Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Uroki wnętrza, czy różnorodność klienteli tego dnia zupełnie nie interesowały Vanberga. Z resztą chyba nigdy jakoś specjalnie nie przykładał do tego uwagi. Tego wieczora alkohol, który ówcześnie wypił sprawiał, że podobało mu się wszędzie, no albo przynajmniej było mu szczerze obojętne gdzie idzie i jaki tam będzie klimat. Byle było wesoło. Odkąd zobaczył przy barze samotnie siedzącą blondynkę, stwierdził, że być może przyjście do tego baru było naprawdę mądrym pomysłem, zwłaszcza, że tej uroczej dziewczyny zupełnie jeszcze nie znał. I również, śmiało mógłby rzec, że szkoda, iż na żadnej z imprez jeszcze nie gadali. Jej spostrzeżenie, iż barman bardzo chętnie rzuciłby wszystko i poszedł do domu wprowadziły go w krótkie zamyślenie, gdy nieco nieprzytomnym wzrokiem obserwował poczynania mężczyzny za barem. Alkohol sprawiał, że ludzie stawali się nieco bardziej lekkomyślni, a Dex przecież do rozsądnych nie należał nawet na trzeźwo. To na pewno tłumaczy pomysły rodzące się w jego głowie. Dostrzegłszy puszczenie oczka przez dziewczynę, lekko się do niej uśmiechnął, zaraz postanawiając wyjawić jej swoje myśli. - Hannah, masz absolutną rację. A gdybyśmy tak, oczywiście zupełnie przypadkiem, sprawili, że Ci wszyscy ludzie by sobie stąd poszli, to czy nie uszczęśliwilibyśmy tego mizernego barmana? Mógłby wówczas rzucić wszystko i iść do domu – zauważył bardzo sprytnie, po prostu się martwiąc o faceta, który nalewał mu przed chwilą alkoholu. I naprawdę nie wiem, co tak się uparł, by go uszczęśliwić, chyba chodziło po prostu o to, by coś się działo, bo senna atmosfera, która tam panowała, plus buzujące procenty we krwi, coraz bardziej mu podpowiadały, że być może poszedłby spać. Trochę wieś, jakby tak zasnął tu z głową na barze. Lepszym więc wyjściem była próba narobienia zamieszania. Aż z tego wszystkiego papieros wypadł mu z niezbyt stabilnych dłoni na blat, ale student zaraz go bardzo szybko podniósł, dalej dopalając. - A i jestem Dexter. Iii gdyby tak na przykład coś wybuchło na zapleczu, albo w łazience, to myślisz, że musieliby wygonić tych wszystkich gości? – Najpierw elegancko się przedstawił, przypominając sobie, że wciąż tego nie uczynił, następnie zadał dziewczynie pytanie, oczywiście bardzo konspiracyjnie, nieco nachylając się w jej kierunku i przyglądając się jej uważnie, oraz czekając na jakąś reakcję. Oczywiście musiał mówić nieco ciszej, by nikt nie przejrzał jego diabelskich planów!
matkoboska, sorry, że to tyle trwało, ale zupełnie zapomniałam, że zaczęłyśmy pisać. Trochę krócej też napisałam celowo wywalając większość gadania o przemyśleniach, co by się jakoś zgrabniej ten wątek prowadziło!
Ostatnio jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wszystko zaczęło wychodzić na prostą. Coco już trochę mniej robiła wyrzutów, względnie pogodziła się z Theodorem, nawet melanż w Londynie jej nie ominął. Na lekcjach jak zawsze nic szczególnego się nie działo, żaden nauczyciel się do niej nie spluwał, no czego jeszcze chcieć od życia? Z drugiej strony było to jak na Levittoux zbyt piękny obraz. Powszechnie w końcu wiadomo, że gryffonka nie znosiła piękna. Było ono zbyt niedostępne, nie dało się o nim niczego złego powiedzieć, zachciewało jej wewnętrzny pogląd na to, że wszystko ma wady, dlatego ona też je mieć mogła. To jednak, że miała ich więcej niż zalet można zostawić na zupełnie inne rozważanie. W końcu nie każdy rodzi się w baśniowym królestwie, a jedynym jego przeznaczeniem jest oczekiwać w jakiejś posranej wierzy na księciu na białym rumaku z równie dużym 'rumakiem'. Trzeba się pogodzić nie dla każdego życie to bajka. Dlatego też, by względnie dobry scenariusz w jej życiu spieprzyć, postanowiła udać się do pub'u. Nazwa choć w pewnym sensie była do dziewczyny adekwatna, to jednak na tym się kończyło. Wiadomo, w końcu Levittoux muzycznie jest wybredna, a za miłymi ludźmi nie przepada. Na szczęście mogła tu jednak napić się taniego wina czy piwa kremowego bez jakiś większych uwag o jej wiek czy inną głupotę. Nie lubiła w końcu legitymować się wszędzie. Było to zarówno irytujące co kłopotliwe, bo dokumentów od dłuższego czasu nie mogła znaleźć w gmatwaninie ubrań na łóżku. Takie to trudne jest życie, gdy do dyspozycji ma się jedną półkę w szafie. W dodatku trzeba ją dzielić z jakimiś innymi dziewczynami, które mają na pewno porządek równie dokładny co Ari. Wszystko to kwestia nawyknięcia, która nie oszukujmy się nie była jej najmocniejsza stroną. Wśród tylu plusów i minusów tej miejscówki, dziś dało się jednak zauważyć inną ważną rzecz. No w sumie to nawet nie rzecz, a raczej osobę, która siedziała przy stoliku popijając kremowe piwo. Blondynka może nie zauważyła znajomej, jak to się jednak mówi "nie przyszedł Mahomet do góry, to przyjdzie góra do Mahometa". - Siemaneczko Skarbie - Powiedziała wesoło Ari, nie przejmując się, że pewnie w tym momencie spojrzało się na nią pół pub'u. W końcu do najcichszych nie należała. Przybiła jeszcze ich ziomalską piąteczkę, po czym usiadła przy stoliku jakby była u siebie. - Długo już tak pijesz beze mnie chlejusie? - Zaczęła pogawędkę o niczym, w końcu dobry temat to już połowa sukcesu. Druga połowa to urok, który raczej od lekko wychamiałej dziewczyny nie bił. No trudno. Jak się nie ma co się lubi co się lubi co się ma. A jak się nie podoba to nara i krzyż na drogę!
O ile u Arienne wszystko zaczęło wychodzić na prostą, o tyle życie Charlotte napotkało jakieś bardzo dziwne i do tego niebywale ostre zakręty. Sam fakt, że zeszła się z dziewczyną, do której tak naprawdę nic nie czuła - a zrozumiała to dopiero kilka dni temu - nie był aż tak straszny, bo to w końcu dało się jakoś załatwić, ale jej rodzinne perypetie połączone z ogólną ciapowatością były chyba nieco zbyt nagłe i zbyt poważne, aby od tak sobie z nimi poradzić. Bo jeśli spojrzeć prawdzie w oczy, to racja, zrywanie z Nathalie mogło sprawiać problemy, ale było możliwe do ogarnięcia, a to, co stało się w rodzinnym kręgu Windsorów i fakt, że Lotta nie mogła z tym zupełnie nic zrobić, najprościej w świecie przytłaczało ją. Na początku myślała, że wszystko będzie w porządku, jeśli teleportuje się do Londynu i spróbuje spojrzeć na sprawę z bliska, zamiast siedzieć w szkole i czytać długie, nie mające jakiegokolwiek sensu listy. Niestety, na miejscu było jeszcze gorzej, a gdyby nie starania ojca dziewczyny, to pewnie dawno stanęłaby przed czarodziejskim sądem, oskarżona o bezmyślne czarowanie w otoczeniu tłumu mugoli. Windsorówna dziwiła się sama sobie - jakim cudem tak niebywale ułożona panna, która z reguły robiła ludziom wyrzuty za to, że byli idiotami, mogła nawet przez chwilę pomyśleć, aby wybiec z różdżką na ulicę i ot tak zacząć rzucać na prawo i lewo Drętwotami? Przecież uważano ją za osobę z bardzo silną psychiką, więc skąd takie nagłe złamanie silnej woli? Tego, moi drodzy państwo, na razie się nie dowiecie. Zamiast tego mogę wam zdradzić, iż bohaterka ostatniego numeru Obserwatora niedawno wróciła do Hogwartu, a konkretniej do swojego mieszkania w Hogsmeade, z którego w międzyczasie wyprowadziła się Melody. Była to pierwsza niespodzianka, którą Lots napotkała we własnych czterech ścianach. Kolejną z nich był brak jakichkolwiek alkoholi we wszelkich szafkach, jakie tylko dało się tam znaleźć. Szatynka myślała, że zaraz zacznie demolować wszystko wokoło, jeśli natychmiast nie dostanie się pod wpływ porządnych procentów. Najpierw próbowała wzmocnić poszukiwania, ale widząc, że Wisienka nie zostawiła łaskawie żadnego pożegnalnego prezentu, wyszła z domu, nawet nie przebierając się po drodze. Tak zresztą było szybciej, bo nie musiała się krzątać po swojej nieuporządkowanej szafie, aby znaleźć cokolwiek adekwatnego do swojego nastroju. Tak więc wyszła na główną ulicę miasteczka, a czując ponownie ten orzeźwiający chłód, niepochodzący nawet od kropel nieznośnego deszczu (Aexteriorem zawsze i wszędzie!) zaciągnęła się mocno powietrzem. Następnie poczęła szukać jakiegoś zachęcającego szyldu wśród tych wszystkich knajp, a widząc jedynie "U nieudacznika" stwierdziła, że to chyba najwredniejszy znak od losu, jaki kiedykolwiek otrzymała. Nie zmienia to oczywiście faktu, iż nasza niedoszła królowa weszła żwawo do środka i momentalnie zaczęła zamawiać przeróżne alkohole. Tego wieczora postanowiła zastosować taktykę spadkową - od tych z największą ilością procentów, do tych z najmniejszą możliwą. Levittoux zastała ją już po dłuższym czasie, kiedy na tapetę weszło kremowe piwo, a wszystkie wypowiadane przez Lottę słowa miały o wiele więcej prawdy, niż zazwyczaj. No i jej krok był o wiele bardziej chwiejny, ale to okaże się dopiero za jakiś czas. - Hej, Levi - mruknęła jakby od niechcenia, nieudolnie przybijając wspomnianą wcześniej piąteczkę i wzdychając ciężko, widząc że nawet tak proste rzeczy nie chcą się jej udawać. Zapytana o to, ile czasu już tu tak siedzi, zaczęła się bezwiednie rozglądać za jakimkolwiek zegarkiem, ale nie mogąc takowego znaleźć - pomijając już fakt, że nie pamiętała nawet, o której tu przyszła - po prostu wzruszyła ramionami. - To wszystko jest takie popierdolone, wiesz? - rzuciła, czując ogromną potrzebę wygadania się komuś z tego, co jej leżało na sercu, nawet jeśli sama nie była do końca pewna, co to takiego. Znając życie, pewnie skończy się na bezsensownym bełkocie, który nie będzie miał sensu, ale kto wie?
Nie no, bez przesady niech Szarlota ogarnie cycki i weźmie się w garść, w końcu to silna babeczka, a nie jakaś tam niedorajda. Nie ma pięknych historii, szczęśliwych zakończeń czy wzniosłych uczuć i trzeba sobie z tego zdawać sprawę czy to się komuś podoba czy nie. Niestety takie jest życie brutalne, chamskie i złe. Jeśli się tego nie zaakceptuje, to jest się pierwszą osobą do odstrzału w tym wyścigu szczurów. Można też tak jak to Ari ma w zwyczaju, po prostu to olać i się stoczyć, wydaje mi się jednak, że nie przyniosłoby do akurat tej gryffonce szczęścia. Ten sposób jest przeznaczony dla niewielu, których stan umysłu na to już pozwala. Więc nie obchodzi mnie to jak ty to zrobisz, ale musisz się zebrać, bo taka jest rzeczywistość. A potem zaparzę ci naszej ulubionej kawy Jakobs i wszystko mi opowiesz... W łóżku, przy śniadaniu, bo w końcu do tego dążymy, no nie? Wróćmy jednak do rzeczywistości, do picia w pubie, gdzie ewidentnie jej gryfoniasta znajoma zaczęła się rozklejać. Gdyby Ari była normalna, na pewno przejęłaby się jej stanem, a tak to po prostu uważa, że trochę za dużo wypiła i zaczynają się pijackie żale. OJEZU... Jak tak można? Człowiek przychodzi, a tu już żale! To tak jak wbić na after, tylko po to by patrzeć jak ludzie rzygają. Nieprzyjemne i bezsensowne, ale potem względnie ludzie widzą cię w lepszym świetle, jako osobę która tego wieczoru uratowała im życie. Gdyby jej jeszcze na tym zależało... Ale jej zależało na czymś zupełnie innym. Zamówiła więc sobie kremowe piwo, gdy tylko kelner poszedł, dając mu do zrozumienia, by wypi****lał jak najszybciej, w podskokach, raz, dwa, trzy. Czy ci ludzie muszą być tacy nachalni? No ona rozumie, że im za to płacą, ale bez przesady! - Jasne, że takie jest. Od zawsze. - Powiedziała dość zbywając, w końcu było to dla niej całkowicie logiczna prawda o życiu, o której nie dało się dyskutować. Co mogło jednak skłonić takiego ziomeczka do takich przemyśleń. No halo, nie ma złej zabawy z Levittoux, skarbie! - Weź nie jęcz jak jakaś pizdeczka, tylko mów o co chodzi, albo nie wiem... Pójdźmy się schlać w jakieś fajniejsze miejsce, bo tu koszta alkoholu nas wykończą! - Powiedziała, choć wiadomo było, ze wśród barów i pubów tu jest w miarę tanio. Z drugiej strony kto zna ten wie, że Ari ma swoje zapasy alkoholu na marę łaźni starogreckich. Kto ją zna, ten to wie, w końcu po wykradaniu alko z zapasów nauczycieli, na prawdę może nosić miano kombinatora roku. Cóż się jednak dziwić, skoro dla niej liczy się sposób, nie cel... A to, ze jego uzyskała 3 razy lepiej niż planowała, to tam inna sprawa. Fuck, to takie chore, ze tej babie coś się w życiu udaje, chyba powinnam popsuć jej tę sielankę niedługo... - No to jak będzie? Nie każ mi długo czekać, bo zawołam tę kelnereczkę by poszła z tobą na zaplecze i cię pocieszył - Powiedziała już lekko wrednie, by Windsor nie poczuła się jakoś inaczej jak zawsze. Niektóre osoby nie zmieniają swojego podejścia nawet w beznadziejnych momentach. Tak bywa!
Większość dni Wolfganga polegała na marnowaniu cennych minut i podziwiania świata zza zasłony kolorowych eliksirów, które warzył i testował. Coraz to nowsze eksperymenty nie służyły mu zbyt dobrze, dlatego zmizerniał nieco, choć ciężko było to dostrzec, jako że nigdy nie wyglądał na okaz zdrowia. Kilka dodatkowych wystających kostek nie robiło większej różnicy. Z pieniędzmi jakoś sobie radził, rozpowszechniając swoje wynalazki, na które nie brakowało w Hogwarcie chętnych. Ale trzeba przyznać, że zaczęło mu czegoś brakować. Wszystko stało się bardzo monotonne, jedynie niektóre myśli czasami dawały znać o tym, że warto byłoby odezwać się do przyjaciół. Ostatecznie i tak kończył na imprezach, w swoim zwyczajowym stanie. Mały ćpun w końcu postanowił poszukać trochę szczęścia, które nie miało złocistego koloru Felix Felicis, który zawsze cieszył się powodzeniem. Bywały momenty, w których Wolf chciał cieszyć się powodzeniem tak, jak Felix Felicis. Szybko jednak wracał do swojej normalnej postawy i usuwał się w cień, unikając powszechnego rozgłosu. Właściwie sam nie wiedział czego chciał. Jednak kiedy na horyzoncie pojawiła się Corta, wyjątkowo szybko przyjął do wiadomości przeogromną ochotę na spotkanie z dziewczyną. Coś podpowiadało mu, że takie uczucie może nie być zbyt odpowiednie, a przede wszystkim było zbyt gwałtowne i niespodziewane. Ostatecznie założył, że po prostu bardzo ją polubił, dogadują się, więc mógł się stęsknić. Zjawił się w pubie sporo wcześniej przed umówioną godziną i zajął miejsce w przytulnej części, wciskając się w siedzenie i obserwując ludzi, przewijających się przez lokal. Jego nowy eliskir lekko zakrzywiał rzeczywistość, dając dziwny obraz ludzi, sprawiających wrażenie nienaturalnych. A może to przez święta? Miał dobry humor. Nawet nie był mocno naćpany.
Na ten czas, kiedy to zupełnie wyłączyła się ze świata Hogwartu, wyrzuciła ze swojego życia wszystkich, z którymi miała w tym miejscu do czynienia. Nie chodziło o to, że się zraziła, czy przeżyła złamanie serca, a może ktoś się na nią uwziął. Ostatecznie powody, dla których to zrobiła, zdecydowała się utajnić, z prawdopodobnym nigdy nieodtajnieniem, bo w końcu komu i po co? Chyba właśnie dlatego, gdy w końcu ponownie przekroczyła mury zamku, zdziwiła się, że ktoś mimo wszystko wciąż o niej pamiętał. A potem, że jeszcze spotkała znajome twarze… a one mimo wszystko wciąż z nią rozmawiały. Na spotkanie z Wolfem wyruszyła doprawdy chętnie. Prezent, który jej wysłał, tkwił teraz w kieszeni płaszczu, który podrygiwał przy każdym jej kroku, kiedy to podążała do umówionego pubu. Ich cała znajomość, mająca w zasadzie stare korzenie, w większości opierała się na alkoholu, co wydawało jej się teraz dziwnie zabawne, kiedy sama była zupełnie trzeźwa. Niemniej lubiła go, lubiła jego towarzystwo, nieważne czy bez pomocy jakiś substancji czy z nimi. Jeżeli przy kimś mogła czuć się swobodnie, to był to naprawdę spory sukces, a tym akurat mógł się chłopak pochwalić. Otworzyła drzwi i weszła, wciąż nieco zaśnieżona, kiedy dopadły ją dość mocne opady śniegu. A mówiłam już, już Corta uwielbiała spacerować? I tym razem nie odebrała sobie tej przyjemności, nieważne czy marznąc przy tym, czy nie. Jeszcze miała trochę czasu do godziny, którą Wolf ustalił, dlatego nieśpiesznie zdjęła z siebie płaszcz i weszła głębiej, dopiero nagle zdając sobie sprawę, że widzi nikogo innego, jak właśnie jego, siedzącego już przy jednym z stolików. Uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do tego przytulnego kącika, zarzucając płaszcz na oparcie wolnego miejsca. -Dzień dobry, panie kapitanie. Co tak szybko na statku? – zapytała rozbawiona.
Wolfgang natomiast rzadko kiedy miał okazję przebywać w towarzystwie dziewczyn, nie licząc imprez, na które chadzał z Quentinem i Dexem. Aspołeczność to może zbyt duże słowo, ale w gruncie rzeczy Krukon rzeczywiście miał się ku takiej cesze, był przyzwyczajony do swojego towarzystwa i swoich problemów. W przeszłości nabrał przeświadczenia o tym, że nie warto zbliżać się do ludzi, bo prędzej czy później się ich zrani, nawet jeśli z założenia chce się być dobrym przyjacielem. Dlatego właśnie przyjmował bierną postawę, zamykał się w sobie i zawężał kontakty do rozprowadzania substancji odurzających, od czasu do czasu znikając na odwyki, na które wysyłał go Hamson-dobra-dusza. Jakoś tak się złożyło, że Wolf nie miał ochoty na odwyki, gdzie najważniejszym wymogiem do wyleczenia była chęć. On jej, niestety, nie posiadał. W każdym razie Corta była wyjątkiem, o którym myślał bardzo ciepło, spychając na bok możliwość jakiegokolwiek skrzywdzenia Ślizgonki. Chciał traktować tą przyjaźń tak, jak traktował Dexa i Quentina, bo ich przecież ciężko było zranić. Uśmiechnął się do dziewczyny, obserwując z bliska jej nowe wcielenie. - Hogwarcki wiatr wieje nudą, piraci nie lubią nudy - odpowiedział, kiwając głową. - Świetnie wyglądasz - powiedział, dziwiąc się chwilę, że potrafi mówić komplementy. Taki odkrywczy, wow. - Nie będę pytał gdzie cię wywiało, chyba że chcesz opowiedzieć. I tak na pewno szukałaś skarbów - stwierdził. - Czego się napijemy? - zapytał, pozostawiając jej wybór.
Można rzecz, że ich znajomość była poniekąd dziwna. Corta, która nie brała ludzi na serio, starając się nie wiązać z nimi żadnych relacji, a przy tym Wolfie, który robił to samo, tyle że pod obawą, że relacje mogły zranić. To, dlaczego dziewczyna zachowywała się tak a nie inaczej, miało jednak inne korzenie. Przede wszystkim brak ufności, którym darzyła wszystkich wokół, zupełnie jakby wszyscy byli oszustami, którym zależało jedynie na realizacji własnych celów. Poza tym lubiła samotność. Te parę miesięcy, które spędziła właśnie w ten sposób, były tego doskonałym potwierdzeniem. I w końcu problemy, które lubiła rozwiązywać sama ze sobą. Można było powiedzieć, że ludzie nie byli jej potrzebni. Może dlatego wciąż nie zdecydowała się na żaden związek? Co za ironia, że gdy już wróciła, nagle zaczęła uśmiechać się do starych znajomych. A może czas sprawił, że jakoś ich doceniła? W końcu to nie tak, że nie chciała mieć przyjaciół. Słowo przyjaciel miało dla niej jednak nieco inne znaczenie niż dla reszty, choć wyróżnieniem było to, że Caraballo potrafiłaby zawsze cieszyć się z tej obecności. Skomplikowane, ludzkie kontakty. Tak jakby nie mogło obejść się bez nich, co? A tu proszę, Wolf i Corta, dwójka lubiąca trzymać się marginesu wszelkich więzi. Jednak to, że dla każdego z nich ta przyjaźń coś znaczyła, była chyba pierwszym krokiem do tego, by utrzymywali bardziej stały kontakt. No, no, gratulacje się należą dla takich antyspołeczniaków! -Nie mów, że zupełnie nic się tu nie dzieje – odpowiedziała z lekkim rozbawieniem w głosie, w końcu zasiadając na swoim miejscu. Wtedy uniosła wysoko brwi, zaskoczona jego komplementem, który wywołał jednak na jej twarzy uśmiech. –A ty za bardzo zmizerniałeś. – Jak zwykle powołała się na szczerość. –Z historiami o poszukiwaniach skarbu poczekamy, kiedy bardziej interesuje mnie to, co się z tobą stało. Odbijam piłeczkę, dzisiaj wybierasz Ty, masz ten przywilej. – Przyglądała mu się teraz uważnie.
Samotność. Była dobra, oszczędzała wielu problemów i dawała spokój, który można było zburzyć imprezami. Jednak w przypadku Wolfa narobiła sporo bałaganu, w Niemczech powodowała łańcuch przykrych zdarzeń, o których chciał zapomnieć. Niestety narkotyki nie wymazały pamięci, a wspomnienia były żywe, kiedy tknęło się jedno, uruchamiało się każde następne. Domino porażek potrafiło pędzić jak szalone, wywołując ogromny ból, który zagłuszany eliksirami podsuwał kolejne potworne obrazy. Nie od dziś wiadomo, że koło nigdy się nie kończy. Ważne jednak, że w tym wszystkim było kilka chwil, dla których warto było żyć. Paradoksalna sytuacja, różniące się skrajnie podejścia miały swój złoty środek. - Coś na pewno, nie wnikałem zbytnio, za dużo przygotowań do świąt - stwierdził, krzywiąc się lekko. Wymuszona świąteczna miłość i te wszystkie życzenia raczej go nie pociągały, ale lubił czasem zaskoczyć kogoś prezentem, w tym roku padło na Cortę! - Zauważyłaś - powiedział, pochmurniejąc na chwilę i kombinując jak ominąć ten nieprzyjemny temat. Nie lubił na siebie patrzeć. Z roku na rok był coraz mniej atrakcyjny i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, szczególnie pod koniec grudnia, kiedy zbliżał się kolejny rok. - Wolałbym posłuchać o skarbach, poszukajmy jakiegoś w Hogwarcie, Hogs, Dolinie Godryka, cokolwiek, piraci winni spokój burzyć! - rzucił, uśmiechając się nieco na siłę, ale postanawiając nie tchórzyć. W końcu i tak musiał coś powiedzieć, im szybciej tym lepiej. Tak jak z piciem wódki, w sumie. - Nie mam królików doświadczalnych - stwierdził obojętnie, wzruszając ramionami. - Eliksiry nie zawsze są idealne, bez sprawdzania sprzedawałbym chujostwo. Ale może porozmawiajmy o zmianach na lepsze! - zaproponował, uśmiechając się do Ślizgonki. - Skoro tak, powroty się opija, wódka - zadecydował.
Każdy miał swój bagaż doświadczeń, który uczył różnych rzeczy i wpływał w różnym stopniu na charakter osoby, która z nim podróżowała. Może gdyby rozmawiała bezpośrednio na ten temat z Wolfim, skonfrontowałaby ich punkty widzenia. Choć nikt nie mówi, że Corta miałaby rację. W swojej samotności, nieważne jak często nie mówiłaby, że jest jej ona potrzebna, w jakiś sposób dążyła do autodestrukcji. Nie każdy człowiek potrafił pozostać sam na sam z własnymi myślami i z nimi zwyciężać. A Corta była tego doskonałym przykładem. Czy jednak miała zamiar o tym mówić? Dopóki uśmiechała się zadziornie i kroczyła tak, jakby była ponad resztą, wszystko było w porządku. Nieodgadnięte pozostawało to, co czuła wewnątrz. -Będzie trzeba się rozejrzeć – mruknęła z cichym westchnięciem, opierając się teraz wygodnie, by móc na niego wciąż uważnie spoglądać. Można było powiedzieć, że jej hobby było obserwowanie ludzi, jak i ludzkich reakcji w danych sytuacjach, szczególnie wyjątkowych. Jeżeli chłopak chciał ją oszukać, od razu to zauważała. I nie chodziło o to, że w ten sposób chciała zawstydzać ludzi. Często, gdy nie znała poszczególnych osób, zapominała o tym, a dopiero przy kolejnym spotkaniu interpretowała nadal, porównując zmiany, które w nich zaszły. Teraz uśmiechnęła się łagodnie, zdziwiona tym, że poczuła w sobie nutę troski. Jeżeli ostatnio to czuła, było to… Zmarszczyła gwałtownie brwi. Wciąż nikt nie wiedział, dlaczego jej nie było, ale prędzej czy później się dowiedzą. To, co się stało… Nie powinno jej być przykro. Nie powinna o tym myśleć. A jednak, nieważne jak bardzo chciała od siebie to odrzucić, przy każdej okazji powracało to jak widmo, które prawdopodobnie miało wisieć nad nią już zawsze. I nieważne, czy zmieniała siebie, styl, włosy. To wciąż było. Zamknęła na krótko oczy, po chwili spoglądając na niego z tą samą miną, co jeszcze przed chwilą. Miała nadzieję, że jej reakcji nie wziął za coś niezwykłego. -Zauważyłam, bo się rzuca w oczy – powiedziała spokojnie. Co zabawne, poprzednim zdaniem nie miała zamiaru wprowadzić go w myśli, że jest nieatrakcyjny. Jeżeli chodziło o Cortę i jej wybredność do ludzi, to musiał być dużym szczęściarzem, że uważała go właśnie na swój sposób interesującego. I właśnie, atrakcyjnego. –Nie chcę wnikać w twoje problemy. W końcu, jak sama powiedziałam, są twoje. Ale jeżeli kiedykolwiek będziesz chciał pogadać, to stoję otworem. I to chyba tyle z mojej strony w tym temacie. Przytaknęła krótko głową i machnęła na barmana, który lada moment wysłał do nich kelnerkę odnośnie zamówienia. Mruknęła tylko, że proszą o wódkę i dobry sok, po czym ponownie odwróciła się do niego. -O jakich zmianach na lepsze mówisz dokładnie? – Uśmiechnęła się lekko.
Tacy podobni, wow! Wolfgang także głównie obserwował i przetrawiał informacje, tworząc z nich konkretny obraz osoby, z którą miał do czynienia. Miał jednak dosyć przydatną cechę nie zdradzania się ze swoim absolutnym wzrokiem wewnętrznym (hehehe) i puszczania wolno reakcji. Zapamiętywał je dla swojej własnej informacji. Takie zachowanie nie peszyło i nie stresowało rozmówcy, a dawało dokładniejszy wizerunek. Bardzo rzadko wykorzystywał znajomość charakteru, nie lubił manipulacji, tak samo jak niepotrzebnego wytykania błędów i uraz. Wystarczyło mieć swoje problemy, lepiej było nie dorabiać kolejnych, niepotrzebnych. Dlatego właśnie udał, że nie widzi zmiany w jej spojrzeniu i chwilowej refleksji na twarzy. Biła się z myślami. Nie wtrącał się do nie swoich walk, jeśli nie miał powodu. - Nie, nikt inny nie zauważył - odpowiedział, uśmiechając się nawet lekko. - Spoko, będę pamiętał! - zapewnił, przykładając dwa palce do skroni i odsuwając je lekko, w geście salutowania. -Ogólnie wzajemnie, też się nie krępuj - dodał. Cóż za zmiany, Wolf rusza tyłek i oferuje swoje własne ramię w ramach ewentualnej chęci wypłakania. Doceń to, Cortacesped Caraballo! Nieczęsto nadarza się taka okazja. - Na przykład o takich, że Hiszpanka wracająca z niewyjaśnionych przerw raczej nie zmizerniała - stwierdził, wyszczerzając się na moment. - Poznałaś jakichś nowych piratów, czy coś? - zapytał, odbierając od kelnerki ich zamówienie i szkło, żeby za chwilę rozporządzić kieliszki i nalać soku do szklanek. Zdradliwa wódka tylko czekała, aż poleją się kolejne miliony mililitrów. - Ale zupełnie serio, co tak inaczej? - Można ogarnąć jakąś imprezę, skoro już zdecydowałaś się na powrót w nasze skromne progi! Albo to ja zamuliłem, albo ostatnio jakoś mało się działo. Zero szaleństwa, podbijmy Hogsmeade - zaproponował, unosząc swój kieliszek.
Był weekend więc pora wyjść do Hogsmeade. A jak do wioski to trzeba przecież zajrzeć do ulubionych barów. Więc na pierwszy ogień poszedł Nieudacznik. Karin ubrana w krótką neonowo różową spódniczkę, czarne kabaretki, wysokie różowe trampki, t-shirt w gwiazdki i długi skórzany czarny płaszcz weszła do pubu. Usiadła przy barze i zamówiła kolorowego drinka. Siedząc tak i popijając słodki płyn rozglądała się dookoła. Było parę znajomych twarzy, niekoniecznie z Hogwartu. Zastanawiała się co będzie dzisiaj robić, przydałaby się jakaś mała impreza, a nie tylko siedzenie w barze i spławianie napalonych pijaczków. Ciekawe co u Quentina, albo Michaela. W sumie Elliotem też by ni pogardziła. Dawno ich nie widziała, nie było od nich żadnych wieści, nawet ani jednej plotki. Tylko dlaczego? Eliot zawsze był dość popularny, szczególnie wśród dziewcząt. A teraz jakby nigdy nie istniał. Po prostu cisza.
Ostatni dzień wolności przed pięciodniowym więzieniem w postaci Hogwartu. Prawda, takie więzienie było całkiem, całkiem. Duże, przestronne, pełne ludzi i w ogóle. Żyć nie umierać. I w sumie do Hogsmaede można się wybrać. No, tylko cały problem polegał na tym, że w tygodniu takim zwykłym, roboczym, to miał kupę nauki. No i nie tylko nauki, ale też innych obowiązków. Przecież poza wykładami, trzeba było pisać wypracowania, uczyć się regularnie, w tym wszystkim jeszcze znaleźć miejsce na krewnych i znajomych królika. Tak, zdecydowanie to było to co, co tygryski lubią najbardziej. Ale wracając do tematu, Thomas, ubrany dość adekwatnie do pogody – trapy, musztardowe chinoski, jakiś sweter, płaszcz do połowy uda, no i czapka – aczkolwiek niekoniecznie dokładnie i ładnie, wszedł do baru. No co? Weekend był. Nie musiał aż tak dobrze wyglądać. Zwłaszcza, że była niedziela. No ludzie dajcie spokój. Siódmego dnia nawet bóg zrobił sobie wolne. Zatem i on nie musiał być piękny, ładny, ogolony. Dobra, no. Bez tego ostatniego, bo Tomek ogolony czy nie.. żadnej różnicy nie było widać. Zatem, jak już mówiłem, wszedł do pomieszczeni, pub był dość ludny, co go nieco zdziwiło. Zamówił piwo kremowe, odpalił papierosa i zastanawiał się gdzie też usiąść. Koniec końców uznał, za najlepsze miejsce krzesło przy barze. Tak też zrobił. Oczekując na piwo, pozwolił sobie, rozejrzeć po pomieszczeniu. Liczył na jakąś znajomą twarz. Oczywiście żadnej. Ale była jakaś dziwnie ubrana dziewczyna. W sensie, jakby zapomniała o całym tym mrozie etc. – A Tobie nie jest zimno, przepraszam? – zapytał, z uśmiechem, paląc papierosa. Nie powiedziałby o niej, że jest starsza. Jego rocznik, ewentualnie jeszcze młodsza. Sądził tak po makijażu, zbyt za ostrym jak dla niego. Taki był idealny, tak długo, jak długo szło się do klubu, do sztucznego światła, było ciemno i tak dalej, ale nie w biały dzień. No, ale nie jemu to osądzać.
Sama Corta również potrafiła ukrywać własne emocje i reakcje, gdy nie chciała, by ktoś czytał z niej tak samo jak ona robiła to z innymi. Bardzo rzadko trafiały się sytuacje, by nie potrafiła tego utrzymać, wypuszczając jakiś znak, który kogoś by zainteresował. Miała szczęście, że Wolf nie chciał tego drążyć i, choć był równie dobrym obserwatorem jak dziewczyna, tak jak i ona nie wchodził ludziom w dupę, aby dowiedzieć się czegoś, co właściwie go nie dotyczyło. Rzeczywiście byli okropnie podobni, tym razem wzajemnie na swoją korzyść. Widząc jego delikatny uśmiech, odwzajemniła go, jednak nieco śmielej i szerzej. Cóż, może nie wiedziała, jak rzadko Wolf pozwalał komuś wygadywać się z swoich problemów, ale tak czy inaczej poczuła, że ten jego gest jest niezwykle miły. Może wydawała się zimną, podążającą własną ścieżką samotniczką, która odrzucała od siebie ludzi, ale wciąż potrafiła cieszyć się tymi drobnymi gestami, gdy była pewna, że są w pełni niewymuszone i szczerze. Właśnie dlatego kiwnęła mu głową. -Cóż, chyba po prostu tak wyszło. – Wzruszyła ramionami, sięgając od razu po alkohol postawiony na stole. Polała im po kieliszku wódki, do której smaku, nawet jeżeli był to typowo mugolski alkohol, zdążyła przywyknąć. –Poza tym nie lubię zbyt długo się nie zmieniać, wiesz. Zmiany zawsze polepszają samopoczucie czy coś w ten deseń. – Uśmiechnęła się teraz, podsuwając mu jeden z dwóch kieliszków. -Impreza? Hoho, to jak za dawnych czasów. – Tym razem zaśmiała się dźwięcznie i uniosła alkohol, gdy ten trzymał już swój w górze. Nim jednak wypiła, krótko przygryzła wargę na znak, że o czymś sobie przypomniała. –Więc toast! Wypijmy za to, aby alkoholu nigdy nie brakowało. No i twoje zdrowie, Wolfie! – Teraz wlała sobie alkohol do ust, czując jak jego ostry smak dominuje zmysł smaku. Szklanka z sokiem niemal od razu zbliżyła się na zmianę, aby wypić z niej zabijający smak wódki napój. Odłożyła wszystko na stół. -Więc jak, naprawdę zupełnie nic się nie zmieniło?
Zdecydowanie można było zaliczyć ten gest do wyjątkowych! Choć dodatkowo trzeba przyznać, że sam Wolf nie miałby nic przeciwko pocieszaniu Corty, poza sprawami przyziemnymi, takimi jak problemy, mogłoby się to okazać całkiem przyjemne. Niczym Felix Felicis, moi drodzy państwo! Także tylko czekać na jakieś dramy, żeby potem był pretekst do następnych. - Ou, nigdy nie próbowałem - stwierdził, uświadamiając to sobie. Niekoniecznie wyobrażał sobie swoje zmiany. Co mógłby zrobić Schlosser? Wytatuować wielkiego kruka na plecach, jako symbol domu, do którego go przydzielili. Wszystkie Krukonki ustawiałyby się za nim gęsiego (tyle ptactwa)! Ewentualnie mógłby pójść w piercing. Kolczyki w nosie i te sprawy. O ile u innych wyglądało to jakkolwiek, Wolfgang dałby po prostu powód do śmiechu Dexterowi i Quentinowi. Przy okazji sam mógłby się pośmiać. O, mógłby jeszcze zacząć nosić rurki. - Moja najlepsza dotychczasowa zmiana to róg - zdecydował ostatecznie, uśmiechając się nikle do swoich myśli. Chciał polać im wódki, ale coś poszło nie tak i zajęła się tym Caraballo. Chwycił więc po prostu pełny kieliszek i uniósł go do toastu, którego też nie zdążył zainicjować. Ale z ciebie ciota, Schlosser. Wrrr. - Mało tych starych czasów - zdążył tylko powiedzieć, a potem musiał wypić zawartość kieliszka, nawet nie mając szans na dopowiedzenie "i twoje też". Ghdvaschgavg - tak sobie pomyślał. - Ogólnie nie, chyba nie, ale Hogwart rzucił się na pracę w Hogsmeade. Bieda ciśnie, niestety. Też coś znalazłem, przedstawiam ci najlepszego barmana w Szkocji i zapraszam do Felix Felicis - rzekł, kłaniając się lekko i odchylając teatralnie rękę. Prawda była taka, że w Hogwarcie warzenie eliksirów na własną rękę było dosyć ryzykownym zagraniem, szczególnie biorąc pod uwagę to, jakie tworzył wywary. Nawet ich opary były odurzające. Musiał więc znaleźć sobie mieszkanko, żeby móc się tym zająć na spokojnie. - Generalnie to za jakiś czas, jak prawdziwi dorośli, będziemy mogli wypić kawkę w moim przyszłym mieszkaniu i porozmawiać o sprawach ważnych, tudzież natury mentalnej i filozoficznej - dodał, kiwając palcem w geście mądrości. Ach, taki rodowity Krukon z tego Wolfa.
Dobra, EJ był troszeczkę narwany, ale i tak nadal bardzo sympatyczny. Trochę przypominał Alvie ją samą, zwłaszcza że nawet zachowywał się równie irytująco. I gdyby miał zbliżyć się na przykład do Nuki, ta znienawidziłaby go na miejscu. Ale Cabrera była Cabrerą i najbardziej przepadała za szalonymi ludźmi. Hogsmeade potwornie się jej spodobało. Wyglądało jak miasteczko z bajki i bardzo różniło się od miejsc, które dotąd widziała. Musiała zapamiętać, jak tu dojść i przejść się któregoś razu z Phoenix. Jej również przypadłoby to do gustu. - Może chodźmy tam? – Zaproponowała EJowi, wskazując na szyld U nieudacznika. Nie, to wcale nie był przytyk do rozterek chłopaka, które przechodził w pokoju wspólnym, bo przecież ich nie słyszała. Po prostu sama nazwa śmieszyła ją na tyle, że musiała tam wejść, nawet jeśli za chwilę wyjdzie. Poza tym potwornie chciało jej się czegoś mocniejszego. - Czemu ludzie z innych domów są tacy… oschli? – Zapytała go. Do tej pory tylko Gryfoni wydali jej się jacyś tacy uprzejmi i zabawni. Hogwartczycy zachowywali się tak, jakby im ktoś na odcisk nadepnął. – W ogóle te podziały są bezsensu. Rozejrzała się po pubie, a gdy dostrzegła bar, pociągnęła chłopaka w jego stronę. Nie mogła się jednak zdecydować na to, co sobie zamówić, więc przyglądała się spisowi alkoholi z miną, która chyba miała wyrażać skupienie, ale niespecjalnie jej wyszła. - Serio obrzucacie pierwszaków łajnobombami? – Dodała, przypomniawszy sobie jego propozycję z pokoju wspólnego. – Nie lepiej napuścić na nich gryzące frisbee? Więcej śmiechu, jak uciekają. Wyszczerzyła się do niego. Zdecydowanie nie była jak inne dziewczyny, które bardziej myślały o swoim wyglądzie. Ona chciała się po prostu dobrze bawić i mieć przy tym kupę śmiechu.
Ona uważała, że EJ teraz był narwany? NIEDOCZEKANIE jeszcze nie wiedziała do czego on jest zdolny. I jeśli teraz nazywała go narwanym, to sam Emrys nie potrafił powiedzieć jak nazwie go potem. Polubił ją, bo nia patrzyła na niego jak na kompletnego idiotę, którym co prawda nie był, ale za którego niektórzy go mieli. I to zwłaszcza Ci, którzy w życiu go nie znali. Na szczęście Alvie spodobała się wioska. Ej wiedział, jak zaświeciły jej się oczka na jej widok. Dla niej nie było w niej nic magicznego. Ale znał już tyle lat, ze nie robiła ona na nim większego wrażenia. -To przytyk? - zapytał, gdy Alva zachciała wejść do nieudacznika, oczywiście w jego głośnie nie było nawet cienia urazy, czy złości, czy w ogóle jakiejkolwiek złej emocji. Gdyby powiedziała, że tak, to pewnie wytargałby jej bardziej te dredy(o ile się da) i tylko się roześmiał. W barze wszystko działo się szybko i EJ poczuł się obrzucony pytaniami, ale to nic, przecież on sobie poradzi ze wszystkim. Już miał odpowiedzieć na jej dwa pierwsze pytania, kiedy pociągneła go za rękę w stronę baru. -Nikt chyba nie wpadł na to, by zmienić tradycję obrzucania ich łajnobomabi. - odpowiedział, wzruszając ramionami. Jednak Alva nie mogła tego zauważyć, bo wpatrywała się z uporem w kartę. EJ skinął na bamana, zamówił butelkę ognistej i dwie szklanki, po czym ruszył do stolika. Chcąc nie chcą Alva poszła za nim(mam nadzieję). Zasiedli, a wtedy EJ zaczął odpowiadać na jej pierwsze pytanie. -Kochanie, to nie tak, są inni po prostu. - odpowiedział, odkręcając butelkę i nalewając im po szklaneczce. - A podział wcale nie jest tak zły, w większości jesteśmy podzieleni na wartości, które cenimy. Przymilkł na chwilę, wznosząc toast szklanką, którą przechylił. Wytarł usta i poprawił się na krześle by podjąć swój wywód. -Gryfoni są znani z szczerości, sprawiedliwości, prawości i odwagi, choć często ta odwaga zakrawa o głupotę. - powiedział puszczając jej oczko, co miała znaczyć, że on sam najlepszym tego przykładem jest. - Ślizgoni są ambitni i przebiegli, sprytni jak węże, a głownie liczy się dla nich czysta krew. Krukoni znów stawiają na mądrość i bystrość. Choć dla mnie większość z nich jest trochę nie ten- na te słowo wykonał młynek koło swojej głowy by pokazać, że uczniowe z tego domu do do końca normalnych nie należą. - Zaś jeśli mowa o Puchonach. Cóż... - przerwał, na dłużej, jakby nie mogąc sobie przypomnieć o co z nimi chodziło. - No oni to Ci lojalni uczciwi, cierpliwi i pomocni. Wyprowadzić takiego z równowagi ciężka rzecz. Zakończył w końcu swój wywód, kręcąc lekko głową nad tymi całymi puchonami i spojrzał na swoją towarzyszkę. W razie co, pomoże jej i wytłumaczy to znów, lub ponownie inaczej.
Fakt, poznała go z… godzinę temu? Skąd mogła wiedzieć, że potrafi być jeszcze dziwniejszy? Ale z pewnością się jej to spodoba, bo ona otaczała się ludźmi, którzy bywali szaleni. A wioska wydawała się jej taką bajką. Jak z opowieści o Kopciuszku czy innych tego typu. A Alva uwielbiała baśnie, bo jej się kojarzyły z tym błogim stanem, gdy nie była za nic odpowiedzialna i mogła jedynie się bawić. Może i jej dzieciństwo nie należało do najpiękniejszych, ale i tak lubiła powracać do momentów, gdy była małą dziewczynką. - Ależ oczywiście – odpowiedziała i wystawiła do niego język. Tak naprawdę pub po prostu przykuł jej uwagę i musiała tam wejść. Zawsze szła do miejsc, które ją do siebie przyciągały. Kiedyś wkręciła się w wycieczkę Szwedów, którzy zwiedzali Buenos Aires i weszła za darmo do muzeum. Łatwo jej było nie zwrócić na siebie uwagi, bo wtedy jeszcze nie miała dredów i kolczyków – była słodką blondynką, która potrafiła mówić biegle w rodowitym języku turystów, więc zero problemów. Ostatnio jednak znudziło jej się to już, ponieważ znała to argentyńskie miasto jak własną kieszeń. Wolałaby pozwiedzać inne miejsca – na przykład Indie. - To niby nie jest złe, ale przecież można im bardziej zrobić na złość – odparła, zastanawiając się, bo coś sobie przypomniała. – Macie tu taki dziwny pokój, który spełnia życzenia. Można sobie zażyczyć pomieszczenia bez drzwi i ich tam po prostu wepchnąć, niech siedzą. I słuchać z drugiej strony jak płaczą. Chociaż to już okrutne, ale dzieci zazwyczaj są denerwujące. Znów się rozpaplała i mimo że była raczej pokojową istotą, to jeśli chodziło o dręczenie młodszych, zawsze miewała wredne pomysły. Niekoniecznie wykorzystywała je w praktyce, ale czemu by nie pogadać sobie o nich. - Rozumiem, że są inni. Ale jak doprowadzić do tego, żeby ludzie uczyli się czegoś także od siebie samych, skoro się ich izoluje, tworząc grupki podobnych do siebie? Niektóre wartości nie są wcale takie dobre, bo prowadzą do sporów. Nie lepiej sprawić, by ludzie jakoś na siebie wpływali, a nie interesowali się jedynie konkurowaniem ze sobą? – Chyba za dużo czasu spędziła ostatnio z bratem, bo zaczęła mówić zbyt mądrze. Albo po prostu była inteligentna, tylko tego zazwyczaj nie pokazywała. Przy tych wszystkich geniuszach i tak wychodziła na głupszą. Słuchała z uwagą, jak opowiadał jej o czterech hogwarckich domach. Nazwy i tak ponownie wyleciały jej z głowy i tak Gryffindor pozostanie gryfami, Hufflepuff pufami, Ślizgoni tymi zielonymi i zmiennymi, a Krukoni…. Na nich nie miała jeszcze określenia, ale zapewne będą to kruki albo niebiescy. - Dzięki tobie w końcu wiem, o co chodzi – stwierdziła, szczerząc do niego zęby. – Chociaż ja nie wiem, czy mój brat jest taki cierpliwy. Albo pracowity, bo słyszałam, że ci od puf są też pracowici. Ognista whisky paliła ją w gardło, ale o to właśnie jej chodziło. Chciała poczuć coś mocniejszego, bo przez przygotowania do Złotego Sfinksa dawno nie miała alkoholu w ustach. A teraz przynajmniej była okazja. W tle leciała jakaś piosenka, Alva nie pamiętała wykonawcy i tytułu, ale o dziwo znała utwór, więc zaczęła sobie podśpiewywać. Słoń jej niestety na ucho nadepnął, więc nie brzmiało to za specjalnie dobrze. Nie przejmowała się jednak, zwłaszcza że EJ nie wyglądał na takiego, który udusi ją za fałszowanie.
Madness, Madness, Madness… Przez pierwszą część wakacji próbował podreperować swój budżet. Bywał w dziwnych miejscach, zadawał się z ludźmi z którymi nikt normalny nie chce mieć do czynienia. Ryzykował, ale póki co mu się wszystko opłacało. Raseri dawała mu kolejne księgi, skrzętnie skrywane przez lata, które w tej chwili były niemal nie do zdobycia. Wiedział ile są warte, a przynajmniej podejrzewał, jednak za nic nie oddałby ich za galeony. Cenniejsze były niż pieniądze, które mógł zdobyć w inny sposób. A potrzebował ich, żeby pomóc matce, która powoli zaczynała podupadać na zdrowiu i nie była tą samą kobietą, którą odwiedził w poprzednie wakacje. Nie pisała nic w listach do syna, bo nie chciała go martwić, co tylko dodatkowo zdenerwowało Madnessa. To nie było za nim. Gdziekolwiek teraz nie szedł to zawsze było z nim. Najważniejsze teraz dla niego było, aby pomóc Raseri, bo nie było osoby, którą szanowałby i ceniłby bardziej od niej. Nie mógł się martwić non stop. Musiał mieć przerwę od myślenia o tym. Dlatego napisał do Is. Dawno się z nią nie widział i teraz przyszedł czas nadrobić zaległości. Wszedł do pucu w którym się z nią umówił i usiadł na wysokim krześle przy barze. Zawsze jak tylko miał możliwość zajmował tam miejsce. Coś było w tych krzesłach. Choć bardziej tłumaczył się tym, że mógł od ręki zamówić drinka. Tak było i tym razem. Zaraz pojawiła się przed nim szklanka z płynem, który tak bardzo w tej chwili był przez niego pożądany. Obejrzał się jeszcze przez ramię czy Isolde nie pojawiła się już na miejscu.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była w tej szczęśliwej sytuacji, że nie miewała kłopotów finansowych. Co prawda jej rodzice nie należeli do najzamożniejszej arystokracji - w ich przypadku pochodzenie nie gwarantowało złotych gór, ukrytych w banku Gringotta, choć mogli żyć dostatnio i wygodnie, nawet gdyby nie pracowali. Niektórzy uważali ich pracę za rodzaj wielkopańskiej fanaberii - szczególnie w przypadku ojca Isolde, który od lat był uznawany za jednego z najlepszych aurorów w Wielkiej Brytanii i który nigdy nie stronił od niebezpieczeństwa, wręcz miał tendencję do ładowania się w największe tarapaty. Tak czy inaczej - pieniądze nigdy nie były dla niej problemem. Po prostu były. Czasem w większych, czasem w mniejszych ilościach, ale Is nigdy nie zastanawiała się głębiej nad tym faktem. Pierwszą część wakacji spędziła w rodzinnym domu, w Kornwalii, rozkoszując się bezczynnością i możliwością robienia dokładnie tego, na co miała ochotę. Teraz wróciła na krótko do Hogsmeade, mając w planach załatwić to i owo. Ucieszył ją list Madnessa, choć w pewnym stopniu również zirytował - jak zwykle zresztą. Ubrała się w zwiewną zieloną sukienkę, podkreślającą jej zgrabne kształty, umalowała delikatnie i spojrzała z zadowoleniem w lustro - wyglądała dobrze. Miała wrażenie, choć nikomu by się do tego nie przyznała, że od tamtej feralnej nocy, spędzonej z Vanbergiem, rozkwitła. Nie wiedziała, na czym to polega, ale czuła się tak dobrze sama ze sobą, jak jeszcze nigdy w życiu. Dziwna sprawa. Siedział jak zwykle na wysokim stołku przy barze. Uśmiechnęła się lekko i bez słowa podeszła do niego, po czym usiadła obok, jak gdyby nigdy nic. Już zaczął pić. Właściwie nawet nie była zaskoczona. - Cześć, Mads - powiedziała ciepło, nachylając się lekko w jego kierunku. Sama nie wiedziała, jak to możliwe, że ich dość bliska relacja nie zmienia się mimo upływu lat i zmian, jakie zachodziły w nich samych. Przecież różniło ich dosłownie wszystko. - Poproszę Miętowego Memortka - rzuciła do barmana. Cóż, zwykle piła wyłącznie wino, ale dziś jakoś nie miała na to ochoty. - Aż trudno mi uwierzyć, że się za mną stęskniłeś. Jestem wzruszona - powiedziała pół żartem, pół serio, uśmiechając się lekko do Madnessa. Zastanawiała się, co sprawiało, że ktoś taki jak on miał słabość do kogoś takiego jak ona. I vice versa.
Madness od zawsze był sam z matką. Nigdy nie było z nimi ojca którego podejrzewał, że Raseri po prostu zabiła. Taki obraz miał w głowie i z tym żyło mu się lepiej. Gdyby tylko wiedział, że chodzi na nędzna kreatura po świecie i ma się całkiem nieźle to rozniósłby ze złości i ten pub. No i nie zapominajmy o rodzeństwie, które tatuś spłodził w ilościach hurtowych. Dobrze, że Madness nie miał o tym pojęcia, bo naprawdę źle mogłoby się to skończyć. Nigdy jednak nie czuł się gorzej z powodu tego, że nie miał wiele pieniędzy. Szybko znalazł sposób na to, aby wejść w posiadanie i drobnej gotówki. Trzeba było sobie w życiu radzić i to właśnie z dnia na dzień Toinen robił. Na przekór wszystkiemu i wszystkim. Nie zarejestrował wejścia Isolde do pubu i dopiero zauważył jej obecność kiedy znalazła się blisko niego. - Is - przywitał się z nią nie tak ciepłym uśmiechem jak ona, ale on tak nie umiał. I nawet kiedy próbował kiedyś ją naśladować to tylko zrobił z siebie pajaca. Dlatego teraz już na wstępie sobie to odpuścił. - Dla mnie jeszcze to samo - powiedział od razu, żeby później nie musieć przywoływać do siebie barmana, które ruchy miał wyjątkowo powolne. Widać i jemu udzielił się wakacyjny nastrój, gdzie nikt się nie śpieszył i wszyscy mieli czas na wszystko. Szkoda, że to odbijało się teraz na nim. - No pewnie, że tak. A teraz słuchaj, mam sprawę… - zaczął od razu czekając jej reakcji. Jednak zaraz roześmiał się, nie zawsze chodziło o coś. Czasem chciał się z kimś spotkać bez ukrytego celu. Tak z drugiej strony to byłoby bardzo do niego podobne. Spotkać się z kimś tylko po to, aby załatwić swoje sprawy, a później zniknąć i z zadowoleniem stwierdzić, że po raz kolejny dostało się to co się chciało. - Aż dziwne, że w swoim napiętym kalendarzu znalazłaś czas dla mnie - rzucił bez sensu zupełnie, a później przechylił głowę, aby lepiej się jej przyjrzeć. Wydawała się taka… szczęśliwa to złe słowo, ale widać, że musiało się coś stać, bo jednak zmiana u niej zaszła. Coś tam widział, ale nie wiedział jak to nazwać słowami. - To kto cię przeruchał, że tak promieniejesz? - palnął bez zastanowienia i znienacka. Takie zaskakiwanie pytaniami było całkiem dobre. Kiedy ludzie czegoś się nie spodziewali to później ich reakcje były szczere. - I pamiętaj, że na wujka to się nie nadaje, więc żaden chwast tam w tobie nie rośnie, nie? - dodał po chwili patrząc wymownie na jej brzuch, ale trzeba pamiętać, że Is zawsze mogła liczyć na Madnessa.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Dała się nabrać. Znowu. Nie lubiła, kiedy tak robił, bo przez to ciągłe wprowadzanie jej w błąd, żarty jej kosztem (choć był to na dobrą sprawę niewielki koszt), Is czuła, że Madness ma nad nią przewagę. Mimo że nie była od niego głupsza (a przynajmniej taką miała nadzieję), nie potrafiła w taki sposób igrać z ludźmi i nie była przyzwyczajona, że ktoś w ten sposób się nią bawił, wodził za nos i drażnił. Ale, jakby na sprawę nie patrzeć, zrobiło się jej miło, że tak naprawdę spotkał się z nią tylko dlatego, że chciał ją zobaczyć. Nie wiedziała, skąd ta ich zażyłość, ale starała się nad tym nie zastanawiać, bo tak po prostu było i mimo wszystkich "ale", było dobrze. Niezmiennie i od lat. Uśmiechnęła się pod nosem i potrząsnęła głową, robiąc swoją klasyczną minę pod tytułem "jesteś okropny i nieznośny, naprawdę nie wiem, za co cię tak lubię, łobuzie". Pod wpływem badawczego wzroku Madnessa poczuła się odrobinę nieswojo, ale nie traciła rezonu. Fakt, dawno się nie widzieli, może coś się w niej zmieniło w dość drastyczny sposób? Dopiero jego słowa starły z jej ust łagodny uśmiech i wykrzywiły je w grymasie złości i niesmaku. To był najgorszy z możliwych pomysłów - palnięcie czegoś takiego przy Is i oczekiwanie czegoś innego niż natychmiastowy odwrót, oziębienie stosunków i ogólne oburzenie, nad którym nie mogła zapanować. Zarumieniła się gwałtownie - w równym stopniu z zażenowania i wściekłości, rzucając mu przy tym mrożące krew w żyłach spojrzenie, które nie wróżyło niczego dobrego. Gdyby nie jej opanowanie, to pewnie dostałby w tym momencie w twarz, a gdyby nie jej sympatia, to po prostu by wyszła i więcej by jej nie zobaczył. Jasne. Isolde miałaby się przyznać, że się z kimś przespała. W dodatku tym kimś był najlepszy kumpel Toinena. - NIKT - wycedziła, zaciskając palce na szklance ze swoim drinkiem, zupełnie ignorując zawoalowany komplement i koncentrując się wyłącznie na niestosowności tego pytania. Miała ochotę zasłonić ramionami swój brzuch, w którym szczęśliwie nie dojrzewał owoc namiętnej nocy spędzonej z Dexterem, ale to byłoby żałosne i w dodatku stanowiłoby potwierdzenie domysłów Madnessa, że coś było na rzeczy. Skłamała, owszem, ale Toinen sam był temu winien, bo nie powinien zadawać takich pytań. - Sam kiedyś byłeś takim chwastem. Ale mam nadzieję, że żaden nie będzie miał nieszczęścia wyrosnąć z twojego... nasionka - parsknęła ze złością, obrzucając go wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem. Całe ciepło błyskawicznie z niej uleciało, prawdę mówiąc straciła całą ochotę na rozmowę ze Ślizgonem, bo jej życie intymne było ostatnim tematem, jaki chciałaby poruszać. - Czy ty naprawdę masz w głowie ogromny świecący napis "SEKS", czy tylko mi się wydaje? - spytała, po czym upiła łyk Miętowego Memortka, który w końcu pojawił się przed nią. Względną równowagę odzyskała dopiero jakieś trzy łyki później, ale nadal czuła się jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Madness już tak miał, że lubił sobie za każdym razem czasem porobić z Isolde żarty. Nikt inny nie burzył się taki sposób jak ona i było to całkiem zabawne z jego perspektywy przynajmniej, bo jakoś ze strony Gryfonki tak to zapewne nie wyglądało. Nie robił tego złośliwie. Nie chodziło w tym wszystkim o to, żeby perfidnie się z niej śmiać, a raczej dążył do tego, aby i na jej twarzy zagościł uśmiech. Is bowiem zawsze mu się kojarzyła z taką sztywną dziewczyną, która jak miała już kilka lat chciała być dorosła i zachowywała się zupełnie nie jak beztroskie dziecko. W sumie to sam również nie wiedział jak to się stało, że normalnie z nią rozmawiał. Zresztą nie tylko. Zawsze mógł z nią pogadać i nigdy nie czuł się przez nią oceniany. Co było miłą odmianą. Dlatego już nie reagował na jej wszystkie wymowne spojrzenia, bo nie dość, że znał je zbyt dobrze to jeszcze już dawno przestały na nim robić wrażenie. Chociaż było o tyle dobre, że wiedział kiedy zbliża się cienkiej linii, za którą może tylko dostać po mordzie. Czasem to było całkiem przydatne. Szczególnie w momencie kiedy się zapominał, a szczególnie tak się działo kiedy miał podły dzień. Dzisiaj jednak było inaczej. Mógł zaryzykować stwierdzenie, że humor mu dopisuje. Widział po jej zmieniającym się wyrazie twarzy, że jednym niewinnym pytaniem niebezpiecznie zbliżył się do tej linii. Nie wiedział tylko dlaczego tak ostro zareagowała i gdyby chociaż przez myśl mu przeszło, że chodziło o Dexa… Chociaż pewnie gdyby bardziej ogarniał co się wokół niego działo to pewnie nie byłoby to takie trudne. A, że jednak najbardziej ze wszystkich zawsze był skupiony na sobie to wiele ciekawych rzeczy mu unikało. - Dobra, dobra. Wszystko dla ludzi - powiedział w miarę spokojnie, ale z drugiej strony był ciekawe dlaczego tak ostro zareagowała. Dał jednak spokój na razie wszelkim domysłom. Może spróbuje ponownie kiedy Isolde wypije jeszcze trochę. Wtedy na pewno będzie chętniejsza do wszelkich zwierzeń. - Powiedziała co wiedziała. Zresztą nie oszukujmy ostatnie czego kiedykolwiek będzie mi potrzeba to zasmarkany bachor - nigdy nie widział się w roli ojca. Brata. Wujka czy kogokolwiek takiego. Samo patrzenie na dzieci skręcało go w środku. Czasem to sobie nawet myślał, że niczego bardziej się nie boi od takich malutkich ludzików, którzy nie umieją nic zrobić sami. Polegają tylko na dorosłych i patrzą swoimi wielkimi oczami. To właśnie te oczy były najgorsze. Takie pełne ufności spojrzenie. Okropność. - Są tam też inne rzeczy, ale i tak wątpię że chciałabyś wiedzieć jakie - dodał z wymownym uśmiechem, który miał być odpowiedzią na jej ewentualne domysły. Nigdy nie działo się nic dobrego kiedy tak się uśmiechał, więc Is mogła mieć mniej więcej obraz tego, co siedziało mu teraz w głowie. - Nie musisz nic mówić, wiem, że tęskniłaś za mną. Muszę poszukać sobie jakieś mieszkania. Nie wytrzymam kolejnego roku mieszkając w zamku - od dawna o tym myślał, ale jakoś nigdy nie udało mu się uzbierać odpowiedniej sumy. Jednak ostatnio wpadła mu dodatkowa kasa ze stypendium, więc mógł zaczynać się za czymś rozglądać. Może jak weźmie się za to porządnie to przed kolejnym semestrem nauki uda mu się znaleźć coś przyzwoitego. Liczył chyba po cichu na to, że może Is słyszała o czymś w przystępnej cenie i gdzie nie trafi na sąsiadów, którzy będą mieli pretensje o to, że za głośno oddycha.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Tak, do pewnego stopnia Madness miał rację - Is zawsze uważała na to, co robi, co mówi, ale nie wynikało to z jej charakteru, a raczej wychowania. Jej rodzice byli naprawdę postępowi, w porównaniu do większości magicznej arystokracji, ale pewnych rzeczy uparcie się trzymali. Między innymi tego, że prawdziwe emocje zachowuje się wyłącznie dla najbliższych - wywalanie na zewnątrz uczuć, egzaltacja i tego typu sprawy są zwyczajnie nieeleganckie i nie przystoją. Oni jakoś potrafili znaleźć w tym równowagę - Cedric Bloodworth był absolutnie czarujący, żartował ze wszystkiego i potrafił każdego owinąć sobie wokół palca, praktycznie nigdy nie tracił zimnej krwi, nie dawał się ponieść emocjom. Ailla miała tyle wdzięku i elegancji, a przy tym była tak opanowana i inteligentna, że Isolde czuła się niezmiennie małą dziewczynką, która nigdy nie osiągnie tego stopnia wtajemniczenia. Osoby, które widziały Isolde bez jej kolejnych masek opanowania, można było policzyć na palcach jednej ręki. Przy nich zachowywała się czasami naprawdę niedorzecznie, ale nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Co innego, jeśli poniosło ją przy kimś, przy kim powinna pozostać niewzruszona i opanowana. To wszystko było znacznie bardziej skomplikowane niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Is cały ten... incydent z Dexterem chciała z jednej strony zepchnąć w otchłań niepamięci, a z drugiej strony nie potrafiła tego zrobić, bo za bardzo ją uskrzydlał. Nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego, nigdy nawet nie podejrzewała, że może dojść do czegoś takiego, szczególnie między nią a Vanbergiem, z którym bezustannie walczyła, z którym pozornie się nie cierpieli, podczas gdy najwyraźniej była to po prostu chemia. Dexter lubił, gdy była szczera, gdy nie zasłaniała się, nie zaprzeczała mu co krok, choć robiła to zarówno z przekory, jak i dla ratowania własnego wizerunku, któremu on notorycznie zagrażał. Ich bliskość sprawiała, że sypały się iskry, które początkowo brali za wzajemną niechęć, złość, a które w ostatecznym rozrachunku okazały się być pożądaniem. Ale o tym nie mógł nikt wiedzieć, a już na pewno nie Madness. Miała nadzieję, co prawda nikłą, ale jednak, że Dexter będzie miał chociaż tyle przyzwoitości, żeby nie dzielić się tajemnicami alkowy z ich wspólnymi znajomymi. Choć z drugiej strony Dexter i przyzwoitość... to nie brzmiało zbyt wiarygodnie. Spojrzała na niego nieufnie, ściskając swoją szklankę. Ona miała zupełnie inne zdanie na ten temat, bardzo lubiła dzieci i miała nadzieję, że pewnego dnia będzie szczęśliwą matką (choć kariera aurora, o jakiej marzyła, nie komponowała się zbyt dobrze z macierzyństwem), ale nie łudziła się, że Madness okryje w sobie instynkt ojcowski. To zupełnie do niego nie pasowało, niemniej jednak mógłby spojrzeć na to z innej strony - sam kiedyś też był malcem, każdy kiedyś był. Z dzieci wyrastali dorośli, niestety często po drodze coś się psuło i z uroczego brzdąca wyrastał drań. Ale to już inna historia. - Faktycznie, chyba wolę nie wiedzieć - widząc jego sugestywną minę, poczuła się nieswojo i szybko upiła łyk drinka. Gdyby miała zdolność zaglądania w jego umysł, najprawdopodobniej by oszalała, jej psychika zostałaby zniszczona, a ona sama wylądowałaby na oddziale zamkniętym w Mungu. - Podejrzewam, że różne rzeczy oznaczone czerwonym znaczkiem "+18" - dodała po chwili, uśmiechając się kątem ust, mimo że dziwnie wcale nie było jej do śmiechu. - Usychałam z tęsknoty. Ty też jakoś zmizerniałeś - stwierdziła z bardzo poważną miną, tylko w jej oczach błysnął uśmiech. - Mogę popytać w mojej kamienicy - powiedziała ostrożnie. Przy tym człowieku nigdy nie mogła być pewna dnia ani godziny kolejnego wybryku, choć "wybryk" to trochę za delikatne słowo. On ciągle miał coś na sumieniu i wcale się z tym nie krył. Nie próbował się zmienić, nie obiecywał poprawy. Był w pełni zadowolony z siebie, nawet z tych cech, które każdy określiłby mianem negatywnych. Każdy, oprócz jego samego. - A teraz powiedz, co u ciebie - nie ma to jak odbić piłeczkę i przenieść punkt ciężkości na tę drugą osobę, prawda?
To wszystko było dziwne. Z Isolde niby znali się już od dawna. Spotykali się w różnych miejscach, bez dogryzania jej oczywiście by się nie obeszło. Nie chodziło o to, że lubił to robić czy nie lubił tego robić. Tak było. Za każdym razem się zastanawiał: dlaczego? Dlaczego Is jest taka sztywna? Dlatego nie może po prostu wrzucić na tryb mam wyjebane? Dlaczego nie zrobić czegoś głupiego? Dlaczego tak bardzo wszystko analizuje? Dlaczego, piętrzące się z każdym kolejnym spotkaniem. Nie pytał o to, bo to było bez większego sensu rozwodzenie się nad tym jak Is była postrzegana przez Madnessa. Jednak i teraz patrzył na nią się zastanawiał dlaczego. Po raz kolejny pytania te pozostały mu w głowie. - Chcesz mi zrobić jakąś psychoanalizę? Wejść do mojej głowy i sobie z niej wybrać kilka ciekawych obrazków - zaśmiał się, choć gdyby coś takiego się stało z pewnością pierwsze co chciałby zrobić tej osobie to dużo krzywdy. Bardzo dużo i bez względu na wszystko. Azkaban? Uciekanie gdziekolwiek przez nie wiadomo jaki czas? Nie ważne. W chwili gdyby ktoś wdarłby się do jego umysłu nic nie byłoby ważne. Grzebanie w czyiś wspomnieniach uważał za coś najgorszego. Już wolałby dostać jakimś czarnomagicznym zaklęciem albo żeby ktoś mu wpierdolił jak to robią mugole. Wszystko. Z ciałem róbcie co chcecie, ale od umysłu Madnessa spierdalajcie w podskokach - Może nauczyłabyś się kilku ciekawych rzeczy, a przyszły pan… mąż? Byłby wielce zadowolony z twoich umiejętności - czasem nie mógł powstrzymać się przez jakimś komentarzem, choć wiedział, że Is na pewno zadowolona z niego nie będzie. Odpowiedział marną imitacją uśmiechu na jej spojrzenie, które serio… już nie robiło wrażenia. - Mieć Is za sąsiadkę. Bezcenne - podziękował w taki sposób. Jakby ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości. To tak właśnie to zrobił, a często mu się to nie zdarzało. Chociaż ułożona Isolde z pewnością wiedziała, kiedy zrobił to ostatni raz. Szczerze to i tak wątpił, że będzie go stać na mieszkanie w takiej kamienicy w jakiej mieszkała Gryfonka. Kasy zbyt wiele nie miał, a jednocześnie starał się pomagać matce z którą ostatnio nie było za dobrze. Oczywiście Raseri gotowa potraktować go była paskudnym zaklęciem jak tylko Madness starał się zaproponować jakąś pomoc. Jednak nie odpuszczał. Denerwowało go czasem, że jego matka jest taka uparta. A jednocześnie nie widział nigdy kobiety silniejszej od niej. Nie chodziło tylko o to co działo się teraz. Ale również o to co było wcześniej. Nie miała łatwego życia. Opowiadała mu o tym czasem, ale nigdy nie robiąc z siebie męczennicy. Po prostu mówiła, a on słuchał. W Walii też nie mieszkał w jakiś luksusach. To nie było ważne. Wiedział, że Raseri mogłaby sprzedać kilka starych ksiąg, aby żyło im się lepiej, jednak nigdy o tym nie pomyślała. Zostawiała je dla syna, który od dzieciaka wykazywał zainteresowanie zaklęciami. Nie mogłaby skrzywdzić go w taki sposób. Wolała więcej pracować, ale nigdy nie zrobiła nic kosztem Madnessa. I teraz jakby miał zapłacić w chuj kasy nawet za jeden pokój. To czułby się podle. Dlatego wiedział, że będzie musiał poszukać czegoś o mniejszych standardach. Jakąś małą norę. Ale nie przeszkadzało mu to. Nigdy to nie było najważniejsze. Matka go nauczyła, że cenne są inne rzeczy. - Na pewno chcesz wiedzieć? Wiesz nigdy nie wiadomo jaką opowieścią cię uraczę - zaśmiał się nawiązując do wcześniejszej wymiany zdań. Patrzył się chwilę na szklankę po czym jednym łykiem opróżnił ją do końca i od razu zamówił kolejną - Wiesz jak jest. Siedziałem teraz u matki wykończy się w końcu, ale za nic nie da sobie pomóc. Dlaczego wy baby jesteście takie uparte? - może Is mu to wyjaśni, bo sam w ogóle tego nie rozumiał. I przy okazji naprowadzi na podobne odpowiedzi, ale dotyczące zupełnie kogoś innego.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Właściwie szkoda, że nigdy jej o to nie zapytał - Isolde bez trudu mogłaby mu wyjaśnić, z czego to wszystko wynikało, jaką filozofię życiową wyznawała ona, jej rodzice i im podobni. Tak po prostu było... właściwiej. Zresztą ona po prostu nie potrafiła znaleźć w tym wszystkim równowagi, w przeciwieństwie do swojego ojca, który jakimś magicznym sposobem łączył w sobie godność z poczuciem humoru i wewnętrznym luzem, tworząc w ten sposób idealnie zbalansowaną osobowość, której trudno było się oprzeć. Is tak nie potrafiła, choć miała nadzieję, że pewnego dnia się nauczy. Głupia nadzieja, ale co poradzić. Jej... dystans, tak, dystans to chyba lepsze słowo, miał jeszcze jedną ważną przyczynę, do której nie lubiła się przyznawać. Nadwrażliwość. O ile łatwiej jest zamknąć się w skorupce zasad i uprzejmego chłodu niż stawiać czoła ludziom, którzy przecież lubią ranić. Wystarczyło jedno słowo, by sprawić jej przykrość, nie potrafiła przejść obok pewnych spraw obojętnie, nie potrafiła strząsnąć tego z siebie wzruszeniem ramion. Dlatego lepiej było się dystansować, dopuszczać naprawdę blisko tylko garstkę wypróbowanych przyjaciół, którym mogła zaufać. - Nie, chyba jednak podziękuję za tę przyjemność - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, już trochę spokojniejsza. To było dziwne, ale zawsze, kiedy długo się nie widzieli, zachowanie Madnessa było dla niej szokiem. Potem powoli przychodziła do siebie i oswajała się z jego sposobem bycia, ale zawsze zabierało jej to dłuższą chwilę. Wdzieranie się do cudzego umysłu było chyba gorsze niż gwałt, bo odzierało człowieka ze wszystkiego. Isolde wzdrygała się na samą myśl, że ktoś mógłby zrobić jej coś takiego. Poważnie myślała nad ćwiczeniami z oklumencji, szczególnie że przecież chciała zostać aurorem, a co był wart auror, z którego umysłu można było wyczytać wszystkie ważne informacje? - Wiesz co, pozwól, że będę korzystała z własnych doświadczeń, a nie twoich - prychnęła, patrząc na niego z naganą i czerwieniąc się idiotycznie. Merlinie, jak ona nie cierpiała swojej jasnej karnacji, przez którą rumieniła się jak pięcioletnia dziewczynka, ilekroć coś wzbudziło w niej jakieś żywsze emocje - nieważne czy złości, zakłopotania, radości czy jakiekolwiek inne. Chciała dodać, że Dexter ostatnio się nie uskarżał na jej brak wiedzy czy uzdolnień w tej dziedzinie, ale ugryzła się w język i splotła ramiona na piersi, obiecując sobie, że jeszcze jeden taki tekst ze strony Madnessa, a po prostu wyjdzie. Tak. Oczywiście. W gruncie rzeczy Isolde mogłaby mu użyczyć wolnego pokoju we własnym mieszkaniu, tylko szczerze wątpiła, by mogło im to wyjść na zdrowie. Obiecała sobie, że jeśli Toinen naprawdę nie będzie mógł znaleźć żadnego lokum, zaproponuje mu tę część własnego, z której nigdy nie korzystała, ale... sama myśl budziła w niej pewien niepokój. Nie miała specjalnego rozeznania, jeśli chodzi o lokale, bo od dwóch lat mieszkała sama i bardzo to sobie chwaliła, choć czasami doskwierała jej samotność. - Jakbyś wyjechał, mogłabym ci podlewać kwiatki - zaofiarowała się z uśmiechem, nie do końca wiedząc, czy kpi, czy mówi serio. Spojrzała na niego trochę uważniej, kiedy wspomniał o matce. Czasami Isolde miała wrażenie, że jest to jedyna osoba, którą Madness darzy jakimś ludzkim uczuciem i zawsze ją to w jakiś sposób poruszało. Nie dopytywała się o szczegóły ich życia, które nigdy nie było łatwe - pozwalała mu po prostu mówić, słuchała i gromadziła fakty, nie próbując wyciągnąć z niego niczego, czego nie chciałby jej sam powiedzieć. - Co jej jest...? - spytała ostrożnie, bawiąc się swoją szklanką, ale nie odrywając oczu od Toinena. - To pytanie retoryczne, czy serio chcesz wiedzieć? Bo jeśli to drugie, to... myślę, że to kwestia dumy. Niezależna od płci - wzruszyła ramionami i nawinęła kosmyk włosów na palec, próbując jak najlepiej ubrać w słowa swoje przemyślenia. - Podejrzewam, że twoja matka jest kobietą bardzo niezależną, która radziła sobie w życiu sama. I trudno jej się pogodzić z myślą, że potrzebuje pomocy. Zwłaszcza, że do tej pory to ona troszczyła się o ciebie i nie chce zaakceptować faktu, że teraz role mają się odwrócić. Czy to ma sens? - rzuciła, po czym upiła łyk swojego Miętowego Memortka. Nie znała matki Madnessa, ale wydawało się, że taka diagnoza może być trafna. Pytanie, czy on się z tym zgodzi.