Wchodzisz dużymi, dębowymi drzwiami, do jednego z niezliczonej ilości barów w tym mieście. Choć mało popularne jest to miejsce, już od progu dostrzegasz bogaty bar, parę krzeseł i duże, brązowe kanapy stojące przy niewielkich stolikach. Za barem stoi wysoki brunet, który swoim uśmiechem złamał już niejedno dziewczęce serce. W tym miejscu oprócz znakomitego jedzenia, przystojnego barmana i najlepszych alkoholi możesz znaleźć jeszcze jedno urozmaicenie – pierwsze, niepowtarzalne, oryginalnie i nadzwyczajne czarodziejskie karaoke! Na wielkiej, pustej ścianie barman jest w stanie wyświetlić tekst każdej piosenki. Nie myśl jednak, że to będzie takie proste. Przy pierwszej już piosence zorientujesz się, ze twój głos będzie subtelnie zmieniony w małpę, krowę, znajomego… Albo twoją teściową! Nigdy nie wiesz kim na ten jeden utwór się staniesz! Zaryzykujesz?
Zasady karaoke: Piosenkę możecie zażyczyć sobie dowolną, wykonanie jednak może być kwestią przypadku. Rzucamy na to trzema kostkami.
Pierwsza kostka określa, jaki typ głosu ci się trafi: Parzysta – głos ludzki Nieparzysta – głos zwierzęcia
Druga kostka określa, jakie zwierzę lub osobę wylosowałeś:
Lista dla głosu ludzkiego: 1 – dowolny znajomy z Hufflepuffu 2 – dowolny znajomy z Ravenclowu 3 – dowolny znajomy z Gryffindoru 4 – dowolny znajomy z Slytherinu 5 – dowolny nauczyciel lub pracownik szkoły 6 – dowolny członek twojej rodziny lub twój głos
Lista dla głosu zwierzęcego: 1 – dowolny ssak 2 – dowolny ptak 3 – dowolne magiczne stworzenie 4 – mieszanka zwierząt (ptak z ssakiem) 5 – mieszanka zwierząt (ptak z magicznym stworzeniem) 6 – mieszanka zwierząt (ssak z magicznym stworzeniem)
Trzecia kostka decyduje, jak dobrze ci poszło śpiewanie (czym wyższy wynik tym lepszy)
Osoba śpiewająca po swojej piosence typuje kolejną osobę do karaoke ( z obecnych na miejscu, najlepiej też na forum by nie czekać na przybycie danej osoby)
Rozmowa jakoś się toczyła, ale Enzo czuł się w jakiś sposób wyalienowany, mimo wszystko, nie znał Daisy, a zdecydowanie bardziej wolał, małe i bardziej kameralne spotkania. Uznał jednak, że warto poznać Diasy, w końcu skoro znała zarówno Nessa i Haeven, nie mogła być taka zła. Oczywiście, wszystkie jego plany poszły psu w dupę, bo dziewczyny nie uznały za stosowne angażować w rozmowę. Siedział więc i słuchał, stopniowo coraz bardziej się irytując. W końcu Nessa uznała za stosowne, by w końcu zwrócić się do niego. Poruszyła oczywiście temat, o którym niezbyt chciał rozmawiać. -Czemu zawsze, kiedy rozmawiamy, musisz poruszać temat lekcji. Już ci mówiłem, nie chodzę na lekcje, które nie wydają mi się interesujące i tyle.- Jeżeli zamierzała zapraszać go do rozmowy tylko po to, by gadać o szkole, to wolał pozostać wyalienowany. -Czemu miał, bym się denerwować? Wydaje mi się milsza niż wy dwie razem wzięte, poza tym to twoje urodziny. Możesz robić i zapraszać kogo chcesz, jeżeli przy okazji nie jest kolejnym irytującym rudzielcem to tylko plus.- To powiedziawszy, posłał rudzielcowi jadowity uśmieszek, po czym posłał Haeven przepraszające spojrzenie. Wolał nie ryzykować, bo Nesse znał lepiej. Na szturchnięcie Gremlina nawet nie chciało mu się reagować, przyzwyczaiła go. Kiedy dziewczyna udała się na scenę mógł się poczuć trochę pewniej i od razu zaczął więcej mówić i robić, właśnie dlatego na to, jak Heaven wyobrażała sobie Nesse, w przyszłości tak bardzo go rozbawiło i nawet nie spróbował powstrzymać śmiechu. Na jej pytanie zareagował szerokim uśmiechem, po czym odpowiedział, najniewinniej jak się dało. -Czemu miał, bym grzmieć? Przecież oboje wiemy, że cię to czeka, starzejesz się i tyle. Musisz zaakceptować nieuniknione Gremlinie. Romansujcie? To chyba bardziej twoja cecha niż moja.- Po raz kolejny zadziwiała go pewność, z jaką rudzielec wlewał w siebie kolejne porcje alkoholu, ostatnie spotkanie zakończyło się w miarę szybko i nie miał okazji obserwować, jak to się skończy długofalowo, teraz jednak zapowiadało się na całkiem długie posiedzenie. Westchnął jedynie i sam upił sporego łyka ze swojej szklanki. Potem do stołu wróciła Daisy, a chłopak znowu poczuł się jak idiota który nie wiedział, o czym gadają. Właśnie dlatego lepiej wsłuchał się w występ Haeven. Który był... hmmm, Enzo dość długo szukał słowa, którym mógł, by określić to, jak zaprezentowała się na scenie, ostatecznie uznał, że nie ma sensu szukać i nazwie go po prostu ciekawym. Występ wyrył się w jego pamięci jako zlepek kilku obrazów i wspomnienie opuszczania sceny z drżeniem rąk i odczuwalnym rumieńcem. Na jej pytanie miał ochotę ją zabić. Starając się brzmieć jak ktoś, kto wcale się nie denerwował. -Raczej nie, i tak mi nie wyszło, poza tym, jestem zdecydowanie bardziej atrakcyjnym kompanem, kiedy używam swojego pięknego głosu. Bardzo dziękuje Daisy, widać, że jesteś jedyną mądrą osobą w tym towarzystwie. Wasze trio brzmi ciekawie, ja mogę pozostać biernym obserwatorem.- Na jej pytanie wzruszył ramionami, sam nie wiedząc, czy dzielenie się z nią swymi ulubionym piosenkami ma sens, w końcu i tak nie znała mugolskich zespołów, a już na pewno nie te grające Metal.-Ja? Słucham Mugolskiego Metalu, jeżeli cokolwiek ci to mówi, jest to In Waves.- Wsłuchał się w to, jak opisywały swoją ulubioną muzykę pozostałe dziewczyny. Preferencje muzyczne Nessy znał bardzo dobrze, zasypywała go opowieściami o tym, jak to nie kocha muzyki filmowej. Zaraz po pytaniu o ulubioną muzykę, przyszedł czas na wznoszenie toastów i picie. -Za co pijemy? Romanse? Fakt przydałoby się, też ostatnio trochę nudno.- Wzniósł swoją szklankę i dość szybko ją opróżnił. -Może jakaś typowa gra imprezowa? Butelka czy coś? Byle nieśpiewanie!- Powiedział cicho, po czym posłał im zaczepny uśmiech.
Daisy miała coś takiego w sobie, co Nesse urzekało. Znały się jednak zbyt słabo i przelotnie, aby była w stanie to określić. Jednak faktycznie, miała coś wspólnego ze swoim imieniem i przypominała uroczą, kołyszącą się na wietrze stokrotkę. Z początku ruda myślała, że się nie dogadają, bo na pierwszy rzut oka ciemnowłosa wydawała się dość specyficzna. No, ale skoro czerwone nici zaplotły je ze sobą i związały się na nadgarstkach, to widocznie los tak chciał. W sumie fajnie, że mogły spędzić trochę czasu razem poza lekcjami, mając jeszcze Enzo i Heaven jako towarzyszy. Głos Włocha uderzył w jej uszy, jak zwykle przyjemnie i dźwięcznie, idealnie dopasowując się do mimiki jego twarzy i słów, których używał. Wywróciła teatralnie oczyma, nie chcąc dalej brnąć w temat czysto lekcyjny. Niemniej jednak wiedziała, że gdy Daisy pójdzie na scenę, to chłopak się troszkę rozkręci. Zawsze był nieco nieufny, może nawet wstydliwy w stosunku do obcych. — Głupek. Jestem przecież miła, nie wiem o co Ci chodzi. Mogłeś trafić w swoim życiu na gorsze zołzy, a zobacz jakiego masz fajnego kumpla!—rzuciła nieco nieskromnie, aczkolwiek z udawaną obrazą wymalowaną na drobnej, bladej buzi. Naprawdę jej nie doceniał! Westchnęła ciężko, upijając drinka i machając ostentacyjnie ręką, odgarniając kosmyk włosów za ucho, bo przez to gestykulowanie znów rude pukle spłynęły do przodu. Zresztą, on był i tak niereformowalny, nie było nadziei. Zanuciła coś cicho pod nosem. No tak, występ i gryfonka!Powędrowała za nią wzrokiem, ciesząc się udanym występem, a następnie prychnęła rozbawiona, gdy zabrakło alkoholu. On przecież tak bardzo łączył ludzi. — Mamy dziś go naprawdę dużo.. Noc się na dobre nie zaczęła, a jutro wolne. Nawet ja się wykręciłam od zmiany w Oasis. — przytaknęła, wędrując spojrzenie brązowych oczu po twarzy Daisy, a następnie Heaven. Właściwie nie była pewna, jak pozostała część tego spotkania będzie wyglądała, bo tyle o ile pomysł z karaoke był naprawdę fajny, to później może się im znudzić. A jak będą chcieli potańczyć? Ruchem dłoni odgarnęła burzę rudych włosów na plecy, poprawiając następnie ramiączko od swojego kombinezonu. Na słowa Daisy przez jej głowę przeszła potężna fala dziwnych scenariuszy, jak to mógł się skończyć wieczór brunetki spędzony w samotności, mając pod dostatkiem kolorowych drinków. Przekręciła głowę w bok, szukając wzrokiem jej spojrzenia.— Zapewne z tym przystojnym barmanem. Myślę, że mogłoby być całkiem miło — pytanie tylko, czy miałabyś moralniaka? Gdy skończyła, puściła jej zadziornie oczko i zacisnęła palce dookoła szklanki, stukają długimi paznokciami w szkło. Napiła się, czując, jak ognisty smak przyjemnie pali w gardle. Miała już trochę lepszy humor, jednak nadal daleka była droga do staniu upojenia i braku samokontroli. Ostatnie miesiące były dość bogate w alkohol i przez to nabrała naprawdę dużej tolerancji i odporności. Piła sobie spokojnie, decydując się na kolejnego łyka, gdy jej uszu dobiegły słowa Panny Dear, sprawiając, że aż zakrztusiła się ognistą. Zasłoniła usta rękoma, kaszląc i prawie wypluwając alkohol, po czym podniosła na nią oczy, nieco załzawione od mocy trunku. Odchrząknęła, łapiąc za chusteczkę i wycierając dłoń, po czym z pełną powagą i wyprostowanymi plecami, westchnęła —Heaven. Czy Ty zwariowałaś? Ja nie mam serca. Mnie takie rzeczy nie spotykają, ludzie patrzą na mnie jak na kolegę, aseksualnie. W żaden, absolutnie żaden sposób nie wzbudzam pociągu fizycznego i jest zbyt nieznośna, aby zostać czyjąś dziewczyną. I kochanie, wbij to sobie do tej ślicznej główki.—zakończyła z delikatnym uśmiechem, wlepiając trzymane wcześniej na twarzy ślizgonki spojrzenie w swoje dłonie. Było jej tak dobrze, nie przeszkadzało jej nic i nie tęskniła za jakimiś romantycznymi uniesieniami. Znała swoje miejsce i wolała się go trzymać. Była po prostu Nessą. Zresztą, z Heaven Dear mąż też będzie miał przesrane, podobnie jak z Blaith i szczerze współczuła przyszłym kandydatom. Obydwie były dość dominujące i silne, chociaż to Fire pełniłaby bardziej damską rolę w związku niż jej siostra, zdaniem Nessy. Zresztą, Niebiańska panna nadawała się dużo bardziej do błyskotliwej kariery, a nie jako żona. Ruda sama w sobie faktycznie miała talent do nawiązywania relacji, przyciągając do siebie największe dziwactwa ze szkoły o skrajnych charakter. Pomimo to zwykle udawało się jej nawiązać z nimi konwersację i nawet jeśli była szczera i bezpośrednia, to ludzie często do niej wracali. Naprawdę nie rozumiała tego fenomenu, ale była chyba wężem z najbardziej różnorodnymi znajomymi i z najmniejszą liczbą wrogów. Wróciła do rzeczywistości, porzucając kontemplację na zarzucony przez kuzynkę temat. Klepnęła Enzo w plecy, gdy Włoch ruszył na scenie i posłała mu subtelny, mający dodać energii uśmiech. Wiedziała, że stresował się takimi rzeczami. — Największy problem to będzie z Ezno, żeby go tam jeszcze raz wepchnąć kwiatuszku.—zaczęła, rozkładając bezradnie jedną z rąk na bok, a na jej szturchnięcie i wspomnienie o wieku, prychnęła niczym niezadowolony kot. — Kobiety są jak wino, lepsze z wiekiem! Poza tym... JA SOBIE TEGO NIE WYOBRAŻAM. Niby jak miałabym was od bramy aż do sypialni zaciągnąć? Musielibyście spać w krzakach, przykro mi. Ojej, chmurko moja, dlaczego byś go tak porzuciła na samotny, nocny spacer? On by Cię nie zostawił. Dodała z teatralnym westchnięciem, puszczając jej oczko. Oczywiście żartowała. Każdy przecież wiedział, że Nessa nigdy by nikogo nie zostawiła. Nawet jeśli ucząca się w Hogwarcie młodzież faktycznie opanowała bar, to nie wyglądało, jakby miało to komuś przeszkadzać. Goście doskonale bawili się przy ich występach. Musiała przyznać, że pili niczym na wyścig, puste szklanki pojawiały się szybciej, niż pełne. Poprawiła się, siadając wygodniej na krześle i zakładając nogę na nogę, rozglądając się po przepełnionym barze. Je uwaga skupiła się na pełnej entuzjazmu Daisy, na co zareagowała wesołym i pogodnym śmiechem. Doprawdy, rozczulające dziecko. Cieszyła się, że brunetka nie miała żadnego problemu z byciem sobą i czuła się w towarzystwie swobodnie. Oczywiście Lanceleyówna wiedziała, że gryfonka przyjaźniła się z Heaven, jednakże ją znała faktycznie raptem chwilę, a Zaccari wcale. Złapała za drinka, którego im postawiła i kiwnęła głową w podziękowaniu, znów gasząc alkoholowe pragnienie. Gdzieś z tyłu głowy jeszcze szeptał jej głos rozsądku, że była tu najstarsza i musiała o nich wszystkich dbać. Nawet Enzo był młodszy.. Poza tym, jak się schla przy nim, to będzie jej to wypominał aż do śmierci. Czy było warto? Oparła się łokciem o stolik, podpierając twarz na ręku i wędrując do chłopaka spojrzeniem. — Stokrotko, on będzie jeszcze cudowniejszy. Gwarantuję Ci to. Poczekaj, aż pójdziemy zatańczyć! A Ty makaroniku, jesteś przesłodki jak zwykle. Nie dość, że obraziłeś mnie, to jeszcze Heaven. Znów. Powinnam dostać nagrodę za cierpliwość do Ciebie. O nie, nie wykręcisz się od śpiewania!—mruknęła cicho z tajemniczym uśmiechem, przenosząc spojrzenie na swojego drinka. Zamieszała w szklance ruchem dłoni, pozwalając, by kostki lodu obiły się o kraniec. Gdy kelner w końcu podał zamówione już tak dawno napoje, posłała mu delikatny uśmiech i teraz miała prawdziwy dylemat nałogowego pijusa, od czego zacząć? Obydwa wyglądały zachęcająco. Posłała Heaven pytające spojrzenie, może ona będzie w stanie jej pomóc. Temat o muzyce sprawił, że porcelanowa twarz rudzielca nabrała rumieńców. — Mugole są znacznie lepsi, zdolniejsi od nich w kwestii muzyki. Myślę, że mają ponadczasowe utwory i kompozytorów, których nazwiska znane są nawet u nas. Jak to możliwe, gdy my, mając magię, mamy przecież więcej inspiracji? Jednakże kocham, po prostu kocham ich grać. To przyjemne, mają utwór na każdą okazję.—zakończyła nieco rozmarzonym tonem, uśmiechając się łagodnie. Była Lanceleyem, miała muzykę we krwi i praktycznie urodziła się ze smyczkiem w ręku. Nawet pomimo swojej niezłomnej miłości do transmutacji, zajęcia artystyczne wychodziły jej znacznie lepiej i naturalniej. Pokręciła przecząco głową, unosząc ręce w geście samoobrony, gdy ta znów wyciągnęła na wierzch scenariusz o odprowadzaniu całej trójeczki przez solenizantkę do zamku. To powinno być odwrotnie. Słysząc o toaście, złapała za lewą szklankę i również uniosła, słuchając dziewczyny. — Tak, tak, żebyście znalazły swoich książąt lub księżniczki i spełniły swoje dziewczęce i Enzusiowe fantazje. Za wszystkich!—odparła z rozbawieniem, wędrując brązowymi oczyma po ich twarzach. Gdy szklanki stuknęły się, upiła, aby słowom pomóc przerodzić się w czyn. I pomyśleć, że nawet jemu odpowiadał ten toast. Zaśmiała się pod nosem, odkładając pustą szklankę na blat stołu. Zerknęła w stronę sceny. — Heaven ma rację, może wyjść coś ekstra z naszego wokalu, ale chyba ktoś skorzystał z naszego gadulstwa i widzę, że jest mała kolejka do mikrofonu. To może pomysł Enzo? Skoro taki odważny.—Mówiąc to, zsunęła się z krzesła i przeprosiła na chwilę towarzystwo, kierując się w stronę baru i jego pracownika. Potrzebowali przecież narzędzia, aby plan wszedł w życie. Rudej nie zajęło to długo i po kilku minutach wróciła z szklaną butelką po gazowanym napoju. W tym czasie pozostali ogarnęli stolik. Uśmiechnęła się zadziornie, nachylając się i kładąc butelkę na stole. Spojrzała po ich twarzach. Zaczynała, bo miała urodziny. Wiedzieli też, że wchodząc w grę, godzili się na udostępnianie swojej osoby do wyznań. — To będzie zabawne..—rzuciła cicho, wprawiając przedmiot w ruch i krzyżując ręce pod biustem, zaciskając palce na smukłych ramionach. Śledziła ją wzrokiem, nucąc cicho pod nosem i kołysząc się w rytm śpiewanej przez jakiegoś chłopaka piosenki. Szło mu nieźle. W końcu przedmiot zatrzymał się, wskazując szyjką na Włocha. Lepiej być nie mogło. Korzystając z tego, że nie siedziała, przeszła się dookoła stolika, zatrzymując obok ślizgona i kładąc dłoń na jego ramieniu, obracając twarz w jego stronę z tym uroczym, niewinnym uśmieszkiem. — Cieszysz się, praaawda? To dla Ciebie mam coś wyjątkowego!—zaczęła cicho, chcąc dodać mu dreszczyku emocji i budując napięcie. Wskazała dłonią na Daisy, chcąc aby się do siebie przekonali, może zostaną dobrymi kumplami czy coś.—Zrelaksuj ją. Nie wiem, wymasuj. Tak, żeby aż zamruczała. Pamięta, że będzie kara, jeśli nie będzie zadowolona. Ruda jak gdyby nigdy nic, wróciła grzecznie na miejsce i usiadła wygodnie, zakładając nogę na nogę i biorąc w rękę drinka, upijając trochę. Ruchem głowy poprawiła kosmyki włosów, wzrokiem śledząc Enzo. Była ciekawa, co zrobił. Była dla niego kimś nowym, a nie należał do najbardziej otwartych i bezpośrednich przy początku znajomości. Trzeba było jednak pracować nad sobą, dlatego też Nessa uznała swój pomysł za wyjątkowo dobry.
Daisy, osobą całkowicie mu nie znana, wyglądająca na dość miłą i przyjazną osobę, Gryfonke, Enzo sam nie wiedział co o niej myśleć, z jednej strony jasny było, że skoro jest znajomą zarówno Nessy, jak i Diasy, nie ma co się zastanawiać i może być spokojny o to, co mówi w jej towarzystwie. Mimo tego wrodzona nieufność Włocha nie pozwalał mu pozostać w pełni swobodnym. Miał nadzieje w pełni ją poznać, by bez nawet kropli niepewność móc z nią rozmawiać, wiedział jednak, że nie wystarczy do tego to spotkanie. Nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że nieufność mogła być tak naprawdę zamaskowaną wstydliwością. Przecież on nie był wstydliwy.... -Nie wiem, czy kiedykolwiek zestawiłbym słowa miła i Nessa w jednym zdaniu, nawet pod przymusem. Fakt, mogłem trafić na kogoś gorszego, nie znaczy to jednak, że nie mogłem trafić na kogoś lepszego, więc nie przeceniaj się Lanceley. Niech ci będzie, że jesteś fajnym kumplem, tylko dlatego, że masz urodziny rudzielcu. Wiedz, że te słowa przeszły mi przez gardło z wielką trudnością i niemałym nakładem siły woli.- Po tym, jak zrobiła obrażoną minę, nie mógł nie przywołać na twarz rozczulonego uśmiech i nie zareagować rozbawionym spojrzeniem posłanym w kierunku Heaven. Wykorzystał chwile ciszy, by dopić cały pozostały w szklance alkohol. Ze smutkiem obserwował puste naczynie, notując w pamięci, by zamówić sobie kolejne Whiskey. Cóż, im dłużej słuchał tego, jakie plany mają dziewczyny na dzisiejszy wieczór, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że dzisiejszy wieczór skończy się dla niego dźwiganiem ciężarów. Oh, tak, wykręciła się od zmiany w Oasis, to wróżyło jeszcze gorzej. Jak by tego było mało, Nessa zaczęła dywagować o przypadkowym stosunku z barmanem, wprost idealnie. W takim momentach cieszył się, że był tu z nimi, a dziewczyny nie musiały się martwić, że spotkanie skończy się takim właśnie scenariuszem. Reakcja Nessy na słowa Heaven wielce rozbawiła chłopaka i doprowadziła do wybuchnięcia śmiechem. -Co jak co Heaven, ale tym razem musisz jej posłuchać, raz na jakiś czas uda jej się powiedzieć coś mądrego trzeba jej przytaknąć.- Posłał swojej ulubionej rudowłosej jadowity uśmieszek. Dobrze wiedział, że dziewczyny lekko mówiąc, nie jest zainteresowana sprawami sercowymi ani podbojami miłosnymi, przynajmniej sam odniósł takie wrażenie. Kwestie o tym, jak to bardzo jej nie obraził, uznał za nie godną skomentowania. Wzruszył więc ramionami, zrobił niewinną minkę i posłał im przepraszający uśmiech. Podczas powracania ze sceny, domówił sobie whiskey, którą teraz sączył, słuchając rozmowy, jaką prowadziły dziewczyny. Kiedy zobaczył rumieńce występujące na twarz Nessy rumieńce, w połączeniu z muzyką, przewrócił oczami, wiedząc, na co się zanosi. Mimo tego nie mógł się nie zgodzić z tym, co powiedziała. -To akurat fakt, mają o wiele więcej gatunków, zdecydowanie łatwiej znaleźć coś dla siebie, zresztą nie tylko muzyke tworzą lepszą, czytałem mnóstwo mugolskich książek i jestem gotów powiedzieć, że to również dziedzina, w której są co najmniej równi nam, o ile nie lepsi.- Całą wiedzę, jaką posiadał o świecie mugoli, posiadł dzięki swojej babci. Kobieta uczyła go wielu rzeczy oraz zapoznała go z mugolską kulturą jak muzyka i literatura. -Naprawdę życzysz mi znalezienia księżniczki? Nie uważasz, że mi przydałby się kobieta trochę inne go sortu? Zresztą.... nieważne, tobie życzę tego samego Gremlinie!- Co prawda obiecał sobie, że nie będzie dziś do niej mówił per Gremlinie, ale trochę już się napił i takie nieistotne drobiazgi uleciały mu z głowy. Kiedy proponował grę w butelkę, niezbyt zastanawiał się nad tym, jakie konsekwencje może nieść ze sobą ta zdradliwa i pełna losowości gra, kierował się raczej zasadą, że wszystko jest lepsze niż śpiewanie. Kiedy Nessa zniknęła, by zdobyć im jakąś butelkę, wyzerował Whiskey znajdujące się w jego szklance i posłał Diasy i Heaven porozumiewawcze spojrzenie. Kiedy płomiennowłosa wróciła do stolika z butelką, chłopak posłał jej rozbawione spojrzenie. Obserwował kręcącą się butelkę z szerokim uśmiechem na ustach. Uśmiech zniknął, kiedy okazało się, że butelka wskazała właśnie na niego. Bał się, że Lanceley naprawdę wymyśli mu coś ciężkiego, jak się okazało, dziewczyna sądziła, że nie da rady tak prostemu zadaniu, jak wymasowanie Daisy. -To jest szczyt twojej kreatywności? Niech ci będzie, nie musisz nawet myśleć nad karą, bo nie będzie potrzebna.- Mimo udawanej pewności siebie nie był taki chętny do wykonania tego, co mu nakazała. Gdyby kazał mu wymasować, Heaven zadanie byłoby prostsze, znał ją i wiedział, że nawet jeżeli mu nie wyjdzie, odbierze, to jako żart, poza tym nie mogła czuć się urażona. Sprawa z Daisy była zupełnie inna, mimo tego, nie mógł pozwolić, by ucierpiała jego duma, zadanie musiało być wykonane! Kiedy w końcu wstał, było to mniej pewne niż zwykle. Usiadł za Daisy, odgarnął jej włosy, tak by nie przeszkadzały mu w wykonaniu "zadania". Początkowo jego ruchy były dość niepewne, przez co dziewczyna mogła odnieść wrażenia, że robi to sztywno, dopiero po kilku chwilach znalazł jakiś punkt zaczepienia i postarał się by Daisy, naprawdę miała z tego zadania trochę przyjemności, czy mu się udało? Sam nie wiedział, dlatego po skończonym zadaniu zapytał. -I jak? Powiesz Lanceley, że mi się udało i skończymy ten idiotyzm?- Miał nadzieje, że jego zmieszanie nie było zbyt widoczne, nie wątpił, że wówczas Nessa wykorzystałaby to w późniejszych etapach gry i dała mu kolejne zadania związane z Daisy. Wrócił na swoje miejsce i jeszcze przed zakręceniem butelką, wypił kolejną szklankę Whiskey, czuł, że pomału alkohol zaczyna na niego działać. Mimo tego uznał, że będzie trzymał fason i w końcu zakręcił butelką. Tym razem, los wskazał Heaven, chłopak posłał jej rozbawiony uśmiech. -Nie wiem jak wy, ale ja bardzo chętnie...zobaczyłbym jak panna Dearówna.....hmmmm- Udał, że długo zastanawiał się nad tym, jakie zadanie musi wykonać Heaven. -Chętnie zobaczył bym panne Dearówne tańczącą na barze? Kostki10
W klubie robiło się duszno i parno, a jednak ani trochę nie zniechęcało to nas do przebywania w lokalu. Atmosfera była świetna i dziwiłam się, że odwiedziłam to miejsce pierwszy raz. Na pewno nie ostatni. Poprawiłam ramiączko swojej bluzki i sięgnęłam po kolejnego łyka orzeźwiającego drinka. Ta mięta robiła swoje, czułam się jakbym popijała pyszną, zimną lemoniadę. Posmaku alkoholu albo nie było, albo ja już go nie czułam i z coraz większą swobodą przechylałam szklankę. To nie wróżyło dobrze, ale nie miałam aż tak słabej głowy, żeby specjalnie się tym martwić. Przynajmniej tak mi się wydawało. Prychnęłam żartobliwie na słowa Enzo. Chwila, co to właściwie był za tekst? - Jak to milsza niż my dwie razem wzięte? Wypraszamy sobie. Ja i Nessa do duet dwóch najprzyjemniejszych ślizgonek w szkole, prawda? - zamrugałam niewinnie w kierunku dziewczyny. Właściwie w przypadku Lanceley to byłaby nawet prawda. Trochę gorzej ze mną, ale kto by zwracał na to uwagę? Parsknęłam szczerze rozbawiona słowami Nessy. Określanie się przez nią jako aseksualną i nie pociągającą nikogo było tak dalekie od prawdy, że nawet nie wiedziałam jak to skomentować. - Widzę alkohol wszedł już za mocno. Jeżeli tobie się wydaje, że faceci patrzą na ciebie w ten sposób to czas na okulary, skarbie. Chociaż w przypadku tak skrajnej ślepoty to może nie pomóc. Rozmawiać o muzyce mogłabym bez końca. Mugolscy wykonawcy byli po prostu rewelacyjni i nie widziałam sensu w ukrywaniu tego i odcinaniu się od tak bogatej kultury. Zresztą, nie byłam przeczulona na punkcie czystości krwi. Czasami tak się zachowywałam w rodzinnym gronie, ale nie miało to żadnego przełożenia na moje rzeczywiste poglądy. Zresztą, wystarczyło spojrzeć na Ezrę, żeby się o tym przekonać. Oszczędziłam już sobie wymieniania muzyków, zresztą znałam ich bardzo wybiórczo, ale akurat zespół wymieniony przez chłopaka kojarzyłam i całkiem lubiłam. - Są spoko - przyznałam w kierunku ślizgona i zaraz temat zszedł na nasze dalsze plany. Faktycznie, mikrofon był akurat zajęty i nie było sensu się pchać. Propozycja chłopaka od razu przypadła mi do gustu. Ja gier nie odmawiałam - nigdy i żadnych. Absolutnie. Dlatego z zapałem pokiwałam głową. - Jestem za! - potwierdziłam jeszcze na głos, a już po chwili Nessa kręciła butelką. Na jej zadanie uśmiechnęłam się i obserwowałam jak Enzo je wykonuje. Byłam pewna, że pomimo pozornej obojętności nie robił tego bez wahania i z pewnością nie bez stresu. Nie zmartwiło mnie, że następnie butelka wskazała na mnie. W końcu zamierzałam być aktywnym uczestnikiem gry, a nie stać z boku i przyglądać się. Byłam pewna, że wyzwanie chłopaka będzie dość luźne i nie sprawi mi problemu. A jednak trochę zaskoczyła mnie perspektywa tańczenia na barze. Szczególnie, że nie byłam jeszcze aż tak pijana, żeby zrobić to bez oporów. Pewności siebie mi nie brakowało, umiałam tańczyć, ale noc była jeszcze młoda, towarzystwo w miarę trzeźwe i to mogło wzbudzić duże zainteresowanie. Zadanie to zadanie, nie było sensu dłużej snuć tego typu myśli. Po prostu zamówiłam u barmana kolejnego drinka i wypiłam go na raz. Kiedy zaczęła grać żywa, rytmiczna muzyka, wiedziałam że to jest ten moment. Zgrabnie wsunęłam się na bar, kiedy wszyscy z obsługi byli na zapleczu i zaczęłam poruszać się rytmicznie. Nie trwało to zbyt długo, ale nie zbiegłam też czym prędzej speszona. Sporo ludzi patrzyło na to ze zdziwieniem, część być może z zażenowaniem? Jakiś facet zagwizdał, ale nie przejęłam się tym, tylko zrobiłam co do mnie należało i wróciłam do swoich znajomych. Pokręciłam głową. - Jak mnie tu więcej nie wpuszczą to zwalę winę na ciebie - zaśmiałam się i sięgnęłam po butelkę. Na kogo wskaże tym razem? Wypadło na Nesse, więc uśmiechnęłam się zadowolona. Chętnie dałam zadanie solenizantce. W przypadku ślizgonki można było szaleć, prawda? A jednak w pierwszej chwili w mojej głowie pojawiła się pustka. Zawahałam się. - Hm, to mówisz, żaden facet nie patrzy na ciebie w taki sposób? Sprawdźmy to, bo wydaje mi się, że ten barman - wskazałam głową na wysokiego bruneta robiącego drinki. - Ciągle się na ciebie gapi. Podejdź do niego i poproś o wizbooka. Tylko wiesz, nie uciekaj tak zaraz. Poflirtuj trochę.
Przyglądała się chwile Enzo, do którego zachowania była przyzwyczajona i zwyczajnie zbywała je wzruszeniem ramion czy uśmieszkiem, prowokując go jeszcze bardziej. Wiedziała, że nie mógł powstrzymać się przed noszeniem maski cynizmu i kąśliwości, zwłaszcza przy osobach, których nie znał i którym nie zdążył zaufać. Ruda nie wtrącała się w jego sposób bycia, nie zamierzając jednocześnie wspominać o prawdziwej twarzy, którą tak dobrze znała. Westchnęła, unosząc dłoń i machając na niego ostentacyjnie, puszczając jednocześnie oczko, a drugą dłonią sięgając po szklankę i unosząc ją do góry, upijając nieco alkoholu. — Yhym. I tak wiem, że myślisz, że jestem zajebista. — rzuciła jedynie z teatralnym westchnięciem, robiąc kolejnego łyka trunku. Gdyby tak nie było, to żadna siła nie zmusiłaby go do siedzenia tu z nimi i prób integracji. Ślizgon czasem bywał bardziej humorzasty niż baba. Przeniosła spojrzenie na Daisy i Heaven, posyłając im krótki i rozbawiony uśmiech, obydwie zapewne doskonale wiedziały, o co jej chodziło. Musiała przyznać, że drinki szły im naprawdę szybko i powoli zaczynało jej szumieć w głowie, co jednak wcale nie sprawiało, że chciała zwolnić. Odstawiła szklankę na blat stolika, odgarniając włosy na plecy. — On tak niby tu psioczy, ale w gruncie rzeczy to dobry chłopak. Nie zrażaj się Daisy, bo Heaven zdążyła go już trochę poznać. No i przede wszystkim, Niebiańska ma racje. Jesteśmy duetem najprzyjemniejszych i najlepiej uczących się damskich przedstawicielek domu węża. Dodała w końcu, niezbyt skromnie, kierując te słowa zarówno do uroczej gryfonki, która nadal kojarzyła się jej ze stokrotką, co zresztą jej imię faktycznie oznaczało, jak i do Enzo. Mimowolnie powędrowała spojrzeniem na wzór swojego kombinezonu, równie kwiecisty co koleżanka. Brązowe ślepia omiotły pomieszczenie, na dłuższą chwilę zatrzymując się dopiero na scenie, gdzie jakaś czarnowłosa dziewczyna śpiewała męskim głosem po hiszpańsku, co wychodziło jej odrobinę komicznie. Uśmiechnęła się rozbawiona pod nosem, obserwując jej tańce i wygibasy na scenie, powracając uwagą do stolika dopiero wtedy, gdy roześmiał się Enzo. Zamrugała kilkakrotnie zdziwiona, wędrując spojrzeniem pomiędzy nim, a ślizgonką. — Mam doskonały wzrok Heaven. Zdałam na prawko za pierwszym razem. I mnie się wcale nie wydaje, ja to wiem. Jestem tak atrakcyjna, jak Craine. Gorzej być nie może. Poza tym.. Tylko raz na jakiś czas? Zgłupiałeś? — mruknęła z niedowierzaniem, unosząc dłoń i patrząc na Włocha, stukając się palcem w czoło. — O, tu się puknij. Na pewno mówię mądrzej niż Ty. Na koniec jeszcze nadęła policzki i prychnęła, krzyżując ręce pod biustem, a następnie opierając się nimi o stolik. Jej kujońskie ego zostało urażone, chociaż Zaccaria znał ją na tyle, żeby wiedzieć, że sobie tylko żartowała. Wcale nie obraziła się na poważnie, nie była osobą tego typu i miała ogromne pokłady dystansu do siebie. Zadziwiająco duże jak na jej wzrost. Co do spraw sercowych.. Cóż, Nessa była ewenementem z tokiem myślenia tak pokrętnym, że ciężko było zrozumieć jej zachowania i słowa. Dla innych to, co wchodziło w tabu i zachowanie przeznaczone tylko dla związków partnerskich, dla niej było czymś całkowicie normalnym. Zgadzała się z nim w kwestii mugolskiej sztuki — byli lepsi pod każdym względem, w każdej dziedzinie. Od teatru, poprzez utwory literackie i aż do muzyki i obrazów. Podziwiała ich inspirację i niekończące się pomysły. Na jego pytanie odnośnie do księżniczki, kiwnęła głową. Uważała, że dziewczyna dobrze mu zrobi, pomoże nabrać pewności siebie i może zamknąć natrętne demony przeszłości w klatce. — W sensie, że życzysz mi księżniczki..? Eeee.. Ja wiem, że jestem rycerska, ale chyba postawię na solo. To nie moje bajki, nie mój świat. Niemniej jednak, Enzo.. To, co znaczy dziewczyna innego sortu? Masz kogoś na oku i ja o tym nie wiem? Powiedziała to nieco głośniej niż chciała i z może odrobinkę zbyt zaakcentowaną pretensją, wstając jednocześnie z miejsca gwałtownie. Posłała mu piorunujące spojrzenie i zsunęła się z krzesła, podchodząc do niego i obejmując go ramieniem, niczym najlepszy kumplem.— No wiesz? Mnie przecież możesz powiedzieć! Jestem Twoim najlepszym kumplem! Wiesz, że teraz Ci nie odpuszczę? Dodała jeszcze z szatańskim uśmieszkiem, pasującym do jej miedzianych, kołyszących się dziko włosów. Jak to ludzie kiedyś twierdzili, rudzi nie mieli duszy. Lanceleyówna ruszyła po butelkę, a gra miała się zacząć. Siedziała grzecznie na miejscu, wędrując spojrzeniem pomiędzy swoimi towarzyszami. Musiała przyznać, że to niewinne wyjście z okazji urodzin zapowiadało się z każdym kolejnym drinkiem coraz lepiej. Nawet jej dobrze zrobiło oderwanie się od nauki, zajęć. — Zobaczymy. — odparła krótko, tajemniczo, na jego udawaną pewność siebie. Wędrowała za nim wzrokiem, popijając swojego drinka. Wiedziała, że to, co mu wymyśliła, wcale nie było tak proste, jak twierdził. Miał znacznie większy problem od niej z naruszaniem cudzej przestrzeni osobistej. Po chwili obserwowania Włocha, jej wzrok przeniósł się na ciemnowłosą gryfonkę. Musiała przyznać, że pomimo względnie sztywnych i niepewnych, ostrożnych wręcz ruchów dłoni chłopaka, ona wyglądała na względnie zadowoloną. Roześmiała się na jego słowa, które skierowane były do jego klientki od masażu, unosząc szklankę i dopijając drinka do końca. Poczuła, jak na twarzy pojawiają się jej wypieki, a minimalne granice zdrowego rozsądku, które jednak gdzieś tam miała, zaczynają się zacierać. Teraz Zaccaria kręcił butelką, a szklany przedmiot po wprawieniu w ruch zatrzymał się na jej uroczej kuzynce. Heaven była jednak całkiem odważna, więc Nessa miała pewność, że czego jej nie wymyśli, ona i tak to wykona. Zagwizdała jednak zaczepnie, śmiejąc się następnie. — Tak wiesz, Enzo chce Ci powiedzieć, żebyś na tym barze zatańczyła specjalnie dla niego, tylko się wstydzi. — mruknęła zaczepnie, gdy brunetka ją mijała, nieco ciszej niż jej wcześniejsze jej wypowiedzi, na końcu jeszcze puszczając oczko. Jej nie trzeba było dwa razy powtarzać, Panna Dear była bardzo łatwa do sprowokowania, a jej temperament wybuchał często w najmniej odpowiednich do tego momentach. Mogła jednak. Była młoda. Kiedy jak nie teraz? Nessa wstała z miejsca i podeszła obok Daisy, opierając się głową o jej ramię. Miała znacznie lepszy widok na wygibasy ślizgonki. Głośno biła brawo i zachęcała ją do większego szaleństwa. — Myślę, że Heaven ma ukryty talent. Daisy, może trzeba by jej wykupić jakieś lekcje tańca? Zdążyła to powiedzieć, zanim ślizgonka wróciła do stolika. Tym samym ruda jeszcze trąciła koleżankę zaczepnie łokciem, po czym wróciła na swoje miejsce, kładąc dłonie na kolanach. I znów nie miała drinka, co przywołało na jej twarz niezadowolony grymas i sprawiło, że wcale nie zwróciła uwagi na kręcącą się butelkę, rozglądając się za jakimś kelnerem. Co to w ogóle za obsługa? Nie wyobrażała sobie, żeby klienci w Oasis siedzieli o suchych pyskach. Dopiero gdy poczuła na sobie spojrzenie całej trójki, powróciła wzrokiem do stolika i omiotła ich twarze, posyłając im pytające spojrzenie. No tak, butelka! Westchnęła ciężko, rozkładając bezradnie ręce, gotowa na przyjęcie zadania. I z każdym kolejnym słowem, które Heaven wypowiadała, mina jej nieco zrzedła. Zamrugała kilkukrotnie, unosząc dłoń i przejeżdżając dłonią po włosach. — Wiesz, wzięcie wizbooka to nie problem.. Jednak flirtować? Gapi się, bo mam niefarbowane rude włosy, przyzwyczaiłam się. Heaven, na Merlina, ja nie umiem podrywać ludzi. Przecież wiesz, że to nie moja bajka.. Ehh. —zsunęła się z krzesła i bez słowa zabrała stojącą przed Enzo, świeżo przyniesioną whisky i wypiła połowę duszkiem, przełykając i poprawiając włosy. Sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej lusterko, poprawiając włosy i malując usta szminką. Nie miała pojęcia, co ma mówić i robić, jednak tak często robiły dziewczęta w dormitorium przed wyjściem na romantyczne schadzki. Posłała jej jeszcze krótkie, aczkolwiek intensywne spojrzenie. — Sama tego chciałaś. Twoja kuzynka się skompromituje. I ruszyła w stronę baru, zajmując jedno z wolnych miejsc. Zawołała bezceremonialnie barmana ręką do siebie i uśmiechnęła się, patrząc na niego spod wachlarza długich, kruczoczarnych rzęs, co w wykonaniu Nessy musiało być komiczne. Chwilę z nim porozmawiała, korzystając z okazji i prosząc o kolejnego drinka, co by to nie wrócić do stolika z pustą ręką. Następnie ruda podniosła się z miejsca i oparła na barze, nachylając do przodu, zmuszając bruneta, aby nachylił się w jej stronę. Szepnęła mu kilka rzeczy do ucha, w końcu dostając wizytówkę, gdzie z tyłu wypisana była nazwa profilu oraz imię pracującego tu chłopaka. Pożegnała się grzecznie i wróciła do stolika, obracając się jeszcze w jego stronę i zerkając na chłopaka przez ramię. Zajęła miejsce, rzucając wizytówką przed kuzynkę. Odgarnęła kosmyki włosów za ucho, przeczesując je rękoma. — Nie mam pojęcia czy to był flirt, ale masz, co chciałaś. Całkiem miłe stworzenie, dostałam drinka gratis. Powiedziałam mu, że mogę dać mu korepetycję, gdyby potrzebował, a do tego sama jestem barmanką i chętnie podpatrzyłabym przepisy na drinki, a on powiedział, że wrzuca je na profil. No i masz. — wytłumaczyła, nie spuszczając z niej wzroku i dumnie poruszając szklanką w dłoni. Odstawiła ją na stolik, łapiąc za butelkę i kręcąc. Uśmiechnęła się zadowolona, gdy przedmiot wskazał w końcu na przedstawicielkę domu Godryka. Uniosła na kilka sekund brwi do góry, opuszczając je następnie i przybierając zadziorny wyraz twarzy. — Stokrotko moja! Jak się cieszę, że padło na Ciebie. Tym razem jednak postawię na pytanie. — przerwała, chcąc zbudować nieco napięcia. Przekręciła głowę w bok, lustrując ją wzrokiem.— Z którym nauczycielem byś się umówiła, gdybyś mogła i dlaczego akurat ten?
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Nessa również miała w sobie coś, co przyciągało do niej Daisy. Dlatego tak chętnie przysiadła się do niej na lekcji czy dała się porwać na ten wieczór. Minęły te czasy, gdy domy nie znosiły się ze Slytherinem i do każdego z domów trafiały naprawdę różne osoby. Na szczęście nie ma już tej walki, która niemal zakazywała jednoczyć się chociażby Gryfonom ze Ślizgonami i mieszkańcy tych domów mogą bez problemu się ze sobą dogadać. Nessa, Heaven… Obie Ślizgonki, a Daisy naprawdę je lubiła. O Heaven raczej się nie bała, w końcu znają się od dawna, ale jeśli chodzi o Nessę i Enzo to Daisy miała nadzieję, że to początek dobrej znajomości. Zerknęła w kierunku przystojnego barmana, na którego zwróciła uwagę Nessa. - Myślisz? – powiedziała, zastanawiając się poważnie. Zaśmiała się pod nosem. – Po tym wieczorze boję się, że mogę mieć kaca i moralnego, i normalnego, więc… Wszystko się może zdarzyć… – zanuciła pod nosem, przechylając szklankę i upijając kolejny łyk napoju. Kiedy Heaven powiedziała, że muszą się postarać, żeby ją upić Daisy uniosła do góry palce jak harcerka. - Postaramy się! – obiecała ze śmiechem. Upiła kolejny łyk. – W sumie mam dzisiaj taki humor, że nawet jak będziesz mnie prowadziła to trudno! Przeboleję! Choć z drugiej strony pięknie się pokażę nowym znajomym! Wcześniej Enzo trochę zamilkł i zastanawiała się czy to nie przez nią. Miała nadzieję, że to ewentualnie kwestia swego rodzaju wstydliwości przed nowymi osobami? Albo skrytości przed nowopoznanym człowiekiem? Bo jeśli zachowywała się jakoś dziwnie czy jej obecność była dla chłopaka nie na rękę to poczułaby się nieswojo. Nie lubiła się narzucać, więc jeśli ktoś jej nie lubił to po prostu się z nim nie zadawała. Dzisiaj jednak postanowiła sobie wmówić, że to ta pierwsza opcja i jeszcze się zakumplują. Dodatkowo doszedł alkohol, który rozluźnił jej nastrój, więc… po prostu starała się dobrze bawić i nie myśleć już czy jej obecność kogoś uwiera czy nie! - Jeszcze nie zrobił nic, żebym się do niego zraziła i mam nadzieję, że tak pozostanie – uśmiechnęła się szczerze. – No jasne, że jesteście, aktualnie moje dwie ulubione Ślizgonki! Kiedy panna Lanceley zakrztusiła się po słowach Heaven Daisy spojrzała na nią z niepokojem czy przypadkiem nie trzeba jej ratować, ale dziewczyna w końcu sama dała sobie radę. Słysząc słowa Nessy o tym, że jest dla każdego aseksualna Bennett stwierdziła, że Ślizgonka przesadza. Powiedziała to na głos i dodała: - Chyba nie widzisz ilu facetów strzela za tobą oczami. Nie jesteśmy tu bardzo długo, a już mogę ci wskazać przynajmniej dziesięciu! – mrugnęła do niej i uśmiechnęła się łobuzersko. Choć, bądź co bądź, Nessa mogła onieśmielać. I to nie dlatego, że nikogo nie pociągała, bo Daisy szła o zakład, że znalazłoby się wielu fanów jej urody, ale dlatego, że coś w twarzy dziewczyny mówiło, że ma silną i niezależną osobowość. I bynajmniej nie chodziło tu o stare panny, które swoją samotność tłumaczyły, że są „silnymi i niezależnymi kobietami”, a wewnętrznie marzą o związku. Nie, Nessa nie dawałaby się wodzić za nos i mogła mieć rację w kwestii „bycia nieznośną”, bo wielu facetów woli mieć delikatne, wątłe dziewczyny bez własnego zdania. Czyli przeciwieństwo Nessy. Uśmiechnęła się do chłopaka, kiedy podziękował jej za komplement po występie i roześmiała się na głos, gdy zasugerował, że jest jedyną mądrą osobą w tym towarzystwie. Wiedziała, że to żart i Enzo tylko przekomarza się ze Ślizgonkami. Dał się namówić na karaoke, ale domyślała się, że na razie nie będzie chętny na wspólne śpiewanie i wolał posłuchać ich. - Chyba miałaś rację – zaśmiała się do Nessy, kiedy Enzo odmówił wspólnego śpiewania. Dodała jeszcze: - Jeśli będzie ciepła noc to nawet w krzakach można spać, choć chyba będzie niewygodnie. Jednak jeśli ktoś będzie robił za poduszkę to czemu nie? – stwierdziła, upijając łyk ze szklanki. Zaintrygowana spojrzała na Nessę. - Mówisz, że będzie jeszcze cudowniejszy? I da się zaciągnąć do tańca? W takim razie czekam niecierpliwie! – uśmiechnęła się tajemniczo. Ups, chyba rzeczywiście drinki weszły mocno. Na szczęście trzymała się dobrze, nie chwiała się ani nie plątał jej się język, po prostu miała dużo lepszy humor. Szkoda, że rano może odczuć tego skutki, a zmartwienia, które były ot tak nie znikną. Chyba musi trochę przystopować, bo w końcu zrobi coś, czego będzie żałować. Po wzniesieniu toastu za romanse (To nieco pocieszające, że u kogoś też jest tak samo nudno jak u mnie, pomyślała Daisy) Enzo zaproponował grę, w której nie trzeba było śpiewać. No, chyba, że ktoś da takie wyzwanie, bo na tapetę wjechała oczywiście gra zwana butelką. Nessa poszła po ich narzędzie do gry, a Daisy poprzestawiała ich szklanki gdzieś na bok, a puste naczynia odniosła. Nie było czasu, żeby czekać aż ktoś je zabierze. Musieli mieć wolne pole do zabawy. Wszyscy wykazali chęć, choć Daisy obawiała się, że będzie miała problem z wymyślaniem wyzwań! Kiedy Nessa wróciła Daisy poczuła dreszcz oczekiwania. Zastanawiała się co wyniknie z tej zabawy i niecierpliwie patrzyła na kogo wypadnie pierwsza kolejka. Obserwowała jak butelka zaczyna kręcić się coraz wolniej, żeby ostatecznie wskazać na jedynego faceta w ich towarzystwie, bądź co bądź, pomysłodawcę tej gry. Logiczne się więc wydaje, że to na niego jako pierwszego padło szczęście. Choć patrząc na uśmieszek Nessy, która to miała wymyślić zadanie dla Enzo to kto wie, czy to będzie takie szczęście. Daisy spojrzała na nich z ciekawością, unosząc do ust szklankę. Nie dane jej jednak było upić duży łyk, bo, tak jak wcześniej Nessa, Daisy zakrztusiła się drinkiem, kiedy Ślizgonka wskazała ją jako cel zadania dla Enzo. Na szczęście zdążyła upić tylko kilka kropel napoju, więc szybko się opanowała. Odchrząknęła i spojrzała z ciekawością na Enzo. Nawet zupełnie na trzeźwo raczej by się nie zawstydziła, a w obecnym stanie patrzyła na niego niemal z wyzwaniem w oczach. Uśmiechnęła się zaczepnie i na chwilę przeniosła wzrok na pannę Lanceley. - Chcesz mi udowodnić jaki może być cudowny, tak? – zapytała, nawiązując do słów Ślizgonki sprzed kilku minut. Chyba dała mu ciekawe zadanie i naprawdę w y z w a n i e, bo łatwiej je wykonać na kimś kogo się zna, a nie na nowopoznaniej dziewczynie. Jednak, jeśli nawet zadanie było dla niego ciężkie, to na pewno nie dał tego po sobie poznać. Daisy była mile zaskoczona, że, no nie wiem, nie zrobił jakiejś krzywej miny, czy coś… Miała wrażenie, że szedł w jej kierunku nieco mniej pewnie niż zwykle, ale miał wymasować niemal obcą dziewczynę i to przy świadkach, więc nic w tym dziwnego, że mógł się nieco zawahać. Usiadł za nią i odgarnął jej włosy i w tym momencie nawet Daisy poczuła się nieco nieswojo. Rzadko jej się zdarzał bliski kontakt z innymi (wyłączając Heaven, która przytulała spontanicznie, kiedy człowiek się tego nie spodziewał), a już na pewno nie pamiętała kiedy ktoś ją masował. Masaże jednak kojarzyły jej się z czymś przyjemnym, a nie rozluźni się maksymalnie, kiedy będą na nią patrzeć przynajmniej dwie inne osoby. Poczuła lekki dreszcz, kiedy ręce Enzo dotknęły jej szyi i ramion. Szyja to jednak bardzo delikatne miejsce! Początkowo ruchy dłoni chłopaka były niepewne, ale i tak Daisy czuła się bardzo miło i nawet nie wiedziała, że mięśnie ma aż tak spięte! Dalej było tylko lepiej, świetnie mu szło i naprawdę żałowała, kiedy nagle skończył masaż. Dopiero teraz zorientowała się, że zamknęła oczy, a na jej twarzy błąkał się lekki uśmiech. Wyprostowała się i przeciągnęła jak kotka. Spojrzała na Enzo z szelmowskim uśmiechem, udając, że nie wie, co ma powiedzieć Nessie. - A powtórzysz to kiedyś? – zapytała Ślizgona i roześmiała się po sekundzie. Żeby nie musiał odpowiadać na to pytanie, gdyby wydało mu się zawstydzające Daisy zwróciła się od razu do Nessy. – Myślę, że możemy zaliczyć to zadanie – powiedziała, odchylając się na krześle i siadając wygodniej, maksymalnie rozluźniona. I pomyśleć, że niektórzy mają podobne dłonie robiące masaż na co dzień! Pomyślała, że ten toast za romanse dla niej był jak najbardziej na miejscu. Butelka poszła w ruch i wskazała na Heaven. Daisy przeniosła wzrok na Enzo, czekając jakie zadanie wymyśli dla panny Dear. Parsknęła śmiechem. Taniec na barze? No, to wieczór zaczyna wyglądać tak, jak w filmach. I to tych po dwudziestej drugiej. Cóż, wyzwanie to wyzwanie. Heaven podniosła się z miejsca i ruszyła w kierunku baru. Daisy z ciekawskim uśmiechem nachyliła się do przodu i oparła łokcie na stole. Obserwowała jak Ślizgonka zamawia drinka, a potem wskakuje na bar i wykonuje swój taniec. Nie przejmowała się reakcjami tłumu, gdzie niektórzy patrzyli ze zgorszeniem, niektórzy w szoku, a część kibicowała. Nessa stanęła tuż za Daisy, opierając jej głowę na ramieniu, aby lepiej widzieć tanie Heaven. Daisy uniosła dłonie i przeniosła włosy na drugą stronę, coby nie łaskotały Ślizgonki w nos. Razem z Nessą zaczęła bić brawo, kiedy występ panny Dear zbliżał się do końca. Daisy pokiwała głową, spoglądając na Nessę. - Też mi się tak wydaje, świetnie jej idzie! Nie wiem czy to zasługa jej czy alkoholu – zachichotała – ale alkohol chyba tylko wzmaga jej talent. Myślisz, że mamy dla niej prezent na jakąś okazję? – zasugerowała ze śmiechem. W końcu Heaven wróciła do nich i zakręciła butelką. Nessa. Heaven nawiązała zadaniem do poprzedniej rozmowy. Daisy wydawało się, że Nessa to wyzwanie wykona bez problemu, ale chyba jednak dziewczyna nie była z niego, aż tak zadowolona. Flirtowanie to jednak w miarę celowe zachowanie, a Nessa była naturalna, była sobą i jeśli mówiła, że nie umie flirtować to pewnie tak było. - Na pewno się nie skompromitujesz, nie gadaj tylko leć! – pospieszyła dziewczynę, śmiejąc się krótko. – Jeszcze wrócisz z drinkiem albo propozycją spotkania – puściła jej oczko. Uniosła znacząco brew i kiwnęła głową w stronę baru. Obserwowała dziewczynę, która naprawdę wyglądała całkiem naturalnie w tym, co robiła. - Jak Nessa może mówić, że nie zwraca niczyjej uwagi, jak widać, że ten barman jest zachwycony! – powiedziała do swoich towarzyszy. Po kilku minutach do stolika wróciła Nessa. - Ha, mówiłam, że wrócisz z drinkiem! – wykrzyknęła, wskazując triumfalnie na szklankę w dłoniach dziewczyny. – Widzisz, jak Ci dobrze poszło? – zapytała retorycznie, ale umilkła, bo butelka zakręcona przez Nessę zatrzymała się wprost na niej. Serce jej mocniej zabiło, trochę z niecierpliwości, a trochę ze strachu? Choć może nie tyle strachu, co adrenaliny. Wbiła wzrok w Nessę, czekając z bijącym sercem na zadanie. Jednak jej wyzwaniem była odpowiedź na pytanie. Szczerze była nieco zaskoczona jego treścią i musiała się nad nim zastanowić. Naprawdę, raczej nie patrzyła na nauczycieli w ten sposób. Dla niej nauczyciel to nauczyciel. Albo po prostu nie trafił się taki, który mógłby być kimś więcej niż nauczycielem. Z drugiej strony… Umówić się to pojęcie względne. - Byli też się liczą? – zaśmiała się. – Cóż, jeśli chodzi o wygląd to chyba Mograine wygrywał w rankingu. A, że kobiety kochają łobuzów, a to taki bad boy to uznaj to za powód – powiedziała, unosząc szklankę do ust. – A na towarzyską kawę mogłabym pójść z Vicario, w końcu sama każe do siebie mówić po imieniu i jest bardzo prouczniowska – powiedziała nieco dwuznacznie. Złapała za butelkę i zakręciła. Patrzyła na kogo tym razem wypadnie i komu będzie musiała wymyślić zadanie. Butelka zwalniała tempa, aż w końcu wskazała na Heaven. Uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Zadanie już miałaś to może też pytanie? Powiedz nam jedną z najbardziej żenujących sytuacji w twoim życiu, na wspomnienie, której masz ochotę zapaść się pod ziemię! – powiedziała, uśmiechając się szelmowsko do Ślizgonki. Oczywiste było, że każdy raczej wybierze takie wydarzenie, które może dotrzeć do cudzych uszu, ale warto próbować!
Szczerze wątpił w to, że Matt stanie na wysokości zadania i ubierze się według jego oczekiwań, ale przecież szli tylko do baru, więc może przymknąć oko na to, że krawat nie jest zawiązany odpowiednio czy kolor butów nie pasuje perfekcyjnie do spodni. Sam zresztą postanowił ubrać się dość "bezpiecznie", bo wszystko co miał na sobie było w dobrze zgranych odcieniach czerni, a można wręcz zaryzykować stwierdzeniem, że wyglądał jak na siebie nawet "luźno", bo nie miał ani marynarki, ani krawata, a dwa górne guziki jego czarnej koszuli, odkrywały nieco skóry. Brak szatni zmusił go do zawieszenia płaszcza na drewnianym wieszaku, na którym kłębiły się już cudze okrycia wierzchnie, wywołując na twarzy Pazuzu grymas pogardy i obrzydzenia. Oczywiście, że był wcześniej, bo zdecydowanie musiał sobie łyknąć przed tym spotkaniem, żeby nastawić się pozytywnie na to karaoke. Na razie wydawało mu się to okropnym pomysłem, ale pewnie już za dwie kolejki stwierdzi, że to w sumie dość zabawna forma plebejskiej rozrywki, więc zupełnie nie zrażał się swoim złym nastawieniem do dzisiejszego wieczoru. Na pewno gdy wpadnie tu już ten rozszczekany york, to sam fakt, że on sam będzie jedyną osobą w barze, która będzie wiedziała co tak naprawdę ma na sobie Gallagher, powinna skutecznie poprawić mu humor. Zakręcił na blacie szklanką z whisky - bez lodu, schłodzona zaklęciem - i oparł jedną stopę o szczebelek swojego stołka, by po chwili unieść szkło do ust i upić dwa ostatnie łyki alkoholu. Rozmasował skroń kciukiem, zirytowany, że w tle kolejna osoba zaczęła wyć "A Kind of Magic" i ruchem nadgarstka poprawił zegarek, by zerknąć która jest godzina. Zaklął na tylko kilka kurew Merlina, bo wciąż było przed czasem, więc nie mógł mieć do nikogo pretensji, skoro sam źle wyliczył czas potrzebny do wybicia drinka. Odbył krótką walkę na uśmiechy i uprzejmości z barmanem, aby za chwilę znów mieć pół szklaneczki życiodajnego płynu.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie miał nawet zamiaru oszukiwać samego siebie, że podoba mu się strój wybrany przez jego kolegę. Miał wrażenie, że odstawia się jak szczur na otwarcie kanału, ale zakład to zakład, więc nie zamierzał zarzucać broni. Zresztą, jeśli chciał usłyszeć jak młody Anunnaki porywa tłumy na karaoke, też musiał spełnić swój podurniowy obowiązek. Inna sprawa, że jego ślizgoński kolega nie uściślił w jaki sposób wysłane przez niego ciuchy ma założyć. Długo zastanawiał się czy te jakże gustowne stringi świąteczne powinien potraktować jako zamiennik bielizny czy może wcisnąć je na wierzch spodni, żeby zrobić z siebie skończonego debila. Wydawało mu się, że Pazuzu miał na myśli to drugie, ale ostatecznie stwierdził, że brak wyraźnych wytycznych w liście odczyta na swoją korzyść. Odrzucił więc na bok bokserki i założył to ustrojstwo na siebie. Zastanawiał się także czy używać koszuli i paska chłopaka, skoro sam miał pokaźną kolekcję eleganckich elementów garderoby. W końcu to nie tak, że wiecznie chodził w dresach. Ba, lubił się nawet wystroić. Po prostu na co dzień było mu wygodniej w luźnych ubraniach, a że dość często dodatkowo trenował latanie na miotle… Taki dobór ubrań zdawał mu się po prostu praktycznym rozwiązaniem. Dobra, koszula Anunnakiego, pasek własny. Wpierw naciągnął jednak na nogi czarne, szykowne spodnie w kancik, a potem założył równie smoliste lakierki. Jak na wypad do baru, chyba trochę przesadził, ale jakby nie patrzeć treść wiadomości od swojego kolegi odczytał jako swego rodzaju zarzut, a tym samym chciał podołać stawianemu przez niego wyzwaniu. Koszula przez wzgląd na umięśnioną sylwetkę Pazuzu i jego wzrost oczywiście była za luźna, więc dopasował ją za pomocą prostego zaklęcia. Pieczołowicie przyłożył się także do zawiązania krawata – celowo wybrał świąteczny, czerwony z reniferem, żeby jakoś pasował do całości. Wiązania jednak można było mu pozazdrościć. Kiedyś nauczył się kilku sposobów po tym jak na jednej imprezie faktycznie nie potrafił sobie z nim poradzić. Od tego czasu często wiązał krawaty również swoim kumplom. Czy powinien zakładać także marynarkę? A szlag by to, jak już miał zostać elegantem… Dobrał taką, która najlepiej komponowała się z resztą stroju, również czarną, a następnie wsunął za uszy przysłane mu przez chłopaka poroże. W takim rynsztynku wybrał się do baru. Po przekroczeniu progu od razu wypatrzył Anunnakiego przy ladzie i nie bacząc na zdziwione i rozbawione spojrzenia klienteli skierowane w jego stronę, zbliżył się do niego i sam zamówił sobie szklaneczkę whiskey Campbella. - I jak? – Rzucił bez powitania, przekręcając głowę, a tym samym przypadkowo zahaczając swoim rogiem o jego szyję. Uśmiechnął się przy tym zawadiacko, bo skoro już musiał paradować w takich ciuchach, to chociaż postanowił zrobić dobrą minę do złej gry. Kiedy barman postawił przed nim szklaneczkę, upił od razu kilka łyków, żeby dodać sobie animuszu, a zaraz po tym znów nachylił się nad swoim towarzyszem. - Rozpiąć pasek, żeby pokazać Ci, że renifer znajduje się na swoim miejscu? – Mruknął ciszej tak, żeby tylko Pazuzu mógł go usłyszeć. Nie oszukujmy się, sam nie chciał widzieć miny barmana po tak niedwuznacznym pytaniu.
Wiedział już, że do tego baru nie zamierza wracać ze względu na alkohol. Trudno aby w miejscu z karaoke znalazły się naprawdę dobre i drogie okazy, ale liczył, że lokal jest zaopatrzony chociaż w takie klasyki z niższej półki cenowej jak Johnnie Walker Black Label albo Grants 12yo. Może nie najlepsze, ale bezpieczne, znane - poziom do którego schylając się potrafił wciąż dobrze się bawić, bo zwyczajnie miał słabość do klasyki, nawet tej naiwnej. Zapewne chcąc złapać klientów na znaną nazwę, zaopatrzyli się w Johnnie Walker Red Label, którego to zaserwował mu barman poproszony o podanie swojej ulubionej z dostępnych. Nie było aż tak tragicznie, ale dobrze też nie było i nawet nuta dymna nie potrafiła ukryć faktu, że smakowała zwyczajnie płasko i nijako. Co chwila jednak niemal automatycznie brał kolejnego łyka, traktując to jak popijanie wody z nudów, byle wypełnić czymś czas czekania. Procenty powoli zaczynały poprawiać mu humor, więc nawet rozejrzał się po obecnych w barze ludziach i przychylniej spojrzał na przystojnego barmana, mimo jego tragicznie taniego gustu do alkoholi. Przesuwał powoli kciukiem po linii szczęki, przyglądając się z zaciekawieniem dziewczynie, która od dobrych kilka minut stała pod drzwiami do łazienki, wyraźnie wstydząc się zapukać, by sprawdzić czy jest zajęta, ale zaraz wykręcił głowę w drugą stronę, słysząc znajomy głos. Brew drgnęła mu nerwowo gdy róg (z efektami dźwiękowymi dzięki drobnym dzwonkom) zahaczył o jego szyję, spinając mięśnie, by nie palnąć go w ten Ślizgoński czerep, aby następnym razem bardziej uważał. Przekręcił się w bok, opierając łokieć o blat i okręcając szklankę w dłoni, zlustrował go wzrokiem, aby po chwili uśmiechnąć się szeroko. - Aleś się odjebał, Gallagher - skomentował, zupełnie jakby sam mu tego nie zainicjował, ale zaraz odstawił szklankę, aby sięgnąć dłońmi do jego krawata i poprawić go w kilku miejscach. Tak naprawdę wszystko ze splotem było okej, ale był to prosty sposób na podburzenie nieco jego pewności siebie, a przecież było to konieczne, aby móc w przyszłości trochę nim manipulować. Prychnął rozbawiony, chowając zaraz uśmiech za szklanką, by wziąć kolejnego łyka i spojrzał uważnie w oczy Ślizgona, chcąc odnaleźć informacje na ile poważnie to proponuje. Niby mógłby uwierzyć mu na słowo, ale umówmy się - byli Ślizgonami - liczył się spryt, a nie dane słowo - więc równie dobrze mógł to zaproponować, wiedząc, że odmówi i złamanie zakładu ujdzie mu na sucho. Uśmiechnął się prawą stroną ust i uniósł nieco brwi do góry, przytakując mu powoli głową, po chwili ponaglając go krótkim: "Czekam". Zastanawiało go czy ma w sobie na tyle godności, by odmówić lub chociaż zaproponować, że udowodni mu to gdzieś na osobności - chociażby w łazience. No chyba, że w swoim gejowskim mniemaniu uważał to za podryw, to w takim razie albo powinien się zawstydzić albo rzucić coś w stylu "noc jeszcze młoda, może sam sprawdzisz". Przechylił nieco głowę, przyglądając mu się z zainteresowaniem, ciekawy co tym razem odszczeknie ten waleczny szczeniak.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Sam potrafił odróżnić dobry, szlachetny trunek od tanich i przeciętnych zamienników, choć na imprezach gotów był często machnąć na to ręką. O ile oczywiście nie był to tylko jakiś przeklęcie słodki ulepek albo też alkohol niewiadomego pochodzenia, który mógłby okazać się zgubnym w skutkach. W końcu nie trzeba było dwudziestojednoletniej whiskey, żeby wprawić swój organizm w stan delikatnego, przyjemne rauszu, a i nie oszukujmy się, że chociaż ostatnimi czasy zarabiał nieco lepiej, tak zdecydowanie nie miał aż tylu galeonów, by szastać nimi na prawo i lewo. Zresztą uważał, że można znaleźć smaczny, wyskokowy napój również w przeciętnej cenie, jeśli wiedziało się tylko w czym wybierać. Akurat trunek od Campbella może i nie porywał niczym niezwykłym, ale za to cały czas utrzymywał ten sam, równy poziom, toteż Matthew wcale nie narzekał na zawartość swojej szklanicy. Poza tym barmanowi z takim uśmiechem wybaczyłby pewnie nawet, gdyby ten zrobił mu jakiegoś ohydnego drinka. Facet zdecydowanie wzbudzał sympatię, a takim ludziom pozwalało się na znacznie większe przewinienia. Inna sprawa, że tym razem miał obok siebie o wiele przystojniejszego jeszcze kolegę, który całkowicie odwrócił jego uwagę od atrakcyjnej obsługi. - Mam dobrego stylistę. – Odpowiedział mu pięknym za nadobne, nie siląc się nawet na rozbawiony ton. Prawdę powiedziawszy, myślał że Pazuzu wybierze dla niego jakieś gorsze przebranie. Różki renifera nie były jeszcze wcale aż tak żenujące, a że spotkali się akurat w takiej dacie, nawet nie krępował się przed zebranym w pubie tłumem. Poza tym wiedział, że najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji będzie pewna postawa i przywdziany na twarz uśmiech – wtedy co najwyżej wyjdzie za dowcipnego gościa, który ma dystans do siebie. Znacznie niekorzystniej dla niego byłoby, gdyby siedział tutaj z cierpiętniczą miną, wzbudzając wśród innych wyrazy politowania. Dlatego zresztą starał się również nie przejmować tym, że młody Anunnaki poprawia jakieś mankamenty związane ze splotem jego krawatu. Ba, nawet uznał ten fakt za przyjemny gest z jego strony, chociaż jednak gdzieś z tyłu głowy zastanawiał się, gdzie mógł popełnić błąd. Żadnego nie kojarzył, ale może szarpnął ten swój krawat gdzieś po drodze? - Jak chcesz, to sam sprawdź. – Odparł zaraz na jego ponaglenie, puszczając mu przy tym oczko. Zmiarkował się jednak, bo nie znał go na tyle, by przewidzieć, jaka będzie dokładnie jego reakcja. – Ale może lepiej nie tutaj. – Dodał więc nieco ciszej, unosząc przy tym jeszcze wyżej kąciki swych ust, dzięki czemu ukazał całemu światu urokliwe dołeczki w policzkach. Przerwał na chwilę, żeby napić się łyka swojej whiskey, po czym znów powrócił wzrokiem na twarz swojego towarzysza. - I co? Utwór na karaoke wybrany? – Rzucił do niego zaczepnie, umierając z ciekawości. Próbował odgadnąć, co jego kolega zaśpiewa, ale wiedział, że byłby to czysty strzał. W końcu nie miał nawet pojęcia, jakiej muzyki słuchał Pazuzu. To była jednak dobra okazja, by zapoznać się z jego gustem, a także sprawdzić czy jego głosu miło posłuchać nie tylko w rozmowie, ale i w wokalnym przedstawieniu.
Kostki dla Zazu na karaoke:
Spoiler:
1 – Twój śpiew oczarował jedną z panien na widowni, która rzuciła w Ciebie swoim biustonoszem. 2 – Szło Ci świetnie, dopóki nie odwróciłeś się z impetem i nie uderzyłeś ze sporą siłą o filar. Na szczęście poza rozciętym łukiem brwiowym, nic więcej Ci się nie stało. 3 – Występ pierwsza klasa. Twoją próbę docenił nawet barman, który zaproponował Ci darmową butelkę whiskey. Niestety… nie tej z wyższej półki. 4 – Chyba jakiś facet pozazdrościł Ci powodzenia. A może pomyślał, że podrywasz jego laskę? Pod koniec utworu wparował na scenę, próbując uderzyć Cię w twarz. 5 – Jeden z panów tak zakochał się w Twoim głosie, że potraktował Cię chyba jak jakiegoś striptizera. Ukradkiem wsunął Ci za pasek spodni galeony. 6 – Śpiewałeś naprawdę świetnie i dostałeś sporo oklasków. Schodząc ze sceny, potknąłeś się jednak i wpadłeś wprost w ramiona Matta, który siłą rzeczy zamortyzował upadek.
Uniósł brew i spojrzał na niego zdziwiony, nie spodziewając się tak bezpośredniej odpowiedzi, nawet w scenariuszu z podrywem, ale zaraz wybuchł śmiechem, gdy dosłyszał tą cichszą część jego wypowiedzi. - Nie na za dużo sobie pozwalasz, Matt? - spytał stanowczo, chcąc sprowadzić go na ziemię, bo chłopak chyba zapomniał z kim rozmawia, a jednak pierwszy raz użył jego imienia, aby załagodzić nieco szorstki ton, który wyrwał się z niego mimo nieco sarkastycznego uśmiechu. - Wstrzymaj renifera. Chyba że wszystkim kolegom to proponujesz, to sorry, nie przeszkadzaj sobie. Nie chcę zostać pominięty - dodał zaraz, powracając do rozbawienia i z wciąż uniesioną brwią spojrzał na dno swojej szklanki, po chwili upijając z niej łyka. To stwierdzenie nie było zbyt trafne, bo zazwyczaj kierował się regułą, że jeżeli wszyscy mogą coś mieć, to on już tego nie chce. Wyjątkiem od tej zasady była tylko Heaven, ale tylko z racji tego, że to on miał ją jako pierwszy. Każdy w nią wchodzący jest tam tylko w gościach, a on wbija jak do siebie. Niezbyt ciasna ale własna. Westchnął, słysząc przypomnienie o jego części zakładu, z której musi się dziś wywiązać i jednym haustem wypił resztę swojego trunku, chcąc ponaglić procenty do pracy. - Emily za mnie wybrała - przyznał się, głosem obniżonym od piekącej gardło whisky i nieco zbyt agresywnie odstawił szklankę na blat, ale głos uderzenia szkła o drewno zaginął gdzieś w ogólnym hałasie panującym w barze. Kiwnął głową barmanowi, by tym razem nalał mu jakiejś innej whisku, z nadzieją, że uda mu się trafić na coś lepszego. - Podobno mój ton głosu powinien sobie jakoś z tym poradzić - dodał, wzruszając ramionami i obracając się na stołku w stronę Gallaghera. - Ale ostrzegam, że marny ze mnie śpiewak - mruknął, pochylając się nieco do przodu, oczywiście siląc się na konspiracyjny ton, aby ukryć, że była to nieszczera skromność. Fakt, że nie śpiewał dobrze, ale sama jego barwa głosu zdecydowanie była przyjemna, a ćwicząc hipnozę, musiał też nauczyć się modulacji tonu, więc o ile piosenka nie wymagała faktycznych umiejętności, to powinien sobie z nią poradzić. Ta wybrana przez Emily była dość równa i jednostajna, więc nie stanowiła dużego wyzwania. Czując, że alkohol zaczyna działać, poklepał Matta po ramieniu, mamrocząc coś o tym, że chce mieć to już za sobą, po czym zabierając ze sobą swoją szklankę, podszedł do barmana podając zupełnie przeciętną piosenkę, którą ma zaśpiewać. Stanął w odpowiednim miejscu, poprawiając jeszcze włosy i odchrząknął, by oczyścić gardło. Całkowicie rozluźniony przez marną whisky w swoich żyłach, zaczął kołysać się w rytm muzyki, po chwili wykręcając się do Matta, aby przyłożyć dłoń do serca, po czym wskazał nią na niego w geście mówiącym "robię to specjalnie dla Ciebie, Ty mały skurwysynie". Kilka razy pomylił słowa, zapewne przekręcając też melodię, ale w ogólnym rozrachunku szło mu całkiem nieźle, a nawet udało mu się podpić nieco ze swojej szklanki, co tylko poprawiło mu humor, chociaż nie był pewien czy whisky smakuje mu lepiej, bo wchodzi powoli w odpowiedni do tego stan czy faktycznie dostał coś bardziej odpowiadającego jego gustom. Tuż pod sam koniec piosenki rozkręcił się na tyle, że postanowił gwałtownie się odwrócić, ale zapomniał, że tuż za nim znajduje się filar, w który przywalił z impetem bokiem głowy. Oczywiście nie mógł pokazać, że w środku aż skręca go ze wstydu, że JEMU przydarzyło się coś tak żenującego, choć od razu próbował wytłumaczyć to sobie alkoholem. Przecież na trzeźwo nigdy by nie zrobił czegoś tak niezdarnego. Na zewnątrz jednak wydawać by się mogło, że zderzenie było tylko przewidzeniem, bo Pazu dalej śpiewał, jakby nigdy nic, nawet się nie zająknąwszy, ale po jakimś czasie cienka strużka krwi płynąca ze skroni zdradzała, że jednak ten drobny wypadek miał miejsce. Ukłonił się teatralnie, gdy tylko muzyka ucichła i musiał przyznać przed samym sobą, że przegrał, bo jego organizm mimowolnie wyprodukował cały wyrzut endorfin, zmuszając go teraz do uśmiechu, którego nie mógł ukryć nawet kolejnym łykiem whisky. Przysiadł się ponownie do Matta z miną "nigdy nie rozmawiajmy o tym, że mi się to podobało", po czym odstawił swoją szklankę na blat, czując, że potrzebuje zwolnić tempo. Sięgnął po kilka cienkich serwetek i przyłożył je sobie do skroni, udając, że nic się nie dzieje. - Stawiam sto galeonów, że nie zagadasz do barmana czy chce zobaczyć Twojego renifera - wymruczał wibrującym od rozbawienia głosem, po czym uśmiechnął się poruszając brwiami i dodał: - Ale jak się zgodzi, to musisz mu pokazać od razu.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Zawsze był dość śmiałym chłopakiem, chociaż tym razem rzeczywiście uciekł się do dość bezpośredniego flirtu. Na taki zaś jeszcze bardziej otworzył go chyba Skyler, który raczej nie przebierał w środkach do osiągnięcia swoich celów. Zawadiacki uśmiech przyozdabiał więc twarz Gallaghera, który niespecjalnie przejmował się swoim pytaniem. A co, nie powiedział przecież nic złego, po czym Pazuzu mógłby się na niego obrazić, a i reakcja chłopaka sprawiała, że tylko uniósł nieco szerzej kąciki ust i brakowało jedynie tego, by sprzedał mu soczystego kuksańca w bok. Wzruszył przy tym rozweselony ramionami, pokazując tym samym, że nawet szorstki ton tego wieczoru nie sprowadzi go na ziemię. W końcu były mikołajki, a on zamierzał się dobrze bawić. - Spokojnie, takie propozycje rezerwuję tylko dla tych wyjątkowych. – Pozwolił sobie zażartować i znów nie mógł powstrzymać się od puszczenia mu oczka. O ile jednak nie widział nic złego w takim dogadywaniu sobie nawzajem, tak zaraz powrócił do swojej whiskey, nie chcąc przekroczyć cienkiej granicy pomiędzy byciem otwartym a nachalnym. Upił kilka łyków gorzkawego trunku, słysząc po chwili ciche westchnięcie wydobywające się z ust Anunnakiego. Nie zamierzał mu jednak odpuścić przegranego zakładu. - Emily? – Rzucił zdziwiony, bo sam nie widział problemu w wyborze jakiegoś utworu na karaoke, ale ostatecznie machnął na to obojętnie ręką, bo przecież zakład nie przewidywał tego, że nikt nie może jego ślizgońskiemu koledze pomóc. Poza tym jak znał pannę Rowle i jej dobry gust, liczył na jeszcze lepsze widowisko. – Nie gadaj tyle, tylko chwytaj buchorożca za rogi. – Dodał jeszcze, kiedy Pazuzu zaczął tłumaczyć się, że nie jest dobrym śpiewakiem. Ta, jasne. Każdy tak mówił, a potem rozwalał scenę. Wcale mu w tej kwestii nie ufał, więc tylko pośpieszał go gestem dłoni, chcąc jak najprędzej usłyszeć jego głos. Oczekując zaś na początek występu, dopił swojego drinka i zamówił kolejnego, żeby nie patrzeć na to przedstawienie, narzekając równocześnie na zaschnięte gardło. Kiedy tylko otrzymał kolejną szklanicę trunku, przechylił ją w kierunku ust. Cieszył się jednak, że nie zdążył upić łyka, bo widząc to co Anunnaki wyczynia na pobliskim podeście, najpewniej by się tylko opluł. Nie oszukujmy się, nie spodziewał się, że jego towarzysz będzie pamiętał również o ruchu scenicznym, a już tym bardziej tego, że wykręci się w jego stronę, by przyłożyć dłoń do serca i wskazać na niego, jakby to właśnie jemu dedykował swoją piosenkę. Cóż, właściwie tak było, ale Mattowi wstyd było przyznać, że trochę się z tego powodu rozmarzył. Jakkolwiek chciał jednak ukryć to uczucie, tak zaróżowione policzki niewątpliwie nie zechciały z nim współpracować, ujawniając jego prawdziwe myśli. Po tym geście nie miało nawet znaczenia to, że Pazuzu zgubił gdzieś kilka słów, pomylił wersy, a w paru miejscach nie trafił w dźwięk. Ogólnie szło mu naprawdę nieźle… przynajmniej do czasu. Nagle bowiem odwrócił się gwałtownie i ze sporą siłą rypnął głową o filar. Trzeba mu jednak było oddać, że zachował się po męsku. Udając, że nic się nie stało, dokończył swój wokalny występ, zwieńczając go na dodatek teatralnym ukłonem. - Wszystko w porządku? – Zapytał, chociaż nie silił się na przesadną troskę, wiedząc że sam fakt uderzenia łbem podczas karaoke jest wystarczająco krępujący. Stwierdził zresztą, że i jego pytanie było bez sensu. – Pokaż to. – Dodał więc zaraz o wiele bardziej stanowczym tonem, po czym wyciągnął swoją różdżkę. Rzucił na ranę kolegi proste, niewerbalne Episkey, w błyskawicznym tempie przywracając jego łuk brwiowy do porządku dziennego. Po tym schował różdżkę za pasek spodni i poklepał chłopaka po ramieniu na znak, że nie ma się już czym przejmować. - Niezły występ. – Skomentował jeszcze jego wygibasy na scenie, chociaż Anunnaki stosunkowo szybko zmienił temat. Słysząc pierwszą część jego wypowiedzi, Matthew uśmiechnął się szeroko i miał już przystać na jego propozycję. Druga jej część zdawała się jednak nie do zaakceptowania. - O nie, nie. Nie ma opcji, a ja nie jestem jeszcze aż tak pijany, żeby to rozważać. – Odpowiedział rozbawiony, traktując jego słowa jako głupie, koleżeńskie docinki. Z nim się nie zakładałem. Jak chcesz, to Ty możesz sprawdzić, ale też nie tutaj, gdzie wszyscy patrzyliby na mój zgrabny tyłek. Jeszcze by mnie ukradli i co? – Dodał zaraz, ledwie powstrzymując się od śmiechu. Nie miał aż tak wysokiego mniemania o swojej sylwetce, szczególnie kiedy siedział obok kogoś, kto mógł poszczycić się jeszcze lepszą. Po prostu chciał obrócić to wszystko w żart. – Ale jak chcesz, to mogę się też podjąć próby swoich sił na karaoke. W sumie… i tak miałem taki zamiar. – Zasugerował pomiędzy jednym łykiem whiskey a drugim. Nie potrzebował co prawda jego przyzwolenia, ale i tak postanowił poczekać na jego reakcję, dopiero po niej zgłaszając dyskdżokejowi swój udział w zabawie.
Bezczelny. Wyciągnął dłoń w stronę yorka, aby go łaskawie pogłaskać, a ten zamiast z pokorą przyjąć ten gest, to zaczął gwałcić mu rękę. Ale dobrze, niech będzie, zobaczmy jak mocno będzie musiał nią machać, aż ten puści i ile potrzeba, by kopnięty wrócił do niego z podkulonym ogonem. Ma na to cały wieczór. Wyczuje go. Za próby łapania go na teksty o wyjątkowości zdecydowanie jest gotowy nacisnąć mocniej i zaryzykować utratą tego kontaktu. Zresztą nie będzie to nic, czego by nie był w stanie naprawić, gdyby tylko chciał. Zdążył już zauważyć z rozmów z innymi, że Gallagher jest dość... elastyczny. Tym bardziej kusiło go teraz sprawdzenie, jak mocno może go wygiąć, póki ten nie pęknie. Niech nie myśli, że złapie go łechtając jego ego w tak oczywisty sposób. Nie potrzebował tego. Nie szukał adoratorów, tylko poddanych, wyznawców, służby, w bardzo rzadkich przypadkach - partnerów. Sam wiedział, że jest wyjątkowy, nie potrzebował słów zapewnienia. Oczekiwał czynów, uległości, posłuszeństwa, a w tym wszystkim wątłego płomienia buntu, który mógłby raz za razem gasić, by czerpać przyjemność obserwacji ponownego zapłonu. Spojrzał na niego ostrzegawczo, gdy ten zapytał się o jego stan, ale zaraz złagodniał, widząc, że wyjmuje różdżkę i odsunął serwetki od swojej skroni, by umożliwić mu rzucenie zaklęcia. Ciekawe czy znał też te bardziej skomplikowane. Mógł być przydatny. Sam zresztą powinien nauczyć się kilku zaklęć leczniczych, ale jego różdżka wydawała się przed nimi buntować, a on, zbyt dumny, by przyznać się, że coś mu nie wychodzi, wolał z nikim się nie konsultować. Najwidoczniej nie był stworzony do białej magii. - Dzięki - powiedział, uśmiechając się, bo tak wypadało zrobić, ale nie spojrzał mu w oczy, póki nie przeszedł do zaproponowania mu zakładu. Okazało się, że jednak Matt nie był aż tak pewny siebie, jak go do tej pory ocenił, choć próbował to ukryć za dalszymi żartami. Za późno. Zwęszył trop, zakodował to sobie w mózgu i zamierza to wykorzystać w łamaniu go. - Komu by Cię ukradli? - spytał, bo chwili unosząc brwi w geście zdziwienia, by dodać: - Mi? - Kąciki ust zadrgały z rozbawienia, by za chwilę wspomóc szeroki uśmiech i zdradzić kpiącą miną, że nie potraktował tego jako kradzież towarzystwa, a raczej jako przywłaszczenie sobie jakiegoś należnego mu przedmiotu - Ile jesteś wart, Gallagher? - zapytał powolnie, wbijając w niego wzrok, jednocześnie pochylając się w jego stronę i obracając szklankę w dłoni. - Na czarnym rynku - doprecyzował nieśpiesznie, żeby ściągnąć chłopaka na ziemię, jeśli pomyślał sobie zbyt wiele, po czym wyraźnie rozbawiony upił jeszcze dwa łyki whisky. Machnął dłonią w zapraszającym geście, aby i on spróbował swoich sił na karaoke, po swoim "występie" chyba nawet nie dziwiąc się, że Matt może dobrowolnie mieć ochotę na taki rodzaj zabawy. Niemniej jemu już wystarczy wygibasów i zderzeń jak na dzisiejszy dzień, więc sam na oglądaniu zdecydowanie. Gdy chłopak odszedł, aby się przygotować, pochylił się do barmana, żeby dowiedzieć się, że ta znośniejsza whisky, którą właśnie popijał to Jameson i choć był już lekko pod wpływem, to wyrył sobie tę nazwę w pamięci. Zaraz też zamówił obiecanego w Pokoju Wspólnym drinka na ochłodzenie dla swojego towarzysza, w wyrazie podziękowania za wyleczenie rozcięcia na skroni, pozostawiając dość konkretne wskazówki jak całość ma wyglądać, po czym ze swoją szklanką w dłoni, podszedł bliżej "sceny", aby oprzeć się o filar. Nie zamierzał pominąć żadnego szczegółu, a poza tym - nie za bardzo chciał siedzieć sam przy barze, jeśli postawiliby już przed nim zamówionego Mattowi drinka.
Kostki:
Kostka na litery, aby ustalić % wrażenia, jaki wywarłeś na Pazuzu: 10% - Zły dzień czy zawsze wyjesz jakby Cię Buchorożec nadział od tyłu? Nie jesteś pewien czy swoim zachowaniem bardziej rozbawiłeś czy zażenowałeś Zazu, ale w połowie piosenki subtelnie wrócił na swoje miejsce, woląc już patrzeć na przygotowane dla Ciebie barmańskie arcydzieło. UWAGA: Jeśli "A" wypada wraz z 6, to wtedy przygnieciony Twoim ciężarem Pazu rzuca "W tych okolicznościach, to nawet dobra zmiana". 20-80% - Jego wzrok nie zdradza Ci za wiele, ale widzisz majaczący się na ustach uśmiech, więc chyba nie jest najgorzej, prawda? 90-100% - Pazur reaguje dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałeś, w odpowiednich momentach uśmiechając się, dodając Ci pewności, że nie robisz z siebie idioty; momentami unosząc brwi w zdziwieniu, że brzmisz całkiem przyzwoicie, a po zakończeniu utworu nawet kilka razy zaklaskał dłonią w przedramię w wyrazie uznania. UWAGA: Gdy "J" wypadnie razem z 6, to wtedy przygnieciony Twoim ciężarem Pazu uśmiecha się tylko poruszając wymownie brwiami.
Kostki na wydarzenie: 1 – Twój śpiew oczarował jedną z panien na widowni, która postanowiła dołączyć do Ciebie na scenie, w pewnym momencie sprzedając Ci soczystego klapsa w pośladek. 2 – Szło Ci świetnie, póki jednym ruchem nie wywołałeś całego ciągu wydarzeń. Opaska z rogami spadła Ci z głowy, trafiając prosto pod Twoje nogi, przez co wywróciłeś się widowiskowo, trącając faceta stojącego obok, którego drink rozlał się na (nie)Twojej koszuli, a dodany do niego eliksir sprawił, że jej materiał stał się całkowicie przezroczysty na całej długości Twojego torsu. 3 – Występ pierwsza klasa. Twoją próbę docenił nawet barman, który widząc zamówiony dla Ciebie przez Pazuzu drink, oferuje Ci darmową wejściówkę na gejowski wieczór dla par, podczas którego ma odbyć się konkurs na najbardziej dwuznaczne piosenki miłosne. 4 – Chyba jakaś laska pomyślała, że podrywasz mu faceta, a może uznała, że bezczelnie uderzasz do jej samej? Niezależnie od powodu - wparowała prosto na scenę i chlusnęła dietetycznym sokiem dyniowym prosto w twarz, 5 – Jeden z panów tak zakochał się w Twoim głosie, że potraktował Cię chyba jak jakiegoś striptizera. Niezbyt dyskretnie wsunął Ci za pasek spodni galeony i prezerwatywę, na której opakowaniu zapisał swój numer. 6 – W połowie piosenki świąteczny duch poniósł Cię tak bardzo, że robiąc krok w tył nie zauważasz, że scena już się skończyła, a Ty w widowiskowym piruecie spadasz prosto w ramiona Pazuzu, amortyzując nim swój upadek.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Uważał, że bezczelność w odpowiedniej dawce potrafiła wzmocnić każdą relację, a idąca w parze z szerokim uśmiechem jedynie dodawała uroku. Szczególnie komuś takiemu jak on, z przepięknymi dołeczkami w policzkach, czyż nie? No dobra, aż taki zadufany w sobie to nie był. Ot, po prostu często zdarzało mu się paplać, co ślina na język przyniesie. Zachowywał się raczej otwarcie i śmiało, a chociaż niekiedy żałował, że powiedział coś na głos, tak chyba przyzwyczaił się już do tego, że większość pomyłek jakimś dziwnym trafem uchodziła mu na sucho. Dopóki nie wpadł na dilerce, grono pedagogiczne potrafiło przymknąć oko na jego łobuzerskie wybryki. Można by więc rzec, że miał gadane, nawet jeśli momentami wydawał się przesadnie nierozgarnięty i roztrzepany. Właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale chyba był takim już od dziecka. Potrzebował adrenaliny, rozrywki, które na szczęście dawało mu latanie na miotle. Od zawsze miał też wyszczekanych znajomych, więc przyjacielskie przytyki były dla niego czymś zupełnie normalnym. Lubił sobie nieraz z kimś podocinać, żeby nie było za słodko i żeby żadne z duetu nie musiało – kolokwialnie mówiąc – rzygać tęczą. Poza tym dobrze było wiedzieć, że ma się u boku kogoś, kto nie obraża się o byle bzdety. Inna sprawa, że przy ludziach, których nie znał tak dobrze, być może powinien bardziej uważać na słowa i nieraz powstrzymać się od niewybrednego komentarza czy dwuznacznego pytania. Z drugiej strony… może to nawet i lepiej, że się nie hamował? Dzięki temu łatwiej było mu wyczuć swoich ludzi, a tym samym bez problemu i stosunkowo szybko nawiązywał nowe kontakty. Czy jednym z nich miał być również Pazuzu? Odpowiedział uniesieniem kącików ust na jego uśmiech i skłamałby mówiąc, że jego wdzięczność nie połechtała w jakimś stopniu jego ego. Co prawda nie był takim mistrzem magii uzdrowicielskiej jak chociażby Dunbar, ale był za to święcie przekonany, że jego gryfoński kumpel byłby z niego dumny. Wszak te najprostsze zaklęcia opanował już do perfekcji. Musiał jednak popracować jeszcze nad bardziej skomplikowanymi czarami, bo nie oszukujmy się, na boisku nie było wcale trudno o poważniejsze niż rozbity łuk brwiowy urazy. Skinął głową, kiedy jego towarzysz zapytał czy miał na myśli jego osobę, a jego mimika przybrała rozbawiony wyraz. Po chwili dobiegło jednak do niego kolejne pytanie i tym razem musiał się zastanowić nad odpowiedzią. Wydał więc z siebie cichutki pomruk, który miał wypełnić tę krótką pauzę, a następnie upił łyka whiskey, żeby kupić sobie jeszcze trochę więcej czasu. - Jestem bezcenny. – Wypalił wreszcie roześmiany, ale zaraz przywołał samego siebie do porządku. – A to coś zmienia? – Dodał, bo pośród hałasu i gonitwy myśli chyba nie do końca zrozumiał żart o czarnym rynku. Machnął jednak na to ręką, bo dyskdżokej wywołał go właśnie na scenę. Uśmiechnął się więc szerzej, wskazując na Anunnakiego palcem tak, jakby mierzył do niego z mugolskiego pistoletu. A może raczej, jakby chciał powiedzieć do niego bezgłośnie „a teraz patrz na to”? W każdym razie wgramolił się na podest, starając się porwać publikę znanym, świątecznym utworem. Raczej nie miał w zwyczaju się przechwalać, ale wiedział, że śpiewa dobrze, więc nie odczuwał nawet tremy. Swoimi uśmiechami i gestami zabawiał za to publikę. Chyba aż nazbyt przekonująco, bo w którymś momencie jeden z panów potraktował go jak jakiegoś striptizera, wsuwając coś za pasek jego spodni. Matthew domyślił się, że to galeony, ale o tym, co jeszcze znalazło się tuż obok jego bokserek miał się dowiedzieć dopiero po zejściu ze sceny. Zgadza się, nie zamierzał się na razie dekoncentrować, więc dalej sunął swobodnie po dźwiękach, wreszcie wieńcząc swój udział w imprezie lekkim pokłonem. Kiedy zaskoczył z podestu, sięgnął ręką za pasek i wyciągnął pięćdziesiąt galeonów. Przez myśl przeszło mu, że właściwie zarobił całkiem niezłą sumkę. Mina mu jednak zrzedła, kiedy jego oczom ukazała się prezerwatywa, na której opakowaniu jego fan zapisał swój profil wizbookowy. Co gorsza Gallagher odwrócił się przypadkiem w jego kierunku i zauważył, jak ten puszcza do niego oczko i niebezpiecznie się do niego przybliża. Od razu czmychnął do Pazuzu, i o ile w normalnych okolicznościach, pewnie pacnąłby go w łeb za tego kolorowego drinka, tak teraz był mu cholernie wdzięczny za zakup czegoś tak paskudnie gejowskiego – podsunęło mu to bowiem pewien plan. - Dzięki, ale jestem tutaj z chłopakiem. – Odpowiedział nieznajomemu, kiedy ten próbował mu coś zaproponować. Przez wszechobecny hałas nie zdołał zrozumieć, co dokładnie, ale niespecjalnie go to obchodziło. Miał natomiast tyle szczęścia w nieszczęściu, że nie trafił na jakiegoś nachalnego typa. Gość zrozumiał chyba, co jest grane, a Matt z ulgą spojrzał na Anunnakiego i zakupionego przez niego drinka. Coś takiego naprawdę mógł mu zakupić tylko inny gej. – Wybacz, musiałem się jakoś ratować. – Stwierdził, że wypada go przeprosić za to małe kłamstewko, a zaraz po tym jak położył na ladzie opakowaną gumkę, ze stresu odruchowo złapał za fikuśną szklankę i skosztował tego słodkiego ulepku. Dopiero, gdy skrzywił usta od nadmiaru cukru, dojrzał również jakieś stworzenie wycięte z kawałka banana. Poczekał aż jego adorator odejdzie nieco dalej i dopiero wtedy zwrócił się w kierunku swojego ślizgońskiego kolegi. – Co to kurwa jest? – Rzucił wyraźnie zaskoczony, chociaż w jego tonie wyraźniej dało się słyszeć nutę rozbawienia niżeli złości.
Prychnął z rozbawienia, ale nie pociągnął tematu dalej. Nie znał go na tyle, by wiedzieć jak zareaguje na tekst, że brak ceny jest atutem tylko w nielicznych przypadkach - zazwyczaj oznacza tyle co "bezwartościowy". Większość cennych zabytków da się wycenić. Trafniej lub mniej, ale zdecydowaną większość jakoś się da, "bezcennymi" pozostawiając nieliczne, których wartość wycenia się nie w walucie, a w wiedzy. Szczerze wątpił, by Gallagher był bezcenny, ale to akurat było niemal komplementem, bo bliżej mu było do bezwartościowego, więc jakiekolwiek wycenienie działało na jego korzyść. Oględziny wciąż trwały. Za wcześnie było jeszcze na ponowną wycenę. Raz go już ocenił jako bezwartościowego i nie, nie mylił się - na tamten czas taki właśnie był. Teraz zyskał na wartości, więc musi przyłożyć się, by sprawdzić na ilu gruntach jednocześnie będzie w stanie wyciągnąć z niego jak najwięcej. Oparł się o filar i spojrzał na scenę, wysoko zawieszając poprzeczkę, bo uznał, że skoro chłopak tak ochoczo sam pognał do śpiewania, to faktycznie musi być w tym dobry. Chyba nie zależałoby mu na tym, żeby wygłupić się z własnej woli? Można uznać, że dość szybko doszedł do wniosku, że faktycznie idzie mu dobrze, bo oparł głowę do tyłu, wyraźnie się rozluźniając i nawet uśmiechnął się lekko pod wpływem wyobrażenia Matta, który podciąga się na poprzeczce, aby się przez nią przegramolić. W czasie jego występu upił większość swojej whisky, ale w pewnym momencie, widząc jak do Ślizgona podbija jakiś gość, tak parsknął śmiechem, że prawie całą resztę zawartości wylał na ziemię. To co zostało na dnie wypił jednym łykiem i odpłynął nieco myślami w kierunku zamówienia kolejnej dolewki. Humor wyraźnie miał doprawiony alkoholem, ale póki nie poczuje charakterystycznej karuzeli w głowie, nie zamierza przestać wlewać w siebie bursztynowego płynu. - Widzę, że masz tu pewną renomę, Gallagher - rzucił, wybuchając śmiechem i poklepał go krótko po plecach, widząc jego zapaskowe zdobycze. Od razu wykręcił się, żeby podejść do baru i wrócić na swoje miejsce, znów parskając z rozbawienia, gdy tylko ujrzał drinka, który już czekał na Matta. Różnił się od jego wizji, bo nie miał fikuśnie pozawijanych słomek, ale za to miał coś, co zdecydowanie rozniosło poziomem jakiekolwiek inne ozdoby. Próbował na siłę powstrzymać rozbawienie, żeby zrozumiale zamówić whisky, by na pewno dostać tę co ostatnio. - Hmm? - mruknął, wykręcając się w stronę Matta, z opóźnieniem rozumiejąc znaczenie jego słów i nieufnie upijając łyka nalanego trunku zmarszczył brwi, lustrując wzrokiem najpierw nieznajomego, a później - gdy dotarły już do niego sens tej sytuacji - z niedowierzaniem swojego towarzysza. Niby zaśmiał się jeszcze raz, ale żyłka na skroni napięła się ostrzegawczo, powstrzymywana jedynie przypływem naprawdę dobrego humoru. Trudno stwierdzić czy karaokowy Romeo podłapał ten kit, ale najwidoczniej nie miał w sobie ducha walki albo nie był aż tak zdesperowany, by ciągnąć na siłę kogoś, kto zniżał się do takich wymówek. Na usta cisnęło mu się wiele niezbyt przyjemnych komentarzy, ale gdy tylko zwilżył je whisky, to nagle cała ta sytuacja wydała mu się komiczna. - To mówisz, że trzeba z Tobą chodzić żebyś pokazał renifera? - spytał i zaśmiał się, zakrywając dłonią oczy w niedowierzaniu, że faktycznie bawi go coś, za co powinien chcieć rzucić w niego jakimś zaklęciem zakazanym. Pokręcił głową, spojrzał na leżące na blacie opakowanie z prezerwatywą, po czym przeniósł wzrok na Matta, posłusznie popijającego tęczowy zlepek cukrowo-alkoholowy. Nawet nie musiał mu mówić, że to dla niego, a ten już się do niego przyssał. Pewnie nie raz ktoś mu go tu postawił i dopiero później wsuwał mu hajs z kondomem. - Czy jesteś jakąś męską kurwą i właśnie wziąłeś zaliczkę? Bo się trochę pogubiłem - dodał, nagle patrząc na niego czujniej. Jakby wyniuchał taki sekret, to by nawet było coś. Ciekawe ile Matt byłby w stanie zrobić żeby spłacić jego milczenie. Czy w ogóle zależałoby mu na milczeniu? Odchylił się nieco do tyłu, by spojrzeć na chłopaka z mieszanką ciekawości i pogardy, zbyt zajęty wygrzebywaniem karty przetargowej, by zwrócić mu teraz uwagę, że jeśli przez niego pojawią się jakiekolwiek plotki o jego orientacji, to osobiście zrobi mu z dupy jesień średniowiecza (co raczej te plotki by potwierdziło).
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że podlega jakimkolwiek oględzinom albo wycenom. Nieszczęściem (a może wręcz przeciwnie?) dla niego było to, że zupełnie nie znał charakteru Anunnakiego i nie wiedział, że ten ma takie interesowne podejście do życia, a innych ludzi traktuje przedmiotowo i wyrzuca jak śmieci, jeśli nie przedstawiają dla niego żadnej realnej wartości, czy raczej korzyści. Matthew myślał innymi kategoriami i bardziej istotne było dla niego to czy przyjemnie spędza mu się z kimś czas. Z kolei z Pazuzu – głównie z racji tego, że nie miał wglądu w jego myśli – póki co bawił się naprawdę dobrze. Co więcej, w jego towarzystwie czuł się nadzwyczajnie swobodnie i to pewnie dlatego tak ochoczo garnął się do swojego występu na tutejszym karaoke. Szkoda tylko, że nie posiadał daru jasnowidzenia, a tym sam nie mógł przewidzieć tego, co się wydarzy. Gdyby tylko wiedział, że to wszystko tak się skończy, pewnie darowałby sobie ten słynny utwór i zamiast tego zamówił kolejną szklanicę whiskey. Kiedy tylko usłyszał wypowiedź swojego ślizgońskiego kolegi, wzruszył obojętnie ramionami. Uśmiech, co prawda, nie schodził mu z twarzy, a słowa chłopaka potraktował jako żart, chociaż musiał przyznać, że w duchu wcale nie czuł się tak komfortowo. Nie dostrzegł również tej napiętej żyłki na skroni Anunnakiego, bo w tym samym momencie jego uwagę przykuła wielce rozbawiona facjata barmana. Wcześniej wydawał mu się przystojny, ale teraz Gallagher doskonale wiedział, że się z niego naśmiewa, a przez to facet w jego oczach nagle stracił na swej atrakcyjności. - Nie powiem, że wolałbym go nie pokazywać przypadkowo napotkanym w pubie kolesiom. – Odparł dopiero po dłuższej chwili, kiedy zdołał przełknąć łyżkę dziegciu z jednej, a przesadną dawkę cukru z drugiej strony. Jeżeli cokolwiek miałoby mu poprawić nastrój to zdecydowanie nie był to ten drink. Wyglądał śmiesznie, jasne, ale jednocześnie nie osładzał mu życia, tylko raczej je przesładzał. Matthew skorzystał więc z okazji i przywołał dłonią barmana, by zamówić gorzkie piwo, o wysokiej zawartości chmielu. Nie powinien mieszać trunków – miał tego świadomość – ale w tej sytuacji jakoś przestał zwracać uwagę na tego rodzaju mądrości. Potrzebował czegoś, co pozwoli mu zapomnieć o tym niezręcznym podrywie i o przecukrzonym napoju z bananowym delfinem, czy cokolwiek innego miał ten owoc przedstawiać. Oczekując na swój kufel, rozciągnął się niczym kot, ale zanim zdążył upić łyka, do jego uszu dobiegł niewybredny komentarz Pazuzu. Gallagher odwrócił się w jego kierunku, ściągając ze złości brwi. - Przeginasz. – Rzucił stanowczym tonem, wcale nie kryjąc się z tym, że tego rodzaju dowcipkowanie przestało go bawić. Za pierwszym razem mógł się pośmiać z absurdalności tego, co się wydarzyło, ale nie oszukujmy się, nikt nie chciałby być nazwany męską kurwą. Nie był zresztą nawet pewien czy Anunnaki użył tego określenia w żartach, czy może na poważnie, dlatego tak mocno się z tego tytułu obruszył. - Nie jestem i nie pamiętam, kiedy w ogóle ostatnim razem tutaj byłem. Jak chcesz, to sobie weź te galeony. Za tego paskudnego drinka. – Dodał nieco spokojniej, ale wystarczyło, by na chwilę odwrócił wzrok i ponownie spotkał na sobie spojrzenie tego przeklętego alvaro od prezerwatywy, by krew znów zawrzała w jego żyłach. Mimowolnie sięgnął po swój bursztynowi trunek i wychynął połowę kufla niemalże jednym haustem. – Sorry, wkurwiłem się. – Wychrypiał gdzieś pomiędzy, kiedy dotarło do niego, że pewnie jego kumpel nie miał wcale na myśli niczego złego, a to on na skutek nerwów zaczynał sobie wmawiać jakiś syf. – Chodźmy stąd, na pewno są lepsze miejscówki. – Zaproponował jednak na sam koniec, bo mimo wszystko, nie potrafił się jakoś przekonać do tego lokalu, a i nie miał ochoty spędzać czasu w tym samym miejscu, co jego niewygodny adorator. Zresztą, żeby nie być gołosłownym, sam zebrał się z barowego stołka, zakładając na siebie płaszcz i szalik. Gestem dłoni pokazał również drugiemu ze Ślizgonów, żeby ten też ruszył swój tyłek.
W oczach zabłysło mu zainteresowanie, gdy tylko dostrzegł ściągnięte w gniewie brwi i sam nie był pewien czy bardziej rozczarował go brak agresywności w tym stanowczym upomnieniu czy wycofanie się z tego wszystkiego po chwili. Właściwie to lepszym słowem byłby n i e d o s y t, bo zdecydowanie to właśnie odczuwał, powstrzymując się teraz przed sprowokowaniem Matta do silniejszej reakcji. Lubił widzieć u ludzi skrajności, wywoływać je z pełną premedytacją i napawać się świadomością, że do tego doprowadził. Bar jednak nie był idealnym miejscem do kontynuowania tej gry, bo mimo wszystko wolał rozgrywać takie partie na osobności, nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnie negatywnej uwagi. Tym bardziej ucieszył się na to, że chłopak gotowy jest stąd wyjść choćby zaraz, jednak nie mógł tak po prostu na to przystać. Po pierwsze znieważył go oferując mu pieniądze za postawionego na złość drinka, po drugie śmiał sam decydować o tym czy już czas opuścić lokal. Zmierzył go wzrokiem, kończąc tę podróż na jego dłoni i uśmiechnął się, łapiąc go solidnie za ramię, by usadzić z powrotem na stołku. - Siedź, Matt - rzucił stanowczo i wykręcił się, by spojrzeć w stronę kondomowego Romeo, przenosząc dłoń na kark Ślizgona, znieczulony alkoholem nie do końca będąc pewien ile siły w to włożył - Poczekaj aż skończę - rozkazał, nadal patrząc na wytrwałego w zainteresowaniu typka, który chyba jednak nie łyknął podanego przez Gallaghera kitu. Odbył z nim krótki pojedynek na piorunujące spojrzenia, chcąc wyraźnie dać do zrozumienia, że ma nawet nie odwracać się w tę stronę, jeśli nie chce zarobić niewybaczalnego prosto w koniec kręgosłupa. Spojrzał na Matta, zastanawiając się czemu aż tak przejął się tą sytuacją, że czuł nagłą chęć wyjścia z baru. Faktycznie nie miał ochoty być podrywany w tak bezpośredni sposób? Czy może spowodowały to jego komentarze? A może jednak było w nich chociaż trochę prawdy, którą ucieczką chciał ochronić? Puścił go i wyprostował się, powoli odwracając od niego wzrok, by sięgnąć po swoją szklankę i upić kilka łyków. Nie zamierzał wychodzić, póki nie opróżni szklanki, skoro znajdują się w niej jakiejkolwiek jakości procenty. - Wyluzuj, Gallagher. Chyba że jednak znasz tego kondomiarza i właśnie złamałeś mu serce przychodząc z kimś innym - powiedział, nadal wyraźnie rozbawiony, zerkając na niego kątem oka, po czym upił kolejny łyk, nieznośnie powoli, jakby chciał przedłużyć czas przed wyjściem. Niezależnie od tego z kim by tu był, po tym jak ktoś z jego towarzystwa wyraźnie odmówił jakiejś propozycji, to kolejne bezczelne próby odbierał osobiście, jakby ktoś próbował znieważyć jego własną obecność i nie zamierzał czegoś takiego tolerować. Jakby ten karaokowy fetyszysta znów próbował się tutaj zbliżyć, z pewnością zaprosiłby go prawie kulturalnie na zewnątrz. Wypił resztę whisky na raz i rzucił kupkę galeonów na blat z krótkim "Teraz możemy" w stronę chłopaka, po czym bez choćby spojrzenia w jego stronę poszedł po swój płaszcz.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Czyżby trafił na kolejnego Cassiusa, którego w niewytłumaczalny sposób podniecało doprowadzenie innych na skraj wytrzymałości psychicznej? Matthew naprawdę miał szczęście w nieszczęściu, że nie posiadł umiejętności legilimencji i tym samym nie mógł zagłębić się w przemyślenia swojego towarzysza. Prawdopodobnie nieźle by się wściekł, wiedząc że Anunnakiemu spoglądanie na jego ściągnięte w złości brwi sprawia nienaturalną przyjemność i że gdyby nie to, że znajdowali się w miejscu publicznym, chłopak najchętniej przetestowałby jak dalece prowokowany przez niego ślizgoński kolega by się posunął. Wreszcie jednak ręka Pazuzu wylądowała na jego ramieniu, a chłopak stanowczym ruchem usadził go z powrotem na barowym stołku, a sam wykręcił się, by spojrzeć w stronę nieodpuszczającego adoratora. O dziwo, Gallagher nie miał mu tego zachowania za złe. Wręcz przeciwnie, poczuł nagle wewnętrzny spokój, bo miał wrażenie, że jego kolega – mimo wcześniejszych żartów – zsolidaryzował się z nim i w ten sposób udzielił mu duchowego wsparcia. Dzięki temu mógł zresztą na spokojnie przemyśleć to wszystko i sam stwierdził, że jego nerwowa reakcja była wyolbrzymiona. Co więcej, zdał sobie sprawę z tego, że oferowanie Anunnakiemu za drinka pieniędzy, które otrzymał od tego dziwnego, nachalnego w swoich propozycjach typa, nie było ani to grzeczne, ani komfortowe. Podobnie zresztą jak próba wyciągnięcia chłopaka z lokalu w chwili, w której ten nie zdążył nawet dokończyć swojego drinka. Po fakcie sam zastanawiał się, dlaczego ta sytuacja wywarła na nim takie piętno. Z pewnością nie dlatego, że poczuwał się do roli, jaką określił go rozbawionym tonem Pazuzu, bo i nigdy nie zgodziłby się na seks za galeony z nieznajomym mu zupełnie człowiekiem. Przede wszystkim jednak nie chciał wyjść na takiego rozwiązłego i nieszanującego się chłopaczka do towarzystwa w oczach Anunnakiego i niewykluczone, że to z tego względu tak mocno się obruszył. Uświadomił sobie bowiem, że jego niezwykle atrakcyjny kolega od dawna mu się podobał, a teraz gdy miał okazję spędzić z nim więcej czasu, jeszcze bardziej go do siebie przyciągał. Wydawało mu się, że istnieje między nimi jakaś nic porozumienia, która sprawia, że doskonale się z nim bawił i nawet ten niefortunny przebieg wydarzeń, jaki miał miejsce dzisiejszego wieczoru, nie mógł tego zniweczyć. - Co Ty… pierwszy raz go widzę na oczy, a jeśli coś mu złamałem, to chyba raczej nie serce. – Odpowiedział już weselszym tonem, spoglądając przy tym jak Pazuzu upija kolejnego łyka swojego trunku. – Masz rację. Jeśli się będzie ciągnął za nami jak cień, to najwyżej trzasnę go po łbie jakimś zaklęciem. – Dodał zaraz jeszcze pewniej, ponownie przywdziewając na twarz swój łobuzerski uśmiech i ukazując urocze dołeczki w policzkach. Szybka zmiana nastroju, co? Inna sprawa, że dokładnie tak powinien zareagować od razu, zamiast przejmować się jakimś zboczonym absztyfikantem. Przecież w czarodziejskich pojedynkach radził sobie naprawdę dobrze, więc rzeczywiście miał wiele możliwości rozwiązania swojego niedogodnego problemu.
Widząc, że Anunnaki dopił już swoją whiskey i sięgnął po płaszcz, sam dopiął ostatnie guziki, poprawił zwisający niechlujnie szalik i powłóczył za nim na zewnątrz. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy poczuł na włosach prószący delikatnie śnieg. Niestety było go za mało, by magiczne alejki pokryły się bielą, ale wierzył, że jest to pierwsza zapowiedź tego, że podczas tegorocznych świąt sypnie go znacznie więcej. Nie oszukujmy się, Boże Narodzenie bez śniegu nie miało tego samego klimatu… - To co? Gdzie idziemy? – Zdążył zapytać swojego towarzysza tuż przed tym jak postawił nogę na oblodzonym kawałku drogi. Trochę się rozmarzył z powodu tej pogody, a że tuż przed wyjściem wychynął niemalże jednym haustem swoje piwo, czuł że lekko zaszumiało mu w głowie. Ten stan sprawiał z kolei, że mimo usilnych prób utrzymania równowagi, poślizgnął się i runął na ziemię jak długi, przeklinając na głos wszystkich wybitnych czarodziejów, którzy zapisali się na kartach historii.
zt. x2
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Postanowił wziąć pospieszny prysznic po ostatniej wiadomości, którą wysłał Lucasowi. Nie przejmował się odpowiedzią, gdyż doskonale wiedział, co będzie się tam znajdowało. Zgoda. Nie było innej możliwości w tym przypadku, szczególnie że niemal cały kontent wymiany między sobą informacji, dotyczył rzekomej imprezy. Jakiejkolwiek. Najwidoczniej było to potrzebne i jednemu i drugiemu, chociaż Dickens nie potrzebował powodu. Wystarczył znak, aby ruszył swój tyłek z zamku i ruszył na miasto. Chociaż tutaj miasto było wioską, o zgrozo. Jednak podsłuchał rozmowę dwóch dziewczyn, prawdopodobnie rok lub dwa wyżej i dowiedział się o dosyć ciekawym miejscu. Tak, rozrywka była czymś, czego w tym momencie zwyczajnie chciał doświadczyć. Jakby bycie pilnym uczniem zdecydowanie go wymęczyło. Wyszedł z zamku jeszcze z mokrymi włosami (tak, jakieś tam posiadał), wsuwając ręce w rękawy dżinsowej kurtki. Raczej kwiatów ze sobą na spotkanie nie zabierze, chociaż zajebista dupa Sinclair zapewne uzna to za randkę. Uśmiechnął się pod nosem, wsuwając ręce do kieszeni spodni. Taka sytuacja nie byłaby możliwa, gdyby siedział w Durmstrangu. Nie chodzi o picie gdzieś w okolicznej wiosce, tam raczej wszystko działało z przymrużeniem oka, a nawet gdyby... Nie było osoby, która z przyjemnością nie łamałaby ogólnie przyjętych zasad. Myk polegał raczej na tym, aby nie dać się złapać... A gdy już do tego dochodzi, umiejętnie wykręcić się z tej sytuacji. Nie niemożliwe. Wystarczy być elastycznym. Po spacerku, podczas którego zdążył wyschnąć, znalazł się na w wiosce. Nigdy jeszcze nie był w tym miejscu, dlatego odszukanie go chwilę mu zajęło. Musiał przyznać, czegoś podobnego nie spodziewał się w tym miejscu. Raczej nie podejrzewał Hogsmeade o rozrywkę inną niż sklep ze słodkościami, za co musiał przeprosić i to naprawdę szczerze! Kiedy przekroczył próg pubu, rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wolnego miejsca. Skierował się do jednej z wolnych kanap i od razu na niej usiadł, po drodze zdejmując kurtkę. Jego uśmiech poszerzał się z każdą minutą, gdyż zaczynał podejrzewać... Co będzie ich tutaj czekało. Nie wiedział jak Lucas, ale on będzie się zajebiście bawić.
Okazało się, że nawet pisanie o organizacji imprezy może w mgnieniu oka przerodzić się w natychmiastową realizacje tego planu. Chyba nie było opcji, żeby Lucas mógł się nie zgodzić na tą propozycje. Drinkowanie z tym bezwstydnikiem Dickensem? Lece w podskokach! Oczywiście, że potrzebował się zabawić. Inaczej w ogóle nie padłoby słowo "impreza" w pierwszej wiadomości do Vardany. Mógł kolejny wieczór gnić w dormitorium w lochać, albo wymyślić jakąkolwiek balangę, żeby zebrać ludzi i się zabawić. Jeszcze uda mu się ten konkretny plan, a na razie - rozgrzewka. Jak tylko odpisał Dickowi, wygrzebał się ze stosów pergaminów i zeszytów, szybko poskładał je na stosik i także uznał, że przyda mu się odświeżenie. Wychodząc z łazienki, zahaczył tylko o kufer wyjął z niego pierwszy lepszy czysty podkoszulek, wygodne spodnie i niczym nie skrępowany zaczął się ubierać na środku dorma. Jego współlokatorzy byli już przyzwyczajeni do tego, że chodzi po sypialni półnagi i nie mieli już z tym problemu. Przed samym wyjściem zarzucił na siebie jeszcze cienką, brązową bomberkę. Opuszczając teren szkoły, przyszła mu do głowy myśl, że mogli się umówić przed bramą, w końcu i tak obaj mieli do pokonania taką samą trasę. Co do kwiatów, gdyby Sinclair usłyszał taką zaczepkę, z pewnością skomentowałby to tak, że z bukietu na pewno by się nie ucieszył; na randce wolałby dostać czekoladki. I oczywiście, że uznał to zaproszenie za randkę, bo przecież... każdy chciał z Lucasem iść na randke, come on! To niech chociaż Dick jako jego dobry kumpel też coś ma z tej "przyjaźni". Gdy dotarł na miejsce, nie czekając na nic wszedł do środka. Nie był pewny czy był kiedyś w tym klubie. Było to dość prawdopodobne, bo często bywali w różnych lokalach w Hogsmeade razem z grupką znajomych, ale tego wnętrza jakoś nie kojarzył. Chyba, że był w nim jak już był podchmielony i nie zwracał zbytnio uwagi na wystrój baru, w którym się znajdował. W tedy liczyło się tylko to, w jakie alkohole był on wyposażony. Stając niedaleko drzwi wyjściowych, po tym jak wszedł, rozejrzał się, upewniając się czy "jego randka" już jest. Chwilę później zauważył, krótko wystrzyżonego kumpla, siedzącego tyłem do wejścia na jednej z kanap. - Postawisz mi kolejke, przystojniaku? - odezwał się, próbując mówić ciut wyższym głosem niż posiadał i zachodząc go od tyłu, zanim jeszcze się przed nim pojawił. Zaśmiał się. - Stary, żadna laska, jeszcze Cię tak nie wyrwała, zanim tu przyszedłem? Opadł na drugą kanape naprzeciwko kumpla i nadal w wyśmienitym humorze i z bananem na twarzy, kontynuował. - O ile zakład, że dziś coś wyrwiemy? - oczywiście żartował, przecież uwielbiał się zgrywać, zwłaszcza jeśli chodziło o wyrywanie panienek.- Chyba, że jesteś tak zazdrosny o mnie, że mi nie pozwolisz zbliżyć się do żadnej laski. To już byłaby nasza pierwsza poważna kłótnia w związku. - dodał po chwili namysłu, śmiejąc się.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Oczywiście organizowanie imprezy wciąż wchodziło w grę, mogli to nawet zrobić tutaj... Obgadać plan... Tylko widzi, lepiej chyba od razu przechodzić do rzeczy. Planowanie, myślenie i cała ta szopka związana z organizowaniem czegokolwiek, Dick chyba się nie nadawał. Oczywiście, zrobiłby, co trzeba i odwalił kawał dobrej roboty, ale jednak lepiej wychodziłoby mu zabawienie gości, niżeli pilnowanie czy wszyscy mają co do gęby włożyć. Nikt nie marzy o niczym innym jak o randce z tak nadętym kolesiem. Zaraz. Mówi o sobie, czy o Lucasie? Hah! Merlinie, ktoś faktycznie chciał z nim chodzić na randki? O zgrozo. Świat autentycznie się walił! A Dickens znajdował się na samym środku tego chaosu, zapewne dolewając delikatnie do tego ognia. Nie byłoby zabawy, gdyby nie czerpał z tego jakieś korzyści, nieprawdaż? Brzmi to trochę tak, jakby miał dostarczać młode ciała Sinclairowi, gdzieś na swoim prywatnym fotelu w kącie pokoju, przyglądając się całej akcji. Nie, na pewno nie przekroczyłby progu tego miejsca. Był zbyt hetero, aby to zrobić, oczywiście z własnej woli. Chyba że faktycznie ktoś go tutaj przytachał, napierdolonego jak świnia. To byłaby zupełnie inna śpiewka. Opierając się wygodnie o kanapę, jakby rządził tym miejscem, wydął lekko wargi. Nie był maniakiem punktualności, sam wielokrotnie się spóźniał, i według faktów nie ustalili żadnej konkretnej godziny... Nie wiedział tylko, czy zdążyłby porwać już kogoś do zabawy. Nie lubił siedzieć w pojedynkę w miejscu, które do tego kompletnie nie służyła. Kanapa była spora i z pewności pomieściłoby jeszcze z trzy osoby. Brzmi jak plan? I kiedy miał poszukać swojej ofiary, usłyszał fatalnie podrabiany kobiecy głos. Uśmiechnął się szeroko i obejrzał się za siebie, potwierdzając jedynie swoje przypuszczenia. Podniósł się i klepnął go w ramię, czy chciał tym gestem dać mu znać, że się cieszył? A może chciał go klepnąć w dupę, tylko nie trafił.-Właśnie miałem ruszać na łowy. Ale muszę coś powiedzieć, fatalna z Ciebie dziewczyna.-Mruknął, oceniając go z góry w dół, oczywiście z niezadowoleniem widocznym na twarzy.-Ogoliłbyś się troszkę na naszą randkę... Wiesz, jeszcze pomyślę, że o siebie nie dbasz.-Wywrócił oczyma, tym razem pochylając się do przodu i obierając łokcie na kolanach. -Stawiam pierwszą kolejkę, a Ty zacznij szukać sobie utworu.-Uśmiechnął się szeroko, powoli się podnosząc. Rozciągnął się, jakby zbyt długo siedział na dupie. Uniósł lekko brwi i spojrzał na Lucasa, jego niekontrolowany śmiech, który z niego wyszedł, brzmiał niemal jak obelga... Chociaż nic nie powiedział.-Lu, żadna laska i tak nie chciałaby do Ciebie podejść... Możesz tylko próbować lub spijać to, co sam Ci podrzucę.-Uniósł lekko brwi, szczerze rozbawiony. Puścił mu perskie oczko, jakby również zgadzał się z tym, że byłaby to pierwsza poważna kłótnia w ich związku. Ruszył do baru po coś, co miało ich (a raczej Lucasa) zbić z nóg. Czy chciał schlać kumpla? Owszem.
I właśnie dlatego, podzielą się robotą tak, żeby każdy był zadowolony. Ogólny zarys imprezki można obmyślić razem, a potem Luki ogarnie pierdoły, a Vardana zajmie się zabawianiem gości czy co tam sobie wymarzy. Ewentualnie, ten drugi może stać i po prostu być, bo tak jak mówił "on sam jest główną atrakcją". To niech, cholera stoi i wygląda, aż mu nogi do dupy wlezą. Właśnie, to było godne przemyślenia, kto był bardziej próżny armeński książę czy hogwarcki błazen? O, gdyby jeszcze Dickens wpadł na pomysł załatwiania mu randek, to już w ogóle ten pierdolony świat zszedłby na psy. Choć Dick w to nie wierzy, Sinclair potrafi sobie ogarnąć pół tuzina randek bez żadnej pomocy. Ale to przyglądanie się brzmi... bardzo freaky, więc może niech tego nie próbują wprowadzać w życie. Każdy plan, gdzie ich dwójka będzie się dobrze bawić brzmi idealnie na ten wieczór. Więc, może nawet na tej kanapie zmieściłoby się nawet więcej osób? To fakt, troche bardzo mu nie wyszło to udawanie panienki, ale co tam. W końcu jest szkolnym błaznem, którego już wszyscy tak zapamiętają, a Dick to już w szczególności powinien wiedzieć czego może się po nim spodziewać. - Na łowy... Jakoś nie widze tu na razie godnego uwagi mięska. - omiótł wzrokiem na szybko pozostałe stoliki i bar (przy którym stała jedna niezła dziewczyna, jednak była zbyt zajęta flirtowaniem z barmanem); jego twarz przybrała minę niezadowolonego z prezentu dzieciaka - A można było z drzewem do lasu przyjść... W Hogwarcie tyle lasek, chętnych, żeby się rozerwać. A co do mojej żeńskiej natury - wiem dobrze, że zniewieściała wersja Sinclaira nikogo nie podnieca, ale przynajmniej jest zabawnie. - trącnął go łokciem z bok, zanim jeszcze rozsiadł się na wygodnej kanapie. Słysząc komentarz kumpla na temat jego kilkudniowego zarostu, automatycznie sięgnął swojej żuchwy i z czułością pogładzić drapiący podbródek, patrząc z wyrzutem na Vardane. - Nie znasz się, stary. Teraz laski lecą tylko na takie mordy. Od razu biorą Cię za dojrzalszego... przystojniejszego, a nie jakiegoś małolata. Dbanie o siebie, nie ma tu nic do rzeczy. - zarzucił mu, wiedząc dobrze, że ten specjalnie wypomniał mu akurat ten szczegół, żeby go zaczepić. Kiedy chłopak wstał i powiedział, że idzie do baru, a Lucas ma wybrać piosenke, Sinclair posłał mu pytające spojrzenie. Teraz było pewne, że nigdy nie był w tym miejscu, bo nawet nie zarejestrował faktu, że mają tutaj magiczne karaoke. Zerknął na magiczny szyld, na którym można było za pomocą różdżki przesuwać i wybierać odpowiednie utwory do śpiewania. - Okej, coś wykombinuje. Chociaż na muzyce raczej się nie znam zbytnio, ale dobra. Puścił mimo uszu jego docinke na temat tego, że i tak tego wieczoru Sinclair nic nie wyrwie i zaczął szukać czegoś co znał. A to nie było takie proste. Po kilku minutach machania różdżką, nadgarstek go już rozbolał, a nadal nie widział żadnego tytułu, który by mu coś mówił. Czekał aż tylko ten armeński książe, wróci i wytknie mu, że tak się z tym pieprzy. Jednak, nie minęła chwila, jak jego wzrok padł na piosenkę, którą powiedzmy, że kojarzył. Może być beka. Zawiadomił barmana o swoim wyborze i jak tylko na wielkiej ścianie przed nimi pojawiły się słowa, w samą porę wrócił Dick. - Wydaje mi się, że to będzie spoko. - skinął na ścianę, po czym chwycił szklankę, którą przed momentem postawił przed nim kumpel i duszkiem wypił zawartość. - Dobra, no to kompromitacje czas zacząć. - rzucił, z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem i błyskiem w oku, po czym chwycił za mikrofon. Na początku, zawahał się, przegapił kilka pierwszych wersów, które pojawiały się na pustej ścianie tak szybko, jednak kiedy chciał nadrobić i wydać z siebie dźwięk jego głos przypominał... coś jak krzyżówka chochlika z kotem? Większość piosenki zamiast śpiewać śmiał się sam z siebie, a talentu do śpiewania to raczej mu Merlin poskąpił. Nawet jakby mógł to robić własnym głosem, byłby to równie beznadziejne. - O kurwa... Nie moge... - wydusił z siebie, odkładając magiczny mikrofon na stolik. - To najgorsza rzecz, jaką kazałeś mi robić. Przysięgam. Jak można się przy tym bawić, jak się nie umie śpiewać? - dopił reszteczkę, jaka została mu na dnie tego co przyniósł Dickens, po czym podniósł się z kanapy. - Dobra, idę po więcej, bo na trzeźwo to nie da rady. - i poszedł do baru po drugą kolejkę dla nich. Serio, jak się nie uchleje, to nie da rady przeżyć tej męczarni, jaką jest dla niego śpiewanie.
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Zajmą się podziałem i ustalaniem, kiedy Vardana będzie już dostatecznie pijany, aby zgodzić się na wszystko, czego Lucas tylko by zapragnął. W tym momencie nie miał weny to wymyślania i angażowania się. Wolał być gwiazdą wieczoru, a nie pomysłodawcą imprezy. KSIĄŻE! Zdecydowanie. Oh, doskonale zdawał sobie sprawę z jego uwodzicielskich zdolności. Zwyczajnie zabawnie byłoby szukać kogoś dla niego, a później widzieć minę chłopaka, kiedy zobaczy to, co dla niego przygotował Vardana. Nawet z wampirzycy zrobiłby smaczny kąsek, dlatego widoki na pewno byłyby ciekawe. Co to za problem nałożyć na maszkarę trochę makijażu? Zawsze mógł użyć czaru, eliksiru... Miał duże pole do popisu! Dlatego lepiej, aby Lucas nigdy nie zgadzał się na umawiane przez Dicka randki. -Co Ty gadasz, pełno tu godnych naszej uwagi kobiet... No mojej, nie wiem jak tam Twoje standardy.-Uśmiechnął się lekko, chociaż kompletnie nie obchodziło go to, czy faktycznie ktoś tu mógł sprostać jego, czy Lucasa standardom. -Te, które faktycznie mnie interesują... Raczej nie przesiadują w zamku.-Mruknął spokojnie, śmiejąc się za chwilę.-Wiesz, na pewno sprawisz, że wielu wstanie... Ze swoich łóżek.-Już sobie wyobrażał, jak Lucas namiętnie szepcze do ucha swoich kolegów z dormitorium. Wyobraźnia Dicka działała dzisiaj na najwyższych obrotach, co zapewne będzie sprzyjać rozwinięciu ich wspólnego wieczoru. Udał, że zabolało go ramię, które trącił chłopak i zrobił zbolałą minę. Jak on tak mógł traktować, biednego Dicka. -Wyglądasz, jakbyś miał waginę zamiast ust, ziomek.-Zaśmiał się lekko, słysząc jak, jego kumpel zaczyna bronić swojego zarostu... Najwidoczniej bardzo dziewiczego.-Ja myślałem, że laski właśnie wolą takich miękkich i gładkich... Jak ja.-Mruknął, przesuwając dłoń po króciutkich włosach na głowie. Uwielbiał, kiedy wiatr muskał jego czaszkę, to naprawdę wyzwalające uczucie. Vardana uwielbiał się z nim drażnić, to jak zabawa ze zwierzęciem, nigdy się nie nudzi. Poza tym dawał Lucasowi duże pole do popisu, mógł sobie poużywać na Armeńczyku do woli. Wywróciła teatralnie oczyma na wychodne i już szedł do baru, kompletnie nie zwracając uwagi na to, co działo się za jego plecami. Podszedł do baru i pochylił się nad nim, rozglądając się po półkach, zapewne w poszukiwaniu czegoś godnego jego pokroju. Nie może to być zwykły jabol, gdzie po kilku łykach będą leżeć i kwiczeń jak świnie. Zachlać się mogli w jakiś przyzwoity sposób. O! Whisky chyba jest trunkiem dżentelmenów, a oni przecież nimi byli. Dlatego zamówił całą butelkę, chwycił dwie szklanki i ruszył do ich stolika. Rozlał trunku po szklankach, chowając butelkę pod stół, aby trochę pośmieszkować z kumpla. -Stary, co Ty wybrałeś...-Zaczął spokojnie, sącząc jak król swój napój. Kiedy doszło do momentu wyduszenia z siebie słów, Vardana omal nie opluł siebie, Lucasa i stolika. Nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy słyszał te okropne piski wychodzące z gardła przyjaciela. Zaczął klaskać w rytm, chcąc dodać otuchy biedakowi.-Byłeś cudowny! Dopisz mnie do swojego fan klubu, słońce.-Powiedział, ocierając łzę, która ostała w kąciki jego oczu. Wstał, gotowy na swoją kolej... Kiedy chłopak odszedł, postawił butelkę na stoliku, po cichutku śmiejąc się ze swojego kunsztu psikusowego. Zamknął oczy i wylosował pierwszą lepszą piosenkę. Kiedy Lucas wrócił, już trzymał w dłoni mikrofon i ukłonił się przed nim lekko, dodatkowo puszczając perskie oczko. Tak, to za tę butelkę whisky, którą schował, a która sobie leżała na stoliku.-To z dedykacją dla mojego misia, z którym świętuję dzisiaj trzecią rocznicę namiętnego związku!-Zawołał przez mikr, aby wszyscy mogli go usłyszeć. Niektórzy nawet wznieśli szklanki do góry i razem z nim, dokończyli zawartość naczyń. Uśmiechnął się i odwrócił, wczuwając się w rolę, podrygując do rytmu, udając, że grał na gitarze, a raz na perkusji. Jego matka była mugolskim fanatykiem, chociaż to nie przez nią znał tę piosenkę, ale przez dziwnych kumpli jeszcze z Durmstrangu. Kiedy skończył, czuł jak czoło zrobiło mu się wilgotne, a on sam lekko dyszał. W jego przypadku głos się nie zmienił, również wyszło mu całkiem nieźle.-Sory stary, ale nie ma rzeczy, której nie zrobiłbym dobrze.-Zaśmiał się i zasiadł na kanapie.
kostki: 6, 1, 2 (rzuciłam drugi raz, bo za pierwszym znowu wyszła mieszanka zwierząt )
Swoją drogą ciekawy był, jakby wyszła im impreza, gdyby Vardana myślał na trzeźwo. Pewnie zmarnowaliby potencjał świetnych pomysłów, jaki drzemie w brunecie po procentach. Ale gwiazdą wieczoru i nawet nocy, zostanie z pewnością. W końcu towarzystwo uwielbia próżnych ludzi na melanżach. Z pewnością, gdyby Dick tak właśnie zrobił - znalazł mu jakiegoś paszteta, któremu nałożyłby na twarz pół tony makijażu, albo dolał jakiegoś eliksiru, który "upiększyłby" kandydatkę dla Sinclaira - blondyn po jakimś czasie, na pewno przeżyłby szok stulecia. A kumplowi wypominałby tę akcję jeszcze długo. - Moje standardy ostatnio uległy zmianie. Nie wiem, chyba się starzeje, mordo. - rzucił, wzruszając ramionami i zerkając to na Ślizgona to na przechodzące w tamtej chwili dwie brunetki. Kiedy zniknęły mu z pola widzenia, wydął nieco usta i zmrużył oczy, jakby poddawał je wewnętrznej ocenie. Parsknął śmiechem, kiedy usłyszał kolejne słowa kumpla. - No raczej, i stoją PRZY ŁÓŻKU jeszcze długo... - pozwolił sobie na podobną grę słowną, bo nie da się tak podejść cwaniakowi, a ciekawy był co ten jeszcze wymyśli. Jeżeli jego wyobraźnia tak bardzo pracowała w tej chwili, to aż żal by było nie posłuchać co mu krąży po głowie. Po kolejnej, dość dosadnej wzmiance dotyczącej jego zarostu wytrzeszczył na niego oczy i parsknął, rozkładając się jeszcze bardziej na kanapie, na której siedział. Teraz zajmował ją całą praktycznie, po ramiona zarzucił z tyłu za oparcie. - A może taki był właśnie plan, stary. - odparł rozbawiony. - Nie, wiem ale można zrobić ankiete. - rzucił bezmyślnie, szczerząc się przy tym do kumpla. Kiedy zaczął śpiewać, nie spodziewał się, że będzie to aż tak... upokarzające. Wiedział, że nie ma kompletnie słuchu muzycznego,ale nie było tragicznie, tylko sama ta świadomość, że w tym barze są jeszcze ludzie, którzy muszą tego teraz słuchać... Pierwsza reakcja Vardeny nie umknęła Ślizgonowi, co skomentował gromkim wybuchem śmiechu chwilę później. Kiedy ten zaczął klaskać w rytm, trochę to pomogło Sinclarowi, bo już lepiej mu było trafiać w takt. - Autografy składam tylko na dekoltach, kochanie - wyszczerzył się do niego po raz kolejny i siadając z powrotem na kanapie, zobaczył jego komiczny gest otarcia łzy, na co zareagował kolejną falą śmiechu. Jak tylko wrócił z baru, niosąc kolejną butelkę Whiskey (w końcu nie chcieli mieszać, żeby ich nie sponiewierało tak na starcie) i zobaczył na stoliku flaszkę, której wcześniej na pewno nie było... rzucił pytające spojrzenie Dickowi, jednak ten ukłonił się teatralnie i wydeklamował swoją zacną dedykacje. Śmieją się, Lu wysłał mu niewidzialnego buziaka w powietrzu i opadł na sofę, przyglądając się "przedstawieniu" kumpla. Trzeba było przyznać, że dobrze mu szło, a nadrabiał jeszcze dodatkowo gestami gry na gitarze i perkusji. Ciekawie to wyglądało. Kiedy skończył, Sinclair wstał i nagrodził go gromkimi brawami i nonszalanckim uśmiechem. Jak tylko Dick usiadł, rozlał do dwóch szklanek po troche trunku. - Jaki skromniś. Ale fakt, poszło Ci całkiem całkiem. - przyznał mu z uznaniem kiwiąc głową i podając whiskey. - Ja nie wiem czy jestem gotów na to znowu. - mruknął pod nosem, po sporym łyku whiskey i uświadamiając sobie, że teraz znowu jego kolej na wybór piosenki. - No dobra, w końcu czego się nie robi, dla mojego misia - dodał po chwili, z naciskiem na ostatnie słowa, posyłając brunetowi wyszczerz, a następnie upijając znowu ze swojej szklanki. Tym razem postawił na coś spokojniejszego i pomyślał, że utwór z pewnością spodoba się Vardenie i idealnie zgra się z ich rzekomą rocznicą związku. Chwycił za mikrofon i zaczął z wyczuciem a od jego fałszu aż drążek trzymany w jego ręku zapiszczał. Na dodatek jego głos brzmiał dziewczęco i bardzo, bardzo znajomo... Skrzywił się, jednak po chwili wrócił do swojej maski, którą przyjął patrząc na swojego "misia" maślanymi oczami. Kiedy przyszło do refrenu, było jeszcze gorzej bo bardziej przypominało to wycie wilkołaka w głuszy niż śpiew. W pewnym momencie go oświeciło. Jego głos brzmiał zupełnie jak głos Gab... Próbował uratować swój występ, mają przed oczyma prześliczną blondynkę, jednak tego chyba nie było szans uratować. Ale może chociaż wyznanie mu się udało. Jak tylko muzyka zamilkła, blondyn podszedł do kumpla i złapał go za szyję, po czym dał mu krótkiego buziaka prosto w usta. Jak rocznica to rocznica. - A Ty, skarbie? Też będziesz mnie kochać do końca świata? - zapytał już swoim głosem, po czym zaśmiał się. - Ah, Levasseur nawet głos ma tak pociągający. Szkoda tylko, że nie uratował mojego wykonu. - zasiadł na swoim miejscu, mimo wszystko zadowolony, bo jakby nie patrzeć świetnie się bawili, zwłaszcza pod przykrywką gejowskiej pary. Podniósł szklankę do ust. Jeszcze więcej whiskey a kto wie na czym ten wieczór się skończy.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wprawdzie wspominał Alekandrze o zabraniu jej na jakąś kawę czy herbatę w ramach rekompensaty za to, że prawie przyczynił się do jej zejścia z tego padołu za sprawą swojego rzutu podczas zbijaka na treningu Puchonów (na który wkręcił się trochę na krzywy ryj), ale uznał, że to będzie odrobinę zbyt sztampowe i – przede wszystkim – nie do końca w jego stylu. Oboje wciąż niestety obowiązywał ten idiotyczny zakaz opuszczania hogwarckich murów dalej niż do pobliskiego Hogsmeade, nieważne, że jako uczniowie siódmego roku byli już od dawna wedle prawa pełnoletni, więc jego pole manewru pozostawało w pewnym stopniu ograniczone; część swoich pomysłów musiał tylko z tego powodu wykluczyć. Sam wprawdzie nie miałby najmniejszego problemu, żeby jednak naruszyć szkolny regulamin, zawsze miał do wszelkich reguł raczej luźne podejście, ale ta gra nie była do końca warta świeczki, nie w tej chwili, gdy mieli koniec roku już za pasem. No i to też wcale nie tak, że Hogsmeade było zupełnie pozbawione interesujących lokali, gdzie można było miło spędzić czas w towarzystwie. Wręcz przeciwnie – magiczna wioska miała nawet całkiem bogaty wybór w tym względzie, od rozmaitych kawiarń i herbaciarni po liczne bary i puby, w tym takie z bardzo konkretnym motywem przewodnim. Fitzgerald zdecydował się właśnie postawić na jedną z takich miejscówek, skoro dziewczyna zdała się całkowicie na jego wybór. — No cześć, gotowa? —rzucił, przyoblekając usta w swój tradycyjny uśmiech zawadiaki, gdy rudowłosa Puchonka dołączyła do niego na dziedzińcu, gdzie się wstępnie umówili, żeby stamtąd udać się razem prosto do Hogsmeade. Sam przyszedł odrobinę wcześniej, żeby przypadkiem nie kazać jej na siebie czekać – źle by to wypadło, a przecież tym wyjściem chciał choć trochę zatrzeć niezbyt dobre pierwsze wrażenie, nie odwrotnie. — Zapewniam, że nie będziesz żałować swojej decyzji, chodźmy — dodał zaraz, poruszywszy przy tym brwiami, po czym nieco teatralnym gestem wskazał w kierunku, w którym znajdowała się brama wyjściowa, by następnie ruszyć u jej boku dobrze znaną im ścieżką prowadzącą do magicznej wioski. Majowa pogoda bardzo tego popołudnia dopisywała, słoneczko przyświecało i w ogóle, więc spacer okazał się całkiem przyjemny; w jego trakcie zabawiał oczywiście Puchonkę luźną, niezobowiązującą rozmową, bo inaczej nie byłby chyba sobą, żeby przez całą drogę milczeć czy coś. Skrzętnie jednak unikał wspominania, dokąd ją prowadzi, chcąc by pozostało to niespodzianką do samego końca. Zatrzymał się ostatecznie przed dość zwyczajnie wyglądającym lokalem, przynajmniej z zewnątrz. W zasadzie mogło się zdawać, że nie wyróżniał się niczym na tle innych tego typu miejsc. — Panie przodem — powiedział, otwierając przed Aleksandrą dębowe drzwi, by ją wpuścić do środka, po czym wszedł zaraz za nią. Miejsce ogólnie nie cieszyło się jakąś wielką popularnością, czemu się w sumie trochę dziwił, ale niezbyt późna pora dodatkowo sprawiła, że mieli duży wybór, jeśli chodzi o miejsca; ludzie na dobrą sprawę dopiero zaczynali się schodzić. — Uznałem, że to będzie znacznie ciekawsze niż zwykła kawiarnia czy pub. Mam nadzieję, że lubisz trochę… pośpiewać — odezwał się z błyskiem w ciemnobrązowych ślepiach i szerokim uśmiechem na gębie, gdy już usadowili przy jednym ze stolików. W końcu tym co wyróżniało tą miejscówkę na tle innych było właśnie magiczne karaoke. — Na puchońskiej imprezie dałaś w sumie niezły popis wokalny. — Puścił jej oczko, wciąż podtrzymując swój wyszczerz. Oj, dobrze pamiętał co tam się działo, zdecydowanie za mało się upił, żeby zostać pobłogosławionym niepamięcią; pewne rzeczy nawet lepiej niżby w sumie chciał. — A póki co na co masz ochotę? Jak zapowiedziałem, stawiam — oznajmił, rzucając okiem na kartę z napojami, alkoholami i daniami jakie miał w ofercie „Syreni Śpiew”. — Ja chyba wezmę kremowe, tak na początek.
Przyszła na dziedziniec prawie idealnie na umówioną godzinę, a przynajmniej miała nadzieję, że się nie spóźniła. Nie lubiła, kiedy ktoś musiał na nią czekać, automatycznie się wtedy peszyła, dlatego już wolała przyjść na styk albo wcześniej. Tego dnia jednak wyszła z dormitorium tak, żeby bez zbędnego pośpiechu, spokojnym krokiem dojść na miejsce. - Hej. Czy to już ten moment, w którym mam uciekać? - rozejrzała się na boki, jakby w poszukiwaniu najlepszej drogi na wcielenie swoich słów w życie, ale zaraz na jej ustach wykwitł uśmiech. Oczywiście, że nie zamierzała rezygnować z wyjścia. Pamiętała o całym zajściu na boisku, kiedy to wyszła z treningu jako jakaś marna podróbka buchorożca (czy może jednorożca, były ładniejsze), ale nie miała tego chłopakowi bardzo za złe. Nie potrafiła długo żywić do kogoś urazy, o ile faktycznie nie zaszedł jej za skórę, a akurat sytuacja ze zabijaka mogła się zdarzyć każdemu. Chociaż wciąż uważała, że wcale nie musiał wkładać w rzucenie tego nieszczęsnego kafla tyle siły. Trudno, stało się, pierwszy kurs po opuszczeniu z boiska zrobiła do gabinetu pielęgniarki, która pozbyła się guza na pół czoła i... W sumie tyle. Życie toczyło się dalej. - To się jeszcze okaże, Fitzgerald - odparła, po czym ruszyła z miejsca, drepcząc do bramy. Nie drążyła tematu dotyczącego wyboru miejsca, na które przecież zdała się na chłopaka i zamierzała trwać w tym postanowieniu do końca. W jej oczach kryły się jednak iskierki zaciekawienia, a i myśli szybko przeleciały przez wioskę, szukając znanych jej lokalów, do których mogli się udać, ale nic to nie dało. Wkręciła się za to w rozmowę i ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że jej towarzysz jest wygadany prawie tak, jak Liam, który potrafił zasypać ją lawiną słów. Spacer zresztą zleciał dzięki temu jeszcze szybciej i nim się obejrzała, stali pod jakimś budynkiem. Za nic nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek tu była, więc kiedy otworzył jej drzwi, weszła do środka bez zawahania, ciągnięta nitką, wróć, sznurem, którego drugi koniec trzymała ciekawość. Stawiała krok za krokiem, rozglądając się po lokalu, skupiając wzrok na dłużej na pustej ścianie. Nie było na niej zupełnie nic. Remont się jeszcze nie skończył czy o co chodziło? Skierowała się do jednego ze stolików za chłopakiem i na jej twarzy wymalował się wyraz niezrozumienia na wspomnienie o śpiewaniu. Co to wszystko miało znaczyć? I w końcu to do niej dotarło - byli w "Syrenim Śpiewie". Westchnięcie wyrwało się z jej ust, kiedy odchyliła się do tyłu, żeby za chwilę powrócić do swojej poprzedniej pozycji. Przecież słyszała już nie raz o tym miejscu od swoich znajomych czy jakichś przypadkowych skrawków rozmowy zasłyszanych na korytarzach zamku, a mimo to nigdy nie postawiła tu nogi. Do dzisiaj. - Jak chciałeś jeszcze raz posłuchać, jak śpiewam, to trzeba było poprosić. Nie musisz mnie upijać - powiedziała, patrząc na niego, a uśmiech, który wykwitł na jej ustach zaczynał się robić coraz szerszy. W końcu zaśmiała się, przymykając na chwilę oczy i odwracając głowę w bok. Czy lubiła śpiewać? Jasne, że tak - pod prysznicem. Ewentualnie pod wpływem alkoholu... Czego przykład dała na wspomnianej puchońskiej imprezie. Trzeba jednak przyznać, że kompletnie tego nie żałowała, chociaż mogła wybrać coś lepszego niż "Parostatek" Krawczyka, bo w całym butelkowym szale zapomniała, że pozostali uczestnicy nie znają polskiego i co za tym idzie - nie będą śpiewać razem z nią. Koniecznie musi to wziąć pod uwagę kolejnym razem i przygotować lepszy repertuar. Ale zaraz, zaraz, co, jaki kolejny raz? - Wezmę to samo - odpowiedziała na pytanie, co by chciała i jeszcze raz parsknęła śmiechem. Było do czego wracać myślami, i to jeszcze jak.