Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Rozmawiał z "obcą babą" i ubijał z nią interes, którym pogardziłby każdy z jego znajomych i nieznajomych. Jak można powierzać swoją skórę niesprawdzonej osobie, bazując przy tym jedynie na swoich przypuszczeniach i śmiałych potwierdzeniach Daisy? Cóż, to w jego stylu. To dorośli gnębili się konsekwencjami, on jeszcze nie musiał. Chciał tatuaż to będzie go miał. Potrzebował adrenaliny, trochę niepewności, niewiadomej przyszłości, a ta dziewczyna wydawała się aż zapraszać ku nieodpowiedzialności. To do niego przemawiało, dlatego nie zastanawiał się zbyt długo. - Nawet sobie nie wyobrażasz jaka potrafi być zbereźna. - zachichotał, niezrażony tą próbą wpędzenia go w zawstydzenie. Nie z nim te numery. Trudno dojrzeć na jego policzkach rumieńce, zdarzały się nader rzadko i Daisy mogła obejść się ze smakiem. - Mmm... pachnie adrenaliną. Miodzio. - odpowiedział, dodając do tego pełen satysfakcji uśmiech. Dawał też do zrozumienia, że jest typem człowieka chwytającego garściami każdą napotkaną chwilę. Starał się czerpać z życia jak najwięcej i czuł, że żyje dopiero wtedy kiedy serce tłukło się dziko w trzewiach, krew szaleńczo krążyła pod skórą, a wilowanie wychodziło spod kontroli. Nie potrafił wykluczyć opcji wilowania Daisy, gdyby opierała się przed wytatuowaniem mu czegoś na skórze. Na szczęście nie musiał się wysilać, "na trzeźwo" wyraziła zgodę. - Nie wiesz o co prosisz. - wybuchnął śmiechem kiedy wyraziła nadzieję na wspólne upicie się. - Ale będę o tobie pamiętać jeśli będzie szykować się jakaś alkoholowa balanga. - puścił jej oczko, gotów jak nigdy zrealizować swoją obietnicę. Chętnie zobaczy na co stać panią Daisy Bez Nazwiska. - No doooobrze. - nie zabrzmiał jak siedemnastolatek, ale teraz już się tym nie przejmował. Zamówienie dwóch dymiących piw Simisona zajęło mu z dziesięć minut. Usiadł sobie naprzeciw Daisy i jej nie ponaglał. Wiedział, że nie będzie tatuować mu tego tutaj, w zadymionym od papierosów i zapełnionym ludźmi barze, ale też nie kwapił się do organizowania im dobrej miejscówki. Wynajmą pokój czy coś - nie ważne, że będzie to wyglądać dosyć dwuznacznie jak znikną na jakiś czas w osobnym i ciasnym pokoju. Skrzyżował ręce na karku i przyjął luzacką pozę, niezwykle ucieszony, że będzie miał tatuaż. - A, ten smok to bez wypełnienia czernią. Same dosadne kontury, dobra? - odezwał się po jakimś czasie, niezrażony myślą, że Daisy mogła naszkicować obrazek już z wypełnieniem. Ups?
Po co w życiu są weekendy, jak nie po to, żeby się porządnie zmęczyć, pograć w bilarda i odpaść na całą niedzielę, żeby leżeć w łóżku z książką i leczyć kaca. Może i by wpadł na inny pomysł spędzania wolnego czasu, kto wie, może nawet produktywny, ale z każdym kolejnym wlanym w siebie alkoholem interesowało go to coraz mniej i mniej. Z kilkoma głupimi kolegami z domu Slytherina wybrali się na niezobowiązujące odstresowanie, bo intensywnym tygodniu pełnym nakładających się na siebie lekcji, z dosłownie chyba wszystkich możliwych przedmiotów. Bazyl miał za dużo na głowie. Preferował nie myśleć albo myśleć mało - zużywało to mniej energii i pozwalało przetrwać w tym ciężkim czasie bycia nastolatkiem. Życiowe perypetie jednak nie ustawały w swoich próbach wytrącania go z równowagi, przez co chodził poddenerwowany od początku roku, zamartwiając się to jednym, to drugim delikwentem w swoim życiu, jak nie Maxem, który się zaćpie, to Riverem, który był zbyt wścibski. Jak nie Wodzirejem, pędzącym magiczną wódkę, to Carly, domagającą się informacji w najbardziej z uroczych sposobów, przez co nie potrafił jej odmawiać. Problem z frustracjami Bazyla był taki, że nie umiał ich z siebie wyrzucać, w związku z czym kisiły się w tym te trudności i zmartwienia, przez co był jedynie bardziej i bardziej rozdrażniony, a jak powszechnie wiadomo, na stres dobre jest upodlenie, a nastolatkowie nigdy nie słynęli ze zdrowych sposobów umilania sobie czasu. Wczesnym popołudniem już szumiało mu w uszach, kiedy podniósł się z barowego krzesła, unosząc wymownie rękę do kolegów, w geście "momencik" z zamiarem udania się na stronę by uporać się ze swoim pęcherzem, a następnie zapalić papieroska na podwórku. Udało mu się dorwać w barze błękitne gryfy, z czego był niepomiernie zadowolony. Kiedy wyprostował się niestety zauważył Huntera, siedzącego ze swoimi znajomymi kilka stolików dalej, bawiącego się w najlepsze, a przecież Bazyl nie przeżyje, jak Hunter będzie sie za dobrze bawił. Skrzywił się zaciskając zęby i pomaszerował w kierunku drugiej grupy uczniów. - Co tam Dear - wycedził- Czyim kosztem się dziś bawisz? - uśmiechnął się paskudnie.
Z nami się nie napijesz? Ten tekst słyszał zaledwie dosłownie kilka razy w życiu, a to z tego względu, że jeszcze rok temu wcale nie trzeba było go specjalnie namawiać na wyjście do baru. Za to teraz, kiedy znajomi z pracy wymyślili taki wypadł, ani trochę nie uśmiechał mu się ten pomysł. Stronił od alkoholu? Niech Merlin broni! A może nie przepadał za swoimi kolegami, z którymi przebywał w szklarni praktycznie całe weekendy w swojej dorywczej pracy? Otóż nie, byli to całkiem w porządku ludzie, jednak Dear miał naprawdę kiepski okres i ostatnio spotkania w miejscu, gdzie było zbiorowisko ludzi, dla niego totalnie odpadało. Ale po namowach kumpli zgodził się na wyjście na piwo i pojawił się w pubie w Hogsmeade, choć wielu akcji z tego miejsca za bardzo nie pamiętał... Także palił, jednak zazwyczaj sięgał po Feniksowe i co chwila wychodząc na wewnątrz, w końcu jednak dopił swojego długo "męczonego" już browara, więc zadeklarował się, że pójdzie po następne dla siebie i innych. Jednak pech chciał, że ledwo wstał, żeby iść do wodopoju napotkał znajomą gębę. Kurwa, jeszcze tego tu brakowało... - jęknął w myślach, przystając na moment, kiedy Bazil się do niego odezwał. Mimowolnie wsunął ręce w kieszeni kurtki i spojrzał na niego ze zrezygnowaniem. - Kane - wycedził przez zęby - Czy Ciebie matka nie nauczyła dobrego wychowania? Masz swoich ziomków, więc nie sprzeprzaj w poskokach do nich, zanim zrobi się niemiło - rzucił niedbale, jakby takie teksty były już u nich codziennością. I poniekąd tak było, bo od niepamiętnych czasów miał kosę z Basilem Kane'em. Może to od tego balu w czwartej klasie, na który poszedł z jego randką? A może przez inną duperele. W każdym razie nie znosili siebie nawzajem i okazywali to sobie na każdym kroku. Przynajmniej mieli jasne intencje względem siebie. - A jak masz jakiś problem, to chętnie go z Tobą rozwiąże, ale na zewnątrz - burknął jeszcze na odchodne, kiedy wstawał z zamiarem udania się w końcu do baru. I bardziej było to rzucone od niechcenia niż rzeczywiście po to, aby cokolwiek rozwiązywać przed pubem, ale oczywiście zorientował się dopiero po fakcie. Chyba te dwa piwa weszły mu zbyt szybko i włączyło mu się chojrakowanie.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Słysząc słowa, padające z ust Huntera, parsknął chamsko w głos w trakcie trwania jego wypowiedzi, żeby jeszcze bardziej podkreślić, jak bardzo go nie szanuje. Czasami musiał się naprawdę dobrze zastanowić za co, ale nieznoszenie Dear'a było już tak głęboko w jego krwi, że robił to odruchowo. - Spieprzaj w podskokach? - uniósł brwi rozbawiony- Ale żeś mi dopiekł, uuu! - znów parsknął, niby robiąc mu miejsce, żeby ten wstał i niby chcąc przepuścić go do baru, ale jednocześnie szturchając go w bark. - od mojej matki - spojrzał na swoje paznokcie- to sie odpierdol. To raz. A dwa - ja i moje ziomki nie możemy się dobrze aabwić, kiedy psujesz nam powietrze. - cedził złośliwie, choć widział wyraźnie, że Hunter jest nie w sosie. Zazwyczaj dużo łatwiej dawał się sprowokować, dużo ostrzej reagował na docinki. Niestety, Bazyliusz był już tak porobiony, że zamiast odpuścić bo ewidentnie nie ma tu teraz miejsca na przekomarzanie, jedynie sie wkurwił bardziej i trochę może za mocno pchnął Huntera na krzesło obok. - No to dawaj, zawodniku. - rzucił mu, kiwając głową w stronę drzwi- Wyjaśnimy sobie. Raz, a dobrze. - zrobił krok w jego stronę, jakby jednak chciał się na niego rzucić tu i teraz, ale jedynie zacisnął zęby. Czy Bazyl często wdawał się w rękoczyny? Niestety, owszem. Do bezcelowych bójek przyzwyczaił go Solberg, z którym od pierwszej klasy bardzo często robili sobie prywatny fight club dla rozładowania stresu czy hormonów. Kane nie był może najszerszy w barkach, nie miał też figury boksera, a kiedy trenował z Lilac'em ten pomiatał nim jak ścierą. Przy czym Lilac miał przeszło dwa metry wzrostu i budowę ciała niedźwiedzia, a taki Hunter? No, Hunter przynajmniej był w jednej klasie wagowej z nim samym. - No? W podskokach. - rzucił jeszcze gniewne spotkanie kolegom Dear'a, którzy już zaczęli podnosić się ze swoich miejsc, ewidentnie miłując kumpla z pracy na tyle, by się za nim wstawić, ale Kane wycelował w nich oskarżycielsko palec- jeden na jeden, frajerzy. - ostrzegł. Nie był tu sam i mogli z tego rozkręcić wielką bójkę, ale koledzy Kane'a mieli już dość jego durnych odpałów po używkach i alkoholu, po których na dwoje babka wróżyła, jak się zachowa tym razem. Czasem miał tendencje samobójczo-agresywne, czasem decydował się całą imprezę siedzieć i głaskać kota gospodarza, napierdolony jak szpadel opowiadając mu swoją historię życia. Tym razem ewidentnie paliło go w dupie, żeby dostać w pysk.
Pewnie wiele osób, patrzących z boku na "konflikt" tej dwójki, palnęłoby się w głowę kilka razy, zanim konfliktem by to nazwało. Jednak Hunt wiedział, że jeśli ktoś zaszedł mu za skórę, choćby przez sam fakt, że zaczął mu publicznie dogryzać, to prędzej odgryzie sobie prawą rękę, niż nie odpłaci się tym samym. Szczególnie, że sprawiało mu cholerną satysfakcje samo odpowiadanie na zaczepki Kane'a. Nie wiedzieć czemu... Wkurwił go ten śmiech, a jakże. Zawsze to robił, jełop jeden. Menda powszechna. -Jeszcze jedno słowo, a popsują Ci się zęby od tego powietrza - warknął, coraz to bardziej wpieniony tą upokarzającą wymianą zdań, która od początku prowadziła do jednego. Jeszcze pięć minut temu nie pomyślałby, że wychodząc ze znajomymi do pubu jego nerwy będą wystawione na taką próbę. Nakarmić go mordeusem to mało... Niewiele myślał, kiedy poczuł szturchnięcie w barki i gwałtownie się odwracając w stronę Ślizgona, pchnął go w klatkę piersiową, wykorzystując efekt chwilowego zaskoczenia. - Wypierdalaj, ale to już - rzucił przez zęby i bez namysłu ruszył w stronę wyjścia z lokalu. Był jeszcze na tyle świadomy, że wiedział, że nie potrzebne mu są problemy i wzywanie służb za bójkę w pubie. Za to miał miał kurewską ochotę dać Kane'owi po mordzie, bo sobie skurwisyn zasłużył już wieki temu! I to nic, że Hunter bił się ostatnio chyba w piątej klasie i to z mniejszym od siebie (i wyglądało to tak, że dali sobie po razie i się rozeszli), ale w tej chwili świerzbiła go ręka do bitki z Bazyliuszem Kanaliowatym. Zignorował kumpli, którzy zaczaili co się dzieje i chcieli mu pomóc (bardzo miło z ich strony, swoją drogą) i już był na podwórku, czekając na tego, który tak bardzo chciał tego wieczora dostać po kufie. A Dear był dziś na tyle łaskawy, że chciał to życzenie spełnić. Dlatego, jak tylko Kane przekroczył próg pubu, bezceremonialnie z zaskoczenia dostał w jape. Tak na dobry początek. I na przełamanie lodów.
// Bazylkuu, rzuć sobie na początek to k100 na to jak Kane ustał pierwszy cios (1 to gleba, a 100 - ani go nie ruszyło
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Przez chwilę jeszcze istniał cień szansy na to, że się będą na tym podwórku tylko wyzywać. Cień szansy. Nawet kiedy Kane, odepchnięty sam wpadł na krzesło, które z piskiem przesunęło się po podłodze i może jakaś racjonalna strona jego mózgu zasugerowałaby mu, że Dear nie był szczypiorkiem i możliwe, że ta groźba o gubieniu zębów to nie tylko tak dla jaj. Ale Bazyl był najebany, a jak najebany, to wiadomo, że nieśmiertelność włączona. Poderwał się, odpychając od stolika, który znów jęknął żałośnie i wypadł na korytarzyk, prowadzący na dwór z taką złością, jakby planował Hunterowi wygryźć dziurę w gardle, jak tylko złapie go w swoje ręce. Nie zdążył. Kiedy tylko przekroczył próg, dostał takiego gonga, że mu zęby w buzi zadzwoniły, rzucając nim w tył o krok, jakby się nie mógł zdecydować czy wchodzi, czy wychodzi. Wpadł na wieszak z kurtkami lekko zamroczony i tak się z tej okazji wkurwił, że rzucił się znów na zewnątrz. Charknął, spluwając na ulicę krwistą śliną, bo chyba sobie przygryzł język i poruszył żuchwą, łapiąc ostrość w oczach. - O ty kurwo. - wycedził elokwentnie, łapiąc Deara za szmaty i szarpiąc nim. Dodałby, że kurwo bez honoru, ale właściwie, po co im honor, po co im cokolwiek. Pchnął Huntera dalej od drzwi do pubu, z których już tam jakiś ciekawski łeb wyglądał, tylko kusząc, żeby też dać mu w mordę. Nie zastanawiając się wiele, zamachnął się, by odpłacić swojemu wątpliwemu koledze, pięknym za nadobne i choć w normalnych okolicznościach starałby się nie celować w twarz, bo Hunter miał zbyt atrakcyjny profil, by go przefasonować, ale to nie były normalne okoliczności, a Bazyl był zbyt napruty, by rozważać takie rzeczy. Poza tym jeszcze mu trochę w uchu dzwoniło od tego luta na powitanie, toteż nie myślał logicznie.
// Idźmy w te same kostki, aż któryś padnie na glebe i się potarzamy po ziemi troche 8 )
Jedyne o czym myślał po wyjściu z lokalu na niewielkie podwórko to naparzanie się do nieprzytomności ze swoim przyjacielem od uprzejmości. Nawet nie wiedział, że trzeba mu tego aż tak bardzo dopóki nie poczuł jak ten chwyta go za fraki, szarpiąc. To nic, że był prawie dziesięć centymetrów wyższy od ślizgońskiego mola. To nic, że mógłby z łatwością wyswobodzić się, gdyby tylko trochę pomyślał. Dear zwyczajnie też chciał dostać po japie. I to bardzo. Spytacie dlaczego? Bo do cholery ból psychiczny jaki przeżywał do tej pory, po tym cholernym rozstaniu był niczym w porównaniu z tym co chciał, aby Basil z nim zrobił. Podświadomie kurwa chciał, żeby polała się krew i żeby ciosy tego kutafona "znieczuliły" go choć na moment. Ale tą kurwę to już mógł se darować! -Ty pierdolona szujo, Ty! - oddał mu, próbując nieco się szamotać, ale niespecjalnie mocno, tak żeby czasem się mu nie wyrwać. Dopiero, kiedy przyszedł cios w brzuch - niezbyt silny, albo przynajmniej nie na tyle, aby go strącić z nóg; jedynie lekko zachwiać - zgiął się w poły, cofając o krok. Nie minęło jednak kilka sekund, a wyprostował się, by spojrzeć na Kane'a z nienawiścią i w pędy rzucić się na niego całym ciałem, by powalić go do parteru.
// Dobra, żeby było ciekawiej teraz to od wyniku k100 odejmij sobie wagę Deara, czyli jakieś 80kg, które się na Bazylka rzuciło
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Parsknął głośnym, krótkim "HA!" na tę szuję, bo owszem, był szują i to nawet niemałą! I by się jeszcze wypiął z dumą, szczerząc paskudnie, usatysfakcjonowany tym, że mu cios wylądował akurat w brzuch, choć z pewnym zawodem zauważył, że nie udało mu się doprowadzić Dear'a do porzygu. Wszystko przed nimi. Starł juchę z wargi i zmrużył oczy, wystawiając pięści, gotów podjąć się drugiej próby, jednak czego się nie spodziewał, to napaść całym ciężarem ciała, a Hunter kruszyną nie był. Gruchnęli o ziemię z impetem, bo ten debil przecież skacze jak pantera, aż wybiło Bazylowi powietrze z płuc. Na bank pękło mu żebro albo dwa, ale przecież był dobrze znieczulony alkoholem. Jego nieszczęściem była przegrana pozycja na dole, przygwożdżony więc zdążył zarobić solidną plombę w pysk, zanim jeszcze złapał oddech, przez co trysnęła mu krew z nosa, zalewając elegancki kubraczek, w który się wystroił na to picie piwka z kolegami. Osłonił się ramieniem, przed drugą pięścią i wyszczerzył umorusane na czerwono zęby w upiornym uśmiechu. - Szkoda, że nie jestem półwilem - warknął- ich podobno nie napierdalasz nawet jak podprowadzą Ci dupe. - wypluł z siebie paskudne słowa, mrużąc oczy złośliwie. Korzystając z chwili rozproszenia uwagi przeciwnika, z nadzieją, że zdąży nim w Dearze pęknie tama wściekłości, wsunął jedną rękę pod jego piszczel, drugą chwytając za szmaty i mocno wypchnął biodra, by go z siebie zrzucić.
66-100 udało mu się przewrócić Huntera i zamienić z nim miejscami - rzuć jeszcze raz k100 jak mocno wali go w ryj 33-66 turlają się aż na coś wpadną (na przykład między kontenery 1-33 nie udało mu się, Hunter jest takim grubasem, że jest nie do ruszenia jak głaz
Gdyby wiedział, że nazwanie tego melepety szują będzie dla niego jak miód na uszy, to te słowa nie opuściłyby jego ust nigdy. Ale skąd mógł wiedzieć, że ten idiota jeszcze będzie się szczerzył jak debil, kiedy będzie się go wyzywać. Dla takich jak on trzymają miejsca na oddziale zamkniętym w Świętym Mungu, kurwa... Miał przewagę, pędząc na niego, bo jego wkurwienie sięgało już zenitu, kiedy to nadal czuł pięść Kane'a w okolicach swojej śledziony. Mógłby spokojnie czuć rozlewające się ciepło w tamtych okolicach, gdyby nie był tak zaabsorbowany przypileniem blondasa do ziemi i przyciśnięciem go do zimnego bruku. Widząc jego krwawy uśmiech, zacisnął zęby, jednocześnie próbując jeszcze bardziej docisnąć go do podłoża. Na jego słowa jednak, coś przewróciło mu się w żołądku i momentalnie krew uderzyła mu do głowy. Zacisnął palce jak imadło na ramionach Basila, nie dając mu nawet możliwości wyswobodzenia się spod niego. Mało tego, to o czym wspomniał było dla niego jak płachta na byka i w jednym momencie poczerwieniał ze złości na twarzy. Szarpnął swoim ciałem tak, aby jednym kolanem wwiercić się w udo Ślizgona, tuż przy samej pachwinie. Całym ciężarem. I wciąż trzymając go w ramionach w uścisku. - Kurwa, nic nie wiesz! Nic! - zaczął wściekły, przysuwając twarz ku jego własnej i patrząc na niego wzrokiem pełnym rozpierającego bólu. Nadal nie mógł strawić w sobie tego, że to właściwie prawda. - Więc zamknij swoją zapchloną mordę, bo kiedyś ktoś Tobie zrobi kurwa to samo i spłynie Ci ten żałosny uśmieszek z twarzy! - jęknął, niemal drżącym głosem, którego nie był w stanie kontrolować. Palce, które zaciskał na ramionach Ślizgona, aż posiniały tuż przed tym, jak rozluźnił uścisk. A potem wyprostował się i zamachnął uderzając zwartą pięścią, o dziwo nie w szczękę Kane'a, a w twardy bruk koło jego twarzy. - Jebana mać - warknął sam do siebie, kiedy palący ból zalał jego tkanki, a krew kapiąca z jego ręki, splamiła ubranie Basila. Krzywiąc się z bólu, podniósł się do pionu z cichym jękiem i zaczął owijać sobie dłoń rąbkiem koszulki. Kurwa, jego prawa, dominująca ręka. Nawet się nie uzdrowi. Świetnie.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Był w tym momencie jak robak-pędrak wijący się pod wielką kłodą. Dear jak wrośnięty w ziemię wpatrywał się w niego wściekłym spojrzeniem, tak palącym, że niemal czuł poparzenia na swojej twarzy. Dziwny ryko-jęk bólu, wyrwał się z jego gardła, kiedy kolano ślizgona wgniotło mu tętnicę udową w mięsień, aż dostał mroczków przed oczami. Zaśmiał się gorzko, odkaszlując krew, która spływała mu w tej pozycji do gardła i splunął nią w bok, by znów uśmiechnąć się jak psychopata. - Nie jestem frajerem, żeby zakochiwać się jak szaleniec. - taki był teraz pewny siebie, a jego serce było przecież równie ogromnym zdrajcą. Teraz szydził z tego wyrazu bólu i rozpaczy, czającego się na skraju źrenic Huntera, a za chwilę sam miał się stać ofiarą takiej samej skali cierpienia. Gdyby cios, wyprowadzony przez Deara, sięgnął celu, jak nic wgniótł mu twarzoczaszkę do środka głowy, zmieniając mu facjatę w rozdeptanego ślimaka. Serce mu stanęło na moment, kiedy huk pięści zagrzmiał mu koło ucha, a krople gorącej, ślizgońskiej krwi prysnęły na ubrania z jak nic wybitych kłykci przeciwnika. Korzystając z tego, że Dear'owi chyba odwaliło do końca, raz jeszcze spróbował go z siebie zepchnąć, po czym szybko odepchnął się piętami, sunąć plecami po bruku, by wyjechać spod dupy tego sadysty. Uniósł się bardziej do siadu, podpierając jedną ręką, a drugą chwytając za rozwalony nos, który pulsował bólem. Obserwował uważnie Huntera, gotów się przynajmniej próbować bronić, gdyby ten kretyn nagle wyskoczył do niego z panterą 2.0 - Kumpel zrobił Cie w chuja - powiedział zgryźliwie- Zdarza się najlepszym, mi też jeden odbił randkę na bal. - smarknął zakrzepem i podniósł wyżej głowę, by jakoś przyhamować krwotok. Z pubu wychyliły się kolejne osoby, by skontrolować, czy się chłopcy jednak nie pozabijali.
Przez ostatnie miesiące słyszał od ludzi, których znał, że się zmienił, co nie odbiegało od prawdy. Dawniej nie przejmowałby się tym co ktoś tam sobie gada pod nosem na jego temat, uznałby, że nie jest wart jego uwagi. A tym bardziej nie poświęcałby swojej energii na to, żeby tego kogoś przekonywać, że jest w będzie. Hunter Dear się nie tłumaczył. Także nie przyznawał się do swoich własnych porażek, nawet jeśli w rzeczywistości poniósł takowe sromotnie. Był pewny siebie, uparty i w swoim mniemaniu niepodważanie idealny. Gdzie tam, ktoś mógłby trafić w jego słaby punkt. Nie miał takich. A przynajmniej udawał, że nic go nie rusza i że nic ani nikt nie jest ponad niego samego. Jednak w tej chwili, nie dość, że Kane'owi udało się wyprowadzić go z równowagi jednym, na pozór niewinnym stwierdzeniem, to jeszcze sprawił, że Hunter jak ostatni frajer - jak słusznie go nazwał Ślizgon - swoim stwierdzeniem chciał podświadomie wzbudzić w nim coś na kształt współczucia. Tak, aby postawił się na jego miejscu i pomyślał choćby przez chwile, jak Dearowi jest ciężko. Na Salazara, co on sobie myślał?! Sam sobie by nie współczuł, bo to co teraz robił, było równie żałosne jak jego zachowanie przez ostatnie miesiące. Ile miał zamiar jeszcze użalać się nad sobą? Te właśnie myśli przebiegły przez jego umysł, jednocześnie siejąc w nim kolejną burzliwą rewolucje. Dlatego, aby znów nie czuł się tak bardzo roztrzaskany emocjonalnie, chciał dać upust swoim skrajnym emocjom i choćby na chwile skupić się na swojej cielesnej powłoce. Dlatego przysadził z całych sił w twardą kostkę brukową, kilka sekund później uznając to za najgłupszy pomysł na świecie. Zerwał się do klęczek, by machinalnie zabezpieczyć rozwaloną rękę swoją drugą dłonią i tym samym pozwalając Basilowi wydostać się spod siebie. Sam nie wierzył w to co zrobił, a także w to co do niego powiedział. To oczywiste, że jego to kompletnie nie interesuje, a wręcz przeciwnie, teraz dał mu powody do jeszcze większej ilości drwin i zaczepek. - Zamkniesz się wreszcie? - fuknął, kiedy już wstał i zaczął robić sobie prowizoryczny opatrunek roztrzaskanych kłykci. Może i fizycznie był sprawniejszy w tej potyczce, ale bez wątpienia w reszcie wygrywał Kane. Kiedy znowu się odezwał, już miał na końcu języka kolejne "stul morde" albo coś w tym stylu, ale sam zamilkł na moment, zastanawiając się nad sensem jego słów. Mimo bólu, który promieniował mu do koniuszków palców, kącik jego ust nieznacznie uniósł się do góry, a brunet żachnął się. - Serio? Ty dalej o tym? Bal w piątej klasie? - przez chwile nawet mogło się wydawać, że się zaśmiał, ale ostatecznie wydał z siebie coś na kształt kolejnego jęku. - I my byliśmy kumplami kiedykolwiek? Jakoś sobie nie przypominam - rzucił bezczelnie, opierając się o jeden z kontenerów na śmieci, zaciskając nadgarstek zranionej ręki, dłonią tej sprawnej. Przynajmniej tyle spowolni krwawienie.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Z baru wychyliło się dwóch dobrych chłopaków, ziomeczki Bazyla, koledzy od wódeczki i zakąski. Nie wbijali się w nieswoje sprawy, tylko sprawdzić chcieli, czy trzeba już tego jaszczura Kane'a zdrapywać z chodnika, czy jeszcze nie. Irlandczyk nie był zbudowany jak bizon, nie miał muskułów rozpierających skórę, miał za to nasrane w głowie i zerowe poczucie wartości i poszanowania swojego ciała, stąd też przywykli już, że z gołymi łapami pobiegłby się bić nawet z nożownikiem, nie bacząc na to, że skończy z kilkoma dziurami więcej i może kiedyś już nie wstać. Jeden z nich zrobił nawet krok, by Bazyla podnieść z tej ziemi, bo zalany na twarzy był okropnie i trudno był ocenić, czy wzrok ma jeszcze trzeźwy, czy już zamroczony, ale zaraz paskudną gębę wykrzywił w uśmiechu. - Widzisz jaka pamiętliwa ze mnie szuja. - parsknął, podnosząc się z ziemi. Dopiero teraz zaczynało do niego docierać, jaki jest obolały. Przy głębszych wdechach czuł te dwa żebra, co chrupnęły pod ciężarem Dear'a- Musiałem Cię szanować wtedy wystarczająco bardzo, żeby to tak zapamiętać. - splunął na ziemię znów mieszaniną śliny i krwi- Kumplami, niekumplami, teraz to już na pewno nie będziemy. - wystawił mu środkowy palec, jak prawdziwy gangster, zadzierając głowę wyżej i trzymając się dalej za nasadę nosa. - Jak odzyskasz jaja po tym, jak Ci je Doppler zajebała, to liczę na rewanż. - uśmiechnął się złośliwie- Z taką bułą to żaden fun. Bazyl by się do tego nie przyznał, choćby go przypalali, ale trochę rzeczywiście przeraziło go to, jaki ogromny żal dostrzegł w Hunterze. Ktoś go ogromnie skrzywdził, a ból złamanego serca potrafił w oczach dostrzegać aż za dobrze. Nie jeden raz wyszarpywał Maxa z kompletnego dołu agonii, w której dusił go ten sam żal, ten sam ból, który widział dziś w Dearze. Dobre chłopaki z knajpy wyszły na ulice, jeden złapał Bazyla trochę pod pachę, bo się biedaczyna chwiał po tym, jak mu Hunter zgniótł wszystko, a drugi zrobił dwa kroki w stronę Dear'a. - Poradzisz se, ziomeczek? Czy kogoś Ci tu zawołać? - zapytał z potężnym i małozrozumiałym irlandzkim akcentem, którego zrozumienie mogło chwilę zająć. Wyraźnie nie podzielał animozji Bazyla i choć nie kolegował się z Dearem, to gość też nie wyglądał najlepiej, warto było przynajmniej zapytać.