Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 06 Wrz 2014, 5:37 pm, w całości zmieniany 2 razy
Zachichotała, nie mogąc się powstrzymać. - Jej, byli blisko - stwierdziła, uśmiechając się z rozbawienia. - W zasadzie... rzeczywiście byli, polazłam do lasu - powiedziała na tyle głośno, aby usłyszał ją tylko Ioannis. Niezbyt spieszyło jej się do gazetki, w której znalazłaby wiarygodny artykuł. - Chciałam zebrać trochę włosów jednorożców - wzdrygnęła się, samo wspomnienie tych stworzeń było straszne - no wiesz, na te bransoletki, które ciągle wyplatam - machnęła ręką. - Doszłam dosyć daleko i nie zapowiadało się na to, żeby ktoś mi przeszkodził, ale nie wzięłam pod uwagę centaurów - skrzywiła się i uśmiechnęła lekko. - Pierwszy nie był taki zły, ale potem przyszło ich więcej, próbowałam uciekać, rzucałam zaklęcia, a one... cóż, wściekły się trochę, więc oberwałam strzałą w rękę. I w udo. Zrzucili mnie z drzewa jakieś dwa razy. Wystarczyło, żebym nie była w stanie przeskoczyć na drugie - zakończyła, bawiąc się włosami. - Czyli ogólnie nic ciekawego! Co tam w wielkim zamku słychać? Jakieś nowiny o innych uczniach łamiących prawo? Nowe pary? - zapytała, zerkając na Krukona.
Ile to trwało?... Ale co?... Jedyne co pamiętał, to zaciemniony obraz dormitorium Ravenclaw. Co tak właściwie się wydarzyło? Sam Maxiu tego nie wie. Siedział tak sobie w dormitorium, rozmawiał z przyjacielem, dokładniej z Edwardem, aż tu nagle wszystko zrobiło się czarne i... i obudził się tutaj, w Skrzydle Szpitalnym. Teraz leniwie, ospale, powoli unosił powieki, żeby tylko rozejrzeć się dookoła. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to biel oczywiście. Czy ja umarłem?... - zadał sobie pytanie, jednak szybko się go pozbył. To nie jest możliwe, nawet jeżeli jesteś niezdarnym Maxem, którego trzeba pilnować, bo sobie jeszcze krzywdę zrobi. Kilka razy zamrugał oczami i zorientował się, że jest w Skrzydle Szpitalnym. Przecież był tutaj stałym bywalcem, zawsze oś mu się musiało stać: to coś z kością, to głowa, gorączka, wymioty, grypa, ból zatok i katar... Tak, ten biedaczek zawsze coś wyłapywał. Rozejrzał się dookoła zdezorientowanym wzrokiem, aż zobaczył Eddiego. To on go tutaj przyniósł, nie było innego wyjścia, Bo przecież to z nim przebywał w dormitorium, czyż nie? Ponadto, był zapewne na tyle opiekuńczy o Maxa, że... - Eddie?... - odezwał się delikatnym, cichym głosikiem. Patrzył teraz na tego bruneta, który siedział sobie na krześle, z głową opartą o łóżko. - Śpisz?... - wyszeptał. Miał zamiar mu podziękować, zapytać, co się stało, dlaczego jest w Skrzydle Szpitalnym, co się z nim działo... Ale miał też nagłą ochotę go przytulić; zapytał, co takiego robił przez ten czas... Bo musiało upłynąć trochę czasu, prawda? Przecież kiedy siedzieli w dormitorium jeszcze było widno, a teraz, kiedy Maxiu miał widok na okna, okazuje się, że jeż już ciemno. Co prawda - zima, słońce szybko zachodzi, ale musiało upłynąć trochę czasu. Jak wiele?...
Racja, racja, Maxio wiele razy lądował w Skrzydle Szpitalnym, dlatego nie zdziwiłabym się, gdyby miał własne, tylko swoje łóżeczko, z imieniem i nazwiskiem, czy coś. Ale tak to już jest, że Los zazdrości idealnym ludziom, więc krzywdzi ich ciało, duszą, bądź serce, czy tam wątrobę. W każdym razie, Smerfik poraz pierwszy był przez Edwarda poszkodowany. Złamała mu się jakaś kostka, zemdlał i w ogóle, a on wtedy nie potrafił mu pomóc. Musiał się otrząsnąć, co z resztą nawet udałoby mu się, gdyby nie fakt, że zrobił to troszkę za późno. E tam, szczegóły. Tylko przez drobnostkę najlepszy, najgenialniejszy i najwspanialszy człowiek na świecie leżał teraz w łóżku; nie mógł się chyba ruszać. Za szybami Hogwartu było ciemno, a na zegarkach widniała godzina osiemnasta. Fakt, w zimie zawsze jest tak ciemno wieczorem. A mimo, że tak wcześnie, to Edkowi chciało się spać. A nie mógł, bo przez niego się to wszystko stało i Maxio musi cierpieć, już drugi dzień ślęczeć w Skrzydle. To jego wina, mógł się pospieszyć! - Max? - odpowiedział, podnosząc swoje niedoczesane, bujne włosy do góry razem z głową. Podparł się dłońmi o policzki, mrugając oczami. Był zaskoczony. Ponad trzydzieści bezsennych godzin spędzonych przy łóżku ukochanej osoby sprawiło, że stracił rachubę czasu. Mimo wszystko był szczęśliwy, że stało się to teraz. Im szybciej blondyn wróci do zdrowia, tym lepiej. - Nie umiałem – odparł, kończąc swoje dziwne mruganie. Teraz siedział oparty o krzesło, normalnie, jak zwyczajny człowiek, dajmy na to, w restauracji. Złapał za nogi przedmiotu i przesunął się bliżej w stronę Maxia. Wydawał mu się teraz jeszcze słodszy, jeszcze przystojniejszy i delikatniejszy niż zwykle. Pozostaje tylko pytanie, czy tak się dało? Chciał rzucić się w ramiona Krukona, krzyknąć z zapytaniem, czy nic mu nie jest, a jednak opanował się. W końcu nie chciał, żeby biedny chłopaczyna został kaleką, to, że zemdlał już było dużo, a co by było, gdyby miał złamane żebra?
Przez ten cały czas, kiedy mały, drobny blondasek spał, co jakiś czas męczyły go koszmary... Wtedy tylko myślał o sobie, ale nie mógł sobie wyobrazić, co dzieje się z jego ko... kompanem. Tak, to słowo miałam na myśli. NIE, nie będę ciągnąć tego tematu. Z końcówek tych koszmarów pamiętał tylko delikatny, słodki głos, nucący jego kołysankę. Wtedy pojawiał się lepszy, kolorowy sen, odpowiedni dla Maxa. Dla jego charakteru. Przecież ten blondynek jest optymistą i nic tego nie zmieni! A więc osiemnasta. Trzydzieści godzin leżenia w bezruchu... Może i nie koniecznie, przecież musiał rzucać się na łóżku podczas swoich koszmarów, prawda? Prawda. Znam Maxia lepiej, ponadto, też rzucam się na łóżku i wrzeszczę jak mam koszmary, wtedy zazwyczaj z trudem wyrywam się ze snu albo... albo na ślepo wyszukuję pozytywki... Lunatykowanie. Kolejny problem dotyczący mnie i urokliwego blondyna. Za oknem musiał prószyć śnieg, a jedno z okien musiało by uchylone. Dlaczego? Max ledwo się przebudził, a już czuł chłodne powietrze. Dlatego przeszły go dreszcze po całym ciele. - Nie śpisz... Ja... Co się stało?... - znów szeptał. Jakoś nie mógł nie mógł mówić głośniej, coś ściskało mu gardło. Jednak jego intuicja podpowiedziała mu coś... Dziwnego?...A może nie?... Tak czy siak, intuicja powiedziała Maxowi, żeby złapał za dłoń przyjaciela. I zrobił to, po czym poczuł się nieco bezpieczniej. - Źle wyglądasz... Może zaśniesz teraz?... Zrozum, martwię się o ciebie, powinieneś spać, ja będę bezpieczny i... - urwał, mocniej zaciskając palce na dłoni przyjaciela, wlepiając wzrok w owe dłonie. - Co się działo przez ten cały czas?... - zapytał. Nawet się nie uśmiechnął, nawet nie podniósł wzroku. W Maxowym zachowaniu to dziwna rzecz, teraz już śmiałby się, wygłupiał... Robił wszystkie rzeczy, które robił zawsze, jednak... teraz było inaczej. Max nie zachowywał się jak Max, zachowywał się zbyt... poważnie... A to dość dziwne. Ciekawe, o tak na niego zadziałało. Długi sen?... Edward?... Może on sam?...
Nie, dlaczego mu to robisz? Czemu robisz tak, że w nocy widzi moją twarz? Dlatego ma koszmary! Przeze mnie i przez ciebie Maxio cierpi! A ja nie lubię, jak ktoś cierpi, zwłaszcza Max! Chyba, że to wredna, blond świnia o imieniu Taylor. Taylor Swift. Buahahahahaha. Od teraz stałam się hejterem, oł jea. Ale to jest taka... Dobrze, JULIANIE, ogar, piszesz w Skrzydle Szpitalnym, zachowaj zdrowy rozsądek, dobrze? E tam, co tam, trzydzieści godzin leżenia w bezruchu to nic, bynajmniej pilnował Maxia i spał! I było mu wygodnie, w pewnym sensie... Na Maxie? Eee, dziwnie to brzmi, no ale co z tego? W końcu tutaj nie o to chodzi, tak? Zapewne. Haha, ja się nie telepię w łóżku, ale to nic śmiesznego, no nie? Edward nic nie czuł, żeby coś sie trzęsło, więc zapewne tak nie było. Może po prostu mu się tylko wydawało? Albo zazwyczaj tak było, a teraz nie? Albo Edek stracił zmysł dotyku?! Niee! Oby nie! Bo.. to byłoby smutne! Chłodne powietrze, co tam? Jest kołderka i ciało Smerfika Edka! On może ogrzać wszystkich! Jest takim misiem, który lubi się przytulać! Ale zamiast „Kocham cię” mówiłby „Nudzi mi się!”. Tak, to w jego stylu. - Nie... – dlaczego blondyn szeptał? W każdym razie on zaczął robić to samo – Zemdlałeś i... – przetarł ręką twarz i kąciki oczu. Może i był zmęczony, ale to chyba jego najlepsze trzydzieści nieprzespanych godzin w jego życiu –pani Pomfrey powiedziała, że coś ci się stało z kostką – zakończył, odpowiadając na uścisk dłoni Krukonka. - Nie jestem zmęczony... – odpowiedział, spoglądając w błękitne, głębokie oczy, a potem kierując wzrok w ten sam punkt co te oczka. Ktoś się o niego martwi? Łał. Pierwsza osoba, nawet jego kochana mamusia... Się tak nim nie przejmowała! On to naprawdę jest ko--... dobrym przyjacielem- Ale ja naprawdę nie chcę spać! – skończył, uśmiechając się do blondyna –Ja tak zawsze wyglądam – uśmiechnął się jeszcze szerzej. Czemu Maxio się nie uśmiecha? Czemu się nie wygłupia, dlaczego tak jest? Czy on się obraził na Edka? Ale o co? To przykre, w końcu się nic takiego nie stało! No dobra, wiem, Edzio nie umiał udzielić pierwszej pomocy, no, ale przecież chyba nie ma mu tego za złe...? Dobra, nie oszukujmy się, ja bym miała! Każdy by miał!
Koszmary? Z twarzą twojej osoby? Zwykle w koszmarach widzi śmierć schorowanej matki, śmierć sióstr, wizja, jak zostaje bez rodziny, sam, jak palec...Tak, takie zwykle miewał koszmary. Nie śnił o niczym innym. Może o burzy, której ogromnie się bał. Właściwie, czego ten blondynek się nie bał? Zawsze był jak mały, wystraszony chłopiec. Nie czuł się bezpieczny nawet wtedy, gdy ludzie dookoła zapewniali mu bezpieczeństwo. Z drugiej strony, był pewnym siebie, krzykliwym chłopaczkiem... Jednak aktualnie czuł w sobie pierwszą opcję – nawet jeśli był bezpieczny, wcale taki się nie czuł. A może i Max podczas tych koszmarów pierwszy raz się nie ruszał?... Kto wie. Trzydzieści godzin to dość dużo. A jak człowiek nie prześpi aż tyle... Oj, nie radzę, nie radzę. Głowa boli, spać się chce, ziewa się na okrągło, ma się worki pod oczami i... i jest się nie w pełni przytomnym! To dlaczego, jak Maxowi jest zimno to musi zadowolić się kołderką i przetrwać mróz? Zimno bywa uciążliwe, uwierz mi. Nie doświadczyliście tego, co doświadczyła MOJA OSOBA. - Nie chce ci się spać?... – troskliwość Maxa przemówiła. On tam zawsze jest troskliwy i opiekuńczy o wszystkich dookoła, więc dlaczego nie mógłby być troskliwy także o Eddiego?... – Zemdlałem?... – zrobił wielkie oczy. Rzadko kiedy mdlał. Zwykle pod nadmiarem emocji albo... albo coś mu się działo... – Kostka?... Zn-znowu?... – spytał, z wyraźnie zasmuconym głosem. Nie pierwszy raz miał coś z kosteczką nie tak. Zawsze było dla niego złą wiadomością, że coś się z nią dzieje... - Masz podkrążone oczy! Jeszcze trochę i zaczniesz zie... – w połowie zdania sam ziewnął – ziewać... – dokończył cichutko, delikatnie się rumieniąc. Jak to już miała jego krew, która wbrew jego woli napływała do jego policzków w najmniej odpowiednich chwilach... – Eddie, ja się martwię!... Zaśnij, proszę, będę bezpieczny!... – delikatnie skłamał. Bezpieczny? On przecież nie jest bezpieczny bez osoby pilnującej...Uniósł wzrok w górę, na Eddiego i uniósł kąciki ust w górę. Nie miał siły na więcej. - Coś działo się oprócz tego?.. – zapytał, siadając na łóżku. Zaraz pożałował tego wyboru, bo zakręciło mu się w głowie, za którą wolną dłonią się złapał. Powoli położył się na poduszkę. Nie będzie z nim dobrze... Zaraz, to kiedykolwiek było?
Tak, wiele ludzi ma co takiego, że raz są rozwydrzonymi i roześmianymi dzikuskami, a drugim razem spokojnymi, opiekuńczymi słodziakami. Jeśli ktoś mówi, że to rozdwojenie jaźni, to się myli i to bardzo głęboko. Rozdwojenie jaźni i niewiedza kim się do końca jest to coś innego, prawda? Prawda. Jak ktoś tak ma, to poszukuje swojej osobowości. Tak mi się wydaje. Nie raz Edek siedział po nocach, bez spania, bez jedzenia, bez ukochanej osoby i to więcej niż trzydzieści godzin. Wtedy to miał worki pod oczami, chciało mu się ziewać i miał całą masę symptomów zmęczenia. A jak był tutaj? Nic, leżał sobie normalnie, wpół przytomny, z rozczochranymi kudłami i normalnymi oczami, może były troszeczkę podkrążone, ale w końcu to nic w porównaniu z tym, co musiał przeżyć Max! Ja tam lubię najbardziej zimę, jako porę roku. No i wiosnę. Mnie tam zimno nie przeszkadza nawet. Trochę podrętwieją rączki, nóżki, inne narządy i tyle. O czym ja tu piszę? O jakichś porach roku, intersujące. - No... Może trochę – no fakt, blondyn jest troskliwy o wszystkich, tylko, że ciemnowłosy nie przywykł do takiego czegoś. On nie znał współczucia, troski. A może i znał? Nie, no bez przesady, KOJARZYŁ. To było jakieś dziewięć, dziesięć lat temu, gdy jeszcze mamunia miała tylko jego. A potem pojawił się ten, ten głupi człowiek, który wszystko popsuł. Ale przynajmniej jego rodzicielka jest szczęśliwa. I właśnie wtedy Eddie nauczył się rezygnować z własnego zadowolenia dla innych. Bo on wciąż ma problemy, to po co to innym? Nie, nie, nie, nie, nie! Smutny głos Maxa źle działa na Edka. Wtedy i jemu robi się smutno, chce mu się płakać i zrobić wszystko, żeby uszczęśliwić drugiego Krukonka. Tak było chyba od zawsze, jeśli mnie moja pamięć nie myli. Kostka błękitnookiego często się „psuła”? To trzeba iść do lekarza, żeby naprawił, i żeby było cacy. - E tam, nic mi nie jest! – odparł, a po chwili ziewnął. Ocho, to znaczy, że albo to jest zaraźliwe, albo on jest zmęczony. No, albo oba. Co za różnica? W końcu on woli pilnować Maxia! Co z tego, że bardzo długo nie kimał sobie? Przecież to było dla niego ważne. Żeby Smerfik czuł się bezpiecznie, jak nigdy dotąd. Chociaż to nie było możliwe, a on już o tym dobrze wiedział. W końcu od jakichś paru lat mogą być tylko przyjaciółmi. Max ma już wybranka swojego serca, którym nie jest Edward, dlatego może tamten też znajdzie sobie kogoś innego? Tylko on próbował. Wiele razy. W końcu jest typem człowieka, któremu szybko przychodzi takie coś i też krótko trwa. A jak miłość do jednej osoby mijała już parę lat i nadal jest, to się już nie odkocha? – Ale ja cię mogę pilnować... – zakończył szeptem. Chwilę potem jego głowa powędrowała nieprzytomnie na kolana młodszego kruczka. Powieki stały się ciężkie, a wszystko inne zdawało się nie mieć innego sensu. Zasnąć na kolanach ukochane przyjaciela. Tylko czy wtedy obaj będą czuli się bezpiecznie? Koniec. Spał. Nie odpowiedział nic. Zaczął odpływać myślami, gdzieś daleko, zaczął śnić. Śnić o tym, że leży na kolanach Maxa i wszystko jest dobrze, i nikt im nie przeszkadza, i że jest kochany przez kogoś. Ale marzenia i sny się nie spełniają, prawda? Nadzieja- niby zawsze jest, a jednak matka głupich. No nic, burza idzie, Eddie śpi, więc Maxio będzie musiał coś zrobić. O, zawsze może zrzucić jego głowę tak, żeby się obudził i go przzytulił- też niezły pomysł.
W końcu udało im się zdobyć te przeklęte składniki, ale rany nie wyglądały zbyt dobrze. O ile "niezbyt dobrze" można powiedzieć o czymś, co wygląda wręcz paskudnie i powiększa się w zastraszającym tempie. Od momentu oparzenia do poinformowania nauczycielki o sukcesie oparzenie na dłoni Krukonki robiło się coraz bardziej czerwone, a kiedy wyszli na zewnątrz, zaczynało uparcie brnąć w górę, do łokcia. - Cudowna profesorka - rzekła ironicznie. - Zainteresowała się czymkolwiek poza mruganiem? Nie zdziwi mnie, jak za chwilę do skrzydła zlecą się wszyscy, którzy tam byli. Może z wyjątkiem samej Vicario. Ciekawe czy kiedykolwiek bawiła się z Mentha Falsa - prychnęła, otwierając drzwi lewą ręką. Przy koniuszkach palców odczuwała już bardzo nieprzyjemne mrowienie i pieczenie. Po przekroczeniu progu Skrzydła Szpitalnego uraz był już spory i dziewczyna musiała zaciskać zęby, żeby nie jęczeć. U Keitha wcale nie było lepiej. Ale wyglądali trochę śmiesznie, choć może zbyt blado. - Zielarstwo - skomentowała, widząc zbliżającą się pielęgniarkę. Poprzednim razem było mniej wesoło, bo trafiła tu przyniesiona przez gajowego, po bliskim spotkaniu z centaurami. Musiała przyznać, że momenty w Zakazanym Lesie były gorsze od poparzenia, ale mimo wszystko, ból to ból! A jednorożce to jednorożce i nie ma sensu tego roztrząsać. - Nie znamy odpowiednich zaklęć i woleliśmy nie eksperymentować, a profesor Vicario to średnia opcja do pomocy - wyjaśniła, podając rękę kobiecie. - Mentha Falsa, skutków też nie znamy, ale magią da się usunąć wszystko, więc liczymy na pani zdolności i nie martwimy się wca-le!
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ta nauczycielka była zupełnie niekompetentna, już kiedyś odniósł takie wrażenie, gdy pod koniec zajęć wdała się w flirt z jednym ze starszych uczniów. Niestety dyrektor Hogwartu potrafił zatrudniać idiotów na stanowiska. Czy była to kwestia tego, że tak mało chętnych było by nauczać w zamku, czy po prostu nie potrafił odróżnić inteligentnego nauczyciela od pustej panienki dbającej tylko o równy wzorek na paznokciach? - Nie wiem czy jest w Hogwarcie żeby nas czegokolwiek nauczyć, czy nie czasem tylko po to, żeby znaleźć sobie faceta - burknął zaraz po słowach Jean, dziewczyna miała zupełną rację. To babsko tylko mrugało powiekami, uśmiechało się i zapewne rośliny znało tylko z książek. Jeśli chociaż tyle. - Z takimi wymalowanymi pazurami? Zielarstwo na pewno zna tylko z obrazków, bo przecież nie grzebie w ziemi usiłując wydobyć ropę - dodał nawiązując do jej fikuśnych paznokci. Zawsze mu się wydawało, że ktoś zajmujący się zielarstwem raczej ma nieco zniszczone dłonie od kontaktu z tymi niekiedy niebezpiecznymi ziołami. A tu tymczasem taka niespodzianka! Dwójka krukonów dość szybko pokonała trasę do skrzydła szpitalnego. Jednakże mimo, iż ręką naprawdę go piekła, to Everett miał bladą minę na samą myśl o skrzydle szpitalnym. Po pierwsze przypominało mu to ostatni paru miesięczny pobyt w Mungu, gdzie faszerowali go jedzeniem, ponad to, obawiał się kontroli jego wagi ze strony pielęgniarki. Najchętniej naprawdę wykręciłby się z tych odwiedzin, ale ból ręki mu na to nie pozwalał. Gdy już trafili pod skrzydła pielęgniarki, Everett nieco zamilkł dając Jean głos, by ta wyjaśniła co się wydarzyło. Wolał nie ściągać na siebie zbytniej uwagi. - Powinna nam dać chociaż dodatkowe punkty za te obrażenia - rzekł, gdy pielęgniarka oddaliła się na moment na swoje zaplecze (co Everett przyjął z ulgą, może nie będzie gadki o jego wadze!), zaraz po rzuceniu na ich ręce paru uroków. Ręka od razu nieco mniej bolała, acz sama rana zapewne dopiero stopniowo miała zmaleć.
Jea nie zdziwiłaby się, gdyby prawda wyglądała tak, jak przedstawiał ją Keith. Byłoby to nawet w stylu Vicario, gdyby przyszła tu tylko po to, aby znaleźć sobie faceta. O ile chciała mieć kogoś na stałe, Krukonce kojarzyła się bardziej z kobietą lekkich obyczajów. - Niech sobie nawet znajduje, oby szybciej. Nie lubię spotykać jej na korytarzach, otoczonej masą chłopaków, którzy wydawali mi się w porządku. Cóż, popędy seksualne zawsze zrobią swoje, ale mimo wszystko... - wzruszyła ramionami. - Ha, chciałabym ją zobaczyć na naszym miejscu. Ciekawe co by zrobiła z poparzoną łapą - mruknęła, z lekkim uśmiechem wyobrażając sobie panią profesor z żałosną miną, obserwującą jak substancja wyżera lakier z jej paznokci i sprawia, że cała dłoń puchnie i czerwienieje. Podobnych sytuacji mogłoby być mnóstwo i Jea dałaby sobie rękę uciąć, że występowały nie tylko w jej głowie! - Ale gdyby ją zapytać, pewnie powiedziałaby tylko, że jeśli ktoś potrafi dbać o dłonie, to potrafi i nie jest to nasz interes, wybornie! - No ba, przynajmniej dwa razy więcej, pewnie dziesięć czy dwadzieścia nie robi jej większej różnicy, rachowanie mogłoby być zbyt mugolskie na te wysokie progi! - skomentowała, nie mogąc powstrzymać kolejnej szczerej uwagi. - Swoją drogą, nienawidzę tego miejsca, myślisz, że długo nas tu przetrzymają? Zwiałabym już teraz, gdybym nie martwiła się o to, że zostaną jakieś szkaradne blizny. - I proponuję coś wymyślić, dawno nie robiłam na złość nauczycielom, a coś czuję, że Vicario nie zyskuje mojej sympatii. Zresztą, nudno jakoś ostatnio - dodała, ruszając palcami i krzywiąc się lekko. Coś się gadatliwa zrobiła.
Wszystko powoli umiera. Ludzi i wspomnienia marnieją zadziwiająco szybko. Zwłaszcza w oczach ludzi którzy żyją w ich cieniu. Po co czekać na to co da nam los albo co nam zabierze? Jaki sens ma zamartwianie się? Życie i tak przytłacza nadto. Joan spędziła w skrzydle szpitalnym dobre parę tygodni i ani myślała się zadręczać. Musiała stanąć twarzą w twarz z swoim lękiem i mimo, że brzmi to trochę pompatycznie, dziewczyna poczuła ogromną ulgę, gdy sama przyznała się ze sobą, że jęczenie w kącie i biadolenie, że jest tu sama i bezradna nic nie da. To co działo się przez ostatnie dni, patrzenie w białe ściany i podciąganie pod szyję przekrochmalonej pościeli, by po chwili oddać się codziennemu łykaniu leków sprawiało, że w duchu szalała. Dobijająca rutyna. W prawdzie raz czy dwa odwiedziła ją jakaś koleżanka, ale bez szału. Zawsze była w cieniu, więc nie liczyła na stosy kwiatów i czerwony dywan gdy udawała się do łazienki. Jednak brak kogoś z kim mogła szczerze pogadać, sprawił, że zaczynała się zastanawiać, czy kogoś w ogóle to obchodzi. To znaczy ona. Aby uniknąć tych myśli typu homoniewadomozarazsiępotnę myśli zaczęła coraz głębiej zatapiać się w świecie fantazji i rozmyślań co by było gdyby, przez co stała się jeszcze bardziej nieobecna i cicha niż zawsze, a chyba nie o to chodziło.
Od pamiętnych walentynek minęło już co prawda trochę czasu, ale Farid dopiero teraz kazał jednemu ze swych popleczników wtajemniczyć Joan, która jak mu się już dawno wydawało, będzie idealnym kandydatem do jego armii. Skyla, jako jedna z kilku wtajemniczonych osób, które brały udział w walentynkowej masakrze (jak dobrze, że nikt nie wiedział, że Fabiano to była ona, ma się tę przewagę, ha!) postanowiła zgłosić się na ochotnika i odwiedzić Joan w skrzydle. Oczywiście na początku sprawdziła czy na sali nie ma oprócz krukonki jeszcze kogoś, bo mogłaby być wtopa! Na szczęście nawet pielęgniarz gdzieś wybył, więc Sky uznała, iż właśnie natrafiła jej się niezła okazja. Na pewno zapunktuje tym u Farida! Lekkim krokiem weszła do skrzydła, od razu kierując się do łóżka w którym leżała krukonka. Przysunęła sobie taborecik i klapnęła na niego, wręczając dziewczynie nieforemny pakunek. - Pluszowy wilkołaczek, chyba szczeniak - poinformowała ją, zanim ta choćby zdążyła pociągnąć różnokolorową wstążeczkę i uwolnić maskotkę z papieru. Nie ma co, prezent z pewnością był trafiony. Z pewnością. - To lepsze niż kwiaty. - usprawiedliwiła się, rozglądając się po wnętrzu skrzydła. Rzadko tu bywała, na szczęście. Ale gdyby to ona miała dbać o zdrowiejących pacjentów, z pewnością nie byłoby tutaj tak ponuro... różowe pościele, tęczowe zasłony, cokolwiek co byłoby przerywnikiem tego lekkiego bezguścia w stylu średniowiecznej sali tortur. Ale Sky, wróć, masz zadanie! - Szczęściara z ciebie, teraz będziesz fajniejsza od innych. Bo wiesz, ten wilkołak to on nie był zwyczajnym wilkołakiem, pewnie zauważyłaś, bo krukonki zwykle są mądre - zaczęła, wciąż błądząc wzrokiem po sali - Należysz teraz do Farida, Joan jesteś częścią większej ideologii, teraz naprawdę jesteś ja, bo będziesz dla kogoś działać, fajnie, nie? - wreszcie spojrzenie błękitnych tęczówek Quinley zatrzymało się na Joan, oczekując wybuchowej i radosnej (ehe) reakcji. Może i dotychczasowe tłumaczenie Skyli nie było zbyt jasne, ale dopóki nie przeszkodzi im pielęgniarz, maaają czas na wszelkie pytania i odpowiedzi!
Walentynki nigdy nie należały do jej ulubionych świąt, ten natłok cukierkowości sprawiał, że dziewczynę dobry humor opuszczał tak szybko jak się pojawił. Przerabiała to rok w rok-zakochane pary i mugolskie filmy z co za zagadka...zakochanymi parami. W tym rok ta odmiana, zdecydowanie była zbyt dramatyczna. Narzekała na poprzednie święta, ale żeby aż tak? Jakiś bydlak wgryzł się w jej szyję. Co za dużo to nie zdrowo. Stanowczo jej życie to jeden wielki żart. Nigdy nie starała się być w centrum uwagi, schodziła ludziom z drogi a jak widać na nic się to nie zdało. Dopiero po chwili Joan zdała sobie sprawę, że wcale nie jest sama w tej obskurnej sali. Skayla pojawiła się przed nią tworząc ciekawy kontrast między niewiastami, bowiem od ślizgonki nie dało się oderwać wzroku, a Watson cóż... nie ważne. Krukonka zawsze zazdrościła jej tej pewności siebie i opanowania. Co ona tu robiła? Nie mniej zdziwiona była gdy dziewczyna wręczyła jej paczkę. Pluszowy wilkołaczek? Dziewczyna wlepiła w niego wzrok i dosyć nieświadomie zaciskając na nim palce. Tym właśnie miała się stać, tak? Kupa futra. -Na pewno. Dziękuję.-wydusiła siląc się na uśmiech. Skierowała wzrok na dziewczynę nie bardzo wiedząc co ma powiedzieć. Czekała na jej kolejne słowa które nijak stanowiły pocieszenie. " Szczęściara z ciebie, teraz będziesz fajniejsza od innych" Nie powiedziałaby, że kiedykolwiek będzie z tego powodu szczęśliwa. No, ale nie mogła tak się na nią gapić. Siedziała tu sama tygodniami teraz mogła do kogoś otworzyć usta. -Czemu ja przecież nic nie zrobiłam? O co w tym wszystkim chodziło. O co w tym wszystkim chodzi? Coś z tą cholerną lunetą,tak? Hayden...-urwała słowotok dochodząc do wniosku, że dziewczyny nie interesują jej wynurzenia co do Graves'a. Cały czas coś jej w tym nie pasowało. Nie przypuszczała by znalazła się wtedy w złym miejscu, to zdecydowanie nie był jakiś niefortunny splot zdarzeń. Nadal jednak nie rozumiała po co komu ona była w tym wszystkim. Wzięła głęboki oddech masując lewą dłonią skroń tym samym uwalniając maskotkę z uścisku. Nie umknął jej również głęboki ślad paznokci jaki odcisnęła w pluszu. - Ja do nikogo nie należę. Nie rozumiem jaki to ma związek z Faridem. Dał mi w prawdzie eliksir żeby załagodzić przemianę.-zamyśliła się wiercąc przy tym dziwacznie.
W mniemaniu Quinley było wręcz przeciwnie, dla niej walentynki były świetnym świętem! Oczywiście w dużej części było to spowodowane tym, że dziewczyna miała je z kim świętować, w dodatku na swój własny sposób, hehs. Co się tyczy tych wszystkich serduszek i innych kwiatuszków, to według niej w tej całej swojej kiczowatości miały jednak jakiś urok, o ile były podawane w ilościach umiarkowanych. Co się zaś tyczy prezentów, które były od serca, w dodatku całkowicie oryginalne i trafiające w gust Sky to proszę bardzo, takie walentynki mogą trwać przez cały rok! Przykładowo w tym roku od Olliego dostała króla motyli i obietnicę, że kiedyś sobie z tymi owadami polatają. Czy w ogóle mógł być lepszy prezent? Niestety nie dane było im wymienić spostrzeżeń co do święta zakochanych, dlatego Sky wciąż ze spokojem patrzyła na zaciskającą na maskotce palce krukonkę. Każdy tak reagował na początku, ech. Ale później może być już tylko lepiej. - Joan, ale zostałaś wybrana. A luneta którą miałaś przy sobie była jednym z artefaktów, które pomogą Faridowi wygrać! I wiesz, według mnie to było przeznaczenie. Znaczy to, że miałaś tę lunetę - jeszcze raz rozpoczęła swój chaotyczny monolog, tym razem już nieco wolniej. Przybrała ton matki tłumaczącej dziecku podstawy dodawania. - Bo widzisz, w zamku działają dwie organizacje o których wie jedynie nieliczna garstka osób. Farid stoi na czele jednej z nich, tej w której jestem ja, jesteś też już ty - uśmiechnęła się szeroko, mając nadzieję, że chociaż trochę z jej entuzjazmu udzieli się leżącej koleżance. Przecież to była taka superaśna sprawa! Działać w imię czegoś, ach! - I my chcemy zwalczyć tych z organizacji tej ble Abriendy, bo chcą nam przeszkodzić. A kiedy Farid dojdzie do władzy to jaaa, będzie tyle wilkołaków! - i powiedziawszy to, spojrzała na maskotkę. Szkoda tylko, że żaden prawdziwy wilkołak nie wyglądał jak ten wypchany, który teraz zajmował miejsce obok Joan.
Monolog Skayli za nic nie przemawiał do Joan. Wrecz przeciwnie, wprawił ją w nie małą konsternację. Nagły natłok informacji ją przerastał. Dziewczyna wydawała się mówić o tym wszystkim z taką lekkością, jakgdyby ugryzienie przez wilkołaka stanowiło podstawowy element życia kazdego czarodzieje, wiecie jak wybieranie miotły czy jedzenie płatków. Ona nie miała z kim spędzić walentynek, chyba, że liczą się równie samotne psiapsiuły babskim przyjęciu. Żałosne, tak wiem. Dziewczyna jednak zawsze sądziła, że za czym jak za czym, ale za miłością gonić nie trzeba. Powinna przyjść sama. Chociaż trzeba przyznać, że nie wszyscy potrafią czekać. Bycie samemu, należy odpowiednio pielęgnować. Tylko co mamy zrobić gdy nasze serce bije już dla kogoś? -Może ja tego nie chciałam? Może mam gdzieś to wszystko. Wiesz, nie każdy marzy o staniu się włochatym bydlakiem. Ciekawe co Hayden na to? Był jej przyjacielem, choć na chwilę obecną nic na to nie wskazywało. Olewał ją zupełnie przez te tygodnie w szpitalu. Też mi przyjaciel. Nawet, "Cześć, jak się czujesz?"? Może za wysoko go oceniała,może się myliła. Najpierw myślała, że jest kimś lepszym. Ponad nią, nie zasługiwała na fajnego chłopaka. Tylko w czym był lepszy od innych? - Oczywiście któraś jest tą złą? Co jeśli nie chcę z wami...współpracować? Może chcę być tam gdzie Hayden? Tak, tak on. Cały czas o nim myslala. Poza tym, czemu miała pomagać Faridowi? Nie wiedziała co oni kombinują, a to zwalczanie bynajmniej do niej nie przemawiało. Coś jej się wydawało, że za tym wszystkim kryło się coś złego.
Skyla powoli zaczynała zauważać, że Joan wcale nie garnie się do wstąpienia w szeregi Farida. Swoim zwyczajem postanowiła zbombardować biedną krukonkę jeszcze większą ilością "korzyści" płynących z bycia lunarniakiem. Farid przecież będzie dumny, jeśli zręcznie przekona Joan do ich ideologii, prawda? Z pewnością! - Bydlakiem? Przecież takie wilkołactwo to musi być super sprawa, oczywiście o ile zmieniasz się kiedy chcesz, a nie kiedy musisz... - kropla drąży skałę, może jeśli Quinley czterdzieści razy powtórzy jaka to super sprawa, Watson uwierzy jej na słowo? OBY. Oczywiście nie kwestionowała swojego niewątpliwego talentu mediacji, ale w tym wypadku chyba musiała wysilić się jeszcze bardziej! Aleale nie ma rzeczy niemożliwych, zresztą cóż, jeśli Joan chciała panować nad przemianą, to... chyba nie miała wyboru. Musiała zgodzić się na warunki, które będzie dyktował jej Farid. - Ale Joan, ty nie masz wyboru - stwierdziła, robiąc z ust podkówkę. - Przyłączysz się do nas, albo nie będziesz mieć kontroli nad własną przemianą... - powiedziała takim tonem, jakby co najmniej opowiadała Joan o tym, co jutro będzie na śniadanie. - Jak go nazwiesz? - nagle zmieniła temat, kierując spojrzenie na pluszowego wilkołaczka, wszakże imię to bardzo ważna rzecz!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Haerowen wyglądała naprawdę marnie. Isolde zastanawiała się, jakim cudem do tego doszło, ale szybko skonstatowała, że przecież w sprawę zamieszana była Ślizgonka. Ślizgoni plus różdżka równa się pewne kłopoty. Wiedziała o tym aż za dobrze, będąc jeszcze uczennicą wplątała się kilka razy w małe... hm, pojedynki z przedstawicielami Domu Węża, i właściwie nie wiedziała, jak udało jej się wyjść z tego bez poważniejszym obrażeń. Och, jedno małe wstrząśnienie mózgu się nie liczy, prawda? Jako studentka po prostu unikała konfliktów, zresztą nigdy nie szukała guza, no chyba, że chodziło o sprawy wyższe, wówczas należało stanąć na wysokości zadania. Puchonka była niewiele niższa od Isolde, co zarówno utrudniało, jak i ułatwiało holowanie jej. Z jednej strony- Gryfonka mogła pozostawać w pozycji bliskiej wyprostowanej, a z drugiej- nie było to maleństwo, które mogłaby przytrzymać jedną ręką, ale co tam. Isolde nie należała do przesadnie wychudzonych, oprócz kobiecego tłuszczyku miała też trochę mięśni, które całkiem dobrze się sprawdzały. - Jak się trzymasz? Zaklęcie pomogło choć trochę?- spytała ją tonem przyjacielskiej pogawędki, próbując trochę rozluźnić atmosferę, co w tych warunkach było karkołomnym zadaniem. Isolde otworzyła drzwi i zajrzała do Skrzydła Szpitalnego. - Przepraszam! Mam tu poparzoną osobę!
Po naprawdę okropnych wydarzeniach w Łazience Prefektów, Merlin długo nie mógł się pozbierać. Dlatego całą noc i następny dzień pił, jęcząc i płacząc do poduszki. Oczywiście musiał się w końcu pozbierać jak na prawdziwego mężczyznę, bardzo męskiego przystało. Chociaż tak naprawdę Faleroy po prostu pił i spał ostatnimi czasy, nie rozpaczał nad sobą, cudownie wciąż pamiętał o biednym, kochanym Janku. Im częściej się z nim spotykał tym bardziej regularnie przychodziło mu na myśl, że może on najzwyczajniej w świecie kocha tego uroczego Krukona! Pewnie tak było w jakiś chory i niezrozumiały dla innych sposób, na pewno też nie w taki co normalni ludzie. W każdym razie póki co lepiej nie zajmować się uczuciami Melina. W każdym razie postanowił odwiedzić Ioannisa w tej niedoli. Merlin, więc w końcu wylazł z łóżka, by wziąć cieplutki prysznic i spryskać się perfumami, bardzo obficie. Bo w końcu mógł trochę za bardzo śmierdzieć alkoholem mimo wszystko, czy coś. Po drodze do Skrzydła Szpitalnego ukradł z jakiegoś pokoju bardzo ładne, różowe kwiatki, żeby Jankowi milej się zrobiło! Udało mu się dojść do SS, gdzie poprosił grzecznie o spotkanie z Grekiem. Okazało się, że był dzisiaj jedynym pacjentem, a pielęgniarka bardzo miła wsadziła mu kwiatki do wody i postawiła na szafeczce obok, po czym poszła do swojej kanciapy. Janek akurat słodko spał, pewnie z nudów, czy coś, więc Faleroy usiadł sobie obok niego i podciągnął rękawy swojego czarnego swetra. Zaczął gapić się spokojnie na Krukona i jego odrobinę poobijaną buźkę. Westchnął i złapał go za rączkę, by tak sobie z nim posiedzieć w niedoli. Zaprawdę, z Merlina jest bohater tragiczny!
Cóż, nikt mu się specjalnie nie dziwi, bo Ioanni również nie będzie mógł dojść do siebie po tym wszystkim. Był niesamowicie wkurwiony, a to, że nie czuł się najlepiej to było jedynym czynnikiem hamującym, aby nie przejść się do Villiersa i nie skończyć tego, co zaczął. Potem zaczął czuć niemoc i zażenowanie, potem miał na wszystko wyjebane, a na końcu nie chciał nikogo oglądać. Chciał zdechnąć w spokoju w skrzydle szpitalnym, nie musząc na nikogo patrzeć i nikomu się tłumaczyć. Co jakiś czas z tej ogólnej depresji zapadał w sen, sądząc, że to ostatnie chwile jego świadomości przed ostatecznym zaśnięciem na wieki wieków. Niestety, wciąż z uporem maniaka się budził, robiąc się wtedy zły i przekręcając na bok, by potem znów zasnąć i by historia zatoczyła koło. Teraz był właśnie na etapie snu, z którego potencjalnie miał już się nie wybudzić. Co swoją drogą byłoby całkiem romantyczne, skoro nawet dostał kwiaty i jeszcze Merlin go trzyma za rękę! Tak, tak można umierać. Niestety, nie tym razem! Po jakichś pięciu minutach, przez które Faleroy siedział przy łóżku Gavrilidisa, ten ospale otworzył oczy. Wpierw dosyć intensywnie mrugając, a potem coś tam bełkocząc po grecku pod nosem. Nieważne, i tak nikt by tego nie zrozumiał. Wolną ręką sięgnął do swojej skroni, która wciąż mu pulsowała, pomimo dostawania różnych, ciekawych ziółek. Tak samo czuł się wciąż obolały, choć pielęgniarka ratowała go zaklęciami. Możliwe, że coś miał z żebrem, które nie do końca chciało się zrastać w sposób magiczny. A może to tylko krukonowi się tak wydawało, bo czuł ból w tamtym miejscu. Jednak ten fizyczny był niczym w porównaniu do tego psychicznego. Dlatego jak tylko zorientował się, że jest dzień, a on wcale nie jest w zaświatach, to skrzywił się lekko, odsuwając dłoń od swojego czoła. Chwilę mu zajęło, aby się przekonać, że ktoś tu siedzi i co więcej! Trzyma go za rękę. Janek z wrażenia uniósł nieco głowę, co trochę bolało, więc ściągał z dezaprobatą brwi. Kiedy jednak zobaczył ćwierć wila przy swoim materacu, zrobił zdziwioną minę i ponownie opadł na posłanie. Co więcej, wcale nie zabierając swojej dłoni! - Co tu robisz? - spytał, bez jakichś szczególnych emocji w głosie. Tak po prawdzie to było mu głupio, bo był mięczakiem i w ogóle. Ioanni-frajer. No i gdzie była Mia? Ech, popierdoliło się wszystko i nic nie wygląda tak, jak powinno. Chociaż obecność blondyna gdzieś tam w głębi zlodowaciałego serduszka była miła i kojąca. Jednak wyrzuty sumienia i poczucie beznadziejności chwilowo wygrywało, szkoda.
Oczywiście, że to nie jest dziwne! W końcu impreza nie wypadła tak dobrze jak powinna. Może po prostu z Merlinem nie jest mu dane dobrze imprezować? I całe szczęście, że nie idzie do Caspera jeszcze raz się z nim bić, bo w końcu chyba jakiś nauczyciel mógłby zauważyć, że jeden z prefektów nieustannie uczestniczy w bijatykach i cóż by się wtedy stało! W najlepszym razie miałby szlaban, ale jeśli przestałby być prefektem, to byłaby ogromna strata i bardzo mało wspólnego kąpanka ich łazience. Merlin siedział sobie przy nim z dramatycznym wyrazem twarzy, niczym osoba, która traci właśnie swojego ukochanego. Dlatego owszem, gdyby w tej chwili zdarzyło mu się umrzeć, wyglądałoby to całkiem ładnie i bardzo filmowo, szczególnie patrząc na przyjemną aparycję osoby, trzymającą za rękę. I oczywiście Ioannisa też, Faleroy pewnie powtarzałby uparcie, że tamten wyglądałby znacznie lepiej w tej ich słodkiej scenie, gdyby tylko nie wyglądał na obolałego. Z dostojnością Merlin przyjął swoją pozycję wzruszonego kochanka, kiedy Krukon zaczął nagle coś bełkotać, a Faleroy zmarszczył brwi, próbując wychwycić o co chodzi, bo pewnie nawet nie zorientował się, że to w innym języku. - Co mówisz? – zapytał w końcu cicho, po czym spokojnie oczekiwał aż Gavrilidis się podniesie, przebudzi, zorientuje co się dzieje. Kiedy tamten uniósł głowę, Ślizgon uśmiechnął się do niego pogodnie, jakby to miało być lekarstwem na wszystkie troski. Z powrotem jednak się zasępił kiedy zorientował się z miny Janka, że raczej nie jest w najlepszej formie i prawdopodobnie wszystko go boli. Merlin przysunął się bliżej łóżka Greka obserwując go czujnie. - Odwiedzam cię. Przyniosłem ci kwiatki – powiedział wskazując wolną dłonią na wazon stojący na szafeczce obok niego. Mia? Jaka Mia, ona najwyraźniej już od dawna straciła zainteresowanie swoim chłopcem, w przeciwieństwie do Faleroy’a, który ostatnio bardzo go pilnował (chociaż jak widać ze słabym skutkiem). - Sprytnie wywnioskowałem, że twoje samopoczucie może nie być najlepsze, dlatego przyszedłem, by próbować chociaż trochę upiększyć twój pobyt tutaj- dodał, po czym oparł łokcie o łóżko Janka, zaciskając odrobinę mocniej palce wokół dłoni chłopaka. Zaczął oglądać Krukona od stóp do głów, próbując ocenić obrażenia, z niezbyt dobrym powodzeniem. - I nie próbuj mnie wyganiać i tak widać, że nie masz na to siły – powiedział jeszcze, kiedy zatrzymał w końcu blade oczy na jego twarzy i znowu się uśmiechnął. Poklepał go delikatnie drugą ręką po ramieniu. No może bardziej pogłaskał niż poklepał, nieistotny szczegół.
Nie wiedzieć czemu, ale nie jest mu dane normalnie spędzić czas z Merlinem. Ciągle coś się dzieje, w kółko jakieś dramy i problemy rodem z mugolskiej telenoweli, normalnie oszaleć idzie. Nic dziwnego, że Ioanni miał już serdecznie dosyć wszystkich ludzi świata, o imprezach i innych takich nie wspominając. Bo ileż można? Przez chwilę było dobrze, wtedy też mógł nacieszyć się Mią, ale przed tym i po tym od nowa zaczynały się jakieś jazdy. Chyba był zmęczony. Tymi wszystkimi dzikimi sytuacjami i bijatykami. Chyba dorównywał w nich nawet Cedowi, a może już go prześcignął? Cóż, są swoimi najlepszymi przyjaciółmi, więc chyba teraz już wiadomo dlaczego, heheh. Może Gavrilidis powinien iść do niego na lekcje mordobicia, albo do swego nowego kumpla Orlova, w końcu tak ślicznie się bił z Fabkiem? Hm, może to nie byłby taki najgorszy pomysł! W każdym razie posadka prefekta mu zwisała, jeżeli będzie chciał się spotykać ze swymi znajomkami-stróżami prawa, do jakoś ich znajdzie! A skromny Grek oczywiście by przytaknął, że to właśnie on prezentuje się najlepiej, pomimo, iż generalnie miałby w tej scence odgrywać jedynie trupa. W każdym razie obrazek ten z pewnością był rozczulający i chwytający za serce, szkoda, że nikt tu nie przychodził! Ale z drugiej strony to i lepiej. Krukon nie chciał nikogo oglądać, naprawdę i bez urazy dla Faleroya, ale po prostu miał dosyć. Dlatego nie dość, że nie umarł, to jeszcze obudził się i ktoś go musiał widzieć w takim stanie, a on również musiał patrzeć na blondyna. Z drugiej zaś strony gdyby to była niewiele znacząca osoba, to spoko, ale przy ćwierć-wilu było mu najzwyczajniej w świecie głupio. Nie mógł już udawać super maczo z zasuszoną klatą, to smutne i dramatyczne niczym antyczna tragedia. - Nic, nic - mruknął, machając lekceważąco drugą ręką w powietrzu. Tak po prawdzie to zachowywał się co najmniej jakby przejechał po nim tir, ale Janek miał chyba tendencję do wyolbrzymiania i robienia z siebie ofiary, smuteczek. W każdym razie postanowił się nieco ruszyć, więc chcąc, a raczej bardziej nie chcąc, zabrał swoją rękę Merlinowi i ułożył sobie wygodniej poduszkę, aby usadowić się w pozycji pół leżącej, która w sumie trochę bolała swym jestestwem, szczególnie w okolicy żeber, ale kto by się przejmował. - Dzięki - odparł odnośnie kwiatków i jego wzrok mimowolnie powędrował w kierunku, gdzie te potencjalnie mogły stać. - No ładne - uznał w przypływie lepszego humoru, który trwał zaledwie chwilę. Milczał dłuższy czas, nie reagując na gesty ślizgona. Nie za bardzo wiedział, co ma mu na to wszystko odpowiedzieć. - Jak wolisz, ale nie jestem dziś rozmowny - dodał, przerywając w końcu ciszę. Nie miał ochoty gadać, więc biedny Faleroy chyba będzie musiał przejąć inicjatywę, jeżeli chciał jakoś konstruktywnie spędzić ten czas. Nie, żeby Ioanni na co dzień był szczególnie gadatliwym człowiekiem, ale teraz z pewnością było z nim gorzej. Może rzeczywiście Mia dała już sobie z nim spokój, szczególnie, że zachowywał się jak niewyżyty bokser od siedmiu boleści. Ech. Co podkusiło drugiego prefekta, aby tu przyjść, będzie zagadką wszechświata!
To z pewnością jakieś fatum. Można powiedzeć też, że to jakiś znak dla Janka, żeby nie przebywał z Merlinem za dużo. Ale bez przesady, to z pewnością niemożliwe! Los powinien wiecznie sprzyjać pięknemu wilowi, a nie jeszcze mu biednemu, nieszczęśliwemu, rzucać kłody pod chude nóżki. I można długo! Co prawda ich imprezy faktycznie nie kończyły się ostatnio najlepiej, ale trzeba próbować, a nie poddawać się, oczywiście. Z Faleroy’em musi się równie często cieszyć czy coś, co z Mią, gdyby tylko przestał się tak przejmować tym wszystkim za bardzo i nie bił każdego kto mu stanie na drodze. I z pewnością, powinien pójść na jakieś lekcje do swojego nowego ziomka Griga, z chęcią by mu pomógł. Nawet sam by się przy tym dobrze bawił, bo z tego co wiem, to jest dość agresywny Rosjanin. Jasne, jasne, niech sobie mówi, że pozycja prefa mu zwisa. Tak naprawdę by płakał w poduszkę, ot co. Wszyscy wiedzą, ze Ioannis jest słodkim chłopcem, któremu zależy na ocenach, pomimo kilku upadków ostatnich (nawet dosłownie!). Świetnie, więc byłby pięknym trupem, a Merlin niezwykle rozczulającym kochankiem. Muszą to kiedyś wcielić w życie, ale z pewnością nie teraz. No cóż, może to całkiem zrozumiałe, że nie chciał nikogo oglądać, a szczególnie Faleroya, który był świadkiem tej całej scenki, jednak sam Ślizgon pewnie nie potrafił tego pojąć. Po prostu, gdyby on się bił, a potem przyszedł do niego Janek, by trzymać go za rączkę, Merl by się wzruszył, popłakał, proponował ślub. Najwyraźniej Grek tego najzwyczajniej w świecie nie mógł ogarnąć. Zbyt dużo myślał o sobie (jasne, nie to co cudowny Faleroy). Nie zareagował na jego pierwsze pomruki, wciąż grzecznie siedząc przy nim i czekając na reakcję. Ku lekkiemu zirytowaniu ćwierć-wila, pierwsze co zrobił chłopak, to wyrwał swoją dłoń, podnosząc się z miejsca (pewnie ją delikatnie wyjął, ale biedny Merlinek odebrał to niczym agresywną ucieczkę od niego). Wyraził swoją dezaprobatę ściągając niezadowolony brwi. Na chwilę jednak z powrotem odzyskał rezon, kiedy Grek pochwalił kwiatki, które tu cudowny prefekt Slytherinu my przyniósł. - Och, daj spokój, przestań się nad sobą użalać- parsknął, kiedy Ioanni nie wyraził chęci spędzania z nim czasu, w końcu Merlin nigdy się oczywiście nad sobą nie użalał! Założył dłonie na piersi, opierając się na swoim krześle, w geście protestu nad nieczułym dla niego Jankiem. Mia już dawno go nie doceniała, nie przynosiła kwiatków, nie zapraszała na wspólne mycie, a tamten dalej traktował wila z równą czułością co jakiegoś Cedrica, czy Dextera Vanberga. - Jeśli nie zauważyłeś, masz całkiem słodkie życie. Masz dziewczynę, która cię kocha… a przynajmniej tak mi się wydaje, bo chyba za dużo kwiatków ci nie przyniosła – dodał tonem, który miał wskazywać, że to jak zwykle on najbardziej się nim interesuje. – Jakiegoś chudego przyjaciela, też w tobie zakochanego – kontynuował z wyrzutem, chociaż nie miał pojęcia ile z tego co wyczytał w Obserwatorze (dzięki Effie Fontaine!), było prawdą. – No i oczywiście, całego mnie - zakończył dramatycznym tonem rozkładając ręce. Przestraszył się nagle, że obrazi się znowu na to co mówi, bo przecież ostatnio był jakiś przewrażliwiony, dlatego znowu zrobił uprzejmą minkę. - Poza tym jesteś najcudowniejszym i najprzystojniejszym Krukonem jakiego znam, nawet jeśli lubisz od czasu do czasu się posiniaczyć – powiedział patrząc na niego słodko swoimi wielkimi oczami i głaszcząc go tym razem po nóżce, do której miał najbliżej.
Cóż, Ioannis nigdy nie miał w sobie zbyt wiele samozaparcia. I nie da się ukryć, że te wszystkie życiowe porażki za bardzo się ostatnio skumulowały. Bo jeszcze niedawno wszystko i wszystkich miał gdzieś. Upijał się, a potem wszystko było w porządku. W zasadzie to odkąd zaczęło go ciągnąć ku Mii i ją ku niemu, wszystko zaczęło się komplikować. Co prawda nigdy by się do tego nie przyznał i ktokolwiek, kto by tak powiedział mógłby źle skończyć! Bo przecież oprócz przykrości łączyły go z Ursulis naprawdę wspaniałe chwile i czuł do niej coś niesamowitego. Z drugiej strony był Keith, który także nie był mu obojętny, ale do tej pory nie był w stanie stwierdzić, cóż to za uczucie do niego żywił. Może tak naprawdę to on był mu przeznaczony, ale tego w ogóle nie widział? A może właśnie to był Merlin, z którym ostatnio spędzanie czasu mu niezbyt wychodzi? Być może emocje do niego żywione nie były aż tak silne, jak do tamtej dwójki, ale może to dopiero raczkuje? I jeszcze się nie rozwinęło? Cóż, gdybać można, a wersji może być miliard, jak nie więcej. Nie da się jednak ukryć, że Gavrilidis miał niezły bajzel w swoim życiu, głównie towarzyskim. Bo przecież jak już zostało wspomniane, uczył się pięknie i cudownie, przesiadując mnóstwo czasu w bibliotece! Oraz na super ważnych spotkaniach prefektów i patrolach, bo przecież nie potrafił bez tego żyć. Taki był szalony. No, koniecznie. Bo pomimo, iż Jankowi teraz dosyć spieszno w zaświaty, to ogółem pewnie gdyby taka decyzja zapadła, zacząłby się wahać i stwierdziłby, że jeszcze nie przestał się bawić na tym marnym, ziemskim padole i jednak nie chce umierać. A już na pewno nie sam. Dlatego dobrze, że miał takiego Faleroy'a, który rzeczywiście przyszedł. A dziewczyny Greka na próżno było wypatrywać, choć leżał tu już chyba drugi dzień. Może aż tak bardzo uczy cię do OWUTemów? Nie, raczej chyba znalazłaby chwilę, aby go odwiedzić, albo chociaż sowę wysłać... cóż, ten aspekt z pewnością nie wpływał dobrze na psychikę krukona. Powinien wziąć się w garść, to pewne. I nie marudzić tak bardzo. Ale naprawdę to chyba było ponad jego możliwości... może powinien proponować ślub, ale sądząc po tym, jak bardzo wil jest kochliwy, to chyba długo by Ioanni w tym ślubie nie wytrzymał, smuteczek! Cóż, nie umiałby chyba poprawić poduszki jedną ręką! Albo na pewno mu się nie chciało, bo zajęłoby to więcej czasu, wysiłku i przyniosło więcej bólu. A tak to w miarę sprawnie się z tym uporał. Jednak nie schował dłoni nie wiadomo gdzie, wciąż leżała widoczna i bezpańska, więc nic takiego się nie stało, nic tylko brać heheh. Chociaż to chyba też brzmiało jak aluzja do oświadczyn, ale nieważne. - Przecież nic nie powiedziałem - odparł odnośnie użalania się i sam również ściągnął na chwilę brwi w niemym gniewie. Po chwili jednak się rozluźnił i ponownie machnął lekceważąco ręką. Jakoś tak wymachiwanie nimi nie sprawiało mu problemów, wzruszanie ramionami już trochę tak, więc nie próbował. - Jak chcesz to dopiero mogę się zacząć użalać! Ale chyba nie wyszlibyśmy stąd przez miesiąc - kontynuował wątek, tak jakby mu zależało, ale w sumie to nie. I wcale nie traktował go jak tamtych! Po prostu on taki był. Zawsze. Szczególnie, jak miał zły humor. Czyli prawie zawsze. Wysłuchał tego, co ma mu drugi prefekt do powiedzenia o jego cudownym życiu i uśmiechnął się nieco kwaśno. Nie, nie zamierzał się obrażać, ale wciąż był pod wrażeniem, że uznaje źródło Obserwatora za coś potwierdzonego. - Keith jest moim przyjacielem - sprostował więc nieco. - Mia... jak widać jest zajęta - dodał, wzdychając ciężko i mimowolnie kierując wzrok w stronę wejścia. Niestety, nikt nie nadszedł. - A z tobą to same problemy - zakończył zgrabnie, o dziwo tym razem uśmiechając się całkiem szczerze. Lekko, ale prawdziwie, SUKCES. - O rany, ale pieprzysz - uznał na końcowe słowa Merlina, śmiejąc się nieco dziwnie, ale zaraz potem zmarszczył brwi w niezadowoleniu i złapał się za bok. Chyba nie powinien nadmiernie okazywać radości! No cóż, challenge accepted, heheheh.
Więc oto cudownie znaleźliśmy źródło problemów- Mia! Po prostu Ioannis nie jest stworzony do związków, powinien być jakimś wolnym duchem, a nawet podrywaczem widząc jego niesłabnące powodzenie. Merlin zupełnie nie rozumiał dlaczego Grek wciąż był z tą dziewczyną. Zapewne w drobnej, bardzo drobnej, zazdrości Faleroy od razu podchodził do niej z negatywnym nastawieniem, ale z czasem coraz bardziej uważał ją za zwykłą, bardzo nieciekawą dziewczynę, których są setki w Hogwarcie. Uznał, że musiała go zwabić jego nawiną tęsknotą za ojczyzną. I faktycznie miał ogromny bajzel w głowie, a Merlin wkraczający ze swoimi dziwnymi fazami, rozchwianymi uczuciami i niewinnym wyglądem z pewnością nie pomagał mu za bardzo rozwiązywać problemów miłosnych Gavrilidisa, którymi możliwe niedługo wszyscy będą rzygać! No tak, Merlin nigdy nie wybrałby OWUTemów, ponad kochanego Janka! Co prawda wszystko u Faleroy’a było ważniejsze od nauki, ale nie wnikajmy w to. Dobrze, że miał takiego Faleroy’a, cóż to w ogóle za stwierdzenie! Jakby Merl był jego pocieszeniem, kiedy jego dziewczynie nie chciało się ruszyć grubego dupska, do swojego najpiękniejszego chłopca na świecie! I nie można skreślać od razu Ślizgona w związku małżeńskim. Ioannis po prostu musiałby się przyzwyczaić, że wil czasem dramatycznie opuszczałby ich dom, ale zapewne zawsze by wracał. Zaprawdę to mogłoby być niezwykle szczęśliwe małżeństwo. - Nie, wystarczysz, że robisz minę nieszczęśnika, z resztą nieważne, miałem być optymistycznym gościem – powiedział, po czym ściągnął brwi w taki sam sposób jak przed chwilą Grek, gdyż uznał, że całkiem uroczo wyglądał Janek, kiedy się złościł, hehs. Z jednej strony niesamowicie irytowało Merlina podejście chłopaka, z drugiej, gdyby tamten był namolny, zapewne zupełnie nie zwróciłby na niego uwagi. Ale co za dużo to nie zdrowo! Ostatnio Faleroy uznał, że prędzej doczeka się emerytury (jasne, na pewno tyle dożyje), niż jakiejkolwiek czułości ze strony słodkiego Ioannisa. Jednak póki co oburzył się poglądami Janka, który wszystko co powiedział przeinaczył na złe i na dodatek uznał go za źródło kłopotów. Niebywałe! - Przyniosłem ci kwiatki, okaż mi trochę wdzięczności, nieznośny Krukonie – powiedział oburzonym tonem, po czym dźgnął go lekko w klatkę piersiową, uznając, że chyba gdzieś tam ma bolący punkt. Był naprawdę, ogromnie zły na tego pomiatającego nim chłopaczka! Niedługo w końcu naprawdę się rozgniewa. I zabierze kwiatki. Jednak póki co westchnął i położył głowę na łóżku Janka, blisko jego ręki. Wziął ją i położył sobie na głowie, po czym pokierował ją tak, żeby go głaskał! - Wcale nie pieprze, też jestem biedny i zmęczony. Kawał drogi mam z dormitorium tutaj. Ale żadne schody mi nie straszne, jeśli poprowadzą mnie do słodkiego, pobitego Greka – powiedział dramatycznym tonem (w końcu z podziemi to niemalże dwa piętra), mając nadzieję, że Ioanni załapie bardzo zgrabną aluzję, że teraz może go głaskać po głowie, a potem nie wiem. Zrobić miejsce obok siebie na łóżku. Cudowny plan. Na myśl o nim Faleroy uśmiechnął się, próbując dojrzeć w całości buźkę Greka z tej niższej pozycji.
Każde wytłumaczenie tego, że Mia nie znalazła się od razu przy łóżku Janka z kwiatami, by trzymać go za rączkę i martwić jego stanem pierwsza, było marne. Gdyby wcześniej dostała jakąś informację, sowę od Janka albo kogokolwiek innego, kto wybudziłby ją z twardego, nieprzespanego snu i ściągnąl do rzeczywistego świata, nie wyszłaby że Skrzydła aż do tej pory. Nie spałaby nawet, tylko warowała przy Gavrilidisie! Ale jednak złożyło się tak, że ogarnęła się w zaistniałej zytuacji dużo później i sporo spóźniona wpadła z rozpędu do sali, w której, jak dowiedziała się parę minut wcześniej, leżał jej poharatany chłopak. Chciała od progu zadać milion pytań na temat tego, co się stało, stanu zdrowia Gavrilidisa, czy nie jest głodny, czy nie poczać mu książki, czy nie przynieść mu czegoś, czy nie poprawić mu poduszki, chcąc natychmiast nadrabiać przegapiony czas, jakby miało się okazać, że przez to, że nie było jej tu wcześniej, stan Janka pogarszał się z chwili na chwilę, ale pomyślała, że może akurat śpi i nie chciała go w takim razie obudzić. Starała się nie narobić hałasu. Kiedy już do Sali wpadła, przebiegła wzrokiem po łóżkach i... Cóż, ukazał jej się widok o niezbyt oczywistym przesłaniu. Czyli jednak Janek nie został bez opieki, pomijając pielęgniarkę. Aczkolwiek chyba jej się to jednak nie podobało. Jakoś tak zapomniała, co miała zrobić. Przez chwilę tylko się gapiła. A potem podciagnęła rękawy swetra i znowu ruszyła szybkim krokiem w stronę Ioannisa. Co ją obchodziło to, że trafiła na jakieś dziwne mizianie, martwiła się, to było mniej ważne. Chrzanić wszystko. Jeśli to ma jakiekolwiek znaczenie, i tak Janek jej to później wytłumaczy. Teraz chciała się tylko wszystkiego dowiedzieć. Z zacięciem na twarzy zajęła pokonała szybkim krokiem odległość dzielącą ją z łóżkiem. - Co się w ogóle stało? - zapytała, wypluwając z siebie bezładnie słowa. A potem nie bacząc na resztkę swojej dumy zajęła miejsce z drugiej strony Janka, zupełnie ignorując blond chłoptasia.
Wcale nie była źródłem problemów! Od tego się zaczęło, ale to nie ona była problemem, tylko Janek. Może był zbyt cudowny i zbyt wiele osób się do niego kleiło i w tym właśnie tkwił szkopuł? Hehe, bardzo możliwe! A przynajmniej on tak by stwierdził - no boski jest i wszyscy się o niego biją. Nie było to prawdą, a przynajmniej nie do końca, ale nasz Grek był jak zwykle nadzwyczaj skromny. Jednakże żywił do Mii bardzo poważne uczucia i z pewnością mógłby zareagować agresywnie (jak w sumie zawsze, pozdrawiamy Gavrilidisa-agresora), gdyby Merlin tak źle o niej mówił na głos. W zasadzie na imprezie Villiersa również nie wypowiadał się o niej pochlebnie, ale nasz słodki krukon postanowił się jeszcze nie rzucać na wila, który to zresztą i tak był zbyt ujmujący, aby mu zrobić krzywdę. Te cholerne geny, wszystko utrudniały! Tak samo jak Faleroy, który kręcił się ostatnio obok Ioannisa, zupełnie nie wiedząc czemu. Co w nim takiego ciekawego było? Tego nie wie nikt! Może właśnie to, że miał takie popierdolone życie uczuciowe, przyciągało do niego coraz to nowe osobniki? Masochiści! Hej, albo miała jakieś ważniejsze sprawy, kiedy on się lał z jakimś tam ślizgonem? I nie ma grubego dupska! Wręcz przeciwnie, jest w sam raz, hehe, Janek znawca tyłków. W sumie robili, albo chcieli robić eksperymenty z Ursulis na jednym z bali, kiedy leżeli pod stołem. Ach, to były czasy! Nie mniej jednak, żeby nie było, to nasz wspaniały Grek doceniał starania prefekta Slytherinu, naprawdę! Nie umiał tego może zbytnio wykazać, ale tak to już z nim było. Ich małżeństwo byłoby pewnie równie pokręcone co relacja i za długo to by się nie utrzymało, smuteczek. - Rany, boli mnie to się krzywię. Nie rób scen! - upomniał blondyna, bardzo poważnym tonem, ale nie mógł się ostatecznie powstrzymać przed lekkim uśmiechem. Ech, Faleroy bywał niekiedy uroczy, naprawdę. Ciężko jednak jednoznacznie stwierdzić, czy to był komplement czy nie. Choć na pewno Gavrilidis nie miał nic złego na myśli. Raczej zawsze dobrze i ciepło wspominał wila i spędzone z nim chwile. Jak wspaniale! - Dobrze, nieznośny ślizgonie - odparł na jego zarzuty, wciąż w tym samym, nieco rozbawionym tonie. Zresztą, halo, podziękował za kwiatki! Miał mu jeszcze laurkę napisać? To on takową powinien dostać, bo leży poszkodowany, o. Zaraz jednak znów się skrzywił, bo chłopak dźgnął go tam, gdzie go bolało. - Sadysta - mruknął, aczkolwiek po grecku i złapał się za to felerne miejsce. Tak jakby to miało w czymkolwiek pomóc, ehe. Jednakże chyba zrozumiał aluzję, bo chwilę go posmyrał po tej główce, ale nie jakoś szczególnie długo czy intensywnie. Trzymał się na dystans, bo przez te jego cholerne geny jeszcze nie wyhamuje z tymi czułościami i dojdzie do katastrofy! A tego zdecydowanie nie chciał. W końcu był w związku, jakby nie patrzeć. Już miał coś mówić, kiedy dostrzegł poruszenie przy drzwiach. Zobaczył Mię, więc uśmiechnął się nieco szerzej i zabrał rękę, by wskazać, aby także tu usiadła. A więc nie miała go gdzieś, przyszła! Sam ten fakt był dosyć pokrzepiający. Gorzej, że zadała pytanie, którego się obawiał. Hm, jak to ładnie ubrać w słowa? - Cóż, Villiers mnie pocałował dla zakładu, więc chciałem mu wpierdolić - rzekł, nie kończąc historii, bo chyba widać na załączonym obrazku. - Nie wiem, czy znacie się osobiście, więc to jest Mia, a to jest Me... Faleroy - poprawił się, przypominając sobie, że ślizgon nie przepada za swoim imieniem. Widzicie? Taki to dobry chłopak z tego Janka!