Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Zaczynał się kolejny pracowity wieczór w pubie; był otwarty zaledwie godzinę, a już zdążył napłynąć dość spory tłum uczniów i studentów, a w przygarbionym mężczyźnie siedzącym w kącie Charles rozpoznał poważnego pracownika poczty z naprzeciwka, który jeszcze wczoraj narzekał mu na głośną muzykę i okrzyki zakłócające jego pracę. Kto by pomyślał, że słowa „Wpadnij kiedyś to się przekonasz, czy za głośno, pieprzony urzędasie! *trzask drzwiami*” rzeczywiście będą tak efektywną zachętą. No cóż, reklamą biznes stoi. Kierował właśnie różdżką dwie tace przepełnione pustymi kuflami i dotarł do kontuaru, przy którym stało już kilku niecierpliwych klientów, znacząco grzechoczących swoimi pełnymi sakiewkami. „Wszystko wydacie dziś u mnie” pomyślał wzruszony z cwanym uśmiechem, po czym szybkim szarpnięciem różdżki wrzucił wszystkie brudne naczynia do zlewu i kazał czarom je wypłukać, by sam mógł przyjąć zamówienia. Trzeba przyznać, choć roboty było od groma, a przeginający z whisky goście czasem wszczynali awantury, czuł się w swoim żywiole, szczególnie mieszając kolorowe drinki ku aprobacie długonogich, podchmielonych dziewcząt. Był ich bogiem na ten wieczór, no co tu kryć. Korzystając z chwili spokoju, gdy już obsłużył wszystkich, wyjął zza lady paczkę chrupek i zaczął je nonszalancko skubać, opierając się o bar i patrząc na cały swój dobytek, na świetnie bawiących się ludzi i czuł napływającą dumę. - Mój pub taki piękny – skomentował z głośnym westchnieniem, z wrażenia upuszczając parę chrupek na ziemię. Oj.
kramu tego król, jak dozorca zoo, wieczny menażerii po ostatni grosz W końcu nadszedł wieczór, upragniony wieczór, który położył kres tonięciu w zabazgranych notatkach oraz dziecięcych zabawkach. Pilnowanie dwójki dzieci w trakcie nauki nie okazało się tak sukcesywne, jak z początku myślała; mały Roch, syn Mormiji, dzielnie zajmował się psotną Lusią, która rzucała samochodzikami i samolocikami kupionymi przez Czarlsa (dobre zabawki dla dziewczynki, pozdrawiam męża) na wszystkie strony świata i Tośka niejednokrotnie oberwała nimi w głowę, co odrobinę dekoncentrowało przy wkuwaniu nudnego materiału z zakresu historii magii, meh. Ale jednocześnie było to wspaniałym usprawiedliwieniem na tymczasowe przerwanie nauki, więc zła Antonina podrzuciła Rocha zaufanej sąsiadce, chcąc ochronić go od tak erotycznych widoków, i mniej świadomą życia Lusię wzięła na ręce, przez ramię przewiesiła jeszcze torbę z zeszytami, i wyruszyła z domu do baru Osła. - Co tu robią te wszystkie roznegliżowane kobiety?! - zapytała podniesionym głosem, prawie budząc przysypiające dziecko!, i wskazała ruchem głowy na grupę starszych pań grających w rozbieranego pokera. Straszny widok, nikomu nie polecam. Krukonka pogłaskała Lusię po główce i władowała się za ladę, no bo co będzie tak stać w przejściu. - Miałeś tu pracować, a nie ćwiczyć sztukę hamowania odruchów wymiotnych. Po tych słowach cmoknęła męża w policzek, przy okazji prawie wywalając mu te wszystkie kolorowe drinki hihi, po czym położyła gdzieś torbę i rozejrzała się w końcu dookoła. Niby nie urządził się tragicznie! - Trochę tu gejowsko, wiesz kochanie? - Popaczyła na niego, wykonując dziwne rytualne ruchy mające na celu ululanie Lusi, która zaczęła interesować się tym, co ją otacza, niestety. napij się za dwóch, zapłać mi za trzech, liczę a więc jestem - tak filozof rzekł
Z zadumy nad geniuszem własnego biznes planu wyrwał go dopiero podniesiony głos żony, która pojawiła się w barze nie wiadomo skąd. O, wybornie. Skoro już jest, to ona zajmie się gośćmi a on pod pretekstem „zajmę się dzieckiem” pójdzie spać na zaplecze. - Te kobiety płacą za twoje rachunki, ciuchy i LICZNE UŻYWKI których zażywasz – poinformował ją uprzejmie, posyłając jednej z roznegliżowanych pań, rudowłosej Margaret odzianą w spodnie ze skóry węża i połyskujący gorset (o zgrozo, czy właśnie zabierała się do jego rozwiązywania?!) wymuszony uśmiech, za który zapewne późnym wieczorem zostanie napiwek. Och Charles, ty sprzedajna szujo. – A co do powstrzymywania odruchu wymiotnego, to bardzo dobrze mi idzie. Jeszcze z dziesięć partyjek tego pokera i będę mógł do nich dołączyć bez żadnych mdłości – dodał optymistycznie, jednak ten sympatyczny nastój nie potrwał długo ze względu na chwiejące się niebezpiecznie kolorowe drinki. Na szczęście Charles Primrose barman super szybko je wszystkie opanował i posłał jednym machnięciem magicznego kawałka drewna w stronę ludzi, którzy je zamówili. A raczej trochę na oślep, no ale... kto by się tam przejmował? - Gejowsko mówisz? – powtórzył, po czym sięgnął po stojącą nieopodal butelkę i nalał hojnie do szklaneczki w fikuśny niebieski wzorek – Chlapnij sobie, to uznasz, że jest w porządku, a po trzech kolejkach będziesz autentycznie zachwycona. Sprawdzałem na klientach w ramach eksperymentu naukowego – stwierdził tonem naukowca, przejmując od niej Lucy z przekonaniem, że sam uśpi ją lepiej.
- A myślałam, że jak do tej pory płaci za to moja babcia, bo jeszcze wciąż się obijasz i nie zarobiłeś wcale tyle ile zapowiadałeś - odparowała z miną groźnej pani domu, która występuje w reklamie mugolskiego proszku do prania i nie przyjmuje do wiadomości, że jakikolwiek inny produkt mógłby okazać się skuteczniejszy. Poza tym, to nie jej wina, że w dzisiejszych czasach papierosy były tak horrendalnie drogie, a same paczki zdecydowanie zbyt mało pojemne. Czymś trzeba karmić raczka! Tymczasem jednak sceptyczna Antonina powiodła spojrzeniem jeszcze raz we wskazanym kierunku i widok rozbierającej się kobiety doprowadził ją do chęci popełnienia natychmiastowego samobójstwa, toteż powróciła z uwagą do swojego ukochanego męża pozującego na intelektualistę. - Masz je po nutelli? - zagadnęła uprzejmie, odebrawszy od niego drink. Te szklaneczki, które tak bardzo zachwalał od rana aż po noc (nawet wtedy, gdy zdecydowanie powinien zająć się czymś innym, szuja!), wcale nie zrobiły na niej powalającego wrażenia, ale to zrozumiałe, w końcu nie była barmanem o świetnym guście. Na szczęście poznała się za to na całkiem dobrej zawartości, hura. - Sama nie wiem, czy to był dobry pomysł. Przecież ty w ogóle nie nadajesz się na barmana... Przepijesz i przejesz to, co zarobiłeś, zanim wrócisz do domu i tyle będę miała z tych pieniędzy. Usadowiła się na jednym z tych śmiesznych wysokich krzeseł za ladą i bezpardonowo odebrała mu dziecko, bo co on sobie myślał, kurcze. Ze będzie się obijał, skoro znalazł idealny pretekst? Nie, nie ma tak dobrze, DYDNAS JEDEN. - No i mam dla ciebie wykwintną wiadomość. Jesteś gotowy? - Lusia zarechotała wesoło, zupełnie jakby wiedziała, co się święci, więc Tosia znów powróciła do rytualnego lulania. - Byłam dzisiaj u dyrektora. Nie, nie zdaję na studia, a moja kariera uzdrowicielki na wydziale psychiatrycznym w świętym mungu znów poszła się kochać na kolejne lata. A to wszystko jak zwykle TWOJA wina. Dziękuję, do widzenia, WRACAJ DO PRACY.
- Twoja babcia też tu przychodzi? – wtrącił super śmieszny żarcik i zarechotał idiotycznie. Nie wykluczam, że drinki sączone przez niego podczas pracy były jedną z przyczyn tego wspaniałego dowcipu. – Poza tym, nie baw się w mugolkę z reklamy proszku do prania bo interes prosperuje świetnie, moja kochana, WYBITNIE WRĘCZ, a kokosy dopiero zaczniemy zbierać. Ludzie kochają mój pub – dodał, udając że nie widzi jak jeden z gości z hukiem „miał być gin nie whisky!!!” ciska w niego szklanką i celuje w tarczę do magicznych lotek. Oj. Pomachał gościowi uprzejmie po czym posłał odpowiedni drink i zwrócił się ponownie do Tosi, autentycznie zachwyconej jego szklankami. - No, widać? Starałem się zamazać zaklęciem ten napis „nutella”, cholera, myślałem że nie widać. Poza tym, tnę koszty – zmartwił się, z zakłopotaniem mierzwiąc włosy (grzywę wręcz) i przyglądając się naczyniu. E, nic nie widać! Antoinette musiała mieć jakiś szósty zmysł albo strzelała. Tak samo jak teraz strzelała oskarżeniami prosto w niego! To się nie godzi! – WYPRASZAM SOBIE. Nawet jeśli nie mamy zysków, czuję się spełniony zawodowo i wreszcie szczęśliwy. Pub i ja jeden świat – dodał jeszcze, a tak się oburzył, że aż nie zauważył, gdy dziewczyna wzięła mu dziecko. By ukryć zmieszanie tym faktem, zaczął profesjonalnie przecierać bar i niektóre szklanki po nutelli różową ścierką. - NIE ZDAŁAŚ? HAAHAHAHAHAHAHAAHAHAHHAHA – ryknął, aż upuścił szklankę, a owy wesoły rechot trwał jeszcze chwilę, dopiero gdy starsze panie patrzyły już z dezaprobatą na levelu 80, barman Charles się ogarnął, wyprostował, naprawił szklankę i oparł o bar z poważna miną. - Kochanie, tak mi przykro. Zmarnowana przyszłość. Zero perspektyw. Weź zanieś tamtemu facetowi jego ognistą, co? Może po prostu kelnerstwo jest twoim przeznaczeniem – zawyrokował.
- Spałeś z nią ostatniej nocy na ladzie, nie pamiętasz już? W zasadzie samo wyobrażenie podobnej sytuacji było... co najmniej nieodpowiednie. Babcia Antoinette szanowała się jak niejedna kobieta w dzisiejszych czasach, wciąż nosiła średniowieczne suknie i starała się unikać kontaktów z przejawem nowoczesnej cywilizacji, więc wizja ubranej w skóry, z jakimś pejczem czy innym badziewiem Donatielle obok nawalonego męża wnuczki... Nie, po prostu nie. Całe szczęście, że mogła dopić niezbyt powalającą zawartość kieliszka i tymże genialnym sposobem zatamować odruch wymiotny. Dobrze sobie radziła! Zaradna Tosia. - Przecież ty nie umiesz czarować - podsumowała sceptycznie jak przystało na greckiego filozofa i uważniej przyjrzała się rzeczonemu kieliszkowi. Wielki napis nutella wciąż był wielkim napisem nutella i chyba tylko skończony kretyn (ewentualnie Czarli) nie byłby w stanie go zauważyć, no ale dobra, niech mu będzie, w końcu wytyczał nowe standardy w barach Hogsmeade. - Aha, okej, w takim razie od dzisiaj będę robiła zakupy płacąc twoim "spełnieniem zawodowym i szczęściem". Wszyscy sklepikarze będą się mordować o klientkę z taką walutą jak moja, NIE WĄTPIĘ W TO. Dobra, potem zrobiło się zupełnie nieprzyjemnie! Tosia najpierw zaczerwieniła się imitując buraka, a potem ułożyła usta w pełną smutku podkówkę, bo jak on mógł tak bezczelnie się z niej wyśmiewać, skoro to wszystko jego wina? Gdyby nie umarł, pewnie by zdała! Na pocieszenie Lusia stanęła na jej kolanach i pacnęła ją w bok głowy, przy okazji nawijając sobie włosy mamy na łapkę i bawiąc się w szalonego fryzjera, słodko. - Powiedziałabym, że jesteś chujem, ale dziecko słucha, więc tego nie zrobię - wymamrotała niezadowolona, zawiedziona, w ogóle pełna bulu i rzalu do świata. Czarls Prajmrosł, osiemdziesiąt lat, nie wierzył w możliwości swojej żony, D E B I L. - Nie wiem czy wiesz, ale to, że nie zdałam, znaczy, że będziesz musiał pogodzić czas pomiędzy barem a Lucy, będziesz gotował obiady, prał, sprzątał, pożyczał cukier od sąsiadek, prasował i zmieniał Rufusowi kuwetę i mam gdzieś, jak pogodzisz to z pracą. - Ostra pani domu, rawr. Tego się nie spodziewałeś, intelektualisto!
- Pamiętam, zgrywałem się – stwierdził nonszalancko, mimowolnie wzdrygając się na samą myśl o tym. Z dwojga złego, już chyba wolał dużo młodsze uczennice od sporo starszych emerytek. Niech Donatielle zostanie babcią i tylko babcią, nawet w ich myślach, bo jak zacznie sobie za dużo wyobrażać, to już zawsze podczas wizyt owej kobiety będzie sobie ją wyobrażał w fikuśnym skórzanym kostiumie, tańczącą na barze. Brr. - Może i nie umiem czarować ale za to jakie drinki świetne robię! I dzieci – odparł, tak czy siak z siebie zadowolony, zdrapując paznokciem zaschnięty kawałek czegoś ze szklanki, co z niewiadomych powodów nie usunęło się po użyciu zaklęcia. A może po prostu różdżka mu nawala? Trzeba to sprawdzić, a nie od razu wątpić w jego umiejętności. Tymczasem słysząc jej słowa, pokręcił głową z dezaprobatą – Ale z ciebie materialistka! Pieniądze to nie wszystko. Można żyć z ich niedostatkiem. Zasadzimy w ogrodzie pomidory, ogórki i kapustę, będziemy hodowali drób na mięso i jajka, a chleb sam będę piekł w wielkim piecu który najpierw własnoręcznie zbuduję. Założymy ultra ekologiczne, ekonomiczne, praktyczne, tanie, zdrowe gospodarstwo agroturystyczne – powiedział wesoło, nie przyjmując do wiadomości poważnych komunikatów wysyłanych przez żonę. Te kolejne jednak już do niego dotarły, a słysząc ostre pociski i chamskie hejty z jej strony, nabrał głośno powietrza z oburzeniem, początkowo z zamiarem pociśnięcia czegoś równie rażącego jej dumę; wreszcie jednak zmienił zdanie i, omijając sprytnie bar i Lucy-fryzjerkę, obejmując ją lubieżnie i wysuwając śmiałą jednoznaczną propozycję: - To może w ogóle rzuć szkołę na kolejny rok i zróbmy sobie syna!
Dobra, zostawmy już w spokoju kwestię babci i zabawek erotycznych, bo to nie doprowadzi nas do szczęścia. Podobnie z kwestią dzieci, bo tutaj po prostu nie mogła się z nim nie zgodzić, czyli lepiej jest nic nie mówić. Lusi niewymowną przyjemność sprawiało robienie mamie coraz to nowszych kołtunów na skrzętnie układanej rano fryzurze (na ten niby artystyczny nieład poświęciła kilka godzin, pewnie z trzy ale nigdy się do tego nie przyzna, hipsta) i nawet nie przeszkadzały jej już wrzaski pijaków grających w lotki, dzikie banse półnagich kobiet na parkiecie, rozbierany poker stowarzyszenia mokrych moherów czy nic, co drastycznego miało tu miejsce. - Świetnie, w takim razie zdechniemy z głodu, kury zajmą nam dom, a kapusta przejmie opiekę nad barem i będzie wyrywać najlepsze laski. Głowo rodziny, to super pomysł, kiedy zaczynamy? - zapytała z entuzjazmem, jednocześnie starając się odgonić od siebie niesforne łapki niesfornej Lusi, która zaczynała być już małym problemem. Może nawdychała się alkoholowych oparów i udzielał się jej ogólny klimat? W wieku dwóch lat przeżyć pierwszego kaca... Jasne, spodziewała się, że te gesty Charlesa w stylu tajnego agenta, kiedy przekradał się do lepszej pod względem strategicznym miejscówki, mają coś na rzeczy, ale nie podejrzewała, że w trakcie pracy oberwał od kogoś stołem albo innym ciężkim przedmiotem. Albo to wilkołactwo przeżarło mu mózg pozostałości mózgu? - Zwariowałeś? - odparła tak lubieżnie, jak lubieżny był jego uścisk, i cudem wyswobodziła włosy z konfrontacji z rączkami Lucy, obracając się w kierunku męża. - Nie starszy nam pieniędzy, żeby wykarmić czteroosobową rodzinę, a poza tym jeżeli nie skończę szkoły, to nie będę miała żadnego wykształcenia i nie znajdę pracy. Chcesz tego? Zrobić ze mnie kurę domową? - Pomijam fakt, że była takową od dwóch lat, cicho. Spojrzała na niego z powątpiewaniem i oparła głowę o jego ramię. - Poza tym, po co ci jeszcze syn? Jedno dziecko nie wystarcza? I tak potykasz się o wszystkie jej zabawki. Jak dojdzie ich więcej, to w końcu złamiesz sobie na nich kręgosłup i co ja wtedy zrobię!
Jest szał. Kacper ma urodziny. Wszyscy się cieszą i radują. Jasne, że zaprosił całą swoją drużynę na opijanie wygranego meczu, ale nie mógł też zapomnieć o innych znajomych. Właściwie był ciekawy ilu ich przyjdzie, ale i tak kazał wyciągać barmanowi cały alkohol jaki tylko się tu znajdował. Lokal "U Nieudaczanika" był ciekawą lokalizacją... Może nie zbyt oryginalną, ale za to ciekawą... Tym bardziej, że może się sporo wydarzyć od tamtego czasu do tego... No cóż. Naprawdę był mega ciekawy, jak przebiegnie ten wieczór i właściwie nie mógł się tego wszystkiego doczekać, jak dwuletnie dziecko. Bar wyglądał w sumie, jak zwykle, ale już pachniał Villiers'em i tym co się dzisiaj wydarzy. A był pewien, że sporo się wydarzy, bo to może być niezłe bum i chciał w to wierzyć i chciał to zrealizować. W sumie planował zrobić libację w Mungu, ale ojciec by go zabił... A zatem stwierdził, że może być i bar... W sumie i tak to wszystko wyglądało całkiem nieźle zatem czekał na ludzi i rozkminiał co się stanie, jeśli oni wszyscy będą tak bardzo pijani, że aż szał. Uśmiechnął się sam do siebie... Już teraz wszystko zależało tylko od tego kto przyjdzie... A on już się z nimi zabawi dzisiaj... Trochę ich czeka. Biedni. Nawet nie wiedzą, że to nie będzie zwykła imprezka urodzinowa. Tak bardzo mu przykro!
Casper miał dziś urodziny? A to niespodzianka! Violet postanowiła jednak być grzeczną dziewczynką i skorzystała z zaproszenia. Nie mogła przepuścić tej imprezy tym bardziej, że była połączona z wygraną Ślizgonów w quiddicha, a przecież ona grała w tym meczu! Co prawda nie złapała znicza, ale można jej to wybaczyć - mało co latała na miotle i wszyscy powinni jej dziękować, że w ogóle utrzymała się na niej do samego końca. Dzisiejszy wieczór to idealny moment, aby się odstresować, bo przecież gdyby jej drużyna przegrała, wszystko byłoby na nią. Założyła jakże seksowne wdzianko, a mianowicie klasyczną, krótką czarną sukienkę. Do tego najzajebistsze buty pod słońcem (i pod księżycem też), wypatrzyła je ostatnio w Londynie. Włosy opadały kaskadami na jej odkryte ramiona. Można rzec, że była teraz w swoim żywiole. Nie mogła znaleźć tego cholernego pubu, jednak w końcu tam dotarła. "U nieudacznika", głosił szyld na wejściu. Hmm, może Villiers jakoś odmieni jej opinię o tym miejscu, bo póki co nazwa mówi sama za siebie. W każdym bądź razie przybyła pierwsza, co było dość dziwnym zjawiskiem jak na nią, bo lubiła się widowiskowo spóźniać. Wtedy ma takie wielkie wejście, no! - Wszystkiego najlepszego, Casper! - podeszła do solenizanta, przytuliła go i pocałowała, póki nikt nie widział. Zaraz potem wręczyła mu prezent. No, zbyt oryginalna, to ona nie jest! Nie wiedziała, z czego się ucieszy, więc kupiła po prostu alkohol na tę okazję i jakąś książkę o quiddichu, której i tak pewnie nie przeczyta. A tak na serio to całkiem zapomniała o jego urodzinach i poleciała kupić coś do Londynu zaraz po tym, jak dostała zaproszenie. Zastanawiała się, czy nie kupić mu książki "69 sposobów na treningi", w końcu był teraz kapitanem, ale uznała, że nie wiadomo o jakich treningach tam piszą, więc wolała nie kupować. Chociaż pewnie byłaby idealna dla takiego Villiersa.
Może na poprzednich urodzinkach się jej nie udało, ale teraz miała prezent! I to dokładnie taki, jaki sobie ostatnio wymyśliła. Piękny, mugolski krasnal ogrodowy, który patrzy na ciebie, jakby ci chciał cnotę skraść. Wkroczyła do środka uśmiechając się pod nosem. Już mu chciała dać tego krasnala, bo targanie go było trudne. Powinna tu w ogóle nie przychodzić, powinna się obrazić, że mecz przegrali i w ogóle, ale nieważne. Dziwna atmosfera panowała w środku. Gołąbeczki z tych ślizgonów, no kto by pomyślał. Dobrze, że Wilson ich migdalenia nie widziała, bo w tedy z pewnością puściłaby tęczowego pawia. Miłostki do nich w ogóle nie pasowały, aż trudno uwierzyć, że oni tacy prędcy do całowania. - Mała, stoisz za blisko tego dziada, jeszcze nie jesteś tak pijana. - Powiedziała podchodząc do Wioletki. Wepchnęła krasnala wypełnionego gumkami w Kacperkowe łapska. - Wiesz..bardzo chciałam ci go rozwalić na głowie, ale stwierdziłam, że już tłuczkiem dostałeś wystarczająco mocno. - Perfidnie się uśmiechając, objęła Kotletę w pasie, bo przecież to ona była mistrzem podrywu. Dookoła pustka wielka, a to przeraziło trochę Kartona, bo jak to tak... w tłum się nie wtopi, nie będzie miała jak ukryć swojego niezwykle złego stanu, w który już za kilka godzin się wprowadzi.
Urodziny za urodzinami, impreza za imprezą. Naprawdę tylko Hera nienawidziła i nigdy nie obchodziła swoich urodzin? Nie lubiła w nich wszystkiego. Od tego, że się starzeje, aż po to, że musi wysłuchiwać nudnych życzeń, które i tak się nigdy nie spełnią. Albo sam fakt, że ludzie nawet nie myśleli naprawdę co mówili! Większość osób nie ma pojęcia o czym Hera marzy, co czuje... Więc jak mogą jej tego życzyć? Tak czy inaczej Hera imprezki lubiła, póki nie musiała ich organizować. Zawsze działo się coś ciekawego. W końcu ludzie po alkoholu cofają się trochę (bardzo) w rozwoju, a małe dzieci ciągle podsyłają nowe powody, by się z nich pośmiać. W drodze do pubu rozmyślała o tym, że Casper chyba specjalnie wybrał akurat to miejsce, chcąc zasugerować, że on owym nieudacznikiem jest... W końcu ostatnio ciągle krążą o nim plotki! W sumie Hera lepsza nie jest... (A właśnie, że jest, bo w ostatniej notce Obserwatora jej nie ma!) - Caaasper! - zawołała radośnie, po przekroczeniu progu pubu. Właściwie nie wiedziała czym zasłużyła sobie na zaproszenie. Wcale nie miała zbyt bliskim kontaktów ze Ślizgonem. Może po prostu chciał ją wkręcić? Albo wiedział, że gdy Hera jest w pobliżu, to może skroić się jakaś afera? - Trzydzieści lat, dużo używek, dobrych kochanek i mało dzieci... no i być jakiegoś syfa nie złapał. - dokończyła życzenia, wpychając mu do ręki sześcian, w którym znajdywały się prezerwatywy XXL. W końcu co mogła mu dać? Jedyne co o nim wiedziała, to fakt, że lubił się zabawić. Pomyślała, że prezerwatywy pomogą mu w spełnieniu życzeń, które mu złożyła, więc jest idealnie! Gorzej jeśli nie trafiła z rozmiarem... Wtedy chociaż pocieszy go faktem, że ludzie myślą, że ma większego, o! Na koniec życzeń przytuliła przelotnie chłopaka, po czym szybko przetransportowała się w kierunku alkoholu. Jeeej!
Cedric wiedział o niegdysiejszym romansie Scarlett i Caspra tyle ile z plotek Obserwatora, którego absolutnie nie traktował poważnie, więc szedł na imprezę urodzinową Villiersa w iście szampańskim humorze. Zwłaszcza, że nazwa baru w którym organizowana była impreza wreszcie przestała być adekwatna do osoby Bennetta, juhu! Wyjaśnili sobie ze Scarlett wszystko i z tej depresji aż przestał zbierać grzyby po lasach. Nie mógł uwierzyć w to, że potrafił być tak głupi, zaślepiony samym sobą, bla, bla, bla, ale to może w innym poście się o tym rozpiszę, bo teraz wypadałoby raczej powrócić do imprezy Caspra. Ced i Scarlett oczywiście przyszli razem. Ostatnio tak wiele rzeczy robili razem! No, ale trzeba sobie było jakoś odbić te dwa tygodnie załamania. Gadając i śmiejąc się głośno, weszli do baru. Jedną ręką Bennett obejmował ramię Saunders, przez co znacznie gorzej im się szło, ale przynajmniej krukon dawał jasno do zrozumienia wszystkim wlepiającym swoje ślepia w Scarlett ziomkom, że mają się przestać gapić bo ślizgoneczka jest zajęta i za nadmierne wiercenie wzrokiem będzie wpierdol, HEHE. W końcu w swej całej rażącej zajebistości doszli do solenizanta, kolejno wręczając mu prezenty. Od Scarlett dostał zestaw eliksirów pełniących rolę zabezpieczenia przed niechcianą ciążą, a od Cedrika laleczkę voodoo, który ten zakupił na Nokturnie. Laleczka była uniwersalna, wystarczyło tylko napisać imię swojego wroga na karteczce i przypiąć szmaciance do główki pinezką... czy działała, tego Bennett jeszcze nie miał okazji sprawdzić, chociaż sam miał taki jeden egzemplarz u siebie. Ale spokojnie, już wiedział kogo postać może przybrać jego laleczka, hehs. - Soreczka, wiem, że wolałbyś dmuchaną, ale były tylko takie - wzruszył ramionami, mając szczerą nadzieję, że solenizant zrozumie jego szczerozłote intencje! Co by już nie blokować kolejki do wręczania prezentów, Scarlett i Cedric zeszli na boczek, kierując się do baru.
Więc na meczu było niesamowicie! Kiedy w końcu się skończył Faleory od razu podbiegł do Effie Fonatine, całując ją dziko po główce i powtarzając, że jest jego ulubioną kuzynką (chociaż prawdopodobnie innych nie ma). Potem poprzytulał się też z innymi i pobiegł wesoły do kuchni, by napić się dużo alkoholu. Kiedy szukał kolejnej butelki dostał sowę z informacją o imprezie. Cudownie! Ale przecież nie może iść sam. Wybiegł wesoło stamtąd w poszukiwaniu swojego odwiecznego kompana do lekcji i imprez- Effie Fonataine, gwiazdy meczu. Ta zaś po drodze pokazała mu nową plotkę Obserwatora. Ponieważ Faleroy był już odrobinę pijany, od razu notka wydała mu się ciekawsza i wszystko zaczynało być dla niego interesujące. Chciał nawet znaleźć sobie jakąś koronę, bo przecież został mistrzem quidditcha (w czym wyczuwał pewien sarkazm), ale nie znalazł, a śpieszył się na dalsze picie. Ciągnąć Effkę za rękę, wychodząc z zamku spotkał Janka! Od razu wybaczył mu to ile goli nastrzelał mu w meczu i nie przyjmując odmowy, objął go ciągnąć ze sobą. Wypytywał go co u niego, skutecznie kierując dwójkę swoich ziomków na imprezę. W pubie było już trochę osób. Merlinowi dość trudno było wejść, bo nie pozwolił się wyrwać ze swojego objęcia Jankowi, a drugą wciąż trzymał rączkę wili. Musiał niestety puścić i jedno i drugie, kiedy stanął przy Casperze. - Wszystkiego najlepszego, przepraszam za moją grę – powiedział pochylając się by pocałować rozkosznie oba policzki swojego kapitana i wręczył mu alkohol. No cóż może nie najlepszy prezent, ale chyba Faleroy zapomniał wspomnieć, że ulepszył go tak, że może wywołać silne halucynacje. Poczekał aż dwójka jego ziomków złoży życzenia i z wielką ochotą ponownie zarzucił rękę na ramię Greka, by pokierować go w stronę alkoholi. Oczywiście poczekał też na Effkę, bo w końcu to mistrz imprezy powinien być. Kiedy stanął przy szklankach, wyjął ze swojego zielonego garniturka (na cześć slythu oczywko), drugą butelkę swojego specyfiku i nalał swojej kuzynce i Jankowi. - Za mistrza quidditcha Effie Fontaine i ślicznego Ioannisa! – wzniósł wesoło toast uśmiechając się do swoich ziomków.
Tak, to prawda, po tamtych przykrych wydarzeniach nareszcie mogli się sobą nacieszyć, dlatego w sumie nic dziwnego, że spędzali mnóstwo czasu razem! Co normalnie niezależnej Saunders by przeszkadzało, ale tym razem czuła się w towarzystwie Bennetta naprawdę rewelacyjnie, wręcz odżywała, zostawiając wszelakie niepowodzenia za sobą. Gorzej, że rzeczywiście nie powiedziała SWOJEMU CHŁOPAKOWI (aww, jak to rozkosznie brzmi!), że naprawdę miała romans z obecnym tu solenizantem. W dodatku wstyd się przyznać, ale bywała dodatkowo jeszcze o niego zazdrosna. Ale hej, było minęło, a co było, a nie jest nie pisze się w rejestr, czyż nie? Oby Cedric miał podobne poglądy, hehehe. Wbrew pozorom jednak nie przyszli tu razem po to, aby dokuczać Casprowi, wręcz przeciwnie - Scarlett postanowiła, że będzie dziś dla niego bardzo milusia! I jako milusia osoba sprezentowała mu coś, co NA PEWNO mu się przyda, a nie obejrzy, wyrzuci do kosza i tyle z tego będzie! Albo postawi na półce, aby się kurzyło. Liczą się praktyczne podarki, ślizgon nie powinien narzekać, a być wręcz wniebowzięty, o. Ha, nawet blondynka uśmiechnęła się uroczo i pociągnęła swego szalonego partnera na bok, co by może nie taranować przejścia do gwiazdy dzisiejszego wieczoru (no i żeby może przesadnie nie rzucać mu się w oczy HEHE), dlatego po złożonych życzonkach ewakuowali się w stronę baru, gdzie posadzili swoje zacne cztery litery. W sensie na stołkach, nie na barze. - Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar się dziś dobrze bawić - powiedziała do swojego uroczego partnera, rzucając wymowne spojrzenie na barmana, który chyba chciał się dowiedzieć, co zamawiają. - Ognistą? - spytała studenta, uśmiechając się iście demonicznie. O tak, panna ślizgoneczka ma chyba jakieś ukryte intencje. Może zechce upić biednego Bennetta i potem niecnie wykorzystać? No dobra, niby byli na urodzinach Villiersa, ale przecież nie będą trwać tu wiecznie, kiedyś będą musieli wyjść. - Swoją drogą, ciekawe co za atrakcje będą - rzuciła jeszcze na zakończenie, nie przeczuwając, że najgorsze może dopiero nadejść, UPS. AHA SMS WYGLĄDA TAK.
Tak. Nie spodziewał się raczej kwiatów i wielu innych rzeczy, które dałoby się normalnemu człowiekowi... Po prostu spodziewał się tego, co dostał i nawet uśmiechał się za każdym razem, kiedy mu to wpakowywano w dłonie... Ale zacznijmy od początku... Pojawiła się Violet, która po prostu podeszła i go pocałowała. Na co był trochę zdziwiony, bo zwykle trochę się droczyli zanim do czegoś dochodziło, ale teraz zwyczajnie odwzajemnił pocałunek, jakby to była najnormalniejsza rzecz dla niego i delikatnie ją przytulił. Potem pojawiła się Kraterowa, która przyniosła mu ogromnego krasnala z wiadomo czym. Zawsze go potrafiła rozbawić, dlatego przyjął z wielkim uśmieszkiem prezencik i postawił go na bok... W ten sposób to trwało. Ten przynosił to. Ten przynosił tamto. Merlin nawet przeprosił go za swoją grę, ale przecież nie było za co przepraszać. Wygrali. To się liczyło i nic innego. Wiadomo, że Merlin był dobry, a to czemu mu nie szło było raczej kwestią chyba tego, że miał zły dzień, więc... Po co Casper ma się czepiać? Pierwsze koty za płoty, to też był jego pierwszy mecz z plakietką: "kapitan". Zresztą... To wszystko to była jakaś bujda. Dobrze, że chociaż przyszli i byli tu teraz i chcieli z nim świętować... Tak. To był dobry znak. Ale czy gdyby rzucił tekst dla całego zamku... To czy ktoś by odmówił? No pewnie jakieś kanarki tak, ale... Ale imprezy Villiers'a są znane z czegoś, co można nazwać sporym wybuchem. Nawet nie przeszkadzało mu, że SMS była z Cedrikiem. Szczerze mówiąc było minęło i najchętniej zapomniałby o wszystkim, co było między nimi. Chciał do wydrzeć z siebie i wyrzucić w pierwszym lepszym miejscu, ale czy każde miejsce byłoby odpowiednie by przyjąć na siebie taki porypany towar? Wzruszył ramionami, jakby się zamyślając, ale zaraz potem przyszła Hera rzucając w niego opakowanie z xxl. Roześmiał się ponownie i tyle z tego było. Zwyczajnie ruszył w stronę baru, by na niego wskoczyć i uśmiechnąć się szeroko... Teraz na pewno wszyscy go zauważą. Nie sposób nie zauważyć było, że światła przygasły i zastąpiły je takie migające zielone... Tam na tyłach baru podobno na ścianie pojawił się wąż, ale chyba jeszcze nikt tego nie sprawdził. SZKODA. WIELKA SZKODA. - CZEŚĆ! - Krzyknął próbując zwrócić uwagę na swoją skromną osobę. - Wiem, że jeszcze wszyscy nie przyszli, ale wielkie dzięki za wszystkie prezerwatywy! Jakby komuś były potrzebne to się częstujcie! - Tu na chwilę przerwał by wskazać na krasnala i na to, co w sobie krył. Taka sytuacja trochę wynikła. - Chciałem jeszcze powiedzieć, że cały alkohol, który tu jest, jest dla was. Więc bierzcie i pijcie z tego wszyscy, bowiem IMPREZA!!! Na ten znak ze wszystkich możliwych kątów zaczęła sączyć się głośna muzyka, a na sali zaczął panować dziwny półmrok... Niektórzy śmieli twierdzić, ze Villiers coś planuje, ale ten na razie zrzucił tylko marynarkę i przygarnął do siebie Violet, coby z nim zatańczyła... Na razie miał nadzieję, że wszyscy będą się bawić. I to dobrze bawić... Bo zanim do rzeczy... Czy oby zapomniał wspomnieć, że pewne magiczne proszki występują w większości alkoholów? Oj tam zdarza się! Przecież na pewno wiedzą, co piją! Rozpalone spojrzenia gości były czymś, co przyjemnie macało jego ego.
Tymczasem Ioannis wracał do zamku z samotnego spacerku, bo niestety, ale sytuacja w dormitorium krukonów była tragiczna. Smętni, rozgoryczeni wychowankowie Roweny psioczyli na ślizgonów, że grali beznadziejnie a i tak wygrali, bo mieli szczęście. Po raz pierwszy Gavrilidis uznał, że to oni są bandą frustratów i nie chce mu się z nimi siedzieć, więc wyszedł. Oczywiście o żadnej imprezie nie mogło być mowy. Przypomniał sobie jednak, że Villiers ma dziś przecież urodziny! Nawet kupił mu prezent jakiś czas temu, ale jak przyszło co do czego to zapomiał, heheh. Cóż, ostatnio dużo się działo w jego życiu... Wchodząc do zamku napotkał Merlina i Effie, widocznie zadowolonych z przebiegu meczu. Cóż się zresztą dziwić. Ćwieć-wil widocznie szczególnie dobrze się bawił, bo czuć było od niego procenty. Grek zazwyczaj nie chcodził na żadne balangi, pomijając te, które organizował z kimś innym, np. z Mią bądź Clarą (sic!). Dlatego z początku niezbyt chciał iść z nimi, ale po pierwsze dostał zaproszenie, miał już prezent, więc głupio byłoby nie iść, a poza tym... odmówić dwójce osobników, gdzie każdy z nich ma geny wili graniczyło niemalże z cudem! Najbardziej przerażające było to, że gdyby Faleroy albo Fontaine chcieli go wykorzystać w schowku na miotły w wiadomym celu to nie był pewien, czy byłby w stanie odmówić. Na szczęście jednak nie chcieli tego robić, chociaż tego pierwszego nie był w sumie do końca pewien! Szczególnie, że kiedyś coś tam ich łączyło, a krukon wciąż czuł do niego jakiś tam sentyment, wszak był jego pierwszą no... wiadomo! W końcu dał się namówić, przywołał jedynie różdżką swój podarek i tak oto uściśnięci przez ślizgona poszli w kierunku pubu, gdzie miała odbyć się imprezka. Ioannis posłusznie stanął w kolejeczce, by wręczyć Casperkowi zieloną koszulkę z napisem, której jednak nie mogłam znaleźć w necie, więc autorce postaci Villiersa pozostaje wyobraźnia, aby poskładać to wszystko do kupy. - No, najlepszego stary! - rzucił jeszcze, bo przecież na Rowenę, byli teraz w tym samym wieku! No to rzeczywiście musiał być ze ślizgona niezły dziadek, heheheh. No, mniejsza, bo odwracając się i wychodząc z kolejeczki dostrzegł Bennetta gdzieś z jakąś blondyną przy barze, więc pomachał mu w ramach przywitania i wrócił już duchowo do szalonej parki swych ziomów ze Slytherinu, obserwując, jak Merlin nalewa im tego tajemniczego specyfiku, którego Gavrilidis się w sumie obawiał, no ale przecież nie jest ciotą heheheh, wypije! Najpierw jednak stuknięcie szklanic i asymetryczny uśmieszek słysząc super toaścik, a potem zwrócił główkę w stronę solenizanta, który niechybnie chciał zwrócić na siebie uwagę. Krukon pokiwał głową, patrząc jeszcze, jak wystrój pomieszczenia się zmienia. Ostatecznie jednak wzruszył ramionami i po dopełnieniu wszelakich czynności związanych z toastami, przechylił naczynko do swej buziuchny i wypił duszkiem. Hoho, rasowy alkoholik.
A więc, zaczęło się od tego, że kilka godzin temu Mathilde otrzymała list. Właściwie nie zwykły list, a zaproszenie. Jeszcze bardziej zaskoczył ją fakt, od kogo je dostała. Nie musiała nawet sprawdzać na kopercie podpisu, Villersa od razu zdradziła jego głupia sowa, którą Puchonka rozpoznałaby dosłownie wszędzie. Cóż, miała dwa wyjścia; albo pójść na tą głupią, zapewne pełną alkoholu imprezę, poobserwować Caspera i reszte jej znajomych jak w błyskawicznym tempie demolują cały pub, u którego zorganizowana jest impreza, albo po prostu posiedzieć w swoim pokoju i nie robić nic. Szybko jednak zadecydowała, że bardzo chętnie pójdzie spotkać się z ludźmi, bo być może spotka tam kogoś ważnego i miłego, z kim da się pogadać, a nie tylko schlać. Miała nadzieję, że nie zostanie tam ona kompletnie sama, zdana na siebie, ponieważ reszta będzie na kompletnej bani. No cóż. Oczywiście jak na nią przystało, nie miała pojęcia że w Hogwarcie ostatnio rozgrywały się jakieś mecze, i że Puchoni przegrali czy cokolwiek. Średnio interesowała się i angażowała w życie szkoły, tym bardziej teraz, gdy to przechodziła naprawdę trudny okres w swoim życiu. Tak więc po prostu nie zamierzała żadnej drużynie gratulować, czy coś w tym stylu. Bo i po co. Przy pubie zjawiła się dość późno, jednakże zauważyła z okna, dyskretnie zerkając, że nikogo jeszcze tak naprawdę nie było. Kilka osób, drobiazg. Zapewne pomyliła godziny bądź impreza się już skończyła, chociaż w to drugie szczerze wątpiła. Szybkim krokiem przekroczyła próg drzwi, a jej beżowa asymetryczna sukienka lekko zawirowała, gdy ta rozglądając się po sali szukała wzrokiem jubilata. W końcu jak zawsze go znalazła, a po chwili już stała naprzeciwko niego, na chwilę ignorując wszystkie inne osoby wokół. - Sto lat, sto lat i takie tam. No wiesz o co chodzi. - Wspięła się na palcach w stronę jego twarzy, a potem szybko przekręciła głowę tak, aby znaleźć się tuż nad jego uchem. - Chociaż właściwie nie wiem co tutaj robię. Nie spodziewałam się zaproszenia. W każdym razie, tu masz prezent ode mnie. Tylko nie baw się nim zbyt często, bo to ja będę mieć wtedy przejebane, nie ty. - Szepnęła, po czym wręczyła Ślizgonowi z dłoń niebieską torbę na prezenty, w której znajdowały się cztery fiolki różnych mikstur wyrobu jej braci, które udało jej się im podwędzić. Właściwie to nie wiedziała co w nich jest, no cóż. I tak była pewna że Villers ucieszy się z nieznanego pochodzenia eliksirów, będzie frajda przy testowaniu ich. Odwróciła się tyłem do chłopaka, a przodem do reszty gości i przyjaźnie przywitała się z nimi uśmiechem. Była ciekawa, jak potoczy się scenariusz tej imprezy. Z tego co zauważyła, alkoholu nikt sobie od początku nie oszczędzał. A to ci niespodzianka!
No tak biedni krukowi płakali w swoich dormitoriach, przez przegrany mecz, a wszystko dzięki niesamowitej obronie Faleroy’a! Tak w każdym razie Merlin zgarnął przyjaźnie Janka. Co do tego schowka na miotły niech nawet nie myśli takich rzeczy, bo Ślizgon zdecydowanie nie miałby nic przeciwko zaciągnięcia tam Krukona . Można powiedzieć, że Merlin czuł do niego sentyment również, ale raczej nie do końca o to chodziło. Jednak uczucia Faleroy’a były bardzo skomplikowane, więc lepiej się nie zastanawiać o co chodzi. Wiadomo tylko, że nie potrafił nic zrobić, żeby Ioannis był dla niego całkowicie obojętny. W każdym razie dali prezenty, oddalili się od Caspera, a Merlin zerknął w kierunku w którym pomachał Grek, bo zdawało mu się, że widzi Mandy. Zatrzymał się nawet na chwilę zerkając podejrzliwie, po czym uznał, że to musi być jej siostra i ruszył dalej do alkoholi. Zaledwie on wzniósł swój niesamowity toast, na bar wskoczył solenizant, by wygłosić jakaś mowę powitalną czy coś w tym stylu. Ważniejszą rzeczą było, że na sali zapanował półmrok, który Merlin sprytnie wykorzystał, żeby przysunąć się bliżej Ioannisa, całkiem niewinnie oczywko. Z zainteresowaniem rozejrzał się po innych alkoholach i wybrał jakiś inny o ciekawym różowym kolorku, bo nie będą pili jakiejś nudnej whisky. Nalał do pełna swojej kuzynce oraz Grekowi i wcisnął do rąk. - Czytałem dziś obserwatora. I zaraz poczuję się jak prawdziwa plotkara – zaczął zerkając najpierw na Effkę, potem na Janka, niemalże podejrzliwie. – Zostałem mistrzem quidditcha oraz dowiedziałem się, że jestem pedantem. – Miał raczej obojętną minę mówiąc to, zdziwiły go plotki o Mandy, ale nie zamierzał drążyć teraz akurat tego tematu. Upił trochę alkoholu, biedny nieświadomy, że nie dość, że jest pijany, to jeszcze zaraz się naćpa czymś co tam dosypał niedobry kapitan. - Z mniej ciekawych rzeczy dowiedziałem się, że wciąż jesteś ze swoją interesującą niczym zimny rosół dziewczyną i robisz niezrozumiałe rzeczy ze swoim chudym przyjacielem– ciągnął zwracając się do Janka, musiał znać jakieś urywki o Keithcie, bo ostatnio coś strasznie dużo plątał się w jego życiu. A jeszcze wcześniej poznawał lepiej Ioannisa, więc chociaż odrobinę chyba ogarniał z kim się zdaje! Chociaż nie na tyle, żeby kojarzyć anorektyka na wakacjach. No nieważne. Co do niezbyt przyjemnego komentarza na temat Mijki to było coś, czego można było się spodziewać po zainteresowanym kimś Merlinie. Odwrócił teraz głowę do Effie Fontaine. - Ale najciekawszy był jakiś początkowy artykuł. Chciałem zarezerwować pierwszy taniec z Jankiem, ale okazuje się, że możesz mi go odbić, bo nie wystarczają ci bijące się o ciebie prostaki. – Kiedy wspominał o tańcu położył rączkę na ramieniu Krukona, równocześnie popijając swojego drinka.
Jejku, jaka ona była dziś miła dla tego Villiersa! Ostatnio zdarzało jej się to coraz częściej, ale i dzisiejszy dzień mogła sobie wybaczyć - w końcu miał urodziny, jedna taka data w roku i podobne pierdoły, może sobie zrobić wyjątek. Idealna wymówka, nieprawdaż? Zaraz potem przyszła Carter i skończyła się taryfa ulgowa, wreszcie przyszedł ktoś normalny! - Mogłaś jednak go rozbić, widocznie tłuczek nie wystarcza, do trzech razy sztuka przecież! - dopiero teraz można o niej powiedzieć, że jest w swoim żywiole. Były życzenia, był jakiśtam prezent, powinno mu wystarczyć. Tak na marginesie, chętnie przywaliłaby mu ten trzeci raz, ale to Wilson miała większe doświadczenie z pałkami, heheh. Zaraz zaczęli schodzić się goście, pub powoli zaludniał się i przestała czuć się tak nieswojo, bo kiedy było pusto, w ogóle nie odczuwała, że jest na imprezie. Chyba pierwszy raz przyszła tak wcześnie, ojejejej, musi zapisać tą datę w jakimś kalendarzu czy coś, tylko najpierw oczywiście musi sobie takowy sprezentować! W każdym bądź razie Villiers skakał sobie po stole, zero wychowania, ale czegoż innego można się po nim spodziewać... Świetne prezenty dostał, nie ma co! Nie wykorzysta tego przez całe swoje życie przecież. Tylko ona była na tyle oryginalna, żeby dać mu coś innego, hehe. Zaraz też porwał ją do tańca, więc co miała zrobić? Była w zbyt szampańskim humorze, przecież wygrali mecz, a zatem grzecznie sobie potańczyła, wędrując wzrokiem po sali, wpatrzona gdzieś w różne takie pierdoły, które zwisały ze ścian i kolorowe światełka. Gdzieś pod koniec piosenki odepchnęła go od siebie zdecydowanym ruchem i pociągnęła Carter za rękę w stronę barku, czyli to, co wszyscy lubią najbardziej! - Co pijemy? - tej to tylko jedno w głowie! Wprawdzie legendy głoszą, że istnieją imprezy bez alkoholu, ale takie zwyczaje panowały dawno, w zamierzchłej przeszłości, bla bla...
Ach, cóż to był za fantastyczny mecz! Effie Fontaine, która nie do końca ogarniała zasady tej dyscypliny, złapała złoty znicz, fenomenalna sprawa. Chyba porzuci malarstwo, by stać się zawodowym graczem spędzającym całe dnie na treningach, odziana w te nietwarzowe stroje do gry. A właśnie, skoro mowa o ciuszkach. Zaraz po meczu Effka szybciutko poleciała do dormitorium i wygrzebała z szafy swoją zieloną sukienkę, by jej kolorem idealnie podkreślić jaka drużyna wygrała dzisiejszy mecz. Podsumowując strój Fontaine prezentował się mniej więcej tak. Oczywiście, nim na imprezę dotarła, przeczytała jeszcze najnowsze plotki obserwatora. Bez tego ani rusz! Zdążyła nawet napisać pełen oburzenia komentarz, jak to zwykle z resztą ona. Bo chociaż ploteczki w dużej mierze były prawdą, to wręcz wypadało by określiła je mianem zupełnych bajek i bzdur. Będąc już na miejscu oczywiście złożyła piękne życzonka kapitanowi ich drużyny, dorwała się do jakiegoś alkoholu, przywitała z tymi, których znała i ostatecznie stanęła razem z Merlinkiem obok Ioannisa. - Plotkowanie mamy zapisane w genach - Effie uspokoiła Merlina, by się nie martwił iż poczuł się jak stara plotkara, po prostu to było obciążenie genetyczne! Pewnie wile były największymi plotkarami na świecie i oni jako ich potomkowie nic nie mogli z tym zrobić, poza czytaniem z istną pasją bzdurek wypisywanych na tematy wszelakich uczniów Hogwartu. Oczywiście, gdy usłyszała o Merlinie jako mistrzu Quidditcha wesoło się uśmiechnęła. - Myślę, że większym byś był, gdybyś został na przykład ścigającym, ta pozycja obrońcy jest beznadziejna - dodała przypominając, że sama nie obroniła jedynego gola, jakiego musiała wówczas powstrzymać. Założyła więc, że jej kuzyn po prostu wybrał beznadziejną pozycję do gry. Do jego kolejnej wypowiedzi nie miała się jak odnieś, bowiem nawet nie znała dziewczyny Ioannisa, ani jego chudego kumpla, na dodatek interesowali ją tyle co sercowe dylematy w pucholandzie, więc nieco znudzony wzrok przeniosła na resztę imprezowiczów, zastanawiając się kto znajomy się tutaj pojawił i z kim mogłaby zaraz zamienić parę zdań. Niemniej jednak musiała przerwać nawet te rozważania, bowiem Merlin zaraz powiedział coś na temat niej samej. Aż prychnęła pod nosem! - Gdybyś czytał z równą pasją komentarze pod plotkami, to wiedziałbyś co myślę o tym artykule i ile ma on wspólnego z prawdą - odparła zaraz do swojego kuzyna, zupełnie nie rozumiejąc jak mógł tu teraz wymyślić, że Effka naprawdę ma jakieś romanse z Ioannisem. Po pierwsze, pewnie od dawna by wiedział, gdyby coś rzeczywiście było na rzeczy, po drugie, powinien mieć świadomość, że Eff średnio gustuje w nudnych Krukonach (co innego szaleni Gryfoni!), po trzecie, na prawdę? Miałaby romansować z tą samą osobą co jej kuzyn? To byłoby dość śmieszne. - Wystarczy się znaleźć w tym samym miejscu co jakaś bójka i od razu wymyślają do tego jakieś niestworzone historie - dodała lekko machając ręką, bowiem to było niemal skandaliczne! Nikt nigdzie się o nią nie bił a tu takie ploty. Aż z tego wszystkiego otworzyła małą torebkę i szybko wyciągnęła z niej papierosa, by zaraz go zapalić. Skandal, skandal!
Ach, jakże Bruno Bedau się namęczył na meczu! Tak solidnie, wręcz perfekcyjnie namachał się tą swoją pałą, że po prostu musiał się napić wódki dla osłody. Bo wódka to chyba jedyny alkohol, jaki mógł pić, uczulony na prawie wszystko Ślizgon. Chociaż też w sumie nie powinien, bo kryły się tam paskudne drożdże, ale uznajmy, że od wysypki nikt nie umarł. Chłopak po prostu potrzebował tak zwanego chilloutu, który mógł mu zafundować każdy ślizgon na tej imprezie. Gorzej jednak, gdy obecna tu była siostra Bedau. Zauważył ją jak tylko tu wszedł. Czy związki kazirodcze nie powinni w ogóle zostać na stałe w głowie? W ogóle mógłby ją zacząć ignorować, wmawiać sobie, że nic ich nie łączy. Jednak Bruno nie znał się na uczuciach. Nie potrafił ich nazywać, rozróżniać, a co dopiero opanowywać. Zawsze uważał, że to jest jego najmocniejsza strona. W końcu trudno go zranić. Gorzej było z prowokacją. Wystarczyła niewielka iskra, aby wybuchł prawdziwy wulkan. Podobno z resztą było w przypadku Mathilde. Bruno miał problemy z powstrzymywaniem się. Robił zwykle to na co miał ochotę, a nie co nakazywały mu zasady bądź też społeczeństwo. W końcu dlaczego nie mogła podobać mu się własna siostra? Trudno było powiedzieć, że ją kochał, bo za nic nie rozumiał tego uczucia, lecz niesamowicie go pociągała. Była taka piękna! A jeszcze piękniejsza wydawała się jakby Bruno dowiedział się, co też skrywała niebieska torebka z prezentem dla jego drogiego przyjaciela. On korzystając ze swojego geniuszu, nie musiał nikogo okradać. Odnalazł prędko przyjaciela, zwędzając po drodze jakieś dwa kieliszki z wódką. - Zobaczymy, czy taki stary człowiek ma nadal mocną główkę – zacmokał, wbijając się między Caspera a siostrę. Żaden nie powinien koło niej stać, a co dopiero jego własny, najlepszy kumpel! Nawet jak miał urodziny, to nie dostanie Puchonki w prezencie. - A co tam masz? – spytał, zabierając mu niebieską torebkę. Oczywiście zauważył cztery fiolki eliksirów, które ostatnio przyrządzili Bedau po zajęciach. Wbijając wzrok w Mathilde, oddał mu prezent – Radziłbym tego nie mieszać z alkoholem. – rzekł zagadkowo, wiedząc, że eliksir ten jest nowoczesnym płynem: viagrą. Lepiej nie wnikać, dlaczego bracia Bedau wymyśli coś takiego, jednak erekcja trzymała się długo. Podrasowali kilka rzeczy, o których pewnie Casper przekona się niedługo. - Klasyka stary, ale prawdziwy prezent czeka na Ciebie w łóżku – rzekł, informując przyjaciela. Podał mu butelkę starej whisky, z którą zwykle przyłapywał go Bedau. Prezent o którym mówił, był troszeczkę nietuzinkowy. Bowiem na łóżku Ślizgona leżała teraz kobieta o ogniście rudych włosach w samej bieliźnie, która powtarzała „chodź do mnie kotku”. Jednak gdy tylko chłopak do niej podejście i będzie chciał ją dotknąć, sylwetka kobieca rozpłynie się w powietrzu, a Casper wleci prosto w bitą śmietanę, która za pomocą dodanego do niej barwnika maluje ciało na wściekło różowy kolor. Był pewny, że jak tylko wrócą z imprezy, to Ślizgon będzie miał niemałą ochotę na małe co nieco. - Za Twoje zdrowie! – dodał, wlewając zawartość kieliszka do ust.
Wynik meczu ją wystarczająco zadowalał... Była tak zmęczona, ze zupełnie zapomniałaby o planowanej popijawie z resztą drużyny, plus jakimiś ziomkami kapitana. Pewnie nie każdy zdawał sobie z tego sprawę, ale Cass miał urodziny. Dziewczyna podejrzewała, że będzie alkohol, muzyka i dziwki... To w sumie byłoby do niego dość podobne. Nie zamierzała jednak zastanawiać się, w końcu taka okazja nie zdarza się 2 razy... Dwie pieczenie na jednym ogniu, kapitan to sobie nieźle zaplanował. I w sumie byłaby jak zawsze punktualnie, gdyby nie chwilowe zajrzenie do wizbooka... Ups! Wydało się! Peszek... Nie spodziewała się znaleźć w notce największego plotkarza szkoły. W dodatku zastanawiała się, czy SMS nie będzie chciała jej zabić po powrocie do dormitorium, ale o tym pewnie się przekonamy niedługo. Trafienie do Londynu też zajęło jej trochę problemów... W końcu jak każdy rodowity Francuz nie znosiła tego miasta! A by się w nim odnaleźć... To już w ogóle tragedia! Weszła do pubu o nazwie bardzo zbliżonej do przegranych. To miejsce zdecydowanie nie pasowało do klimatu zwycięzców! Ubrana oczywiście w swój biały płaszcz niebieską sukienkę, podobnego koloru szpilki i parę dodatków wyglądała wręcz idealnie. Pierwsze co wypadało zrobić, to dać prezent solenizantowi. Będąc ostatnim razem w Londynie widziała parę ciekawych rzeczy, tak kupienie czegoś w tym dniu nie było problemem. Oczywiście musiał być to atrybut imprezowy, przecież nic innego mu się tak naprawdę nie przyda! Zdecydowała więc kupić mu czarochińczyka (oczywiście, gdy odnalazła w końcu wydanie nie dla daltonistów, by nawet kolory domów były... heheszki). Największym ich trikiem były kieliszki, które w jakiś ciekawy sposób, gdy postawiłeś obok butelkę same się napełniały, nawet bez przekręcenia zakrętki! Dała mu je szybko, złożyła życzenia i odeszła na bok, widząc ogrom ludzi pewnie z nim jeszcze nie rozmawiającej. Może później go dorwie? Zobaczy się... Jak na razie poszła po alkohol. Skoro ma się bawić, to na całego kochani!
Ioannis zobaczył zaś jedynie blondynkę, jednakże gdyby przypatrzył się lepiej i zobaczyłby twarz Mandy, pewnie również byłby szalenie zdziwiony i podejrzliwy. Dobra, niby między nimi wszystko już od dawna skończone, ale to był w zasadzie jedyny jakiś jego w miarę poważniejszy związek przed tym z Mią i w sumie nie do końca potrafił myśleć o krukonce neutralnie. Ach ten Janek i jego szalone uczucia, tego też nie ogarniesz! Przez ten mrok, alkohol i słabą głowę Gavrilidisa, w ogóle nie zauważył, aby Merlin się do niego bliżej przysunął. Może to i lepiej? Zacząłby się czuć bardzo niekomfortowo, a tak to po prostu stał, obserwując otoczenie i od czasu do czasu zerkając na swoje wilowate towarzystwo. Powinno być na odwrót, ale specjalnie wytężał swoją silną wolę, aby nie wlepiać gał w kuzynostwo, bo przecież to idiotyczne. Pomimo, iż zapewnie są przyzwyczajeni. Odebrał jakiś kolejny, dziwny specyfik od Faleroya, bedąc coraz bardziej podejrzliwym. Tym razem roztropnie postanowił nie wypijać wszystkiego na raz, niczym cham i prostak, a kulturalnie posłuchać tego, co ślizgon ma do powiedzenia. I to był chyba generalnie błąd, bo ten zaczął rozmowę od jakichś durnych plotek Obserwatora-debila, a Grek nie czytał jeszcze jego najnowszego wpisu. Chciał mieć względnie udany wieczór, skoro przegrali mecz, jednakże widocznie chwila spokoju nie będzie mu dana! To znaczy, pierwszą część przyjął z miną godną największego stoika, gorzej jednak było, kiedy blondyn przerzucił się na jego osobę i to w dodatku w niezbyt pochlebnym świetle. To znaczy, on jak on, ale obrażać jego dziewczynę? To było kurewsko niefajne. Zmarszczył brwi, wlepiając niespecjalnie przychylny wzrok w Merlina i ściskając szklankę nieco mocniej niż dotychczas. - Cieszę się Faleroy, że nie interesuje cię moja dziewczyna, ale lepiej będzie, jeżeli wszelakie błyskotliwe uwagi na ten temat zachowasz dla siebie - odpowiedział na pierwszą część zdania, by zaraz zastanowić się nad drugą. - I Keith nie jest moim przyjacielem - dokończył, choć czuł się bardzo dziwnie mówiąc te słowa. Niby już od dawna nim nie był, ale... nigdy nie przyznał tego na głos. Nigdy o tym nikomu nie mówił. I poczuł się, jakby ta świadomość nagle go uderzyła z całą swoją mocą i to było bardzo niefajne uczucie. Bo przecież chciał, aby Everett wciąż był jego przyjacielem. Ale chyba było już na to za późno. Nie mniej jednak miał nadzieję, że ćwierć-wil zrozumie tę wspaniałą aluzję, aby więcej nie poruszać głupich tematów plotkarskich. Szczególnie, że chyba Effie również się on nie podobał, jak zresztą nietrudno się było domyślić. Machinalnie odwrócił głowę w kierunku ręki ślizgona, która teraz spoczywała na jego ramieniu i poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, o ile było to w ogóle możliwe. Jednak z pokerową miną spojrzał ponownie na Fontaine, nie komentując zaś jej uwag odnośnie quidditcha, bo Ioannis się po prostu na nim nie znał. Nie był też nigdy obrońcą, więc nie miał pojęcia, czy to trudna fucha czy nie. On grał pierwszy raz w życiu, w dodatku jako ścigający, więc jego doświadczenie jest znikome. Zastanowił się jednak nad tym, czy rzeczywiście nie ma w tym prawdy, co powiedział przed chwilą prefekt Slytherinu. Już wtedy Gavrilidis wydumał, że tamci dwaj musieli się bić o stojącą tu blondynkę, jednak postanowił nie interesować się tą sprawą, bowiem nie był jej wcale ciekaw. On tam tylko się cieszył z powodu poturbowania Martello, nic poza tym. - Myślę, że najlepiej byłoby zmienić temat - skomentował na zakończenie, uśmiechając się półgębkiem i przerzucając swój wzrok tym razem na alkohol trzymany w ręku. Nie był przekonany, czy bezpiecznie jest go pić, no ale! Upił łyka, tym razem powoli. Ach ten nudny krukon.
Do pubu weszła grupka nieznanych dla większości osób. Każdy miał wyznaczone zadanie i aż pałał determinacją, do zrealizowania swoich celów. Ich drobne uczynki miały połączyć się w zorganizowaną akcję i wywołać jedną z ciekawszych sytuacji, które dotychczas miały miejsce w pubie "U nieudacznika", a właściwie, które miały tu swój początek. Zadanie zdecydowanie ułatwiał im fakt, że goście uraczyli się już znaczącą ilością alkoholu, który zmieszany był z eliksirami, które posiadały tajemnicze właściwości.
Poważnie wyglądający mężczyzna, którego wygląd przywoływał na myśl jedno słowo "ważniak", skierował się od razu do organizatora imprezy. Pomimo, że w pomieszczeniu było ciemno, mężczyzna co chwilę poprawiał ułożenie okularów przeciwsłonecznych na swoim nosie. - Casper Villiers? - zapytał, upewniając się, że trafił do odpowiedniej osoby. - Wszystko już przygotowane, może Pan rozpoczynać. - dokończył, gdy chłopak odpowiedział mu skinieniem głowy na pytanie.
W tym samym czasie inny mężczyzna, który wydawał się mieć w sobie sporo możliwości odziedziczonych po wili udał się prosto do Scarlett M. Saunders, by porwać ją do tańca, jednocześnie odciągając daleko od Cedrica C. Bennetta, któremu drogę prędko odcięła równie przyciągająca kobieta, która nie chciała przyjąć odmowy dotyczącej wspólnego tańca. Merlin Faleroy najprędzej sam wpakował się w dziwną sytuację. Nieprzymuszany przez nikomu wypił własny napój, który spowodował halucynacje. Na przeciwstawnej stronie pomieszczenie ujrzał podejrzanie wyglądającą kobietę, która wydawał się go przywoływać. Niewiele myśląc złapał Effie Fontaine i popędził w stronę tajemniczej kobiety.