Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:37, w całości zmieniany 2 razy
Może nie były to stare rany, o których można było zapomnieć. Powiedziałabym raczej, że dziewczyna przyzwyczaiła się do tego. Przez całe życie, ktoś ją ‘kochał’, był przy niej, a później porzucał ją rzucając jej błoto w twarz, albo wbijając nóż w plecy. Za każdym razem wmawiała sobie, że ludzie są źli, że są to potwory, które potrafią tylko ranić, pewnie dlatego przez pewien okres czasu nie dopuszczała do siebie nikogo, chciała być sama, ponieważ tak było bezpieczniej, łatwiej. Później poznała Allistair’a, Corin… miała nadzieję, że wszystko wróciło do normalności, ale jej normalność musiała znaleźć sobie jakąś inną definicję, bardziej krętą, zawiłą. Dlatego znowu została sama, ale… dokładnie było tu jakieś ‘ale’. Tym razem dziewczyna nie wmawiała sobie, że ludzie są źli, nie wmawiała sobie, że już nigdy nie pozwoli się nikomu do siebie zbliżyć, prawdę mówiąc nie miała okazji. Kiedy rozpoczynała rozmyślania, pojawił się pewien chłopak. To miało miejsce nad jeziorem. Przysiadł przy niej, mimo iż sam pragnął w tej chwili samotności. Dzięki niemu pominęła etap smutku, bólu, zażenowania i wielu negatywnych uczuć. Była tego świadoma. Nawet jeżeli ma mnie zostawić za jakiś czas jak wszyscy, to trudno. Nie mogę wiecznie płakać nad tym samym, po prostu będę cieszyła się tą chwilą, która teraz daje mi szczęście! – dokładnie do takich wniosków doszła całkiem niedawno i wcale jej to nie przeszkadzało. - Dokładnie… ale jak już wspomniałam, nie mam im tego za złe. – powiedziała optymistycznie i uśmiechnęła się w stronę chłopaka. Nie chciała żeby miał taką smutną minkę! Bynajmniej jej się wydawało, że jest smutna. Dlatego starała się jakoś go rozweselić, zmienić temat na bardziej komfortowy. TAKIE BYŁO JEJ POWOŁANIE! Ambroge jest ARTYSTĄ – ona nie zmieni swojego zdania, a ona była aktorką. Potrafiła zmieniać się co pięć sekund. Wystarczy poprosić! Nikola płacz – dziewczyna przybiera zrozpaczoną minę, a po jej policzkach płyną łzy, Nikola śmiej się – dziewczyna wybucha gromkim śmiechem ocierając poprzednie łzy, Nikola wścieknij się – dziewczyna przybiera poważny wyraz twarzy, a w jej oczach rośnie wściekłość, delikatne gesty, delikatne ruchy wskazują, że ledwo się trzyma. Taka była, tak mogłaby zrobić (czego oczywiście teraz nie zrobiła!). Jednak był jeden mankament, przez to, że potrafiła tak grać gubiła się i czasami nie potrafiła odnaleźć swoich prawdziwych uczuć. Nie wiedziała co jest prawdą, a co jest fałszem. Zakończony temat o smakołykach. Nikola już wiedziała co zrobi w niedalekiej przyszłości, ale to niech będzie na razie tajemnicą. - Właśnie… lubisz jakieś zwierzęta? Zastanawiałam się nad zakupem kota, ale nie bardzo mogę pojechać do Londynu, żeby to uczynić! – powiedziała rozentuzjazmowana. Puchonka spojrzała na pakunek niepewnie i odwróciła wzrok, kiedy sobie o nim przypomniała znowu zaczęło ją korcić, żeby go otworzyć. No, ale nie mogła!
Ambroge mógłby komuś pomóc? Nie, to się nie mieściło w jego rachunkach. Z resztą.. on nigdy nie uważał się za osobę pomocną. Zawsze, kiedy jego przyjaciele w jakiś sposób chcieli mu podziękować, na przykład za dobrą radę, ten mówił tylko, że przecież wyraził jedynie swój pogląd w danej sprawie. Nie czuł się taki jak jego matka. Oj nie. Pan Friday nawet nie czuł takiej chęci niesienia pomocy. Takiej potrzeby. Mimo to, zawsze w jakiś sposób komuś pomagał. Tylko, że tak tego nie nazywał. On po prostu dzielił się swoimi poglądami. Pewnie, była to pomoc. Z tym, że Piątek tak właśnie ją rozumiał. No i należał do ludzi, którzy raczej nie kochają się wywyższać, więc.. - Zwierzęta? Tak. Oczywiście, że lubię. Sam mam psa. Owczarza Irlandzkiego. Znaczy.. miałem. Aktualnie przebywa w moim rodzinnym domu, wraz z pozostałymi.. – Zaczął, ale nie skończył. W jego głowie bowiem zrodził się szatański plan. Widząc dziewczynę, coraz częściej zerkającą na paczuszkę, którą tu przyniósł, lekko się uśmiechnął, po czym wstał. Wziął paczkę do ręki, by następnie usiąść obok niej, opierając się o ścianę. Bez słowa, gestem, nakazał jej, aby się posunęła, robiąc mu tym samym odrobinę miejsca, która w zupełności mu wystarczała. Również bez słowa otworzył pakunek. Rozwinął papier, w który owinięte było pudełko. Położył następnie na kolanach dziewczyny, która z nieukrywaną ciekawością, otworzyła je. Jak się okazało, zawartością paczki był średniej wielkości obraz. Oczywiście na potrzeby transportu zmniejszony, jednak za pomocą odpowiedniego zaklęcia, powrócił do normalnego rozmiaru. Jak się okazało, przedstawiał on. Dziewczynę, w domyśle Nikole. Był to jej portret. Jednak. Inny niż wszystkie, które do tej pory namalował. Czemu? Bo tym razem skupił się bardziej na istocie dziewczyny. Stąd, uwiecznił dwie postacie – pannę Nightmare i Victorique, zasadniczo takie same, jednakże inne. Różnica barw, swoisty kontrast, ale i sama poza, którą przybierały dziewczyny.. wszystko było inne. No i położenie. Nikola stała spokojnie, nieco wyciszona, nieśmiała, uśmiechnięta, taką, jaką ją zapamiętał. Viki natomiast pozostała jedynie miotającym się cieniem. Tak jak teraz.. A z tyłu, po drugiej stronie, widniał tylko napis, na który chłopak nie do końca miał odwagę się zdobyć, jednak. Był on następującej treści:
Cieszę się, że Ci się udało. Że pozostałaś Nikolą.
Widząc minę dziewczyny, Ambroge ruszył się z łóżka. - To ja Cię może zostawię samą. Na chwilę..- powiedział, powoli wstając. - Sprawdzę co u pielęgniarki, kiedy dostaniesz leki, czy coś..
Nikola kochała wszystkie zwierzęta! Ale jej ulubionymi były koty i wilki, co nie oznacza, że w jej opinii inne stworzonka były gorsze, o nie! Może i nie chciała dotykać pająków, bądź jakiś innych robaków, ale to również były zwierzątka, które… może z lekką niechęcią, ale mimo wszystko tolerowała. - Owczarz Irlandzki? – zapytała niepewnie i nagle ją oświeciło – To są te takie ogromne psy, tak? – zapytała. Według niej nie były duże, były ogromne, przez jej drobną postać wydawały się większe od niej samej, bynajmniej czuła się przy tych psach jak kilkuletnie dziecko, a sam fakt, że taki pies mógł na nią wskoczyć przerażał ją i… ekscytował za razem. Dlaczego? Nie wiem ta puchonka była po prostu dziwna. Chłopak zakończył temat, a dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Nie kontynuowała, zwłaszcza, że przeszli do otwierania paczuszki. Jej oczy zabłyszczały i wpatrywała się w krukona jak dziecko oczekujące na prezent świąteczny. Widząc gest ręki nie czekała na nic, tylko odsunęła się i oczekiwała na swój prezent. Gdy pudełeczko wylądowało na jej kolanach, spojrzała niepewnie na Piątka, żeby upewnić się, że na sto procent może otworzyć pudełeczko, po czym uczyniła to. Nikola wpatrywała się oszołomiona na obraz, który przed nią się pojawił, nie potrafiła zamknąć ust z podziwu i wpatrywała się w ciszy na to, co chłopak stworzył… specjalnie dla niej. To nie mogłoby być prezentem dla kogoś innego, to musiało być stworzone tylko i wyłącznie dla niej, te wszystkie szczegóły, które ją opisywały, które były z nią utożsamione i ona sama, to było… Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć, niedawno wspomniała chłopakowi o tym, że Victorique to jej rozdwojenie jaźni, czyli nie zajęło mu za długo tworzenie tego obrazu. Cieszę się że Ci się udało, że pozostałaś Nikolą. Muszę się zgodzić, to było odważne zdanie, zdanie, które dziewczyna mogła odebrać na różne sposoby. Jej mina się nie zmieniała, jakby ktoś włączył funkcję stop. Chłopak zaczął się wycofywać i to sprawiło, że jej ciało wróciło do życia. Spojrzała na niego i odłożyła obraz powoli na łóżko, po czym sama z niego wstała. Wyprostowała się i spojrzała mu głęboko w oczy, z delikatnym uśmiechem. Nie wiedziała co powiedzieć, więc tylko przytuliła się do niego chowając twarz w jego koszulce. Gdyby dostała go kiedy indziej pewnie uznałaby to za dziwne, za niestosowne, jednak… chłopak trafił na okres kiedy dziewczyna była po ciężkiej wojnie z Victorique, cały czas bała się, że nie ona jest prawdziwa, że zniknie i nawet nie będzie o tym wiedziała. Ale wygrała, udało jej się pozostać sobą. Wygrała tą krwawą wojnę z Viki i ktoś… ktoś to zauważył. -Jesteś nienormalny… – wyszeptała z szerokim uśmiechem odsuwając się od niego – Zapewne jak Ci teraz podziękuję, powiesz mi, że nie zrobiłeś nic za co powinnam Ci dziękować, ale tak nie jest… przyszedłeś do mnie, dałeś mi piękne kwiaty, uspokoiłeś mnie i kiedy tego potrzebowałam byłeś przy mnie, dałeś mi teraz ten cudowny obraz… jeżeli to według ciebie jest nie warte moich podziękowań, mojej wdzięczności to jesteś nienormalny… – kiedy to mówiła po jej policzkach spłynęły łzy, a ona nie przestawała się uśmiechać. Po chwili otarła je śmiejąc się pod nosem – Przepraszam, ale… nie potrafię się opanować. Po prostu nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle ile ty w te kilka dni…
Nie ogarniał świata. To.. To wszystko.. To była kwestia dosłownie kilkunastu, może kilkudziesięciu sekund. Zebrał się, miał iść poszukać pielęgniarki, czy coś w tym stylu. W rzeczywistości chodziło jednak o to, aby dać jej trochę czasu na wrócenie do poprzedni stanu. Między Bogiem, a prawdą, Piątek zwyczajnie nadzieję, że w ten sposób uniknie, albo przynajmniej odwlecze w czasie, nieprzyjemności jakie mogłyby na niego czekać z racji napisu, który umieścił po drugiej stronie obrazu, no i jego samego. To dzieło.. naprawdę było inne niż wszystkie. Rzadko Ambroge malował, a przynajmniej starał się namalować, to co grało komuś w duszy, używać pewnych metafor, czy czegoś w tym rodzaju. Teraz jednak mu się to udało. Z resztą nie był to wyjątek. Ostatnimi czasy młody Ambroge coraz częściej malował właśnie zawierające pewne symbole, alegorie, obrazy. Ale o tym kiedy indziej. Jak już mówiłem, miał zebrać się do wyjścia. Nie udało się, bowiem stał teraz, przytulając przyciśniętą do jego torsu dziewczynę. Powiedziała mu, że jest nienormalny.. Fakt. Musiał jej przyznać racje. Do tych szarych, idących za wszystkimi ludzi, to on nie należał. Ba! Nie chciał nawet o tym słyszeć. Był sobą, przede wszystkim sobą. A jej dalsze słowa.. Miała mu za co dziękować? Odwiedził ją, dał jej cudowne kwiaty, uruchomił wywiad, był przy niej, stworzył ten obraz. Dał jej go.. Uspokoił ją.. chłopak stał jak wryty. Skłamałby mówiąc, iż nadal uważa, że jego zasługi są nikłe. Bo tak nie było. Ale.. żeby aż tak duże? Cóż.. Widać, to jedna z tych niewielu na świecie i spotkanych przez niego osób, które naprawdę cieszą się z choćby jednego serdecznego uśmiechu, posłanego w ich stronę. Chociaż.. To tylko pokazywało, w jak kiepskiej sytuacji była. I ile przeżyła. Z resztą , te słowa „Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, ile ty w te kilka dni…” Uśmiechnął się w duchu. Nie wiedział, co miał powiedzieć. Zasadniczo, to jedna z niewielu takich sytuacji. Cóż zrobić? Cóż powiedzieć? – A może właśnie, lepiej nic nie mówić? – przeszło mu przez myśl. Tak też postanowił. Przytulił ją tylko do siebie mocno, po czym oddalił, otarł łzy z jej policzka. Ewidentnie były to łzy swoistej radości. Jemu nigdy nie zdarzyło się płakać ze szczęścia. Był tylko jeden wyjątek – kiedy wygrał konkurs plastyczny i przygotowywał własną wystawę w jednej z londyńskich galerii sztuki. Jak już mówiłem, otarł ów łzy, a następnie nieśmiało złapał za twarz dziewczyny, podciągnął ją lekko do góry, po czym spojrzał głęboko w oczy. Trwało to kilka sekund, po czym złożył delikatny pocałunek na jej policzku. Dziwnie, pewnie ze szczęścia, rozpalonym. - Nie ma za co. – wyszeptał tylko, cicho.
To nie świat był nie do ogarnięcia, a ludzie, którzy na nim żyli. Świat żył własnymi, prostymi, niezmiennymi zasadami, a ludzie cały czas potrafili zadziwiać. Nie dało się ich zamknąć w spisie kilku zasad, ponieważ potrafili złamać każdą w najbardziej nieprzewidywalny sposób. On jest nienormalny, ona zresztą też, jednak jej to nie przeszkadzało, jemu chyba też nie. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i wpatrywała się w twarz chłopaka nie przestając się uśmiechać. Przegryzła nerwowo wargę i odwróciła zakłopotana wzrok. Kiedy jego usta spoczęły na jej policzki, stały się one bardziej czerwone, a ona czuła się bardziej zakłopotana. - Dziwna sytuacja… – wydukała rozbawiona. Łzy przestały już spływać, a ona wpatrywała się w niego kątem oka. – troszkę czuję się… zakłopotana… – powiedziała szczerze, jednak nie odsunęła się od niego nawet na milimetr. - Co z ciebie za mężczyzna? – zapytała, a jej ton wskazywał na to, że chyba znowu zacznie płakać – Doprowadziłeś kobietę do płaczu! – powiedziała i zaśmiała się pod nosem. Naprawdę nie wiedziała co z sobą zrobić. Ta sytuacja w przeciągu kilku chwil zmieniła się tak nagle, że zaczęła się gubić, a co za tym idzie, nie wiedziała jak się ma zachować. Nikola po raz ostatni otarła policzki i spojrzała w oczy krukona. Jej spojrzenie nie trwało długo, gdyż gdy na jej policzkach pojawiły się rumieńce opuściła wzrok i przegryzła wargę nerwowo bawiąc się kosmykiem włosów. Wzięła głęboki oddech i uspokoiła się do samego końca. - Jednak… to chyba dobrze… – dodała po chwili nie pozwalając mu odpowiedzieć na jej wcześniejszą wypowiedź – jeżeli mam płakać w taki sposób, to… - zatrzymała się i w końcu odsunęła się od niego, niepewnie. Na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Nie dokończyła zdania. Oparła się tyłkiem o brzeg łóżka i zerknęła na niego z dołu pozwalając, by cisza ogarnęła ich przez te kilka chwil.
Czemu ją pocałował? Tak naprawdę sam nie miał pojęcia. Chyba jednak niezbyt jej się to spodobało. Okej, początkowo może jeszcze było dobrze i w ogóle, ale. – Zakłopotana? Czemu? – zapytał, trochę rozluźniając uścisk, co chyba wykorzystała. Wspaniała dziewczyna, naprawdę wspaniała. Aż się przestraszył, że.. że ją straci.. Bądź, co bądź była dość cennym sojusznikiem, przyjacielem, może nawet kochanką? - Nie.. Ogarnij się Piątku! Przecież Ty nie masz kobiety. One nie są Ci pisane! A poza tym, to Nikola. Ona.. nie może być z Tobą. Ty nie możesz być z nią.. Nie. Nie. To się wyklucza – skarcił się w myślach. Ewidentnie była zakłopotana i nie bardzo wiedziała, jak się zakochać. Z resztą, to widać. W jej zachowaniu na przykład, ale przede wszystkim w jej twarzy, która wręcz płonęła, taka była czerwona i zarumieniona. Taaak.. Ewidentnie trochę przegiął. No i po Nikoli, po wspaniałych przygodach z Bizonami, po wspaniałych obrazach, do których mogłaby mu zapolować. God, why?! Co z niego za mężczyzna? No właśnie. Co z niego za mężczyzna? Zastanawiał się nad odpowiedzią na pytanie dziewczyny, ale jakoś tak. Nie potrafił jej znaleźć. Nienawidził pytań o samego siebie. Czemu? Bo zawsze były trudne.. A raczej znalezienie odpowiedzi na nie. Zawsze, ale to zawsze, nastręczało mu kłopotów. No i miała racje, doprowadził ją do płaczu. Chłopak nieco się zasmucił, słysząc ten zarzut. Wydawało mu się, że to ze szczęścia, z radości, czy coś.. No i chyba miał racje, bo słuchając słów Nikoli. – To? – powtórzył za nią, by zachęcić ją do odpowiedzi. W sumie, to chciał wiedzieć.. Nie, żeby się mniej więcej nie spodziewał tego, o co jej chodziło, ale.. Chwila! Kiedy ona się tam przeniosła?! Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy panna Nightmare przeniosła się na skraj łóżka. Poczuł się odrobinę nieswojo. Ale tylko odrobinę.. A najgorsze, że zepsuł tak wspaniałą atmosferę. Tak. Problem artystów. Zawsze robią coś nie tak. Trafiając przy okazji na jakieś towarzystwo, które mają nieco inną wrażliwość i odbierają to jeszcze gorzej, niż oni to zrobili.. Zawiłe, bardzo zawiłe, ale prawdziwe. Zasadniczo, Ambroge nie wiedział, czy ktoś inny tak miał. Mało znał ludzi podobnych do niego.. Bardzo mało. Ale to dobrze! No, ale nie odbiegajmy od tematu.. Widząc Nikolę, tak zakłopotaną i w ogóle, poczuł, że chyba czas już się zbierać. Zostawi ją samą. Tak chyba będzie lepiej. I w ogóle.. będzie z nią rozmawiał, ale nie będzie się do niej tak zbliżał i.. – Na mnie chyba już czas. - Powiedział, odruchowo ruszając głową w stronę drzwi. Jeszcze tylko torba. No tam torba. W sumie i tak daleko nie szedł. – Poczekam na zewnątrz. Jakby coś się działo, to krzycz. Będę za ścianą. – poinstruował ją ciepło i troskliwie, po czym zbliżył się do niej, by wyjąć ze swojej torby książkę. Wykorzystując tę niewielką odległość, musnął jedynie jej rękę, na co ta nieźle się wzdrygnęła. – Przepraszam.. – szepnął, wyjmując swoje wydanie „Tako rzecze Zaratrusta” z torby i powoli wychodząc z pomieszczenia.
Nikola była niezwykłym typem dziewczyny. Niesamowicie nieśmiała i wrażliwa, ze specyficznym zachowaniem, którego nie można było wyczytać. Jeżeli komuś wydawało się, że rozpoznał styl dziewczyny i będzie znał każdy ruch to niesamowicie się zdziwi, gdyż… ona po prostu zmienia swój charakter co chwilę, jakby zmieniała maskę i dostawała nową rolę. Ona była zakłopotana jak chłopak ją trzymał za dłoń! Zachowywała się jak małe dziecko, które po prostu nie rozumie tego wszystkiego, słowo miłość było dla niej taką abstrakcją, że nie potrafiła sobie z nim poradzić. Dodatkowo dochodzi flirt, który widziała, bardzo wyraźnie widziała kiedy ktoś z nią flirtował, ale ona nie potrafiła zareagować, zawsze czuła się wtedy jakby serce miało wyskoczyć jej z klatki piersiowej. Ona po prostu się bała… bała się miłości. Żeby ten strach przegonić, ktoś musiałby ją wprowadzić, powoli do tego, przyzwyczaić ją. - To… – powtórzyła niepewnie i spojrzała na niego zarumieniona. Przegryzła wargę i nie wiedziała czy może to powiedzieć. Jednak zrezygnowała i to przesądziło o wszystkim. Gdy chłopak zaproponował swoje odejście spojrzała na niego lekko zdezorientowana. Czemu chcesz iść? Czemu mnie przepraszasz… nie idź… Nikola zacisnęła swoją dłoń w pięć i podbiegła do chłopaka łapiąc go za rękaw bluzki. Wpatrywała się w ziemię widocznie speszona i zakłopotana. - To mogłabym płakać codziennie, bez przerwy… – dokończyła owe zdanie i spojrzała na niego niepewnie z dołu. Nie wiedziała jak zareaguje, jak to odbierze. Nie chciała żeby wychodził… a szczególnie nie chciała, żeby chłopak wyszedł z takim nastawieniem. Spytacie jakim? Nie wiem, ale coś jej się wydawało, że nie może tak po prostu teraz wyjść. Nikola spoglądała na niego tak przez pewien czas, aż nagle zdecydowała się wykonać ruch. Oczy jej zabłyszczały, a ona stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. Po chwili straciła równowagę i cofnęła się o dwa kroki próbując się nie wywrócić. Na jej policzkach pojawił się rumieniec, znowu była zakłopotana, jednak na jej buzi pojawił się szeroki, szczery uśmiech. - Jeżeli musisz już iść… to szkoda, ale… – wyszeptała niepewnie i odwróciła wzrok – spotkamy się jeszcze, prawda? – zapytała nieśmiało, a jej oczy ponownie zabłyszczały.
Tu wcale nie chodziło o to.. To nie tak, że on chciał wyjść. Po prostu stwierdził, że tak będzie najlepiej.. W końcu.. Jakby nie patrzeć, jej reakcja.. Inna sprawa, że wcale nie chciał po prostu sobie iść. Powiedział jej przecież, że będzie czekał na zewnątrz. Stąd ta książka. Choć lepszym rozwiązaniem byłaby chyba próba powtórki jakiś ofensywnych zaklęć, na wypadek powrotu tajemniczego zamachowca. No i nie chciał się narzucać, przeszkadzać jej.. Czy Ambr z nią flirtował? Czy on w ogóle tak o niej myślał? Dobre pytanie. Zgoda, była ładna, może nawet w jego typie, ale czy zaraz flirtował? Przecież on nigdy tego nie potrafił. Po prostu był sobą. A jeśli ktoś tak to odbierał.. Cóż. Piątek, zapytany o zdanie na temat swojego zachowania, odpowiedziałby dokładnie to samo. Że zachowuje się normalnie. Może to i dobrze? W końcu, jeśli już znajdzie się jakaś dziewczyna, kobieta, która go pokocha, to pokocha jego. W pełnej okazałości, beż żadnego blefu. Bez światłocienia. Tylko czy Nikola mogłaby się w nim zakochać? Albo, co gorsza dla niej, on poczuł coś do młodej dziewczyny? Wszystko możliwe, ale to raczej.. nie, była mu bliska. On jej chyba też. Nie sądził, że jakoś wybitnie bardzo.. Dlatego jej reakcja nieco go zdziwiła. Nieco?! Haha! To mało powiedziane! Wcięło go, dosłownie zamurowało. Stał jak wryty nieco sparaliżowany, słuchając słów Nikoli. Czyżby chciała by został? Prawdopodobnie. Ale, czemu? Głupio jej? Nie, to nie to. Więc co? Po prostu jest miła. No i się boi. Tak. No bo o cóż innego mogłoby chodzić? W duchu uśmiechnął się, na samą myśl o pierwszych powódkach zachowania Puchonki, które przyszły jej do głowy. Tak ślicznie wyglądała, kiedy nie wiedziała co powiedzieć. Z tym wzrokiem, jak teraz, wbitym to w ziemię, to w sufit, to w eter, byle nie nawiązywać kontaktu wzrokowego.. Już, już miał coś powiedzieć, kiedy przejęła inicjatywę. Wspięła się i pocałowała go w policzek. Nieomal straciła równowagę, szczęśliwie pan Ambroge miał dość dobry refleks i długie ręce. Spokojnie odstawiona, jednak nadal w jego objęciach, chyba poczuła się odrobinę speszona, co mógł zdradzać rumieniec, ale mimo wszystko sprawiała wrażenie zadowolonej. W końcu… uśmiechała się. I to dość szeroko.. – A kto powiedział, że chcę iść.. Po prostu.. Myślałem, że to Ty tego chcesz.. – powiedział smutno, lekko ją puszczając i odsuwając się.. - Poza tym.. I tak siedziałbym tam.. - to mówiąc wskazał na drzwi - Przecież nie wiadomo, czy ten cały Pan Brown złapał tego kolesia. - uśmiechnął się smutno. Lepiej dla niego, by on go nie spotkał..
Czy ktoś tutaj wspomniał o tym, że to właśnie pan Friday flirtuje z panienką Nightmare? Oczywiście, że nie. Ja bym nazwała to bardziej wymuszeniem na kimś specyficznego toku myślenia. Ale to nie miejsce i czas, żeby to tłumaczyć. Oczywiście, że nie chciał wyjść! Całe to zamieszanie było spowodowane jej zachowaniem, ale ona nie wiedziała co powiedzieć i jak go zatrzymać, dlatego postanowiła to zrobić w taki, a nie inny sposób. Zakochać się… dziewczyna bardzo dobrze znała definicję tego słowa, bardzo dobrze wiedziała jak to wyglądało, ale kiedy przychodził czas, żeby ona sama się zakochała, to nie wiedziała jak, bądź co ma zrobić, żeby się zakochać. Nie czuła tego po prostu, a kiedy zaczynała czuć nie wiedziała co to jest. Po prostu… jeżeli pokażemy jakiemuś dziecku coś czego nigdy nie widziało, to na pewno nie będzie wiedzieć co to jest, dopóki mu nie pokażemy jak wygląda smutek nie wie, że jest smutne i nie wie, że tak to się nazywa. Tak samo jest w tym przypadku. Dziewczyna nigdy się nie zakochała. Może widziała u innych ludzi miłość, ale przecież za każdym razem objawia się ona w całkowicie inny, nieprzewidywalny sposób. Pan Ambroge również stał się dla niej bliską osobą, z jednej strony była szczęśliwa, że w końcu może komuś zaufać, ale z drugiej przypominały się jej słowa pewnego ślizgona, który zapewniał, że skrzywdzi wszystkie bliskie jej osoby… Szczęśliwie pan Ambroge miał dość dobry refleks i długie ręce. Złapał ją w ostatniej chwili, a ona zaśmiała się zakłopotana . - Głupek. – wyszeptała i uśmiechnęła się szeroko – Gdybym chciała, żebyś sobie poszedł to by Cię już dawno tu nie było! – skomentowała jego wypowiedź i pstryknęła go w czoło – Mimo iż chce, żebyś tu mógł zostać na cały dzień i noc to wiem, że to niemożliwe. Musisz wracać na lekcje i jak Cię tu znajdą w trakcie ciszy to będziesz miał kłopoty… a tego nie chce… – powiedziała wpatrując się w jego twarz. Nie podobało się jej to… nie podobał się jej ten smutny uśmiech.
No tak. Tego nie wziął pod uwagę. Przecież w Hogu panowała cisza nocna. Lekcje, lekcjami. I tak chodził tylko na wybrane przedmioty. Co do innych – zależało mu głównie na frekwencji. Najważniejsza była lekcja mugoloznawstwa. Szczęśliwie w tym tygodniu raczej ich już nie będzie. Ale.. No ta cisza nocna. Musiał być jakiś sposób. Nie wróć. Nie było żadnego. Już widział tą scenę oczyma wyobraźni. Leci do Hampsona, pyta, czy może posiedzieć z nią przez noc, a ten bez żadnego ale zgadza się na wszystko. Marzenia. Marzenia. - Tego nie wziąłem pod uwagę. – przemówił w końcu, wyraźnie strapiony. To był jednak problem, który był dość trudny do przeskoczenia. W zasadzie bardzo trudny. Wręcz niemożliwy. No, a nie bardzo chciał ryzykować szlabanem, albo czymś w tym rodzaju.. – No dobra. Ale co będzie z Tobą? Ta pielęgniarka nie wygląda na taką, co to się zna na takich sprawach.. – nie dokończył, ale chyba oboje wiedzieli, co miał na myśli. A chodziło mu o jakieś zdolności bojowe. Nie wiedzieć czemu, ale wydawały mu się pozbawione ich całkowicie. Cała nadzieja w tym, że ten chłopak był już dawno ujęty, albo nie zagrażał dziewczynie, bowiem znajdował się dość daleko stąd. Niestety, obie te możliwości musiał wykluczyć. Tak profilaktycznie. W końcu trzeba wziąć pod uwagę wszystkie opcje.. Zastanawiał się co zrobić. W końcu nic mądrego nie przyszło mu do głowy. Pocieszające były jedynie słowa dziewczyny. Jednak był tu mile widziany. Dobrze wiedzieć. Naprawdę, dobrze wiedzieć. Bądź co bądź, na jego usta wstąpił uśmiech. Taki prawdziwy, szczery, wyrażający swoiste zadowolenie, by nie powiedzieć radość. Bardzo jednak nieswojo mu było z tym, więc postanowił zmienić temat. – W ogóle, to powinnaś wracać do łóżka! Jak widać, jeszcze nie doszłaś do siebie. – powiedział, lekko się kołysząc, żeby jej to wyjaśnić. – No? Na co jeszcze czekasz? –spytał widząc Nikole nadal stojącą na wprost niego. Ech.. kobiety. Czy one nie mogą od razu zrobić tego, o co się je poprosi?
Ambroge był niesamowity. Musiała to przyznać, że bardzo, ale to bardzo przypadł jej do gustu. Był taki pozytywny, że dziewczyna nie mogłaby mieć o nim złego zdania. Nawet teraz próbował za wszelką cenę wymyślić jak ominąć zasady, żeby ją przypilnować, żeby nie była sama. Każda inna osoba poddałaby się. Nie byłaby na tą osobę zła, nie mogłaby być, dlatego upór chłopaka był dla niej czymś niezwykłym. Nikola wpatrywała się w krukona z tajemniczą – o ile można to tak nazwać – czułością, którą nie można było do końca określić. To spojrzenie było mieszaniną różnych pozytywnych uczuć i wyrażało więcej niż tysiąc słów. - Wiesz… najwyżej schowam się pod łóżkiem i będę się modlić, żeby nie zaglądał pod łóżko! – powiedziała żartując sobie. Chociaż dobrze wiedziała, że nie powinna żartować w takiej sytuacji, między innymi dlatego, że była to poważna sprawa. Naprawdę mogło się jej znowu coś stać i była tego świadoma, nawet za bardzo, ale co miała zrobić? Siedzieć i płakać? Nie, tego na sto procent nie zrobi! Słysząc jego polecenie spojrzała na niego zdezorientowana. Taka nagła zmiana tematu była dziwna, ale skuteczna. Wszystkie jej poprzednie myśli wyparowały, a ona nie bardzo wiedziała jak ma zareagować. Kiedy chłopak powtórzył polecenie posłusznie wspięła się na łóżko – bezpiecznie odkładając obraz na bok – i położyła się przykrywając kołdrą po sam nos. Teraz spoglądały na niego dwa szmaragdowe punkty spod burzy brązowych włosów. - Yes, my master. – wyszeptała nie odrywając od niego spojrzenia. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, którego oczywiście nie mógł zauważyć.
Żarty żartami, ale gość był naprawdę niebezpieczny. W dodatku, tu też było.. spokojnie. Zbyt spokojnie. Tak cicho. Zupełnie, jakby była to jakaś cisza przed burzą. Zaczynał się coraz bardziej martwić. W końcu.. on naprawdę będzie musiał ją zostawić. Kurcze. Pieprzone zasady. No, ale jak go zawieszą i wyślą do domu, dopiero będzie problem. Bo przecież.. Ona dalej tu zostanie. A on nie będzie miał wstępu do Zamku. Cholera, jak to rozwiązać.. Idealna byłaby peleryna niewidka, jednak takowej Ambroge nie posiadał. Będzie musiał się w nią wyposażyć. Oczywiście gdy wszystko wróci do starego ładu. Przecież taka peleryna to dobra rzecz! Gorzej, natomiast, gdyby położył ją wierzchnią warstwą, tą zapewniającą niewidzialność, a potem, jak to miał w zwyczaju, rzucił gdzieś w kąt. No, to byłby problem. I to nie mały. Ale w sumie, od czego była magia?! Wystarczyło jedno małe Accio. I po sprawie. Uśmiechnął się lekko, widząc jak dziewczyna wraca do łóżka. Dobrze, że się rozumieli, ale.. – Ej. Nie mów tak do mnie – zarządził lekko, jakby skarżąc się. Nienawidził bowiem takich określeń. Daleko mu w czymkolwiek było do takiego poziomu, który pozwalałby mu kogoś uczyć, albo kimś rządzić. Z resztą tego ostatniego się wystrzegał. Serio, nie widział, swojej przyszłości jako nauczyciela. No, fajnie byłoby uczyć mugoloznawstwa, te sprawy, ale.. Gdyby tak został opiekunem Domu?! Przecież on by umarł. A najgorsze, że prawdopodobnie nie potrafiłby oceniać ludzi sprawiedliwie. W końcu, on z tą swoją patologiczną wiarą w istoty ludzkie. No i mógłby chyba faworyzować Mugoli. Przecież tak ich uwielbiał.. – Będę wdzięczny. Nie lubię tego. – dodał. Nie chciał, żeby Nikola wzięła jego słowa, jako zaczepkę, czy coś w tym stylu. On naprawdę tego nie lubił. Zasadniczo, co będzie tak stał? Czym prędzej zbliżył się do dziewczyny, złapał za krzesełko, po czym usiadł na nim spokojnie. zapanowała chwila ciszy, którą spożytkował, by przyjrzeć się pomieszczeniu. – Wygląda trochę, jak „Pokój Artysty” van Gogha.. – rzucił nagle, ni z tego, ni z owego. – Widziałaś? Piękny jest. – dodał po krótkiej chwili. Potem znów nastała cisza. Chłopak oczekiwał odpowiedzi. Gdy w końcu ją uzyskał, postanowił zmienić temat. - Nikola.. – zaczął nieśmiało, przenosząc wzrok na dziewczynę. – Czy możesz mi powiedzieć, czemu właściwie ten chłopak próbował Cię zabić? – spytał bardzo poważnym tonem. – Obiecuje zostawić to dla siebie. Tylko.. – zawahał się. – Chciałbym wiedzieć… - przecież jeśli była winna, to wpierw będzie próbował przemówić temu facetowi do rozumu. Jeśli to nie poskutkuje, sięgnie po różdżkę. Dlatego chciał wiedzieć. Żeby zbyt wcześnie jej nie wyciągać.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Jednak zakłopotała się widząc, że chłopakowi naprawdę przeszkadza nadanie takiego tytułu. - Wybacz – wydukała i posłała mu delikatny uśmiech. No cóż, kiedyś tytułowała kogoś takim zwrotem. Nie dlatego, że ta osoba nią rządziła, czy uczyła, po prostu przez szacunek. Dla niej ‘Master’ to był ktoś kogo ona zaczynała powoli szanować, było to trochę żartobliwe, ale mimo wszystko miało w sobie jakąś powagę… Albo ona po prostu była nienormalna i tylko tak to widziała. Gdy chłopak wspomniał o obrazie van Gogha, zmieszała się. Oczywiście, że znała tego artystę, oczywiście, że widziała jego obrazy, ale… miała problem z tytułami. Nie potrafiła dopasować tytułu do obrazu, który może się przed nią prezentować. Nie potrafiła tego zapamiętać! Zatem jego wypowiedź ją zmieszała. Może i go widziała, ale nie pamiętała, że ten akurat obraz ma taki tytuł i to o niego chodzi. Co więc miała zrobić? Odpowiedzieć: „Tak masz rację, jest piękny” – a kiedy chłopak zacznie nawiązywać do obrazu, albo zacznie ją o coś wypytywać wyjdzie na idiotkę, albo powiedzieć: „Nie jestem pewna, o który obraz chodzi.” – w tym momencie może wyjść na głupią. Ona wychowywała się jak mugolka, dlatego powinna wiedzieć o takich rzeczach, powinna znać takie rzeczy, no chyba, że naprawdę jest głupia i nie wie nic o sztuce. - Wiesz… – zaczęła niepewnie i odwróciła wzrok zarumieniona – Nie do końca jestem pewna czy wiem, o który obraz chodzi… po prostu nigdy nie umiem dopasować tytułu do obrazu… – wyszeptała szczerze i podrapała się po głowie zakłopotana i rozejrzała się po pomieszczeniu – Ale jeżeli to jest to o czym myślę, to możesz mieć odrobinę racji – powiedziała i zaśmiała się zakłopotana. No i znowu. Wiedziała, że chłopak wróci na ten temat, to było logiczne. Chciał jej pomóc, a nie posiadając żadnych informacji nie mógł nic zrobić. Nikola uśmiechnęła się pod nosem niepewnie i odwróciła wzrok zatrzymując go na oknie, a raczej na tym co było za tym oknem. - Chciał… – wydukała i zamknęła oczy na chwilę. Kiedy ponownie je otworzyła jej wyraz twarzy się zmienił. Był delikatniejszy, można by rzec, że rozluźniony – chciał, żebym zrobiła coś, czego ja nie chciałam robić. Po prostu się nie zgodziłam… więc zaczął mi… w ten sposób grozić. – wydukała. Na niej nie robiło różnicy czy to jej stanie się krzywda – a bynajmniej tak myślała do czasu, kiedy jej życie nie było zagrożone. Była hipokrytką, ale pogodziła się już z tym. - Może i byłam głupia i nieodpowiedzialna i lekko myślna nie zgadzając się, ale… – wyszeptała i spojrzała chłopakowi prosto w oczy – nienawidzę łamać moich zasad i moich poglądów… bardziej niż czegokolwiek innego – wydukała i opuściła wzrok.
Zatem nie bardzo wiedziała, o który dokładnie chodzi. Cóż. Chyba jednak miała przebłyski pamięci. No, mówi się trudno. On też nie znał wszystkich obrazów, a tym bardziej wszystkich malarzy. Nie można wiedzieć wszystkiego, w końcu, nie? Zwłaszcza, kiedy się tym nie interesuje. W sumie, nie wiedział, jak u niej z zainteresowaniem malarstwem, ale na to jeszcze przyjdzie czas, prawda? Teraz, były nieco ważniejsze problemy. Jak na przykład ten pajac. Przez chwilę źle się poczuł, znowu wracając do tego tematu. Nie powinien jej tak ciągnąć za język, ale naprawdę chciał jej pomóc. Nie tylko jej, także innym. W końcu, kto wie. Może jest jakimś niebezpiecznym psychopatą sympatyzującym, albo co gorsza będącym jednym z tych psów – Lunarnych. Wówczas, niebezpieczeństwo groziło wszystkim, nie tylko Nikoli. Oczywiście, Ambroge nie miał wątpliwości w to, że mają swoje dojścia w Hogwarcie. W końcu to tutaj, o ile dobrze wiedział, mieli rozpocząć swoje czystki, zatem to było logiczne. A ten chłopak mógłby takową wtyczką być. Dlatego tym bardziej trzeba było go znaleźć i unieszkodliwić. Szczęśliwie dla niego, dziewczyna przemówiła, udzielając odpowiedzi na jego pytanie. Zatem chciał ją do czegoś wykorzystać.. Seksualnie? Nie. wtedy by jej nie zabijał, tylko zwyczajnie wziął to, co jego zdaniem mu się należało. Zatem? Czyżby chciał, żeby ona coś zrobiła? Może kazał Nikoli kogoś zabić, albo wykonać inne zadanie, które mogłoby pomóc Lunarnym w zapanowaniu nad szkołą? Tego nie wiedział. Z resztą. Póki co nie chciał wiedzieć. To wszystko powie mu ten chłopak. Jak już się spotkają. Albo tajemniczy „Pan Brown”, którego będzie musiał znaleźć tak szybko, jak to tylko możliwe. Wolał jej już nie męczyć pytaniami na ten temat. Nie dziś. Na to też przyjdzie czas, prawda? Słów dziewczyny o łamaniu zasad, słuchał bardzo uważnie. Gdy skończyła, ujął tylko jej dłoń. – Bardzo dobrze zrobiłaś.. – powiedział z ciepłym uśmiechem. Po chwili jednak się wyprostował, a swój wzrok utkwił gdzieś w eterze. – Należy bronić swoich racji. Zwłaszcza, jeśli w swojej naturze są dobre i nie przewidują czyjeś śmierci, albo zniszczenia. – rzekł bardzo poważnym, niemalże nauczycielskim tonem. – Należy ich bronić. Nawet za cenę życia.. – urwał. Przypomniał sobie słowa Ibrahima. Po ataku Lunarnych. Pisał do nich o tym. A teraz, gdy wrócił do Limerick, mógł z nim spokojnie na ten temat porozmawiać. Właśnie wtedy usłyszał słowa, które stanowiły swoiste życiowe motto Piątka Juniora. – może i postąpiłaś nieodpowiedzialnie, ale przede wszystkim właściwie. Pod warunkiem, że sama tego nie żałujesz. – dodał, już przenosząc wzrok na pannę Nightmare. Nadal nie puszczał jej dłoni. W pewien sposób, był z niej dumny. Zrobiła to, na co on nie bardzo mógł się zdobyć. Z resztą do dziś pamięta o wydarzeniach z pociągu. O tym, jak nie umiał pomóc Elsie..
Nie musiała przecież znać każdego obrazu na pamięć nieprawdaż? Nie koniecznie interesowała się malarstwem… jeżeli chodzi o dzieła jakie kiedyś były tworzone. Sama z chęcią łapała za pędzel i malowała to co wiło się w jej głowie… może nie wyglądało to do końca tak jak ona chciała, żeby wyglądało, ale i tak to robiła, tak jak wszystkie z dziedzin, które wykonywała, sprawiało jej to przyjemność i pozwalało się rozluźnić. Dziewczyna spojrzała na chłopaka zdezorientowana. Należy bronić swoich racji, nawet za cenę życia. Nikola wpatrywała się w krukona zdezorientowana. Miał rację i ona o tym dobrze wiedziała, więc dlaczego te słowa zabrzmiały tak dziwnie? Tak inaczej? Jakby były czymś, czego nie mogła sama pojąć. - Nie żałuję… – powiedziała i ścisnęła dłoń chłopaka – akurat tego nie żałuję… – wyszeptała i posłała mu smutny i niepewny uśmiech. Czy to był koniec świata? Nie. Nie była to też jakaś niesamowita katastrofa. Musi się uspokoić i żyć dalej, inaczej znowu się pogubi. Puchonka zamknęła na chwilę oczy i zaczęła przecierać je delikatnie. - Jestem z siebie zadowolona – powiedziała i posłała chłopakowi delikatny uśmiech poluźniając dłoń – ale również zła – wyszeptała i odwróciła spojrzenie posyłając je za okno – czułam, że może stać się coś złego, a mimo wszystko… a mimo wszystko poszłam za tym kotem, poszłam sprawdzić czego chciał…
Miała racje. Piątek mowiący takie słowa. Był to widok dość… niezwykły? Inna sprawa, że on sam pewnie nie posądziłby się kiedykolwiek w życiu o takie stwierdzenie. Cóż powiedzieć. Ludzie się zmieniają? Tak, to chyba najodpowiedniejsze słowa. Zmieniają się. Zwłaszcza w obliczu tragedii. Dla niego, tą tragedią był atak Lunarnych w pociągu. I nie chodziło tu o liczbę martwych, czy rannych. Nie, zupełnie nie o to. Choć to też było smutne. Dramat młodego Krukona o nazwisku Friday polegał na tym, że nie potrafił udzielić pomocy swoim bliskim. Ba! O niektórych nie mógł zebrać informacji nawet w parę dni po tym incydencie. Fakt niemocy swoim przyjaciołom, kolegom, czy miłości.. uświadamiał mu, jak daleko mu do ideału. - Co z tego, że czułaś? Nie można wiedzieć wszystkiego niestety.. – powiedział smutno, nadal patrząc w ścianę. Szybko jednak jego oczom wrócił dawny „kolor” i z błyskiem w oku, zwrócił się bardzo poważnym tonem do dziewczyny. – Jednak, to nie zwalnia nas z uczenia się choćby podstaw samoobrony. Nawet jeśli atakują Cię nożem, to Ty masz różdżkę.. – Sam do końca nie wiedział, czemu to powiedział, ale wiedział, że ma racje. Ostatnio bowiem odczuwał swoistą wyższość czarodziejów. Bo oni nie musieli znać metod samoobrony. Wystarczyły odpowiednie słowa i ruch kawałkiem drewna. Zaraz można było napastnika obezwładnić, albo nieznacznie uszkodzić. Czy to takie trudne? Nie. Dlaczego zatem tak wielu uczniów, z nim na czele, o tym zapominało? Sam do końca nie wiedział. Byłby zapewne jeszcze coś powiedział, gdyby nie fakt, że do pokoju wparowała pielęgniarka. Mówiła coś o lekach, zmianie opatrunku i o tym, że ma pięć minut, żeby stąd wyjść, a na kolejną randkę umówią się, jak już stąd wyjdzie. Cóż. Piątek tylko zarumienił się lekko, na słowa o randce. Nie. To nie był ten tor znajomości. Przynajmniej tak sądził. Nie, na pewno nie. Byli do siebie zbyt podobni, żeby być razem. Postanowił mimo to nie protestować, kłócić się z tą kobietą. Zaczął powoli zbierać swoje rzeczy, po czym na pożegnanie przytulił mocno Nikolę. – Do zobaczenia. I pamiętaj. Jesteś silna. Cholernie silna. Dałaś sobie radę z Viki, więc i z tym gościem dasz sobie radę. Zwłaszcza, że teraz nie jesteś sama.. – wyszeptał jej do ucha, po czym jeszcze mocniej przytulił. Wspaniała Puchonka. Taka dzielna. Zrobiła na Piątku niesamowite wrażenie. Aż w jego głowie zrodził się pomysł na krótką prozę, być może opowiadanie. Niekoniecznie o niej, ale szeroko traktujący o problemach, między innymi takich, z jakimi zmagała się Nikola. – Miłej nocy. – powiedział, całując w policzek, po czym ruszył w stronę drzwi. Przed wyjściem jednak wyciągnął swoją różdżkę. Rzucił zaklęcie na kwiaty, aby nigdy nie zwiędły.
z/t sorry. Ale jakoś tak za długo ten wątek się ciągnął. ;c
Oczywiście wiem że przyszłam tu z błahym powodem ale może mnie wysłucha i przynajmniej da coś nasennego. W głowie robiła mi się wata zamiast mózgu. Cały świat wirował. Wszytko mi się rozmazywało. Nie mogłam ustać na nogach, kolana same mi się uginały. Złapałam się za głowę, czując że już dłużej nie wytrzymam. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Ostatnie słowa jakie wypowiedziałam to. -Pomocy. A moje ciało w tej samej chwili osunęło się na ziemię. Podłoga była zimna. Od upadku rozbolało mnie ramię. Zalał mnie zimny pot.Wysunęłam rękę żeby się podciągnąć ale nie mogłam. Czekałam na zbawienie. Czekałam na pomoc. Czekałam na cokolwiek.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Wszedł do skrzydła szpitalnego cały zdyszany. Chłopak podbiegł do koleżanki i rozejrzał się po sali. - Przepraszam,szybciej nie mogłem co się właściwie stało? Nadish przypatrywał jej się przez chwilę w milczeniu. Cóż, rzeczywiście nie była nieśmiałą, szarą myszką chyba, tym gorzej dla niego. Liczył, że po jego słowach spuści głowę i sobie pójdzie, ale los jednak chciał inaczej.A szkoda. - Odwrócił się przodem do dziewczyny i po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. Były niebieskie, ale nie tak jak jego piwne.Była to nasycona barwa pełna ciepła i chłodu morskiej wody zarazem.Pielęgniarka już pobiegła po jakiś lek.
Ostatnio zmieniony przez Nadish Narayanan dnia Sro Gru 11 2013, 17:50, w całości zmieniany 1 raz
Ocknęłam się szybko nabierając powietrza. W moich oczach nadal była mgła. Zauważyłam stojącego nade mną chłopaka. -C-co ty tu robisz ? Odezwałam się półgłosem. Dotknęłam jego ręki. Była ciepła. Przyjemna. Wstałam za jego pomocą. -Co się stało? Sama nie wiem. Nagle cały świat mi zgasł. Byłam zdezorientowana. Przetarłam twarz ręką. -Skąd wiedziałeś że tu jestem ? Spojrzałam mu w oczy z dziwieniem. Podniosłam rękę w geście żeby nie odpowiadał. Wolałam nie wiedzieć. Jest tu to najważniejsze. Ale jednak pojawia się pytanie skąd wiedział gdzie jestem. Skrzywiłam się. Nagle poczułam jakieś ukłucie w głowie. Zaczęło mi pulsować w głowie. Czułam jak znowu słabnę jak opadam. Nie czułam podłogi ale wiedziałam że za chwile ją poczuje. Starałam się trzymać jak najdłużej na nogach.Widząc Jak lecę na ziemię Nadish przytrzymał mnie w odpowiednim momencie. -Dzięki. Powiedziałam półprzytomna. Położyłam się na najbliższym łóżku. Pamiętam jak świat wirował. Jak pielęgniarka przybiegła z czymś w ręku, podała mi to na dużej łyżce a ja poczułam gorzki ohydny smak. Lecz nie miałam nawet sił się skrzywić. Po prostu leżałam. Widziałam jak chłopak siedzi koło mnie. Patrzy się na mnie z uśmiechem, próbowałam go odwzajemnić ale mi nie wyszło. Leżałam więc robiło mi się lepiej. Po woli zamykały mi się oczy. Robiło ciemno. Aż w końcu usnęłam.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Widząc podchodzącą pielęgniarkę. Uśmiechnął się pod nosem. Pielęgniarka podeszła, aby zdiagnozować, co się stało że będzie musiała tu siedzieć trochę dłużej. Usiadł obok Puchonki, która nie wyglądała na szczęśliwą z powodu pobytu tutaj. A może tylko jemu się tak wydawało? Chwycił jej dłoń, aby mogła poczuć, że jest blisko niej, że może na niego liczyć o każdej porze dnia i nocy. - No dobrze... - przysiadł na łóżku, i chciał objąć przytulając ją mocno do siebie. Nie chciał jej sprawiać przykrości. - Ból głowy już przeszedł? - chciał spytać przyjaznym tonem lecz dziewczyna zasnęła. - Mam nadzieję - szepnął cicho nachylając się do jej ucha. Puchon ucieszony poprawą zdrowia kolezanki wstał od łóżka i skierował się ku wyjściu.
Z/T
Ostatnio zmieniony przez Nadish Narayanan dnia Sro Gru 11 2013, 18:17, w całości zmieniany 1 raz
Miałam sklejone oczy. Nie wiedziałam gdzie jestem. A nie byłam w skrzydle szpitalnym. Nie wiem tylko jak tu trafiłam. Przetarłam oczu żeby więcej widzieć. Chciałam wstać ale niespecjalnie mi to wyszło. Poczułam jak boli mnie kark. Próbowałam go rozmasować. Nagle do pomieszczenia weszła pielęgniarka. -Dzień dobry.- Powiedziałam grzecznie jak należy. Uśmiechnęła się do mnie, odpowiedziała tym samym i podała mi jakiś lek. Po smaku zauważyłam że to ten sam co wczoraj. Znowu się skrzywiłam, a kobieta chichotała lekko pod nosem. Miała lekko krzywe nogi, i długi nos. Nigdy tak na prawdę nie byłam w skrzydle szpitalnym. Nigdy nie chorowałam. W tym roku mi się coś nasiliło. Nawet jako mała dziewczynka wcale nie chorowałam. Czasem miałam katar ale mijał po dwóch dniach. Chciałam się jej zapytać co mi jest, ale w jej wzroku widać było że sama nie wie. Zaczęła coś mówić ale ja natychmiastowo się wyłączyłam. Nie miałam zamiaru słuchać. Po co ? Musze wykombinować jak stąd wyjść. Nie będę się nad sobą użalać. -Przepraszam, ale kiedy mogłabym iść do swojego dormitorium? -Powiedziałam na tyle szybko żeby zrozumieć że było to trochę niegrzeczne.- Chodzi mi o to kiedy mogłabym wyjść? Nie chce opuścić żadnych lekcji. Rozumie pani ? Pokiwała głową i powiedziała że mogę iść, ale następnym razem żebym nie narzekała. Podała mi jeszcze ostatnie krople czy cokolwiek to było i wyszłam. Od razu po wyjściu, skierowałam się w stronę dormitorium.
Jednego dnia budzisz się z myślą 'od dzisiaj wszystko będzie lepiej', drugiego nagle zwalają się na Ciebie problemy całego świata, przygwożdżając do podłogi, bez szansy na jakikolwiek ruch. Jeżeli miałabym w tym momencie ocenić w jakim położeniu znalazł się Kai, to jego nie było. Może co najwyżej ręka wystawała mu z gruzów jego własnego życia. Cholernie chciał to wszystko złożyć znowu do kupy. Przecież wszystko da się uratować prawda? Tak mu kiedyś mówili. Nie wierzył. Chciał jednak uwierzyć. Ktoś mu na to nie pozwolił. On sam. Był jedyną przeszkodą, która stała mu na drodze. Potem ten wyścig. Mieli się spotkać, zgodziła się, a on chciał zrobić wszystko co w jego mocy żeby dała mu kolejną szansę. Milion trzysta pięćdziesiątą pierwszą. Może to już było za dużo? Karma podobno jest dziwką, dlatego w Younga uderzyła ze zdwojoną siłą. Chciał wygrać, ale po raz pierwszy wyścig był o czyjeś serce. Konkretnie małej Villadsen, której je kilkakrotnie złamał. Nienawidził siebie za to, ale myślą której nie mógł znieść było, że ona może nienawidzić go jeszcze bardziej. Jeśli szczęście to Twój największy wróg ku wygranej, to on już przegrał. Był cholernym szczęściarzem, mając ją przy sobie i to stracił. Kai Young największy frajer świata. Teraz krew, która wcześniej była maleńką strużką, zapaprała mu całą twarz. Nie wiedział kiedy, co gdzie i jak, ile czasu minęło, ale kiedy wreszcie się ocknął, jego głowa była zawinięta w bliżej nieokreślone coś, a przy jego łóżku siedziała ona. - Umarłem? - wychrypiał, mrużąc oczy. Głos uwiązł mu w gardle. Z jednej strony to dlatego, że chciało mu się najzwyczajniej w świecie pić, a z drugiej, może rzeczywiście umarł skoro ona tu jest. Przy nim.
Mathilde za dużo się nasłuchała przez ten czas. Nawet Curtis nakazała jej powiedzieć Kaiemu pewne słowo, a brzmiało ono "spierdalaj". Ale w jej przypadku ciężko o takie rzeczy. Przecież jak się kogoś kocha, to nie można o nim zapomnieć, prawda? Bardzo przeżyła wygraną w tym wyścigu, która teraz cicho pobrzękiwała w jej głowie, że to jest jej wina, że Kai tu leży. Oczywiście ona taka lekkomyślna, musiała jeszcze do tego doprowadzić, bo przecież wytrzymać by nie mogła, gdyby nie zrobiła mu krzywdy. Ale to wszystko nieumyślnie. W głowie Younga dużo się działo. Może za dużo. Może zamiast zająć się nią, niepotrzebnie analizował to jak bardzo na nią nie zasługuje, jak bardzo powinien o nią zadbać, aż w końcu ją zostawił. Gdyby nie toczył w sobie niepotrzebnej walki, może teraz byliby oboje w zupełnie innym miejscu... Razem. Mathilde miała problem. Stała nad przepaścią i musiała wykonać duży skok, żeby to pokonać. Z jednej strony chciała mu wybaczyć, a z drugiej słyszała w głowie Curtis, widziała listy od CoCo i jeszcze walczyła z myślą, że jest po prostu przystanią, do której on chce wrócić, kiedy już znudzi mu się imprezowanie. Przecież ona nigdy nie była dziewczyną, która pasowałaby do Younga. Kolejna rzecz, która się za nią ciągnęła. A potem nagle ten wypadek, Skrzydło Szpitalne. Zanim weszła do środka siedziała oparta o drzwi, zdążyła przejść jeszcze milion razy obok drzwi niby to przypadkiem zaglądając do środka. Zignorowała fakt, że opuszcza zajęcia. Weszła do Skrzydła siadając po cichu obok jego łóżka, chciała złapać go za rękę, ale coś w jej wnętrzu spięło ją w nierozerwalną całość, która nie mogła się ruszyć nawet o milimetr. - Nie, żyjesz. - powiedziała cicho, automatycznie. Po chwili łapiąc się na tym, że on odzyskał przytomność. Obejrzała się szybko do tyłu chcąc zawołać pielęgniarkę, ale tej nigdzie nie było. Zatem szmaragdowe oczy wróciły do obserwowania Younga. - Potrzebujesz czegoś? - Spytała zastanawiając się czy nie powinna szukać pielęgniarki, przecież nie czas na rozmowy o życiu.
Gdyby życie było proste, a oni obydwoje mieli chociaż trochę rozumu w głowie, to Mathilde już dawno zostawiłaby Kaia, ale i on zmieniając podejście, nie pozwoliłby jej odejść. Tak czy inaczej ta historia miałaby nieco inny finał. Może to kwestia tego, że znaleźli się w złym miejscu o złym czasie, wychowani przez złe rodziny? Co jeśli taki Young trafiłby do Villadsenów, a taka Mathilde wychowywana byłaby przez alkoholiczkę? Czy to właśnie to miało wpływ na kształtowanie ich charakterów, czy wręcz przeciwnie, będąc takimi jakimi mieli zostać poradziliby sobie w zaistniałych sytuacjach? Może to właśnie powinno być na odwrót? Słodka Mattie miała nauczyć przegraną alkoholiczkę jak wyjść z nałogu, a Kai zostałby utemperowany przez stanowczego Ministra Magii. Takie rzeczy jednak podobno jawią się tylko w bajkach, a rzeczywistość bywa zbyt często okrutna. Wiedział, że przegrał już wszystko co było możliwe, jednak dalej jak pasożyt czerpał z jej serca, wykorzystując to że była taka słodka i niewinna. Nie powinien, to było jasne, ale z drugiej strony sam był tylko człowiekiem, w dodatku teraz słabym, robiącym dobrą minę do złej gry. To było chujowe. Czuł się jak najgorszy kłamca, jednak jeszcze gorzej było się przyznać do tego, że poniósł tak sromotną porażkę. - Tak, buzi - stwierdził cicho, ledwo wydobywając z siebie głos. Na jego twarzy pojawił się głupawy uśmiech, taki w jego stylu. Spojrzał na nią mętnie, ale zaraz zamknął oczy i skrzywił się na chwilę, jakby coś go nagle zabolało. Bo bolało. I wcale to nie była głowa. - Przepraszam... Ja nie chciałem... Czemu tu ze mną zostałaś? Martwiłaś się czy Ci po prostu kazali?- to przepraszam było krótkie, ale miało być za wszystko. Za każdą krzywdę jaką jej wyrządził. Jego twarz była blada, oczy podkrążone i nie było to wcale wynikiem dzisiejszego wyścigu, a kilkutygodniowego cugu w jakim się znalazł. Nie chciał do niej wrócić, bo to go znudziło, chciał żeby go uratowała, a potem on żeby mógł uratować ją, jakkolwiek absurdalnie to brzmi. - Uhm, podałabyś mi wody? - spytał spod przymkniętych powiek, wysuwając powoli rękę w jej stronę. To było nieśmiałe i delikatne, zupełnie nie w jego stylu.
Być może gdyby urodziła się w takiej rodzinie, dziś byłaby taka jak Young? Łamałaby serce dobremu chłopcu, który za wszelką cenę próbowałby ją uratować? Obraz jej krzywdzącej kogokolwiek jest nie do pomyślenia, wymaga zupełnie innej gry wyobraźni niż ta która została zaserwowana dla ogółu w karcie postaci. Ale w tej zupełnie innej scenerii, z innym bagażem życiowym... Być może potrafiłaby doradzić takiemu dobremu Kaiemu między innymi tyle, żeby spadał, bo tam daleko będzie dla niego bezpieczniej. Ale ta kalkulacja nie prowadzi do niczego dobrego. Nie są w stanie zamienić się miejscami. Są po prostu tym, co podsuwa im lustro każdego poranka. Patrzyła na niego przez dłuższy moment. Może była bledsza niż zwykle, albo chciała uciec, ale nie. Jej szmaragdowe oczy utkwione były w jego twarzy, która na około była obandażowana... Cóż, każdy miał swój styl jeśli chodziło o nakrycia głowy. Aby zająć czymś ręce spróbowała podwinąć rękawy skórzanej kurteczki, ale kiedy się to nie powiodło przestała zgrywać modnisię i jej mechaniczne ruchy poprowadziły ją do szklanki, którą napełniła za pomocą zaklęcia aquamenti i podeszła do Kaiego zręcznie unikając jego dłoni przy czym pomogła mu się poprawić na poduszkach i napić się wody przy czym automatycznie przyłożyła dłoń do jego czoła, jakby sprawdzała temperaturę i po tych wszystkich czynnościach dopiero wróciła na miejsce. - Teraz Cię to obchodzi? - Wydukała powoli zdając sobie sprawę, że nie powinna. Ale nie mogła znieść tego głupkowatego uśmieszku. Nie mogła. Za dużo bólu, jak na nią - szczególnie. - Po tych wszystkich szyderstwach pytasz mnie dlaczego tu jestem, tak? Dobrze. Powiem Ci dlaczego tu jestem. Jestem tu dlatego, bo nie wierzę, że patrzę na swojego byłego chłopaka, który zdążył przestawić nos mojemu przyjacielowi, co mu też zupełnie nie przeszkadzało, żeby zaliczyć swoją przyjaciółkę. Nie wierzę, że patrzę na tą samą osobę, która ponad rok temu potrafiła spędzić ze mną kilka godzin na rozmowach, które nie były nawet o niczym konkretnym. Jestem tu, bo chyba wciąż wierzę, że w tym głupkowatym uśmiechu znajdę osobę, w której się zakochałam. A uwierz mi, że szukanie tego w Tobie na tle tego co się stało... Nie jest najłatwiejszym zadaniem. Może nawet niewykonalnym Kai. Jesteś idiotą... Nie dbasz o własne życie. Pośród wszystkich ludzi, z którymi miałeś do czynienia... To ja tu teraz jestem. Nie wywyższam się Kai. W każdej chwili mogę wyjść, ale CoCo Watson tu nie ma. Widzisz ją gdzieś? Bo ja nie. Pewnie woli być w o wiele przyjemniejszym miejscu niż Skrzydło Szpitalne, a jej wakacyjnym widoczkiem zza okna nie są połamane kości chłopaka. Wszystko czego chciałam Kai... - Tu przerwała, żeby złapać go mocno za dłoń. - To było tylko tyle.. Chciałam, żebyś mnie kochał. Przykro mi, że nawet tego nie mogłam oczekiwać. - Zakończyła wzdychając ciężko... Wybuchła. Nie mogła się powstrzymać i może w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że nie chciała nigdy tego powiedzieć... Nigdy. Ale to się stało... Boże, jak jej teraz było przykro. Serce przebite na pół, to dopiero preludium.
No jasne zjebał i każdy to wiedział, a on już przede wszystkim. Jedyną rzeczą jaka w ogóle świadczyła o tym, że tak naprawdę dobry z niego chłopak to to, że w głębi cholernie tego wszystkiego żałował. Mimo fasady dużego skurwiela, w środku był małym chłopcem, który potrzebował pomocy w sięgnięciu po to czego najbardziej pragnął, a to jak zwykle było dla niego niedostępne, odłożone na najwyższej półce, czekając na kogoś kto spełni kryteria wzrostu żeby to zgarnąć. Kai jednak był sprytny, pamiętajmy o tym. Jeśli naprawdę mu na czymś zależało, znajdzie sposób żeby to osiągnąć. Zabawka? Nie ma problemu. Od tego są krzesełka, stoliki, kartony i inne rzeczy po których będzie mógł się wspiąć żeby odebrać to co się mu należało. No dobra, teraz totalnie nie należała mu się Mathilde. Powinien ją wreszcie zostawić, dać jej święty spokój, ale on nie potrafił. Czuł się jakby ktoś mu przeszywał serce na wskroś, za każdym razem kiedy miał chociażby pomyśleć, o tym że Mattie ma zniknąć z jego życia. Spieprzył konkretnie, ale był w stanie znieść największe cęgi za to co zrobił. Jej chwilowy dotyk na czole pozbawił go na chwilę oddechu. Chciał ją przyciągnąć do siebie i nie wypuszczać z objęć, ale bał się że jeśli to zrobi to ona mu się wymknie, ucieknie i już nie będzie miał kolejnej szansy do wykorzystania. Nie odezwał się ani słowem kiedy zaczęła mówić. Obserwował ją spod przymkniętych powiek, ciężko oddychając w międzyczasie. Rozumiał to. Każde zdanie. Był pajacem. On i jego głupkowaty uśmiech stanowili jedność. Z trudem zebrał się na to żeby pokiwać głową. - Przepraszam... Jeszcze raz Cię przepraszam...- szepnął, przez chwilę nie wiedząc co jeszcze powiedzieć. Wyglądał jak ryba bez wody, próbująca zaczerpnąć powietrza, jednak bezskutecznie. - Wiem, że może teraz już być za późno i nie powinienem Cię o to prosić. Nawet nie chcę... po prostu łudzę się, że może istnieje jeszcze cień szansy, na to żebyś jeszcze kiedykolwiek potrafiła na mnie spojrzeć tak jak kiedyś. Jesteś wszystkim tym czym ja nigdy nie będę. Jesteś jak słońce, kiedy ja jestem cieniem. Wiem, że powinienem zostawić dla Twojego własnego dobra Cię w spokoju. Dać Ci szansę na bycie szczęśliwą z kim innym, ale ja kurwa nie potrafię. Spieprzyłem wszystko to o co walczyłaś. Zdeptałem, nie potrafiłem tego docenić, porozmawiać z Tobą, wysłuchać Cię... Cholera, wiem to wszystko. Po prostu... Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez kogoś takiego jak Ty. Bez Ciebie - pierwszy raz w życiu słowa płynęły z jego ust, potokiem. Zazwyczaj były to pojedyncze zdania. Czasem padało ich kilka. Kai Young nie opowiadał o sobie. Nie mówił o tym co czuje. To było jak rewolucja w jego chorej głowie, ale pierwszy raz w życiu postanowił walczyć o coś co panicznie bał się, że straci.