Osłonięte krużganki otaczające dziedziniec są idealnym miejscem do schronienia się przed deszczem w jesień albo zyskania pożądanego cienia w lato. Na kamiennych balustradach często siadają uczniowie i opierając się plecami o kolumny spędzają czas w różnoraki sposób, od pochłaniania z fascynacją książek po ukradkowe palenie papierosów.
Autor
Wiadomość
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Od kiedy otrzymał informację o fakcie akceptacji jego zgłoszenia do wzięcia udziału w tym zadaniu wprost proporcjonalnie do ekscytacji rosły również obawy. Wiedział, a raczej spodziewał się, bo niczego nigdy nie można być pewnym, że sama misja nie jest specjalnie legalna i decyzje, które on sam będzie musiał podjąć, też takie nie będą. Niemniej jednak możliwość obcowania w z czymś, co tak ociera się o magię czy też jest nią przesycone. Na samo tylko wspomnienie o bogactwach Gainsborougha Aidenowi szkliły się oczy od iskierek podniecenia. Prawda jest taka, że nie dbał o fakt możliwości pomocy jegomościowi. Chciał się czegoś dowiedzieć, skompletować coś, co w podręcznikach najzwyczajniej w świecie nie występuje. Szukał informacji, które mogą być tak skrywane, że przekazywane są tylko tradycją ustną. Kierując się w kierunku krużganków zastanawiał się jakie motywy kierują pozostałą dwójką. Obecność Fayette w tej grupie nie ułatwiała zadania. Błądził myślami po różnych zakamarkach pamięci szukając jakiegoś wspomnienia, które nakierowałoby go, dlaczego i ona zainteresowała się czymś takim. Poza tym wyglądało na to, że będzie jedynym mężczyzną w grupie. W żadnym wypadku mu to nie przeszkadzało. Nigdy nie uważał, że kobieta to płeć słabsza, ba! Zawsze uważał, że u kobiet dryg i swego rodzaju zacięcie do magii jest większe niż u mężczyzn. Przewracając lekko oczyma uświadomił sobie dokładnie, dlaczego tak myśli. Wystarczyło spojrzeć na jego rodziców. Niemniej jednak towarzystwo przy tym zadaniu o tyle o ile było dość niespodziewane, to blondyn podchodził do niego jak najbardziej przyjaźnie. Poszukiwania mogą okazać się dość niebezpieczne, co również wywołuje tak lekki niepokój jak i chęć przezwyciężenia przeciwności losu. Tego dnia, niespecjalnie chcąc się wyróżniać z tłumu przywdział standardowy strój codzienny, który w ostatnim czasie towarzyszył mu nawet kiedy znajdował się w Dolinie Godryka. Ciemne spodnie i dość wygodne trampki, może nie zapewniały dużej ochrony przed wilgocią i wodą, ale były wygodne i lekkie. Do tego zwykły sweter z herbem Ravenclaw i wystająca spod niego rozpięta koszula. Wiosna ostatnim czasem dawała o sobie znać, toteż wychowanemu na szkockim brzegu Aidenowi niespecjalnie mogła przeszkadzać nawet ewentualna mroźna bryza. Poprawił swoją torbę na ramię, w której przygotował większe i pomniejsze przedmioty, które mogłyby się mu dziś przydać. Zabrał ze sobą sakiewkę z odliczonymi w środku 100 galeonami, fiolkę eliksiru wiggenowego i swój teleskop, z którym ostatnimi czasy bardzo się zżył. Nigdy nie wiadomo, kiedy taki przedmiot może się przydać, ale był na tyle poręczny, że podświadomość bardziej mówiła, żeby go zabrać niż żeby zostawić. Uśmiechając się lekko pod nosem stawił się kilka minut wcześniej w wyznaczonym miejscu oczekując na pozostałych poszukiwaczy. Liczył na dreszczyk przygody i możliwość lepszego przyjrzenia się przedmiotom nim uda się go oddać.
Wyposażenie: Teleskop (+1 Astronomia), Różdżka, Fiolka Eliksiru Wiggenowego, 100 Galeonów Obrażenia: Brak Inne efekty: Brak
Ostatnio zmieniony przez Aiden Nic'Illeathian dnia Pon 13 Maj 2019 - 2:11, w całości zmieniany 1 raz
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
Miętoląc w smukłych palcach kawałek pergaminu kroczyła pewnie przez korytarze Hogwartu zatopiona we własnych myślach, które krążyły wokół tylko jednego. Skarbu Gainsborougha. Zadanie jakie zostało jej przydzielone uważała za zdecydowanie coś nielegalnego, niebezpiecznego i mogącego w najgorszym wypadku zniszczyć jej póki co, niby nieskazitelną reputację prawną. Pomimo tego, podejmując się tej przygody, czuła się jakby ponownie miała okazję zbliżyć się do swojej porzuconej rodziny. Jakby dano jej okazję otrzeć się o świat, w którym Richerlieu czuli się najpewniej przez stulecia. Traktowała zadanie Moersa niczym własną misję odkupienia i sprawdzenia swoich zdolności. Chciała za wszelką cenę osiągnąć najlepszy sukces, dlatego też starała się wszystko bardzo wnikliwie przeanalizować i każdy możliwy szczegół czy detal brać pod uwagę utrzymawszy ostrożność na najwyższym poziomie. Po raz ostatni rozwinęła już zmaltretowany kawałek papieru i przeczytała zapisane na nim informacje. Oczywiście, wiadomość o zadaniu jaką jej przesłano samoistnie uległa spaleniu, gdy tylko skończyła dzielić się treścią. Fayette jednak była na tyle uważna, aby nie tylko zapamiętać informacje, ale też je szybko zapisać na własnym pergaminie.
Spotkanie przy Krużgankach Aiden Nic'Illeathian oraz Elisabeth L. Cortez Dwie córki Moersa, Asterope(VI klasa - hipnoza), Tajgete (III klasa - klątwy)
Wyciągnęła różdżkę zza paska spodni i przyłożywszy końcówkę do papieru spopieliła całość pozwalając by czarny pył opad na posadzkę za nią. Ubrana była dość luźnie i naturalnie. Spodnie z wysokim stanem w odcieniu beżu z lekkiego materiału, zwyczajna błękitna koszula zapięta pod sam kołnierz, a na to wszystko zarzucone granatowe ponczo z rozcięciami na ręce i dwoma skórzanymi paskami trzymającymi całość. Dodatkowo przy biodrach wisiała niewielka torba, w której spoczywała sakiewka z 50 galeonami i zestaw lusterek dwukierunkowych. Wyszła na krużganki i skierowała się do Aidena jak tylko go zobaczyła. - Bonjour Monsieur Aiden - Rzuciła z zadziornym uśmiechem do chłopaka. Znali się dość powierzchownie i tak naprawdę francuska nie była pewna czego może się od niego spodziewać. Na pewno jednak znała go troszkę lepiej niż Elizabeth, z którą oficjalnie poznać się nie miała okazji. Cieszyło ją jednak to, że cały zespół złożony był z Krukonów. Miała nadzieję, że tak jak ich doktryna domu oni wszyscy będą mieli głowę na karku i otwarty umysł. Nie ufała im jednak bezwzględnie. Zawsze warto było zachować dozę dystansu w każdej sytuacji.
Zgodnie ze wskazówkami Waszego zleceniodawcy zebraliście się przy krużgankach. Tu rodzi się pytanie? Od czego zacząć - o siostrach Moers nie wiecie zbyt wiele, poza ich zdolnościami magicznymi oraz tym, że obie są Ślizgonkami. Znalezienie ich bez czajenia się pod pokojem wspólnym może okazać się trudne, a przecież chcecie dotrzeć nie tylko do nich, ale również do miejsca, w którym ukrywają poszukiwany przez Was skarb... Nie martwcie się jednak - nie bez powodu akurat Krużganki miały być miejscem, w którym rozpoczęły się Wasze poszukiwania. Wśród znajdujących się tu uczniów, nauczycieli i duchów znajdują się osoby, które mogą Wam nie tylko udzielić informacji na temat pobytu sióstr Moers, ale również posiąść większą wiedzę na ich temat. Czas iść na przeszpiegi! Zadanie: Przepytajcie osoby kręcące się w okolicach krużganków - w tej turze każdy z Was może porozmawiać z jedną osobą, zaś liczba pytań jest ograniczona - nieznajomej osobie albo pracownikowi szkoły możecie zadać dwa pytania, znajomej osobie lub duchowi trzy. Załóżcie, że każdą osobę kojarzycie przynajmniej z domu i wieku. Pozostawiam Wam pełną dowolność, niemniej jednak bądźcie ostrożni i działajcie nieszablonowo, jednak nie zostawiając podejrzeń!
Charakterystyka osób znajdujących się przy krużgankach: 1. Krwawy Baron - duch Slytherinu 2. Gruby Mnich - duch Hufflepuffu 3. Aden Morris - opiekun Slytherinu (więcej informacji tutaj) 4. Estella Vicario - więcej informacji tutaj 5. Edwin Harrington - (więcej informacji tutaj) 6. Elsa James - studentka ostatniego roku z Hufflepuffu, pracuje razem z Fayette w klubie Luna. 7. Doris Monroe - koleżanka Elizabeth z dormitorium. Stoi razem z Jane. 8. Lucy Brown - studentka pierwszego roku z Slytherinu, czasem pracuje z Aidenem na eliksirach. 9. Tom Brown - krukon z szóstej klasy, podkochuje się w Aidenie. 10. Alicia Harris - gryfonka z trzeciej klasy. Siedzi razem z Bennym. 11. Benny Thompson - gryfon z trzeciej klasy. Siedzi razem z Alicią. 12. Jane Monroe - ślizgonka z szóstego roku. Stoi razem ze swoją siostrą Doris. 13. Toby Bryant - ślizgon z czwartego roku. Siedzi odseparowany od reszty, spogląda spode łba. 14. Becka Franklin - pierwszoklasistka z Hufflepuffu. Wygląda na smutną. @Elizabeth L. Cortez - ze względu na nienapisanie posta w pierwszym etapie tracisz możliwość wzięcia ze sobą przedmiotów - możesz mieć tylko opisane w pierwszym poście galeony. Proszę wszystkich o dokładne zapoznanie się z zasadami i korzystanie z kodu!
Elizabeth podchodziła z wielkim entuzjazmem do misji, w której miała brać udział. Tajne konspiracje w Hogwarcie ten dreszczyk emocji i czarnomagiczne przedmioty. Oczywiście myślała bardzo, bardzo trzeźwo. Szybko podekscytowanie zamieniło się w działanie krukońskiego mózgu na wysokich obrotach. Sprawa była delikatna. Nie można było za bardzo się rozpraszać, zwłaszcza jakimiś ulotnymi uczuciami. Przybyła na miejsce zdecydowanie spóźniona. Przeprosiła swoich znajomych z dormitorium. Właśnie mieli okazje się poznać z Fayette nawet zamieniła kilka słów, więc uważała, że powinni się wszyscy jakoś dogadać. Aidena spotykała na zajęciach czy ostatnio nawet na treningu krukonów. Na pewno każdy kojarzył drugą osobę. Nie znali się za dobrze, a tym bardziej nie byli przyjaciółmi, ale na pewno będzie to początek nowych, dobrych znajomości. Działanie na terenie Hogwartu bardzo jej odpowiadało. Co prawda wymagało nieco ostrożności, ale Cortezówna nie bała się wyzwań. Ostatnio robiło się coraz cieplej i Lizzy miała ochotę ubrać coś ładnego, ale też nie zamierzała zbytnio onieśmielać innych. Założyła więc bluzę, koszulkę, zwykłe dżinsy, a także wygodne trampki, włosy zaś związała w kucyk, wypuszczając kilka figlarnych kosmyków. Wyglądała dość zwyczajnie i typowo dla przeciętnych uczniów, czy zmęczonych swoją pracą profesorów. - Rozdzielmy się, jest tu sporo osób, może ktoś udzieli nam potrzebnych informacji. - Powiedziała do swoich towarzyszy, starając się nie używać podejrzanych słów, ani nie szeptać. Po prostu zwykła rozmowa znajomych z dormitorium w ładny dzień. Krukonka zaczęła rozglądać się po Krużgankach, mając nadzieje, że wychwyci jakąś znajomą twarz i tak trafiła na Doris Monroe — koleżankę z dormitorium, która stała razem ze swoją siostrą Jane. Jeśli Cortez dobrze pamiętała Jane była na szóstym roku, czyli mogła znać Asterope. Na pewno Doris wiedziała coś więcej o tym. - Hej. - Przywitała się to z jedną to z drugą, kierując swoje spojrzenie na Doris. - Doris znasz może siostry Moersa, chyba twoja siostra jest na tym samym roku z Asterope? - Bardziej stwierdziła, niż zapytała i spojrzała mimowolnie w stronę Jane, uśmiechając się przyjaźnie, jak to miała w zwyczaju. - Może wiesz gdzie mogę zastać Asterope? - Zapytała całkowicie niewinnie, bo właściwie czemu by nie może miała do niej sprawę, a może jakiś profesor kazał Elizie, żeby poszła po obie córy Moersa. Mogła wymyślić coś na poczekaniu, a miała nadzieje tego nie robić i nie pogrążać się w kłamstwach, jedno oszustwo niosło za sobą wylęgarnie kłamstw. Czego nie robi się dla czarnej magii? - Profesor Bennett kazała mi ją przyprowadzić do gabinetu, pewnie dostała jakiś szlaban, czy coś... a ja akurat się napatoczyłam i robię za doręczyciela. - Powiedziała to tak, jakby całkowicie ją to nie obchodziło, co powie Doris. - W ogóle domyślasz się, o co może chodzić? - Zwróciła się do koleżanki z dormitorium, chcąc wydobyć od niej nieco informacji na temat mrocznych sióstr. Może słyszała jakieś plotki, którymi chciała się podzielić. Cortez nie musiała się za bardzo starać, aby wyglądać na całkowicie niewinną, wypełniającą tylko grzecznie polecenia nauczycielki — oczywiście to były tylko kłamstwa, które łatwo można było zdemaskować, ale miała nadzieje, że jasno dała do zrozumienia, że to ona musi "dostarczyć" Asterope do Bennett. Zresztą może gdzie jedna siostra tam są i dwie?
Wyposażenie: 30 galeonów, różdżka Obrażenia: - Inne efekty: -
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
Obejrzała się po okolicy przypatrując każdej osobie w tłumie wiosennego zgiełku na krużgankach. Stojąc przy Aidenie w cieniu kolumny, o którą nonszalancko opierała się ramieniem, próbowali wspólnie obmyślić do kogo by tu zagadać, kiedy to dołączyła do nich lekko spóźniona Elizabeth z marszu rzucając własną propozycję. – W błędzie nie jest... – Mruknęła z pół uśmieszkiem i sięgnęła do torby wyciągając jedno z lusterek. Odpechnąwszy się od kamienia machnęła ręką do Aidena niczym na pożegnanie i zaczęła iść korytarzem przyglądając się w lusterku i poprawiając własny wygląd. Tu zmierzwiła włosy, tam otarła niesforny maz szminki w kąciku ust, aż niby to przypadkowo usiadła obok Toma Browna kontynuując wpatrywanie się w taflę szkła. Wzięła głęboki oddech i z pełnym skupieniem wyszeptała pierwsze, lepsze imię jakie jej przyszło do głowy na tyle głośno, aby młody Krukon sam mógł usłyszeć. – Elijah... – oczywiście nic się z lusterkiem nie stało, bo nikomu dane ono nie było. Fayette zagryzła zęby i opuściła głowę zawiedziona. – Dlaczego miłość musi być chorobą, która dręczy serca? – Wyrzuciła z siebie. Po chwili niby to się opamiętała i podniosła wzrok na Toma zakrywając swoje usta w szoku. – O rany, Tom. Nie zauważyłam cię tutaj nawet. O nie, pewnie wszystko słyszałeś. Co za żenada. Przepraszam. – Powiedziała szybko i zakryła swoją twarz dłonią, po czym jednak odgarnęła włosy do tyłu i się nieco wyprostowała. – Bo widzisz... Nie żebym była jakąś wariatką, czy coś ale... Normalnie nigdy mnie coś takiego nie spotyka, ale pierwszy raz poznałam kogoś kto śmie się oprzeć mojemu wdziękowi co sprawiło, że moje serce jakoś tak dziwnie... zatrzepotało no. Rozumiesz? Dałam mu w prezencie jedno z lusterek dwukierunkowych mając nadzieję, że będziemy mogli częściej rozmawiać, ale chyba je gdzieś wyrzucił... – Wyjaśniła smutniejąc przy ostatnim zdaniu i z nostalgią przejeżdżając palcami po lusterku spoczywającym na nogach. – Samotne zabieganie o atencję partnera to stresujące zadanie. Sam pewnie to przeżywasz teraz, Tom. – Posłała mu współczujący uśmiech i popatrzyła w stronę Aidena. – A wystarczyłaby amortencja w ciepłej herbacie, gdy ten patrzy w gwiazdy przez ten swój umiłowany teleskop... Jedna filiżanka i szybko ten gadżet osiądzie kurzem, gdy ten będzie zajęty czymś innym... – Wymruczała zamyślona ciągle patrząc w tamtą stronę, a następnie kątem oka na Toma uśmiechając się szerzej. –Albo skrzydłowa! Bo kto jak nie pomocnik będący blisko wybranka serca pozwoli się do niego zbliżyć. Tu komplement, tam uwaga, tu zorganizowanie "przypadkowego" spotkania haha – Puściła mu oko, po czym znowu lekko się zapadła w sobie opuszczając kąciki ust. – Ja bym na pewno skorzystała, gdyby ktoś mi zaoferował taką pomoc. W końcu w miłości trzeba korzystać z każdej okazji! Tak jak to robi Be... – Niby wesoła ciocia Fay dajaca rady, a tu nagle zamknęła usta niby to w ostatniej chwili wyjawiając jakieś imię. Rozglądnęła się po okolicy i nachyliła nieco do Toma. – Bo wiesz Tom, na siódmym roku mam kuzyna, któremu wpadła w oko Asterope. Chłopak normalnie zakochał się po uszy, ale kompletnie nie ma pojęcia jak tu ją podejść czy z nią porozmawiać na osobności. Bardzo jest wstydliwy. Sam mi powiedział to w sekrecie, dlatego nie wyjawiam jego imienia, ale chcę mu jakoś pomóc. Tobie też z chęcią pomogę, jak chcesz. Wy młodzi macie w końcu w sobie tyle wigoru i pasji, że aż żal was widzieć takich smutnych i samotnych. – Położyła rękę na piersi rosnąc niczym paw. – Dlatego od czasu do czasu podpytuję uczniów z twojego roku, czy może wiedzą coś ciekawego o Asterope. Wiesz, typu różne zajęcia, jaka jest i tym podobne. Wiesz coś może o niej, co mogłoby pomóc mojemu kuzynowi? Może ma jakieś specjalne miejsca do których wychodzi, albo jakieś wyróżniające się zwyczaje? Gdyby tylko wiedział o czymś takim pewnie mógłby ją zahaczyć na osobności i w końcu zagadać, bo w tłumie to zawsze obleje się burakiem i poplącze sobie język. – Pokręciła głową z lekkim rozbawieniem i popatrzyła na Toma wyczekująco i z zainteresowaniem.
Uśmiechnął się, kiedy Fayette przywitała go po francusku. Pomiędzy nimi panowała jakaś niepisana zasada posługiwaniem się tym językiem, kiedy tylko mogli. Dla Richerlieu stanowiło to swego rodzaju powrót do francuskich korzeni, a Aiden doskonalił swój kunszt w tym kierunku. Od zawsze było to swego rodzaju jego pasją i odległym marzeniem, by kiedyś, na stare lata osiąść w tym cudownym i tajemniczym kraju. - Salute mademoiselle Fayette. - Odpowiedział do dziewczyny i oparł się ramieniem o kamienny filar w oczekiwaniu na trzecią z nich. Przedziwnym trafem cała trójka była z Ravenclawu. To tylko utwierdzało blondyna w przekonaniu, że był to dom rządny przygód, szczególnie naukowych, rozwijających hart ducha i inteligencję. Przygód, które mają w sobie zagadki i wymagają chociażby krzty zacięcia, żeby je odgadnąć. Kiedy po pewnym czasie przybyła i panienka Cortez cała trójka zebrała się do pracy. Pewnym było to, że muszą poszukać najpierw informacji o tym co tak na dobrą sprawę skrywają jeszcze te dwie zapewne kochane i urocze dziewczynki. Chłopak objął wzrokiem krużganki w poszukiwaniach celu, na którym mógłby się skupić. Poszukiwania informacji o dziewczynkach postanowił zacząć od młodszej z nich. Absolutnie w żadnym wypadku nie zamierzał osądzać jej jako słabszej i ckliwszej. Po prostu jej rówieśnicy, to nadal dzieci, a dzieci lubią mówić. Dużo, nieskładnie i niezgrabnie, ale to chyba właśnie o to chodziło, by tę masę wielu informacji, często zapewne bezużytecznych przepuścić, przez drobniutkie sito separujące swego rodzaju plon od plewa. Od razu zauważył również, w którym kierunku poszła panienka Richerlieu. Pokręcił tylko głową i przechodząc obok niej jeszcze zanim ta dosiadła się do Toma Browna on zdążył rzucić w jej kierunku - Sacrebleu! Vous êtes fou! - Zdecydował się wciąż na ten język, bo nawet jeśli ktoś ich mógł tutaj usłyszeć, to zapewne nie znał francuskiego w takim stopniu, by posługiwać nim się tak biegle. Aiden zamierzał porozmawiać z Bennym i Alicią - dwójką gryfonów, którzy powinni bardziej niż on kojarzyć młodą Moersównę. Przysiadając się do Bena spojrzał jeszcze na krótki moment w kierunku Toma. Chłopak w sumie był całkiem w porządku, ale... Niespecjalnie w typie blondyna, dlatego ten nie zamierzał specjalnie wysilać się na, jak podejrzewał, niepotrzebną i zajmującą relację, która mogłaby popsuć ogólną atmosferę. Widząc, że razem z Fayette wlepili wzrok w jego personę przeczesał włosy ręką i puścił oczko w kierunku chłopaka. Jeżeli dziewczyna chciała grać tak ryzykownie, to będzie potrzebowała pomocy, a zapewne użyła jego karty, więc czemu by nie pchnąć ichniejszej konwersacji o jeden próg dalej? Na sam koniec posłał mu ciepły i pełny uśmiech odwracając się po nim w przeciwnym kierunku, we wręcz hollywoodzkim stylu. Swoje słowa kierował teraz ewidentnie w kierunku Benny’jego. Zastanawiał się jakby tutaj pozyskać potrzebne informacje i nagle go olśniło. Rzucił torbę, w której zagruchotał jego teleskop. Było to niezbędne dla podkreślenia ekspresji, aczkolwiek zabolało go trochę serce na ten dźwięk. Za żadne skarby nie chciałby go uszkodzić. - Niechby to szlag. - Westchnął ostentacyjnie. - Cholerny babsztyl! - Syknął. Wiedział, że w ten sposób przykuje uwagę zapewne nie tylko trzecioklasisty, ale i jego towarzyszki. Może jeśli on nie będzie nic wiedzieć, ona sypnie jakąś informacją? - Przepraszam was. - Rzucił do siedzącej obok niego dwójki z teatralnym wręcz rozczarowaniem swoim zachowaniem. - Ta nawiedzona ropucha od astronomii kazała mi znaleźć jakąś Tajge czy coś w ten deseń i pomóc jej w Astronomii, bo dziewczyna sobie ewidentnie nie radzi. - Mówiąc to wyciągnął z torby, którą przed chwilą rzucił pod ławkę swój teleskop jakoby na poparcie swojej tezy. Po chwili przerwy zwrócił się z powrotem do Benny’ego. Licząc na jego powolnie rosnące zaangażowanie w rozmowę. - Moers, Moers.. Nie znam nikogo o takim nazwisku, a szczególnie żadnej Tajgi czy Tajgeto. - Oczywiście przekręcanie imienia miało sprawić wrażenie rzeczywistego zagubienia się chłopaka, oraz uczynić go jeszcze bardziej nieporadnym w danej sytuacji. Liczył, że dzięki temu uda się wzbudzić chociaż namiastkę litości nad zbolałą duszą studenta pierwszego roku, który musi pomóc biednej trzecioklasistce. - Zaraz, zaraz! - Popatrzył na chłopaka siedzącego obok niego, jakby go właśnie olśniło. - Czy mi się wydaje, czy ty przypadkiem nie jesteś na trzecim roku? - Na chwilę zapauzował chcąc niby zebrać myśli. - Jeśli tak to na pewno musisz ją znać! Wiesz coś o niej? - Uśmiechnął się do niego ciepło, starając się nawiązać jakąś nić porozumienia. - Proszę, jak jej nie znajdę do wieczora, Swansea wlepi mi jakiś szlaban i dopiero będę uziemiony. - Wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia. Skrycie w duchu liczył na prawą naturę gryfonów i jakąś dozę współczucia względem własnej osoby. W taki sposób być może coś udałoby mu się zdziałać. W międzyczasie zaczął przekładać teleskop z ręki do ręki, podkreślając, że nie możne za długo czekać, a sprawa jest pilna.
Nie da się ukryć, że w tej sytuacji rozdzielenie się było bez wątpienia najrozsądniejszą z możliwych opcji - pytając osobno nie wzbudzaliście podejrzeń. Przynajmniej w założeniu. Doris była najwyraźniej zaskoczona pytaniem @Elizabeth L. Cortez. Trudno powiedzieć, czy była to wina tak gwałtownego rozpoczęcia rozmowy, braku wiedzy na temat Asterope, czy może jednak sympatii do Elizabeth, niemniej jednak jej odpowiedź nie byłam szczególnie satysfakcjonująca. - Nie wiem -prychnęła cicho - Możesz zapytać Jane... Wszystko wskazywało jednak na to, że Jane również nie była chętna na drążenie tematu - spoglądała na Cortezównę wręcz pogadliwie. Zdecydowanie lepiej szło @Fayette Richerlieu - stworzenie atmosfery realnego zainteresowania problemami Toma zdecydowanie pozwoliło jej się do niego zbliżyć. Choć chłopak niemal jej nie znał i nie śmiałby nawet prosić o pomoc (pomijając już fakt, że sam nie podejrzewał nawet, iż jego uczucia są tak widoczne) to empatią jaką okazała mu młoda Krukonka sprawiła, że informacje wypłynęły z jego ust jak z nut. - Asterope? - mruknął - Siedzi ze mną na eliksirach, jest naprawdę dobra. Nie znam jej za dobrze, ale dosyć często kręci się na siódmym piętrze z jakimiś dzieciakami. Trochę jakby czegoś szukała czy coś. No i czasem pali koło domku gajowego. W przypadku @Aiden Nic'Illeathian również poszło całkiem nieźle - choć młody Benny patrzył na Krukona lekko zaniepokojony to jednak wymówka dotycząca nauczycielki przekonały Gryfona. Choć nie był on chętny do dalszej rozmowy, to jednak zdecydował się powiedzieć Aidenowi, że często widuje Tajgete na siódmym piętrze, ale również tutaj - w okolicy krużganków.Zadanie: Każdy z Was może przepytać jeszcze jedną osobę - tym razem liczba pytań nie jest ograiczona, warto jednak uważać czy Wasze pytania nie są zbyt wścibskie. Jeśli uważacie, że otrzymaliście wystarczającą liczbę informacji zrezygnujcie z dalszego przepytywania i przedyskutujcie miedzy sobą dalszy plan działania.W związku z bardzo dużym poślizgiem z mojej strony (za który oczywiście bardzo mocno przepraszam) każdy z Was otrzymuje 30 galeonów! Zaznaczcie to w ekwipunku. Uwaga: proszę, żeby każda osoba zgłaszała mi swój ewentualny poślizg osobno, w miarę możliwości osobiście.
@Elizabeth L. Cortez - ze względu na brak zgłoszenia poślizgu i to, że kolejny raz nie napisałaś posta w evencie odpadasz - fabularnie załóż własną rezygnację. Zgodnie z regulaminem eventu tracisz połowę galeonów.
@Fayette Richerlieu i @Aiden Nic'Illeathian przekroczyliście zgłoszony poślizg - daję Wam czas na napisanie posta do 26 czerwca do godziny 23.59. W przeciwnym razie również odpadniecie z eventu.
Ze względu na brak aktywności misja tej grupy zostaje zakończona niepowodzeniem. @Fayette Richerlieu i @Aiden Nic'Illeathian - zostają wobec Was zastosowane konsekwencje w postaci odjęcia połowy galeonów.
______________________
Rebekah W. Lanceley
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.59 m
C. szczególne : chuderlawa, piegowata twarz, rudzielec
Rebekah zawsze miała co robić. Nigdy się nie nudziła. Zresztą rodzice na pewno nie pozwoliliby jej na nic nierobienie. Jeszcze na czwartym roku chodziła na kółka, które były strasznie chujowe, ale lubiła spędzać czas ze swoimi ziomami, którzy interesowali się zielarstwem albo astronomią. Ona nie darzyła żadnym uczuciem powyższych przedmiotów. Klasyfikowały się do naprawdę męczących zajęć i śmierdzących. Zbieranie nawozu pod rośliny to dosłownie babranie się w gównie, a astronomia była gorsza od transmutacji, która powinna być jednym z najtrudniejszych przedmiotów w szkole przy tych planetarnych wyliczeniach to pikuś. W tym roku gryffonka na żadne z nich się nie zapisała. Nie chciała marnować swojego cennego czasu na dodatkowe zajęcia. Miała ważniejsze rzeczy do roboty, a żaden mądrala jeszcze nie wpadł na kółko z Quidditcha, czy coś... Ewentualnie zaklęcia, do klubu pojedynków mogła się zapisać. Zastanawiała się co tam u Nessy. W końcu rodzice postanowili ją hajtnąć z Cortezem. A Bekah już nawet przekonywała się do tego hiszpańskiego ryja. Starała się teraz nie robić siostrze kłopotów, ale im bardziej się starała, tym bardziej jej nie wychodziło. Zresztą nie mogła w to uwierzyć! Do jasnej cholery! Jeśli Ness zmusili do ślubu to na pewno ją czekało to samo za... jakiś czas. Musiała uciekać z tego domu wariatów. Pojebało ich! Przebierała nogami w miejscu i aż ją nosiło. Najlepiej rzuciłaby kilka bombardowych zaklęć, no ale zaraz miała przyjść Nessa. Pewnie dlatego chciała z nią pogadać, no bo niby o czym o słabych ocenach? No bez jaj.
Rebekah. Odkąd rodzice przejęli nad nią opiekę po śmierci jej biologicznych opiekunów, w domu było gwarno i wesoło. Ciężko było się z nią nudzić, a Nessa bardzo wczuła się w rolę starszej siostry, często przegadując ojca czy matkę, gdy znów coś nabroiła. Była wulkanem energii, kwintesencją okresu buntu wśród nastolatek i maleńkim oczkiem w głowie studentki — były skrajnie różne, a jednak robiła wszystko, aby się dogadywały. Widziała relacje swoich kuzynek, które gotowe były rzucać w siebie nożami i za nic nie chciałaby, aby u Lanceleyów takie emocje się pojawiały. Los chciał, że słyszała rozmowy nauczycieli o zachowaniu i ocenach młodej, pisząc list do matki, zanim ta zdążyła zareagować. Zważywszy na ostatnie wydarzenia, ciężko było im na pierworodną naskakiwać. Przyśpieszyła kroku, zerkając na zegarek i zaraz znalazła się na drodze w stronę krużganków. Jesień zaczęła się na dobre, a otaczająca ich wcześniej zieleń z wolna zmieniała się we wszelkie odcienie żółci czy czerwieni, zasypując drogi kolorowymi liśćmi. Zapach niesiony przez chłodny wiatr też był inny — wypełniony aromatem kwitnących dyń, jarzębiny. Uwielbiała jesień. Stukot obcasów, który niósł się echem w skrytym pod dachem korytarzu okalającym dziedziniec. Na dworze wciąż było jasno, a sobotni dzień od samego początku przebiegał pogodnie. Nic nie zapowiadało deszczu, burzy. Rozejrzała się dookoła, karmelowymi ślepiami szukając znajomej sylwetki — której odnalezienie wśród samotnych kolumn nie było trudne. Podeszła do niej z uśmiechem, lustrując ją wzrokiem od góry do dołu. Zawsze chciała siostrę, więc dawno zapomniała o tym, że faktycznie nie dzielą rodziców. Rozłożyła dłonie, przekręcając głowę w bok i pozwalając, aby burza miedzianych loków zakołysała się leniwie pod wpływem gwałtownego ruchu. - Co to za smętna mina, Bekah? Chodź no tu do mnie, stęskniłam się za Tobą! - rzuciła pogodnie, właściwie nie pozostawiając jej wyboru przez swoją zaangażowaną i opiekuńczą minę. Dojechała do szkoły prawie dwa tygodnie później. Musiała pomóc jeszcze w domu, porozmawiać z ojcem — przez co nawet nie miała okazji zapytać o samopoczucie młodej, odnośnie do ostatniego przyjęcia razem z rodziną Cortezów. Miała jednak wrażenie, że Alka i Isabelle może trochę polubiła..? A przynajmniej próbowała dać tej znajomości szanse. - Pusto było bez Ciebie w domu. Co słychać? Dodała z cichym westchnięciem, posyłając jej jeszcze uśmiech, a następnie ciągnąć ją za rękę w stronę pobliskiego murku, na którym sama przysiadła. Poprawiła ciemnozielony sweter z golfem, zakładając nogę na nogę i układając dłonie na materiale ciemnych jeansów. Nie musiała być teraz formalna ani nosić mundurka, nawet jeśli później czekał ją patrol. Raz jeszcze przesunęła spojrzeniem po okolicy, na dłużej zatrzymując się na gałęzi drzewa, która wystawała zza kamieni, kołysząc się leniwie. Miała duże, kolorowe liście. Nie chciała przyśpieszać rozmowy, bombardować jej pytaniami lub nie daj boże wyrzutami o nauce. Wiedziała też po wspomnieniu samej siebie sprzed lat, że ten sposób rozmowy, gdzie traktowałaby ją jak dziecko bądź na równi, też się nie sprawdzi. Nessa nie była jeszcze siostrą idealną, wciąż brakowało jej doświadczenia na wielu płaszczyznach, ale starała się znacznie bardziej niż przy transmutacji.- Strasznie szybko minęło to lato.. Szepnęła pod nosem, bardziej do siebie niż do siostry, przymykając na chwilę oczy. Zaciągnęła się powietrzem, czując orzeźwiający chłód w płucach, starając się oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli. Następnie skierowała twarz w jej stronę.
Frea Ragnarsdóttir
Rok Nauki : II
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 164
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Zmęczył ją dzisiejszy dzień. Z utęsknieniem czekała na zakończenie zajęć, aby jak najszybciej wyjść z przytłaczających murów szkoły i odetchnąć świeżym powietrzem. Najchętniej udałaby się na błonia, na sam ich koniec, gdzie nikt nie przeszkodziłyby jej w zadumie, jednak dzisiaj wyjątkowo nie miała siły na urządzanie wycieczek krajoznawczych. Zamiast tego wybrała krużganki, które już jakiś czas temu upodobała sobie, właśnie na takie dni jak ten. Z powodu zbliżającej się wielkimi krokami zimy, temperatury nie zachęcały do wyjść na dwór. Uczniowie i studenci zdecydowanie woleli wolny czas spędzać w znacznie cieplejszym zamku, ewentualnie w dusznych zakamarkach barów w Hogsmeade. Dla niej temperatura była idealna. Długie i upalne lato sprawiało, że miała wrażenie wiecznego przegrzewania organizmu i już na początku września wprost nie mogła doczekać się jesieni. Zaraz po zakończeniu zajęć pobiegła do pokoju wspólnego, aby zostawić niepotrzebne rzeczy i chwycić pierwszy lepszy sweter z kufra, po czym ruszyła w stronę wyjścia z zamku. Miała naprawdę wielką nadzieje, że nikt o zdrowych zmysłach nie postanowi spędzić wolnego popołudnia na krużgankach i cóż...nie myliła się. Pusta przestrzeń przywołała jej obraz szkoły w Norwegii, w której uczniów było jakieś cztery razy mniej i bardzo często można było znaleźć w budynku miejsce, gdzie chociaż na chwilę można posiedzieć we własnym towarzystwie. Na jej ustach momentalnie pojawił się cień lekkiego uśmiechu. Było w nim jednak coś smutnego. Przez chwilę stała na środku dziedzińca, zupełnie jakby zastygła w ruchu wspominając Stavefjord, po czym wyrywając się ze szponów bolesnych wspomnień, wybrała jedną z wielu okalających plac kolumn. Usiadła na kamiennej balustradzie, a w ręku trzymała jeden z notatników jej rodzicielki. Jedną z niewielu rzeczy, które jej po niej pozostały...
Czemu ludzie byli zawsze tacy głośni? Po skończonych zajęciach Izaak miał zamiar posiedzieć w pokoju, odrobić prace domowe i zająć się swoimi typowymi zadaniami, czyli czytaniem o modzie, ewentualnie myśleniem nad własnymi projektami. Jak się jednak okazało, jego domownicy usilnie utrudniali zajęcie mu się własnymi sprawami, czy to świadomie zawracając głowę, czy też nieświadomie po prostu przez bycie głośno. Początkowo starał się to ignorować, jednak w końcu nie wytrzymał. Złapał więc kurtkę, szkicownik i kilka książek i tak uzbrojony udał się poszukiwanie azylu, w którym mógłby pobyć sam. Mimo ogromnych rozmiarów zamku trudno było mu znaleźć miejsce, w którym nie byłoby nikogo. W końcu uznał więc, że musi poszukać poza zamkiem. Pierwszym wyborem były krużganki i jakaż była jego radość, kiedy okazało się, że jest tu sam, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie zauważył bowiem skrytej za kolumną dziewczyny i usiadł po drugiej stronie tej kamiennej konstrukcji. Oczywistym było jednak, że ona jego obecność zauważyła. Zachowywał się dość głośno, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę ciszę panującą w tym miejscu. Najpierw upuścił książki, a kiedy już zajął się naukom, często mówił sam do siebie, korzystając z domniemanej samotności.
Chłopak nawet do nauki w samotności musiał ubrać się tak, jak by wszyscy na niego patrzyli. Miał na sobie skórzaną kurtkę i piękną koszulę ozdobioną zwierzęcym wzorem, całość dopełniały czarne jeansowe spodnie oraz wysokie skórzane buty.
Frea Ragnarsdóttir
Rok Nauki : II
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 164
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Nie długo było jej dane zażyć błogiej ciszy, jaka panowała na pustych krużgankach. Już po paru minutach usłyszała nieśmiałe kroki na posadzce i ciche westchnienia. Z lekkim niezadowoleniem zatrzasnęła notatnik rodzicielki na tyle głośno, aby siadający właśnie po przeciwnej stronie kolumny nieznajomy usłyszał. Poczekała chwilę, zerkając za siebie i patrząc czy wreszcie nastąpi jakaś reakcja, po chwili jednak zagryzła wargę i powróciła do czytania tekstów piosenek, które parę lat temu napisała jej mama. Miała szczerą nadzieje, że po usadowieniu się niespodziewanego towarzysza, upuszczeniu książki i znalezieniu wygodnej pozycji znów nastąpi przyjemna cisza. Otóż nic bardziej mylnego. Już w parę sekund po serii głośnych wypadków, usłyszała ciche, ale nadal zakłócające spokój, wypowiadane pod nosem zdania. -Nie mów mi, że wszystkie miejsca w zamku są zajęte. -Rzuciła po chwili z westchnięciem, odkładając na bok notes i odwracając się w stronę kolumny, w taki sposób, że teraz miała ją ze swojej prawej strony, a nie z tyłu. Po chwili wychyliła się zza kamiennej konstrukcji i zerknęła w stronę chłopaka. Kojarzyła go! Był jedną z niewielu osób tak wyróżniających się w całym zamku. Zawsze podziwiała jego wyczucie stylu i było jej nawet trochę wstyd, gdy stała koło blondyna. Pospiesznie spojrzała na ubrania, które dzisiaj założyła, z ulgą stwierdzając, że nie ma na sobie jednego z tych brzydkich "domowych" swetrów. Przynajmniej nie wygląda jak kupka nieszczęścia, chociaż tyle dobrego. -Dobra, wybaczam Ci to, że nie mogę odpocząć od tego zgiełku. -Powiedziała, wychylając się jeszcze bardziej, aby mieć pewność, że chłopak ją w ogóle zauważył. W końcu jakby widział ją od samego początku, z pewnością wybrałby przynajmniej inną kolumnę, albo w ogóle inne miejsce. Uśmiechnęła się do niego, gdy wreszcie złapali kontakt wzrokowy i ruchem głowy wskazała na wzorzystą koszulę. -Odważna propozycja. -Dodała po chwili, wyobrażając sobie jakby ona w takiej wyglądała. Cóż...pierwsze pytanie powinno brzmieć raczej: czy w ogóle kiedykolwiek zdecydowałaby się takową kupić...
Siedziałby tak sobie jeszcze długo, do momentu, w którym brak światła lub skrajne zmęczenie zmusiłyby go do powrotu, taki już był, kiedy się uczył bądź tworzył, starał się temu oddawać w pełni, przez co popadał w aż zbyt wielkie skupienie niepozwalające mu myśleć o czymś innym, a wyrwać mogła go z tego stanu tylko zewnętrzna ingerencja. Tak właśnie stało się tym razem, względną ciszę, przerywaną tylko jego urywanym i stłumionym szeptem, przeciął niczym nóż, tembr Frei. Chłopak momentalnie oderwał wzrok od książki i lekko się wzdrygnął, dziewczyna wybrała dość drastyczny sposób, na wyrwanie go ze swoistej zadumy, w którą popadł. Jakże pretensjonalne pytanie, które padło z jej ust, wcale nie poprawiło jego humoru i tylko niebezpiecznie zbliżyło go do odpowiedzenia w podobnym tonie. Już otwierał usta, a jego twarz skrzywiła się w jasno wyrażającym aktualnie targające nim uczucia grymasie, kiedy z ust dziewczyny padły kolejne słowa, co prawda nie mniej lekceważące niż poprzednie, ale z jakiegoś powodu powstrzymujące go od mówienia czegokolwiek. Naprawdę ona miałaby mu cokolwiek wybaczać? Czasami nie rozumiał kobiet, właściwie nie tylko kobiet, czasami nie rozumiał ludzi, ale cóż, musiał z nimi żyć, jak bolesne by to nie było. Z każdym słowem wydawała mu się coraz dziwniejsza, naprawdę nie rozumiał co odważnego czy innowacyjnego było we wzorze na jego koszuli, ot, wzór jak wzór krój także bez większych ekscesów. Wzruszył więc ramionami i nie do końca przekonanym tonem, odpowiedział. -Dziękuje? Nie uważam jednak żeby było to coś wielkiego, zwykła koszula. Jak rozumiem to dzięki niej mi "wybaczasz"?-
Normalnie zajęłaby miejsce na krużgankach, ale chłód panujący na zewnątrz skutecznie ją do tego zniechęcił. W zastępstwie przysiadła na korytarzu na pierwszym piętrze z otwartymi oknami na dziedziniec, ciesząc oczy widokiem jaki rozpościerał się za szybą. Nawet jeśli był to śnieg i towarzyszył temu obrazowi chłód przechodzący przez nieszczelne, stare okiennice. Zerkała na podwórze co jakiś czas, kiedy musiała oderwać wzrok od grubej gramatury papieru i nabrać dystansu do rysowanego nowymi kredkami dzieła. Magiczne kredki, zgodnie z jej preferencjami, przybierały na papierze formę jakoby korzystała z akwarelowych farb. Testowała je z pełnym zaangażowaniem i zaintrygowaniem, ciekawa ich możliwości. Jednak nawet to zainteresowanie nie zdominowało koncentracji, jaka wstąpiła na jej twarz, kiedy dostrzegła na dziedzińcu znajomą sylwetkę. Przypominając sobie ostatnią wymianę zdań na wizzengerze pomiędzy nią, a krukonem, smętnie snującym się obecnie w samotności na dworze, a przynajmniej w jej odbiorze smętnie, zsunęła powoli nogi z parapetu, przykładając kolorową od magicznych kredek dłoń do szyby. Stuknęła dwa razy paznokciem w zimną powierzchnię pod opuszkami, ale nie zwróciła tym uwagi chłopaka. Ulegając impulsowi, jak rzadko robiła – choć ostatnio starała się łamać swoją strefę komfortu – zsunęła się w końcu z szerokiego murku przy oknie i zgarniając z ziemi swoją torbę, przemierzyła żwawo korytarz. Szkicowanik chowając pod pachę, przytrzymała torbę wolną ręką, kiedy biegła po schodach. Chwilę później była już zmęczona zarówno szybko narzuconym tempem, jak i dalekim celem, w jakiego kierunku kroczyła przez dziedziniec. Lyall na szczęście nie zdążył odejść wiele od ostatniego punktu, w jakim zanotowała jego obecność. Może wcale nigdzie się nie śpieszył. Dopadła go jedynie po przeciwległej stronie muru. Choć "dopadła" było lekkim przekłamaniem. Tak silne słowo nie oddawało łagodności i ulotności z jaka chwyciła go za szyję, wspinając się na palce, żeby objąć go za kark. Tak po prostu. Bez ostrzeżenia, bez pytania, na pewno nie bez krępacji. — Hej — mruknęła blisko jego ucha i opadła na pięty, powoli cofając dłonie i naciągając na nie gruby sweter, żałując, że nie miała ze sobą szalika, rękawiczek, kurtki i tych śmiesznych mugolskich woreczków, które po pęknięciu rozgrzewały dłonie. Bardziej niż to, brakowało jej jednak języka w buzi.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Był zamyślony. Nie w jakiś mądry sposób, jak mu się to zdarzało zazwyczaj, ale pochłonięty swoimi myślami dryfując gdzieś daleko. Okres około-świąteczny był okresem refleksji, powrót do szkoły po świętach zawsze kojarzył mu się z małym cudem - jakby się zawsze spodziewał, że może w te święta, może w tym roku już uda mu się umrzeć i nie będzie musiał nosić piętna i ciężaru swoich własnych genów. Mimo to poruszał się dumnie, dostojnie, zawsze wyprostowany choć kroczący miękko, między cieniami, bezszelestnie jak jeden z duchów mieszkających w zamku. Potrzebował odetchnąć, potrzebował powietrza, chwili spokoju, nie mógł znieść pokoju wspólnego Ravenclawu nie mogąc jednocześnie zrozumieć dlaczego. Nie chciał i nie potrafił pogodzić się z myślą o nieobecności Courtenay'a w jego codziennym życiu. Chłód zimy był dobrym remedium na wszystko, choć jak się miało za chwilę okazać wale nie najlepszym. Kiedy drobna istotka w miękkim swetrze zastąpiła mu drogę zatrzymał się, choć gotów był rozdeptać pchłę brnąc dalej w swojej bezcelowej, niekończącej się tułaczce po krużgankach. Jasne oczy wilka spoczęły na jej twarzy, kiedy ramionami objęła jego szyję i przecież zdawał sobie sprawę z tego jakim była mikrusem szczególnie w porównaniu z nim samym - schylił się lekko coby jej pomóc w tym planowanym-nie planowanym zamachu na jego szyję. Hej. Przyjemny dreszcz ukąsił go w kark kiedy jj ciepły oddech wślizgnął się do jego zmarzniętego ucha, a kiedy opadła na powrót na pięty sprawa była przesądzona. Czy popełniła błąd? Mogła pytać tylko siebie. Pochylił się ponownie, nieco niżej, by chwycić ją w pasie mocnym objęciem ramienia i podnieść z ziemi. Chwytając ją pod pośladki i uda zrobił dosłownie dwa kroki w bok, by przyprzeć ją do zimnej ścianki po przeciwległej stronie od ciągnącej się wokół dziedzińca kolumnady. Jasne oczy zamknęły się na chwilę, kiedy zanurzył twarz muskając ustami krawędź jej szczęki, wciskając nos między rozgrzaną pospiesznym truchtem skórę a miękki kołnierz swetra. Rude włosy łaskotały jego powieki, a on sam uśmiechnął się na zapach jej perfum. Coś słodkiego, ale i wcale nie. Trochę kwiatowy, ale z nutą cytrusa. Czy to paczuli? Kojarzył mu się ten zapach z czymś bardzo konkretnym, czymś bardzo ważnym nawet, acz wspomnienie to chybotało niebezpiecznie na krawędzi pamięci z takim zapałem, że wiedział by po nie nie sięgać, bo gdy tylko je trąci straci je bezpowrotnie. Przypierając jej drobne ciało własnym, szerokim torsem do ściany wsunął jedno przedramię obejmując ją na wysokości krzyża, drugim podtrzymując dziewczynę od spodu i najzwyczajniej w świecie, jak zaspany dzieciak, wtulił się w nią z całą bezapelacyjną siłą swoich zmęczonych barków. - Hej. - mruknął z twarzą wciąż ukrytą w załamaniu między jej szyją a barkiem, ustami muskając jasną skórę.
Dawno przestała oszukiwać się, że Lyall był tego typu osobą, którego działania mogłaby przewidzieć. Zawsze podejmował się wszystkiego tego, czego ona sama nie zrobiłaby nie tylko w pierwszym odruchu, ale prawdopodobnie nigdy. Naturalnie, nie wszystkie jego decyzje mieściły się w zakresie jej pojmowania. O możliwości zaistnienia niektórych rozwiązań czy reakcji na konkretne okoliczności mogłaby nawet nie wiedzieć, gdyby on jej podobnych nie zaprezentował. Z wnikliwością i przerażającą trafnością oceniała innych, bo byli zwyczajnie przewidywalni, ale nie on. Był bardzo skomplikowaną, złożoną osobowością, mieszającą w sobie kilka różnych płaszczyzn. Jednego dnia bywał tak samo ciepły i rozczulający, co wulgarny i bezczelny. Ponadto potrafił łączyć jedno z drugim w bardzo różnych proporcjach, zwykle zaskakująco dobranych. Można powiedzieć, że w swym zaskakiwaniu jej, nie dziwił jej wcale. Mimo to, kiedy poderwał ją z ziemi, a jej nogi zawisły bezwładnie w przestrzeni, zdawała się osiągnąć nowy poziom szoku. Z łatwością, wraz z gruntem z pod stóp odebrał jej też dech, który w jednej chwili, przy uderzeniu łopatek o zimny mur, zamarł w jej płucach. Spięła się mimowolnie. Rozedrgana kilkoma sprzecznymi myślami. Zawieszona pomiędzy przyjemnością, jaką dawało ciepło jego ciała – niwelując nieco chłód wdzierający się pod sweter – a wyraźnym skrępowaniem obecną pozycją, miotała się w swoich emocjach. Choć czuła wyraźne ciepło na ciele w reakcji na jego ruch, gorąc ten zestawiony został z zimnem cegły za jej plecami. Skutkiem tak wyraźnego kontrastu był chłodny dreszcz jaki przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa, będący dla niej jednocześnie jedynym otrzeźwieniem. Kiedy pierwszy moment zaskoczenia minął, w końcu przypomniała sobie, jak łapać powietrze. Nie bez przyśpieszonego tętna i niespokojnego oddechu. Policzki automatycznie zaszły jej różem, niewiadomego pochodzenia. Wstydem, złością, obawą? Daremnie było szukać tylko jednej przyczyny… Pozostała bierna. Nieprzyzwyczajona do konieczności reagowania na tego typu zachowania. Niecodziennie ktoś przypierał ją do muru. Logicznie nie widziała celu, w wyrywaniu się – będąc pełna podziwu, że w tej sytuacji potrafiła jeszcze analitycznie myśleć. Szybko określiła zdecydowanie mniejszą siłę fizyczną od niego. Prawie w tym samym tempie w jakim nabrała wątpliwości, czy obecna pozycja tak naprawdę aż tak bardzo jej przeszkadza. Choć w napięciu mięśnie szybko zaczęły ją boleć, a sztywne ciało zdawało się opierać przyjemnej miękkości jego ciała, prócz zniewalającej siły, nacisku, presji i przerażającego paraliżu ciała, czuła również ciepły oddech na skórze i nie widziała nic złego w tym, żeby ta chwila mogła jeszcze trwać. Powieki opadły jej leniwie, kiedy spuściła wzrok na jego barki, drgając przy każdej zmianie ułożenia jego ciała. Szczególnie ust, które wyraźnie odczuwała gęsią skórką na nagiej skórze w zagłębieniu szyi. — Jak się czujesz? — spytała tak cicho, że przez chwilę myślała, że zapomniała powiedzieć tego głośno. Rozchylone wargi zdawały się jednak wyraźnym dowodem na to, że chyba jej się to udało. Z podtrzymywanym jeszcze z nawyku zawahaniem oplotła rękoma jego kark, zaciskając palce na mankiecie jego koszuli przy szyi, prawdopodobnie wpuszczając tym samym trochę zimnego powietrza z otoczenia. — Twoja bransoleta wbija mi się w krzyż. Odrobinę. Tak naprawdę czuła ją wyraźniej niż tylko trochę. Nawet przez gruby sweter, kolczatka kuła delikatną skórę. Przez co zaczęła się zastanawiać, jak bardzo te kolce muszą drażnić odsłonięty fragment jego skóry. Nie tylko w tej chwili, a zawsze. Choć chciała, nie spytała o to. Póki co... — Serce bije ci tak wolno, jakby cię nie było — zauważyła zamiast tego, nie wiedząc, czy to jej własne bije tak szybko, czy jego nienaturalnie powoli. Druga opcja zdawała się dla niej bardziej komfortową. Dlatego ją zasugerowała.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Dziś był dzień w trakcie którego musiał ogarnąć swój dwuosobowy zwierzyniec. Siedział okrakiem na kamiennej balustradzie, przed nim stała klatka ze starą jak świat sową, a w jego plecaku buszował koci ogon. A sam Jerry podjadał słone orzeszki, opierał łokieć o kolano i patrzył na ptaszysko. Po raz kolejny znieruchomiało i tym razem mierzył czas poprzez gapienie się we wskazówkę zegarka. Sowisko wytrzeszczało małe ślepia i raz na jakiś czas mrugało, a to oraz fakt oddychania udowadniało, że żyje. - Trzecia minuta. No weź, jak ja mam ci kości naoliwić. No nie mogę no. - kręcił nosem i przypomniał sobie ostatnią wizytę u zwierzęcego uzdrowiciela. Dostał nakaz mierzenia czasu tych "sowich zawieszek", notowania i spisania jej diety, nad którą przecież nie miał żadnej kontroli skoro żywiła się samodzielnie. Podjadał więc orzeszki i cierpliwie czekał, licząc czas. W pewnym momencie Uzzy postanowił trochę popsocić i po prostu wskoczył mu na ramię, wbijając głęboko pazury przez ubranie, by chodem pokraczno-przyczepnym przedostać się do jego rąk i zanurzyć nos w paczuszce ubywających regularnie orzeszków. Wyciągnął jedną dłoń i otworzył drzwiczki sowy mając nadzieję, że to ją rozrusza i wyrwie z tego zastoju. Westchnął, oparł plecy o zimną kolumnę i czekał, bowiem minęła minuta czwarta. - Amandaaaa noooo... weź się rusz. - ponaglił ją i wsunął dłoń pod jej skrzydło, by poczuć przez miękkie pióra drżenie jej ciała. Nie mógł już zaprzeczać, że ta sowa jest naprawdę wiekowa i jej dni są policzone. Czuła się coraz gorzej i więcej spała aniżeli dostarczała przesyłki - nawet już jej o to nie prosił widząc jak się męczy. Zdjął kota na kamienną balustradę i pozwolił mu bawić się paskiem zegarka, a wyciągnął z plecaka sowią karmę i podsuwał pod dziób, próbując skusić. Ta niestety jak stała sztywno, tak nic nie uległo zmianie pomimo jego zabiegów. Pochylił się przed klatką i z naburmuszoną miną odliczał dalej czas.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Tyle rzeczy do zrobienia, tyle rzeczy! A czas ucieka pospiesznie, szybko biegnij, szybko. Przemykała korytarzami ciągnąc na ramieniu wypchaną książkami torbę, która już swoje w życiu przez te wszystkie lata widziała i planowała w głowie co począć, co zrobić z resztą czau jaki jej pozostał przed spaniem. Chciała odrobić dodatkowe zadania i pouczyć się trochę zanim lekcje rozpoczną się na dobre, ale po feriach w ogóle nie miała do tego głowy! Co więcej, zmarnowała całe dwie godziny dziś na obserwowaniu głupich chmur na głupim niebie. Zamyśliła się zwyczajnie, ale o czym? Tego już nie pamiętała, więc zła na siebie postanowiła skrócić sobie drogę do lochów przez dziedziniec. Wypadła, a raczej wyślizgnęła się wpadając w poślizg na zakręcie ciągnięta przez przeciążoną torbę siłą odśrodkową na zewnątrz i ruszyła tuptając cicho przez zadaszoną część podwórza. Mamrotała nawet złowróżebne groźby skierowane do samej siebie, kiedy kątem oka zauważyła płowe włosy w oddali To nie tak, że by Jerry'ego nie poznała na pierwszy rzut oka, o nie. Poznałaby go wszędzie, to te włosy ją zmyliły! Zapatrzona w platynę podeszła stanowczo zbyt odważnie, widząc jednak, że to Dunbar zatrzymała się gwałtownie przy ścianie i zaczęła obserwować jego poczynania. Sowa nie wyglądała najlepiej. Kot zaś całkiem żwawo. Oczywiście oba zwierzęta przyćmione były blaskiem osoby Dżemiego, tego jednak Ceinwedd nie zamierzała powiedzieć na głos. Nic w sumie nie planowała mówić, postać tu tylko chwilę i popatrzyć się, może jednak zdecydować iść na około coby mu nie przeszkadzać. Prawie nawet się zawróciła, kiedy szew wysłużonej torby zatrzeszczał rwnąc się od przeciążenia, a wszystkie upchane do środka książki wysypały z rabanem na ziemie. Ups. - Hej. - uniosła rękę uśmiechając się słabo. Stała tak jak głupek patrząc na niego, z kilkunastoma książkami u stóp i porwaną torbą w garści stanowczo za długo przyglądając się mu i jego uroczym zwierzakom. Dopiero po chwili ocknęła się i zaczęła zbierać swoje książki pąsowiejąc na twarzy jak za czasów wczesnej podstawówki. Mamrocząc pod nosem same złe rzeczy, które nie przystają młodym damom wyciągnęła z torby swoją przebrzydłą różdżkę i wskazała rozdarcie mówiąc "reparo". Niestety, Cadogan i zaklęcia nigdy nie szły w parze, a wszystkie jej różdżki darzyły ją absolutną antypatią, więc magiczny patyk jedynie kaszlnął snopem żółtych iskier a torba jak porwana tak porwana, co jedynie wpłynęło na intensyfikację koloru jej policzków.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Minęła siódma minuta, a pasek od zegarka został już bardzo starannie pogryziony. Trzeba przyznać, że zagapił się na sowę przez co na chwilę się wyłączył i dopiero rumor z prawej strony wyrwał go z namysłu. Jego ciemne ślepia od razu zlokalizowały przyczynę hałasu. - O, serwus. - zawołał do Puchonki, którą znał co prawda z widzenia, kojarzył, że czasami szlajała się ze Skylerem, ale jej imię... nie, to było ponad jego możliwości intelektualne. Nie zdarzyło się bowiem jeszcze, by musiał je wymawiać, zatem przywitał się bezimiennie, by nie zdradzać się tak od razu, że nie ogarnia jak ona się nazywa. Wiedział, że było to imię długie i skomplikowane, bowiem na uzdrawianiu raz na jakiś czas była wyczytywana. Odłożył orzeszki, otrzepał palce o spodnie i przerzucił nogę na jedną stronę, wstając i podchodząc do dziewczyny. - A ty to próbujesz awansować na Krukona, że tyle tego taszczysz, że ci torba popełniła katharsis? - zagadał wesoło, a na jego gębie pojawił się szeroki uśmiech. Pochylił się po kilka podręczników i je zebrał, układając w rządku jeden na drugim. Zaśmiał się cicho, gdy jej różdżka zabawnie kaszlnęła. - Widzisz, nawet różdżka ma dość. - wytknął żartobliwie i zawiesił wzrok na jej czerwonych policzkach. Przypisał to oczywiście zimnej pogodzie, a nie czemuś innemu, bo przecież wiele dziewczyn w jego okolicy wyglądało podobnie i zazwyczaj wszystkie zwalały to na milion różnych powodów. - Naprawię ci torbę jak mi pomożesz. Co ty na to? - wskazał kciukiem przez ramię na klatkę z wciąż nieruchomą sową. Może jak rzuci na nią okiem osoba trzecia to zobaczy coś, co mu umyka? Poza tym nie ukrywał, że chętnie dowiedziałby się jak ona ma naprawdę na imię.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Aż ją wesoły dreszcz przebiegł, kiedy odpowiedział na jej "hej" i to jakże entuzjastycznie! Niestety, ekscytacja szybko uleciała jak z przebitego balonu, kiedy przerzucił nogę przez balustradę i w całęj swojej boskiej zajebistości ruszył w jej stronę. Wymamrotała coś pod nosem rozbieganym wzrokiem lustrując książki i zaczęła zbierać papiery, któe z nich powypadały. Słysząc jego żart o awansie na krukona zaśmiała się nerwowo, niemal histerycznie, zaraz karcąc się w głowie, że zachowuje się jak jakaś idiotka, a przecież idiotką nie była. Wdech, wydech. - Chciałam coś poczytać przed snem... - bąknęła uśmiechając się słabo i pocierając dłonią kark. Nieśmiało podniosła na niego spojrzenie lśniących entuzjazmem oczu.- Zmieniłeś kolor włosów. - powiedziała nim zdążyła się ugryźć w język i potrząsnęła dziwnie głową jakby chciała od siebie odgonić jakąś natrętną muchę, którą był oczywista myśl o tym, że chciałaby tej białości jego pukli dotknąć. Wyglądały na miękkie jak wata cukrowa, albo chmurka. Mózg kaszlną sugerując, że zasadniczo ani wata cukrowa, która była lepka, ani chmury, które były stworzone z zamarzniętych drobinek wody, nie były miękkie, ale dlaczego jej mózg sabotował jej fantazje o miękkości włosów Dunbara? Westchnęła patrząc na swoją różdżkę. Już chyba wszyscy na całym świecie wiedzieli, że jej różdżka miała jej dość i vice versa. Uśmiechnęła się jakby przepraszająco, rozkładając lekko ramiona: - To jesteśmy dwie. - ona swojej różdżki też miała dość. Poukładali wspólnymi siłami podręczniki, a Cadogan gryząc wargę rozważała jego propozycję. Coś tam z opieki nad magicznymi stworzeniami pamiętała, ale w czym miałaby mu pomóc? Patrzyła z poziomu klęczków na sowę w klatce. - Nie umiem przywracać zmarłych do życia. - powiedziała otwierając szeroko oczy. Był to żart oczywiście, ale ona i jej umiejętności ekspresji dowcipów nie szły w parze, przez co wyglądała jakby była obłąkana- Jak naprawisz mi torbę to pomogę. - skinęła głową szybko chcąc zmazać bezsensowny dowcip, którego przecież i tak nikt by nie zrozumiał. Wyciągnęła wytargany, szmaciany łachman, który torbą nazywał się jedynie umownie, w jego stronę i posłała mu najmilszy uśmiech na jaki było ją stać, a najmilszy uśmiech na jaki było ją stać zazwyczaj powodował w postronnych cukrzycę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Coś? - zaśmiał się i zerknął na grzbiet jednej z podniesionych książek. Przekrzywił głowę zamiast podręcznika: - "Ulubione potrawy Garboroga Płaskotopego"... okej, nie wnikam co lubisz czytać przed snem. - odłożył ją z powrotem na stosik i pomógł zebrać jeszcze kilka latających kartek, mając nadzieję, że nie zainteresuje się nimi przypadkiem ten koci łobuz, wciąż namiętnie wgryzający się w pasek od zegarka. - Yep. Zajebiste, co? - próbował wywołać komplement i wzniósł oczy ku niebu, by chociaż ujrzeć kawałek grzywki. Odruchowo podrapał tył głowy, który był epicko i oczywiście przypadkowo wygolony. - Ale za to bardziej wieje. Moje ziomki śmieją się, że ten wiatr to tak naprawdę błagalne echo mojego mózgu. - zażartował drugi raz, bo przecież trzeba podtrzymać swoje miano dowcipnisia. Wystarczająco długo chodził smętny i udający wesołość, a więc postara się dzisiaj wykrzesać z siebie jeszcze więcej energii pomimo zmartwienia stanem sowy. Uniósł te krzaczaste brwi po raz kolejny i zerknął na sowę czy ta przypadkiem nie umarła, kiedy on tu łapał książki. Wykrzywił się na moment. - A może mówię o kocie? - odpowiedział pytaniem, próbując ukryć niesmak wywołany jej słowami, z których nie wyczytał niestety żartu. Wzruszył ramionami i wygrzebał różdżkę z tylnej kieszeni spodni, a następnie wymamrotał odpowiednie zaklęcie, oczywiście wycelowawszy je w zmiętoszony materiał i jako tako udało się to doprowadzić do stanu przypominającego torbę. Dopiero gdy to zrobił zobaczył jej uśmiech, który zrobił na nim wrażenie. Wydawało mu się, że ma przed sobą porcelanowego aniołka, a nie z krwi i kości Puchonkę. Kurczę, czy to kolejna potomkini wili? Szybko to odrzucił, bo nie miałaby tych brązowo-rudych włosów. Skinął jej głową i zamiast oddać jej książki zrobił te kilka szybkich kroków w kierunku klatki z sową. Pochylił się i sprawdził czy oddycha i tak też było. Po prostu przysnęła. Wsunął podręczniki pod pachę i sięgnął po zegarek, który oczywiście nie został mu oddany bez zaciekłej miauczącej walki. - Jedno zaspane a drugie narwane. Potrzymasz? - zapytał dziewczyny, wskazując... na zegarek i małego kociaka uwieszonego pazurami przy pasku.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Kiedy się zaśmiał aż zadrgały jej ramiona, taki to był uszczęśliwiający dźwięk. Zaraz sama się zaśmiała głupkowato na tego Garboroga, znów pąsowiejąc. - Jakie są ulubione potrawy papuańskich lelków wróżebników już wiem, musiałam wybrać coś czego jeszcze nie czytałam... - powiedziała starając się jakoś wytłumaczyć i zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że to tłumaczenie brzmi jeszcze bardziej niedorzecznie. Pokiwała bardzo entuzjastycznie głową, przytakując. Bo bardzo zajebiste. A kiedy się jeszcze złapał za grzywkę z potakiwania zaczęła głową kręcić przecząco, tak bardzo zajebiste, że się pogubiła zupełnie.- Głupich masz jakichś tych ziomków. - uniosła brwi wydymając usta, nawet jak mówiła takie rzeczy wyglądała jakby nie umiała być nieuprzejma. Skinęła głową, bo taka prawda, niezależnie czy to kot, sowa, pies czy nundu, skoro Jeremy Dunbar prosił ją o pomoc to by się chyba z durniem na rozum zamieniła gdyby odmówiła. Bardzo starała się nie wyglądać na zaaferowaną całym przedsięwzięciem, a kiedy naprawił jej torbę bąknęła "dziękuję" aczkolwiek chyba za cicho, żeby to usłyszał. Wcisnęła do jednej z kieszeni swoje notatki i zdołała spakować tych kilka książek, które pozostały na ziemi kiedy Dżemi odszedł w stronę klatki z resztą jej cennego dobytku. Plus instruktażu żywienia Garborogów. Podniosła się i ruszyła za nim z zainteresowaniem obserwując jego pupile. - To tak jak ja. - uśmiechnęła się ponownie- W sensie zaspana nie że narwana, czy coś... - bąknęła szybko tracąc rezon i gdzieś uciekając w panice spojrzeniem. Brawo Cadogan, wydurniasz się raz za razem. Stara z Ciebie krowa i nie umiesz z drugim człowiekiem rozmawiać jak człowiek? Skinęła głową i odłożyła torbę, po czym ostrożnie wzięła w ręce kociaka i zegarek. - Twoja sowa chyba nie ma się najlepiej... - powiedziała zerkając na ptaszysko i bawiąc się z kotkiem nadjedzoną już solidnie tasiemką zegarka. Kociak figlował w najlepsze, Cadogan od zawsze miała rękę do zwierząt. Poza kucykiem Kubusiem, ale kucyk Kubiś był teraz wodzem swojego własnego plemienia. Spojrzała na Jeremy'ego z myślą, że może by mu tak o kucyku opowiedzieć, ale kto by chciał słuchać o głupich kucykach otrzymanych od głupich kuratorów. Tylko głupi ludzie. I Madog. Gdyby wiedziała, że uraziła go swoim niesmacznym żartem o umierającej sowie, jak nic ziemia rozstąpiłaby się pod jej stopami a ona zapadła n samo dno piekieł ze wstydu! - Zawsze chciałam mieć kotka. Jak się nazywa? - postawiła kociaka na ziemi i zaczepnie machając zegarkiem zaczęła się z nim bawić w łapanie zdobyczy.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Wiesz co lubię w Huffelpuffie? - zapytał znienacka, gdy już pochwaliła się przeczytaniem bardzo-nudno-brzmiącej książki. - Nie wiem czy dostajecie taką moc po przydziale, ale gotujecie najlepiej na świecie, więc jeśli czytasz o jedzeniu to dziewczyno, możemy ubić interes. Jeśli parasz się magią gotowania. - poruszył zaczepnie brwiami i zademonstrował jedną ze swoich reprezentacyjnych min - czyli tym razem zadbał, aby z jego mimiki wylewało się tyle charyzmy, by nie mogła zaprzeczyć, jeśli faktycznie posiadała talent kulinarny. To nic, że Skyler go już regularnie dokarmiał. To był cudowne, ale w domu, a więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby tworzyć sobie "kontakty", dzięki którym nie umrze z głodu między posiłkami będąc akurat w zamku. A skoro z góry założył, że dziewczyna (jak ją zapytać o imię?!) z racji przynależności do Domu Borsuka zna się na gotowaniu to od razu przystępował do ataku. - Odgryzłem się, spokojna twoja rozczochrana. Sam im czasem cisnę to próbują mi się odwdzięczyć. - uśmiechał się i to był już wystarczający znak, że absolutnie nie jest tym typem człowieka, który miałby się przejmować pierdołami. Wzruszył ponownie ramionami i skoncentrował się na moment na sowie. Nie miał pojęcia co ma z nią zrobić, a sęk w tym, że nie chciał się sam przed sobą przyznać, że boi się ją stracić. Przywiązał się do niej. - Wierz mi, wiem. Ma niezłe zawiechy. - zamknął klatkę, zostawiając w środku jeszcze kilka smakołyków. Usiadł z powrotem na balustradzie i przypomniał sobie, że trzyma jej książki. Położył je zatem obok siebie i uśmiechnął się pod nosem widząc ich zabawę. - Uzzy. No i teraz masz przechlapane. - oznajmił tonem pełnym współczucia. - Musisz teraz tu zostać i odbębnić standardowy pakiet rozpieszczania. Wiesz, głaskanie, drapanie aż będzie się do ciebie łasić. Jeśli nie wiesz jak to możesz poćwiczyć na mnie. - wyszczerzył się iście słodko, rzucając przy okazji jednym z jego obowiązkowych tekstów na wyłudzenie pieszczotliwych gestów. Co prawda ostatnio natężenie wołania o nie okropnie zmalała, ale przy... (jak ona ma na imię?!) tej ładnej Puchonce przyszło mu to łatwo. Powinien czuć się już porządnie rozpieszczony przez Nessę (niemal westchnął z rozmarzeniem, wspominając ich nigdy-nie-spłacony dług), ale najwyraźniej nie uważał by ta Ładna-Puchonka miała dać się złapać na ten tekst. Tak czy siak przyglądał się jej ciekawsko i demonstrował swój dunbarowy wyszczerz.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Na pytanie o to, czy wie co lubił w Hufflepuffie pokręciła przecząco głową podnosząc na niego oczy wielkie jak pięć galeonów, bo serduszko jej zatrzepotało, że on zaraz na pewno powie "Ciebie!". Oczywiście chuja tam, takie rzeczy zdarzają się tylko w romansidłach, a Cadogan była zbyt melancholijna z natury, żeby w wolnym czasie czytać jeszcze wzruszające książki. Uśmiechnęła się słabo, czując jak jej świat pęka na drobne kawałki. Marzenia o tym, że zamieszkają razem, będą mieli piątkę dzieci i psidwaka posypały się niczym okruszki rozbitej przez kotka świątecznej bombki. Nie. Umiała. Gotować. - Oczywiście. - palnęła. Czemu kłamiesz, kretynko? Ano temu, że się tak uśmiechnął. Sposób w jaki na nią spojrzał absolutnie zakazywał jej przyznać się, że jeśli wszyscy puchoni rzeczywiście byli doskonałymi kucharzami, to ona może jednak powinna prosić o zmianę przydziału na ten Krukindor. Zrobiło jej się gorąco, a zaraz potem zimno, a zaraz potem słabo na myśl o tym, że tak fatalnie go zawiodła wybierając nie tę dziedzinę życiowego rozwoju co trzeba. Trzeba było zostać kucharzem. Z pewnym niepokojem przygładziła włosy, ale że rozczochrana? Że co rozczochrana, głowa rozczochrana? Ale nic nie powiedziała. Pokiwała jedynie głową siadając na ziemi przed kotkiem, który harcował sobie w najlepsze. - Moja jest jak golem, niezniszczalna. - napomknęła o swojej sowie. Gdyby znała świat mugoli chociaż trochę pewnie użyła by zwrotu "robot" jednakże nigdy w życiu nie widziała robotów - To genetyczna krzyżówka. Chyba. Moi rodzice mi ją zrobili. - przeniosła wzrok z kotka na Jerry'ego- Jeśli chcesz, możesz jej używać..? - uśmiechnęła się słabiutko- Żeby Twoja mogła odpocząć. - serce zabiło jej szybciej na myśl, że będzie współdzielić sowę z Dunbarem, chociaż w sowiarni było mnóstwo szkolnych sów, których pewnie mógłby użyć zamiast Szona. Ale Szon był najładniejszy i to nie tylko ona tak uważała! Madog też tak twierdził, a już jak Madog coś twierdzi to nie ma zmiłuj. Spróbowała złapać kotka, który odskoczył, by zaraz cofnąć ręce po ziemi, za którymi natychmiast jak mały myśliwy, przebiegł po kamiennej posadzce. - Uzzy? Pspsps... - trąciła kotka w uszko, na co ten zaprotestował miauknięciem i zaatakował dzielnie jej rękę prawie się przewracając. Był przy tym tak zabójczo uroczy, że nie mogła się od niego oderwać. Co najgorsze ten epitet pasował zarówno do kotka jak i jego właściciela, bo gdy podniosła wzrok na jego słodki uśmiech aż jej się zrobiło słabo. Spuściła wzrok na ziemię z lekkim uśmiechem i pokręciła głową- Podryw na kotka? - zapytała zaczepnie i zaśmiała się kiedy kociątko przewróciło się na plecki zabawiając paskiem od zegarka. Zaczęła drapać zwierzaka po brzuszku- Dobrze to robię? - podniosła spojrzenie na Dunbara- Bo nie wiem czy powinnam ćwiczyć... - wyszczerzyła zęby w odpowiedzi na jego śliczny dunbarowy wyszczerz.