Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Bawimy się małe i duże dziewczynki! W tym samym momencie, kiedy do pomieszczenia weszli Ci dziwni ludzie to w gruncie rzeczy na bar wskoczyła striptizerka i zaczęła wymachiwać ciałem. Casper trochę się zdziwił, bo tego nie planował. Pospiesznie pokiwał głową do faceta, który tu przyszedł i kazał życzyć sobie powodzenia zanim to wszystko się zacznie... Do baru wpadły jeszcze kolejne dziewczyny, które kolejno rzucił się na: Bruno Bedau (któremu Casper będzie bardzo wdzięczny za prezent), Ioannis'a Gavrilidis'a, z tym, że ta była jakaś naga i zaczęła mu opowiadać o swoim życiu, a na koniec uderzyła go w twarz i poprosiła, aby zrobił to samo dla niej. Chyba była masochistką... Ale tego Casper nie ogarniał. Jacyś dziwni ludzie zaczęli się tu pojawiać. Jacyś dziwni ludzie porwali SMS i Ceda. Wzruszył ramionami i wskoczył znowu na bar, a ta dziwna striptizerka zaczęła się do niego zbliżać zatem zanim zdążył ją objąć stwierdził, że musi im coś ogłosić, przecież wszystko było gotowe... Mugolski harlem shake właśnie płynął z głośników, a Villiers miał ochotę wybuchnąć śmiechem... Było genialnie. Właściwie czemu to wszystko takie? Nie wiadomo! - EJJJ! Vajlet! Idź tam za bar! Fak! Patrz, co oni zrobili! FAK POLE! - Zaczął drzeć się, jak opętany,a zaraz potem znieśli go z baru i wprowadzili gdzieś na prawo. Wzruszył ramionami, a zaraz potem jego kopia podeszła do Carter Wilson i uśmiechnęła się szeroko, a zaraz potem poprosiła, by poszła z nim na spacer, bo ktoś dla niego przygotował prezent w Zakazanym Lesie... Chyba nie odmówi? Przecież to taka sytuacja!
No dobra, jakoś się to Wioletce wybaczy, że miała chwilę słabości. W końcu faktycznie, raz do roku dzień dobroci dla zwierząt zrobić można. Byle nie za często, bo wtedy ślizgon przyzwyczai się i jeszcze będzie wymagał! Więc niech ona go całuje, niech go przytula, póki może. Karton natomiast zadowoli się teatralnym wywracaniem oczętami i dziwnymi wnioskami, które jej jeszcze na myśl nie przyszły. - No wiesz...tak w urodziny mam go do szpitalnego wysyłać? Niech się lepiej nacieszy, póki może, oberwie kiedy indziej. - I jak ten swój wywód prowadziła, to trąciła Villiersa łokciem, a chwile później już ich nie było. Trochę to dezorientacji wprowadziło w jej roztrzepanej głowie, ale ona tańczyć nie miała zamiaru, jakoś to pokracznie wyglądało, kiedy ślizgoni harcowali i próbowali polkę zatańczyć. Całe szczęście szybko skończyli i Carter odzyskała swoją kotletową znajomą. Chwyciła pierwszą lepszą butelkę i podała ją Violet. - To wygląda całkiem dobrze. - Uśmiechnęła się szeroko i zgarnęła jeszcze jedną taką samą. - Co ty w ogóle ze sobą wyrabiasz, mała? Jakieś ploty krążą po szkole, że niby ty, że z nim, przecież to dzieciak...taki mentalnie maksymalnie dzieciak. - Bo może to był spoko człowiek, ale on zaliczał intensywnie i wszystkich po kolei! No i gdzie tam, na jakieś poważniejsze długie dystanse? Z nim? Ah, no trudno, jak będzie trzeba to sobie Karton z nimi porozmawia bardzo dokładnie, a teraz już ją ktoś od Wioletki odciągał. Patrzyła na ślizgona trochę jak na upośledzonego, bo przecież przed chwilą rozpędzał się na zaplecze, gacie prawie odpinał, a tu wraca i jeszcze na spacer chce iść? - No dobra, ale się za bardzo nie napalaj. - Mruknęła dopijając swoje, chyba piwo i poszła za Kacperkiem. Albo tak się jej przynajmniej wydawało, że za nim idzie.
Effie uspokoiła odrobinę Merlina, mówiąc, ze plotkowanie mają w genach. Równocześnie trochę się skrzywił, wszakże mówiła o znienawidzonych ponoć przez niego wilowych pozostałościach po babce. Chociaż swoją drogą to głównie przez swoją kuzynkę czytał te wszystkie hogwartowe ploteczki, więc może to raczej jej wpływ, nie genów! Wzruszył ramionami kiedy zaproponowała mu inną pozycję. Nie chciał mówić, że we wszystkich jest raczej beznadziejny kompromitując się przy Ioannisie, już wystarczył mu jego niezbyt dobry popis na meczu. Poza tym Merlin właśnie usłyszał wyjątkowo oschłe słowa Janka, kiedy niezbyt miło wyraził się o jego dziewczynie. Wil odwrócił się na chwilę do Effki, by wznieść oczy go góry, po czym spojrzał z powrotem na krukona. Zobaczył, że ma niespecjalnie zadowoloną minę i przestraszył się, że zaraz ciśnie nim szklanką, którą trzymał w ręce. Spokojnie odgarnął włosy wpadające mu na oczy i uśmiechnął się lekko do Janeczka. - Skoro tak ładnie mnie prosisz – powiedział postanawiając, że nie wypowie się więcej o Mijce. Najlepiej o niej zamilknąć, żeby Janek zapomniał póki co bardzo nikłej obecności swojej dziewczyny i skupił się na kimś bliżej niego. Na przykład na Merlinie, zdecydowanie! Ioannis wyglądał też niemrawo kiedy wspomniał o swoim przyjacielu, tylko tym razem bardziej z jakimś smutkiem nie złością. Dlatego Faleroy nie powiedział nic na to tylko kiwnął głową i dotknął na chwilę jego dłoni w jakimś geście, którym chciał przekazać, że rozumie i nie będzie już tak mało taktowny. Nie chciał przecież, żeby krukon tu mu się sfrustrował. Faleory widząc, że wywołał niezbyt sielankowy nastrój swoim komentarzem uniósł na chwilę dłonie, jakby się poddawał. - Dobrze spokojnie, słoneczka, jesteśmy na imprezie, więc bawmy się, na pewno znajdziemy o wiele ciekawsze tematy do rozmowy – powiedział stukając swoją szklanką w napój i Effie i Janka uśmiechając się do tego drugiego przyjaźnie. Najwyraźniej Merlin chciał powiedzieć coś jeszcze, bo złapał krukona za ramię, by przybliżyć go do siebie i otwierał buzię, kiedy zobaczył dziwną kobietę, przywołującą go do siebie. Przez chwilę zawahał się, po czym puścił Greka i złapał Effie za rękę. Może to przyzwyczajenie, że musi wszędzie z nim chodzić, że akurat z nią postanowił tam się kierować? - Poczekaj tu, nigdzie się nie ruszaj – powiedział do Ioannisa, wciąż próbując dojrzeć przywołującą go osobę. Ciągnąc Effie za rękę zaczął iść w stronę kobiety. Jednak kiedy był już w połowie drogi zamrugał zdumiony i nie wiedział już czy ona tam jest, czy może to jednak jego alkohol płata mu figle, wszakże nie raz tak już było. Nie puszczając swojej kuzynki, oparł się na chwilę o krzesło które mijali i zaczął przecierać oczy oddychając głęboko. W końcu zamrugał i rozejrzał się dookoła. Nie wiedział czy to znowu halucynacje, czy osób w pubie zdecydowanie przybyło. Chyba to nie mogła być prawda bo właśnie obił się o kogoś tańczącego z siostrą MMS. Zorientował się, że odchodzenie od Janka wcale nie było mądre. Nie wiedział gdzie jest przywołująca go kobieta i na dodatek zgubił krukona w tłumie. - Ioannis! – krzyknął jak mógł najgłośniej próbując przebić się do niego, ale nie szło mu to najlepiej. Był dość zdezorientowany i przygarnął do siebie swoją kuzynkę, obejmując ją ramieniem, by chociaż ona mu nie zniknęła w tłumie tych dziwnych ludzi. Świetnie teraz nie wiedział ani gdzie jest jego śliczny krukon, ani kobieta do której jak idiota popędził.
Dokładna kopia Caspra oraz Carter Wilson wyszli z imprezy, kierując się prosto do zakazanego lasu. Mimo, że między klonem a prawdziwym Villersem różnicy w wyglądzie nie było, to w zachowaniu była widoczna przepaść między tymi postaciami. Klon wydawał się bardziej... zesztywniały, zupełnie jakby był przez dłuższy czas spetryfikowany, a teraz dopiero zaczynał dochodzić do siebie. Wychodząc z imprezy nawet się nie rozejrzał. Wszystko działało jak w zegarku, nie było mowy o pomyłce lub zmianie planu. Wszystko było idealnie zorganizowane. W końcu to profesjonaliści.
Tak, CEDRIC MIAŁ DOŚĆ PODOBNE POGLĄDY, hehehe. Nie żeby to była kwestia doświadczenia, SKĄDŻE. Po prostu człowiek renesansu i takie tam! - Ależ ja mam dokładnie tak sam zamiar! - z wielkim entuzjazmem podchwycił pomysł i w iście pańskim stylu kiwnął głową na tego kelnera, żeby przypadkiem się za długo nie przyglądał się Scarlett, hehs - Ognistą! - rzucił, mając nadzieję, że wszystko oczywiście idzie na koszt Caspra, bo szczerze to miał przy sobie może jakieś trzy galeony... ups! No, ale jak zaraz zakrzyknął solenizant, mieli się bawić, więc wszelkie wątpliwości zostały odłożone na bok. Ojoj, jaki piękny wieczór się zapowiadał... taaa! Ale nie wyprzedajmy zdarzeń. Zanim jeszcze nachylił się do ślizgonki, zdążył odmachać Jankowi, który wszedł do baru w jakimś towarzystwie. A właśnie, wypadałoby się z Gavrilidiem spiknąć na jakąś ognistą czy coś! - To co, jak już wszyscy będą tak schlani, że nie będą kojarzyć, teleportujemy się do mnie? - zapytał swojej (!!!) dziewczyny, mrugając do niej cwaniacko, co bynajmniej nie znaczyło, że Bennett planował wspólne pieczenie babeczek. Nie wiadomo jednak czy doczekał się odpowiedzi, bowiem zanim barman zdążył im podać ognistą, bo jakiś kolo zaraz porwał Scarlett do tańca...WTF? - E, kolo, co ty? - wrzasnął, trochę podirytowany, bo jak to tak? To miała być ICH impreza, a tu jakiś wilowaty od siedmiu boleści się zaczął kręcić! No błagam. Cedric, który łatwo się denerwował, zaraz oczywiście wstał z zamiarem bardzo dosadnego wytłumaczenia owemu jegomościowi co myśli o jego tanich metodach podrywu cudzych dziewczyn, ale nie zdążył postawić jednego kroku, bo i do krukona podeszła jakaś dziewczyna, z którą jednak ochoty na taniec absolutnie nie miał. Najchętniej to by ją spławił, za co zresztą zaraz się zabrał. - Możesz zejść mi z drogi, hm? - uniósł brew, nie patrząc jednak na reakcję tej przybłędy, lecz próbując w tym tłumie wypatrzyć Scarlett z partnerem. - Proszę? - zapytał, kiedy pierwsze słowa do niej nie dotarły. Zaszczycił ją zdziwionym spojrzeniem. Co to za natręt z tej laski?
Ostatnio zmieniony przez Cedric C. Bennett dnia Pon Kwi 15 2013, 20:30, w całości zmieniany 1 raz
Ioannis również się uśmiechnął, ogólnie czując, że wraca mu dobry humor. A raczej dopiero się zaczął, za sprawą tajemniczego alkoholu i swojej słabiutkiej główki. Kryzys zażegnany, nie będzie bił Merlina, nie będzie ciskać w niego szklanką pełną różowego trunku, który postanowił dokończyć, aczkolwiek dosyć długo go sącząc. Przytaknął energicznie ślizgonowi, że tak, tak, zacznijmy nowy, lepszy temat! I ogólnie miał coś powiedzieć, ale świat zaczął dziwnie wyglądać. Obrazy dookoła były lekko rozmyte, widziane osoby podwajały się, robiło się z jednej strony coraz ciemniej, a z drugiej wszystkie barwy robiły się zdecydowanie bardziej soczyste! Uśmiechnął się porozumiewawczo do Effie, bo do ćwierć-wila musiałby się obracać nieco, a było mu teraz tak błogo i leniwie. Oczywiście do czasu kiedy te super dziwne rzeczy zaczęły się dziać. Ioannis stał jedynie szczerze zdziwiony i otępiały. Hej, mieli się bawić, a nie jakieś dramy urządzać! Super kumpel ze Slytherinu gdzieś sobie poszedł, ciągnąc za sobą blondynkę i tak oto nasz krukonik został sam, jak palec albo coś tam... oczywiście, że przyswoił słowa Merlina mówiące mu, aby został, ale zaraz o nich zapomniał, bujając się lekko na boki. Chciał iść po kolejną porcję alkoholu, jednak nie było mu to dane. Podeszła do niego jakaś naga kobieta i zaczęła coś nawijać. Grek patrzył się na nią ze szczerym zszokowaniem wymalowanym na twarzy, jednakże nie przerwał jej ani razu. I możecie mi wierzyć lub nie, ale na jej wdzięki się nie gapił! - Słodka istoto, nie wiem o czym do mnie konwersujesz, więc może napijemy się czegoś razem? - puścił bajerkę, która w zasadzie miała na celu dać mu możliwość ucieczki w stronę baru. Niestety, plan nie wypalił, bo dostał trzepnięty w twarz. Zabolało, automatycznie złapał się za czerwony policzek i wtedy przysiągłby, że to wszystko jednak jest prawdą, a nie jego pijackimi majakami! Nie oddał jej oczywiście, damskim bokserem nie był. - Słodziutka, uspokój się, pogadajmy przy szklaneczce whiskey, hm? - zaproponował ponownie, uśmiechając się luzacko i wskazując w stronę baru. Coś niby usłyszał, że ktoś woła jego imię, ale rozejrzawszy się wśród tłumu nie był w stanie zlokalizować ów głosu, dlatego oczekiwał raczej, aż ta szalona kobieta mu odpowie na pytanie.
Och, jak on o nią dbał! Czyż nie był idealny? Nie minęła sekundka (no dobra, to trochę nagięła), a już miała podstawiony pod nos alkohol! Nieważne, że to równie dobrze mogło być spowodowane tym, że mogła być w typie barmana. Odkąd była z Bennettem, jakoś średnio interesowali ją inni mężczyźni i tak jak kiedyś zaczęłaby flirtować z tym mężczyzną, tak teraz posłała mu łaskawy gest dłonią, mający oznaczać podziękowanie za trunek. W dodatku uśmiechnęła się szeroko do Cedrika, kiedy ten oznajmił, że również ma zamiar się dobrze bawić. Wspólny cel zjednuje ludzi, hiehie. - Proponuję więc zabawić się razem - powiedziała, mrugnąwszy do niego znacząco i wraz z krukonem stuknęli się szklanicami, w geście toastu oczywiście za ich zajebistość, a potem spokojnie sobie pili ich ognistą. - Jestem jak najbardziej za - potwierdziła jego zaproszenie, choć ogólnie była to tylko czysta formalność! Sama zresztą miała podobne plany. ACH CÓŻ ZA ROZUMIENIE SIĘ BEZ SŁÓW! Zarzuciła nogę na nogę, chcąc wyglądać jeszcze bardziej kusząco, kiedy po wypiciu raptem jednej porcji alkoholu, zaczęła czuć się dosyć dziwacznie. Niby było jej do śmiechu, ale jednak wszystko dookoła robiło się dziwnie przytłumione i zdecydowanie za szybkie! Czuła się nieco jak wolna staruszka, która ledwo chodzi. Bo oto w mgnieniu oka pojawił się przed nią mężczyzna, niewątpliwie posiadający geny wili i porwał ją do tańca. Z jednej strony zdawało jej się, że idą na drugi koniec planety, aby zatańczyć, a z drugiej nawet nie zorientowała się, gdzie poszła, a już byli na miejscu. Koleś wziął ją za rękę, drugą kładąc gdzieś w talii i tym samym zmuszał ją do pląsów, na które nie miała ochoty. No dobra, miała, ale z Bennettem, a nie z jakimś żigolakiem za dychę! Mógłby się chociaż przedstawić? To wtedy nie byłoby jej głupio zdzielić mu w twarz. - Czy mógłbyś mnie puścić? Nie mam ochoty na potańcówki z tobą - powiedziała niezadowolona, a potem zrobiła się jakby nieco senna i otępiała. Chciała koniecznie znaleźć swojego chłopaka, ale tłum i dziwny eliksir podany w alkoholu jej to skutecznie utrudniał. - Cedric? - krzyknęła więc gdzieś w eter, bo nie miała kompletnie pojęcia, gdzie też on może być. I czy w ogóle ją usłyszy. Ale miała nadzieję!
Effie oczywiście z radością przystała na propozycję zmiany tematu, chociaż w zanadrzu arsenału takowych nie posiadała! Wszakże sama dyskutowała zazwyczaj przeważnie o tym kto z kim i dlaczego. Mogłaby ich jeszcze zanudzić opowieściami o swojej nowej miłości do Jacksona Pollocka, ale malarze abstrakcjonistyczni mogli ich interesować tyle co ją te Puchońskie dylematy. I kiedy własnie odwzajemniała jeden z porozumiewawczych uśmiechów do Ioannisa, Merlin bardzo niespodziewanie pociągnął ją za rękę. - Cooo, gdzie idziemy? - Zapytała mimo wszystko dotrzymując kroku swojemu kuzynowi, bowiem uznała, że to na pewno coś ważnego, a ten przecież w międzyczasie jej wyjaśni o co chodzi. Może miał jakiś misterny plan? Nie mogła oczywiście tego popsuć. Jednakże nasza dwójka nagle zatrzymała się w pewnym momencie, bowiem Merlinowe halucynacje się skończyły. Zamiast dalszego gnania chłopak przytulił blondwłosą i zawołał Ioannisa, co tym bardziej wprowadziło Fontaine w zdezorientowanie. - Możesz mi wyjaśnić o co chodzi? - Zapytała zaciągając się swoim papierosem, którego chyba tylko cudem nie zgubiła w tym przepychaniu się miedzy tłumem gości. - Co tu się dzieje? - Zapytała bowiem nagle jej wzrok padł w miejsce, gdzie stał Ioannis, a przy nim jakaś naga laska. Przez dobre minuty Eff po prostu patrzyła i obserwowała jak Janek otrzymuje od niej cios w policzek. Na ten widok aż lekko otworzyła usta. - O cholera, może to jakaś jego kochanka? - Wywnioskowała spoglądając na Merlina i czekając na ewentualne potwierdzenie tej teorii. Niestety nie słyszała o czym ta dwójka mówiła, bo byli stanowczo za daleko, ale jako detektyw roku już wymyśliła, że Ioannis mógł przed chwilą zabawiać się z tamtą dziewczyną gdzieś na zapleczu owego miejsca, a że ją zostawił bez słowa, to biedaczka wyskoczyła tu nago (pewnie nie mogła znaleźć ubrań, bo ktoś jej schował!) i postanowiła go uderzyć! Co za absurdalna teoria. Niestety nic logiczniejszego nie przychodziło jej do głowy.
Kogo jak kogo, ale jej nie mogłoby przecież zabraknąć. Chociażby dla zabawiania publiczności swoim upojeniem alkoholowym. To były te chwile kiedy zalana w sztok potrafiła okazać przejawy dobroci i miłości, hehsik. Po cudownym, wygranym meczu pierwszym co zrobiła było odszukanie zapasów butelek opatrzonych etykietkami z informacją o wysokiej zawartości procentów, które miała skrzętnie skryte gdzieśtam u siebie w dobytku. Z kolei kiedy jej tępa sowa znalazła sposób żeby jej przekazać list, już wiedziała że był w tym jakiś ukryty cel. Jakimś sposobem udało jej się dotrzeć do Londynu. Ani ja, ani ona raczej nie pamiętamy drogi, bo mnie męczy kac, a ona go przeżywa razem ze mną. Kiedy wkroczyła do pubu impreza już była w trakcie, a jej zajęło niemało czasu odszukanie solenizanta czy tam jubilata, zawsze się w tym gubię i obdarowała go zacnie swoimi skarbami, czyli najlepszym alkoholem jaki zakosiła swego czasu z domu. Hip, hip hura, sto lat i w ogóle takie tam! Sama zresztą też potrzebowała czegoś do obudzenia się, więc popędziła w stronę miejsca, w którym zdawało jej się że czuć największe stężenie tego daru od bogów. W międzyczasie mam nadzieje, że zgarnie ją jakaś dobra duszyczka pod swoje skrzydełka żeby nie sterczała sama jak ten cwel.
Och, nie! Czyżby Carter przez krótką chwilę w nią zwątpiła? Całkiem niepotrzebnie przecież, nono. Violet i Casper to relacja bez przyszłości, jeśli już o tym mowa. Niczym takie pierniki i wiatraki... Nie mają nic wspólnego! Póki co zadowalała się szklaneczką trzymaną w ręku, czyli jedna z lepszych części imprezy, co by nie mówić. - Bez przesady, Obserwator różne bzdury pisze - przewróciła oczami. No tak, trochę prawdy w tym wszystkim było, ale to był taki malutki procencik, że nawet nie warto o tym wspominać. Jakiś facet biega po Hogwarcie i za często używa swojej nazbyt wybujałej wyobraźni, a Fioletowa będzie niedługo głównym punktem programu, bo przecież już od jakiegoś czasu stale o niej pisze... Jednakże Kartonik wcale nie musi się bać o swojego Kotlecika, to przecież rozsądna i grzeczna dziewczynka! Wkrótce zaczęli pojawiać się jacyś dziwni ludzie, ale Lavoisier niespecjalnie zwróciła na nich uwagę, w końcu różne osoby się na imprezach spotyka, a i może była w jakiś cudowny sposób wstawiona już po jednej szklance... Chociaż to raczej możemy wykluczyć, aż tak słabej głowy nie miała, co nie zmienia faktu, że jej się tak jakoś fajnie zrobiło. Wzięła jakiegoś drinka, który skusił ją swoją różową barwą, tymczasem Casper znów wskoczył na barek, chyba za bardzo mu się to spodobało, nono! - W twoim przypadku chyba FAP pole, Villiers, i wtedy jest ono bardziej przeznaczone dla ciebie, niż dla mnie - co za głupoty on wygaduje, znowu ją podpuszcza i próbuje gdzieś zaciągnąć? To wszystko było podejrzane! Dobra, pewnie i tak przesadza, poza tym Carter nagle znikła, chyba gdzieś sobie poszła, zatem Lavoisier zbyt wiele opcji nie miała, toteż wciąż trzymając w dłoni drinka, wybrała się za ten cały barek. O jejku, jeśli ominie ją punkt kulminacyjny dzisiejszego wieczoru, to chyba go zabije.
Czy rzeczywiście można komukolwiek ufać? Najwidoczniej Villiers nie zaplanował sobie wszystkiego tak, jak należało, bo goście byli zszokowani i roztargnieni. Nikt. Dosłownie nikt nie wiedział, gdzie podział się chwilowo sam gospodarz i skąd się wzięli nowi ludzie. Facet tańczący ze Scarlett podniósł ku niej wzrok i nieśmiało zaczął: – Mandy to Twoja siostra, prawda? Szukałem się całe popołudnie. Siedzi w Londynie pijana gotowa oddać się za knuta… Krzyczy coś, że zawsze była gorsza od Ciebie. Sam nie wiem. Pomyślałem, że mogłabyś ze mną pojechać i ją zabrać. Do Londynu. – Nie wiadomo dlaczego jegomość wzbudzał zaufanie, a jego intencje wydawać by się mogły szczere… Bo jeśli rzeczywiście druga Saunders była w opałach i potrzebowała pomocy to do kogo mógł się zwrócić Obcy? Jasne, że po długich poszukiwaniach do bliźniaczki… Może i nie lubiły się, albo coś, ale przecież to całkiem logiczne, że Scarlett może pomóc się zgodzić… Może, ale nie musi. Ale lepiej, żeby mogła i chciała. I wykazała trochę empatii! W drugim końcu sali Cedrik rzucał się, jakby dostał napadu padaczki i zaczął jakieś dziwne rzeczy robić, o których tej panience się nie śniło. Miało być łatwo. On miał się jej oddać, a ona najzwyczajniej w świecie… No właśnie? Co ona chciała zrobić? Ciii… Spojrzała skruszona na chłopaka: – Nie mogę, bo mam dla Ciebie list. – Wzruszyła ramionami i wskazała mu drzwi od baru, żeby wyszli sobie na chwilę… Przynajmniej mogłaby mu wszystko przekazać w ciszy i skupieniu. To się przynajmniej wydawało słuszne i odpowiednie dla tak dramatycznej chwili. Ale przecież nie tylko Cedrik i SMS przeżywali swoje nowe rozterki! Gdzieś tam na uboczu, za barem chowała się teraz Violet Lavoisier. Dziewczyna spust miała niesamowity, dookoła niej walały się puste butelki, potłukła nawet dwie szklanki i teraz stojąca obok Haerowen Trowsent zastanawiała się, co powinna ze szkłem zrobić. A Pachoński mózg nie za mądry był, więc rzut dachowcem, którego znalazła chwilę temu wydawał się jej bardzo odpowiedni. Dla ślizgonki trochę mniej, bo kot wylądował na jej zapijaczonej głowie, wściekając się i wiercąc. Hera uciekać zaczęła, Violet zemsty żądna pędziła za nią. Ale nie udało im się spotkać, nie były nawet blisko. Haerowen w swej ucieczce dobiegła tu. A Violet w prawo, w lewo, znowu w prawo i tu.
Wszystko zaczynało dziać się w jakby spowolnionym tempie, co Cedric zaraz bystrze przypisał do tego alkoholu, który chyba już wszyscy tutaj zdążyli wypić w mniejszych lub większych ilościach. Nie ogarniał co się dzieje, jedno mrugnięcie trwało bardzo długo. Miał wrażenie jakby ktoś wyjął go z jego własnego ciała, każąc wszystko oglądać z boku... Nawet fakt, iż prawdopodobnie ktoś im czegoś dolał do Ognistej, jakoś w tym momencie nie oburzał go zanadto. Bardziej bał się tego, że wszystko zaraz wymknie mu się spod kontroli. W jakiś tam granicach jednak udawało mu się trzeźwo myśleć. Usłyszał zawołanie Scarlett, które jednak doszło do niego z kilku sekundowym opóźnieniem. - Scarlett?! - odkrzyknął, w jego głosie chyba można było wyczuć jakąś drobną nutkę paniki. Bynajmniej nie denerwował się z powodu tej natrętnej dziewczyny obok, ale przecież nie wiedział kto i w jakim celu właśnie porwał mu Saunders sprzed nosa. Miał bardzo złe przeczucia i chociaż zazwyczaj te jego złe przeczucia okazywały się całkowitym wymysłem, to tym razem chyba nie były takie bezpodstawne. Zaczynał być coraz bardziej otępiały, zupełnie jak po mugolskim gripexie na noc! Musiał co chwilę szybko mrugać, aby powrócić do tej zamglonej rzeczywistości. Bez jaj, jeśli okaże się, że to sprawka Caspra... - Szczerze mówiąc gówno mnie obchodzi czy masz dla mnie list, czy może milion galeonów, które z pewnością wygrałem, chcę znaleźć Scarlett i stąd wyjść no! - odwarknął do tej męczyduszy, bo nie zamierzał iść z nią na żadne zaplecze, tym samym już kompletnie tracąc szansę na odnalezienie w tym naćpanym tłumie swojej dziewczyny. W ogóle to nie zakładał, że ta dziwaczka obok może wiedzieć kto to Scarlett, ale uświadomił sobie to również z opóźnieniem, bo wolno pływające myśli i rozwiązany język pozwalały mu bez oporów dzielić się tą nieznajomą swoimi planami. Jakby mocno przesadził z Ognistą, czy coś! A ledwo wypił szklaneczkę, no ludzie!
Czy Kacperek to zaplanował? Jasne, że coś planował, ale nie na taką skalę. Nie spodziewał się, że wyprowadzą tak szybko dziewczyny i że w ogóle od nich zacznie się ruletka. Widać, że ludzie się opierali. Może trochę się bali, ale dla niektórych powody podane były całkiem poważne i zdziwiłby się gdyby odmówili... Trudno. Tak czy nie tak... Nie miał już czas. Sam ledwo wyszedł z zakamarka rozmasowując głowę... Nie ogarniał tego, kto tu jeszcze jest... Nie wiedział dlaczego jakaś kobieta uderzyła Ioannis'a Gavrilidis'a i czemu Merlin Faleroy wyglądał, jakby miał czterdzieści stopni gorączki. Oparł się o ścianę obserwując wszystko z boku... O ile dobrze słyszał to ta dziwna kobieta chyba wszystko wiedziała o Janku, bo mamrotała coś takiego: - Ja wiem... Do Miodowego dzisiaj jest dostawa eksplodujących cukierków! Chodź! Będzie wspaniale! - Przesadny entuzjazm w jej głosie może i był podniecający, ale niestety to nie do niego padło zaproszenie, więc bardzo nam przykro. Nawet nie zauważył, kiedy Janek z niewiastą zniknęli mu z oczu, a Merlin stał się czerwony, jak pomidorek i jeszcze ściskał Effie... Wszystko fajnie, ale Effie Fontaine? Co on o niej słyszał rano? Aaaa. Miała romans z nauczycielem i teraz też się w jakiś podkochiwała, więc wcale bariery nie stanowiło to by zaprosić jegomościa... Teraz czekał na nią przy wyjściu z klubu i uśmiechał się kusząco, jakby chciał porozmawiać o produkcji dzieci w Afryce... W sumie czy to ważne skąd te dzieci skoro receptura ta sama? No nic. Kacperek wzruszył ramionami nie wiedząc, co ze sobą począć... Merlin został sam? Już chciał do niego podejść. Zaproponować, żeby się napili i w ogóle. Ale nie wiadomo skąd pojawiło się koło niego jakaś cyganka... I zaczęła na niego wylewać, jakieś nieprzyjemne rzeczy krzycząc coś o rychłej śmierci jeśli natychmiast nie pochowa kota na cmentarzu, a potem nie przeprosi wielkiego bożka Cyklopa... Czy co to było. Jakaś psychoza... Chciał wywalić kobietę z baru, ale z tym kotem chyba nie żartowała, bo pociągnęła Merlina za fraki w kierunku tego, który został zrzucony przez Violet z głowy... Nie wiadomo czy był żywy czy nie, ale chyba nikt się dzisiaj w tym syfie nie odnajdzie, więc czemu nie iść za przewodnikiem? Kacperka naprawdę bolała dzisiaj głowa... Do tego słyszał wrzaski przy Bennett'cie... Tamta kobieta naprawdę coś dla niego miała, co mu za różnica wyjść i wziąć kopertę? Cholera jasna... Przeszedł się po wpół opustoszałym klubie po drodze wywalając kilka prostytutek... No jakie urodziny taka zabawa i wtedy obiło mu się o uszy... - Jeśli obchodzi Cię Twój brat to czekam za piętnaście minut na alei Amortancji pod mieszkaniem numer 03. KAMIENICA SIEDEMNASTA. - Dupa. Koniec. Wariatka wybiegła. Następna potrzebująca nagłej pomocy... Tam przy Scarlett nie było lepiej, bo koleś, który do niej nawijał też miał chyba jakiś PRAWDZIWY problem. Ciekawe o co chodziło... I było dwóch Bennett'ów... Było już późno. Jeśli to bujda to czy nie warto tego sprawdzić? Cedrik? Chyba trzeba było najpierw wypytać zanim się rzucać, jak szit w trawie... A potem dostrzegł wzrokiem Cait Pierre... Co ona? Ach... Piła najlepszy alkohol w mieście... No tak. I była już mocno przymroczona... Złapał kogoś za wraki i kazał ją po prostu stąd zabrać w ustalone miejsce... Tadam.
To był jakiś horror, w dodatku taki, że nie wiadomo było, w co ręce włożyć. Kolorowy, niewyraźny i jakiś ospały tłum kołysał się dookoła, wszystko wirowało... a, nie, to ona wirowała w takt jeszcze dziwniejszej muzyki z nieznanym jej facetem, który nie mieścił się w skali dziwaczności. Rozglądała się nieco panicznie dookoła, zatracając w alkoholu zmieszanym z eliksirem całą swoją pewność siebie i ukazując światu tchórzliwe, ślizgońskie oblicze. Bała się o siebie, bała się o Cedrika, który chyba też coś do niej krzyczał, ale ona wciąż nie potrafiła zlokalizować jego położenia. Trochę dwoiło jej się w oczach, a to sprawiało, że tłum rozrósł się do gigantycznych rozmiarów. Nie chciała słuchać wilowatego mężczyzny, ale słowa docierały do niej mimo wszystko. Co ten człowiek wygaduje za bzdury? Nonsens. Z wrażenia aż stanęła gwałtownie, bo i tak nie miała już siły kręcić się w kółko i pląsać, nie miała za grosz kondycji. - Słuchaj, dryblasie - zaczęła, dźgając go palcem w klatkę piersiową. - Nie wiem, co sobie wymyśliłeś, ale znam swoją bliźniaczkę nie od dziś i doskonale wiem, że nie gadałaby takich rzeczy, nawet po pijaku - wygłosiła mu przemowę, że jakby mógł to uciekłby gdzie pieprz rośnie. Naprawdę, znała Mandy i wiedziała, że ta ma wygórowane ego. Możliwe, że tak jak zielona Saunders skrywała jakieś swoje uczucia i niedoskonałości pod warstwą opieszałości, ale tego to ona już nie wiedziała. I być może przeszło jej coś takiego przez myśl, bo nagle przestała trącać nieznajomego brutala i w jej myślach zagościły wątpliwości. Bo, jakby nie patrzeć, podświadomie próbowało się wkraść odczucie, że powinna mu zaufać. Walczyła z nim póki co, ale kto wie, jaki będzie ostateczny wynik? Poza tym... czemu miałaby ją brać do Londynu? Niby mieszkały tam, ale ona nie przekroczy progu mieszkania Wendy. Nawet dla Mandy. Nie chce tej dziwki widzieć na oczy. Zresztą i tak musiałyby wracać do zamku, cokolwiek by się nie działo - bo nie mogą przebywać poza jego murami, bądź poza Hogsmeade, na Salazara, były uczennicami! Dlatego gościu wydawał się mocno podejrzany. Zapewne w normalnym stanie by go wyśmiała, ale teraz pomimo masy argumentów przeciw, poważnie zastanawiała się nad pójściem z tym kolesiem. Z drugiej strony jego aparycja była taka urzekająca i... STOP. - Pójdę z Cedrikiem. Przprowadź go tu - zadecydowała ostatecznie, nawet rzucając niejako rozkaz! Ale wcale nie czuła się tak pewnie jak zazwyczaj. Chwiała się nieco na nogach i z obawą oglądała majaczące otoczenie. Dziwne rzeczy się tu działy, doprawdy dziwne!
Ja jebie, co tu się dziło? Gavrilidis niczego nie ogarniał. Chciał tylko powstrzymać tę szaloną kobietę, która łaziła nago. I jeszcze go biła, a potem namawiała do pójścia do Miodowego Królestwa. Owszem, lubił niektóre słodycze, ale wcale nie miał ochoty na pójście tam z nią. Jak ona to sobie wyobrażała, że będzie się woził z gołą babą po Hogsmeade? Miał Mię, tak, pamiętał o niej! I nie chciał chodzić gdziekolwiek z jakąś inną dziewuchą. Uświadamiał to sobie pomimo kiepskiego stanu, niewyraźnych obrazów dookoła, szalonego tłumu i oczojebnych kolorów. Popatrzył na pustą szklankę, którą miał w dłoni, a potem skierował wzrok tam, gdzie powinien być bar. Chciał pić, chciał rozmawiać ze znajomymi i dobrze się bawić. A nie stać z jakąś dziką hipiską. No kurwa. Pokręcił ospale głową, nie móc się zgodzic na coś takiego! - Może jak się ubierzesz - mruknął do niej. - Ja tymczasem chcę się napić - dodał na koniec, kierując powolne kroki w stronę miejsca z butelkami. Próbował się przeciskać przez nachalny tłum, ale było ciężko. Obijał się o ludzi i próbował wypatrywać kogoś znajomego, jednak na darmo. Gdzieś tam słyszał jakieś znajome krzyki, ale nie potrafił ich zidentyfikować. Przejechał wolną dłonią po swojej czuprynie i słowo daję, że nie wiedział co dalej.
Nikt nie chciał ich słuchać? Znaczy tych ludzi? Wszyscy tacy trzeźwi i weseli? Tak? Jesteście wszyscy pewni tego, co właśnie uczyniliście? Nieładnie być powodem złości waszego , starego przyjaciela! Czyżbyście chcieli wylądować na bruku? Wy i wasze ładne twarzyczki, jako bezdomne krasnoludki? Wielka szkoda by była, gdyby to wszystko się ziściło! Przecież to bardzo straszne jest! Nie wiadomo o co chodziło, ale ludzie, którzy przemawiali do poszczególnych uczniów hogwarckiej szkoły wydawali się bardzo zmęczeni opornością dzieciaków, które najwidoczniej nie rozumiały powagi sytuacji! Przecież to nie był żaden żart!
*** Kobieta, która stała przy Bennett’cie nie miała zamiaru go wykorzystywać. Broń Cię Panie… Ona przekazywała tylko wiadomość, ale najwidoczniej musiała skorzystać z planu B! A plan B wcale nie był taki przyjemny, jak na początku się wydawał. - Widzę Scarlett! – Krzyknęła do niego, coby się przedrzeć głosem przez tłum dziwnie pijanych ludzi i pociągnęła go na bok… A tam? Tam się wszystko wyjaśniło. Z tyłu wyłonił się dryblas, który uderzył Cedrika tak, że padł na twarz i niestety, ale teraz był dla Saunders tak bezużyteczny, jak para szmaciaków z dzieciństwa. Ach Ci ludzie! Na Cedrika naciągnięto zatem jakąś kurtkę, żeby go przy wyjściu nie rozpoznali i został wyciągnięty z baru… A przed barem czekała kobieta… W sumie nie taka kobieta. Miała góra osiemnaście lat… – Opierał się? – Tu szatański śmiech. -Tak myślałam. Zabierzmy go tam i miejmy to z głowy!
KLIK
*** Oh, gdyby biedna SMS widziała, co się stało! Na pewno by zwątpiła w sens całej sytuacji, ale alkohol mieszał w głowie, a Mandy faktycznie była zdolna do takich rzeczy i osoba, która odpowiadała za całe pokręcenie tej sytuacji nie zamierzała ryzykować niepowodzenia.. Co prawda wolała, żeby Scarlett dotarła świadoma na miejsce, ale może to był zły pomysł? Kto ją tam wie… – Cedrik jest przy barze! Patrz! – Rzeczywiście stał tam chłopak łudząco podobny do Cedrika, ale zaraz się zmył. Machnął tylko ręką, że zamawia dwa drinki, a obok drinków karteczka: „SMS, musiałem na chwilę wyjść. Wrócę niedługo. Drake ma kłopoty.”. Cóż za zbieg okoliczności! I wszystko wyglądała realistycznie, bo zgrywało się w czasie… Zatem willowaty jegomość pomógł dotrzeć SMS do baru i czekał aż ona zrozumie swoje przeznaczenie na dzisiejszy wieczór. - Wybacz. Nie mogę dłużej czekać. Zostawiłem kolegę z MMS, a on ma zwyczaj wykorzystywać sytuację… Jeśli Cię obchodzi to… – Tu zamyślił się, by znaleźć w głowie jakieś charakterystyczne miejsce w Londynie… - Pod Biblioteką Narodową.! – I zniknął. Czy Scarlett zdecyduje się sprawdzić co się stało?
KLIK
*** Oh Janku, Janku! A kogo interesuje Twoja Mia, Merlin i Fabiano? Kogo? No powiedz kogo! Tyle słońca w całym mieście!!! My wszyscy chcemy Ci tylko pomóc! A ta piękna kobieta mogła być o rok od Ciebie młodsza i wyglądała bardzo niewinnie. Może miała tajemnicze zapędy seksualne, ale przecież już zrozumiała, że nic z tego, a teraz zapraszała go tylko na cukierki! Czy nigdy Janku nie zdecydowałeś się zaryzykować w życiu? Nigdy? Przecież to dobra zabawa! Pomyśl! Nieznana dziewczyna! Jesteś facetem! Zawsze możesz się wycofać! Dziewczyna złapała Cię za rękę i zrobiła bardzo zasmuconą minę ciągnąć Cię ku wyjściu. Jaka będzie Twoja decyzja?
KLIK
*** A nagle ktoś się przebudził! W rogu sali siedział mężczyzna… A może przysypiał? Nie do końca zidentyfikowano to kim jest, więc nikt się do niego nie odzywał… Od początku imprezy siedział sam i zamawiał wciąż ognistą… A teraz pojawiła się jego zguba… Zoe E. Champion… Podszedł do niej żwawym krokiem… – Cześć. Napijesz się czegoś? – Był czarujący. Na oko osiemnaście lat. Brunet, brązowe oczy, zapach papierosów? Chyba przypadkiem, jak siedziała koło niego nieodpowiednia osoba… No Zoe? Zgodzisz się na drinka? Chyba nie dasz się prosić?
No tak Zoe się odpicowała, Zoe przyjechała i Zoe nawet przywiozła prezent! A tu co? No właśnie nic. Przemykając do barku nie spotkała ani jednej znajomej osoby, a kiedy już mignęła jej w tłumie jakaś warta odzewu twarz, chwilę później już znikała. A to peszek. Dziewczyna była wielce niepocieszona, a na jej twarzy zaczął pojawiać się wkurw. Nawet organizator we własnej osobie zniknął gdzieś, a przyszła przecież z zamiarem obalenia z nim butli. Zamówiła więc podwójne whiskey. Właściwie to już chyba była trzecia szklanka, którą w siebie wlewała, a przecież zamawiała drugą. No nieważne, nie przyszła tu się pilnować. Wręcz przeciwnie, jednak nie znalazł się do tej pory nikt kto by jej w tym dotrzymał towarzystwa. Gdzieś nawet mignęła jej twarz Janka, którego zwykła nazywać przyjacielem gejem, ale nawet on zdążył się dematerializować z przed jej oczu. I mówią, że to niby ona nie ma serca i jest wredną, egoistyczną suką, zwracającą uwagę jedynie na własne pobudki. A co z jej znajomymi? PRZYJACIÓŁMI PONOĆ (tak przynajmniej wynika z relacji hehehs) zostawili ją biedną na pastwę losu i kolejnych szklanic wypełnionych po brzegi brunatnym alkoholem. Nosz kurcze, to była jej kolejna słabość, z tym że kiedy przegięła nie pamiętała ani jednego słowa które zostało wypowiedziane w trakcie wieczora. Zresztą kto tak nie ma. Kątem oka zauważyła zainteresowanie swoją osobą przez jakiegoś chłopaka. Już się miała ucieszyć na myśl o tym, że ktoś wreszcie zwrócił na nią uwagę, kiedy przypomniała sobie że przecież trzy czwarte świata na nią leci, a kolejna jedna czwarta nie jest jeszcze tego w pełni świadoma, więc przecież było to zrozumiałe że biedaczyna się zainteresował, co nie? Czy napije się czegoś? Spojrzała na niego jak na idiotę konkret, ale nie z racji tego że przed nią stała jeszcze na wpół-pełna szklanka, tylko dlatego że w jej przypadku zazwyczaj obywało się bez takich pytań. - Skoro stawiasz - stwierdziła dopijając jednym haustem resztę picia i odstawiła z hukiem szklanicę na blat. Spojrzała na chłopaka mierząc go wzrokiem od stóp do głów i uśmiechnęła się wyzywająco. W sensie nie jak dziwa tylko wiecie, z wyzwaniem no. SKORO WSZYSCY JĄ OLALI TO MA PRAWO SIĘ DZIEWUSZKA ZABAWIĆ.
Biedny Francuzik nie miał pojęcia, co się dzieje! Nagle ktoś wparował, inny wyparował, a on wciąż patrzył na swoją siostrę i również, nie wiedział, na co tak naprawdę ma ochotę. Miał jak ten cień iść za nimi? Chyba nie! W końcu Bruno za nikim by tam nie łaził. Był pieprzonym indywidualistą i egoistą, jeśli nie widział gdzieś celów dla siebie, to unikał danej sytuacji jak ognia. W końcu co on jakiś Puchon, co się będzie poświęcał dla społeczeństwa? To na pewno nie byłoby bardzo francuskie. We wszystkim musiał tkwić jakiś powód. Na przykład po co było komuś pomóc wstać jak się przewrócił? Lepiej było śmiać się z jego nieudacznictwa. I mniej więcej to samo robił teraz Bruno. Tylko on został w pubie, więc co? Wygrał z tymi ludźmi? Czuł się właśnie tak. Jakby wybrał los na loterii, który zapewnia mu spokój. Zamówił kolejny kieliszek wódki, zastanawiając się, czy może powinien przerzucić się na whisky? W końcu miał, co świętować. I tak przez swoje uczulenie będzie rzygał. Kiwnął na kelnera, decydując się jednak na wódkę. Kolejną. Może po prostu był za mało pijany, aby mieć halucynacje? Może tak naprawdę eliksir, który stworzył, był dodany do whisky i wszyscy po prostu mieli zwidy? Przechylił zawartość kieliszka prosto do gardła, zaczynając się rozglądać po pomieszczeniu. Liczył, że znajdzie kogoś odpowiedniego do rozmowy, wypicia i dobrej zabawy. W końcu jako jedyny był "bezpieczny".
Kurde. Rzeczywiście bolała go głowa. Dopiero co ogarnął, że odzyskał jakąś tam część świadomości, a już musiał wstać i zobaczyć, że gości prawie nie ma... Porozrzucane szkło tu i ówdzie... Syf. Porozlewane alkohole. Zniszczone dekoracje... A ze ścian klubu nadal dudniła muzyka. Muzyka była dobra... Koiła nerwy, które by pękły, gdyby były trzeźwe i mogły spokojnie ocenić co się działo. Tak czy tak... Wszedł do głównej sali... Co prawda tańczyło trochę ludzi... Miejsce na prezenty, a raczej składzik z prezerwatywami był nienaruszony, a zatem użył zaklęcia zmniejszającego i cały dobytek wrzucił do przygotowanego wcześniej pudełka. Taki był zaradny! To samo najchętniej zrobiłby z alkoholem... Może na podstawie uderzenia stał się porządkowy i masakrycznie zajebisty? A nie. Przepraszamy. Taki to on już jest. Skromność wydana w najlepszym, jak dotąd opakowaniu. Mhm. Tak czy tak, zauważył Zoe, która gadała z jakimś dziwnym facetem, którego ewidentnie nie zapraszał. Ale może to ona go tu przyprowadziła? Możliwe. Zoe była dość specyficzna... Znaczy taka sama, jak on... Hm. A tutaj z boku stał Bruno... Położył dłoń na karku próbując go rozmasować i tchnąć do życia swoją mózgownicę... Eee macarena.
Tylko, że w tym samym momencie, kiedy Casper próbował ogarnąć co się dzieje, do Bedau podeszła pewna tancerka z niewybrednym uśmieszkiem i zaproponowała drinka. Plus oczywiście swój czas... Jakby czytała mu w myślach. W końcu prosiła oto, by razem spędzili kilka chwil. Ot z nudy i brak laku. A może to tylko pozory?
A w tym czasie Zoe musiała się zmierzyć z mężczyzną, który teraz dolewał jej do szklaneczki kolejnej porcji wódki i proponował przejście na swoją wiarę. Mówił coś o nowej ewangelii i lepszym świecie. Plus o tym, że tylko prawda nas może zbawić, a szczęście to kwestia pieniędzy i tego, co jesteś w stanie oddać za to wszystko... I pewnie opowiadałby dalej, ale dziewczyna chyba zaczynała się robić coraz bardziej senna i senna... A może już całkowicie odpłynęła. Kto wie... Ale na pewno odwrotu nie było. Napój był zbyt smaczny.
Oczywiście, ze była specyficzna. Drugiej takiej na całym świecie byś człowieku nie znalazł. To chyba nawet dobrze, bo nie daj Boze dwie takie by się spotkały i doprowadziłoby to do kolejnej wojny jak nie zagłady świata. No nieważne mniejsza z tym. Tak, tak, lubiła przyprowadzać ze sobą osoby. Zwłaszcza tyczyło to się nieznajomych. Przyciągała do siebie ludzi jak magnes, a w większości takich nietypowych. Jednak coraz częściej trafiała na takich którym brakowało piątej klepki. Niestety, mimo dużej ilości wódki i innych napojów wysokoprocentowych zdążyła się zorientować, że z jej rozmówcą jest coś nie tak. Czerwona lampka trwała w stanie uśpienia kiedy chłopak proponował jej raz za razem zapełnienie szklanki, jednak kiedy rozmowa zeszła na tor religii zaczęło jej się to mniej podobać. Że co? Zmiana religii? Gdyby nie to, że zamiast krwi w jej żyłach płynął teraz alkohol na pewno dałaby mu w łeb. Jednak bulwersacja jej ateistycznej osoby nie była w stanie osiągnąć zenitu, ponieważ jej niewielka masa w zestawieniu z tak ogromną ilością alkoholu zaczęła powoli szwankować. Niedobrze, niedobrze, myśl co robić Zoe. Podczas kiedy szum w głowie zwiększał coraz bardziej natężenie, ona gorączkowo próbowała przypomnieć sobie jak trafić do domu. Bidulka, gdyby była trochę mniej porobiona, najpierw zaczęłaby myśleć jak się pozbyć oszołoma który zaraz chyba zacznie sam wlewać w nią ten alkohol, bo jej zapał gasł z każdą sekundą. Jej głowa z sekundy na sekundę coraz bardziej zbliżała się do blatu lady, przy której stali, a ona sama zdawała sobie sprawę z tego że jak zaraz nie przybędzie na miejsce jakiś wybawca ona skończy w najlepszym wypadku zgwałcona w jakiś krzakach w pobliżu, a w nieco gorszym scenariuszu facet zrobi jej pranie mózgu, a ona będzie zasuwać w bluzkach z kołnierzykiem i spódnicach za kolana, składając w ofierze nowemu Bogu dziesiątki psidwaków i mugolskich dziewic.
Kochanych ścian w pubie sączyła się wspaniała muzyka, która chyba ukoiłaby najbardziej szalonego imprezowicza! A wszystko za sprawą pomocniczego gazu usypiającego, który otulił Zoe E. Champion i tyle z tego było. W połączeniu z alkoholem i innymi, dziwnymi rzeczami, które działy się tu tej nocy nie sposób było zapomnieć o tym, że wszyscy stali się ofiarami kolejnych pułapek! O zgrozo! Był tak bardzo zły ten Villiers! Chociaż w sumie jego pomysły były niedopracowane, a za to inni geniusze zła, którzy nienawidzili tych gości, bądź zazdrościli, że nie dostali zaproszeń... Postanowili się zemścić. Pewnie myśleli, że dzięki temu impreza zostanie zapomniana, albo też wspominana, ale o zgrozo... Jako najgorsza z możliwych! Goście poginęli! Nie wiadomo, jak i nie wiadomo po co! Tacy z nich szaleńcy! Ale chyba ich działania minęły się z celem, bo to właśnie dzięki temu wszyscy będą mówić o tej imprezie przez tygodnie, jeśli nie lata, albo dekady. W sumie stulecia! Niech Villiers się cieszy, że taki z niego krejzol, iż zorganizował urodziny wszech czasów! Ale już koniec tych komplementów! Przecież Zoe była w opałach! I to pewnie dlatego facet łatwo sobie poradził z unieszkodliwieniem jej i zaniesieniem do zamku... A mianowicie dostarczył ją na Zakazane Piętro, które zamknęło się automatycznie, kiedy ta znalazła się na zimnej posadzce. A jak wszyscy wiemy... Zakazane Piętro nie jest normalne. I dobrym pytaniem jest to... Czy dziewczyna jest tam sama? Zakazane Piętro
Rzucaj kostkami, aż nie wejdziesz do, któregoś z pokoju. W porządku od góry do dołu, czyli zaczynasz od Katedry Kul Kryształowych. Możliwe, że będziesz zmuszona przeżyć przygodę życia w kilku pokojach. Powodzenia!
Z Bruno już nie była taka całkowicie prosta sprawa! Chłopiec się gdzieś zawieruszył. Tu alkohol. Tu papierosy. Libacje alkoholowe straszne sytuacje! Wiadomo o co chodzi! Ale to nic... On też został upity. Z tym, ze od razu po pierwszej szklaneczce stał się bardzo otwarty i gotów był opowiedzieć całe swoje życie dziewczynie, której zapewne nie będzie pamiętała, a która była odpowiedzialna za to, by dostarczyć go w odpowiednie dla niego miejsce. Oczywiście i tym razem był to zamek! Zameczek nasz kochany, który skrywa w sobie tyle tajemnic, gotów był przytulić Bruno, albo i zakopać gdzieś pomiędzy fundamentami. Ale idąc dalej. To wszystko poprowadziło nas do miejsca, gdzie drzwi za Bruno się zamknęły... A on... A on biedny znalazł się w czerwonym pokoju z wielkim koniem na środku. Rasowy rumak! Czerwony! Chcący się na niego rzucić! A wiecie co jest najgorsze? Że z każdym jego najmniejszym ruchem, nawet drgnięciem powiek! Konie się mnożyły! Rżały ku niemu i chciały więcej! Czego one chciały? Czemu był tam sam? Uhu? Psychoza?
Pokój Życzeń.
Tutaj jest opisana, jak przedstawia się sytuacja. Odpisz w Pokoju Życzeń, jakbyś już tam był. Pamiętaj, że zagadka nie jest rozwiązana i nie możesz opuścić pokoju! Powodzenia!
Tym samym wszystkie wątki w tym pubie zostały zakończone. Przynajmniej osób aktywnych. Tym, którym wydaje się, że zostali pominięci... Zwyczajnie zostaliście przydzieleni parami do zadań, a Ci, którzy zaczynają odmówili odpisu.
Czymże byłaby wymiana i wielomiesięczny wyjazd do zagranicznej szkły bez zwiedzania okolicznej wioski? Z taką właśnie myślą, Richelieu udała się na podbój Hogsmeade. Co z tego, że po drodze nie zdołała odnaleźć nikogo ze swoich znajomych, by zgarnąć ich na tę szaloną wycieczkę, miała plan i wcale nie zamierzała go zmieniać z powodu braku towarzystwa! Dziewczyna dość długo spacerowała po wiosce, zaglądając do różnych sklepów i sklepików, a nawet kupując kilka rzeczy, które wpadły jej w oczy, po czym stwierdziła, że przyda jej się chwila przerwy i może coś do picia, zanim wróci do zamku. W ten właśnie sposób wylądowała w pubie o wdzięcznej nazwie "U nieudacznika", zajęła miejsce przy barze i zamówiła kremowe piwo, a jej firmowy uśmiech numer 6 nie schodził jej z ust, nawet gdy barman okazał się być trochę gburowaty i mniej przystojny, niż się spodziewała.
Co za zgraja paskudnych nieudaczników! Aden nie mógł wytrzymać. Banda idiotów. Tylko Puchoni mogą się dać złapać. Oni nie mieli mózgu, byli kretynami i w dodatku uważali, że tą całą swoją przyjaźnią załatwią wszystko. Zwłaszcza na Historii Magii. Aden starał się zaciekawić każdego ucznia. Szukał czegoś w każdej historii. Nie potrafił przynudzać o wszystkich rewolucjach. W każdej sekundzie uważał, że trzeba doceniać przeszłość, ponieważ to ona stanowiła fundament każdego życia. Wszedł zmęczony do pubu „U nieudacznika”, licząc, że nie spotka tu żadnego ucznia. Miał ich dosyć. Zwłaszcza że w jego gabinecie czekała go wuchta wypracowań o wielkim czarodzieju. Podszedł do baru, zajmując miejsce obok Madison, czując, że ona nie może chodzić do Hogwartu. - Bourbon – rzekł chłodno do barmana, przenosząc spojrzenie na dziewczynę. Zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno jest pełnoletnia.
Całe szczęście dziewczynie obce były tego typu zmartwienia. Na razie nawet średnio rozróżniała poszczególne domy w Hogwarcie, w końcu u nich, w Riverside, uczniowie byli dzieleni ze względu na dalszą drogę kształcenia, którą sami wybierali, a nie swoje cechy charakteru. W tym miejscu pozwolę sobie zauważyć, że użyłaś słowa "wuchta", więc już jesteś poznanianką w stu procentach! A wracając do tematu właściwego, Madison siedziała sobie spokojnie i obracała w dłoniach butelkę, chyba nawet nieświadoma tego, że piwo, które zamówiła, tak naprawdę z alkoholem niewiele ma wspólnego, ale co tam! Słysząc niezbyt przyjazny głos obok siebie, zerknęła w kierunku jego źródła i w tym przypadku zaskoczenie było pozytywne, nie tak jak w przypadku barmana, bowiem mężczyznę zdecydowanie można zaliczyć do grupy przystojnych! - Ciężki dzień? - zapytała pogodnie, obkręcając się trochę na krzesełku, by lepiej mu się przyjrzeć. Możę gdyby poświęciła trochę więcej uwagi zapamiętywaniu choć części twarzy w nowej szkole, wiedziałaby, że to teoretycznie jej nauczyciel, ale Mads jak to Mads, założyła, że blondyn pochodzi z Hogsmeade i tyle!
Zapewne Aden zazdrościłby jej tych beztroskich lat studenta. Nie musiał się martwić o żadne lekcje i robił to, co lubił – imprezował, czytał. Nikt wówczas nie traktował go jako przykład. Teraz musiał uważać na każdy swój ruch. Należało pokazywać młodym, że nie wolno palić ani pić, że szkoła powinna służyć jako super sposób na nauczenie się tak wielu rzeczy w tak krótkim czasie. „Ucz się ucz, bo to nauki klucz” czy jak to tam leciało. Oczywiście Aden był rodowitym ślizgonem. Zdarzały mu się chwile słabości jak ta właśnie, gdy otrzymał już swój trunek i spojrzał na dziewczynę obok. Czy była jakakolwiek szansa, że mógł być jej właścicielem? A chrzanić to na Merlina! Czy on nie ma prawa się trochę zabawić? - Wiesz jak to jest – rzekł krótko do osoby jakby znał ją milion lat. Dopiero po chwili, gdy napił się nieznacznie alkoholu przypomniał sobie, że oni są nieznajomymi! Chrząknął, uświadamiając sobie swój błąd – Smoki pozjadały całą paszę – aż śmiał się w duchu jakim to kluczem mówił! Czy smokami mogli być nieprzyjemni uczniowie? Na pewno! – Włącznie z moim obiadem, więc musiałem wybrać się na coś specjalnego – podniósł szklaneczkę, stukając ją o butelkę dziewczyny. – Widzę jednak, że Ty nie będziesz dziś szaleć – zwrócił uwagę nieznajomej na jej bardzo odważny dobór trunku. Zaraz podniósł rękę na barmana, zamawiając jej Bourbona. Nie zbyt go obchodziło, czy lubiła czy też nie. Po prostu nie mógł patrzeć jak w jego ulubionym pubie sączy ktoś sączek. A w dodatku jeśli była to śliczna dziewczyna ze śmiesznym, jeszcze nieznanym dla niego akcentem.
Spoiler:
Cholera, nawet nie zauważyłam, że tam dałam wuchtę xD co ten Poznań ze mną robi!
Zapewne było czego zazdrościć - na tym etapie życia, na którym była zarówno ona, jak i jej znajomi, nie mogło ich spotkać praktycznie nic, co wymagałoby od nich odpowiedzialności czy powagi. Jeździli po świecie, bawili się, wywoływali bójki, brali udział w nielegalnych wyścigach czy pojedynkach, a wszystko to pod przykrywką pilnego uczenia się i zdrowej rywalizacji sportowej, nie musieli być dla nikogo wzorem do naśladowania ani moralizatorem, a wszystkie niepowodzenia czy błędy mogli wytłumaczyć swoim młodym wiekiem i brakiem życiowego doświadczenia. Normalnie żyć, nie umierać! Madison nie miała pojęcia, kim jest ten człowiek ani jakie myśli pojawiały się w jego głowie, gdy na nią patrzył, ale poczuła dziwny dreszcz ekscytacji, jak za każdym razem, gdy poznawała kogoś nowego w dość nietypowych okolicznościach. A te właśnie takie były, bo proszę mi wierzyć, że dziewczyna nie miała w zwyczaju samotnie szwendać się po barach i pubach. Uśmiechnęła się lekko, po czym upiła swojego super mocnego piwa. Oj wiedziała, nie raz miała taki dzień i wtedy faktycznie jednym z lepszych rozwiązań był niewinny drink. - Musiały to być naprawdę niegodziwe smoki - stwierdziła, po czym zaśmiała się perliście, świadoma faktu, że w tej okolicy nie ma ani jednego smoka. O czym więc mówił nieznajomy? Nie miała pojęcia, ale to przecież jej nie przeszkodzi w prowadzeniu rozmowy! - Ale to może i lepiej dla Ciebie, miałeś przynajmniej pretekst, żeby się wyrwać, ile można siedzieć wśród smoków! - dodała chwilę później, gdy stuknął szklanką w jej butelkę. Dopiero gdy wypowiedział następne słowa, spojrzała ponownie na butelkę. Czyżby jej przeczucie odnośnie "mocy" owego piwa były prawdziwe? - Ech, szczerze mówiąc, nie wiem czym się wszyscy tak zachwycają, nie jest to zbyt udany trunek. - westchnęła, unosząc butelkę, żeby nie było wątpliwości, że mówi właśnie o niej. - Godzina jeszcze młoda, a ja nie upijam się bez towarzystwa! - wyjaśniła po chwili swój wybór. No bo w sumie wypicie dużej ilości czegoś mocnego, kiedy siedzi sama w obcym miejscu bez nikogo ze swojej ekipy, nie byłoby rozsądnym pomysłem, pewnie potem biedna długo by błądziła, zanim trafiłaby do zamku! Jednak kiedy barman postawił przed nią Bourbona, zamówionego przez blondyna, nie wypadało odmówić. Jak na dobrze wychowaną panienkę przystało, podziękowała, ślicznie się przy tym uśmiechając. - Zgaduję, że teraz już mam z kim pić, więc Twoje zdrowie - powiedziała, unosząc szklankę nieco ku górze w czymś na kształt toastu.