Nie, nie jest to pomieszczenie wypełnione światłem - wręcz przeciwnie. Panuje tutaj idealny mrok, rozświetlany... świetlikami, które latają pod sufitem, dając żółto-zielonkawe, punktowe oświetlenie. Zapewne stąd nazwa pokoju. Podłoga nie jest z kamienia - położony na niej parkiet jest wymarzonym do tańczenia. Pod ścianami ustawione są sofy, a obok nich, na środku, stoi mały, drewniany stolik. W rogu znajduje się gramofon, który sam gra i w którym nie da się zmienić płyty. Puszcza on muzykę w zależności od charakteru i nastroju osób w nim przebywających. Podsumowując - idealne miejsce na potańcówkę.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Kiedy wchodzisz do pomieszczenia, zauważasz świetliki, które rozświetlają mrok otulający całokształt pokoju. O dziwo te znajdują w Tobie idealnego towarzysza - starają się otulić w jakikolwiek sposób światełkiem, tym samym siadając na ramionach, rękach, nogach, nawet włosach. Co najśmieszniejsze - nie możesz w żaden sposób pozbyć się nieproszonych wówczas gości. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje trzy następne posty.
2 - Gdy wchodzisz do pokoju, gramofon nie wiadomo dlaczego cichnie, mimo że znajdująca się w nim płyta normalnie kręci się i nic nie wskazuje na to, by się zepsuł. Może twój dzisiejszy nastrój jest dla tego miejsca wyjątkowo nieodgadniony? Muzyka rozbrzmi ponownie dopiero po trzech twoich postach.
3 - Niezależnie od przyczyny, w wyniku której znalazłeś się w tymże pokoju, bawisz się co najmniej doskonale. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - w pewnym momencie zauważasz błysk na podłodze, a do Twojej kieszeni, kiedy to postanawiasz sprawdzić, co to jest dokładnie, wpływa wówczas suma dwudziestu galeonów!nieparzysta - nie zauważasz, kiedy to z kieszeni wysuwają Ci się monety, w związku z czym tracisz dwadzieścia galeonów. Odnotuj zmianę w odpowiednim temacie.
4 - Półmrok panujący w pomieszczeniu sprzyja psikusom. Ciężko stwierdzić, czy przysadzisty poltergeist wślizgnął się do pomieszczenia przed, czy po waszym przyjściu, lecz nadszedł moment, w którym postanowił uderzyć! Na szczęście nie miał przy sobie ani jednej łajnobomby... Najpierw twoje uszy przeszył piskliwy, irytujący śmiech, następnie zostałeś uderzony w głowę małą stopą Irytka, a na koniec pod twoimi nogami wylądował dźwięk niezgody, a poltergeist wyfrunął z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez następne dwa posty twoje rozmowy będą przerywane dźwiękami kłótni płynącymi z krążącej po pomieszczeniu bombki.
5 - płynąca z gramofonu muzyka pozytywnie wpływa na Twoje nerwy. W jakiś dziwny sposób wycisza Cię, uspokaja, relaksuje i sprawia... że przez swoje dwa najbliższe posty pragniesz mówić tylko prawdę. Czemu kłamstwo miałoby kalać to błogie uczucie relaksu? Uwaga - pojawia się jedynie pragnienie, to nie jest przymus.
6 - najwyraźniej wszystkie przedmioty martwe się dzisiaj na Ciebie "uwzięły". A to stolik znajduje się za blisko Twojej stopy przez co obijasz sobie mały palec, a to prawie się potknąłeś, bowiem nie zauważyłeś zwiniętego z tej strony dywanu. Zwieńczeniem tych drażniących nieszczęść jest fakt, że jakimś cudem - dowolny sposób - stłukłeś leżący na stoliku kubek, który dodatkowo poranił Ci dłoń. Piecze!
Merlin ostatnio odkrył całe dwa nowe cele w życiu. Po pierwsze, postanowił trenować zawodowo quidditcha, więc zapisał się do drużyny. Co prawda niemalże nie zjawiał się na treningach i nie szło mu najlepiej, ale jakimś cudem wciąż miał sporo zapału do tego! Na dodatek ostatnio wychodząc z kuchni, w której szukał alkoholu natknął się na wielkiego, burego, niesamowicie uroczego kota. Zachwycony Faleroy wziął go z powrotem do kuchni i nakarmił wszystkim co było najlepsze. Najwyraźniej zwierzakowi całkiem się to spodobało, bo pozwolił wilowi, bez większych problemów zabrać się do jego dormitorium. I tak oto ostatnie cztery dni Merlin spędził śpiąc z kotem, karmiąc go, czesać, a nawet chodzić na zajęcia. Najzwyczajniej w świecie bał się, że jego nowy przyjaciel ucieknie, jeśli nie będzie za nim chodził krok w krok. Więc wychodzi na to, że Ślizgon był w dobrym humorze, co oczywiście oznacza, że upił się odrobinę. Odrobinę jak na niego, wszakże nie chodził zygzakiem, mówił sensownie i potrafił ogarnąć co się dzieje bardzo dobrze. Z tego wynika kolejna rzecz, Merlin ubrał się w jeden ze swoich kolorowych garniturów. Dzisiaj był to ciemnopomarańczowy. Kiedy tak Faleroy chodził po korytarzach z kotem i ognistą, znalazł świetlisty pokój. Jak mógł tu jeszcze nie być! Kiedy tylko się tu znalazł zaczęła grać muzyka. Zachwycony Merlin zaczął chodzić w kółko ze swoim kotkiem, śpiewając mu piosenkę, która właśnie leciała.
Cornelia była dzisiaj w bardzo dobrym humorze. I zdecydowanie było to po niej widać. Wręcz emanowała energią, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Czym to było spowodowane? Sama nie wiedziała i szczerze mówiąc, nawet się nad tym nie zastanawiała. Wieczór spędziła na błoniach z książką do transmutacji. Matko, ona nigdy tyle czasu nie poświęcała nauce! Przez półroczną przerwę miała jednak tyle zaległości, że namiętne posiedzenia z podręcznikami były nieuniknione. Ubrana w zwiewną, kremową sukienkę i nieco ciemniejszy sweterek zmierzała teraz do dormitorium, aby oddać się w ukochanym łóżku w objęcia Morfeusza. Kiedy szła tak korytarzem, coś zwróciło jej uwagę, lecz zaraz zniknęło za rogiem. A tym czymś był... jej kot! Mały zdrajca spacerował jak gdyby nigdy nic z jakimś blondynem, którego ledwo co kojarzyła. A w jej dormitorium nie pojawił się już ponad tydzień! Myślała, że po prostu wybrał się w dłuższą podróż po zakątkach Hogwartu, ale przez myśl jej nie przemknęło, że ktoś mógł przywłaszczyć sobie jej zwierzaka. Szybkim krokiem podążyła za chłopakiem, który wszedł do Świetlistego Pokoju. Nie było to miejsce, w którym często przebywała, ale za każdym razem, kiedy tu była wręcz ją zachwycało. Miliony świetlików, muzyka... Naprawdę przyjemnie! Lecz nie na tym była teraz skupiona. Oto przed jej oczami ktoś tańczył sobie w jej kotem! Pląsał w rytm muzyki trzymając w objęciach Frankiego. Cornelii, która była wrażliwa na męskie wdzięki, nie uszła uwadze aparycja studenta. Było w niej coś... zastanawiającego. Ale hola, on ukradł jej czworonożnego przyjaciela! - Złooooodzieju! Dlaczego ukradłeś mojego kota, hm? - mówiąc to, podeszła do Faleroy'a i nie czekając na jego protesty wzięła kota w objęcia. Ten jednak zamiauczał, protestując. Wyrwał się z rąk panny Villiers i otarł o nogi Merline. Szesnastolatka nie mogła opanować swojego zdziwienia i z szeroko otwartymi oczami zwróciła się do samej siebie: - Ale jak to?
Świetnie, wobec tego i jedno i drugie było w świetnym humorze! I a propo, Merlin praktycznie nigdy się nie uczył, przetaczał się z roku na rok, chyba jedynie dzięki temu, że siedział z mądrymi ludźmi, którzy pozwalali mu ściągać. No bo w końcu wilowi dość trudno się odmawia, nawet ćwierć, który zazwyczaj jest niemiły. Wracając do tematu słowo „przywłaszczyć sobie” nie jest tu na miejscu, to przecież brzmi jakby Merlin ukradł jej kota! A on po prostu chciał się nim pozajmować, dopóki nie przejdzie mu na to ochota. Później pewnie zostawiłby go gdzieś, zapominając totalnie o futrzaku. Póki miał jednak fazę na niego, chciał się z nim równie mocno rozstawać co ze swoją butelką whisky. Faleroy nawet nie usłyszał, że ktoś wchodzi do pokoju, muzyka była dość głośna, a poza tym on sam śpiewał. Ponieważ podobna zmieniała się wraz z nastrojem, była raczej spokojna i przyjemna, kiedy Merlin tam pląsał ze swoim kotem. Swoją droga on nazywał go SIR KOT, nie żaden Frankie. W każdym razie bardzo się zdziwił kiedy zobaczył przed sobą dziewczynę, która zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zabrała mu kota. On ukradł? Patrzył na nią ze szczerym zdumieniem, dość zasmucony sytuacją, zostając w ręku tylko z butelka. Jednak Sir Kot wrócił do niego, ocierając się słodko o jego kostki. Faleroy uśmiechnął się i kucnął by na chwilę pogłaskać kociaka, szybko jednak wstał chcąc rozwiązać sytuację. - Jak to twojego kota. Jakoś długo się o niego nie upominałaś. Znalazłem biedaka samego – powiedział oburzony. Sir Kot był jego. Poza tym go lubił. Merlin już jakiś czas temu zauważył, że zwierzęta za nim przepadają. Miał nadzieję, że to nie są też jakieś naloty z jego genów. Chociaż pewnie tak jest.
Cornelia wzięła kota na ręce. Zdrajca chyba przypomniał sobie do kogo naprawdę należy, bo przyjemnie zamruczał i wtulił łebek w jej ciało. Tak się powinien zachowywać! A nie szlajać się po zamku z kimś zupełnie obcym. Ale co prawda do prawda. Ona nie była osobą, która powinna być za coś odpowiedzialna. Kochała Frankiego, ale po prostu jako zwierzaka. Nigdy nie pałała do czworonożnych stworów jakąś wielką miłością jak większa część jej rówieśników. Ot, miło i przyjemnie jest się do takich poprzytulać, ale nic poza tym. Opieka nad magicznymi stworzeniami także nie była ulubionym przedmiotem panny Villiers. Ogólnie rzecz biorąc, nawet nie przywiązywała do niego wagi. Wystarczyło tylko zaliczyć. Odwróciła wzrok w kierunku Ślizgona. Było to może bardzo dziwne, ale niezbyt dobrze do kojarzyła. To znaczy, gdyby spotkała chłopaka na ulicy wiedziałaby, że to ktoś z Hogwartu, ale kto? No właśnie. Tym bardziej było to zastanawiające, że miał w sobie coś... magnetycznego. Lecz chyba nie jest to odpowiednie słowo. Po prostu przyciągał spojrzenia, zapewne nie tylko jej, jak i całej rzeszy hogwarckich nastolatek. - No mojego, mojego. Sam włóczy się po zamku, ale nie spodziewałam się, że ktoś mi go weźmie. - powiedziała już o wiele bardziej żartobliwym tonem. Frankie wyrwał się jej z rąk i zbiegł gdzieś w kąt pokoju. Pewnie usłyszał jakąś mysz albo innego gryzonia. Po raz kolejny zwróciła się do Merlina: - Tak w ogóle, Cornelia jestem. - przedstawiła się, wyciągając w jego kierunku rękę. Villiersówna należała do bardzo otwartych i towarzyskich osób. Zawieranie nowych znajomości było dla niej wręcz przyjemnością. W końcu im więcej znanych twarzy, tym lepiej, czyż nie?
No cóż, jeśli ona nie była odpowiedzialna, co dopiero można było powiedzieć o Merlinie, który zajmował się rzeczami na jakiś tydzień, a potem odpuszczał, zapominał i w ogóle. Więc miejmy nadzieję, że będzie kradł tylko czyjeś koty na parę dni, a nie kupi sobie jakiegoś zwierzaka, którego zagłodzi po paru dniach. A jakiekolwiek przedmioty związane ze zwierzętami? Faleroy pewnie nie pamiętał dobrze nazwy tych zajęć, bo była zbyt długa, miał ją dawno temu i zupełnie go nie obchodziła. No cóż, jeśli chodzi o to, że niespecjalnie go kojarzyła to zawsze coś! Merlin nie miał chyba pojęcia, że dziewczyna jest z jego domu. Bardziej skupia się na swoich problemach niż na innych ludziach, dopóki ktoś go wprost nie zaczepi, jak teraz. Merlin wyraźnie się zasmucił stratą Sir Kota, ale cóż, nie miał ochotę na rozpaczanie, bo i tak nauczyciele denerwowali się, kiedy odkrywali, że w jego torbie znowu tarmosi się kot. - Nudziłem się – bąknął w końcu wzruszając ramionami i śledząc wzrokiem uciekającego czworonoga. – Żegnaj Sir Kocie! – dodał jeszcze za nim machając mu zarówno ręką jak i butelką z alkoholem. Odwrócił się w kierunku dziewczyny patrząc na jej wyciągniętą dłoń. - Faleroy – przedstawił się, potrząsając lekko jej ręką, by pochwali ją puścić. - Świetna sala, co?- zapytał nagle uradowany rozglądając się wokół i nieporadnie podciągając rękawy pomarańczowego garnituru. Zaciągnął się łykiem ognistej i wyciągnął butelkę w stronę dziewczyny, by nagle przyciągnąć ją z powrotem do siebie. - Jesteś pełnoletnia? – zapytał podejrzliwie, chociaż oczywiście nie stanowiło to dla niego różnicy jeśli chodzi o picie alkoholu, nawet jakby miała jedenaście lat.
Faleroy... Faleroy... Coś kojarzyła. Na pewno student, na pewno z jej domu. Imienia jednak za nic nie potrafiła sobie przypomnieć. Nie ułatwił jej zadania przedstawiając się tylko nazwiskiem. No ale cóż. W gruncie rzeczy do niczego nie było jej to potrzebne. Uśmiechnęła się lekko, zagarniając gęste blond włosy na jedno ramię. - Hm, to może spraw sobie własnego czworonoga. Wtedy już na pewno nigdy nie będziesz się nudzić! - stwierdziła i podeszła do gramofonu, który dalej grał spokojną, wyciszającą muzykę. Rozglądnęła się po pomieszczeniu. - Świetna. Sama się sobie dziwię, że byłam tu tylko parę razy. Kiedy wyciągnął w jej stronę butelkę, ochoczo podeszła w jego stronę. Zdemoralizowane dziecko, alkoholu się zachciało! Oczywiście nic takiego nie przemknęło jej przez myśl. Nie należała do tych dziewczyn, które siedzą cichutko w kącie i zakuwają na kolejną lekcję. Nigdy taka nie była. Już miała sięgnąć ręką po trunek, gdy Merlin jakby zmienił zdanie. - Ależ oczywiście, panie Faleroy. Nie wyglądam? - uśmiechnęła się z przekąsem, a zaraz potem lekko zaśmiała. Wiadomo było, że pytanie Ślizgona nie było poważne, ale jeśli już, to na pewno zorientowałby się, że nie ma jeszcze skończonych siedemnastu lat. Mimo stosunkowo wysokiego wzrostu, nie trudno było poznać, że pełnoletnia jeszcze nie jest. Kiedyś może będzie to jej zaletą, ale teraz mogła jedynie nad tym faktem ubolewać.
Kto by przypuszczał, że w tak wielkim zamku można się tak łatwo zgubić? Na pewno nie Vienne. Miała bardzo dobrą orientację w terenie i zdążyła jako tako poznać zamek dość dobrze. Co prawda daleko było jej do poznania każdego zakamarku tak jak w Riverside. Dziewczyna musiała przyznać sama przed sobą, że się zgubiła. A co za tym idzie nie bardzo wiedziała jak ma trafić do pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie znajdowały się sypialnie dziewczyny z jej szkoły. Vienne miała ochotę na głośne westchnięcie, ale się powstrzymała. Nie chciała pokazywać swoich prawdziwych uczuć nawet przed portretami czy duchami Hogwartu. Czuła się zmęczona tym chodzeniem bez celu. Szczególnie dobijające były schody, które same się przemieszczały i zanosiły człowieka tam, gdzie nie chciał się znaleźć. Kanadyjka wypatrzyła pierwsze lepsze z brzegu drzwi i pchnęła je. Powitał ją mrok. Dopiero po chwili zobaczyła rozbłyski pod sufitem. Nie zagłębiała się w to, co może dawać takie światło. Podeszła szybkim krokiem do kanapy i opadła na nią. Zsunęła z nóg buty i położyła się na kanapie zarzucając nogi na oparcie. Zamknęła oczy zasłaniając je jednocześnie przedramieniem.
Percival właściwie nie wiedział, dokąd zmierza. Chyba był zmęczony i potrzebował wyciszenia. Dookoła tyle się działo, bez przerwy migały nowe uśmiechnięte lub skrzywione twarze, ktoś się przedstawiał, ktoś go pozdrawiał... Zwykle były to osoby, które poznał poprzedniego dnia, ale których imiona już zdążyły wyparować mu z głowy. Brytyjki były ładne. Naprawdę ładne. Cóż, genetycznie on również był Brytyjczykiem. Pchnął drzwi. To pomieszczenie pokazała mu jakaś dziewczyna z Hogwartu... Nawet nie pamiętał jej imienia, ale miała ładne, ciemne oczy i strasznie się wdzięczyła. Aż za bardzo. Cicho wszedł do środka. Zawsze poruszał się cicho, kwestia wychowania w środku lasu. Jeśli chciał podejść jakieś płochliwe zwierze musiał umieć się poruszać jak drapieżnik. Na kanapie ktoś siedział. Szybko rozpoznał tę postać i uśmiechnął się lekko. - Co za spotkanie, mademoiselle Vi- zamruczał swoim ciepłym, niskim głosem, kucając obok Vienne.
Leżąc w ciemności Vienne straciła poczucie czasu. Możliwe, że jej się przysnęło, ale nie miała pewności. Swego czasu, jeszcze jako dziecko, bała się ciemności. Że spod łóżka wyjdą jakieś potwory i zabiorą ją ze sobą. Z czasem z tego wyrosła. A ciemność stała się jej dobrym przyjacielem. Pozwalała jej się wyciszyć i sprawić, że zapominała o całym świecie. Dlatego też drgnęła, kiedy blisko siebie usłyszała czyjś głos. Znała go dobrze i cieszyła się, że jest ciemno. - Jaki ten świat jest mały - powiedziała starając się, żeby jej głos zabrzmiał naturalnie. Otworzyła oczy i ujrzała ponownie pulsujące żółto-zielone światło pod sufitem. Świetliki. Vienne nadal leżała wpatrując się w sufit. Potrzebowała chwili, żeby móc obrócić głowę w stronę swojego rozmówcy. Miała nadzieję, że widać jej delikatnego rumieńca na bladych policzkach.
- Prawda? Wpaść na siebie przypadkiem w Hogwarcie to nie lada wyczyn- roześmiał się cicho. Cieszył się, że trafił właśnie na Vi, lubił ją i czuł się dobrze w jej towarzystwie. Nie była tak hałaśliwa, jak część dziewczyn, szczęśliwie nie przypominała w niczym Teddry, z którą Percival od dawna miał nie najlepsze stosunki. Usiadł na podłodze, opierając głowę o kanapę. Poczuł pod nią dłoń Vi, która drgnęła. - Pardon, niewiele widać w tym świetle. Chociaż to bardzo klimatyczne miejsce- uśmiechnął się, wodząc oczami za migotliwymi punkcikami. Był tu kilka razy. Kiedy potrzebował chwili spokoju i wyciszenia, nie było lepszego miejsca. Raz zaciągnęła go tu jakaś dziewczyna z Hogwartu. Pachniała intensywnie wanilią i Percy'ego prawie zemdliło, gdy uwiesiła mu się na szyi. Boże, niektóre kobiety naprawdę powinny mieć więcej krytycyzmu. Dobrze, że w Vi nie było nic, co by go drażniło czy męczyło.- Mam nadzieję, że moja obecność Ci nie przeszkadza?- upewnił się, obracając głowę tak, by dojrzeć twarz dziewczyny. Rozległa się muzyka, a Percival uśmiechnął się w ciemności. Mugolski jazz. To było coś. Znajoma z Riverside, mugolaczka, pokazała mu kiedyś niemagiczny sklep muzyczny. I Percival odleciał, odkrywając nowe brzmienia, nowe teksty. Kto by pomyślał, że magiczna muzyka tak bardzo różni się od mugolskiej.
Vienne ściągnęła nogi z oparcia kanapy. W ciemności, gdzieś pod meblem musiały się zapodziać jej buty. Nie za bardzo uważała, gdzie spadły, kiedy się kładła. Na szczęście Percival nie usiał na nich. Albo też usiadł, ale nic nie powiedział. - Rzeczywiście dość oryginalne miejsce - uznała Vienne. Zanim się odezwała bezgłośnie, głęboko odetchnęła. Choć nie chciał tego przyznać, odczuwała słabość do Percy`ego. A przecież nie taka dawno przeżyła wielkie rozczarowanie i obiecała sobie, że nie będzie więcej się zakochiwać. To nie przynosi nic dobrego. - Nie przeszkadza mi twoje towarzystwo. Vienne usiadła podciągając nogi pod brodę. Oplotła je dłońmi. Wolała nie siedzieć blisko Prcivala. Nie chciała, żeby się wydało, że znaczy dla niej więcej niż znajomy. - Nie słucham jazzu - powiedziała opierając brodę na kolanach. Przez chwilę wsłuchiwała się w muzykę. Była uprzedzona do jazzu, więc omijała go szerokim łukiem. Nie mniej jednak ten utwór nie był taki zły. - Podoba mi się. Vienne zamknęła oczy, ażeby lepiej wsłuchać się w muzykę. Wyłączyć wszelkie myśli i uczucia skupiając się tylko i wyłącznie na słuchaniu.
- Wiesz, to działa niezależnie od naszej woli- powiedział z uśmiechem Percy, przymykając oczy i zatapiając się w muzyce bez reszty. Słuchał różnych rzeczy, a jazz zawsze przynosił mu ukojenie po ciężkim dniu. Lubił spokój, co mogło nieco zaskakiwać, biorąc pod uwagę jego wybuchowy temperament.- Podobno ten gramofon sam dobiera muzykę do sytuacji i osób, które jej słuchają. Widocznie tym razem dopasował się do mnie. Zaczął cicho nucić do wtóru swoim przyjemnym, ciepłym barytonem, nie myśląc o niczym konkretnym. Czuł obecność i zapach dziewczyny, która nie wiedzieć czemu się odsunęła. Nie szkodzi, niektórzy nie lubią spoufalania, Percy był w stanie to zrozumieć. A znał Vi na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że zawsze jest odrobinę zdystansowana.
Vienne nie odpowiedziała tylko dalej wsłuchiwała się w muzykę. Ona sama słuchała dość mocnej muzyki. Jeszcze kiedyś, kiedy to rodzice raczej nią sterowali, wierzyła, że bardzo lubi muzykę klasyczną. Pianino, skrzypce, harfa, flet i tak dalej. Teraz przestawiła się na Twierdzę Luster. Musiała im przyznać, że też mieli spokojniejsze kawałki. Dziwnie się czuła tak siedząc w milczeniu i słuchając tego, co lubi Percival. Może przekonałaby się do jazzu? Jak na razie słyszała tylko ten utwór. - Lubisz jazz? - Zapytała niezbyt głośno, żeby nie zagłuszyć utworu. Vienne jeszcze bardziej wcisnęła się w kanapę. Ogarnęła ją melancholia i złość jednocześnie. Ten kretyn, który ją wykorzystał też słuchał jazzu. Lecz nigdy jej nie puścił żadnego utworu. Wolał raczej prawić jej komplementy i obiecywał gwiazdy z nieba. Przygryzła dolną wargę, żeby się nie rozpłakać. Nie będzie się przecież rozklejać w obecności Percy`ego. W sumie może się wykręcić, że wzruszyła się utworem. Tylko czy to przejdzie? Zaczęła szybko mrugać, żeby powstrzymać łzy. Na szczęście się udało. Tylko rzęsy pozostały nieco wilgotne, ale tego nie dało się zauważyć.
- Lubię wszystko, co jest dobre i co pasuje do mojego nastroju- odpowiedział Percival, uśmiechając się lekko i wstając.- Mogę się przysiąść?- zapytał, pochylając się nad nią. Był bardzo wysoki, a w ruchach miał dziwną grację, jakby każdy gest był doskonale celowy.- Muzyka pozwala wyrazić wszystko. Lubię jazz, gdy potrzebuję spokoju i wyciszenia. Rocka, kiedy brak mi energii albo wręcz przeciwnie, kiedy mnie rozsadza od środka. Muzyki klasycznej, kiedy szukam ładu. Muzyka to takie emocjonalne witaminy, musisz wybrać takie, które uzupełnią braki w twoim organizmie. Albo psychice.
De Sauveterre rozluźniła się nico, choć wcale tak się nie czuła. Ale nie chciała, żeby Precival się czegoś domyślił. Już raczej niech zostanie taka jak jest obecnie. Jednostronne zauroczenie jest lepsze niż bolesne rozczarowanie. Vienne rozplotła dłonie i opuściła nogi na podłogę. Na razie dała sobie spokój z szukaniem obuwia. Nie planowała się nigdzie wybierać. Wędrówka po zamku nieco ją zmęczyła i jeszcze nie do końca się odprężyła. - Jasne siadaj. Wolała mieć się na baczności, żeby czasem nie palnąć jakieś gafy, którą potem będzie żałować. - Nigdy nie patrzyłam na muzykę z takiej perspektywy. Ale coś w tym jest - Vienne oparła się o oparcie i spojrzała na świetliki. Niecodzienny widok. Po powrocie do Kanady na pewno zapamięta to pomieszczenie. - Jak ci się podoba w Anglii? - Spytała po chwili zmieniając temat.
Usiadł wygodnie na kanapie, przewieszając ramię przez oparcie. Vi była jakaś nieswoja, chociaż nie potrafił określić, co było nie tak. Wnikanie w to nie miało większego sensu, kobiety mają swoje humory- hormony i tak dalej, poza tym są wrażliwsze od mężczyzn, tak przynajmniej twierdzą. Świetliki wirowały pod sufitem, połyskując złoto-zielonym światłem. Ktoś kto zaprojektował tę salę powinien dostać Order Merlina pierwszej klasy, naprawdę. - Bardzo. Zwłaszcza, że tutaj uczyli się moi rodzice, dziadek... no, wszystkie poprzednie pokolenia- powiedział z uśmiechem, unosząc oczy na dziewczynę. Tak, zdecydowanie coś nie grało.- Vi, co Ci jest? Jesteś jakaś... nieswoja. Coś się stało? Jeśli to wina jakiegoś kretyna powiedz słowo, a będzie zbierał zęby z podłogi- zapewnił ją ciepło.
- Nie wiedziałam, że masz angielkie korzenie - przyznała. Znała Precivala dość długo, ale ten szczegół jakoś jej umknął. - A nie chciałeś się tutaj uczyć? Vienne zamilkła usłyszawszy drugiej pytanie. Przez chwilę milczała. Analizowała swoje zachowanie. Czy zrobiła coś nie tak, jak zawsze? Patrząc na to z perspektywy nie tak wielkiej w sumie nie zrobiła nic, co mogłoby zdemaskować. - Mam na pieńku z ojcem - powiedziała w końcu. Prawda, choć nie do końca. - W sumie matkę też można dorzucić i starszego brata. Jednakże w dużej mirze całą winę za to, co ją spotykało obarczała ojca. A co najśmieszniejsze, jego to nawet nie ruszało, z tego, co Vienne zdążyła zaobserwować. Z resztą czemu się ona dziwi? Kochający tatuś do perfekcji opanował manipulację ludźmi i wyciąganiem od nich tego, czego chciał. I jak się wyraził, z Vienne jeszcze też nie skończył.
- Irlandzkie- uściślił, mrugając do niej.- Wiesz, koniczynki, święty Patryk, piwo i leprokonusy. Niestety, rudy nie jestem. Moje starsze siostry, pewnie kojarzysz je z widzenia, Tessa i Grace, bliźniaczki, poszły do Riverside, więc ja również. Jej odpowiedź trochę go stropiła. Westchnął cicho i rozłożył bezradnie ręce. - No tak, twojemu ojcu nie dam zęby, zwłaszcza, że jest Ministrem Magii... wybacz, Vi- dotknął lekko jej dłoni, uśmiechając się przepraszająco.- Rozchmurz się, bądź co bądź jesteś daleko od domu. Z nami, z drużyną. I jest całkiem fajnie, prawda?
Istotnie Vienne coś tam kojarzyła. Dwie takie same dziewczyny paradujące po szkole nie zdarzają się dość często. De Sauveterre zazdrościła wszystkim, którzy mięli normalne rodziny. Niestety jej była skazana na porażkę jeszcze zanim ona się urodziła. Czy gdyby była pierwsza to miałaby tak samo przechlapane? Tego nie wiedziała, ale jako druga też łatwo nie miała. Po odejściu starszego brata to ona przeskoczyła o jedną pozycję do góry. Gratulujemy bycia "oczkiem" w głowie mamusi i tatusia. - I to jest najgorsze, że nie można mu przywalić - ciężko wzdychając Vienne opadła na oparcie. Przy okazji włosy rozsypał się dookoła niej, a kilka kosmyków osiadło na ramieniu chłopaka. - Szczerze mówiąc nawet tu mam wrażenie, że ojciec ma nade mną jakąś władzę. Zdecydowanie wolałam czasy, kiedy nie był ministrem. W tamtych czasach jej życie też nie było usłane różami, ale aż tak bardzo nie wywierano na niej presji. Potem trzeba było się przestawić, choć Thierry całe jej życie wychowywał Vienne i jej rodzeństwo pod kątem zostania w przyszłości ministrem magii.
Uśmiechnął się do niej ciepło. Miał wielką ochotę pogłaskać ją po tych miękkich włosach, ale czuł, że to nie najlepszy pomysł. Vienne zaczęła się powoli odprężać i nie miał zamiaru tego zepsuć przez swój głupi kaprys, bo mimo wszystko, mimo swojej opinii notorycznego uwodziciela, Percy miał dobre serce, zwłaszcza kiedy kogoś lubił. A Vi lubił i szanował i była przy okazji ładna, więc posiadała wiele atutów. Lubił kobiety z atutami, w ogóle lubił kobiety i lubił je uszczęśliwiać. Percival lubił sporo rzeczy, nie należał do tych mrocznych, tajemniczych facetów, którzy fascynują kobiety właśnie przez to, że trudno ich rozgryźć. Był sobą, miał pewien luz, fantazję i nie dawał się wpisać w schemat. - Nie ma! Zapewniam Cię, że nie ma. Jak chcesz, możemy pójść się upić i zobaczysz, że świat się nie zawali! Nie cierpię się upijać, ale jeśli Cię to uszczęśliwi... Nie cierpię, kiedy jesteś smutna. Ładne dziewczyny powinny się dużo śmiać!
Vienne przeważnie przez większość swojego życia nie piła, bo nie przystoi to córce ministra magii. Owszem kieliszek szampana czemu nie. Czasami jakieś wino do obiadu. Ale piwo? W mniemaniu jej ojca to napój prostych ludzi. I oni czegoś takiego pijać nie będą. Byli przecież najbardziej liczącą się rodziną w Kanadzie! Tak na prawdę Vienne dopiero od nie dawna piła piwo, lecz trzeba było jej przyznać, że ma mocną głowę. W obecności Precivala wolała się nie upijać. Nie chciała stracić kontroli nad sobą, żeby czasem coś jej się nie wymsknęło. A tego za nic nie chciała. - Sztuką jest umieć się dobrze bawić bez alkoholu. - I kto to mówi? - Nie chce mi się nigdzie iść. To miejsce jest takie niecodzienne. To chyba świetliki, co nie? Wskazała ręką na punktowe światełka pod sufitem. - Po za tym cieszę się, że to akurat w wielkim zamku wpadliśmy na siebie.
- Też tak uważam- roześmiał się Percival.- Przyznam się, że uwielbiam obserwować ludzi po alkoholu na trzeźwo. To przezabawne, zwłaszcza, kiedy mogę im opowiedzieć, co wygadywali i wyprawiali po pijaku. Może jestem złośliwy- wzruszył ramionami z czarującym uśmiechem- ale to świetna rozrywka- położył ramię na oparciu nad jej głową i uniósł wzrok.- Tak, świetliki. Robaczki świętojańskie. Lampyridae. Jak na razie to miejsce wygrywa w moim rankingu najpiękniejszych i najlepiej pomyślanych rzeczy w Hogwarcie. Odwrócił głowę w jej kierunku i spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem. Jej włosy połaskotały go w policzek. - Ja też się cieszę, Vi.
Vienne była pod wrażeniem tego, że chłopak znał się nawet na świetlikach. Zakres jej zainteresowań na pewno nie obejmował zwierzątek. Prędzej książki, muzykę. - Zgodzę się, że jest to na pewno niezwykłe miejsce. Siedzenie w nie dość jasno oświetlonym pomieszczeniu sprawiało, że dziewczynie chciało się spać. Zazwyczaj miła problemy ze spaniem. Potrafiła nawet całą noc nie spać, by przysnąć nad ranem na godzinę lub nieco więcej. A później funkcjonować cały dzień na przespanych paru godzinach lub nawet wcale. - Mimo wszystko położenie Riverside bardziej mi się podoba - Vienne nadal wpatrywała się w sufit. - Ale na plus Hogwartu przemawia jeszcze ta ich magiczna wioska. Vienne była pod wrażeniem Hogsmeade. Ta wioska miała w sobie coś takiego, że aż chciało się tam wracać. I w dodatku mieszkali tam tylko czarodzieje. Nie słyszała o innym takim miejscu na świecie.
Percival był zmęczony i miał kaca moralnego po krótkim epizodzie z pewną Brytyjką. Towarzystwo Vienne pozwalało mu się odprężyć i trochę oderwać myślami od minionego dnia. To był niewątpliwie bardzo miły wieczór, mogliby spędzać więcej takich chwil. We dwoje. Percival złapał się na tym, że jest mu jakoś dziwnie dobrze i spokojnie. Rzadkie uczucie, doświadczał go zwykle tylko w swoim domu, wśród rodziny i drzew. - Riverside... tak, jest bardziej... hm, spektakularne, jeśli wiesz, co chcę przez to powiedzieć. A w wiosce jeszcze nie byłem, jakoś się nie złożyło. Może wybierzemy się tam razem, bo widzę, że przetarłaś szlaki?- zaproponował z uśmiechem, zerkając na dziewczynę.
- Ano przetarłam jak widać - powiedziała Vienne przekręcając głowę tak, żeby widzieć swojego rozmówcę. - Jest naprawdę urocza, chociaż pełno tam mieszkańców i uczniów z Hogwartu, od nas i z Australii. Trochę czasu trzeba poświęcić na zwiedzanie, ale warto. Kanadyjka nie mogła się jakoś odnaleźć po przyjeździe więc w sumie wypad do wioski wydawał jej się dość rozsądnym wyjściem. Przy okazji zmęczyła się i nawet dobrze spała. Po za tym nieco się wyciszyła. Od czasu do czasu miewała takie chwile, że miała za dużo energii i nie bardzo wiedziała, co z nią zrobić. Dlatego też dobrze jej robiło jak wykonywała jakieś męczące zajęcie. - Czemu nie - zgodziła się na sugestię Percivala. - Ale nie teraz dobrze? Jakoś zmęczyłam się błądząc po zamku. Vienne dość łatwo się męczyła, bo nadal odczuwała jeszcze skutki bulimii. Kiedy za dużo nieraz zjadła biegła do łazianki do zwrócić. Ale nie przyznała się do tego nikomu. Nawet najlepszej przyjaciółce.