Zimny kamienny tunel będącą główną arterią biegnący przez tą głęboko położoną część zamku. Po bokach znajdują się liczne składziki i opuszczone stare klasy, oraz laboratoria. Odbiegające w bok mniejsze korytarze ciągną się niby wąż pod zamkiem skrywając liczne mroczne sekrety ukryte w podziemiach szkoły. Chłód i brak światła prócz nielicznych widmowych pochodni rzucających słabe, blade światło, powoduje dreszcz u większości osób przemierzających te zakamarki.
Krążyłem jak wilk szukając ukrytych komnat kuzyna po lochach. Z moich informacji zajmował on właśnie tą część podziemi przemieniając ją na swoje prywatne komnaty i pracownie. Niezależnie jednak jak się starałem nie potrafiłem zbliżyć się do jego komnat. Silne zaklęcie ochronne blokowało drogę tak iż ilekroć podchodziłem już do jego drzwi traciłem na ułamek sekundy zmysły , odzyskując je kilka metrów od wejścia. Sfrustrowany usiadłem na przeciw zaczarowanych drzwi opierając się o ścianę naprzeciwko. Skoncentrowałem się walcząc z zaklęciem które powoli wgryzało się w mój umysł starałem się zobaczyć wreszcie wyraźnie ukryte drzwi. Mimo jednak moich wysiłków już po chwili gapiłem się dosłownie na kamienną ścianę obok miast na upatrzony świadomie punkt. Opanowałem złość i odetchnąłem głębiej. Nie pozostało nic innego jak poczekać i napisać wie około godziny wstałem i ruszyłem do wyjścia. list...
Czekałem długo lecz mimo moich pokojowych zamiarów ściana milczała uparcie . Po upływie godziny wstałem i ruszyłem na górę. Gdyby chciał otworzyć już by to zrobił. Ten stary głupiec sam na siebie ściąga zgubę , prawiąc o Honorze a sam nie rozumiejąc jego kanonów... Nic postanowiłem załatwić to po staremu ... Po chwili moje kroki niosły się już po korytarzu szkoły.
DRUGI raz w ciągu jednego tygodnia. Drugi raz została spetryfikowana na szkolnym korytarzu. Czy ona do jasnej cholery ma jakiegoś cholernego pecha? Problem może jednak polegać na tym, że znalazła sobie kiepski pomysł na trenowanie zaklęć. Każdy poproszony przez nią o pomoc reagował tak samo - zbywał ją mówiąc, że nie tym razem, że nie potrafi. Wymówki! Jakiś czas temu wpadła więc na inną ideologię - będzie atakować ludzi z zaskoczenia. Ze dwa razy przyniosło to w miarę dobry skutek (dostała wyłącznie szlaban). Tym razem jednak wybrała niewłaściwą osobę. Widząc jakąś dziewczynę przechodzącą lochem wyjęła różdżkę, wycelowała w nią i krzyknęła "Broń się!". Okazała się ślizgonką, która nie do końca miał ochotę na wieczorny pojedynek z młodszą studentką. I tym bardziej nie dało jej się wmówić, że to tylko żarty. Ślizgonka rzuciła w nią kilkoma zaklęciami, a Titi nawet nie zdążyła zareagować. Dlatego też niezadowolona siedziała pod tą pieprzoną ścianą w tych pieprzonych lochach i kolejny raz czuła jak odmarza jej tyłek! Jakim cudem jeszcze nie jest chora? Chodzi w samym ręczniku po korytarzach, wpada do jeziora, siedzi na ziemi... Nie mam pojęcia, musi mieć nieziemską odporność. Całe szczęście, że tym razem była świadoma tego, co się wokół niej dzieje. Ostatnio Elliot wpędził ją w erotyczny sen, którego treść męczyła ją do dziś. Tym razem oprawca był trochę łaskawszy - po prostu pozostawił na pastwę losu. Siedziała więc licząc sekundy w myślach. Musiała się na czymś skupić by nie zauważyć, że korytarze w lochach są dużo ciemniejsze o tej porze. Strasznie bała się ciemności. Pewnie gdyby nie przejmowała się tak faktem iż nie może się ruszyć, to by już dawno panikowała. A tak? Starała się oczyścić umysł. Poszukać rozwiązania. Nadeszło samo. Czując nagłe szturchnięcie (nie zauważyła nadchodzącego gościa) natychmiast przeszły jej ciało ciarki. Normalnie by jeszcze pisnęła czy coś, ale szczęka wciąż była twardo zaciśnięta uniemożliwiając jej jakąkolwiek reakcje. A potem? Usłyszała krótkie zaklęcie kończące i nagle jej ciał znów zyskało zdolność ruchu. Tym razem nie spieszyła się zbytnio z ruchem. Najpierw zgięła palce, potem ruszyła stopami. Zara potem zerknęła przed siebie gdzie wyciągnięta była do niej ręka jakiegoś nieznanego jej faceta. Uśmiechnęła się do niego ciepło i skorzystała z pomocy (choć zazwyczaj wolała sobie radzić sama). - Dzię... Aaa nogi mi ścierpły! - Dopiero przy podnoszeniu się poczuła, jak po całych nogach chodzą jej niewidzialne mrówki sprawiając, że nie mogła na nich ustać. Uparła się więc bez cienia skrępowania o nieznanego sobie ślizgona. Trzymając się jego koszulki spoglądała w stronę swoich kolan i walczyła o to, by rozruszać chwilowo zastane mięśnie. Kiedy była pewna, że nie potrzebuje już podtrzymania odsunęła się od niego i pewnie stanęła na własnych nogach. - Dziękuję za pomoc dzielny Rycerzu bez konia. Dałbym Ci jakąś chustę na znak mojej wdzięczności, ale nie mam - Powiedziała żartobliwie pozwalając, by wręcz wyciekała z niej pogoda ducha. Zdawała się kompletnie nie przejmować tym, że ktoś zrobił jej "krzywdę". Bardziej skupiła się na tym, by ze stroju który na sobie miała (zwykłe czarne spodnie i jakaś szara koszulka na ramiączkach + botki na obcasie) zrzucić trochę kurzu, który się przylepił podczas tej niecodziennej posiadówki. Dopiero po tych wszystkich drobnych działaniach miała okazję mu się dokładniej przyjrzeć. I to, co zauważyła powiedziała od razu na głos: - Boże, ale ty jesteś wysoki - Taka już była. Mówiła wszystko, co jej wpadło do głowy. Trudno więc by nie zwróciła otwarcie uwagi na to, że chłopak był jakieś 30 centymetrów wyższy od niej! Wydawało się, że po tym spostrzeżeniu w jej oczach pojawiły się wręcz iskierki - Zabiorę Cię na ślub koleżanki. Będę mogła bez problemu ubrać 15 centymetrowe szpilki! - Zaraz, zaraz. Czy ona właśnie zaprosiła OBCEGO dla siebie chłopaka jako parę na ślub? Jedno jest pewne. Titi potrafi zaskakiwać. I ciężko przy niej się nudzić.
Zdecydowanie wyglądała na kogoś, kto pakuje się w kłopoty. Co się ze mną dzieje? warknął na siebie w myślach, kiedy dziewczyna się na nim uwiesiła. Jakby nie miał nic lepszego do roboty, tylko robić komuś za wieszak. Za chciało mu się być bohaterem. Od siedmiu boleści oczywiście, ale to nic nie zmieniało. - Rycerzu? - próbował się nie zaśmiać. W końcu od rycerza było mu bardzo daleko. - Ciężko jeździć na koniu po szkole. - powiedział konspiracyjnym szeptem. - Podobno jest taki przepis, który tego zabrania i właściwie to po trzykrotnym szlabanie za to, uznałem, że może rzeczywiście taki istnieje. Chociaż może chodziło o to, że wykradłem te konie. - zastanowił się przez chwilę. - Zresztą, kto by to pamiętał? Na przyszłość pamiętaj o chusteczce, to ważny element, jeżeli pragniesz być ratowana. Ja właśnie przez jej brak, już więcej cię nie uratuję. - kontynuował wywód z całą powagą, na jaką było go stać. Kiedy się odsunęła, przyjrzał się jej uważnie. Musiał przyznać, że była ładna, a jej strój uwydatniał co trzeba. Jednak widząc jej minę, kiedy patrzyła na niego, nie mógł powstrzymać śmiechu. Co prawda nie była pierwszą, która tak reagowała na jego wzrost i zapewne nie ostatnią, nie mniej jednak bardzo to wciąż go bawiło. - Tak mówią, ale mnie mnie oceniać. - spojrzał na nią z góry. Zawsze się zastanawiał jak to jest być tak niskim. To musiało być wygodne, zwłaszcza przechodząc przez drzwi. Przynajmniej nie musiałby zginać się w pół. Nie mniej jednak wysoki wzrost miał dużo zalet, a główną była możliwość patrzenia na wszystkich z góry. Nawet nie ukrywał, że to robi.Właściwie liczył na to, że to on będzie miał z tej sytuacji jakieś korzyści, więc propozycja dziewczyny zbiła go lekko z pantałyku. Rozważył jednak wszystkie za i przeciw, uznając, że na weselu może być zabawnie. W końcu imprezy nigdy nie mógł odmówić. Uśmiechnął się szelmowsko. - Czemu nie. Jestem pewny, że znajdę miejsce w moim napiętym grafiku. - odpowiedział z szerokim uśmiechem. - Może być fajnie. Pamiętaj, że licznik przysług odlicza. Kiedyś wrócę po spłatę. - powiedział z pełną powagą, jednak napomniał się w myślach i na jego twarz wpełzł ponowny uśmiech. Przebiegł go dreszcz, czym przypomniał sobie o przemoczonych ciuchach. - Jestem Marcel.
Oj tam kłopoty. Kłopoty, to by były gdyby nikt jej nie uratował. A tak? Ma okazję do zapoznania się z kimś ciekawym, kto najwyraźniej zrozumiał jej poczucie humoru. W pierwszej chwili była z tego powodu zaskoczona, zaraz jednak bardzo ją to ucieszyło. Jak na razie w całej szkole była tylko jedna osoba, która nadawała pod tym względem na tych samych falach i był to Philip. Najwidoczniej nie tylko on miał tak powalony mózg, a ów facet stojący przed nią również. Tym bardziej pojaśniała, prawie jak jakieś słoneczko. -Mogę Ci ewentualnie oddać bieliznę zamiast chusteczki Rycerzu, ale jest używana - Wytknęła język w jego stronę - Albo załatwimy testrala. To prawie jak koń tylko nikt go nie widzi - Wolała wyjaśnić na czym polega fenomen tego zwierzaka. Generalnie nie była wielką fanką ONMS, ale przez mieszkanie z fanatyczką zwierząt prowadzącą własną klinikę czegoś się nauczyła. Ona nie widziałaby testrala. Nigdy nie spotkała się z czyjąś śmiercią. I miała nadzieję, że to nigdy nie nadejdzie. Zbyt wiele było osób, na których jej zależało. Co natomiast z Rycerzem? Cóż, przylgnął do niego i tak już zostanie. Z Titi to tak było, że na poczekaniu tworzyła dla kogoś ksywki. Miała już Blondaska, Młodą, Króla Pawia, Księciunia i wiele innych. Teraz dopisała do tego Rycerza. Oj Titi doskonale wiedziała, że jest ładna. Miała bardzo dużą świadomość swojego ciała, co praktycznie uniemożliwiało jej wstyd. Ludzie różnie na to reagowali. Większość bardzo negatywnie. Ona natomiast miała gdzieś opinie innych. I dlatego ostatnio szła przez cały zamek w ręczniku i z butelką whisky. Ciekawe, kiedy się rozniosą plotki na ten temat. -Jak idziesz po mieszkaniu to schylasz się, czy kucasz? - Jakby czytała mu w myślach. Dopytała o coś takiego w taki sposób, jakby to była najważniejsza i najbardziej pasjonująca informacja na świecie. A zaraz za tym wypaliła z tą gadką o ślubie. Szczerze mówiąc, to ona go nie pytała o zgodę. Ona mu ZAKOMUNIKOWAŁA, że z nią idzie. Więc nie miał wielkiego wyboru. -To ja Ci robię przysługę, bo wybierzesz się tam właśnie ze mną - Zgasiła go od razu jednocześnie puszczając do niego oczko. Na prawdę szybko łapała kontakt z ludźmi. Nawet z takimi, którzy na co dzień pozostają skryci -Przystojny jesteś, to ubierzemy Cię jakoś ładnie i będziesz do mnie pasował - Dodała jeszcze zastanawiając się jak zareaguje Ria na fakt iż przyprowadzi kogoś ze sobą. W końcu skoro tak bardzo nie wierzyła w związku, to raczej powinna pójść sama. Żeby żadnemu chłopakowi nie robić nadziei. - Vittoria. Ale wszyscy mówią na mnie Titi. A ty jesteś mokry - W końcu i to zauważyła, a ten fakt oznaczał, że długo ze sobą nie pogadają. Szczególnie, że ona też wymarzła - Może idź się ogrzać? No nie wiem, w łazienka studencka. Ciepła woda i te sprawy. - Zasugerowała mu robiąc jeden krok w tył i drapiąc się po ramieniu chyba trochę zbyt usilnie. Tatuaż znowu zaczął się przemieszczać, tym razem na brzuch. Swędziała ją cała skóra z tego powodu, ale musiała to jakoś przetrzymać. Nigdy więcej nie zrobi czegoś takiego tanim, podrzędnym salonie. Kto by pomyślał, że nawet magiczny tatuaż można spieprzyć?
Nie była ślizgonką, to pewne. Kojarzyłby kogoś takiego. Na puchonkę też się nie nadawała. Krukonka? Może. Najbardziej pasował jej gryffindor i własnie tam by ją przypasował. Jednak wydawała mu się naprawdę w porządku. Była równie nienormalna co on. -Kusząca propozycja. Kiedyś na pewno skorzystam, chociaż nie wiem, do czego byłaby mi potrzebna. Nosić nie będę, chyba, że powieszę nad łóżkiem w formie trofeum. - uśmiechnął się triumfalnie - Ok, tylko pójdę po miecz. - ruszył w stronę dormitorium, ale po dwóch krokach coś sobie uświadomił. - Cholera. Zapomniałem, że to Gryffindor miał miecz, a nie Slytherin. Chyba będę musiał zabrać go jakiemuś Gryfonowi. Masz kogoś godnego polecenia? Kiedy tylko usłyszał o Testralach, aż go zmroziło, czego naturalnie nie dał po sobie poznać. Po śmierci Laslie zaczął je widzieć. Okazało się, że w tamtym nieszczęsnym lesie było ich całkiem sporo. Pomimo, że były nawet fajne, zwłaszcza te nietoperze skrzydła, to mimo wszystko wolałby ich nie widzieć. - Dosiądziemy je i polecimy w siną, ty powodować kłopoty, a ja je naprawiać. Świetnie, to brzmi prawie jak plan. Wydawało mu się, że gdzieś słyszał o gryfonce chodzącej w ręczniku. Przeszło mu przez myśl, że dziewczyna chyba byłaby idealną kandydatką, która by się na to odważyła. - Właściwie to mieszkam w zamku. No wiesz, wysokie sklepienia, żebym nie musiał się schylać. Kiedyś cię zaproszę, pod warunkiem, że zaprosisz mnie do swojej chaty. Zawsze się zastanawiałem jak mieszkają skrzaty. Teraz na poważnie. Miałaś jakiegoś goblina w rodzinie? - spytał żartobliwym tonem, ale nie mógł się powstrzymać od podobnego komentarza. - Naturalnie mości pani. To będzie dla mnie wielki zaszczyt. - ukłonił się nisko i zaśmiał się pod nosem. Niby taka miała, a jednak ego miała większe niż odległość stąd do księżyca i z powrotem. - Wierzę, że znajdziemy coś, co będzie odpowiadało twoim wymaganiom. W końcu muszę jakoś wyglądać, podczas powrotu do domu. - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był przystojny. W końcu korzystał z tego ile tylko mógł. - Wierzę, że nie będę od Ciebie odbiegać, aż tak znacząco. W końcu nie chciałbym sprawiać Ci problemów. - sam nie wierzył w te bzdury, które wygadywał. On i brak problemów? Niemożliwe. - No dobrze, Karzełku zwany Titi. Widzę, że jesteś niezwykle spostrzegawcza. Jednak coś mnie powstrzymało od dotarcia do celu. Rozważyłem wszystko i uznałem, że mi potowarzyszysz. Też musisz się rozgrzać. W końcu lochy do najcieplejszych nie należą. - wyszczerzył się szeroko. Jej zachowanie zmieniło się, co wydało mu się podejrzane. Krok w tył? Po tym jak wisiała na nim przez dobre pięć minut? To pocieranie ramienia, trochę zbyt uporczywe. Przyjrzał jej się uważnie. - Co tam ukrywasz? spytał wyraźnie zaciekawiony.
Generalnie, to ta dziewczyna nigdzie nie pasowała. Żeby trafić do ślizgonów brakowało jej ambicji. Do krukonów, chęci do nauki. Do puchonów, pracowitości. Do gryfonów, odwagi. Ostatecznie trafiła do ostatniego z domów prawdopodobnie dlatego, że za prawdziwych przyjaciół skoczyłaby w ogień. Między innymi za kochaną siostrą - nawet jeśli postronni obserwatorzy zarzucali jej, że się nad nią pastwi. Może jej dokuczała, ale czy gdyby jej nie zależałoby to rzuciłaby się w zimną wodę jeziora by umówić ją na randkę? Wątpię. - Trofeum to by to mogło być jakbyś mnie przeleciał, czy coś - Stwierdziła nie zastanawiając się jak zwykle na tym jak brzmi to, co mówi. Domyślała się jednak, że tego typu facet nie strzeli wielkiego buraka i nie speszy się z powodu tego typu śmiałości. Szczególnie, że przecież cały czas żartowali odkąd pierwszy raz po petryfikacji otworzyła usta -Spytam kogoś w pokoju wspólnym czy ma może miecz, obiecuję - Zaśmiała się widząc, że ten na prawdę wczuwa się w ich małą gierkę. Przyznała się jednocześnie do swojego domu. Ah, a co do miecza - ona na prawdę zapyta kogoś. A nuż widelec uda się go zdobyć i będzie mogła złapać go na lekcji żeby mu pokazać jaka to jest genialna. Bój się drogi Marcelku, bój się. -W takim wypadku łapanie testrlów ustalam jako nasz cel na ten tydzień - Niestety nie zauważyła tego, że chłopak miał z ów zwierzętami jakieś przykre wspomnienia. To nie tak, że była niedomyślna - nie trzeba jej było wszystkiego mówić wprost. Po prostu ten świetnie się maskował. Wprawa, prawda? -No tak, zapomniałam że Rycerze mają zamki. Czy twój się czasem nie nazywa Hogwart? - Sprytny sposób by spytać, czy mieszka na miejscu, czy może ma wynajęty dom lub pokój w innej części świata. Sama mieszkała w Dolinie Godryka. Choć obecnie była ostro wściekła na siostrę, więc na jakiś czas przeniosła się do dormitorium gryfindoru. Męczyła się tam, ale nie miała innego wyjścia. Prędzej sczeźnie słuchając szczebiotania denerwujących lokatorek niż spędzi noc w jednym domu z cholerną pół-wilą, która śmiała próbować ją zahipnotyzować. Jeszcze teraz łapał ją nagły przypływ agresji gdy o tym myślała. -Nie. Ale moja adopcyjna siostra ma 150 cm wzrostu. Sięgałaby Ci do kostki - Wyobrażenie sobie Alice stojącej przy panu olbrzymie było tak komiczne, że nie powstrzymała śmiechu. Uspokoiła się jednak szybko, bo w końcu możliwe iż chłopak jej jeszcze nigdy nie widział. Koniecznie musi postawić tego małego kurdupelka obok Rycerza! To drugi cel na ten tydzień. No nie przesadzajmy, aż takiego ego nie miała. Po prostu znała swoją wartość, przez co ciężko było ją jakkolwiek zbesztać czy zdominować. Nawet kiedyś stwierdziły z siostrami, że jeśli znajdzie się facet, który będzie w stanie to zrobić, to Titi mu się od razu oświadczy. Jak na razie jednak jest nadal panną, więc kandydatów brak. -No już mnie tak nie podrywaj - W ten sposób skomentowała wszystkie jego komplementy -Ja będę pijana, więc musisz jakoś wyglądać podczas odprowadzania mnie - Coś mówiłeś o problemach? Właśnie Ci się dziewczyna przyznała, że prawdopodobnie nie będzie się miarkować z alkoholem, co może się skończyć różnymi wybrykami z jej strony. Spokojnie jednak. Dziewczyna po alkoholu nie zmieniała się zbyt mocno. Po prostu robiła dosłownie WSZYSTKO na co miała ochotę. Puszczały jej ostatnie hamulce. Najgorsze, że na drugi dzień wszystko pamiętała. -W sumie fakt. Dobra, idziemy się kąpać - I po raz kolejny wyszedł na wierzch jej brak wstydu i wielka otwartość. Tak moi drodzy, właśnie szła do studenckiej łazienki z kimś, kogo poznała 5 minut temu. Po drodze odpowiedziała jeszcze na pytanie odnośnie jej odmiennego zachowania -Pokażę Ci w łazience
Daisy poszła za Cortezem, chociaż to całej iście do jego matki ani trochę jej się nie podobało. Można było się spodziewać, że tak uwielbia swojego synalka, że ten nie poniesie żadnych konsekwencji za to co zrobił. Nie żeby ona była zbyt nadgorliwa (a może powinna!) ale nie chciała, żeby uszło mu to tak całkiem płazem. - Łatwiejsza niż zaklęcie lewitacji? Nie wiem jak u was, ale u nas uczy się tego w pierwszej klasie. - Miała ochotę trochę się ponabijać w stylu uczniaków, udając, że nie jest poważną studentką. - Przede mną musiałeś się popisać jakie to umiesz świetne transmutacje robić? - powiedziała z uśmieszkiem. Zaczepiła dłonie kciukami o kieszenie, nie chowając różdżki, bo mogła się jeszcze przydać. Szła za Aleksem trochę jak cień, cały czas go pilnując. - Gdzie ta twoja mamusia ma gabinet? - zaświergotała niedaleko jego ucha. - Więc boisz się co powie pielęgniarka i myślisz, że w taki sposób ci się upiecze? - spytała, nie pozwalając mu na złudzenia, że na pewno tak nie będzie. Profesor Cortez mogła powiedzieć różne rzeczy, ale na pewno nie miała takiej siły, by powstrzymać Daisy przed zrobieniem tego co słuszne... albo trochę mniej.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
On za to nie był tak do końca pewny tego, że matka mu to podaruje. Pewnie przez miesiąc będzie musiał codziennie szorować kociołki po każdym dniu zajęć, albo wymyśli mu coś jeszcze gorszego. - No widzisz, ja wolę się wykazać większą pomysłowością niż zatrzymywać na pierwszej klasie - odpowiedział jej równie złośliwie obracając głowę w jej stronę i uśmiechając się szeroko. Był to jednak czysto złośliwy uśmieszek, a nie kpiący jakim to lubił obdarowywać bardzo często innych ludzi. - Myślę, że są zaklęcia które zaimponowały by ci o wiele bardziej niż przemienienie dziewczyny w ptaka - dodał wzruszając lekko ramionami. Tak właśnie uważał, było wiele cięższych zaklęć, które były w stanie wyrządzić prawdziwą szkodę a nie tylko przemienić w jakieś zwierzę. - Chociaż nie jestem pewny, że mamy jeszcze jakieś zaklęcia których już nie poznałaś - dodał spoglądając na nią znów przez ramię tym razem bardziej zaciekawiony. Oczywiście sam umiał kilka ciekawych, których raczej nie uczył Hogwart, ba! Zdecydowanie ich nie uczył, ale nie chciał tego dziewczynie jeszcze zdradzać i pozbyć się swoich asów. - Jest w lochach. No i nie, nie boję się tego. Bo możesz być pewna, że matka nawet mi nie puści tego płazem. Nie ważne co sobie o niej myślicie i o tym, że to moja "mamusia" - zacytował formę którą użyła Daisy i kontynuował dalej: - Ale Cortezowie podążają swoimi zasadami, a to co zrobiłem bardzo je naruszyło nawet w oczach rodziny, nie wspominając już o szkole. - Nagle zwolnił zrobił krok w bok i w tył. Stanął obok dziewczyny i skinął delikatnie głową na znak by szli dalej. - Sorki ale nie lubię rozmawiać z kimś kto idzie za mną. Wolę widzieć rozmówcę, albo mieć świadomość, że idzie za mną niż gadać do samego siebie - wytłumaczył bo pewnie ten czyn trochę wystraszył dziewczynę co on w zasadzie chce zrobić. Ale prawdę mówiąc jakby chciał jej coś zrobić to już dawno by to zrobił tak, że by w ogóle nie zarejestrowała tego kiedy dostała drętwotą, przelatującą przez jego szatę prosto w jej ciało. To były ułamki sekundy kiedy jego umysł podrzucał mu kolejne pomysły na pozbycie się ogona, jednak sam odganiał się od nich. Bowiem co jak co ale z Daisy utrzymywał pozytywne relacje i nie chciał ich psuć w tak bezsensowny sposób. - No i proszę Cię Daisy, nie uwierzę w to, że ty jesteś święta i nie masz niczego podobnego za uszami. Zwłaszcza kręcąc się z taką paczką jak wcześniej/ta z Salem (albo nadal, nie wiem czy uznać nieobecnych za obecnych xD).
Wątpiła w sprawiedliwość matki Aleksa, bo nie potrafiła sobie wyobrazić, że jej rodzice przymknęliby oko na niektóre z jej występków. Przynajmniej ojciec, bo znowu jej matka... cóż, sama była w bractwie za czasów szkolnych, więc Daisy mogła się tylko domyślać, co w związku z tym robiła. Można ukarać za niewinne żarty szorowaniem kociołków, ale takie jednoznaczne znęcanie się nad koleżanką (i prefektem!) wydawało się być idealną przesłanką do natychmiastowego wyrzucenia ze szkoły. Daisy z jakiegoś powodu nie obawiała się, że ślizgon ją zadrętwotuje i zrobi coś, co przed chwilą widziała na własne oczy. Przeczucie? A może zbyt duże mniemanie o własnej osobie, ciężko powiedzieć. Odwróciła się wolno kiedy ten przystanął, chociaż nagłe ucichnięcie korków rzeczywiście odrobinę ją przestraszyło i kazało się zastanowić co ten kombinuje. Wyglądało na to, że nic specjalnego. Uśmiechnęła się zadowolona, po czym poczekała aż wyrówna kroku i będą mogli iść tak, jak sobie życzył. - To znaczy jaką? - spytała, starając się nie brzmieć podejrzliwie. Była prawie pewna, że nikt z zewnątrz nie może znać prawdy o bractwie, bo inaczej jego istnienie nie miałoby sensu. Pewnie, na pewno sprawiali jakieś określone wrażenie, bo Amerykanie to jednak Amerykanie (i była dumna, że jest jednym z nich!) i święci nie byli. Jednak większości z nich na pewno bliżej było do aniołków niż Daisy i jej najbliższych, salemowych znajomych. - Jestem bardzo ciekawa o jakich zaklęciach mówisz, że mogłyby mi zaimponować. Bezwładne ciało gryfonki leciał obok (chyba, już nie pamiętam) i cudem tylko jeszcze nie natknęli się na żadną żywą duszę, która na pewno byłaby zainteresowana tym widokiem. Miała ochotę się go pozbyć, ale jednocześnie musiała zachowywać się jak odpowiedzialny prefekt. Nie wątpiła, że matka ślizgona w taki czy inny sposób się nim zajmie, ale wizja spędzania tam dłuższego czasu nie była zbyt zachęcająca. - Zostawmy ją po drzwiami gabinetu, co ty na to? - zaproponowała więc, nie owijając w bawełnę.
Nie każdy wiedział gdzie dokładnie jest kuchnia w zamku, ale Ci który wiedzieli całkiem często z niej korzystali. Skrzaty chętnie usługiwały tym, który tam przyszli. Tak też było i tym razem. @Quinn Uriel Eaton przyszedł tam tylko po jedną rzecz – kubek ciepłej herbaty. Nie dało się ukryć, że pogoda za murami zamku był mroźna i całkiem przygnębiająca, więc herbata była niemal doskonałym pomysłem. Cóż, zakłócenia magii stawały się coraz bardziej uciążliwe. Światła w lochach zgasły, nic więc dziwnego, że idąc z kuchni gryfon się zagubił. W swojej nieuwadze wpadł na @Ralph J. Croix, aczkolwiek czy na pewno można było nazwać to nieuwagą? Była bardzo ciemno, lochy przecież nie mają okien... W każdym razie gorąca herbata wylała się na krukona, który również znalazł się w lochach. Można było powiedzieć, że w złym miejscu w niewłaściwym czasie.
Dwa słowa:
Nie dodaję kostek, ale przypominam, że jeżeli chcecie rzucić jakieś zaklęcie, chociażby zwykłe Lumos, musicie rzucić kostkami na zakłócenia: 1, 3, 6 - Co prawda zaklęcie zadziałało, ale przyniosło zupełnie odwrotny skutek do tego, który chciałeś osiągnąć! 2, 4 - Gratulacje, udało ci się ujarzmić magię bez problemu - zaklęcie odnosi należyty skutek. 5 - Kompletnie nic się nie stało, coś jakby blokuje różdżkę przed rzuceniem tego zaklęcia. W razie pytań piszcie do @Bianca Zakrzewski!
Lochy. Ciemne lochy. Jeszcze tego mu trzeba było. Nie zastanawiał się zbytnio dlaczego tu jest tak ciemno bo też rzadko przebywał w takich miejscach jak to. Gdzie właściwie podążał? Nie miał pojęcia. Może do kuchni gdzie mógłby zwinąć trochę jedzenia na później? Ostatnio bardzo lubił nocami podjadać. Nie odbijało się to dobrze na jego zdrowiu, ale trudno się mówi, odzwyczai się od tego. A może jednak szedł do pralni? Nie, raczej nie to. Ale po chwili nie miało to znaczenia. Poczuł przeszywające ciepło. ciepło? To mało powiedziane. Poczuł jakby jakiś skrzat wylał na niego wrzątek! Tyle tylko, że to nie był skrzat! Nie mógł być. Skrzaty są znacznie mniejsze. Przez zaciśnięte zęby użył zaklęcia Lumos. Efekt nie był taki jaki oczekiwał, ale światło potoczyło się na jakieś dwa metry. Wystarczyło by zobaczyć kto postanowił go tak załatwić. To był chłopak. O ile dobrze kojarzył to należał do gryfonu. Czy naprawdę gryfoni byli tacy głupi by nosić takie rzeczy po ciemku? Co on sosie myślał?! Uda się albo się ie uda?! To, że krew miał bardzo brudną nie oznaczało, że ludzie mogą go traktować jak tylko sobie chcą. Też był człowiekiem. Zerknął na niego spode łba ze złym wzrokiem - Może trochę byś uważał jak chodzisz z cholernym wrzątkiem- warknął niezbyt uprzejmie, ale czego można było się spodziewać od niego? Że w takiej sytuacji mu podziękuje? Pogłaszcze go jeszcze po głowie dziękując, że tak się zachował? - Masz szczęście, że szedłem w szacie a nie w ubraniach. To będzie kolejny powód by móc iść na lekcje w swoich ubraniach- powiedział już nieco spokojniej. Chyba był znany pod względem, że nienawidził magi ani noszenia tych obciachowych sukienek. Ale nie mógł tego powiedzieć o swojej skórze. Podciągnął tą sukienkę by sprawdzić co pod nią się dzieje. Skóra była czerwona i piekła go niesamowicie. Może by wyciągnął różdżkę i coś zrobił póki nie miał żadnej blizny?!
W taki kiepski i ponury dzień herbatka była naprawdę dobrym pomysłem. Osobiście wolałby ją z domieszką rumu, jednak po ostatniej imprezie nadal był lekko struty na myśl o alkoholu, więc zadowolił się samym ziołowym naparem. Pod wpływem impulsu postanowił udać się z nim do dormitorium. O fatalności tego pomysłu przekonał się już kilka minut później, gdy zgasły światła. W ciemności lochy były jeszcze bardziej ponure niż normalnie. Wracać do kuchni i tak nie było sensu, bo po ciemku i tak nie znalazłby do niej drogi. Nie pamiętał do której kieszeni obszernych bojówek schował różdżkę. Poza tym ze względu na zakłócenia magii ostatnio i tak nie czarował zbyt wiele. Czystością krwi o wiele bliżej było mu do mugola niż czystokrwistego czarodzieja, więc niezbyt się przejmował brakiem czarów. Gdy już miał nadzieję, że zaraz wydostanie się w podziemi, los pokrzyżował jego plany. Zderzył się z kimś idącym z naprzeciwka. Chwilę potem chłopak z którym się zderzył rozświetlił kawałek korytarza światłem. Quinn już otworzył usta, aby przeprosić Krukona, gdy ten zaczął na niego warczeć. Pogodnie nastawiony Eaton raczej nie używał przekleństw wobec nieznanych osób, więc wrogość chłopaka na chwilę odebrała mu mowę. - No przepraszam. Wyobraź sobie, że widzę w ciemności, a herbatą oblewam innych dla zabawy - powiedział sarkastycznie, mrużąc oczy. Gościu chyba wstał dzisiaj nie ta nogą, skoro wydzierał się na niego tylko za to, że przypadkowo oblał go herbatą. Słysząc słowa Krukona uniósł brew. Widać nie tylko jemu szaty szkolne nie przypadły do gustu. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób. Wolał nie prowokować tego narwanego chłopaka do kolejnej porcji przekleństw. - Wiesz, lepiej przyłóż sobie do tego coś zimnego. Ze względu na zakłócenia magi możesz tylko to pogorszyć - powiedział, wskazując ruchem głowy na ślad po oparzeniu.
Czy istniało jakieś zaklęcie, które sprawiało, że ktoś widział w ciemności? Nie znał się zbytnio na zaklęciach więc go już nic nie miało prawa zaskoczyć. Może w kocu mówił prawdę i taki miał zamiar? Duchy jakoś nie mieli problemu więc może i on nie miał? A co jeśli to właśnie ten chłopak stojący przed nim sprawił, że zrobiło się ciemno? Kim on był? Nie podobało mu się, że mówił w taki sposób jakby chciał. Sarkazm był czymś co lubił i co szanował u innych ludzi. Szkoda tylko, że powiedział to z takim tonem do cierpiącego z jego winy chłopaka. - Widzę, że to stało się twoim hobby. Z resztą w Hogwarcie trudno interesować się czym innym- jeśli myślał, że Ralph wstał dziś lewą nogą to się mylił. A może wstawał zawsze lewą nogą? To nie jego wina, że tak ma ustawione łóżko! Nie można ciągle zwalać na jego winny. Był niewinnym chłopakiem. Ale chociaż był sobą. O dziwo przekleństwa nie było czymś co zawsze używał. Nie rzucał wiązanki co drugie słowo. Ale zrozumcie mnie, że w takiej chwili, chwili kiedy cierpiał to po prostu musiał. Nie panował nad tym. Czasami trudno się ugryźć w język zwłaszcza przed nauczycielami. A może przede wszystkim przed nimi? Nie obchodziło go to za bardzo. Nie zamierzał przykładać sobie niczego zimnego. Może dlatego by zrobić mu na przekór bo nie lubił słuchać innych rad? Myślał, że jest od niego mądrzejszy? Oh, to się jeszcze zdziwi. - Fringere- użył zaklęcia, które miało sprawić by ból przestał mu tak doskwierać. Rezultat? Czuł się jakby płonął. Miał się rozebrać przed nim by pozbyć się tych ubrań? Nie był skory do pomocy więc co go tu jeszcze trzymało? Cieszył się z cierpienia innych? Oh, to była satysfakcja.
6
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Pierwsze dni zawsze są najtrudniejsze. Nie ważne, czy to w nowym domu, nowym kraju, czy w nowej pracy. Zapoznanie się z nowym terenem zawsze przysparzało pewnego rodzaju problemów. Nieznane ścieżki stanowiły zagrożenie, Pierwszy raz widziane ściany mogły przyprawić o zawrót głowy. Nie wspominając o ewentualnym ogromie otoczenia, w którym się znalazło. Przecież była już w Hogwarcie. Studiowała tutaj trzy pełne lata. Za młodu postanowiła, że pragnie podjąć się wyższej edukacji w rodzimym kraju jej matki. Wtedy sądziła, że naprawdę dobrze poznała ten piękny, kamienny zamek. Odważyłaby się powiedzieć, że większość komnat nie stanowiła dla niej żadnej zagadki. Widziała różne schowki na miotły i jeszcze więcej terenów zielonych otaczających zamek. Zakochała się w tutejszej bibliotece i jej księgozbiorach. Przecież pokochała to miejsce i wszystko, co z nim było związane. Teraz nie była tego taka pewna. Sądziła, że to nie możliwe, aby aż tyle rzeczy zapomnieć w stosunkowo krótkim czasie. W końcu zawsze miała dryg do zapamiętywania przeróżnego rodzaju informacji. Większość traktowała jako naukę, więc znajomość zamku była swojego rodzaju jeszcze jednym rodzajem "lekcji". Aż tu nagle przyszedł taki dzień, kiedy po prostu poczuła się zagubiona. Jakby znalazła się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Tyle nowych tajemnic stało przed nią do rozwiązania. Jeszcze więcej zadań, którym będzie musiała stawić czoła... Ta bardziej rozważna część jej osobowości zachodziła w głowę, po co jej to było? Dlaczego zdecydowała się na karierę w edukacji? Ta mniej rozważna zastanawiała się nad tym, czy jeszcze był czas, aby się wycofać. Sama zaś Vanja sądziła, że skoro powiedziała a, powinna powiedzieć również b. Powoli zaczynała odczuwać, jakby była tu nieodpowiednia. Ktoś kompletnie obcy, nie pasujący do całej struktury i schematu działania tego miejsca. Tak mocno wyróżniająca się na tle wszystkich nauczycieli, zdecydowanie nie przypominająca żadnego z uczniów. Chyba od razu można było zauważyć jej niepewność, choć ze wszystkich sił starała się jej nie okazywać. Jak i w tym momencie, kiedy powoli przemierzała jeden z korytarzy w lochach. Wysoko uniesiony podbródek, idealnie wyprostowana sylwetka, różdżka mocno ściśnięta w niewielkiej, prawej dłoni. Czy wyglądała jak ktoś, kto nie był pewny swoich działań? Miała nadzieję, że nie. W innym wypadku wiedziała, że prawdopodobnie ta młodzież ją zniszczy. Niestety, często pośród uczniów panowała zasada, kompletnie nieadekwatna do jej wychowania. Nie zamierzała jednak stać się ofiarą. Chciała być tą, która pokaże, że nie warto z nią zadzierać. Pytanie tylko, czy zdoła utrzymać takie pozory. I jak długo?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Ten dzień wcale nie był inny od pozostałych. Zlewały się w jeden, przeokrutnie długi ciąg najeżony bólem głowy, kłopotami z koncentracją i niechęcią do socjalizowania się. Zaczęło się od zwykłej, niewinnej posiadówki w barze, samotnej zresztą, a skończyło na czymś, do czego Cassius nie zamierzał wracać myślą, dopóki nie był przekonany, że poradzi sobie z tym wszystkim. To, że do tej pory sobie nie radził było absolutnie oczywiste. Przypalone końce palców i nozdrza nosa zdradzały jego rozchwianie. Dzisiaj, od rana przynajmniej, był obrzydliwie czysty i trzeźwy. Jego ubranie nawet nie pachniało gorzelnią, chociaż poprzedniego wieczoru znowu walczył o kaca i widywał bystroduchy ujeżdżające jednorożce, gdy wziął nieco za dużo fruwosideł. Radził sobie jak tylko mógł, czytaj nie radził sobie kompletnie. Minęło kilka dni od tamtej pamiętnej nocy, a jemu wciąż wydawało się jakby było to wczoraj. Wciąż pamiętał jej kruche barki pod jego ramionami i szaleńczy wyścig, którego żadne z nich nie wygrało, a w którym oboje ucierpieli. Dotknął fioletowych sińców zdobiących jego szyję. Trudno powiedzieć dlaczego je zostawił, a jednak najwidoczniej obnosił się z nimi niby z najcudowniejszym wiankiem, wspomnieniem letniej sielanki. Chyba ktoś zapomniał mu powiedzieć, że przemoc znowu jest patologiczna. I szedł tak sobie korytarzem, bezczelnie paląc papierosa przed pierwszą lekcją, na którą i tak nie zamierzał się udać. Fatamorgana była nieomal niewidoczna. Jedynie czerwony punkcik jarzył się niedaleko jego ust, gdy wciskał w nie papierosa i zaciągał się błogo, wtłaczając w siebie kolejną porcję codziennej trucizny. Wyszedł zza rogu, wpadając na jednego ze swoich największych wrogów - jakiegoś pajaca z Gryffindoru, który notorycznie podglądał Ślizgonki przez rozsuwającą się, kamienną ścianę. Były takie momenty w życiu codziennym, kiedy wężowe panie niekoniecznie przejmowały się garderobą na własnym terenie. Nie do każdego docierały werbalne ostrzeżenia, toteż w pewnym momencie Cassius zwyczajnie nie wytrzymał i mu przyłożył. Kolejne spotkanie najwidoczniej miało skończyć się podobnie. Och, jak on tylko czekał na taki dar od losu! Złapał go za fraki, przypalając mu szatę papierosem, który potoczył się gdzieś pod ich nogi. Szarpnął nim, uderzając nim niedelikatnie o wilgotną ścianę lochów. - Mówiłem ci, żebyś się od nich odpierdolił. Potrzebujesz kolejnej zachęty, pajacu? - Warczał mu w twarz, zaciskając palce na jego ubraniu coraz to mocniej, w rytm jego drżących w konwulsjach ramion. Och, jak on czekał na okazję do kolejnej bijatyki, aż żałował, że jeszcze nie spadł pierwszy cios. Nie miał pojęcia, że dosłownie za moment zza rogu miała wychynąć osoba, której nie do końca mogły spodobać się metody wychowawcze, jakimi Swansea traktował Gryfonów.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Wszystko szło nad wyraz spokojnie i gładko. Przemierzała korytarz, krok za krokiem, nie rejestrując niczego nadzwyczajnego. Pozwoliła sobie sądzić, że wszystkie negatywne myśli były tylko marami urojonymi w zbyt zlęknionej głowie. Stres działał na nią naprawdę źle, powodując chęć ukrycia się we własnej skorupce. Teraz ośmieliła się sądzić, że jakoś to będzie. Ba! Że będzie dobrze. Może nie zginie w pierwszym tygodniu piastowania stanowiska nauczycielki transmutacji. Może nawet nikt nie zginie na jej lekcji! Delikatny uśmiech rozjaśnił jej lico na samą myśl o takiej ewentualności. Musiała ją wybić ze swojej głowie. Licho nigdy nie śpi, nie powinna w ogóle brać takiej opcji pod uwagę! Prawdopodobnie wywołała wilkołaka z lasu, bo po chwili usłyszała mocno uniesiony głos. Głos ten bynajmniej nie był przyjazny. Brzmiał groźnie, jakby słowa skierowane do słuchacza miały ranić dogłębniej niż jakiekolwiek ciosy. Poczuła, jak w momencie ulatuje z niej dobry nastrój, a zamiast niego pojawia się stan oczekiwania pomieszany z gotowością do działania. Nie mogła uciec i nie zamierzała tego robić. Nadeszła pora, by stawiła czoła temu, co zaplanował dla niej los. Nawet, jeśli nie tego pragnęła. Nie była tchórzem, nie zamierzała uciekać. Skręciła za róg i wyciągnęła przed siebie różdżkę, celując w dwojga uczniów. - Puść go, w tym momencie. - rzekła pewnym siebie tonem. Nie pozostawiała sobie pola do jakichkolwiek negocjacji z uczniem. W końcu to jej powinno się tutaj słuchać, prawda? Może i nie wyglądała tak, jakby była kimś, kogo należało się obawiać, w porównaniu do obecnych tutaj. Próbowała jednak swoją postawą i tonem wypowiedzi dodać sobie kilka niewidzialnych centymetrów. W pierwszym odruchu nie zauważyła, że tuż obok ich stóp leżał wciąż żarzący się papieros. Jakby mimochodem wycelowała w niego różdżką i niewerbalnie posłała mały strumień wody, który jednocześnie ugasił używkę i zmoczył stopy chłopaków. Potem ponownie uniosła różdżkę, celując dokładnie pomiędzy Ślizgona i Gryfona. -Powiedziałam, puść go. - dodała po chwili, kiedy nie zobaczyła, aby Ślizgon od razu wykonał rzucone z jej strony polecenie. Gdyby teraz odpuściła, prawdopodobnie już nigdy nie zaznałaby szacunku ze strony żadnego z nich. Nie mogła dopuścić do takiej sytuacji. Na gacie Merlina, nie w pierwszym tygodniu jej nauczania! Co by z niej był za nauczyciel, gdyby dała sobie wejść na głowę komuś pokroju tego tutaj ślizgona.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Tymczasem ten tutaj Ślizgon był ekspertem od włażenia innym na głowy i zdecydowanie był głodny odpowiednio wielkiej zadymy. Słysząc czyjeś przyspieszone kroki tylko wywrócił oczami i cmoknął, jakby ktoś miał za moment zepsuć mu potencjalnie dobrą zabawę. Oto patrzcie, nadchodzi niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. I patrzył - tak jak pomyślał tak spojrzał na jej rozwiany włos i wycelowaną różdżkę. Na jej widok adrenalina pomknęła znowu jego żyłami, jakby ktoś nacisnął wewnątrz niego jakiś przycisk odpowiedzialny za odczuwanie niebezpieczeństwa jako zagrożenia. Chociaż, wcale nie czuł się zagrożony, jedynie niezdrowo podniecony taką ewentualnością. Wciąż nie było mu dość po fruwosidłowym haju. Serce skakało jakby chciało go zamęczyć i wyrwać mu się z piersi, a dziś była to jedynie marna namiastka wczorajszego wieczoru. Ledwie leniwy, miarowy łomot. Bum i bum, jakby za moment miała na nich spaść bomba. Bomba jego gniewu, którym rykoszetem mogła dostać ta siksa, która wtrącała się w nieswoje sprawy, bo tak, oczywistym było, że nie rozpoznał w niej przyszłej nauczycielki, bo jakże miałby to zrobić? Rzadko bywał na zajęciach, jeszcze rzadziej na transmutacji, a już tym bardziej nie kojarzył całego tego napływu czeskiego i rosyjskiego tałatajstwa, jakie wylało się na szkolne korytarze. Przybycie Vanji zbiegło się w czasie zbyt idealnie. Mimo tego, puścił chłopaka, gdy nieprzyjemna wilgoć zalała jego obuwie. A w zasadzie to pociągnął go do siebie i popchnął, wprost w śliską podłogę, patrząc jak w kilku niepewnych krokach łapie równowagę, aby wreszcie nabrać pędu i odbiec. Uśmiechnął się kącikowo na ten widok, śledząc go spojrzeniem trójkolorowych oczu tak długo, aż nie zniknął wreszcie za rogiem. Jasne tęczówki przeniosły się wtedy na Vanję. - Nikt cię tutaj nie zapraszał, psujesz zabawę. - Skomentował, stawiając w jej stronę pierwszy krok. Nie obawiał się wyciągniętej różdżki. Śmiało podążył ku niej, stopami brnąc przez lepką wilgoć klejącą się do podeszwy nieregulaminowych butów, pasujących do kompletu równie nieregulaminowego stroju. Czarne spodnie i koszula otulały jego jasne ciało niczym mroczny, ścisły woal. Nawet nie zauważył, że nieznacznie pochylił głowę. Jak myśliwy, dostrzegający wreszcie właściwą i ewidentnie bezbronną ofiarę.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Nigdy nie skrzywdziła by ucznia. Choć Ci tutaj nie musieli o tym wiedzieć. Doskonale zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie w tym wypadku mogłyby jej grozić. Nie mogła mieć pojęcia o tym, jakie powiązania ma ten uczeń, ale gdyby się tylko uparł, z pewnością mógłby uznać jej zachowanie za nadużywanie władzy, jaką posiadała. Zbyt zależało jej na tej pracy, aby tak ryzykować. Zbyt wiele poświęciła, by znaleźć się w tym miejscu, w którym obecnie była. Nie chciała tego zmieniać przez jeden, głupi ruch. Uważnie obserwowała rozwój sytuacji i to, w jaki sposób nabijał się chłopak z jej polecenia. Nie mogła odczytać tego w inny sposób. Owszem, puścił ucznia, ale tak, by ten jeszcze mógł wyrządzić sobie krzywdę. Wiedziała, że specjalnie zachowuje się w taki właśnie sposób, jakby próbował udowodnić jej swoją wyższość. Tylko nie rozumiała, dlaczego tak jest. I te jego słowa, które uderzyły w nią bardzo mocno. Jak on w ogóle śmiał zwracać się w ten sposób do nauczyciela? Nawet nie przypuszczała, że ktoś mógł posiadać na tyle dużo arogancji w sobie, aby coś takiego zrobić! - Nie przypominam sobie, abyśmy przeszli na "ty" - skomentowała tylko, obserwując, jak zaczyna się zbliżać w jej stronę. Stopa stawiana za stopą, powoli zmniejszał dzielący ich dystans. Czy odczuwała jakikolwiek strach z tego tytułu? Nie i próbowała pokazać mu, że dokładnie tak samo jest w rzeczywistości. Nie da się zastraszyć, nie ucieknie niczym spłoszona mysz do swojej dziury. Wróciła wzrokiem do jego oczu, pozwalając sobie na jeden głęboki oddech. - Jeśli nie miał pan okazji mnie wcześniej poznać, jestem profesor Vanja Northug i w taki sposób należy się do mnie zwracać. - wycedziła przez zęby, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Bynajmniej miły i sympatyczny. Chyba zaczynała się jej podobać nowa rola, w której jeszcze nie do końca potrafiła się odnaleźć. - Ma pan poważne kłopoty. Zażywanie zakazanych substancji na terenie zamku, zastraszanie i próba pobicia innego ucznia, okazywanie braku szacunku względem nauczyciela i nieprzepisowy ubiór na terenie szkoły w czasie trwania zajęć. - pozwoliła sobie na delikatną pauzę w swojej wypowiedzi, aby dodatkowo podkreślić i napawać się swoją wyższością nad nim. Opuściła powoli różdżkę, czując pod skórą swoje zwycięstwo. - Myślę, że punkty ujemne dla domu, to będzie zdecydowanie zbyt mało. Prawdopodobnie szlaban będzie idealnym rozwiązaniem - dodała i jakby na potwierdzenie swoich słów, z dezaprobatą pokręciła głową. - Wcześniej muszę jednak poznać pana nazwisko, panie...?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
O nim nie można było powiedzieć tego samego. Życie ostatnio non stop ukazywało mu, że ma w sobie zdecydowanie więcej ze zwierzęcia, niż z człowieka. Jednakże Cassius w żadnym wypadku nie był wilkiem, ani nawet innym pozornie groźnym zwierzęciem. Tylko kiedy dotykał go pierwiastek szaleństwa, budził w sobie instynkt łowcy i brutalną, prawdziwą szczerość swoich działań. Nie filtrując ich przez pryzmat tego co powinien, a czego nie, lądował właśnie w takich sytuacjach, obraziwszy szanowną pannę nauczycielkę. Nie uwierzył jej. Po prostu nie jej uwierzył, że jest nauczycielką i nie było w tym absolutnie nic nadzwyczajnie szokującego. Nigdy wcześniej jej nie widział, to akurat prawda, lecz jej młody, wręcz dziecinny wygląd zdecydowanie sugerował, że nie miała więcej, niż zaledwie osiemnaście wiosen. Roześmiał się, tak po prostu. Lekko i kompletnie inaczej, niż śmiał się ostatnimi czasy. Nie był to śmiech szyderczy czy wyzywający, a autentyczny w każdym calu. - Na „ty”? Przestań. - Nie poprosił, oznajmił. Odtrącił jej prawdę z taką łatwością, że nie można było mieć wątpliwości co do tego, że nawet nie brał jej pod rozwagę. Czy to mogło być deprymujące? Z pewnością, ale czy ewentualna reakcja miała odzwierciedlić się w słowach czy w czynach Vanji? Ślizgon był tego niezwykle ciekaw. - Pani profesor… - powtórzył, smakując na języku brzmienie tych słów. W jego głowie zaczęła nieśmiało płonąć jedna, ostrzegawcza kontrolka. Niemniej, najwidoczniej miał zbyt nieprzepuszczalną czaszkę, aby dać rozsądkowi dojść do głosu, gdy już zaczął i ewidentnie się rozkręcał. - Może być - uznał, kiwnąwszy krótko głową, przyjmując to najwidoczniej jako element gry, który z nim prowadziła. Nie podobało mu się jak mierzyła w niego różdżką. Przyjął podobny do niej wyraz twarzy, a gdy przestał się uśmiechać, wyglądał po prostu nieprzyjaźnie. Nie starał się nawet, tak po prostu było. Miał coś takiego w spojrzeniu, co dociskało człowieka do granic przeźroczystej klatki towarzyskich konwenansów. Spoglądając na tę dziewczynę w przebraniu nauczycielki, badał jej klatkę nadzwyczaj uważnie. Uniósł brew, gdy zatrzymał się przed nią. Nie czuł tej wyższości, ani trochę. Wprost przeciwnie, znowu udało jej się go rozbawić, ale tym razem jego usta drgnęły ledwie w samych kącikach. Przesunął blady palec wzdłuż jej ciała, napierając nim na czubek jej różdżki, teraz już opuszczonej, aby odsunąć ją ze swojego pola widzenia. - Byłem niegrzecznym chłopcem. - Podsumował, a w jego oczach pojawił się błysk ekscytacji. Zupełnie nie zważał na fakt, że przypisuje mu zasługi, z których mógł nie tyle łatwo się wytłumaczyć, co przekuć je w dodatkowe argumenty, obarczając winą także tego drugiego ucznia. Był zbyt zainteresowany gierką, którą prowadziła z nią ta niewysoka „nauczycielka”. - Jak mnie ukażesz… pani profesor? - Zapytał, dodając formalności z takim opóźnieniem, że nie można było mieć wątpliwości co do tego, że gdy zaczynał mówić, wcale nie chciał tego robić. Jego uśmiech się poszerzył, gdy okazało się, że ona tak po prostu zapytała go o imię. Skoro nie wiedziała z kim ma do czynienia, jakże mógłby nie skorzystać z okazji…? - Elijah… Elijah Swansea. - Odpowiedział, mając świadomość, że rozwiązanie tej sytuacji z pewnością nie będzie łatwe. Z jednej strony zachowanie Cassiusa było tak charakterystyczne, że nie dałoby się pomylić go z jasnowłosym, a z drugiej… niekryjący się ze swoimi zdolnościami metamorfomag zawsze był narażony na podobne ryzyko obarczenia go odpowiedzialnością za cudzą bezczelność.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Prawdopodobnie byli tak bardzo różni od siebie, jak to tylko było możliwe. Już dawno wyrosła z tego typu dziecinady, która pozwalała jej sądzić, że jest niezwyciężonym człowiekiem, nie znającym smaku słabości czy przegranej. Wiele lat temu nauczyło ją życie, że tylko debil jest w stanie sądzić, że zawsze może znajdować się na wygranej pozycji. Nie znać smaku porażki. Nie wiedziała, czy właśnie za takiego kogoś uważał się on. Nawet nie specjalnie interesował ją ten fakt. Obserwowanie jego twarzy, mimiki i wszystkich tych uczuć, które odmalowywały się na jego licu, było znacznie ciekawsze. Tak łatwo było zrozumieć, co właściwie chodzi mu w tym momencie po głowie. Nawet nie potrzebowała tego śmiechu, który w normalnych okolicznościach zapewne zdeptałby jej ego. Przywykła do tego typu zachowań. Wiedziała doskonale, jak wygląda i czego powinna się spodziewać od innych ludzi. Może to właśnie dlatego tak usilnie pragnęła wszystkim udowodnić swoją wartość? Może... nie, o tym nawet nie chciała myśleć. Nie zamierzała w żaden sposób komentować tego śmiechu. To nie byłoby w jej stylu. Wiedziała, że prawdopodobnie zechce wciągnąć ją w jakieś głupie gierki, mające na celu udowodnić Merlin jeden raczył wiedzieć co. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie zamierzał uwierzyć w żadne słowo, które padło z jej ust, choć każdemu z nich daleko było do kłamstwa. Dlatego jej uśmiech nawet na sekundę nie stracił na sile. Do momentu, gdy dopuścił się tak głupiego w swojej prostocie czynu, jakim było dotknięcie jej różdżki. O ile do tej pory była w stanie tolerować jego zachowanie, tak od tej chwili nie zamierzała tego dłużej robić. Uśmiech zniknął niemal tak szybko, jak szybko pojawił się na jej pełnych wargach. W oczach zatańczyły iskierki, które nie miały nic wspólnego z radością. Okazywały jej gniew. Cholernie wielkie wkurwienie, którego nawet nie pragnęła skrywać. Czyżby chciał grać w otwarte karty? Proszę bardzo, Vanja była jak najbardziej na to gotowa. Uzbrojona w arsenał o którym on prawdopodobnie by nawet nigdy nie pomyślał. - Jak śmiesz... - powiedziała tylko krótko, pałając w jego stronę rządzą mordu. Nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała utemperować swój charakter. Chłodna kalkulacja, to się nie opłacało. Ale wiedziała, co powinna zrobić. W myślach odsunęła wszelkie zbędne tematy, które do tej pory kołatały się w jej głowie. Skupiła się tylko na jednym wątku, który był dla niej bardzo istotnym. Tak, jak nauczał ją jej ojciec oraz dziadek. Chwyciła się tej myśli, niczym kotwicy, która miała utrzymać ją na powierzchni nazbyt wzburzonego oceanu wspomnień, rozkojarzenia. Spojrzała mu głęboko w oczy, próbują przeniknąć do samego serca jego jestestwa. Znaleźć tą część osobowości, która miała odpowiedzieć na jej prośbę. Na jej wezwanie. Spełnić każdą jej zachciankę. Być kukiełką w jej dłoniach, gdzie to ona będzie pociągać za wszelkie sznurki, które miały nim sterować.
Powiedz, jak masz na imię. Zdradź mi swoje prawdziwe imię. Powiedz to, co chcę usłyszeć. Nie kryj się. Pragnę poznać twoją godność.
-Proszę, powiedz jak naprawdę się nazywasz. - niewielki rozkaz zawoalowany subtelną prośbą. Delikatny tembr głosu, nigdy nie rozkazujący. Pierwsza hipnoza w Hogwarcie od wielu, naprawdę wielu lat.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jak śmiesz śmieć. Śmieć mógł, a nawet śmiania wymagał. Śmiało spojrzał wprost w te roziskrzone oczy. Śmiał uradować się nawet z emocji, które w niej rozgorzały. Wkroczył w jej przestrzeń osobistą kompletnie bez lęku, jakby instytucja nazywana instynktem samozachowawczym zwinęła u niego biznes, ładując walizy w niezwykłym pośpiechu i zapomniawszy ustalić zastępstwa na czas permanentnej nieobecności. I kto wie czy właśnie tak nie było. Czyż nie funkcjonował w ten sposób już od lat? Występując przed szereg i nerwowo macając granicę, którą mógłby sprofanować? To była czysta zabawa. Wcale nie tak trudno było stawiać zawsze o jeden krok więcej, a potem wymagać coraz to nowszych i bardziej interesujących przywilejów. Nawet dla samego przekonania, że mógł tak zrobić i uzyskać dosłownie wszystko co chciał, gdyby tylko odpowiednio się postarał. Więc starał się aż do przesady. Nie była bezbronna względem takiego zachowania, nawet jeżeli nie była tym kimś za kogo ją miał i niezwykle doceniał fakt, że nie podkuliła ogona pod wpływem fizycznego osaczenia i nie dała się przygwoździć słownej agresji. Była wojowniczką i to właśnie takich ludzi najbardziej cenił. A jednak zaskoczyła go czymś. Zmiana z początku była niedostrzegalna gołym okiem, widmowa wręcz. Nie bezpośrednia czy bijąca po oczach przemknęła gdzieś poza jego uwagę, co mogło być istotne dla niej, jako dla hipnotyzerki. Cassius swego czasu dużo o hipnozie czytał i chociaż teoria nie mogła zastąpić praktyki, być może jego umysł w jakiś sposób przygotowywał w sobie pokłady odporności na tę dziwną, mroczną magię. Trudno powiedzieć, to zawsze mogła być po prostu zasługa jego nieprzepuszczalnej, niekiedy odpornej na logiczne myślenie czaszki. Kilka sekund później coś w jego spojrzeniu się zmieniło. Nie straciło na intensywności… no, może odrobinę… może bardziej, niż odrobinę? Skupienie rozmyło się zupełnie, zawieszając Ślizgona gdzieś w innym miejscu. Zwabiony tembrem jej głosu i rozedrganą magią, którą go potraktowała mógłby dostać szału, że znowu ktoś próbuje mieszać mu w głowie. Mógłby, bo w tym momencie nie mógł zrobić absolutnie nic. Coś dziwnego zmusiło go do rozwarcia warg, pomimo że bardzo chciał trzymać je zaciśnięte. Imię. Prawdziwe imię. Jej słowa tłukły mu się wewnątrz czaszki jak zamknięte w klatce motyle. Spróbował zebrać całą swą siłę woli, aby sprzeciwić się jej rozkazowi. Jak wiele razy robił to, gdy któraś z wil jego życia próbowała z nim tej samej sztuczki? Nie był już w stanie tego zliczyć. Nie stał się ani na jotę bardziej odporny, niż wcześniej. Po prostu był cholernie uparty. Zmarszczył brwi, koncentrując się z tak widoczną zaciekłością, że jego odpowiedź była niepewna aż do chwili przerwania milczenia. - Swansea - odpowiedział zgodnie z pierwotnymi słowami, a głos zadrżał mu nawet na tym jednym wyrazie. Nie zauważył nawet kiedy zaczął zaciskać palce na jej różdżce. Mocno. Tak mocno, że drewno aż jęknęło pod naporem jego palców, a on sam został przypalony teraz w wyniku kontaktu z czubkiem czarującego kijka. Imię nie chciało przejść mu przez gardło. - …sss… - wydusił, nie mogąc sformułować całego wyrazu, po prostu nie będąc w stanie. Opierał się całym sobą i nieomal stał teraz na baczność, tak bardzo nie chciał się przed nią obnażyć. Nawet, jeśli było to tylko głupie imię. Zwłaszcza.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Niektórzy zachowują się w taki sposób, jakby kompletnie nie zdawali sobie sprawy z tego, w jak niebezpiecznym położeniu się znaleźli, tudzież nie trudzili sobie głowy pytaniami dotyczącymi tego, jakie konsekwencje przyniesie ich działanie. Czasami po prostu zapominali o tak podstawowych zasadach przetrwania, jak logiczne myślenie czy nie pchanie się prosto w paszczę lwa. Nie uważała się w tym momencie za lwa, Merlinie uchowaj! Nie zamierzała jednak pozwolić sobie na to, by te myśli bądź czyny, z którymi w tym momencie tak bardzo się obnażał, w jakikolwiek sposób wpłynęły na jej racjonalne myślenie. Wiedziała, że jakiekolwiek próby podejmowania nagłych działań, mogły zakończyć się źle. Wielokrotnie nauczyła się niestety, że nie należało działać pod wpływem emocji. Tylko spokojnie obserwować rozwój wydarzeń i względem tych niewielkich zmian, dostosowywać swoje aktualne kroki. Obserwować. Zauważać to, co dla innych może pozostać niedostrzegalnym. Jak to, że początkowo nie zarejestrował zmiany w jej zachowaniu. Wyślizgnęła się zręcznie z jego pola widzenia, poprzez niewielkie luki, które pozostawił. Zbyt skupiony na szczegółach, prawdopodobnie nie dostrzegł ogółu. Wzrok rozmazał się nieznacznie, prawdopodobnie skupiając przede wszystkim na jej sylwetce, jej twarzy, jej ustach. Na tym, co szeptały one słyszalnym tylko w jego myślach głosem. Delikatnej prośbę w której idealnie skrył się nikły rozkaz. Na tę chwilę nikły. Nie zamierzała korzystać z całej możliwości swojej mocy od razu. Chciała zbadać teren, dostrzec z jakim przeciwnikiem ma do czynienia. Takim, który to tylko dużo mówi i mało potrafi? Czy tym typem, który pozytywnie zaskakuje swoimi umiejętnościami? Nie oceniała go. Jeszcze nie nadszedł na to czas. Natomiast on (jeśli ona mu na to potem pozwoli), będzie mógł zauważyć, że nie jest tym typem człowieka, który rzuca słowa na wiatr, kompletnie nie przejmując się tym, jaki mogą odnieść skutek. Nie kuli się po kątach, kiedy ktoś zbyt mocno naciska. Nigdy tego nie robiła. I robić nie zamierzała. Uśmiechnęła się słodko, widząc drżące z wysiłku, rozchylające się usta ucznia. Wciąż podtrzymywała rzucany czar, nie zezwalając sobie na słodycz myślenia o cokolwiek innych sprawach niż to, co chciała usłyszeć w tym momencie od niego. Obserwowanie walki, której próbował się podjąć, wzmogło tylko jej czujność. Bynajmniej nie była tym skonsternowała. Widziała już takich, którzy próbowali walczyć z jej czarem. Sama wiedziała, jak tego dokonać, bo w końcu jako hipnotyzer nie tylko rzucała urok ale również uczyła się obrony przed nim. Padło nazwisko, które pragnęła usłyszeć. Patrzyła swojej ofierze prosto w oczy, nie zastanawiając się nad niczym innym niż tylko tym, co właśnie otrzymała. Trafił jej się zaciekły przeciwnik. Gdzieś skrajną cząstką jej umysłu zarejestrowała, jak jego dłoń mimowolnie zaciska się na jej różdżce. Nie mogła pozwolić sobie na to, aby cokolwiek z tym zrobić. Nie w takim momencie. Wspięła się na palce, jeszcze bardziej niwelując dzielący ich dystans. Gdyby zobaczył ich ktoś niepożądany, prawdopodobnie pomyślałby, że to dwoje kochanków, pragnących skonsumowania ich uczucia. Nic bardziej mylnego. Patrząc mu prosto w oczy, maksymalnie zmniejszając różnicę wzrostu pomiędzy nimi, zyskiwała większą kontrolę.
Zrób proszę to, czego pragnę. Zrób to, bezboleśnie. Ulegnij. Nie masz nic do stracenia. Tak wiele do zyskania.
-Zdradź mi swoje imię. - wyszeptała, tak niebezpiecznie blisko jego ciała i duszy. Czuła, jakby mogła ją zaraz schwytać w palce, skruszyć, zniszczyć. Naciskała na jego umysł, tym razem znacznie mocniej. Próbowała maksymalnie kontrolować sytuację, jeszcze mocniej wszczepiając swoje myśli do jego wnętrza. Dziwny rodzaj ekscytacji pojawił się w jej ciele. Jak wiele czasu minęło od kiedy poczyniała sobie z taką swobodą?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie był w stanie myśleć, po prostu nie mógł. Całego go zmroziło, poraziło, skamieniało. Trudno byłoby mu nawet nazwać stan, w którym się znalazł. Nie była to lepka nić wpływów, którą już znał. Nie mamiący głos syreny, obezwładniający zapach, ślepa potrzeba przywiązania. Nie chciał jej służyć, wprost przeciwnie. Miał świadomość tego jak bardzo nie chce, aby jego umysł się ugiął. Kiedy miał do czynienia z Odettą czy Claudine, wszystko wyglądało kompletnie inaczej, chociaż efekt w gruncie rzeczy był identyczny. Mózg mu parował, starając się przezwyciężyć silne liny, które go oplatały, ale z tego nie było wyjścia. Ni żadnej agresji, ani słodkiej prośby. Niczym schwytany w ostre wnyki pozwolił zatrzasnąć się w niewidzialnym pudełku, z którego wyjścia nie potrafiłby znaleźć nawet jako mim, wyspecjalizowany w podobnych wybrykach. To po prostu się działo, a on przytrzaśnięty niespodziewanie przez nieznaną sobie moc utracił samoświadomość. Był tylko jedną kroplą w całym morzu, ledwie igłą w całej górze siana. Solą na powierzchni skóry, paprochem na ubraniu. Był tak mały, że nieomal niewidzialny, nic nie znaczący. Znikał, zapadał się w sobie. Jego umysł kurczył się spazmatycznie jak mocno walące serce. Drżał, wywijał się i robił uniki, ale potwór, który wyciągał po niego macki już trzymał go mocno i warczał charcząco. „Nie wywiniesz się bratku”. Tak było, dokładnie tak było jak życzył to sobie ten ktoś, ta inna osoba, która nieznaną mu wcale dobrze magią bez problemu opanowała wszystkie jego uczucia i pożegnała gwałtowne zazwyczaj emocje. Wybiła mu z głowy jakiekolwiek myślenie, a bez buty czymże on był? Jedynie pustą skorupą, bezdenną studnią niebieskich oczu pozbawionych w tym momencie jakiekolwiek „ja”. Wygrała, widziała to z pewnością bez trudu jeszcze zanim jego usta postanowiły się otworzyć, nim wykreśliły na wargach symbol zawahania, a potem ponowiły próbę, uwalniając słowa. Jak fala przetoczyły się przez korytarz, echem odbijając się od kamiennych ścian i ginąc w głuchej ciszy, która okryła ją niczym całun. Całun goryczy, całun zwycięstwa. Każde z nich miało własny. - Cassius - szepnął, kompletnie nieświadom tego gdzie jest, co mówi, co się z nim dzieje. Zapomniał o sobie i zniknął, wypchnięty z własnej świadomości. Otoczony przez tak wiele bodźców, z którego żaden nie zdawał mu się przyjemny, a jedynie zimny i pusty. I drżało jego ciało z milczącego bólu. Przypalana dłoń zaczęła cicho skwierczeć, gdy krople krwi polały się na podłogę, barwiąc kamień plamami szkarłatu, a mimo tego ani drgnął. Nie mógł, nie powinien. Nie otrzymawszy rozkazu winien trwać tutaj po wsze czasy niby kolejny gobelin i karykaturalny posąg pokonanego łabędzia.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Nie chciała go torturować. To z pewnością nie było jej celem. Czy tylko dlatego, że był uczniem, który ośmielił się podważyć jej nauczycielski autorytet, powinna go zniszczyć? Mogłaby to zrobić. Tyle że kompletnie jej na tym nie zależało. Chciała uzyskać informację. Ta konkretna w końcu wydostała się z jego ust i Vanja by skłamała, gdyby powiedziała, że nie sprawiło jej to przyjemności. Bo sprawiło ogromną. Czuła jakąś wewnętrzną moc, dostrzegalną tylko przez nią samą, która od wielu lat drzemała w ukryciu, a teraz w końcu postanowiła wyjrzeć ponownie na światło dzienne. Ileż to czasu minęło, od momentu rzucenia jej ostatniej hipnozy. Z pewnością miesiące, teraz czuła, że zdecydowanie zbyt długie. Miała wrażenie, jakby ta moc była czymś kompletnie naturalnym, należącym tylko do niej od zawsze. Uśpioną przez zbyt długi czas. Czas drzemki dobiegł jednak końca, ta siła mogła sobie spokojnie poszaleć, nacieszyć się otrzymaną dawką wolności. Pławiła się w szczęściu i rozkoszy, nie zdolna do odczuwania bólu związanego z przebywaniem w zamknięciu. I prawdopodobnie, gdyby kobieta była innym typem człowieka, pozwoliłaby jej jeszcze bardziej szaleć, siać zniszczenie w ciele i umyśle ofiary, którą stał się przypadkowy, butny uczeń. Ale Vanja nie była nikim innym. Wiedziała, że powoli zbliża się czas, kiedy należało zaprzestać używania swojej mocy. Widziała to w jego oczach. Mogła posunąć się dalej, tylko czy potrafiłaby spojrzeć w lustro ze świadomością, że naumyślnie skrzywdziła tego człowieka? Tylko dlatego, że nie chciał powiedzieć, jak ma na imię? Nie, nie potrafiłaby. Dlatego właśnie westchnęła głęboko, jednocześnie przymykając oczy. Połączenie pomiędzy ich umysłami nagle zostało zerwane. Wiedziała, że mogło wywołać ono swojego rodzaju pustkę w Cassiusie. U niektórych wywoływało wręcz chęć powrotu do tego stanu. Miała nadzieję, że nie tym razem. Szybko cofnęła się o krok w tył, nim chłopak w pełni doszedł do siebie. Jednocześnie szarpnęła za wciąż trzymaną przez niego różdżkę tak, aby przestać uszkadzać jego dłoń. Od momentu, kiedy w końcu wypowiedział swoje imię, do tej chwili, nie mogło minąć więcej niż zaledwie kilka ulotnych sekund. Wystarczająco długo. Gdyby miała szczęście, może nawet nie zrozumiałby, co właściwie się stało. - Panie Swansea, chciałam serdecznie panu podziękować - kontynuowała, jakby sytuacja z hipnozą nigdy nie miała miejsca pomiędzy nimi dwojgiem. - Dzięki panu, właśnie mam okazję ukarać pierwszego ucznia w swojej karierze szlabanem. Sądzę, że dwa tygodnie służenia pomocą woźnemu, podczas sprzątania toalet będą wystarczające. Choć, kto wie, może spodoba się panu tak bardzo, że poprosi pan o przedłużenie? Nie uśmiechała się. Lodowe spojrzenie błękitnych oczu pełne było spokoju i powagi. Dziwne, bo w środku aż kipiała z radości i chęci powtórzenia całego tego rytuału z przed chwili. Prawdopodobnie chłopak nawet nie był świadom tego, jak pozytywne uczucia w niej obudził. Powinna mu dziękować, a nie karać szlabanem. Tylko co wtedy byłby z niej za pedagog? Nagradzać złe zachowanie. Miała wielką ochotę dać mu nagrodę za to, że dzięki niemu mogła znów stać się sobą. Zerwać więzy, które dotychczas mocno pętały drzemiącą w niej siłę.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Kiedy odstąpiła o krok z niego nieomal odeszło całe powietrze, niby z przekłutego balonika. Odetchnąwszy, stał się nagle mniejszy. Plecy wreszcie mu się przygarbiły, a do jego świadomości powoli zaczęły docierać pierwsze nieśmiałe sygnały, że coś się zmieniło. Dotyk zrozumienia był zimny i mokry. Nieprzyjemny. Aż wstrząsnął nim dreszcz, kiedy ten lodowaty palec trącił jego trzewia dotykiem przykrej pustki i pozostawił po sobie jedynie bryłę lodu osiadającą mu na żołądku. Aż chciało mu się krzyczeć. Nie, wrzeszczeć wręcz. Byleby tylko coś się zmieniło. Nie podobały mu się sygnały jakie do niego docierały. Nie tylko jej głos dobiegający jak z oddali, a raczej tępe pulsowanie w dłoni oraz ciepłota krwi spływającej mu wzdłuż palców. Nie zrozumiał na początku co to wszystko oznacza, nie potrafiąc umiejscowić w sobie tego bólu. Wydawało mu się, że to tylko urojenie, spowodowane nagłym rozłączeniem się od niej. Nie pamiętał, aby o tym czytał, gdy przetrząsał księgi mogące traktować o sztuce hipnozy, ale kto wie czy czegoś nie przeoczyl. Od tamtego czasu nie udało mu się uzyskać zbyt wiele nowych informacji, głównie z uwagi na fakt, że nie zdołał poznać żadnego hipnotyzera. W Hogwarcie był na nich prawdziwy deficyt, ale też przecież nikt nie chwalił się tymi umiejętnościami na lewo i prawo. Tymczasem on właśnie wpadł na niego tak kompletnie przypadkowo, nazwał go dzieckiem i jeszcze został zahipnotyzowany. W normalnych okolicznościach cieszyłby się właśnie jak taki dzieciak, lecz teraz? Mdląca pustka sprawiała, że było mu niedobrze. W dodatku ta dłoń. Uniósł ją przed swoje oczy, muśnięciami niebieskiego spojrzenia taksując swoją poranioną skórę. Obserwując pulsującą ranę nie był nawet w stanie gromadzić w sobie wściekłości. Jej słowa pozostały dla niego tak odległe jakby w ogóle ich nie wypowiedziała, a jednak spojrzał na nią. Jego oczy nie wyzbyły się buty, o nie, ale teraz nie było w niej drwiny, acz… ciekawość. - Taka jesteś pewna? - Zapytał, standardowo „zapominając” o właściwej formie. Nie obawiał się utraty punktów, a szlaban najwidoczniej właśnie mu wlepiała. Co innego mogła zrobić? Zaciągnąć go za ucho do dyrektora? Pierwszego ucznia? Uśmiechnął się, świadom tej potencjalnej przewagi. Nie każdy nauczyciel chciał uchodzić za niekompetentnego, co to byle dzieciaka nie potrafi postawić do pionu. W dodatku Vanja była hipnotyzerem i użyła tej magii na swoim podopiecznym. - Czy to czasem nie jest nielegalne? - Znów zadał pytanie, kilkoma krokami skracając dzielący ich dystans. Uniósł rękę i zacisnął pięść, aby pozwolić wyduszonym naciskiem kropelkom krwi na skapnięcie na posadzkę. - Nie tylko hipnotyzowanie uczniów, ale też przypalanie ich zaklęciem? W dodatku, na Merlina. Skąd ci w ogóle do głowy przyszło, że kłamię? Legilimentą też jesteś? - Rzucał w jej stronę słowami i oskarżeniami. Nie znał innej formy dyskusji, nie w takich przypadkach. - Może wytłumaczymy się z tego dyrekcji? Czy może chciałabyś pójść na pewien… układ? Pani profesor. - Dodał niezgrabnie, a chociaż nie zamierzał w ogóle tytułować jej profesorem, uśmiechnął się przy tych słowach. Trudno było powiedzieć czy już coś knuje czy dopiero zamierzał, ale z pewnością niewinności w jego wyrazie twarzy nie można było uświadczyć.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Kolejnym niewątpliwie ciekawym aspektem hipnozy, była możliwość obserwacji osoby zahipnotyzowanej i próba rozszyfrowania tego, co musiało obecnie się z nim dziać. O ile odnotowanie takich spostrzeżeń, jak to, co aktualnie działo się z jego ciałem, było wręcz prozaiczne, tak bardziej zawsze fascynowało ją to, co było wewnątrz. Głośne westchnięcie i przygarbienie pleców z jego strony, spowodowało delikatne przekrzywienie głowy kobiety. Jakby z ogromną fascynacją przyglądała się chłopakowi, próbując rozszyfrować to, co właśnie się z nim działo. Czy faktycznie doznał tego uczucia "opuszczenia"? A może tylko jej wyobraźnia podpowiadała jej nieprawdopodobne scenariusze, próbując jeszcze mocniej podbudować swoje ego? Rozbudzona w niej niedawno siła znów pragnęła móc się wykazać, ale Vanja nie mogła ponownie sobie na to pozwolić. Dlatego mogła tylko obserwować. To, jak znów zmniejszył dzielący ich dystans. Co dostrzegła w jego oczach? Wyrzut, czy raczej przerażenie? Sugestywne podniesienie dłoni, by ocenić otrzymane w bitwie rany. Wiedział (podejrzewał), że sam sobie jest winien? Delikatny uśmiech ozdobił jej twarz. Jakie to było urocze. I tak proste do przewidzenia. Bynajmniej nie spowodował w niej strachu czy odczucia jakiegokolwiek z kategorii negatywnych. Merlinie, to po prostu było śmieszne. Skoro uważał, że dałaby się wrobić w to wszystko, to z pewnością kompletnie nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia. Niejednokrotnie wychodziła z o wiele gorszych opresji niż tylko hipnoza ucznia w zamku. Na pewno nie pozwoliłaby sobie na czyn, którego się dopuściła, kiedy nie wiedziałaby, jak w razie czego z tego wszystkiego wybrnąć. Szacowanie zysków i strat tak weszło jej w krew, że robiła to nieświadomie. Tak jak i tym razem. Westchnięcie wyrwało się z jej piersi, kiedy ponownie skrócił dystans, który pomiędzy nimi zbudowała. Wpatrywała się w te błękitne tęczówki, które znów próbowały cokolwiek rozczytać z jej twarzy. - Tak, jestem pewna. - powiedziała spokojnym, miarowym tonem. Bez cienia zawahania. Wysłuchała zarzutów sypiących się z jego ust, niczym ciężkie klątwy. - To, że nie powiesz mi swojego prawdziwego imienia było bardziej niż pewne. Jestem tutaj nowa, nie znam nikogo. Ktoś taki jak ty, z pewnością spróbuje wykorzystać okazję. Jak widać, miałam rację. - sama była kiedyś uczniem i wiedziała, jak to jest spotkać na swojej drodze kogoś, kto kompletnie nie wiedział, kim jesteś. Zawsze rodziła się w ciele człowieka delikatna iskierka, która mogła być szybko rozniecona, jeśli posiadałeś w sobie wystarczające pokłady buntu i niekiedy charyzmy. Była w tym miejscu, w którym on obecnie się znajdował. - Ponadto - kontynuowała po niewielkiej pauzie, w której chciała, aby przetrawił jej słowa. - Co im powiesz? Że nauczyciela potraktowała cię zaklęciem przypalającym? Kto w to uwierzy? Jeśli sprawdzą moją różdżkę, zobaczą, że żadne takie nie wydobyło się z niej. - zamilkła na chwilę, prawdopodobnie wybijając pierwszego asa z jego rękawa. - Poza tym, co masz na myśli, określając to nielegalnym? Nazywajmy rzeczy po imieniu. Układ? Zabrzmiało to dziwnie. Na jaki układ chciałby on z nią iść. Bardziej z ciekawości niż z poczucia jakiegokolwiek strachu zapytała - Jaki układ?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zmarszczył brwi, ceniąc ją w duchu za tę przenikliwość. Nie oznaczało to, że podobało mu się bycie ogranym przez kogoś kto wyglądał jak ona, a jednak na swój pokręcony sposób zaczął to akceptować. Tak po prostu, naturalnie. - Ktoś taki jak ja? - Zapytał, uśmiechając się nieco drwiąco, gdyż aż prosiło się to o rozwinięcie. Był ciekaw która z jego cech zmusiła ją do poddania jego słów w wątpliwość. Arogancja i bezczelność czy upór? - Byłoby pewnie inaczej, gdybyś nie wyglądała jak dzieciak… pani profesor. - Sypnął szczerze, jak zwykle zresztą, ale tym razem nie trzasnął jej tymi słowami w twarz niczym obelgą, a raczej ze swoistym zainteresowaniem. W końcu nie na co dzień spotyka się na swojej drodze kogoś, kogo równie dobrze można było wziąć za szesnastolatka tylko po to, aby okazało się, że w istocie będzie to nowa nauczycielka… no właśnie, czego? - Czego będziesz uczyła? - Chociaż normalnie by go to nie interesowało, tym razem było inaczej. Nie żeby miał szczególnie często bywać na jej lekcjach, co to to nie, ale może zajrzy raz czy dwa, jeżeli tylko nie będzie to jakiś szczególnie nudny przedmiot. Nawet tylko po to, aby swoją obecnością trochę podnieść jej ciśnienie. Jakie to wszystko było dziwaczne. Zamiast być na nią wściekłym, Cassius ewidentnie czerpał z tego spotkania jakąś pokręconą przyjemność. Ból palący jego dłoń najpewniej tylko podkręcał jego wrażenia, bo nawet nie pokwapił się do tego, aby w jakikolwiek sposób powstrzymać upływ krwi. Nie żeby nie potrafił. - Wystarczy, że przejrzą moje wspomnienia. - Odpowiedział, rozmyślnie wyciągając przed siebie dłoń, aby przysłonić nią jej oczy. Nawet jej nie dotknął, po prostu zawiesił ją miedzy nimi. - Nawet nie próbuj czegokolwiek mi kasować. Jeszcze uszkodzisz ostatnią klepkę, która mi została. - Ostrzegł ją, chociaż te słowa wcale jak groźba nie zabrzmiały. Zdaje się, że na swój pokręcony sposób zaczynał cieszyć się z tego spotkania co już samo w sobie zdradzało, iż najwyraźniej wszystkich pięciu klepek brakowało mu już wcześniej. - Nazywam po imieniu. To Twoja pierwsza praca w szkole czy w innych placówkach nikt nie widział problemu z hipnotyzowaniem nawet najbardziej upierdliwych gówniarzy? - Zapytał, ale nie brnął w to dalej. Opuścił rękę, spoglądając na nią z milczącą ciekawością. Uśmiechnął się nieznacznie, zadowolony z jej zainteresowania. - Naucz mnie hipnozy. Nie mam pojęcia ile już książek o tym przeczytałem, ale szkolna biblioteka z pewnością nie posiada już nowych. - Zaczął, chociaż tak na dobrą sprawę nie miał nic, czym mógłby ją do tego przekonać. Mimo wszystko, warto było spróbować. - A ja będę milczał. I będę grzeczny. I może nawet nauczę się tytułować cię profesorem. Coś jeszcze potrzebujesz? Nie za bardzo wiem co jeszcze mogę zaoferować w zamian, bo chyba obraziłbym cię propozycją spędzenia razem nocy? Szkoda, w tym jestem najlepszy. - Zdobył się na bezczelność, ale wcale nie złośliwą. Nie puścił jej oczka, ale po jego wyrazie twarzy z łatwością można było rozczytać, że komu jak komu, ale akurat nauczycielowi nie proponował tego do końca poważnie. - Całkiem nieźle też maluję. Może potrzebujesz jakiegoś obrazu? Mogę nawet zrobić wyjątek i domalować ci ubrania.