Darren chrząknął niespokojnie pod nosem, rozglądając się po polanie. Nie dość, że coś czaiło się w lesie, to coś czaiło się jeszcze na samej łączce. Do tego wydawać by się mogło, że niektórzy te cosie bliżej widzieli, a Krukon nie - co wcale nie pomagało jego stanowi psychicznemu. Shaw, dla bezpieczeństwa, wyciągnął różdżkę i odsunął się nieco od ściany lasu, cały czas się w nią wpatrując i próbując - jeśli to w ogóle możliwe - nie wdepnąć na coś niewidzialnego. Nie czuł się zbyt pewnie z opieki nad magicznymi stworzeniami - tu przydałaby się Alise, chociaż ona najpewniej podejrzewałaby, że gdzieś w zaroślach kryje się młody smok i opowiadałaby dziesiąty raz, że jeśli kiedyś w Zakazanym Lesie trzymane były te skrzydlate jaszczury, to przecież zawsze mogły zostawić jakiejś jajo? Chłopak przeleciał w głowie przez całą kolekcję niebezpiecznych stworzeń, przypominając sobie wszystkie które znał - i które mogły być teoretycznie w lesie. Jednocześnie wsadził dłonie do kieszeni, chcąc ukryć ich lekkie drżenie. - Akromantula... może - mruczał pod nosem, wyliczając po kolei zwierzę oraz szansę na jego spotkanie - Bystroduch? Na ziemi? Nyeh, może. Chimera, oby nie. Na pewno nie. Wiwern? Może. Być może. Od jednej strzygi tyle zwierząt nie uciekłoby na polanę. Hmm. Nie w krzakach. Może zdenerwowali hipogryfa? Albo garboróg zszedł z gór? - burknął, spoglądając na górski masyw, ciągnący się w oddali, hen za Zakazanym Lasem. Ostatecznie podszedł - nadal powoli - do nauczyciela, kręcąc głową po drodze i starając się rozpoznać po uginającej się pod kopytami trawie, czy jakiś testral nie stoi mu na drodze. - Stawiałbym na akromantulę. Albo garboroga, jeśli czułbym że mam dziś wyjątkowego pecha.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądanie zwierzęcia, które gdzieś tam hałasowało w krzakach, ale nie kwapiło się do tego, by pokazać się chociażby przelotnie z pewnością nie było najłatwiejsze i jedynie rodziło frustrację. Niesamowitą, a sprawy z pewnością nie poprawiał fakt, że wciąż gdzieś obok kręciły się testrale, które co rusz wydawały jakiś hałas. To jedynie utrudniało jej zadanie i wprawiało ją w stan nerwowości, w której jej dłoń od razu wędrowała do różdżki, aby w razie potrzeby rzucić odpowiednie zaklęcie. - Raczej nie sądzę, by to był strzygieł lub wampir - prędzej się na wiwerna natkniemy, dopowiedziała jeszcze w myślach słysząc słowa Irene. Trudno było jej sobie wyobrazić, bo podobny stwór czaił się w zaroślach. Chociaż z drugiej strony wiwerna w Zakazanym również się nie spodziewała. - Raczej stawiałabym coś w rodzaju Taranda albo czegoś takiego. Wydaje mi się bardziej prawdopodobne - powiedziała po czym zerknęła jeszcze na Darrena, gdy tylko ten wspomniał o wiwernie. Oby to nie było to. Miała dosyć doświadczeń z tym gadem na obecną chwilę. - Może to być nawet dwurożec. Garboróg raczej mi nie pasuje do tych terenów... Chociaż zobaczymy zapewne niedługo co to jest - stwierdziła, zakładając ramiona na piersiach i zerkając jeszcze na jednego z przechodzących blisko testrali, by następnie znów spojrzeć na poruszający się na skraju lasu krzew. Ciekawe czy długo jeszcze tak będą sterczeć i patrzeć na roślinność targaną przez zwierza.
Powoli zaczął się niecierpliwić, gdy zwierzę przestało dawać oznaki swojej obecności. Warknął i podszedł bliżej lasu. Uniósł różdżkę z zamiarem rzucenia lumos, ale smród, który go niemalże zaatakował, na chwilę rozproszył jego uwagę. Dodatkowy jęk, przypominając ryk jelenia, upewnił go, z czym mieli do czynienia. Wrócił na środek polany i przywołał do siebie wszystkich uczniów. -Naszym nieproszonym gościem, jak odgadła panna Strauss, jest Tarand. Zrobił krótką przerwę, patrząc się po twarzach uczniów. -Dla tych którzy nie wiedzą, jest to stwór działający na zasadzie pułapki. Udając łatwą zdobycz oczekuje na ofiarę, by z zaskoczenia się na nią rzucić. Dla nas nie stanowi zagrożenia, więc weźcie kilka głębszych oddechów. Taranda można łatwo odstraszyć, wystarczy zrobić hałas i być pewnym siebie, a przynajmniej udawać, że się jest. Myślę, że nie muszę wam tłumaczyć co macie teraz zrobić, do dzieła. Złączył ręce za plecami, bardzo ciekawy reakcji uczniów.
Zasady:
1. Waszym celem jest przegonienie taranda. Możecie to zrobić za pomocą magii oraz przedmiotów, które zebraliście w poprzednim etapie.
2. Zgodnie z wynikiem strachu z pierwszego etapu okazujecie pewność siebie lub jej brak. -Osoby z rzutem 1,2 bez problemu radzą sobie ze strachem. -Osoby z rzutem 3,4,5 wykonują rzut kostką t6 na pokonanie swojego lęku: Kostka 1,3,5,6 -pokonujecie swój strach i okazujecie pewność siebie Kostka 2,4 - nie jesteście w stanie okazać pewności siebie, pozostaje wam narobienie hałasu -Osoby z wynikiem 6 i więcej wykonują rzut kostką t6 na otrząśniecie się ze strachu: Kostka parzysta - jesteście w stanie zdobyć się na robienie hałasu Kostka nieparzysta - wciąż nie możecie zdobyć się na wykonanie jakiejkolwiek czynności
3. Ponownie pozostawiam wam wybór tego, jak wykonacie zadanie. Pamiętajcie o obecności testrali, które swoimi działaniami możecie wystraszyć.
4. Nie można się już spóźniać, ale osoby, które przyszły na lekcje, a nie wykonały pierwszego etapu, mogą wziąć udział w drugim.
5. Termin odpisów to 24.05.2020, godzina 19.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
Zgadzał się z tym, co powiedział Cortez. Przynajmniej częściowo - bowiem sam nigdy by nie pomyślał o "pozbyciu się całego tałatajstwa". Jednak ogień mógłby się roznieść i wywołać na prawdę spore zamieszanie, więc choć dawał światło - tak samo światło faktycznie było znacznie lepszą opcją. Dlatego też skinieniem głowy zaaprobował pomysł. -Jeszcze nie - Odpowiedział mu a propos patronusa. I tylko tego. Jedno zdanie. Dwa słowa. Tak zwyczajowo wyglądał z nim kontakt. Dwa zdania na 50 zdaniowy monolog. Na szczęście nie musiał mówić, bo pojawili się Kath i Will (obecność Solberga i biegającej za nim czerwonej zdecydowanie go nie obeszła) i to oni przejęli pałeczkę. On słuchał i co jakiś czas kiwał głową dla potwierdzenia. Podszedł do niego testral, któremu wcześniej dał jabłko i szturchnął go w plecy, to też zrobił jeden krok do przodu i zerknął na niego z zaskoczeniem, po czym pogłaskał zwierzę po pysku. Toś się kolego przyczepił. Może to między innymi obecność tego cudu sprawiało, że gdy profesor określił, że w lesie jest Taranda - nawet go to nie ruszyło? Zresztą, jak sam powiedział. Te zwierzęta boją się hałasu, a taka ilość uczniów w jednym miejscu naturalnie powodowała dużą ilość wydobywających się na raz dźwięków. -Ja się nie zamierzam drzeć... - Mruknął nie tracąc pewności siebie nawet na chwilę - Ale proponuję zaklęcie zwiększające natężenie dźwięków. Tyle osób na raz, sam bym zwiał - Wzruszył ramionami zerkając po twarzach reszty ślizgonów. Sam nie był aż tak biegły w zaklęciach, żeby czuć się na siłach i to robić.
Oczywiście zamiast robić to, co do niej należy łaziła za Maxem wraz z nim zastanawiając się nad odstraszaniem zwierząt oraz nad tym czy poważnie im coś grozi. Jakoś tak wyszło (dop. autorki według postów wszystkich innych co się wydarzyło to ja nie wiem O.O), że ostatecznie zarówno ona jak i Max stali w pobliżu kilku ślizgonów. Nie ona miała zastanawiać się na zaklęciami, to też nie przeszkadzał im w burzy mózgów (choć uważała, że zaklęcia związane ze światłem to genialny pomysł) jedynie zerkała sobie na twarz najpierw ślizgona, którego nie znała, potem Maxa, drugiego obcego ślizgona... Oczywiście ignorując obecność Kath w tamtym miejscu i gdy tylko ta mówiła, tak Tori zerknęła sobie na @William S. Fitzgerald uśmiechając się do niego delikatnie, przypadkiem przywołując jedno ze wspomnień z Celtyckiej nocy i puszczając mu w związku z tym oczko. Takie rzeczy przy mężu, a co! -Małż, możesz wysłać zawsze Andrzeja do akcji - Stwierdziła zerkając na niego i uśmiechając się, to tak a propos ognia. Poważnie czy nie, ciężko było jej się skupić gdy czuła, że jednak mimo wszystko ręce jej drżą. ALE na szczęście gdy tylko okazało się co na się na nich gapi, tak natychmiast jej przeszło. Poważnie? To tylko Taranda? Tyle strachu o nic... -Ewentualnie jakby ogarnąć coś metalowego i zrobić hałas i... - Tu stanęła z jednej prostej przyczyny. Dlaczego ona pracuje nie ze swoim domem?! Może dlatego, że nie za bardzo dogadywała się z gryfonami, a tutaj stał jej wspaniały Małż. Nie ma jakiegoś domu multikulti? Ona by się tam świetnie nadawała...
Krukonka za żadne skarby świata nie uwierzyłaby od tak na słowo innemu uczniowi, że ich nieproszonym gościem jest wcale nie bojący się światła, a jedynie spokojnie oczekujący, na odrobinę zainteresowania jeleniopodobny, paskudny tarand. Uniosła brew, gdy nauczyciel potwierdził przypuszczenia Violetty, a spomiędzy jej ust uleciało ciche parsknięcie bo chociaż nie powinna to liczyła w duchu na to, że będzie mylić się co do światłości umysłu Strauss. Postanowiła nie wdawać się jednak w zbędne dyskusje, na to miał przyjść jeszcze czas. Swoje spojrzenie wbiła jednak w nieznajomego jej chłopaka, wspominającego wcześniej coś o akromantuli. Odważnie do niego podeszła, zgarniając po drodze z łąki dwa nierówne kamienie, którymi zaczęła o siebie obijać wydając charakterystyczny łoskot. Dziewczyna znalazła się w grupie śmiałków, którzy jako pierwsi zdecydowali się na zrobienie odrobiny hałasu. Ona zdecydowała się na prymitywną wersję, strach zaczął odchodzić w niepamięć wpuszczając na swoje miejsce dozę zirytowania, które miało zelżeć zaraz po tym jak kopnęła w kierunku @Darren Shaw inny kamień, który zawadzał do niego drogę. - Akromantule na ogół wydają z siebie dźwięki przypominające szczękanie, a tu mieliśmy do czynienia z ciszą. - Wypomniała mu to trochę zbyt poważnym tonem, brak uśmiechu na ustach również nie zachęcał do bliższego zapoznawania się z nią ale ona sama uznała, że może również nie czuł się w towarzystwie zebranych jak ktoś brylujący, w samym centrum uwagi. Nie zauważyła przy jego boku nikogo, więc sama zajęła to miejsce sprawdzając dyskretnie, czy też się bał. - Irène Ouvrard. A tobie jak na imię? - Gdy obijała o siebie kamienie zauważyła, że trawa nie tak daleko ich dwójki zaczęła się odginać co wzbudziło w niej niepokój, ale uparcie zacisnęła usta w wąską linię z jeszcze większym zdeterminowaniem stukając. Stukała, stukała aż strzeliła się porządnie kamieniem w palec, a wtedy po prostu upuściła jeden z nich na trawę z głośnym sykiem, najpierw machając dłonią, a później łapiąc za jego zbolałą, zaczerwienioną część.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie bardzo przejmowała się zdaniem innych, którzy znajdowali się w pobliżu. Intuicja jej podpowiadała, że jest to raczej tarand. Może były to jakieś wyostrzone na niebezpieczeństwo zmysły lub coś podobnego, które odzywały się, gdy tylko w pobliżu znajdowały się niebezpieczne magiczne stworzenia. W każdym razie ku jej lekkiemu zaskoczeniu okazało się, że miała rację. Faktycznie był to tarand. No i zagadka wyjaśniona. Teraz wystarczyło jedynie jakoś przegonić jeleniowatego. Dłoń, która już dawno natrafiła na różdżkę, wykonała nią nagły ruch, gdy Strauss postanowiła niewerbalnie rzucić Lupus Palus, wyczarowując hologram ogromnego wilka. Miała tylko nadzieję, że to wszystko zadziała zgodnie z jej planem. Wyczarowany chowaniec Krukonki ruszył w kierunku zarośli, w których skrywał się tarand z zadaniem narobienia jak największego hałasu i przegonienia nieproszonego przybysza. Lub też po prostu zwrócenia na siebie uwagi i odciągnięcia go od polany, na której znajdowali się uczniowie. Teraz zostało jej jedynie wierzyć, że wybrane przez nią zaklęcie było tym odpowiednim, które przyniesie zamierzony efekt i sprawi, że tarand pobiegnie w dalej w gęstwinę drzew i krzewów.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Pomysły padały świetne i byłby zadowolony z ich dotychczasowej pracy w grupie, gdyby nie to, że przyszło im się mierzyć z niby padliną. Podniecił się na samą myśl o walce z jakimś niebezpiecznym zwierzęciem. A przyszło im się mierzyć z czymś, co położyłby jednym czarnomagiczne zaklęciem... Jakież rozczarowanie. No ale cóż to Hogwart. Bezpieczeństwo przede wszystkim. - No to chyba zmiana planu. Rzucajcie co popadnie, byle było głośne, jak dla mnie możecie mu urządzić tutaj koncert Fatalnych Jędz. Byleby zadziałało. Ja to niby truchło zlokalizuje. - rzucił trochę wkurzony po czym wyciągnął różdżkę i usiadł po turecku na ziemi. Zamknął oczy i pochylając się trochę do przodu, wyrzucił przed siebie zaklęcie wskazując końcem różdżki miejsce gdzie ostatnio profesor chciał podejść. Jednakże aż coś go cofnęło. Jemu to miało nie grozić, bo i tego zmysłu miał być pozbawiony. - Aviatores! - wypowiedział głośno zaklęcie i z różdżki wystrzelił hologram feniksa. To nie dlatego że chciał czymś zaszpanować, ten ptak będzie bardzo dobrze widoczny nawet w głębszej części lasu, stąd z polany. A to na tym mu zależało. Uderzył dwa razy mocno skrzydłami by polecieć wyżej, po czym zapikował w dół między drzewa mknąc jak najszybciej przed siebie i szukając ich dzisiejszego tematu zajęć. Wiedział bowiem, że dość mocno ogranicza go czas pod tą postacią. Nie wiedział bowiem, że zaklęcie udało mu się rzucić na tyle mocne, że mógłby się jeszcze nacieszyć lotem nad lasem. Nie w głowie mu jednak były teraz przyjemności. Jak powiedział, latał więc wśród drzew z zamiarem zlokalizowania rogatego.
//Z jakim skutkiem w danej turze pozostawiam prowadzącej lekcję. Kostka:6 więc zaklęcie się utrzyma przez trzy tury. Jeśli się uda zlokalizować Taranda, to Cortez wskaże ręką dokładną stronę gdzie jest i zacznie go atakować jeszcze pod postacią hologramu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dużo się nie pomylili. Może ogień nie był najlepszym rozwiązaniem, ale światło już tak. Był tylko jeden problem, Max nie miał jeszcze swojej różdżki. -No chyba Ci bazyliszek mózg spetryfikował jeżeli sądzisz, ze narażę Andrzeja. - Zażartował w stronę Tori. Smoczek na pewno nie dałby sobie rady z czymś tak niebezpiecznym. W końcu był on bardziej maskotką niż realnym zagrożeniem. -Może zna ktoś wyjątkowo krzykliwy utwór Fatalnych Jędz i skorzysta z Cantus Musica? - Nie mieli przy sobie nic metalowego, ale metalowe krzyki wokalisty mogły skutecznie zrobić potrzebny im hałas. -Twój pomysł też brzmi jak coś, co może zadziałać. - Powiedział do Ntandy, który zaproponował wzmocnienie głosów. Opcji kilka było. Zawsze istniała możliwość rzucenia prostego Accio i przywołania kilku głośnych, metalowych przedmiotów do brzękania.
Zdecydowanie szkolne lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami ją przerastały. Biegające wokół testrale już wystarczyły do tego, by doprowadzić biedną Puchonkę do stanów lękowych przez to, że wokół niej chodziło coś czego nie widziała i nie wiedziała jakie to coś ma zamiary... Wyczuwała doskonale obecność koni, a w dodatku w krzakach niedaleko czaiło się jeszcze coś, co według słów Swanna było na tyle niebezpieczne, że wygoniło z lasu inne zwierzęta. Sama nazwa tarand nie mówiła jej w tej chwili zbyt wiele. Możliwe, że to przez chwilowy stan paraliżującego strachu, w którym się znajdowała albo po prostu nie doczytała odpowiedniego rozdziału w podręczniku poświęconego właśnie tym stworzeniom. W każdym razie na samo wspomnienie stwora czuła jak przechodzi ją jeszcze bardziej przeraźliwy dreszcz, który sprawił, że jej mięśnie spięły się w niemym proteście, nie pozwalając jej się ruszyć. Nawet nie potrafiła oddalić się od zarośli, w których grasował tarand. Po prostu tkwiła wciąż w jednym punkcie, a jej umysł zdawał się zablokować i nie być w stanie przetworzyć żadnych nowych informacji ani bodźców. W tej chwili jedynym co dla niej istniało był strach przed niewidocznym dla niej zagrożeniem.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Sposób, w jaki zapowiedziała się nieznajoma Krukonka był dość niecodzienny - najpierw kopnięcie kamienia w kierunku stóp Shawa, a następnie wytłumaczenie, że wielkie pająki miały zwyczaj klekotać, nie szeleścić. W połączeniu z wytłumaczeniem profesora Darrenowi pozostało jedynie wyimaginowane wzruszenie ramionami - szczególnie, że wolał nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, zarówno ze względu na taranda, jak i testrale. - Wiesz, nigdy nie rozmawiałem z akromantulą - powiedział do niej równie zimnym tonem, choć nienaznaczonym ani trochę wrogością czy innymi negatywnymi emocjami. Po prostu nieco się denerwował - jeśli "nieco" to odpowiednie słowo - będąc otoczonym z obu stron przez niewidoczne lub ukryte schowane. Nawet, jeśli nauczyciel zapewniał ich że testrale były nieszkodliwe, to ciężko mu było zaufać czemuś, czego nie widział. - Darren Shaw - przedstawił się, ściskając nieco mocniej różdżkę i zerkając na dziewczynę, która poczęła stukać zawzięcie parą kamieni. Robienie hałasu było zapewne całkiem niezłym pomysłem - w końcu jakie stworzenie wydawałoby głośne dźwięki w okolicy tak niebezpiecznej, jeśli nie byłoby pewne tego, że da sobie radę z potencjalnym napastnikiem, odstraszając więc taranda, który polegał bardziej na fortelach niż walce oko w oko. Wszystko byłoby w porządku - przynajmniej do chwili, w której palec Krukonki znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, co skończyło się stłuczeniem go i głośnym sykiem. No, tak na pewno nie wygląda pewna siebie osoba. Shaw naprawdę nie miał ochoty na tej lekcji robić czegokolwiek wykraczającego poza minimum, szczególnie że zauważył że inni zajęli się już bardziej aktywnym przeganianiem zwierzęcia. Całkiem nieźle im to szło, wolał więc się więc nie wtrącać - jednak jeśli spłoszony tarand zdecyduje się zrobić coś głupiego, to sycząca z bólu Irène wyglądała na pewno mniej groźnie od choćby Violi z jej wilkiem. A obok stał Darren - i bardzo mu się to nie podobało. Krukon zrobił pół kroku do przodu, jednocześnie klaszcząc lewą ręką w grzbiet prawej dłoni, w której trzymał różdżkę. Miał nadzieję, że tyle wystarczy by odegnać zwierza z tej okolicy - jednak jeśli nadzieje jego okażą się płonne, gotowy był do rzucenia Firehutchcath, które miał nadzieję że będzie wystarczające, by unieruchomić stworzenie - lub przynajmniej zachęcić do odwrotu.
Kostki: 5 (I etap) i teraz 6, czyli pokonuję strach
Trzymała w zaciśniętej dłoni zioła, które zerwała, ale nawet nie wiedziała, co to dokładnie jest. Znała się na nich tyle, co na runach, czyli w ogóle. Chociaż nie, już lepiej szło jej z zielarstwem, niż z runami, ale różnica bardzo duża nie była. W każdym razie uznała, że lepiej mieć cokolwiek, żeby przypadkiem nie usłyszeć, że się obijała i olała zadanie. Ręce zaczęły trząść się jeszcze bardziej, kiedy usłyszała o tarandzie. No świetnie, tak to na pewno uda jej się odstraszyć tę bestię. Odsunęła się od lasu, nawet za bardzo nie zdając sobie z tego sprawy i wzięła kilka głębokich oddechów na uspokojenie się. Musiała pokonać strach, przez który zaczynała dygotać jak trawa na wietrze, to było konieczne. Odliczyła w myślach od 10 do 0, wypuściła powietrze z ust i... spojrzała na trzymane w ręku rośliny. One chyba nie narobi wystarczająco hałasu, ba, w ogóle go nie zrobią i nie pomogą w odgonieniu taranda. Umocowała zioła za paskiem spodni i rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś bardziej skutecznego. Zamiast tego jej wzrok przykuła znajoma sylwetka, tkwiąca bez ruchu przy krzakach. - Yuuko? Wszystko dobrze? - zapytała, podchodząc powoli, żeby przypadkiem jej nie wystraszyć. Doskonale rozumiała, jak obecność zwierzęcia mogła na nią działać, ale mimo wszystko takie stanie tuż przy granicy z lasem nie wydawało się być najlepszym posunięciem. Najwidoczniej musiała być aż tak sparaliżowana strachem, że nie mogła się ruszyć. - Chodź, weźmiemy jakieś kamienie, będziemy krzyczeć, nie wiem, może znajdziemy zaklęcie, które zrobi hałas albo coś jeszcze innego - powiedziała, delikatnie odciągając ją w tył. - Pamiętaj, nie możesz pokazać, że się boisz - przypomniała jeszcze, chociaż nie była w stanie stwierdzić, czy słowa docierają do Puchonki. Ona sama też poczuła się jakoś... gorzej. Jakby obok nich, prawie na wyciągnięcie ręki coś stało. Nie mogła wiedzieć, że to testral, więc jedynie poczuła niepokój, który zresztą zrzuciła na karb znajdującego się gdzieś w ciemnościach taranda. Przełknęła ślinę. Nie, musi pamiętać o pewności siebie. Objęła Yuuko ramieniem i bardziej stanowczym niż wcześniej ruchem poprowadziła ją na środek polany, żeby przynajmniej nie stała przy samych zaroślach. Głośna rozmowa nie wydawała się być wystarczająca do odstraszenia stwora, z drugiej jednak strony trochę ich na polanie było, więc może nie jest to też taki najgorszy pomysł.
Kostki: Wcześniej było 3, teraz 6 - pokonuje strach
Kazali zbierać kamienie to zbierała kamienie, chociaż nie widziała w tym żadnego sensu. Co jakiś czas rozglądała się kontrolnie dookoła, aby zorientować się w sytuacji. Czuła lekki niepokój, związany z całym tym zamieszaniem, ale nie na tyle by przyćmiło jej zdrowy rozsądek. W końcu w lesie nie mogło się chować nic bardzo groźnego, w przeciwnym wypadku profesor już dawno zarządziłby odwrót, albo w ogóle ich tutaj nie zabierał. Z pewnością miał wszystko pod kontrolą. Okazało się, że zwierzęciem, które zaburzyło przebieg zajęć był prawdopodobnie tarand! Stworzenie, które skategoryzowane przez ministerstwo jako groźne, mogło wzbudzać w uczniach strach, ale Williams zdecydowanie mocniej odczuwała ciekawość. Jeszcze nie miała okazji spotkać tego magicznego jelenia i bardzo chętnie by to zmieniła. Zamiast przeganiać zwierzę najchętniej podeszłaby bliżej, ale zdawała sobie sprawę, że nie byłoby to najrozsądniejsze wyjście. Tak samo zresztą ja rzucanie kamieniami, chyba Ajaxa coś przetrąciło, jeżeli myślał, że Nancy uniesie swoją Puchońską rękę i rzuci kamieniem w kierunku jakiegokolwiek żywego stworzenia. Zdecydowanie bardziej humanitarne i skuteczne były rzucane przez niektórych uczniów zaklęcia, ale sama Williams nie była zbyt dobra w tej dziedzinie i nie bardzo potrafiła zdecydować, który czar byłby teraz przydatny. Ostatecznie przyłączyła się do przeganiania zwierzęcia poprzez tupanie, klaskanie i jakieś niemrawe okrzyki. Nie wiedziała czy zadziała to na taranda, ale okoliczne testrale z pewnością zaczęły się oddalać od tej hałaśliwej zgrai, wydając z siebie jakieś dziwne, oburzone dźwięki.
Irène Ouvrard
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175
C. szczególne : krótko ścięte włosy, francuski akcent, runa Algiz na śródstopiu (spód)
Ból był najlepszym sposobem na odwrócenie uwagi jeśli było się zbyt zdenerwowanym, do podejmowania racjonalnych działań więc Irène mimo skrzywienia na twarzy, a nawet przytknięcia obolałego palca bliżej ust dziękowała w duchu za to, że ten zbieg okoliczności próbował dość skutecznie, otrzeźwić jej otępiały umysł. Nie bez powodu mówiło się, żeby w snach w trakcie najgorszego koszmaru uszczypnąć się, żeby otworzyć oczy i się z niego wyrwać. Kolega nie należał do zbytnio rozgadanych ale nie miała mu tego za złe, w końcu byli tu po to żeby się uczyć, a nie plotkować na przykład o tym dlaczego jego różdżka wydawała się być odrobinę zakrzywiona. - Ty też liczyłeś na to, że będziemy robić coś bardziej widowiskowego, niż straszenie? - Szepnęła w jego kierunku, chcąc wyjąć z kieszeni różdżkę tak jak pozostali, ale powstrzymała się w ostatnim momencie cofając swoją dłoń. Różdżek było już wystarczająco, dokładanie dodatkowej nie zmieniłoby wiele zważywszy na to, że jeden z przedstawicieli Slytherinu zdawał się mieć wszystko pod kontrolą. Zdziwiło ją to, że mimo różnorodności charakterów potrafili współpracować ze sobą jaka gdyby robili to nie raz, znali się na wylot i chyba tylko, w mniemaniu Irène wszyscy obecni na zajęciach Krukoni w obliczu takiego zorganizowania mogli ze skrzekiem podwinąć swoje ogony, nie dając żadnego popisu. Bystrość przemawiała przez Violettę, ale co dawała ta wiedza bez skutecznej żwawej, wartkiej akcji? Dziewczyna przyłączyła się do klaskania nie chcąc drugi raz ryzykować z kamieniami, w międzyczasie spojrzeniem odprowadzając @Aleksandra Krawczyk i @Yuuko Kanoe skutecznie wyratowaną z opresji. To miłe, że mieli w gronie kogoś troszczącego się o innych. - Hogwarts, Hogwarts, Hoggy Warty Hogwarts. Teach us something please... - Cicho zanuciła, gdy spojrzenie prześlizgiwało się po wyczarowanym ptaku wlatującym w gęstwiny drzew. Wybór piosenki nie był przypadkowy, bo to właśnie tę, z tego co udało się jej już wychwycić odkąd zjawiła się w Hogwarcie śpiewano na rozpoczęciu, dla klas pierwszych. To było o wiele lepsze, od bezmyślnego krzyku w stronę uparcie czekającego na nich, śmierdzącego padliną tyranta.
Katherine nie była przestraszona, praktycznie sama lekcja wydawała się dziwna, bo miała wrażenie, że będą pracować z Testralami, a nie straszyć jakieś dziwne stworzenie w lesie. Nie wiedziała, że one w ogóle występują w tych lasach i to jeszcze w Hogsmeade, gdzie tak często po prostu bezstresowo przebywała. Sądziła, że jeśli nie wejdą do lasu to sobie odejdzie, ale profesor miał względem nich zupełnie inne plany. Zobaczyła jak Aleksander wyczarowuje hologram feniksa, a więc pokiwała z uznaniem głową. -Nieźle Cortez, świetna pokazówka- powiedziała pewnym siebie tonem po czym przyłożyła różdżkę do swojego gardłą wymawiając jedno proste i bardzo banalne zaklęcie. Miała śliczny głos, mimo iż rzadko go ćwiczyła pod względem śpiewu. -Sonorus- rzuciła zaklęcie i dzięki temu jej głos mógł być teraz o wiele bardziej doniosły. Podchwytując rytm jednej z nieznanych jej Krukonem, podczas gdy ona cicho i niepewnie, tu Katherine z całą petardą wykorzystując maksymalnie przeponę zaśpiewała dalszą część hymnu. -Whether we be old and bald Or young with scabby knees, Our heads could do with filling With some interesting stuff .... - może ciąg dalszy poprowadzi ktoś dalej inny i pomoże im wspólnie śpiewać, by przegonić dziwną istotę, a panowie dołączą do klaskania. Na chwilę obecną jej głos rozbrzmiewał czysto na calutkiej polanie, była ewidentnie w centrum uwagi.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
KOSTKA 6 pokonuje strach i mam pewność siebie POPRZEDNIA KOSTKIA 4
Wik wcale nie czuł się zaszczycona obecnością tych zwierzat mimo iż był pewny że ta tak właśnie myśli. Cóż,nigdy się to nie zmieni.Może jednak nie będą chciały zrobić sobie dziś ze mnie kolacji. Oby się udało tym razem przepłoszyć Puchon rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu kamieni stukając w nie by jakoś odstraszyć dane zwierze. Czy to pomogło w jakiś sposób?Po czym Wik zastanawiała się czy zaraz, któryś z nich nie rzuci się na mnie. Rudzielec cofnął się o krok do tyłu. Była odważny ale jak miałbym się bronić przed niewidzialnym wrogiem to było nie fair.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Będzie dobrze, niczego się nie boję - 5, Klątwa zaklęć - 4, Plaudor udane
Ah, testrale. Gdyby nie to, że nadal miała świadomość tego, że przebywały w pobliżu i nijak nie miały zamiaru wracać w las, zapewne po prostu zaklęciem zmieniłaby zebrane kamulce w metalowe talerze i zaczęłaby nimi łomotać o siebie. Rozwiązanie jaskiniowe, ale zapewne byłoby skuteczne. - Invento! - wycelowała różdżką w przyuważoną wcześniej, drewnianą deskę, znajdującą się tuż pod ścianą lasu, do której za bardzo obawiała się zbliżyć, zaklęciem zamieniając ją w jak największy, drewniany głośnik. - Plaudor. - wyszeptała do siebie, utrzymując różdżkę we wcześniejszej pozycji, a skutek zaklęcia stał się silnie słyszalny na dużą część polany, zatem w lesie też powinien narobić zamieszania. Dźwięki gorączkowo bitych braw powinny jednocześnie narobić dużego hałasu, jak i wrażenia, że tarand miał przed sobą porażający tłum ludzi.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Okazało się, że tajemniczym stworem czającym się w ciemnościach lasu jest… tarand, więc ze swoją małą burzą mózgów poszli w zupełnie niewłaściwym kierunku, bo do przegonienia tej niby-padliny – wedle słów Swanna – wystarczyło jedynie wznieść mały raban i nie tracić pewności siebie, gdyby przypadkiem zdarzyło się stanąć oko w oko z tym smrodliwym jegomościem. Dziwne w sumie, że mięsożerny jeleń jeszcze nie zdecydował się zrejterować przy takiej liczbie osób, w końcu raczej trudno powiedzieć, żeby panowała tu cisza. Może był bardzo wygłodniały i wizja łatwego kąska w postaci sarny czy testrala pozostawała nadal bardziej kusząca? Gdzieś w międzyczasie oczywiście wychwycił uśmiech posłany mu przez @Vittoria Sorrento, na który odpowiedział jej uniesieniem kącika ust i puszczonym oczkiem, doskonale pamiętając to co miało miejsce podczas obchodów Celtyckiej Nocy. Obecni na łące w mniej lub bardziej widowiskowy sposób zaczęli robić coraz więcej hałasu; tu ktoś tupał i klaskał, tam krzyczał, nawet znalazły się osoby, które zaczęły śpiewać ten durny hymn Hogwartu. Tyle się już działo, że szczerze powiedziawszy najchętniej stanąłby nieco z boku i obserwował te popisy, bo byłby się w stanie założyć, że z perspektywy kogoś kto nie wiedziałby co usiłują tu osiągnąć, musiało to wyglądać wprost komicznie. Ale, żeby nie było, że kompletnie nic nie robił… — Lupus palus — wymruczał, decydując się pójść w ślady Viol i również przywołać wilczego chowańca – bo co dwa wilki to nie jeden, wiadomo – puszczając go następnie w las, żeby narobił tam hałasu albo chociaż skupił na sobie uwagę taranda. Jeden Merlin wie czy cokolwiek to tak naprawdę da, ale przynajmniej nie stał całkowicie bezczynnie, nie?
Kostka: 2 – nie odczuwa strachu Kuferek: 17 z zaklęć i OPCM + 8 z ONMS (7 + 1 za model smoka, który ma przy sobie)
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kostka:2 Strach: 5 → 4, przyzwyczajam się do obecności testrala
Nie otrzymał odpowiedzi, zignorowany. No cóż. Sam mógł się pozachwycać testralem, który najwidoczniej polubił go do tego stopnia, iż chodził za nim, jakoby uznając Felinusa za kogoś wartego jego uwagi. Może naprawdę smutek, strach i pogranicze załamania nerwowego powodowały, iż stworzenie te zaintrygowało się studentem? Któż to wie. Kto to widział, kto to słyszał, wszak nie było im dane, aby w pełni się zapoznać. A przynajmniej nie teraz, kiedy to pozostali zaczęli robić hałas, a źrebię - kto to wie, być może uciekło już w nieznane. Obserwował patronusa, jakim był feniks. Nietypowy. Majestatyczny. On natomiast nie potrafił wykrzesać z siebie jakiegokolwiek dobrego wspomnienia - a przynajmniej do tego stopnia, by móc użyć tego zaklęcia. Niemniej jednak, Felinus nie czuł się na siłach, by dowodzić całą akcją i wykazać własną inicjatywę. Nie czuł się na siłach również, aby odpowiednio wydawać jakiekolwiek dźwięki. Nie zmienia to jednego, oczywistego faktu - zwykła Bombarda, ze względu na wywoływanie hałasu, powinna dać radę. Musiał mieć jednak spore szczęście, by nie spowodować pogorszenia sytuacji, tudzież stał gdzieś w odosobnieniu, patrząc na osoby śpiewające hymn, na osoby, które korzystały z zaklęć - na współpracę, której nie było mu dane się podjąć. W międzyczasie wertował kolejne zakamarki umysłu, w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia. Nie był ani przydatny, ani potrzebny.
Obserwował poczynania uczniów z lekkim uśmiechem na twarzy. Jeżeli coś dobrze potrafili, to robić hałas. Biednemu tarandowi nie pozostało nic innego niż zabrać swoje śmierdzące cielsko w głąb lasu. Hologramom udało się odnaleźć zwierzę, jednak na nic się to zdało, bo widok feniksa jeszcze bardziej wystraszył taranda. Ryknął i pobiegł w ciemności, pozostawiając za sobą połamane gałązki oraz ślady kopyt. Dobry myśliwy mógłby go odnaleźć, gdyby tylko chciał. Jako że zadania została wykonane, Swann nakazał grupie zaprzestać działań. Wykrzywił usta w grymasie przypominając uśmiech i dwa razy klasnął. -Dobra robota. Jako, że nie zdążę już omówić zwierzęcia dla którego się tutaj zebraliśmy to przełożymy to na następny raz. Możecie się rozejść, tylko dla własnego bezpieczeństwa nie wchodźcie do lasu. Życzę dobrej nocy. Nie czekając na odpowiedź odwrócił się i ruszył do Hogwartu. Musiał odwiedzić dyrektora i poinformować o zaistniałej sytuacji. Tego typu zwierzęta nie powinny grasować tak blisko szkoły. Lepiej oszczędzić sobie pisania listów z kondolencjami do rodziców.
Z/t dla wszystkich. Jak ktoś chce ruszyć za tarandem to poproście MG o ingerencję.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych rozwiązań. Jak przykładowo Orlka na miotle - nikt pewnie nie posądzał jej o to, że będzie w stanie zrobić kółko w powietrzu, a już na pewno nie o to, że zostanie rezerwowym obrońcą w krukońskiej drużynie quidditcha. A jednak kiedy sowa przyniosła list ze spisem podręczników i informacjami o nadchodzącym roku szkolnym, a pośród nich znalazł się dopisek o naborze do kruczych psychofanów mioteł, uznała, że nie ma rzeczy niemożliwych. I postanowiła się zgłosić. Wytargała z szopy starą miotłę Nancy i latała na niej przez ostatni tydzień po ogrodzie, upewniając się, że nie zaora tyłkiem murawy na boisku podczas pierwszego meczu, kiedy tylko będzie danej jej wsiąść na miotłę i odbić się od ziemi. Nie szło jej t-r-a-g-i-c-z-n-i-e. Poza tym kolejna Williams w szkolnej drużynie zwiększała szanse na rodzinne świętowanie po wygranej pucharu Qudditcha do pięćdziesięciu procent. No i bez względu na to, jak bardzo Orka kibicowała swojej siostrze – puchońskiej kapitan, to całkiem ekscytująca była myśl, że mogłyby się zetrzeć ze sobą w obecności kafla. Nawet jeśli wiedziała, że dostałaby niezły wpierdol. A jako, że trzeba się integrować i inne takie, postanowiła zwrócić się do Darrena. Zważywszy na samotnie spędzane wakacje, poświęcone temu by dawać korki mugolskim dzieciakom i zarobić trochę grosza na nową gitarę, nieco już padało jej na mózg. Ile można w końcu gadać tylko z młodszym rodzeństwem i chować się przed ultra-upierdliwą-na-pewno-przyszłą-ślizgonką-siostrą, która darła ryło za każdym razem kiedy Orla robiła cokolwiek innego niż układanie z nią klocków. Perspektywa wyrwania się i spotkania się z kimś ze szkoły sprawiła, że nawet latanie na miotle po parku wydawało się rozrywką na miarę basowej solówki na jednej z rockowych scen w Minneapolis w otoczeniu tysięcy fanów, którzy krzyczą Twoje imię, a pot płynie Ci strumieniami z czoła, kiedy to szarpiesz stru… Hmm, o czym ja tu? Jak zwykle rozmarzyła się za bardzo, siedząc aktualnie na trawie w parku w Hogsmeade i automatycznie wyskubując trawę. Południe się zbliżało, więc lada chwila pojawić miał się Darren – który, jak miała nadzieję, zdradzi jej tajniki robienia tego „czegoś” na miotle, co sprawiało, że się nagle odbija tą dużą piłkę i wszyscy wiwatują, a później stawiają Ci kremowe piwo. Nie mogło to chyba być aż tak trudne? - O, hej pacanie! – Krzyknęła Orla, kiedy tylko zobaczyła znajomą sylwetkę na horyzoncie. Pomachała tak gwałtownie, że prawie skręciła sobie nadgarstek. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż zwykle, podniosła się z ziemi, otrzepała tyłek i podbiegła do krukona, by wylewnie go uściskać. – Jak było w Luizjanie? Przyniosłeś ze sobą ochraniacze? Stęskniłam się! No i dzięki, że zgodziłeś się przywlec swoją dupkę tutaj.
Darren nie mógł powiedzieć, że koniec wakacji nie przyniósł mu żadnych rewelacji. Po powrocie z Luizjany czekał na niego list ze szkoły oznajmiający że został nowym prefektem Krukonów. Cóż. Napisała do niego także Orla - najwidoczniej zapisała się do quidditchowej drużyny Ravenclawu i potrzebowała nieco treningu. Shaw nie miał nic przeciwko - wręcz przeciwnie, przydałoby mu się rozruszać nieco jego zastałe przez urlop kości. Do tego ta cała sprawa z Zagumovem i jego tajnym śledztwem poza godzinami pracy. Nigdzie jeszcze nie ruszyli - ba, nawet nie zaczęli - ale szef Biura Bezpieczeństwa najwyraźniej miał jakieś plany co do rozwikłania tajemnicy śmierci poprzedniego Ministra Magii i potrzebował w tym pomocy Darrena... jakakolwiek by ona nie była. A poza tym stała się jeszcze jedna rzecz, najtragiczniejsza i najgorsza ze wszystkich, spędzająca sen z powiek Krukona. Mianowicie Klaudiusz - jego pufek - złapał w Luizjanie jakieś tamtejsze bagienne choróbsko i teraz miał zgniłozielone futerko. Co prawda Darren zdążył się już dowiedzieć że Ospum Americum Aligatorrium nie jest groźne, a parę kropelek eliksiru pieprzowego przyśpieszy kurację - jednak i tak Klaudiusz był osowiały i nie miał nawet apetytu na smarki. - Pacanie...? - ledwo zdążył wykrztusić Darren, kiedy Orla złapała go w jeden ze swoich morderczych uścisków. Krukon upuścił zarówno szkolną miotłą, jak i torbę w której znajdowały się ochraniacze, pałka oraz - odpowiednio zabezpieczony oczywiście - tłuczek. - Było wilgotno - mruknął Shaw i pokręcił głową - W domku cały czas coś skrzypiało, a za mną kręcił się duch jakiegoś dawno zmarłego szulera który non stop namawiał mnie do odwiedzenia kasyna i... no, ekhm, tak - powiedział nieco kulawo młody mężczyzna, odruchowo gładząc bursztynową przypinkę na lewym rękawie, którą "zdobył" na wakacjach. Krukon sięgnął do torby i rzucił dziewczynie zestaw ochraniaczy, samemu też nakładając swoje. - Moja dupka dawno nie siedziała na miotle, więc przydreptała tutaj całkiem chętnie - powiedział do Orli - To... od czego chcesz zacząć? Po prostu cię popałować... - spytał, wskazując na pałkę, leżącą jeszcze na ziemi - ...czy może jakieś latanie przez pętle, jak dzieciaczki?
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Kiedy uznała, że prawdopodobnie jeszcze chwila i chłopak nie będzie mógł oddychać, poluźniła swój uścisk, uniosła głowę z jego ramienia i cofnęła się o krok, przyglądając się upuszczonym przez niego przedmiotom. Torba trzęsła się nieco, a przedmioty w niej stukały o siebie i nawet nie musiała pytać – wiedziała, że w środku jest wściekły tłuczek, który tylko czeka, by go uwolnić. Podrapała się po głowie, zastanawiając się ile sekund ma na ucieczkę od momentu, w którym Darren poluźni paski, a ciężka piłka znajdzie się w powietrzu. Pewnie niewiele. Zazwyczaj nawet niezbyt uważała na szkolnych meczach, korzystając z nich raczej jako z miejsca do tego by robić wszystko, tylko nie śledzić wzrokiem mioteł. Podniosła spojrzenie na chłopaka, przechylając głowę: - Wilgotno? Serio, to jest pierwsze co przyszło Ci na myśl? – Zaśmiała się, przymykając powieki pod naporem światła. Chociaż krukon był nieco wyższy, to nie na tyle, by zasłaniać padające jej na twarz promienie słońca. Przysłoniła więc czoło daszkiem z dłoni i mówiła dalej: - Nie brzmisz jakby były to wakacje życia, ani nic. Poszedłeś w końcu chociaż do tego kasyn… - Przerwała w pół zdania, klasnęła w dłonie jakby coś się jej przypomniało i sięgnęła po swój wciąż leżący na trawie plecak, z którego ostrożnie wyjęła nieco pognieciony kartonik. W środku znajdował się kawałek bananowego tortu, który upiekła na jutrzejsze spotkanie z Zoe. Magiczne pudełeczko po otwarciu wystrzeliwało kolorowe konfetti, które zamieniało się w małe, papierowe ważki. Wyciągnęła dłonie przed siebie. - Widziałam w liście, że zostałeś prefektem. Trochę chujnia, no bo teraz będziesz musiał przestrzegać regulaminu i być wzorem dla pierwszaków, ale z drugiej strony masz dostęp do łazienki prefektów, nie? Tak czy inaczej, nieźle! To dla Ciebie, to nic takiego, ale… nie wiem, uznałam, że może to miły gest. Wzruszyła ramionami, pochylając się by sprawnie nasunąć na kolana ochraniacze. To samo zrobiła z łokciami. Następnie przywołała do dłoni miotłę i nawet sprawnie na niej usiadła. - Nie wiem… w sumie Ty jesteś pałkarzem, ja rezerwową ścigającą. Chyba powinnam się nauczyć unikać tego cholerstwa. – wskazała na zamknięty wciąż tłuczek stopą, bo unosiła się już z niecały metr nad ziemią. – Z drugiej strony jakiś trening zwinności też by się przydał. Może to i to? Ile masz czasu?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren wzruszył ramionami. Gdyby był pięćdziesiąt lat starszy mógłby przysiąc, że w Luizjanie nabawiłby się najgorszego rodzaju artretyzmu. A może reumatyzmu? Na pewno jakiegoś -yzmu. - To BAGNO - powiedział z naciskiem na drugie słowo - Oczywiście, że było wilgotno, duszno, było pełno komarów, aligatorów, błotoryjów i w ogóle był pierdolnik. Kolejne pytanie Orli Darren ochoczo zignorował, szczególnie biorąc pod uwagę że dziewczyna chyba sama straciła zainteresowanie, a Shaw wolał nie wspominać o tym jak stracił dwumiesięczną wypłatę stawiając wszystko na GRZMIĄCY PIERD w walkach sklątek tylnowybuchowych. Imię dawało nadzieję. Widząc tort wyciągany w jego stronę, Shaw rozpromienił się i sięgnął po kawałek ciasta. - Bardzo... mi miło - powiedział z uśmiechem i wgryzł się w bananową dobroć na której ktoś usiadł najwyżej jednym pośladkiem. To bycie prefektem chyba nie będzie takie najgorsze. Na pytanie "ile ma czasu" Krukon jedynie wzruszył ramionami. - Do dwudziestej pierwszej - powiedział, zerkając na zegarek - ...patroluję do północy czwarte piętro - westchnął, po czym zaczął zakładać ochraniacze i wyciągnął różdżkę. Machnął nią, a w powietrzu pojawiło się kilka błyszczących pętli, każda mniejsza od poprzedniej. Poruszały się lekko, szybując to w lewo, to w prawo. - Śmiało - powiedział, wskazując kurtuazyjnym gestem miotłę Krukonki.
Rzuć tam sobie kostkami. Pierwsza pętla - przelot na 1, 2, 3, 4, 5, 6 Druga - 1, 2, 3, 4, 5 Trzecia - 1, 2, 3, 4 Czwarta - 1, 2, 3 Piąta - 1, 2 Szósta - 1 Ale kostki fajne, perkele
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Wywróciła oczami słysząc jego odpowiedź - dla niej brzmiało całkiem ciekawie. Tym bardziej jeśli z tymi aligatorami można było walczyć. Nie chciała jednak już tego komentować, bowiem rozmawiać mogła bez końca, a chociaż było to przyjemne i pewnie z kim jak z kim, ale z Darrenem mogłaby przeoczyć nawet koniec świata, to spotkali się tu w innym celu. Ten i tak wypchał już sobie usta tortem do granic możliwości i pewnie nie zmieściłyby się tam żadne słowa odpowiedzi. - Nakruszyłeś sobie na koszulkę. - skwitowała tylko, pochylając się na miotle. Kiedy on dopiero lewitował w powietrzu, ona całkiem zwinnie ruszyła do przodu, pokonując wyczarowaną w powietrzu pętle. Pierwsza nie stanowiła problemu, zważywszy na to, że przeleciałaby przez nią nawet gdyby Darren siedział jej na ramionach. Druga, chociaż mniejsza, nadal była wystarczająco spora, by nie sprawić ten quidditchowej swieżynce problemu. Odwróciła się w stronę krukona, by krzyknąć: - Ha, widzisz, mam prawdziwy tale... - Przerwała nagle, bo chociaż wyczarowane obręcze nie były z fizycznego materiału, to poczuła jak przelatuje przez sam środek złotej linii, rozpraszająć ją w powietrzu na błyszczące w promieniach słońca drobiny. Ups. - Zapomnij, że cokolwiek mówiłam! Pochyliła się mocniej na miotle, nie tyle by nadać sobie prędkości, a by zmieścić się w czwartym okręgu. Te robiły się coraz mniejsze i chociaż piątego nie zaliczyła przez czystego pecha, to w szóstym zmieściłaby się najwyżej jej sowa. Niezbyt zadowolona, ale jednocześnie nie rozczarowana, wyhamowała w powietrzu i spojrzała za siebie: - Chyba dobrze, że nie będę musiała latać przez okręgi, bo mogłabym w jednym utknąć. Ej, a znasz jakieś stuczki? No wiesz, stanie na miotle na jednej ręce, salto przez trzonek czy coś takiego? Umiem tylko to, patrz. - Wyprostowała się na miotle i powoli puściła jedną rękę. Po kilku sekundach od drewnianeo trzonka odkleiła zaciśnięte palce drugiej dłoni. Nieco drżąc uniosła ramiona do góry, szerząc się jak dziecko. Tak, Orla Williams umiała siedzieć na miotle bez trzymanki i widocznie była z tego bardzo dumna.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Leć, nie gadaj - krzyknął do Orli Darren, fruwając na wypożyczonej miotle z dwa metry nad ziemią i z odpowiednio bezpiecznego dystansu obserwując wyczyny Williamsówny. Kiedy dziewczyna przeleciała przez część kółek - a część rozwiała lub w ogóle w nie nie trafiła - i zaczęła popisywać się swoimi umiejętnościami lotu bez trzymanki, Shaw jedynie pokiwał głową z uznaniem. Nie chodziło tutaj o jej umiejętności, bo nad nimi trzeba było nieco popracować, jednak Orli na pewno nie brakowało odwagi, która także była potrzebna do tego by fruwać kilkanaście metrów nad ziemią i być ostrzeliwaną przez tłuczki oraz łokcie. - Ta, nauczyli nas czegoś na ostatnich testach u Antoshy... hmm... czekaj, czekaj, Łomot Fin-kogoś tam - powiedział Shaw, po czym wylądował na chwilę i machnięciem różdżki zamienił jeden z kamyków w coś, przypominające mniej więcej kafla - pomijając oczywiście wciąż ten sam kolor i nieco piaskowcową teksturę. Następnie Krukon wzbił się w powietrze i, celując w jedną z pozostawionych pętli, podrzucił "kafel" do góry, a następnie zsunął się z miotły i używając trzonka jak kija bejsbolowego, uderzył w spadającą piłkę. Kafel oczywiście minął się z pętlą, jednak przynajmniej nie trafił w głowę Darrena, który zrobił dwa malutkie kółka w powietrzu i spojrzał na Orlę. - Tłuczkiem bym trafił - orzekł ze wzruszeniem ramion, po czym zapikował w kierunku torby i podniósł ją do góry, pokazując chcącą wyrwać się ze środka czarną piłkę. - To jak?