Tony z doświadczenia wiedział, że ujawnianie wszystkich kart od razu przy pierwszym rozdaniu, nigdy nie było dobrym pomysłem i zazwyczaj kończyło się źle. Lepiej zawsze było pozostawiać pewną dozę domysłów i domniemania prawdy niż wszystko do razu jasno przedstawiać. Szczególnie, gdy człowiek zajmował się czymś takim, jak on na co dzień. A nie było to do końca legalny sposób na życie. Nie mógł o tym mówić pierwszej lepszej osobie i musiał chronić swoją prywatność. Nie dla siebie. O siebie się nie martwił. Ale Lili zawsze stanowiła dla niego priorytet i pierwszeństwo w każdej decyzji, jaką podejmował w swoim życiu. Dla niej różnica może i była niezauważalna, ale dla niego była diametralna. Przede wszystkim dlatego, że jego własny brat był niemalże w tym samym wieku co ona. Dlatego pewnie traktował ją, jak zwykłego dzieciaka, nad którym należy sprawować pieczę. Ot, taki nawyk wyniesiony z domu, który kształtował się na przestrzeni wielu lat bycia najstarszym z rodzeństwa i tym, który powinien być najbardziej odpowiedzialnym. W chwili obecnej, nie mógł po prostu spojrzeć na nią inaczej, niż na kolejną młodszą siostrę, którą należałoby się zaopiekować. -Ej, bez takich mi tu! - udał oburzenie, że sugeruje mu, że jest stary. A to była niekwestionowana pięta Achillesowa tego jegomościa. Czuł się fatalnie ze swoim wiekiem. Bo każdy, kto go znał (i nie znał w sumie też) prędzej by go gówniarzem nazwał, niż dorosłym człowiekiem, prowadzącym naprawdę dorosłe życie. -Nie jestem znowu aż taki stary, skoro taka młoda dziewczyna jak ty się za mną ogląda. - wyszczerzył się w jej kierunku ciekaw, czy załapie prztyczek i czy w ogóle jego słowa w taki sposób potraktuje. Chyba, że zrozumie je zupełnie inaczej, niż on zamierzał przedstawić... Ale ta myśl pojawiła się w jego głowie długo po tym, jak słowa te wydobyły się z jego ust. Wzmianka o hipogryfie spowodowała, że Tony automatycznie pozbył się dziwnego nastroju i uśmiechnął szeroko. Przecież zwierzęta, bez względu na to, czy magiczne, czy nie, były jego konikiem. Uwielbiał je i kochał nad życie. I uwielbiał się nimi zajmować. Nic dziwnego więc, że poruszenie tak ważnego dla niego tematu, musiało się spotkać z taką, a nie inną reakcją. -Czy ja wiem, czy znowu taką niebezpieczną bestią są hipogryfy? - pozostawił chwilę na to, aby przetrawiła te słowa, po czym wdał się w monolog. -Oczywiście, że są groźne. Mają w końcu ostre dzioby, wielkie skrzydła, które uderzają powietrze z jeszcze większą siłą, pazury mają tak ostre, że mogą porozrywać człowieka na strzępy, ale na ogół nie są groźne. Pies jak go wystraszysz to też Cię ugryzie. A hipogryf? - westchnął, nieświadom z jaką pasją zaczął mówić o tym magicznym zwierzęciu. - Hipogryf jest po prostu majestatycznym i dumnym stworzeniem. Ale bardzo oddanym, kiedy już je oswoisz. Trochę tak jak z kotem. Tylko że większym i latającym. Wyszczerzył zęby i pociągnął znów z butelki łyk piwa. Z konsternacją zaobserwował, że już go tam nie ma i to były ostatnie krople trunku. Dobrze, że nie aż tak dużo udało mu się go zmarnować. Prychnął, ale nie zapomniał o swoim firmowym uśmiechu słysząc kolejne jej słowa. -Nie podam Ci nawet jednego argumentu, bo oboje wiemy, że jestem bajeczny - dodał szczerząc szeroko zęby i poruszając kilka razy brwiami, jak to zdarzało mu się widywać u innych przedstawicieli płci brzydkiej. W jego wykonaniu z pewnością nie wyglądało to kusząco, czy uwodzicielsko. Raczej pokracznie i komicznie. Gdyby w tym momencie Sanne nie uciekła, to naprawdę, bardzo mocno by się zdziwił.Niedługo potem oboje się rozeszli i ich spotkanie dobiegło końca
/Zt.x2
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Powoli nadchodził czas kwitnienia czarnego bzu, czyli jednej z ulubionych roślin Xanthei. Kobieta nie mogła tego przegapić, dlatego korzystając z braku deszczu, który mógłby zmyć drogocenne pyłki, uzbrojona w duży wiklinowy kosz udała się na zbiory. A ponieważ dopiero co się tu przeprowadziła, postanowiła zapoznać się z miejscowymi terenami, czy też raczej sobie je odświeżyć. W końcu chodziła tutaj nie raz będąc uczennicą Hogwartu. Wiosna była w pełni rozkwitu, dlatego zielarka miała okazję znaleźć o wiele więcej gatunków niż ten, po który przyszła. I w ten sposób zaczęła zbierać pokrzywę, skrzyp, a nawet szczaw oraz wiele innych mniej lub bardziej magicznych roślinek. Xanthea wiedziała, że wszystkie dary Matki Natury da się wykorzystać, zwłaszcza jeśli były zbierane w należyty sposób. Xanthea po niektóre z nich musiała odrobinę się nagimnastykować, włażąc między krzaki albo za drzewa, po pierwsze dlatego, że z bliska najlepiej widziała jaką część rosliny zebrać, a po drugie... Cóż. Nie była z zaklęć najlepsza i stanowiło to dla niej pewną bolączkę.
Wiosna na dobre zagościła na wyspach, wypędzając tym samym z zamku zmęczonych nauką i dużo za długą zimą uczniów. Mnie również. Uwielbiam słońce, dlatego kiedy tylko zobaczyłam wybijające się zza chmur ciepłe promyki, ubrałam ciemno zieloną bluzę, która pierwotnie należała do mojego brata, ale co ja na to poradzę, że dziwnym trafem znalazła się u mnie, po czym chwyciłam leżący na stoliku szkicownik i wybiegłam na błonia. Widząc ilu ludzi wpadło na ten sam, genialny zresztą pomysł spędzenia wolnego popołudnia, głośno westchnęłam, teatralnie obracając się wokół własnej osi w poszukiwaniu parunastu centymetrów kwadratowych wolnej trawy, na których mogłabym spokojnie usiąść. -Świetnie. -Mruknęłam, odgarniając z twarzy wpadające mi do oczu kosmyki, po czym szybkim ruchem przekartkowałam trzymany w dłoni zeszyt, w międzyczasie przypominając sobie o niewielkiej łące w Hogsmeade, którą niedawno odkryłam, zupełnie zresztą przypadkowo, i uznając to za jakże świetny pomysł, ruszyłam w stronę wioski. Po chwili byłam na miejscu. Z lekkim uśmiechem triumfu ciężko opadłam na trawę i opierając się o znajdujące się za moimi plecami drzewo, przyciągnęłam do siebie kolana. Zapach wiosny i budzących się do życia roślin od zawsze działał na mnie jak najmocniejsza kawa, napędzając mnie do dalszego działania, dlatego już po chwili otworzyłam szkicownik na pustej stronie i sięgając po umieszczony w kołowrotku ołówek, narysowałam pierwszą kreskę. Cisza nie trwała długo. Już po chwili usłyszałam trzask leżących na ziemi, łamanych gałęzi, a gdy pośpiesznie uniosłam głowę, dostałam z liścia. Dosłownie. Byłam trochę zdezorientowana i przez chwilę nie wiedziałam nawet co zrobić, szybko jednak się otrząsnęłam, a oczy skierowałam ku stojącemu po prawej stronie komuś. Szare, długie włosy nie mówiły mi absolutnie nic, a że niezaspokojona nigdy ciekawość jest moją wadą numer jeden, szybkim ruchem wstałam z ziemi i otrząsając się z wszechobecnego piasku podeszłam do dziewczyny podkładając jej pod nos roślinę, którą pewnie niechcący upuściła. -Po co Ci to? -Zapytałam, spoglądając raz jeszcze na trzymaną w dłoni roślinę. Nie będę kłamać - z eliksirów nigdy nie byłam orłem, z zielarstwa zresztą też, mam więc prawo nie wiedzieć do czego ów pęd może służyć!
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea właśnie wyłaziła z zarośli, zmuszona niejako do walki z gałązkami, w które zaplątały się jej włosy, kiedy nagle się zachwiała i poleciałaby na ziemię gdyby nie rosnące obok drzewo. Oparła się o nie i szybko się wyprostowała, poprawiając szatę i wyciagając patyk, który przyozdobił jej fryzurę. I wtedy zobaczyła Gryfonkę. Oh, najwyraźniej zbiory częściowo wypadły jej z koszyka, kiedy walczyła z krzakiem! - To skrzyp polny. Działa cuda na włosy, tak jak pokrzywa. - powiedziała z cieniem irytacji w głosie i chwyciła zielsko. To nigdy nie jest komfortowe kiedy ktoś wywija ci czymś przed twarzą. No, ale jak sytuacja została opanowana, Xan nawet przyjrzała się z zainteresowaniem dziewczynie i rzuciła z uznaniem - Jaki piękny odcień rudości! Mogę się przyjrzeć z bliska? Naturalnie rude włosy były na swój sposób wyjątkowe, a Xan rzadziej miała okazję się im przyjrzeć. - Zajmuję się włosami zawodowo, można powiedzieć. Ich pielęgnacją, tak dokładniej. Robię własne kosmetyki, dlatego potrzebuję roślin. Miedzy innymi skrzypu. Pokazała wymownie kosz pełen zielska.
-Oh... -Machinalnie sięgnęłam po rude pasmo włosów i spojrzałam na nie takim wzrokiem, jakbym oczekiwała odpowiedzi na dudniące mi w myślach pytanie: kiedy ostatnio robiłam z wami coś więcej, niż zwykłe mycie? Mimo, że matka natura w kwestii włosowej obdarzyła mnie dość hojnie, czasami lubię sobie urządzić małe, domowe spa, chociaż szczerze mówiąc zielarka ze mnie żadna, a prędzej, niż własnoręcznie uwarzę jakikolwiek eliksir, pewnie dolecę do Indii na miotle. Stojąca przede mną dziewczyna zaintrygowała mnie jednak na tyle, że bez najmniejszego zająknięcia przesunęłam się w jej stronę, aby mogła przyjrzeć się moim dyniowym kudłom z bliska. -Skrzyp polny? Rany, zawsze podziwiałam osoby, które odróżniają te wszystkie roślinki... -Rzuciłam okiem na zapełniony po brzegi kosz, z przykrością stwierdzając, iż ja z pewnością nie zwróciłabym najmniejszej nawet uwagi na to, co się w nim znajdowało, zaliczając to pewnie do "dziwnie wyglądających chwastów". Za to pięknie bym je narysowała, o! -Ojej, jak cudownie. Jeszcze nie znam nikogo, kto robi własne kosmetyki. -Powiedziałam po chwili i chwyciłam za pierwszą lepszą łodyżkę, chcąc ją dogłębniej przeanalizować. Nie potrafiłam wyobrazić sobie jak z takiego zielska można stworzyć rzeczywisty kosmetyk, dlatego z fascynacją wyrysowaną na twarzy spojrzałam na moją rozmówczynię i zdając sobie sprawę, że nie zdążyłam się nawet przedstawić, wrzuciłam pospiesznie skrzyp z powrotem do kosza, po czym wyciągnęłam rękę w jej stronę. -Wybacz, czasem zapominam o prostej czynności przedstawienia się. Jestem Florence. -Uśmiechnęłam się w jej stronę, w duchu licząc na to, że moja ciekawość nie zakłóciła jej rytmu pracy i nie zniechęciła do mojej osoby.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Na miejsce przybyła sporo przed czasem tylko po to, żeby skorzystać z całkiem ładnej pogody, pooddychać świeżym powietrzem i chwilę sobie czytać. Gdyby zaczęła to robić w domu, miała 100% pewności, że tak wchłonie ją nowa z dorwanych przez nią powieści Stacey Kolberg, że ocknie się z transu już po lekcji. A tak? Ktoś, kto przyjdzie na miejsce, szturchnie ją delikatnie mówiąc "Ziemia do Tori" i w ten sposób nie ominie jej ONMS. Tym bardziej, że na tą lekcję miała akurat ochotę - może nie miała szczególnego obycia ze zwierzętami, ale na prawdę bardzo je lubiła i miała nadzieję, że dzisiejsze zajęcia nie będą tylko zwykłą teorią - w końcu wtedy udali by się do klasy, tak? W każdym razie po dotarciu na miejsce usiadła na trawie kładąc na kolanach dżinsów książkę i otwierając ją na pierwszej stronie. Wygładziła też swoją szarą koszulkę z napisem "Szkoła jest jak kurnik - chodzę, bo są jaja" będącą bardzo adekwatną do sytuacji.
//Zapraszam do podchodzenia, tym bardziej z trafionym zwierzaczkiem //
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jakże mógł opuścić zajęcia z Opieki nad stworzonkami, gdy miał pod opieką Andrzeja? Musiał przecież wiedzieć, jak się nim zajmować. To też podrepatał ochoczo w stronę łąki, a tuż za nim leciał jego smoczek. Miał nadzieję, że tym razem nie będzie musiał się użerać ze znikającym Tebo, czy innym szalonym rodeo. Do tego miał nadzieję, że Swann z wdzięczności za to, że on i Lucas pierdolili się ostatnio z tym przeklętymi książkami, trochę im dzisiaj odpuści. Na polanie nie zastał jeszcze nikogo oprócz... -Witaj żonkilku. - Podszedł do Tori i dał jej buziaka w policzek na dzień dobry. W końcu taaaak długo się nie widzieli.
Zjawiła się na łące nieco po 18. Nieco źle obliczyła długość podróży, która początkowo wydawała jej się duża. Brak ludzi wywołał u niej mocne zdziwienie, pokręciła się chwilę dookoła, sprawdzając, czy dobrze trafiła, po czym pozostało jej czekanie w ciszy na pozostałych. No, nie tak do końca w ciszy, bo śpiew ptaków dochodzący z lasu. Podeszła bliżej drzew i usiadła pod jednym, chowając się przed ewentualnymi osobami, które przyszłyby na łąkę. Westchnęła, rozluźniając się nieco. Przymknęła oczy i siedziała tak chwile, aż coś ją zaniepokoiło. Wydawało jej się, że usłyszała jakiś głos dochodzący od strony drzew. Otworzyła oczy i zamrugała parę razy, próbując się przyzwyczaić do panującego w gęstwinie półmroku. Nic nie dostrzegła, jednak nie uspokoiło to jej nerwów. Wzięła do ręki różdżkę, próbując dodać sobie otuchy. Słyszała, że na łąkę lubią przychodzić zwierzęta, a te nocne w większości nie należały do zbyt przyjemnych. Liczyła, że nauczyciel zjawi się prędzej, niż coś ją zje.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
Kto by pomyślał, że młody Rufaro zostanie obdarzony nienawiścią ze strony własnego Kuguchara, sam natomiast sympatią obdarzy wszystkie inne żyjące stworzonka, które nie były ludźmi? Ludzie zawodzą. Ludzie są niedoskonali. A taki na przykład testral czy jednorożec? Były piękne, były majestatyczne, były niczym nieskalane. Niezależnie jednak czego dotyczyć będą dzisiejsze zajęcia on postanowił przyjść tu na tyle wcześnie, by uniknąć sytuacji, w której to zostanie mu przydzielony do pary ktoś, kogo by sobie nie życzył - takie ryzyko istniało gdyby przyszedł na sam koniec i musiał brać to, co zostało. A tak? Pojawił się na łące widząc na razie tylko dwie rozmawiające ze sobą osoby, którymi nie był szczególnie zainteresowany i stanął dość znaczny kawałek od nich po to, by zerknąć w stronę zamku w oczekiwaniu na kogoś, z kim dało by się przetrwać dzisiejsze zajęcia.
//Zapraszam Mam testrala//
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Dobra. Nie trzeba było jej nawet szturchać, bo na ten głos zareagowała od razu. No nie, zauważył ją pierwszy więc okazja skoczenia na niego z okrzykiem w tamtej chwili przepadła. Ale spokojnie, ona jeszcze znajdzie nie jedną. Teraz jednak zamknęła książkę zapamiętując wcześniej w którym momencie skończyła i obdarzyła Maxa uśmiechem od ucha do ucha - a właściwie to nie jego, a lecącego za nim Andrzejka. -Andrzej! Cześć słodziaku - Przywitała się z dzieckiem, które dane jej pewnie będzie niedługo adoptować i dopiero potem spojrzała na ślizgona. Z wyrzutem. Jej groźne spojrzenie spotkało się z jego oczami. -Tak się witasz z żoną? Na prawdę? Gdzie są moje papiery rozwodowe - Zaczęła przeglądać strony książki tak, jakby miała tam w środku ukryte kartki i zamierzała mu je zaraz wręczyć.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Kurwa, temu to się dopiero zachciało robić tych lekcji. Jakby magiczne zwierzęta naprawdę były jakieś niesamowicie niesamowite i szło się posrać z ekscytacji na sam ich widok. Max tego zupełnie nie widział, nie rozumiał i nie chciał pojmować, ale skoro musiał łazić na lekcję, to dokładnie to robił. Westchnął cicho, kiedy zbliżył się do łąki, na której gromadzili się już uczniowie i wsunął dłonie w kieszenie spodni, by zaraz stanąć sobie gdzieś z boku. Skinął głową tym, których kojarzył, ale nie zamierzał wdawać się obecnie w żadne pogaduszki, bo na chuj. Ziewnął, zakołysał się na piętach i pozostawało mu już tylko czekać, aż pojawi się profesor. Ciekawe, co tym razem ze sobą przywlecze, skoro ostatnio wyciągnął chuj wie skąd te tebo. Z drugiej strony, lista magicznych stworzeń była tak obszerna, że Brewer nie zdziwiłby się wcale, gdyby nagle okazało się, że będą się dzisiaj napierdalać z jakimiś nowozelandzkimi smokami, czy innym gównem. Wszystko było możliwe w tej popierdolonej szkole i już zdołał się do tego właściwie przyzwyczaić.
______________________
Never love
a wild thing
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Nie to, że jakoś nagle zaczęła przejmować się opieką nad magicznymi stworzeniami, ale po prostu uznała, że powinna pojawić się na tych zajęciach. Przede wszystkim ze względu na swojego małego podopiecznego, którego teraz posiadała. Nieśmiałek nie był jakoś bardzo skomplikowany w obsłudze, ale wiedziała, że jeszcze wiele musi poznać faktów na jego temat. Co prawda, nie sądziła, że dziś akurat będą się nimi zajmować, ale skoro pozna lepiej jakieś inne, magiczne zwierzęta, może dzięki temu ogólnie lepiej je zrozumie? Stąd też, kiedy usłyszała o zbliżających się zajęciach z Opieki nad magicznymi stworzeniami, postanowiła, że musi się na nich pojawić. Idealna okazja do poszerzenia swojej wiedzy. Dlatego czym prędzej ubrała się odpowiednio na wypad w teren i ruszyła w stronę Hogsmade, gdzie jak wiedziała, znajdował się ich punkt zbiórki. Na miejscu nie zastała jeszcze zbyt wielu osób, ale to nawet dobrze się składało. Miała jeszcze chwilę, aby ogarnąć, o co w ogóle będzie chodzić w tej lekcji. Z oddali dostrzegła Ntanda, co wywołało na jej ustach uśmiech. Lubiła tego ślizgona, więc współpraca z nim nie wydawała się być takim głupim pomysłem. Co prawda nie wiedziała, ile chłopak wie na temat opieki nad magicznymi stworzeniami, ale nawet jeśli mniej niż Lara, to wspólnie przyjemniej jest uwalić przedmiot, prawda? -Hej Ntanda! Co ty się tam tak gapisz? - zagadnęła, podchodząc bliżej chłopaka.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
@Lara Burke. Jedna z niewielu osób, która potrafiła poprawnie wypowiedzieć jego imię. Gryfonka o ciekawej urodzie, która choć nie trafiała w jego gusta pod względem fizycznym, tak była całkiem interesującym towarzystwem. Była zbyt przebojowa, zbyt wulgarna, zbyt niedelikatna - ale można było z nią niezobowiązująco porozmawiać i zazwyczaj reagowała na różne rzeczy tak, jakby tego oczekiwał. Dlatego też na jej widok uniósł bardzo delikatnie lewy kącik ust. -Czekałem na... - Zaczął tłumaczyć dziewczynie powód swoich intensywnych obserwacji zamku, gdy nagle dostrzegł jak z lasu wychodzi testral. Nie wydawał się być szczególnie zainteresowany ludźmi może dlatego, że go nie widzieli. Przynajmniej większość z nich. On widział. Wpatrywał się w przestrzeń zapewne wyglądając w tamtej chwili jakby się zawiesił, ale on obserwował to dumne stworzenie przechadzające się niezauważone między uczniami. -Zaraz podejdzie do nas Testral. Nie wystrasz się - Wyciągnął powoli różdżkę wystawiając ją w górę i używając zaklęcia "Accio", by przywołać do siebie jabłko. Chwilę to trwało, ale to doleciało do jego ręki. Wtedy też zwierze zainteresowało się nimi i podeszło bliżej, nęcone soczystym owocem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, oczywiście, że najpierw przywita się z Andrzejem. W końcu kto by się przejmował swoim życiowym partnerem, prawda? Zaśmiał się, gdy smoczek wypuścił dość nieporadnie chmurę dymu z nozdrzy. -Uważaj, ktoś tu dzisiaj jest w bojowym nastroju. - Miał na myśli zwierzaka, ale zaraz zobaczył spojrzenie Tori. -Przepraszam? - Zaczął niepewnie, bo przecież nie oczekiwała chyba, że rzuci się na nią podczas lekcji. Nie tak, jak wtedy gdy byli sami oczywiście. Pochylił się więc i pocałował ją delikatnie w usta. -Tak lepiej? - Puścił jej oczko i odsunął się na dwa kroki. Musiał przecież pilnować, żeby mu Andrzej nie spierdolił, albo co gorsza, nie pogryzł jakiegoś innego ucznia, bo był do tego dzisiaj zdolny. -Jakieś podejrzenia, co nas dzisiaj czeka? - Raczej nie spodziewał się fajerwerków, ale modlił się i to do wszystkich znanych bóstw, żeby było trochę spokojniej niż ostatnio.
Nieco się zdziwiła, gdy okazało się, że mają zjawić się na zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami już teraz, ale nie zamierzała protestować. Być może profesor faktycznie chciał nadgonić materiał, a ona nie miała raczej nic przeciwko. Chociaż, trudno powiedzieć, bo tak naprawdę zbliżał się koniec roku szkolnego, a ona czuła się pod wieloma względami zmęczona, miała jednak pewność, że wiele się nauczyła, poznała sporo nowych tematów, a jej wiedza bez dwóch zdań stała się o wiele obszerniejsza. Powoli jednak liczyła na wypoczynek i możliwość stanięcia na nogach, bo tak po prawdziwe, to chyba miała troszkę dość takiego gonienia w piętkę. Tak czy inaczej, skierowąła się w stronę niewielkiej łąki pod Zakazanym Lasem, na której miały odbywać się dzisiejsze zajęcia, a kiedy była już całkiem blisko, przystanęła, bo niespodziewanie dostrzegła sarnę. Nie chciała spłoszyć zwierzęcia. Nie zamierzała jednak również do niego podchodzić, bo to byłoby chyba nie do końca rozważne, nie była bowiem pewna, jak sarna może zareagować. Nic zatem dziwnego, że po prostu stała w miejscu, obserwując ją i uśmiechając się lekko, bo mimo wszystko był to całkiem przyjemny widok, nie można było zaprzeczyć. Pewnie mogłaby ją ominąć i faktycznie dotrzeć już na łąkę, na której, jak widziała, zebrali się już jej znajomi, ale mimo wszystko wolała poświęcić chwilę na to, by nieco skoncentrować się na naturze.
//zapraszam, Vicky stoi przed łąką, bo natknęła się na sarnę
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Powoli zbliżała się w stronę ślizgona, rozglądając się dookoła i podziwiając otaczającą ich przyrodę. To dziwne, że w dzisiejszych czasach tak niewielu potrafiło jeszcze napawać się tak prostymi i delikatnymi rzeczami, jak ładna łąka czy wysokie drzewo. I kilka saren, które dopiero teraz Lara dostrzegła, że pasą się niedaleko miejsca ich zbiórki. -Ej, widziałeś? To takie normalne mugolskie sarny, czy strzela im ogień z dupy? - zapytała, jak zwykle bezpardonowo, bo inaczej nie umiała. Nie rozróżniała aż tak wszystkich istot magicznych, które można było spotkać. A skąd miała wiedzieć, czy pobliska sarna zaraz się w smoka nie zmieni? W magicznym świecie było to nawet mocno prawdopodobne. Jednak słowa odnośnie testrala sprawiły, że momentalnie przeniosła swoje spojrzenie na ślizgona. Zmarszczyła brwi, bo jeszcze bardziej uwydatniło jej ciemne cienie nałożone na powieki. -Testrale? - zaczęła rozglądać się czujnie, bojąc się zrobić choćby jeden krok. Nie widziała ich nigdzie. Wiedziała, jak powinny wyglądać, bo widziała ich rysunek w książkach, ale nigdy nie widziała. Nie wiedziała, z czego to wynika. Może zwyczajnie nie miała szczęścia do tych magicznych koni? -Na Merlina, gdzie ty go w... - nie dokończyła zdania, bo właśnie widziała, jak jabłko po prostu zniknęło w bliżej nieokreślonym miejscu! Najpierw został go kawałek z wyraźnie odznaczonymi zębami a dopiero potem nie było go już wcale. Rozdziawiła szeroko usta, próbując zrozumieć, co tu się właśnie stało. -Jak... - wyszeptała tylko, nie wiedząc, jak właściwie dokończyć to zdanie. ...to możliwe? podpowiedział jej umysł po cichu, ale nie wypowiedziała tego na głos.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Co? Mąż? Jaki mąż? Ah! Ten mąż! Oj no zawsze tak jest, że dzieci się bardziej rozpieszcza. Jednak jej niemal przybrany syn najwyraźniej nie był dzisiaj skory do kochana swojej macochy. Zaśmiała się widząc chmurkę dymu. Oj tak, Żonkil też pozostanie w bojowym nastroju jeśli Małż będzie ją tak zaniedbywał. Gdy przeprosił pokiwała na "nie" głową. Oczywiście jej oburzenie pozostawało w strefie żartu, więc nie oczekiwała, że ten jakkolwiek inaczej się z nią przywita... Choć znając ślizgona mogła się spodziewać wszystkiego - choćby tego, że Max jednak ją pocałuje! Wprawdzie przelotnie i delikatnie, ale jednak. Zamrugała patrząc na niego i w pierwszej chwili nie ogarniając co się wydarzyło. -Lepiej - Odpowiedziała posyłając mu wielki uśmiech i wyraz twarzy mówiący "jesteś niemożliwy" - Smoki to nie będą. Ale mam nadzieję, że Gumochłony też nie. Blisko lasu... Kurcze, myślisz, że jest opcja Jednorożca? - Wciągnęła się w swoje myśli, a wizja konia z rogiem wzbudziła w niej trochę entuzjazmu. Rozejrzała się po innych uczniach którzy przyszli szukając znajomych twarzy. Nikogo nie było. Może i dobrze. Nie chciałaby, żeby Lucas zobaczył ich razem w trakcie tamtego buziaka. Jeszcze by coś sobie pomyślał...
On na sarny nie zwrócił większej uwagi, bo był jak dla niego zbyt zwyczajne. Rzeczy, zwierzęta i osoby zupełnie zwyczajne nie trafiały w krąg jego zainteresowania. Tan lubił to, co lepsze i najlepsze. Co innego gdyby, jak to ujęła, 'strzelał im ogień z dupy'. -Albo są mięsożerne - Odpowiedział dość krótko, jak to miał w zwyczaju. Nigdy nie rozwlekał się w wyrażaniu swojego zdania. Chyba nigdy nie zdarzyło mu się wygłosić długiego monologu osobistego. Niektórych mogło to denerwować, że mówi tak mało, ale nie bardzo się tym przejmował. Lara nie zdawała się mieć z tym problemu, a nawet gdyby - i tak by się nie przejmował, tylko po prostu dziewczynę zignorował. -Nie widzisz testrali - To nie było pytanie. Stwierdził fakt gdy dostrzegł, że wzrok dziewczyny spoczywa nie tyle na zwierzęciu, co na znikającym jabłku. Gdyby chciał, mógłby w ten sposób bardzo łatwo podrywać dziewczyny. Zorganizować sobie jakiś owoc, który sam zaczyna znikać i udawać "zobacz, testral". To jednak było dość ryzykowne - nigdy nie wiadomo było, kto je widzi, kto się do tego przyznaje. -Daj rękę - Zasugerował wystawiając swoją dłoń w jej stronę, a jeśli podała mu swoją, tak powolutku przeniósł ją na głowę tego przepięknego zwierzęcia. Współczuł jej tego, że nie mogła ujrzeć jego uroku. Choć gdyby to miało być związane z jakąś traumą, to nikomu by tego nie życzył. U nich w domu czuwanie przy łóżku umierającego było naturalne, więc cała jego rodzina widziała testrale. To było ściśle związane z ich wiarą.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejna lekcja Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Na poprzedniej nie poszło jej znowu aż tak źle... Pomijając oczywiście kwestię ciągle wesoło śpiącego Pumby, który nie pozwolił jej na czynienie pomiarów. No i zdobyła mini smoka. To był zdecydowane dobry dzień. Dlatego też i tym razem postanowiła zaszczycić swoją obecnością szeregi uczniów na zajęciach ONMS. Wyglądało jednak na to, że mieli i pewnego niezapowiedzianego gościa. Strauss natrafiła swoim spojrzeniem na sarnę, która zdawała jej się bacznie przyglądać z drugiego końca polany. Wyglądała jakby lada moment miała uciec jeśli tylko zauważy zbyt gwałtowny ruch w jej kierunku, ale Krukonka nie zamierzała jej spłoszyć. Chwilowo obserwowała ją z daleka, zastanawiając się nad tym czy powinna do niej podejść. Prewencyjnie rzuciła jeszcze Silencio Vado, aby odgłosy jej kroków nie wystraszyły zwierzęcia. Wolała zachować ostrożność.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Zapewne dla nikogo nie będzie zaskoczeniem to, że Yuuko uwielbiała zarówno rośliny jak i zwierzęta. W zasadzie radziła sobie z nimi o wiele lepiej niż z relacjami międzyludzkimi także może to była kwestia tego. Tym bardziej, że zwierzęta nie oceniały nikogo tak surowo. Wystarczało być dla nich jedynie dobrym, aby odpłaciły się tym samym. Całe szczęście miejsce zbiórki znajdowało się na terenach Hogsmeade i Puchonka nie musiała przebywać całej drogi do zamku. Wystarczyło jedynie skierować się do parku, w którym miały się odbyć zajęcia. Prowizorycznie zabrała ze sobą torbę zarówno z podręcznikiem od ONMS jak i z przyborami do pisania. Nie wiedziała w sumie czy będzie to dla niej przydatne, ale wolała się zabezpieczyć na każdą ewentualność.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Sarna. Pojawiła się na drodze, kiedy Krawczyk zmierzała na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami i zablokowała jej przejście. Teoretycznie, bo przecież mogła nic nie robić sobie z jej obecności i po prostu iść dalej, ale... Ale. Zawsze jakieś było. Skoro już jedna para ślepi się w nią wpatrywała, to pewnie gdzieś niedaleko było ich więcej, a nie chciała spłoszyć całego stadka. - Podejdziesz do mnie, maleńka? - spytała cicho, powoli zmniejszając odległość dzielącą ją od zwierzątka, które jakby jeszcze bardziej się wyprostowało i zastrzygło uszami, po chwili znikając w pobliskich krzakach. Puchonka zdążyła jedynie zauważyć biały kuperek i już nie było jej przyjaciółki. Z lekkim uśmiechem ruszyła dalej, żeby już za pierwszym zakrętem natknąć się na stojącą pośrodku drogi dziewczynę. - Hej, coś się stało czy- Oh - westchnęła zaskoczona, skupiając wzrok na stworzeniu przed nimi. Czyli miała rację i było ich więcej. Wstrzymała oddech w obawie, że mogła wystraszyć je słowami, które może i nie były krzykiem, ale do szeptu też im trochę brakowało. Niespodziewanie pojawiło się kolejne, podchodząc bliżej swojej koleżanki. Zastanawiała się, czy to może być ta sama sarna, która niedawno od niej uciekła. - Czy one chcą nas wyzwać na pojedynek? - zaśmiała się pod nosem, nie popełniając już błędu z podniesieniem głosu. Naprawdę to wyglądało tak, jakby dwie istoty przed nimi chciały im rzucić nieme wyzwanie. Tylko jakie? Jeśli wyścig, to szanse dziewczyn były raczej marne. One miały po dwie nogi, podczas gdy ich rywalki po cztery kopyta. Zero sprawiedliwości.
Lekcje ONMS należały do tych, których Nancy po prostu nie mogła ominąć. Tym bardziej, że tym razem zajęcia odbywały się niemal pod jej domem! Zebrała się, jak zwykle, na ostatnią chwilę. Założyła na siebie mundurek, związała włosy w warkocz i ruszyła na miejsce zajęć. Na łące zebrała się już grupka uczniów, wśród których Williams dostrzegła znajomą sylwetkę Strauss, na widok której coś radośnie błysnęło w czekoladowych tęczówkach i natychmiast do niej podeszła. - Hej. - Przywitała się cicho, uśmiechając się delikatnie. Chciała ją przytulić, objąć, zrobić cokolwiek, byle tylko poczuć jej dotyk, ale nie wiedziała czy powinna. W zasadzie nie wiedziała nawet w jakiej są teraz relacji, po pamiętnej celtyckiej nocy. Podążyła spojrzeniem za jej wzrokiem i dostrzegła ją! Prześliczna sarenka stała kawałek dalej i patrząc uważnie w ich kierunku obgryzała jakieś drzewko, gotowa do ucieczki w każdym momencie. - Ojejku, jaka piękna! - Szepnęła i bez zastanowienia zaczęła stawiać w jej kierunku malutkie kroczki, powoli, by nie spłoszyć zwierzęcia. Nancy to proste stworzenie, widzi zwierze - musi je dotnąć. Tak to już działa...
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Na poprzednich zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami odwalił kawał dobrej – wybitnej roboty, szczególnie jak na swoje raczej nieco zlewcze podejście do przedmiotu i fakt, że zawsze wydawało mu się, że nie ma za bardzo ręki do zwierząt. Może to jakiś jego ukryty talent, czy coś? Bądź co bądź zdecydował się wybrać na kolejną lekcję, bo czemu w sumie nie. Zabrał nawet ze sobą model smoka, który ostatnio udało mu się znaleźć, ot tak, bez jakiegoś szczególnego powodu; miniaturowy rogogon węgierski przycupnął na jego ramieniu, machając od czasu do czasu skrzydełkami i wypuszczając maleńkie obłoczki dymu przez nozdrza. Wszedłszy na łączkę, na której miały się odbyć zajęcia, przesunął spojrzeniem po zebranych, by ostatecznie zatrzymać wzrok na Strauss i towarzyszącą jej Williams, które bardzo intensywnie się czemuś przyglądała. Zbliżył się do dziewczyn przystając obok nich. — Czemu się tak przyglądacie, hę? — zagaił je, choć można to było uznać za pytanie retoryczne, bo jak tylko spojrzał w tym samym kierunku już wiedział co zwróciło ich uwagę – sarna, czyli w sumie nic bardzo interesującego. Z zarośli parę metrów dalej wychynęła nawet jeszcze jedna i zaczęła kopytkować w stronę tej pierwszej. — O, patrzcie, tam jest druga.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Z niejakiego zamyślenia i zapatrzenia w sarnę wyrwał ją dopiero głos Nancy, która najwidoczniej również postanowiła pojawić się na zajęciach. Chyba ostatnio dosyć często na siebie wpadały w ich trakcie. Viol nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu na jej widok choć faktycznie w podobnej sytuacji... może nie specjalnie wiedziała jak się zachować i przywitać z Puchonką. Owszem może, gdyby były same to nieco inaczej by to wyglądało, ale w trakcie lekcji? Strauss zdecydowanie nie należała do typu, który jest w stanie przejawiać publicznie emocje. Chociaż może po prostu ogólnie miała z nimi jakiś problem. - Hej - przywitała się dosyć cicho, by jednak nie spłoszyć sarny, którą już po chwili Williams wytropiła wzrokiem i postanowiła podejść nieco bliżej. Wtedy też obok pojawił się jej ulubiony rudy Ślizgon (prawdopodobnie dlatego, że Will był jedynym rudym Ślizgonem) i również zwrócił uwagę na sarnę, która spokojnie ciamkała sobie trawę czy co to tam było. I nawet pojawiła się za chwilę druga sarenka. - Może w pobliżu jest jakieś stado... Nie spłoszcie ich - powiedziała przyciszonym głosem po czym szybkim ruchem różdżki rzuciła Silencio Vado także na znajdującą się przy niej dwójkę, by przypadkiem jakiś głośniejszy krok nie sprawił, że sarna się wystraszy i nie daj Merlinie padnie zaraz na zawał. Sama również powoli zaczęła się zbliżać do saren. Jeśli nie zjadł jej wiwern to chyba da radę się podkraść blisko do jednego bambiego. Z pewnością nie będzie to takie trudne.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Rudzielec postanowił w końcu opuścić dormitorium i rozchodzić zakwasy, których nabawił się niewiadomo od czego może za dużo biegał po szkole.Rzadne domowe sposoby nie przynosiły rezultatów,więc postanowił wybrać się na lekcję ONMS i rozciągnąć zakwaszone mięśnie.Zazwyczaj ktoś z rodzeństwa by mu doradził co zrobić w tej sytuacji.Narzucil Puchonśki mundurek i zawędrował aż na łakę,rozejrzał sie po niej ot tak.Wik lubił to cisza spokój ,jaka zazwyczaj tam panowała zmącił dzisiaj odgłos śmiechów, jaki dobiegał z pobliskiej łąki.Lekko utykając na nogę chłopak powoli doczłapał się na miejsce. Gdy stanął na skraju łąki pokręcił dłonią z niedowierzaniem. Jak widać niektorzy uczniowie już zaczęli coś działać chocażby zwierzątka. - No ładnie...dodał machając po drodze znanym puchonom. Przystanął na chwilę obok, jakiejś starszej uczennicy.@Liselotte Shaw Rozglądał się co za poczynia robi siostra.Nic (obojetnie kto weźmie)
Przyglądała się sarnie, jakby ta była jakimś magicznym stworzeniem, ale prawda była taka, że mimo wszystko te nie pojawiały się w okolicy tak często, jak można by podejrzewać. Nie chciała jej spłoszyć, a chwilę później okazało się, że jest ich więcej, o ile Victoria się nie myliła. Zamrugała nieco zdziwiona i drgnęła, gdy usłyszała, że ktoś się do niej odzywa, jakby ocknęła się dopiero w tym momencie z letargu, w którym niespodziewanie utknęła. Spojrzała kątem oka na Aleks, która właśnie nadeszła i uśmiechnęła się do niej, jednocześnie zakładając włosy za ucho. Nie bardzo chciała ruszać naprzód, bo wydawało jej się, że wtedy zwierzęta na pewno uciekną i tyle będzie z tego pięknego widoku, na jaki właśnie się natknęły. - Pojedynek? Raczej myślę, że chciałyby zostać uwiecznione na zdjęciu alb rysunku - powiedziała na to, przypatrując się im dalej, gdy kręciły się ostrożnie, poruszały swoimi śmiesznymi uszami i coś tam skubały w trawie. Wyglądały tak niewinnie i pięknie, że Brandon naprawdę nie wiedziała, co ma zrobić. W końcu nie mogły stać tutaj przez cały dzień, prawda? Z drugiej strony obserwowanie tych saren, tak po prostu, bez konieczności zajmowania się nimi, czy jakiegokolwiek innego działania, wydawało jej się całkiem przyjemne, a już na pewno nieinwazyjne. Obawiała się, że na zajęciach znowu będą musieli zajmować się jakimiś dzikami, a to aż tak bardzo jej się nie podobało. Odgarnęła włosy, które znowu na twarz i ramię nawiał jej wiosenny wietrzyk i lekko przekrzywiła głowę. - Ciekawe, czy jest ich tutaj więcej - rzuciła cicho.