Na wspomnienie o akromantulach aż się cała otrzepała, po czym pokazała bratu język, tym samym dając mu do zrozumienia, co myślała o jego stanowisku w tej sprawie i co mógł sobie zrobić z takim, przynajmniej pozornym, droczeniem się z nią. Prawda była taka, że pewnie poradziłaby sobie nawet z tą przeklętą akromantulą, tylko tego wcale nie chciała. Nie marzyła o tym, żeby mierzyć się z tym ośmionożnym obrzydlistwem, na dokładkę w jakiejkolwiek formie - czy to małego robaka, czy ogromnego wagonika na karuzeli. Na całe jednak szczęście nie musiała się nad tym za bardzo zastanawiać, nie musiała poświęcać temu niesamowicie wiele uwagi, bo chwilę później ciągnęła już Jamiego w stronę kolejnego stoiska, mając świadomość, że jej wybór nie do końca był jej, ale nie było sensu o tym gadać. Wszystko dookoła nich było szalone i nie takie, jak być powinno, więc spodziewała się, że na każdym kroku będą wpadać na coś niepokojącego. - Teraz naprawdę pasujesz do Nocy Duchów - stwierdziła zaczepnie, spoglądając na Jamiego, żeby zaraz mocno się wzdrygnąć, bo musiała przyznać, że faktycznie wyglądał teraz upiornie. Uśmiechał się cały czas, co w połączeniu z jego kostiumem dawało naprawdę piorunujące wrażenie i przyczepiony do niej żelek nie był niczym nadzwyczajnym, w obliczu oblicza Ślizgona. - Jak zobaczysz Hariela, to możesz się do niego uroczo uśmiechnąć - rzuciła, mrugnąwszy do Jamiego, by później pójść za nim. Szturchnęła go w bok, zarzucając mu, że to nieładnie, że wcześniej jej nie mówił i zaczęła wypytywać go o wszystko, co było związane z nową pracą, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Rzuciła po chwili, że zastanawiała się, czy nie zorganizować spotkania dla miłośników gotowania, ale nie miała jakoś do tego przekonania, bo nie wiedziała, czy dobrze by się z tym bawiła, a koła naukowe były fajne do uczęszczania, ale na pewno nie do prowadzenia. Zaraz jednak zamilkła, kiedy odezwała się do nich Brooks i uśmiechnęła się do niej promiennie. - O? Muszę go znaleźć, zanim pójdzie spotkać się z jakąś babą, która każe ściąć nam głowy! - stwierdziła od razu, mrugnąwszy do brata i ruszyła w stronę wskazaną jej przez Julię, rozglądając się przy tej okazji uważnie, nie chcąc mieszać się w to, co działo się między Krukonką i jej bratem, chociaż oczywiście była tego ciekawa, ale aż tak wścibska nie była.
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
kostki w poście Ariadne, mój strój jakby ktoś chciał zobaczyć to wcześniej jest XD
Podobał mu się jej strój, może to nie był klaun z siekierą, ale nikt nie mówił, że wizerunkiem na Halloween należało przyprawić kogoś o zawał. Sam też przecież ubrał się bardziej klimatycznie niż przerażająco. Zresztą i tak się wystraszył, ale Paytonowi dużo nie trzeba było, żeby poruszyć jego tchórzliwe serducho lowelasa. W ogóle nie mógł oderwać oczu od jej sukienki tak zgrabnie i elegancko przylegającej do jej ciała. Miała figurę modelki. - Do niczego się nie przyznaje.- Uśmiechnął się pełen gorących uczynków, które przemknęły mu przez głowę niczym staremu prykowi na łożu śmierci. - Jestem zawodowcem. - Podkreślił ostatnie słowo. - Oczywiście, że partnerką w zbrodni. - Nie mogło być inaczej, chociaż celem... Z chęcią zerwałby te jej ciuszki, nawet jeśli wyglądała w nich jak bogini, diabolina nęcąca jego słaby opór przed pragnieniami iście szatańskimi, seksualnymi... Jednak klimat tego wieczoru totalnie studził jego zapał do poddaniu się żądzy i głębszym rozmyślaniom. Nie oszukujmy się, ale fizyczne zmagania mokrych ciał ze szczyptą horroru za plecami nie był dobry dla żadnych serc nawet tych młodych. Nie chciał skończyć w dziwnej pozycji, nagi przy grobie jakiejś wdowy, był mężczyzną preferującym luksusy, ewentualnie mógł być to jakiś hotel pięciogwiazdkowy. - W walizce... To moja tajemnica. - Rzucił zagadkowo, chcąc dodać swojej postaci mgiełki zawiłości, niejasności. Z początku myślał, że zapyta go, o to, skąd tyle wie o mugolskim świecie, przyzwyczaił się do takich pytań, gdy ewidentnie nie krył się z tym, ale spłynęła na niego jakaś ulga, że nie będzie musiał brnąć w swoje kłamstwa z nieżyjącą matką, matką porywaczką, a prawda była taka, że matka dobrze się miała i nadal podcinała mu włosy w tajemnicy, a na rosołek i szarlotkę latał tylko do niej tym PKS'em londyńskim z przystanku numer 9. Nie mógł się powstrzymać, ale lubił komplementować kobiety, a jednak odnosił jakieś wrażenie, że tu jego bezpośredniość dawała Ariadne sposobność do odwrócenia uwagi. Mógł może odpowiedzieć delikatnie, ale nie będzie pierdolił jak mężczyzna z XIX wieku, żadna przyzwoitka nie patrzyła mu na ręce! Na Merlinowski krzywy nos! Kurde nie ma to, jak spłoszyć dziewczynę na kolejkę górską. Gdy tak stał, czekając na swoją kolei, zastanawiał się, czy nie okazać się tchórzem i powiedzieć, że jego takie atrakcje nie kręcą. Na dodatek jak wsiedli do wagonika, a tam okazało się, że nie ma pasów bezpieczeństwa... O kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa... Ruszyli. Jedna pętla, druga pętla... Aż zrobiło się gorąco. Ogień, który zaczął parzyć. Co to ma być zero BHP! No i wypadli z torów. Kingston pierwsze co zrobił, to pozbierał się, ale najpierw postanowił się wyrzygać, z tego, co mu tam się jeszcze nie przetrawiło. Nadal blady znalazł Ariadne, która wyglądała na przerażoną. Widocznie nie lubiła ognia. - Nic ci nie jest? Jestem niezłym uzdrowicielem.- Starał się uśmiechnąć, ale wyszło mu to jakoś krzywo. Totalnie nie zamierzał pytać o złe wspomnienia z ogniem. Chyba nie chciał wiedzieć. Teraz jedynie czego potrzebował to przejedzenie kwaśnego smaku wymiocin i miętówkę, a najlepiej bimbru z Podlasia, alkohol na pewno zdezynfekowałby jego jamę ustną. - Może pójdziemy do stoiska z eliksirami? - Spojrzał w tamtą stronę, czytając szyld. - O mają tam lody. - Ta atrakcja wydawała mu się najbezpieczniejsza, zresztą należało uzupełnić kalorie.
Bardzo podobała się Ariadne ta nuta tajemnicy i łobuzerskości. To nawet lepiej, że od razu się nie przyznał co ukrywa w walizce. Tym ciekawiej będzie próbować ją ukradkiem przejrzeć albo zachęcić go do wyjawienia sekretów. Ich początkowy świetny humor szybko został wystawiony na próbę, kiedy poszli do pierwszej atrakcji na upiornym festynie. Ariadne cała drżała, ale odrobinę uspokoiła się po odejściu od kolejki górskiej. - Chyba nic mi się nie stało, ale naprawdę czułam, że te ognie parzyły... - przyznała, bo wystraszyła się nie na żarty, ale jednak poparzeń na swojej skórze nie odnalazła po krótkich oględzinach, gdy patrzyła na swoje ramiona i podwinęła materiał sukienki, żeby zerknąć też na uda. - A Tobie nic nie jest? - z troską spojrzała na Paytona. Chyba widziała jak wcześniej zgina się i wymiotuje. Albo jej się coś przywidziało, nie widziała dokładnie w ciemnościach. Merlinie, jeszcze będzie mieć wyrzuty, że go tu w ogóle zapraszała. Zanotowała w głowie, że uważa się za dobrego uzdrowiciela, co zdecydowanie dziewczynie imponowało. Sama znała się na uzdrawianiu bardzo dobrze. Bez wątpienia kiedyś jeszcze o tym porozmawiają, skoro to ich wspólne zainteresowanie. - Trochę za zimno na lody. - powiedziała niepewnie, bojąc się o ich gardła. No pogoda w ogóle ostatnio nie rozpieszczała Anglików, bo nieustannie albo padało albo wiał zimny wiatr. W tej czarnej sukience Ariadne było dość chłodnawo, ale teraz czuła się rozgrzana. W końcu nie dość, że miała za towarzystwo bardzo hot najemnika to jeszcze przed chwilą praktycznie wpadła w ogień. Cud, że długie jasne włosy nie zmieniły się w popiół. Oj, wtedy to miałaby dużo do powiedzenia organizatorom festynu, zapomniałaby nawet o swojej nieśmiałości wobec obcych osób. - Mają też watę. Poproszę. - zwróciła się do kobiety obsługującej stoisko, gdy kolejka przesunęła się naprzód i mogli składać zamówienia. Czekali chwilę, ale Ariadne nie otrzymała wcale tego, co zamówiła. - Jakiś francuski tonik... - przyjrzała się podejrzliwie fiolce, czując że pożałuje wypicia tego. I owszem, od razu po spróbowaniu dziwnego eliksiru twarz dziewczyny wygięła się w przerażającym uśmiechu od ucha do ucha. Ałć, aż ją policzki zabolały. Spojrzała na Paytona i wybuchła śmiechem, bo to było bardziej śmieszne niż przykre. - A teraz poproszę tę watę tak serio. - odezwała się uparcie do kobiety, chcąc coś zjeść. Otrzymała w końcu to, co zamówiła. Spróbowała słodkiego przysmaku i musiała przyznać, że naprawdę nieziemsko smakował. Ten lekki kwaskowaty posmak bardzo przypadł Ariadne do gustu. A niebo wyglądało nagle tak dziwnie... Kolorowo. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Stoisko z Eliksirami: 2 - jestem zniewalający do końca nocy, wielbcie mnie i kochajcie!
Przyjął z ulgą odpowiedź Ariadne. W sumie nic im się nie stało poza doświadczeniem odrobiny przerażenia. Kingston może nie miał za bogina ognia, ale to nie znaczy, że nie ogarniała go groza na samą myśl wpadnięcia w płomienie. Nie był ognioodporny i nienormalny. Szanował swoje życie najbardziej na świecie. - Ja też... - Przytaknął, dlatego zapytał, Wickens czy nic jej się nie stało. Nie chciał przecież, żeby się poparzyła, chociaż może ich Halloweenowa przygoda szybciej by się skończyła. To nie tak, że miał ochotę rozstać się z dziewczyną, ale na samą myśli o takich atrakcjach, jak ekstraterrestrialna kolejka górska "Railway to Hell", ostatni posiłek podchodził mu do gardła. Nie był typem zakochanym w adrenalinie w takiej postaci, bardziej preferował przejażdżkę samochodem, łamiąc kilka zasad prędkości. - Wszystko ze mną w porządku. - Odpowiedział na jej zamartwianie się jego osobą. Nadal na jego twarzy widniała subtelna bladość, ale dzięki bogu ciemności dzisiaj ukrywały wszystkie haniebne wizerunki. Może nie było widać, że rzyga gdzieś niedaleko krzaków. - W końcu to Halloween chyba jeszcze nie raz się przestraszymy. - Uśmiechnął się krzywo w blasku mrocznych dyniowych lampionów, zapewne jego wyraz twarzy nie wyglądał optymistycznie, ale za to świetnie wpasowywał się w tutejsze klimaty. Przytaknął, gdy wspomniała o lodach. W sumie to powiedział o nich tylko dlatego, żeby odwrócić czymś uwagę od niemiłego doświadczenia, a stoisko z eliksirami nie brzmiało jak bufet z jedzeniem, dlatego się zdziwił, że mają lody. Gdy tak Ariadne rozmyślała może o ogniu, on myślał o tym, czy na następnej atrakcji nie stracą życia. Czy na wstępie podpisywali coś w rodzaju paktu na duszę? Lub czegoś w rodzaju w przypadku śmierci nie ponosimy odpowiedzialności? - O jaka fajna zielona, też chce. - Ale zauważył, że od razu tak nie można, czego się chce. No dobrze, więc pozwolił, żeby kobieta wcisnęła mu do dłoni eliksir piękna i czaru. - Czy ona chce mnie obrazić? - Pokazał Ariadne, co dostał, madame uważała, że jest brzydki czy co? Za nim wypił swój specyfik, przyglądał się, jak Wickens wypija swój tonik, a jej twarz wykrzywia się w diabelny uśmiech. Miał ochotę krzyknąć kolejny raz jak przerażona dziesięciolatka, ale się powstrzymał i wypił duszkiem szybko swój eliksir. - I jak? Coś mi się stało? Jestem piękniejszy? W ogóle czemu te klauny wymalowane na ścianie się tak na mnie gapią? - Schował się za Ariadne, łapiąc ją za ramiona i zwracając jej uwagę na creepy malunki. - Powiedz mi czy mam zwidy, czy jak? - Chciał się upewnić czy ten eliksir piękna i czaru nie robi coś z głową. Całkowicie przeszła mu ochota na próbowanie czegokolwiek od madame Mainyu.
Przebranie: Przede wszystkim głowa przetransmutowana w lwi łeb z dorobionymi przez zaklęcie rogami. Całe ciało w a la futrze dorobionym przez eliksir i zaklęcia, czarne ostre tipsy na paznokciach, dorobiony lwi ogon. Końcówki grzywy, rogów i ogona pomalowane czerwoną farbą płynnie przechodzącą w neonową pomarańcz i z powrotem. Zażyty eliksir wzrostu(+30cm). Bordowe portki do kolan, rzymskie sandały, wielki szkarłatny królewski płaszcz. | Ze względu na lwi łeb, Drake nie może mówić. Kostka:29
W tym wypadku zwierzęcy magnetyzm Drejka był naprawdę dosłowny biorąc pod uwagę to ile pracy włożył w przebranie które dosłownie sprawiało że wyglądał jak jakaś królewsko-diabelska lwia wersja minotaura. W dodatku przez zażyty eliksir wzrostu rzucał się w oczy jeszcze bardziej niż dotychczas. Minus tego przebrania to brak możliwości mowy, więc był skazany na notatnik, węgielek i ewentualnie różdżkę którą mógł pisać w powietrzu. Kiwnięciem łba zgodził się na przejście się i zobaczenie atrakcji które tu na nich czekały. Miał całkiem dobry wzrok i znakomity widok, więc wypatrzenie stoiska z pamiątkami nie stanowiło dla niego wyzwania. Lubił robić zakupy, taki był fakt. Więc to że tam potem podejdzie było bardziej niż pewne. Jednak najpierw dał się poprowadzić Wackowi do trampoliny. Skomentował nawet, ale zapominając że nie może mówić z jego budzi wydobyło się tylko coś niezrozumiałego. Już miał się zabrać za pisanie, ale kiedy tylko usłyszał ostatni komentarz... Oj diabeł się w nim obudził, co też zasygnalizował jego szelmowski uśmiech. Przestraszy troszkę Wacka. Przynajmniej na początku. Może skakanie na trampolinie nie okaże się być aż tak okropne. Złapał Wodzireja jak księżniczkę wlazł z nim na trampolinę wybijając się wysoko. Potem jeszcze wyżej i nawet nie zauważył kiedy wybili się tak wysoko że było widać zamek. No, to był ładny widok.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Sekundy. Dajmy na to że nawet ze cztery sekundy minęły między melancholijnym spoglądaniem i dywagowaniem w wyobraźni nad śmiercią w czeluściach trampoliny a rychłym, niechcianym oraz niepotrzebnym porwaniu na wyżej wspomnianego antagonistę. Wpierw, w ramionach Drake'a Wacław poczuł się w istocie dopieszczony i pokochany. Jednak myślał, że czeka go względnie przyjemna przygoda, noszenie na plecach po stoiskach z jedzeniem albo szybka podróż do znajomych. Bądź chociaż podziwianie całego festiwalu z góry, aby zaczerpnąć nowej perspektywy. Ale nie. Krzyk radości prędko zmienił się krzyk przerażenia, zduszony w silnej piersi oprawcy. - Kurwa, puść mnie; kurwa puść mnie, puść mnie... - ostatnie słowa wyłkał niemo, czując, że nie ma już dlań ratunku i należy tylko spiąć dupę, skacząc. Rozkołatane serce, prędko zaczerwieniło Wacławowi mordkę. Albo może było o zmęczenie po tych kilku niepewnych odbiciach na chybotliwym materiale urządzenia, którego powinno nie być na wzgląd BHP przynajmniej. Kilka skoków zaś zmieniło uczucie strachu i niepewności w coś na kształt zabawy. Taki płomyczek, który zaczyna tlić się w obrażonym dziecku na swoich urodzinach, ponieważ dostało pikolo w innym kieliszku niżeli chciało. Spokój opłynął studenta z nurtem godnym spokojnego strumyka. Wraz z Drejkiem nawet rozskakali się w taki sposób, iż mogli opuścić gwar ponad głowami uczestników festynu i przez moment wisieć razem w przestrzeni. Jakoby grawitacja się wstrzymywała dla nich na pół sekundy, roztaczając widok na zamek Hogwartu przy zachodzącym słońcu. Lekko przyćmionym niebie, kiedy dominantę obejmuje mrok. - Czasem mam wrażenie, że zabić cie to za mało - rzucił z przekąsem, kiedy jego stopy spokojnie mogły zostać postawione na ziemi i nawet resztki lęku go nie mogły dosięgnąć. Jednak swój tekst rzucił z przekąsem i Puchon wyglądał na rozanielonego. - Ja chciałbym pójść na eliksiry, ale jeśli wcześniej kupimy pamiątki to się nie obrażę, bo później może być... różnie - bo może się najebać.
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Od słowa do słowa gdzieś pomiędzy lekcjami, gdy przeżuwam leniwie obiad w wielkiej sali, ustalam z Fredką, że Noc Duchów to idealna okazja, aby znów pokazać się w jakichś maczingowych strojach, a jednocześnie dobrze bawić we własnym doborowym towarzystwie! To, że mamy inne wizje na kostiumy wcale nie oznacza, że nie możemy ich połączyć. Przypominam sobie jakąś mugolską bajkę o listonoszu, co zapierdalał po wiosce ze swoim kotem i usłużnie rozwoził listy. Prędko opisuję Moses jak to tam wyglądało, a dodatkowo bardzo przekonująco tłumaczę, że owy kot chodził na smyczy, bo miał tendencje do uciekania. Moja przyjaciółka oczywiście nie ma podstaw, aby mi nie wierzyć, wobec czego ciśniemy przez Hogsmeade w naszych fenomenalnych outfitach – ona jako sierściuch, ja jako klaun prowadzący ją na sznurku (bo nie umiałem znaleźć żadnej smyczy, trudno). – Przećwiczmy jeszcze raz. Klaun i kot, kot i klaun, klaun i kot przyjaciele od lat! Z torbą pełną listów, ledwie świt zabłyśnie, swym pocztowym wozem rusza w świaaaat – nucę wesoło tekst piosenki, bardzo wczuwając się w skoczną melodię. Powoli zaczyna do mnie dochodzić, że coś tam nie pasuje, ale nie zamierzam sobie tym zawracać głowy i dziarsko zmierzam w stronę wszystkich atrakcji. – Wczoraj cały dzień stroiłem Poziomkę i wykrawałem te durne dynie z Vinim, mam nadzieję, że jest jakiś konkurs na najlepiej ozdobiony dom, bo jak nie to się wkurwię, że pracowaliśmy na marne – plotę bez sensu, aż w końcu docieramy do obozowiska. Sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć, bo z jednej strony podoba mi się ten upiorny klimat, a z drugiej trochę przeraża mnie typiara, która stoi tuż przy wejściu i życzy nam szampańskiej zabawy. – Totalnie wygląda jak żona Patola – szepczę Fredce na ucho, żeby kobieta czasem tego nie usłyszała, bo jestem pewny, że zamieniłaby mnie w mało elegancki kibel. – Co my tutaj mamy? – rozglądam się po wszelakich straganach, szukając jakiegoś pierwszego punktu, do którego możemy pójść. – Dom strachów może później, dalej mam PTSD z dzieciństwa. Kiedyś byliśmy całą rodziną i mnie tam kurwa zgubili, chyba z dwie godziny pałętałem się po tych wszystkich piętrach, słuchając wrzasków innych. Świetna zabawa – opowiadam o swojej okropnej traumie i wtem dostrzegam strzelnicę. – O, dawaj tam – wskazuję palcem na jakąś małą karuzelę, do której są przytwierdzone gnomy. – Czy one są prawdziwe? – zerkam zatrwożony na Puchonkę, bo jeśli tak to trochę mi przykro, że mam napierdalać w żywe stworzenia. – Nie no, organizatorzy by na to nie pozwolili. Chyba – prędko znajduję wytłumaczenie, łapię ją za rękę i ciągnę tam, gotowy jak zwykle pokazać klasę i ustrzelić każdy cel, wszak nie od dziś wiadomo, że jestem doskonałym strzelcem.
______________________
i read the rules
before i break them
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Bardzo trudno jest mi wymyślić maczingowy strój dla mnie i Tomka, który nie będzie banalny. Mam w głowie mnóstwo magicznych, znanych par, albo przeglądam na wizzie coś w stylu "frytka i hamburger" czy "sól i pieprz", ale wszystko to brzmi zdecydowanie zbyt w stylu pary. Na dodatek bardzo chciałam pomalować sobie na mordze jakiegoś zwierzaka. Zwykle używam na mordę jedynie jakiś podkład, kiedy chce zakryć pryszcze, ale czuję że mam ukryty talent do tego; skoro umiem robić wzroki na paznokciach to też na pewno pójdzie mi nieźle. Więc upieram się na tego zwierzaka i całe szczęście, że Tomasz zna jakąś idealną bajkę, która pasuje do naszej wizji. Nie znam jej kompletnie, bo to jakieś mugolskie głupoty Tomka, ale przystaję na jego propozycję. Oczywiście najwięcej kłótni jest z tym sznurkiem, czy tam smyczą, bo nie jestem pewna - mówi mi prawdę? A może próbuje ośmieszyć. Ale uznaję, że yolo, nie ma co się przejmować. Nie znam też piosenki więc zamiast śpiewać mruczę ją i skaczę sobie wesoło z Tomkiem. Dopiero kiedy wsłuchuję się w tekst marszczę z zafrasowaniem brwi. - Czy to o klaunie i kocie, którzy rozwożą listy? - pytam bo kompletnie nie rozumiem motywu bajki. Może mugole byli odrobinę dziwniejsi od nas, ale przecież nie używaliby klaunów zamiast sów. - Masz jakieś fotki? - pytam już ekscytując się tym jak wyglądać może dom Tomasza. - Rozumiem, na pewno bardzo trudno jest sprawić, by wasz pałacyk wyglądał strasznie - mówię z westchnieniem i kiwam głową z udawaną powagą. Mi tam bardzo podoba się klimat, bo nie jestem takim tchórzem jak mój kompan i nawet uśmiecham się do witającej nas typiarki. Unoszę brwi na komentarz przyjaciela, wzruszam tylko ramionami. Jestem już zbyt zaaferowana całą tą imprezką. - Zgubili cię w domu strachów!! Kurwa, jak to przeżyłeś - pytam lekko zszokowana i już idę za ziomkiem na strzelnicę. - Średnia ze mnie zaklęciara - ostrzegam go jeszcze po drodze. Ale okazuje się, że moje słowa są prawdziwym niedopowiedzeniem, bo idzie mi tak kiepsko, że zostaje wyrzucona z namiotu! Patrzę zszokowana jak ochroniarz troll bierze mnie za chabety i odciąga od atrakcji. Rozumiem, że nie poszło mi dosko, ale to kurde troche przesada! - Zabieraj te paskudne łapska, jebany w dupe zboku! - krzyczę na trolla i próbuję mu się wyrwać z uścisku. Kiedy mnie puszcza postanawiam i sprać za tą wulgarność. Więc wyciągam pięści i podchodzę, by mu spuścić wpierdol.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przebranie:Tu opis Zakupy: Karuzelowa Pozytywka, Krzywe Zwierciadło, Chatka z piernika, Strach na Wróble na Różdżkę
Czy szczerzył ryja? Jak najbardziej. Czy był zadowolony z tego że Wacek krzyczał w niebogłosy kiedy lecieli w górę? Zdecydowanie. Czy fakt że ten się do niego podczas lotu tulił go zadowalał? W stu procentach! Tym bardziej gdy widział że przerażenie puchona przeradzało się w oznaki dobrej zabawy. W sumie to już był trzeci raz tego dnia gdy spróbował go przestraszyć. Oczywiście z powodzeniem. No, raz na rok będzie mógł sobie na to pozwolić. Ufał że Wacek to zrozumie i jakoś wytrzyma tę psotną część Lilaca. Na co dzień jest w końcu w miarę poważny i nikomu nie sprawia kłopotów. Nic dziwnego że czasem musi się wyszaleć. Ten festyn zdecydowanie był ku temu świetną okazją. Widok jaki mieli z pewnością był cudowny. Aż szkoda że nie pomyślał wyjąć w powietrzu różdżkę i za pomocą Arresto Momentum zawiesić ich w powietrzu na kilka chwil żeby mieli czas popodziwiać widoki. Zaśmiał się - co samo w sobie zabrzmiało nieco przerażająco - i wyjął notatnik na którym nabazgrał węgielkiem Wackowi odpowiedź. - Spokojnie. Nawet jeśli byś mnie ukatrupił to bym Cię nawiedzał tak długo jak bym mógł. - Nawet jeśli duchy nie mają zbyt cudownego nieżycia, to dla Wacława zniósł by je. Prawdopodobnie. Czy będąc duchem wilkołakiem nadal by się przemieniał podczas pełni? Uch, już wolał o tym nie myśleć. Przez moment wydawało mu się że Puchon odczytał jego myśli kiedy wspomniał o stoisku z pamiątkami. Gryfon był jak najbardziej na tak i ochoczo ruszył z Wacławem w tamtym kierunku. O tyle dobrze że stoisko było akurat po drodze do eliksirów, więc nie będą musieli zbyt mocno krążyć. Różnica wzrostu pomiędzy kupcem a Drejkiem będącym dodatkowo na eliksirze wzrostu była wręcz kolosalna. Poniekąd też komiczna. Wilkołak patrzył na każdy z przedmiotów jakby nie mogąc się na nic zdecydować. To nie tak że po prostu chciał wszystko, a większość oszczędności wydał sam nie wie gdzie. Miał nieco ponad czterysta galeonów więc... postawił na breloczek, pozytywkę, zwierciadło i cosiek na różdżkę. Zwłaszcza kusiła go pozytywka która wydawała mu się szalenie pożyteczna z tego co słyszał od sprzedawcy. Książka kucharska mimo wszystko też wydawała się interesująca, ale tylko dlatego że to książka. Poza tym mogłaby posłużyć za prezent, bo osobiście wyjątkowo kiepsko gotował. Kryształowej kuli za to nie potrafi używać najlepiej. Lepiej idzie mu zabawa kartami i fusami herbacianymi. - Kupujesz coś? - Spytał się Wacława pokazując mu karteczkę. Jeśli chodziło o Drejka, to był gotów pójść do stoiska z eliksirami.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Niekoniecznie wiedział jak działają duchy w tym świecie, ale był pewien, że stanie się nim, od tak, należy do pewnych wyczynów. Przecież taka Jęcząca Marta swojego losu nie wybrała. Albo wszelkie postacie nawiedzające dormitoria mieszkańców zamku. Niemniej Wacław doceniał gest, który krył się za słowami Drake'a. Młodociany, niewinny i jakże urokliwy. Uśmiech na jego twarzy zjawił się niczym niechciany pryszcz przed studniówką i tak jak w jej przypadku - ukrycie go wiązało się ze sporym niepowodzeniem. Zatem nadszedł najwyższy czas, by zaakceptować w jaki sposób Gryfon działa na Wacława. Robił z nim co chciał i chyba żadnemu to nie przeszkadzało. - Och, nie przesadzajmy, brzmi to jak komunia dusz a romantyzm to moja znienawidzona epoka literacka - wywrócił oczyma z ironią. Nie wiedział jak bardzo Gryfon zna się na teorii literatury mugolskiej, ale skoro Wodzirej coś wiedział to śmiało zakładał, że jego chłopak wie to również. Tylko czy jakiś czarodziej przejmował się jeszcze ideą dwóch kochających się dusz, które nawet po śmierci usiłują złączyć się w jeden byt? Wątpliwe. Na tym festynie sprawne tylko Polak mógł o tym myśleć. I mu to w ogóle nie przeszkadzało. - Nie kupuje? - Powtórzył pytanie, zastanawiając się, co takiego powinien pozyskać, a wszystkie przedmioty zdawały się nieść w sobie straszliwą brutalność. Jeszcze łycha do eliksirów, która sama miesza wywary robiłą wrażenie. Zaś w momencie, w którym goblini potomek wskoczył na stół, zachwalając sobie jej ofensywno-bojowe działania - Puchon wymiękł. Spojrzał na sprzedawcę ze strachem i rozczarowaniem. PRzecież od dawna już wiadomo, że nie sprzedaje się przedmiotów, a taki american dream, kryjący się za nimi. Polak śmierci w formie dodatku do kotła kupić nie chciał. Zerknął jeszcze nie śmiało w stronę książki kucharskiej - szły święta, a ta mogła być dobrym prezentem dla niejednego borsucze go brata. Tylko, że jeśli ciasteczka Madame Mainyu miały w zamyśle nieść cierpienie to Wacuś na taką kuchnie się nie zgadzał. - Nie kupuję - stwierdził stanowczo, dziękując sprzedawcy za poświęcony czas. Aby podsumować to jednym słowem - rozczarowanie. Dopiero wizja eliksirów jawiła się weselszym światłem, jakoby miała oddać nadzieję pokładaną w magicznym świecie na nowo. Zaprowadził tam Drejka i jako szalony dżentelmen obecnego kwadransu, poprosił go, aby częstował się pierwszy. Wszystko szło z tłem krótkiej opowiastki oraz zgadywaniu co kryje się w jakiej buteleczce. Skąd mogła pochodzić taka a nie inną barwa i wszystkie rzeczy, które są naleciałością pracy przy tworzeniu eliksirów.
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
- Nigdy nie zaszkodzi spróbować - przytaknął, szczerze wierząc w to, że nawet jeśli ryzyko nie zawsze się opłacało, to opłacało się na tyle często, by nie było warto zasiewać w sobie i innych tego lęku przed porażką, na którą szanse były przecież niezwykle wielkie. W końcu konsekwencje niepowodzenia rzadko miały możliwość być naprawdę znaczące, a nie jedynie chwilowo niekomfortowe. Uśmiechnął się nieco szerzej, bo przyglądanie się mieszance pewności siebie i zagubienia, która w chłopaku buzowała, było zaskakująco wręcz przyjemne, jakby zupełnym przypadkiem trafiły mu się darmowe bilety na niszowy monogram, który mógł okazać się prawdziwą perełką. Przytaknął więc na to "radzenie sobie" chłopaka, jedynie w oczach zamykając trzymające go rozbawienie, które pod większą bliskością i dalszą posłyszaną odpowiedzią zaczęło nabierać nieco więcej powagi i rozważania wszelkich za i przeciw kiełkującej się w jego głowie zachcianki. Brwi ściągnęły mu się delikatnie, gdy jasne spojrzenie uciekło od niego w dół, ale powstrzymał się przed pochwyceniem Beethovenowego podbródka, by pociągnąć go w górę, nawet sam komentarz o patrzenie mu w oczy zachowując na razie dla siebie. - Jeśli teraz nie chcesz się gubić, to chętnie przetestuję jak Ci to wyjdzie - zadecydował, puszczając trzymany do tej pory krawat, wyciągając uwolnioną w ten sposób dłoń na bok, by zamknąć palce na grzecznie czekającym na niego kuflu grzańca, od razu upijając kilka łyków, gdy z namysłem przyglądał się chłopakowi, zastanawiając się mimowolnie nad tym, czy ten faktycznie miał w sobie coś interesującego czy to brak towarzystwa motywuje go, by przeciągnąć te spotkanie nieco dłużej. - Nie zamierzam zbyt długo się tutaj kręcić, ale nie ukrywam, że skorzystałbym z Twojego towarzystwa. Dopiero co odebrałem klucze do mieszkania w Londynie i właściwie to zaczynam tutaj od zera. Sukces we Francji wcale nie oznacza automatycznego sukcesu na Wyspach, chociaż z pewnością na plus jest już moje doświadczenie i może jakieś podświadome skojarzenia ludzi, gdy słyszą nazwę Dépaysement - pociągnął dalej, ruszając przed siebie ze spojrzeniem spokojnie przemykającym po stoiskach w zastanowieniu gdzie chciałby udać się dalej i czy właściwie jest tutaj jeszcze coś wartego jego uwagi, subtelnie tylko zerkając raz po raz przez ramię, by sprawdzić czy Bee wciąż za nim nadąża. - Pracowałeś już gdzieś wcześniej czy- Nie, chwila, jesteś na pierwszym roku, więc jeśli pracowałeś, to co najwyżej przez wakacje, zgadza się? Nie martwisz się, że praca wpłynie na Twoje oceny? - podpytał, zatrzymując się nie tylko po to, by zerknąć na niego czujnie, nie zdradzając jeszcze swojego własnego podejścia do takiego problemu, zamiast tego głową wskazując na dom strachów, by samym spojrzeniem zapytać się chłopaka czy jest chętny, by wejść do środka.
Powiódł wzrokiem od twarzy Hariela do buzi Lali i z powrotem, czując że grzeczność wymagała potwierdzenia wersji chłopaka, nie mógł jednak nic poradzić, że tych podobieństw nie dostrzegał. Lala wyglądała po prostu jak każde inne dziecko, choć niewątpliwie bardzo urodziwe. - Nie, ale gratuluję w takim razie - orzekł więc, nie mając powodu, by chłopakowi nie wierzyć, bo dopiero niedługo miał się przekonać, że przede wszystkim nigdy nie było powodu, aby mu wierzyć. Uśmiechnął się trochę niepewne do zaintrygowanego dziecka, zastanawiając się, gdzie znajduje się górna granica niezręczności. - Co robisz, chīsana? Och. Okej. Okej. Tylko ostrożnie, bo to prawdziwe perły - pouczył dziewczynkę, mimowolnie się pochylając w jej stronę, by niezgrabna rączka nie pociągnęła za mocno naszyjnika. Z tej pozycji sięgnął wzrokiem do ciemnego spojrzenia Hariela, tak samo atrakcyjnego, jak i niepokojącego, więc Jun zmieszał się tym bardziej, próbując własnymi kościstymi palcami odplątać pulchne palce Lali z biżuterii. Oczywiście bezskutecznie. - Em, no, chyba tak. Wiem, że to miało być straszne święto, ale chciałem mieć coś ładnego - wytłumaczył, nie chcąc wchodzić w szczegóły, że strojami dodawał sobie pewności siebie. Lekki róż na policzku i uciekające spojrzenie i tak sugerowały, że nie nawykł do nazywania go "atrakcyjnym" nawet w tak swobodny sposób - i nie za bardzo wiedział, co z tym określeniem zrobić, więc oczywiście w umysłowym zaćmieniu wybrał najgłupszą odpowiedź z dostępnych. - To z twojej strony chyba nekrofilia Wyjaśnienia chłopaka miały sens, trudno jednak było zapanować nad podskakującym żołądkiem i trudno było nie śledzić spojrzeniem kolejnych pęknięć, które pojawiały się coraz bliżej i gęściej. Nie był może najbardziej strachliwą osobą na świecie, ale tu ewidentnie stykali się z brakiem standardów. A najbardziej żałosne było w tym to, że patrzenie na Anielskiego Chłopaka faktycznie trochę pomagało. - Shinigami. Kami śmierci. Nie tylko do niej prowadzi, ale też kusi - wytłumaczył, zawsze mając jakąś sympatię do tej mitycznej postaci, bo też zawsze czuł się jakoś powiązany z tym zagadnieniem. Musiał więc przyznać, że w jakiś sposób ich kostiumy do siebie pasowały, nie mówiąc już o idealnych kontrastach zawierających się nie tylko w przebraniach, ale i po prostu ich urodzie. Z wciąż drżącymi nieco kolanami zszedł wreszcie z karuzeli, wpadając spod deszczu pod rynnę; niezręcznie uśmiechnął się do prześcieradła zwanego Marlą i tych dwóch bezimiennych, przestępując z nogi na nogę, jakby nie był pewny, czy nie przeoczył jakiegoś znaku, który sugerowałby mu, że czas podziękować za przejażdżkę i się pożegnać. - Okej - poddał się jednak bez protestów, nie będąc pewny, czy zgadza się na towarzyszenie gadatliwemu chłopakowi, bo i tak nie miał innego towarzystwa, a intuicja podpowiadała mu, że kiedy jest źle, to potem już może być tylko gorzej, więc trzeba iść z falą czy po prostu nie potrafił być wystarczająco asertywny wobec kogoś z tak dominującą energią. W jakiś sposób Europejczyk oczywiście go fascynował - tak inny od wszystkich osób, które Junpei znał, a przy okazji odmienny od tych, które spodziewał się poznać. Hariel w żaden sposób nie przypominał mu zdystansowanych, flegmatycznych Brytyjczyków, o których szerzyły się wieści po świecie. - Nie wydaje mi się, by było mnie na to stać. Mam jakieś 16 galeonów - wyjawił, przyglądając się rzeczom na rozklekotanym stoisku, ale obawiając się czegokolwiek dotknąć. Choć jego rodzinie w Japonii niczego nie brakowało, to nie budziło w nim zdziwienia, że nikt nie troszczył się szczególnie o upewnienie się, czy Jun potrzebował dodatkowych środków do życia - nie chciał musieć zaprzedać duszy za przypadkiem uszkodzoną pozytywkę. - Lubię brzydkie rzeczy, ale to jednak trochę zbyt dziwaczne i trochę zbyt obrzydliwe - skomentował jeden z amuletów, nie mogą jednak w końcu się powstrzymać od szturchnięcia go palcem i skrzywienia się wymownie w stronę Ślizgona.- Co ci się bardziej podoba? Zwierciadełko czy kula, która pokaże najgorsze scenariusze? - zapytał Lalę, wskazując jej dwa z przedmiotów. - Jestem jej ciekawy, bo to ja jestem od czarnowidzenia. Nie wierzę, że będzie bardziej kreatywna ode mnie. Na ostatnich eliksirach robiłem listę potencjalnych rodzajów śmierci, które bym wolał, byle tylko nie musieć siedzieć na tych zajęciach - wyjawił chłopakowi, przez krótki moment poddając w wątpliwość, czy powinien aż tak odsłaniać, jak wielkim optymistą życiowym był. Ostatecznie jednak, co mu zależało? Z tą samą myślą poprosił więc sprzedawcę o ten z przedmiotów, do którego dziewczynka wyciągnęła rączkę w pierwszej kolejności. Nawet jeśli ostatecznie był inny niż upatrzył sobie Jun. - Mój mąż zapłaci - obiecał oczywiście, już odchodząc na kilka kroków z przedmiotem, by dokładniej sprawdzić jego działanie. Uśmiechnął się do Hariela z lekkim wyzwaniem, bo Anielski Chłopak nie był jedynym, który mógł grać w tę grę. - Chcesz już rozwodu, Harry-kun? Ewentualnie kolejny argument możemy znaleźć tam - wskazał na strzelnicę, przy której gromadziło się sporo śmiałków. - Pokażę ci, jak bardzo nic dla ciebie nie wygrywam.
Strzelnica6 - nie masz litości dla żadnego z gnomów, nawet pomimo zaskakująco prawdziwych okrzyków strachu wydobywających się z lalek. Odwracasz się i kierujesz ku wyjściu - zauważasz tam madame Mainyu, której szeroko otwarte oczy wskazują, że nawet ona jest nieco zaniepokojona twoją bezwzględnością. W nagrodę otrzymujesz od niej pięknie wyszlifowany rubin, który w ciemności zdaje się świecić tak, jak prawdziwy płomień.
W jednej chwili jego spojrzenie błysnęło groźnie, gdy tylko siostra wspomniała o Ślizgonie, przez którego nabawiła się choroby. Nie miało znaczenia, że nie on był jako tako winien. Namieszał w życiu Scarlett i miał zwyczajne szczęście, że Jamie nie miał ostatnio z nim styczności i czasu. Szczęśliwie już po chwili temat się zmienił i Norwood musiał sam przed sobą przyznać, że trochę brakowało mu takich zwykłych rozmów z siostrą, choć nie raz później tego żałował. Teraz jednak na spokojnie opowiedział jej, że znalazł pracę w Dolinie Godryka, gdzie stawka była w porządku, a do tego oferowali więcej mozliwości dodatkowej nauki z zakresu zielarstwa i eliksirów, niż w jego poprzedniej. Słysząc, że Carly zastanawiała się nad zorganizowaniem spotkania koła magicznego gotowania, zdziwił się, że jeszcze tego nie zrobiła. Owszem, to, że nie weźmie na siebie odpowiedzialności prowadzenia koła, było czymś oczywistym, ale nie rozumiał, dlaczego nie zwołała spotkania, dlaczego nie próbowała z innymi kulinarnymi świrami nowych przepisów. Zatrzymał się w miejscu, dostrzegając Brooks, a jego spojrzenie błysnęło zaciekawieniem. Uśmiech, jaki rozciągał się na jego ustach, z pewnością nie pomagał w zaczepnym spojrzeniu, ale przynajmniej stanowił uzupełnienie kostiumu, więc Jamie nie przejmował się tym za bardzo. - Carly… - odezwał się, gdy tylko dostrzegł mrugnięcie siostry, ale ta już odeszła dalej, zostawiając go samego z Krukonką, na co jedynie się zaśmiał krótko, kręcąc z niedowierzaniem głową. Przynajmniej tym razem nie wcisnęła im nadziewanych ziołami ciasteczek. Spojrzał znów na Brooks, a dostrzegając rubin w jej dłoniach, uniósł pytająco brwi, sięgając po swoją różdżkę. - Szukam rozrywki na ten wieczór, Carly królika, jak widać… A ty sama? Wydawało mi się, że raczej tak już nie powinno być, po tym, jak próbował mnie nastraszyć. Nie stara się - odpowiedział, zagadując od razu o rzekomego chłopaka Krukonki, o którym od początku nie miał dobrego zdania, a po zobaczeniu nieco go bawił. Nie próbował jednak komentować gustu dziewczyny, celując różdżką do szmacianych gnomów, jednego po drugim zestrzeliwując. Z szerokim uśmiechem na twarzy i niemal pustym spojrzeniem, jakby pozbywał się pyłu z butów. Z pewnością przez to właścicielka festynu wpatrywała się w niego tak dziwnie, gdy wręczała mu rubin do ręki. - Myślisz, że możemy je sprzedać u jakiegoś jubilera? Albo przerobić na coś? - spytał, przyglądając się rubinowi, aby zaraz zerknąć uważnie na Julię. - Nosisz biżuterię? - zadał kolejne pytanie, nie mogąc sobie przypomnieć, czy przy ostatnich spotkaniach dziewczyna miała jakiś wisior, albo kolczyki. Był przekonany, że nie nosiła pierścionków, co pewnie wiązało się z pozycją zajmowaną w drużynie.
- Ooookej? - Zgodził się, nie za bardzo rozumiejąc w jaki sposób Vincent zamierza go testować, ale grzecznie czekając na wyjaśnienia i uparcie ignorując mimowolny zawód, gdy krawat został puszczony luzem. - O-och, myślę, że szybko się pan tu odnajdzie i SPA też się zrobi bardzo znane. Piękno to jedno, ale u pana jest tyle relaksujących i uzdrawiających możliwości, to na pewno się przyjmie - stwierdził, zgarniając pospiesznie misia i kij bejsbolowy, by ruszyć entuzjastycznym krokiem w ślad za swoim rozmówcą. - Bo nie wiem jak we Francji, ale tu się naprawdę ciągle coś dzieje, jak nie jakieś zamieszki polityczne, to magia jak z arturiańskich legend… - pociągnął dalej, nieco gasnąc pod myślą, że może tylko jemu to się wydaje czymś tak nietypowym, a tak naprawdę przecież pewnie w każdym kraju coś musiało się dziać. - Ale pracowałem przez całe wakacje już od jakiegoś czasu - uściślił szybko, robiąc jeszcze kilka bezmyślnych kroków, nim nie zorientował się, że jego rozmówca przystanął. Wrócił do niego pospiesznie z szerokim uśmiechem, to nim próbując zakryć i tak widoczne w jasnym spojrzeniu poddenerwowanie. - Więc jestem przyzwyczajony do pracowania i nie martwię się. Zresztą, w ciągu roku szkolnego robię świeczki, a teraz też trochę kosmetyków - tak na własną rękę, więc to nie jest jakaś duża skala, ale po prostu… umiem zarządzać czasem - wyjaśnił, unosząc brwi w zaskoczeniu na widok domu strachów. Zakładał, że nawet na niego nie spojrzy, co tu dopiero mówić o wejściu do środka. - A poza tym jestem Puchonem, a Puchoni słyną z pracowitości. Może pan kogoś dopytać, żeby nie było, że się tak tylko sprzedaję - zaśmiał się nerwowo, ostrożnie ruszając do upiornej stodoły. - Nigdy nie byłem w domu strachów… w magicznym domu strachów, ciekawe czy to jakoś- no, musi być jakoś inaczej - zauważył, starając się brzmieć na podekscytowanego, chociaż teraz już nawet futro Vincenta nie wyglądało pomarańczowo.
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Uśmiechnął się od razu, przez odwrócenie się do chłopaka plecami nie musząc nawet ukrywać mieszanki rozbawienia i pobłażania, bo było w tym optymistycznym spojrzeniu Bee coś równie naiwnego co i uroczego, jakby Vincent naprawdę potrzebował tej amatorskiej prognozy, by przestać martwić się o powodzenie swojego SPA na zupełnie nowym, bo i brytyjskim gruncie. - Właściwie to teraz we Francji jest dość stresująco i nie ukrywam, że to też przyspieszyło realizację moich planów, które przez ostatnie lata jakoś tak lubiłem przepychać na niższe szczeble priorytetu. Potrzebowałem… zmiany otoczenia - podzielił się prywatą, ściągając lekko brwi w zastanowieniu nad tym dlaczego czuje tak silną potrzebę, by pokazać chłopakowi nieco więcej swojej słabości, dziwnie zirytowany tym, że ten patrzy na niego jedynie przez pryzmat jego sukcesu. - Chociaż jeśli nie mieszka się w Paryżu, to właściwie aż tak nie odczuwa się skutków protestów. Bardziej widoczne jest to, jak przez coraz wyższe ceny więcej osób korzysta z przedmiotów czarnomagicznych - dodał, pozwalając by brwi wygięły mu się w nieco większym zmartwieniem, gdy i spojrzenie przebiegło na moment po ziemi, zanim nie wylądowało na domu strachów w nagłym olśnieniu, że lepiej zająć się tymi bardziej abstrakcyjnymi strachami. - Och, a więc domyślam się, że Puchoni to nie są Ci odważni - zauważył równie żartobliwie co i złośliwie, co zaraz próbował zrekompensować ramieniem, którym otoczył Bee, by z Puchonem u boku minąć wpuszczającą ich do środka Czarownicę. - Musisz mi wybaczyć, ale nie zapoznałem się za bardzo z historią czy tradycją Hogwartu, niemniej uwierzę Ci na słowo - zadecydował, pozerkując w dół na trzymanego blisko chłopaka, gdy zanurzali się w półmroku atrakcji, dopiero wtedy pozwalając sobie na to, by pochylić się do niego nieco niżej, opadając też tonem głosu na pogranicze szeptu. - Mam dobrą intuicję do ludzi i czuję, że jesteś uczciwy. Właściwie to odwagi też bym Ci nie odmówił, bo nawet jeśli nie pchasz się do tego, by w domu strachów udowodnić ten jej płytszy rodzaj, to przecież na mój widok nie wahałeś się, tylko od razu do mnie podszedłeś z CV, prawda? To wymaga dużo więcej od przywitania się z zaczarowanym kościotrupem - zauważył, wyciągając rękę, by chwycić wyciągniętą w jego stronę kościstą dłoń, spodziewając się tego, że kości rozłączą się gdzieś w okolicach łokciach, ale faktycznie mimowolnie wzdrygając się nieco przy nagłym rozklekotaniu zębów szkieletu, które swoim taktem od razu przywodziły na myśl specyficzny rodzaj śmiechu. Machnięciem ręki zawiesił ruszająca się dłoń w powietrzu, by dyndała tak pogodnie nad głową udawanego truposza, by z dłonią na plecach Bee poprowadzić ich po skrzypiącej podłodze dalej, robiąc zakręt do pierwszego pokoju na ich drodze. Zerknął na chłopaka unosząc brwi z drobnym rozbawieniem, gdy wraz z ich nadejściem krzesła przy drobnym stoliku odsunęły się w tył, zapraszając ich do wejścia w głąb pomieszczenia. - Zapraszam - zachęcił, odsuwając jedno z krzeseł nawet mocniej, by dosunąć je do stolika dopiero wtedy, gdy to było obciążone dodatkowo wagą Puchona, samemu od razu siadając naprzeciwko niego, opadając jednak spojrzeniem na wyszczerbioną zastawę, która odsuwała się na krawędzie, by zrobić miejsce dla pojawiającej się na środku blatu tacy. - Otwierasz? - podpytał, pstryknięciem zapalając zgaszone świece między nimi, by łatwiej złapać spojrzeniem Beethovenowe tęczówki. - Zakład, że w środku są jakieś robale? Jeśli się mylę, to od razu wezmę Cię na staż, bez rozmowy o pracę - zaproponował cichszym pomrukiem, w pewnym sensie nieco kłamiąc, bo i przecież od momentu wręczenia mu CV oceniał każdy ruch i każde słowo chłopaka; samemu dając zaskoczyć się tym jak przyjemne obserwacje to były, więc też i pozwolił kolejnej zachciance wykiełkować gwałtownie w jego głowie, gdy dodawał: - Jeśli mam rację, to umówimy się w któryś weekend, byś pokazał mi jedno ciekawe miejsce w Londynie lub Hogsmeade.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
- Oooch, rozumiem - przytaknął w zamyśleniu, pozwalając sobie na poważniejszy ton, gdy dotarło do niego, że naprawdę niewiele wiedział o wydarzeniach w innych krajach, o ile nie było to coś wagi światowej, co uderzało też w niego. Z trudem powstrzymał się od dodania, że dla niego to nawet na dobre wyszło, bo nie brzmiało to zbyt taktownie, nawet jeśli faktycznie cieszył się, że Vincent przeniósł się do Wielkiej Brytanii, choćby na sam start nowego SPA. - Eee tak, no, odważni są Gryfoni - zaśmiał się krótko, bo gardło ścisnęło mu się z wrażenia pod tym objęciem, w którym nagle dom strachów nie wydawał się już taki przerażający. Zapatrzył się w witającą ich ciemność, nie do końca mogąc złapać oddech, na co żaden kościotrup nie miał większego wpływu, nawet jeśli jego rechot faktycznie posłał chłodne dreszcze po puchońskich plecach. - Bo mi zależy - zaznaczył szybko, przemykając ostrożnie między połaciami połyskującej w swojej lepkości pajęczyny. - Pan się w ogóle nie stresuje? - Wypalił bezmyślnie, posłusznie opadając przy tym na odsunięte dla niego krzesło. Nie wiedział czy bardziej stresujące jest dla niego to, że nie wie co się tu zaraz wydarzy… czy jednak to, że jego towarzyszem był Beaulieu-Émeri. Na litość boską, Bee nie miał opcji teraz wypaść źle, nieważne co by się działo. - …okej - zgodził się błyskawicznie, podrywając tacę jak najszybciej, bo czując, że niewiele ma do stracenia, skoro obie opcje brzmią dobrze, nawet jeśli druga zaskakiwała go jeszcze bardziej od pierwszej. Nie zdołał zdusić równie zaskoczonego co i przestraszonego gaspnięcia, gdy wyleciała na niego cała masa owadów z bahankami na czele; poderwał się z krzesła, by usiąść na nim z powrotem wtedy, gdy przegonił już swoich napastników. - Czyli- czyli Londyn albo Hogsmeade - wydukał, zawieszając spojrzenie na wijących się po talerzu dżdżownicach i pocierając lekko policzek, w który zadrapała go jedna z bahanek. A przynajmniej miał nadzieję, że to nie ugryzienie… - Ale czy ma pan jakieś kryteria, czy- czy tak być powinno, to część atrakcji? - Dopytał, wskazując na wdzierający się przez drzwi dym, który zwiastował nadejście pożaru; już pierwsze płomienie rozjaśniły pomieszczenie różnymi kolorami, co mogło wskazywać na jego intencjonalność. - Chciałby pan zobaczyć coś konkretnego? - Przypomniał sobie, gdy przechodził już posłusznie za swoim towarzyszem do kolejnego pomieszczenia, absolutnie nie ciesząc się na widok setek luster, w których wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przebranie:Tu opis Eliksir:3 - żeluś. Ale piję jeszcze do tego eliksir piękna i czaru!
Tak jak Wodzirej nie był przekonany do oferowanych przez potomka goblinów przedmiotów, to Drake był wniebowzięty. Chatka z piernika wręcz bezpośrednio nawiązywała do mugolskiej opowieści o jednej z najsłynniejszych wiedźm. Nawet jeśli opowieść była zniekształcona, ponieważ Baba Jaga nie mieszkała w domku ze słodkości. Zdecydowaną prawdą zaś było że stał on na kurzej nóżce i był otoczony przez mur z kości zjedzonych dzieci. Tak czy siak... Coś czuł że może mu się przydać podczas ferii i wakacji. Nie chciałby być znowu w sytuacji takiej jak w Arabii gdzie mogli zostać na pustyni bez żadnej wody i jedzenia. Strach na wróble na różdżkę... Był po prostu ciekawy. Raczej nie będzie z niego korzystać przez cały czas, ale jeśli już się na niego zdecyduje, to przynajmniej nie będzie musiał martwić się wyjęciem różdżki albo tego że ktoś go z niej rozbroi. Ciężko w końcu rozbroić kogoś z czegoś co jest do niego przyczepione. Zwierciadło zdecydowanie wyglądało na nielegalne wnioskując po tym co o nim usłyszał. Z drugiej strony był już w posiadaniu czegoś takiego jak Codex Maleficarum, więc w to bagno wlazł już nieco wcześniej. Raczej nigdy go nie użyje, a zwłaszcza bez powodu, ale jeśli kupi jedną sztukę to chyba niektórzy będą mogli spać bezpiecznie bez świadomości że tak niebezpieczny przedmiot trafił do odpowiedzialnej osoby. Jednak najbardziej oczy mu się zaświeciły kiedy nasłuchał się o pozytywce łapiąc każde słowo kupca jak młody pelikan. Pozytywka zdecydowanie była tym czego potrzebował i co najprawdopodobniej nosiłby przy sobie przez zdecydowanie większość czasu. Blokowanie umiejętności takich jak hipnoza, czar wili, legilimencja oraz zakłócanie oklumencji było bardzo kuszące. I z pewnością pozytywka jest świetnym narzędziem dla osób które tej ostatniej nie mogą się nauczyć. Drake nigdy nie próbował, ale jeśli już miałby zabrać się za naukę umiejętności tego typu, to prawdopodobnie spróbowałby z legilimencją. W końcu odpowiednio rozwinięta pozwalała czytać w myślach niewerbalnie i bez różdżki w ręku. A to mogło wyjątkowo mocno ułatwić życie. Zwłaszcza jeśli ktoś odpowie Ci "domyśl się". Doświadczony legilimenta po prostu będzie wiedzieć i nie będzie musiał znosić aż tylu scen. Tak czy inaczej, po tym jak zrobił zakupy, wyjął swoją zabezpieczoną zaklęciem sakiewkę ze skóry wsiąkiewki, wyjął z niej pomniejszony cylinder zniknięć, który przywrócił do normalnych rozmiarów, a następnie ukrył w nim przedmioty, a następnie pomniejszył go i schował z powrotem do sakiewki. Procedura nieco irytująca, ale niezbędna do zabezpieczenia przedmiotów przed kradzieżą. Samą sakiewkę poza zwykłym przywiązaniem do portek, przykleił jeszcze zlepem. Ostrożności nigdy za wiele. Kiedy odeszli od straganu i ruszyli do wcześniej wspomnianego stoiska z eliksirami zaczął się zastanawiać co takiego właściwie mogli tu podawać. Wątpił żeby to były czyste eliksiry. Prędzej jakieś jedzenie z ich domieszką. No chyba że to dosłownie były jakieś losowe ścieki z kociołka... No nic. Jest obecnie tak troszeczkę lwem, więc zaryzykuje jak to prawilnego gryfona przystało. Najwyżej będzie rzygać a Wacek będzie mu trzymał grzywę. Podeszli więc i nawet nie zdążył dobrze niczego zamówić, bo dostał żelka węża który dosłownie po nim właził. Lilac więc bezpardonowo odgryzł mu głowę i przy okazji zamówił jeszcze eliksir piękna i czaru. Na resztę osób przy stoisku popatrzył dopiero po chwili. Tak się składało że stanął akurat obok @Payton Kingston III i @Ariadne W. Wickens. Do tego pierwszego, który dziś wyglądał z niewiadomej przyczyny wyjątkowo powabnie, z uśmiechem na swoim kocim pysku delikatnie uniósł rękę w geście przywitania. A następnie - po prawdopodobnym ataku paniki ślizgona, bądź dosłownie chwilę przed nim - wyjął z notesu kartkę z widocznie wcześniej przygotowaną wiadomością.- "Cześć, To ja, Drake. Nie mogę mówić :x" - To jego pięknej towarzyszki też się uśmiechnął, a nawet delikatnie ukłonił w geście przywitania. Chociaż jej uśmiechu nie miał prawa przebić. Musieli sprzedawać tu naprawdę dziwne jedzenie skoro z ludźmi robiło coś takiego. I mimo wszystko wypił ten eliksir piękna i czaru w sumie nie czując jakiejś większej różnicy. No może poza tym że wydawało mu się że każdy się na niego gapi. Nie żeby się do tego nie przygotował przed przyjściem tu w wytransmutowany, wyeliksirowany i jeszcze w królewskich ciuszkach. Przewinął w notesie kilka kartek i węgielkiem naskrobał coś nowego, po czym odwrócił go do Paytona i Ari, w międzyczasie zawieszając oko na @Wacław Wodzirej . - "Jak się dziś bawicie?" - Bo on był w przednim humorze.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Kolejny stragan, który napawał Puchona lekkim niepokojem, tym razem również zdawał się go cieszyć. W końcu dostał klimatyczne stoisko, które leży w środku jego upodobań. Najchętniej wziąłby dwie fiolki, robiąc miks, wkładając sobie w żyłę przyjemność procentów. No, jedna z eliksirem i druga (większa) z jakąś wódeczką. Wszak nie po to płaszcza Van Helsinga miał w środku tak wiele kieszeni, aby nie trzymać w nim piersiówek. Dziś Wacuś ich nie trzymał, ale strój miał kilka dopiero godzin - nie oczekujmy zatem aż tak wielkiego przejęcia i przygotowania do stroju. Drejka eliksir wybrał praktycznie sam, Wodzirej miał z tym lekkim problem, bo węże napawały go niemałym dyskomfortem. Nawet jeśli ten Gryfona był całkiem jadalny. Z innej strony - borsuki też jadły węże, eliminując ich naturalne występowanie. Pod takim względem Wacław powinien mieć jakąś motywację do pewności siebie wobec tych łuskowatych gadów. Względnie niemądrym spojrzeniem Polak oglądał fioleczki, które mógł by wlać sobie w usta. Wybór pochłoną go na tyle, że dopiero po momencie zauważył @Drake Lilac, który podczepił się do jakiegoś towarzystwa. Stąd też Puchon uzbroił się w uśmiech. Cycki do przodu, dupa do tyłu i wszedł w rozmowę, no, niemą rozmowę. - Drejczi zrobił dziś sobie make-up z tony zaklęć i drugiej tony eliksirów, stąd pozbawił mnie, jakby to ładnie nazwać, piękna swojego głosu i zabawiania mnie rozmową dziś wieczór - ujął to nieco ironicznie, ale względnie zabawnie. Przynajmniej w jego mniemaniu, kiedy wyjaśniał sytuację dla @Ariadne W. Wickens i @Payton Kingston III. - Więc ja bawię się trochę sam, trochę w jego towarzystwie - chwycił upatrzoną wcześniej fiolkę eliksiru, unosząc ją znacząco w górę. - To jak, zdrowie wasze, w gardła nasze - po czym przechyli szkiełko, biorąc jego zawartość na jeden haust. W smaku - żałosne. Później kolor też okazał się żałosny, gdyż wiadomo - zielony to nie kolor. Mikstura, którą Wacław sobie upatrzył dopiero w kilka sekund po zażyciu okazała się czymś innym, podmienionym. Może ukrytym pod iluzją? W jego uszach pojawił się szept. Nieco przerażający, a za nim skutki wypitej mikstury niemal nie przyprawiły Wacława o zawał. W panice wyjął różdżkę, chcąc spetryfikować swoją nową fryzurę. Nawet już otworzył usta, aby powiedzieć zaklęcie, ale problem pojawił się w momencie, w którym Puchon przypomniał sobie, że nie umie w taką potężną magię. Więc jedynie westchnął głośno, modląc się w duchu, żeby potwory okazały się niegroźną iluzją. Bądź czymś prawdziwym, ale niegroźnym dla otoczenia.
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Mimo uśmiechu brwi drgnęły mu nieco ku sobie w niezrozumieniu nad zadanym mu pytaniem, bo nie do końca potrafił pojąć z czego ono wynikało, czując jednak w sobie silną potrzebę, by tego wieczoru choć trochę zgłębić logikę kierującą Beethovenowymi myślami. - Czym mam się stresować? - podpytał więc wprost, ciekawsko pozerkując na chłopaka. - Rozmową z urokliwym studentem czy atrakcją na festynie, która ma za zadanie chociaż spróbować mnie przestraszyć? - doprecyzował, nie mogąc się powstrzymać od podkreślenia jak bardzo nie ma dzisiejszego wieczoru powodu do niepokoju, na co dzień mając przecież zdecydowanie więcej zmartwień i stresów na głowie. Prychnął cicho na widok błyskawicznie uniesionej tacy, nie powstrzymując się od komentarza "Przyjemnie jest patrzeć, jak Ci zależy", po którym mógł wygodniej oprzeć się na krześle w przyjemnym poczuciu tryumfu. Zadowolenie zachwiało się w jego spojrzeniu dopiero w momencie, w którym dostrzegł rozcięcie na puchonim policzku, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że nawet jeśli mogło nie być to zamierzone, to wciąż pozostawało możliwe, a taki poziom bezpieczeństwa domu strachów wcale nie wystarczał mu do tego, by czuć się w porządku z wprowadzeniem tu drugiej osoby. Cmoknął cicho z niezadowolenia, wstając idealnie wtedy, kiedy i Bee dostrzegł wdzierający się do pomieszczenia dym, bo teraz - choć był pewien, że nie grozi im niebezpieczeństwo - nie był już tak pewny niektórych nieprzyjemnych efektów zignorowania tego sygnału danego im do przejścia dalej. - Coś konkretnego to mogę sobie zaplanować sam. Wolę byś pokazał mi jakieś miejsce, które… - urwał, nie tylko po to, by móc się lepiej zastanowić nad doborem angielskiego słownictwa, ale też po to, by skupić się na zatrzymaniu chłopaka w pół kroku, przytrzymując go sobie przodem do siebie. Zerknął na drobną rankę i mruknął cicho w koncentracji nad rzucanym Vulnus Alere, gdy łagodnym otarciem kciuka ścierał wspomnienie rozcięcia na policzku Bee. - ..Pokaż mi jakieś miejsce, którego sam bym nie znalazł w podręcznym przewodniku po Londynie, może nawet bardziej jakieś tereny zielone, coś mało uczęszczanego, wręcz prywatnego - pociągnął dalej, tylko na wszelki wypadek gładząc raz jeszcze wyleczony policzek, by upewnić się, że skóra odpowiednio się zasklepiła i nie odczuwa dyskomfortu przy choćby najdelikatniejszych czułościach. - Bo nie ukrywam, że preferuję Londyn. Muszę lepiej zrozumieć to miejsce i tych ludzi, nawet jeśli to Hogsmeade na razie mocniej mnie przyciąga… Może nawet zwłaszcza dlatego, że to robi - rozgadał się nieco, prowadząc Bee dalej, odruchowo chcąc przepuścić go przed siebie, szybko jednak decydując się, by zagłębić się w labirynt luster jako pierwszy; samego chłopaka łapiąc za przywiązany do jego nadgarstka krawat, by go przypadkiem w tym natłoku coraz ciaśniejszej iluzji nie zgubić. - Jeśli nie jesteś z Londynu i nie masz żadnego pomysłu, to zawsze możesz podpytać swoich znajomych, prawda? - podsunął, zwalniając, by dłonią zbadać ścianę przed sobą, a zaraz i po obu swoich bokach, co skomentował niskim pomrukiem, zanim nie obrócił się przodem do Bee. - Mogą być też jakieś mugolskie miejsca, o ile jakieś znasz. Chodzisz na mugoloznawstwo?
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
- Nieznajomym - poprawił go, spinając się nieco mocniej, bo nie wiedział jak ma rozumieć nazywanie go urokliwym. - Atrakcją, której właściwie jedynym zadaniem jest wystraszenie pana, co może nie być przyjemne - dodał jeszcze z lekkim wzruszeniem ramion. Nie brakowało mu powodów do stresu czy zmartwień, nieważne czy miało chodzić o coś poważnego jak problem z utrzymaniem dachu nad głową, czy o nieco tylko niższą ocenę na jakichś zajęciach. - Któóóóre? - Zachęcił swojego towarzysza, chętnie uciekając przed ogniem, więc stawiając pewien opór przed ciągnięciem go znowu w tył; prędko to sobie odbił poprzez kompletne osłupienie w wybranym przez Vincenta miejscu. Bezwiednie wstrzymał oddech, skacząc nerwowo spojrzeniem po twarzy mężczyzny, bo nie potrafił zawiesić go ani na ciemnych tęczówkach, ani na subtelnie wymawiających proste zaklęcie uzdrawiające ustach, ani na lekko ściągniętych w skupieniu brwiach. Chciał widzieć wszystko, zachwycić się tym wszystkim i zapamiętać wszystko, ale nie było tyle czasu, a on rozproszył się łagodnym pieczeniem znikającej ranki do tego stopnia, że nie zapanował nad lekko rozchylonymi w głupim zawieszeniu wargami. - Prywatnego - powtórzył tylko cicho, absolutnie nie wiedząc co mówi, bo dopiero orientując się, że jego palce same zatopiły się w miękkim futrze na vincentowym torsie. - …Londyn, w porządku, może być Londyn - odchrząknął, dając się prowadzić dalej, przy każdym zakręcie kombinując jak zawinąć sobie krawat na nadgarstku mocniej, by mieć palce Vincenta bliżej swojej dłoni, a nie pożyczonego od Basila materiału. - Czasami chodzę, tak, ale nie wiem co myślę o tych zajęciach, bo- nie wiem, w każdym razie jestem z Londynu iii to z tego mugolskiego Londynu, więc raczej coś wymyślę. Hogsmeade jest bardziej takie czarodziejskie i urokliwe, ale w Londynie jest więcej możliwości. A pan lubi mugolskie miejsca, czy po prostu wcale ich pan nie zna i dlatego… dlatego…? - Zaciął się, wykręcając głowę od jego własnego odbicia, które bezczelnie się z niego śmiało, gdy lustrzane ściany zaczęły na nich napierać. - Wymyślę coś, na pewno coś wymyślę, po prostu nie chcę tak rzucać propozycji teraz, bo nie jest przemyślana, a chcę żeby się panu faktycznie podobało - wyrzucił z siebie szybko, zaciskając powieki, by otworzyć je dopiero wtedy, gdy nacisk ze wszystkich stron zniknął, a oni znaleźli się znowu w jakimś ciemnym korytarzu. - A gdyby był pan we Francji, to gdzie by pan mnie- nie, znaczy nie mnie, tylko kogoś po prostu, ee, takiego jak pan teraz, gdzie by pan chciał pójść?
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Zerknął w dół, widząc przecież to, w jaki sposób patrzy na niego Bee, nie potrafiąc nie zachwycić się tym przejęciem w jego oczach, a jednak widział też absurdalnie gładką od młodośc cerę i naiwne błyski w jasnych tęczówkach, których naprawdę nie chciał zwodzić, niezależnie od tego jak przyjemnie i kuszące mogło to być. A przynajmniej zamierzał wmawiać sobie, że wcale tego nie robi, nawet jeśli doskonale wiedział jaką moc ma milczące wpatrywanie się sobie nawzajem w oczy czy jak dużym błędem może być kontynuowanie tej znajomości poza sferą biznesową. Nie tak łatwo jednak było mu wmówić sobie, że wcale nie czerpał przyjemności w zatapianych w "jego" futrze palców czy tego maślanego spojrzenia, przy którym nawet tak proste słowo jak "prywatnego" mogło uderzać w zupełnie inne struny, niż gdy robił to on sam. - Lubię - przytaknął, odruchowo napierając dłońmi na przybliżające się do nich ściany, jakby mógł je zawstydzić i odepchnąć z powrotem na swoje miejsce. Zerknął na złośliwy grymas na swoim odbiciu i ściągnął brwi nie tylko w niezadowoleniu, ale i w skupieniu nad przeczesywanymi w głowie zaklęciami, których mógłby użyć, gdyby nacisk faktycznie zrobił się niebezpieczny. - Nie znam ich jakoś fantastycznie dobrze, nie jestem aż takim ogromnym fanem mugoloznawstwa, ale miałem trochę czasu w życiu, by poznać ich całkiem sporo, choć przede wszystkim we Francji - przyznał, dłonią na ramieniu zagarniając Bee bardziej na siebie, niby tłumacząc to sobie chęcią wygody ich obu w coraz ciaśniejszej przestrzeni, jednocześnie będąc zbyt samoświadomym, by faktycznie uwierzyć, że jest to jedyny powód. Chciał dodać coś jeszcze, pociągnąć temat mugolskiego pochodzenia chłopaka, a jednak zamilkł na krótką chwilę, próbując rozłożyć słodki pszczeli zapach na poszczególne nuty. - Ładnie pachniesz. Pasuje do Ciebie. Ten zapach jest taki… ciepły i żółty - przyznał ostrożnie, dopiero gdy lustrzane ściany zaczęły się wycofywać, nie chcąc przytłaczać chłopaka takim komentarzem w chwili przymuszonej przez magię bliskości. - Na pewno pomyślałbym o Èze, bo tam się wychowałem - odpowiedział błyskawicznie, nie musząc wysilać się zbyt mocno, bo i w swoim życiu zdążył już przecież zabierać znajomych na podobne wycieczki. - To małe miasteczko we Francji, nie ma nawet trzech tysięcy mieszkańców, a to naprawdę niewiele, gdy weźmie się pod uwagę, że mieszkają tam zarówno czarodzieje, jak i mugole - zaczął wyjaśniać, nie wchodząc już w szczegóły, że czarodziei właściwie było tam poza sezonem statystycznie dość niewielu, ale nawet jeśli ich liczebność nie była duża, to rzucali się w oczy przez swój status społeczny i bogato, choć ekscentrycznie, stawiane domy, a też z natury dość hermetyczne, zamknięte na mugolski świat środowisko. Był zresztą pewien, że o swoim dzieciństwie w Èze opowiadał w jednym z wywiadów, żartując o tym, że mugole mieli ich za dziwną odmianę mormonów, którzy choć porzucili dobra nauki, to nie zrezygnowali z bogactwa. - Zabrałbym Cię na piknik do ogrodu botanicznego z nadzieją, że uda nam się zwabić jakieś drobne magiczne stworzenia, a potem do fabryki perfum, gdzie moglibyśmy stworzyć swoją własną kompozycję, może nawet inspirowaną tym, co czuliśmy w ogrodzie - pociągnął dalej, kontrolnie układając dłoń na plecach Bee, gdy oświetlenie zaczęło się zmieniać, na moment nawet gasnąc zupełnie, wymuszając na nich przeciskanie się przez lustrzane korytarze po omacku. - Dla mnie prywatne są miejsca magiczne, bo są mi bliższe, więc jeśli dla Ciebie jest odwrotnie, to powinieneś wybrać jakieś mugolskie miejsce - polecił, zatrzymując go, gdy tylko szerokość drogi na to pozwoliła, by obrócić ich obu, chcąc iść jako pierwszy, skoro z ich dwójki to bardziej Bee obawiał się tego, co spotkają za każdym rogiem. - Nie przejmuj się kosztami, wszystko opłacę, w końcu to mój pomysł. Mogę też wysłać Ci trochę galeonów wcześniej na przygotowania. Tylko napisz do mnie, jak powinienem się… - urwał, gdy obejrzał się za siebie od razu po przejściu przez grubą, czarną zasłonę, czując pierwsze uderzenie świeżego powietrza, ale nigdzie nie widząc jeszcze przed chwilą podążającego za niego Bee. Opuścił dłoń z wyciągniętą prywatną już wizytówką kontaktową i w pierwszej chwili nawet się uśmiechnął, zakładając, że chłopak z nim pogrywa, a jednak gdy ten nie wyskoczył za moment na zewnątrz, uśmiech też zaczął uciekać mu z twarzy. - Beethoven? - podpytał, cofając się, by zajrzeć w ciemne wnętrze, ale nawet rzucając w lustrzany korytarz Lumos nie dostrzegł absolutnie żadnego ruchu. Zerknął w stronę czarownicy przy wejściu, dostrzegając, że stojący za nim w kolejce Czarodzieje wciąż jeszcze tkwili przed wejściem i wprost zapytał się kobiety o to czy jest jakieś drugie wyjście, w odpowiedzi słysząc tylko zapewnienie, że i Bee "w końcu" stamtąd wyjdzie. Momentalnie poczuł jak wściekłość wzbiera się w nim gorącem, ale strzelił jedynie piorunującym spojrzeniem w Czarownicę, głębokim oddechem powstrzymując się od gwałtownej reakcji. Szybko zdecydował, że w takim razie wejdzie do środka i poszuka chłopaka, jednak kobieta jeszcze szybciej zapewniła go o tym, że w ten sposób go nie znajdzie i lepiej jest poczekać na zewnątrz. I jasne, mógł po prostu odejść, uznając, że chłopak mu się zgubił, a jednak myśl o tym, że ten utknął w domu strachów zupełnie sam nie pozwoliła mu podejść choćby i do pobliskiej budki z grzańcami, przez co stał przy tym cholernym wejściu, jak najwolniej starając się wypalić swojego jedynego Błękitnego Gryfa. - Merlinie, dzieciaku - wyrzucił z siebie, porzucając nie tylko rozmyślania o tym, że gdyby trzymał go przy wyjściu, to nawet magia by ich w ten sposób nie rozdzieliła, ale też gwałtownie zamieniony w drobny guzik filtr papierosa, który obracał nerwowo przez zdecydowanie zbyt długi czas. - Powinienem Cię tym krawatem do siebie przywiązać, to może byś się tak nie gubił - zauważył, odnotowując tę informację na przyszłość, gdy odsuwał się już od instynktownie przytulonego w uldze chłopaka, zerkając w jego oczy nieco czujniej. - Myślałem, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz. Widziałeś chociaż coś ciekawego?
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Śmieję się na te gratulacje co do ojcostwa, nawet zapominając o naprostowaniu tego żartu. I pewnie miał racje, w mojej opinii każde dziecko wyglądało tak samo, zwłaszcza dla ludzi którzy z nie mieli nic wspólnego z berbeciem. Jak bardzo przykładny wujek, pozwalam się bawić Lali perłami, mimo tego że były prawdziwe i pewnie nie było najmądrzejszym pomysłem zostawianie ich w rękach dziecka. Junpei na pewno sobie poradzi z małą sam... Kiwam tylko głową na jego słowa, że chciał, żeby było ładnie. Uważam, że każdy mógł się ubierać jak tam tylko sobie chciał, po prostu chciałem zgadnąć kim jest. Ale stwierdzam, że on sam nie był pewny konceptu, więc nie mogę powiedzieć żadnego "ha, wiedziałem!". Jego słowa wcale nie są jakieś najgorsze na świecie, bo śmieję się wesoło z tej niesmacznej i całkiem zabawnej odpowiedzi o nekrofilii. - Cały ja - mówię z uśmiechem i chichoczę pod nosem. Mój towarzysz nie wyglądał na zadowolonego z miejsca gdzie go zabrałem. Miałem wrażenie, że jego lekki uścisk jest coraz silniejszy, szczególnie w momentach kiedy coś odrobinę bardziej zatrzeszczało. Aż zerkam na niego lekko zmartwionym spojrzeniem (co pewnie nie było dobrze widać w czerni moich oczu); mam nadzieję że nie będzie zły, że go tutaj zaciągnąłem. - Och, idealnie pasuje do mnie - stwierdzam skromnie z zadowoleniem na wytłumaczenie o Shinigami, stwierdzając że to jest jednak mój strój na dziś. Z próżności poprawiam idealnie ułożone włosy i radośnie uśmiecham się do Laleczki, po czym całuję jej pulchny policzek. W tym momencie przejażdżka się kończy i czas skierować się do kolejnej atrakcji. Gdzieś tam witam się z Marlą, ale prędko gnam do kolejnego miejsca, jakby jutra nie było. Co jakiś czas sprawdzam czy mój dzisiejszy towarzysz nie rozmyślił się i nie uciekł ode mnie w popłochu. Na szczęście wydawało mi się, że chociaż Junpei wyglądał na takie co lubi chodzić nie zadowolony, to udało mi się jakoś zwrócić jego uwagę na tyle, że nie miał ochoty gdzieś uciekać. I jeszcze żartował z tego że jesteśmy małżeństwem! Osobiście nie jestem materialistą (bo też takim nigdy być nie musiałem, skoro pieniądze z nieba mi same spadały), więc jeśli mam przy sobie odpowiednią kwotę, jestem nawet skłonny kupić Junpeiowi co tam by chciał. Chociaż ceny były zatrważające. - E... może zwierciadło jak już... - mówię bez przekonania, bo ani jedna ani druga rzecz mnie specjalnie nie urzekły. Słucham o tym jakim czarnowidzem jest Japończyk i wzdycham zafrasowany. - No nie, mój drogi, nie będę rozwijał twoich pesymistycznych zafascynowań, możesz zapomnieć o kuli - oznajmiam karcącym tonem. W międzyczasie kiedy ten postanawia wypytać Lalę co powinien wziąć, jakaś Pani od karuzeli przybiega z moim wózkiem o którym kompletnie zapomniałem, że zostawiłem gdzieś przed wejściem. Dziękuję bardzo serdecznie, flirtuję z dziewczyną otwarcie, a potem oznajmiam, że wracam do męża na co kobieta robi nietęgą minę. Pewnie wszyscy wokół oprócz mnie potrafią wyczuć kłopotliwą atmosferę, szczególnie kiedy z czułością uśmiecham się do mojego męża. Wsadzam Lalę do jej wózeczka, poprawiam jej wszystko jak przystało na wzorowego ojca, a Junpei nagle ucieka mi z kradzionym towarem. Lala wydaje się być również zachwycona starą pozytywką. Więc wydaje grube miliony na lusterko które wziął mój rozrzutny niby ukochany i prezent dla siebie oraz małej (nie mając pojęcia do czego to dokładnie służy). - Chcę rozwodu tylko dlatego, że nie czekasz na swoją rodzinę! - mówię i podjeżdżam pośpiesznie z wózkiem do Juna. - Powiedziałbym, żebyś myślał o mnie za każdym razem gdy o mnie myślisz, ale zdecydowanie odradzam - oznajmiam, zerkając na mój prezent w postaci lusterka. Nie spodziewałem się, że tak łatwo przyjmie prezent, skoro wcześniej patrzył na mnie czasem z dozą ledwo ukrywanej nieufności. - Rzadko kupuję takie drogie prezenty na pierwszych randkach. I takie paskudne. Mam nadzieję, że doceniasz - mówię z uśmiechem i mrugam do niego kiedy ten uśmiecha się do mnie z zadowoleniem. Jestem błogo nieświadomy zasad jakiejkolwiek gry w którą Jun myśli, że uczestniczy. Tak naprawdę wszystko co by nie zrobił, póki co zwaliłbym prostacko na inną kulturę. Teraz zaś kiwam głową i idę za Azjatą na strzelnicę. Idzie mi całkiem nieźle, szczególnie jak na kogoś kto jedną ręką strzela, drugą buja dziecko w wózeczku. - Dało się coś w ogóle wygrać? Jeśli tak jest, poproszę jeszcze jedną rundę, bo ukrywam swoje umiejętności niesamowite. W końcu mam order Merlina - mówią żartobliwym tonem, bo chociaż jest to prawda, wraz z Marlą nieustannie jesteśmy rozbawieni, że tacy ludzie jak my dostali to wyróżnienie.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wycofanie się Carly było równie subtelne jak przywalnie szukającemu tłuczkiem. Czuła się przy tym nieco dziwnie, jak gdyby wraz z Jamiem skrywali jakąś straszną tajemnicę, która nie mogła wyjść poza tę dwójkę. Jednocześnie nie miała żadnych problemów, żeby spędzić z chłopakiem nieco czasu wolnego, bo po prostu lubiła jego mrukliwe towarzystwo. Pod tym względem nie różnił się zbytnio od Edgcumbe’a, a ona najwyraźniej lubiła ciche, tajemnicze persony tego pokroju. Odebrała więc rubin, spojrzała, tez pytająco na chłopaka i uśmiechnęła się mimowolnie na widok jego uroczego uśmiechu i zafrasowanej miny. Nad jego słowami musiała się jednak zastanowić dłuższą chwilę, bo sama nie wiedziała, czemu była tu sama. Najwyraźniej komunikacja nie była mocną stroną tak jej, jak i Augusta.
- Rozrywki. A że najbardziej lubię swoje własne towarzystwo, bo jest najlepsze, to jestem. Jak chcesz się dołączyć, to śmiało. Przekonasz się, jak bawią się samotne krukonki. – Odpowiedziała w końcu, chowając kamyk do kieszeni i zastanawiając się, co dalej. – Widziałam wcześniej dom strachów i kolejkę górską. Na co masz ochotę? – Zapytała, bo raczej nie zamierzała stać tu z tym kamykiem w kieszeni jak jakiś troll górski nad padliną. – Czego bardziej się boisz? Potworów, czy wysokości?
Nie wiedziała za bardzo, co można zrobić z kamykiem, który otrzymali. I właściwie interesowało ją to jak zeszłoroczny śnieg. Kamyk zapewne i tak wylądowałby na dnie kuferka, tak więc wyciągnęła goz kieszeni, chwyciła dłoń Jamiego i położyła na niej błyskotkę.
– Daj Carly. Albo sprzedaj. – Powiedziała, robiąc przy okazji dobry uczynek i coś dla siebie, pozbywając się ze swojego życia rzeczy, których nie potrzebowała. Aż taka była z niej pedantka. – Noszę, czasami. Do sukienki. Na co dzień nie, bo raczej nie pasuje do legginsów. Zresztą, najlepszą ozdobą, jaką może mieć człowiek, nie jest biżuteria, a jego ciało. – Mrugnęła zadziornie, faktycznie tak myśląc. Nawet najdroższy naszyjnik nie miał szans w starciu z tym, co udało się wypracować latami treningów.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Uśmiechnął się mimowolnie, pewnie nawet szerzej niż powinien, z sercem głupio przyspieszającym nie tylko przez wymuszoną lustrzaną pułapką bliskość, ale też pochwałę dla jego zapachu. Kochał zapachy - były dla niego prostsze niż kolory, które notorycznie mu się mieszały przed oczami, a przy tym znacznie magiczniejsze dzięki złożoności swoich możliwości. Perfumy wydawały mu się mniej łaskawe od świeczek, więc też łatwiej było mu poświęcać więcej czasu z knotami i woskiem. - Dziękuję, autorski zapach - pochwalił się, zaraz marszcząc lekko brwi, bo nie był pewien czy to nie zabrzmiało trochę jakby po prostu jechał potem, ale za bardzo zaplątał się we własnych myślach, by mieć szansę to doprecyzować. Skoncentrował się więc po prostu na melodyjnym głosie swojego rozmówcy, podążając za nim wiernie, w tej ciemności gubiąc trochę ciągnącego się za nim po domu strachów fioletu. - O-o, jest taka perfumeria właśnie mugolska w jednym centrum handlowym, może nie wygląda jakoś bardzo zjawiskowo, ale można właśnie potestować własne mieszanki zapachowe, to był mój pierwszy pomysł - przyznał, bo znał to miejsce aż za dobrze, zachwycając się nim od lat; nie było to jednak nawet w połowie tak imponujące jak ogród botaniczny i cała fabryka. - Ale wymyślę jeszcze coś ciekawszego! I nie musi pan płacić - dodał szybko, z ulgą lgnąc do prześwitu zza czarnej kotary. - Hm? - Dopytał, zdziwiony urwaną wypowiedzią, więc też prędko wyskoczył z domu strachów, by zawiesić zaskoczone spojrzenie na stojącym już kawałek dalej czarodzieju. - Co?... - Wymsknęło mu się cicho, ale bezmyślnie dał się przyciągnąć, puszczając już na ziemię misia i kij bejsbolowy, które stawały się coraz bardziej nieporęczne. - Przecież się nie zgubiłem - zaśmiał się mimowolnie, potrzebując piekielnie dużo samokontroli, by nie wczepić się za mocno w Vincenta. - …nie rozumiem - przyznał powoli, gasnąc nieco pod tym czujnym spojrzeniem, bo ewidentnie coś się zadziało, czego nie zarejestrował. - Widziałem to co pan, wyszedłem zaraz za panem, gdzie miałem się zgubić? W sensie- w sensie tak w wypowiedzi? Czasami tak mam, przepraszam, za dużo gadam, ale po prostu chodziło mi o to, że nie musi pan płacić i wymyślę jakieś ciekawe wyjście, to tyle - doprecyzował na jednym tchu, nerwowo skubiąc suwak od swojej kurtki.
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Wzruszam ramionami, gdy Fryderyka kwestionuje kreatywność mugoli. – To bardzo popularna bajka swojego czasu, nie patrz tak na mnie, bo to nie mój wymysł – mówię do niej, po czym opisuję jak to się nie starałem przy ozdabianiu Poziomki. – Jak obejdziemy wszystko to możesz wpaść sama zobaczyć – proponuję z błyskiem w oku, nawiązując trochę do naszego ostatniego, bardzo ekscytującego posiedzenia u mnie w domu po ostatniej imprezie. Kto by pomyślał, że ze mnie taki lubieżnik i zalotnik. – Zakrycie różowej farby zajęło nam całe wieki, więc się nie nabijaj. Cokolwiek byśmy nie robili, wciąż to wyglądało jak miejscówka lokalnej księżniczki, nawet z tymi pajęczynami i dyniami – szturcham ją lekko, gdy dostrzegam rozbawienie na jej twarzy na wspomnienie o pałacyku. Gdy postanawiam nas zabrać na strzelnicę nie przewiduję tylko jednego scenariusza – okażemy się totalnymi dzbanami. Rzucam zaklęciami jak paralityk, w dodatku takimi, które się kompletnie do tego nie nadają. Robię dobrą minę do złej gry, uśmiecham się jak prawdziwy znawca i ktoś, kto pstryknięciem palca pokonałby Darka i udaję niewzruszonego tym tragicznym wynikiem. – Dobrze, że nikt tego nie widział – mówię cicho do Fredki, ale nagle czuję jak jakieś olbrzymie łapska łapią mnie za kołnierz i wypierdalają z namiotu. Potrzebuję kilku sekund, aby ogarnąć co się stało i gdy w końcu dociera do mnie, że jakiś zawszony troll wyjebał nas z atrakcji, bo nie jesteśmy mistrzami, robię się z wściekłości cały czerwony na ryju. – O ty kasztanie zasrany – zaczynam od nieszczególnie przychylnego komentarza, po czym chrząkam, gdy odstawia mnie poza strzelnicę i patrzę na niego butnie. – To jest rozbój w biały dzień, naprawdę. Podam cię do Wizengamotu, poproszę dane osob.. – zamieram, bo widzę, że Fryderyka startuje do niego z pięściami. – O TY LESZCZU ŚMIERDZĄCY, TROSZKĘ GRZECZNIEJ MOŻE, CO??? – cisnę w stronę ochroniarza, gotowy bronić swojej przyjaciółki, co najmniej jakbym nie widział różnicy w rozkładzie sił między nami. Chuj mnie to jednak obchodzi. Stoję jak ten najeżony kogut między nim a Moses, z tym upiornym uśmiechem wymalowanym na ryju i przysięgam, że zaraz odpadnie mi kark od ciągłego patrzenia w górę, bo niestety nie należę do grupy wielkoludów. – Grozi ci od dwóch do dwunastu lat pozbawienia wolności, ona jest małoletnia – grożę oblechowi, trochę naginając prawdę i szczerze liczę, że Fredka nie oburzy się teraz, że jest nieco starsza niż ją przedstawiam. – Zgnijesz w pierdlu, wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko tobie – naśladuję ton ojca, splatam ręce na piersi i czekam aż się od nas oddali, a potem zerkam z troską na przyjaciółkę, bo została potraktowana bardzo nieelegancko. – Co za obwieś, skandal kurwa – dodaję jeszcze, kompletnie oburzony tą sytuacją.
______________________
i read the rules
before i break them
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Ściągnął brwi w skupieniu nad niepasującymi mu do jego własnej rzeczywistości słowami, pozerkując na chłopaka czujnie, przez sekundę zastanawiając się czy nerwowa zabawa zamkiem nie jest sygnałem o kłamstwie, a jednak musiał w końcu zaśmiać się mimowolnie w mieszance ulgi, rozbawienia i rozczulenia. Zupełnie jakby patrzył na szczeniaka, który zerwał mu się ze smyczy, a który zaraz wrócił do niego sam z siebie. - Niemożliwy jesteś - wyrzucił z siebie ze swobodniejszym śmiechem, gdy tylko zrozumiał, że niepotrzebnie martwił się o tego puchońskiego szczeniaka, bo ten wcale nie potrzebował teraz wsparcia psychicznego po spędzonym w domu strachów czasie. - Chiot mignon - mruknął rozbawiony, robiąc krok w tył, by samemu ochłonąć z dłonią przeczesującą dwukolorowe kosmyki włosów, nie wierząc, że naprawdę dał wciągnąć się w tę godzinę zmartwień nie tylko o kogoś, kogo ledwo znał, ale też o kogoś, kto zupełnie tego nie potrzebował. - Minęło trochę więcej czasu - zauważył ogólnikowo, nie chcąc chłopakowi dokładać stresu poczuciem winy, więc tylko pokazał mu swój zegarek na nadgarstku z nadzieją, że ten sam zorientuje się ile życia stracił przez nieświadome utknięcie w domu strachów. - Twój kolega pewnie się o Ciebie martwi - zasugerował subtelnie, potrzebując nieco zdystansować się od kogoś, kto nawet bez swojej obecności potrafił z taką łatwością ukraść mu godzinę życia. - Odezwij się, gdy będziesz gotowy ustalić termin spotkania - zadecydował, przywołując z kieszeni prywatną już wizytówkę z powrotem pomiędzy palce, by wyciągnąć ją w stronę chłopaka. - Ja do tego czasu wczytam się uważnie w Twoje CV.