Tutaj uczniowie i studenci zajmują się roślinami o średnim stopniu zagrożenia. Nie są one tak niebezpieczne, jak mandragory czy wnykopieńki, jednak również trzeba poświęcić im sporo uwagi.
Opis zadan z OWuTeMów:
OWuTeMy - Zielarstwo
Wchodzisz do Pokoju Czterech Pór Roku, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Zielarstwo. Dobrze. Stajesz więc pośrodku Sali, gdzie panuje wiosna, a dookoła rosną przeróżne rośliny. Przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Estella Vicario oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Uchawi. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na skraju stołu, przy którym wykonujesz egzamin, leży sporej długości kawałek pergaminu, na którym postać odznacza poprawne odpowiedzi. Pierwsze zadanie, to rozpoznanie jakie rośliny zostały posiane w poszczególnych donicach. Drugie zadanie to zapisanie reakcji odżywiania się różnych, wyjątkowych roślin, które wbrew pozorom nie biorą pożywienia z światła! Są to na przykład rośliny podwodne, do których nie dociera tyle promieni słonecznych, by zachowała fotosynteza, rosiczki i inne czarodziejskie cuda.
Zasady: Rzucasz dwoma kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z zielarstwa można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
zadanie nr 1:
Wynik kostki nr 1:
1 – Fatalnie ci poszło, bulwy w trzeciej doniczce przeszły twoje najśmielsze oczekiwania. Starasz się jednak zachować spokój, by komicja nie wyczuła wszechobecnego napięcia. Zaznaczasz losowo rośliny, mając nadzieje, że tak będzie dobrze. 2 – Pierwsze nasionka były wręcz zbyt banalne. W połowie drogi zaczęła się dopiero tragedia. Siadasz przed pergaminem, nie poddajesz się, wpisujesz najbardziej prawdopodobne według ciebie nazwy. Nie jest to spełnienie twoich marzeń, jednak lepsze to niż nic. 3 – Twoja wiedza w końcu na coś się zdała! Rośliny śmigają ci między przekleństwami w twojej głowie. Kojarzysz je, jednak czy wszystko dobrze napiszesz? Dożyjemy, zobaczymy, teraz jednak uzupełniasz pergamin swoimi propozycjami. 4 – Nie jest źle, tylko dwie roślinki sprawiają ci jakoś problem. Resztę wpisujesz z rozmachu, a czas, który ci pozostał wykorzystujesz na główkowanie na tymi dwoma „kwiatkami”. Będzie dobrze, musi być! 5 – Rozpoznajesz wszystkie rośliny, umieszczasz odpowiednie nazwy na pergaminie i z głowy. Mogli dać coś trudniejszego, masz wrażenie, że to dopiero przedsmak trudności tego egzaminu 6 – Nasiona? Od zawsze uwielbiasz je rozróżniać! Wpisujesz odpowiedzi z zapartym tchem, po czym z szybkością światła dopisujesz ciekawostki lub tworzysz rysunki rozwiniętych już roślin. Niech komisja wie, że rozumiesz temat nieprzeciętnie!
zadanie nr 2:
Wynik kostki nr 2:
1 – Co masz zapisać? Nie orientujesz się całkowicie, fotosyntezę jeszcze dałby się znieść, ale to? Nie, zdecydowanie nie jest to twoją najmocniejszą stroną. Postanawiasz więc napisać tam cokolwiek i modlisz się, by komicja nie zauważyła podpuchy. Może będą mieć gorszy dzień i pominą to w twojej pracy? 2 – Znasz cały jeden schemat, brawo! Co tam, że pozostałe pięć jest dla ciebie czarną magią. Najważniejsze, że nie zawalasz całego zadania. Choć masz wyrzuty do siebie, że nie przeczytałeś do końca podręcznika, to jednak mogło być gorzej. 3 – Piszesz połowę schematów z miejsca, nawet nie zastanawiasz się, czy nie popełniasz właśnie największego błędu w swoim życiu. Nad resztą główkujesz, piszesz jakieś równania skrócone, jednak dochodzisz do wniosku, że to nie ma sensu. Skreślasz je, po czym trzymasz za siebie kciuki. 4 – Napisałeś wszystkie równania, jednak gdzieś w tyłu głowy świta ci, że popełniłeś parę błędów. Za późno już, gdyż zbyt szybko oddałeś prace. To zawsze lepiej, że napisałeś z błędem niż byś nie napisał. 5 – Piszesz równania bezbłędnie, choć zajmuje ci to sporo czasu. Są to jednak na pewno dobre odpowiedzi. Uśmiechnij się, można było trafić na rozmnażanie paprotników! 6 – Piszesz z szybkością błyskawicy dobre odpowiedzi, po czym dopisujesz środowiska, w jakich zachodzą te zjawiska. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jednak w świecie czarodziei to drugie raczej ci nie grozi.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - zielarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Blaithin chyba nie chciała bić się dla samego bicia, dlatego odpuściła Gryfonce. Leo udał, że nie widział jej pełnego wyrzutu spojrzenia - dla niego interweniowanie w tego typu sytuacjach było wyjątkowo chamskie. Rozdzielanie ich nie miałoby większego sensu, a pomaganie Fire byłoby okropnym oszustwem. Vin-Eurico za bardzo kochał bójki. No i miał zdecydowanie za dobre widoki! - Przeżyjesz? - Spytał Płomyka z czystej grzeczności, bo przecież doskonale widział, że nic poważnego jej się nie wydarzyło. W dodatku sam nie potrafiłby jej pomóc... A i wiedział, że Blaithin nie lubi magii leczniczej. Bardzo mu się to w niej podobało - on również preferował leczyć swoje urazy w tradycyjny sposób, choć często bywało to uciążliwe. Każde potknięcie (czyli każda rana) było nauczką i karą za nieodpowiednie zachowanie, jakim była porażka. Pani profesor wcale nie zamierzała psuć im wszystkim zabawy. Dopiero śmigające w powietrzu śnieżki skłoniły ją do drobnej interwencji i wtedy również rozpoczęła lekcję. Leonardo niestety nie miał ulubionej rośliny, a poza tym nie chciał się za bardzo wychylać. Akurat na lekcjach wolał, gdy nie zwracano na niego uwagi - co nie było proste przez jego ponadprzeciętny wzrost. Drobniutka Gryfonka chyba oficjalnie sobie już odpuściła i Leosiek został z nieco poobijaną Blaithin. - Jestem z ciebie dumny - mruknął do niej jeszcze, bo taka była prawda!
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Na całe szczęście spóźnił się dzisiaj. Niewiele, ale ominęła go walka na ścieżki. Stanął w drzwiach do cieplarni kiedy to nauczycielka krzyczała. Zatrzymał się tam lustrując wszystkich wzrokiem i analizując czy chce się dołączyć do tej grupy. Teoretycznie nie wszedł jeszcze do środka. Więc miał wybór by opuścić to miejsce Zadowolony. Niestety to tylko teoria. Już go zauważyła więc nie mógł się cofnąć. - Dzień dobry? - Powiedział niepewnie słysząc jej krzyki. Słyszał o niej dużo, a zdecydowanie to że podnosiła głos do niej nie pasował. Przez co ponownie zerknął po twarzach. Czasami zastanawiał się co tutaj robią pewne osoby skoro mentalnie nie opuściły one jeszcze przedszkola. Zauważył Andreę do której to podszedł i musnął wargami jej policzek. - Hej - wyszeptał widząc, że ma nieciekawą minę. - Co się stało? - Wyszeptał ponownie spoglądając to na Ślizgonkę, a następnie na Gryfonkę. Nie chciał przeszkadzać jednak w zajęciach więc nie dopytywał się dalej.
Eliksiry 3 Zielarstwo 0
The author of this message was banned from the forum - See the message
Ominęło ją całe szczęście całe zamieszanie z siostrami, które niemal zaklinowały się i zabiły w przejściu. Miała na sobie dziwaczny, fioletowy melonik ze wstążką, kolczyki zrobione z młodych, zielonych szyszek, a jej włosy były istna falą złotych loków z których wystawały zeschnięte igły. Wyglądała jakby całą noc spędziła w zakazanym lesie tarzając się w ściółce. Kto wie może właśnie tak było? Na ramionach miała aksamitną, granatową chustę w gwiazdy, która lekko otulała jej ramiona. Pachniała ziołami, tymiankiem, lekką nutą mięty, rozmarynu, dziurawcem i czymś jeszcze, chyba krwawnikiem. - Hej, zrobisz zamieszanie? Chciałabym trochę podebrać oprylaka i zielska - nachyliła się nad Titi i ucałowała ją w czoło na powitanie. Jej druga siostra coś robiła, więc jej tylko pomachała przez pół sali. Ukradkiem przemknęła do dalszych segmentów szklarni w poszukiwaniu ziół jakie mogłyby ją zainteresować. Grzędy były oczywiście nie podpisane, wiadomo, ktoś kto już kilkanaście lat hoduje rośliny, nie potrzebował tego. Sądziła też, że to swego rodzaju zabezpieczenie, przed niepowołanymi gośćmi, żeby właśnie ktoś kto się nie zna na ziołach nie podkradał żadnych roślin w celach wiadomych. Naćpaniu się.
Nie spodziewała się czegoś... Takiego. Myślała, że Ślizgonka po prostu zasłabła, albo coś w tym stylu. Ona jednak zaczęła gadać coś kompletnie od rzeczy, a potem wstała i... I udawała, że nic się nie wydarzyło? Bo teraz to Adoria miała wrażenie, że zemdleje. Serce rozbijało jej się po klatce piersiowej, a policzki płonęły rumieńcem. Skąd Andrea mogła wiedzieć o jej rozterkach? Właściwie nikt o tym nie wiedział! Ona sama jeszcze nie pozbierała myśli, a co dopiero... Jakim cudem? Co się w ogóle wydarzyło? Odsunęła się szybko, gdy tylko podszedł do nich jeszcze jakiś Ślizgon. Kojarzyła go i chyba miał raczej dobre relacje z Andreą, dlatego nie miała problemu z zostawieniem ich samych. - To ja... Ja już... Okay, bo ona... Dobra, to pa. - Wybełkotała z zakłopotaniem, nie patrząc w oczy ani dziewczynie ani chłopakowi. W końcu machnęła ręką z rezygnacją i przecisnęła się kawałek dalej, żeby już nikt jej nie zaczepił. Przynajmniej tyle, że Lope sobie poszedł i już tego wszystkiego nie słyszał... Doria postanowiła skoncentrować się na lekcji, choć jej myśli wciąż uciekały w stronę słów Ślizgonki.
Spóźnianie się było totalnie w stylu Ruth, ale nie pozwalała sobie zbyt często na takie zachowania w szkole, bo większość nauczycieli wybitnie nie tolerowało spóźnialskich. Ostatnimi czasy rozważała też wejście w posiadanie zmieniacza czasu, bo powoli zaczynała załamywać ręce nad dystansami, które musi pokonywać, żeby się wszędzie wyrobić. Dziś także młoda Szwedka miała tysiąc spraw, tylko nie zielarstwo do załatwienia. Wciąż biła się z biurokratyczną machiną przyjęcia studentki na staż do Ministerstwa i tonęła w morzu papierów podań o kursy kwalifikujące do zawodu i to zajmowało jej lwią część dnia. Stąd też ostatecznie kiedy skończyła swoją zmianę w Mungu miała zdecydowanie za mało czasu, żeby dotrzeć w porę na zajęcia. Po błoniach puściła się już pędem, przez co kiedy stanęła w drzwiach cieplarni miała zaróżowione od sprintu policzki i lekko zmierzwione włosy. -Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie - powiedziała poważnie, bez grama głupkowatego uśmiechu, czy robienia scen typowych dla spóźnialskich. Z przerażeniem stwierdziła bowiem, że przybyła na zajęcia ostatnia i uczniowie właściwie powoli zaczynają coś robić. Cóż, mogła biec szybciej, w najgorszym wypadku profesor najwyżej wystawi ją za drzwi. Rozejrzała się czujnie po ludziach i ze zdziwieniem doszła do wniosku, że nie zna prawie nikogo. Przecież to były zajęcia dla studentów... Naliczyła Rię, którą poznała tak naprawdę całkiem niedawno, Andreę, zajętą jakimś niezidentyfikowanym człowiekiem i tego błyskotliwego puchona, który dawał popisy umiejętności na niemal każdej transmutacji. Na całe szczęście była też Ana. Ruth przysunęła się do niej po cichu i stuknęła lekko w ramię, żeby zaznaczyć swoją obecność, a jednocześnie nie gadać na lekcji, na której dała przedstawienie "jak się spóźnić najbardziej ze wszystkich?". Uśmiechnęła się do koleżanki i poprawiła niesforne włosy, zaczynając się zastanawiać, dlaczego ponad połowa pomieszczenia jest przykryta śniegiem.
Zielarstwo: 0 Eliksiry: 1
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
No i się znowu spóźniała, ale to chyba nikogo nie powinno już dziwić. Nie zdążyła nawet zjeść śniadania, ale na szczęście po drodze pewna starsza Puchonka oddała jej swoją kanapkę. Weszły razem do cieplarni i stanęły jak wryte. Wewnątrz, delikatnie mówiąc, panował niezły rozgardiasz. Trudno było pojąć co się w ogóle działo, jeszcze trudniej było wypatrzeć kogoś znajomego. A jednak jakimś cudem udało jej się wypatrzeć @Dulce Reina Miramon, pewnie dlatego, że trzymała łopatę. - Widzę przyjaciółkę. Idę się przywitać – rzuciła przyglądającej się zgiełkowi w szklarni Gemmie i ruszyła w stronę Krukonki. Po drodze rzuciła powitanie do nauczycielki i usiadła obok Reiny. - Hej. Lekcja to się już zaczęła? – spytała półgębkiem, rozglądając się po zajętych swoimi sprawami zebranych.
Zielarstwo: 0 Eliksiry: 5 Ło boże! A skąd tyle tego?! xD
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Zielarstwo samo w sobie jakoś jej nie rajcowało, ale bardzo lubiła lekcje. Wszystko dzięki nauczycielce – profesor V. była równą babką. Bez stresu, a więc i bez pośpiechu, zmierzała na zajęcia. Cholera wie, o której by tam ostatecznie dotarła, gdyby nie zaciągnęła jej tam jakaś narwana Gryfonka, której Gemm oddała kanapkę. Kiedy weszły do cieplarni, trudno było ocenić czy coś je ominęło. Z jednej strony panował niesamowity chaos i nie wyglądało na to, żeby lekcja się zaczęła. Z drugiej… panował niesamowity chaos, więc prawdopodobnie straciły jakąś superzabawę. - Ale pierdolnik, c’ nie? – zwróciła się do nowopoznanej Ettie i skinęła jej głową, kiedy uciekła się przywitać. - Dzień dobry! – machnęła ręką nauczycielce ponad głowami uczniów. Szacuneczek. Ona na jej miejscu już dawno by się poddała i po prostu wyszła. W dupę z uczniami. Nie wiedziała czy w całym tym syfie uda jej się znaleźć kogoś znajomego, więc po prostu dosiadła się do pierwszego żółtego krawata, którego zobaczyła, w tym wypadku @Raphael de Nevers. - Siema. Gemma jestem – wyciągnęła do niego rękę – Potrafisz mi streścić mniej więcej, co tu się odpierdala? – zapytała z uśmiechem.
Zielarstwo: 2 Eliksiry: 2
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Z istnym zażenowaniem spoglądała na wydarzenia, które miały miejsce w Cieplarni Numer Dwa, co chwilę przewracając oczyma na coraz to nowe wydarzenia. I chociaż siedziała cicho, to wewnątrz kipiała na przemian ze śmiechu i najnormalniejszego wkurzenia. Dreama była osobą, która zdecydowanie wolała ciszę i spokój, szczególnie na lekcjach, bo jeśli potrafiła zrozumieć, że na przerwie, szczególnie w tak licznej szkole, jaką jest Hogwart mogły dziać się niestworzone rzeczy, to jakichś przepychanek czy bójek dziejących się na lekcji nie potrafiła zdzierżyć i w duchu dziękowała Merlinowi, że nie znajdowała się właśnie wśród naprawdę niebezpiecznych roślin, bo dla niektórych taka sytuacja mogłaby skończyć się tragicznie. Na szczęście zaraz w sali zjawiła się nauczycielka Zielarstwa, której, chociaż w małym stopniu udało się rozgonić rozgardiasz, jaki wcześniej panował w cieplarni, a Drama odetchnęła z ulgą, rozsiadła się wygodnie na swoim miejscu i uśmiechnęła zadowolona, czekając na dalsze rozwinięcie lekcji. Pomimo że dziewczyna nie należała do najlepszych uczniów, którzy uczyli się Zielarstwa i nie miała najlepszej ręki do roślin, to mogła pochwalić się dużą wiedzą na jej temat, szczególnie z zakresu pokarmów zwierzęcych, albowiem już od najmłodszych lat bardzo interesowała się niektórymi odłamami tej dziedziny magii.
Najwyraźniej nikt nie był zbytnio zainteresowany rozmową z profesor. Nawet najlepsi uczniowie nie wpadli na pomysł, że mogliby jej pomóc ze scillią syberyjską, a mogliby nabyć trochę doświadczenia, punktów dla domu, a nawet i liści, które mogliby wykorzystać do własnych celów. Ale to był ich problem, ona radziła sobie z rośliną wyśmienicie i pomocy nie potrzebowała. Na szczęście wszyscy w pewnym momencie się uspokoili, przynajmniej na tyle, żeby słyszeć słowa profesor. Trochę się też rozstąpili, więc nie szturchali w międzyczasie. Oceniła szkody – na szczęście żadna z roślin nie ucierpiała, a samosterowalne śliwki wciąż spokojnie lewitowały nad stanowiskami. Nikt się nie wypowiedział, co chciałby robić, więc nie będzie miała wyrzutów sumienia, że wymyśliła cos innego. – No dobrze – skwitowała. – Skoro sami nie wiedziecie, to powiem wam, co dla was przygotowałam. Najpierw podzielę was na dwie grupy. – Wymieniła uczniów, którzy mieli pracować pośród śniegu, czyli tych, których zapamiętała jako lepszych, oraz tych, którzy mieli pozostać w tej samej części cieplarni co są, jako że ich doświadczenie w opiece było mniejsze. – Pierwsza grupa zajmie się czymś naprawdę groźnym, a mianowicie śnieżną bawełną. Wygląda pięknie, ale nie dajcie się zwieść, bo stracicie palce! – uprzedziła. – Waszym zadaniem jest wydobycie spośród kolców kwiatu, który jest bardzo przydatny w eliksirach. Druga grupa dostanie prostsze zadanie, aczkolwiek proszę nie myśleć, że jest łatwe! Po wybraniu stanowiska zobaczycie lewitujące nad nim samosterowalne śliwki. Musicie wycisnąć z nich tyle soku, ile się da, do fiolek. – Miała nadzieję, że wszyscy wszystko rozumieją, ale też poinformowała, że na wszystkie pytania odpowie i chętnie udzieli pomocy. Zaraz sobie o czymś przypomniała. – A tak. Jeżeli chcecie udać się na najbliższą lekcję eliksirów, musicie zabrać ze sobą zdobyty fragment rośliny. Albo fiolkę soku ze śliwek, albo kwiat bawełny. Jeżeli nie uda wam się to na zajęciach, musicie wrócić tu przed eliksirami. Skinęła głową, żeby zaczynali.
UWAGA! Osoby, które NIE MUSZĄ pojawiać się w cieplarni (czyli te, które wykonały poprawnie zadanie) to osoby, które wylosowały 2, 3, 5. Reszta osób po zakończonej lekcji w cieplarni znowu opiekuje się tymi samymi roślinami i zakłada, że od razu im się udało. Trzeba napisać obowiązkowo co najmniej dwa posty (z kimkolwiek; innym powtarzającym, uczniem, profesor itp.).
Osoby, których suma punktów wynosi od zera do pięciu, zajmują się samosterowalnymi śliwkami. Są to:
1 – Profesor załamała nad tobą ręce. Miałeś problem nawet z wyciśnięciem soku, jakby te śliwki uwzięły się na ciebie i dlatego nie dały się złapać. Skoro nie możesz poradzić sobie sam, profesor poleciła ci, abyś znalazł kogoś, kto pracował nad śnieżną bawełną, i mu pomógł. Wtedy może będziesz bezpieczny, a czas nie będzie zmarnowany. Nie rzucasz jednak kostkami. 2 – Może to nie jest szczyt twoich możliwości, ale wyciśniętego soku wystarczy na dwa eliksiry. Niestety przez twoją nieuwagę jedna ze śliwek wymknęła się spod kontroli i uderzyła w profesor. Tracisz dziesięć punktów, to był jej ulubiony sweter! 3 – Albo masz rękę do roślin, albo niebywałe szczęście. Nie miałeś najmniejszego problemu z wyciśnięciem soku ze śliwek. Poszło ci tak dobrze, że uzbierałeś cały flakon dla profesor, a także próbówkę dla siebie. Tak, dostałeś pozwolenie na jej zachowanie. Przyda się do eliksiru lewitacji. 4 – Początkowo szło ci dobrze, z dwóch śliwek wydobyłeś tyle soku, ile się dało, ale kolejne dwie po prostu… zwiały. Jak się potem zorientowały, uderzyły w osobę, która napisała post nad tobą. Ups. 5 – Nie dość, że szybko uporałeś się ze swoim zadaniem, to jeszcze pomogłeś innej osobie. Zostajesz nagrodzony 10 punktami dla domu. 6 – Wybrałeś nieodpowiednie stanowisko, bo śliwki, którymi miałeś się zająć, najwyraźniej cię nienawidzą i gdy tylko cię zobaczyły, zaczęły lecieć w twoim kierunku! Zorientowałeś się za późno, że coś jest nie tak, i owoce wylądowały na twojej twarzy i koszulce. Oj, tego chyba nie da się doprać.
Osoby, których suma punktów wynosi od dziesięciu wzwyż, zajmują się śnieżną bawełną. Są to:
1 – Nie radziłeś sobie totalnie ze śnieżną bawełną, dlatego profesor, mimo świadomości twoich zdolności, każe ci zmienić stanowisko i zająć się jedną ze samosterowalnych śliwek (rzuć kostkami na śliwki). 2 – Prawie ci się udało! Może twój kwiat nie był w stanie idealnym, ale profesor stwierdziła, że i tak przyda się do eliksirów. Za to zdobyłeś kilka koców do podłużnego pudełeczka, które również są wykorzystywane przy ważeniu eliksirów (rzuć kostką: parzysta – możesz zabrać je ze sobą; nieparzysta – musisz oddać profesor). Dostajesz 10 punktów dla domu. 3 – Poszło ci naprawdę nieźle! Chociaż profesor niewiele ci pomogła, sam doszedłeś do tego, jak ułagodzić roślinę, żeby wydobyć nienaruszony kwiat. Przy okazji zdobyłeś kilkanaście kropel do próbówki, które profesor pozwala ci zachować. 4 – Ups. Profesor pokładała w tobie olbrzymie nadzieje, a ty tak się spieszyłeś, że poszarpałeś cały kwiat! Zostałeś pouczony, a potem odesłany do pomocy innemu uczniowi przy samosterowalnych śliwkach, postaraj się zatrzeć złe wrażenie (nie rzucasz kostkami). 5 – Twoim zadaniem było wydostanie nienaruszonego kwiatu spod kolców, niestety nie byłeś zbyt uważny i o ile twoje palce w rękawiczkach ocalały, tak udało ci się wydobyć jedynie dwa, poszarpane płatki. Jednak się nie poddawałeś i szybko zmieniłeś stanowisko. Przy drugiej próbie poszło ci bardzo dobrze. 6 – Opieka nad śnieżną bawełną zdecydowanie cię przerosła. Bardziej zachwycałeś się jej wyglądem i fakturą łodygi niż przejmowałeś kolcami i nie założyłeś rękawiczek. Zaciąłeś się tak mocno, że twoja roślina pokryta jest krwią obficie lejącą się z ran na palcach. Musisz natychmiast udać się do skrzydła szpitalnego, aby odkazić ranę w odpowiedni sposób i zatamować krwawienie. Zwykłe zaklęcie nie wystarczy. Obowiązkowo musisz rozegrać jeden wątek, składający się z co najmniej czterech twoich postów, w skrzydle. Nie możesz uczestniczyć w dalszej części lekcji.
Natomiast pozostałe trzy osoby (@Adoria Nymphia Amparo, @"Dreama Vin-Euricoi" i @Raphael de Nevers) mogą wybrać, czym chcą się zająć, albo rzucić kostką. Parzysta – bawełna, nieparzysta – śliwki. Początkowo chciałam, żeby było po równo, ale nie mogę was z czystym sumieniem przydzielić wyżej.
PS Spóźnialcy mogą jeszcze dojść. Proszę samemu dopasować się według punktacji do stanowisk i dopisać w poście, że profesor ich pokierowała.
Kolejny etap pojawi się w niedzielę 8.01! Nie przedłużam i karzę ujemnymi punktami.
Ostatnio zmieniony przez Estella Vicario dnia Pon Sty 02 2017, 18:49, w całości zmieniany 2 razy
Kiedy do cieplarni weszła jej kolejna siostra nawet nie zwróciła na nią uwagi. Dopiero, gdy ta podeszła się przywitać uśmiechnęła się do niej lekko. Rodzina Findabair w komplecie. Słysząc jej propozycję zaśmiała się cicho - Dzisiaj nie będę szaleć - Odpowiedziała jej krótko, a zaraz po tym rozpoczęła się lekcja. Trafiła do słabszej grupy, nic dziwnego. Nie była orłem, a zielarstwo było dla niej po prostu nudne. Dlatego też niczego nie nauczyła się od sióstr, które były w tym przedmiocie na prawdę dobre i zajmowały się czymś innym. Wyciskanie soku. To chyba nie wymaga jakiś specjalnych zdolności, prawda? Pewna siebie zaczęła wykonywać swoje zadanie. I co? I okazało się, że ma zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu. Zlekceważyła trudność tego zadania, a mimo to udało jej się bez problemy złapać śliwki i wycisnąć z nich bardzo dużo soku. Całe dwa flakony. Jeden oddała profesor. Nie pytając o pozwolenie drugi zachowała dla siebie. Będzie mogła nim pohandlować z siostrami za przysługę.
Podajcie mi proszę moment, w którym panna Manen nie jest zdezorientowana, albo zamyślona. Mimo iż przy roślinach zawsze zachowywała spokój i wykonywała zadania perfekcyjnie, to tym razem coś było nie tak. Była bardzo nieobecna. Na domiar złego profesor stała nad nią i obserwowała każdy jej ruch. Kwiat został doszczętnie zniszczony, a ona nawet nie wiedziała co się stało. Profesor postanowiła dać jej inną pracę, a mianowicie pomoc. Westchnęła głęboko, po czym zmarnowana i skarcona ruszyła do śliwek. Przynajmniej to zadanie jest prostsze i go nie zawali. Podeszła z pełną motywacją do @Aleksander Cortez. - Pomogę Ci – powiedziała z delikatnym uśmiechem ściągając rękawiczki, w których było mnóstwo kolców. Ręce jej drżały, najgorsze jest to, że nie wiedziała dlaczego! – jeżeli ją dobrze chwycisz, wszystko pójdzie jak po maśle – wydukała chowając rozdygotane dłonie za plecy. Wolała nie pokazywać dziwnej reakcji swojego ciała obcej osobie.
Właściwie to odkąd weszła do cieplarni, zdążyła się rozbudzić, ale wciąż nie bardzo kontaktowała. Jednak kiedy dostała do wykonania zadanie, postanowiła się skupić, żeby jak najszybciej mieć je z głowy. W końcu nie bardzo uśmiechało jej się tu wracać. Uśmiechnęła się, kiedy się dowiedziała, że dostała prostsze zadanie, nie miała siły się męczyć o tej godzinie. Chwyciła za śliwki i zaczęła wyciskać z nich sok. Los jej chyba sprzyjał, bo już po chwili skończyła. Spojrzała na zegarek i uznała, że trochę za szybko. Rozejrzała się po sali i zdecydowała się pomóc, ot taki dzień dobroci dla zwierząt. Po uporaniu się z zadaniem nadprogramowym opuściła cieplarnię.
Kostki: 5
The author of this message was banned from the forum - See the message
Nauczycielka ewidentnie zlała Dulce, jednak trafiła do tej lepszej grupy, szkoda bo miała nadzieję jeszcze porozmawiać z Ettie, która własnie przyszła. Zajęcia jednak się rozpoczęły. Dziewczyna odłożyła łopatę w kąt cieplarni i udała się za konduktem ludzi. tak bardzo nie chciała wyłazić na mróz, ale zajęcia to zajęcia. Zupełnie jej się to nie uśmiechało. Otrzymali za zadanie pozrywać kwiaty bawełny śnieżnej. Wyciągnęła dłoń w stronę pąku, ostrożnie odsłoniła okrywę płatków i zaczęła delikatnie wyszarpywać je z kielicha. Nie szło to najlepiej, więc nauczycielka od razu zgromiła ją nie tylko wzrokiem ale też słownie. Trudno.
Bawełna śnieżna, nie słyszała do tej pory o takiej roślinie, ale była piękna, miała złotożółte kwiaty pachnące miodem, a część puchatych owoców wylewało się z kwiatostanu, niczym białawe obłoczki. Problemem były kolce, które stroszyły się to w jedną to drugą stronę. Deb chyba trafił się ewidentnie kolczasty krzak. Zupełnie nie wiedziała jak się do niego zabrać, jak pozyskać te kwiatki. W końcu nauczycielka straciła cierpliwość i odesłała ją do pomocy w innej grupie. Sądziła jednak, że poradzi sobie jednak lepiej.
Zielarstwo zdecydowanie mnie nienawidzi… Może chociaż punkt dostanę za obecność :’).
Ludzie rzucali się śnieżkami i bili, zachowywali zupełnie jak niedorozwinięte (a tak naprawdę rozluźnione) dzieci i nie przejmowali się zupełnie niczym, nawet profesor (która swoją drogą wcale nie interweniowała), jednak Candy nie interesowała ta cała zabawa. Nie potrafiła się nią cieszyć, a przecież nie była taka sztywna i w normalnych okolicznościach na pewno by dołączyła, ale nie teraz. W tej chwili kątem oka patrzyła na parę Hiszpanów. Przynajmniej przez chwilę miała tę możliwość, bo Lope zaraz zainteresował się inna uczennicą i spojrzał w jej stronę. Odwróciła natychmiast wzrok, ale po chwili i tak znowu patrzyła za odchodzącą parą. Nieświadomie przesunęła się trochę bliżej, ale zaraz się zganiła i odsunęła. Niepotrzebnie, bo para sama zadbała o to, żeby zniknąć ludziom z oczu. Candy nie chciała wiedzieć, co tam się dzieje, dostatecznie wiele sobie wyobrażała. Nie potrafiła stwierdzić, czy jest zniesmaczona, zła czy też rozgoryczona zachowaniem Hiszpana. Przygryzła wargę, a żeby o tym nie myśleć, odepchnęła się od ściany i ruszył w drugą stronę, aby wmieszać w tłum uczniów. Przeczuwała, że wreszcie znienawidzi zielarstwo. Profesor o coś pytała, ale Candy udawała, że nie istnieje. Nie chciała odpowiadać na żadne pytanie w obawie, że zamiast rzeczowej odpowiedzi, zdobędzie się tylko na jakiś pomruk albo, jeszcze gorzej, po prostu wybuchnie. Na szczęście tym razem profesor darowała sobie dobierania ich w pary czy też grupy i najwyraźniej, pomimo ostatnich niepowodzeń, pamiętała o umiejętnościach Hiszpanki i przydzieliła jej odpowiedzialne zadanie. Tym razem jednak prowadząca za bardzo przeceniła uczennicę, a Candy wiedziała to od początku. Co prawda o śnieżnej bawełnie trochę słyszała, ale praktycznie nic nie wiedziała (oprócz zastosowaniu). Żeby odwrócić swoją uwagę od wydarzeń sprzed chwili, zaczęła uważnie przyglądać się roślinie. Wyglądała pięknie i Candy nie mogła się powstrzymać przed dotknięciem jej. Całkiem zapomniała o rękawiczkach, ale gdy dotykała łodygi, tak mogła lepiej poczuć jej fakturę. Niestety, powędrowała palcami za wysoko i nim się zorientowała, przeciągnęła palcami po grubym, dużym kolcu. Dopiero ból uświadomił jej, co zrobiła. Poczuła górę w gardle, gdy zobaczyła, jak jej palce niebezpiecznie się wyginały do tyłu. Nadmiar krwi ją przeraził i chociaż to nie pierwszy raz, kiedy tyle jej widziała, teraz miała wrażenie, że jeszcze chwila, a zwymiotuje. Profesor zobaczyła na szczęście, co się stało, i chociaż spoglądała na dziewczynę z naganą, to rzuciła proste zaklęcie bandażujące i kazała natychmiast odwiedzić skrzydło. Candy nie protestowała i zostawiła roślinę i popędziła przez błonia do zamku w zakrwawionym stroju.
bawełna: 6
zt
Ostatnio zmieniony przez Cándida Feliciana Miramon dnia Sro Sty 04 2017, 22:00, w całości zmieniany 1 raz
Czy ona w ogóle chadzała na zielarstwo? Ruth zaczęła zaglądać w zakamarki swojej pamięci i jednocześnie modlić się w duchu, żeby tym razem nie dowalić popisu na miarę wybijania szyby na transmutacji u Craine. Niestety, jakkolwiek dobra by nie była z danej dziedziny, miała szczęście do pakowania się w kłopoty. Kiedy została przydzielona do gorszej grupy olśniło ją. Nie zaszczyciła swoją obecnością cieplarni chyba od początku studiów i pojawiała się na lekcjach wyłącznie, gdy musiała. Na tej lekcji konieczne było niestety, aby przyszła, bo nie mogłaby uczestniczyć w eliksirach, a jedne już opuściła w tym semestrze. W taki oto sposób z pilnej uczennicy można przejść do desperacko ciułającej każdą minutę dnia, wiecznie spóźnionej krukonki. Samosterowalne śliwki nie były zadaniem ani zbyt absorbującym, ani zbyt trudnym, dlatego z ulgą zabrała się do wyciskania soku. Poszło o dziwo nad wyraz poprawnie, wycisnęła całe dwie fiolki, dziękując w duchu za to, że jako krukon jednak nigdy nie pozwoliła sobie do końca na olewanie nauki i kojarzyła te magiczne rośliny z przeszłości, kiedy to jeszcze zaczytywała się dosłownie każdą książką - nawet tą od zielarstwa. Zadowolona z sukcesu zbyt szybko podjęła decyzję o zakończeniu zadania. Tak naprawdę to miała ochotę już stamtąd uciec, w razie jakby nauczycielka wymyśliła im bardziej ambitne zadanie zmuszające go stacjonowania w tym uroczym miejscu kolejne kilka godzin i pospieszne składanie pobranego płynu obniżyło jej czujność praktycznie do zera. Ruth miała wrażenie, że nie minęła sekunda od czasu, kiedy straciła z oczu niesforną śliwkę, gdy po chwili na tle śnieżnobiałej scenerii mogła dostrzec tylko rozmazaną, ogromną plamę na ubraniu nauczycielki jej nie mniej zmieniony kolor twarzy - z niezadowolenia. -Bardzo panią przepraszam, musiałam ją przeoczyć - otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, poczynając myśleć w panice, co zrobić, żeby kobieta nie wystawiła jej za drzwi. Chyba nie było lekcji od początku semestru, na której Ruth czegoś by nie zmalowała... -Jeśli mogę się jakoś zreflektować, to proszę mi pozwolić zabrać ten sweter do prania. Zaklęcie czyszczące może nie pomóc, ale o ile to nie jest peleryna niewidka, to może fluorosurfakanty dadzą radę... - jakkolwiek by nie zezłościła nauczycielki i jakiekolwiek konsekwencje by jej nie czekały zniszczyła właśnie obcej osobie ubranie - każdy powinien na jej miejscu zaproponować pomoc lub odkupienie swetra, to była najnormalniejsza według Ruth reakcja.
Kostki: 2 (eh, przepraszam)
Ostatnio zmieniony przez Ruth Wittenberg dnia Sob Sty 07 2017, 12:58, w całości zmieniany 1 raz
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leosiek wysłuchał nauczycielki i uznał, że może podoła temu zadaniu. Wycisnąć sok z jakiejś dziwacznej rośliny? Wolał to od tego śnieżnego czegoś tam. Nie dość, że zimno, to bardziej wymagająco. Chociaż Gryfon uwielbiał wszelkie niebezpieczeństwo, teraz chciał po prostu przetrwać lekcję i tyle. Już martwił się przed eliksirami, ale na szczęście wykonanie tego zadania pomogło mu odciągnąć myśli. Nie zorientował się nawet, kiedy wypełnił cały flakon. Dał go nauczycielce i przy okazji jeszcze zachował trochę dla siebie! Nawet usłyszał przyjemny komentarz, że będzie mu łatwiej na następnych zajęciach. Cóż, przynajmniej tyle... Rozejrzał się po cieplarni, bo uporał się ze swoim zadaniem na tyle szybko, że aż potrzebował jakiegoś nowego zajęcia. W oko wpadła mu @Ruth Wittenberg, która przypadkiem ubrudziła profesorce ubranie tym koszmarnym śliwkowym sokiem. Nie było to jakieś tragiczne przewinienie, ale Krukonka chyba się tym przejęła. Kim byłby Leonardo, gdyby nie postanowił poprawić jej humoru? - Hej, nie łam się. Chyba zgarnąłem dzisiaj całego farta... - wskazał na swoje dzieło, jakim była fiolka soku. - Normalnie nie jestem aż taki dobry. Ani w ogóle dobry. - Mrugnął do niej wesoło, bo dziewczyna i tak radziła sobie lepiej, niż on zazwyczaj. Dzisiaj najwyraźniej jakaś siła wyższa zadecydowała, że mu odpuści. - Zresztą, na eliksiry ci wystarczy! Gryfoński promyczek szczęścia uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko mógł. Po części z dumy, a po części dlatego, że chciał być dobrym kolegą dla takiej ślicznej Krukonki, jaką była Ruth. Głównie chodziło o tą drugą część.
Kostka: 3!Mój mały nieuk zaszalał!
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Skrzyżowała ramiona, zastanawiając się po co było to wszystko. Została tylko z nieprzyjemnym mrowieniem po uderzeniu w szczekę i nadal bolącym kolanem. Blaithin zignorowała to jednak, nie zamierzając bynajmniej prosić o jakąkolwiek pomoc. W końcu to nic takiego i na pytanie Leo, tylko skinęła głową. Spoglądała dość nieufnie na te latające wszędzie śnieżki, już i tak było jej zimno, nie potrzebowała więcej śniegu. Otuliła się bardziej cienkim płaszczem, żałując, że jednak w cieplarni nie jest ciepło pomimo nazwy. - To nic takiego. - odparła, chociaż delikatny uśmiech wpłynął na usta Fire. Sprowokowała, ale i zakończyła tę bójkę. Teraz mogła skupić się na lekcji. Szybko okazało się, że trafi do grupy tych lepszych, co nie zdarzało się często. Liczyła na to, że poradzi sobie, chociaż za dużo doświadczenia w zielarstwie nie miała... Może chociaż nie straci palców. Usłyszała, że musi dobrze wykonać swoje zadanie, bo bez tego nie przejdzie do eliksirów. Na tym przedmiocie należało Fire najbardziej, więc zakasała rękawy. Pogładziła jeszcze ukradkiem swoją salamandrę schowaną na piersi. Stworzonko zdawało się odbierać ciepło serca Blaithin, żeby samemu przeżyć. Dziwne uczucie. Specjalnie zajęła stanowisko jak najdalej od innych, bo nadal działały te idiotyczne perfumy z amortencją. Okazało się to kiepskim wyborem, bo ten okaz śnieżnej bawełny był wyjątkowo kłopotliwy. Fire nie zraniła sobie palców, ale nie zdobyła żadnego liścia. Przeklęła cicho pod nosem, po czym zerknęła na inne rośliny. Przeszła parę kroczków, żeby zająć się inną. Przy tej poszło już świetnie. Wszystko zrzuciła więc na bardzo trudny okaz, jaki jej się trafił. W międzyczasie jakaś dziewczyna tak się zraniła, że aż musiała opuścić zajęcia. Tym bardziej doceniała owoce swojej pracy. Powiodła wzrokiem po innych, ale nikt się jej nie przyglądał. Fire skorzystała z tego i wyjęła na chwilę z kieszonki Ignis. Uwielbiała, gdy przybierała ten kryształowo błękitny kolor chyba nawet bardziej niż ten szkarłatny. Uśmiechnęła się nieświadomie, otulając salamandrę dłońmi.
- Powiedzmy, Lucy z domu Roweny, że wierzę ci na słowo... na razie - powiedział i uśmiechnął się zaczepnie, jak to już miał w zwyczaju uśmiechać się właśnie do tej Krukonki. Gdy powiedziała coś o babraniu się w łajnie, powiódł wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny i zrobił minę przedstawiającą totalną zgrozę. Nie zdążył jednak w żaden sposób zażartować, gdyż panna Vicario właśnie rozpoczynała zajęcia. Wysłuchał nauczycielki i kiedy podzieliła ich na grupy, podszedł do stanowiska, gdzie lewitowały samosterowalne śliwki. Cieszył się, że został przydzielony do tego zadania, gdyż nie był najlepszy z zielarstwa i znając jego szczęście (które objawiło się ostatnio na treningu Quidditcha), po zajęciach któraś z pielęgniarek musiałby przymocować mu z powrotem kilka palców. Kiedy sobie o tym pomyślał, małe pomarańczowe śliwki wydały mu się naprawdę przyjemne. Powoli zabrał się do łapania owoców i wyciskania z nich soku. Może nie szło mu jakoś rewelacyjnie, lecz po pewnym czasie walki z magicznymi śliwkami uzyskał tyle miąższu, żeby wypełnić nimi dwa małe flakoniki. Nie było tego wiele, szczególnie w porównaniu do walki, jaką włożył w uzyskanie soku, lecz wystarczy na jakieś dwa eliksiry. Tak ucieszył się z tego małego zwycięstwa, że nie zauważył, jak jedna ze śliwek wymyka mu się ze stanowiska i szybuje prosto w profesor Vicario. Pomarańczowy owoc był tak szybki, że Xavier jedynie zdążył zaczerpnąć głośno powietrza i obserwować, jak śliwka ląduje na swetrze @Estella Vicario. Od razu podbiegł do nauczycielki, orientując się szybko, że nie był pierwszym, który zaatakował panią profesor. Ogarnęło go jeszcze większe przerażenie, lecz pokornie przystanął przy @Ruth Wittenberg. - A ja... Ja z chęcią pomogę koleżance. Na pewno jakoś uda nam się pozbyć tych plam - powiedział, przestraszony i gotowy w każdej chwili wylecieć za drzwi. - Myślałem, że uporałem się z całością. Tymczasem musiałem przeoczyć jedną śliwkę. Przepraszam, panno Vicario.
Raphael wziął się do sprawy poważnie. Nie miał ambicji pchania się do trudniejszego zadania - po prostu wiedział, że co jak co, ale zielarstwo nie jest jego mocną stroną. Dlatego ograniczył się do wyciskania soku ze samosterowalnych śliwek, które wisiały w powietrzu. Dłuższą chwilę kontemplował ten interesujący okaz flory, zastanawiając się, gdzie jest haczyk - nie licząc faktu, że mogły go po prostu wyminąć i odlecieć. Kiedy wziął się do roboty, szło mu to niezbyt sprawnie, ale stosunkowo skutecznie - do tego stopnia, że zebrał sok, z którego mógł uwarzyć dwa eliksiry. I wszystko byłoby dobrze, gdyby Raphael nie był Raphaelem i nie popsuł czegoś po drodze. Jedna ze śliwek wybrała wolność (właściwie trudno się dziwić, nikt nie lubi być wyciskany) i pomknęła w stronę profesor Vicario. Zanim puchon zdążył zareagować, uderzyła w nauczycielkę z impetem, zostawiając na jej swetrze ogromną plamę. Zakłopotany de Nevers podszedł do kobiety, próbując się wytłumaczyć - jak zawsze, kiedy był zdenerwowany, jego akcent stawał się znacznie wyraźniejszy. Niestety, skończyło się odjęciem aż dziesięciu punktów Hufflepuffowi, co wprawiło Raphaela w fatalny nastrój, co przecież było niełatwe, jako że zwykle odznaczał się pogodą ducha i mało co było w stanie wytrącić go z równowagi.
- Na razie? - powtórzyła głosem pełnym oburzenia i odwzajemniła uśmiech Xaviera. Dłużej jednak nie udało im się pociągnąć tej konwersacji, bo w tym momencie zawołała ich nauczycielka przywołujący uczniów do siebie. Podeszła bliżej słuchając jak Vicario dzieli wszystkich zebranych na dwie grupy. Zgodnie z jej przewidywaniami trafiła do tej słabszej. Nie poczuła się jednak jakoś niedoceniona, bo doskonale znała swoje zielarskie umiejętności. Wręcz ucieszyła się z tego i odetchnęła z ulgą, wiedząc że nie będzie musiała męczyć się z niczym niebezpiecznym i nic nie będzie próbowało zjeść jej palców. Dodatkowo jej zadanie odbywało się w tej milszej, nieośnieżonej części cieplarni. Skierowała się więc tam i stanęła przy jednym ze stanowisk. Miała wycisnąć sok z czterech śliwek. Chwyciła dwie pierwsze, po jednej na każdą dłoń i wycisnęła z niech tyle miąższu do flakonika ile się dało. Jednak gdy sięgała po kolejne dwie rośliny, obie niespodziewanie wzleciały, wyślizgnęły jej się i ruszyły przez salę. Lucy momentalnie rzuciła się za nimi w pogoń. Biegła rozpychając naokoło ludzi, skupiona na tym żeby pochwycić latające owoce. Czuła się trochę jak szukający na meczu, tylko że bez miotły. Śliwki na chwilę zawisły w powietrzy i Lucy myślała, że teraz uda jej się je pochwycić. Podskoczyła z wyciągniętą dłonią, lecz wredne owoce zawisły na takiej wysokości, że za nic nie mogła ich dosięgnąć. Przez chwilę podskakiwała bezskutecznie, z wyciągniętymi rękami. W ty momencie śliwkom znudziło się wiszenie w powietrzu i ruszyły w stronę nauczycielki. Lucy zamarła bojąc się, że trafią w profesorkę, lecz nagle na torze ich lotu, stanął @Raphael de Nevers. Śliwki z plaskiem rozciapały się na jego plecach tworząc wielką, fioletową plamę. - Przepraszam – powiedziała zakłopotana, gdy do niego podeszła. - Może da się to jakoś zmyć? - wymruczała przyglądając się plamie.
Stwierdzenie, że Sydney szło fatalnie byłoby niedopowiedzeniem roku. Nigdy nie miała ręki do magicznych roślin a a tej lekcji wyjątkowo było to widać. Naprawdę musiała chyba upaść na głowę, skoro przywlokła si ę dzisiaj do Cieplarni. Gdy po kolejnym podejściu jej wysiłki na niewiele się zdały, interweniowała nauczycielka, która niemalże siłą przegoniła ją od biednych, niewspółpracujących śliwek. - Zabawne - mruknęła pod nosem Krukonka, słysząc następne polecenie profesorki. Pomóc komuś z lepszej grupy! To już z daleka zalatywało śmiertelną pomyłką. Torres i niebezpieczne rośliny nigdy nie powinny zawierać bliższej znajomości. Stanęła pod ścianką i wyglądała wśród śniegu kogoś, komu przydałaby się pomoc, jednak nikogo takiego na pierwszy rzut oka nie widziała.
Z roztargnieniem przeczesała swoje włosy. Kilka z nich pozostało na jej palcach tworząc pajęczynkę. Przez chwilę spoglądała na nie badając ich kolor pod różnymi kątami promieni słonecznych. A w cieplarni nie było trudno o takowe, nawet w taką zimową porę. Wypuszczając powietrze z ust usunęła martwe włosy. Przecież nie będzie ich kolekcjonowała. Wystarczyło, że mogła je spotkać w każdym zakątku swojego domu. Usiadła na ławce tuż pod szklanymi ścianami szklarni. Nic się nie działo tak więc mogła chwilę dać odpocząć swoim nogom. Zimna ściana skutecznie dawała ukojenie jej skołatanym myślom. Czy miała już listę gości? Oczywiście, że tak. Nie pełną, ale jednak. Na pierwszej pozycji znalazł się Max. Nie rodzice. Nie ukochany brat. A kuzyn. To on był jej jedyną rodziną jaka jej została. Z resztą straciła kontakt i nie miała zamiaru go odnawiać. Nie widziała takowej potrzeby. Nawet nauczyciel od astronomii się ulotnił. Cieszyło ją to jak i intrygowało. Co się z nim mogło stać... Przecież nie zostawiłby pracy którą kochał od tak. Coś na pewno było nie tak. Jednak nie chciała wnikać w to. Strawy Chrisa już dawno przestały ją interesować. Głos nauczycielki skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Ostrożnie wstała z ławki i wróciła do zajęć. Czy aby na pewno dobrze usłyszała? Była w tej grupie co miała zajmować się groźną rośliną? Chyba jakiś żart. No trudno. Co będzie to będzie. Ostrożnie zabrała swoją bawełnę i spojrzała na nią. Mówiąc, że było piękna byłoby wielkim niedopowiedzeniem. Ta roślina ją zauroczyła. Z chęcią sama ustawiłaby taką u siebie w domu. Najlepiej w kuchni przy jednym z większych okien. Jednak opieka nad śnieżną bawełną zdecydowanie przerosła Rię. A może aż tak się zamyśliła, że nie widziała i nie zważała jakiejkolwiek uwagi na to co robiła. Bardziej zachwycała się jej wyglądem i fakturą łodygi niż przejmowała się kolcami. To był błąd, ogromny błąd. Łodygi posiadały kolce na które dziewczyna nie zwróciła żadnej uwagi. Zacięła się tak mocno, że roślina ze śnieżnobiałej stała się szkarłatna od krwi spływającej po jej palcach. Nie bolało to, jednak sam zapach, metaliczny zapach, przyprawiał o mdłości. Blada jak ściana podeszła do nauczycielki informując, że koniecznie musi udać się do pielęgniarki. Zezwoliła jej na to, jednak Ria nie usłyszała nawet tego. Jedyne na co zwracała uwagę i starała się za wszelką cenę nie dopuścić do spełnienia to omdlenie, które było blisko. Czuła jak głowa jej pulsuje, a nogi robią się coraz to lżejsze. Musiała natychmiast udać się do skrzydła szpitalnego, aby odkazić ranę w odpowiedni sposób i zatamować krwawienie. I aby nikt nie zauważył jak pada bezwładnie na podłoże. Zwykłe zaklęcia nie wystarczyły do tego. Zostawiając swój czerwony płaszcz wyszła ze szklarni kierując się prosto do zamku. Chłodne powietrze pomogło jej odrobinę. Może uda się jej dojść do skrzydła. Jeśli nie... No cóż, poleży sobie chwilę aż jej ktoś nie obudzi.
Kiedy cały pierdolnik na lekcji się uspokoił a ona łaskawie podniosła się z ziemi, puszczając nogę Adorii, dla odmiany przykleiła się do Aleksandra. - Co za wyczucie czasu - burknęła, owijając wokół niego swoje patyczkowate ręce. Gryfonka uciekła, co niespecjalnie ją zdziwiło - pewnie sama by uciekła słysząc tak dziwną rzecz od nieznajomej osoby. Nim zdążyła się odezwać, nauczycielka rozdzieliła ich na grupy. Zajęła jedno ze stanowisk wskazanych przez nią. Już przed lekcją przyglądała się roślinkom, którymi kobieta się zajmowała i gdyby nie to, że akurat nawiedziły ją kolejne wizje, to pewnie by się zainteresowała nią bardziej. Tym razem jednak wysłuchała uważnie polecenia. Spodziewała się czegoś ambitniejszego, bo w jej odczuciu przecież rwanie roślinki nie było bardzo trudnym i wymagającym zadaniem. Jakże się pomyliła... skupiając się na bawełnie i obrywaniu kwiatków, co prawda nie zrobiła sobie krzywdy, ale za to kwiat wyglądał okropnie. Mogłaby przysiąc, że czuje na karku oddech Estelli, która bardzo szybko odprawiła ją od biednej rośliny do durnych śliwek. - Dobra, dobra... - mrucząc pod nosem, machnęła ręką i rozejrzała się. Widok jednej z dwóch przeklętych siostrzyczek przy JEJ chłopaku spowodował, że zmarszczyła zirytowana czoło, czując dziwne ukłucie zazdrości, którego przeważnie nie doświadczała w życiu. I przez to też zapomniała, że miała komuś pomóc...
Bawełna: 4
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Przyciągnął Andreę na moment i przytulił, niestety zdążył wykonać tylko to ponieważ musieli już dołączyć do swoich grup. Oczywiście domyślił się co mogło się przed chwilą wydarzyć. W końcu dziewczyna mu wyznała jakie zdolności posiada. Ale Cortez nadal nie był w to w pełni uwierzyć. A teraz, mając okazję do zobaczenia tego na własne oczy, a zobaczyłby na pewno, jeśli przyszedłby chwilę wcześniej. Tak ominęło go całe zamieszanie i pokaz możliwości jego dziewczyny. Chociaż słowa które powiedziała do Gryfonki mogły dotyczyć każdego. Tylko reakcja tamtej... Była największym dowodem na to, że Andrea nie paplała byle czego i byle komu. - Do później - rzucił jeszcze jedynie do Ślizgonki i posłał delikatny uśmiech by się tym nie martwiła. W końcu nawet jeśli przed chwilą komuś przewidywała przyszłość to byli w Hogwarcie. Tutaj to powinno być normalne, ewentualnie do zrozumienia. O wiele gorzej jakby doszło do tego poza światem czarodziei.
Wyobrażaliście sobie kiedyś Corteza w fartuszku, wielkim słomianym kapeluszu, grubych rękawiczkach ze smoczej skóry i sadzącego kwiatki? I tak dzień w dzień? Bo ja nigdy. Zielarstwo omijał bardzo szerokim łukiem. I choć wiedział, że te mogą mu się przydać później w ważeniu eliksirów to po co miał matkę nauczycielkę prawda? Chodzący wolumin przepisów na mikstury i jak będzie chciał to mógł szybko załatwić jakiś składnik. Legalnie, bądź też mniej legalnie. Przez co i o wiele drożej. Przyszło mu zajmować się śliwkami. I jak na całkowite beztalencie w tej dziedzinie udawało mu się łapać uciekające śliwki. By mieć mniej problemu zamykał je pod pustą doniczką odwróconą tak by tworzyła więzienie dla zwariowanych owoców. Ten sposób okazał się być bardzo wydajny bowiem zaoszczędził dużo czasu i nie musiał biegać po cieplarni i łapać uciekinierów. Uzbierał dwie fiolki soku na eliksiry i już włożył rękę po ostatnią z śliwek kiedy podeszła do niego jakaś dziewczyna. Spojrzał się na @Alice Månen-Findabair i ostatnia śliwka wyskoczyła mu spomiędzy palców. Rozpędziła się i uderzyła w panią profesor. Po raz kolejny. Nie wiedział co kobieta im uczyniła, ale te najwidoczniej nienawidziły ją najbardziej z tutaj obecnych. - Przez ciebie zwiała mi śliwka, może przestałabyś mi przeszkadzać i mnie rozpraszać? - powiedział do Puchonki przez którą stracił kontrolę nad tym co działo się na jego stanowisku. Złapał za fiolki z wyciśniętym sokiem i minął dziewczynę posyłając jej jedno z najokropniejszych i nienawistnych spojrzeń jakie tylko Cortez potrafił komuś posyłać. A miał przecież bardzo szeroką gamę takowych. - Najmocniej Panią przepraszam, ale przez nią uciekła mi ostatnia śliwka. Proszę to udało mi się wycisnąć. Najmocniej przepraszam, że i ja zniszczyłem pani sweter. Ja także czułbym się zobowiązany do naprawy szkody - Powiedział do nauczycielki patrząc się wpierw w jej twarz kiedy do niej mówił, a później opuścił wzrok na czubki swoich butów. Zresztą kto normalny ubiera swój ulubiony sweter na zajęcia takie jak te? Zwłaszcza, że wie o tym iż będą pracować ze wściekłymi, atakującymi śliwkami, których sok nie schodzi z tkanin. Postanowił jednak milczeć i to zachować tylko dla siebie. Przynajmniej tym razem.
Gdybyście widzieli reakcję małej Alice. Najpierw zamrugała zdezorientowana na @Aleksander Cortez i uchyliła usta, nie wiedząc co powiedzieć. Właśnie dlatego zamknęła je ponownie i odprowadziła go wzrokiem. Widząc, jak chłopak zwala na nią swoją niekompetencje zacisnęła dłonie w pięści i próbowała powstrzymać się od jakiegoś zgryźliwego komentarza, ale po prostu nie mogła. Wyciągnęła ręce w stronę jego pleców, gdy ten nie mógł jej widzieć i zrekonstruowała sobie scenę duszenia tego irracjonalnego dupka, po czym odetchnęła zmarnowana, że mordowanie na odległość chłopczyny jej nie wyszła. Musiała jakoś sobie poradzić słowami. - Ślizgon, jak ślizgon, woli tłumaczyć swoją nieudolność kimś innym, żałosne – rzuciła niby to w powietrze z nadzieją, że osoba, której chciała POMÓC, usłyszy to bardzo wyraźnie. Odwróciła się na pięcie tak, by pokazać panu Cortezowi swoje znudzone plecy – myślałam, że chociaż są na tyle dumni, by ukazać swoje niepowodzenia, a tu proszę, dziewczynka się przestraszyła, że czegoś nie umie, ale mi przykro – dodała po chwili odwracając się do Aleksandra i posyłając mu złośliwy uśmiech. Nie będzie tłumaczył swoich niepowodzeń jej chęcią pomocy, bo to tak nie działa. Gdyby wiedział jak złapać śliwkę, to by mu nie uciekła, bez względu na to, czy podeszłaby do niego malutka puchonka, czy Godzilla.