Osłonięte krużganki otaczające dziedziniec są idealnym miejscem do schronienia się przed deszczem w jesień albo zyskania pożądanego cienia w lato. Na kamiennych balustradach często siadają uczniowie i opierając się plecami o kolumny spędzają czas w różnoraki sposób, od pochłaniania z fascynacją książek po ukradkowe palenie papierosów.
Choc Elliott nie pojmowal, dlaczego rodzice Adele musza byc tacy tradycyjni, aby sami decydowac kto zostanie jej malzonkiem, to doskonale wiedzial, ze na nic zdadza sie jej protesty. Dlatego Adele nie protestowala. Och, to znaczy nie robila tego w tak ostentacyjny sposob, raczej zameczala puchona komentarzami i stwierdzeniami, jak bardzo ciezko jej zyc z ta swiadomoscia. A on czesto zastanawial sie jak to bedzie, gdy to juz sie stanie. Czy wiele sie zmieni? Czy ten koles faktycznie jest taki zly? Czy bedzie dobrze traktowal Perry? Powinien cieszyc sie tymi ostatnimi chwilami wolnosci, bo kiedy Adele bedzie juz miala meza, zajmowac bedzie sie zapewne nim. Nie bedzie czasu na wspolne siedzenie na bloniach, wspolne smianie sie i dlugie rozmowy... Z perspektywy Elliotta to wszystko wygladalo tak prosto, ale jakze blogo i beztrosko. Nie wyobrazal sobie, ze to moze sie skonczyc, jednak ten czas zblizal sie nieuchronnie. Gdyby tylko mial na to jakis wplyw...! - Chetnie - wakacje z Adelaide z pewnoscia beda takie cudowne! Dlugie wieczorne spacery i wspolne ogladanie zachodow slonca, a przy okazji odpocznie od swoich braci, ktorzy sa bardzo kochani, ale czasami naprawde nieznosni. Jednakze skoro bedzie Cameron, to czy Bennett bedzie mile widziany? Prawdopodobnie nie. - Ale ten Cameron... Nie wiem czy chce go spotkac. Wole nie miec z nim do czynienia, zwlaszcza jesli naprawde jest taki jak mowisz. Nono, a tak serio... Elliott bal sie, ze Cameron da mu popalic. Czesto myslal sobie, ze sie nie polubia, ze ten bedzie ciskal Elliottowi wrogie spojrzenia... A on nie potrafilby czegos takiego wytrzymac! To nie na jego nerwy, bedac zirytowanym zachowywalby sie pewnie jak bomba zegarowa, ktora w kazdej chwili moze wybuchnac. Nie chcial sie nikomu narazac, a tym bardziej narazac Adele na jakies... konflikty, sprzeczki? Kto wie, z tym Cameronem to do wszystkiego moze dojsc! - Ty tez mozesz wpasc do mnie na jakis czas! - to o wiele lepszy pomysl! Jesli tylko by sie udalo, to mieliby swiety spokoj, nikt by im nie przeszkadzal. Chociaz pewnie rodzice Adelaidy sie nie zgodza... Och, jakos na pewno uda jej sie ich przekonac, tak!
Ona także świetnie zdawała sobie z tego sprawę. W końcu była tylko dzieckiem, a dzieci i ryby głosu nie mają. Czy coś takiego. Sami rozumiecie. Jeśliby się im sprzeciwiła, byłoby tylko jeszcze gorzej. Dlatego z Cameronem siedzieli cicho na rodzinnych zjazdach (których, swoją drogą, było raczej niewiele) i grzecznie potakiwali głowami. Ale Adelaide była coraz bardziej załamana. Inne dziewczyny umawiały się na randki, dostawały prezenty od swoich chłopaków i miały o czym plotkować przez snem: "on jest taki słodki" albo "dzisiaj dał mi własnoręcznie zrobiony naszyjnik". A Adelaide nie mogła się wtrącić z niczym podobnym. Głupi Cameron nawet głupiego naszyjnika z makaronu by jej nie dał! To wszystko było porąbane. Add, ta grzeczna i niewinna Add pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że było "do dupy". Ona nie chciała mieć męża Camerona! Ona by chciała mieć męża Elliotta, męża Puchona. Żeby była jasność- chciała mieć za męża Elliotta Bennetta. Tak jakby ktoś nie załapał. Hłe hłe hłe. -Ja też nie chcę mieć z nim do czynienia- jęknęła przeciągle, a w jej głosie zabrzmiała łzawa nuta. O nie, tylko nie to! Przecież ona nie płacze. Duże dziewczynki tak nie robią. No już, Perry, weź się w garść. Nie chciała, by Elliott jej współczuł. -Naprawdę wolałbym je spędzić z tobą- pokiwała głową z szerokim uśmiechem, tak jak na dużą dziewczynkę przystało. -Rety! Mogę?! SERIO?!- wręcz się na niego rzuciła z tej radości, tuląc się do jego ramienia, z czego zdała sobie sprawę dopiero po chwili i odsunęła się, wyraźnie speszona. Zaczęła wygładzać rękaw jego bluzy, który pomięła, troszkę nerwowo. Znów to łomotanie w piersi, jakby jej serce chciało stamtąd wyskoczyć. I ucisk w żołądku i rety, rety... -Byłoby świetnie. Nie poznałam jeszcze twojego rodzeństwa. I nie byłam w twoim rodzinnym mieście! Moglibyśmy pójść coś tam zjeść. I może popływać? Nie wiem, czy jest tam jezioro. Ale w quiditcha jestem beznadziejna, więc nie pogramy. Ostatnio byłam na treningu z koleżankami. Naprawdę, nie wiem, jak dałam im się tam zaciągnąć, ale potem było jeszcze gorzej. Wciągnęli mnie na boisko i ZMUSILI bym grała. No i oberwałam- poskarżyła mu się, w końcu przestając trajkotać, jak katarynka.
Elliott o małżeństwie jeszcze nie myślał, jeszcze nie czas. Co prawda kilka razy zdarzyło mu się pomarzyć o wyprawie z Adelaide gdzieś na drugi koniec świata, do dzikiego amazońskiego buszu lub dżungli, Chin gdzie witano by ich z ryżem i pałeczkami czy Australii, gdzie kangury skaczą po ulicy. Ta perspektywa wyglądała tak pozytywnie, tak pięknie, a zarazem niemożliwie... I kiedy czas było skończyć te rozmyślania, Bennett stykał się z twardym gruntem, gwałtownie upadał na ziemię. Cameron... Imię tego skubańca, który zostanie mężem Perry, choć zupełnie się do tego nie nadaje. Jeśli nie dba o nią teraz, to powinien chociaż zadbać, kiedy Elliotta zabraknie! No, bo on pewnie też kiedyś założy rodzinę. Ich drogi się rozejdą, ale puchon może obiecać, że jeśli tylko dostanie od Adelaidy jakiekolwiek zażalenia - oczywiście te bardziej poważne, bo od listów przepełnionych złością jego szuflada będzie najpewniej pękać w szwach - to osobiście przejdzie się do tego kolesia i przemówi mu do rozumu! Nie przyjdzie sam! Z różdżką przyjdzie i z patelnią w razie czego! Kiedy krukonka rzuciła się na niego z radości, w pierwszej chwili był zdezorientowany i nie wiedział o co chodzi. Dopiero potem zdał sobie sprawę z odległości, a raczej jej braku, pomiędzy nim a dziewczyną. Zakłopotany podrapał się po głowie, a mimo, że ta zdążyła się już odsunąć, jego ręce zaczęły się gwałtownie pocić. Jej włosy tak ładnie pachniały... - Jejku, następnym razem mów wolniej, nie nadążam z analizowaniem! - jęknął Elliott kiedy słowotok Adelaidy gwałtownie się skończył. Pewnie znowu nie ogarnie wszystkiego. Powiedział to dosyć niepewnie, ponieważ wciąż był bardzo zakłopotany. Dopiero potem wziął kilka głębszych oddechów i dziwny skurcz w żołądku zniknął, a także głośno kołaczące serce zwolniło tempa. - Jeśli chodzi do braci, to akurat nie wiem, czy z nimi wytrzymasz... Jak oni się kłócą, to podłoga się trzęsie! Ale wiesz, to z miłości tak. W sensie z miłości się kłócą, nie z miłości trzęsie się podłoga! Mam nadzieję, że moi rodzice się zgodzą. No tak, o tym nie pomyślał. Zgodzą się, zgodzą na pewno! Drake tyle razy przyprowadzał Ellie do domu, tak samo Elliott przyprowadzi Perry, tyle, że zapewni jej dodatkowo nocleg. Jedzenie i pozostałe atrakcje mogą załatwić sobie sami. Będą jeść owoce prosto z sadów i zrywać zboże, z którego później zrobią bułki. Oczywiście o ile to możliwe! Albo najwyżej zagłodzą się na śmierć. Będą koczować, ale nie obejdzie się bez kąpieli w wodzie. Chociaż on nie wiedział, czy mają tam jakikolwiek zbiornik wodny. Zapomniał! Cedrika zapyta, spokojnie. Podbiją całe Bentham! - Tylko będziesz musiała pomóc mi przekonać rodziców. Nie wiem, czy się zgodzą, ale nie powinno być trudności! Wakacje będą cudowne! Tylko te egzaminy... - nauka była jednym z punktów, który chętnie by teraz ominął i przeszedł do tej przyjemniejszej części. Ewentualnie zupełnie machnąłby na to ręką, coby spokoju jak najszybciej zaznać!
Na pewno jeszcze przez jakiś czas po ukończeniu szkoły będzie go zadręczać listami poświęconymi szczegółowymi opisami wpadek i wad jej męża, pana Camerona W. Na chwilę obecną po prostu nie wyobrażała sobie siebie z nim. Nie potrafiła nawet zapamiętać jego nazwiska! Kto wymyśla takiego pokręcone i skomplikowane nazwiska? Toż to nawet kłopot zapisać. A potem... no właśnie, co będzie potem? Jak szkoła się skończy, jak Elliot się ożeni, jak ona wyjdzie za mąż, jak urodzi im się gromadka dzieci? I wtedy już na pewno nie będzie mogła tak beztrosko spędzać z nim czasu. Dorosłość jest przerażająca. Adelaide wcale się do niej nie spieszyło. Puchon wydał się taki wystraszony, jakby swoim dotykiem go poparzyła co najmniej. Tiaa. Na bank ma dziewczynę. Add musi to sobie zapamiętać i następnym razem bardziej uważać. No, ale...! To jej przyjaciel! Ona go tak łatwo nie odda jakieś pierwszej lepszej niuniu. Ona ją najpierw sprawdzi, ona ją przetestuje. Ona ją podda wielu próbom, o. Coby mieć pewność, że zasługuje na kogoś tak wspaniałego, jak Elliot. Szkoda tylko, że nie wiedziała, że w tym wszystkim zupełnie nie o to chodzi. Roześmiała się, słysząc wzmiankę o braciach i o "trzęsącej się z miłości podłogi". Wiadomo, o czym sobie pomyślała. I przez kilka dobrych chwil kołysała się tak w przód i w tył, nie mogąc opanować śmiechu. Czemu mieliby się nie zgodzić? To prędzej rodzice Adelaide mieliby jakieś zastrzeżenia. Ale myślę, że rodzice Elliota by ja polubili. To znaczy, była grzeczna i powściągliwa, gdy trzeba było, ale nie była "sztywna". Taką osobę grała zazwyczaj przed Cameronem i swoimi rodzicami, którzy jakiekolwiek niedociągnięcie lub przeoczenie z jej strony traktowali jako coś wręcz strasznego. Przy innym była raczej... Add, po prostu sobą i tyle. -Mój brat już od dawna z nami nie mieszka, ale myślę, że on też by cię polubił- powiedziała w końcu. -Wiesz, jest bibliotekarzem, pracuje z mugolami, przez co rodzice się na niego... wypięli. Ma tatuaże, kolczyki, nosi skórzane kurtki i jeździ na motorach- uśmiechnęła się, na samo wspomnienie swojego "braciszka", który w wakacje miał zwyczaj "porywać" ją w nieznane, na dzień lub dwa. -Och, nawet mi nie mów- wywróciła oczyma. -To po prostu nieludzkie trzymać nas w szkole, gdy na zewnątrz jest taka ładna pogoda. Ale pocieszam się, że to już niedługo. I wyjeżdżamy. Jedziesz na te szkole wakacje, prawda?- zapytała, zerkając na niego z ukosa. Na te wakacje akurat rodzice wysyłali ją bez obaw, bo to w końcu "szkolne wakacje", a więc o alkoholu i dobrej zabawie mowy nie było, tak przynajmniej twierdzili państwo Perry. Puszczali więc na nie córkę bez obaw, że wróci upita lub wytatuowana, z łysą głową.
Państwo Bennett z pewnością Adelaide by polubili, co do tego akurat wątpliwości Elliott nie miał. Potrafiła się śmiać, była ułożona i normalna, nie jakaś rozwydrzona czy wredna. Drake też by ją polubił, a że do Ellie raczej podobna nie była, toteż Cedric nie miałby nic przeciwko, tak mu się zdawało przynajmniej. Mogliby razem jeść śniadania i gotować obiadki, sprzątać, chodzić na długie spacery i prowadzić nocne rozmowy, aż wreszcie zostaliby okrzyknięci parą roku! Wtedy cała rodzina Bennettów, gdyby tylko dowiedziała się o planowanym małżeństwie z Cameronem, oburzyłaby się i w ramach protestu udała się do mieszkania państwa Perry. Po przeprowadzeniu narad i negocjacji, wszyscy zgodnie doszliby do wniosku, że ów młodzieniec nie jest odpowiednim kandydatem na męża dla panienki Perry i wówczas zgodnie stwierdziliby, iż to najmłodszy z braci Bennettów powinien wstąpić na jego miejsce! Przyszykowane zostałoby huczne wesele, na którym nie mogłoby zabraknąć nikogo ze znajomych młodej pary, jednym z prezentów byłby uroczy domek jednorodzinny w jakimś przytulnym miejscu, a oni żyliby długo i szczęśliwie! Och, pięknie, pięknie... Szkoda, że to nierealne. Elliott dziewczyny nie miał i nic nie zanosiło się na to, aby w najbliższym czasie nastąpił przełom i sytuacja uległa zmianie. Cholera go wie, czy kiedykolwiek jeszcze jakąś będzie miał z tą jego nieśmiałością. Na pewno jednak z chęcią poznałby brata Adelaidy, kimkolwiek on by nie był, choć normalnie odstraszyłyby go te kolczyki, skórzane kurtki, motocykle. Każdy taki człowiek wydawał mu się w pewnym sensie zły, niemiły czy wredny dla otoczenia, choć oczywiście nie zawsze tak było. W pierwszej sekundzie go to przeraziło, jednak zaraz sobie pomyślał, że to przecież brat Add, musi więc być świetnym człowiekiem, skoro ma taką kochaną siostrę! Ojej... Czy on właśnie pomyślał, że Adelaide jest kochana? Temu zaprzeczyć nie można, ale skoro pokusił się nawet w głowie o takie stwierdzenie, to już naprawdę traci nad tym kontrolę. Jest o tyle dobrze, że nie powiedział tego na głos. - Naprawdę? Och, przynajmniej to dobrze, że twój brat nie przypomina w niczym Camerona. To byłoby okropne - dwóch Cameronów naraz? Podziękuję za takie coś! Przynajmniej podziękowałby Elliott, a Perry byłaby wtedy naprawdę biedna. Dobrze, że chociaż tego swojego brata ma, bo przynajmniej kiedy są wakacje i Elliotta nie ma w pobliżu, może spędzić czas z kimś normalnym. - Tak, wybieram się na wyjazd. Ty chyba też, mam rację? Powiedz, że jedziesz! Jak ty nie pojedziesz, to ja też... - wcale nie było mowy o pozostaniu w domu, ale puchon już zaczął panikować. W trakcie wyjazdu są chyba urodziny krukonki, o ile dobrze pamiętał, hehe. Może nawet upiją się, wytatuują i wrócą z łysą głową! Będzie super.
Tak, to byłaby sielanka. A potem, gdy już państwo Perry zgodziliby się z córką, że Cameron to wredny, rozpieszczony chłopak, źle ją traktujący i w ogóle to jest brzydki i głupi, to chętnie przystaliby na propozycję Add! I tak oto w końcu mogłaby być naprawdę szczęśliwa z Elliotem. I miałaby piękną sukienkę, huczne wesele, wielki tort, wesołego pastora, dużo kwiatów, wszędzie przyjazne twarze. Żyłaby, jak księżniczka, jak w bajce po prostu. I naprawdę, naprawdę szkoda, że to wszystko zostanie tylko w ich głowach. Ta jego nieśmiałość była urocza! Przynajmniej Adelaide tak uważała. I dzięki tej nieśmiałości mogła go mieć tylko dla siebie, na razie, przez chwilkę. Ona nie lubiła głośnych i aroganckich chłopaków, którzy myśleli, że są pępkiem świata. Którym się wydawało, że postradali wszystkie rozumy i dziewczyny traktowali z góry. Takich, którzy sądzili, ze najlepszym sposobem na zdobycie serce wybranki jest ściągnięcie z niej majtek. Takich, którzy mieli tatuaży więcej niż ubrań. Takich, którzy szykowali się dłużej od niej i takich, którzy próbowali ustawiać innych po kątach. A Elliot był tego całkowitym zaprzeczeniem! I dlatego właśnie tak bardzo go lubiła. Brat Add, mimo swego wyglądu i dość odpychającej postawy, był naprawdę miły! I nigdy nie skrzywdziłby Adelaide, ani żadnego z jej znajomych. Nie oceniał po pozorach i wściekał się, gdy ktoś na jego widok mówił, że na pewno pożera koty i małe dziewczynki. No i jak sam Elliot stwierdził- miał taką siostrę, jak Add! Nie mógł być więc złym człowiekiem. Zaiste, Add była kochana. I w ogóle to była super hiper i najlepsza. A poważnie- kiedyś Elliot mógłby to powiedzieć na głos! Obojgu wyszłoby to na dobre. -Tak! Jest zupełnym przeciwieństwem Camerona. I też go nie znosi- roześmiała się wesoło. -Raz wpadł na rodzinny obiad i obaj omal się nie pozabijali. Szczerze kibicowałam mojemu brata- uśmiechnęła się nieco złośliwie i wzruszyła ramionami z miną typu "ale ja jestem niewinna". -Nie mogłoby być inaczej, jadę, oczywiście- przytaknęła. -Już nie mogę się doczekać! Jestem strasznie ciekawa, gdzie zabiorą nas tym razem. Myślę, że nie ma co liczyć na Rzym, czy coś w tym stylu, ale może wyślą nas do jakieś puszczy! Zgubimy się i nie będziemy musieli wracać do szkoły- znów się roześmiała, całkiem zadowolona z takiej oto wizji, która zrodziła się w jej główce.
Jako, że dzisiaj bal to już nie przedłużamy i kończymy, co? A więc Add i Elliot, jak dwa gołąbeczki, siedzieli sobie jeszcze dłuższą chwilę na krużgankach, rozmawiając o wszystkim i o niczym, snując wakacyjne plany, aż w końcu musieli podnieść tyłki i ruszyć na zajęcia.
Poirytowany sytuacją w Hogwarcie, poczynaniami dyrektora i działalnością Lunarnych Elijah. Zatrzymał się przy jednej z kolumn by przysiąść na murku i w spokoju poczytać książkę na co nie miał niestety czasu w pociągu ani Wielkiej Sali. Zamykanie tam na noc uczniów nie miało sensu. Co więcej, przecież wilkołaki atakowały dokładnie wtedy gdy wszyscy byli w jednym miejscu. Bal, pociąg. Rozwiązaniem tego problem nie jest rozproszenie na wszystkich po zamku ale wspólne piżama-party też nie pomoże. Uspokoił się gdy usiadł wygodnie i wziął do ręki książkę. Było w nich coś niezwykłego. Takie piękne na zewnątrz jak i w środku. To chyba już jakiś rodzaj nieseksualnego fetyszu. Nieważne. Chłopak rozejrzał się po dziedzińcu gdzie nie było go już od ponad trzech miesięcy. -Zaczynajmy -otworzył swoje czytadełko tam gdzie znajdowała się zakładka i zagłębił się w świecie magii sprzed setek lat...
Fridka założyła irytującego rudego loka za ucho już po raz kolejny podczas swojej przechadzki. Chwilę wcześniej postanowiła wyjść z zamku i odetchnąć świeżym powietrzem. Owszem - ostatnie tygodnie były przepełnione tęsknotą za hogwardzkimi murami, za ogniem trzaskającym w kominku i zimnymi, kamiennymi posadzkami. Mimo to w tej chwili Krukonce towarzyszyło przede wszystkim uczucie... Przesady, pomyślała. Muszę wyjść na zewnątrz. Powrót do Hogwartu, to całe zamieszanie, ciężka atmosfera - nikt chyba nie oczekiwał takiego stresu. Westchnęła, a na jej twarz wypełzł ponury uśmiech. Prawdę mówiąc, czuła się wykończona. Wyprana, rozwałkowana i potraktowana profesjonalnym Chłoszczyć., dodała w myślach. Kiedy niesforny lok znów opadł jej na czoło, z irytacją wywróciła oczami. - Zetnę cię - zagroziła, zatrzymując się. Zamyślona, nie zauważyła wcześniej, że na miejscu, do którego zmierzała, już ktoś był. Teraz w siedzącej na murku postaci rozpoznała kolegę z roku. Zastanowiła się, czy ją słyszał, ale chyba nie - był pochłonięty lekturą. Zaciekawiona podeszła i przysiadła obok niego, nachylając się trochę, by zobaczyć, co czyta. Inni uczniowie często dziwią się tym krukońskim zwyczajom, ale dla Fridy nieprzywitanie się i zaglądanie komuś przez ramię było równe przyjemnej, szkolnej codzienności.
Zaczytany Elijah nie zauważał nikogo kto przechodził. Pozwolił sobie na brak czujności, co obecnie nie było zbyt rozsądne. Potrzebował jednak chwili relaksu i odprężenia -chwili dla siebie. "Zetnę cię" dotarł do jego uszu i na ułamek sekundy podniósł wzrok. Zdążył zarejestrować tylko to, że to jakaś ruda Krukonka. Wrócił do czytania. Tnij -pomyślał spontanicznie i już więcej nie zawracał sobie tym głowy. Książka była niezwykle zajmująca, choć chłopak planował ponownie przeczytać coś mugolskiego. Dokończył stronę i przyszedł ten moment by dać odpocząć oczom choć na chwilę. Przewrócił kartkę po czym zamrugał i oparł głowę od murek. W tym momencie w jego polu widzenia pojawił się głowa Fridy zaglądająca przez ramię. Z zaskoczenie odsunął się tak bardzo, że prawie spadł. Gdyby nie szybki ruch ręką, którą chwycił się kolumny, leżałby już na dziedzińcu. To już kolejne spotkanie kiedy ktoś zaskakuje go w nieodpowiednim momencie. Wcześniej Nikola i gorąca jak jasna cholera herbata, a teraz znajoma Krukonka. -Frida? -powiedział i uśmiechnął się nerwowo. -Cześć -wrócił do siedzącej pozycji. -Zaskoczyłaś mnie.
Frida zrozumiała, że Elijah wcześniej jej nie zauważył, dopiero wtedy, gdy on - odrywając na chwilę wzrok od książki - wreszcie zarejestrował jej obecność tuż obok. Krukonka nie zdążyła nawet wstrzymać oddechu, kiedy, zaskoczony, zakołysał się na murku, bo zaraz złapał kolumnę i znów siedział stabilnie. Zresztą do ziemi mamy blisko, spokojna głowa, Roweno, pomyślała. Mimo to lepiej przecież nie upadać, prawda? Uśmiechnęła się nieznacznie do swoich niepoukładanych myśli, a potem kąciki jej ust uniosły się jeszcze wyżej. - No cześć. Elijah wyglądał na trochę zdezorientowanego. Fridy to nie dziwiło. Oderwanie się od pasjonującej lektury zwykle kończy się podobnie. - Fajnie, lubię zaskakiwać - odpowiedziała. - Co tam masz? - Ruchem głowy wskazała na trzymany przez chłopaka tom.
Pełna energii i zawsze pozytywnie nastawiona Frida. Tej dziewczyny chyba nie da się nie lubić. Chłopak zdjął nogi z murku i usiadł zwrócony w kierunku dziedzińca. Przesunął się o jedno "miejsce" by Krukonka mogła usiąść koło niego. Odłożył książkę na bok ale zaraz potem wziął ją ponownie. -Gra o Ministerstwo -odpowiedział. Lubił styl pisanie tego autor. Specyficzny był u niego brak przywiązanie do bohaterów. Dowodem na to była masakra na ślubie kiedy zamordowano dwójkę z wielu głównych bohaterów i kobietę w ciąży (padłem :O). Francuz zaczął obracać książkę w rekach i ogólnie bawić się nią. Rozejrzał się po dziedzińcu. Grupki osób stały porozrzucane tu i tam. Rozmawiając. Jak można by czytać więcej książek w krótszym czasie? Może istnieje na to jakieś zaklęcie lub eliksir. Nieważne.
Ostatnio zmieniony przez Elijah O'Conneght dnia Sob Sie 24 2013, 10:21, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy zwolnił jej "miejsce", klapnęła obok i z uśmiechem na twarzy czekała na jego odpowiedź. - Ha. - Jej brwi powędrowały w górę. - Czytam to samo. Roweno, dobra proza, ale zaczynam bać się samej siebie, bo chyba najbardziej w sadze pociąga mnie ta wszechobecna masakra. - Skończyła żartobliwie, chociaż w jej słowach było też trochę prawdy. Inna sprawa, że Gra o Ministerstwo rzeczywiście zmuszała ją do zadawania sobie konkretnych pytań o stan własnej psychiki. W pierwszym tomie jej ulubionym bohaterem był prawy i honorowy czarodziej (który oczywiście zginął na końcu książki), w kolejnych - sami zboczeni albo okrutni bohaterowie, a na ich czele właściciel sieci domów publicznych w magicznym Londynie (lol). Otrząsnęła się ze swoich dziwnych rozmyślań i spojrzała na Elijaha. On również odpłynął gdzieś myślami, a teraz rozglądał się po dziedzińcu. -Czytasz aktualnie coś jeszcze? - Mrugnęła do niego. Standardowe Krukońskie Pytanie Numer Siedem (czy jakoś tak).
W takim razie jakie jest pytanie numer jeden? Odrobiłeś lekcje? Dom Kruka był w mniemaniu Francuza najlepszym domem. Ślizgoni byli podstępni i mieli lekko spaczony umysł. Gryfoni -prawi, dobrzy, mili, przyjacielscy i w ogóle. Chłopak wyobrażał ich sobie jako koło wzajemnej adoracji. Nie! Poczekaj! Poświęcę się! Wyważę drzwi swoją twarzą, żebyś nie musiał ich otwierać. Może to zbyt drastyczny przykład. Tak właściwie to do Gryfków Elijah nic nie miał. I Puchoni... ehh... też nie zaleźli mu za skórę i nawet znał i lubił kilkoro z nich. Ale idea ich domu. O, Roweno (xD)! Godryk przyjmował dobrych i sprawiedliwych. Salazar -sprytnych i zaradnych. Rowena -mądrych i inteligentnych. A Helga... (mistrzyni magii kuchennej -wtf?!) resztę. To Krukoni doceniali wielką wartość jaką miała widza. -Brutalizm jest zdecydowaną zaleta tej książki -odpowiedział. -Tak, czytam. Podręczniki... -niby zażartował ale było to prawda.
Pytanie o odrobienie lekcji mogło kandydować do pierwszego miejsca. Jednak 'Nauczyłeś się na test z Historii Magii?' czy 'Jak tam twoja średnia?' też miały coś do powiedzenia w tej kategorii. Frida w pewnym stopniu musiała się zgodzić z chłopakiem. Rzeczywiście - Ravenclaw był... po prostu najbardziej sensowny. Niemniej nie miała nic do uczniów innych domów, póki nie zaczynali wykazywać swoją postawą totalnej głupoty. Ogólnie rzeczy biorąc była jednak przeciwniczką szufladkowania. (Prawdą było na przykład, że Ślizgoni to cwane bestyje, ale że są źli i bez serca - to już był krzywdzący stereotyp.) - Masz ulubionych bohaterów? - zapytała Krukonka, nie mogąc sobie odpuścić rozwinięcia tematu. Była wielką fanką poczytnych, dobrze napisanych książek i uwielbiała dyskutować na ich temat. - Ach, podręczniki. - Z jej piersi wyrwało się pełne nostalgii westchnienie. Trochę dla zgrywy, trochę naprawdę: przez całe wakacje nie zaglądała do szkolnych książek i teraz, prawdę mówiąc, bardzo ją do nich ciągnęło.
Zastanowił się chwilę. Tak. -Zdecydowanie Taenerys -odpowiedział (mamy na forum dziewczynę o imieniu Daenerys, która na dodatek korzysta z jej wizerunku więc wprowadźmy drobną zmianę w imieniu bohaterki). Chłopak przeczesał włosy. Powinien już kończyć "Grę...", którą ciągnie od miesiąca i zacząć "Cierpienia Młodego Krukona", które polecała mu siostra. -To jak zaczynając od niczego wspina się powoli na szczyt. Jej charakter i decyzje jakie podejmuje. Jest strasznie młoda ale ma w sobie mnóstwo siły -wyjaśnił. Zaczął się zastanawiać nad tym czy odnalazł by się na stanowisku Ministra Magii. Było to strasznie odpowiedzialne zajęcie i wymagało sporo uwagi, czasu oraz energii. Bycie Ministrem diametralnie zmieniało życie. Za dużo z tym zachodu. O wiele przyjemniejszym i wygodniejszym zajęciem jest... hmm... posada nauczyciela w Hogwarcie? EDIT: Chłopak spojrzał na zegarek kieszonkowy. Na Merlina, jak już późno. -Przepraszam cię ale muszę już iść. Za chwilę zaczyna się Zielarstwo. Jeśli chce to choć ze mną -zaproponował i ruszył w kierunku Zakazanego Lasu. [zt]
Ostatnio nic ciekawego i wartego uwagi w życiu Lucy się nie wydarzyło. nadal uczęszczała na zajęcia, rysowała i uczyła się. Ostatnio jedynie bardzo dużo czasu poświęca właśnie nauce. Biblioteka znów woła ją i pragnie żeby do niej przyszła. Na szczęście zawsze może liczyć na towarzystwo przyjaciółki. Rysunek dla Roberta odłożyła na później i jakieś kilka dni po ich spotkaniu postanowiła, że w końcu go zrobi. Nie mogła poświęcić mu tyle czasu ile chciała, więc jakieś 10-15 minut dziennie musiało wystarczyć. Po czterech ciężkich dniach roboty rysunek był gotowy. Z pełnym zadowoleniem napisała krótki list do Roberta i wysłała do niego. Miała nadzieję, że on jednak o niej nie zapomniał i przyjdzie. Jeśli nie przyjdzie to będzie znaczyło, że się obraził lub zapomniał. W dość dobrym humorze pojawiła się równo po kolacji w wyznaczonym przez nią miejscu. Na szczęście była tutaj sama. Usiadła sobie na kamiennej balustradzie, a plecami oparła się o kolumnę. To było idealne miejsce na naukę w upalne dni lata, przynajmniej ona tak sądziła choć widziała, ze wielu uczniów przychodzi tutaj zapalić. Wyjęła z torby zeszyt i zaczęła rysować. Rysowała ptaka, którego sama sobie wyobraziła w głowie. Wolała uprzyjemnić sobie czas czekając na Roberta.
Gdy dostał list, ucieszył się, że jego portret jest już gotowy, nawet nie odpisywał tylko od razu się przygotował i wyszedł z Wielkiej Sali po sowitej kolacji, miał się spotkać z Lucy na krużgankach, sowa spokojnie odleciała do sowiarni, gdzie będzie pewnie czekać na następny list do niego. Więc gdy już był przy umówionej lokacji zauważył Lucy, od razu uśmiech zgotował się na jego twarzy, gdy był już przy niej powiedział zwyczajne... - Cześć, chciałaś, żebyśmy się spotkali, więc jestem. - uśmiechnął się do niej, ona zawsze musiała rysować, ale przynajmniej dziewczyna miała jakąś mniej czarodziejską pasję, Robert natomiast był przez cały czas uwikłany w świecie czarodziejów.
Nie musiała długo czekać. Robert co ją niezmiernie ucieszyło. Jednak nie był na nią zły lub cokolwiek innego. Uniosła głowę słysząc jego słowa. Na jej twarzy zagościł szczery uśmiech, a w oczach rozbłysły radosne iskierki, tak jak zawsze. -Cześć. Tak, mam dla Ciebie prezent-zamknęła swój szkicownik i odłożyła do obok. Ołówek założyła za ucho, jak to większość chłopców robi z papierosami. Sięgnęła do swojej torby i wyjęła dość sporych rozmiarów kartkę zwiniętą w rulonik. Podała mu rulonik i zaczęła energicznie machać nogami. Nie mogła doczekać się jego reakcji. Solidnie przyłożyła się do tego rysunku, więc miała nadzieję, że bardzo mu się spodoba. -Jeśli chciałabyś coś zmienić to powiedz-dodała pośpiesznie.
Nie był na nią zły, przez te wszystkie wydarzenia które teraz miały miejsce nie miał w ogóle na to powodu. Oczywiście, uśmiechnęła się na jego widok, ucieszyło go to niezmiernie. - tak więc czekam na ten prezent. - popatrzył jak ona grzebała w torbie, w poszukiwaniu jego portretu, po chwili dostał rulonik papieru, sam już nie mógł się doczekać, ale robił powolne ruchy i komicznie wzdychał, żeby tylko zrobić napięcie. Ale po chwili uspokoił się i zwyczajnie otworzył rulonik, portret był bardzo piękny, dlatego powiedział. - Nie musisz nic zmieniać, bardzo dziękuję, pięknie to zrobiłaś. - przybliżył się do niej i uścisnął ją w geście przyjaźni, lubił takie prezenty. - Tylko jak ja Ci się teraz odwdzięczę? - zapytał.
Patrzyła, jak specjalnie robi różne dziwne wzdychania. Śmiała się cicho patrząc na to wszystko. Poznawała właśnie jego zabawniejszą stronę. Cieszyło ją to, że nie tylko ona lubi czasami się powygłupiać mimo, ze ma lat 18 i raczej w jej wieku to nie wypada. Odwzajemniła jego uścisk i miął teraz ochotę podskoczyć z radości. Rysunek bardzo mu się podobał. Jeden problem z głowy. -Patrz tutaj-pokazała palcem na dolny róg rysunku. Była tam mała dedykacja dla niego "Pamiętaj o uśmiechu. Lucy"-Mam nadzieję, że za każdym razem jak będziesz patrzył na ten rysunek to na Twoich ustach pojawi się uśmiech-uśmiechnęła się delikatnie spojrzała na niego. Często rano przychodziła do mamy i identyczne słowa szeptała jej do ucha. Słysząc jego kolejne słowa pokręciła głowa. -Nie musisz nic robić. Zrobiłam to z przyjemnością-powiedziała ciągle kręcąc głową. Nie chciała nic w zamian.
Zwyczajny śmiech też był na to dobrą reakcją, przynajmniej on tak uważał, niech się śmieje, przynajmniej nie jest kolejną zamkniętą w sobie osóbką. Nie wypada się powygłupiać w wieku osiemnastu lat? To właśnie wtedy ludziom najbardziej odwala. Popatrzył w róg, gdy ona nakazała mu to zrobić. Uśmiechnął się, gdy to zobaczył, bardzo miły gest z jej strony. - Na pewno się pojawi, o to się nie martw. - uśmiechnął się, spoglądając to na rysunek, a potem znów na nią. - Miło mi to słyszeć, bardzo dziękuję jeszcze raz za ten rysunek, jest naprawdę piękny. - skoro nie chciała nic w zamian, on nie będzie się przecież o to sprzeczać.
Teraz była pewna, że podarowanie komuś nawet zwykły rysunek jest w stanie wywołać na czyjeś twarzy uśmiech. Miło było patrzeć na uśmiechniętego i zadowolonego Roberta. A to wszystko dzięki niej. -Jeśli będziesz chciał coś jeszcze to pisz do mnie śmiało lub zawołaj na korytarzu-na zajęciach będzie im bardzo trudno porozmawiać, ale po to co już innego. Z jakiegoś powodu nie mogła doczekać się ich kolejnego spotkania. Polubiła go. -Co w ogóle u Ciebie słychać?-spytała bawiąc się ołówkiem, który miała wciśnięty za ucho.
Ostatnio zmieniony przez Lucy Brian dnia Pią Wrz 06 2013, 14:42, w całości zmieniany 1 raz
No bo przecież jednak był to bardzo ładny rysunek, przyznał to już parę razy, więc na pewno tak było. Nie było trudno wywołać u niego uśmiech, bo uśmiechnął się przecież nawet wtedy, gdy ją tylko zobaczył. - Nie ma sprawy, ale jak na razie jeden rysunek mi w zupełności wystarczy. - oj, na zajęciach będzie trudno, zwłaszcza jeśli wzięli zupełnie inne kierunki, byłoby wtedy jeszcze trudniej. W sumie, też ją polubił, dlatego następne spotkanie na pewno musiało być ustalone. - Dopiero teraz wyrwałem się z Wielkiej Sali, kazali tam siedzieć, ale teraz już jest wszystko pod kontrolą, a u Ciebie? - nie miał gdzie włożyć tego rysunku, więc cały czas trzymał go w ręce, uśmiechając się do niej.
Puchon wybrał się tego pięknego popołudnia na Krużganki. Miał tak niesamowitą ochotę polatać sobie na miotle, lecz niestety.. Miał trochę nauki. No, a nie powinien robić sobie zaległości. Bo przecież lepiej spędzać dziennie trzydzieści, czterdzieści minut, przy nauce niż kilka godzin, albo co gorsza, całą noc, by „ogarnąć” cały materiał. Ech.. Ciężki jest żywot uczniaka. Najbardziej na świecie Thomas chciałby zostać już studentem. Własne mieszkanie. Można się teleportować. No, ale przede wszystkim własne mieszkanie! To musi być wspaniała sprawa, spędzać w Hogwarcie zaledwie kilka dni. No i mieć własny kąt, który można urządzić samemu od początku do końca, popalić w nim papierosy. I co najważniejsze mieszkać tam samemu, bez trującej ciągle matki. No, ale jeszcze kilka lat.. Odpłynął na moment, a przecież Historia Magii czekała. Oderwał się od świata marzeń, wracając do smutnej rzeczywistości. Otworzył podręcznik na właściwej stronie. Wziął głęboki oddech, bowiem zapowiadało się, że spędzi nad nią trochę czasu. Po prawdzie lubił historię. Ale ileż można? Szczęśliwie, zobaczył przechadzającą się po Dziedzińcu znajomą twarz. To ta.. no. Anabeth? Chyba tak. Nie pamiętał jej imienia, ale doskonale kojarzył jej twarz. – Cześć!– uśmiechnął się do niej ciepło i szarmancko. Oj tak. Może ona pozwoli mu oderwać się od nauki? Nie byłoby to takie złe..
Pogoda nie była najgorsza, przynajmniej zdaniem An. Dziewczyna lubiła jesień, ale może bardziej ze względu na to, że obchodziła w listopadzie urodziny. W tym tygodniu, przebywanie na powrót w szkole sprawiało jej wyjątkowo wiele radości. Ktoś kiedyś powiedział, że aby coś docenić, trzeba to najpierw stracić. To całkowita prawda! Była zawieszona zaledwie przez tydzień i ledwie udało jej się nie narobić zaległości. Teraz pracowała na pełnych obrotach. Właśnie przechodziła Krużgankami, skracając sobie w ten sposób drogę do biblioteki. Rozmyślając o sprawie Argenów i o tym jak upchać treningi w swój plan zajęć, trzymała w rękach stos opasłych tomisk, które niemal całkowicie przesłaniały jej widoczność. Słysząc chłopięcy głos, podskoczyła, a książki posypały się z hukiem na ziemię.- Cholera!- warknęła.- Chcesz, żebym dostała kiedyś przez Ciebie zawału? Widzę, że straszenie ludzi jest twoją pasją Thom.- mimowolnie uśmiechnęła się pogodnie do chłopaka. Uklękła i zaczęła ostrożnie badać każdą okładkę, sprawdzając czy się nie zniszczyły.- Jak bardzo oberwałeś po tym jak nas nakryli?- zapytała wykonując kilka niedbałych ruchów różdżką i reperując w ten sposób naderwane strony.
Nathanel klął soczyście pod nosem. W Durmstrangu znał każdy kąt oraz salę już po jednym dniu pobytu tam.. było jednak parę różnic. Durmstrang miał raptem trzy piętra, a nie siedem, dwie wieże zamiast paru... nastu? Sam się pogubił w liczeniu. Poza tym tereny otaczające zamek nie były tak rozległe i skomplikowane. Natanel miał jakąś prowizoryczną mapę w ręce, którą dostał od opiekuna domu... i musiał przyznać, że ten ktoś jest antytalentem w dziedzinie rysunku. Kompletnie pogubiony zawędrował w krużganki zamiast do pokoju wspólnego Slytherinu, gdzie zmierzał. Oparł się o filary krużganków i już nie mając pomysłu co zrobić, obrócił mapę do góry nogami. -Na galopujące hipogryfy, czy ja jestem nienormalny czy ten zamek robi ze mnie idiotę? -zapytał na głos, przeczesując i tak już zburzone włosy.