Tutaj uczniowie i studenci zajmują się roślinami o średnim stopniu zagrożenia. Nie są one tak niebezpieczne, jak mandragory czy wnykopieńki, jednak również trzeba poświęcić im sporo uwagi.
Opis zadan z OWuTeMów:
OWuTeMy - Zielarstwo
Wchodzisz do Pokoju Czterech Pór Roku, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Zielarstwo. Dobrze. Stajesz więc pośrodku Sali, gdzie panuje wiosna, a dookoła rosną przeróżne rośliny. Przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Estella Vicario oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Uchawi. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na skraju stołu, przy którym wykonujesz egzamin, leży sporej długości kawałek pergaminu, na którym postać odznacza poprawne odpowiedzi. Pierwsze zadanie, to rozpoznanie jakie rośliny zostały posiane w poszczególnych donicach. Drugie zadanie to zapisanie reakcji odżywiania się różnych, wyjątkowych roślin, które wbrew pozorom nie biorą pożywienia z światła! Są to na przykład rośliny podwodne, do których nie dociera tyle promieni słonecznych, by zachowała fotosynteza, rosiczki i inne czarodziejskie cuda.
Zasady: Rzucasz dwoma kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z zielarstwa można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
zadanie nr 1:
Wynik kostki nr 1:
1 – Fatalnie ci poszło, bulwy w trzeciej doniczce przeszły twoje najśmielsze oczekiwania. Starasz się jednak zachować spokój, by komicja nie wyczuła wszechobecnego napięcia. Zaznaczasz losowo rośliny, mając nadzieje, że tak będzie dobrze. 2 – Pierwsze nasionka były wręcz zbyt banalne. W połowie drogi zaczęła się dopiero tragedia. Siadasz przed pergaminem, nie poddajesz się, wpisujesz najbardziej prawdopodobne według ciebie nazwy. Nie jest to spełnienie twoich marzeń, jednak lepsze to niż nic. 3 – Twoja wiedza w końcu na coś się zdała! Rośliny śmigają ci między przekleństwami w twojej głowie. Kojarzysz je, jednak czy wszystko dobrze napiszesz? Dożyjemy, zobaczymy, teraz jednak uzupełniasz pergamin swoimi propozycjami. 4 – Nie jest źle, tylko dwie roślinki sprawiają ci jakoś problem. Resztę wpisujesz z rozmachu, a czas, który ci pozostał wykorzystujesz na główkowanie na tymi dwoma „kwiatkami”. Będzie dobrze, musi być! 5 – Rozpoznajesz wszystkie rośliny, umieszczasz odpowiednie nazwy na pergaminie i z głowy. Mogli dać coś trudniejszego, masz wrażenie, że to dopiero przedsmak trudności tego egzaminu 6 – Nasiona? Od zawsze uwielbiasz je rozróżniać! Wpisujesz odpowiedzi z zapartym tchem, po czym z szybkością światła dopisujesz ciekawostki lub tworzysz rysunki rozwiniętych już roślin. Niech komisja wie, że rozumiesz temat nieprzeciętnie!
zadanie nr 2:
Wynik kostki nr 2:
1 – Co masz zapisać? Nie orientujesz się całkowicie, fotosyntezę jeszcze dałby się znieść, ale to? Nie, zdecydowanie nie jest to twoją najmocniejszą stroną. Postanawiasz więc napisać tam cokolwiek i modlisz się, by komicja nie zauważyła podpuchy. Może będą mieć gorszy dzień i pominą to w twojej pracy? 2 – Znasz cały jeden schemat, brawo! Co tam, że pozostałe pięć jest dla ciebie czarną magią. Najważniejsze, że nie zawalasz całego zadania. Choć masz wyrzuty do siebie, że nie przeczytałeś do końca podręcznika, to jednak mogło być gorzej. 3 – Piszesz połowę schematów z miejsca, nawet nie zastanawiasz się, czy nie popełniasz właśnie największego błędu w swoim życiu. Nad resztą główkujesz, piszesz jakieś równania skrócone, jednak dochodzisz do wniosku, że to nie ma sensu. Skreślasz je, po czym trzymasz za siebie kciuki. 4 – Napisałeś wszystkie równania, jednak gdzieś w tyłu głowy świta ci, że popełniłeś parę błędów. Za późno już, gdyż zbyt szybko oddałeś prace. To zawsze lepiej, że napisałeś z błędem niż byś nie napisał. 5 – Piszesz równania bezbłędnie, choć zajmuje ci to sporo czasu. Są to jednak na pewno dobre odpowiedzi. Uśmiechnij się, można było trafić na rozmnażanie paprotników! 6 – Piszesz z szybkością błyskawicy dobre odpowiedzi, po czym dopisujesz środowiska, w jakich zachodzą te zjawiska. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jednak w świecie czarodziei to drugie raczej ci nie grozi.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - zielarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Zielarstwo szło jej bardzo w kratkę. Czasem się coś udawało, czasem odnosiła sromotną porażkę nad wielkimi donicami. Nie miała szczególnej ręki do roślin, jednak ze zwierzętami szło jej znacznie lepiej. Nie zamierzała jednak poddawać się bez walki i do egzaminu z przedmiotu podeszła z dobrym nastawieniem i z chęcią uzyskania pozytywnej oceny. Coś tam nawet przeglądnęła w noc przed, ale najwyraźniej niewiele jej zostało w głowie, bo gdy przyszło co do czego napisanie eseju sprawiło jej ogromną trudność. Złapała kilka tropów, ale jednocześnie zrobiła kilka dygresji i finalnie ciężko było jej się połapać, z którym wątkiem spuentowała już, a który wymagał od niej dopracowania. Oddając pracę zastanawiała się w myślach, czy w ogóle napisała ją po angielsku, po patrząc na pokreśloną kartkę miała co do tego wątpliwości. Prawdziwy test miał się jednak odbyć po teorii (którą jakimś cudem zaliczyła, sam Merlin czuwał!), ponieważ dostali wtedy losowo przydzieloną roślinę, którą musieli zidentyfikować, a następnie przesadzić z uwzględnieniem najlepszych dnia niej warunków. Tu zaczynały się schody... Podczas ostatniego rozsadzania Kate miała problem nawet z wymierzeniem odpowiedniej ilości wody, finalnie swoje nasionka topiąc. Teraz chciała się do tego przyłożyć... Ale patrzenie na kupkę kłączy i kilka pojedynczych listków niewiele jej pomagało w podejmowaniu dalszych decyzji. Coś tam jej świtało, że może to ciemiernik. Im dłużej myślała, tym bardziej utwierdzała się w tym przekonaniu, ale niestety wraz z nim nie szło zbyt wiele w parze. Ziemię i resztę spraw dobierała w zasadzie na oko, wykazując się pod tym względem większym szczęściem (co jest rzadkie u Milburn) niż rozumem (co chyba ostatnio też jest rzadkie). Ostatecznie skończyła z Zadowalającym, jak z większości przedmiotów, ale uznała, że akurat to udźwignie z godnością.
zt
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Zielarstwo również było tym przedmiotem, z którym miała w ostatnim czasie na pieńku. Z jednej strony był interesujący, z drugiej pragnęła się w nim dokształcić, by choć trochę dorównać wiedzą jednej, konkretnej osobie, które zajmowała jej myśli w ostatnich miesiącach (nic nie działało lepiej jako motywacja niż możliwość zaimponowania obiektowi westchnień). Z trzeciej jednak grzebanie w ziemi nie należało do jej ulubionych zajęć, o czym raz po raz przekonywała się na zajęciach. No i ostatnia lekcja wypadła w jej wykonaniu wyjątkowo... Cóż, źle. Dobrze, że profesor Walsh był wyrozumiały i chociaż udawał, że cokolwiek na niej zrobiła. Pisanie testu teoretycznego nie było najgorsze, ale nie mogła złapać flow i ciągle miała wrażenie, że podjęty przez nią temat był okrutnie nudny i ciągle niewyczerpany. Pisała i pisała, i pisała, aż zaczęła boleć ją ręka. Z trudem zwalczyła potrzebę skreślenia całej zapisanej strony, bo po prostu nie miała już czasu napisać kolejnej. Ostatecznie jakoś poszło, bo została dopuszczona do drugiego etapu, w którym na swoją roślinę wylosowała... Fruwokwiat! Chwała Merlinowi! Nie dość, że piękny kwiatuszek, to jeszcze taki popularny i prosty w obsłudze! Ze wszystkich roślin do wyboru o nim wiedziała najwięcej i dzięki temu perfekcyjnie była w stanie dobrać mu odpowiednią donicę, ziemię, a także poprawne nawodnienie, udzielając ustnie jeszcze kilku informacji o roślinie, by nauczyciel wiedział, że była przygotowana. Z szerokim uśmiechem powitała wynik Wybitny - miała w tej kwestii więcej szczęścia niż rozumu, ale przynajmniej będzie miała się czym pochwalić ciotce.
Wynik egzaminu teoretycznego:25 + 5 ze scenariusza (6) (rezygnuję z modyfikatorów, bo nie chcę, żeby Adela miała za dobry wynik) Wynik egzaminu praktycznego:69 (rezygnuję z modyfikatorów, bo nie chcę, żeby Adela miała za dobry wynik) Ostateczna ocena:99, Zadowalający
Egzamin za egzaminem, aż nadeszła pora na zielarstwo. Mimo różnych trudności w trakcie roku, Honeycott była nastawiona dość pozytywnie. Zaczęła oczywiście od teorii, któa wydawała jej się jednocześnie łatwa i podchwytliwa, bo można bylo dotknąć naprawdę wielu wątków. Dla przykładu - z jednej strony ozdobny bławatek może być z powodzeniem użytkową rośliną w kuchni, zaś z drugiej - skrajnie niebezpieczna mandragora to roślina ratująca życie. Rozumowanie Adeli skakało po najróżniejszych krzaczkach, łącząc ze sobą za dużo kropek i wątków, które wcale do siebie nie przystawały. Finalny wynik nie był jednak najgorszy. Później przyszedł czas na praktykę - trafiła na ciemiernik i na początku miała problem z jego rozpoznaniem, później jednak jakoś ogarnęła temat i wzięła się do pracy. Jej wybory dotyczące gleby, nawozu i wody może i nie był specjalnie odkrywcze, z drugiej jednak strony osiągnęła zadowalający poziom na tym etapie, więc psor nie miał na co narzekać.
Wynik egzaminu teoretycznego:88 + 23 (kuferek) + 20 (udział w lekcji) = 131 scenariusz: 4 Wynik egzaminu praktycznego:42 + 15 za fruwokwiat = 57 Roślina - A - fruwokwiat Ostateczna ocena: 188 (Wybitny)
Na tym egzaminie naprawdę mu zależało i to z wielu przyczyn. Jednak miał pewność, że siedzenie po nocy z książkami nie było najlepszym rozwiązaniem, ponieważ nie był pewien, na ile wiedzy wciąż miał w swojej głowie, a ile przez podobne zachowanie zdołało ulecieć. Skinął lekko głową na przywitanie profesorowi, po czym zasiadł do ławki. Pisząc temat eseju czuł, jak robi mu się zimno. Nie na to się przygotowywał i choć wiedział, że Walsh nie lubi testów jako takich, nie oczekiwał podobnego, dość obszernego tematu. Nie do końca wiedział, jak powinien do niego podejść, przez co krążył i szył na bieżąco swój esej, który z pewnością byłby lepszy w innych okolicznościach, a tak, cóż… Był zadowalający i taki musiał wystarczyć. Słysząc o konieczności rozsadzania roślin, uśmiechnął się lekko pod nosem. Pamiętał zajęcia z rozsadnikami i w jakiś sposób ucieszył się, że mógł do tego wrócić. Przyglądał się uważnie roślinom, ostatecznie decydując się na fruwokwiat, który znał. Nie sądził, aby rozsądne było popisywanie się wiedzą na egzaminie i sięganie przez to za bardziej skomplikowane okazy. Dzięki temu wiedział również, po jaką ziemię, jaki nawóz sięgnąć, aby miało to wszystko ręce i nogi i miał nadzieję, że po egzaminie fruwokwiat naprawdę dobrze się rozwinie. Wciąż nie było to idealnie, jak chciałby, ale był pewien, że niczego nie pomylił i mógł spokojnie kończyć część praktyczną egzaminu.
z.t.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Choć starał się nie stresować egzaminami bardziej niż to konieczne, to nawet jemu udzieliła się atmosfera wyczuwalnego dookoła podenerwowania. Nie zależało mu co prawda na wysokich stopniach – chciał tylko zdać wszystkie obowiązkowe egzaminy i uzyskać promocję na następny rok, niemniej nie mógł w nieskończoność ignorować rówieśników przestępujących nerwowo z nogi na nogę, przeglądających w desperacji przygotowane notatki czy odpytujących się na ostatnią chwilę wcale nie tak cichym szeptem. W rezultacie nawet Terry zaczął po kilkunastu minutach przygryzać wewnętrzną stronę policzka, czując jak z każdą chwilą serce łomocze mu w piersi coraz mocniej. Byle mieć to już za sobą. Kiedy wreszcie dołączył do nich nauczyciel i zaprosił ich do wyglądającej zaskakująco normalnie cieplarni, Puchon był już kłębkiem nerwów, a zobaczywszy temat wypracowania chłopak o mało się nie rozpłakał. W pierwszej chwili nie miał zielonego pojęcia, co właściwie mógłby napisać – niby pamiętał, że uczyli się czegoś o roślinach użytkowych, ale nastawiał się na pytania o zastosowanie czy warunki hodowania rośliny XY. Esej porównawczy? Przecież on ledwo zdawał zajęcia z literatury, kiedy jeszcze chodził do szkoły w Edynburgu! No to pięknie… Gdy upłynął czas, Terry oddał w połowie pusty pergamin, na którym w pośpiechu zapisał kilka podstawowych informacji o roślinach ozdobnych i niebezpiecznych, a także ogólną definicję roślin użytkowych wraz z przykładami i jakimikolwiek informacjami, które przypomniały mu się w trakcie pisania. Nie był zadowolony, ale też nigdy nie łudził się, że bez trudu zda część teoretyczną jakiegokolwiek egzaminu. Nie był orłem ani nie posiadał pamięci Sherlocka, liczył więc, że słaby wynik nadrobi podczas zadania praktycznego. Pocieszał się w duchu, że przynajmniej zdążył już oswoić się z buzującą w żyłach adrenaliną, kiedy więc przystępował do rozsadzania roślinek niewiadomego pochodzenia, czuł się o wiele spokojniejszy i pełen nadziei. Wybrał pierwszą z brzegu sadzonkę i uważnie przyjrzał się niepozornej roślince, próbując ją zidentyfikować. Bez sukcesu – wiedział, że kiedyś już widział coś podobnego, ale za nic nie potrafił przypomnieć sobie co to za roślina i jak należy z nią postępować. Nie było jednak czasu na rozmyślania, Terry zdecydował się więc zaufać intuicji. Działał tak, jak wydawało mu się, że powinien postępować, bacznie wypatrując najmniejszej reakcji ze strony przesadzanego zielska. Może miał szczęście, a może to nieodkryty talent zielarski, ale kiedy opuszczał cieplarnie Puchon był przekonany, że dostrzegł cień uśmiechu na twarzy profesora, kiedy mijał go w drzwiach.
/zt
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Nie ulegało wątpliwości, że panna Hawthorne musiała pojawić się na egzaminie z zielarstwa. Czegoś takiego nie mogła po prostu odpuścić. To była jej ukochana dziedzina i coś, co stanowiło niemalże chlubą jej rodziny. Musiała się stawić i pokazać na co było ją stać. Chociaż nie bardzo była to kwestia dumy, a raczej pasji, która w niej tkwiła do zajmowania się roślinami. Część teoretyczna musiała niestety stanowić esej. Nie cierpiała takiej formy pisemnej. Przez długi czas miała problem, aby sformułować myśli, ale kiedy w końcu jej się to udało to popłynęła i faktycznie nie mogła wyczerpać w satysfakcjonujący sposób tematu. Nie lała wody. Przedstawiała po prostu fakty i spostrzeżenia, które według niej były istotne w rozpatrywaniu omawianej kwestii, żałując, że nie może bardziej zagłębić się w temat przez brak wglądu do konkretnych źródeł. Część praktyczna była z pewnością czymś w czym odnajdywała się o wiele lepiej biorąc pod uwagę fakt, że od dziecka zajmowała się różnego rodzaju roślinami. Od razu rozpoznała pendulę, która jej przypadła. Widziała także to jak słabo rozwinięta jest roślina, czemu mogła rzecz jasna zaradzić. Musiała znaleźć odpowiednio dużą donicę, do której by ją przesadziła. Następnie wybrała rodzaj gleby, w której miałaby umieścić roślinę i zabrała się za przyrządzanie nawozu, którego głównym składnikiem było smocze łajno. Może i nie pachniało za dobrze, ale za to działało cuda. Dorzuciła jeszcze nieco rzeczy do tej mieszanki i zajęła się przesadzaniem rośliny w przygotowaną przestrzeń, a następnie przysypała jej korzenie warstwą gleby i sowicie podlała. Miała nadzieję, że to wystarczy. Wyglądało na to, że Walsh doceniał jej obeznanie w cieplarni i umiejętność rozpoznania odpowiednich składników o czym świadczyła uzyskana przez nią ocena nim opuściła cieplarnię.
To miał być spokojny dzień. Miał dzisiaj dyżur z Anną, która była najbardziej opanowaną, spokojną dziewczyną, jaką kojarzył ze swojego domu, więc nastawił się raczej na relaksujący spacer po zamku. Przeliczył się. To był Hogwart. Podczas co najmniej jednego dyżuru w miesiącu musiało się dziać coś, o czym inni, niepełniący roli prefektów, nie mieli nawet pojęcia. Tym razem zaalarmowano ich o wysypie doniczek z cieplarni i ich inwazji na błoniach. Wylecieli z Anią w pośpiechu, chociaż Savage znacznie bardziej preferował poprzednie, spokojne tempo i milczące porozumienie między nimi. Chciałby, żeby droga przebiegła mu długo, żeby zanim dobiegną pojawili się tam prefekci innych domów i doprowadzili sytuację do porządku, ale tak się nie stało. To Anna i Ced znaleźli się na miejscu jako pierwsi. Zatrzymał Brandon wyciągniętym przed nią ramieniem, powstrzymując ją od zbliżania się do niebezpiecznych doniczek, bo już z tej odległości widział, że te stanowią wyraźne niebezpieczeństwo. — Trzymaj się z tyłu, żeby nic ci się nie stało. Z automatu wszedł w swój tryb obrońcy, jaki uruchamiał mu się prawie zawsze, kiedy pojawiało się jakiekolwiek zagrożenie, choć tak naprawdę sam pobladł na myśl o tym, że ma się teraz zbliżyć do szalonych tentakul i spanikowanych wnykopieniek. Jego twarz nie wyrażała jednak tego samego napięcia, które rozładował w wewnętrznym dialogu. Zdał sobie za to sprawę z tego, że jego wypowiedź mogła zostać opacznie zrozumiana przez Annę, dlatego dodał. — Z naszej dwójki lepiej żeby to tobie nic się nie stało, to w razie czego mnie wtedy poskładasz – rozsądek przemawiał przez jego słowa, jak i wypisany miał go w łagodnym spojrzeniu, jakie posłał jej przez ramię.
Damie nie wypadało biegać. Dama chorująca na pressurę wręcz nie mogła tego robić, dlatego absolutnym zaskoczeniem było to, że dwoje najspokojniejszych prefektów dotarło na miejsce zdarzenia przed pozostałymi. Na szczęście żadne z nich nie uchylało się od obowiązków i nie zamierzało czekać, aż wyręczą ich inni. Aneczka wyciągnęła różdżkę, gotowa stanąć przed swoją powinnością, ale niespodziewanie Ced powstrzymał ją gestem dłoni. Czy zrozumiała go opatrznie? Ależ skąd. Z miejsca poczuła dumę z rówieśnika, który zachował się jak przykłady puchon, prefekt i mężczyzna w towarzystwie białogłowy. Wszystko tu było godne pochwały. - Rozsądny plan - przytaknęła, dając mu zielone światło do działania. Z wielu powodów czuła się tu siłą decyzyjną, ale nie zamierzała się z tym obnosić. - Będę cię ubezpieczać aż... Och! Uniosła różdżkę, czując że ciśnienie podnosi jej się ciut niebezpiecznie. Nie mogła sobie jednak pozwolić na ani chwilę zwłoki. - Wingardium Leviosa! - rzuciła stanowczo zaklęcie, unosząc w górę doniczkę mandragory, która właśnie zamierzała zeskoczyć ze stołu roboczego na twarde kamienie. Strach pomyśleć co by było, gdyby się roztrzaskała!
Anna zrobiła to, czego Ced nie chciał robić, od razu przeciwdziałała szalonym roślinom z udziałem różdźki, kiedy on dokonywał analizy otoczenia. Wzrokiem wyłapywał każde przewagi i wady środowiskowe, szukał rozwiązań wokół nich, które nie wymagały korzystania z magii. Ostatecznie, kiedy puchonka zajmowała się latającymi mandragorami, on podjął się wyzwania opanowania wnykopieniek. Matka zawsze rozmawiała z roślinami. Podobno rośliny zawsze słuchały i odpowiadały, tylko nie każdy potrafił czytać ich odpowiedzi, dlatego Ced tak właśnie spróbował podejść do pędów, które początkowo oplotły go agresywnie i pozadzierały lekko naskórek wokół nadgarstków ramion i szyi, jak tylko się do nich zbliżył. — Jestem Ced. Przyszedłem z odsieczą z moją koleżanką, Anną. Tam stoi. Ratuje was przed mandragorami. Chciałem Was odnieść do cieplarni, gdzie jest przytulnie, ciepło i wilgotność powietrza jest idealna dla Waszych listków. Nie wszystkie wnykopieńki poczuły się przekonane. Część wyczuła podstęp, nauczona doświadczeniem, że czarodzieje wykradają im strączkowe bulwy z brzuszków, ale Ced nie chciał dotykać ich brzuszków. Ced nawet nie miał pojęcia, że między listkami znajduje się jakiś grejfrut, który można wyciągnąć. Widocznie nie dość dobrze słuchał podczas zielarstwa. — Przepraszam Panią – odezwał się do gałązki, która zacisnęła się ciaśniej na jego szyi, jakby chciała go przydusić. — Pana – poprawił się i to nie miało szansy zadziałać, nawet on sam w to nie wierzył, ale wnykopieńka rozluźniła ucisk. Takie rzeczy tylko w Hogwarcie.
C. szczególne : jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Naciągając golf na brodę, usta, na nos i obciągając rękawy swetra, wyszedł z zamku w stronę Cieplarni numer dwa z zamiarem dopilnowania i zanotowania postępów w rozwoju kilku sadzonek, które przemycił do szkoły po wakacjach na Delos. Było mu zimno, ciągle, było mu zimno dormitorium Hufflepuffu, było mu zimno w lochach, na korytarzach, było mu zimno na lekcjach i miał wrażenie, że to zimno zaczynało przenikać go do szpiku kości, mieszkać w nim, jakby miało zostać w nim już na zawsze. Nawet jeszcze nie spadł śnieg, a już miał na sobie pikowaną kurtkę, choć trasa z zamku do cieplarni nie była długa i dopiero kiedy zamknął za sobą drzwi, odetchnął lekko, podnosząc głowę wyżej, by wyswobodzić twarz z okowów ciepłego materiału. Rozejrzał się, oceniając wzrokiem, jakie rośliny były teraz we wzroście, jakie postępy zrobiły te, którym przyglądał się tu ostatnio i gmerając w ściągniętym z grzbietu plecaku, wyciągnął swój elegancki, schludny notes, kierując kroki w kąt cieplarni, gdzie między wielkimi donicami ukrył swoje małe, prywatne doniczki. Uważając na to, by pędy wnykopieńków nie dosięgły jego głowy - ukucnął, by wydobyć powoli swoje małe doniczki i powoli wystawić je na roboczy blat. Zamarł w bezruchu, kiedy usłyszał kroki, choć nie zrobił niczego złego, to w pierwszym momencie spanikował, że jednak tak i zaraz wydalą go ze szkoły. Na widok @Seamus Locksmith odetchnął z ulgą znacznie większą, niż mu się zdawało, miało sens. - Hej.
- Hej… Też szykujesz się do kolejnego zielarstwa? - zapytał, czując się mimo wszystko nieswojo, gdy okazało się, że cieplarnia nie była pusta. Wciąż jeszcze krępował się, kiedy obok byli inni, a on sam zamierzał się uczyć. Zupełnie, jakby miał się od razu skompromitować, nawet jeśli nikt go nie oceniał. Wahał się jeszcze chwilę, czy powinien wchodzić do środka, czy nie, kiedy zdał sobie sprawę, że przecież stojąc w otwartych drzwiach cieplarni może doprowadzić do zmarznięcia roślin. Ostatecznie na dworze wcale nie było ciepło. - Przepraszam… - mruknął, pospiesznie zamykając drzwi i nieco niepewnie wszedł do środka, zdejmując torbę z ramienia i wyjął podręcznik do zielarstwa. Chciał przyjrzeć się roślinom i porównać je z tym, co pisali w podręczniku, bo jednak nie rozpoznawał ich. Wciąż wszystko wyglądało tak samo, a nazwy… Nazwy były w tym wszystkim najgorsze. Nie potrafił ich zapamiętać, ciągle mu się myliły, a po takim czasie powinien jednak je rozpoznawać. Dlatego wpadł na pomysł, że zacznie porównywać je i spisywać swoje obserwacje, niekoniecznie tak, jak jest w książce. - Co obserwujesz? - zapytał, wskazując głową na doniczki stojące na stole roboczym, podciągając w międzyczasie rękawy bluzy, aby swobodniej pracować przy roślinach. Miał nadzieję, że Nykos nie będzie milczał, bo naprawdę nie lubił niezręcznej ciszy, a cóż, czuł się niepewnie. Mógł wyjść, ale wtedy byłoby gorzej.
C. szczególne : jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Wpatrywał się w niego badawczo przez dłuższą chwilę, zastanawiając się jakby, czy właściwie chce mu odpowiadać, czy taktycznie milcząc po prostu wyjść ze szklarni i wrócić, jak nikogo w niej nie będzie, ale fakt, że Locksmith podejmował karkołomne próby rozmowy i jemu dał do myślenia, że jeśli to zrobi, będzie okropnie niezręcznie. - Nie. - przełknął ślinę. Właściwie to nie był nawet pewien, czy do następnej lekcji zielarstwa trzeba było się szczególnie przygotowywać. Spojrzał na wyciągnięte doniczki, kiedy Seamus o nich wspomniał, z miną, jakby widział je po raz pierwszy w życiu, niczym złodziejaszek przyłapany na gorącym uczynku, jednak kiedy ten zakasał rękawy do pracy, dystans Lusha jakoś zelżał. Lubił w puchonach ich pracowitość i brak obiekcji przed potencjalnym ubrudzeniem rąk. Fakt, że chciał pogrzebać w ziemi, był wystarczającą wymówką, do podjęcia rękawicy i próby prowadzenia jakiejś nieporadnej rozmowy. - Szałwia. -wskazał jedną doniczkę, potem kolejno - Tymianek, rozmaryn, mięta. - spojrzał na niego - Wszystkie solidnie znoszą niższe temperatury, ale właściwie to sprawdzam jaki efekt na ich wzrost mają poszczególnie mieszanki ziemi. - dodał dla wyjaśnienia, wyciągając swój schludny notes i otwierając go gdzieś na skraju blatu roboczego. Dużo łatwiej rozmawiało mu się o roślinach, niż gdyby ten zapytał, co u niego słychać, bowiem wtedy odpowiedź brzmiałaby - całkowicie szczerze - nic. I to by był dopiero smutny koniec rozmowy - A Ty? Z czego się poprzygotowujesz? - zapytał, obserwując, za co młodszy kolega się zabiera.
Badawczy wzrok drugiego Puchona jedynie pogłębiał niepewność Seamusa, który zdążył już parokrotnie nazwać siebie debilem za to, że nie sprawdził szybciej, czy cieplarnia jest pusta, czy idiotą, że wciąż stał w środku i gadał. Z pewnością całkowicie bez sensu, jak zawsze gdy zostawał z kimś na osobności. Cisza zdawała się jedynie pogłębiać, a chłopak zastanawiał się, czy jednak nie powinien zabrać torby, udać, że zapomniał podręcznika, albo że pomylił cieplarnie. Nie był pewien, czy Lush mu uwierzy, ale może zdążyłby uciec, zanim ten powie coś. Szczęśliwie gdy cisza została ostatecznie przerwana, nie szło za tym nic nieprzyjemnego, a prosta odpowiedź na jego pytanie. To jednak wcale nie polepszyło myśli Seamusa. - Mhm - mruknął, uśmiechając się i zaciskając przy tym lekko usta. Powiedzieć, że było niezręcznie to wielkie niedopowiedzenie. Super. Teraz wychodzisz na kujona… Jakby to była powieść… Stop. Upomniał sam siebie, szybko starając się skupić na tym co robił, więc układał zaraz uważnie ołówek obok notesu. Mówił, co ślina przynosiła mu na język, ale wyraźnie to nieco pomagało. Kiedy ostatecznie Nykos wskazał na rośliny, które stały na stole roboczym i jeszcze je nazwał, Seamus przyglądał mu się, jakby widział go po raz pierwszy. Jest jak Jace z Potomków druidów… Cichy, niepozorny, a skrywa wiedzę o roślinach i pewnie też mógłby przygotować z nich odpowiednie eliksiry… Ciekawe czy też rozpoznaje rośliny w lesie… Zaraz jednak zamrugał gwałtownie, keidy zorientował sie, że Nykos o coś go pyta. - Tak właściwie próbuję je rozpoznawać. W podręczniku nie zawsze opis jest zrozumiały, czasem mięsiste liście dla mnie są bardziej aksamitne, albo po prostu grube, więc zacząłem prowadzić notes, w którym opisuję rośliny z podręcznika, ale swoimi słowami. Nie mam do nich ręki i w domu zawsze wszystkie kwiaty usychały, gdy miałem się nimi zająć - odpowiedział, mówiąc więcej, niż z pewnością powinien i gdy tylko zorientował się w tym, gwałtownie zamilkł, mając wrażenie, że za chwilę zapadnie się pod ziemię. - Więc… Skąd wiesz, że to jest szałwia? - spytał, wskazując na pierwszą doniczkę, otwierając drugą ręką notes na wolnej stronie. - Wygląda tak samo jak to tutaj, a mówiłeś, że to… tymianek? - dopytał, tym razem wskazując doniczkę z rozmarynem, wyraźnie nie odróżniając ziół.