej oczko i weszła do środka. Nie myślała, że będzie źle. Co prawda wie do czego zdolna jest Carrie, a przynajmniej tak jej się wydaje... Z zamyślenia wyrwała się przy satanistach. Skrzywiła się, gdy jeden z nich pokazał zęby. Pobiegła dalej i truchtała aż do rozwidlenia w korytarzu. Biegnący na nią demon zmusił ją do sprintu, no cóż przynajmniej będzie miała lepszą formę. Cały czas powtarzała sobie, że to wszystko zorganizowała Carrie. Zamknęła się w pomieszczeniu przypominającym salon. Zdrętwiała gdy usłyszała czyjś śmiech. Rozejrzała się i wybrała, jej zdaniem najrozsądniejsze wyjście, jakim były obdrapane drzwi. W środku były zombie dziadki. Saga parsknęła śmiechem i biegiem dotarła do następnego pokoju. Sporo dzisiaj biegała, była już trochę zmęczona. Oparła się o drzwi próbując uspokoić oddech. Rozejrzała się, trzeba przyznać, że Carrie naprawdę się postarała. Z uśmiechem przejechała ręką po zniszczonym samochodzie - trochę mugolskie, ale i tak fajne. Odskoczyła do tyłu, gdy w maskę uderzyła zakrwawiona, poszarpana dłoń. Uniosła wzrok na zombie, który nie miał jednego oka. Usłyszała, że zbliżają się też z drugiej strony. Spanikowana rozejrzała się za jakimś wyjściem. Dopadła do pierwszych drzwi i zatrzymała się dopiero przed kolejnymi drzwiami. Okazało się, że to było... wyjście. No super, musiała coś sknocić. Nie zawsze rozwiązaniem jest ucieczka. Była na siebie zła i jednocześnie wciąż drżała na myśl o zombie. Może to dobrze, że to już koniec.
Wydane: 10g Przejście przez salon: 4 Przejście przez pokój z paintballem: 6 Zebrane punkty grozy: 1 T.T
Festiwal zostaje zakończony. Możecie dokończyć wątki, które prowadzicie jedynie w tym temacie, w którym aktualnie jesteście i korzystać z atrakcji, które są w nich rozpisane. Jeśli ktoś korzysta z bilokacji, powinien jak najszybciej opuścić jedną z lokacji.
Przedmioty zdobyte na festiwalu możecie samodzielnie wpisać do kuferka. Po punkty czy opanowanie zaklęcia proszę się zgłaszać tutaj.
Jeśli Rasheed nie przejmował się tym, w jaki sposób ktokolwiek odbierał jego zachowanie, to prawdopodobnie niedaleka przyszłość tej dwójki mogła zacząć rysować się dość burzliwie. Carma lubiła się drażnić, wręcz uwielbiała słowne potyczki na poziomie, ale wyjątkowo należało ważyć słowa w pewnych konkretnych sytuacjach jej życia – głównie w godzinach porannych, gdy była zmęczona i nie do końca rozbudzona, oraz wtedy, gdy akurat była zajęta nauką, która zazwyczaj stresowała ją niemiłosiernie. I o ile nasz uzdolniony i idealny pan Ślizgon prawdopodobnie nie miał ze szkołą żadnych problemów, o tyle Carma wkładała w wiele rzeczy bardzo dużo czasu… i stresu. Charisme przepadali za wszelkimi używkami, imprezami, wyjściami, festynami i czego tam jeszcze człowiek nie wymyślił, by umilić sobie czas, ale… Takie rzeczy nie były ich codziennością. Życie Carmy było dość spokojne - potrafiła zaszywać się w swoim pokoju na całe dnie i całkowicie stronić od współlokatorów, ot tak, bo akurat stwierdzała, że musi się na czymś skupić. Nie potrafiła prosić o pomoc, ewentualnie korzystała z tej, którą ktoś jej oferował. Dlatego wyjątkowo dziwnym było to, że obecność Rasheeda absurdalnie rozluźniająco wpływała na zazwyczaj spiętą Francuzkę. Najlepszym przykładem takiego zachowania była reakcja Carmy na niewybredną uwagę Sharkera. Nawet się nie zarumieniła. Nie. Zmierzyła go zaskakująco wyzywającym spojrzeniem. Nie dała tego po sobie poznać, jak zawsze zresztą, ale rozbudził jej wyobraźnię, a niewidzialna ręka zacisnęła się na jej żołądku, gdy ten uśmiechnął się w wyjątkowo niewybredny sposób. Kilka nocy rozmyślań zajęło jej rozgryzienie tego, że coś ją do niego ciągnie. I to w dość mocno fizyczny sposób. Brawo, Carma, 10 punktów dla Ravenclaw. Puściła mimo uszu jego kolejne dwie uwagi, (chociaż z pewnością nie pogardziłaby małym klapsem, hehe), przechodząc do ofensywy, jaką było zaciągnięcie Rasheeda do domu strachów. Nieco żałowała, że nie mogą wejść razem – no bo kto nie chciałby zobaczyć wystraszonego Sharkera? - dlatego ze zrezygnowaniem puściła jego ramię, wlepiając w niego swoje wyjątkowo tego dnia przejrzyste, szare spojrzenie. - Coś zrobić… dla ciebie? – zapytała niepewnie, nie wiedząc co do końca myśleć o propozycji rzuconej w tak… sympatyczny jak na Rasheeda sposób? Zmrużyła podejrzliwie oczy, rozbawiona jego tajemniczym pytaniem, po czym kiwnęła niepewnie głową. Ślizgon w ostatnim czasie wprowadzał do jej życia wyjątkowo duży rozrywki. Doceniła jego hojność, uśmiechając się delikatnie w jego stronę. Miała nadzieję, że uda się jej spędzić w domu strachów maksymalną długość czasu. Przecież lubiła się bać i bardzo chciała zaimponować Sharkerowi taką właśnie głupkowatą aktywnością. Okazało się, że dom strachów był zwyczajnym wyciągaczem pieniędzy, a Carma wyraźnie zawiedziona została z niego dosłownie „wyrzucona” po drugim etapie. Wyraźnie nabzdyczona, z założonymi na piersiach rękami, stanęła niedaleko wyjścia z domu strachów czekając na swojego kolegę. Była wyjątkowo dumną osobą, a w tej chwili jej duma została nieco nadszarpnięta. Nic dziwnego, że miała cichą nadzieję na szybkie porzucenie w niepamięć tak głupawej rzeczy. - To było durne… - mruknęła sama do siebie, bardzo niezadowolona ze swojego wyboru, jednocześnie będąc bardzo ciekawą tego, co miała dla Sharkera zrobić.
Kostki: 3, 3 :c
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie do końca spodziewał się takiej reakcji. Widząc jej wyzywające spojrzenie, uśmiechnął się w nieco kpiący sposób, ale coś w jego oczach zdradzało, że przyjął rzuconą mu rękawicę. Strzeż się Charisme i uważaj na pośladki! Rekinia dłoń może Cię dosięgnąć w najmniej oczekiwanym momencie, aale z cała pewnością nie było nawet mowy o tym, aby Ślizgon zdecydował się aż tak pogwałcić prywatność Carmy w miejscu publicznym. Zabawne, że miał do tego takie podejście, skoro w większości przypadków wyjątkowo gustował w schadzkach, chociażby w pociągach czy pod drzewami w samym środku zimy. Brak szacunku jednym, a prywatne… „potrzeby” drugim. Chyba, bo z tym typem nigdy nie wiadomo. Powiódł więc po niej spojrzeniem, ale również nie komentował, decydując się na złożenie tej niemoralnej propozycji. To było tak bardzo w jego stylu. Przysługa za przysługę, o ile można to było tak nazwać. Widział jak reaguje na jego słowa i to sprawiło, że wewnętrznie nieco się uśmiechnął. Wyraźnie nie była pewna czy jest w stanie aż tak mu zaufać, aby zgodzić się na coś w ciemno, a on lubił wystawiać ludzi na podobne próby. Kiedy się zgodziła, jego oczy nieznacznie pociemniały. Jednak w żaden inny sposób nie dał po sobie poznać, że w ogóle zauważył jej zgodę. Po prostu zapłacił za wstęp, wkraczając do domu zaraz za Charisme. Rozdzielenie się nie przeszkadzało mu tak bardzo jak jej. Był indywidualistą, więc mierzenie się z ewentualnym lękiem było jego prywatną rozgrywką, którą wolałby przeżywać samotnie. Przejście przez dom nie było wcale tak wielkim przeżyciem, jak zakładał. W zasadzie, to kiedy się tak miotał, czuł się bardziej jak wkręcony w wyjątkowo kiczowaty horror dla nastolatków, a nie jako czarodziej w prawdziwym domu strachów. W końcu co za czarodziej czystej krwi potrafił posługiwać się karabinem do paintballu? Rasheedowi udało się go opanować tylko w wyniku przypadku, kiedy to biorąc go w dłonie, nieopatrznie nacisnął dłonią w odpowiednim miejscu. Widząc, że to najwyraźniej działa, chociaż nie miał pojęcia co robi, dotarł w ten sposób aż do końca, pijąc po drodze eliksir Gregory’ego. Jako, że nie wiem kogo ma darzyć przyjaźnią, założę że po prostu uśmiechnął się przyjaźnie do Caroline, kiedy wychodził, gdyż to na nią padło, skoro przygotowywała to stoisko. Wyszedł chwilę po Carmie. Zdążył zaliczyć tylko trzy pomieszczenia zanim udało mu się znaleźć wyjście. Chciał ją zapytać jak sobie poradziła, ale potrafił wywnioskować z jej miny, że nie wszystko poszło tak jak należało. Sam właśnie zaczął oczyszczać ręce z farby, ściągając ją różdżką niczym odkurzaczem. - To jak z tą przysługą? - dopomniał się niby niewinnie, ale coś w jego spojrzeniu mówiło, że nie może się wręcz doczekać.
Przejście przez salon: 4 Przejście przez pokój z paintballem: 4 Przejście przez ostatni pokój: 4 Zebrane punkty grozy: 5?
Wybaczcie robaczki, mam nadzieję że nie gracie tu już nic i że jest wolna miejscówka, bo już minął ponad tydzień <3
Szła w tym kierunku powolutku, nie śpieszyło się jej zwłaszcza że jej ukochana Rose ma na sobie czarną przepaskę i nic, a nic nie widzi. Szła za nią i trzymała dłonie na jej bioderkach, ściskała je mocno i szła dosłownie przy niej stykając się z nią swoim ciałkiem. Uwielbiała to uczucie, a dawało to przede wszystkim bezpieczeństwo starszej Puchonce. Nie chciała by się przewróciła, żeby móc w pełni wykorzystać swój pomysł o którym nic jeszcze nie powiedziała. - Cieszę się że się zgodziłaś tu przyjść ze mną, początkowo nie wiedziałam czy mój plan Ci się do końca spodoba ale zaryzykowałam. Teraz tylko musimy dojść w pewne miejsce i coś Ci pokażę, dobrze? - Złożyła na jej policzku delikatnego całusa, aż w końcu dotarły do drzwi domu. Pchnęła je powoli i ruszyła pierwsza ciągnąc ją za sobą, przeszły przez salon aż nie natrafiły na obraz położony przy ziemi. Przesunęła go na bok, a następnie odsłoniła jej oczy mówiąc cichutko. - Jesteśmy na miejscu, tam jest mały kącik artystyczny mojej znajomej.. musimy tam pójść, idź pierwsza żebyś mogła zobaczyć to na własne oczy. - Uśmiechnęła się i kucnęła, kiedy tylko ona to zrobiła pchnęła ją jakby była niepewna i szła tuż za nią. Przed nimi stała kanapa, w dobrym stanie. Na ziemi leżała butelka dobrego wina, jeszcze połówka, a na ścianach pełno obrazów jakiegoś mężczyzny, krajobrazów i tak dalej. Wokół znajdowało się parę sztalug z płótnami, farb, pędzli etc. - Tutaj często przebywam, a teraz.. teraz chciałabym namalować coś, a ty jesteś mi potrzebna jeżeli wiesz co mam na myśli. - Nie wie, a to nawet dobrze bo zaskoczy ją w pełni pozytywnie, kazała jej usiąść na kanapie i sama się rozsiadła obok z szerokim, dziecięcym i pełnym empatii uśmiechem na twarzy. Była dziś tak radosna w tych swoich czarnych leginsach, białej koszuli i chuście na głowie. Po prostu słodziak.
Rose tylko przez moment się wahała. W końcu bezgranicznie ufała Lotce. Nawet wtedy, kiedy zaproponowała jej, że coś jej pokaże, tylko zawiąże jej oczy. Być może nie widząc już nic stresowałaby się, ale bliskość jej ciepłego ciała skutecznie odganiała jakiekolwiek złe myśli. Kiedy tak sobie szły cały czas zastanawiała się co też takiego specjalnego mogła dla niej przygotować. Byłą bardzo podekscytowana. To musiało być coś wyjątkowego, skoro miało taką oprawę. - Dobrze. - Odpowiedziała, a w jej głosi można było usłyszeć właśnie podekscytowanie i lekką niepewność, która brała się raczej z tego, że nic nie widziała idąc. Wiedziała, że wchodzą do jakiegoś pomieszczenia. Okazało się, że są w opuszczonym domu. Rose zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tu wręcz imponująco. Naprawdę, Rose była pod wrażeniem. Czuła jednocześnie zachwyt i coś jakby odrobinkę strach. Był on powodowany jakimś dziwnym uczuciem, które towarzyszyło jej przez ten dom. Chyba po prostu nie lubiła takich miejsc. - Piękne są te obrazy. - Powiedziała, przyglądając się wszystkim po kolei. Odwróciła się i posłała Rudowłosej szeroki uśmiech i małego buziaka. Puchonka dojrzała też stojące wino na podłodze, miała nadzieję, że je wypiją, bo miała na nie ochotę. Tak jak na swoją ukochaną! No ale kiedy ona nie miała na nią ochoty? Przekręciła słodko główkę. Czyżby Lotka chciała ją namalować? Nikt jeszcze nigdy tego nie zrobił, to byłoby baardzo ciekawe doświadczenie. Wiedziała, że Lotka maluje, ale nie wiedziała jak. Jeszcze nie miała okazji podziwiać jej prac. Usiadły razem na kanapie. Objęła ramieniem dziewczynę, a drugą rękę położyła na jej kolanie. - Uwielbiam, kiedy się tak do mnie uśmiechasz. Jesteś wtedy taka pociągające. - Wyszeptała, patrząc jej prosto w oczy i pocałowała ją lekko, ale długo. Oderwała swoje usta od jej gorących warg i uśmiechnęła się. - To co mam robić, kochanie?
Miała z tym miejscem wiele ciekawych wspomnień, zwłaszcza że to miejsce pokazała jej właśnie Sirsza. To ona w nią nie zwątpiła i dlatego też dalej tworzy swoje dzieła nie zważając na krytykę innych. - Prawie wszystkie obrazy nie są moje, należą do mojej o wiele starszej znajomej która opiekuje się tym miejscem by wszystko miało jakiś ład i porządek.. sama rozumiesz, to miejsce nie jest w kurzu tylko dzięki niej. - Uśmiechnęła się krótko wspominając jak przyjemnie się rozmawiało z panną Saorise. Szkoda że w wielkiej części pochłonął ją teatr i nie ma już czasu przebywać w tym miejscu, czasem się zdarzy sądząc po butelce alkoholu stojącego przy kanapie. Zerknęła na nią i wyszczerzyła się szeroko objaśniając jej dokładniej na czym polega plan. - Myślałam że pociąga Cię mój jędrny tyłek. - Zaśmiała się cicho wystawiając pupę w jej kierunku, a następnie dodała. - No bo widzisz.. musisz się położyć na kanapie, bo mam w planach nie do końca narysowanie Ciebie lecz.. rysowanie po Tobie farbami. Jest to.. chciałam wreszcie spróbować ale się bałam i byłam bardzo nieśmiała, pomyślałam że się zgodzisz.. jeżeli chodzi o farby to się nie bój! Użyję tych co bardzo łatwo schodzą, a na twoim ciele postaram się namalować coś co Cię zachwyci. - Ujęła jej policzki w dłonie i pocałowała bardzo namiętnie dając jej nieco pewności siebie, sama też jej nieco ujęła od niej.
Rose nie miała pojęcia jakie wspomnienia ma Lotka. Nigdy jej o tym nie opowiadała, może kiedyś nadarzy się okazja i zrobi to. Oczywiście widząc jej słodko wypiętą pupkę, najpierw w jej oczach pojawiły się jakby iskierki, po czym klepnęła w nią kilka razy, nie za mocno. Tak, żeby obydwie czerpały z tego dużą przyjemność. Z jej kolejnymi słowami mina Rose najpierw wyrażała lekkie zdziwienie, a następnie zaczęła zmieniać się w coraz szerszy uśmiech. Tak, zdecydowanie nie mogła doczekać się tego jak rozbierze się i rozłoży na kanapie, pozwalając swojej ukochanej malować się wszędzie. Na samą myśl drżała i czuła delikatne wibracje w podbrzuszu. Odwzajemniła jej pocałunek. Robiła to długo i delikatnie. Tak najbardziej lubiła ją całować. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. - Z największą przyjemnością zostanę twoim... płótnem. - Dokończyła, kiedy znalazła odpowiednie słowo. Spojrzała jej w oczy i zaczęła zsuwać z siebie sweter. - Rozumiem, że potrzebujesz dużej powierzchni do malowania? - Zabrała się za ściąganie bluzki i spodni. Siedziała już teraz na kanapie w samej bieliźnie, uśmiech nie schodził z jej twarzy, a mrowienie w dole brzucha nie ustawało. Wręcz przeciwnie. Było coraz silniejsze.
- Rose, to wspaniała wiadomość że się zgodziłaś! Szczerze mówiąc myślałam że się nie zgodzisz i bałam się że ten plan będzie tylko jednym z marzeń które się nigdy nie ziszczą. Tak więc.. jest jeszcze jedna sprawa.. właśnie powierzchni.. mogłabyś się proszę rozebrać do naga? Ułatwiłabyś mi sprawę no i... miałabym niezłe widoki i duże pole do manewru. - Wyszczerzyła się nieśmiało i odgarnęła włosy za ucho, a następnie podeszła do jednej ze sztalug w poszukiwaniu odpowiednich pędzli. Wybrała parę małych, jeden nieco większy i jeden średni. Teraz podeszła do jednej ze ścian i schyliła się po małe tubki z farbą, było ich na prawdę sporo. Dobrała sobie calutką kolorystykę, a następnie obróciła się w stronę Różyczki. - Wiem co Ci namaluję, czy może to być niespodzianka? Proszę połóż się na brzuchu, skarbie. - Wystawiła język i uklękła przed nią, spojrzała na jej nagie ciało i przeszedł ją gwałtowny dreszcz, przejechała palcami po jej udzie aż na pośladki. Dała jej solidnego klapsa i zaśmiała się cicho, własnie teraz powolutku masowała oba jej pośladki i zaczęła wreszcie malować na jej pleckach. - Wybacz.. samo tak jakoś.. no wiesz.
Ostatnio zmieniony przez Charlotte Blanchett dnia Wto Cze 14 2016, 22:48, w całości zmieniany 1 raz
Grzecznie, bez słowa sprzeciwu położyła się na brzuchu. Kątem oka obserwowała wszystkie ruchy Lotki. Uwielbiała na nią patrzeć i przyglądać się temu, co robi. Położyła wygodnie głowę i przymknęła oczy. - Tak, kochanie. Maluj na mnie co chcesz, jak chcesz, gdzie chcesz. - Mówiła to już rozluźniając się i przygotowując na to, że dłuższą chwilę będzie musiała wytrzymać w tej pozycji. Spodziewała się, że usłyszy kilka jeszcze szelestów i poczuje zimną farbę na swoich plecach. Była więc zdziwiona, kiedy otrzymała siarczystego klapsa. Podskoczyła i poczuła lekkie pieczenie, które po chwili zostało zniwelowane masażem. Rose zaczęła cicho mruczeć i miała nadzieję, że potrwa to jeszcze chwilkę, bo było jej bardzo przyjemnie. Jednak Szarlotka postanowiła już zabrać się za malowanie. - Doskonale wiem, ukochana. - Powiedziała tylko, bo było to w końcu prawdą. Rose sama nie potrafiła oprzeć się widokowi tyłeczka Lotki i mogłaby go dotykać zawsze i wszędzie. Na pewno nigdy by jej się to nie znudziło! Znów ułożyła się tak wygodnie jak tylko mogła. Zerknęła z ukosa na Lotkę tak, jak tylko to było możliwe. - Pokażesz mi swoje prace? - Zaczęła powoli. - Nie musi być dziś, ale bardzo chciałabym je móc w końcu zobaczyć i wiedzieć jaki wielki talent w tobie drzemie.
Widząc jak jej kobietka rozluźnia się całkowicie i nie ma nic przeciwko temu jakoś jej ulżyło, będzie się jej lepiej pracowało na rozluźnionym ciele niż na takim spiętym i przestraszonym. Nadal zapomina że Różyczka jest nieco od niej starsza i nieco inaczej podchodzi do świata, gdyby jeszcze tylko mogła się podzielić informacją na temat.. stop, nie może! Powinna wyrzucić w ogóle te myśli z głowy, bo jeżeli by to powiedziała miałaby niemałe problemy. Odetchnęła cichutko wpatrując się w jej ciało. Jedną dłonią powolutku malowała, a drugą masowała zaczerwieniony pośladek ukochanej. Może zbyt mocno ją potraktowała bo nieco się bała że ją to boli. - Pewnie, kiedyś musisz zobaczyć wszystkie moje prace... no może nie wszystkie, część jest w moim rodzinnym domu, część w Hogwarcie, część u znajomych, a część w moim obecnym mieszkaniu. - Zaśmiała się cichutko i dodała po chwili. - Może ja też powinnam się rozebrać byś nie czuła się bardzo skrępowana? Wybacz że nie zapytałam o to ale jakoś.. wstydziłam się i zapomniałam. - Przeszła nieco wyżej i usiadła na niej okrakiem kładąc swoje pośladki na jej, malowała dalej coś co już powolutku kształtem przypominało drzewo. Była coraz bardziej dumna z tego co wychodziło spod jej rąk, a na dodatek była to praca na osobie na której jej najbardziej zależało. Czy mogło być pięknie? Owszem, ale nim to się stanie musi usłyszeć słowa Różyczki bo to od niej teraz zależy wszystko.
Z każdym dotykiem pędzla leciutko się wzdrygała. Łaskotało to jej plecy. Najgorzej było, kiedy Lotka musiała malować trochę na jej boczkach. Wtedy Rose wkładała wszystkie siły w to, żeby się nie ruszyć i niczego nie zepsuć. W tych chwilach skupiała się na ręce Lotki na własnym pośladku. To zdecydowanie działało. - Dobrze, to kiedy uznasz to za stosowne, po prostu mi je pokaż. - Powiedziała spokojnie, choć tak na prawdę była bardzo niecierpliwa w tej kwestii. Mimo wszystko nie chciała wywierać na swojej Ukochanej żadnej presji. Na słowa o rozbieraniu odwróciła głowę, żeby popatrzeć na nią. - Właśnie tak mi się wydawało, że takiej ubranej, to musi ci się strasznie niewygodnie malować. Nie musisz mnie pytać. Po prostu rób to, na co masz ochotę. - Zachichotała i przyglądała się jej lubieżnie. Chciała spytać, co też będzie miała na plecach. Powstrzymała się w ostatniej chwili, stawiając na niespodziankę. Przyjemnie było czuć jej mięciutkie i ciepłe pośladki na swoich. Aż miała ochotę ściskać je i ugniatać. Później się tym zajmie. Na razie przecież była płótnem!
Właśnie o to jej chodziło, żeby masowanie pośladków wszystko regulowało. To odganiało jej myśli od tych łaskotek, a Lotte mogła wykorzystać tą chwilę by troszkę się zająć jej tyłeczkiem który ją tak kręcił jak cholera. - W sumie spora ilość nowych obrazów jest u mnie w pokoju, tym w Hogs tak więc kiedy tylko będziesz chciała możemy tam skoczyć to sama ocenisz jak to wygląda, prawda? W sumie to mam ochotę na Ciebie.. ale chyba pierw muszę skończyć te dzieło, nie? - Zaśmiała się cicho i zeszła z jej plecków tylko na drobną chwilkę, wiedziała że to ją na chwile z tego wszystkiego wybije ale czego nie robi się dla chwili przyjemności? Zdjęła z siebie swój sweterek, następnie szary t-shirt i uśmiechnęła się do niej krótko. Na następny ogień poszły jeansowe spodnie oraz trampki. Została w samej bieliźnie, mimo że Rose była naga to Lotte nadal się krępowała swojego ciała. Usiadła spowrotem w tym samym miejscu i ujęła w dłonie pędzel. Od czasu do czasu maczała go w wodzie i zmieniała kolor listków, teraz jednak zajęła się wszystkimi gałązkami by wyglądały schludnie i aby się podobały Różyczce.
Spoko, chyba nie będziemy sobie specjalnie przeszkadzać, niedługo kończymy jakby co xd
Bojowy nastrój Carmy to był doprawdy ewenement w skali roku, ostatecznie nie na co dzień można ją było zobaczyć tak... odsłoniętą? Normalnym zachowaniem dziewczyny było to, że wszystkie uwagi i emocje zatrzymywała dla siebie, w głębi swojej twardej skorupy, przez co inni nigdy nie mogli się domyślić czy rzeczywiście coś ją w jakimkolwiek stopniu ruszyło. Stojąc przed domem strachów, obrażona na cały świat, zaczęła kopać małe kamyczki leżące tuż obok jej stóp, nie widząc innego rodzaju rozrywki... dopóki nie przypomniała sobie o małym kompasie marzeń schowanym głęboko w ogromnej torbie. Chwilę wcześniej zachował się wyjątkowo niekulturalnie, stawiając swoją właścicielkę w niekomfortowej sytuacji. Charisme wygrzebała niewielkie ustrojstwo z dna swojej jakże markowej torbeki jakiegoś francuskiego projektanta - za którą, znając życie, dała trzy swoje pensje w aptece - z uwagą spoglądając na wskazówkę, która pod wpływem dotyku Carmy gwałtownie zmieniła swoje położenie na dom strachów. Widzisz, Charisme, to jednak nie o to chodziło!, pokrzepiła się w duchu, a przez myśl automatycznie przeszła jej wizja ponownego wejścia do tego krwawego tunelu, w celu uratowaniu splamionego honoru. I z pewnością zrobiłaby to od razu, gdyby nie fakt, że w miejscu, które wskazywał kompas marzeń, nagle pojawił się Sharker - a wskazówka nie drgnęła nawet o milimetr. No chyba nie. Wepchnęła przyrząd prawie że metrologiczny do torby, zaraz obok oprylaku i nieszczęsnego eliksiru krwinkowego, przygryzając wargę, by przypadkiem nie wyglądało to w jakikolwiek sposób podejrzanie czy dziwnie. Ot, dziewczyna szuka czegoś w torbie - nic dziwnego, prawda? Uniosła wzrok, gdy Sharker stanął naprzeciwko niej, widząc po chłopaku, że najwyraźniej poszło mu nieco lepiej niż jej. Zmrużyła oczy i założyła ręce na piersiach, dając mu do zrozumienia, że nie życzy sobie żartów na ten temat - co najwyraźniej szybko załapał, bo nawet nie rzucił klasycznej dla siebie żadnej nieprzyjemnej uwagi. - Przysługą? - powtórzyła, nagle przypominając sobie o tym, o czym wcześniej rozmawiała z Rasheedem. Poczuła się nieco przytłoczona przez jego spojrzeniem, nie mogąc nawet zgadnąć, o co może mu chodzić. - Nie sprecyzowałeś... O co chodziło? Mam się bać? - dodała zakłopotana i jednocześnie zbita z tropu, mając jednak gdzieś głęboko w duchu nadzieję, że będzie kazał zabrać się na lody, czy coś... Chociaż może lody to wcale nie był taki wspaniały pomysł. Nie w przypadku Sharkera...
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Aż żal brał, że nie mógł zobaczyć tej jej dziecinnej złości, bo szlajał się jeszcze po tym domu strachów! Cóż, jakby dla nieświadomego zrekompensowania sobie tej sytuacji, wręcz musiał zrobić dziewczynie na przekór i zwrócić uwagę na to tajemnicze coś, co tak zawzięcie upychała do torby. Popatrzył na nią z ciekawością, ale o dziwo, nie odezwał się nawet, udając, że w ogóle go to nie interesowało. Przypominając jej o swojej przysłudze, chyba musiał jeszcze raz zweryfikować swoje plany. Nie wiedział na ile Carma bywała słowna i czy w ogóle dotrzymałaby obietnicy, gdyby nie sprecyzował dobrze swojego życzenia, ale musiał zaryzykować. Uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób i teraz już było wiadome, że knuje coś niekoniecznie dobrego… a przynajmniej coś co było dlań względnie nietypowe. - Jeśli takie rzeczy Cię przerażają… - wzruszył ramionami, chociaż czuł, że raczej będzie się bała. A przynajmniej powinna, skoro zdążył już zauważyć jak bardzo dziewczyna unikała stawiania się w podobnych sytuacjach. Tyle, że jednocześnie wcale nie chciał, aby za moment uciekła mu stąd z krzykiem, nawet, jeżeli właśnie takiej reakcji się spodziewał. Zmarszczył brwi, ponownie na szybko analizując swój plan, ale chyba poddał się już nietypowej dla siebie impulsywności. - Uwaga, to będzie ta przysługa - zaczął dramatycznie, chwytając ją nieoczekiwanie za dłoń. - stój spokojnie i nie uciekaj. I zapewne wtedy skorzystał też z chwilowej dezorientacji, jaką mógł wywołać swoim niespodziewanym życzeniem. Nachylił się w jej stronę, bardzo licząc na to, że faktycznie mu nie ucieknie, a nawet gdyby próbowała to i pociągnął jej rękę w swoją stronę, przytrzymując jej talię drugą dłonią. Kiedy już znalazł się wystarczająco blisko, skradł jej pocałunek. Naparł na jej wargi względnie szybko i raczej dość nietypowo jak na samego siebie. Było w tym muśnięciu niezwykle dużo delikatności i kryła się w nim spora doza obietnicy. Ot po prostu pierwszy pocałunek, bez żadnych seksualnych podtekstów czy poprzedzających go głupich żartów o wężach. Potem po prostu puścił jej ręce i odsunął się na tyle, aby nie wkraczać zanadto na jej przestrzeń osobistą i najwyraźniej czekał na reakcję w ostateczności nadal niepewien tego czy będzie się na niego złościła czy nie.
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Już dawno doszedł do wniosku, że on to właściwie nie m normalnych znajomych. To przeklęte nazwisko i dom, do którego należał, przyciągały tylko wariatów albo jakieś niezrównoważone i nieodpowiedzialne bestie, które potem trzeba było ratować z tarapatów. Miał cichą nadzieję, że to, co tym razem wymyśliła sobie jego przyjaciółka, nie będzie chociaż trochę podobne do tego, gdy poszła sobie do Zakazanego Lasu w czasie PEŁNI księżyca. Już pal licho Zakazany Las, była całkiem niezła w zaklęciach i poradziłaby sobie z jakimiś małymi kreaturami, ale pełnia? Pełnia równała się z wilkołakami, a ich zachowania nigdy nie można było przewidzieć. Centaury były jak pikuś przy wilkołakach. No, ale reasumując, polazł za nią wtedy, żeby ją ratować. Być może, gdyby nie była jedną z jego najlepszych kumpelek, to by ją olał, w końcu sama tam poszła, to niech zdycha — nie jego interes, jednak cierpiał on na syndrom bohatera i niemógł zostawić jej wtedy w potrzebie. Ostatecznie zakończyło się bez ofiar śmiertelnych, wszystko poszło zgrabnie i ładnie, a oni nie napotkali na swojej drodze żadnego wilkołaka. Na drugi dzień zbeształ ją od góry do dołu i przez jakiś tydzień mieli „ciche dni”, ale nie mógł długo wytrzymać i w końcu odezwał się do niej. Teraz szedł pewnie przed siebie, z różdżką, której czubek świecił jasnym światłem Lumos, co chwilę ziewając i przeklinając ją w myślach. Czy ona jej nigdy nie oduczy? Powoli myślał nad tym, żeby podziękować za tak ekscytującą przyjaźń i znaleźć sobie jakieś spokojniejsze koleżanki, ale przecież był zasranym, ślizgońskim altruistom i nie dałby rady kogoś ot, tak olać. A już szczególnie jakieś panny. I wchodził już po schodach, gdy na ich szczycie pojawiła się drobna postać. Wydawało się, że go nie widzi, dlatego postanowił dać jej małą nauczkę. Bezgłośnie zgasił Lumos i bardzo cicho i najwolniej jak się da, zaczął do niej podchodzić, i gdy był już na miejscu, złapał ją za ramiona i odwrócił w swoją stronę. - Czyś ty na mózg upadła? - wypowiedział dosadnie, a widząc strach malujący się na jej twarzy, tylko uśmiechnął się paskudnie i właściwie bez słowa puścił ją. - Zabieramy się stąd, koniec szlajania po nocach, po dobranocce, powinnaś dawno w łóżku chrapać. - dodał ostatecznie i spojrzał na nią wyczekująco i skierował wzrok na schody prowadzące na dół, do wyjścia, do dormitorium, do spania.
Całkiem tu spokojnie, pomyślała Courtney, wsłuchując się w jedyny słyszalny dźwięk - skrzypiące schody, delikatnie uginające się pod jej niewielkim ciężarem. Dlaczego po prostu nie zburzą domu, skoro już dawno nikt tu nie mieszka? Nie żeby wyglądał z zewnątrz szczególnie brzydko, ale na jego miejscu można by wybudować coś bardziej użytecznego, przykładowo teatr albo jakąś wielką bibliotekę. Zwykła ciekawość zaprowadziła ją do środka, gdzie przesuwając palcem po zakurzonej balustradzie ze smutkiem pomyślała, że rzeczywiście teatr byłby dobrym rozwiązaniem. Jest tak klimatycznie, a wszystko się marnuje! Jak nazwać kogoś, kto przechadza się nocą po opuszczonym budynku, w którym rzekomo straszy? Czy faktycznie Courtney to niezrównoważona i nieodpowiedzialna bestia? Oj tak, mogłaby w zasadzie się tak przedstawiać... dając przynajmniej szansę na ucieczkę ludziom, którzy jeszcze nie zdążyli wpaść w jej sidła. Przykładowo biednemu Caesarowi, który chyba nie wiedział na co się pisze, rozpoczynając znajomość z panną Hill. Ale może to i lepiej, bo kto by teraz ratował ją z tarapatów? Zawsze była zdziwiona, jak trafne okazują się przeczucia Fairwyna. Gdy było już "po wszystkim", za każdym razem kiedy wpadała na jakiś szalony pomysł, musiała przyznać, że skurczybyk miał rację! Często bywało zaledwie o krok od katastrofy, co ślizgon później jej uświadamiał. Courtney była jednak zbyt dumna, aby przyznać się do błędu, a poza tym zwykle machała ręką na wszystkie logiczne argumenty i robiła po swojemu. W końcu raz się żyje, tak? Zapatrzona na jakiś w jej mniemaniu pseudo-pompatyczny, tandetny obraz faceta na koniu (Rany, ile ten dom ma lat? Musiał być budowany w średniowieczu!, myślała), nie dosłyszała kroków Fairwyna. Stojąc ze skrzyżowanymi rękoma, patrzyła na "dzieło". Dopiero gdy poczuła czyjś dotyk na swoich ramionach, zamarła. Zaczęła szacować szanse na ucieczkę przed ewentualnym gwałcicielem albo czy długość jej paznokci pozwoli na dobry atak. Nie musiała jednak sprawdzać żadnej z tych opcji, bo napastnik obrócił ją ku sobie i, choć wciąż była przerażona, dojrzała twarz przyjaciela, co zaraz potwierdził pełen wyrzutu ton jego głosu. A więc jednak nikt nie miał zamiaru jej zabić. - Cezarku! - zawołała radośnie, gdy w końcu ją wypuścił i przestał tak głupkowato się uśmiechać. Tyle satysfakcji sprawiało mu, że ją przestraszył? Powinien się cieszyć, że w przypływie adrenaliny nie zrobiła mu krzywdy! - Cieszę się, że dołączyłeś! I wrzuć na luz, nocą wszystko nabiera klimatu. Ostatnią kwestię wypowiedziała teatralnym szeptem, patrząc w skupieniu na ślizgona. Szybko jednak porzuciła rolę wprowadzającego w nastrój narratora, a szczerze rozpromieniona pociągnęła go za rękę, jeszcze bardziej w głąb budynku, nie dając mu szansy na wyjście. - A na mózg nie upadłam... jeszcze - odparła na jego (retoryczne) pytanie. Satysfakcjonujący uśmiech rozświetlił tym razem jej twarz. - Myślisz, że tutaj będzie coś fajnego? - zapytała, nie precyzując właściwie, co ma na myśli. Z pewnością słodyczy tu nie sprzedają... W jednej ręce trzymając zgaszoną różdżkę, drugą wciąż pilnując przyjaciela, prowadzała ich po skrzypiącej podłodze blisko okien, przez które leniwie wlewał się blask księżyca. Dobrze, że tym razem nie było pełni - przynajmniej mogli być pewni, że żaden wilkołak nie ukrywa się w tym uroczym dworku.
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Czasem nie był w stanie zrozumieć jej entuzjazmu. Caesar nawet wysunął kiedyś teorię, że Hill jest wampirem energetycznym, bo niby w jaki sposób dałaby radę ogarnąć te wszystkie głupoty, w które coraz się wpakowywała. Normalny człowiek nie jest w stanie chodzić do szkoły, uczyć się, mieć życie towarzyskie i jeszcze chodzić na wypady, które groziły utratą życia. No, przynajmniej on nie miał na to czasu, skupiał uwagę na różdżkach i starał się ciągle ulepszać techniki rzemieślnicze. Praktyka, którą odbył w sklepie z różdżkami w Hogsmeade może i była całkiem pouczająca i co najważniejsze uzyskał papierek, który pozwalał mu na legalną produkcję, jednak to mu nie wystarczyło i czasami odczuwał poważne braki. Głównie dlatego, że za bardzo nie miał się u kogo przeszkolić. Ojciec w żadnym stopniu nie kojarzył mu się z różdżkami, zresztą, już nauczył się, że nie ma co na niego liczyć, a do innych członków rodziny ciężko mu się było zwrócić. Bo co niby miałby im powiedzieć, że jest synem Edgara, z którym ten nawet nie utrzymuje kontaktów i chciałby nabyć dodatkowej wiedzy o różdżkach, a potem przejąć sklep? Takie coś by nie przeszło, szczególnie że prowadzenie tej działalności było niesamowicie rentowne. Marzył o tym, ale jednocześnie, zdawał sprawę, że to właściwie niemożliwe. No, ale reasumując, dziewczyna była szalona, a on, jako ten rozsądny miał zamiar zabrać ją z pomieszczenia nawet siłą. Na początku wzięła go trochę z zaskoczenia, pociągnęła głębiej w stronę zniszczonego domu i ciągle paplała — jednak on, był na tyle zmęczony, że nie był w stanie wywnioskować czegokolwiek mądrego ze słowotoku, który wytworzyła w tak krótkim czasie. - Może i jest coś ciekawego, ale mnie to teraz nie interesuje, Hill — rzekł twardo i zacisnął lekko usta. Zdał sobie sprawę, że jeśli nie zmusi jej siłą, to spędzą noc w tym ponurym miejscu. Westchnął ciężko więc i rzekł. - Skoro mam się zachowywać jak brutal, to będę brutalny. - Całkowicie nie w swoim stylu złapał ją i przerzucił sobie przez ramie. - Wybacz, C, że psuję Ci zabawę, ale zmywamy się. - dodał i ruszył w stronę wyjścia albo miejsca, w którym jak mu się zdawało, miejsce to było.
Tylko idiota mógł wpaść na pomysł, żeby zrobić miejsce przerzutu w tym opuszczonym dworze. Krzykacz pamiętał, że kiedy był w Hogwarcie, urządzano tam imprezy – fantastyczna kryjówka, nie ma co… Tym bardziej mu się śpieszyło. Brakowało tylko tego, żeby jakiś gówniarz położył łapy na towarze. Kilka słów o samym Krzykaczu: był niskim, chudym, niepozornym blondaskiem – ostatnią osobą, którą podejrzewałoby się o obracanie się w czarnomagicznym światku. Miał zaledwie dwadzieścia cztery lata, ale w branży przemytniczej już udało mu się wyrobić renomę. Co przemycał? Gdybym Wam powiedział, musiałbym Was zabić. Mężczyzna bezszelestnie wślizgnął się do dworu przez uchylone okno na parterze. Prześlizgnął się do piwnic i odszukał właściwe pomieszczenie. Policzył kamienie na ścianie i odsunął odpowiedni. Paczka była na miejscu. Wyjął ją i ruszył w stronę parteru. Po drodze otworzył pudełko, upewniając się, że zawartość się zgadza. Powinien był zrobić to w piwnicy i je schować… Z pośpiechu jednak popełnił tak amatorski błąd i w efekcie wyszedł na korytarz tuż przed nosem chłopaka niosącego dziewczynę. Z otwartą paczką, z monetą na wierzchu. Z tą monetą, za którą aktualnie uganiało się pół Nokturna i cała Albania. Z tą, która była jednym z najbardziej pożądanych czarnomagicznych przedmiotów w Europie w tym dziesięcioleciu. Przekurwił to elegancko... Szybkim ruchem zatrzasnął pudełko, schował je za pazuchę i wyciągnął różdżkę, celując w intruzów. - Pod ścianę – wyszeptał ostro – Ręce tak, żebym je widział. Pseudonim Krzykacz wziął się właśnie z tego, że prawie nigdy nic nie mówił, a kiedy już musiał, to tylko szeptem. Powodem było to, że mężczyzna posiadał głos jak trzynastoletnia dziewczynka i nic z tym fantem nie mógł zrobić. O tym jednak wiedziała tylko jego matka. Reszcie ów szept, wydobywający się spod opuszczonego nisko kaptura, wydawał się złowieszczy.
---------------------------------------------- Opcje macie dwie: a) robicie to, co każe Wam Krzykacz b) próbujecie się bronić. Przy opcji b. macie kostki: 1, 2, 3 – Krzykacz rzuca na Ciebie drętwotę zanim wyciągniesz różdżkę 4,5 – wyciągasz różdżkę, ale Krzykacz Cię rozbraja i przejmuje Twoją różdżkę 6 – rzucasz sobie dowolne zaklęcie i jeszcze jedną kostkę: parzysta – trafiasz; nieparzysta – Krzykacz się obronił