Tutaj uczniowie i studenci zajmują się roślinami o średnim stopniu zagrożenia. Nie są one tak niebezpieczne, jak mandragory czy wnykopieńki, jednak również trzeba poświęcić im sporo uwagi.
Opis zadan z OWuTeMów:
OWuTeMy - Zielarstwo
Wchodzisz do Pokoju Czterech Pór Roku, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Zielarstwo. Dobrze. Stajesz więc pośrodku Sali, gdzie panuje wiosna, a dookoła rosną przeróżne rośliny. Przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Estella Vicario oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Uchawi. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na skraju stołu, przy którym wykonujesz egzamin, leży sporej długości kawałek pergaminu, na którym postać odznacza poprawne odpowiedzi. Pierwsze zadanie, to rozpoznanie jakie rośliny zostały posiane w poszczególnych donicach. Drugie zadanie to zapisanie reakcji odżywiania się różnych, wyjątkowych roślin, które wbrew pozorom nie biorą pożywienia z światła! Są to na przykład rośliny podwodne, do których nie dociera tyle promieni słonecznych, by zachowała fotosynteza, rosiczki i inne czarodziejskie cuda.
Zasady: Rzucasz dwoma kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z zielarstwa można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
zadanie nr 1:
Wynik kostki nr 1:
1 – Fatalnie ci poszło, bulwy w trzeciej doniczce przeszły twoje najśmielsze oczekiwania. Starasz się jednak zachować spokój, by komicja nie wyczuła wszechobecnego napięcia. Zaznaczasz losowo rośliny, mając nadzieje, że tak będzie dobrze. 2 – Pierwsze nasionka były wręcz zbyt banalne. W połowie drogi zaczęła się dopiero tragedia. Siadasz przed pergaminem, nie poddajesz się, wpisujesz najbardziej prawdopodobne według ciebie nazwy. Nie jest to spełnienie twoich marzeń, jednak lepsze to niż nic. 3 – Twoja wiedza w końcu na coś się zdała! Rośliny śmigają ci między przekleństwami w twojej głowie. Kojarzysz je, jednak czy wszystko dobrze napiszesz? Dożyjemy, zobaczymy, teraz jednak uzupełniasz pergamin swoimi propozycjami. 4 – Nie jest źle, tylko dwie roślinki sprawiają ci jakoś problem. Resztę wpisujesz z rozmachu, a czas, który ci pozostał wykorzystujesz na główkowanie na tymi dwoma „kwiatkami”. Będzie dobrze, musi być! 5 – Rozpoznajesz wszystkie rośliny, umieszczasz odpowiednie nazwy na pergaminie i z głowy. Mogli dać coś trudniejszego, masz wrażenie, że to dopiero przedsmak trudności tego egzaminu 6 – Nasiona? Od zawsze uwielbiasz je rozróżniać! Wpisujesz odpowiedzi z zapartym tchem, po czym z szybkością światła dopisujesz ciekawostki lub tworzysz rysunki rozwiniętych już roślin. Niech komisja wie, że rozumiesz temat nieprzeciętnie!
zadanie nr 2:
Wynik kostki nr 2:
1 – Co masz zapisać? Nie orientujesz się całkowicie, fotosyntezę jeszcze dałby się znieść, ale to? Nie, zdecydowanie nie jest to twoją najmocniejszą stroną. Postanawiasz więc napisać tam cokolwiek i modlisz się, by komicja nie zauważyła podpuchy. Może będą mieć gorszy dzień i pominą to w twojej pracy? 2 – Znasz cały jeden schemat, brawo! Co tam, że pozostałe pięć jest dla ciebie czarną magią. Najważniejsze, że nie zawalasz całego zadania. Choć masz wyrzuty do siebie, że nie przeczytałeś do końca podręcznika, to jednak mogło być gorzej. 3 – Piszesz połowę schematów z miejsca, nawet nie zastanawiasz się, czy nie popełniasz właśnie największego błędu w swoim życiu. Nad resztą główkujesz, piszesz jakieś równania skrócone, jednak dochodzisz do wniosku, że to nie ma sensu. Skreślasz je, po czym trzymasz za siebie kciuki. 4 – Napisałeś wszystkie równania, jednak gdzieś w tyłu głowy świta ci, że popełniłeś parę błędów. Za późno już, gdyż zbyt szybko oddałeś prace. To zawsze lepiej, że napisałeś z błędem niż byś nie napisał. 5 – Piszesz równania bezbłędnie, choć zajmuje ci to sporo czasu. Są to jednak na pewno dobre odpowiedzi. Uśmiechnij się, można było trafić na rozmnażanie paprotników! 6 – Piszesz z szybkością błyskawicy dobre odpowiedzi, po czym dopisujesz środowiska, w jakich zachodzą te zjawiska. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jednak w świecie czarodziei to drugie raczej ci nie grozi.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - zielarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Spodziewała się czegoś łagodniejszego. Jakiegoś ciętego, wrednego komentarza w jej stronę, który jedynie połechtałby ego Fire połączone wraz z morderczym, przeszywającym spojrzeniem. Zresztą czego mogła oczekiwać od tak małej, drobnej dziewczynki zapewne z drugiego roku? Posłała jej pełne złośliwych ogników spojrzenie, mówiące jak bardzo jest zadowolona z rzucenia tą śnieżką. Wytrzymywała odważnie spojrzenie, którym zamierzała ją zamordować ta laleczka. Zauważyła już, że ten pojedynek się przeciąga, aczkolwiek nie sprawiało to żadnych problemów Blaithin. Wtedy nagle poczuła ból w szczęce i z trudem utrzymała równowagę. Taka krzepa w tak chudych ramionach? Uśmiechnęła się szyderczo do nieznajomej i postanowiła oddać. Porządnie. Nie myślała w ogóle o tym, jak zareaguje nauczycielka, widząc całą tę akcję. Zapomniała, że tuż obok stoi Leo. Miała doświadczenie w bójkach, jako że często takie wywoływała. Wolała wprawdzie używać magii, ale skoro dziewczynka wybrała mugolski sposób to dobrze. Fire nie zamierzała się patyczkować, więc jednym, szybkim ruchem znalazła się tuż przy niej i złapała za te jasne, białe włoski. Zacisnąwszy na nich palce poczuła napływ energii i skupiła się już tylko na tym, żeby odpowiednio szarpnąć. Chciała, żeby zabolało. - Może jeszcze trochę śniegu? - syknęła do ucha nieznajomej i włożyła spore pokłady swoich sił, żeby podciąć jej nogi i jednocześnie popchnąć w zaspę. Miała nadzieję, że mała nie wywinie żadnego numeru i będzie mogła przygnieść ją co najmniej łokciem w plecy. W ogóle jak to wynikło, że przyszła spokojnie na lekcję zielarstwa i już się z kimś szarpała?
Lope nie dbał w tamtej chwili o żadną osobę znajdującą się w cieplarni z jednym wyjątkiem. Rozumiał, że mógł zbyt niespodziewanie przytulić Gryfonkę, zdezorientować ją albo w jakiś sposób zniechęcić. Poczuł ulgę, gdy odwzajemniła uścisk. Potrzebował tego tak bardzo, a nawet nie mógł przyznać się w myślach. Sama obecność przyjaciółki natychmiast ukoiła zmysłu Lope, choć wzbudziła też emocję, jaką odczuwał bardzo często. Tęsknotę. Obdarzyła go uśmiechem, co tylko sprawiło, że mróz stał się jakiś mniej dokuczliwy dla Lope. Zawsze była bardzo uprzejma, co odróżniało ją od Ślizgona. Często zastanawiał się, dlaczego dalej z nim wytrzymuje, choć on sam chyba by sobie bez panny Amparo nie dał rady. Sama świadomość, że może się zwrócić do kogoś z problemami dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Może i nie robił tego często, a ostatnio właściwie wcale, ale miał nadzieję, że nie pomyśli sobie, że ją olewa. Nie śmiałby. - Ja także. - odparł zgodnie z prawdą, niezbyt zwracając uwagę na powody jakie kierowały Gryfonką. W końcu wiedział, że lubiła eliksiry, a zielarstwo było chyba czymś podobnym... Także nie wnikał. - Sam wybierałem i obawiałem się, że nie trafię w twój gust. Widząc w oczach Nymphii szczere szczęście, nie mógł sam nie uśmiechnąć się szeroko. Wiedział, że wcale nie udaje zachwytu. Zresztą Lope od razy by to wyczuł. - Oczywiście, wiem o tym. - odparł, czując przypływ dumy. Brakowało mu bliskości Nymphii, a nie przywykł do okazywania tego. Dlatego nie powiedział nic na głos, zachowując swoje skołatane i wyjątkowo poplątane dzisiaj myśli dla siebie. Mógł odetchnąć zapachem Hiszpanki i przez chwilę zapomnieć o wszystkich przykrościach tego świata. Skrzyżował ramiona, kiedy go tak delikatnie szturchnęła. To, co się działo w cieplarni najwyraźniej bardzo szybko się rozkręcało. Ktoś właśnie rzucał się na kogoś innego niemalże z pięściami, a czyjś kot obrał sobie Lope za cel. Zdziwiony popatrzył na pazurki kociaka wbijające się w jego szatę. Rozpoznał malucha, którego sam zabrał ze schroniska w nagłym napadzie dobrego serca. Zmarszczył brwi, szukając właścicielki, która już niebawem schowała Lotosa. - Nie wiem, ale zajmę się tym. - odparł Hiszpan, wbijając wzrok w Pandę. Złapał ją za ramię całkiem spokojnie i ostrożnie poprowadził do wyjścia z cieplarni. Miał świadomość, że kilka spojrzeń zwróciło się w ich stronę. Dostrzegł też wtedy Candy, ale musiał skupić swoją uwagę na Krukonce. - Tak go pilnujesz? Może w ogóle nie powinienem dawać ci kociaka. Czemu zabrałaś go tutaj? - w głosie Lope nie czuło się ani trochę ciepła czy łagodności. Po prostu puścił Pandę, mierząc ją chłodnym wzrokiem z góry. Już nawet nie chodziło o kotka, któremu mogła stać się krzywda. Po prostu Mondragón czuł się zły i zmęczony wszystkim.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Przecież wszystko było w porządku. Pomijając Tori, która leżała w smoczym łajnie i ogólne zamieszanie, wywołane jej pogonią za rudzielcem. Lotos siedział już bezpiecznie i - co najważniejsze - spokojnie w jej kieszeni, kiedy Padme chciała się oddalić. Jednak szarpnięcie skutecznie ją zatrzymało. Nie rozumiała co się dzieje, dopóki nie stanęła przed cieplarnią twarzą w twarz z Lope. - Co? - odparła inteligentnie spoglądając początkowo zdezorientowana na dwie bijące się Gryfonki. Nie wiedziała, że czerwone umiały się bić, a tu taka niespodzianka. Zafascynowana dopiero po chwili przetworzyła w głowie słowa chłopaka, przenosząc na niego wzrok. I... chyba pierwszy raz w życiu nie wiedziała co powiedzieć. - Jak widać, nic mu nie jest - kot spoglądał z kieszeni wielkimi oczętami na zirytowanego Ślizgona, zajmując się w międzyczasie gryzieniem podszewki płaszcza. Roztapiał każde serce, nawet to najbardziej zamarznięte. - Uwierz mi, ma się całkiem dobrze - nie miała zamiaru się usprawiedliwiać, bo wiedziała, że nie postąpiła zbyt rozsądnie. Jednak wizja zostawienia malca na pół dnia samego ściskała jej serce. Zresztą, aktualne zachowanie Mondragona też. - Lope, jeśli masz zły humor to się przejdź na spacer a nie wyżywaj się na mnie - dodała jeszcze, szukając nerwowo wzrokiem możliwej drogi ucieczki. Nie lubiła takich sytuacji, bo przeważnie unikała mieszania się w jakiekolwiek kłótnie i krzyki.
Lope nawet nie zaszczycił tamtych dwóch idiotek spojrzeniem. Zbyt zajęty był mierzeniem wzrokiem ciemnowłosej. Zapomniał już niemal jak to jest spoglądać w te złote oczy, pełne często tak różnych emocji. Tym razem jednak wcale nie sprawiały, że czuł się lepiej i spokojniej. Wręcz drażniły Hiszpana, zwłaszcza, gdy Panda udała, że nie wie o co chodzi, zdaniem Mondragóna. - Ale mogłoby mu się coś stać. - zerknął na zwierzaka, upewniając się, że naprawdę żyje i ma się w porządku. W pewien sposób spoczywała na nim odpowiedzialność za losy Lotosa, być może dlatego, że sam go wybrał. Nieostrożność Pandy zirytowała w tym momencie Lope mocniej niż się tego spodziewał. A może po prostu wszystko było winą dzisiejszego rozdrażnienia Ślizgona. Zignorował fakt, że mógł teraz krzywdzić swoim zachowaniem dziewczynę, która przecież niczego złego nie zrobiła. Nie miał prawa się nad nią pastwić, a mimo to zamierzał wypluć z siebie ten jad, który go wyniszczał. Panda musiała przez to ucierpieć. - Lepiej byłoby, jakbyś wreszcie sama wybrała się na spacer. Długi i daleko stąd. - syknął, nie myśląc w ogóle nad tym, jak okropnym dupkiem był w tej chwili. W innej sytuacji sam przywaliłby sobie w gębę. W końcu Krukonka nie zawiniła Lope niczym. Wręcz najwyraźniej chciała już od niego uciec. Na szczęście odprowadził ją na tyle daleko od innych, że uczniowie nie mogli słyszeć słów Ślizgona.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Po pierwszych słowach Ślizgona uznała, że wszystko było w porządku, Lope sobie pokrzyczał, ona mogła pójść odstawić kota do domu a potem tutaj wrócić. Odwróciła się na pięcie, robiąc zaledwie dwa kroki do przodu. Ale to co usłyszała wryło ją w ziemię. Stojąc plecami do chłopaka zastanawiała się jak właściwie powinna zareagować, pomijając wyjątkowo zszokowany wyraz twarzy. Ostatecznie górę wziął impuls. - Jesteś skończonym dupkiem - po swoim cudownym komplemencie najzwyczajniej w świecie uderzyła Mondragona z otwartej dłoni w twarz, pozostawiając na jego policzku czerwony ślad. Tak rozjuszonej Krukonki prawdopodobnie jeszcze nikt nie miał okazji ujrzeć, nie wliczając w to Leonarda. Nawet Shawn nie zdenerwował jej na tyle, by go tak potraktowała. Tutaj zresztą, poza zdenerwowaniem poczuła się tak, jakby ktoś dźgnął ją zardzewiałym widelcem prosto w serce - bo przecież nic mu nie zrobiła. Nie wiedziała więc skąd tyle jadu pojawiło się nagle u chłopaka, ale najwidoczniej poznała go ostatnio od złej strony. Patrząc jeszcze przez chwilę na zszokowaną minę Lope, wyminęła go, popychając z całej siły barkiem a potem oddaliła się na tyły cieplarni gdzie było puściusieńko, by stamtąd móc spokojnie teleportować się do domu. Pominęła oczywiście fakt, że przez całą swoją złość zapomniała, że w ich cudownej podobno-magicznej szkole nie mogła tego dokonać.
Kiedy Panda tak nagle się zatrzymała, rzucił pod nosem jakieś ciche przekleństwo, rozumiejąc, jak bardzo wszystko spieprzył. Zawsze tak było, za każdym razem coś rozpadało się z winy Lope. Spodziewał się uderzenia, na które w pełni zasłużył. Pozwolił na to bez żadnego słowa sprzeciwu, bez żadnej próby powstrzymania dziewczyny. Poczuł piekące mrowienie na policzku i to, że kosmyki włosów wymknęły się z tej idealnej fryzury Hiszpana, opadając mu na czoło. - Panda... - zaczął, niezdecydowany co w takiej sytuacji zrobić. Dostał w twarz na oczach ludzi, choć akurat to w tamtej chwili obchodziło go najmniej. Liczyło się jakieś uspokojenie Krukonki, ugłaskanie jej, żeby nie patrzyła na niego z taką furią. Podniósł dłoń, żeby dotknąć swojego zaczerwienionego policzka. Odepchnęła go gwałtownie, tak że nie zdążył niczego przemyśleć. We wnętrzu toczył istną batalię, dodatkowo czując wyjątkowo nieprzyjemny ścisk w brzuchu. Wyrzuty sumienia? Nie miał z nimi do czynienia już bardzo długo. - Kurwa... - zaklął pod nosem, decydując się na podążenie za Pandą. Wmawiał sobie, że po prostu musi skontrolować to co robi teraz, gdy tak wyprowadził ją z równowagi. W końcu kto wie, czy nie wpadłoby jej do głowy coś głupiego? Wyrzucił z siebie kolejny raz imię Krukonki, kiedy znalazł się na tyłach cieplarni. Zauważył, że są sami. Ale co mógł zrobić? Zacząć się tłumaczyć? Otworzyć, wyrzucić co mu leży na sercu? Dlaczego miałaby chcieć go słuchać? Sam nie miałby teraz ochoty widzieć swojej gęby na oczy. Pozwolił sobie działać impulsywnie, w końcu nie mógł zjebać sprawy bardziej. A gdy chwycił ją ponownie za ramię, odwracając ku sobie, miał już tylko jedną myśl. Pochylił się nad Krukonką, zaciskając palce na jej policzku, żeby nie mogła się wymknąć. Odnalazł ustami wargi Pandy, korzystając z tej chwili najbardziej jak mógł. To nie był żaden delikatny pocałunek. Tylko gwałtowne, choć nadal ostrożnie wtargnięcie w jej usta. Drugą dłonią przeczesał swobodnie włosy dziewczyny, zauważając, jak bardzo są miękkie. - Wybacz. - wydusił zachrypniętym głosem, kiedy już dał Krukonce chwilę wytchnienia.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie zrobiłaby nic głupiego ani sobie, ani bogu ducha winnemu zwierzakowi, który skrył się wgłębi kieszeni płaszcza. Najwidoczniej kot wyczuł, że coś jest nie tak - i w sumie tylko skończony kretyn bez oczu by nie widział. Spoliczkowała szkolną gwiazdę na oczach całej grupy a potem sobie poszła. Ot tak. Przepiękna kłótnia kochanków z księżyca. Gdyby jeszcze nimi byli. Kiedy znalazła się na tyłach cieplarni policzyła w głowie do dziesięciu, próbując się uspokoić. Nie była zła. Była wściekła do granic możliwości, przez co prawdopodobnie pogryzłaby każdą napotkaną teraz osobę. Przypominając sobie w czas o niemożliwości teleportacji, zaklęła na głos załamując ręce. W związku z tym ruszyła pośpiesznie w stronę ścieżki, gdy ponownie poczuła uścisk na ramieniu. - Odpierdolcie się w końcu wszyscy ode mnie - wydusiła jeszcze a potem... odsunęła się gwałtownie, spoglądając na Ślizgona niezrozumiałym wzrokiem. Chciał jeszcze raz dostać w twarz? Choć byłaby to jedna z najlepszych reakcji, ona zamiast tego odwzajemniła pocałunek równie gwałtownie, zaciskając dłonie na szacie chłopaka i przyciągając go do siebie. Zachowywali się jak niespełna rozumu, ale teraz przecież nikt ich nie widział. W końcu odsunęła się, najwidoczniej już spokojniejsza, niż przed momentem. - Wracam do domu. Nie wiem jak ty - stwierdziła, by następnie faktycznie ruszyć w stronę swojego domu. Chciała być na tej lekcji, ale ostatecznie zielarstwo i tak przecież pozostawało jej słabą stroną. Jak widać, Lope sądził ponownie, idąc z nią.
No cóż. Uczniowie Slytherinu raczej nie prosili o pomoc. Ona również miała z tym problem - na prawdę. W życiu codziennym wszystko musiała robić sama i w życiu nie pozwoliłaby nikomu na to, by jakkolwiek wtrącał się w jej sprawy - nawet w wielkim miłosierdziu i chęci bezinteresownej pomocy. Lekcja to była całkiem inna sprawa. Tu dziewczyna z góry wiedziała, że jest na przegranej pozycji, a więc bez jakiegokolwiek wsparcia nie będzie w stanie poprawnie wykonać powierzonych przez nauczyciela zadań. Nie pamiętała nazw roślin. Wielki wysiłkiem będzie dokładne odmierzenie nawozu, bo trudno jej się aż tak bardzo skoncentrować. Jedyną nadzieją jest osoba pracująca obok. Sama sobie tłumaczyła to jako pewnego rodzaju wykorzystywanie go - w końcu się nie odwdzięczy w ten sam sposób na żadnym innym przedmiocie, ze wszystkiego była okropna. Dlatego też nie czuła się jakoś szczególnie poniżona faktem iż będzie jej ktoś pomagał. - Wystarczy mi, że zdam. O wybitnym to już od dawna nawet nie marzę - Zgodził się, a więc w nagrodę podarowała mu szerszy uśmiech. Na chwilę przerwała rozmowę by zerknąć na to, co wcześniej czytał. Nie potrafiła jednocześnie rozmawiać i obejrzeć z zainteresowaniem książkę, stąd nagła cisza. Potem jednak odpowiedziała na jego pytanie: - Tori. Ty jesteś...? - Przedstawiła się krótko, jednocześnie dopytując jego. Dawno nie używała już w tym celu prawdziwego imienia, nie widziała takiej potrzeby. Skrót wystarczał, a i nie przypominał jej o dawnych czasach kiedy to nie pozwalała do siebie mówić inaczej iż "Toralei". Jednak na to pozostawiony był płaszcz tajemnicy, który nie miał prawa nawet odrobinę się obsunąć. I znów nastała cisza. Ciężko jej się rozmawia z ludźmi. Na szczęście z tym chłopakiem mogła poruszyć jakikolwiek temat - nie wyjdzie na to, że już rozmawiali, a czegoś nie pamięta. W końcu skoro zagaił o imię, to się nie poznali. Od razu czuła się swobodniej dlatego nawet wpadła już na to jak zagaić rozmowę... I nie wyszło. Nagle rozpętało się niezłe zamieszanie. Jakieś krzyki, jakiś futrzak lata po klasie. Nim się spostrzegła coś, ktoś, nieważne - szturchnięto ją, a ona nawet nie zdążyła wystawić rąk by złapać równowagę jak stała, tak usiadła prosto w coś z czym nigdy nie chciała mieć nic wspólnego. Smocze łajno. W pierwszym momencie miała ochotę wybuchnąć. Zerknęła na krukona z którym wcześniej stała. No świetnie. Ten tylko stał i się nabijał. Jak i większość ludzi w klasie. Najchętniej by ich wszystkich pozabijała. Zamiast tego jednak westchnęła i podparła się rękami o blat by wstać. To nie pierwsza sytuacja gdzie coś takiego się stało. Tym razem jednak nie wynikało to z jej nieuwagi, więc nie miała powodów by się zawstydzić czy coś. Zaśmiała się tylko cicho po czym rzuciła starając się brzmieć lekko: - Może dzięki temu nauczycielka każe iść mi się kapać i od razu zaliczy mi zajęcia - Wolała tego nawet nie dotykać. Szkoda rąk. Z zewnątrz jednak mogło być dziwne, że nawet nie próbuje użyć zaklęcia do posprzątania z siebie tego bałaganu - Albo jakiś perwersyjny facet się we mnie zakocha. To prawie jak perfumy z amortencją - Dodała jeszcze już bardziej do siebie niż do tłumu wpatrujących się w nią ludzi. Zaraz im przejdzie. Nie zamierzała pokazywać pazurków. Jeśli jednak właścicielka tego kota nie będzie następnym razem uważać to przysięgam, że coś ją trafi. Tak dyskretnie, że nawet nie będzie się spodziewała. I nie będzie miała pojęcia co jej zniszczyło życie. A uwierzcie mi, Tori jest w tym dobra.
Wiedziała, że jej się dostanie, jak zawsze. Ma niecałe metr pięćdziesiąt wzrostu i waży ledwo czterdzieści kilo. Jeżeli ktoś by chciał, mógłby rzucać nią jak piłką. Oprócz tego była bardzo delikatna, jak porcelana, więc nawet najdrobniejszy ruch był w stanie uszkodzić to blade szkło. Kiedy Płomień złapał ją za włosy, na jej twarzy pojawił się grymas bólu, ale niezbyt intensywny. Trochę bolało, nie na tyle by płakać, czy krzyczeć. Nim się spostrzegła jej ciało poleciało do przodu i wylądowała twarzą w białym puchu. Dobrze, że było to miejsce miękkie, zresztą to było zaskakująco łagodne jak na jej agresywny atak pięścią. Czuła jak pulsują jej cebulki na głowie, ale nie robiła sobie z tego nic. Oprócz tego, do jej ust wpadło trochę śniegu, a ona powierciła się chwilkę próbując odzyskać oddech. W przeciągu tych 21 lat życia, była przyzwyczajona do o wiele większego cierpienia. Nie podniosła głowy, zacisnęła pięści w śniegu, ubijając go w ręce. Nic nie zapowiadało kolejnego ataku. Całej siły kopnęła gryffonkę kolano starając się wybić ją z równowagi, a przynajmniej zmusić ją do tego, by zamiast pilnować laleczki, skupiła się na bólu. A mogę zapewnić, że bolało. Uniosła głowę i sturlała się na bok, na wszelki wypadek, gdyby kopniak nie był wystarczająco silny, a dziewczyna jednak chciałaby ją przytrzymać. Jeżeli Blaith wciąż trzymała jej włosy, to podejrzewam, że w tym momencie w swoich rękach miała jedynie białe, luźne kosmyki. To bolało. Kotecka splotła ręce łącząc dwie małe śnieżki i rzuciła w twarz swojego przeciwnika… trafiła? Ależ oczywiście, ale nie tam, gdzie powinna. Twarz @Leonardo O. Vin-Eurico zrobiła za jej tarczę. Można powiedzieć, że rycersko i nieświadomie obronił Fire od tego ataku. Nikola siedziała przez krótką chwilę na ziemi, aż w końcu wybuchła śmiechem. Nie możliwe było trafić w twarz gryffonki ze śniegiem na twarzy i w oczach. Zaczęła zrzucać biały puch, który ograniczał jej widzenie i najzwyczajniej w świecie zwróciła się, w połowie walki, do chłopaka. - Przepraszam! – krzyknęła rozbawiona. Po czym mogła kontynuować pojedynek, ale… czy ktoś miał jeszcze siłę to kontynuować? Zwłaszcza, że wyraz twarzy jednej z dziewczyn złagodniał i swoje emocje wyrzuciła z siebie wraz ze śmiechem.
Andrea zdążyła na szczęście odsunąć się na bok, kiedy zaczęło się całe zamieszanie. Spoglądała na nie dość chłodnawo, zastanawiając się dlaczego znowu musiała trafić do istnego domu wariatów. Krzyżując ręce pod biustem, oparła się biodrami o kawałek wolnego blatu oglądając całe zamieszanie a śmieszny rudy kot, który przebiegł przed nią na moment rozczulił jej serduszko. W końcu sama miała kota, trochę starszego, ale pamiętała doskonale, że gdy był mały to rozrabiał jak cholera. I kochała go najmocniej na świecie, więc również nie chciała się z nim rozstawać i również czasami przemycała go ze sobą na niektóre lekcje. Kiedy rudzielec wspiął się po spodniach jakiegoś Ślizgona parsknęła pod nosem, kierując tym razem wzrok w przeciwnym kierunku - czyli tam, gdzie rozpoczęło się to małe piekiełko. Jakaś laska leżała w gównie, ich podobno-prefekt zamiast jej pomóc stał obok i się śmiał. Zdążyła wywrócić jedynie oczętami, gdy poczuła lekkie popchnięcie wywołane przez Krukonkę-właścicielkę-kota ciągniętą teraz przez Ślizgona na zewnątrz cieplarni. Ale to jej nie obchodziło. Zainteresowała się dwiema Gryfonkami tłukącymi się najlepsze w śniegu. Szarpanie za włosy było... najlepszą metodą na dziewczyny! Pełna podziwu dla Fire przyglądała im się jeszcze chwilę. Potem przesunęła wzrokiem po twarzy Leonarda, który wyraźnie nie wiedział co miał ze sobą zrobić a następnie dojrzała jak ta od kota policzkuje szkolną gwiazdę. - To jakiś żart? Pierdolony dom wariatów... - zaklęła pod nosem, przykładając sobie dłoń do twarzy i robiąc tak zwany facepalm. Chciała tylko przyjść na zajęcia, trochę się pobawić z roślinami a potem z eliksirami, jednak teraz czuła się tak jakby ktoś wrzucił ją do pieprzonego cyrku. To jednak nic. W pewnym momencie poczuła, że chyba za chwilę i ona zrobi przedstawienie. Zdezorientowana stanęła szukając nerwowo drogi ucieczki, ale było za późno. W pewnej chwili upadła na ziemię, tuż obok @Adoria Nymphia Amparo. Wyglądała mniej więcej tak, jakby zemdlała, chociaż dalej była przytomna. Z nienaturalnie szerokimi źrenicami. Krótką chwilę potem było już po wszystkim a Angielka usiadła zdezorientowana na ziemi, odtrącając ręce każdej osoby, która chciałaby ją dotknąć.
Lucy nie była wybitna ani z zielarstwa, ani z eliksirów. Można wręcz powiedzieć, że obydwa przedmioty szły jej beznadziejnie. Mimo to postanowiła przyjść na lekcje z Vicaro, mając nadzieje, że zdarzy się coś ciekawego. Może kogoś zje jakaś wielka, mięsożerna roślina. Była dzisiaj strasznie zmęczona, bo przez pół nocy nie dawał jej spokoju jej nowy zwierzak domowy. Wozak, którego otrzymała w prezencie świątecznym od brata. Miała wrażenie, że z każdym kolejnym dniem to stworzenie robi się coraz gorsze i coraz bardziej uprzykrza jej życie. Chodziła przez to dzisiaj odrobinę nieprzytomna i w drodze do cieplarni wpadła na jakiegoś młodszego ucznia. Jednocześnie poślizgnęła się na lodzie i wleciała w zaspę śnieżną. Dziewczyna, na którą wpadała nie była zbyt pomocna, więc Lucy sama musiała się wygrzebywać ze śniegu. Długo w nim nie siedziała, ale i tak zdążył jej przemóc płaszcz na tyłku. Zaklęła pod nosem. Zimny i mokry śnieg odrobinę ją ocucił. Poprawiła sobie czapkę, która odrobinę ściągnęła jej się z głowy i mniej więcej wysuszyła się zaklęciem. Mimo to dyskomfort pozostał. Dla lepszego samopoczucia wyciągnęła papierosa z paczki i zapaliła. Ostatnio paliła jak smok. Już parę razy próbowała rzucić, ale można się domyślić jak jej to wyszło. Tuż pod drzwiami do cieplarni zgasiła papierosa i wrzuciła go w zaspę. Weszła akurat w momencie gdy wielka śnieżka uderzyła w głowę Leo. Bitwa na śnieżki! Uznając, że już żaden śnieg jej nie straszny schyliła się po porcję. Ulepiła dość pokaźną kulę i rzuciła w stronę pierwszej osoby, która jej się napatoczyła. Trafiło na @Tori Vietto. Śnieżka uderzyła ślizgonkę w ramię, a Lucy triumfalnie się uśmiechnęła.
Zielarstwo: 0 Eliksiry: 0
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Kiedy Fire rzuciła śnieżką w jakąś Gryfonkę, którą Leo swoją drogą nawet kojarzył z Pokoju Wspólnego, chłopak już wiedział, że to się nie skończy dobrze. Ta drobniutka dziewczynka miała w swoim spojrzeniu coś groźnego - a Leonardo doskonale wiedział, że nawet w malutkich osóbkach może drzemać niezła siła. On sam wyglądał jak jeden wielki znak ostrzegawczy, ale ta mała musiała udowodnić swoje zdolności. - I to ja prowokuję ludzi? - Westchnął z rozbawieniem, kiedy Nikola zbliżała się do Blaithin niczym polująca kotka. A następnie Vin-Eurico odsunął się grzecznie o pół kroku, żeby nie wchodzić paniom w grę, gdy będą sobie wyjaśniać całe zajście. Po cichu liczył na to, że coś ciekawego się zadzieje... Ale chyba nie był aż takim szczęśliwcem, żeby te dwie zaczęły się bić, prawda? To już byłoby za dużo. Spodziewał się raczej kilku ciętych odzywek... Ale laleczka postanowiła po prostu uderzyć Fire, całkiem mocno jak na swoją drobną posturę. Leo aż otworzył usta z zaskoczeniem, ale zaraz jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. No, i to mu chodziło! W dodatku miał pierwszorzędny widok. Z dumą obserwował, jak Blaithin wpycha tą dziewczynkę w śnieg. Pewnie powinien jakoś zareagować, rozdzielić albo coś w tym stylu... On jednak podziwiał z uśmiechem, żałując że nie ma przy sobie popcornu. Oj tak, warto było przyjść na tę lekcję! Jego podejście nieco zmieniło się, gdy Nikola nagle rzuciła mu śnieżką w twarz. Nie trafiła zbyt dokładnie i chłodna kulka rozbiła się na policzku i uchu Leonardo, aczkolwiek wciąż - był to jawny atak! Strząsnął z siebie biały puch i zerknął na śmiejącą się Gryfonkę. Cóż, gdyby nie miał tak dobrego humoru, gdyby jej śmiech nie był tak przyjemny i gdyby nie przeprosiła tak szybko jak to zrobiła, to pewnie nawet by się pogniewał. Ba, mógłby się nieźle zdenerwować! - Rzuciłaś o jakieś pół metra za wysoko... - zacmokał z dezaprobatą. Nie wiedział, czy Fire da radę tak łatwo odpuścić dziewczynie, ale w końcu Płomyczek należała do osób raczej nieprzewidywalnych. - Och, tylko nie pozwalajcie mi wejść wam w drogę. Ja tu tylko podziwiam. - dodał niewinnie, wnosząc nieco humoru.
Adoria niezbyt wiedziała, co się działo w tej cieplarni. Na początku skoncentrowała się w pełni na Lope, który postanowił nagle ją opuścić i zająć się sprawą kota - swoją drogą, nie miała pojęcia czemu tak mu na tym zależało. Ale Ślizgon już taki był, więc nie zamierzała go powstrzymywać i po prostu pożegnała go bladym uśmiechem, pozostając w samotności. Dopiero wtedy mogła się trochę rozejrzeć po ludziach - jakaś dziewczyna wpadła do czegoś wyjątkowo nieładnie pachnącego i Dora nawet nie chciała wnikać, co to tak naprawdę było. Potem zorientowała się, że dwie Gryfonki zaczęły się bić na oczach wszystkich, co już w ogóle mogło nieźle wpłynąć na dalszy przebieg lekcji. Adoria skrzywiła się lekko, czując że Gryffindor straci przez to trochę punktów. Nawet przemknęło jej przez myśl, żeby rozdzielić te dwie złośnice - ale potem doszła do wniosku, że jeśli taki ponad dwumetrowy Leonardo się w to nie miesza, to ona też nie powinna. Nie chciała narobić jeszcze większych kłopotów i nie zamierzała dać się pociągnąć na dno ze swoimi koleżankami z domu. I dokładnie w momencie, w którym Adoria pomyślała sobie "Jak dobrze, że nie muszę się w nic mieszać", ktoś obok niej upadł na ziemię. Spojrzała zdezorientowana na @Andrea Jeunesse, którą kojarzyła ze szkolnych korytarzy. W pierwszej chwili była pewna, że Ślizgonka po prostu zemdlała - wyglądało to jednak o wiele dziwniej. - Andrea? Andrea, co się stało? - przykucnęła obok jasnowłosej, przyglądając jej się z zaniepokojeniem. Nie zdążyła ani wyciągnąć różdżki, ani zawołać pani profesor - Jeunesse już się podniosła, wyraźnie pogubiona w całej tej sytuacji. - Nic ci nie jest?
W całym zamieszaniu panującym w cieplarni miała cichą nadzieję, że akurat na nią nikt nie zwróci uwagi. Och, jakże się pomyliła, kiedy poczuła na sobie wzrok zebranych w pobliżu osób... ale tylko jedna z nich zainteresowała się tym co się stało i właściwie to ona była pierwszoplanową gwiazdą jej wizji. Nie wiedziała czemu wszystkie wizje dotyczyły innych osób - a nie jej. W każdym razie teraz uniosła wzrok na Gryfonkę, przyciągając ją do siebie tak, by tylko ona usłyszała jej słowa. - Nymphia, niedługo wszystkie twoje rozterki się wyjaśnią. Dobrze, że się nad nimi zastanawiasz. Życie z kobietami nie jest dla ciebie, potrzebujesz silnego mężczyzny u swojego boku... i niedługo takiego spotkasz, ale relacja z nim na początku będzie wyjątkowo burzliwa - wciąż jednak nie kontrolowała tego co mówi będąc jedną nogą tu, z nią, drugą w świecie swoich fantastycznych wizji. Kiedy Gryfonka odsunęła się, Ślizgonka z kolei otrząsnęła się do końca z lekkiego szoku, spoglądając na nią zdezorientowana. Kurwa. Jak miała jej wyjaśnić skąd wie, że się waha? I skąd wpadła na pomysł, że Adoria pozna niedługo kogoś, kto być może odmieni jej życie? Nie chciała zdradzać dziewczęciu swojego sekretu, że okazjonalnie widzi przyszłość i sypia z kadzidłem Cassandry. Ostatecznie podniosła się szybko z ziemi, udając, że nic się nie stało.
Zielarstwo nie należało do jego ulubionych przedmiotów, lecz był świadomy, iż bez tego może jedynie pomarzyć o zdobyciu odpowiednich umiejętności z uzdrawiana. Poza tym przedmiot ten na wielu warstwach pokrywał się z Opieką nad magicznymi zwierzętami, a to Xavier z kolei bardzo lubił. Istniały o wiele gorsze zajęcia od zielarstwa, więc gdy podsumował sobie wszystkie te myśli, poczuł nawet mały powiew nadziei, iż lekcja okaże się ciekawa i na sam koniec poczuje zadowolenie ze swojej obecności na niej. Udał się więc do cieplarni, będąc w całkiem dobrym humorze. Gdy wszedł do szklanego budynku, jego oczom ukazała się spora grupka uczniów, w tym niektórzy obrzucali się obecnym w środku śniegiem. Czy skoro jesteśmy w szklarni, to wszystko nie zacznie zaraz się topić? - pomyślał, wyobrażając sobie jak chodzą po kostki w lodowatej wodzie. Wierzył jednak, iż profesor Vicario wie, co robi i wkroczył w głąb pomieszczenia. Rozejrzał się po zebranych, szukając jakichś znajomych i mówiąc wesołe "Cześć!" przyjaznym twarzom. Dostrzegł między innymi @Lucy Shercliffe, z którą ostatnio odbył bardzo miły trening Quidditcha (co z tego, że przywaliła mu w nos kaflem). Nie sądził jednak, by dziewczyna zainteresowała się jego obecnością, gdyż właśnie bombardowała śnieżką jedną ze Ślizgonek. Xav uśmiechnął się pod nosem i przystanął z boku, czekając na rozpoczęcie zajęć.
Zielarstwo: 2 Eliksiry: 1
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire też nie należała do wyjątkowo silnych osób, wręcz przeciwnie. Preferowała posługiwanie się magią, a chude ramiona pozostawiały wiele do życzenia. Kiedy już musiała się z kimś zmierzyć, stawiała na spryt i szybkość, której Blaithin nie brakowało. Lubiła ten przypływ adrenaliny, choć często później chodziła z podbitym okiem albo podrapaną paznokciami czyjejś dziewczyny twarzą. Nie leczyła się magicznym sposobem, wiążąc złe wspomnienia ze swoim pobytem w Mungu... Zresztą akurat w przypadku starcia z Lalką, jak już nazywała nieznajomą w myślach, nie sprawiało, że spodziewała się jakichś poważniejszych obrażeń. Szczęka co prawda dalej pulsowała bólem po zetknięciu z jej piąstką, ale ignorowała to. Również zniosła w życiu wiele cierpienia, więc nie zamierzała narzekać. Co prawda, uderzenie w kolano wyrwało z ust Fire syknięcie, przepełnione bardziej złością niż bólem. Mimo wszystko, wolała, żeby Lalka się nie poddała tak od razu. W końcu nawet się nie rozkręciła. Odruchowo tylko mocniej zacisnęła palce na białych włosach, ale mała już się wywinęła. Odsunęła się, nieuważnie stawiając krok nogą, w której dalej pulsował ból i ponownie się skrzywiła. Dłonią pomknęła ku jednej z kieszeni płaszcza, żeby wymacać różdżkę. Gotowa była już na upiorogacka, ale sprawy zmieniły swój obrót. Ze zmarszczonymi brwiami zobaczyła, jak niecelnie trafia w Olbrzyma. Znała porywczość Gryfona i gotowa była go przytrzymać, gdyby chciał ruszyć w kierunku Lalki. W końcu co innego, gdy sama ją szarpała, a co innego, gdy miał się zabrać do tego ktoś tak silny! Była pewna, że roztrzaskałby ją bez problemu w proch. Zdezorientowana, skrzyżowała ramiona, trzymając już w pogotowiu różdżkę. Przeciwniczka Fire jednak tylko się śmiała. - Och, dosyć tej żenady. - burknęła panna Dear, przewracając teatralnie oczami. Sięgnęła dłonią, żeby rozmasować sobie szczękę. Cholera, naprawdę mocno jej przywaliła. Leo oczywiście nie zamierzał interweniować, czego mogła się domyślić od razu. A przecież wypadałoby pomóc! Rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu, mówiące coś w stylu "ja ci zaraz popodziwiam". Nawet dobrze, że dostał tymi śnieżkami. - Po co go przepraszasz i tak nic nie poczuł. Pojedynek został przerwany, a Fire nie zamierzała bezsensownie rzucać się na dziewczynę. Zresztą nie miała aż takiej ochoty jej przywalić. Napatrzyła się już, jak leży w śniegu i tyle wystarczyło. Aczkolwiek posłała jej dość zaciekawione spojrzenie. Nieczęsto trafiała na osobę, która potrafiła oddać, a miała jednocześnie wygląd dzieciaka... No i dlaczego była taka najeżona? - Ale kolano mogłaś oszczędzić. - wyrzuciła, ruszając nim delikatnie i krzywiąc się przez pulsujący w nim ból. Przeniosła też wzrok na innych uczniów, każdego mierząc dość wrogim spojrzeniem. A co tam, niech wiedzą, że z Fire nie warto zadzierać.
Zadowolona, że trafiła nieznaną dziewczynę uśmiechnęła się do siebie i rozejrzała się po cieplarni. Najwidoczniej nikt wcale nie przejął się jej małym zwycięstwem i ludzie nie dołączali się do bitwy na śnieżki. Może to i lepiej, jeszcze by się z tego jakaś burda rozegrała, a Lucy wcale tego nie chciała. Miała tylko nadzieję, na kulturalną zabawę... Choć najwidoczniej już na to za późno. Dopiero teraz dostrzegła dwie dziewczyny bijące się w śniegu. Prawdopodobnie gryfonki. Wzruszyła, tylko ramionami nie przejmując się tym specjalnie i odwróciła się plecami do ślizgonki, którą jeszcze przed chwilą obrzuciła śniegiem, całkowicie ją ignorując. Dopiero teraz przyjrzała się bliżej zabranym uczniom. Miała nadzieje, że zobaczy kogoś znajomego z kim będzie mogła porozmawiać. Już wcześniej zauważyła Leo (trudno go nie zauważyć), jej dzikiego znajomego, z którym czasem wychodziła do Hogsmeade, lecz najwidoczniej był zajęty jakąś nieznaną jej laską, więc nie podeszła do niego, nie chcąc się narzucać. A poza tym chyba nie było nikogo znajomego. Już miała stanąć sobie z boku i spokojnie poczekać na początek, lecz wtedy dostrzegła Xaviera. Z chytrym uśmiechem nabrała śniegu i ulepiła pokaźną śnieżkę. Tak, tak, miała zrezygnować z rzucania, lecz nie mogła się powstrzymać na jego widok i przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. Wymierzyła i trafiła prosto w upragniony cel. Sam środek jego twarzy. Podeszła do niego z lekkim uśmiechem błąkającym się w kąciakach jej ust. - Co to by było za spotkanie, gdybym cię nie walnęła czymś w twarz. To może być tradycja – zagadnęła pogodnie, stając obok niego.
Syd kręciła się po cieplarni, co jakiś czas wybuchając szyderczym śmiechem. To, co się działo przed zajęciami wynagradzało jej trudy,które będzie musiała znieść, gdy lekcja już się zacznie. Kilka bójek, zamieszanie z jakimś futrzakiem i sprzeczki zakochanych poprawiły jej nastrój. W sumie Sydney sama nie wiedziała, czemu tak właściwie przyszła na tą lekcję. Nie przepadała za zielarstwem. W sumie nudziło ją prawie tak samo jak historia magii. Roślinami interesowała się tylko na tyle, aby wiedzieć, po jakich ogólnodostępnych zielskach może mieć jakieś halucynacje czy upalić się jak czymś konkretnym. Więcej nie było jej potrzebne. A jednak coś podkusiło ją, aby dzisiaj na te zajęcia przyjść. Gdy co ciekawsze kłótnie ucichły, Syd postanowiła zająć jakieś miejsce. Przepchnęła się na koniec cieplarni i tam zaszyła. A nuż uda jej się przespać chociaż część zajęć?
Wiedziała, że jej zajęcia są przez uczniów lubiane, ale nie sądziła, że aż tak. Nim się obejrzała, pół cieplarni zapełnione było uczniami w różnym wieku. Gwar rozmów utrudniał jej pracę nad Scylla syberyjską, ale zanim zebrała się tak pokaźna grupka, zdążyła zebrać dość dużo płatków i pyłku, które potem będzie można wykorzystać przy eliksirach. Myślała może, że jakiś uczeń zaoferuje pomoc, jednak żaden nie wydawał się na tyle zainteresowany. Jedynie jedna uczennica zwróciła się do niej bezpośrednio. – Dzień dobry, dzień dobry – przywitała się z zamyśleniem, wciąż skupiona na roślinie. – Wszystko zależy od twoich umiejętności, proponuję albo opiekę nad śnieżną bawełną, albo samosterowalnymi śliwkami. Chciałabyś się zająć czymś konkretnym? – Nie kojarzyła dziewczyny, więc nie mogła samodzielnie ocenić jej umiejętności. Najwyraźniej umieściłaby ją w parze z osobą, która zostanie na końcu. Rozejrzała się po uczniach. Od razu zauważyła, że trafiło jej się wiele ciekawych osobowości, a przede wszystkich różnych. Zapewne gdyby to nie ona prowadziła zajęcia, połowa zebranych już wyleciałaby z zajęć z ujemnymi punktami albo szlabanem, ale ona tylko machnęła ręką. Wciąż uważała się za młodą, więc czemu miałaby odmawiać młodzieży zabawy? Dopóki nie rzucali doniczkami ani nie niszczyli roślin czy cieplarni w inny sposób, mogła im wybaczyć wszystko i na jeszcze więcej rzeczy przymknąć oczy. Na szczęście nie widziała, jak Blaithin gasi niedopałek w śniegu. Skoro było ich aż tylu, postanowiła trochę z nimi porozmawiać, zanim zaczną właściwą cześć i będą mieli mniej czasu na pogaduszki. – Czym byście się chcieli dzisiaj zająć? A może powiedzie mi, jakie rośliny lubicie? Nie krępujcie się! – Uśmiechała się szeroko, jak to Hiszpanka. Dopiero gdy uczniowie zaczęli rzucać się śnieżkami w środku cieplarni, zdecydowała się interweniować. Jej rośliny! Zaklęciem sprawiła, że jej głos stawał się donioślejszy i powiedziała: – DOSYĆ. Jeżeli jakakolwiek roślinka ucierpi, obiecuję, że nie wyjdziecie z zajęć zadowolenie – poinformowała głośno. Miała nadzieję, że to sprawi, że dzieciaki chociaż trochę nad sobą zapanują. Śniegu maja wystarczająco dużo poza cieplarnią, a ona mogła z ciekawych i rozwijających zajęć zrobić obóz przetrwania.
Dulce siedziała sztywno na zajęciach, do nikogo się nie odzywała gdy czekała aż nauczycielka coś powie. Całe zamieszanie z rzucaniem śnieżkami ominęło ją, bardzo dobrze. Wtedy rozległ się głos pani profesor. - Konopie Indyjskie, można z nich zrobić piękne liny by się na przykład, no nie wiem, powiesić czy coś takiego - mamrotała dość nieskładnie jakby albo miała kaca albo była pijana. - Lubię też maki, z maku można robić pyszny kompot. Lubi Pani psorka kompot z maku? - nie zawahała się nawet nad zadaniem tego pytania. Wyjęła z torby termos z gorącą herbatą i nalała sobie nieco. Podała nauczycielce, w razie gdyby jednak się skusiła. Później sama się napiła. - Psorko, nie ma co się martwić o rośliny, zawsze jak się nam znudzą to można ich zabić i nawozić nimi rośliny, albo rzucić na pożarcie diabelskim sidłom - zaproponowała. - Ja to widzę tak, ja ich ogłuszam, sorka sprzedaje bilety, umieszczamy delikwenta w klatce z jakąś ludożerną rośliną i zyskami dzielimy się po połowie - biznes plan był już gotowy, ale nie czekając na odpowiedź nauczycielki Dulce złapała za pierwszą lepszą łopatę by ogłuszyć jakiegoś ucznia. Nekro biznes w końcu był dochodowy, zawsze jeszcze później można było się umówić z jakimś grabarzem, on pyknie trumienkę i kasa do podziału.
Dziewczyna biegła przed siebie ile sił w nogach nie zwracając uwagi na to, że kilka razy staranowała kilka osób. Przeskoczyła przez jedną z przeszkód krzycząc ile sił w płucach: „Z drogi! Nie mam żadnych hamulców!”. O dziwo ludzie byli w takim szoku, że usłuchali i odsuwali się. Chociaż to nie miało żadnego sensu! Puchonka wzięła kolejny ostry zakręt potykając się przy okazji i wpadając na ścianę, od której odbiła się rękami i wróciła do tego szaleńczego biegu. Jej ciało nie było takie silne jak kiedyś, ale taki trening był dobry dla jej zdrowia. Dlatego nie zwracała uwagi na brak oddechu, mocno zaróżowione policzki i fakt, że jej włosy wyglądały tak, jakby napotkała po drodze huragan. Jej bieg dobiegał końca, zbliżała się do mety i z uśmiechem gratulowała sobie tak szybkiego biegu. Jednak nie mogło przejść tak dobrze jakby chciała. Jej oczom ukazała się kolejna przeszkoda, której nie dostrzegła wystarczająco wcześnie. - Titi z drogi! – wrzasnęła widząc przed sobą ciało siostrzyczki i spróbowała zahamować, co chyba tylko spotęgowało to, co się właśnie miało stać. Dziewczyna uderzyła w siostrę i obie poleciały do przodu uderzając swoimi zgrabnymi tyłeczkami o ziemię. Przy okazji mała Alice spotęgowała zderzenie uderzając czołem w drzwi. Niektórzy uczestnicy zajęć mogli usłyszeć pewne trzaski i hałasy tego wypadku. - No mówiłam Ci, żebyś się odsunęła! – dodała naburmuszona i niezadowolona z tego, co się właśnie stało. Czoło było czerwone od uderzenia, wygrzebała się spod siostry i otrzepała jak gdyby nigdy nic. Stała spokojnie… do momentu, w którym przypomniała sobie, dlaczego tak pędziła. Ignorując Vittorię podbiegła do drzwi i otworzyła. - Przepraszam za spóźnienie pani profesor – policzki i czoło iskrzyły się czerwienią, a uśmiechnięta puchonka zajęła pierwsze lepsze miejsce, żeby nie przeszkadzać w zajęciach.
Z rękami głęboko wsadzonymi w kieszenie czarnych spodni, schowana głęboko w cieplutki sweterek panna Vittoria szła sobie w stronę cieplarni numer dwa. Tak moi drodzy, szła na lekcję! To nie jest żart! Ja wiem, że ostatnio dziewczynie bardzo rzadko się to zdarza (a właściwie od zawsze tak było), ale tym razem wstając z łóżka dostała nieprzejednanej ochoty pójścia na zielarstwo. Liczyła na to, że na miejscu będzie Alice i będzie mogła ją trochę pognębić - w końcu to było jedno z jej ukochanych zajęć. Denerwowanie siostry to coś więcej niż czynność, to pasja! Pasjonowało ją robienie jej żarcików,za które swego czasu obrywała od przybranej matki. Żeby nie było, że taka jest super pilna to oczywiście musiała się spóźnić. I nie tylko ona, bo gdy tak człapała sobie w pełnym zamyśleniu usłyszała, że coś biegnie. Jakieś stado bizonów, czy coś? Oczywiście zamierzała się odwrócić żeby zobaczyć ten cyrk, ale nie zdążyła. Usłyszała tylko "Titi z drogi!", a potem domino poleciało jedno za drugim. Niczym pocisk wpadła w nią Alice będąca chyba najbardziej nieogarniętą osobą świata. - Alice! Czy tobie już do końca odpierdoliło? Kobieto gdzie ty do cholery masz mózg! - Bez cienia skrępowania wydarła się na siostrę. W międzyczasie zbierała się z ziemi kompletnie nie zwracając uwagi na to, czy ktoś na nie patrzy. Zgromiła wzrokiem dziewczynę chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale ta już poleciała błagać nauczycielkę o wybaczenie. - Ja się spóźniłam przez nią - Zwaliła całą winę na siostrę po czym otrzepała spodnie i nie mając ochoty na pogaduszki z przybraną rodziną rozejrzała się za jakimś rozsądnym miejscem. Padło na stanowisko obok @Xavier Whitegod. Wcisnęła się gdzieś obok niego, uśmiechnęła rzucając krótkie "Siema" i czekała na pierwsze zadania lub ewentualne zbędne pouczenie nauczycielki na temat spóźniania i wyrażania się.
Szybko sobie uświadomił, że cieplarnia na ten moment nie była zwykłym miejscem do nauki, lecz jakimś epicentrum dramatów nastoletnich czarodziejów. Tu ktoś się kłócił, tu jakieś dziewczyny biły się w śniegu, jeden do drugiego rzucał śnieżkami, ktoś inny wymykał się właśnie na wagary. Jakiś arogancki bufon, widząc to wszystko, pewnie spojrzałby na uczniów z pogardą i prychnął z zażenowania. Ale jemu... Jemu to w ogóle nie przeszkadzało. Zawsze kiedy przebywał w jakimś większym gronie różnych osobowości, które się ze sobą nawzajem ścierały, czuł się jak w rodzinnym domu w Australii. Podobny harmider działał kojąco na jego serce. Uśmiechnął się sam do siebie, wspominając Australię, gdy nagle wielka biała kula wylądowała na jego twarzy. Podskoczył i zaczął strzepywać z siebie zimne płatki śniegu. Następnie przetarł twarz rękawem swetra, który nosił pod szatą i sięgnął po różdżkę. Ktokolwiek to był, zaraz przymrozi mu nos. Rozejrzał się w poszukiwaniu sprawcy, gdy nagle pojawiła się przy nim wspomniana wcześniej Lucy. Jego rozgniewana mina błyskawicznie zmieniła się w nieśmiały, urażony uśmiech. - Mogłem się domyślić... - zagadnął wesoło, kręcąc głową. - O nie, błagam, pozwól chociaż nacieszyć mi się nowym nosem! Ale doceniam, że przerzuciłaś się na miększy rodzaj pocisków. Niestety, bez profesjonalnej interwencji szkolnej pielęgniarki się nie obyło. Zaraz po treningu Xav musiał poprosić o naprawienie nosa, choć pomoc Lucy na pewno bardzo się przydała. Panna Vicario rozpoczęła zajęcia i szczerze mówiąc, w tym całym tłumie i zamieszaniu, Xavier dopiero teraz zauważył jej obecność. Wcześniej po prostu wydawało mu się, że nauczycielki nie ma jeszcze w pomieszczeniu. Potem do cieplarni wpadły dwie dziewczyny, robiąc trochę zamieszania. - Cześć. - Odpowiedział przyciszonym głosem i uśmiechnął się przyjaźnie, gdy jedna z przybyłych czarownic ulokowała się koło niego. Potem przeniósł wzrok na profesor Vicario, skupiony i gotowy do zadań, które z pewnością im rozdzieli.
To co działo się w cieplarni było wręcz groteską. Kot biegał po stanowiskach, ktoś wywrócił się obok śmierdzącej brei (wolała nawet nie wnikać cóż to takiego, choć doskonale zdawała sobie sprawę). Wracając jednak do kota... Pierwszym jej odruchem była chęć ratowania stworzonka. Sama posiadała kota - Kirę. Mały czarny słodziak o kobaltowych oczkach. Nawet nie wyobrażała sobie sytuacji w której mogłoby go brakować. Jednak wracając do obecnej chwili... już chciała odejść od swojego stanowiska, złapać małe stworzonko i wynieść gdzieś z daleka od tych wszytkich ludzi, jednak jedna krukonka właśnie to zrobiła. Przez długi czas patrzyła się na nią upewniając, że aby nie zrobi mu krzywdy. Czekała cierpliwie aż umiejscowi kocię w bezpiecznym miejscu. Pewnie dalej by obserwowała Padmę, gdyby nie wpadły siostry Findabar. Widząc Vittorię uśmiech na jej ustach stał się ogromny. Dziewczyna ta była dla niej jak siostra i planowała poprosić ją o zostanie jej druhną. Bała się z drugiej strony jej reakcji. Nie lubiła Lucasa i jawnie to okazywała, ale chyba nie odmówi jej, prawda?
Kiedy wstała rano, z przerażeniem spojrzała na zegarek. Przygotowała się w zawrotnym tempie w najcieplejsze ciuchy jakie tylko posiadała. Prawdopodobnie miałaby okazję zdążyć, gdyby nie fakt, że musiała przebyć całą szkołę, żeby dotrzeć do cieplarni. Zdecydowanie ciężkie jest życie Gryfonów. Zdecydowanie nienawidziła zimy. Cały ten lód uniemożliwiał jej bieganie. Uznała, że woli mieć lekki poślizg czasowy, niż wjechać do cieplarni oblepiona śniegiem. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby się nie wywróciła, ale szybko się podniosła i otrzepała ze śniegu. Weszła do sali, w której odbywały się zajęcia i rozejrzała się dookoła. - Bardzo przepraszam za spóźnienie, pani profesor. - powiedziała szybko, ciężko łapiąc oddech i zajęła pierwsze miejsce z brzegu.
Faktycznie cała ta lekcja coraz bardziej wymykała się spod kontroli. Jakieś dwie dziewczyny tarzały się w śniegu, ktoś leżał na ziemi, wychodząc minęła Padme i jej kolegę z treningu radośnie uciekających z lekcji, ale ona sama też nie była święta obrzucając ludzi śniegiem. Jej uśmiech się rozszerzył gdy obserwowała jak Xavier zaczął podskakiwać i strzepywać z siebie śnieg. Kiedy rzucił jej na początku wściekłe, a potem urażone spojrzenie lekko się zmieszała, lecz jej uśmiech wcale się nie zmniejszył. Poprawiła kosmyk włosów, który spadła jej na twarz. - Bardzo ładnie wygląda – pochwaliła jego nowy nos i przyjrzała mu się bliżej, lekko mrużąc oczy. Puchon ogólnie wyglądał zdecydowanie lepiej, niż kiedy widziała go ostatnim razem. - Spokojnie. Obiecuję ci Xavierze... - zawiesiła głos na chwilę, zdając sobie sprawę, że nie wie jak ma na nazwisko, lecz nie przeszkodziło jej to w składaniu obietnicy – z domu Helgi, że zostawię twój nowy nos w spokoju – powiedziała przypierając poważny wyraz twarzy, prostując się i dodatkowo kładąc rękę na sercu. Obróciła się do Vicaro, gdy ta donośnie krzyknęła i zbeształa za rzucanie śniegiem. Nie przejęła się zbytnio, bo wiedziała, że nauczycielka jest spokojna, ma dobry kontakt z uczniami i prawdopodobnie nic jej nie zrobi. Z tego samego, też pewnie zdawali sobie inni uczniowie i dlatego pozwalali sobie na taki rozgardiasz. Mimo wszystko postanowiła sobie w duchu, ju na tej lekcji nie rzucać białym puchem. Lekko skinęła głową nieznanej dziewczynie, która podeszła do Xaviera, ale nie odezwała się. Znowu spojrzała na nauczycielkę. Ciekawe co będą robić na tej lekcji? Miała nadzieje, że będzie to coś łatwego, bo w kwestii opieki na roślinami była całkiem zielona. - Mam nadzieję, że nie będziemy się babrać w żadnym gównie – mruknęła po części do siebie, po części do Xava i wskazała ruchem głowy na dziewczynę, w którą wcześniej rzuciła śnieżką i która teraz był totalnie umazana jakimś paskudnym łajnem.