Opuszczony dom zazwyczaj kojarzy się z miejscem gdzie coś lub ktoś straszy, a nie można tu przebywać dłużej niż pięć minut, bo za chwilę coś pęknie i spadnie na głowę. W tym przypadku to nic bardziej mylnego. Za parkiem w Hogsmeade znajduje się ogromny budynek, który z daleka wygląda, jak dwór! Podobno kiedyś mieszkał tu któryś z Ministrów Magii wraz ze swoją rodziną. Dziś jednak wszystko przepadło. Uczniowie z Hogwartu chętnie odwiedzają to miejsce, kiedy muszą coś przemyśleć, albo zorganizować imprezę, która poruszy nie jedno serce. Zdarzają się też tacy, którzy nie raz mogli tutaj przenocować... Nie pytajcie, co ich zmusiło do pojęcia takich decyzji! Podziwiajcie i korzystajcie. Możliwe, że w domu będę poukrywane jakieś zadania od Mistrza Gry...
Autor
Wiadomość
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Chyba to był jeden z powodów dla którego tak chłopaka uwielbiała. Doskonale potrafił wczuć się w sytuację, nie zadawać zbędnych pytań, czy cholera wie czego. Po prostu zachowywać się tak, jak obecnie powinien. Bez względu na to, w jaki sposób prezentowała się sytuacja. Ta była dla niej początkowo cholernie stresująca i nie była w stanie nad sobą zapanować, niemniej, im więcej czasu mijało, tym łatwiej jej było. Niewątpliwie obecność Eskila obok bardzo w tym procesie pomagała i nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Zgubiła już nawet z policzków rumieńce, które zdradzały jej myśli i zażenowanie całą tą sytuacją. Delikatnie się uśmiechnęła, gdy wypomniał jej własne słowa. Nie ma co, wiedział doskonale kiedy i w jaki sposób ich użyć, aby wywarły jak największe wrażenie. I z pewnością tak właśnie było w tym momencie. - To musiała być jakaś bardzo inteligentna osoba - powiedziała w końcu, robiąc bardzo poważną minę, która kompletnie nie pasowała do tego, co mówiła, ale jednak, nie potrafiła inaczej. To nasuwało się samo, nie kontrolowała tego. Mogła opierać się i próbować robić coś innego, ale kiedy Eskil emanował takim entuzjazmem i radością, po prostu nie mogła dalej myśleć o tym, jak strasznie postąpiła. Ta myśl coraz mocniej roztaczała się w jej głowie, rozluźniając kolejne części ciała. Upewniając ją w przekonaniu, że w końcu nic złego się nie stało. Może właśnie dlatego sięgnęła po kawałek tego skradzionego tortu? Ugryzła spory kawałek, a jej kubki smakowe odnotowały mały orgazm. Przymknęła z zadowoleniem oczy. Podobnież kradzione nie tuczy i smakuje lepiej, czy jakoś tak. Może właśnie dlatego tak bardzo smakował jej ten tort. Przeżuwała go powoli, delektując się smakiem. Mike i Jessica definitywnie wiedzieli, co zamówić, bo było to po prostu pyszne. - Czyli można powiedzieć, że to nasz tort - powiedziała, nim wgryzła się ponownie w swój kawałek. A potem już się śmiała tak otwarcie i szczerze, jak dawno nie miała okazji. Kuliła się na wyczarowanym krześle, zadowolona z całego świata. Podniósł załzawione spojrzenie na półwila, gdy wspomniał, że ukradła tort dla niego. - Oh, oczywiście, musisz koniecznie go spróbować! - i niewiele myśląc, oderwała kawałek biszkoptu z dużą ilością bitej śmietany i rzuciła nim... Eskilowi prosto w twarz. Wybuchła jeszcze głośniejszym śmiechem, gdy osiągnął on cel, jakim było lico pólwila. Wyglądał po prostu cudownie, taki uwalony bitą śmietaną, czekoladą. Było tak, jak zawsze być powinno. Beztrosko i spokojnie. - Takie kradzieże nic nie znaczą i dobrze o tym wiesz - wypomniała mu jeszcze, gdy wspomniał o tym, że niejednokrotnie podbierał coś Hunterowi. Oboje wiedzieli, że to jest żaden wysiłek i wyczyn.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Kto jak kto, ale prędzej poprze niepoważny pomysł aniżeli tym wzgardzi. Można śmiało spoglądać na niego przez pryzmat takiego cichego, złego głosiku namawiającego do przekraczania własnych granic - nawet tych moralnych. Na kradzież spoglądał z dwóch punktów: nikt jej nie złapał i mogą teraz go zjeść! Co mają się przejmować całą resztą? Później podpyta po cholerę to robiła, ale nie tutaj. Szkoda było czasu na trudne rozmowy. Celebrował zabawę i beztroskę. Znajdowali się w jakiejś dziurze z czekoladowym, dosyć sporym tortem. Jak można to wykorzystać? A obżeraniem się, po prostu. Nie podejrzewał siebie o aż tak charyzmatyczny wpływ na Robin. Z zażenowania i przerażenia wprost w ramiona psot? To zasługuje na niebywałą pochwałę... oczywiście dla panicza Clearwatera, za jego wyjątkowe zasługi namawiania do lekceważenia wyrzutów sumienia. Powinien teraz wstać, klaskać, ukłonić się i pochwalić... a wróć, nie może tego zrobić bowiem ich zachowanie nie uchodziło za poprawne moralnie. Aż gryzł się w język, by nie wytknąć Robin, że w odwrotnej sytuacji opierniczała go wraz z Doireann. Dzielnie zaciskał zęby bowiem ta uwaga raz dwa przegnałaby z trudem uzyskany u niej uśmiech. Gdyby wiedziała jak się dla niej poświęca... Nie spodziewał się ataku. Nie było zatem opcji aby miał uniknąć takiego pocisku, który to epicko rozpłaszczył mu się na twarzy. Znieruchomiał, całkowicie oniemiały tym, co się właśnie stało. Starł z oczu ciasto i oblizał po kolei swoje palce, udając, że wcale nie spogląda w kierunku Robin. Napięcie rosło kiedy ścierał czekoladę z włosów, kiedy zdejmował lukier z brody... - Zdajesz sobie sprawę, że nie wyjdziesz stąd taka czysta, choćby to miała być ostatnia rzecz w moim życiu? - zapytał słodziutkim niczym miód głosem, aby następnie zerwać się na równe nogi. Zatopił palce w torcie, zgarniając z niego wymiętoszoną garść ciasta i rzucił się biegiem do Robin. - CHODŹ TU! ROZSMARUJĘ CI TO WE WŁOSACH! CHODŹ TU, ROBIN! - krzyczał, groził jej pięścią zaciskającą się na torcie. Miło było być od niej wyższym - kilka susów sprawiło, że znalazł się na tyle blisko niej, aby po wyrzucie tortu trafić ją gdzieś w okolicach ramienia i szyi. - Oj, spudłowałem. JESZCZE RAZ! - doskoczył do pudełka i zatopił palce w kolejnym odrywanym kawałku tortu. - No chodź tu do mnie...Robin, słońce ty okrutne, no przecież to nasz tort... - aż mu ślepia świeciły, a i chichrał się niemal demonicznie. Oblizał kawałek czekolady ze swoich knykci i wciąż umorusany czaił się na Robin. Czekał na ten moment i skoczył za nią, aby ją najpierw złapać jednym ramieniem i uwięzić w złowrogim uścisku. Nie ujdzie jej to płazem, oj nie!
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Naprawdę, zdecydowanie poprawił jej nastrój. Była przekonana co do tego, że jej zachowanie było przynajmniej skandaliczne, a tymczasem okazywało się, że wcale tak nie było. Zamiast sprawić jej kazania, Eskil ją pochwalił za coś, co sama uznała za złe. Jeśli podobnego zachowania nie można było nazwać objawem szczerej i prawdziwej przyjaźni, to ona już nie wiedziała, co w ogóle można za nią uznać. Nie bardzo zastanawiała się nad tym, co robi. Po prostu miała ochotę, aby rzucić w niego kawałkiem tortu, dlatego właśnie to uczyniła. Dopiero, kiedy tort wylądował na jego twarzy i zobaczyła jego minę, zrozumiała, co to oznacza. Od razu zasłoniła usta obiema dłońmi, jej oczy rozszerzyły się do niebotycznych wręcz rozmiarów. Histeryczny śmiech zaczął wydobywać się z jej gardła, gdy usłyszała jego kolejne słowa. Pokręciła tylko energicznie głową, jakby dając mu znać, że albo nie brała tego faktu pod uwagę, albo nie godziła się na taką ewentualność. Ciężko określić, co dokładnie miała na myśli a i sam Ślizgon na pewno interpretował to we własny sposób, jak zwykle kompletnie oderwany od rzeczywistości. Od razu zerwała się na równe nogi. Pierwsze co jej przyszło do głowy to rzucić zaklęcie tarczy, jednak nim zdążyła faktycznie podnieść różdżkę do góry, to kawałek tortu już wylądował na jej szyi. Zapiszczała głośno i dziko, od razu odgarniając go dłonią na ziemię. Od razu kiedy tylko Eskil wrócił do pudełka, wzięła nogi za pas z zamiarem ucieczki. - Nie, Eski, nie, już dosyć, serio, koniec, przestań, nie nie nie! - błagała go, ale wiedziała, że przegrała bitwę i nie było szans na to, aby Eskil odpuścił. Jakby na potwierdzenie jej myśli, zaraz dopadł do niej i złapał tak, że nie mogła uciec. Piszczała przeraźliwie głośno, próbowała się uwolnić. Do głowy wpadło jej rozwiązanie, którego kompletnie mógł się nie spodziewać i dlatego miałaby szansę wygrać. Obróciła się twarzą w jego stronę i niewiele myśląc, zgarnęła resztę tortu, który jeszcze był na niej i wtarła bezpośrednio w jego twarz. Wiedziała, że odpokutuje za to i to, znając Eskila, bardzo mocno, ale miała to w nosie. Nie zamierzała się poddać, co to to nie! Śmiała się do rozpuku, tym razem nawet nie próbując się wyrwać, za to oblizała palce z bitej śmietany, szczerząc się przy tym w jego kierunku. Jak niewiele było trzeba, aby jej nastrój zmienił się w tak diametralny sposób.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zemści się! Mogła być tego pewna, że zemsta będzie sroga, długa i słodka. Bardzo słodka! Nie będzie litości choćby tutaj piszczała i uciekała na koniec świata. Gotów był gonić ją przez całe Hogsmeade jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie było innej możliwości. Takich rzeczy się nie wybacza, a ta wojna... och, to obecnie spełnienie jego marzeń! Nawet nie wyobrażała sobie jaka wybuchła w nim radość z możliwości ganiania się i obrzucania jedzeniem. Potrzebował takowego wyrzutu adrenaliny i energii. Planował spożytkować ją w sposób bardzo dla niego korzystny. Rzucił w nią tortem. Ten dźwięk rozpłaszczającego się na niej ciasta, ten jej pisk i błagania o litość... to go nakręciło, aby działać dalej! Tak, jego uśmiech był iście demoniczny. Udało mu się ją pochwycić i chyba nigdy jeszcze tak mocno jej przy sobie nie trzymał. Oj, nie miał zamiaru jej puszczać. Wykorzystywał perfidnie przewagę wzrostu i ze śmiechem wsmarowywał tort w jej jaśniutkie włosy, śmiejąc się przy tym histerycznie. - Musisz być bardziej słodka, o taak.... jeszcze tutaj... osz ty, zołzo jedna! Tfu! - na moment uścisk zelżał kiedy wcierała mu w twarz rozmazany tort. Zacisnął jednak palce na jej talii i prychając od wpadającej w oczy czekolady zgarnął ciacho z jej włosów i rozsmarował pokracznie to na jej policzkach. Śmiał się głośno, próbował ją utrzymać ale wyrywała się. Kiedy na moment się uspokoiła aby oblizać sobie bitą śmietanę to siekło go solidne uderzenie gorąca, przypominające mu dokładnie jak bardzo jest/nie powinna być mu bliska. To nie powinno mieć miejsca, takie spędzanie czasu... ale nie mógł sobie tego odmówić. To przecież taka duża dawka szczęścia! Jak miałby z tego rezygnować? - Mało mi. O wiele za mało. - zakomunikował głębszym tonem, a jego oczy błyszczały niemal po wilowemu. - Idziemy po więcej tortu. - choćby miał ją za sobą ciągnąć to zrobi to i doprowadzi ją do pudełka z pozostałością miazgi, która była kiedyś pięknym tortem. Zabrał to z zasięgu jej rąk i zgarnął kawałek do wnętrza dłoni. - Masz jedną szansę na powstrzymanie mnie przed wsmarowaniem tego w twoją twarz. - trzymał ją mocno przy sobie. Teatralnie złapał ustami tę połowę truskawki ze swojej ręki. Zamlaskał ze smakiem i uśmiechał się okrutnie. Tik tak... jedna szansa!
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Tak to wszystko powinno wyglądać. Nie powinno być stresu czy cholera wie czego, jedynie radość z przebywania razem. Na Merlina, nawet nie wiedziała, jak bardzo potrzebowała takiego kompletnego oderwania od rzeczywistości i codziennych problemów, dopóki tego nie otrzymała od Eskila! Śmiała się do rozpuku i jedyne, na co miała ochotę, to poczęstować go jeszcze większą ilością bitej śmietany z tego tortu! Tym bardziej, że ten bezczelny półwil śmiał wetrzeć pewną ilość tortu w jej włosy! Oh, takiej zniewagi nie zamierzała darować, więc tym bardziej cieszyła się, że podjęła się natarcia jego twarzy tym, co wcześniej przyozdobiło jej ciało. Merlin jej świadkiem, że nie zamierzała odpuścić, bez względu na to, co miał zrobić. Nawet, jeśli to on zaczęła, to przecież nie należała do osób, które się poddają, co to, to nie! Śmiała się do rozpuku, gdy przytrzymywał ją jeszcze mocniej. W sumie to przez myśl przeszło jej, że jakim cudem miał on tyle siły, skoro był tak szczupły, ale nie było czasu na zadawanie takich pytań, kiedy przeciwnik atakował z taką zaciekłością. Kompletnie nie spodziewała się, że jej oblizanie palców wywoła w nim takie odczucia, jednak widziała, że coś się zmieniło w jego twarzy. Sposób, w jaki obwieścił, że mu mało... Sama też poczuła jak robi jej się ciepło i miało to niewiele wspólnego z faktem, że w tak krótkim czasie oboje zażyli takiej ilości ruchu. - Nie, nie NIE! - krzyczała w niebogłosy, próbowała się wyrywać, ale oczywiście nie była w stanie. Próbowała nawet ugryźć go w jakiekolwiek miejsce na jego ciele, byle tylko ją puścił, ale ta cholera mocno się zawzięła. I nie odpuszczał, co upewniało Robin w przekonaniu, że to nie mogło skończyć się dobrze. Kiedy znaleźli się obok pudełka, sama też próbowała zgarnąć nieco tortowej amunicji, ale oczywiście zabrał ją z zasięgu jej rąk. Myślała bardzo mocno i intensywnie w przeciągu kilku sekund, które jej dał do tego, aby wpadła na pomysł, jak przekonać go do tego, że nasmarowanie jej twarzy tortem to jednak nie jest dobry pomysł. Uciec nie mogła, dosięgnąć amunicji również, różdżkę podziała gdzieś na podłodze, nawet nie wiedziała gdzie. Nie pozostawało jej nic innego, jak wykorzystanie swojej broni. - Eskil - wymruczała, patrząc mu prosto w oczy, uśmiechając się uroczo tak, że nie mógł się oprzeć. Bardzo delikatnie, napierała swoją myślą na jego umysł, z wyczuciem, którego wcześniej nie potrafiła okazać, a które teraz było dla niej kompletnie naturalne. - Eskil, proszę, nie rób tego - dodała po chwili, dalej nie odpuszczając, patrząc mu prosto w oczy. Używała naprawdę niewielkiej ilości hipnozy, tylko tyle, aby zasugerować mu to, co sam wiedział i co sama mogła osiągnąć poprzez swój urok. Teraz jedynie swój wrodzony urok wzmocniła.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Tym razem nikt mu nie wmówi, że jest tu najbardziej winny. On tu przybył jako serdeczny przyjaciel, aby wesprzeć w niedoli, a ona go tak potraktowała! Och, gdyby umiał mieć jej to za złe to byłoby to chociaż bardziej realne, a on bawił się w najlepsze. Wyrywała się i kilkukrotnie o mały włos, a zwiałaby mu sprzed nosa. Wiedział, że długo tak jej nie utrzyma bo jednak skubana była drobna i jakoś tak coraz łatwiej było jej wyślizgnąć się z jego rąk. Musiał działać dopóty dopóki miał nad nią jakąkolwiek przewagę bowiem ta trwać wiecznie nie będzie. Delektował się zatem brudzeniem jej włosów, co doprowadzało ją do szału. Był okrutny bowiem jej protesty wpędzały go w jeszcze większy nastrój. Nie ma to jak okładanie się tortem przez dwoje pełnoletnich ludzi. Przeżywał to intensywnie i chciał, aby ta chwila trwała cały czas, bez sekundy wytchnienia bo to podładowywało go do działania i rozjaśniało dzień. Podjadł sobie truskaweczkę i czekał na jakieś próby negocjacji za darowanie jej tortur. Nie od początku patrzył jej w oczy, zerknął na nią dopiero kiedy jego imię zdążyło nabrać tego innego brzmienia - kojarzyło mu się to w jakiś sposób, ale był teraz zbyt skoncentrowany na zabawie aby podejrzewać ją o takie działania. Kiedy zerknął z rozbawieniem w jej ciemne oczy to coś się zaczęło zmieniać w powietrzu, jej wzrok napierał tak znajomo, a jemu odchodziła ochota na rozsmarowywanie na niej tortu. Przez kilka sekund gapił się na nią lekko skonsternowany, a jego dłoń umazana tortem powolutku i ostrożnie opadła wzdłuż ciała. Nie był pewien czy to jej mrugnięcie powieką czy może coś innego sprawiło, że wybił się z tego zapatrywania w ciemne oczy. Zamrugał, od razu też ją puścił i przez chwilę nie ogarniał co się działo, a kiedy dodał sobie dwa do dwóch... - Och ty szujo, takie chwyty są niedozwolone! Moja zemsta będzie podwojona! - krzyknął i rzucił się za nią w pogoń, ale tym razem nie było mu dane ją pochwycić. Nie wyrabiał się na zakrętach kiedy śmigała niczym łania po całym pomieszczeniu. Wołał do niej "wracaj tu!", śmiał się przy tym, ledwie już łapał oddech, ale próbował ją pochwycić. Nie brakło przy tym demolowania tego domu - oba krzesła leżały już na ziemi, a to spadł stary obraz, z sofy uciekła bahanka, tam szpiczak przemknął pod nogami, ale jego to nie interesowało. Póki miał siły w nogach to ją gonił aż w końcu doszło do momentu kiedy epicko się pośliznął... na torcie, który wypadł mu wcześniej z dłoni. Wyrżnął w nieprzystojny sposób, niedaleko schodów, prosto na dywan, wzburzając w powietrze tumany zalegającego tam kurzu i trochę naniesionego śniegu. Runął z głuchym łoskotem na ziemię i skulił się zaraz... ale ze śmiechu. On płakał, dusił się z tej nienormalnej radości, łzy ciurkiem płynęły po jego polikach, a on nie mógł się uspokoić. Coś go bolało, ale nie miał sił teraz się nad tym zastanawiać. Nie potrafił złapać oddechu po tym bieganiu, śmiechu, upadku. Policzki bolały od tego szczerzenia się, a on nie potrafił sił się podnieść.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Widziała w jego oczach, że powoli i skrupulatnie osiąga swój cel. Nie chciała go naciskać nie wiadomo jak mocno. To miała być jedynie delikatna sugestia, która miała sprawić, że zrobi to, co chciała. Nie zależało jej na tym, aby od razu zaatakować go z pełnią swoich możliwości. Przecież to nie o to chodziło, to, co tutaj robili było wyłącznie zabawą, niczym więcej. Nie było prawdziwym zagrożeniem, przed którym faktycznie potrzebowała ochrony. Przecież Eskil był jej przyjacielem, naprawdę jej na nim zależało. Po jaką cholerę miałaby niby chcieć faktycznie zrobić mu krzywdę? Kontynuowała utrzymywanie hipnotycznego uroku, dozowała go z umiarem, powolutku pokazując, co mogłoby się stać, gdyby jednak zrezygnował. Szerszy uśmiech zawitał na jej wargach gdy półwil zaczął powoli opuszczać swoją rękę. Oh, wiedziała, że jest u celu. Wiedziała, że jeszcze jeden delikatny nacisk na jego jaźń wystarczy i będzie miała to, co będzie chciała, a on będzie sądził, że to była wyłącznie jego decyzja. Oddychała spokojnie, miarowo, skupiając całą swoją uwagę na tym, aby osiągnąć swój cel. Nie była pewna, gdzie popełniła błąd, ale kompletnie niespodziewanie, zamglony wzrok półwila zniknął. Zamiast tego pojawiło się początkowo kompletne niezrozumienie, które następnie ustąpiło miejsca zaskoczeniu i w końcu zrozumieniu. Nie było jej wiele potrzeba. Zamiast ponownie stosować na nim tą sztuczkę, po prostu rzuciła się do ucieczki. - Nie, nie, nie, PRZESTAŃ DO CHOLERY! - krzyczała, kiedy ją gonił po całym pokoju. Musiała włożyć w tą ucieczkę naprawdę wiele wysiłku, bo trafił jej się naprawdę zawzięty przeciwnik! Przeskoczyła przez kanapę, i pociągnęła ją za sobą, przez co nagle Eskil musiał pobiec inaczej, wpadła na zniszczone schody i zeskoczyła przez poręcz, kiedy stopa Ślizgona utknęła w złamanym schodku. Robiła wszystko, co tylko mogła, byle tylko jej nie dopadł, bo wiedziała, że to będzie złe. A śmiała się przy tym, co niemiara. Wręcz płakała ze śmiechu i bolał ją brzuch, ale dalej uciekała, jakby goniła ją przynajmniej wiwerna. Aż nagle usłyszała za swoimi plecami niezły huk, który prawdopodobnie wstrząsnął fundamentami tego domu. Zerknęła szybko przez ramię i spróbowała wyhamować swój morderczy bieg, co wcale nie było takie łatwe w obecnej sytuacji. Nic dziwnego, że zatrzymała się dopiero na ścianie. A kiedy obróciła się, aby dokładnie zobaczyć, co się stało, dostrzegła Eskila, który leżał na ziemi i płakał ze śmiechu. Nic dziwnego, że sama wybuchnęła śmiechem. To on musiał spowodować ten huk swoim upadkiem. Nie było innej możliwości, tego była pewna. Śmiała się, głośno mu wtórując, kompletnie wymęczona tą dziką pogonią, którą sobie tutaj urządzili. Nie miała siły na nic, ale mimo to, powoli podeszła do niego. Kompletnie nie zwracała uwagi na to, że jest cała w torcie, że pewnie zaczęła trochę nawet śmierdzieć. Po prostu usiadła obok niego na ziemi a następnie się położyła i tak, śmiejąc się do rozpuku go przytuliła. A co, niech oboje będą dokładnie tak bardzo brudni od tego skradzionego tortu, jak to tylko możliwe. - Jesteś niemożliwy - wydukała jakiś czas później, kiedy nieco uspokoiła się ze swoim śmiechem, co wcale nie było łatwe. Ale poza tym, po prostu trwała obok niego, tak bez skrępowania przytulając.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Lubił tego rodzaju ból brzucha - świadczyło o silnym ataku śmiechu, tak silnym, że nie potrafił się uspokoić. Nie potrafił jej dogonić, nie miał już sił. Napotykał na drodze zbyt wiele przeszkód, a nie był wysportowany aby urządzać sobie pościg bez wypluwania płuc. Zachowywali się jak dzieci, którym podarowano najfajniejszą zabawkę na świecie. Wiele osób popukałoby się w czoło na widok tej sceny. Dla Eskila znowuż nieistotne były już żadne magiczne gadżety czy wystrzałowe miejsca. Po co mu to wszystko skoro dostał czekoladowy tort i uciekającą Robin, z którą mógł stoczyć zażartą bitwę na jedzenie? Cały czas czuł na ustach słodkość spływającej z policzka czekolady, roztapiającej się pod wpływem jego rozgrzanego od biegania ciała. W ostatnich metrach (menda wbiegła po starych schodach!) nie miał sił już jej gonić bo dostawał kolki. To aż prosiło się o wpadnięcie w poślizg i zarycie plecami o podłogę. Wył ze śmiechu, łapał się za brzuch bo tak bardzo bolał, a i niełatwo było złapać spokojny oddech. Chwilo trwaj! Im bardziej Robin wybuchała śmiechem tym trudniej było mu się uspokoić. Wystarczyło jedynie na nią zerknąć przez łzy aby napadła go kolejna fala radości. O Merlinie! Usiadła przy nim, a on żałował, że nie miał przy sobie tortu aby się zemścić. Położyła się i to aż prosiło się o wymazanie jej resztkami, ale na to też nie miał sił. Słuchał przeplatającego się wspólnego śmiechu, który to stopniowo powolutku miał cichnąć. Przytuliła się, a on nawet nie spostrzegł kiedy ją objął tak, jak kiedyś w Norwegii kiedy leżeli razem w jednym łóżku, śmiali się, gadali, a potem zasnęli. Odczucia były podobne. Chichrał się ale coraz słabiej, ciesząc się jak idiota z możliwości złapania oddechu. - Nie wiem co mnie przez ciebie boli ale pierdzielić, to było zajebiste. Wyglądasz okropnie. - chichotał i choć niejako ją obrażał to mówił to ciepłym głosem. Oparł policzek o jej głowę i tak sobie leżeli na zakurzonym dywanie, w opuszczonym upiornym domu, a na zewnątrz powoli zapadał zmierzch. Jemu było ciepło, miło, miękko, cały czas na ustach czaił się uśmiech kiedy rozsądek powoli dochodził do głosu. Co on właśnie odwalał? Emanował szczęściem i dziką radością przy boku Robin. To był alarmujący poziom emocji bowiem pragnął teraz, aby to cały czas trwało i powtarzało się regularnie, bo ta wspólna chwila naładowywała go energią do działania. Czemu, u diaska, oparł o jej głowę policzek? To jest nie w porządku. Takie szczęścia nie powinny... nie potrafił tego opisać, ale fakt faktem było, że ostrożnie zaczął się wyplątywać z przytulenia i siadać. - Co my robimy, Robin. - wydusił z siebie schrypniętym od śmiechu głosem. Roztarł czoło, ścierając z niego tort, patrzył tępo na swoje kolana i owionął go strach przed myślą, że nie powinien być aż tak szczęśliwy u jej boku. Podniósł na nią wzrok, przymykając przy tym jedno oko kiedy odczuł ból w okolicach łopatki od tego epickiego upadku. Rozmasował obolałe miejsce. W jego oczach kłębiła się dziwna plątanina odczuć. Sam nie umiał tego wyjaśnić. - Nie możemy się tak dobrze razem bawić, Robin. - podniósł się, otrzepał z kurzu i choć głos mu drżał to jednak sięgnął do jej łokcia i pomógł jej wygramolić się do pionu. Zaraz to ją puścił, czując, że chętnie mógłby bawić się dalej, bez końca, do samego środka nocy. Miał problem z utrzymaniem z nią kontaktu wzrokowego. Wbrew pozorom nie musiała czekać na wyjaśnienie jakoś długo. Słowa same ułożyły się na jego ustach. - Nie możemy, bo... bo jeśli będę przy tobie zbyt szczęśliwy to znowu się w tobie zakocham. A nie mogę. - nie do końca zrozumiał ten zasadniczy fakt wypowiedzenia takich słów na głos. Przeczesał palcami włosy i ten gest miał w sobie nazbyt wiele frustracji i prawdziwej obawy ziszczenia się wypowiedzianych przypuszczeń. - Ja... ja muszę iść do Dori. Ona musi mnie chyba ratować. - przed Tobą? Za trzewia ścisnął go lęk. Jego ciało nie opuściła jeszcze ta solidna dawka radości, ale wyraźnie oklapła, regularnie przesłaniania przez niezidentyfikowany strach. Cofnął się o krok, potem o drugi, ale tak niepewnie, z zawahaniem. Zabrał spod stolika swój plecak ale tak po prostu wyjść...? Podniósł na nią wzrok, a patrzył z szeroko otwartymi oczami. Wiedział, że miał rację. Ona też powinna to zrozumieć. Nagle bardzo usilnie zapragnął iść do Dori, aby go sprowadziła na ziemię i przypomniała jak należy się zachować. Pierwszy raz w życiu dobrowolnie podda się nauce powściąganiu swoich emocji bo nagle się wystraszył.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Naprawdę cieszyła się z faktu, że Eskil pojawił się w jej życiu. Nie wyobrażała sobie, jak miałoby ono wyglądać, bez jego obecności. Byłoby dziwnie puste. Teraz, kiedy poznała smak wspólnych wygłupów, śmiechu nawet kłótni, wiedziała, że to wszystko jest po coś. Że m konkretne podłoże i powinno trwać jak najdłużej. Nawet, jeśli aktualnie tym podłożem był stary, brudny, zakurzony dywan, to nie żałowała niczego. Leżała obok niego na tej podłodze, dalej śmiejąc się zbyt głośno i zbyt dźwięcznie. Śmiejąc się w taki sposób, w jaki zawsze powinna, a o czym w ostatnim czasie nieco zapomniała. Przytłoczona codziennymi obowiązkami wyparła ze świadomości fakt, że nie tylko praca i wszystko co z nią związane jest ważne. Takie chwile, jak właśnie ta, były cholernie ważne o ile nie ważniejsze. W końcu pracę zawsze mogła zmienić a przyjaciół wymieniać nie powinna. Objął ją, a ona nie miała nic przeciwko tego. Próbowała się uspokoić, jednak ilekroć spojrzała na niego, to ponownie wybuchała śmiechem. Wyglądali jak siedem nieszczęść i czuła się z tym doskonale. Eskil był usmarowany czekoladą i bitą śmietaną, jej włosy bardziej przypominały strąki niż platynowe fale, które zwykły zdobić jej głowę. Ale miała to wszystko w nosie. To się nie liczyło. Zabawa którą uskuteczniają była o wiele ważniejsza niż to, jak obecnie się prezentowali. - Ty chyba siebie nie widziałeś, skoro uważasz, że ja prezentuje się fatalnie - zgrabnie odbiła piłeczkę, patrząc na jego umorusaną, ale bardzo szczęśliwą twarz. Sama też promieniowała tym szczęściem i nie zamierzała z niego rezygnować. Tak, zdecydowanie obecność Eskila obok była tym, czego w życiu potrzebowała. Nie potrzebowała natomiast słów, które kolejno zostały przez niego wypowiedziane, gdy oboje się już nieco uspokoili. Zaskoczył ją i początkowo sądziła, że po prostu się zgrwa, nabija z tego, że zachowują się gorzej niż małe dzieci, a nie dorosłe, odpowiedzialne osoby, którymi powinni być. - Jak to co? Spędzamy razem świetnie czas - odpowiedziała. Dopiero po chwili zorientowała się, że chłopakowi prawdopodobnie nie o to chodziło. Że za tymi słowami kryje się drugie dno. Obserwowała zaskoczona, jak podnosił się. Sama również usiadła, nie bardzo wiedząc, co zrobić dalej. Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, co zrobiła nie tak. Oczywiście szukała w tym zachowaniu swojej winy, ale nie mogła się jej dopatrzeć w niczym, co zrobiła. Podniosła się zaskoczona. Wpatrywała się w niego kompletnie nierozumiejącym wzrokiem. Nie przypuszczała, że to powie. Nie była pewna, co zabolało ją bardziej, te słowa czy może to, że tak wyraźnie się od niej odsunął. Wszystko to było nie tak. Na Merlina, jakim cudem mogli przejść od jednego nastroju tak drastycznie do kompletnie odmiennego?! Nie mieściło się to w jej głowie. - Z..zakochasz się? - powtórzyła, choć nie oczekiwała odpowiedzi. Jej oczy pewnie wyrażały więcej, niż mogła powiedzieć. Bolało. Cholernie bolał ją fakt, że jej przyjaciel bał się kontaktu z nią. Jakim cudem coś podobnego mogło mieć miejsce?! A potem wypowiedział kolejne słowa, które sprawiły, że Robin poczuła, jakby Eskil ją uderzył prosto w brzuch. Nie wiedziała, jakim cudem nie skuliła się, choć wyraz głębokiego szoku odmalował się na jej twarzy. Szybko jednak spróbowała przybrać maskę kompletnej obojętności. Fakt, musiał iść do Dori, żeby ta go uratowała. Merlinie… - Ah, ok. - powiedziała tylko, bo nie wiedziała, co jeszcze miałaby powiedzieć. Obróciła się plecami do niego pod pozorem szukania porzuconej gdzieś na ziemi różdżki. Wypatrzyła ją zdecydowanie zbyt blisko Eskila. Szlag by to trafił… Podeszła tam i wzięła ją w dłoń. - To w takim razie nie będę cię zatrzymywać - powiedziała, drżącym głosem, wciąż nie patrząc mu w oczy. Nie mogła tego zrobić. Nie po tym, jak ją właśnie potraktował. Jakby była złem, którego powinien unikać. Które go nęciło, a którego osiągnąć nie mógł. Odeszła kilka kroków i złapała w dłoń czarną torbę, z którą nigdy się nie rozstawała. Zarzuciła ją na ramię i nie oglądając się na półwila, deportowała się z głośnym trzaskiem.
Zt dla Robin
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ważnych spraw nie należy powierzać Eskilowi. Istniało duże prawdopodobieństwo, że zrobić coś nie tak, jak powinien. Zaczął się do tego przyzwyczajać. Wiele oddałby za milion takich spotkań, czy nie widziała jaki był przy tym szczęśliwy? Ale to też dowodzi jakie to mogłoby być nie fair względem Huntera i Dori. Zachowywali się tak jakby tylko we własnym towarzystwie mogli płakać ze śmiechu. Chciał tego codziennie, ale przecież to nie jest sprawiedliwe. To nie w porządku. Nie mogą aż tak dobrze się przy sobie czuć. Przez to przekleństwo - bo teraz tak, to było tak traktowane przez niego - odczuwał to wszystko intensywniej i wiedział, że jeszcze kilka takich scen, a zacznie za tym chronicznie tęsknić i to wspominać z rozmarzeniem. To też jawny znak, że przywiąże się do niej mocniej, a nuż poczuje to, co sobie wybijał z głowy przez dłuższy czas. Powinna zrozumieć, ale nawet nie próbowała. Przyjęła to do świadomości i udawała, że to ją nie rusza, a oboje wiedzieli, że tak nie było. - Znowu udajesz! - podniósł głos kiedy zaczęła się zbierać do ucieczki. Ruszył za nią, aby znów ją złapać i zatrzymać, zmusić do rozmowy choć chwilę temu deklarował, że musi jak najszybciej udać się do ratowania... priorytety szybko się zmieniają. - Robin, do jasnej avady, przerabialiśmy już to, nie wy...- ale ona już się deportowała, ignorując jego słowa. Jedno jest pewne: to źle się skończy jeśli teraz nie porozmawiają. Ruszył zatem jej szukać... deportował się po okolicach prowadzących do zamku, Hogsmeade, pubów, taki umorusany wzbudzał śmiech, ale olewał to. Szukał tej wiedźmy bo jeśli tego nie zrobi to stanie się coś złego.
| zt
+
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Nie miała nic przeciwko temu, by opuścić Puchońską Komunę bo, jeśli miała być szczera, to wcale nie bawiła się jakoś wybitnie; przytaknęła więc bez wahania na propozycję Augusta i, zwijając po drodze butelkę jakiegoś trunku, bez żalu wyszła razem z przyjacielem na ulicę i skierowali swoje kroki gdzieś przed siebie. - Byłam w życiu na trzech imprezach na krzyż, a ta nie załapała się nawet na podium - stwierdziła, nie kryjąc rozczarowania - Całe szczęście, że przyszedłeś, za co serdecznie z całego serca ci dziękuję, gdyby nie ty, to nie wiem co bym zrobiła. Pewnie wróciła do dormitorium zaraz po skandalu z bibliotekarzem, co w sumie nie byłoby takie złe... szkoda tylko, że wtedy ta piękna sukienka tak krótko miałaby okazję błyszczeć w towarzystwie - dodała, maszerując dziarsko chodnikiem i dość prędko orientując się, że jej krok jest trochę chwiejny; czy to była wina obcasów, czy drinków, tego nie wiedziała, ale postanowiła zwalić winę na obuwie i przystanęła na chwilę - Poczekaj sekundę, zdejmę te szpilki, bo zdecydowanie mi nie służą - jęknęła, i przytrzymując się łokcia ziomka, szybko pozbyła się butów - No! Teraz to możemy się nawet ścigać. Oooooo! Kto ostatni przy tamtym domu, ten pije i musi zdradzić kompromitujący sekret! - zarządziła, chichocząc wesoło i machając skradzionym na imprezce ekskluzywnym szampanem; nie czekając na reakcję przyjaciela, pognała przed siebie jakby to był wyścig na śmierć i życie.
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Na szczęście Zocha się ze mną zgodziła w sprawie wychodzenia i na dodatek przezornie ukradła jakiegoś szampana. Faktycznie impreza nie była jakaś szczególnie i miło było iść sobie z taką ładną Zośką u boku. Zaprosiłbym ją od razu do mojego i Vinniego mieszkania, ale bałem się, że chłop zaprosi tego Ashtona i będziemy musieli siedzieć we czwórkę w jakiejś awkward ciszy. Albo równie niezręcznej rozmowie. A tak mogłem iść w zręcznej ciszy z Brandonówną. I słucham jej dziarskiego monologu, który totalnie pokrywa się z tym co ja myślałem o tej pożal się boże vixie. - Nawet karta mi nie szła - mówię swoje wrażenia, bardziej przejmując się faktem, że niespecjalnie byłem dobry w karcianki, niż aferami i całą resztą. Ale kiwam głową kiedy ta martwi się, że jej sukienka nie byłaby wystarczająco widoczna. Też uważam, że powinna częściej ją nosić! Patrzę ze szczerym zdumieniem jak ta ściąga buty i kręcę niepewnie głową. - Będą cię boleć z stopy - zauważam już widząc w głowie przerażającą wizję w której wchodzi w szkło, a ja prawie nic nie potrafię zrobić, bo miałem Marlowa jako swojego osobistego uzdrowiciela. Niestety moje słowa na nic, bo oto dziewczyna już wymyśla jakieś szaleństwo po czym rzuca się do biegu. Nawet daję jej fory, bo przez pierwsze kilka sekund stoję i gapię się jak Zoe popyla prędziutko. Ale jak miała szanse z kimś tyle od niej wyższym, na dodatek wydłużającym sobie nogi tak, że w połowie trasy już udało mi się ją dogonić i przegonić. Zmęczony opieram się o furtkę jakiegoś domu i łapię oddech. - Pierwszy! Pijesz i mówisz. Super kompromitujący sekret poproszę - oznajmiam bardzo zadowolony z siebie.
- Nie szła ci bo, jestem przekonana że tak było, że ten baron był tak zaczarowany, żeby najatrakcyjniejsi ludzie losowali najgorsze karty! - podzieliła się z nim swoją teorią, która według niej doskonale wyjaśniała to dlaczego do niej los uśmiechał się podczas rozgrywki i podsuwał całkiem przyzwoite karty, a przyjaciel znajdował się w grupie nieszczęśników bez żadnych lukratywnych kombinacji. I wcale nie mówiła tego, by go pocieszyć! Zbyła tylko niefrasobliwym machnięciem ręki stękanie Augusta o bolących stopach, bo przecież sama w ogóle nie brała pod uwagę, że takie bieganie na bosaka to nierozsądny pomysł; on z kolei, miała wrażenie, martwił się zdecydowanie zbyt często o zupełnie błahe sprawy. I głównie o nią zamiast o siebie. Wydawało jej się, że mknie jak Nimbus 3000, niestety August okazał się być szybszy i kiedy Zosia dopiero zbliżała się do celu, on już od dłuższej chwili łapał oddech po szalonym sprincie. - No nieeee - jęknęła, posłusznie mocując się z korkiem szampana - To była pułapka na ciebie, żeby cię zmusić do zwierzeń! Ja nie mam sekretów, a już na pewno nie przed tobą... Hmm - musiała się chwilę zastanowić, bo naprawdę miała wrażenie, że jest jak otwarta księga - No nie wiem czego ty możesz o mnie nie wiedzieć. O, jak miałam trzynaście lat to zakochałam się w chłopcu, a jak mu to wyznałam w jakiejś płomiennej przemowie, to spojrzał na mnie jak na wariatkę i mi uświadomił że jesteśmy kuzynostwem. Uhh, do dziś mi wstyd jak go spotykam na jakichś rodzinnych spędach. No, od tamtego czasu nie patrzę nawet na blondynów - popiła to żenujące wyznanie łykiem szampana aż bąbelki poszły jej nosem i podała butelkę Augustowi - Właśnie do mnie dotarło, że jako... eee... bękart... bękarcica? Śmieszne słowo, no w każdym razie, mogę byc spokrewniona z kimkolwiek, skoro tak naprawdę nie wiem kim jestem poza Brandonem. NA PRZYKŁAD Z TOBĄ! Ale by było. Śmiesznie, nie? No, to teraz twoja kolej na sekret. Musimy być kwita! - zarządziła, a że odzyskała już chwilowo utraconą po biegu energię, zaczęła dreptać tam i z powrotem wzdłuż ogrodzenia, przyglądając się opuszczonemu domostwu. Natychmiast nasunęło się jej pytanie: - Ciekawe, kto tu mieszkał. Jak myślisz?? - rzuciła, bardzo ciekawa czy August podzieli się z nią jakąś błyskotliwą teorią. Sama naturalnie miała ich w głowie już kilka.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Uśmiecham się lekko na głupie słowa pocieszenia, którymi uraczyła mnie Zoe. Może i były to durne słowa, ale od razu się milej robiło kiedy słuchałem pierdół przyjaciółki. I jestem przekonany, że mówiła to by mnie pocieszyć, chociaż szczerze mówiąc Zosia dość często była przekonana, że mówi prawdę, więc na jakiś czas jestem bardzo z siebie zadowolony. Nie wiem dlaczego przyjaciółka wcale mnie nie słuchała kiedy ja tu martwiłem się tak o nią co raz. Wolała machać ręką i udawać, że mnie nie słyszy. Rusza do swojego dzikiego biegu, kompletnie niewzruszona, że zaraz może wbij jej się szkło w stópkę, a ze mnie jest dupa nie uzdrowiciel. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak biec za przyjaciółką, wcale nie dając jej forów, chociaż na początku nawet rozważam taką możliwość. Ale kiedy pomyślę, że miałbym wymyślać jakiś sekret, prędko z tego rezygnuję. Czekam na Brandonównę, która co jak co - ale naprawdę szybko pobiegła jak na taką drobną kobietę. - Też nie mam żadnych przed Tobą - mówię i wzruszam ramionami, bo autentycznie nie mam pojęcia co miałbym powiedzieć. Może i wyglądam jak jakiś człowiek zagadka, ale nie uważałem, że miałbym cokolwiek ciekawego do powiedzenia, jeśli chodzi o tajemnice. - Dlaczego nie wiedziałaś, że to Twój kuzyn? - pytam i marszczę brwi, bo zastanawiam się czy już nie słyszałem tej historii. - Śmieszne w chuj - dopowiadam jeszcze z posępną miną kiedy przyjmuję szampana od blondynki, która papla o tym, że moglibyśmy być kuzynostwem. Wtedy tylko by mnie dzielił, żeby mieć bardzo podobną żenującą historię do Zoe. - Ja nie przegrałem, nie muszę nic mówić - zauważam zasady gry i piję sobie łyczka szampana. Taka ze mnie psuja super imprezki. - Chyba, że mi podpowiesz o czym mówić - dodaję i biorę jej buty, by zaklęciem (odrobinę mniej perfekcyjnym niż zwykle, przez alkohol), zmienić jej obcas na mniejszy. Podaję jej ex - pantofelki i znacząco patrzę na jej stopy, by założyła. - Nie wiem, ale strzelam że teraz tu mieszka bezdomny, wielbiciel bazyliszkowego jadu lub onanista - mruczę bardzo optymistycznie, kiedy zerkam na stary dom.
Zachichotała bardzo wesoło, kiedy August uświadomił ją, że nie ma żadnych sekretów, choć powinna być rozczarowana, bo przecież przez to wymyślona przez nią gra zupełnie straciła sens. Uznała jednak, że to świetnie, mieć kogoś tak bliskiego, o kim wie się wszystko i vice versa. - O, no faktycznie, zobacz, znamy się jak łyse pegazy po prostu! Widzisz, tym zdradzaniem sekretów próbowałam wprowadzić trochę PIKANTERII do tej przyjaźni, żebyś się nią nie znudził i nie musiał szukać wrażeń gdzie indziej. O, u takiego Ashtona na przykład. To jest dopiero fascynujący człowiek, wyobraź sobie tylko, ile kontrowersyjnych kscesów taki przyjaciel mógłby zapewnić - stwierdziła, nieco markotniejąc podczas tej wypowiedzi, bo zwyczajnie zrobiło jej się przykro na myśl o tym, że August porzuca jej przyjaźń dla kogoś innego; zamaskowała jednak to uczucie, prędko dzieląc się z nim obciachową historią o kuzynie. - Bo jestem tępa jak kij od miotły i jakoś nie połączyłam faktów, że ci ludzie co przyjechali na wakacje z wizytą to nie są żadni parnterzy biznesowi dziadka tylko dalsza rodzina z Kanady - wyjaśniła zgodnie z prawdą powód tego fatalnego nieporozumienia, który właściwie sprowadzał się do tego, że chodziła z głową w chmurach i zdarzało jej się nie do końca kontaktować. Westchnęła, niby z wielkim oburzeniem, kiedy po raz drugi odmówił wzięcia udziału w bardzo ekscytującej grze, choć tak naprawdę spodziewała się takiej odpowiedzi; z wielką wdzięcznością wymalowaną na twarzy przyjęła przetransmutowane na znacznie wygodniejsze buty, a kiedy je zakładała zaczęła wyliczać podpowiedzi: - W porządku, sekretów nie mamy, to niech będzie... o czym śnisz najczęściej? Jakie pamiętasz najwcześniejsze wspomnienie? Jak sądzisz, czy gdyby psidwkaki nosiły spodnie, to tak na wszystkich czterech łapach czy tylko na tylnych? Wolałbyś nie widzieć czy nie słyszeć? - zarzuciła go pierwszymi pytaniami, które przyszły jej do głowy i na które nie kojarzyła, by znała odpowiedź; kompletne pierdoły, oczywiście, ale takie tematy lubiła najbardziej. Błahe i nieistotne. Jak mieszkańcy tego domu, którzy też absolutnie nie mieli już znaczenia, bo pewnie już dawno nie żyli; to jednak nie przeszkodziło jej w wyobrażaniu sobie, jak siedzą na ganku i krzątają na podwórku. Parsknęła śmiechem na odpowiedź Augusta, którego bolesny realizm jak zwykle sprowadzał ją na ziemię - ale entuzjazmu wcale nie studził. - ALBO duch arystokratki albo jakaś inna romantycznie udręczona dusza... chociaż, jak tak myślę, to bezdomny onanista wciągający jad bazyliszka całkiem się wpasowuje w tę definicję. Chcesz się przekonać? W razie czego szybko uciekniemy! - zaproponowała, w ogóle nie nauczona poprzednimi doświadczeniami, na przykład atakiem mimika z opuszczonej chaty w Norwegii, że zaglądanie w tego typu miejsca niekoniecznie należy do miłych i bezpiecznych przygód.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
- Co to znaczy, że chcesz dodać pikanterii? - pytam ze zmarszczonymi brwiami, szczerze hm, powiedzmy że zaniepokojony tym co mówi Zoe. Oczywiście, dziewczyna zazwyczaj wypluwała z siebie tysiąc słów na minutę i zazwyczaj potrzebowałem chwili, żeby odsiać to co naprawdę m na myśli od wszystkiego co się nagadała. Teraz na przykład opowiadała kompletne farmazony dotyczące Gryfona, bo wolałbym sczeznąć niż wymieniać się z nim jakimikolwiek ploteczkami. Na dodatek Zosia sama sobie wkręciła, że coś takiego mogłoby się stać, odrobinę markotniejąc na koniec. - Zoe - mówię tylko i unoszę do góry znacząco brwi, by jej przypomnieć, że przecież nic takiego się nie stanie. Uśmiecham się krzywo na tą całą opowieść Zoe i kręcę głową, chociaż wszystko to brzmi bardzo w jej stylu. Brandonówna jest dziś wyjątkowo zdeterminowana, by wymusić ze mnie jakąś dłuższą niż zwykle pogawędkę, bo po chwili zarzuca mnie setką pytań. Przystępuję z nogi na nogę, próbując nadążyć za wszystkim czym zasypała przyjaciółka. - Nie słyszeć. Na tylnych, na przednich miałyby bluzkę - zaczynam od ostatniego i przechodzę zgrabnie do pytania na temat psidwaków, wyliczając na długich palcach wszystko na co odpowiadam. - Jak biegałem z Anubilisami w domu i jeden z nich mnie capnął... A miałem sam do nich nie chodzić...- zatrzymuję się kiedy pyta mnie o sny i nieśpiesznie drapię się po łysej głowie. - Nie śni mi się nigdy to samo. Zazwyczaj to takie rzeczy jak czytanie gazety magicznej... Często z kimś kogo znam - mówię nad tym ostatnim pytaniem najdłużej się zastanawiając. Tak dużo się nagadałem, aż cud że sobie gardziołka nie zdarłem. W międzyczasie robiłem wszystko, żeby ogarnąć Zosi buty i zmienić je na wygodniejsze. - Teraz ty - mówię nie kłopocząc się wcale z zadawaniem pytań, bo równie dobrze mogła odpowiedzieć na te błahostki, którymi zasypała i mnie. - Tylko jeśli jesteś na siłach - mruczę kiedy ta znowu rwie się do kolejnej przygody, chociaż przecież jeszcze nie wykurowała się odpowiednio z ostatniej. - Zobaczymy kto ma racje. Duch czy onanista - dodaję i wyciągam rękę do przyjaciółki, by wejść z nią za furtkę. W ręku trzymam mocno różdżkę, tak na wszelki wypadek.
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Czuł, jak mu bije serce. Mocno. Silnie. Jakby zaraz miało wypaść mu z klatki piersiowej. Przeklinał Moony w duchu za to, że jest na boso. Co prawda, wydawała w ten sposób mniej dźwięków niż on, ale... - Wskakuj - zatrzymał się i wskazał na swoje plecy, jak tylko wybiegli na bezpieczną odległość od Hogwartu. Nie chciał, żeby marzła. Nie chciał, żeby coś stało jej się w stopy. Kto wie, co czeka po drodze? Może trafią jakieś szkło, czy inny, ostry kamień, o który się skaleczy, a wtedy będzie mu po prostu głupio, że to przez niego, i...
Nie, w tym czasie nie było czasu na myślenie. Nawet jeżeli orientował się, że tak chyba myśli osoba, która jest w kimś zakochana. Teraz biegł, z Harmonią na plecach, do tego z książkami, które ukradli z działu ksiąg zakazanych. Było niewiele miejsc, które znał na tyle, żeby mieć pewność co do tego, że nikt a nikt ich nie przyłapie. Korzystał z jej wiedzy. Mocno polegał na niej. To od niej się zaczęło; trzymał jej łydki i po prostu biegł. Nie zatrzymywał się. Nawet jeżeli nogi powoli odmawiały mu posłuszeństwa.
Z tego wszystkiego nie zorientował się, kiedy wbiegł wprost przez drzwi do opuszczonego domu. Chociaż ciężko dyszał, przecież jego kondycja nie była najlepsza, ostrożnie opuścił przyjaciółkę na ziemię, oczywiście rozglądając się, czy czasem dookoła nie ma jakichś ostrych elementów. Jakichkolwiek. Nie chciał, żeby zrobiła sobie krzywdę. Nie w tym momencie. Z odruchu sięgnął do kieszeni, wyjął najpierw leki, które z miejsca wypił, a kiedy w końcu udało mu się opanować oddech, wyjął paczkę Wizz-wizzów. Z miejsca włożył jednego do ust, odpalając go różdżką, zanim spojrzał na przyjaciółkę. - Chcesz... buty? - spojrzał na jej, jeszcze bose, stopy, gotów zdjąć swoje buty. Zaciągnął się, wypuścił dym nad siebie... - Albo... sweter?
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Biegła. Po prostu biegła, nawet nie przejmując się tym, że właśnie uciekali z Hogwartu w niedozwolonej godzinie, że mieli zakazane księgi w plecakach, po tym jak wynieśli je z Zakazanego piętra. Liczyło się tylko to, że się udało! Kurwa! Na Merlina! Naprawdę je wynieśli. A teraz co robili? Musieli znaleźć jak najszybciej bezpieczne miejsce dla tej całej wiedzy, żeby nikt ich nie znalazł. Bazę wypadową, do której mogli wychodzić i studiować te teksty.
Była tak porwana w tej chwili, nawet nie zauważając, kiedy zaczęła się śmiać w głos, zakłócając nocny spokój lasu, że gdy usłyszała wskakuj, zatrzymała się jak wryta. I może nie powinno jej to zdziwić bardziej, niż ten uśmiech. Ale obraz szczęśliwego Artiego zapisał jej się tak głęboko w pamięci, że w jednej sekundzie stał się już nieoderwalną częścią tego wszystkiego. Za to możliwość wskoczenia na plecy? W sumie… Czemu nie, zrobili tego dnia tak wiele głupich rzeczy, że aż miło było przyjąć ten gest.
Nierealne? Trochę takie się to wszystko wydawało, ale dała się w pełni porwać.
Jakim cudem udało im się dobiec do tego opuszczonego domu bez patrzenia w tym całym pędzie na mapie? Chyba szczęście im sprzyjało, albo krukoński umysł, bo w tym gryfońskim kotłowało się jednak za dużo myśli.
Gratulacje, właśnie po raz kolejny Artie zaskoczył Harmony. Niby czarodzieja zna się tak długo, a w ciągu dwóch godzin daje on radę zupełnie wywrócić absolutnie wszystko o sobie do góry nogami. To było tak absurdalne, że nawet nie zakwestionowała tych papierosów, po prostu zaśmiała się ciepło.
- Piąty - zachichotała, poprawiając plecak. - Czwarty dzisiaj, piąty ogólnych twoich zaskoczeń, co masz tam jeszcze w rękawie? Zostały ci jakieś asy? - wyszczerzyła się i pokręciła głową. - Sweter wystarczy - bo nie zamierzała zabierać przyjacielowi butów, nie pierwszy nie ostatni raz latała gdzieś bez większego zastanowienia i musiała ponieść tego konsekwencje. - I w sumie… - wystawiła ręce przed siebie do przytulasa. - No bo chyba trzeba uczcić udaną akcję!
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Przez moment się zaciął. Po prostu się zaciągnął, patrząc na nią i oczekując odpowiedzi; chyba trochę zadziwiła go sytuacja, może to specyficzne liczenie, albo fakt, jak bardzo sam decydował się na otworzenie własnych granic przed dziewczyną. Nikt nie miał pojęcia o tym, że pali. Nawet Eli. Jemu to nawet nie chciałby mówić ze względu na jego bardzo braterską, a co za tym idzie – nadopiekuńczą reakcję. Przy Moony… czuł się już na tyle swobodnie, że mógłby przy niej robić wszystko. No, prawie. Jeszcze trochę, to byłoby w stanie opowiedzieć jej to samo, co psycholog. W końcu zasługiwała.
- Jeszcze kilka, Moony. Maleńko - puścił do niej oczko. Puścił oczko. Arthur Gadd był zaczepny. Proszę państwa, kolejna bariera przekroczona. Czy to numer sześć? - Wypalę i… ci dam - tak w sumie to zaczął zastanawiać się, czy miał w ogóle cokolwiek pod spodem. Chyba? Nie, może nie? Sam nie wiedział; wszystko się okaże. Nie martwił się niczym; czy to… dobrze? Przestał myśleć; no cóż, może to efekt emocji.
Znowu na nią przez moment patrzył. Wyrzucił papierosa, uprzednio upewniając się, że na pewno go gasi, po czym… przytulił ją do siebie. Mocno. Blisko. - To było super - przyznał, zanim się od niej odsunął. - Musimy to kiedyś powtórzyć. W sensie całe to łamanie zasad - zaczął mówić kiedy zdejmował z siebie sweter i, oh my Gadd, rzeczywiście nie miał nic pod spodem. W pierwszej chwili zadrżał, ale momentalnie oddał sweter Moony, nie chcąc przyjmować odmowy. Po prostu jej go wepchnął, jeżeli odmawiała. I wyciągnął następnego papierosa. - To… - odpalił, rozejrzał się po domu, zaciągnął się. - Gdzie to wszystko odkładamy? Albo, od czego zaczynamy?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie oceniała, nie wysuwała niepotrzebnych wniosków i nie zamierzała tego zmieniać. Była zaskoczona, to prawda, ale niczego to nie zmieniło. Szczególnie nie po czymś takim co właśnie przeżyli. Może i przyjęłaby fakt jego palenia papierosów z większym szokiem, gdyby nie wszystkie wcześniejsze i aktualne emocje, chyba po prostu zabrakło już na cokolwiek więcej miejsca, kiedy rozpływała się w tej pozytywności.
No bo kurwa, udało im się.
Przyglądała się mu uważnie, widząc zupełnie nową stronę Artiego, której nie spodziewała się odkryć, a za co była mu bardzo wdzięczna, że się to stało. Uwielbiała go całe ich sześć lat przyjaźni za to, jakim był, chciała z nim spędzać czas dokładnie tak, jak i jemu to pasowało, chciała po prostu znać go dokładnie takim, jakim by się jej w zaoferował. A obraz o nim, jaki powstał w jej głowie, był malowany samymi przeciwieństwami. Był pilny w nauce zaklęć, pochłonięty w książkach, chcący zdobywać wiedzę z zacisza własnego kąta, cichy i skupiony, w cieniu, jakby nie chciał nikomu przeszkadzać, dążący do celu. I myślała, że chociaż jak każdy miał gdzieś zakopane demony, to był on. Spokojny, ale jakże silnie przeżywający wewnętrznie artysta i utalentowany czarodziej, który nie chciał dotknąć miotły.
A po sześciu latach tak pilnego malowania tego obrazu ze wspomnień i wzajemnego zaufania, czuła się tak, jakby chłopak wziął czerwoną farbę i rozlał ją na ich płótnie przyjaźni. I było to niesamowicie ekscytujące. Chciała wiedzieć, co dalej kryło się za tymi wszystkimi murami.
Artie wciąż był Artiem, jej wspaniałym przyjacielem, kimś, komu mogła w pełni ufać, ale teraz poznawała nowe jego strony, których nigdy nie widziała i miała wrażenie, że jeszcze wiele z nich czekało.
Nie naciskała jednak, wszystko miało swój czas, a ten należał do celebracji. I dziwienia się, to też. Nie kryła ani trochę swojego zdziwienia na jego zaczepkę… I puszczenie oczka! Gdyby miała aparat, chyba by mu teraz zdjęcie zrobiła, bo w to by już nikt nie uwierzył.
- W takim razie czekam z niecierpliwością - rozpromieniła się, ciesząc się całą sobą, że przyjaciel chciał ją zabrać do jeszcze dalszych zakamarków swoich murów.
Praktycznie wskoczyła mu na szyję, przytulając się bardzo mocno. Z całym podekscytowaniem, jakie z niej nie tylko jeszcze nie zaczęło schodzić, ale miała wrażenie, że wciąż rosło. I z pełną ulgą, że im się udało. To było bardzo dużo emocji, nawet jak na nią i w tym uścisku trochę udało jej się je wszystkie z siebie spuścić, zupełnie jakby obecność przyjaciela ją uspokajała. Sprowadzał ją na ziemię.
- O to się nie bój, mam przynajmniej kilka kolejny… Artie! Kurwa sześć?! - wykrzyknęła, widząc jak ściąga sweter.
Co było w tym dziwnego? Zupełnie nic, skoro sama poprosiła, oprócz tego, że nie miał nic innego pod spodem. Myśli jej zawirowały w uproszczonej wersji: zmarznie!; oh my Gadd on ma pieprzyki; zabieraj to i się ubieraj! - zresztą wypowiedziane na głos kilka razy; no chyba se jaja robisz - także wypowiedziane; aż w końcu co mu się kurwa stało? Na Merlina!.
- Artie, twoja ręka! - zapominając o całej sytuacji sprzed chwili i nawet na chwilę o tym, że zdecydowanie powinien znowu założyć sweter, przysunęła ostrożnie dłoń do jego zabandażowanej ręki, nie będąc pewną, czy mogła naruszyć taką granicę jak jej dotknąć. - Co ci się stało? - spojrzała mu ze zmartwieniem w oczy. - Artie, czemu bandaż? Przecież… No przecież są zaklęcia uzdrawiające. Odprowadzić cię na skrzydło szpitalne? Żeby ci to obejrzeli? Powiemy, że to ja cię w coś wpakowałam, ale to musi ktoś obejrzeć!
Paplała jak najęta, myśląc na głos. Nie wiedziała czym była ta zakryta rana, ale wyglądała na dużą. I na wszystkie magiczności, była pod bandażem! Przecież mogliby ją wyleczyć, nie byłoby ryzyka zakażenia! Oh my Gadd przecież mógł ją nadwyrężyć przy tych książkach.
- Oddaj ten plecak, nie będziesz nic dźwigać, kuźwa! I jeszcze mnie z tą ręką trzymałeś! - i po prostu zgarnęła plecak, który ten na chwilę odstawił, nie mając nawet zamiaru słuchać sprzeciwu. - Książkami się nie przejmuj, gdzieś je odłożę, trzeba ci sprawdzić tę rękę - zarządziła, będąc naprawdę o niego zatroskaną.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Chyba zapomniał o tym bandażu. Był już tak typową częścią jego “ubioru”, że się do tego przyzwyczaił. Wiązał go już odruchowo, nawet jeżeli blizny nie były aż tak świeże; po prostu ciężko mu się było do nich przyzwyczaić, pomimo upływającego czasu. Zapomniał o tym, że pozbywając się ubioru wierzchniego, ujawni to, czego nigdy nie pokazywał Harmony. W normalnych warunkach zignorowałby to całkowicie. Miałby to gdzieś tak jak ten ogarniający go chłód; to przecież było w dobrej wierze, prawda? Przynajmniej jej było ciepło. A te blizny…
Miał tak szczerze ochotę na to machnąć ręką i powiedzieć, że to tak naprawdę nic takiego; cokolwiek by to nie było, to dałby z tym sobie radę. Ale było coś w jej tonie; w jej przekleństwach, to sprawiło, że poczuł się… winny. Pełny poczucia winy. Zmiękły mu trochę kolana, a w głowie zaszumiało; zrzucił to na papierosa, szczególnie że zaraz zaczął kaszleć; krótko, bo krótko, ale i peta wyrzucił zaraz na ziemię i zgasił butem. Pokręcił tylko głową na jej wzmiankę o plecaku, ale… nie mógł teraz jej niczego nie wytłumaczyć. Westchnął tylko, rozglądając się za miejscem, w którym mogliby usiąść. Ruina. Jedna wielka ruina. Musiałby usiąść na podłodze, a to nie brzmiało szczególnie wygodnie, więc… po prostu popatrzył na blondynkę.
- Szybko się zorientowałaś - zaśmiał się. On się zaśmiał! Co prawda, krótko i bardzo gorzko, ale był to mimo wszystko śmiech, którego… nie używał. Nie często. Zakasłał od razu po nim i westchnął. - Chcesz ją zobaczyć? - uniósł brew w górę; nie zastanawiał się nad tym mimo wszystko. To było bardziej pytanie retoryczne. Złapał za koniec bandaża i zaczął go rozwijać, ujawniając dużą bliznę po poparzeniu. Obejmującą faktycznie połowę jego ramienia. Już z odruchu zaczął go zwijać i schował go do kieszeni. - Zanim cokolwiek powiesz… poczekaj - pokazał jej gest, żeby wystawiła dłoń. Zaczął zdejmować swoje pierścienie i sygnet, kładąc je bezpośrednio na dłoni; nucił cicho z każdym kolejnym, zdjętym pierścieniem; zatrzymał się dopiero przy sygnecie od dziadka, trzymając go między kciukiem a palcami wskazującym i środkowym. - Dostałem go od dziadka - mówił już naprawdę cicho; odwrócił głowę w kierunku blondynki. - Chyba… jedynej osoby, która mnie… jakkolwiek kochała w tej rodzinie - uniósł w górę kąciki ust, zanim złożył i jego na jej dłoni. Westchnął; przeciągnął się, po czym wyciągnął ramiona w jej kierunku. Pozwalając na to, żeby mu się przyjrzała. Jego ciału. Już chyba nie miał czego ani po co ukrywać.
- Pytaj o cokolwiek - stwierdził jeszcze, posyłając jej niewielki uśmiech.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Znała go od tak dawna, przyjaźnili się długie lata i w wiele się razem wpakowali, tych przyjemnych jak i mniej przyjemnych rzeczy. A mimo to nigdy, ani razu przez te sześć lat znajomości nie udało jej się dotrzeć tak głęboko do niego, aż do samych ran, które z pozoru się zamknęły. W tej jednej chwili doskonale pamiętała, jak zależało jej, bardzo mocno, by i on któregoś dnia mógł ujrzeć ją jako osobę zaufaną, tak, jak ona uznała już dawno jego. Latami snuła się za nim jak cień, starając się choć trochę oświetlić jego czas i pokazać, że była obok, najlepiej jak umiała.
Gdy wreszcie doczekała się tego dnia, przeraziło ją to. Zmroziło. I za żadną cenę nie mogła pozwolić, by ją to przerosło. Nie bała się jednak nie w ten najprostszy sposób, przecież jego bać by się nie mogła. Zadrżała na widok tych blizn, czując, jak kilka straszliwie długich sekund aż trudniej jej było złapać oddech. Kotłowało się w niej dużo pytań, a jednocześnie nie potrafiła żadnego z nich wypowiedzieć. W ciszy bowiem był ten ostatni, kruchy, ulotny komfort, którego nie chciała zdmuchnąć słowami.
Więc przyglądała się mu uważnie, niemalże ostrożnie, jakby jej spojrzenie mogło go spłoszyć. A może jakby to ona sama nie chciała spłoszyć siebie? Zareagować zbyt szybko? Wiedziała tylko, że serce biło jej, jakby teraz biegła, chociaż miała wrażenie, jakby utknęła w miejscu i nie mogła się ruszyć.
Blizna była duża, nie wiedziała, co mogło się stać, że ją miał. Spojrzała mu w oczy, z troską i tym niewypowiedzianym pytaniem jak się czuł. Tak banalne i proste, a jednak ze wszystkich odpowiedzi, jakich mogłaby teraz chcieć, ta była zdecydowanie najważniejszą.
A po chwili zaczął ściągać pierścienie i sygnety, z którymi nigdy się nie rozstawał. To nie była ciężka biżuteria, a jednak ciążyła jej na dłoniach bardziej, niż powinna, jakby wraz z nią właśnie dzierżyła bardzo cenną historię. I chociaż na rękach było jej coraz ciężej, z każdym kolejnym pierścieniem i odsłoniętymi bliznami na palcach, jej oddech lżał, aż do krótkiego, nostalgicznego ”oh Artie”. Nie wiedziała, jak inaczej mogła zawrzeć wszystkie swoje myśli, odczucia, troskę i najprostsze ale i w tym wszystkim najszczersze “jestem tutaj”, niż właśnie tym westchnięciem.
Nucił, a ona po prostu się przyglądała. Każdemu z sygnetów, każdej z blizn i jemu. Zerkała nieśmiało to na to, gdzie on sam wodził wzrokiem, to na jego twarz, szukając czegoś w mimice. Wyglądał na… Pogodzonego z tym, że jej to pokazywał i o nic więcej naprawdę prosić nie mogła. Jedynie o to, żeby już teraz się nie rozmyślił, w ostatniej chwili nie odwrócił, nie zamknął znowu swoich słabości i się sam z nimi nie dusił.
Dlatego tak bardzo słów jej zabrakło, gdy powiedział, że mogła pytać o co chciała.
- Nie oczekiwałam takie - wydusiła w końcu głosem lżejszym, niż miała zazwyczaj, jakby zabrakło jej powietrza. - Nie musiałeś, ja… Dziękuję
Spojrzała mu prosto w oczy, mając nadzieję, że jej wzrok wybrzmi bardziej niż słowa, które zbierały się w niej z tym uporczywym ciężarem łkania. Jej oczy były niemal szkliste, ale jak mogłyby nie być, kiedy tak bardzo ściskało ją serce. Patrzyła na niego z tą swoją determinacją, lecz nie sportową, a ciepłą, opiekuńczko i z przejęciem. Przez co on tak właściwie przeszedł? Co tak bardzo na nim ciążyło, że czuł potrzebę skrywania tego pod metalem i bandażami?... Czy te rany wciąż krwawiły, nawet jak z wierzchu wyglądały na już zagojone?
Tak jak tego chciał, obejrzała go takiego, jakim był. W półmroku nocy blizny zdawały się jaśnieć równie mocno co gwiazdy, widziała je dokładnie, każdą z nim. Ścisnęła mocniej biżuterię w dłoniach, nie mogąc uwierzyć, że to one były powodem jej noszenia. Że to wszystko kryło się tak blisko i nigdy ich nie zauważyła.
Chyba chciała powiedzieć “przepraszam”. Ale czuła, że nie było to jej miejsce do tego. Więc wciągnęła głęboko oddech i zrobiła to, co robić potrafiła najlepiej - być bezprecedensowo i bezceremonialnie sobą. Pilnując, by ani jeden z pierścieni jej nie wypadł, podeszła do niego i jeszcze raz przytuliła. Jak inaczej mogła pokazać, że była przy nim?
-O co chcę - mruknęła z lekkim, miękkim śmiechem, odsuwając się od niego. - Artie Gaddzie, ciśnie mi się na usta wiele pytań - i posłała mu ciepły uśmiech, wręcz pocieszający czy uspokajający. - Skąd je masz? Wiesz, te wszystkie blizny? Coś ci się stało?
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Minęło trochę czasu, od kiedy pozwolił komuś niebędącemu pracownikiem medycznym patrzeć na jego blizny. Wszystkie blizny. Właściwie, nawet nie pamiętał, czy w końcu był ktoś, kto widział je wszystkie. Było ich… sporo. Niektóre celowe, inne wynikające z prostego przypadku, ale nie można było zaprzeczyć, że jego dłonie były dosłownie nimi obsypane. Białe, raczej proste linie, wskazujące na różną głębokość. Różną siłę nacisku. Przede wszystkim różne historie, które się za nimi kryły, ale… czy teraz był moment, żeby to wypominać? Czy naprawdę chciał, był gotowy na to, żeby z kimś podzielić się historią o bolesnych przeżyciach, które chętniej wymazałby z głowy?
Widział jej twarz. Widział jej reakcje. Ona… nie spodziewała się tego, prawda? Może nie przemyślała tego, na co się pisze? W końcu znała go sześć lat. To bardzo dużo czasu, żeby poznać człowieka i się do niego przyzwyczaić. Do jego wyglądu, sposobu myślenia; tego, jak dobierał poszczególne słowa, czy jak wyglądał jego chód; jakie dźwięki wydawały jego ulubione buty i jak reagował w sytuacjach, które były po prostu trudne. Poczuł się tak, jakby odebrał jej przyjaciela. Poczuł się tak, jakby właśnie zrobił coś… nielegalnego. Nie, żeby właśnie nie był po szybkiej akcji włamania się i skradzenia książek z działu ksiąg zakazanych, za co na pewno spotkają ich konsekwencje, ale… otworzenie się przed blondynką sprawiało, że czuł się… dziwnie. Inaczej. Jakby stracił pewien, jakkolwiek to brzmiało, element bezpieczeństwa, chociaż czy musiał obawiać się tego, że jej zachowanie zmusi go do ponownego zbudowania szczelnego muru dookoła siebie i ograniczenia wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym?
Widział jej twarz. Jej oczy i to, jak jej ciało kazało jej reagować na zaistniałą sytuację. Czy teraz żałowała swojej decyzji? Czy, jak gdyby tylko mogła, wycofałaby się i nigdy więcej nie odezwałaby się do niego nawet słowem? Cofnęłaby czas i nawet nie zaczepiała go przed rozpoczęciem pierwszego roku, w obawie przed tym, co może jej sobą zaprezentować? Głos w głowie powtarzał mu tylko, że Harmony na pewno się na to nie pisała. Że nie musiał być taki szczery. Że mógł tak naprawdę odpuścić; najlepiej w ogóle nie zdejmować tego swetra. Albo nie decydować się na wymknięcie z dormitorium. Najlepiej byłoby, jakby nie akceptował jej zaproszenia do archiwum. Albo w ogóle propozycji wyjścia.
Gdybym nie istniał, wszystkim by wygodniej się żyło.
I chociaż miał już ochotę odejść; był gotów to zrobić, coś mu nie pozwoliło. Właściwie, ktoś. Mała, w naturalnych warunkach hiperaktywna kuleczka, która aktualnie po prostu przy nim stała. Przytulała go. W normalnej sytuacji, szybko odwzajemniłby niezobowiązujący uścisk, ale teraz… był wbity w ziemię. Przez moment nie wiedział, co się dzieje i czuł, jakby sam mógł zaraz się popłakać. Kilka mrugnięć, po których, nareszcie, odwzajemnił uścisk, mocniej i pewniej niż zwykle to robił, przejeżdżając nawet dłonią po plecach dziewczyny. Delikatnie, w dół i do góry; nawet nie schodził poniżej środka jej krzyża. Zaciągnął się nawet jej zapachem i… on się naprawdę uśmiechnął. Ponownie. Jakby wszystko mogło ponownie być okej. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Jakby faktycznie stanowiła światło, będące w stanie rozjaśnić wszelkie ciemności jego umysłu.
Poczuł chłód, kiedy się odsunęła. Przeszedł go dreszcz, a na skórze pojawiła się gęsia skórka; zupełnie to zignorował. Patrzył na nią i był gotów nawet wyrwać własne serce z klatki piersiowej, jeżeli taka byłaby jej prośba. Uśmiechała się; aż nie mógł się powstrzymać przed posłaniem jej pełnego, “zębistego” uśmiechu, oczekując na następne słowa, może czyn. Pytanie. Cokolwiek. Był gotów. Przecież sam powiedział, że może go pytać o wszystko, prawda? I to naprawdę wszystko. Nie miał już chyba siły na to, żeby jakkolwiek próbować odbudować mur. Zresztą, teraz już nawet nie mógł. Zburzyła go niczym niszcząca kula, a on sam dopiero próbował ogarnąć to uczucie, które nim zawładnęło.
Blizny. Uśmiech momentalnie zmalał; w końcu, nie potrafił panować nad ekspresjami twarzy, skoro nigdy nie musiał. Teraz można było z niego czytać jak z otwartej księgi, ale… najwyraźniej nie stanowiło to dla niego żadnego problemu. Nie w tej sytuacji. Nie, kiedy był już naprawdę pogodzony z faktem, że może zaufać komuś, kogo nie bez powodu nazywał najlepszą przyjaciółką. Spojrzał na swoje dłonie, poparzone ramię i tylko westchnął. Nie pokazywał już zębów w uśmiechu, jednak nadal był uśmiechnięty.
- Wiesz, Moony… - zaczął, podnosząc głowę tak, żeby móc na nią spojrzeć. Podnosząc dłoń tak, żeby prawie dotknąć jej włosów, chociaż wcale jego nie robił. Zatrzymał ją tak, żeby była pomiędzy nią a nim, na wysokości jej twarzy; no, może bardziej szyi. Minimalnie niżej. - O tym mógłbym naprawdę długo opowiadać, ale tak w skrócie mogę powiedzieć, że… - popatrzył po lewej ręce, którą w sumie miał podniesioną; przejechał palcem po bliźnie, długiej i, można by rzec, ognistej; mimo że była zagojona, dalej szczypała. Zgadywał, że to przez wielokrotne oparzenia, jakich doświadczył, ale mógł to być ślepy traf; nie znał się na ranach. Nie miał pojęcia o tym, jaki jest proces gojenia, czy też, jakie zmiany zaszły w jego skórze przez kontakt z ogniem. - Ta jest od ognia - powiedział w końcu, po czym zgiął obydwa ramiona, patrząc na blizny, jakie przyozdabiały jego dłonie. - A te… - prychnął - ... mają różne pochodzenie. Nóż, żyletki, nożyce… Ostre narzędzia… o, te akurat - wskazał na kilka pomniejszych blizn - są od haczyków. Takich… wiesz, na ryby - popatrzył na nią przez moment, zanim wrócił wzrokiem do blizn. - Niektóre to… dzieło przypadku. Ot, kaprys losu. Ale inne… - popatrzył na kilka podłużnych, znajdujących się przy jego nadgarstku. Przy żyłach. - To celowe działanie.
Odchrząknął. Opuścił ramiona i głowę; patrzył teraz na swoje buty. Miał ogromną nadzieję, że ta teraz nie wybiegnie stąd, albo że chociaż nie będzie go traktować niczym porcelanową lalkę. Nie chciał być tak traktowany. Chociaż pokazał jej… ogrom. Ogrom wiedzy o samym sobie. Ogrom wszystkiego. Do nikogo, nawet do Eliego, nie był aż tak szczery.
- Chcesz zapytać mnie o coś jeszcze, czy przechodzimy do książek?
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Przyjaźń. Z pozoru tak lekkie i piękne słowo. Pięknie zwodnicze. Ludzie często rzucali nim od tak, na wiatr, zapominając czym ono było naprawdę. Przyjaźń była bowiem pełna przeciwieństw, które w jakiś dziwny sposób się w niej łączyły, sprawiając, że była tak cenna. Wyzwalała z okowów, a jednocześnie ciążyła ogromnym brzemieniem. Dodawała skrzydeł, jednocześnie nakładając kajdany odpowiedzialności. No właśnie. Odpowiedzialność.
Przyjaźń bowiem miała swoje niezłamane zasady i gdy decydowało się przyjąć do swojego serca drugą osobę, obdarzyć ją zaufaniem, wsparciem, swoją przeszłością i obietnicą bycia tuż obok w przyszłości, stawało się za nią w jakimś sensie odpowiedzialnym. I to zupełnie na ślepo. Chcąc mieć kogoś blisko swojej własnej duszy, z miejsca godziło się na wszystkie bagaże, które ze sobą miała, wszystkie rany, którymi była poszarpana i blizny, które zdobiły ją jej historią. Wyrażało się niemą zgodę, że przyjmie się ją jak najcenniejszą z nagród i nie skrzywdzi bardziej, nie zostawi na tym świecie tylko jej ochłapów.
Przyjaźń była w pewnym sensie bezinteresownym poświęceniem. Harmony doskonale o tym wiedziała. Może nie była najzdolniejszą czarownicą, może jej mądrość nie miała oparcia w księgach i może miała jeszcze za małe pojęcie o życiu, by móc w pełni się o nim wypowiadać. Ale emocje, lojalność, honor i sumienność rozumiała bez potrzeby znania ich podręcznikowych definicji. Przyjaźń szanowała nad życie i chociaż potrafiła zachowywać się bezmyślnie, pochopnie, bez zastanowienia, tych, których zapraszała do grona swoich najbliższych traktowała wręcz z dorosłym szacunkiem.
Bo do ludzi i ich uczuć była odpowiedzialna.
Nie żałowała. Była zdziwiona, zaskoczona, zbolała i przestraszona, a od środka targały nią tak silne emocje, że cały czas przełykała płacz. Ale niczego nie żałowała. Te wszystkie blizny, zarówno zdobiące jego ciało jak i te ukryte, które nosiło jego serce, niczego nie zmieniały. Wciąż był tym samym Artiem. Pełniejszym, obciążonym malującymi się w jasnych bliznach wspomnieniami przeszłości, ale wciąż Artiem. Może nawet najprawdziwszym, niż kiedykolwiek dotąd w tej chwili słabości?
Gdyby mogła cofnąć czas z wiedzą, jaką miała teraz, nie zawahałaby się. Podeszłaby swojego pierwszego dnia do uroczego chłopca o złotych loczkach i nieobecnym spojrzeniu i zaoferowałaby mu książkę, bo podobno Kruki lubią czytać. Gdyby mogła cofnąć czas, nie wycofałaby się. Dalej starałaby się zyskać sobie jego przyjaźń, tym razem jednak dużo mądrzej, lepiej, delikatniej. Tak, by nigdy nie poczuł się osaczony, by nie miał wątpliwości, że mógł jej zaufać w pełni, by może trochę wcześniej zdecydował się podzielić się swoim ciężarem. By było mu łatwiej.
Przecież od tego byli przyjaciele. By być przy sobie, by czasem dzielić się swoją niewygodą… By finalnie było im lepiej.
Dlatego właśnie przytulała go mocno, czule, dając im obu się uspokoić, wyciszyć i znaleźć chociaż fundamenty pod komfort w tym wszystkim. O dziwo, przyszło to dużo szybciej i prościej, niż mogłaby się tego spodziewać. Nie oczekiwała tego, nie wymagałaby od niego, żeby od tak znów czuł się przy niej swobodnie, kiedy wiedział, że już nie mógł tego cofnąć, że ona już zawsze będzie wiedziała. Ale jego uśmiech przyjęła z największą ulgą.
Nawet nie pomyślała, jak bardzo chciałaby ten moment zatrzymać na zdjęciu. Była tak zamknięta w chwili, w której wszystkie te szczelne, stawiane przez lata mury runęły, że nawet nie potrafiłaby się z niej wyrwać. To wszystko było tak zagmatwane, te blizny, historie, wszystkie plączące się w jego mimice uczucia, których nagle nie potrafił opanować, których nawet nie miał już gdzie skryć, a mimo to, w całej tej kakofonii odczuć, był on… Prosty, szczery.
I tak cholernie kruchy. Bała się, że bez tych sygnetów, bez bandaży, mógłby się rozsypać, kiedy nic go nie trzymało.
Słuchała, przyglądała się, nie przerywała mu, chociaż miała ochotę złapać go za rękę i ścisnąć mocno. Celowo. Nóż. Żyletki. Chłopak wciąż się uśmiechał, jakby to wcale nie było nic takiego, a ona tylko mocniej zmarszczyła brwi. Ni to w złości, ni w żalu, najbardziej chyba zmartwieniu, choć to wciąż nie oddawało wszystkiego, co sprawiło, że serce ją zabolało. A może to było właśnie to? Zmarszczenie brwi w bólu i trosce o niego. Przygryzła od wewnątrz wargę i policzki, ciężej nabierając oddech, a gdy go wypuściła, głos jej po prostu zadrżał. Szybko przetarła dłonią oczy, jakby zła sama na siebie, że w chwili jego własnej słabości, pozwoliła sobie na swoją.
Ale to chyba nic złego, prawda? To przecież też była najprościej i najszczerzej ludzka reakcja. Chciała zaoferować mu w tamtym momencie wszystko, wsparcie, chociaż nie wiedziała, jak zdjąć z jego ramion ten ciężar, zrozumienie, mimo że sama czegoś takiego nie przeżyła, taką samą otwartość, nawet jeżeli nie miała murów do zburzenia i drzwi do otworzenia. Dlatego nie powstrzymywała emocji, dając mu je z siebie sczytywać.
- Hej - powiedziała lekko, przełknęła z trudem ślinę, bo wciąż było jej trudno mówić bez wywoływania kolejnych łez. Powiedziała nie tak dawno, że jego muzyka przypominała wołającą duszę z sercem na dłoni. Teraz miała wrażenie, że na swoich własnych dłoniach spoczęła jakaś część jego duszy i serca. I zamierzała ją potraktować jak najdelikatniej umiała, z największą ostrożnością, nie jak porcelanową lalkę, a bardzo cenny skarb. - Myślę, że po tym jak wcisnąłeś mi swój sweter już naprawdę nie ma powodu do wstydu - spróbowała zażartować, chcąc mu pokazać, że nie musiał się chować, uciekać wzrokiem. Że jego spojrzenie było dla niej tak samo miłe i bliskie, jak przed dotarciem tutaj. Powoli, niespiesznie jakby nie chciała go spłoszyć, złapała jego dłoń w swoją i zaczęła zakładać mu pierścienie na palce. Każdy z tych sygnetów zdążyła już poznać bardzo dobrze, ich położenie, kolory, a teraz nawet i wagę. - Obiecuję, że twój sekret jest ze mną bezpieczny… I jeszcze raz dziękuję, wiesz. Że się tym podzieliłeś. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy - here she goes, miała wrażenie, że razem z tymi słowami odetchnęła i mogła być w pełni promienną sobą, posyłając mu ten swój firmowy uśmiech. Nie przerywała dopasowywania kolejnych pierścieni, dokładnie pamiętając gdzie i w jakiej kolejności każdy z nich leżał. Układała je z pamięci, w której na zawsze wymalował się obraz przyjaciela. - Co do pytań… Zanim ogarniemy te książki, jest jedna rzecz, o którą chcę zapytać - powiedziała to, gdy został jej w dłoni ostatni sygnet. Sygnet jego dziadka. Kiedy jej go dawał, widziała po nim jak wiele znaczył i jak, w przeciwieństwie do reszty, nie był brzemieniem a ciepłem, wsparciem, dobrym wspomnieniem. - Chciałabym poznać więcej tej historii, opowiesz mi ją? - zachichotała lekko, uśmiechając się jeszcze szerzej, gdy założyła sygnet na palec chłopaka, na chwilę jeszcze ściskając jego dłoń.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Nie odeszła. Została. Szczerze, nawet nie wiedział, czy potrafił podejrzewać ją o to, że tak po prostu sobie pójdzie. Odejdzie. Mimo wszystko fakt, że została, był… niespodziewany. Przynajmniej w jego odczuciu; tego pozbawionego wszelkiej nadziei chłopaka, który, jakby tylko mógł, przed zaproszeniem kogokolwiek do zapoznania się z nim zamieścił kartkę: “porzućcie nadzieję ci, którzy tu wchodzicie”. To, że została… napełniło go nadzieją. Świadomością, że nie musi się bać otwierania się, przynajmniej nie przed nią. Prychnął na jej żart; nawet go to rozbawiło. To, że faktycznie próbowała go jeszcze rozśmieszyć, było… zdecydowanie wyjątkowe. Po prostu nie mógł w to uwierzyć, że przebywał w towarzystwie, do tego od jak długiego czasu, naprawdę świetnej osoby. Przyjaciółki. Materiału, o który w tym świecie ciężko. I chociaż chciał zaprzeczyć; powiedzieć, że wcale nie musi zakładać jego pierścieni i sygnetu, ona… mimo wszystko to zrobiła. Patrzył na jej ruch i to, jak delikatnie obchodzi się z jego dłonią; nikt go chyba jeszcze tak nie traktował. Podobało mu się. Było zdecydowanie miłe i…
Mógłby naprawdę powiedzieć jej w tym momencie dosłownie wszystko. Cokolwiek tylko chciałaby wiedzieć. Nie ważne, o nim czy nie. Ten miły dotyk, którym go darzyła; ta troska, z którą traktowała jego dłonie i elementy biżuterii, on… czy to, czego właśnie doświadczał, było wzruszeniem? Ciężko było mu to określić. Nie rozumiał tego. Nie rozumiał, jak się czuje ani dlaczego. Kiedy założyła ostatni element jego układanki, jakim był sygnet, spojrzał na jej twarz. Uśmiechnął się, po prostu.
- Dziadek Deian był… od strony mojego ojca - westchnął na samo wspomnienie szczęśliwego staruszka, z którym przebywanie nie było aż takie złe, jak z resztą rodziny. Spojrzał na jego sygnet. - Pamiętam, że dał mi go ze słowami, że… hm… - odchrząknął. - To rodowa pamiątka, Arthurze. Dbaj o nią.
Chyba faktycznie zbierały mu się łzy w oczach. Ponownie westchnął; nie odrywając wzroku od palca, na którym był sygnet. - Nie wiem w sumie, jak popularni w magicznym świecie są piraci, ale… dziadek dokładnie tak wyglądał - nawet się zaśmiał, dosyć krótko, jednak był to śmiech. Rozbawiony śmiech. - Miał… czarną przepaskę na oku i drewnianą protezę. Nigdy się od niego nie dowiedziałem dlaczego, ale… zmarł, jak jeszcze byłem dzieckiem.
Ponownie spojrzał na nią. Przez moment oczekiwał reakcji, zanim zaczął błądzić spojrzeniem po pomieszczeniu. - Dobra, mam nadzieję, że kiedyś tu byłaś, bo znalezienie dobrej kryjówki na cztery tomy może moment zająć - mieli czas, prawda? Jemu się nieszczególnie spieszyło. Było mu po prostu dobrze i nie miał zamiaru tego jakoś szczególnie prędko zmieniać. Chociaż był środek nocy i przydałoby się, żeby wrócili do budynku szkoły… Na samą myśl aż ziewnął, rozglądając się zniszczonym, opuszczonym domu. - Kto wie, czy ktoś tutaj nie przyjdzie i zupełnie przypadkiem nie znajdzie naszych łupów… Musimy je schować, jak… piraci!
Nie widziało mu się robienie mapy, ale było to nawiązanie, które w danej chwili zabrzmiało w jego głowie. Można by rzec, że trochę żartował w tym momencie z całej tej sytuacji. Nie było to w sumie takie złe, prawda? Potrafił nadal okazać radość, mimo że przed momentem tak bardzo otworzył się na dziewczynę. Miał tylko nadzieję, że doceni ten jego może dość niecodzienny humor.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie wyobrażała sobie, jak mogłaby go zostawić, szczególnie tutaj i zwłaszcza teraz. Był delikatny i kruchy, więc i ona starała się być obok jak najlżejsza, jak najbardziej przyjazna, żeby nie zmącić bardziej już i tak podniesionych, ciężkich wspomnień. Żeby ich nie nadepnąć, nie naruszyć, żeby po prostu im się przyglądać z równą troską jak jemu. Uszanować wszystko czym i kim był. I zupełnie nic nie zmieniać. Zawsze wychodziła na przód, rzucała się pierwsza do wniosków, działania, była siłą, która leciała niemal na oślep przed siebie i życie, zgarniając jak najwięcej przeżyć, doznań i dźwięków. Przy nim jednak zwolniła, dając wyjrzeć swojej spokojniejszej, opiekuńczej wręcz naturze. Złapać razem z nim oddech, mieć czas na to, by uśmiech był świadomy a akceptacja jak najbardziej szczera. Pozwoliła sobie zatrzymać się i dopasować do jego rytmu.
Z największym zainteresowaniem słuchała historii o jego dziadku, chciała ją znać. Chciała wiedzieć wszystko o tym, co była dla niego ważne, co sprawiało, że się uśmiechał, co wywoływało w jego sercu ciepło. Bała się, po tym wszystkim co zobaczyła i usłyszała naprawdę bała się, że takich rzeczy mogło być za mało. Dlatego chciała znać ten ogród pięknych wspomnień i pielęgnować go razem z nim, by żaden wspaniały kwiat nie zniknął pod ciemnymi gąszczami.
Widziała, jak wiele emocji kotłowało się w jego oczach, na jego twarzy, zupełnie jakby zapomniał, jak się nad nimi panowało. Ale czy przy niej w ogóle musiał to robić? Nie. Zdecydowanie wolała, żeby po prostu dał im wypłynąć. Nie musiał jej pokazywać ich wszystkich, lecz nie chciała, by kotłował się z nimi sam, błądził w nim bez zrozumienia. To było męczące i trudne. I musiało w końcu doprowadzić do wybuchu.
Dlatego właśnie podeszła bliżej, już nie stojąc przed nim, a obok i lekko się do niego przysunęła, niemalże zaczepnie go szturchając. Krótko. Jakby chciała powiedzieć, że była obok i słuchała. Posłała mu pokrzepiający uśmiech, spojrzała wielkimi, zainteresowanymi i skupionymi oczami i znów przeniosła wzrok na sygnet.
- Kto wie, może faktycznie był piratem, a to jedna z najstarszych łupów waszej rodziny? - zaśmiała się miękko, to co mówiła było głupiutkie, ale łapała te jego pasma rozbawienia, chcąc je choć trochę przedłużyć. Sprawić, by i on mógł śmiać się dłużej. - Chyba będzie to musiało zostać taką tajemnicą, jak jego drewniana noga… Szkoda, że przedmioty nie mogą opowiedzieć swojej historii, nie sądzisz? - zagadnęła lekko, cały czas uśmiechnięta. I niby ściskające ją serce cały czas biło szybciej po ich rozmowie, po rzeczach, których się dowiedziała, ale była w jakiś dziwny sposób rozluźniona. Może to właśnie ciepłe wspomnienie chłopaka i fakt, że poznała go jeszcze trochę bliżej?
Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że Artie podał jej tak cenną dla siebie pamiątkę. Nie chciała o tym napominać, nie, kiedy wszystko zdawało się trochę zelżeć, złagodnieć. Ale zapisało się jej to w sercu jako coś niezwykle ważnego. Nie do końca wiedziała co, ani co znaczącego. Po prostu… Ważnego.
Jak piraci!
Zaśmiała się. Prychnęła śmiechem i to tak głośno i nagle, że aż samą siebie zaskoczyła. Jakie to było absolutnie głupie! Po całej tej rozmowie, po tak trudnych wyznaniach, bo bliznach, krzywdach, kaleczeniach, zawołał jak ona, gdy wołała przyjaciół na przygodę. Zażartował humorem lotów niskich, a jednak który tak dobrze trafił w całą tę otoczkę, że jej ciężar po prostu prysł, a ona już miała całkowitą pewność, że dalej stała tutaj ze swoim przyjacielem.
- Nie wiem kto jest głupszy, ty za opowiedzenie tego żartu, czy ja, że się z niego śmieję - zachichotała, a sytuacja coraz bardziej ją bawiła swoim absurdem. Miała ochotę złożyć się w pół ze śmiechu, ale zamiast tego uderzyła czołem w jego rękę i pokręciła głową, łapiąc oddech przez łzy rozbawienia. Chociaż może to właśnie cały stres z niej schodził? A drobny żart pozwolił im się od tego odbić. - Jesteś pełen niespodzianek Artie. Zaskakujesz w najmniej spodziewanych momentach - jeszcze kilka razy się zaśmiała, nim wzięła parę głębokich wdechów i wyprostowała się, podskakując przy tym. Na twarzy miała szeroki, promienny i zdecydowanie głupkowaty uśmiech, bo w głowie wciąż brzmiało jej to “jak piraci”. - Byłam kapitane! Jest garderoba, piwnica i chyba najlepsze miejsce, ukryty strych - popatrzyła na niego łobuzersko, jakby właśnie zaproponowała największą przygodę.
Zaprowadziła go do niewielkiego pomieszczenia, które kiedyś mogło być gabinetem, albo biblioteczką. Sufit był tutaj wyłożony cały boazerią, dlatego drewniana klapka prowadząca na strych nie była aż tak oczywista, jeżeli nie buszowało się tutaj na tyle często, by sprawdzić pięć razy każdy kąt. Za dzieciaka to miejsce było jednym z jej placów zabaw, dawno go nie odwiedzała, ale doskonale pamiętała, jak dostać się do skrytki.
Szybko i sprawnie weszła na biurko, z niego wskoczyła na kredens, a po jego połamanych półkach z kolei wspięła się na najwyższą z szaf bibliotecznych. Minęło sporo lat, od kiedy tak się bawiła i chociaż do ciężkich nikt by jej nie zaliczył, nie była już malutką jedenastolatką, a i meble się zestarzały i spróchniały jeszcze bardziej. Półki skrzypiały pod nią, ale nie pękły, a gdy była w najwyższym punkcie, sięgnęła do drobnej szpary między sufitem a klapą i ją pociągnęła.
Wejście się otworzyło, a wraz z nim opadła przyczepiona do niego drabina, która chowała się normalnie do wewnętrz.
- Chyba wystarczająco nieoczywiste, co? - zapytała się wesoło i uśmiechnęła dumnie, gdy sprawnie zeskoczyła z szafy. - Wchodzimy?