Osłonięte krużganki otaczające dziedziniec są idealnym miejscem do schronienia się przed deszczem w jesień albo zyskania pożądanego cienia w lato. Na kamiennych balustradach często siadają uczniowie i opierając się plecami o kolumny spędzają czas w różnoraki sposób, od pochłaniania z fascynacją książek po ukradkowe palenie papierosów.
To nie był wybuch gniewu. To był... wybuch rozpaczy i desperacji, tak naprawdę. Oszalał już w tamtym momencie od natłoku problemów. Tyle lat, tyle cholernych lat wszystko było w porządku, a życie jawiło się jako coś obiecującego, a teraz? Nagle wszystkie kłopoty świata postanowiły się z całym impetem zwalić na niego, jak gdyby nie miały lepszych ofiar na swej drodze. Nie udźwignął tego, nie dał rady. A to z Fabiano? Miał się na nim wyżyć, miało mu ulżyć. Ale tak nie było. Może, gdyby trafił go choć raz, to może czułby się lepiej. A tak? Towarzyszyło mu zażenowanie, kurczowo trzymające jego rękaw. I nie chciało puścić za wszelką cenę. Poddał się ponownie, cóż innego miał niby zrobić? Nie widział tej świetnej pogody, nie czuł orzeźwiającego wiatru. Chciał odzyskać równowagę fizyczną i psychiczną. Zmyć wraz z krwią wszystkie swoje zmartwienia i zacząć od nowa, z czystą kartą. Niestety, świat tak nie działał, a los lubił być przewrotny. Tak jak teraz - założenie było proste. Nie rzucać się w oczy i dojść do łazienki. Niestety, jego plany zostały pokrzyżowane. Jak się zaraz miało okazać, przez Jude. Przystanął i spojrzał nieprzytomnie w jej kierunku, mrugając gwałtownie, jakby myślał nad tym, kim ona w ogóle jest i czego chce. Ach, no tak. Trybiki w mózgu wykonały ciężką, acz owocną pracę i już po chwili towarzyszyło mu obok zażenowania jeszcze zawstydzenie. Niby podobne siostry, ale jak się uczepiły obydwie, to Gavrilidis stawał się nadto skołowany. - Mi? - zapytał początkowo głupio. Nikt się tu o dziwo więcej nie kręcił. Może, gdzieś w oddali, ktoś przechodził przez dziedziniec, ale do niego to musiałaby krzyczeć. - Nic... - mruknął, odpowiadając w myślach na swoje wątpliwości. - Dostałem za swoje - zaśmiał się, jednak nie było w tym śmiechu nic wesołego. Raczej przebijała się przez niego rozpacz, rozczarowanie i dziwna pustka. Jakby coś się skończyło i miało nigdy nie wrócić. Jakby stracił coś na zawsze. A to była tylko głupia bójka. Czyżby?
Więc obydwoje byli maksymalnie rozstrojeni emocjonalnie i powoli cała sytuacja ich przerastała. Wariowali. On wdawał się w bójki, żeby udowodnić coś sobie i pewnie też innym, a ona upijała się z bardziej lubianym ślizgonem, żeby później być problemem na głowie i tak już zawalonego problemami przyjaciela. A gdyby była facetem, to wszystko byłoby łatwiejsze. Też mogłaby iść i bić się o swój honor, wyrzuciłaby tak całą swoją frustrację, żal, wszystko co niszczyło ją od środka. Trzeba jednak zauważyć, że gdyby była facetem, to pewnie nigdy nie wpakowałaby się w te dziwne sytuacje, może wtedy jej życie byłoby niczym sielanka? Nie mogła i nie powinna zastanawiać się nad rzeczami nierealnymi. Ciągle to sobie powtarzała i ciągle zawodziła samą siebie. Miała słabą wolę i jeszcze chwila, a stanie się alkoholiczką. I wtedy poczeka na zimę. Wyjdzie z domu w samej koszulce i zamarznie na małej ławce w parku. To był chyba jej ulubiony sposób umierania, choć jeszcze żadnego nie wypróbowała. Często jednak wyobrażała sobie drogę ostateczną, światło w tunelu i nicość. Ale tak naprawdę nie chciała przecież umierać. Chciała żyć, ale żyć normalnie, bez wiecznego zastanawiania się nad nieistotnymi szczegółami, bez rozpamiętywania przeszłości, bez siebie. Chciała odrodzić się na nowo, być czysta kartą, nie jakimś pożółkłym papierem z miliardem skreślonych słów i kleksów. Ale przecież znowu dramatyzowała. Uśmiechnęła się krzywo do Janka. Chciała go pocieszyć, żeby poczuł się trochę lepiej, ale była zbyt zaabsorbowana jego poobijaną twarzą. - Ale... - Kto by chciał go bić? Przemoc ogólnie była czymś, czego Jude nie potrafiła zrozumieć. Zupełnie bezsensowne zabiegi, które robiły ludziom krzywdę, wybijały zęby, łamały kości i czasem nawet zabijały. Była zwolenniczką pokojowego rozwiązywania konfliktów. Pewnie właśnie dlatego wszyscy robili ją w konia. Toż to takie żałośnie nieporadne dziecko. Ale ona się jeszcze zmieni, jeszcze wszystkim pokaże. Ha ha. Wyciągnęła z kieszeni swoje spontaniczne chusteczki i podała chłopakowi. - Chyba powinieneś iść do skrzydła szpitalnego. - Bardzo cichutko zasugerowała, bo przecież nie chciała się narażać, a jego warga wyglądała, jakby potrzebowała mugolskich szwów, albo jakiegoś magicznego mazidła.
Nie przeżył żadnego katharsis, nie odczuł ulgi, nie zmienił mu się pogląd na życie, świat nie obrócił się do góry nogami, a słońce wciąż zachodziło na zachodzie. Nie zmieniło się nic od tej bójki. Ani wszechświat na tym nie skorzystał, ani on sam. W zasadzie to wszystko było po nic. Dla kaprysu chyba jedynie. I przyniosło w sumie więcej problemów aniżeli czegokolwiek pożytecznego. Zresztą, też filozofia - każdy umiał dać sobie po mordzie. Tylko co z tego wynikało? Nic, kompletnie nic. Wciąż wszystko było takie samo jak wcześniej. Sterta niepotrzebnych działań. Tylko dodatkowo bolą go mięśnie i kości i w ogóle większość ciała. I duszy, którą posiadał, choć nie była przesadnie widoczna. Co za dno. Albo może gdyby to on był dziewczyną, to byłoby łatwiej? Martwiłby się o swoje paznokcie, o to, czy chłopak na niego spojrzał czy też nie i co zrobić, aby zjeść, ale nie przytyć. To dopiero byłyby poważne problemy! A nie jakieś ciotodramy z Mią, Fabianem, Keithem i nie wiadomo kim jeszcze. Nie potrafił zliczyć na dłoni swoich porażek. I pomyśleć, że kiedyś był zwycięzcą. Że kiedyś popatrzyłby kpiąco na kogoś jego pokroju, jakim był w tej właśnie chwili. Wzgardziłby takim człowiekiem. Teraz też poniekąd sobą gardził. Że dał się w ogóle w to zapędzić. Ale gdyby się nad tym dokładniej zastanowić... cieszył się, że miał Ursulis niedaleko. Kiedy było między nimi dobrze, czuł się najspokojniejszym człowiekiem na świecie. Czy to możliwe, aby jedna osoba wzbudzała tyle skrajnych emocji? Patrzył się na nią nieco nieprzytomnie, nieco smutno. Jasnobrązowe tęczówki zrobiły się w gruncie rzeczy ciemniejsze i bardziej nachmurzone. Wciąż zaciskał ręce na swojej klatce piersiowej. Wiatr rozwiewał potargane teraz włosy. Robiło się coraz ciemniej. Wszystko zdawało się być normalne. Poza opuchniętą, krwawiącą wargą, rozciętym dziąsłem i limem pod okiem. Ale już powoli nie odczuwał bólu. Powoli robił się coraz bardziej przygnębiony. I obojętny zarazem. Spojrzał podejrzanie na chusteczki, ale wziął je drżącą ręką. Nie miał pojęcia, gdzie dokładnie przyłożyć. Odczucia fizyczne jakby się rozpłynęły. Jakby nie czuł już nic. Tylko dziwne pulsowanie krwi w całym obiegu. To było niespotykane dla niego. Nie mniej jednak insynktownie przyłożył chusteczkę do ust. Krew powoli krzepnęła. Ta na ciuchach na przykład była już zupełnie zaschnięta. - Nic mi nie jest - odparł spokojnie, może nawet za spokojnie. Powinien już iść, ale stał tam przed Jude jak jakiś kołek, jakby w ogóle nie ogarniał, gdzie jest i po co tu przyszedł. Przez chwilę czuł się jak dziecko we mgle, które zgubiło rodziców i nie wie jaki kierunek poszukiwań wybrać.
Karcąc samą siebie Jude bardzo często przywoływała w myślach cierpienie całego świata. Bo przecież nie powinna tak bardzo oddawać się własnym emocjom, kiedy na świecie trwają wojny, kiedy zabijają małe dzieci w imię niczego, kiedy ludzie umierają na straszne i nieuleczalne choroby, kiedy niewinni są torturowani tylko dlatego, że jakiś psychopata ma taki kaprys. Wytykała sobie wtedy własny egocentryzm i na chwilę jej przechodziło. Ale później pojawiały się kolejne myśli. Co z tego, że dzieje się źle gdzieś w odległej Afryce? Przecież każdy ma inne problemy, inaczej wszystko przeżywa. Czy naprawdę powinna robić z siebie męczennika? Czy powinna stać się ascetą? Przecież sama nie uleczy nieuleczalnie chorych, sama nie złapie wszystkich przestępców, nie nakarmi głodnych i nie ocali ludzi na ścieżce zagłady. Nawet ze sporą grupą wsparcia, innymi takimi pokrzywdzonymi aktywistami by się jej nie udało. Więc co będzie najlepsze? Obojętność? Chyba teraz tego im brakowało. Zwykłego wyjebania na wszystko. Niestety, u JJ coś takiego nigdy nie istniało, nieważne jak bardzo się starała. Ah, no była chodzącym nieszczęściem, a Janek był chodzącym nieszczęściem jeszcze bardziej. Niewiele wiedziała o jego problemach. Zadawała sobie sprawę, że są w jakimś dziwacznym trójkącie, że razem z Mijką mieli swoje małe, chore sytuacje, ale nie chciała się wtrącać. Wiedziała przecież, że jeśli Ursulis będzie potrzebowała jednego z jej filozoficznych wywodów, który tak naprawdę nic nie zmieni, to powie jej to. A Janka aż tak dobrze nie znała. Nie miała prawa wypytywać o szczegóły. - To nie zabrzmiało przekonująco. - Bo patrząc na krukona, to stwierdzenie było wręcz śmieszne. To tak jakby ktoś ze strzałą w głowie stwierdził, że ma się całkiem dobrze. patrzył na jej chusteczki, jakby były nasączone jakąś trucizną, a przecież ona próbowała tylko pomóc. Widząc, że nie przekona go do wizyty w skrzydle szpitalnym wyciągnęła swoją super, nową różdżkę. Wycelowała ją prosto na twarz Ioannisa i to aż śmiesznie wyglądało. Bo ktoś obok mógłby pomyśleć, że Jude ma zamiar go zaatakować. A przecież wszyscy dobrze wiedzieli, że taka mała, puchońska JJ żadnych szans by nie miała w pojedynku z Janeczkiem, który i tak chyba nie był damskim bokserem. - Ferula. - Kiedy się było pechowcem jak ona, to trzeba było znać zaklęcia, które mogą ocalić ci życie w sytuacji kompletnie beznadziejnej i bez wyjścia. Chociaż miała naprawdę poważne wątpliwości, czy powinna czarować w takiej sytuacji. Mogła go przecież uszkodzić jeszcze bardziej! Mogła mu głowa wybuchnąć! Ale się udało! Zdolne dziecko!
Czuł się trochę dziwnie przy Jude, sam nie wiedział czemu. Miał jakieś nieodparte wrażenie, że wie o nim wszystko, a nawet jeżeli nie wie, to się domyśla, albo odczuwa coś podobnego do tego, co czuje on. Oczywiście to przeświadczenie było irracjonalne, ale za żadne skarby świata nie chciało odejść. To tym bardziej zastanawiające, że polubił ją przecież. Może i nie mieli ze sobą jakichś rozległych kontaktów, nie łączyła ich żadna nić porozumienia, wspólna przeszłość czy skomplikowana relacja, ale lubił ją. To zabawne, zważywszy na okoliczności ich poznania. Nie wykorzystał jej ani nie zostawił gdzieś na pastwę losu - a wierzcie mi, to było zdecydowanie bardziej podobnym do niego zachowaniem, aniżeli altruistyczna pomoc, która oczywiście nie przyniesie żadnych korzyści. Może jednak gdzieś w środku był wrażliwym człowiekiem? Teoretycznie tak, bo potrafił być czuły dla Mii, przeżywał też wszystko, co się między nimi dzieje, tak samo jak martwił się o rodzeństwo (choć o Petrosa nie troszczył się w ogóle, o nie, nie! Tak sobie wmawiał) i rodziców, więc chyba powinien mieć jakieś uczucia. Czemu jednak się z nimi w ogóle nie identyfikował do tej pory? Czemu się z nimi nie zaprzyjaźnił, tylko je odrzucał przez te wszystkie lata? Nic dziwnego więc, że w końcu kiedy te się nawarstwiły wprost proporcjonalnie do problemów, to nie wyrobił. A może był po prostu przewrażliwiony? Wzruszył zaledwie ramionami na jej uwagę, że nie brzmiał przekonywująco. Wcale mu na tym nie zależało. W zasadzie jedyne, czego chciał, to świętego spokoju, choć na chwilę. Chciałby... chciałby usiąść i o niczym nie myśleć. Odprężyć się i zapomnieć o wszystkim. Nie musieć się niczym zadręczać. I owszem, zdziwił się, kiedy Jude wystrzeliła w niego różdżką. Nie drgnął jednak, nie sądząc, aby nagle chciała go zabić z powodu tego, iż jego ton nie był szczególnie zachęcający. Kiedy wypowiedziała zaklęcie, poczuł się lepiej. Fizycznie. Bo psychicznie wciąż miał wrażenie, że jest zdewastowany i wszystko się wali. Poczuł więc nagłą chęć przyklapnięcia obok puchonki. PUCHONI, FUJ. Ale ona była inna. Dziwnie spokojna i w ogóle nienachalna. I chyba o to chodziło. Posłał więc swoje szanowne cztery litery na miejsce obok niej i nawet uśmiechnął się lekko. - Dzięki - odparł w końcu, podnosząc głowę i patrząc gdzieś w dal. Piękna, niezmącona niczym cisza. To było to, czego potrzebował.
Jude nie skreślała ludzi. Nieważne w jak złym była stanie, nie uwierzyłaby, że Janek chciałby zrobić jej wtedy krzywdę. Bo przecież jaki miałby w tym interes, no jaki? To był chyba jej podstawowy błąd. Na samym początku wszystkich wrzucała do jednego worka, do tego pozytywnego worka ludzi, którzy tylko przez jakieś straszliwe czyny mogliby z niego wylecieć. Oczywiście, że była mu wdzięczna, ten incydent pewnie jeszcze zwiększył jej sympatię. A to, czy chłopak jest taki naprawdę czy nie pozostanie dla niej tajemnicą. Był przecież bohaterem, był dobry, nieważne co mówili inni, przecież doświadczyła tego na własnej skórze. I jak niby teraz mogła uwierzyć w jakieś dziwaczne teorie na temat krukona, skoro one w ogóle nie pokrywały się z jej doświadczeniami? No nieważne, nie da zszargać dobrego imienia Janka! Będzie waleczna i w ogóle, jeśli będzie trzeba to cały Hogwart obklei plakatami! Uśmiechnęła się do niego ponownie, kiedy usiadł obok. Jego zachowanie do złudzenia przypominało jej zachowanie z kilku wcześniejszych dni. Chciał być sam, ale jednocześnie samotność mogła zrodzić w jego głowie historie tak tragiczne, ze nawet największy komik świata nie byłby w stanie go z tego wyciągnąć. Tak przynajmniej czuła, to widziała w jego oczach, kiedy unikał kontaktu wzrokowego. - Kiedyś to wszystko będzie normalne. - Powiedziała cicho i właściwie nie wiadomo skąd się jej to wzięło. Od dłuższego czasu po prostu siedzieli, patrząc przed siebie, na niebo, gdziekolwiek, każdy punkt był dobry, wszystko hipnotyzowało. - Kiedyś musi się uspokoić. - I sama już nie wiedziała, kogo w tej chwili chciała pocieszyć. Komu chciała wmówić, że nie powinien się załamywać, bo taka jest kolej rzeczy. Raz leje ulewny deszcz, leje często, ale potem wychodzi słońce i tworzy tęczę. Może krótkotrwałą i słabą, ale to daje nadzieję, że może kiedyś zostanie tak na zawsze. Była fatalnym pocieszycielem, zdawała sobie z tego sprawę. Dlatego właśnie to ją najczęściej trzeba było pocieszać. Była słaba pod każdym względem, ale może to stanowiło jej największą wartość? Może własnie dzięki temu potrafiła w ludziach widzieć jedynie dobro? Znowu powróciła do niej wielka chęć, by być kimś całkowicie innym. A może powinna już iść? Dać mu w spokoju przemyśleć wszystko od początku do końca? Już zaczynała się motać. Jeszcze chwilę poczeka, jeśli nie da jej wyraźnie do zrozumienia, ze powinna sobie iść to jeszcze z nim posiedzi, może nawet porozmawia. Nawet o pierdołach. Przecież jakby tak popatrzeć to ich kontakty ograniczały się do tamtego wielkiego ratunku i przelotnych rozmów na korytarzu, które najczęściej były zwykłym przywitaniem i pożegnaniem jednocześnie.
Niestety, nie wszyscy ludzie byli dobrzy i zasługiwali na zaufanie. Taki to okrutny był ten świat, a Ioannis także nie był wzorem cnót wszelakich. I jego również każdy przeciętny osobnik powinien się bać, bo nie wiadomo, co mu strzeli do łba. Zazwyczaj był nieczuły na krzywdę innych, rzadziej ją wyrządzał, ale jeszcze rzadziej pomagał. Widocznie Jude miała w sobie emanujące w każdych okolicznościach dobro, którego Gavrilidis za żadne skarby nie potrafił przezwyciężyć czy też zignorować! Taką to miała moc, proszę państwa. Nagle jego odczucia diametralnie się zmieniły. Nie czuł się już przy niej dziwnie, a raczej swobodnie i spokojnie. Siedział sobie, patrząc w dal, w jednej dłoni ściskając lekko zakrwawioną chusteczkę. Było przyjemnie. Cicho. Żadnych bójek, zdrad, eliksirów wielosokowych, kompletnie nic. Była tylko Jackson siedząca obok, w sposób nienachalny i cudownie neutralny. Z tego wszystkiego to aż się na chwilę uśmiechnął. Czuł się, jakby cały czas gdzieś biegł, a teraz przystanął w miejscu. Odpoczywał i łapał oddech. Zbierając siły, ładując baterie słoneczne. Jesteś moim słońcem. Przejrzała go. Zresztą, nie było tak trudno. Każdy widział, jakim był frustratem, a teraz siedzi sobie spokojnie na murku. Widać po nim, że pragnął spokoju. Aby to wszystko się unormowało. I najlepiej minęło, nigdy nie wracając. Tak, to idealna wizja. - Kiedyś tak - odparł równie cicho, wbijając wzrok tym razem w ziemię. Tak, kiedyś będzie dobrze. Tylko kiedy? Chyba był w tym momencie niecierpliwy. A, nie, w tej chwili akurat niczego nie czuł. Nareszcie. Czuł tylko, że w zasadzie to nie potrzebuje pocieszenia, a zwykłej rozmowy o niczym. A może nawet tego nie potrzebował? Nieważne, w każdym razie dzięki temu puchonka nie mogła wyjść na beznadziejnego pocieszyciela, bo wcale nie dostała takiego zadania do zrealizowania. - Ty też masz wszystkiego dość, Jude? - spytał nieco enigmatycznie, zezując nieco w jej stronę. Bo nie, nie odwrócił głowy, wciąż miał ją skierowaną na wprost. Nie wiedział, czy chciał na nią patrzeć. Nie, żeby była jakaś okropna czy coś - po prostu chyba wolał udawać, że tak naprawdę jest sam, a mówi do niego... wiatr? Cóż, to było głupie, ale chyba pomagało. Choć chwilowo.
Serce zwalniało, a razem z nim cała reszta. Przed oczami zostało tylko to, co chcesz zobaczyć. Nie, to nie umieranie. To ulubiony stan Jude. To spokój tańczący z ciszą. To ten moment, w którym przed zaśnięciem możesz stworzyć swoją własną, idealną historię. I nikt nie będzie w stanie jej poznać, to będzie twoja chwilowa tajemnica, dzielisz ją tylko z własną wyobraźnią. I to nic, że kiedy się obudzisz, możesz o niczym nie pamiętać. Wieczorem dostaniesz koleją szansę. Ale teraz nic sobie nie wyobrażała, nie była jeszcze w stanie, bo choć emanował od niej spokój, to jakaś część jej podświadomości nadal zapełniona była niepokojącymi szeptami. To chyba faktycznie jakaś super moc. Eliksiry wielosokowe były ostatnio niezwykle popularne, goniły chyba ognistą. Tylko jaka była przyjemność w ich spożywaniu? Śmierdziały, były doprawione czyimiś włosami , a na dodatek trudno się je przygotowywało. To chyba szkoda zachodu… tyle czasu marnować tylko po to, żeby zniszczyć komuś związek, zrobić sobie z kogoś jaja. Jude widocznie była zbyt drętwa, żeby cieszyć się takimi zabawami. Ale gdzie sumienie tych wszystkich złoczyńców? Gdzie ich moralność? Okej, Jackson chyba za wiele wymagała od nastolatków, pragnących wiecznej imprezy. Jude pragnęła jedynie wiecznej chudości i nieskończonego zapasu odurzających ziółek. To właśnie była jej impreza. - Tak. – Uśmiechnęła się pod nosem i powoli wstała. – Ale to nie jest permanentne. Nic nie trwa wiecznie. Może powinniśmy przestać czekać. – Niecierpliwością kusili los, aby płatał im jeszcze większe figle. Tak to sobie wytłumaczyła. Bo ktoś przecież kiedyś powiedział, że jeśli przestaniesz o czymś myśleć, przestaniesz na coś czekać, zajmiesz się innymi rzeczami, to upragnione zbawienie pojawi się niespodziewanie. Ale z drugiej strony, czy można być cierpliwym, jeśli aktualnie chodziło o sprawy, na których zależało im najbardziej? Przez chwilę stała jeszcze przy Janku, z uśmiechem patrzyła na jego spokój. Chciała, żeby utrzymał go w sobie, tego mu życzyła, bo to było chyba najważniejsze. – Nie bij się już, Jaknku. Uważaj na siebie. – I z tymi słowami go zostawiła. Wierzyła, że teraz już sobie poradzi.
Jade szybkim krokiem szła przez krużganki. Na balustradach siedzieli uczniowie i żywo o czymś dyskutowali. Dziewczyna nie miała ochoty na rozmowę, przynajmniej nie teraz. Od kilku tygodni pochłonięta była lekturą książki "Hogwarckie Stowarzyszenie". Dziewczyna nigdy nie była jakimś molem książkowym, ale musiała przyznać, że akurat ta powieść wciągnęła ją bez granic. Niebieskooka znalazła sobie wolne miejsce na jednej z balustrad i oparła się plecami o kolumnę. Otworzyła książkę na odpowiedniej stronie, a następnie zagłębiła się w intersującej lekturze, mając nadzieję, że nikt jej nie zaczepi.
Bruk wyszła sobie całkiem na luzie z dormitorium. Trzeba się przewietrzyć, co ostatnio było jej niezmiernie potrzebne. Przez te całe OWUTEMY człowiek może się całkiem nieźle zestresować. Ale na całe szczęście kobitka ma je już za sobą. Ruszyła w stronę dziedzińca, no a tak właściwie to w stronę krużganek, na których uwielbiała się obijać i podsłuchiwać młodszych czy starszych, lub po prostu rozmawiać o wszystkim i niczym. Ale tym razem było inaczej. Nie miała ochoty ani na to ani na to drugie. Chciała spokojnie się poobijać i powdychać świeże powietrze. Na całe szczęście wzięła ze sobą książkę. Swoją ulubioną zresztą. "Opowieści z Hogsmeade " to już chyba klasyk, każdy to czytał.A jeśli nie każdy to przynajmniej ona miała zamiar. Była już całkiem daleko, a mimo wszystko cały czas tak blisko początku. Ale, ale przecież myśli nie są po to żeby sobie liczyć strony ulubionej książki. Już miała się udać na swoje nie standardowe miejsce, gdyż zobaczyła pod nią jakąś blondynkę. Ona też czytała książkę. I było widać że całkiem ją ta książka wciągnęła. Niby nie chciała jej przeszkadzać, ale no błagam to Bruk! Ta podkradła się nie po cichu obok dziewczyny i spojrzała na nią. Taka znajoma twarz.. OMFG to jest Jade! - OCH! - rzuciła Bruk patrząc na nią. Dopiero po chwili spostrzegła co zrobiła więc wyprostowała się, poprawiła książkę w rękach i spojrzała na nią - CZEŚĆ! Co tam u Ciebie? Tyle lat nie rozmawiałyśmy. Och a pomyśleć, że możemy to teraz nadrobić, jesteś w siódmej klasie tak? Och dlaczego nie rozmawiałyśmy.. Bruczuś trajkotała jak najęta, nie czekając na odpowiedź znajomej. Po chwili opanowała swe emocje i pozwoliła dojść dziewczynie do głosu
Jade uniosła wzrok na śliczną blondynkę o czekoladowych oczach. Nie zauważyła, kiedy ta do niej podeszła. Przez chwilę wpatrywała się w dziewczynę nierozumnym spojrzeniem. Była jeszcze w środku wydarzeń "Hogwarckiego Stowoarzyszenia". Ta twarz wydawała jej się znajoma... -O rany! Brooke? Dobrze cię widzieć! - uśmiechnęła się wesoło do starej znajomej. Dokładnie pamiętała dzień, w którym się poznały. Pierwszy raz wsiadała do pociągu jadącego do Hogwartu. Była raczej optymistycznie nastawiona, wiedziała, że prędzej czy później znajdzie sobie znajomych. W pierwszym przedziale do jakiego zajrzała, siedziała starsza od niej Ślizgonka- Brooke. Przez całą drogę rozmawiały i się śmiały. Jade bardzo polubiła blondynkę, mimo, iż nie należała ona do osób bardzo uprzejmych. Potem kontakt im się urwał, każda była na innym roku, więc nie było okazji do spotkania się. -Rzeczywiście, tyle się nie widziałyśmy... - westchnęła. - Tak, jestem na siódmym roku. A ty...? Ty już studiujesz! No nieźle... Prawie wcale się nie zmieniłaś. Co tam u ciebie? Dużo masz nauki? Widzę, że z gadatliwości nie wyrosłaś - zaśmiała się niebieskooka. - Ale to tak, jak ja. Tyle lat, a teraz znowu się spotykamy... Hogwart łączy ludzi- zaśmiała się w duchu Jade.
Ślizgonka uśmiechnęła się pogodnie słuchając dziewczyny. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, z tego że nie rozmawiały grubo z no tak z pięć lat. Być może w większym stopniu to wina Bruk, bo to ona zaniedbała tą znajomość, ale przecież było jasne że i tak zwali to na brak czasu przez pracy domowe, sprawdziany i inne wymówki które tylko przyjdą jej do głowy. Co tam u niej... Em no właściwie to co ona miała na to odpowiedzieć? Nie była w stanie dać jednoznacznej odpowiedzi. W sprawie nauki też nie było tak szczególnie, łatwo podać jednej krótkiej odpowiedzi, bo raz nawalali im po cztery rolki pergaminu a innym razem słodziutkim głosikiem kazali im iść na następną lekcję, bo naprawdę nie ma nic zadane. - E, no tak zupełnie nie da się odpowiedzieć szczegółowo. U mnie? Całkiem nieźle. No w każdym razie ponarzekać na brak zajęć nie mogę. A co do nauki to, raz tak a raz inaczej. - roześmiała się melodyjnym głosem po czym dodała - Ach tak.. Gadatliwość to moje drugie imię. Teraz dopiero sobie przypomniała jak nie mogły przestać nawijać tamtego dnia w przedziale. Ciągłe hihy-śmichy denerwowały starszaków, więc zwracali im uwagę, ale one się tym nie przejmowały. O tak to dopiero były czasy. I pomyśleć że nawet przypadkiem nie wpadły na siebie na korytarzu, a było do tego wiele okazji. Gdyby były w jednym domu mogło by tak być. - Ale co tam ja. Ty lepiej opowiadaj jak przygotowania do OWUTEMów? Jak Ci idzie z nauką? Ile miałaś SUMów? Przecież przez te lata coś się musiało zdarzyć - roześmiała się blondi. Nic dziwnego, że Bruk zadawała tak wiele pytań, w końcu po tylu latach, to jest kompletnie normalne.
Jade skrzywiła się lekko, kiedy Brooke wspomniała o SUM'ach i OWUTEM'ach. Nie lubiła tego tematu, gdyż te pierwsze poszył jej przeciętnie, a do tych drugich jakoś szczególnie się nie przygotowywała. -Wiesz... nie mam się czym chwalić. Na SUM'ach poszło mi nieźle. Miała stopień zadowalający. A co do OWUTEM'ów... szczerze mówiąc, przygotowania idą mi nijak. Ostatnio uczyłam się trochę zielarstwa z Luke'iem Williardem, ale to wszystko - odparła, jak zawsze szczerze.- A tak a propos chłopaków, to masz kogoś? Może ktoś ci się podoba? - Jade szybko zmieniła niewygodny dla niej temat nauki. Miała nadzieję, że panna Campbell rozgada się, ponieważ dzisiaj, blondynka nie miała weny do gadania. Było to dla niej nietypowe zachowanie, ale cóż, każdy ma przecież gorsze dni.
Taak, i ta cała nauka może wykończyć człowieka.. Nic dziwnego że Jade nie miała ochoty na rozmowy o takim temacie przewodnim jakim była nauka. Patrząc na to szczerze Brucz też nie miała na to ochoty. Zapytała ją o to bo zawsze na spotkaniach rodzinnych każdy wuj czy ciotka czy też ojczym pytali o to, tak już zostało jej zaszczepione w genach i tak ma być, koniec kropka! Bruczuś spojrzała na nią swoimi brązowymi paczadełkami i uśmiechnęła się pod nosem. Owszem chłopaków w szkole czy na studiach jest wiele, ale przystojni to już chyba większość tej liczby. Było takich wielu którzy jej się podobali jednak gdyby ktoś ją o to zapytał Campbell by się nigdy nie przyznała, w końcu jej reputacja mogła na tym ostro ucierpieć. Zwłaszcza jeśli dowiedziałby się o tym ten chłopak.. I co teraz Ślizgonka miała zrobić? Powiedzieć prawdę? A może skłamać jak to było w jej naturze? A może powiedzieć to tak by dziewczyna nie zrozumiała o którego jej chodzi? Tak, tak to dobry pomysł. Oj Bruk, ty nie wychowana kłamczucho. - Wiesz, jest tu wielu przystojnych chłopaków, i wielu mi się podoba..- ciągnęła Brooke - Jednak jeśli chodzi Ci o tego całego księcia z bajki czy coś tam to jeszcze takiego nie mam. - uśmiechnęła się pogodnie dumna z takiego obrotu akcji- No ale skoro ja powiedziałam to musisz i ty! Jest tu jakiś maczo który wpadł Ci w oko? Ah Bruk ale z Ciebie sprytna dziewczyna, czasami aż za bardzo.. No ale trzeba jakoś utrzymać rozmowę. O co dalej zapytać dziewczynę? Tylko nie myśl o pogodzie wstrętnaś ty! Kiedy temat schodzi na pogodę właściwie można się już żegnać. Jaki tu można by wymyślić temat jeśli nie ma chodzić ani o pogodę, ani o naukę... O! - A powiedz mi jaka jest Twoja ulubiona książka? A może masz jakiegoś ulubionego artystę? - zaświergotała Bruk. Ach może i to temat gorszy od tematu chłopców, ale zawsze można do niego wrócić. Na samą myśl plotkowania o chłopakach z Jade, Bruk uśmiechnęła się pod nosem, licząc że dziewczyna nie zauważyła jej dziwnego odruchu.
Jade spojrzała przenikliwie na Brooke. Czuła, że dziewczyna kręci coś z tymi chłopakami, ale postanowiła odpuścić sobie ten temat. Jej starsza koleżanka nie drążyła niewygodnego tematu nauki, więc czemu Medow miałaby utrudniać jej życie? Trochę się skrzywiła na pytanie, czy jej się ktoś podoba. Jak narazie nie miała takiej osoby. -Cóż... książę z bajki chyba stoi w korkach - powiedziała dziewczyna, uśmiechając się półgębkiem. Bardzo się ucieszyła, kiedy rozmowa zeszła na temat książek i muzyki. W tym temacie, czuła się jak ryba w wodzie. Potrafiła o tym gadać, gadać i gadać... -Jeśli chodzi o książki, to teraz czytam "Hogwarckie Stowarzyszenie"- wskazała na tom trzymany w ręku.- A moim ulubionym zespołem są Tęczowe Jednorożce. Rządzą. Zaczęłam ich słuchać stosunkowo niedawno, ale po prostu wymiatają. Mają takie energetyczne brzmienia... Lubię też Kochające Centaury. Oni za to grają bardzo melodyjnie. Szczególnie podobają mi się w ich piosenkach solówki gitary. Nie zrezygnowałam oczywiście z muzyki klasycznej, gram na fortepianie - zaczęła nawijać Jade. Po chwili jednak, zamilkła i kiwnęła głową w stronę swojej brązowookiej towarzyszki: - A jak z tobą? Masz faworytów? Może opowiedz mi o hobby? Bo masz jakieś, prawda? Jade wykazała znacznie większe zainteresowanie rozmową, kiedy zeszła ona na jej ulubiony temat. Miała nadzieję, że Brooke nie będzie miała jej za złe tego trajkotania.
Uśmiechnęła się pod nosem. Już tak miała w nawyku nie wolno jej za to winić, spojrzała z lekkim przerażeniem na blondi. Jeszcze przez tą całą rozmowę nie wypowiedziała aż tylu słów..naraz. No ale lepiej i to dużo bo w gardełku jeszcze by zaczęło zasychać Bruczi i byłby kłopocik. A tak to ożywiona Gryfonka stała się dobrym kompanem do rozmowy. Bruk z uśmiechem słuchała jej trajkotania, aż padło pytanie ze strony dziewczyny. Brooke szybko przeanalizowała to co powiedziała jej Jade, i stwierdziła, że kompletnie nie ma żadnego hobby. Nie no dobra bez przesady, przecież musiała mieć jakieś. Musiała tylko trochę bardziej pomyśleć i zagłębić się w dalsze części jej umysłu. Na razie do głowy przychodził jej tylko Kłidicz, a wiadome że z niego cienka była bardziej niż słowo cienka, więc Brucz cały czas się zastanawia co ona taki matołek robi w drużynie Ślizgonów.. na dodatek jako Ścigająca. No ale dobra przyznać się trzeba. - Ja tam uwielbiam Hildeberta. - powiedziała krótko i na temat, nie miała pomysłu co więcej wymyślić więc dopowiedziała - Nie wiem dlaczego ale uwielbiam też "Opowieści z Hogsmeade" choć jestem na całkiem początku. Co do mojego hobby muszę przyznać że lubię grać w Kłidicz, i pewnie słyszałaś, że jestem w drużynie..Mimo wszystko jestem kompletną łamagą w tym sporcie bo szczerze boję się latać na miotle. A no i lubię grać w mugolską siatkówkę, ale tutaj jest to raczej nie wykonalne, bo malutka ilość osób tylko o tym sporcie słyszała. Uważam że o wiele lepiej mieć kilka strupów jak się wywali na ziemię niż jak się upadnie z powiedzmy 50 stóp wysokości na twardą posadzkę. Kilka meczów kiedyś zagrałam, ale teraz nie mam okazji. Tylko nie pytaj czemu. Sama nie wiem. W końcu po tych długich rozbudowanych zdaniach Brooke odetchnęła. Trochę się zmęczyła i gdy to mówiła nawet nie zwracała uwagi na to czy zdania się logicznie łączą w całość. Mówiła to co myśli. - No ale ja tu się rozwijam, a ty milczysz. Nie ładnie tak. Teraz ty mi opowiedz co lubisz robić.. Oczywiście oprócz grania na fortepianie bo to już wiem.A no i czytania - uśmiechnęła się słabo. Jednak postanowiła wykrzesać z siebie coś więcej i wyszczerzyła się w uśmiechu mogąc przyprawić tym młodszą koleżankę o dreszcze. Ach Campbell nie szalej.
Jade zdziwiła się nieco, słysząc, że Brooke jest w drużynie, mimo iż boi się latać na miotle. Zastanawiała się, jakim cudem dziewczyna się dostała. Przecież z jej wypowiedzi jasno wynikało, że raczej sama by się nie zgłosiła. Medow sądziła, że to conajmniej dziwne, jednak wiedziała, że Brooke jest dobrą ścigającą. Ile by dała, żeby być na jej miejscu! -Słyszałam o tym sporcie. W sensie, o siatkówce. Osobiście, nie przepadam za nią. Jestem za małym kurduplem, żeby grać w grę dla wysokich osób - blondynka zaśmiała się krótko.- Jeśli chodzi o sporty mugoli, to chyba bardziej lubię piłkę nożną. Czasem nawet oglądam z rodzicami mecze na mugolskich kanałach. Nad odpowiedzią na pytanie, co lubi robić oprócz grania na fortepianie, Jade musiała się chwilę zastanowić. -Hm... Uwielbiam rysować. Muzyka i rysunek, to moje specjalności. Można mnie nazwać artystyczną duszą. Oprócz tego, kocham latać na miotle. To już nawet nie chodzi o quidditcha, mnie intryguje sama idea unoszenia się w powietrze - odparła w końcu. Jade musiała przyznać, że nie potrafiła rozgryźć panienki Campbell. Raz wręcz tryskała entuzjazem do rozmowy, a po chwili odnosiło się wrażenie, jakby konwersacja męczyła ślizgonkę. Jade nie wiedziała już, czy blondynka chce rozmawiać, czy może z grzeczności podtrzymuje temat. Postanowiła jednak nie przejmować się tym, ponieważ brązowooka w każdej chwili mogła odejść. Z tego, co Jade zdążyła się zorientować, nie należała ona do osób, które szczególnie martwią się tym, czy ktoś ich lubi, czy nie. -Brooke, powiedz mi, jakim cudem jesteś w drużynie, skoro boisz się latać na miotle? - zainteresowała się niebieskooka. To może być ciekawa historia...
Brooke zaśmiała się w myślach. Ona to dopiero jest zdolna. Być Ścigającą a bać się latać na miotle. Och tak, tak to dopiero jest fart. Teraz to i ona się zastanowiła jak to w ogóle się odbywa na meczach skoro ona z samym lękiem patrzy na swoją miotłę w schowku a co dopiero się unosić, i to całkiem wysoko. - Wiesz, tak szczerze to i dla mnie jest to wielką zagadką. Być może to dlatego, że kumpluję się z Kapitanem, albo z jakiegoś innego logicznego powodu. - uśmiechnęła się - No wiesz zawsze jak latam to staram się nie patrzeć w dół, co czasem jest trudne gdy kafel może być pode mną. No więc wchodząc na boisko z miliard tysięcy razy próbuje sobie wmówić że to na czym lecę to jest testral, chociaż ciężko żeby miotła miała skrzydła i była trochę bardziej węższa od zwierzęcia. Ale no do tematu. Więc gdy trzeba wsiąść na miotłę delikatnie przekładam ją i po prostu się odbijam. Czasem wydaje z siebie zduszony krzyk, ale potem staram się ogarnąć. I wszystko jest dobrze. Dopóki nie patrzę w dół. Raz gdy spojrzałam w dół to trochę jakby spadłam. Ale na szczęście nie było aż tak wysoko. Bruk zaśmiała się cicho, bo to musiało wyglądać całkiem bardzo zabawnie i pewnie niektórzy wspominają to tak jak ona, chociaż w tym momencie ich twarzyczki wykrzywiły się tak jak obraz "Krzyk". - No cóż ale to było w szóstej klasie więc istnieje jakaś tam malutka szansa że nikt już nie pamięta mojego upadku. Oprócz mnie. A i teraz Ciebie. - powiedziała z udawanym westchnieniem. Chciała żeby wyglądała poważnie ale nie dała rady i się roześmiała. Po około trzydziestu sekundach, spojrzała na Jade, a właściwie na jej książkę i powiedziała : - O czym ona właściwie jest? W sensie książka. Campbell zainteresowała okładka książki, ale przecież nie przeczytała by jej aż tak teraz bo w końcu miała jeszcze swoją nie dokończoną. Potem mogła się zabrać w ewentualności za tą, którą czytała teraz Gryfonka.
Jade zaśmiała się, wyobrażając sobie upadek Brooke. Szybko jednak się ogarnęła, nie chcąc zrazić do siebie ślizgonki. Wysłuchała do końca jej wypowiedzi, po której zaległa niezręczna cisza. Medow nie bardzo wiedziała, o czym rozmawiać ze starszą koleżanką. Tematy definitywnie im się kończyły, a przecież rozmowa o pogodzie byłaby totalnie nie na miejscu. Naszczęście, Brooke zaraz znalazła temat, pytając Jade o książkę. -A, no wiesz, to jest o takim nauczycielu historii magii, który w nietypowy sposób uczy Krukonów - wyjaśniła zwięźle blondynka, odginając i zaginając róg zakładki. Nie bardzo wiedziała, co zrobić z rękami, więc oddała się temu jakże ambitnemu zajęciu. - Nie będę ci całej książki opowiadać, bo potem nie będzie ci się chciało jej czytać. Przez chwilę milczała, po czym bez namysłu wypaliła: -To może opowiesz mi coś o swojej rodzinie? Oczywiście, jeśli chcesz. Wiesz, wtedy w pociągu opowiadałaś mi tylko o swoim pierwszym roku w Hogwarcie, ale właściwie nic innego o tobie nie wiem. Jak się nie zgodzi, to chyba mnie nagle brzuch rozboli...- pomyślała niebieskooka, patrząc z wyczekiwaniem na Brooke.
Brooke uśmiechnęła się słysząc śmiech Gryfonki. Była przyzwyczajona, bo przecież bądźmy szczerzy to musiało być zabawne, wiec nie było za co strzelać focha i udawać nadąsanej księżniczki, bo to dopiero byłoby zabawne. Co do książki Jade miała rację. Przecież jakby znała treść już by jej się nie chciało jej czytać, ale ciekawość ją pożarła. A no i chyba oczywiste jest to że teraz jest jeszcze bardziej ciekawa jej treści, ale no trzeba się ogarnąć i opowiedzieć w końcu dziewczynie o swojej rodzinie. Ehh za bardzo to nie miała się czym chwalić. Bo kto jak to ale jej rodzinka nie należała nawet w najmniejszym stopniu do tych przesładzanych rodzinach w których wszystko jest idealne. No ale cóż czemu by nie opowiedzieć. - A więc od razu nim zacznę tą opowieść pragnę Cię uprzedzić że moja rodzina nawet w najmniejszym stopniu nie jest idealna. Poczynając od początku to może i była ale wszystko przez mamę. - fuknęła to ostatnie zdanie na samą myśl o tej kobiecie jednak ogarnęła emocje i dokończyła - Moja matka zostawiła naszą rodzinę gdy miałam 7 lat. Twierdziła że potrzebuje czasu dla siebie. Potem dostaliśmy zaproszenie na jej ślub z jakimś tam fagasem. Żadne z naszej rodziny nie poszło na to wydarzenie a ojciec popadł w alkohol, gdyby nie moja babcia.. to pewnie byłabym teraz sierotą. Moja siostra gdy miałam 10 lub 11 lat strasznie przeżywała to że matka nas nie odwiedzała. Kompletnie się odcięła od nas. Najbardziej szkoda było mi mojej siostry, ale całe szczęście babcia znowu uratowała nam skórę. No i gdy wróciłam na przerwę świąteczną...babcia zmarła. Byłam wtedy taka mała... Ale jest jeszcze Stefan..to moja sowa. Ona jest bardzo nie ogarnięta. Ale ją kocham. Po tej długiej i wycięczającej odpowiedzi Bruk odetchnęła i spojrzała w niebo. Nagle postanowiła dopowiedzieć coś jeszcze bo była niemalże pewna że blondynka zada pytanie na ten temat. - A z nią widziałam się ostatnio gdy były moje trzynaste urodziny, teraz podróżuje po świecie z nim.. - powiedziała ze wstrętem myśląc o własnej matce po czym dodała starając się wymazać z twarzy nie miły wyraz - No to Twoja kolej. Co jak co ale Twoja rodzina musi być lepsza od mojej. Dlaczego Bruk aż tak bardzo nienawidziła tej kobiety? Niedość że porzuciła ojca, to jeszcze nas. My dwie potrzebowałyśmy wtedy matki a ona się wtedy bawiła na imprezach. Dokładnie wskazana może być jako przykład najmniej porządanej matki wszech czasów. A no i nawet nie wiadomo czy dziewczyny nie mają jakiegoś rodzeństwa przyrodniego czy coś. No jeśli się nie rozmawia powyżej pięciu lat z matką to sporo rzeczy może się zdarzyć.
Jade musiała przyznać, że Brooke rzeczywiście nie miała łatwego dzieciństwa. Przy sytuacji rodzinnej Ślizgonki, problemy dziewczyny zdawały jej się błache. -Współczuję... Ja wychowałam się w normalnej rodzinie, byłam kochana, wszystko było w sumie jak należy. Do czasu, kiedy urodziła się moja młodsza siostra, Mel. Rodzice zajęli się małą, a ja praktycznie przestałam dla nich istnieć - wyjaśniła Medow, po czym dodała:- Ale w żadnym stopniu nie winię za to siostry. Przecież to nie jej wina. W rodziców interesie leży, żeby oboje dzieci traktować na równi. Niestety, moi chyba tego nie umieją... Dziewczyna przez chwilę milczała, wpatrując się w swoje dłonie. Nie lubiła rozpamiętywać przeszłości, szczególnie bolesnej. Poza tym, użalanie się nad sobą było kompletnie nie w jej stylu, więc zaraz poczuła wstyd. -Zresztą nieważne. Co się stało, to się nie odstanie - powiedziała, tym samym kończąc niewygodny temat. W pewnym momencie, przypomniała sobie, że nie odrobiła pracy domowej z eliksirów, więc szybko zerwała się z miejsca i uśmiechnęła się przyjaźnie do Brooke. -Słuchaj, muszę lecieć. Trochę mi się nazbierało zaległości w pracach domowych i chcę nadrobić - wyjaśniła. - Mam nadzieję, że jeszcze na siebie wpadniemy. Po tych słowach Gryfonka wyminęła blondynkę i ruszyła korytarzem do pokoju wspólnego Gryffindoru.
Nie cierpię zaczynać. To straszne, że mnie do tego zmusiłaś! No, ale, okej, dam rade i już przechodzimy do tej właściwej części posta. A więc, jako, że pogoda była piękna i należało z niej skorzystać, Add, nie myśląc zbyt wiele pognała w stronę błoni. Miała nadzieję, że będzie mogła się trochę powygłupiać ze znajomy, ale... wszyscy ci znajomi już mieli kogoś! I tylko ona snuła się, jak takie piąte koło u wozu. Smuteczek, co nie? Nie jej wina, że nikt jej nie chciał. No dobra, może trochę jej. Ale do chłopaków podchodziła z pewnym dystansem i pewnie nie bez znaczenie pozostawał fakt, że miała narzeczonego i być może, gdyby zaczęła się z kimś umawiać NA POWAŻNIE zżarły by ją wyrzuty sumienia. Podejrzewała też, że nikomu nie chciało się wplątywać w znajomość z zaręczoną laską. Podwójny smuteczek. Zresztą ona też nie chciała z nikim się wiązać, w nic poważnego. Była z chłopakiem, może z dwoma, ale nie była to żadna wielka miłość. No, ale był jeszcze Elliot. I to komplikowało sprawę. Bo Adelaide zaczęła zauważać, że nie jest jej tak obojętny, jak inni, nawet jak jej narzeczony, które prawie nie znała! Elliot był jej najlepszym kolegą, a gdy tylko jej dotykał (pfff, żadnych dwuznaczności, proszę) przechodziły ją dreszcze i z trudem powstrzymywała się, by nie wyskoczyć z jakąś głupotą, która pewnie przysporzyłaby im problemów. Ale Add nic nie mogła poradzić na to, że lubiła go bardziej niż powinna i chętnie zamieniłaby go miejscem ze swym narzeczonym, z którym zapewne nigdy nie będzie się tak dobrze dogadywać. Ale z niej zła żona. A nawet jeszcze nią nie była! Pokręciła się jeszcze chwilę po błoniach,a potem wsunęła dłonie w kieszeni wąskich spodni i ruszyła w stronę szkoły, by ostatecznie usadzić swoje zacne cztery litery na krużganku. Oparła głowę o ścianę za sobą i przymknęła oczy, nogi zaś wyciągając przed siebie, rozsiadając się wygodniej.
Elliott nie tylko nie cierpiał siedzieć w zamku, kiedy pogoda aż kusi do wyjścia, ale także uciekał od pisania eseju na wszystkie możliwe sposoby. Historia magii, widziałby kto! W dodatku tak się złożyło, że zostawił wszystko na ostatnią chwilę, dlatego dzisiejsze popołudnie nie zapowiadało się najlepiej. W każdym razie stwierdził także, że musi najpierw się przewietrzyć, aby cokolwiek móc wymyślić! W tym celu udał się na dziedziniec, a konkretniej upodobał sobie krużganki. Jak to miał w zwyczaju, zamyślił się nieco i zaczął marzyć o cudownych wakacjach, które przecież właśnie się zbliżają! Spanie do południa, zero nudnych zadań domowych i lekcji, będzie mógł marzyć ile chce i spać z książką od fizyki. Cudownie! Jednak jego radosne rozważania przerwała Adelaide, którą właśnie zobaczył. Nie mniej ucieszony podszedł do niej. - Cześć! Piękny mamy dzień, prawda? - o jejku, to było takie skomplikowane! W jej obecności zawsze czuł się tak swobodnie, zupełnie jakby znali się od urodzenia, a przecież po raz pierwszy spotkali się dopiero w Hogwarcie. Jednocześnie czasami był nieco onieśmielony? Nie wiem, czy to będzie odpowiednie słowo, ale był właśnie onieśmielony jej obecnością. Miał wrażenie, że to nie powinno mieć miejsca. Zaraz, on wiedział, jak to nazwać! W środku nocy o północy by wiedział, gdyby ktoś go zapytał! Ach, no tak. Zauroczenie. No więc Elliott chyba się zauroczył, choć oczywiście wiedział, że nie powinien. Adele ma narzeczonego i tak dalej... Ten jej koleś to pewnie jakiś typ spod ciemnej gwiazdy, a według niego krukonka pasowała tylko do kogoś w stylu rycerza! Kogoś, kto wyratowałby ją z najgorszej opresji! Bennett już miał kilka takich sytuacji, które stale przychodziły mu na myśl, gdy mowa była o bohaterach. Czy więc do takowych się zalicza? Ehh, ile on by dał, żeby trochę zmienić bieg historii i nagiąć go w korzystnym dla siebie kierunku!
Nie tylko Elliot oczekiwał na wakacje z wytęsknieniem. Adelaide wręcz ich pragnęła! Ten rok był najbardziej męczący ze wszystkich, głównie za sprawką nauczycieli, którzy od września paplami o SUMach, studiach i o tym, jak ważne jest, by dobrze wybrać wydział, bo od tego "zależy całe wasze życie". I choć było tak strasznie ciężko i czasami, nie tylko ona, miała ochotę rzucić to w cholerę to jakoś wytrwała do końca roku szkolnego. Oficjalnie nie mieli jeszcze wolnego, no ale... Na błoniach wylegiwała się masa uczniów i studentów, którzy czuli lato każdą komórką ciała. Książki dawno wylądowały pod łóżkiem, a na marudzenie profesorów nikt nie zwracał uwagi. Tylko co poniektórzy biegali na zaliczenia i dodatkowe zajęcia, ale Adelaide do nich nie narzekała, by w pełni móc korzystać z uroków pogody. I dalej siedziałaby tak w zamyśleniu, gdyby nie czyjś znajomy głos, który ją z owych rozmyślań wyrwał. Podniosła głowę gwałtownie, w pierwszej chwili wystraszona, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko i zrobiła mi miejsce obok siebie, zsuwając nogi na ziemię. -Tak piękny, że postanowiłeś olać naukę?- zaśmiała się cicho i posłała mu jeden z tych łobuzerskich, cwaniackich uśmieszków. -Nie napisałeś jeszcze eseju, prawda? Powiedz, że nie napisałeś. Nie chcę być jedyna- jęknęła, a w jej głosie dało się wyczuć nutkę autentycznego przerażenia. Miała nadzieję, że kto, jak kto, ale Elliot także nie odda pracy na czas i jak zgarną burę, to przynajmniej razem. Elliot miał w sobie to coś, co sprawiało, że przy nim zawsze bała się mniej. Jak rycerz! Mógłby ratować ją przed strasznym woźnym i starymi zboczeńcami. To byłoby naprawdę urocze! Jak w tych wszystkich mangach albo komediach romantycznych. Byłby jej osobistym bohaterem. Add po cichu właśnie o tym marzyła. Wierzyła też naiwnie, że i on czuje do niej to samo i nie pozwoli jej wyjść za mąż, nie za Camerona ani za żadnego innego mężczyznę. Ale to tylko wybujałe fantazje głupiej siedemnastolatki. Nie warto się takimi przejmować. -Myślę, że szkoła powinna się skończyć właśnie teraz- rzekła nagle, z bardzo poważną miną, równie poważnie kiwając po chwili głową. Wydęła też wargi, już w niezbyt poważny sposób, mając nadzieję, że wygląda, jak prawdziwy człowiek myślący.
Faktycznie, Elliott również mógł często słyszeć o SUMach i wybieraniu dalszej drogi, planowaniu przyszłości. Aż go skręcało! Poważnie mają tak przyziemnie patrzeć na to co będzie? Elliott wolał o wiele bardziej dać ponieść się fantazji, poza tym... oceny, egzaminy? Nie lubił spędzać czasu nad książkami, zwłaszcza nad tymi, które niewiele go interesowały albo musiał znać jedną trzecią z nich na pamięć. Nauka wyglądałaby o wiele ciekawiej, gdyby dać uczniom wolną rękę i nie robić im żadnych testów sprawdzających! Na słowa Adelaide zrobił tylko nieznaczny grymas, coby wyrazić swoje niezadowolenie siódmą klasą. Uch, jeszcze trochę i będą wolni! - Ja bym nie napisał? Tak sądzisz? - zapytał tonem, jakby był oburzony, że krukonka w niego wątpi. Minę również miał oburzoną. Po chwili jednak dodał jeszcze: - No nie, nie napisałem. No bo faktycznie, dzień jest tak piękny, że olałem to zwyczajnie! Jeśli oddam z opóźnieniem to i tak wyjdzie na to samo. Wybujałe fantazje głupiej siedemnastolatki? Zatem to zaraźliwe, bo myśli Elliotta niejednokrotnie zmierzały w podobnym kierunku. Często wyobrażał sobie, że ten jej przyszły mąż to będzie jakiś gbur, z którym biedna Adelaide nie będzie mogła wytrzymać. W jego głowie był dokładnie taki, jaki być nie powinien - istotnie przesadzał, stawiając go w złym świetle, na pewno jakieś tam pozytywne cechy ma, ale pewnie zbyt wielu się ich nie doliczy. Ech, może wszystko da jeszcze się odkręcić, może tak naprawdę los im sprzyja i to wszystko jest jedną wielką próbą czasu, a przyszłość szykuje dla nich niespodziankę! - Myślę, że szkoła powinna skończyć się już dobre siedem miesięcy temu - powiedział, naśladując Perry, co zresztą nie bardzo mu wychodziło. Wyszedł bardziej grymas, niźli poważna mina. Nie mógł wytrzymać i wybuchł po chwili swoim głośnym, gromkim śmiechem. Przypadkowo dotknął ręką jej ramienia, a kiedy to spostrzegł, natychmiast zabrał stamtąd dłoń. Unikał jak tylko mógł wszelkich gestów, które mogłyby wydać się dziwne, nieprzystające dwójce przyjaciół. Sęk tylko w tym, że Elliottowi większość zbliżeń taka się wydawała! Raz zwracał na to szczególną uwagę, innego dnia kompletnie się tym nie przejmował - tak było w przypadku Adelaidy, przy innych dziewczynach nie czuł się tak swobodnie i nie pozwalał sobie na żaden kontakt poza rozmową. No dobrze, starał się nie pozwalać, przecież dla niego każde spojrzenie coś znaczy, każdy uśmiech jest zapowiedzią na najbliższe dziesięć lat wspólnego życia, a każdej dziewczynie może wydać się, że Bennett czegoś od niej oczekuje. To uczucie przemijało jedynie, kiedy przebywał z Perry. Przy niej to on oczekiwał czegoś od siebie, choć sam konkretnie nie potrafił sprecyzować o co mu chodzi i wymyślał na to tysiąc różnych teorii!
PS. Nie zabijaj! Przepraszam za czas odpisu, mam urwanie głowy. :c <3
-A więc możemy przybić sobie piątkę!- zawołała cała szczęśliwa. Nie jest sama! Jak wredny nauczyciel będzie się na niż wyżywał to zniosą to razem, po męsku. No, przynajmniej Elliot. Ona będzie stała za nim i dodawała mu otuchy! Ona wciąż liczyła na to, że jakimś cudem jej narzeczony umrze, zaćpa się albo jego rodzina straci pieniądze, pozycje. Że stanie się coś, cokolwiek, co odwlecze a najlepiej całkowicie unieważni ich zaręczyny. Wiedziała, ze to nieładnie z jej strony, życzyć komuś śmierci! Ale była prawie pewna, że jej przyszły małżonek także nie jest z tego powodu zadowolony. Jak na profesjonalistów przystało, nie okazywali tego, by nie martwić rodziny i by sobie nie stwarzać problemów, ale dla nich obojga było to oczywiste już na pierwszy rzut oka. Choć on udawał dżentelmena i całował ją w dłoń, choć ona czerwieniła się i pozwalała mu zdejmować swój płaszcz to nie było w tym nic prawdziwego. -Zgadzam się z tobą- pokiwała głową z powagą, ale jego śmiech był zaraźliwi i sama już po chwili roześmiała się głośno, wtórując mu. Nie dała też po sobie poznać, że gdy tylko jej dotknął po plecach przebiegły jej dreszcze, a w gardle zaschło. To by było nieprofesjonalne! A Elliot tak szybko zabrał rękę, że wydawało się to wręcz nierealne. I pozostawił po sobie jedynie nieznośne mrowienie, uczucie podobne do swędzenia lub pieczenia dokładnie w miejscu, w którym jej dotknął. I to było takie, rety, głupie i beznadziejnie romantyczne, jak w tych wszystkich książkach, które czytała jej matka. A przy Elliocie cały czas nachodził ją właśnie takie "głupie i beznadziejne" uczucia, że miała ochotę płakać, wyć z rozpaczy, bo wiedziała, że nigdy nie będzie mogła podzielić się z nim tym, co czuje. -Wpadniesz do mnie w czasie wakacji? Opowiadałam o tobie moim rodzicom- uśmiechnęła się szeroko, choć jej rodzice wcale nie polubili Elliota. Przynajmniej nie z jej opowiadań. Nie chodziło może o to, że wyczuwali w nim jakiekolwiek zagrożenie (bo kimże on był w ich oczach? bez góry pieniędzy, z jakimś nędznym nazwiskiem, bez bogatych rodziców), ale na pewno nie podobało im się to, że ich córka tak bardzo go lubi. Go lubi go bardziej niż Camerona i może zrobić coś głupiego. Coś przez co Cameron zerwie zaręczyny, a do tego dopuścić nie można! -Ma też wpaść Cameron z rodziną- skrzywiła się lekko, mając ochotę oprzeć głowę na jego ramieniu, ale powstrzymała się z trudem. -Musisz przyjechać! Wiesz, jaki nieznośny potrafi być? Wcale nie chcę za niego wychodzić- poskarżyła mu się, tonem rozkapryszonej pięciolatki.