Jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech, gdy Jinx przystał na warunki zakładu. Bez swoich magicznych pantofelków był bezużyteczny w takich aktywnościach, a ona sama uważała się za niezwykle gibką i wysportowaną łanię, która miała o wiele więcej do wygrania – zresztą, nawet gdyby przegrała powinien w ramach pocieszenia w tym trudnym okresie zaproponować jej rozrywkę w postaci skorzystania na chociaż jeden dzień z talarii. – Sprzątanie odpada, przecież z was są takie czyścioszki, że nie ma co ogarniać – parsknęła, z ironią wytykając im skłonność do robienia syfu na każdym kroku, do którego zresztą już się zdążyła przyzwyczaić i traktowała go jako niezbędny element codzienności. – Za to rekwizyt z domu strachów brzmi jak coś, co nie dość, że pięknie ozdobi ostatni skrawek wolnej przestrzeni, ale i jednocześnie będzie świetnym pretekstem do opowiedzenia jak to z wielkim wrzaskiem wyleciałeś z tej chatki – z uśmiechem szturchnęła Rivera, a kiedy wyłapała, że Eugene spogląda najpierw na dom strachów, a potem na nią, machnęła tylko lekceważąco dłonią, szeleszcząc przy tym prześcieradłem. Może i wciąż z tyłu głowy czaiły jej się wspomnienia poprzedniej nocy duchów, kiedy z Murphym hasała wesoło po podobnym przybytku i zakończyła je z traumą stulecia spowodowaną zetknięciem się z boginem, ale nie widziała powodów, aby rezygnować teraz z jakiejkolwiek przyjemności czy okazji do dobrej zabawy, bo nawiedzały ją duchy przeszłości. – Jeśli sądzisz, że przyprowadzę jakąś potencjalną randkę do mieszkania, gdzie może natknąć się na was to się srogo mylisz. Także itemy zdobyte przez Szopa to najmniejszy problem w porównaniu do naszego wzajemnego towarzystwa w pakiecie – zachichotała i ruszyła w kierunku trampoliny. – Plan idealny – zgodziła się z Rakunem, nawet jeśli opowiedzenie żenującej historii wymagałoby od niej wspięcia się na wyżyny kreatywności, żeby uwzględnić taką, której jeszcze nie słyszeli. Z pomocą Jinxa wspięła się na atrakcję, uprzednio upewniając się, że na pewno zdjął swoje buty. – No to nakurwiamy – zawyrokowała i wykonała pierwszy skok. Każdy kolejny coraz bardziej oddalał ją od wszelkich atrakcji, wioski i problemów – szybowała ku górze i rozkoszowała się wiatrem we włosach, czując adrenalinę i satysfakcję, bo unosiła się w powietrzu bez konieczności posiadania skrzydeł, które wciąż były odległe, nawet jeśli nie miała pewności, że opanowanie zdolności animagii jakkolwiek ją do nich przybliży. Świat dookoła rozmywał się, a jedyne, co dostrzegała to wąskie smugi światła i co rusz migające sylwetki przyjaciół. Gdy w końcu wylądowała, z trudem powstrzymała odruch wymiotny; przysiadła na chwilę na ziemi, próbując dojść do siebie. – Zaraz się zrzygam – odpowiedziała przyjacielowi i przewróciła oczami na jego decyzję o podzieleniu się jakąś opowiastką przez wszystkich. Ta opowiedziana przez Jinxa wyjątkowo ją rozbawiła. – Kisnę, a więc to o tobie były te plotki, że jest jakiś ekshibicjonista w Gryffindorze. No nic, moja kolej. Chyba ci tego nie mówiłam, nie? Na pewno nie, bo do tej pory wypierdala mi żenometr jak o tym myślę. Z dwa lata temu próbowałam niezauważona czmychnąć do dormitorium. No jak ninja zapierdalałam po tych schodach, chowałam się za zbrojami i srałam w gacie, że ktoś mnie przyłapie, bo już było przed północą. A ja zasiedziałam się w kuchni u Irka, który mnie jakimś samogonem częstował. No i idę dziarsko, już mnie niewiele dzieli od pokoju wspólnego, a tu kurwa widzę, że ktoś ciśnie po korytarzu. Zerkam, a to wiecie, ciemno było, ja też aldente, ktoś niski w miarę, więc z marszu stwierdziłam, że to jakiś gówniarz też się pałęta. Więc na pewniaka zapierdalam dalej, jeszcze jak go mijałam to jak ostatni dzban zarzuciłam luzacko, że dobrze, że żadnego patrolu nie ma, bo wracam od Irka po kilku piwkach i żeby lepiej się kitrał, bo piętro niżej prefekci urzędują. O jak się zdziwiłam jak mi odpowiedział dość poważny głos, że docenia szczerość, ale że jutro dostanę szczegółowe informacje co do szlabanu. Zachichotałam jaki to nie jest zabawny i że wyrośnie jeszcze z niego niezły dowcipniś i poszłam do siebie, a rano dostałam sowę od Harringtona, że mam puchary polerować w izbie pamięci. Taka kurwa heca – podsumowała i zgarnęła od przyjaciela grzańca.
Kompletnie nie rozumiał co się dzieje, zwłaszcza gdy jeszcze w grę wszedł język francuski; wiedział tylko, że Vincent wyglądał na zestresowanego i zaczynał się coraz mocniej dystansować, co nie wpływało też najlepiej na automatycznie spinającego się przy tym Bee. Puchon zgarnął ostrożnie z powrotem swoje rzeczy, nie chcąc ich pogubić i szukając jakiegoś zajęcia dla swoich rąk, skoro czas na przytulanie - Merlinie, przytulał Vincenta Beulieu-Émeri - dobiegł końca. - Trochę w- żartuje pan? - Wyrwało mu się z niedowierzaniem, gdy wpatrywał się oszołomiony w tarczę podsuniętego mu zegarka. Rozejrzał się, szukając jakichś wyjaśnień, ale żadne nie nadchodziły. Najwyraźniej naprawdę stracił godzinę ze swojego życia w domu strachów, nie czując żadnej nadprogramowej sekundy, gdy przechodził przez ciężką kotarę. - Pewnie- pewnie tak, tak… - zgodził się dość odruchowo, pozerkując na pobliskie atrakcje w rozproszeniu, którego absolutnie nie mógł się teraz pozbyć. Magia potrafiła go nieźle zaskoczyć, ale zgubiony czuł się dopiero teraz, gdy dotarło do niego, że naprawdę musiał tkwić w jakimś dziwnym zawieszeniu przez całą godzinę. - …dobra - przytaknął, tę wizytówkę odbierając już jak najwyższą nagrodę, ostrożnie trzymając ją w palcach, jakby miała szansę się pokruszyć przy zbyt mocnym nacisku. Uniósł jeszcze nieco niepewne spojrzenie na ciemne tęczówki swojego rozmówcy i uśmiechnął się zupełnie odruchowo. - Dobrze. Odezwę się - obiecał nieco przytomniej, próbując nie brać do siebie, że Vincent miał go już zwyczajnie dość - zresztą nic dziwnego, skoro najwyraźniej czekał na niego przez godzinę… - Dziękuję panu bardzo, naprawdę. I było niesamowicie pana spotkać - dodał jeszcze, niby już postępując drobny krok w tył, ale potrzebując wyraźniejszego sygnału od samego Beaulieu-Émeri, by rzeczywiście się wycofać, spojrzeniem i tak jeszcze raz za razem przeczesując tłum w poszukiwaniu znajomego futra - okazało się to faktycznie dość pomocne, bo też dzięki temu znalazł @Basil Kane. - Heeeeej - przywitał się przeciągle, powolutku podchodząc do chłopaka, który kręcił się przy stoiskach z jakimiś napojami, w tym pewnie i grzańcami. - Jak bardzo zły jesteś? - Dopytał, nerwowo przytulając misia mocniej, nawet jeśli nie do końca potrafił ukryć dalej kryjący mu się w kącikach ust uśmiech; nie było go długo, znacznie dłużej niż podejrzewał, w końcu minęło trochę koło godziny, a on dopiero wracał do Ślizgona, z którym przecież tutaj przyszedł. - Mogę ci postawić grzańca na przeprosiny, chcesz?
Pojawiłam się na festynie pod sam koniec jednak bynajmniej nie w celach zabawy. Wiedziałam, że na podobnych uroczystościach odbywa się również handel rzeczami, które są co najmniej podejrzanego pochodzenia jednak nie są one oficjalnie zabronione. Mimo wszystko zależało mi na tym, by widziało mnie jak najmniej osób. Dlatego skradałam się teraz przez wyludniony już nieco plac w kierunku stoiska. Sprzedawca był równie podejrzany co jego towary. Niemniej był wyjątkowo usłużny. -Witam piękną panią. Proszę obejrzeć sobie moje towary. Mam wyjątkowo ciekawą kolekcję amuletów i talizmanów. Są one wyjątkowo przydatne jeśli chcemy poprawić swoje wyniki w dziedzinach magicznych. Kosztują jedyne sto galeonów za sztukę. -Hmmm... To ciekawe, chociaż trochę drogie. Czy ma pan coś co poprawi moje zdolności opieki nad magicznymi stworzeniami? -Oczywiście dobrodziejko - półgoblin zaczął grzebać wśród rozłożonych towarów i wyciągnął coś co wyglądało na kamyki. - Amulet z paznokci górskiego trolla. Życzy pani sobie zapakować czy będzie łaskawa nosić na szyi od razu? Trzeba mu było przyznać, że umie zadawać pytania. Niemniej jednak zapłaciłam mu umówioną kwotę i odeszłam od stanowiska zakładając amulet na szyję.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Zabłądził na tym festynie z trzy razy, zanim zdecydował, że to chyba pora złapać rozchodniaczka i zbierać kości do zamku. Przez chwilę jeszcze gdzieś wydawało mu się, mignęły mu te długie nogi w kabaretkach, które skusiły go, by sprawdzić, dokąd prowadzą te tory, ale zalotny duch, jak to duch, rozmył się gdzieś w tłumie. Bazyl przez chwilę pokrążył po swoich znajomkach ze Slytherinu, trochę robiąc głupie żarty, a trochę strasząc dzieciaki z Doliny, które nieroztropnie przyszły na festyn zobaczyć prawdziwe strachy. Nie miał jakoś specjalnie już humoru na te zabawy, trochę robił się śpiący, a trochę głodny, z tego wszystkiego zaczął się nawet wkurwiać. Gdzie jego sekretny skrót do kuchni, żeby wyżebrać od skrzatów dyniowe ciasteczka?! Rozejrzał się za sekcją kateringu, był bowiem pewien, że podczas swojej tułaczki widział gdzieś takową, a kiszki mu marsza grały. Minął stoisko z pamiątkami, ubolewając nad tym, że Madame Manyu nie miała żadnej książki w swojej ofercie poza tą do gotowania i zatrzymał przy stoisku z grzanym winem i ciastkami, wyciągając z kieszeni i odliczając galeony na trochę łakomstwa przed drogą z powrotem do zamku. Musiał wracać na noc, ale nikt nie mówił, że musiał wracać trzeźwy. Kiedy w kolejce przyszła jego, cóż, kolej, usłyszał za plecami znajome, urocze "heeej" dziwnie przepraszającym tonem. Zmarszczył brwi w nieukrywanym niezadowoleniu, bo Bazyl się nie szczypał i jak mu coś nie pasowało, to się z tym uzewnętrzniał z ochotą jak wściekle bzycząca pszczoła. Obejrzał się ze zmrużonymi oczami, dostrzegając Valentine'a z jego wielkim miśkiem i na domiar wszystkiego jeszcze się skrzywił. - O prosze, kto sobie przypomniał o starym Bazylu. - cmoknął, unosząc brwi. Niech go kule biją, jak można być tak uroczym człowiekiem.- Zły? O co. O to, że mnie wyciągasz na imprezę, a potem zostawiasz samego? Przecież nie ma o co. - zadarł obrażony nos i spojrzał na menu- Sam sobie kupię. - burknął, po czym zamówił ciastko i dwa grzańce, bo skoro Bee się jednak odnalazł cały i zdrowy, to chciał być tym dobrym kolegą i o niego zadbać. Podał mu jeden z parujących kubeczków w czarne koty przeskakujące przez śmiejące się dynie, po czym wziął swój i pachnące cynamonem, wielkie ciastko przypominające stracha na wróble, który usilnie próbował się z Bazylowej ręki wyrwać. - Miałeś od razu jakieś zadanie rekrutacyjne, że Cię na tyle wsiorbało, czy to CV pisałeś mu rylcem w skórze na plecach, żeby nie zapomniał?
- Baaaaaas - jęknął, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie znajduje się na najlepszej pozycji, bo przecież naprawdę wystawił chłopaka na zdecydowanie zbyt długo, by móc się bronić samym przekazywaniem CV. - Przepraszam, to było głupio, ale tak strasznie nie chciałem zaprzepaścić tej okazji - wyjaśnił ostrożnie, zgarniając grzańca z jeszcze większym poczuciem winy, bo teraz dodatkowo był winny Ślizgonowi pieniądze, co już w ogóle było przesadą. - Nie no... trochę taka rozmowa rekrutacyjna, tak myślę, no i musiałem się wytłumaczyć dlaczego go tak zagaduję na randomowym evencie i- i poszliśmy do domu strachów, bo trochę nie wiedziałem jak mu odmówić, no bo nie chciałem być tchórzem, a potem się okazało, że utknąłem tam na godzinę - wyjaśnił szybko, marszcząc brwi, bo sam słyszał jak głupio i nierealnie to brzmi - z drugiej strony, Basilowi bliższe było magiczne życie, więc może dla niego nie było to tak kosmiczne. - Czego ja w ogóle nie poczułem, w sensie tej godziny. Nie wiem. W każdym razie, naprawdę przepraszam, nie chciałem cię tak wystawiać, nie zrobię tak więcej, choćby pan Beaulieu-Émeri miał mnie przyjąć do pracy tu i teraz - oświadczył uroczyście, a jednak ściszając przy tym nieco głos, jakby wspominany czarodziej miał nagle pojawić się tuż obok i zabrać mu tę "odrzuconą" szansę sprzed nosa. - Wybaczysz mi troszkę?...
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Słuchał tych niejasnych wyjaśnień piąte przez dziesiąte, bo nie wiadomo co Valentine musiałby mu powiedzieć, żeby się Bazyl od-zezłościł. Może jakby go wciągnęło bagno, albo przyszedł w rzeczywiście podartych gatkach, bo go napadł pustnik, albo coś, to by bazylowe serce węża zmiękło, ale tak? Jeszcze poszedł z nim do domu strachów, do którego Bazyl chciał z nim iść? Był oburzony! Na całe szczęście miał twarz z kamienia i jedynie bardziej się skrzywił na to tłumaczenie. - Meh. - machnął ręką, bo dość już szczempić ryja o tym domu strachów, wiercić mu dziurę w brzuchu, kiedy on specjalnie nie poszedł na inne atrakcje, bo chciał na nie iść z Bee. Odgryzł ciasteczkowemu strachowi głowę, co jednak nie powstrzymało cukierniczego wyrobu, przed dalszymi próbami uwolnienia się z uścisku jego palców- Tak się już nie zarzekaj - uniósł brwi na tę kuriozalną obietnicę- jak Ci przyjdzie tu dać pracę od progu, to w podskokach masz pobiec i mu ładnie podziękować. - łyknął grzańca, rozglądając się za jakimiś stolikami, albo ławeczkami, bo mu już trochę nogi w dupę właziły od tego błąkania się między stoiskami, straganami i atrakcjami. Podeszli kawałek obok strefy gastronomicznej i Bazyl przycupnął sobie na kamieniu, jak to na gargulca przystało i zwrócił spojrzenie dwubarwnych tęczówek na puchona. - Zastanowię się, Bee. - powiedział zadziwiająco szczerze. Prawdopodobnie będzie chował tę urazę w sercu przez najbliższe dwadzieścia lat, jak to Bazyl, ale czy w związku z tym rozżaleniem coś zrobi? Prawdopodobnie nic. Prawdopodobnie. -Nie za ostry? - zapytał, wskazując podbródkiem na grzańca. Na jego gusta było za dużo cynamonu, przez co trochę paliło w gardło przy przełykaniu, ale zaraz zagryzał ciastkiem, więc dało się znieść- Spróbuj. Tylko trzymaj mocno, bo ucieknie. - podstawił mu bezgłowego stracha pod nos.
Ulga pojawiła się na twarzy Amerykanki, gdy Payton zapewnił, że nie ucierpiał podczas ich szalonej przejażdżki. Gdyby coś się stało, bardzo by siebie winiła, bo w końcu to ona go zapraszała na halloweenowy festyn. Wyglądało na to, że te czarodziejskie są jeszcze bardziej podkręcone i cholera wie, co ich może spotkać. Na mugolskich festiwalach Ariadne przynajmniej zawsze miała pewność, że atrapy duchów to serio atrapy, a nie duchy. - Jestem strasznym tchórzem - Ariadne zaśmiała się nerwowo, ewidentnie zawstydzona tym, jak bardzo się tych płomieni wystraszyła. Dalej pozostawała porządnie roztrzęsiona i niespokojna. Zawsze uważała, że brakuje jej odwagi, a stres, jaki odczuwała podczas swojej pierwszej aurorskiej misji niemal doprowadził dziewczynę do omdlenia. Jednak zdobyła wtedy przydatne informacje, dowód, a do tego nie wzbudziła niczyich podejrzeń pomimo wymachiwania odznaką. Uznawała to za głupie szczęście, ale gdzieś w głębi podświadomości czuła, że gdy chce to potrafi wykazać się nie lada mężnością. Tylko że posiadała niezbyt wielką pewność siebie i we własnych oczach zwykle wypadała blado. - Może nie próbujmy pozostałych przejażdżek. - poprosiła nieśmiało. Jakoś całkowicie przeszła Ariadne ochota na ryzykowanie kolejnego wpadnięcia w płomienie. Zmusiłaby się, gdyby Paytonowi zależało, ale chłopak chyba fanem tego mrocznego święta nie był. Na stoisku z eliksirami nie stało się nic złego, więc mogli trochę tutaj postać. Ariadne wcinała watę ze smakiem, przyglądając się kolorowemu niebu, gdy Payton pokazał jej swój flakonik. - No ja bym się obraziła, przecież Ty wcale nie potrzebujesz żadnych eliksirów piękna, Payton. - uśmiechnęłaby się, gdyby już nie była bardzo uśmiechnięta. Mówiła to żartobliwie, ale jednak szczerze. Za każdym razem, gdy widziała Kingstona, porażała ją zadbana uroda i uwodzicielski uśmiech chłopaka. - To jakiś fortel, bo nic się nie zmieniło. Zapewniła, zatapiając się na moment w oczach Paytona. Wypuszczone spomiędzy pomalowanych na czerwono warg westchnienie sugerowało, że eliksir jednak nie był ściemą. Mogłaby teraz wpatrywać się w Kingstona bez przerwy. Z chęcią przysunęłaby się też bliżej, aby mógł objąć ją ramieniem... Wyprzedził Ariadne w tym zamiarze, chowając się za jej plecami. - Odczepcie się, on jest tu ze mną. - wymamrotała "gniewnie" w stronę gapiących się na Paya klaunów. Niech sobie kogoś innego wypatrzą, bo tu jasnowłosa była pierwsza! Wyprostowała się, aby sprawiać wrażenie większej. Zamierzała bronić swojego towarzysza. Co prawda, jeśli klauny wyszłyby teraz z ram malowideł, to nie wiadomo kto zwiewałby szybciej: Pay czy Ariadne. Niemalże podskoczyła, gdy obok ich dwójki pojawili się inni uczestnicy festynu, dlatego że jeden wyglądał jak przerośnięty lew. Wystraszona w pierwszym odruchu zamieniła się z Kingstonem miejscami, wtulając się w plecy chłopaka. Co to do diabła było? Kompletnie nie połapała się, że to czyjeś przebranie, dopóki nie odezwał się jakiś nieznajomy. Przy ogromnej bestii czuła się bardzo onieśmielona. - Dobry wieczór, Ariadne Wickens. - bąknęła więc do tych obcych ludzi, próbując zerknąć na twarz Paytona kątem oka. Może to jacyś jego przyjaciele...?
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Na pewno w porównaniu z Paytonem nikt nie był większym tchórzem od niego. Całkowicie przyjął z ulgą i nawet ochoczo przytaknął, gdy Ariadne zaproponowała, żeby już nie próbowali pozostałych przejażdżek. Oh Merlinie nie będę grzeszył przez następny tydzień. - No właśnie. - Pokiwał głową, wdzięczny za słowa Wickens, która poparła to, że Kingston powinien się obrazić na babę, wręczającą mu eliksir piękna i czaru. Wypita fiolka prawie przyprawiła go o zawał, nienawidził klaunów. Zresztą kto je lubił, ale jak tak Ariadne postanowiła go bronić przed wymalowanymi rysunkami dziwnie się gapiącymi, uśmiechnął się i nawet mu przeszedł lęk przed tym, że jakieś dziwne stwory, obrazki czy figury mogły go chcieć zaciągnąć w jakieś krzaki i zerżnąć. - No właśnie! - Ponownie powtórzy to jedno słowo, ale tym razem brzmiało ono jak dopingowanie Wickens, a nie stwierdzenie faktu, że jest olśniewający. Przez krótki moment, gdy tak na nowo zwrócił swoją uwagę na Ariadne, a ta wpatrywała się w niego, niczym pod wpływem uroku wili, myślał, że w końcu ich usta się złączą w iście delikatnym pocałunku, aby przejść do bardziej gorącego namiętnego... No ale chuj przyszedł Drake i zepsuł idealny moment. Payton z chęcią by go opierdolił albo kazałby mu spadać, ale gdy zobaczył @Drake Lilac to całkowicie zignorował niemal jego towarzysza @Wacław Wodzirej. Te eliksiry piękna i czaru, ah. - Drake nie możesz wyglądać lepiej ode mnie przy mojej lady. - Oburzył się i strzelił focha, myśląc o tym, że gdyby podążał za tradycją raz dziewczynka, racz chłopaczek, to kazałby zrzucać futro Lilacowi i zaciągnąłby go do najbliższego krzaku. - Madame. - Zwrócił się do Airadne. - Ten olbrzym to Drake, mój kumpel z ławki, a ten to eee... jakaś przyzwoitka. Jaki Ty stary miałeś na imię? - Zwrócił się do @Wacław Wodzirej, który postanowił przechylić szkiełko z substancją nieznanego pochodzenia. - Nie pij tego! - Tylko tyle zdążył powiedzieć, ale było już po sprawie. - Wacław... A no tak, a to Wacław, coś Ty se z kudłami zrobił? - Kingston zmrużył oczy, przyglądając się dziwnemu efektowi napoju, który wypił puchon. Czy Wodzirej i fryzjer mieli ze sobą coś wspólnego? No cóż... Nie miał pojęcia, jak Drake takie ciacho może zadawać się z takim Wackiem.
Cóż, przestraszenie Ari było szczerze mówiąc mimowolne i zrobił to całkowicie niechcący. Z drugiej strony kiedy zabierał się za ten kostium to miał nadzieję że tak może być. Podkreślało to jak bardzo ten strój mu wyszedł. Mimo wszystko starał się zachowywać tak samo przyjacielsko jak zazwyczaj. W końcu tej nocy liczyła się dobra zabawa przeplatana z leciutkim strachem. Uśmiechnął się do Paytona i szczerze chciał odpowiedzieć normalnie, ale doskonale wiedział co wyjdzie z jego próby komunikacji werbalnej. Szczerze to nie spodziewał się że Payton się z kimś umawia. A może po prostu mu to gdzieś umknęło? Szybko naskrobał na kartce odpowiedź dla Ari. -Drake Lilac, miło mi poznać. - Był w takim nastroju że z chęcią by powiedział dużo więcej, ale nie miałoby to tak idealnego wydźwięku gdyby to tylko napisał. Jego uwagę skutecznie ponownie w całości zebrał Wacuś, który... Coś wypił i jego włosy zachowywały się jak te węże którym w Arabii czarodziej grał na flecie, a one tańczyły. Nawet jeśli były nieco przysłonięte przez jego czapkę. - Pasują Ci Nawet.
Strachy budzą się ze snu, grozy cień spowija tłum, mrok kryjówkę daje złu, co ostrzy już szpony swe.
Choć każdy mógłby przysiąc, że minęło już o wiele więcej czasu nic powinno, to Noc Duchów w końcu dobiegała końca. Najmroczniejsza część nocy właśnie nadchodziła - a madame prowadząca jarmark była na nią wyraźnie przygotowana.
Kiedy księżyc schował swą bladą twarz za chmurami, a pierwsze promienie słońca nie myślały jeszcze nawet o tym, by nieśmiało wyglądać zza wschodniego horyzontu na terenie całego festynu rozbłysły pochodnie palące się tęczowym ogniem i rzucając równie kolorowy blask na okolicę, nadając jej dzikiego, baśniowego kolorytu.
Dodatkowo, z centralnego namiotu zaczął wynurzać się przedziwny korowód - kilkanaście osób, pracowników festynu, z madame Mainyu na czele. Każde z nich trzymało przed sobą sporą tykę, które razem stanowiły rusztowanie dla olbrzymiej podobizny bezskrzydłego smoka, podobnego do tego z baśni z dalekiego wschodu. Ten jednak miał twarz iście diabelską, wykrzywioną w nienawistnym grymasie, a zaklęte, rubinowe oczy błyskały cały czas w świetle zaklętego ognia oraz iskier wydobywających się z jego nozdrzy. Zamiast łusek figura miała szklane lub srebrne płytki, które odbijały w sobie wszystkie barwy, dodatkowo je jeszcze zmieniając, wykrzywiając i przekształcając w dziwaczne pętle, niegeometryczne figury i wwiercające się w umysły świdry, przyprawiające wszystkich o tajemniczą senność a cały świat zaczyna wirować.
Lśniące oczy? Zwykły trik!
Przecież nikt tu nie knuje Jak czarami spętać cię...
Wszyscy uczestnicy szampańskiej zabawy budzą się następnego dnia około południa w przeróżnych miejscach - część z nich w swoich własnych dormitoriach lub łóżeczkach, inni na ławkach w hogsmeadzkim parku, jeszcze inni przykryci paroma starymi kartonami w zaułkach pomiędzy sklepami na głównej ulicy wioski. Wszystko wydawałoby się być w porządku gdyby nie to, że wszyscy "zaopatrzyli się" nie tylko w amnezję dotyczącą ostatnich paru godzin, ale również parę fantów, których pochodzenia mogli się jedynie domyślać.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie chciał testować tego eliksiru w domu. Nie chciał zamykać się w jakichś ramach, nie chciał w nich utknąć, a przede wszystkim - nie chciał, żeby Wei natknął się na niego, kiedy będzie majaczył. Kwestie związane z jasnowidzeniem wciąż były dla nich niejako tematem tabu, chociaż po tym, co ostatnio się działo, Max poważnie myślał o tym, żeby to zmienić, żeby podejść do tej sprawy w odpowiedni i zdecydowanie odpowiedzialny sposób. To zaś oznaczało, że nie mógł obarczyć opiekuna smoków swoją osobą, kiedy będzie w stanie mocno wskazującym, kiedy będzie testował eliksir o składzie co najmniej pojebanym, kiedy będzie pewnie potrzebował pomocy innego medyka. Wiedział, że mógłby przeprowadzić ten eksperyment w Mungu i być może nawet jego przełożony byłby chętny przekonać się, jak sprawy się miały, ale mimo wszystko wolał nie ryzykować. Chciał, żeby wszystko przebiegało spokojnie, chciał znaleźć się na świeżym powietrzu, wiedząc, że tam poczuje się swobodniej, że tam poczuje się bezpieczniej, bez tego wszystkiego, co go otaczało w murach. Nie obchodził go również chwilowo pył wróżek, bo ten znajdował się dosłownie wszędzie i nie miało znaczenia, gdzie dokładnie przebywał. To zwyczajnie w niczym nie pomagało i w żaden sposób nie zmieniało tego, jak się czuł. Dlatego też poprosił Noreen, żeby spotkali się w Hogsmeade, a później znaleźli w pobliżu odpowiedni zakątek, gdzie mogli usiąść i skoncentrować się na tym, co Max tak naprawdę chciał zrobić. Domyślał się, że kobieta weźmie ze sobą eliksiry i wszystko, czego będzie potrzebowała, żeby w razie konieczności go ocucić. Poza tym ufał jej, widział ją już w pracy i wiedział, że podobnie, jak i on, oddana była uzdrawianiu, a co za tym idzie, swoim pacjentom. - Sprawdzałem go kilka razy i wydaje mi się całkowicie stabilny, konsultowałem to z przyjacielem, który jak nikt zna się na eliksirach, ale nie przekonam się, czy działa, dopóki nie spróbuję go przyjąć. Wiem, że raz to będzie za mało, ale od czegoś muszę zacząć. Jego główne składniki to kora wiggenowa, pióro memortka i krew salamandry, reszta składników to właściwie domieszki - powiedział, kiedy znaleźli sobie dogodne miejsce, by usiąść i wyciągnął z torby fiolkę pełną eliksiru. Miał delikatny odcień błękitu, a przynajmniej tak wyglądał w popołudniowym, wiosennym słońcu, był całkiem przejrzysty, nie dało się dostrzec w nim niczego mętnego, a to Maxa bardzo cieszyło. W końcu szło tutaj o pełną przejrzystość, a nie o coś innego. - Może mi odjebać, kiedy spróbuję przywołać wizję, ale nie próbuj mnie wtedy wybudzać - dodał, parsknąwszy cicho.
Temat eliksiru wypłynął między nimi już jakiś czas temu i chwilę dryfował, zanim został podjęty ponownie. Nie wiedziała do końca na czym miały polegać ich eksperymenty, bo nie znała istoty działania mikstury, ani jej składu, jeśli miałaby być zupełnie szczera, jednak nie zwykła odmawiać pomocy, gdy była o nią proszona. Poza tym podekscytowała się perspektywą uczestniczenia w procesie testowania czegoś nowego, co może przyszłościowo miało być niezwykłym odkryciem i przełomowym narzędziem dla wszystkich osób obdarzonych wewnętrznym okiem? Ona sama zawsze miała ciągoty w kierunku nauki, lecz nigdy nie miała wystarczająco odwagi, by samodzielnie zabrać się za wynajdowanie nowych opcji. Polegała na tym, co istniało i uczyła się używać tego na przeróżne sposoby, czasem nawet poza polem ich przeznaczenia. Posiadała w sobie ogromne pokłady pokory, przez które nigdy nie pozwoliła sobie sądzić, że posiadała umiejętności i wizję godną eksperymentowania. Dobrze, że Max był tym niepokornym. Spotkali się w Hogsmeade, jak to zwykli ostatnimi czasy robić, ale zamiast do gabinetu, ruszyli do parku, a później na same jego obrzeża, by znajdować się na otwartym terenie, lecz z dala od przechodnich gapiów, a tych było niestety coraz więcej, jako że pogoda zaczynała w końcu dopisywać. - Okej - mruknęła pod nosem, kiwając głową i przyjmując do wiadomości wszystkie informacje. Zanotowała w pamięci skład mikstury, analizując pomału w myślach właściwości poszczególnych ingrediencji i to, w jaki sposób mogły przysłużyć się celom Maxa. - Zobaczymy, jak wasza... Twoja mikstura? Podziała. Gdyby efekt nie był wystarczająco silny, mogę mieć sugestię na jego spotęgowanie, ale obawiam się, że cofnęłoby to prace nad eliksirem do momentu badania stabilności formuły - powiedziała, gdy dotarli już do faktycznego punktu. Wokół nie było nikogo, wyłącznie śpiewające ptaszki i kolorowe motylki. Iście malownicza sceneria, oprószona w dodatku migoczącym w słonecznym świetle wróżkowym pyłem. To dało jej do myślenia. - Max... Wybacz, że zapytam o to w tej formie, lecz jak się domyślasz, nigdy nie przeżyłam wizji. Czy będziesz ją w stanie odróżnić od ewentualnych halucynacji? - zapytała, przygotowując różdżkę w dłoniach, w każdej chwili gotowa do rzucenia zaklęć ratujących życie, jeśli tego będzie się od niej wymagało.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max był niepokorny. Zawsze, w każdej dziedzinie, nie znosił po prostu siedzieć, a ponieważ był człowiekiem, który jak nie mógł drzwiami, to właził oknem, nie powinno dziwić to, że nie zamierzał się zatrzymywać. Skoro już zaczął akceptować to, co się z nim działo, doszedł do wniosku, że musi sobie to ułatwić, a jednocześnie ułatwić wszystko, co się z nim działo, kolejnym pokoleniom jasnowidzów, którzy nie zawsze współpracowali ze swoim darem. Tak samo, jak i on. I miał świadomość tego, że gdyby się tak nie stawiał, gdyby ktoś naprawdę chciał mu pomóc, już dawno temu byłby w stanie panować nad tym, co się z nim działo. To nie było łatwe i wiedział, że znajdą się takie dzieciaki, które tak samo, jak on, będą czuły się, jakby siedziały w bagnie po same uszy. Dlatego też chciał coś zmienić, chciał coś złagodzić i wyprostować pewne kręte ścieżki. Bał się tego, co mógł osiągnąć i pewnie właśnie dlatego uznał, że testowanie tego samotnie, będzie szaleństwem. Ufał Noreen, a teraz wydawało mu się, że była na swój sposób naprawdę podekscytowana tym, co się działo. Była podobna do Weia, więc niektórych rzeczy musiał się niemalże domyślać, ale wcale mu to nie przeszkadzało, bo zwyczajnie wiedział, że mógł na niej polegać. Była uzdrowicielem i była dobra w tym, co robiła, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. - Możesz się nimi zawsze dzielić. Wydaje mi się, że mikstura jest stabilna, ale też trochę zajęło, zanim Solberg odkrył, że problem jest w piórze memortka. Czasami, wiesz, mały szczegół wszystko zmienia. W każdym razie… chodzi o to, że jasnowidze nie zawsze dobrze widzą to, co przyszłość i prawdę mówiąc, sam nie widzę za dobrze tego, co mam zobaczyć, bo nie chciałem tego oglądać. Pewnie wiesz, że to prowadzi do różnych, no, powiedzmy, skutków ubocznych? – powiedział, patrząc na Noreen, kiedy już usiedli, a on przekręcał w palcach fiolkę, zastanawiając się, czy naprawdę jest gotowy zrobić coś szalonego. Pamiętał, co się stało, kiedy ostatnim razem wywoływał wizję, ale teraz było już inaczej, był również innym człowiekiem i zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego też jedynie uśmiechnął się zaczepnie na pytanie kobiety. - Nie pomylę. Kiedy mam coś zobaczyć, mam potworny ból głowy, wręcz migrenę, chociaż z tym zaczynam już walczyć. Stracisz ze mną na chwilę kontakt, jak oczy pójdą mi w górę i sparaliżuje mi mięśnie, to też normalne. Później najczęściej wymiotuję, więc uważaj. Eliksir ma w sobie wszystkie składniki lecznicze i łagodzące, a pióro memortka ma pomóc mi w zapamiętaniu tego, co widzę, w wyraźnym dostrzeżeniu tego, co tam jest. Założę się, że jeśli kogoś z nas poznałaś, to potrafił nad tym panować, ale mnie to nie wychodzi i muszę to zmienić – dodał, brzmiąc o wiele poważniej, niż wcześniej, a później dodatkowo przekazał Noreen wszystkie swoje notatki dotyczące eliksiru, wskazując jej na ostatnią stronę, gdzie opisany był poprawny proces wytworzenia eliksiru i efekt osiągnięcia stabilności mikstury.
Po cichu zawsze zazdrościła tym jednostkom, które wybierały działanie i szły po swoje, niezależnie od przeciwności losu. Noreen należała raczej do osób biorących ciosy na klatę, oczywiście niechętnie, lecz pokornie. Nie było w niej tak dużo siły walki o coś i zmiany jakiegoś stanu rzeczy, nie widziała w sobie pionierki dziedziny, kogoś odkrywczego, mogącego zmieniać cudze życie. Owszem, umiała takowe uratować, ale to było dla niej coś innego. Prawdopodobnie na miejscu Maxa podobny "dar", nawet jeśli uciążliwy, sprawiający ból, wpędzający w stałą konsternację, byłby częścią jej życia jak piąta, beznadziejnie doczepiona kończyna, z którą będzie musiała się męczyć i uczyć żyć praktycznie do końca istnienia. W jej umyśle nie zapalały się lampki nowych pomysłów zadających pytania - co z tym zrobić? jak się tego pozbyć? jak ułatwić sobie pewne sprawy? Gdyby to tylko od niej miało zależeć, wlokłaby za sobą tę kończynę do grobu, niezależnie jak poobijana i podgniła byłaby przez całe te lata. Dlatego też podziwiała chłopaka, że próbował wziąć sprawy w swoje ręce i stworzyć coś zupełnie nowego, co zapewniłoby mu kontrolę nad wizjami. Zmarszczyła brwi, kiedy zaczął jej tłumaczyć swoje trudności w dostrzeganiu sensu doświadczanych przebłysków trzeciego oka, lecz dla jej prostego rozumku koncept był nieco zbyt trudny do strawienia, przynajmniej na początku. - Skutków ubocznych? - powtórzyła po nim z wyrazem niezrozumienia wymalowanym na twarzy. Brewer musiał się nieco zniżyć do jej poziomu w tej chwili, bowiem dla Noreen meandry umysłu jasnowidza były zawoalowane tajemnicą. Nigdy nie doznała czegoś więcej niż halucynacji od wróżkowego pyłu. Co miał na myśli mówiąc o skutkach ubocznych? Miał z tego tytułu nieprzyjemności? Każda kolejna wizja była mocniejsza? A może właśnie słabsza, jeszcze skrytsza niż pierwotnie lub całkowicie pozbawiona sensu, wabiąca umysł w jałowe pułapki? Dopiero jego kolejne słowa rzuciły nieco więcej światła na to, jak mogły wyglądać wizje. Sztywniejące mięśnie, błyskające białka oczu, torsje i rozsadzająca głowę migrena - nic dziwnego, że zamierzał odnaleźć lek łagodzący podobną aurę. - Och, okej, jasne - kiwnęła głową, przytakując mu i zgłaszając tym samym, że była w razie czego gotowa na pomoc, gdyby któraś z tych rzeczy miała mieć miejsce. A spodziewała się całego zestawu. - Czy jest coś, czego absolutnie nie powinnam robić podczas wizji? Dotykać Cię, mówić do Ciebie? - zapytała jeszcze.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Gdyby poznali się lepiej kilka lat wcześniej, na pewno przypominałby bezwolną kukiełkę. Na wszystko reagował gniewem, miał wszystko w nosie, żyjąc, chociaż nie widział w tym żadnego sensu. Wszystko jednak zaczęło się zmieniać, gdy kolejne elementy zaczęły wskakiwać na swoje miejsce, gdy zaczęły stawać się czymś, co budowało jego życie, to jak się prezentował, tworząc nowy obraz, który zaczął go całkiem zmieniać. Skoro zaś groziła mu utrata wzroku, skoro dostawał takie, a nie inne ostrzeżenia, a jego organizm stawiał mu się, walcząc z nim w najlepsze, kiedy wizje atakowały go z każdej możliwej strony, postanowił coś zmienić, postanowił rozbić mur, za którym siedział cały ten czas, znosząc wszystko, co prawda mało pokornie, ale zdecydowanie nie tak, jak powinien. Do niektórych rzeczy potrzeba było czasu, potrzeba było sił, jakie powoli rozwijały się w człowieku i Max w końcu zdał sobie z tego sprawę, spoglądając na siebie z zupełnie innego punktu, dostrzegając, że się zmienił, chociaż nie wiedział jeszcze, jak bardzo. - U każdego może to wyglądać inaczej. Moje są pewnie nasilone do tego stopnia, bo przez wiele lat próbowałem to zablokować. Wiesz, zupełnie, jakbym sam sobie rozwalał organizm, ale każdy jasnowidz spotyka się z jakimiś ograniczeniami i czasami trzeba nam pomóc – wyjaśnił, przesuwając dłonią po karku, a później położył pomiędzy nimi talię tarota, która miała pomóc mu w tym, co zamierzał zrobić, chcąc jeszcze ustalić z Noreen kilka najważniejszych kwestii. Widział, że się stresowała, więc uśmiechnął się do niej po swojemu, szczerząc się, jakby zamierzali zrobić coś niesamowicie szalonego, ale wcale się tym nie przejmował. Był oczywiście posikany ze strachu, ale nie mógł przetestować tego eliksiru na kimś innym, więc wszystko musiał wziąć na siebie. - Cokolwiek się stanie, postawisz mnie na nogi. Widziałem cię w pracy, mógłbym pewnie wypić truciznę i byś mnie ogarnęła – stwierdził beztrosko, nim sięgnął po karty, by je przetasować i odetchnąć głęboko, nim otworzył eliksir i spojrzał na Noreen. – Nie próbuj mnie wybudzać, kontroluj mój ogólny stan i jeśli uznasz, że dzieje się coś niepożądanego, reaguj. Może minąć kilka minut, zanim wrócę do pełnej świadomości, a może to być tylko chwila, trudno mi to ocenić – odparł na jej pytanie, a później zamknął oczy, wziął głęboki oddech i przypomniał sobie wszystko to, co mu mówiono. Stań się drzwiami. Niech to płynie, pozwól, żeby dar sam decydował. Wydawało się to łatwe, ale dla kogoś, kto to wiecznie blokował, było skomplikowane. Wiedział, że nie mógł zmusić przyszłości, żeby nadeszła, ale mógł ją zachęcić i po to były mu karty, które rozłożył, nie patrząc na nie, wybierając ruchy, które dyktowało mu coś innego. Szukał odpowiedzi i pozwalał, żeby nadeszła, syknąwszy, gdy poczuł potworne kłucie w skroni. Zatem przyszłość tym razem faktycznie zechciała go posłuchać, a on wypił eliksir, pozwalając, by wizja do niego przyszła, otwierając drzwi, choć nie wiedział, czego miał się spodziewać i jak jasne miało to być…
Nastoletnie lata chyba miały to do siebie, że dość łatwo było wpaść w sidła dogłębnie odczuwanego gniewu i poczucia ogromnej niesprawiedliwości. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nie miał ochoty w tym wieku rzucić wszystkim i wszystkimi, wyrwać się z sideł, nawet jeśli nie były one ciasno pętające, a wyłącznie delikatnie zaznaczające swoją obecność jakąś wiszącą nad głową powinnością. To, przez co przechodził Maximilian, pewnie przekraczało znacznie powagę innych młodzieńczych problemów, realny strach o swoją przyszłość i zdrowie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, musiał kłaść się cieniem na jego umyśle, prowokując takie zrywy i chęć buntu. Gdyby nie to, nie znajdowałby się w obecnym położeniu - jako świadomy czarodziej chcący działać w celu zapanowania nad darem, który jednocześnie był jego przekleństwem. - Czyli to się w pewien sposób może kumulować? - zapytała z lekko zmarszczonymi brwiami, oczyma wyobraźni widząc wizje niczym wzbierające wody w zablokowanym tamą zbiorniku. W którymś momencie mogło dojść do pęknięcia zapory, co mogło być opłakane w skutkach dla wszystkiego, co dotychczas chroniła. Kto wie, może gotów był postradać zmysły w sytuacji podobnego wypadku? Te kwestie pozostały niezbadane dla większości i Noreen zdała sobie sprawę, że poniekąd była teraz osobą uczestniczącą w procesie zgłębiania owych tajemnic. Nagle wzburzona adrenalina zaszumiała, płynąc w jej żyłach, a ona aż westchnęła cicho, nieświadoma dotychczasowej tęsknoty za tymi emocjonalnymi porywami, które zdarzało jej się mieć w obliczu perspektywy odkrywania czegoś nowego. Spojrzała na talię, którą położył między nimi. Obserwowała, jak wprawnymi ruchami przetasował karty - choć pewnie wzbraniał się przed tym na co dzień, jego ręce zdawały się mieć niezwykłą pamięć mięśniową, niemal natychmiast władając kartami z równą sprawnością co różdżką. Wysłuchała go w skupieniu, po czym skinęła głową. Da radę. Oczywiście, że da radę utrzymać go przy życiu, choćby nie wie co! Zresztą pewnie trochę ją postraszył na wyrost, chcąc przygotować ją na absolutnie najgorsze alternatywy - nic z tych okropności nie musiało mieć miejsca. Niemniej jednak zacisnęła dłoń na swojej różdżce, śledząc wzrokiem jego ruchy, gdy przygotowywał się do rytuału. Oblał gardło eliksirem i zamknął oczy, a Noreen bezwiednie wstrzymała na moment oddech. Co teraz?
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Być może. To zupełnie, jakbyś próbował coś bardzo mocno powstrzymać, wiesz, fizycznie. Nie masz się jak ruszyć, dostajesz do łba, ale starasz się ze wszystkich sił zatrzymać, a to tylko... No wiesz, rozwala cię jeszcze bardziej - powiedział, zastanawiając się nad tym, czy dobrze to ujmował i czy to, co mówił, miało sens, czy znowu było, jak strzelanie kulą w płot. Wszystko było prawdopodobne i zdawał sobie z tego oczywiście sprawę, ale nie do końca wiedział, jak inaczej miał wyjaśnić Noreen to, co dokładnie się z nim działo, co działo się, kiedy jasnowidz nie do końca zgadzał się z tym, co się z nim działo, kiedy walczył. Albo po prostu, kiedy nie był w stanie panować nad swoim darem i gubił się gdzieś po drodze, bo nie wychodziło mu tak, jak wyjść powinno. Nie było to wcale przyjemne i podejrzewał, że tak naprawdę teraz również nie będzie. - Przedstawienie czas zacząć - powiedział jeszcze, uśmiechając się lekko, nim faktycznie zaczął zagłębiać się w przyszłości, pozwalając, żeby do niego przyszła, żeby przeczucie zamieniło się w coś więcej i skrzywił się, kiedy ból nieoczekiwanie zaczął rozsadzać mu głowę. Wymamrotał coś, ale nawet nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, a później popłynął, faktycznie odpadając z tego świata, tak, jak zapowiedział to Noreen. Oczy wywróciły mu się na drugą stronę, karty, które trzymał, wysunęły mu się z dłoni, a mięśnie zaczęły mu tężeć, powodując, że na moment zapadł się całkowicie w tym, co widział. W świetle, w jasności, w drodze, ale nic z tego nie było na razie tak jasnych, aż... Aż stało się. Max nie wiedział, jak dokładnie, ale wydawało mu się, że doskonale wie, na co patrzy, jednak wizja była krótka i zadziwiająco prędko wyrzuciła go do rzeczywistości, pozostając jednak w jego głowie, jasna, przejrzysta, dokładna, bez cieni i innych dziwnych rzeczy. Była, po prostu była, a on mógł z niej czytać, a nie tylko się domyślać, chociaż zanim cokolwiek podobnego nastąpiło, pochylił się w przód, rozchylając usta, czując, jak kapie z nich ślina. Było mu niedobrze, świat był obcy, ale i tak czuł się o wiele lepiej, niż zazwyczaj.
Noreen doceniała starania Maxa w kwestii przekazania jej wszystkich istotnych szczegółów. Próby zarysowania tego, co faktycznie działo się w głowie jasnowidza, również były jej potrzebne do zrozumienia całości odbywającego się tu procesu, choć domyślała się, że jego świadectwo nie będzie jedynym, który należałoby wziąć pod uwagę. Prawdopodobnie, jak to w wielu przypadkach było, jego doświadczenia były zindywidualizowane i ciężko będzie opierać efekty eliksiru na tak subiektywnym punkcie widzenia. Nie znała się na tym, lecz o tyle, o ile obiły jej się o uszy kwestie związane z jasnowidzeniem, zdawała sobie sprawę, że nie każde medium przeżywało wizje w ten sam sposób. Niektórzy widzieli przyszłość, inni przeszłość, jedne wizje były jasne i przejrzyste, inne zakodowane i zamknięte pod kluczem zagadki. Niemniej jednak robili tu właśnie jakiś krok do przodu. Pytanie, czy ten mały krok człowieka, będzie wielkim krokiem dla społeczności? Skinęła głową, pozwalając mu czynić honory. Stanęła na nieco szerzej rozstawionych nogach, gotowa zarówno uciec, gdyby chciał ją zaatakować, jak i rzucić się na ratunek, gdyby tego potrzebował. Ściskała w ręce różdżkę z tak dużą siłą, że aż zbielały jej kłykcie. Prawdopodobnie stresowała się nawet bardziej niż on sam, czuła dudniące w jej piersi serce i wydawało jej się, że on też mógłby je bez trudu usłyszeć. Wymamrotał coś, ale nie zrozumiała co i pochyliła się do przodu, chcąc zapytać, czy mógłby powtórzyć - wtedy całe jego ciało stężało, białka oczu błysnęły, a jego twarz wykrzywił grymas... Bólu? Nie była pewna. Mówił, że zawsze cholernie boli go przy tym głowa, lecz teraz wyglądało to, jakby absolutnie każdy mięsień w jego ciele ulegał tym spazmom. Jej oddech przyspieszył, gdy patrzyła na ten obraz cierpienia... Lecz tak szybko, jak się to wszystko zaczęło, tak szybko się też skończyło. - Jak się czujesz? - zapytała, starając się w ogarniających ją emocjach nie podnosić głosu. Max mógł być po takim epizodzie wrażliwszy na bodźce, nie miała pojęcia, jak długo miał dochodzić do siebie, ani nawet czy w tej chwili był już w stanie prowadzić z nią jakąkolwiek interakcję. Stał pochylony do przodu, milczący, skołowany. Była w pogotowiu, czując pulsowanie w skroniach.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Dziwnie. Inaczej... Nu... Nudności - wydusił z siebie, czując, jak faktycznie wszystko w żołądku mu się unosi i opada. Zdał sobie sprawę z tego, że chociaż najczęściej po prostu od razu wymiotował, teraz było inaczej. Łatwiej? Nie był zgrzany, jakby przebiegł kilometry, nawet nie bolała go jakoś szczególnie mocno głowa, jakby wizja, kiedy już przyszła i zostawiła po sobie ślad, zabrała ze sobą wszystkie dolegliwości. Czuł się bardzo zmęczony, co Noreen na pewno mogła dostrzec, po prostu przyglądając się temu, jak wyglądał, temu, jaki był spięty, jaki był niepewny, co do dalszego działania. Cała jego postać sugerowała, że był zmęczony i chociaż pewnie wyglądał beznadziejnie, wiedział, że wyglądał lepiej, niż do tej pory. Zaczerpnął głęboko oddech, starając się w ten sposób zapanować nad nudnościami, nad śliną napływającą mu do ust, jednocześnie mając wrażenie, że dłonie lekko mu drżały. Był pewien, że medyczna interwencja go nie minie, tym bardziej że w głowie wciąż przewijał mu się obraz, jaki został mu ujawniony, taki jasny, pełen, dokładnie taki, jaki być powinien. Trzymał się go kurczowo, niemalże wyrył się w jego pamięci i Max nie wiedział, czy był to skutek uboczny eliksiru, czy zwyczajnie po raz pierwszy tak świadomie zderzył się z przyszłością, tak świadomie ją przyjął, że dopiero teraz zaczął rozumieć pewne rzeczy. Zamknął oczy, odchylając się lekko w tył, wciąż łapiąc głębokie oddechy, kiedy jeszcze tylko zdążył wymamrotać, że oddaje się w ręce medyka. Wiedział, że Noreen będzie umiała się nim zająć, w końcu nie była byle uczniakiem, który próbował swoich sił w świecie uzdrawiania. Była zdolna, zdeterminowana i nie poddawała się, kiedy przychodziło im wspólnie pracować. Z tego też powodu Max był pewien, że zbada go dokładnie i za moment zaordynuje właściwe leczenie, które wprawi w ruch bez zbędnego gadania. Chciał jej powiedzieć coś więcej, ale na razie walczył z własnym żołądkiem, ograniczeniami i problemami, jednocześnie mając ochotę powiedzieć, że czuł się świetnie, tylko cholernie zmęczony. Ale to był niesamowicie wielki krok naprzód.
Miała wrażenie, że w ciągu tych kilkunastu, kilkudziesięciu, może nawet kilkuset sekund (ciężko było jej oszacować ten czas, ponieważ z jej perspektywy całe wydarzenie było jednocześnie krótkie, jak i niezwykle się dłużące) Max postarzał się o przynajmniej pięć lat. Spojrzała na wymalowane na jego twarzy zmęczenie, wyjątkowo ostro odcinające się sinymi półkolami pod zmrużonymi z dyskomfortu oczami. Poszarzał nieco, przypominając postać ze starych fotografii, może nawet zbladł w tym wszystkim, walcząc z torsjami. Oglądanie jego walki nie przychodziło jej z łatwością. Ręka świerzbiła ją, zaciskając się kurczowo na różdżce, którą już zaraz miała zamiar poprawić mu samopoczucie. Wystarczyło kilka machnięć... Najpierw przy pomocy caliditas sprawdziła, czy występujący na jego czoło pot był efektem silnego wysiłku, jakie jego ciało podjęło w czasie trwania wizji, czy może już sygnałem bujającej gorączki. Zaraz później do akcji wkroczyło zaklęcie kinetosis, bo akurat informacja o nudnościach była pierwszą i jedyną, jakiej jej udzielił o swoim obecnym stanie. Ostatecznie dorzuciła do całego miksu levatur dolor, nie zapominając, jak mówił o przeszywających i rozdzierających bólach głowy, które zwykle dopadały go w trakcie jasnowidzenia. Licząc, że kombinacja na chwile przywróci go do chociaż połowy sprawności, pochyliła się, by zapytać: - Podziałało? - I tak naprawdę nikt nie wiedział, czy bardziej ciekawił ją efekt jej zaklęć, czy jego eliksiru.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Pomogło - zapewnił, powoli odzyskując kolory. Bo zaklęcia robiły swoje i chociaż jego organizm dość mocno się buntował, bo wszystko było teraz dla niego dziwne, w tym również wyrazistość obrazu, jaki został mu przekazany, tak czuł się zdecydowanie lepiej, niż jeszcze chwilę wcześniej. Cieszył się, że nie był tutaj sam, że faktycznie poprosił Noreen o pomoc, odnosząc wrażenie, że gdyby odpowiednio z nią porozmawiać, gdyby tylko spędzić z nią więcej czasu, mogłaby z zaciekawieniem przystać również na jego kolejne, szalone pomysły. Bo Max nie wykluczał, że jasnowidzenie, czy może szeroko pojmowane wróżbiarstwo, miało jednak związek z chorobami i mogło pozwolić na pewne przewidywania. Jednak nie mówił o tym na razie głośno, jedynie rozważając to nieco uważniej, niż we własnej pracy, chcąc znaleźć miejsce prawdziwego zaczepienia. A teraz jedno miał, skoro udało mu się zrobić eliksir, który był, cóż, zdatny, bo wszystko było łatwiejsze. - Dobrze mieć przy sobie zdolnego medyka. Chociaż dobrze, że cię nie zarzygałem, bo wtedy musiałbym chyba nieźle się postarać, żeby odkupić winy - dodał i chociaż głos miał schrypnięty bardziej, niż zazwyczaj, sprawiał wrażenie naprawdę zadowolonego i spokojnego, zupełnie, jakby naprawdę udało mu się osiągnąć to, czego potrzebował i oczekiwał. - I chyba działa. Był wyraźnie, ale też nie tak męcząco, jak zawsze, chociaż pewnie wyglądam teraz jak pół dupy zza pieprzonego krzaka. To wszystko jest takie popieprzone... Ale może po prostu jeszcze posiedźmy, co? Jako lekarz odesłałabyś mnie do łóżka? - zapytał, śmiejąc się cicho, ale widać było, że zależało mu również na jej opinii, bo to także miało znaczenie i to, cóż, nie takie znowu małe, więc nie mógł od tego uciec. Wolał nie włóczyć się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co, jeśli nadawał się jedynie do tego, żeby walnąć się na łóżko. Pewnie sam gdzieś by poleciał, ale inaczej się słuchało, kiedy kolega po fachu kazał ci płaszczyć dupę. Na razie i tak zamierzał to robić, ale wiadomo, polecenie, to polecenie.
Noreen też się cieszyła, że pomyślał o niej jako o osobie odpowiedniej i godnej do towarzyszenia w podobnych eksperymentach. Może nie należała do najbardziej rozrywkowych osób, może nie pchała się w niebezpieczeństwa na każdym kroki, może jej samej daleko było do bycia innowacyjną czarownicą szukającą rozwiązań dla trudnych problemów - ale była cholernie dobrą uzdrowicielką. I dodatkowo ceniła sobie tę nawiązaną w ostatnim czasie znajomość z Maxem. Choć widywali się rzadko, bo jedynie przy okazji dodatkowych dyżurów w Hogsmeade lub przypadkowych imprez wspólnych znajomych, czuła zawiązującą się między nimi nić porozumienia. Imponował jej swoim hartem ducha i bojowniczym charakterem, którego jej samej zdecydowanie brakowało. Podobał jej się ten brak pokory, który pchał go do działania. Mogła się od niego naprawdę wiele nauczyć - tak w życiu. - Nie byłby to pierwszy ani ostatni raz, gdyby mi się to przydarzyło - stwierdziła, parskając śmiechem, bo niestety praca z ludźmi, szczególnie w dziale medycznym, wiązała się ściśle z obcowaniem z człowieczymi wydalinami i wydzielinami. Nic co ludzkie nie było jej obce, choć nie mogłaby zaprzeczyć stwierdzeniu, że nie obeszłoby się bez uszczerbku na psychice. Zarówno jej, jak i Maxa. - No nawet jak ćwierć - przytaknęła mu ze śmiechem, ciesząc się, że razem z kolorem odzyskiwał też właściwe sobie poczucie humoru. - Zdecydowanie powinieneś odpocząć. Jako lekarz nie zalecam ponawiania tej próby, na pewno nie dziś - dodała, bo będąc z nim zupełnie szczera musiała przyznać, że przy tak dużej intensywności jego doświadczeń, co za dużo, to niezdrowo. - Jasne, że posiedzimy. Na pewno nie możesz się jeszcze nigdzie teleportować - zapowiedziała, nie chcąc nawet myśleć z jakich rozszczepień musiałaby go składać, gdyby przyszło mu teraz do głowy obrócić się na pięcie z celem, wolą i namysłem. Musiał najpierw uspokoić umysł i ciało. - Musisz mi wszystko opowiedzieć - zakomunikowała, bo skoro podziałało, to musiał coś zobaczyć.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Jej potrzebna była jego brawura, jemu jej spokój. Wszystko wskazywało na to, że równoważyli się w swoich działaniach i było to z całą pewnością dobre. Dawało im wiele możliwości, wiele przejrzystości w działaniach, które mogli jeszcze podjąć. Poza tym dobrze było znać innych ludzi, dobrze było mieć do kogo się odezwać, z kim przebywać, z kim dyskutować. Dobrze było mieć przyjaciół z takimi samymi zainteresowaniami, dobrze po prostu było mieć innych, żeby nie zgubić się gdzieś w życiu. Nie przesądzał, dokąd zmierzali, bo nie miało to sensu, ale i tak cieszył się z jej obecności. - Chociaż raz obyło się bez konieczności dodatkowej kąpieli - stwierdził, uśmiechając się do niej już całkiem po swojemu, chociaż nadal prezentował się raczej kiepsko i trudno byłoby mówić o tym, że powinien wrócić do domu, czy zrobić coś podobnego. Właściwie to pewnie powinien się położyć, więc parsknął na uwagę Noreen, a później zasalutował jej, wyraźnie rozbawiony jej podejściem do całej sprawy. - Będę grzecznie siedział na dupie i nie będę próbował w najbliższym czasie pić eliksirów, o których nie wiem nic, poza tym, co podobno mają robić. A później to się zobaczy - stwierdził, błyskając do niej zębami, a w jego oczach pojawił się ten filuterny błysk, który świadczył o tym, że Max naprawdę czuł się lepiej. Chociaż jednocześnie inaczej, bo wizja faktycznie malowała się w jego głowie. Piękna i idealna, choć nie miał pojęcia, czego dokładnie tyczył się ten obraz, bo nie wiązał go z niczym konkretnym. - To nie jest tak, że wiem, co to jest, bo ten eliksir tak nie działa. Znaczy chyba. Miał mi pomóc zobaczyć i zapamiętać, zanim wizja w pełni mi ucieknie. Obraz jest... no, w moim przypadku jest teraz całkowicie wyraźny? Droga zalana słońcem, droga, której nie znam, bo wygląda jak z bajki, ale tonie w słońcu, przez co robi się taka złota. Jak latem, jak jest w cholerę gorąco i słyszysz cykanie świerszczy, a słońce przebija się przez drzewa. Wiem, że ta droga jest ważna, bo nie zobaczyłbym jej, gdyby taka nie była, ale nie wiem, co znaczy - stwierdził, starając się wyjaśnić Noreen to, co się wydarzyło, dodając, że często do tej pory obrazy były zlepkiem wydarzeń, jakie nie miały sensu, poza bardzo ważnymi wydarzeniami i wizjami, jakie nie chciały go opuścić.
Noreen, zapytana tych kilka miesięcy temu o Maximiliana, prawdopodobnie powiedziałaby coś zupełnie bezosobowego w stylu: "fajny chłopak", "zdolny młody uzdrowiciel". Jej perspektywa na jego osobę zmieniła się jednak diametralnie po kilku kolejnych spotkaniach, bardziej lub mniej przypadkowych. Teraz faktycznie okazywało się, że uzupełniali się wzajemnie, zarówno pod kątem charakterów i zainteresowań, jak i umiejętności magicznych i leczniczych. Czy innemu uzdrowicielowi udałoby się równie szybko i sprawnie postawić go do pionu po takim doświadczeniu? Być może. Ale czy zrobiłby to równie precyzyjnie i metodycznie, na chłodno i spokojnie jak ona sama? Tu już mogło być różnie. Ze wszystkich swoich zalet, zachowanie zimnej krwi w sytuacjach kryzysowych uważała za najlepszą. Odwzajemniła jego uśmiech, w swoim własnym zaszczepiając ogrom sympatii do niego, jako do człowieka. I satysfakcji, że wykonali dziś wspólnie jakiś krok ku potencjalnie lepszej przyszłości wszystkich nękanych paskudnymi wizjami jasnowidzów. - Później to oboje wiemy jak będzie - skomentowała z udawanym przekąsem, bo wargi dość szybko wróciły do poprzedniego ułożenia w szerokim uśmiechu. Doskonale wiedziała, że nie będzie to ostatni raz, kiedy Max będzie wystawiał samego siebie na próbę. To nie był jego pierwszy ani ostatni eksperyment magiczny, tego była pewna. Wysłuchała jego słów starając się maksymalnie skupić na ich faktycznym znaczeniu. Jego opowieść skłoniła ją do luźnej refleksji, jak niezwykle dręczące musiało być to uczucie, gdy doświadczało się wizji nie mającej sensu. Pomijając koncepcję zupełnie abstrakcyjnych doznań sensorycznych - oświetlona, złotem mieniąca się droga. Jak taką rzecz należało odczytać? Dosłownie jako leśny szlak, wizualnie uchwycony w momencie tej jednej, wyjątkowo pięknej chwili, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, oblewając świat złocistymi promieniami niczym polewa? Może w przenośni, jako nowa życiowa ścieżka, mająca doprowadzić go do bogactwa? Nieszczęśnik obdarzony trzecim okiem w obliczu tak wielu pytań bez odpowiedzi musiał się głowić nad faktycznym znaczeniem - o ile ono istniało. - Pamiętasz, jak mówiłam Ci o moim pomyśle? - zapytała, wracając myślami do początku ich dzisiejszego spotkania. - Próbowałeś z piórem olśniaka?
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max uśmiechnął się do niej szeroko, całkiem po swojemu i mrugnął, na znak, że doskonale wiedzieli, co będzie później. On będzie pakował się w jakieś medyczne idiotyzmy, a ona będzie go z nich wyciągała, przy okazji upewniając się, w swoim powołaniu. Bo to, że była w tym doskonała, Max widział już teraz, w tym, jak pomimo obaw, zachowała całkowicie ziemną krew i pomogła mu, w tym, jak podeszła do całej sprawy, nie wahając się ani chwilę, jak go wysłuchała, przyjęła wszystko do wiadomości i uznała, że nie ma zamiaru protestować. Był pewien, że jeśli tylko kiedyś wpadnie na jeszcze inny, niesamowity pomysł, to Noreen będzie mu towarzyszyła w jego debilnych próbach. - Wiesz... Z wielu powodów, o których nie chcę gadać, nie próbowałem wielu rzeczy - przyznał, unosząc głowę, by spojrzeć w niebo, coraz wyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że naprawdę blokował się sam. Od paru lat nie musiał, a jednak odcinał się, robił tajemnicę, robił z tego wszystkiego, jakiś jebany burdel, który trudno było mu jednoznacznie określić i teraz coraz wyraźniej to widział. Nie mówiąc o tym, jak zachował się, kiedy Wei zwyczajnie chciał mu pomóc. Zrobił jednak coś, co wcześniej robił Finn i wszystko się klasycznie spierdoliło, prowadząc ich do miejsca, w którym byli. I tak dłużej być nie mogło, z czego Max zdał sobie sprawę właśnie teraz, odkrywając, że mógł o tym mówić. Umiał. Kiedy naprawdę nie zachowywał się, jakby jego dar niósł ze sobą jedynie przekleństwo. Tylko musiał, kurwa, przestać zachowywać się, jak jakaś pierdolona pizda, którą się czasami czuł. - Ja... No wiesz, będę próbował. Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale gdybyś chciała się dowiedzieć, czy próby wpływają na mój stan zdrowia, to wiesz, ja chętnie o tym pogadam. Bo pewnie jakichś jasnowidzów masz też w szkole i pewnie byłoby im w chuj miło, gdybyś umiała, no wiesz, po prostu z nimi posiedzieć, jak ze mną. I nie drążyć. Wiesz? Bo to chyba... Znaczy, mnie zawsze... - dodał i wzruszył ramionami, dając jej znać, że nie do końca umiał to wyjaśnić, chociaż domyślał się, że ona i tak to zrozumie.
Takie sytuacje rzeczywiście utwierdzały ją tylko w przekonaniu, że uzdrawianie było jej życiową ścieżką. Od zawsze nosiła w sobie ogromną chęć pomocy drugiemu człowiekowi, ukojenie znajdując w odejmowaniu innym problemów. Wybór drogi kształcenia ani przez moment nie wydawał jej się problematyczny, miała czasem wrażenie, że urodziła się z zaszczepioną w umyśle wizją własnej przyszłości. Umiejętność radzenia sobie w kryzysowej sytuacji, wyciągnięcia kogoś z tarapatów, uśmierzenia czyjegoś bólu - wszystko to dawało jej poczucie kontroli, może złudnej, lecz zdecydowanie potrzebnej w jej rozchwianym, chyboczącym się życiu. Poza tym po miesiącach niemalże rygorystycznej izolacji, przebywanie w towarzystwie Maxa było dla niej prawdziwie orzeźwiającym doświadczeniem. Zderzenie z obcą perspektywą, z niezwykłym talentem, z jego ciętym humorem, zadziornym uśmiechem i tymi ognikami w oczach sprawiało, że na moment przestawała być tą bezludną, dryfującą po oceanie wyspą. - Jasne - przytaknęła niemal natychmiast, gdy wspomniał, że miał powody, o których nie chciał rozmawiać. Należała do osób wyrozumiałych. Nie miała w zwyczaju naciskać cudzych czułych punktów dla zaspokojenia swojej własnej ciekawości. Choćby ją skręcało w środku od chęci poznania brudnych tajemnic Brewera, zamykała to uczucie i chowała je głęboko, nie pozwalając mu przejąć władzy nad nią samą. Poza tym praca w szpitalu, praca z ludźmi chorymi i cierpiącymi nauczyła ją, że największym remedium na problemy i rozterki był czas, którego przecież mieli w zanadrzu bardzo dużo. I jeśli należało, gotowa była dać mu ów czas. Sama zresztą wiedziała o tym dobrze z autopsji, bowiem mówienie o pewnych kwestiach z jej przeszłości również przychodziło jej z trudem. Chłopak postanowił jednak uchylić co nieco rąbka tajemnicy, nieco nieskładnie i chaotycznie ubierając swoje myśli w słowa. Noreen z uwagą słuchała każdego wyrazu wypływającego z jego ust, a w jej oczach widać było wdzięczność za wysiłek, którego się podjął. Naprawdę doceniała, że dzielił się z nią tą cząstką osobistych rozterek. - Rozumiem - przyznała, kiwając głową, po czym posłała mu lekki uśmiech. - I gdybyś Ty chciał, no wiesz, posiedzieć i pogadać o tym, to pamiętaj o mnie - zaoferowała się, czując się, jakby w jej sercu tworzyła się właśnie nowa komora, specjalny pokój, w którym będzie nosić wspomnienie tego popołudnia i samego Maxa. Posiedzieli jeszcze chwilę w większym lub mniejszym milczeniu, nie drążąc tematu i wzajemnie dając sobie przestrzeń, aż zdecydowali, że są w stanie wrócić do siebie. Sprawdziła go jeszcze, nim pozwoliła mu się teleportować, a sama ruszyła do zamku na nogach, urządzając sobie spacer wieczorową porą.