Na szóstym piętrze znajduje się niewielka klasa przeznaczona do zajęć z numerologii. Wewnątrz, na jej ścianach, wiszą różne tablice pełne cyfr i systemów liczenia. Na półkach natomiast, widnieje kilka grubych tomów dotyczących znaczenia liczb.
Wiedziała, że ten dzień będzie szalenie zabiegany, ale nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, dopóki się w niej nie znalazła. Wybiegła z Hogwartu jeszcze kiedy było ciemno i modliła się tylko o to, aby nikt jej nie ukarał za brak poszanowania do szkolnej ciszy nocnej. Ostatecznie dostała się do Hogsmeade tuż przed przeskokiem pierwszego świstoklika do Londynu - stamtąd musiała polecieć na trening, omówić z menadżerem swojej drużyny jakieś głupie problemy z dokumentacją (zbliżał się mecz, ale żeby wszyscy aż tak wariowali?)... i kiedy dzień porządnie się zaczynał, to nadszedł czas na uśmiechanie się do matki. Aileen za nic nie dała sobie wmówić, że jej córka zwyczajnie ma lepsze rzeczy do roboty niż przymusowy shopping, przymiarki i bujanie się od jednej matczynej klientki, do drugiej. Nie trzeba chyba dodawać, że biedna Puchonka jeszcze przed południem miała dość oglądania ślicznych modelek i porównywania jej własnej aparycji do nich? Lunch był niczym, tylko powietrzem z odrobiną sałaty. A potem było jeszcze gorzej, bo Cher zagapiła się i nie była w stanie wspomnieć matce o tym, że spóźni się na lekcję Zaklęć. Została zatem na dłużej, wiernie pomagając w przygotowywaniu strojów do kolekcji, której nawet nie rozumiała. Wiedziała tylko, że matka potrzebuje właśnie jej, bo raz nazywa ją inspiracją, a raz wytyka jej wszelkie możliwe błędy. W to wszystko zamieszane było mnóstwo igieł, materiałów i gorsetów. Przynajmniej uwolniła się w momencie, w którym przypomniało jej się o zajęciach z Numerologii - na których normalnie pewnie by jej nie było. Dopiero kiedy matka zaczęła przyduszać ją opowieściami o jakimś czarującym młodzieńcu, to zwyczajnie uciekła. I nie obejrzała się ani razu, sprintując do świstoklika, a potem do Hogwartu. Może nawet byłaby na czas, gdyby tylko nie wpadła na pomysł zgarnięcia z dormitorium swojej torby. - Dzień dobry? Przepraszam... - Wymamrotała, wchodząc do sali nieco zmarnowana. Z pewnością nie wyglądała tak energicznie, jak zazwyczaj. Miała na sobie tylko żółte body, w którym najwygodniej było się przebierać w kreacje matki; nie zdjęła zatem cienkiego płaszcza. Rozpuszczone włosy nieco się potargały, zaś czarne szpilki miała nie na nogach, a w ręku. Nie chciała niepotrzebnie stukać, a czasu zabrakło jej na doprowadzenie się do lepszego stanu. Chciała jedynie cicho przemknąć do jakiejś ławki, ale po drodze jej uwagę zwróciły mokre plamy, w które oczywiście wlazła bosymi stopami. A winowajcą okazała się być @Hemah E. L. Peril... obok której siedział @Jack Moment, ale ciężko uznać, że ten słaby uśmiech był jakimś powitaniem w jego stronę. Cher trochę za bardzo rozproszył widok ścigającej w tak nietypowym ubraniu. - Wszystko w porządku, Hem? - Spytała cicho, dopadając wolne miejsce obok @Holden A. Thatcher II. Przynajmniej mogła swój brak taktu zrzucić na zmartwienie - bo przecież nie gapiła się dla samego gapienia się, nie? Postawiła torbę (i buty) na podłodze, na ławkę wyciągając tylko jakieś skrawki pergaminu, różdżkę i pióro. Z tego wszystkiego nawet nie udało jej się zdobyć filiżanki herbaty, a przecież tak kochała herbatę... Skoro nikt nie oferował Peril rzeczywistej pomocy, a ona nie chciała być rozproszona do końca lekcji, to po prostu rzuciła Silverto (nawet niewerbalnie!). - Wyglądasz na zafascynowanego zajęciami... - Cichy śmiech Cherry skierowany został do Holdena, który chyba trochę przysypiał. Puchonka z zaciekawieniem zerknęła na opis tej jego nieszczęsnej czwórki, a potem sama zabrała się za liczenie.
CHERYL - 3+8+5+9+7+3 = 35 3+5 = 8
- Ósemka? - Zmarszczyła brwi i podniosła głowę, spojrzenie zawieszając na Hemah. Och... no, oczywiście, że nietypowej urody Gryfonka jest silna, władcza... i wręcz przepełniona mocą. Szkoda tylko, że to ostatnie słowa, jakimi można byłoby określić Cher. - Może większe znaczenie ma nie tyle imię, co używane zdrobnienie?
CHERRY - 3+8+5+9+9+7 = 41 4+1 = 5
Ale piątka wcale nie pasowała bardziej, bo tam z kolei było coś o tajemnej wiedzy i mądrości. Lepiej być po prostu nie mogło.
5
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Spóźnienie wywodzące się ze szczytnego celu w zasadzie wcale nie powinno być nazywane spóźnieniem - niestety to nie o sobie Ezra mógł powiedzieć tak ładną rzecz, ponieważ w żadnym przewidzianym przez niego scenariuszu tego dnia wcale nie kierował się do klasy usytuowanej na szóstym piętrze. Nie marzył o tym, by zanurzyć się w splot cyferek i ich tajemnych znaczeń, pomimo że do numerologii miał niewyobrażalny sentyment. Trudno było sobie przypomnieć skąd właściwie wzięło się jego zamiłowanie do tak odtwórczego przedmiotu, ale skoro już raz się pojawiło, to szkoda było je odrzucać. Przed popełnieniem tego błędu uchroniła go młodziutka dusza - @Cassandra Hawkins - która jeszcze nie znała, czym jest zmęczenie materiału. Trudno było zapomnieć dziewczynki, którą lewitowało się na dachu szpitalu (swoją drogą z perspektywy czasu Ezra uważał to za bardzo nierozsądne). I choć później w Hogwarcie nie miał z nią za bardzo bezpośredniej styczności, to czasami jej urocza buzia wyłaniała się wśród innych dziecięcych twarzyczek i Ezra za każdym razem czuł niewyobrażalną dumę z jej przynależności do Domu Kruka. Mniej, kiedy spostrzegał dziewczynkę w miejscach, w których być jej w danym miejscu nie powinno. Nie miał pewności, czy Hawkins natychmiast go skojarzy, tym bardziej, że od czasu pobytu w szpitalu Ezra bardzo się zmienił. Schudł i pobladł, wyglądał na o wiele bardziej zmarnowanego i po prostu zmęczonego - szkołą, pracą, a może samym życiem. Sam zaczął zauważać, że niektóre ubrania stały się luźniejsze, a włosy straciły zdrowy blask. Co zaś było najgorsze? Ezra zdawał się tym zupełnie nie przejmować... - A ty co tu robisz sama, ptaszyno? Nie powinno cię być na jakichś zajęciach? Albo gdzieś z rówieśnikami? - zaczepił dziewczynkę w tonie łagodnego pouczenia, które zaraz zanegowane było przez wyrozumiały uśmiech. Blaszka prefekta nijak się miała do ciepła, którym był gotowy obdarzać pierwszorocznych. Każdy, kto znał Ezrę trochę lepiej, wiedział, że z surowością dobrze było mu jedynie na twarzy, nie zaś w sercu. Nie mógł się spodziewać, że tak niewinne pytanie może zostać obrócone przeciwko niemu, ale najwyraźniej Ezra Clarke, którego młodsza siostra już odrosła od ziemi, nie docenił entuzjazmu drzemiącego w tych niepełnych stu czterdziestu centymetrach wzrostu. W zapomnienie poszła początkowa niechęć; czuł przyjemne ciepło rozlewające się po jego ciele, a którego epicentrum usytuowane było w okolicach serca. Dostosował się do drobniutkich kroków Cassie, nie przejmując się spóźnieniem i po prostu czerpiąc przyjemność z dziecięcej rączki zaciskającej się na jego dłoni - a chyba raczej maksymalnie dwóch palcach. Ta ogromna dysproporcja budziła w nim też uczucie starości i sam nie potrafił rozstrzygnąć, czy było to uczucie miłe, czy może trochę przytłaczające. - Numerologia to dla wielu dosyć nudny przedmiot, wiesz? Za to ja tak nie myślę. I profesor Fran jest przekochana, zobaczysz. A ty masz już jakieś ulubione zajęcia? - dopytał, nie chcąc przemierzać drogi do sali w zupełnym milczeniu - choć i bez nakierowujących pytań zapewne dziewczynka by sobie z tym kłopotem poradziła. Gdy dotarli pod drzwi sali, ich role musiały się odwrócić, skoro to Ezra miał wziąć na siebie winę za spóźnienie. Zresztą, Clarke nie spodziewał się, aby starsza kobieta pokroju Marcy Fran w ogóle zauważyła tego wdzięcznego krasnala u jego boku. - Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. Prefeckie sprawy po drodze - rzucił usprawiedliwiająco, pozwalając małej wybrać miejsca dla nich, a po wysłuchaniu słów nauczycielki poszedł po potrzebne pomoce. Sam ich nie potrzebował - nie dlatego, że tak dobrze znał oznaczenia cyfrowe do poszczególnych liter, ale dlatego, że zwyczajnie zbyt wiele razy sprawdzał się pod kątem numerologii, żeby nie wiedzieć że jest imienną piątką. Zerknął zatem tylko w opis - nie miał pojęcia, czy powinien się nazywać nieokiełznaną naturą, niewątpliwie jednak miał słabość do odkrywania tajemnic i zgłębiania wiedzy niedostępnej powszechnie. Uważał to za trafną drogę dobraną przez matkę. - Potrzebujesz jakiejś pomocy? - szepnął do Cassie, pochylając się nad nią i w razie czego będąc gotowym udzielić niezbędnych wskazówek.
Kostka: 5
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Czekała cierpliwie na zajęcia. Przywitała się z @Matthew C. Gallagher, który to pierwszy do niej zagadał. Już miała mu odpowiedzieć, że nie ma pojęcia, co niby się robi na numerologi, ale profesor Fran w końcu wybudziła się z letargu. Lizzy spodziewała się jakiegoś nieskomplikowanego liczenia. Uśmiechnęła się do ślizgona, który w jej mniemaniu był naprawdę uroczy, mimo że go nie znała. Po prostu takie zrobił na niej pierwsze wrażenie. Wpatrywała się uważnie w Marcy, która to gadając coś o liczbach, postanowiła przenieść trochę herbaty w porcelanowej zastawie. Krukonka miała wrażenie, że cała sala podlega pod drżenie pani Fran. Jeszcze trochę, a Cortezównie udzieli się to trzęsienie ziemi. Elizabeth obawiała się nie o porcelanowe filiżanki, a raczej o ich zawartość, która w każdej chwili mogłaby znaleźć się na podłodze. Wtedy na pewno musieliby to wszystko sprzątać, a nie zajmować się numerologią, ale Lizzy podejrzewała, że i w takiej sytuacji Marcy Fran potrafi odnieść się do liczb. To było wręcz jakieś chore, a może zwało się to nadmiarem pasji czy zboczeniem zawodowym? Eliza wzięła jakiś podręcznik od numerologi. Dobrze, że profesor była dla nich taka łaskawa. Kto by spamiętał te wszystkie brednie o liczbach. Wyjęła pióro i napisała swoje imię, po czym zaczęła liczyć. E + L + I + Z + A + B + E + T + H 5 + 3 + 9 + 8 + 1 + 2 + 5 + 2 + 8 = 43 4 + 3 = 7 Spojrzała jeszcze raz na pergamin, całkowicie zaskoczona wynikiem. Właściwie zgadzałoby się... Intelekt, intuicja i tajemnica. Czyżby została przydzielona do krukonów przez liczbę siedem w jej imieniu? Rodzice, nazywając ją Elizabeth i dlatego trafiła do Ravenclawu? To wszystko by wyjaśniało. Chociaż Cortez nie była przekonana co do tych bredni. Nie ignorowała tego, ale... potrzebowała więcej dowodów. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy odczytała, że w wierzeniach liczba siedem przypisywana jest bóstwom. Nie tylko @Jack Moment w tej klasie był bogiem.
Cassie kombinowała. Jak zwykle.Odkąd tylko trafiła do Hogwartu nieustannie właziła tam, gdzie nie powinna i wcale nie czuła z tego powodu jakiś specjalnych wyrzutów sumienia. Zwykle też nie potrzebowała zaproszenia ani wsparcia, jednak tym razem sprawia miała się odrobinę inaczej. Na lekcje numerologii chodzili uczniowie od klasy trzeciej wzwyż, a Cassie oczywiście była pierwszoklasitką. Bardzo chciała się dostać na zajęcia, ale jak to zrobić, żeby nie przekreślić szansy na dalsze lekcyjne wycieczki? Odpowiedź spadła niczym zesłana przez Merlina. - EZRAAAA!!! Dziewuszka rzuciła się biegiem w jego stronę i mocno przytuliła. Ahhh, jeden z jej pierwszych czarodziejskich przyjaciół! Co z tego, że się nieco zmienił. Serduszko Cassie rozpozna go wszędzie! - Tak dawno cię nie widziałam! Tak strasznie dawno! - nie mogła go puścić, tak bardzo była stęskniona. W końcu jednak musiała to zrobić, ale jej oczęta i tak iskrzyły się kipiącą wręcz radością. - No tak! Właśnie chcę iść… Ale to zajęcia dla starszych i pewnie nie wolno… Ale ty tez na nie idziesz, prawda?! Z tobą mnie wpuszczą, na pewno! Choć szybko! I tak się spóźniliśmy! I chwyciwszy go za rękę ruszyła w stronę sali. - Nudny?! Jest o MAGII, musi być fenomenalny! - trajkotała po drodze. - O tak, mam ulubiony! Zaklęcia! I transmutacja! I eliksiry… I astronomię! I jeszcze zielarstwo i obrona przed czarną magią! I historia magii! I latanie na miotle jest takie wspaniałe! A niedawno pisałam list RUNAMI! Nie mam jeszcze run, ale dołączę do kółka, dlatego nauczę się szybciej… A ty co lubisz najbardziej? Do klasy Cassie weszła nieco spłoszona, troszkę kryjąc się za Ezrą. Może nauczycielka nie zauważy, że nie powinno jej tu być? Ale kiedy zobaczyła profesor Fran od razu uszy jej się podniosły. Jaka miła staruszka! Na pewno nie będzie robić żadnych problemów. Grzecznie usiadła razem z przyjacielem i zaczęła słuchać. - Naprawdę numery kierują światem? - szepnęła do Krukona. - Co to jest liczba urodzenia? I naprawdę każda literka ma numer? A runy też je mają? Jakbym napisała swoje imię runami to miałabym inną liczbę imienia? Zabrała się też ochoczo za zadanie, notując zawzięcie piórem po pergaminie. Wciąż jej się zdarzało robić kleksy, ale uparła się, żeby korzystać z tego czarodziejskiego sposobu pisania. - Trzy i jeden i dwie jedynki jeszcze! I czwarta! I pięć bo N… I cztery… Ah jest dziewiątka! I znowu jeden! Tak niesamowicie dużo jedynek, to ma znaczenie?! I to jest razem...Dwadzieścia sześć i to będzie… OSIEM! - krzyknęła z dumą, ale szybko usiadła i rozejrzała się spłoszona, czy przypadkiem nie narobiła sobie kłopotów. Pochyliła sie do Ezry i szepnęła cichutko. - Osiem! Co jest napisane o ósemkach? Cooo? Bogactwo i władza? O o o! Wielka moc! To już tak! Ale ja nie kontroluję innych… Powinnam…? A co piszą jeszcze…? Oh, tak bardzo chciałabym być siódemką! A może jest ważniejsze, że Cassie? Trzy i trzy jedynki i dziewiątka i piątka to będzie… dwadzieścia… Czyli dwa, a dwa to… równowaga i… OHHH HARMONIA! Jakie to ładne słowo! Takie fenomenalne! Zupełnie jak ingrediencje, tylko ładniej! Ale wiesz, ja i tak myślę, że jestem siedem...
Kostkeczka: 2
Lilianne Frey
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : uroczy szeroki uśmiech, zabawny śmiech, blizny na dłoniach po pazurach kota
Oczekiwanie na przebudzenie się nauczycielki okazało się krótsze niż przypuszczała. Parsknęła śmiechem słysząc burknięcie nauczycielki i musiała na chwilę odwrócić głowę by się uspokoić. Była ciekawa, czy Fran śniła o jakimś panu z którym się spotykała i okazało się, że ją zdradza. Jedynie taki scenariusz pasował do wyzywania innych od kanalii, ale niestety nigdy się tego nie dowie. Dodatkowe punkty dla domu przyjęła z szerokim uśmiechem, z tego co kojarzyła byli ostatni w tabeli, więc bardzo się one przydadzą. Po wysłuchaniu reszty monologu z którego jedyną sensowną informacją dla Lili było wypicie herbaty przyszedł czas na omówienie lekcji...którego również nie zrozumiała. Filiżankę z herbatą przyjęła z nieco zgaszonym uśmiechem, podziękowała nauczycielce za ten miły gest który można rzadko spotkać u innych prowadzących i zgodnie z poleceniem zaczęła liczyć litery swojego imienia. Stawiała, że cyfra która jej wyjdzie nie odwzoruje charakteru w pełni. Czwórka będąca oznaką stabilności i wytrwałości częściowo pasowała, jednak Lilianne zdecydowanie była trójką. Był to kolejny dowód, że całe to przywiązywanie wagi do tego, co wskazują cyfry, było kompletną głupotą. Westchnęła sama do siebie, bo w sumie nie miała do kogo innego, i zaczęła powoli pić herbatę.
Marcy złączyła dłonie przy sercu z delikatnym uśmiechem spoglądając na trzy młode pociechy hogwarckie, które powoli zatapiały się w tomiszczach liczbowych. Sam widok trójki uczniów na jej zajęciach napawał ją radością, bo o wiele bardziej wolała już nauczać niewielką grupkę, niż pilnować ich na nieszczęsnym szlabanie. W końcu biedne dzieciątka w drugim dziewięcioletnim cyklu ich życia często nie mają dobrych stosunków z czasem. Co miało swoje potwierdzenie w całej zgrai nowo przybyłych podopiecznych, którzy zaskoczyli panią Fran, gdy tak powoli, kroczek za kroczkiem, dreptała w stronę swojego fotela przy oknie, aby zasiąść. Pierwsza do sali wślizgnęła się @Hemah E. L. Peril wyglądająca w oczach profesor gorzej, niż zmokła kura. Nim jednak Fran zdążyła się odwrócić w pełni do klasy i dojść znowu do ławek, na jej zajęcia przybyło jeszcze więcej ludzi, jedno po drugim przekraczając próg i przepraszając za spóźnienie. Zmęczona twarz naznaczona milionem cienkich zmarszczek rozciągnęła się w jeszcze szerszym uśmiechu widząc ten zgiełk. Nie ominęły jej nawet ciasteczka przyniesione przez godrykowskie dziecię. - Ah, ah, ahh, no proszę, któżby się spodziewał, że w tak naturalny sposób trójka przerodzi się w dziewiątkę. No jasne, że tak się stało. - Skomentowała patrząc po wszystkich w klasie i następnie ponownie tłumacząc spóźnialskim instrukcje na pierwsze zadanie. Następnie popatrzyła na dzbanek herbaty i zgraję uczniów z lekkim zmieszaniem. Walczyła sama ze sobą, czy ponalewać im wszystkim herbaty, czy też nie, ale serce jej się krajało, gdy widziała przemokniętą pannę Peril, która na pewno umierała z zimna w tym stanie. Marcy wyciągnęła różdżkę i machnęła nią anemicznie na komodę, w której znajdowały się filiżanki. Gdy te frunęły niezbyt stabilnie po sali, starowinka stuknęła dwa razy w dzbanek herbaty, który powoli, ospale wzleciał w powietrze zaraz za porcelaną. Herbata rozlewała się po szklankach, które drżały równie niebezpiecznie jakby sama Fran je trzymała w ręce, co nie jednego ucznia mogłoby zaniepokoić. Gdy tak napar był serwowany, profesor zbliżyła się do tacy z ciastkami częstując się jednym. - Ah, wyśmienite! Dobrze, że takie miękkie, moje nieliczne zęby są ci wdzięczne panienko Peril. - Puściła jej oko z ciepłych uśmiechem. - Ich smak przypomina mi pewną dawną, daaawną przygodę w tropikach, za dawnych czasów, gdy to byłam częścią Stowarzyszenia... - Długa opowieść pani Fran się zaczęła. Powoli mówiąc, i powoli przechodząc po klasie podzieliła się z uczniami swoją przygodą w egzotycznych krajach, gdy była młodą panną pełną wigoru. Nikt nie mógł dokładnie określić kiedy to było, a ci co nawet i próbowali jej słuchać i nadążać nie byli w stanie kompletnie łączyć ze sobą faktów, bo opowieść była równie niekonsekwentna i roztargniona jak same zajęcia Pani Fran. Nim zdołała skończyć historię, zegar uświadomił panią profesor, że przegadała sporą część lekcji, a do końca zostało już niewiele. - Oh, najukochańszy Merlini Siwobrody z pierwszego pokolenia... - Wyszeptała w szoku. - Przepraszam was bardzo, ale nie mogę skończyć tej historii. W końcu nie przerobiliśmy materiału na dzisiejsze zajęcia, a już tak mało zostało. Wszyscy obliczyli swoje liczby imienia, prawda? Dobrze, dobrze. Jak pewnie zauważyliście, niekoniecznie te liczby zgadzają się z waszym obecnym charakterem, a wiecie dlaczego? Każda liczba zależy od innej liczby. - Wyjaśniła wskazując palcem nieistniejące punkty i sieci powiązań. - Wasza liczba imienia ma na was jakichś wpływ, ale jej wibracje nie są na tyle silne, aby w pełni przez was przemawiać. Są niczym drogowskazy w jakim kierunku moglibyście się szkolić czy rozwijać. Wasza liczba urodzin, czy liczba roku jest o wiele silniejsza w tym aspekcie, a równocześnie wszystko zależy od tego w jakim miejscu i roku i dniu się znajdujecie. Skomplikowane, prawda? - Spytała z babciowym uśmiechem, który pojawia się zawsze gdy odmawia się kolejnej dokładki obiadu. - W życiu zawsze wszystko jest skomplikowane, ale to jest właśnie powód, dla którego wszystko jest takie ciekawe. Zapamiętajcie to sobie. Jeśli chodzi o następną rzecz, to zważając na to ile mamy czasu, spróbujmy odczytać z kości wasz los na zbliżające się dni. W szafie pod oknem znajdziecie szufladę wypełnioną kośćmi. Niech każdy z was weźmie trzy, zważając, że ta cyfra nam dzisiaj sprzyja. Indywidualnie narysujcie niewielkie okręgi na ziemi, albo ławkach. Możecie użyć kredy, która jest u mnie na biurku albo swoich różdżek. Kto co woli. Resztę informacji znajdziecie w książce Karuzosa "Nowa teoria numerologii". Egzemplarze są na regałach.
ZADANIE:
Jeśli któraś z kości wypadnie poza linię, wróżbę należy powtórzyć. Aby wykonać to zadanie będziecie rzucać jedną kością na powodzenie utrzymania wszystkich kości w okręgu, oraz trzema kośćmi na wróżbę. Wszystko powinno być zrobione w jednym losowaniu, to jest byłoby miło widzieć cztery kości w waszym losowaniu. Kość na okręg: parzysta liczba - kości wypadły z okręgu nieparzysta liczba - kości zostały w okręgu. Kości wróżby: Jeśli wszystkie kości znajdują się w okręgu, sumujemy liczbę oczek i odczytujemy. ○Trzy oczka - miła niespodzianka, spełnienie życzenia; •Cztery oczka - rozgoryczenie i rozczarowanie; ○Pięć oczek - poznasz kogoś wyjątkowego •Sześć oczek - straty materialne; ○Siedem oczek - w twoim otoczeniu jest ktoś, kto źle ci życzy; •Osiem oczek - musisz zmienić swoje postępowanie - jest niewłaściwe i nie prowadzi do celu; ○Dziewięć oczek - przed tobą udany romans; •Dziesięć oczek - nowy członek rodziny, spadek lub awans - zysk, który bardzo cię ucieszy; ○Jedenaście oczek - pobyt w szpitalu lub choroba bliskiej osoby; •Dwanaście oczek - przed podjęciem decyzji skonsultuj się z kimś życzliwym; ○Trzynaście oczek - chandra i brak oparcia w bliskich osobach; •Czternaście oczek - na horyzoncie nowa miłość; ○Piętnaście oczek - nie igraj z prawem - wszystko się wyda; •Szesnaście oczek - wyjazd, który przyniesie niespodziewane korzyści; ○Siedemnaście oczek - weź sobie do serca rady, które teraz usłyszysz; •Osiemnaście oczek - przed tobą pasmo wielkich sukcesów, korzystaj z niego.
Po wykonaniu zadania możecie opuścić salę dając zt.
CZAS DO 27 MAJA 23:55
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Pani Fran musiała być zadowolona, jako że lekcja numerologii dawno nie cieszyła się chyba tak dużą frekwencją. Z drugiej strony nie dałby sobie za to stwierdzenie ręki uciąć, bo i jemu samemu zdarzało się opuszczać zajęcia. Przedmiot nauczany przez staruszkę niewątpliwie nie był aż tak przydatny w życiu jak chociażby zaklęcia i opcm czy magia uzdrowicielska, więc nie było co się oszukiwać, że uczniowie i studenci będą się pchali do sali drzwiami i oknami. A jednak tego dnia pojawiło się ich naprawdę wielu, przez co Matthew zaczął się zastanawiać czy czasem z nieba nie lunął jakiś silny deszcz. Jego stanowisko było jednak za bardzo oddalone od okna, by mógł potwierdzić swoje przypuszczenia. Dopiero po chwili dojrzał przemoczoną Hemah, której widok utwierdził go w jego przekonaniu. Czego by jednak nie powiedzieć, dobrze się stało, bo w takim tłumie znacznie trudniej było nauczycielce zauważyć czyjeś pomyłki czy też minę kota srającego na pustyni. A taką miał właśnie młody Gallagher, kiedy pani Fran wspomniała o tym, jakie to oczywiste, że trójka zmieniła się w dziewiątkę. Orłem z numerologii nigdy nie był, więc nie miał zielonego pojęcia, co kobieta ma na myśli i jakie ma to ewentualnie znaczenie. Prawdę powiedziawszy niewiele go to również interesowało. Jemu przyświecał na tej lekcji tylko jeden cel: skoncentrować się na zadanej przez nią pracy i wykonać ją jak najlepiej. Kiedy jednak staruszka zajadała się ciastkami przyniesionymi przez Gryfonkę i kompletnie odbiegła od tematu, na chwilę się wyłączył, upijając kilka łyków swojej herbaty, która przez ten czas zdążyła już nieco wystygnąć. Wreszcie przyszedł czas na wywód pani profesor, który miał im wyjaśnić dlaczego liczby ich imion nie do końca zgadzają się z ich charakterem, ale dla Matta nie był on kompletnie zrozumiały. W jednym musiał więc przyznać kobiecie rację – było to cholernie skomplikowane (i do niczego w życiu niepotrzebne). „Ostatnie zadanie i można wyjść” – przeszło mu przez myśl, kiedy pani Fran przekazała im instrukcje niezbędne do wykonania wróżby. Nie wierzył w takie rzeczy, ale w gruncie rzeczy był ciekaw, co mu wyjdzie. Zabrał więc trzy kości z szuflady, a także kredę z biurka nauczycielki, a następnie zgarnął z półki jeden egzemplarz „Nowej teorii numerologii”, bo bez niego nie miałby nawet pojęcia jak odczytać swój wynik. Następnie narysował okrąg na swojej ławce i rzucił energicznie kostkami. Niestety jedna z nich wypadła poza okrąg, a zgodnie z lekturą podręcznika, wówczas należało powtórzyć cały proceder. Posłuchał się tych wskazówek i rzucił ponownie. Tym razem wszystkie kości pozostały w okręgu. Trójka i dwie jedynki, co równało się piątce. - Poznam kogoś wyjątkowego? – Mruknął na głos, chociaż mało kto mógł pewnie jego głos usłyszeć. – Ciekawe… – Dodał jeszcze ciszej, ale że nie miał zdolności do przewidywania swojej przyszłości, stwierdził że lepiej nie będzie się nad tym zbyt długo rozwodził. Ot, sprawdzi tylko czy rzeczywiście wróżba się wypełni. A póki co, skoro pani Fran pozwoliła im po wykonaniu wszystkich poleceń opuścić salę numerologii, skorzystał z tego przywileju i żegnają się wcześniej ze wszystkimi tu obecnymi, udał się w kierunku szkolnego dziedzińca z nadzieją, że jednak pogoda tego dnia dopisze, bo liczył jeszcze na jakiś trening na świeżym powietrzu.
zt.
Kostki - I próba: 2, 6, 5, 2 Kostki - II próba: 5, 3, 1, 1
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Narysowała okrąg kredą na ławce i rzuciła trzy kości, tak jak mówiła profesor Fran; swoją drogą sporo dziś mówiła. A może zawsze tak nadawała, tylko Eliza nie chodziła za bardzo na jej zajęcia, to nie wiedziała. Na początku uwierzyła w liczby, dlaczego miałaby nie wierzyć w moc swojego imienia. Teraz? Patrząc na to, co mówiły całkowicie, stwierdziła, że to jakieś brednie — miała nadzieje. Wszystkie kostki znajdowały się w okręgu, a patrząc co na niektórych, no cóż, nie mieli tyle szczęścia i rzucali kolejny i kolejny raz. Krukonka starała się rzucić z wyczuciem. Tylko że to nic nie dało, wręcz przeciwnie. Dodała do siebie oczka, które mówiły jedenaście, z tego, co słyszała ta liczba, była dobrą liczbą, chyba nawet jakąś mistrzowską, a nie coś takiego... Podręcznik, który wzięła z regału pod tytułem "Nowa teoria numerologii" Karuzosa. Skąd to koleś pisał z głowy? Właściwie Cortez nie znała się na liczbach, mimo że z początku wydawały się naprawdę ciekawe i interesujące. Pobyt w szpitalu lub choroba bliskiej osoby, kiedy to przeczytała, posprzątała po sobie, odłożyła książkę, wychodząc z klasy wkurzona, zamyślona i... sama nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Po prostu się bała. Pomyślała z niepokojem o swojej starszej siostrze.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Wszystko przeciwko niej? W głupotę Holdena nie wątpiła, ale żeby nawet ten Puchon? Żeby ktokolwiek z uczniów jej nie pomógł? Cudowny ten Hogwart. Pieprzona solidarność, kiedy siedzisz ociekając wodą i świecąc stanowczo zbyt wyzywającą nagością, ale nikt nie ruszy z jednym zaklęciem. - Wysuszyłabym się - odwróciła się, aby spojrzeć za siebie, na Gryfona - gdybym nie zgubiła różdżki. A zapewne w ogóle nie byłabym mokra, gdyby ktoś mnie ostrzegł o działaniu parzonego skrzeloziela. Po prawdzie powinna sama się tego domyślić... Ale na piersi miała (teraz nie, ale zwykle) nie orła, a lwa. Ten symbol niekoniecznie wiązany jest z przesadnym intelektem. Zerknęła po siedzącym obok Puchonie. Ścigający - kojarzyła go z boiska. Jak mu? Ah. Tak. Jack. Dłonią zebrała włosy na bok i znaczącym ruchem wyżmnęła białe kosmyki. Tak, że zimna woda chlapnęła na krocze Momenta. - Co to się stało z ratowaniem damy w opresji? Wyszło z mody? - Teatralnie westchnęła, zanim zaczesała nieco mniej ociekające włosy do tyłu. Ale potem spuściła z tonu. - Przyniosłam je dla wszystkich. Po prostu się częstuj - powiedziała, sięgając po parę ciasteczek, jakie miała odłożone na boku, zawinięte osobno. Ponownie wróciła uwagą do Holdena. - Jasne. Masz - położyła mu stoliku, pozornie zrezygnowana. Chyba przyjdzie jej siedzieć w tym stanie do końca lekcji. Już miała zacząć kląć na los (oczywiście bezgłośnie), kiedy do sali przyszła Cherry. Wyglądała nieco lepiej aniżeli Hemah, acz nadal nie tak, jak winna wyglądać uczennica. Czy studentka w tym wypadku. - Bawiłam się z trytonami w jeziorze. A ty? - Zapytała, rzucając okiem po szpilkach w dłoni Eastwoodówny. Osuszona, spojrzała ze szczerą wdzięcznością na Cherry, zanim odchyliła się w tył. Nim lekcja się na dobre zaczęła, złapała kapitan Borsuków za rękę trzymającą różdżkę. - Moja wybawicielka~ - dla żartów ucałowała jej palce, mając głowę do góry nogami oraz ryzykując przewrócenie, gdy balansowała na tylnych nóżkach krzesła. Zaśmiała się po tym oraz puściła Cherry. Prostując się, uderzyła krzesełkiem o posadzkę. Teraz mogła pracować. Uśmiechnęła się jeszcze ciepło do nauczycielki, biorąc od niej filiżankę herbaty i oferując więcej ciasteczek. Niech się częstuje. Dobrze, że jej smakują. Większość opowieść niestety Peril nie ciekawiła, ale z grzeczności słuchała jednym uchem, pozerkując na Jacka. Niezbyt wyglądał na bóstwo, ale był dobry na boisku. Zakładając, że nie lata z pizzą. Nie mogła zbytnio odwrócić się, aby spojrzeć na Holdena, ale liczyła, że zachłannie poczęstuje się ciasteczkami jeszcze w czasie trwania lekcji. Wobec tego w zamyśleniu przyglądała się Momentowi, bawiąc się kawałkiem kredy. Zaczęła rysować okrąg. - Hej... Co to był za układ? - Spytała ciszej Jacka, rzucając kostkami. - Z ciekawości - dodała, marszcząc lekko brwi, kiedy pierwsza wróżba dotyczyła romansu. Jednak kostki wypadły poza narysowane linie. Prychnęła cicho, zgarniając je i rzucając drugi raz. Tym razem lżej, aby wszystkie zmieściły się w środku okręgu. - Mam jakieś wybrakowane albo napalone kostki - skomentowała cicho. - Jak nie wróżą mi romansu, to miłość - wyprostowała się i oparła plecami o krzesło, dopiero pod koniec lekcji ulegając pokusie i oglądając się, jak tam wygląda Holden. Dolała do kilku ciasteczek eliksiru na porost włosów i miała je potem wysłać pocztą, ale proszę. Nadarzyła się okazja i pakuneczek trafił do adresata dużo wcześniej. W dodatku do rąk własnych. Niech więc dzieje się zemsta.
1: parzysta + 9 2: nieparzysta + 14 Jeszcze nie robię zt.
Po tym jak jego krocze zostało zwilżone wodą z jeziora, całkowicie stracił ochotę na ciasteczka. To, ma się rozumieć miała być odmowa? A może jednak dama nie jest taką damą? Skrzywił się nieco, tracąc zapał. To nie on tu paraduje w dziwnych ubraniach... dziewczyny mają jakieś głupie nawyki. Najpierw ubierają jakieś abstrakcyjne rzeczy, a później mają pretensję o to, że faceci się gapią. Jeśli Cherry sądzi, że napastuje koleżankę z powodu mokrej koszulki, to... to może trochę miała rację. Zwlekał z udzieleniem jej pomocy. Aczkolwiek trzeba docenić fakt iż z własnej woli przybłąkał się na te zajęcia, by oddać Peril jej własność - co w przypadku Momenta było dość niecodziennym zjawiskiem. Zazwyczaj miał gdzieś nieznajomych wraz z całym otoczeniem. Może zamiast go disować, wypadałoby docenić zaangażowanie? - Pewnie się utopiło... - Skomentował, krzywiąc się odrobinę. Szczególnie, gdy usłyszał o skrzelozielu. Jak dla niego genialne ciastka! Kto by tam chciał żreć glony, gdy można opychać się ciastkami przed wejściem do wody? Hemah nie potrafi docenić dobrego żarcia. Spuścił wzrok na swój okrąg i dla odmiany zajął się kostkami. Może to jakieś zboczenie ścigającego, ale i w ten okrąg trafił bezbłędnie. Wszystkie kostki razem. Szkoda tylko, że prawią mu morały godne Liama. "Przed podjęciem decyzji skonsultuj się z kimś życzliwym"... Wcale nie czuje potrzeby konsultowania czegokolwiek z kimkolwiek. - Hm? - Uniósł lekko głowę - Spoko, nie jestem zainteresowany. - Machnął ręką, sądząc że te komentarze a propo kostek, również jego dotyczą. - Ale może Holden będzie? - Jakoś tak nieustannie oko lata Ci w jego stronę. Zauważył, kompletnie zapominając o tym, że ma ze sobą różdżkę Peril. - Ewentualnie Cherry. Zdaje się być nieco bardziej zorientowana w tym, czego potrzebują damy. - Wskazał na dziewczynę za sobą, po czym wstał i skierował się wolno do wyjścia.
Nikt nie wiedział, jak ona to robi. Jak jej drobne ciało nie rozpada się, kiedy wdrapuje się na szóste piętro do tej małej sali i siada w swoim fotelu przy oknie. Może nigdy stąd nie wychodziła? Zresztą jak znalazła się w tej sali przed uczniami? Powolna, flegmatyczna, drepcząca przez korytarz pewnym, chodź drżącym krokiem. Czeka cierpliwie, oddycha bardzo wolno, ale kiedy ktoś wchodzi do sali, ma wrażenie, że jest tu tylko śmierć. Martwe, rozpadające się ciało. Każdy uczeń może nie z troski, ale z upewnienia się, czy profesor Fran nadal żyje, wchodząc, mówi: "dzień dobry", ale niezbyt energicznie, w obawie, że właśnie te słowa mogłyby tę starszą panią doprowadzić do zawału. Kiedy wszyscy się zjawiają, a nawet i spóźniają, na co nie zwraca najmniejszej uwagi, lekko wstaje z fotela na skrzypiących stawach i uśmiecha się, naprawdę cieszy ją widok każdego z tych uczniów. - Dzisiaj poznamy swój numerologiczny minerał, czyli nasz kamienny talizman. Sumujemy pełną datę urodzenia i otrzymujemy cyfrę, którą należy sprowadzić do postaci jednocyfrowej. - Wypowiada to na jednym tchu i przerywa, wyglądając, jakby kosztowało ją to naprawdę dużo, po czym kontynuuje jakby nigdy nic z jakąś taką dziwną werwą, która w tym wieku dawno powinna już umrzeć. - Nie uwzględniamy liczb mistrzowskich. Je po prostu sumujemy. Nawet ci, co urodzili się w cyfrach mistrzowskich, muszą się wiele nauczyć, nie ma powodu do szukania... - przerywa, chyba zapominając, co miała dalej powiedzieć, oblizuje wargi; chyba zaschło jej w ustach, albo wygląda, jakby zaraz miała wyjąć sztuczną szczękę z ust. Nie robi tego. - ...tak zwanych lepszych kamieni. Wszyscy jesteście wyjątkowi, pamiętajcie o tym. - Uśmiecha się i podnosi rękę do góry, zaciskając w pięść, co wydaje się niemożliwe, a każdy z uczniów przygląda się temu zjawisku z wyraźnym przerażeniem, bo chyba Marcy Fran ma zawał. - Do dzieła! - Jej głos nad wyraz głośny, z lekkim skrzekiem, który uchodzi nawet największym utalentowanym słuchaczom, ponieważ wszyscy wpatrują się w staruszkę, która powoli upada! A nie jednak wraca flegmatycznie, zginając stawy w kolanach. Na niektórych twarzach pojawia się brzydki grymas. Chyba słyszą chrupanie starych kości profesor Numerologii. Ta siada w fotelu i zastyga w bez ruchu. Zapada cisza, której nikt nie śmieli się przerwać. Wszyscy nasłuchują czy nauczycielka nadal oddycha.
Opis kamieni:
Spoiler:
1. Chryzokola - pozwala rozwinąć cierpliwość, tolerancje i pokorę wobec innych. Energia kamienia pomaga uwolnić się od cierpienia związanego z zawodem miłosnym lub rozstaniem. 2. Agat - wzmacnia poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Dodaje chęci do działania i odnajdywania siły do walki z przeciwnościami losu. 3. Granat - wspomaga logiczne myślenie, aktywność i odwagę. Wzmacnia intuicje i pomaga przezwyciężyć skłonności depresyjne. 4. Ametyst - pozwala inaczej spojrzeć na siebie i świat. Rzecz raz przyswojona pozostanie już na zawsze w umyśle. 5. Kalcyt Zielony - jest symbolem młodości, koncentracji i subtelności. Pomaga w dążeniu do ciągłego pogłębiania wiedzy i doskonalenia duchowego. 6. Rodonit - tworzy wokół siebie atmosferę ładu, harmonii i piękna. Przezwycięża wewnętrzne lęki i wątpliwości, które przeszkadzają w realizacji planu. 7. Awenturyn - jest symbolem inteligencji, siły, szczęścia i chęci do działania. Pokonuje naszą rezerwę i chłód wobec otoczenia. Pomaga w wyrażaniu własnych uczuć. 8. Topaz - obdarza mądrością, życzliwością, łagodnością i zrozumieniem. Chroni swojego właściciela od nieszczęśliwych wypadków. 9. Jaspis - obdarza wytrwałością, energią, stabilizacją i bezpieczeństwem. Umożliwia znieść dystans i rezerwę w nawiązywaniu głębszych przyjaźni.
Wyjaśnienie:
Spoiler:
Sumujecie pełną datę urodzenia swojej postaci i wychodzi wam kamyczek, który jest związany z waszym życiem. Pomaga nam. Współdziała z wibracją naszej drogi życia. Na przykład: 02.01.1996 = 0+2+0+1+1+9+9+6 = 28 = 2+8 = 10 = 1+0= 1 czyli Chryzokola Piszcie pod postem jaki kamyk wyliczyliście. Macie czas do 29.11 godzina 20:00. Powodzenia! A i możecie od razu dawać zt. Pytania do @Ignis C. Hodel
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Z drzemkami było tak, że kładło się na dwadzieścia minut, wstawało po trzech godzinach i do końca dnia zdychało, a potem nie mogło zasnąć się w nocy. Jak bardzo by sobie nie obiecywała, że tym razem drzemka będzie krótka, Ettie zawsze powielała ten schemat. A drzemek potrzebowała. W końcu jednak udało jej się opracować system doskonały, w którym nie mogła spać dłużej niż pół godziny - numerologia. Nawet gdyby nie obudził ją ból odrętwiałych od spania w ławce kończyn, to pod koniec lekcji i tak ktoś by ją szturchną, że powinna wyjść. Co do samych konsekwencji spania na lekcji, to u profesor Fran nie istniały, więc tym w ogóle się nie martwiła. Prędzej spodziewałaby się, że staruszka jeszcze przykryje ją kocykiem, niż udzieli jej reprymendy. I w ten właśnie sposób numerologia, której nigdy się nie uczyła, stała się przedmiotem, na który przychodziła najczęściej. Tym razem udało jej się zasnąć niemal wraz z położeniem głowy na ławce. Docierały do niej jakiś bodźce, ale w gruncie rzeczy nie była pewna, co działo się na jawie, a co we śnie. Ocknęła się po jakichś piętnastu minutach, a raczej obudził ją ból w łokciu, w którego zgięciu trzymała głowę. Przejechała drugą ręką po twarzy i powolutku, rozprostowując obolałe od nienaturalnej pozycji kości, wyprostowała się. Westchnęła ciężko i chwilę siedziała, niezbyt przytomnie patrząc przed siebie i czekając aż wróci jej przytomność. Wyglądała pewnie trochę jak niepomarszczona wersja profesor Fran. Rozbudzając się coraz bardziej, rozglądała się sprawdzając, co robią inni i w myśli licząc swoją liczbę numerologiczną, czy jako to się tam nazywało. To zawsze był dobry punkt wyjścia na tych lekcjach. Swoją drogą to powinna może swoją już pamiętać, ale bardzo sceptycznie podchodziła do "magii liczb". W końcu, bardziej chyba z nudów niż przyzwoitości postanowiła dowiedzieć się dokładniej co robili. O numerologicznych kamieniach jeszcze nie słyszała i chociaż nadal w nic z tych rzeczy nie wierzyła, to sprawdzić sobie można było. Awenturyn... brzmiało jak coś zmyślonego, ale niech będzie. Ciekawe, że brzmiało trochę jak "awantura". Przypadeg? Pewnie tak. Czytanie opisów wszelkich horoskopów, minerałów i szczęśliwych liczb zawsze ją bawiło. Uważała, że były stworzone w taki sposób, by każdy mógł w nich znaleźć jakąś cząstkę siebie i kupić tę bzdurę. "Inteligencja i siła" - kto by zaprzeczył, że to nie jest opis jego. Chęć do działania też dobrze ją opisywała i może nawet to szczęście - chyba w tym temacie nie narzekała. Dalej była już tylko karuzela śmiechu. Jeżeli awenturyn miał pokonywać jej rezerwę i chłód, to chyba miała go gdzieś w nerce i musiał zajebiście działać, bo były to dwie rzeczy, o które nikt by jej raczej nie podejrzewał. W Ettie wiecznie się gotowało i nie miała specjalnych oporów przed okazywaniem tego światu. Czyli w sumie ta lekcja numerologii, jak wszystkie poprzednie, do niczego jej nie przekonała, ani niczego jej nie nauczyła. Ale spanko było pierwsza klasa.
//zt
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Numerologia nie była najważniejszym przedmiotem w jej życiu i w dodatku odbywała się, kiedy ona odprężała się w sali muzycznej. Nie mniej jednak Elizaveta nie miała zamiaru opuszczać tych zajęć. Nie do końca wierzyła w rzeczy takie jak szczęśliwe liczby czy los zapisany w dacie urodzenia, w końcu od małego była uczona, że musi wziąć sprawy w swoje ręce, że to tylko jej postępowanie i to, jak ludzie ją odbierają będzie miało znaczenie. Ciotka Eteri nigdy nic o szczęściu i numerologii nie mówiła. Nie mniej jednak dziewczyna lubiła te zajęcia, były one na swój sposób ciekawe i nawet inspirujące. Poza tym próbowała nimi dowiedzieć się trochę więcej o samej sobie. Infantylne? Pewnie. Głupie? Zależy jak na to spojrzeć. Dla niej liczyło się, że dawały jej jakieś podstawy, a nawet jak wyniki zupełnie się z nią nie zgadzały – zawsze mogła wyciągnąć z nich inspirację. Ile to już razy po przeczytaniu lub usłyszeniu ciekawego opisu swoich obliczeń znajdowała pomysły, jak przelać to na płótno? Nie zliczy. Tak więc jakikolwiek wynik zajęć by nie był, ona byłaby usatysfakcjonowana. Trochę zasiedziała się w sali muzycznej w przerwie między zajęciami. Vivaldi towarzyszył jej, gdy je smukłe palce tańczyły na klawiszach instrumentu, tworząc kojącą muzykę, spokojną, bo i ona była tego dnia bardzo spokojna i szczęśliwa. Czy to przez świadomość, że już dzisiaj dozna kolejnej inspiracji do rysowania i nie mogła się tego doczekać? Bardzo możliwe, w końcu dla artysty nie było nic tak kojącego jak świadomość, że wena nadejdzie. Tak więc trwała przy ukochanym instrumencie grając i nucąc pod nosem, starając się wpadać w odpowiednie nuty, gdy w końcu trans przeminął. Rozejrzała się rozkojarzona, zrobiło się już tak ciemno? Chwila zaraz… Która była godzina? Zerwała się na równe nogi, gdy tylko jej spojrzenie spotkało się ze wskazówkami. Jeżeli chciała zdążyć na czas, musiała iść TERAZ. Wypadła z sali, prawie potykając się przy tym o własne nogi, nie mogła pozwolić sobie na spóźnienia. Odetchnęła więc z ulgą, gdy dotarła do klasy numerologii. Zajęła jedno z bardziej oddalonych miejsc i wyciągnęła zeszyt, by wszystko pilnie notować, przy okazji może i nawet zapisać przemyślenia co do pomysłów na obraz inspirowany tematem, albo i nawet rozrysować jakieś szkice koncepcyjne. Najpierw trzeba było jednak posłuchać, co Pani Fran tym razem miała do przekazania. Uwielbiała tą starszą kobietę, mimo tego że wyglądała, jakby zaraz miała się przed nimi rozsypać, gdy tylko zaczynała mówić o swoim przedmiocie – młodniała na chwilę. Już samo to wydało się jej inspirujące i dziewczyna mimowolnie, zamiast notować, co profesorka mówiła, wzięła się za rozpisywanie nut do melodii. Tworzyła ją już od jakiegoś czasu, uzupełniała i udoskonalała ją za każdym razem, gdy lekcja z Panią Fran nadchodziła. Znów pozwoliła sobie na zasiedzenie nad muzyką, a przecież nie o to tu chodziło. Skup się! Tego dnia mieli wyliczyć swój kamienny talizman. A więc porzuciła melodię, która cichła i ożywała, niczym ich profesorka na zajęciach. Zaznaczyła stronę z nią zgięciem jednego z narożników i przewróciła na kolejną, by tym razem napisać to, co faktycznie napisać powinna. 1 + 4 + 1 + 2 + 2 + 0 + 0 + 3 = 13 1 + 3 = 4 Przyjrzała się rozpisce, a więc miała ametyst. Pozwala spojrzeć inaczej na siebie i świat, uśmiechnęła się sama do siebie. Z jednej strony nie miała zaufania to takich rzeczy, ale z drugiej to dokładnie to, czego potrzebowała. Aż pozwoliła sobie na cichutką prośbę, wypowiedzianą w myślach tak krótko, że aż sama mogła na to nie zwrócić uwagi. Jeżeli to prawda, pomóż mi w tym. W jej stanie to naprawdę dużo do zażyczenia, ale nie musiały to być od razu gigantyczne zmiany, więc znalazła miejsce na trochę nadziei. Szczególnie, że podobno dzięki ametystowi rzecz raz przyswojona miała pozostać na zawsze w umyśle. Tak, zdecydowanie chciała dopuścić do siebie myśl, że to całkowita prawda. A nawet jeżeli miało by się to nie ziścić, cóż, przynajmniej i sam ametyst jej się bardzo podobał. No i dzięki tej lekcji miała kolejny pomysł na obraz. Chyba tą noc przesiedzi nad płótnem, malując zwiewne, malutkie, białe wróżki-baletnice, tańczące zgrabnie w otwartym w połowie kamieniu, wypełnionym ametystem.
//zt
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Sam wielokrotnie zastanawiał się nad tym ile lat ma profesor Fran i dlaczego kobiecina nie przeszła jeszcze na zasłużoną emeryturę. Nic do niej nie miał, była raczej w porządku belfrem, ale czasami naprawdę obawiał się, że złoży się wpół i już nie wstanie. Właściwie miał takie myśli za każdym razem, kiedy widział jak powolnie sunie po szkolnym korytarzu… na szczęście takich widoków raczej uczniom oszczędzała. Poza lekcjami chyba rzadko wychodziła z własnego gabinetu, najpewniej z tego względu, że najzwyczajniej w świecie brakowało jej na to siły. - Dzień dobry. – Rzucił na tyle głośno, by go usłyszała, kiedy przekroczył próg numerologicznej salki. Wbrew pozorom wcale nie upewniał się w ten sposób, że nauczycielka żyje, a jedynie dopełnił swego kurtuazyjnego obowiązku. Nie da się jednak ukryć, że celowo ściszył głos, żeby jej nie przestraszyć i nie przyprawić o przedwczesny zawał. No, z tym „przedwczesnym” to właściwie mógłby polemizować, chociaż oczywiście nie życzył jej niczego złego. Zajął miejsce w jednej z wolnych ławek i zamienił się w słuch, kiedy staruszka zaczęła tłumaczyć im dzisiejsze zadanie. Jak się okazało, mieli poznać swój numerologiczny minerał, a jednocześnie kamienny talizman. W tym celu musieli zsumować cyfry przynależne do swej daty urodzenia i sprowadzić je do jednej. Nie było to nic trudnego, wszak wielokrotnie dokonywał podobnych działań, kiedy wyliczał wibracje. Nadal więc baczył na słowa kobiety, ale na pergaminie zaczął już rozpisywać wszystko to, co będzie mu potrzebne. Urodził się pod mistrzowską liczbą, więc po kolejnym zdaniu musiał zrewidować nieco swoje notatki i dopisać kolejny wynik. Według pani Fran wszyscy byli wyjątkowi, urocze. Nic dziwnego, że przez moment się przeląkł, kiedy kobieta zachowywała się tak, jakby miał zawał. Nawet zastanawiał się czy nie powinien ruszyć jej z pomocą, ale na szczęście do jego uszu dobiegł jej donośny głos i jak zwykle, wszystko było z nią w porządku. Doprawdy, w duchu chyba nadal była energiczną szesnastolatką. Z uwagi na to, że zaczął już podczas wywodu starszej belferki, skończył jako jeden z pierwszych, pokazując jej swój pergamin wraz z obliczeniami i podkreślonym grubą kreską kamieniem, który mu przypadł. Podobno wzmacniał poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, a przy tym dodawał chęci do działania i odnajdywania siły do walki z przeciwnościami losu. Cóż, ostatnimi czasy zdecydowanie by mu się coś takiego przydało. Swoją drogą trochę mu było nawet szkoda, że to koniec dzisiejszej lekcji, ale mimo to uśmiechnął się delikatnie do kobiety i pożegnał się z kulturą. Skoro pozostało mu jeszcze trochę wolnego czasu, to może powinien potrenować latanie na miotle?
zt.
1 + 7 + 1 + 0 + 2 + 0 + 0 + 0 = 11 1 +1 = 2 Agat
Matthew C. Gallagher, Slytherin, IX rocznik
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Z pewnością nie zjawiła się w sali jako pierwsza, ale chyba również nie ostatnia. Także nie było wcale tak najgorzej. Całe szczęście, że numerologia wcale nie była taką złą lekcją. W zasadzie zawsze istniało ryzyko, że nauczycielka zejdzie w trakcie, ale chwilowo chyba się jakoś trzymała. Poza tym kiedyś spytała nawet Voralberga, co wypadałoby zrobić w momencie, gdy któryś z pedagogów umrze w czasie zajęć. I chyba usłyszała coś na temat tego, że należy trupa zamknąć w sali i pójść do dyrekcji, by poinformować, że właśnie zwolnił się wakat na stanowisku... Albo coś innego jej powiedział. W sumie nie bardzo potrafiła sobie przypomnieć ową rozmowę. W każdym razie wpierw skupiła się przede wszystkim na wysłuchaniu i zrozumieniu polecenia wydanego im przez panią profesor. Wydawało się, że nie było to nic, aż tak wymagającego. Ot datę swoich urodzin chyba każdy z nich znał na pamięć, a i proste rachunki również nie powinny sprawiać im jakiegoś wielkiego problemu. Tym bardziej, że wynik miał się sprowadzić do liczby jednocyfrowej. Takie coś mogła nawet przeliczyć w pamięci, upewniwszy się kilka razy, że na pewno uzyskała odpowiedni wynik...
1 + 7 do tego 0 + 3 i na koniec 2 + 0 + 0 + 2 Po zsumowaniu tego wszystkiego wyszedł jej wynik 15, który następnie też musiała zmniejszyć. 1 + 5 = 6. I właśnie kamień z tym numerem był do niej przypisany przez datę urodzenia. Magia prawda? Nie rozmyślała jednak nad tym zbytnio. Wolała się skupić na faktycznym wyniku swoich jakże karkołomnych obliczeń, a był nim rodonit. Dosyć krótka choć trzysylabowa nazwa związana z kamieniem, który podobno związany był z ładem, pięknem i harmonią. Z tym by w sumie tak zbytnio nie przesadzała, ale już przezwyciężanie wątpliwości i wewnętrznych lęków, które mogłyby zakłócić jej drogę do obranego wcześniej celu brzmiało całkiem przyzwoicie i z pewnością, by jej się w życiu przydało także wynik w zasadzie był nawet satysfakcjonujący i mogła go ze spokojnym sercem zaakceptować nim po wykonaniu zadania, skierowała się ku wyjściu z sali.
z/t
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Było coś pięknego w numerologii. Wiedza z tej dziedziny nie zawsze chciała stanąć przed nim otworem, czasem bardzo sprawnie mu umykała; zdarzały mu się liczne pomyłki i niejednokrotnie budziła w nim nowe pokłady uśpionej zazwyczaj frustracji. Ale mimo to ją lubił. A może raczej – szanował? Zdecydowanie było w niej coś pięknego. W ciągach cyfr, które nagle układały się w jakąś spójną, nie dla wszystkich dostępną całość. W szyfrach, które dostrzegali tylko w nielicznych. W szczegółach – precyzji jakiej wymagała. W perfekcji, jaką oferowała. Zamierzał uszczknąć nieco z tego piękna, toteż spakował do torby wszystkie potencjalnie potrzebne mu przedmioty, poprawił krukoński krawat zawiązany na szyi, starannie wywinął mankiety koszuli, które dziś sięgały zaledwie łokci i w takim stanie wyszedł na korytarz. No, w każdym razie próbował. Zrobił to może nazbyt energicznie... a może był zbyt mocno zamyślony? Ostatnimi czasy łatwo odpływał w krainę marzeń i wewnętrznych przeżyć, a uważni obserwatorzy łatwo wiązali jego rozkojarzenie z postacią Pandory. W każdym razie wychodząc z jednej z odnóg korytarza, wpadł prosto na przemierzającą go @Morgan A. Davies. Jakimś cudem nie stracił równowagi, a przy tym udało mu się chwycić ją za mundurek, by i ona nie upadła. – Pani prefekt bardzo dzisiaj prędka. To nie mecz, spokojnie – zażartował sobie, wygładzając koszulę, choć to prędzej jej odzienie ucierpiałoby na tym zderzeniu. – Przepraszam, zamyśliłem się. Idziesz na numerologię? – mówiąc to, skinął głową w stronę sali, która była już całkiem niedaleko i uśmiechnął się do dziewczyny. – Gratuluję złapania znicza... – dodał czysto grzecznościowo, choć od wewnątrz zżerała go zazdrość. Zależało mu na wygranej... a tymczasem przegrali w tak paskudnym stylu.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Ukryte znaczenie liczb nie było jedyną rzeczą, która średnio jej się kleiła podczas edukacji w logiczną całość, jednak z samej wyłącznie pokory śmigała na zajęcia i chłonęła ukryte treści wynikające z dat, literek i innych, wydawałoby się, kompletnie nie przemyślanych, czy planowanych elementów, przypisaną im przez tę naukę symbolikę. I trochę sobie zdawała sprawę z tego, że zawsze będzie to zbliżone do horoskopu. Że coś trafi z opisem, a coś ją minie o jakieś trzy quidditchowe boiska, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Tak miało być i tym razem. Nie licząc tego, że gdzieś w głowie Moe zaświtała na moment swoista wątpliwość. Ale o tym potem. - Oj, bo powiem Pandorze. - zagroziła z wyraźnie dopisującym humorem, podnosząc na niego wzrok, kiedy tylko zorientowała się, jak blisko obłapiania jej był podczas ratowania jej przed upadkiem. Tym razem refleks by jej nie uratował i gruchnęłaby na ziemię. Ale nie zaliczała mu tego, jako wyrównanie rachunków po wakacjach, kiedy to ona jego wydostawała z tarapatów. W końcu to on był tym, który sprowadził na nią zagrożenie. - Być może już niedługo pani prefekt. - powiedziała trochę do siebie, kiedy i ona zaczęła poprawiać mundurek i odznaka zdobiąca pierś rzuciła jej się w oczy. Czy na kapitana nadawała się bardziej, niż na prefektkę? Miała spore problemy w znalezieniu w sobie przywódczych cech. Ale może to inni powinni je widzieć, a ona tylko starać się dawać odpowiedni przykład? - Robisz świetne treningi, dbasz o morale, wspierasz swoich zawodników i... No dobra, faulując mi ciotkę-nauczycielkę nie dawałeś najlepszego przykładu sportowych zachowań. Ale nadal - robisz co możesz... Mogę Ci tylko życzyć powodzenia w kolejnych meczach. - bardzo nie chciała podsumowywać swojej wypowiedzi tym, że, mimo starań, prowadzenie patałachów zawsze wiązało się z wynikami dla tychże odpowiednimi. Miała nadzieję, że Krukoni osiągną w tym roku lepsze wyniki, a przede wszystkim pokażą lepszą grę. I, że sam ich kapitan nie załamie się po tym, co u nich zobaczył.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Mimo że jego gratulacje wiązały się ze sporą porcją goryczy, jej odpowiedź sprawiła, że na wargach Krukona zamajaczył cień uśmiechu. Nie dlatego, że połechtała jego kapitańskie ego – choć i to niewątpliwie miało znaczenia – ale przede wszystkim dlatego, że docenił jej starania. – Bardzo dyplomatyczna odpowiedź – stwierdził, tym samym nieco ją chwaląc. Zawsze mogła rzucić tylko jakimś suchym „dzięki”, może dodając niezręczne „wam też nie poszło tak źle”, choć przecież oboje wiedzieliby jak daleko stoi to od prawdy. To co powiedziała było znacznie przyjemniejsze. – I nie martw się o ciotkę ani swoich współzawodników, znalazłem sposób żeby więcej mnie nie kusiło. Dzień dobry? – rzucił na koniec, gdyż przekroczyli w końcu próg sali. Nie powiedział Morgan wprost, że chodzi o zmianę pozycji z pałkarza na obrońcę, bo dziewczyna mimo wszystko grała we wrogiej drużynie i nawet jeśli darzył ją sympatią (może nawet w wzajemnością), nie czuł, że w kwestii quidditcha mógłby jej zaufać. I tak powiedział jej o wiele więcej niż komukolwiek, kto nie był Krukonem. No, poza Pandorą, ale jej ufał bezgranicznie. – Plotki o Pandorze wciąż żywe? A może przybrały na sile? – choć nie lubił szkolnych plotek, te na temat jego... nowej dziewczyny ostatnimi czasy przestały mu przeszkadzać. A niech gadają, mają przecież o czym. Zamilknął na moment, kiedy profesor Fran ożywiła się (dosłownie) i przedstawiła im ich dzisiejsze zadanie. Usiadł w ławce razem z Moe, wyciągnął z torby pióro i pergamin, i całkiem sprawnie zsumował ze sobą wszystkie cyfry. 1+0+0+2+2+0+0+0=5 – Kalcyt zielony... a u Ciebie? – zajrzał w jej notatki, zaciekawiony co takiego jej wyszło. Zaraz przeczytał znaczenie tego kamienia i zmarszczył nieznacznie brwi. Może w pewnym sensie mu to pasowało? Może powinien sprawić sobie jakiś amulet z tym kamieniem? A przede wszystkim – sprawić go siostrze, która przecież miała identyczny co on wynik?
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Ostatnio całkiem nieźle wychodziło mu uczęszczanie na zajęcia. Sam się sobie dziwił. Jeszcze trochę, a wcisną mu odznakę Prefekta. Numerologia była dla niego przedmiotem, który ani go ziębił, ani parzył. Właściwie była to dość przyjemna, niewymagająca nie-wiadomo-jakiej pracy dziedzina. Toteż wybrał się na zajęcia bez większego przygotowania się, zabrał ze sobą pergamin i pióro, żadnych podręczników. Wszedł do sali i spojrzał na drobną, starszą kobietę, posyłając jej życzliwy, delikatny uśmiech. - Dzień dobry, pani profesor - skłonił się lekko i odnalazł wolną ławkę. Zasiadł w niej, uprzednio kładąc na blacie swoje przybory. Wysłuchał piąte przez dziesiąte, co pani Fran ma im do zakomunikowania. Temat wydawał mu się dość prosty i zrozumiały. W pewnym sensie nawet go zaciekawił. Jego data urodzin nie była zbyt szczególna, sam rok składał się z trzech zer. Policzył swoją liczbę w mgnieniu oka, bo do takiej matematyki jeszcze się nadawał. Wyszła mu dwójka, liczba totalnie mu obojętna. Odszukał w spisie, że przypisany jest do niej agat, co też zapisał na pergaminie. Zastanawiał się, czy dopisać jeszcze, co minerał symbolizuje - nie był pewny, czy pani profesor też to przykazała. A mógł słuchać uważnie! Spostrzegł, że część osób już ukończyła zadanie i zbiera się do wyjścia. Nie miał zamiaru siedzieć w sali sam Merlin wie ile, więc nie dopisywał już na kartce, że agat wzmacnia poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, dodaje chęci do działania i odnajdywania siły do walki z przeciwnościami losu. Jedynie to przeczytał i dziwnym trafem zapamiętał. Zwinął kartkę w rulon i skierował się w stronę biurka nauczycielki. Zerknął na kobiecinę niepewnie. Spała? Umarła? Z lekkim zawahaniem położył swoją pracę na stercie innych. A następnie pożegnał się krótkim "do widzenia" i wyszedł z sali. No, poszło całkiem sprawnie. Oby więcej takich lekcji!
|zt.
Bruno O. Tarly Gryffindor, II rok studiów
Data urodzenia: 06.12.2000r. 0+6+1+2+2+0+0+0=11 1+1=2 KAMIEŃ: Agat
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Biegając między biblioteką, boiskiem i przeprowadzaniem pierwszaków z dala od zakazanych korytarzy któregoś dnia rzeczywiście rzucił jej się w oczy Elijah, który na miotle nie był uzbrojony w pałkę. Nie chciała jednak wyciągać z tego pochopnych wniosków. Zresztą - kiedy było już po meczu z Gryffindorem, niebieska drużyna szczególnie jej nie obchodziła. Owszem, kibicowała im, chyba najbardziej spośród pozostałych domów w szkole, ale żeby śledzić ich poczynania to już nie jej brocha. - Pani Profesor! - uśmiechnęła się, witając z nauczycielką, jakby właśnie ulżyło jej na jej widok. Albo na widok tego, że staruszka wciąż żyła. Czy Fran była najstarszą spośród całej szkolnej kadry? Na to by wyglądało. - Nie dla mnie. Przepowiadałam to we wrześniu. Widać, że mam w rodzinie wróżbitkę. - odparła na pytanie o Pandorę, jednocześnie biorąc się za zadanie wyznaczone na lekcji. Kiedy w tym czasie Swansea zdążył już policzyć swoje cyferki, podniosła na moment głowę. - Kalcyt zielony przepowiada zapewne, że w najbliższym meczu rozniesiesz Ślizgonów. - gdyby miała wybiegać w przyszłość jakoś do stycznia-lutego, kiedy czekały ich kolejne oficjalne rozgrywki, zakładałaby, że Gryfoni pokonają Puchonów, a zwycięstwo niebieskich nad zielonymi wyklarowałoby dość solidnie sytuację w tabeli na korzyść jej drużyny. Ale nie mogła mieć nawet pewności co do tego, kto z kim zagra, więc pozostawiła te przemyślenia w strefie, do której już się nie wracało. Ze zsumowania jej cyfr wynikało, że przypadła jej chryzantema chryzokola.
0+3+0+2+2+0+0+3=10, 1+0=1
- Cierpliwość, tolerancja, pokora. I... lepsze znoszenie zawodów miłosnych. Ah, że też ta Doux mi Ciebie odebrała! Tym samym lekcja się skończyła i mogli opuścić salę. W sumie cieszyła się, że mogła z kapitanem Krukonów zamienić kilka słów po meczu, a przede wszystkim po dłuższym czasie bez widzenia się. Ale teraz już zebrała swoje fanty z ławki, oddała swoją pracę nauczycielce i zebrała się do wyjścia. - Chodź, kalcyt.
Zapisując się do Hogwartu, Darcy obiecała sobie, że nie opuści żadnej lekcji, niezależnie od tego, jak nudny by się jej dany przedmiot nie wydawał. Nie chciała, by powtórzyła się sytuacja sprzed kilku lat, kiedy notoryczne olewanie zajęć zemściło się na niej okrutnie. Zresztą nie po to przecież tak starała się o miejsce w tej szkole, żeby poprzestać na samym tytule studenta. I choć mogłoby się wydawać, że przecież jedna czy dwie nieobecności to żadna zbrodnia, to dziewczę doskonale zdawało sobie sprawę, że w jej przypadku najmniejsze ustępstwo skończyłoby się regularnym wagarowaniem. Stąd też niespotykana u niej wcześniej dyscyplina, która to zaprowadziła Gryfonkę prosto na szóste piętro...no prawie. Darcy już oswoiła się z myślą, że aby dotrzeć na zajęcia na czas, musi wyjść z pokoju wspólnego przynajmniej czterdzieści minut wcześniej. Wielkie Schody jakby wyjątkowo jej nie lubiły i nigdy, ale to nigdy nie mogły zaprowadzić jej tam, gdzie chciała się dostać. I tak próbując trafić do Wieży Gryffindoru, lądowała gdzieś na czwartym piętrze, a śpiesząc się na śniadanie musiała przebiec przez każdą możliwą kondygnację. Już nie wspominając o tych jej problemach ze znalezieniem drogi, kiedy zwyczajnie gubiła się pośród ogromu korytarzy starego zamczyska. Niemniej jednak w przeciągu tych trzech miesięcy, które spędziła w Hogwarcie, udało jej się ograniczyć ilość spóźnień na lekcje do zaledwie kilku - mogłaby policzyć je na palcach obu dłoni, jeśli tylko by chciała. Tym razem całe szczęście zdążyła, wchodząc do sali w tym samym momencie, w którym profesor Fran powstała ze swojego fotela, równie starego, co ona sama. Nie chcąc przerywać belferce, Darcy jedynie kiwnęła jej głową na powitanie, po czym powątpiewając, czy staruszka w ogóle dostrzegła ów ruch, zajęła jedno z wolnych miejsc, jak najbliżej wyjścia, by swoim tuptaniem nie zwracać na siebie uwagi. Obserwując ruchy czarownicy, która z tym dziwnym akcentem tłumaczyła, czym właściwie będą się zajmować podczas dzisiejszej lekcji, Darcy zastanawiała się, czy w tej szkole wszyscy nauczyciele wyglądają, jakby zaraz mieli umrzeć z zasuszenia. Prawie podskoczyła na krześle, słysząc głośny skrzek, który miał być chyba okrzykiem zachęty i znakiem do rozpoczęcia pracy. Zadanie nie było trudne, w końcu co może być skomplikowanego w dodawaniu? Na czystym pergaminie napisała dzisiejszą datę i nagłówek "Numerologiczne kamienie". Pod spodem naskrobała swoją datę urodzenia - 29.12.2001 - a następnie zaczęła sumować. Trzy razy upewniła się, czy na pewno wychodzi 8, by następnie otworzyć podręcznik w poszukiwaniu spisu tych cyferek i ich korelacji z kamieniami. "Topaz - obdarza mądrością, życzliwością, łagodnością i zrozumieniem. Chroni swojego właściciela od nieszczęśliwych wypadków." - przepisała, a gdy skończyła, prychnęła cicho. Trochę za późno na ochronę od nieszczęśliwych wypadków. Poczekała, aż atrament wsiąknie w kartkę, by następnie zwinąć go w rulon i położyć na biurku nie wiadomo, czy jeszcze żywej pani profesor. Szybkim krokiem wyszła z sali, kierując się prosto na obiad, do którego co prawda zostało jeszcze pół godziny, ale z jej szczęściem i umiejętnością poruszania się po zamku, dotrze tam akurat na czas. Dopiero wcinając pieczonego ziemniaka zdała sobie sprawę, że zapomniała się podpisać przed oddaniem pracy...
//zt
Ignis C. Hodel
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.74 m
C. szczególne : powolne flegmatyczne ruchy, blada skóra, puste spojrzenie
Lubi senne zajęcia z numerologii. Towarzyszy jej tutaj spokój, cisza i można poznać śmierć w postaci profesor Marcy Fran. Zajęcia są jak zwykle lajtowe, banalnie łatwe i usypiające. Chyba większość przychodzi tu tylko po to, żeby sobie pospać. Wchodząc do sali Ignis nawet nie mówi dzień dobry. Nie sądzi, żeby profesor Fran mogła usłyszeć jej szepczący, zachrypnięty głos. Na pewno nauczycielka nie będzie miała jej tego za złe. Nie ma. Może nie drzemie. Może nie oddycha. Wszystko jest przygotowane. Pomoce w postaci książek leżą na ławkach, nawet do czegoś tak banalnego, jak wyliczenie swojej liczby urodzenia; każdy powinien ją znać, wchodząc tu. Chyba że zajęcia prowadzi profesor Fran tu można mieć wątpliwości. Hodel nie jest fanką numerologii, ale nie zamierza otwierać książki. Nawet jej data urodzin jest łatwa do wyliczenia, więc nie musi się zbytnio wysilać, żeby obliczyć swój kamień. 2 + 2 + 0 +1 + 2 + 0 + 0 + 2 = 9, Jaspis Patrzy pełna sceptycyzmu i wątpliwości na znaczenie dziewiątki, pod którym kryje się jaspis. Chyba takiego talizmanu potrzebuje. Znosi dystans i rezerwę w nawiązywaniu głębszych przyjaźni. Czy to prawda? Może taki kamyk pomógłby jej zostać duszą towarzystwa, ale czy naprawdę tego chciała? Zwracać na siebie uwagę? Nie. Chyba jednak nie. Zdecydowanie nie.
/zt
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Numerologia. Że tu się zabłąka to się nie spodziewał, ale obecność na zajęciach skoro już zaistniała w przestrzeni życiowej zobowiązywała do podjęcia jakichkolwiek działań związanych z wykonywaniem zadanych na lekcji ćwiczeń. Nie miał wiele motywacji do pracy nad sobą, zdając sobię sprawę, że cały ten wysiłek który włoży w samorozwój jest niewarty funta kłaków skoro i tak zabunkrują go w lochach Azkabanu i tak i nikt nie będzie się go tam pytał czy miał zaliczenie z numerologii, czy zdawał OWUTemy, ani czy dobrze lata na miotle. Usiadł w jednej z wolnych ławek przyglądając się wiekowej Pani Profesor, która dziwnym sposobem przypominała mu jego babcię. Starsza pani Morris była najbardziej demonicznym człowiekiem jakiego w życiu poznał, zaklętym w najbardziej niepozornej, kruchej postaci starowinki jaki tylko można sobie wyobrazić. Machinalnie dotknął kolczastej bransolety, spokojnie oplatającej dziś jego nadgarstek i przełknął ślinę na samo wspomnienie delikatnych i czułych babcinych dłoni. Pokręcił głową by dodać sobie animuszu i wyciągnął pergamin na którym zaczął dodawać cyfry swojej daty urodzenia. 4+4+1+9+9+9 no z której strony by nie dodawać wychodzi dziewięć. Ani mu ta cyfra mówiła cokolwiek ani czuł się ogrzany świadomością swojego numerologicznego znaku. Porównał swój wynik z listą. Jaspis. Blady uśmieszek wpełzł mu na usta. Wytrwałość, energia, stabilizacja i bezpieczeństwo. To tak w sumie trzy na cztery rzeczy i cechy, których w życiu nie posiada ani trochę. Umożliwia znieść dystans i rezerwę w nawiązywaniu głębszych przyjaźni. Aż zamknął oczy i westchnął, no gdzież on by miał trudność z nawiązywaniem głębszych przyjaźni. Miał przecież przyjaciół na pęczki, całe hordy przyjaciół i przyjaciółek, jedne głębsze inne węższe. Zaraz odpłynął gdzieś myślami, więc jedynie podsumował rozprawkę o swojej liczbie numerologicznej i przypasowanym sobie kamieniu, po czym po zakończeniu zajęć opuścił salę wraz z resztą uczniów.
zt
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
W oczach Fitzgeralda numerologia była jednym z tych przedmiotów, które zasługują na miano zapychaczy czasu pomiędzy innymi, bardziej praktycznymi i przydatnymi zajęciami. Ani go to ziębiło, ani parzyło tak po prawdzie. Ot po prostu było – choć w sumie nie wiedzieć po co i dlaczego – i tyle. Sam nigdy nie wierzył w to, że liczby i inne ciągi cyferek mogą mieć jakikolwiek wpływ na jego życie, traktując takie rzeczy z dużym przymrużeniem oka. Niezwykle rzadko zaszczycał więc swą obecnością klasę numerologii, bo nie widział w tym większego sensu i wolał ten czas poświęcić czemuś znacznie bardziej przydatnemu. Dziś postanowił jednak, tak w drodze wyjątku, udać się na lekcję u antycznej Fran, choć chyba bardziej kierowała nim chęć sprawdzenia czy może na tych zajęciach stara w końcu się nie rozsypie, niźli odkrycie w sobie jakiejś nowej miłości do cyferek. Oczywiście nic do babiny od liczb nie miał, wydawała się nawet całkiem sympatyczna, ale patrząc na jej pokurczoną, pomarszczoną sylwetkę trudno było mu o tym nie myśleć. Bo ile ona w końcu miała lat? Z tysiąc? Po wejściu rzucił w stronę nauczycielki cichym ‘dzień dobry’, by faktycznie nie być tym, który przypadkiem przyprawi ją o zawał, a potem zajął jakieś pierwsze lepsze miejsce z tyłu. Słów staruszki słuchał tak trzy po trzy, niespecjalnie zainteresowany tymi numerologicznymi bzdurami. Odrobinę więcej uwagi poświęcił w momencie, gdy zdawało się, że Fran ma zawał albo może wylew, ale był to tylko fałszywy alarm. Ona nadal jakimś cudem pozostawała w jednym kawałku, wyglądając przy tym jednocześnie jakby jedną nogą była na tamtym świecie. Bądź co bądź, mieli dzisiaj poznać swój numerologiczny minerał, Czyli coś co kompletnie nie było mu potrzebne do życia. Co mu jednak szkodzi, tym bardziej, że zadanie samo w sobie było banalnie proste. Wystarczyło w końcu, żeby dodał do siebie wszystkie cyfry swojej daty urodzenia, więc co mu ostatecznie szkodzi, prawda? Kto wie, może zostanie tym pozytywnie zaskoczony (spoiler alert: nie zostanie). Wyciągnął czysty pergamin i sprawnie zsumował ze sobą wszystkie cyfry:
1+2+0+8+2+0+0+2=15, 1+5=6
Wedle podręcznika szóstka oznaczała… rodonit. Prawdę powiedziawszy, absolutnie nic mu to nie mówiło, pierwszy raz w ogóle czytał taką nazwę i nawet nie miał pojęcia jak to to wygląda. Rzucił okiem na szerszy opis tego minerału i ledwie powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem. Ład, harmonia i piękno? No chyba niezbyt, szczególnie te dwa pierwsze. Zdecydowanie też nie przypominał sobie, żeby w ostatnim czasie męczyły go jakieś wątpliwości czy lęki stojące na drodze do osiągnięcia celu i wymagające przezwyciężenia. Zresztą, nawet jeśli, to jakim cudem jakiś kamyk miałby w tym w ogóle pomóc? Stek bzdur i nic więcej, czyli w sumie norma, jeśli chodzi o numerologię. Nie czuł rozczarowania, kiedy wraz z resztą opuścił próg klasy, bo niczego i tak po tych zajęciach nie oczekiwał. Nawet udało mu się, wychodząc z sali, dorwać kolejną z haloweenowych czaszek – może nawet wykonaną właśnie z rodonitu? – więc ostatecznie nie wyszedł na tym aż tak źle.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Siedział mało skoncentrowany na zajęciach, ze wzrokiem utkwionym za okno. Powoli powracał do zdrowia. Ból nie doskwierał mu już tak bardzo w okolicach żeber, a wszelkie wcześniejsze ślady po pazurach wilczaka czeskiego i kugucharach zdążyły się już wstępnie zagoić. Masował jedynie machinalnie obojczyk, na którym widniała jeszcze świeża rana po ostatnim wypadzie do Doliny Godryka. Mrużył oczy, pogrążony myślami w zupełnie innej czasoprzestrzeni. Wplótł rękę w pasma włosów, opierając się ostatecznie na ławce i spuścił wzrok w dół, odsłaniając przypadkiem część mistycznej symboliki na lewym przedramieniu. Tatuaż nie poruszał się, ale wiązał się z nim magią run, jakie nakreślały jego skórę. Zajaśniały nagle, wywołując lekkie drżenie, kiedy w końcu Gunnar poderwał się z uwagą do nauczycielki, odnotowując ostatnie jej słowa. Musiał jednak podejrzeć pracę swoich kolegów, dlatego wychylił się w bok, podglądając kartkę @Lyall Morris. Szybko orientując się jakie jest ich zadanie, wypisał własne personalia na pergaminie, podliczając na prędce swoją datę urodzenia. Aż dziwne, że nie popełnił przy tym żadnego byka, ponieważ podjął się tego zadania naprędce, chcąc zdążyć z oddaniem kartki profesorce. Wynik wskazał mu na Chryzokole. Wnioskując po szczątkowych zapiskach, jakie miał na marginesie swojego pergaminu. Nie wiedział co to znaczy i co to mu wróży, przez większość lekcji nie uważając na niej wcale. Odchylił się na krześle, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek ktoś tłumaczył mu znaczenie tego kamienia. Wychylajac się na nóżkach, o mało nie wyrąbał się na posadzkę, kiedy krzesło uciekło mu z pod tyłka. Złapał się w ostatnim momencie biurka, sycząc pod nosem. — Bezpieczeństwo – przypomniał sobie jedną z cech kamienia. — Taa, jasne — zwątpił, chociaż może nie powinien, bo przecież kamienie miały dużą moc, której nie należało lekceważyć.
Skoro już tu przyjechał i póki co nie podejmował się żadnej pracy, starał się chodzić na wszystkie zajęcia, nawet z tych dziedzin, które niezbyt go zajmowały, a już na pewno nie łączyły się z jego przyszłością. Numerologia bez wątpienia była jedną z nich. Uważał ten przedmiot za całkiem sympatyczny i nawet go lubił – nie można powiedzieć, że nie, ale bez wątpienia nie miał mu się on przydać w życiu zawodowym w jakikolwiek znaczący sposób. Poza tym sama profesor Fran była bardzo sympatyczna, choć... specyficznie, niepokojąco wręcz stara. W Souhvězdí też mieli kilku wiekowych nauczycieli, ale ona... cóż, ona wyglądała tak jakby w każdej chwili miała umrzeć. Albo jakby to już się stało? Za każdym razem kiedy wchodził do tej sali, a ona już tam na nich czekała, pozerkiwał na nią z niepokojem i witał się niezbyt głośno – no bo gdyby się okazało, że jednak nie żyje, czułby się trochę głupio, gdyby tak wyskoczył z grzmiącym „dzień dobry”. Usiadł w jednej ze środkowych ławek, a właściwie rozsiadł się w niej całkiem wygodnie i cierpliwie czekał aż zaczną się zajęcia. Podobało mu się to, co powiedziała profesor – o tak, z całą pewnością byli wyjątkowi; on był wyjątkowy. Wiedział o tym. Tym bardziej nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, żeby ochoczo zabrał się do roboty. Zsumował wszystkie cyfry w swojej dacie urodzenia: 0+6+0+9+1+9+9+9=43 4+3=7 Odszukał znaczenie kamienia i zmarszczył brwi. Awenturyn? Cóż, część z jego opisu nawet się zgadzała, chociaż nie sądził, by miał w sobie jakąś rezerwę, którą należałoby pokonywać. Niemniej, awenturyn brzmiał trochę jak awantura, a to już, zwłaszcza w kontekście kłótni z Goblinem o zawrotne 5 galeonów, brzmiało zupełnie jak on. Kto wie, może sprawi sobie naszyjnik z tym całym... awenturynem? Kiedy wyszedł z sali, na parapecie dostrzegł jedną z czaszek, zanim jednak dopadł do niej, ona przeniknęła (!) przez szybę i rzuciła się w dół, znikając z pola jego widzenia. Nie miał szczęścia do tego cholerstwa.