Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 17:37, w całości zmieniany 2 razy
Ile razy można wybaczać? Ile razy w ogóle można przepraszać? Czy istniał jakiś limit, który jeśli wyczerpiesz to nagle złamane serca zamykają się na Twoje wszelkie prośby? Myślę, że tak. Jest taka granica, której nie można przekroczyć. Kiedy już pomimo łez, bólu... Nie chcesz wrócić do tej osoby bez względu na dobre wspomnienia czy te złe... Czy cokolwiek, co was łączyło. Po prostu to się staje dla Ciebie za ciężkie. A są bagaże, które wolisz zostawić niżeli biec po nie. Bo po co? Dla kogo? Jeśli Ty ciągle masz się starać to kim właściwie jesteś? Mathilde nie potrafiła udzielić odpowiedzi na żadne z tych pytań. Czuła się źle. Patrzyła na Younga i choć miała ochotę go przytulić, to jednocześnie płakała. Gdzieś w środku. Teraz nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek uczucia. Powiedziała wszystko. Każda sylaba została przecedzona przez uczucia, które nie zamknęłyby się w tych kilkunastu zdaniach. Myślę, że gdyby mogła krzyczeć, a echo roznosiłoby jej głos... To zajęłoby jej ponad dwie doby wyrzucenie z siebie wszystkiego. Może by się w między czasie powtarzała, ale to nic. Uzewnętrzniłaby się. Potrzebowała czegoś, co ją odświeży. Żyła w pewnej tradycji. Ona wybaczała Kaiemu, on do niej wracał, ona go kochała bardzo mocno i odwrotnie. Idealna para, która prezentowała się w oczach innych jako ta historia miłosna, którą chcesz opowiadać wnukom, kiedy wkroczysz w sędziwy wiek. Ale czy Mathilde chciała o tym mówić? Gdzieś w jej głowie to wszystko trafiało do działu ksiąg zakazanych. Nie wiedziała ile razy jeszcze pozwoli mu na to wszystko. Cisnęło się na jej usta jeszcze jedno pytanie: "Ile razy mnie jeszcze zostawisz?". Myślę, że gdyby jej teraz konkretnie odpowiedział byłaby w stanie oszacować ile jeszcze wytrzyma. A brnąc w niewiadomą stawała się co raz bardziej nieufna. Ale im dłużej na niego patrzyła... Ona nie tylko go kochała, ona już chciała go kochać, z przeświadczenia, że powinna wynikało tez parę innych rzeczy. Kto jeśli nie ona? Czy potrafiła zobaczyć go z inną? Na obraz w głowie jego z CoCo mocno zacisnęła powieki... Nie. Tego nie chciała widzieć. Może nie była idealną partią... Córka Ministra, wielka sława, pieniądze, nazwisko... To było prochem wobec jej osobowości. Głupie hasła, które nijak się miały do tego kim była. Może teraz chciałaby, aby oboje zapadali na amnezję, spróbowali poznać się na nowo... Wtedy, w innych okolicznosciach, może pokochaliby się znów? Czyste karty. Brak wspomnień. Brak jakiś niedomówień. Czy Young będzie w stanie patrzeć na nią spokojnie jeśli powie, że idzie się spotkać z Raphaelem? A ona czy będzie spokojna jeśli on powie, że idzie do koleżanek? Jaki w tym sens, jeśli ona już teraz drżała na myśl, że są tu z sentymentów i nie ma między nimi nic poza właśnie tymi drobnymi wspomnieniami. Splotła ręce. Zamknęła oczy. Złożyła usta w linijkę. Westchnęła dokładnie trzy razy próbując zatrzymać łzy. Słyszała zbyt dobitnie co mówił. Na pewne części wolałaby pewnie być głuchła... Jej oddech stał się płytszy, szybszy. Zdecydowała się jednak otworzyć oczy, aby znów na niego spojrzeć. Choć to było bardzo trudne. - Nie chcę być kimś do kogo ciągle wracasz. Wolałabym być osobą, z którą będziesz. Ale to chyba niemożliwe, co? - Tu się załamał jej głos przy czym spauzowała swoją przemowę przy czym ukryła twarz w dłoniach. Tak bardzo ją bolało... Bycie drugą. Przede wszystkim. - Powiesz mi, że tak nie jest. Ale po Veronique jestem druga. W nowym rankingu też jestem druga, bo CoCo. Zawsze jest coś przede mną. W rankingu Quidditch w ogóle jestem ostatnia. Zawsze ta druga. - Tu znów przestała, aby uspokoić oddech, który powodował, że jej głos stawał się co raz bardziej nie do zrozumienia. - Może to w tym jest problem. Nie jestem zbyt kobieca, żeby pokazać Ci, że mogę byc pierwsza. Może zbyt wielką łatwością akceptowałam drugie miejsce. Cokolwiek by to nie było... Ja naprawdę bardzo przepraszam. -Tu zaniosła się płaczem mając wrażenie, że właśnie wszystko się zawaliło. Szczególnie mur, którym oddzieliła płacz od jakichkolwiek uczuć. To runęło. - Spójrz na mnie i powiedz, że jestem... Że jest szansa... Że Ty... Że Ty jesteś taki... Taki nie taki jak wtedy na boisku, jak potem gdy zerwałeś. Powiedz to Kai. Powiedz, że jest inaczej. Nie okłamuj mnie. Nie zostawiaj po raz kolejny i kolejny. To boli Kai. Nie zniosę tego jeszcze raz i potem jeszcze raz. Nie jestem z kamienia... - Wydukała ostatnie zdanie wbijając wzrok w podłogę, kiedy po jej policzkach spływały krople łez. Nie była z kamienia. Była z marcepanu, który powoli się kruszył i nie dał się już połączyć w całość. Marcepan. Lubisz marcepan? A potem? Potem nie odpowiedział, a może zbierał się by to zrobić. Mathilde pokręciła głową i po prostu wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Może czas rozstania jest akurat teraz? Nigdy nie myślała, że kiedyś straci wiarę w ludzi... W niego. Szczególnie w niego
[zt]
Ostatnio zmieniony przez Mathilde Villadsen dnia Sob 28 Gru 2013 - 22:11, w całości zmieniany 1 raz
Długie, pajęcze palce opuściły pióro, gdy po Skrzydle Szpitalnym poniosło się westchnienie. Blade, miejscami ponacinane, żylaste dłonie poderwane w górę przystanęły przy zmęczonej twarzy, przetarły ją kilkakrotnie. Mętne, szarobure ślepia ugodziły z nadzieją w ścienny zegar, po czym ze zrezygnowaniem zatoczyły koła. Edmure potarł otwartymi dłońmi kolana, po czym uniósł się z krzesła, w drodze ujmując filiżankę między palce. Przystawił chłodną krawędź do bladoróżowych, niekoniecznie dobrze skrojonych ust i przechyliwszy naczynie, upił smolistego, ołowianego płynu. Zacmokał. Uniósł dłoń, by wepchnąć za ucho, niesforny przydługi kosmyk, a gdy i stamtąd się on wymknął, wplótł go niedbale w kitkę, prowokując na środku głowy niemałego „kogucika”. Edmure był znużony monotonią swojej pracy. Minął zaledwie miesiąc, a Edmure czuł otaczający go zewsząd regres. Każda zmarnowana tutaj minuta okazywała się błędem zbyt wielkim, by go ignorować. Jeszcze trochę, usłyszał rozsądny głos w głowie, gdy opierał się dłońmi o szafkę, przymykał oczy. Jeszcze trochę, Edmure, to zbyt ważne. Podniósł powieki. Odsłaniając szarobure, nieprzeniknione, lśniące oczy. Trzaskot otwieranych drzwi dobiegł jego uszu, jednak Edmure obrócił się dopiero, gdy twarz wygięło mu typowo zawodowe zatrosanie.
Georgina miała zły dzień? Nie. Nie miała złego dnia. Po prostu po raz kolejny obudziła się z bólem głowy, który chłodno przebijał całe jej ciało nie pytając oto czy może i czy przypadkiem nie mógłby wpaść później. Taki nieproszony gość trochę. Przykre, ale najwidoczniej życie musi takie być. A przecież dzień miał być taki przyjemny. Miała spędzić te święta z Raphaelem przy wspominaniu Francji, mieli nawet jechać do rodziców. Posiedzieć tam jak kiedyś. Choć oboje okazali się przypadkowi magikami, którzy zniszczyli sielankę rodzinną swoim wyjazdem do Hogwartu, to jednak nie odcięli się od rodziny. Wręcz przeciwnie, tworzyli ciekawą zbitkę... A teraz, co? Jeśli spotka się z bratem czując się właśnie tak, to ten znów jej urządzi moralną gadkę, której ona w połowie nie usłyszy, bo będzie w między czasie próbowała pozbyć się tego z głowy. Wyrzutów sumienia... Musiała się uczyć, brnąć w kolejne egzaminy zdane na wybitne. To była jej rekompensata. Nieidealna Georgina z idealnymi ocenami. Czemu tego nikt nie doceniał żądając od niej więcej? Dlatego właśnie szła w stronę Skrzydła Szpitalnego po drodze zatrzymując się dziesięć razy. Była tam już tyle razy. Edmure już wiele razy zwracał jej uwagę na to, że powinna przyjmować mniej proszków, a ona znów po nie szła. Tak było łatwiej. Mogła sobie sama kupić coś w aptece, ale z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, wolała, aby to on jej wydzielał kolejne porcje. Może dopóki ktoś na to patrzył wydawało się jej to bardziej właściwe? Z taką myślą pchnęła drzwi od Skrzydła i wsunęła się niepewnie do środka. Uśmiechnęła się do niego z daleka i podążając w jego stronę ścisnęła obie dłonie w piąstki, jakby trzymała kciuki za to, aby znów jej pomógł. - Wesołych świąt! - Zaczęła niezobowiązująco, choć właściwie przebiegła nerwowo palcami po blacie biurka. - Czy mógłbyś mi dać ten eliksir, co ostatnio? Wiesz, bardzo mi pomógł... Nie czuję się zbyt dobrze. - Chyba nie tylko fizycznie, ostatnio tkwiła w jakimś niewygodnym padole. Ale nie smutku. Georgina jeszcze nie miała powodów do tego, aby leżeć i płakać. Jak na nastolatkę prowadziła na razie bez dramowe życie.
Bladoróżowe usta wygiął kompletnie niepasujący doń grymas, gdy drobna sylwetka zamajaczyła za drzwiami. Szarobure oczy obserwowały karcąco jak Krukonka niepewnie zmierzała w jego kierunku, czy to z zawstydzenia czy targana bólem. Edmure uniósł dłoń w górę, przetarł kciukiem dolną wargę, co zwykł robić, gdy nie był zadowolony. Gdy do uszu dobiegły go jej słowa, prawa brew pomknęła górę, chowając się pod strzechą ciemnych włosów. Dłuższą chwilę milczał, utrzymywał butną minę, nim westchnąwszy ze zrezygnowaniem, siegnął do szafeczki. - Wesołych. - odpowiedział, szperając w pułkach, co chwila biorąc do ręki pojedyncze specyfiki, tylko po to, by po by zaraz je odłożyć - Co konkretnie Ci dolega, Geogri? - zapytał twardo, ujmując między dwa pajęcze palce smukłą fiolkę. Oparł się on bokiem o szafkę, skrzyżował ręce na rozłożystej klatce piersiowej, a także nogi w kostkach i począł obkręcać flakonik między palcami, nie spuszczając metnęgo spojrzenia z jej bladej, wykrzywionej tłumionym bólem twarzy.
Georgina zawiesiła na nim wzrok niepewna tego co się dzieje. Przyglądał się jej. Czemu "źle się czuję" nie wystarczyło? Czy to zmieniało się proporcjonalnie do tego ile potrzebowała eliksiru? Więcej eliksiru, więcej tłumaczeń? Może w takim razie powinna powiedzieć, że potrzebuje małej dawki czegoś i wszystko byłoby w porządku? Westchnąwszy przeczesała pasma blond włosów, które rzuciła do tyłu, choć one zaraz złośliwie wróciły na ramiona. Cóż, efektowne rzucanie nie przychodziło jej z łatwością... Może będzie musiała nad tym wszystkim popracować? Wszak była perfekcjonistką. Nie umknęło jej wzrokowi jak przekładał fiolkę w palcach, jakby ją kusił, lecz ona wcale nie była tak zdesperowana, żeby rzucić się ku niemu i wyrwać to, co ukoiłoby przeszywający ból głowy. Może niepotrzebnie wczoraj tyle piła? Właściwie już nie pamiętała kto przysunął ku niej pierwszy kieliszek, a potem następny, aż przestała je w końcu liczyć. Przecież przyjęcie wydawało się być w porządku, wszyscy się bawili, tańczyli, jakby rzeczywiście nie miało być jutra. Ale ono było, uderzyło ją ze zdwojoną siłą, z tym bólem głowy. I co ona miała mu powiedzieć? Przecież nie przyzna się dlaczego boli ją głowa, to głupie zdradzić coś tak zawstydzającego. - Po prostu bardzo boli mnie głowa. Chyba niepotrzebnie spędzam tyle czasu w zamkniętych pomieszczeniach. - Zacnie to wyjaśniła, jednakże nie zbyt przekonywująco nawet dla samej siebie, więc uśmiechnęła się nieśmiało przygryzając nieznacznie dolną wargę. - To jak? Pomożesz w ten świąteczny dzień? - Dodała weselej, co by nieco odwrócić uwagę od sytuacji, która ją ogarnęła.
Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zaproponuje jej jeszcze raz coś takiego jak ten wyścig miotlarski, to chyba strzeli w niego Upiorogackiem. Nigdy nie lubiła odwiedzać skrzydła szpitalnego przez tę wszechobecną biel i sterylny porządek. O wiele bardziej odpowiadały jej zakurzone korytarze czy biblioteka, ale mus to mus. Musiała odzyskać swojego zęba, bo inaczej nie pokazałaby się już więcej ludzkości. Albo nie śmiałaby się już do końca swoich dni, co w sumie nie byłoby aż tak trudne. Ponury nastrój towarzyszył jej od momentu powrotu ze świąt, kiedy toczyła batalię z ojcem o to, jakie studia powinna podjąć. Siedziała na łóżku, wpatrując się w okno. Deszcz nadal lał jak opętany, mimo że wciąż panowała zima. Chyba wolałaby śnieg, bo przynajmniej dałoby się ulepić bałwana. Albo porzucać śnieżkami w Rasheeda, kiedy się tego nie spodziewał. Chyba tylko jego nie bała się przez te wszystkie lata, ponieważ zaakceptował ją taką, jaka była. Westchnęła i odwróciła wzrok od kropli wody, spływających po szybie, by rozejrzeć się po pomieszczeniu. O dziwo było tu całkiem pusto. Tylko pielęgniarka krzątała się przy jednej z szafek, a na łóżku obok siedziała Rose. Dopiero teraz rozpoznała w niej dziewczynę, którą spotkała ostatnio w kuchni.*
*Dajmy na to, że wyścig był po spotkaniu w kuchni, bo nie wiem, jak to rozwiązać. Przecież dwa razy nie będą się sobie przedstawiać, bo to głupie.
Puchonkę bolało dosłownie wszystko. Z jej ust ciągle wypływała krew, była przemoczona i zmarznięta. Myślała tylko o tym, że długo nie wsiądzie na miotłę. W skrzydle szpitalnym nie miała okazji być wiele razy w swoim życiu, właściwie to nie pamiętała kiedy była tu po raz ostatni. Co chwilę przecierała usta rękawem swetra, żeby krew nie była tak widoczna. Rose dopiero w świetle świec rozpoznała niedawno poznaną w kuchni dziewczynę. Uśmiechnęła się wtedy do niej ciepło, oczywiście nie pokazując zębów, a raczej brak jednego z nich. Dopiero po chwili pomyślała o tym, że przecież pielęgniarka może pytać, co się stało, że obie są w takim stanie. Nie mogą przecież powiedzieć prawdy. Przesiadła się obok Krukonki. - Wymyśl jakąś ładną historię, ty jesteś bardziej wiarygodna. - Szepnęła jej na ucho tak, żeby pielęgniarka nie mogła tego usłyszeć. Chwyciła chusteczkę leżąca na stole i przyłożyła ją do ust, żeby więcej nie brudzić rękawa.
Adrien bardzo dobrze czuł się po wyścigu. Rzecz jasna był calkowicie przemoczony, bo nawet w czasie wyścigu nie dawal upustu i wszyscy jego uczestnicy byli przemoczeni do suchej nitki. Jemu to nie przeszkadzało, bo to raz grali mecz, albo mieli trening kiedy padal deszcz? Na to nie było żadnego wpływu, a mecze raczej się odbywały chyba, że był ważniejszy powód niż ulewa, bo z takich okazji mecze nie zostawały odwoływane. Bardzo mu brakowało tych treningów i latania na miotle, nawet myślał o pójściu na trening Slytherinu dowiedzieć się, czy nie zostanie przywołany z powrotem, ale sobie darował. Teraz po roku czasu na pewno mają już wyszkolonego obrońcę i nie będą chcieli go z powrotem. Fakt, że wiele razy bronił i byli z niego zadowoleni, ale minęło tak wiele czasu, że powoli zapominał jak to była przed trzema kołami na boisku. Postanowił odwiedzić dziewczyny. Wiedział, że tutaj będą, bo oby dwie straciły zęby, a raczej nie miały ochoty tak pokazywać się w oczach innych, prawda? Sam nie wiedział jak pielęgniarka może im pomóc, ale pewnie jakiś niesmaczny syrop, bądź też jakieś zaklęcie, które zna tylko ona. Była tak wyszkolona, że pewnie dziewczyny wyjdą stąd bardzo zadowolone. Wszedł i zobaczył je, zaśmiał się cicho pod nosem bo wyglądały na prawdę śmiesznie. Podszedł do nich. - No i witajcie ponownie. Postanowilem was odwiedzić, bo to ja któreś z was pomogłem w stracie zęba. - powiedział. Doskonale wiedział, że któraś z nich potrąciła jego miotłę i w ten sposób ta się trochę odegrała, ale nie wiedział komu, gdyż podczas ścigania się nie miał w zwyczaju oglądania się za soba. Tym bardziej, że padało, pogoda była okropna i nawet by ich nie rozpoznał w tej niesamowitej mgle która wytworzyla się za pomocą deszczu.
Krukonka nie zdążyła jej nawet odpowiedzieć, bo do pomieszczenia wkroczył Ślizgon, z którym ścigały się a miotłach. To przez niego Rose musiała trzymać teraz chusteczkę przy twarzy i w ogóle to przez niego się tu znajdowała. Musiała przyznać, że w pełnym świetle wyglądał na całkiem przystojnego. Chociaż pierwsze wrażenie na Rose zrobił dość kiepskie. W jej oczach był na razie pysznym, dumnym i wrednym facetem, z którym jakoś specjalnie nie miała ochoty rozmawiać. Kiedy podszedł bliżej, spojrzała na niego spode łba. Zastanawiała się czego może tutaj szukać, w końcu jemu chyba nic poważnego się nie stało... - Następnym razem uważaj, co robisz. - Syknęła w jego stronę ze złością, nie odsłaniając ust. To nic, że zęba wybiła sobie z własnej winy, bo po prostu nie potrafiła wystarczająco dobrze latać na miotle. Nie chciała tego do siebie dopuścić. Nie chciała, żeby to on miał rację i jakąkolwiek satysfakcję. Może Rose po prostu zazdrościła mu wygranej? Nie, tego też nie chciała przyznać.
Rhiannon bardziej wiarygodna? Chociaż właściwie. Przez to, że trzymała się na uboczu, uchodziła raczej za bardzo grzeczną, nie lubiącą kłopotów dziewczynę. Chyba nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dobrze kłamała. Życie pod jednym dachem z Arthyenem Perchem nauczyło jej, że szczerość jest najgorszym wyjściem z opresji. Skoro jej ojciec tak czcił kłamstwa, to dlaczego jego córka miałaby nie zmyślać mu na każdym kroku? Przecież przez wiele lat nie wiedział o tym, co łączyło ją z Xavierem. I do tej pory nie zorientował się, że znalazła dzienniki Cadwyn, by podążać śladami "zdrajczyni rodziny". Kiwnęła głową, bojąc się, że kiedy się odezwie, znów zacznie lecieć jej krew. W końcu jednak musiała wymyślić coś, by pielęgniarka nie poznała prawdy o wyścigu. Nikt ich nie nakrył, upiekło się, więc po co niepotrzebnie dolewać oliwy do ognia? Krukonka zdziwiła się, dostrzegając jedynego męskiego uczestnika wyścigu. Po co właściwie tutaj przyszedł? On jedyny nie ucierpiał, bo miał już jakieś doświadczenie w lataniu. Niby Rhiannon dobrze radziła sobie podczas zajęć z latania w pierwszej klasie, ale po prawie siedmiu latach zdołała zapomnieć o odpowiedniej technice. - Mam pewien pomysł - wyszeptała po chwili, przysuwając się do Rose. - Tylko że kolega będzie musiał potwierdzić - dodała, gestem przywołując bliżej Ślizgona. - Możemy powiedzieć, że wracałyśmy z błoni, bo chciałyśmy nadrobić zaległości z opieki nad magicznymi stworzeniami, ale niedaleko wejścia do zamku grasował Irytek, który rzucał w nas jakimiś twardymi kulkami. I jedną z tych kulek oberwałaś w twarz, a ja przez nie stoczyłam się ze schodów. Mam siniaki, więc to raczej przejdzie. W jej głowie brzmiało to trochę lepiej, ale na nic lepszego nie miała pomysłu. Poza tym nawet gdyby zapytać Irytka, czy rzucał kulkami, to i tak nikt by mu nie uwierzył. A znając go, uznałby to za świetny pomysł i po chwili i tak przeszedł do działania. - Ty możesz dodać, że jak wróciłeś do zamku, to widziałeś Irytka, tyle że zdołałeś mu uciec - zwróciła się do Ślizgona. - A tak poza tym jestem Rhiannon - dodała, zdając sobie sprawę, że nawet się sobie nie przedstawili, a dziwnie było rozmawiać, nie wiedząc praktycznie nic o tej drugiej osobie. Czuła się dziwnie ze świadomością, że póki co powiedziała najwięcej z nich wszystkich, ale zaczęła się czuć swobodnie. Może za mocno oberwała w głowę? Albo naprawdę coś w niej zaczynało się zmieniać i to na lepsze. Oczywiście pomijając zmyślanie historyjek, by chronić ich tyłki.
Przecież specjalnie tej puchonce tego nie zrobił, tak? Jednak ma w sobie na tyle honoru, że postanowił przyjść i chociaż przeprosić je za nieczysty wyścig. Bo co jak co, ale na prawdę był bardzo nieczysty. Już na początku wyścigu krukonka kopnęła go w kolano, potem to już matka natura się zdenerwowała, że ktoś narusza zakazany las i zaczęła się buntować, jednak dali sobie jakoś radę, tak ? Dobrze, że dziewczyny tylko straciły po zębie, o wiele gorzej byłoby stracić ręke czy nogę. Bo sam dostał raz tłuczkiem na tyle, że musiała pielęgniarka interweniować, kiedy to bylo? A dość niedawno, bo w pierwszej klasie studiów. - Przepraszam Cię, Rose tak? Nie chciałem, przecież nie zrobiłem Ci tego specjalnie. - powiedzial do niej, przecież powinna go zrozumieć, bo tak samo ona załatwiła krukonkę, tak? On nawet dobrze nie widział, że to w ogóle była uczennica, a przecież tak samo mógł być ten przelatujący hipogryf. Ale całe szczęście, było już po wyścigu, potraktował to jako dobry trening. Włożył rękę do kieszeni i wyczuł piórko, no tak. Musi jak najszybciej uważyć veritaserum, na pewno mu się przyda. Tak jak Rhiannon później chciala Adrien nachylił się nad ustami krukonki i wsłuchiwał się to co ona ma im do powiedzenia. - Jasne, ale gwarantuję, że i tak macie alibii. Chyba głupi by wam nie uwierzył, przeciez każdy wie jaki jest Irytek. - powiedział do nich. Zresztą jak kiedyś złapie tego ducha o ile to będzie w ogóle możliwe, a nie będzie to go udusi. Był strasznie denerwujący, ostatnio nawiedził go na korytarzu i nie chciał sie odczepić. Gdy już myślał, że sobie poszedł ten w momencie wylatywał z sąsiedniej ściany. Gdy dziewczyna skończyła już swój monolog przedstawiła mu się. - Cholera, gdzie moje maniery... - mruknął sam do siebie i podał jej dłoń. - Adrien. - przedstawił się tak jak należało, zastanawiał się żeby też nie dodać nazwiska, ale po co to dziewczynie będzie kiedykolwiek potrzebne?
Zmrużyła oczy, słuchając przeprosin Ślizgona. Próbowała udawać obrażoną, albo coś w tym stylu. Teraz w zasadzie miała ochotę śmiać się z samej siebie. Uświadomiła sobie, że przecież dąsała się na niego z powodu tak idiotycznego, że aż było jej głupio przed samą sobą. Uśmiechnęła się, cały czas zasłaniając usta. - Nie ma sprawy. - Zaczęła. Zmieszała się na chwilę, bo nie wiedziała skąd może znać jej imię. Przecież nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiali. Nie zdążyła już o nic spytać, bo Perchówna zaczęła mówić. Rose przybliżyła swoją głowę do głowy Krukonki i wysłuchała nowej wersji wydarzeń. Od samego początku wiedziała, że Rhiannon wymyśli coś w miarę wiarygodnego. Rose uwierzyłaby w każde jej słowo, nawet najbardziej bezsensowne. Ta dziewczyna z jakiegoś powodu wywoływała w niej niesamowite zaufanie, nie potrafiła tego wyjaśnić. To tym bardziej dziwne, bo jest ona typem osoby, której Rose nigdy by nawet nie polubiła. Nelsonówna postanowiła nie odzywać się na temat wydarzeń dzisiejszego wieczora, bo mijanie się z prawdą zdecydowanie nie było jej mocną stroną. Dlatego słuchając słów koleżanki tylko przytakiwała i milczeniem zaakceptowała tę wersje wydarzeń. Rhiannon przedstawiła się Ślizgonowi i okazało się, że ma na imię Adrien. Miło było w końcu się dowiedzieć. - Mogę wiedzieć skąd wiesz jak mam na imię? - Powiedziała szybko, bo ciekawość już zżerała ją od środka, a bała się, że znów ktoś jej przerwie i nie zdąży zadać tego pytania.
Ucieszyła się, że pozostali przystali na jej wersję wydarzeń. Nie chciałoby się jej wymyślać kolejnej, a ta była w miarę wiarygodna. Poza tym pielęgniarka mogła w ogóle nie zadawać pytań, co jeszcze bardziej ułatwiłoby im zadanie. - Racja - przyznała Ślizgonowi. - Irytek to zmora tej szkoły, ale czasem jest przydatny. No bo na kogo innego zwalić zniszczenie czegoś, jeśli nie na poltergeista? Każdy o zdrowych zmysłach przyjąłby od razu do wiadomości, że to wina tego złośliwego upiora, który naprzykrzał się każdej osobie, spotkanej na swojej drodze. Już nie raz Rhiannon oberwała balonikiem z atramentem czy papierową kulką wystrzeloną przez rurkę. Uśmiechnęła się na myśl, że pomimo przegranego wyścigu, przynajmniej wyszło jej z alibi. Wolałaby jednak uniknąć wizyty w Skrzydle Szpitalnym, ale wiedziała przecież, na co się pisze. Wyścigi miotlarskie zawsze wiązały się z ryzykiem, a już zwłaszcza te odbywające się w lasach. Poza tym odwiedziła ukochany teren poza zamkiem! I nic jej się nie stało - to wielki sukces. Gdyby dopadło ją jakieś stworzenie... Na samą myśl zrzedła jej mina. Miała tylko nadzieję, że Rose i Adrien nie zauważyli jej wewnętrznej rozmowy. Uścisnęła rękę Ślizgona, uśmiechając się do niego lekko. Po chwili jednak jego uwagę skupiła Rose, więc Rhiannon tylko przyglądała się z zainteresowaniem pozostałej dwójce. Sama była zaciekawiona, skąd Adrien znał imię Puchonki. Chociaż może gdzieś po prostu usłyszał? Albo ktoś kiedyś o niej wspomniał. To nic dziwnego. W końcu Hogwart był wielką szkołą.
Owszem mogła być na niego zła, przecież miała powód i to wielki. Wybił jej zęba, gdyby jemu ktoś tak zrobił pewnie by gnębił go do końca jego dni. Był mściwy nie kiedy aż za bardzo, ale taki już był. To się w nim na pewno nie zmieniło. Puchonka wydawała się być bardzo miła, zresztą nie znał puchona który jest niemily, na pewno taki istnieje ale on przynajmniej nikogo takiego nie znał. Tak, Adrien również zauważył, że krukonka jest na prawdę bardzo wiarygodna, zresztą Adrien również każdemu bajkę wciśnie i każdy mu uwierzy, ale chyba jej nie przebije. - Nawet przez chwilę sam w to uwierzyłem. - powiedział do niej i posłał jej jeden z najładniejszych, oczywiście czarujących uśmiechów. Po chwili przeniósł wzrok na Rose, która z ciekawości zapytala się skąd wie jak się nazywa. Każdego ucznia się jakoś kojarzy, tak? Ona byla od niego młodsza jedynie o dwa lata, a więc kojarzył ją ze szkolnych korytarzy, ale szczerze powiedziawszy nawet nie wiedział skąd zna jej imię. Po prostu mu się tak skojarzyło być może na korytarzach szkolnych wykrzykiwali jej imię, a ona na nie reagowała? - A to zgadłem? - zapytał unosząc brwi do góry. Sam był zdziwiony, no ale on tak miał, że w każdej sytuacji potrafił się jakoś odnaleźć. Nie wierzył w to, że pielęgniarka tak po prostu zrobi swoje i się zamknie, z pewnością będzie pytała o to jak te zęby straciły, bo oby dwie w tym samym czasie i z tym samym problemem. Może po prostu niech powiedzą, że sie pobiły, a najlepiej o niego. Taka myśl przeleciała przez jego głowę i zaśmiał się pod nosem. Przydatny? Może i tak, ale on sam tego nie doznal. Jeszcze nigdy dla niego nie był przydatny. Nie lubił go, bardzo go nie lubił.
Rose uśmiechnęła się po słowach dziewczyny. - Przydatny. Szczególnie jak trzeba zatuszować przyczynę wybicia dwóch zębów u dwóch różnych osób i to w tym samym czasie. - Zachichotała i zorientowała się, że z jej ust nie wypływa już krew. Odłożyła zakrwawioną chusteczkę na stolik obok. W zasadzie to czuła się już coraz lepiej. Jej ciuchy już powoli schły, a ciało się rozgrzewało. Kiedy Adrien uśmiechnął się do Krukonki, Rose poczuła jakby ukłucie zazdrości. Sama do końca nie wiedziała co to tak właściwie było. Nie było to jednak przyjemne uczucie. Nie chciała się nad tym teraz zastanawiać. To przecież nie miejsce i nie czas. Po krótkim pytaniu Ślizgona Nelsonówna spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. - Chyba już wiesz, że zgadłeś. - Zastanawiała się przez chwilę czy powinna się przedstawić, ale zrezygnowała z tego. W końcu on wie jak ma na imię. Przymknęła oczy, bo poczuła falę zmęczenia. Chciałaby się teraz znaleźć w ciepłym łóżeczku i móc zasnąć. Ta myśl była tak cholernie kusząca, że aż się do niej uśmiechnęła, pokazując brak jedynki. Szybko się zreflektowała i aż podskoczyła, zasłaniając usta dłonią. Spojrzała na swoich towarzyszy i zaczęła się głośno śmiać.
Odwzajemniła uśmiech, rumieniąc się lekko, choć i tak było to ledwie widoczne, bo twarz nadal miała zaczerwienioną z zimna i wysiłku. Nie sądziła, że jakikolwiek Ślizgon poza Sharkerem mógłby być dla niej miły. Zwykle spotykała się z tymi zadufanymi w sobie, którzy myśleli jedynie o uprzykrzaniu życia osobom z innych domów. - Najważniejsze, żeby pielęgniarka uwierzyła – uznała, choć zrobiło jej się bardzo miło, że ktoś docenił jej kłamstwa. Niby to niewłaściwe zachowanie, ale co tam. Zaśmiała się pod nosem, słuchając wymiany zdań między Rose i Adrienem. Puchonka wyglądała na taką, która lubiła drobne sprzeczki, co dało się zauważyć od początku pobytu w Skrzydle szpitalnym. Ale przynajmniej było dzięki temu ciekawiej. Gdy Nelsonówna przejęła się swoim zębem, Rhiannon wybuchła śmiechem, omal nie staczając się z łóżka, na którym siedziała, co zwróciło uwagę pielęgniarki. Po chwili jednak wróciła do swojego zajęcia, najwyraźniej przygotowując jakiś eliksir, który miał przywrócić im zęby. - Spokojnie, przecież my już wiemy o zębie – odparła, nadal się śmiejąc. – Ale Adrien do kompletu też powinien jakiś stracić – zażartowała. Naprawdę nie wiedziała, co w nią dzisiaj wstąpiło. Ten wyścig zadziałał na nią nieprawdopodobnie mocno, bo zazwyczaj siedziała cicho i się nie udzielała. A teraz… Nie miała problemu z wypowiadaniem się przy obcych osobach. No dobra, z Rose miała już do czynienia, ale z Adrienem nigdy wcześniej nie rozmawiała. - Myślicie, że długo to jeszcze potrwa? – spytała, wskazując na pielęgniarkę. – Strasznie zgłodniałam. Na samą myśl o posiłku przyrządzonym przez skrzaty zaburczało jej w brzuchu. Jedną z rzeczy, które kochała w Hogwarcie, były uczty. Mnóstwo potraw na stole Krukonów i te przyjemne zapachy. To odwracało uwagę od tłumu denerwujących ją ludzi. Westchnęła i spojrzała na swoje ubłocone buty. Przydałoby się je wyczyścić, ale znów wypadło jej z głowy odpowiednie zaklęcie. Że też miała sklerozę!
Irytek jak to Irytek, był po prostu do tego stworzony. Inne duchy były bardzo spokojne i nie denerwowały uczniów. Co prawda bardzo często Prawie Bezgłowy Nick go popytywał na korytarzach ale jeśli się mu odpowiedziało na wszystkie pytania dawał spokój i uciekał, nie to co Irytek. Na szczęście nie wiedział o tym, że dziewczyna mogłaby być w jakimś tam stopniu zazdrosna i szczerze powiedziawszy bardzo mało go to interesowało. Co prawda Rose była bardzo ładną dziewczyną, ale niestety nie była w jego typie? Zresztą nie rozglądal się za każdą poznaną dziewczyną, tak? Wtedy musiałby mieć chyba dziesięć pary oczu a to na pewno byłoby nie możliwe, chociaż może istnieje takie zaklęcie? Jeśli tak to na prawde będzie musiał się tym zainteresować i poznać. No tak, sam Adrien był piekielnie zmęczony, a co dopiero te biedne dziewczyny. One można powiedzieć bardziej zostały poturbowane niż on. Przejmował się tym, bo Rose przecież przez niego została bez zęba, ale jak to sie stało, że i Rhiannon go nie miała? Nie miał zamiaru się o to wypytywać, bo to jednak nie jest bardzo szczęśliwe doświadczenie. - Wiedziałem, że jestem wybitny, ale aż tak? - zaśmiał sie. Oczywiście starał się być jak najbardziej dowcipny nie zawsze mu to wychodziło, ale może jednak dziewczyny jakoś zrozumiały jego dowcip. Adrien na pewno taki nie był jakich uważali ślizgonów. Owszem, miała rację, bo wiele jest takich ślizgonów, on może i taki był, ale jeszcze wcześniej. Teraz to się zmieniło i nie miał zamiaru sam tego zmieniać, bylo mu dobrze z tym nowym Adrienem. Spojrzał na krukonkę i nadstawił twarzy. - No to czyń swoją powinność. - powiedział do niej i zaśmiał się po chwili jednak się prostując, bo może dziewczynie na prawdę się zachce wytłuc mu zęba. - Nie mam pojęcia. - mruknął do dziewczyn. Wcale mu się tam nie śpieszyło wręcz przeciwnie. W końcu zasiadł na łóżku przed dziewczynami.
Szczerze mówiąc Rose jeszcze nigdy nie padła bezpośrednią ofiarą Irytka. Dane jej było tylko przyglądać się jego psikusom lub słyszeć o nich od innych uczniów. Ona w ogóle była dzieckiem szczęścia, więc jej to nie dziwiło. - Najważniejsze jest to, że jesteś naprawdę skromny. - Mrugnęła do Adriena. Zmęczenie nie chciało od niej odejść, zaczynała się na nie zdenerwować. Dopiero teraz zobaczyła jak bardzo jest brudna. Westchnęła ciężko, bo nienawidziła sprzątania, czyszczenia i tym podobnych pierdół. Uśmiechnęła się na słowa Krukonki, bo wyobraziła sobie jak ta wybija zęba Goldenvild tylko dlatego, żeby było po równo. W swojej głowie widziała to dodatkowo w zwolnionym tempie, dzięki temu było jej jeszcze weselej. Rose miała wyjątkowo dobrą wyobraźnie i przy tym niestety wybujałą i zbyt często wyobrażała sobie rzeczy, których tak naprawdę nie ma i później bywała nie lada zdziwiona zaistniałą sytuacją. - Mam nadzieję, że nie. - Odpowiedziała dziewczynie lekko jeszcze rozbawionym głosem.Rose wydawało się, że było już bardzo późno, pewnie tak jak pozostała dwójka chciała już znaleźć się w swoim łóżku i wypocząć przed jutrzejszym dniem.
Oczy Krukonki zrobiły się tak ciężkie, że o mały włos nie przysnęła na siedząco. W tym momencie mogłyby się nad nią rozgrywać walki smoków, a ona nie przejęłaby się tym, zapadając w głęboki sen godny niedźwiedzia w czasie zimy. Czyżby pielęgniarka podejrzewała, co tak naprawdę się wydarzyło i specjalnie przytrzymała ich je jak najdłużej, żeby odpokutowały swoje złe zachowanie brudem i zmęczeniem? Adrien nie musiał tutaj siedzieć, właściwie mógł zniknąć w każdej chwili. Chociaż gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to i dziewcząt nikt nie zmuszał do przybycia do skrzydła szpitalnego. Po prostu chciały odzyskać swoje zęby. - To się nazywa narcyzm – stwierdziła i ziewnęła przeciągle. Nie chciała tym obrażać Adriena. Po prostu kiedy potrzebowała snu, nie myślała już o tym, co mówiła. Z jej ust wychodziło wszystko, co tylko ślina przyniosła jej na język. Dlatego lepiej dla niej było, gdy nie chodziła na zajęcia niewyspana, a już zwłaszcza na opiekę nad magicznymi stworzeniami, bo utrata kilku punktów to najlżejsza kara, jaka ją dotąd spotkała za to pyskowanie. - Przecież żartowałam – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Chyba że naprawdę chcesz? Widzę, że Rose z chęcią się tym zajmie. A ja mogłabym ci tego zęba przerobić na wisiorek i opowiadałbyś innym, że upolowałeś zwierzaka w Zakazanym Lesie. Zaśmiała się, wyobraziwszy sobie Adriena, biegającego po Hogwarcie z własnym zębem zawieszonym na szyi. To byłoby dość komiczne. Właściwie jego osoba cały czas ją rozbawiała, przez co prawie zapomniała o zmęczeniu. Mimo to rzuciła się na śnieżnobiałe poduszki, brudząc je błotem. Pielęgniarka z pewnością ją za to udusi i powiesi jako flagę na szczycie Wieży Astronomicznej, ale mówi się trudno. - Obudźcie mnie, jak to się skończy – mruknęła, zamykając oczy. Miała oczywiście na myśli oczekiwanie na to, aż starsza kobieta przygotuje dla nich eliksir. Jak na złość musiał się jej skończyć akurat dzisiaj. Leżakowanie nie trwało jednak długo, bo uświadomiła sobie, że przecież nie powinna tak robić i zasypiać w nowym towarzystwie. Rash pewnie by ją pochwalił za to, że ignoruje innych na własną korzyść, ale ona poczuła się z tym źle. Usiadła ponownie i spojrzała na Adriena. - Właściwie to dlaczego przestałeś grać w quidditcha? – Zapytała. – Pamiętam, że przez Ciebie nasi ciągle przegrywali, a potem nagle Ślizgoni zmienili obrońcę.
Skromny... Oczywiście Adrien był na prawdę bardzo skromny. Ha. Był taki, że jego doświadczenie jest czasami najważniejsze, kiedyś pewnie było tak całkowicie, ale teraz potrafi przyznać komuś innemu rację. To sie w nim pewnie zmieniło na lepsze. Teraz ślizgon potrafi się przyznać do błędu wie, że nie zawsze on sam ma rację. W końcu jest tylko człowiekiem i ma prawo się mylić. Zaśmiał się ze słów Rose. Szczerze powiedziawszy nawet przez chwilę się zastanawiał dlaczego z tymi dziewczynami nie miał więcej nic wspólnego? Dlaczego dopiero teraz się poznali? Od czasu przyjazdu z Niemiec czuł się w zamku tak bardzo osamotniony, że jakby wracał do zupełnie obcego zamku. Jedynie z Pernillem rozmawiał i na tym się skończyło. A jeśli chodzi o gryfona. Adrien coraz bardziej miał wątpliwości czy w ogóle powinien się z nim spotykać. Miał teraz własne życie, rozmowy z rodzicami w domu na pewno zmieniły jego nastawienie na świat. Oni oczywiście bardzo by chcieli, żeby był pracownikiem Ministerstwa i był przy nich na dobre i na zle. Adrien tego nie chciał. Już miał prawie dwadzieścia lat, a ci w ogóle na to nie patrzyli tylko potrafili mu rozkazywać jak małemu dziecku. Gabriella została i niech lepiej tam bedzie. Oczywiście tęsknił za nią, ale po matce odziedziczyła tę niesamowitą wredność i czepianie się o wszystko, więc jeśli ma się tłumaczyć przed każdym swoim wybrykiem to lepiej niech zostanie w rodzinnym domu. - Narcyzm, powiadasz... - mruknął do dziewczyny i lekko się uśmiechnął. To był po prostu żart, tak na prawdę wcale taki nie był. No ale mniejsza z tym, za bardzo jak na razie nie zależało mu na tym, żeby doskonale wypaść w oczach dziewczyn. Będzie co będzie. - Nie... Jak Rose to nie, bo ona jest do mnie negatywnie nastawiona. - powiedział do puchonki i spojrzał na nią dość znacząco i się znowu uśmiechnął. Puchonka... Wcześniej jakby mu ktoś powiedział, że będzie w ogóle rozmawiał z puchonem to pewnie by go wyśmiał, jedyną puchonką z którą mial dobre stosunki to była Laila. Ale teraz nawet nie wiedział na czym stoją, na czym stanęła ich znajomość. Nie rozmawiali już dość długo. Może warto się do niej odezwać, może znajdzie dla niego choć chwilę czasu? - Bo wyjechałem do Niemiec rok temu. Zostałem w rodzinnym domu, ale nie dało się z nimi wytrzymać. A teraz słyszałem od kumpla, że już jest obrońca, a ja nie mam zamiaru się pchać, zresztą nie wiem czy dałbym radę. - powiedział. Nie chcial na pewno żeby ślizgoni przez niego przygrywali. Wcześniej owszem, był na prawdę bardzo dobrym obrońcą, przynajmniej tak mówil kapitan jego drużyny. A teraz to nawet nie wiedział kto jest tym kapitanem. Na meczu już dawno nie był. Nawet jako kibic.
Rose nie sądziła, żeby pielęgniarka mogła cokolwiek podejrzewać mimo, że uchodziła za bystrą i inteligentna kobietę. Z drugiej strony jeśli już by podejrzewała, może nie chciała wnikać w tę dziwną sprawę, żeby nie robić im kłopotu. Zapewne gdyby miała ich o coś spytać, już by to zrobiła. Neslonówna dostrzegła zmęczenie także na twarzy Krukonki, od razu zrobiło jej się raźniej. Uśmiechnęła się czując, że Rhiannon odnosi się do Ślizgona w podobny sposób co ona. - Tak, ja chętnie to zrobię. - Potwierdziła Rose i uderzyła trzy razy ściśniętą pięścią w otwartą drugą dłoń, patrząc na Adriena z udawaną złością zmieszaną z satysfakcją. Nie potrafiła udawać długo, bo wróciła do jej głowy wizja wybijania zęba chłopakowi. Do tego jeszcze jego własny ząb na szyi! W takich okolicznościach nie mogła zachować powagi. - Ja?! Negatywnie nastawiona?! - Oburzyła się. On chyba nie widział negatywnie nastawionej osoby... Wcale nie była negatywnie nastawiona. Może miała mu za złe tego zęba? A może przypominał jej kogoś, kogo nie lubi. Zaczęła się nad tym zastanawiać. Chyba chodzi głównie o okoliczności w jakich dane było im się poznać i o to w jakim Rose była teraz stanie. Na głodniaka zazwyczaj była nieprzyjemna dla innych, a teraz kiszki marsza jej grały. Puchonka także pamiętała Adriena z meczów quidditcha, więc przysłuchiwała się uważnie nic nie mówiąc.
Rhiannon z całą pewnością nie chciała być niemiła. Po prostu zmęczenie bardzo mocno dawało jej w kość i przez to nie myślała racjonalnie. Miała serdecznie dosyć wydarzeń dzisiejszego dnia i byłaby przeszczęśliwa, mając szansę na opuszczenie tego miejsca już teraz. Fakt, że Adrien i Rose byli bardzo mili, ale bardziej cieszyłaby ją możliwość rozmowy z nimi po wyspaniu się i najedzeniu. Może podczas ferii spędzą ze sobą więcej czasu. Naprawdę miała taką nadzieję, bo przydałoby się jej towarzystwo inne niż Sharker. W końcu on też miał innych znajomych i nie mógł jej poświęcać całego swojego czasu. - Rose jest bardzo pozytywna – stwierdziła i znów ziewnęła. Czuła, jak pieką ją oczy, co doprowadzało ją niemal do szału. Przysłuchiwała się Adrienowi, kiwając głową na znak, że rozumie. Zazdrościła mu tego wyjazdu, nawet jeśli skomplikował mu lekko życie. - Ja nigdy nie byłam poza Wielką Brytanią – przyznała smutno. – Zwykle nie mogłam nawet jeździć na wakacje i ferie, bo rodzice kazali mi wracać do domu, dlatego potwornie się cieszę z tego roku. Gdy pojawiła się pielęgniarka, od razu zapytała, co się wydarzyło. Zdziwiła się również obecnością Adriena, ale Rhiannon była przeszczęśliwa, że się zjawił i mógł potwierdzić jej wersję wydarzeń. Kobieta bez problemu w to uwierzyła, wyklinając Irytka i informując ich, że ma nadzieję, iż nikt więcej nie ucierpiał, ponieważ eliksir na zęby warzyło się dosyć długo, a ona przygotowała tylko ilość odpowiednią dla dziewcząt. Ponoć mieli mały problem z jakimś ziołem w cieplarni, co komplikowało również funkcjonowanie skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka podała dziewczętom szklanki pełne parującej cieczy i poszła do swojego biura, by wypełnić odpowiednie rubryki w ich kartach. - To do dna – zwróciła się do Rose i wypiła eliksir, krzywiąc się niemiłosiernie, bo smakował po prostu obrzydliwie. Ale to, co skuteczne w leczeniu, nie mogło być malinowe, jak mawiał Xavier. On zawsze wymyślał jakieś głupie powiedzonka, byle tylko Rhiannon robiła to, czego od niej oczekiwał. Poczuła ból, a po chwili luka w jej uzębieniu zapełniła się. - No nareszcie – odparła zadowolona, szczerząc się do nich. W końcu nie wyglądała jak zając po starciu z kangurem-bokserem! – I jak wyglądam? Przetarła oczy, czując w kościach, że prześpi całą noc. - Nie wiem, jak wy, ale ja idę spać - mruknęła i podniosła się, ruszając w kierunku wyjścia. - Dobranoc
Stare, angielskie mury Hogwartu, za którymi tęskniłeś w Kanadzie wreszcie są na wyciągnięcie twej ręki. Wracasz do domu, bo przecież, czyż szkoła magii nie jest właśnie tym dla Ciebie? Ciepłym schronieniem, gdzie czujesz się bezpiecznie, azylem, który chroni Cię przed niebezpieczeństwami świata zewnętrznego… A co jeśli niewidzialne zagrożenie podstępnie wkradnie się w czasie wesołego harmidru?
Przymykasz powieki leżąc w ciepłym łóżku swego dormitorium, powoli zapadasz się w objęciach kojącego snu. Dziwne kształty formują się w tych myślach układając się w słodkie senne marzenia. I nagle czar pryska.
- WSTAWAJCIE SZYBKO, WSZYSCY, JUŻ JUŻ - nauczyciele pędem wbiegają do dormitoriów z różdżkami w gotowości. Podopieczni zmuszeni są wstać na równe nogi. Profesorowie podchodząc do uczniów przykładają różdżki do ich głów i z cichym szeptem, wypowiedziawszy zaklęcie, sprawdzają temperaturę. - Każdy, kto ma gorączkę, natychmiast musi przejść do skrzydła szpitalnego! – powiedziała władczo pielęgniarka szkolna wyjmując swoją różdżkę. Każdy kto był na wyjeździe w Kanadzie musi rzucić kostkami, by sprawdzić, czy zapadł na groszopryszczkę, która szerzyła się na wyjeździe, czy udało mu się tego uniknąć.
Parzysta – Co za szczęście, nie jesteś zarażony i jak najszybciej wracasz do dormitorium razem z innymi zdrowymi szczęśliwcami. Nieparzysta – Niestety, ty również jesteś chory i zostajesz wysłany do Skrzydła Szpitalnego.
Każdy kto wylosował chorobę, musi wyrzucić raz jeszcze, by sprawdzić w jakim stadium choroby się znajduje. Nie dla wszystkich jest miejsca w Skrzydle. Każdy kto wylosuje 4 bądź 6 zostaje przeniesiony do izolatki zrobionej w klasie Historii Magii. 1 – W zasadzie czujesz się całkiem nieźle. Masz odrobinę temperatury i parę okropnych, swędzących, fioletowych krost pod ubraniem, ale nie widać ich specjalnie. 2 – Niestety, cały jesteś w fioletowych bąblach, które dodatkowo paskudnie cię swędzą i kiedy za dużo je drapiesz, pękają, wylewając z siebie dość obrzydliwą ciecz. 3 – Oprócz fioletowych bąbli z punktu 2, choroba zdążyła zaatakować ci aparat mowy i nie możesz nic mówić. 4 – Nie tylko jesteś posiadaczem milionów fioletowych bąbli. Chociaż możesz mówić, to grzyb zdążył zamieszkać w twoim gardle. Dlatego co chwila wymiotujesz paskudnymi, nie do końca zidentyfikowanymi substancjami, które prawdopodobnie są resztkami grzyba, który osadził się w twoim organizmie. 5 – Choroba była równie nagła, co bolesna. Krosty zniknęły bardzo szybko i zostały ci po nich jedynie słabe blizny. Niestety teraz jesteś wyjątkowo wychudzony oraz osłabiony. Jesteś podłączony do ogromnej ilości magicznej aparatury, która wlewa w ciebie eliksiry i pompuje krew. Twoje ruchy są zdecydowanie ograniczone, poza tym, że wymagają mnóstwa energii, której nie masz. 6 – Najbardziej zaawansowane stadium choroby. To już nie są zwykłe fioletowe bąble. Było ich tak dużo, że stworzyły one na twoim ciele paskudną skorupę, w tej chwili całą brązową. Bardzo trudno ci cokolwiek mówić, ruszać i na dodatek wyglądasz naprawdę paskudnie.
Więc Merlin był na feriach… praktycznie na odwyku. Chodził jak zbity pies, nie wiedział co i jak. Próbował odstawić narkotyki, które Skaj mówiła, że wcale nie uzależniają, ale najwidoczniej odrobinę się myliła. Było mu paskudnie i okropnie, więc głównie tam leżał w łóżku, lub wybierał się na długie, samotne spacery, by zapobiec nieustannemu głodowi. Powrót do Hogwartu był wybawieniem. Miał zdecydowanie dość zimnej Kanady, której miał już powyżej uszu pewnie do końca życia. Najpierw tabuny tych wszystkich gości z tego dzikiego kraju łażą po Hogu, teraz on musiał słuchać ich paskudnych akcentów i ich naturalnym środowisku. Niestety wszystko nie okazało się być znacznie lepsze kiedy tylko wrócił do swojej szkoły. Kiedy spał sobie uroczo w dormitorium, śliniąc się na poduszkę, nagle ktoś brutalnie wyciągnął go z jego własnego łóżeczka! Co to za maniery! To prawda, swędziało go ostatnio tu i ówdzie, ale co to za problem, zakładał, że się nie domył ostatnio czy coś w tym stylu. Tłuką go różdżką po głowie. Co się dzieje! Na dodatek został wyciągnięty na bok i jedynie w kusych bokserkach w jednorożce został wysłany do Skrzydła Szpitalnego, gdzie natychmiast wsadzili go do łóżka, podali leki i nie pozwolili się ruszać. Krzyczał, że to tylko gorączka i żeby zostawili go w spokoju, ale nikt go nie słuchał. Narobił rabanu i takie tam, rozwalił parę rzeczy na szafce, aż podali mu środek uspokajający po którym zapadł w słodki sen. Kiedy się rozbudził rozejrzał się dookoła i z jęknięciem podniósł się lekko z łóżka. Z przerażeniem spojrzał na swoje ręce i okazało się, że są całe w okropnych, fioletowych bąblach. Znowu spanikował, krzyczał do pielęgniarki, która musiała mu wszystko wyjaśnić i dała mu maść, po której miał przestać się drapać. Rozżalony wil leżał przez chwilę w ciszy napawając się swoim nieszczęściem i wdychając okropny odór tych wszystkich chorych ludzi otaczających go i wyglądających równie paskudnie. W końcu postanowił obadać swoich ziomków obok, zerknął na dziewczynę leżącą obok i odkrył, że jego towarzyszką niedoli została Isolde! Jego ziomek z lekcji i druga pani prefekt. - Is? – jęknął cierpiętniczo drapiąc się po rękach, wcale nie przejmując się zaleceniami pielęgniarek. – Bogowie to jest paskudne. Wszyscy wyglądają jak potwory – powiedział rozglądając się dookoła i zabierając się do drapania swojej mizernej, chudej klaty niechcący rozdrapując przy tym bąbla, z którego wypłynęła paskudna ciecz. – Fuuuu co się dzieje – powiedział z odrazą wycierając dłoń. – Jak tego mam do diaska nie drapać – zapytał, po czym odsunął kołdrę, by zaprezentować Gryfonce swoje baśniowe bokserki. Znaczy chodziło o to, żeby pokazać jego biedne nóżki. – Myślisz, że zostaną z tego jakieś paskudne blizny? – zapytał krzywiąc się strasznie kiedy zobaczył swoje ciało całe w krostach i mimowolnie drapiąc się po kolanie. Szybko mu się przypomniało o maści i sięgnął po nią, by zacząć wcierać ją w wychudzone ciało. - Czy moja twarz wygląda jak twoja? - dodał dotykając swoich policzków palcami całych w kremie.
Penelopa była ostatnio rozdarta pomiędzy wszystkim co ją otaczało. Między muzyką. Philippem. Feriami. Nie tak chciała spędzić ten czas, wszystko miało poukładać się inaczej, a mimo to wierzyła, że wróci do tego co było kiedyś. Będzie mogła znów bawić się tak jak za czasów życia w Kanadzie. Pijąc alkohol ze swoimi przyjaciółmi, grając na gitarze, śpiewając i upijając się w trupa, a potem mówiąc, że przeżyła najlepsza noc w życiu, bo znów była na koncercie jakiegoś mugolskiego zespołu. Rzadko kiedy interesowała się światem magii, ale odkąd znalazła się w Hogwarcie musiała nieco więcej czasu poświęcać czarodziejskim zwyczajom. I tak na przykład Lorrain nie miał pojęcia kim jest Penelopa. Ona nie wiedziała co robić, by lepiej latać i jedyne co to miała szansę by takie persony jak River, Cesaire czy Percivaly chroniły jej zgrabny tyłek przed bolesnym upadkiem. Zabawne? Nie. Gaskartch pogubiła się pomiędzy tym wszystkim co powinno mieć miejsce, a co nie powinno się wydarzyć. Może to było straszne, egoistyczne, ale z drugiej strony wiedziała, że właściwe. Potrzebowała jakiegoś bodźca. Czegoś co sprawi, że będzie chciała wrócić do szkoły i tak o to mamy… Zarazę. Wiecie jakie to trudne być kimś takim jak Penelopa i dowiedzieć się, że w Twoim gardle roi się od jakiegoś przebrzydłego grzybka, który nie chce Cię opuścić? To zabawne! Ktoś taki jak ta Kanadyjka nie potrafiła żyć bez muzyki, bez gadania, bez tego co napędzało jej serce. Kochała mówić. To było oczywiste, że była gadułą. Potrafiła pleść trzy po trzy tylko i wyłącznie po to by dawać znać, że żyje, a teraz? Teraz mogła zamknąć się w złotej klatce, bo niestety musiała milczeć. Wyobrażasz sobie małą, słodką Pen nie odzywającą się do nikogo? Uwierz mi. Była skazana na prawdziwe cierpienie, jednak jak widać wszystko nie układało się aż tak fatalnie! Po znalezienie się w izolatce, ujrzała swojego kumpla, z którym bądź co bądź nie miała kompletnie żadnego kontaktu przez kilka ostatnich tygodni. Niby to się mijali na korytarzach, czy w salach, ewentualnie gdzieś na feriach, albo na boisku, ale… Nie rozmawiali ze sobą, a rozmów z chłopakiem brakowało jej najbardziej. Czy to nie zabawne, że to właśnie w tym momencie miała okazję spotkać się z Riverem? Dziwna sprawa. Dwie gaduły skazane na wstępie na porażkę, dobrze że chociaż miała przy sobie zeszyt i pióro. Jakoś zapewne się porozumieją. Jestem Penelopa. Mam nadzieję, że jeszcze mnie pamiętasz. Jestem zarażona. Nie mogę mówić. To takie głupie. Nienawidzę nie mów mówić. Jestem od tego uzależniona. River… Co u Ciebie? Powiedz, że dobrze… Przecież możesz mówić, prawda? Napisała tych kilka słów na karteczce, a zaraz potem podała ją do Quayla. Nie sądziła, że River może być skazany na wstępie na taką samą porażkę względem… Aparatu mowy.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Puchon naprawdę się niecierpliwił. Kiepsko znosił siedzenie w jednym miejscu. Za każdym razem kiedy usiłowali mu wcisnąć, że coś może być on i tak zaprzeczał twierdząc, że dobrze się czuje i jest wszystko OK. Tak więc chciał nie chciał Nadish musiał zgodzić się z pielegniarką że powinien był się przebadac czy nie ma tej dziwnej choroby ktorej i tak nie zapamiętał. Niedługo zaczynała się szkoła. Nie, że chłopak był jakimś tam super pilnym uczeniem, ale już nie raz musiał nadrabiać zaległości, i na własnej skórze się przekonał że w tej szkole nie jest to łatwe. Wszyscy przyjaciele jakich miał nie mieli nawet pojęcia o tym, że istnieje świat magii. A wśród czarodziejów, cóż tych przyjaciół też nie miał zbyt dużo Na szczęście nie trafiła tutaj sama. Była jeszcze ktos ze Slytherinu,ale jakoś ze sobą nie rozmawiali. -UFF..jakie szczęście,nie zaraziłem się -tą dziwną chorobą-mruknął pod nosem zadowolony i najszybciej pobiegł do dormitorium razem z kolegami szczęśliwcami. Z/T