Zimny kamienny tunel będącą główną arterią biegnący przez tą głęboko położoną część zamku. Po bokach znajdują się liczne składziki i opuszczone stare klasy, oraz laboratoria. Odbiegające w bok mniejsze korytarze ciągną się niby wąż pod zamkiem skrywając liczne mroczne sekrety ukryte w podziemiach szkoły. Chłód i brak światła prócz nielicznych widmowych pochodni rzucających słabe, blade światło, powoduje dreszcz u większości osób przemierzających te zakamarki.
Krążyłem jak wilk szukając ukrytych komnat kuzyna po lochach. Z moich informacji zajmował on właśnie tą część podziemi przemieniając ją na swoje prywatne komnaty i pracownie. Niezależnie jednak jak się starałem nie potrafiłem zbliżyć się do jego komnat. Silne zaklęcie ochronne blokowało drogę tak iż ilekroć podchodziłem już do jego drzwi traciłem na ułamek sekundy zmysły , odzyskując je kilka metrów od wejścia. Sfrustrowany usiadłem na przeciw zaczarowanych drzwi opierając się o ścianę naprzeciwko. Skoncentrowałem się walcząc z zaklęciem które powoli wgryzało się w mój umysł starałem się zobaczyć wreszcie wyraźnie ukryte drzwi. Mimo jednak moich wysiłków już po chwili gapiłem się dosłownie na kamienną ścianę obok miast na upatrzony świadomie punkt. Opanowałem złość i odetchnąłem głębiej. Nie pozostało nic innego jak poczekać i napisać wie około godziny wstałem i ruszyłem do wyjścia. list...
Czekałem długo lecz mimo moich pokojowych zamiarów ściana milczała uparcie . Po upływie godziny wstałem i ruszyłem na górę. Gdyby chciał otworzyć już by to zrobił. Ten stary głupiec sam na siebie ściąga zgubę , prawiąc o Honorze a sam nie rozumiejąc jego kanonów... Nic postanowiłem załatwić to po staremu ... Po chwili moje kroki niosły się już po korytarzu szkoły.
Wiedział, że jego pytanie mogło być zupełnie wyrwane z kontekstu, ale cieszył się, że profesor nie zbył go krótkim tak, lub nie. Widział jednak, że mężczyzna, pomimo tego, że starał się odpowiedzieć, nie potrafił ustać w spokoju. Norwood zdecydowanie znał te objawy i teraz wahał się, czy powinien mówić zielarzowi o tym, w jaki sposób można było sobie ulżyć, czy niekoniecznie. Jednak potrzebował odpowiedzi, większej ilości niż to, co przed momentem zostało powiedziane. - Bardziej interesowały mnie do tej pory eliksiry i perspektywa bycia aurorem, ale… Od jakiegoś czasu myślę nad tym, że tak naprawdę chciałbym hodować fogsy. Zawsze je uwielbiałem, a z raczej oczywistych powodów, te zwierzęta też czują się dobrze przy mnie - odpowiedział sztywno, niemal mechanicznie, starając się jakkolwiek wyjaśnić profesorowi, dlaczego interesował się czymś podobnym. Podszedł bliżej do nauczyciela, wyciągając w jego stronę rękę, przygryzając policzek od wewnątrz. - Jak złapie mnie pan za rękę, przestaną się panu trząść nogi, za to zaczną mi. Może to jednak pomóc w zebraniu myśli i chwili odpoczynku - wyjaśnił, unosząc w tym samym czasie do góry książkę, którą wypożyczył. - Nie wiem o nich wszystkiego, dlatego pożyczyłem przewodnik po magicznych rasach. Zastanawiałem się, czy mógłbym zmienić przedmioty i przygotować się na hodowcę magicznych stworzeń. Był świadom braków w swojej wiedzy i tego, jak lekkomyślnie mógł brzmieć jego plan. Samo to już go irytowało, ale niewiele mógł zmienić, poza wzmożoną nauką. Musiał jeszcze napisać do profesora Rosa, dopytać o wszystkie szczegóły hodowania magicznych psów, których nie mógł wyczytać z poradników.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kiedy tylko chłopak ponownie się odezwał, zielarz skinął głową z zaciekawieniem, dostrzegając, że miał przed sobą najwyraźniej studenta, który właśnie zorientował się, że wybrana przez niego droga, nie jest do końca tą ścieżką, jaką chciałby podążać. Nie było w tym nic dziwnego, a przynajmniej nie dla Christophera, który sam również bardzo późno zmienił swoje plany i wciąż jeszcze mógł jedynie tytułować się tak naprawdę asystentem nauczyciela, nikim więcej. W wieku Jamiego planował zostać uzdrowicielem, podążając za swoim przyjacielem, chcąc być bliżej niego, co było oczywiście skończoną głupotą i bzdurą. Niemniej jednak Chris potrzebował czasu, żeby przejrzeć na oczy, żeby zrozumieć, że faktycznie powinien ruszyć własną ścieżką, a nie oglądać się za siebie, nie szukać podpory tam, gdzie tak naprawdę jej nie miał. Nim jednak cokolwiek powiedział, student wyciągnął w jego stronę rękę, tłumacząc mu, co się właściwie działo. - Dziękuję, ale poradzę sobie - powiedział, mimo wszystko nie uważając za zbyt stosowne przyjmowania takiej pomocy. Obawiał się, że jeśli ktoś by ich tutaj spotkał, mógłby zwyczajnie nabrać idiotycznych podejrzeń, a jemu wcale nie zależało na plotkach, nie zależało mu na tym, żeby inni opowiadali bzdury za jego plecami. Dlatego też ostatecznie po prostu usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie i wskazał miejsce obok siebie studentowi, zakładając, że tak będzie im najłatwiej rozmawiać. - Nigdy nie jest za późno na zmiany, panie Norwood. Kiedy kończyłem studia, zajmowałem się głównie uzdrawianiem, a jak widać, obecnie wykładam zielarstwo. To teoretycznie dziedziny pokrewne, ale jednak nie tożsame - zauważył spokojnie, nie uważając, żeby tak osobista wycieczka była zła, bo dość dobrze obrazowała to, o co chodziło, pokazując jednoznacznie, że ludzie się zmieniali, że wszystko w życiu się zmieniało, że mogły dziać się różne, czasami nie do końca przewidywalne rzeczy, które kształtowały każdego na nowo. - Posiadasz wiedzę na temat zielarstwa i eliksirów, pytanie brzmi, czy interesowałeś się również samymi zwierzętami albo chociaż częściowo uzdrawianiem. Wiadomo, że to ostatnie nie będzie ci aż tak potrzebne, jeśli postanowisz zmienić swoją przyszłość, ale to kwestia tego, czy są to dziedziny, jakie naprawdę chciałbyś zgłębiać. Wracając do twojego pytania, musiałbyś oczywiście pomówić z uzdrowicielami magicznych stworzeń, ale zgodnie z moją wiedzą mógłbyś spokojnie zajmować się i roślinami, i zwierzętami. Oczywiście część ziół należałoby zabezpieczyć - powiedział, zamykając na chwilę oczy, ale od razu poczuł kołysanie, od którego chciał uciec.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Jamie sam nie wiedział, czy czuł ulgę związaną z tym, że profesor nie zdecydował się skorzystać z jego pomocy, czy cień irytacji. Podejrzewał, że tym sposobem mężczyzna nie będzie w stanie prowadzić z nim normalnie konwersacji, ale ten nagle usiadł na posadzce, wskazując dodatkowo miejsce obok siebie. Starając się nie wyglądać na zaskoczonego, Norwood usiadł obok niego, podciągając od razu kolana bliżej siebie, opierając na nich ręce, w dłoniach trzymając wypożyczony przewodnik. Spojrzał z ukosa na profesora, kiedy ten zaczął mówić, nawiązując do samego siebie. Teoretycznie nie było niczego dziwnego w tym, że ludzie zmieniali w trakcie nauki swój kierunek, ale jednak dziwnie słuchało się tego od kogoś, kto wykłądał jeden z przedmiotów. W oczach Jamiego każdy profesor musiał od dawna wiedzieć, że chce właśnie to robić, bo kto normalny marzy o panowaniu nad bandą opakowań buzujących hormonów. On sam miał dość przebywania między młodszymi od siebie osobami, a przecież nie dzieliła ich tak wielka różnica wieku, jak w przypadku profesora i reszty. - Zwierzęta nie interesowały mnie bardziej, niż każdego miłośnika, który chciałby mieć kilka w domu. Po prostu… Myślałem o tym, jak chciałbym kiedyś mieszkać i pomyślałem, że hodowanie tej rasy mogłoby być odpowiednim zajęciem. Siostra zasugerowała wykorzystanie eliksirów do zajmowania się nimi, ale nie byłem pewien, na ile byłoby to możliwe. Na pewno nie chciałbym hodować niczego, co mogłoby im zaszkodzić. Wiem też, że musiałbym zmienić przedmioty, najlepiej po feriach, a także przyłożyć się do nauki, żeby nadrobić zmarnowany już czas… - mówił dalej, nagle milknąc, zaczynając mocniej zaciskać palce na trzymanym podręczniku. - Tylko że wcale nie jestem pewien, czy dobrze robię. Do bycia aurorem szykowałem się, odkąd pamiętam, a teraz, przez kaprys, miałbym wszystko zmarnować? Sam profesor powiedział, że nie wszystkie eliksiry, których używamy my, mogą stosować stworzenia. Większość tego, co wiem, okazałaby się nieprzydatna i byłaby efektem zmarnowanego czasu, albo przeciwnie. Porzucę starania na stanowisko aurora i okaże się, że nie nadaję się na hodowcę. Mówił cicho, czując zażenowanie samym sobą i irytację na to, że brzmiał tak słabo. Powinien trzymać się planu, robić to, co do niego należało i nie zastanawiać się przesadnie nad wszystkim innym. Podobne rozważania były podobne do Carly, nie do niego, a mimo to nie potrafił pozbyć się myśli o własnej hodowli z głowy. Jeśli jego siostra miała rację, profesor Walsh powinien potwierdzić jej słowa, a jeśli potwierdzi, że to tylko strata czasu, Jamie wiedział, że porzuci myśli o fogsach na dobre.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris uśmiechnął się ledwie widocznie, domyślając się, że swoim zachowaniem nieco zdziwił studenta, ale nie zamierzał tego w żaden sposób tłumaczyć. Uważał również, że wyglądali mniej dziwacznie i mniej podejrzanie, siedząc po prostu na ziemi i rozmawiając, chociaż świat nadal lekko się chwiał i kołysał. Teraz jednak przynajmniej zielarz nie musiał przejmować się tym, czy zaraz nie upadnie, tylko jego żołądek zdawał się nadal buntować. Wiedział, że magia tak łatwo mu nie odpuści i zapewne będzie musiał wysłać patronusa do Josha, żeby zebrał go z podłogi, bo inaczej to się źle skończy, ale na razie miał ważniejsze sprawy na głowie. Wiedział, że Jamie liczył na to, że ta rozmowa coś mu da, pod tym względem zdawał się przypominać Maximiliana, a Christopher wiedział, że nie może go w żaden sposób porzucić, czy zbyć jego wątpliwości. - Myślę, ze bardzo skupiasz się na tym, co się stanie, jeśli ci się nie uda - powiedział spokojnie, dodając, że on sam spędził rok na wędrówce po Europie, po prostu szukając odpowiedzi na to, kim jest i co chce w życiu robić i nie widział w tym niczego dziwnego. Każdy człowiek musiał znaleźć drogę dla samego siebie, nie dało się po prostu po nią sięgnąć, nie dało się powiedzieć, że ta, czy inna, będzie najwłaściwsza, nie próbując się o tym przekonać. Dlatego też pokręcił teraz głową, przyglądając się uważnie chłopakowi, czy raczej młodemu mężczyźnie, rozumiejąc jego obawy, a jednocześnie wiedząc, że nie mógł ich nieustannie karmić, że w końcu musiało się coś zmienić, że w końcu ten musiał podjąć jakieś ryzyko, jakąś decyzję. - Masz tak naprawdę jeszcze mnóstwo czasu. Co najmniej rok, zanim będziesz kończył studia, a w tym czasie masz możliwość poznać innych specjalistów, porozmawiać z nimi, dowiedzieć się, jak dokładnie wygląda taka opieka czy hodowla. Jeśli chcesz, mogę opowiedzieć ci o tym, w jaki sposób zakłada się i prowadzi cieplarnie, szklarnie, sady i ogrody, zależnie od tego, na co ostatecznie byś się zdecydował. Może być tak, że kiedy się tego wszystkiego dowiesz, uznasz, że to jednak nie dla ciebie, ale gorzej będzie, jeśli nigdy tego nie spróbujesz - zauważył spokojnie, spoglądając na chłopaka, a potem wsparł się na chwilę o podłogę, czując doskonale, jak cały się kołysze, jakby znowu znajdowali się w epicentrum jednego z trzęsień ziemi. Odetchnął głęboko, zauważając, że skoro szkolił się na aurora, to nie musiał aż tak bardzo zmieniać profilu swoich zajęć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
- Ponieważ to, czy mi się uda, jest w tej chwili najważniejsze - odpowiedział prosto, kręcąc jednak po chwili głową, nie chcąc przerywać profesorowi. Miał świadomość, że nie był w sytuacji, gdzie mógł sobie pozwolić na czekanie, aż natchnie go, co powinien robić w życiu. Pokiwał po chwili krótko głową, kiedy uzyskał propozycję dowiedzenia się, jak wygląda praca zielarza, o czym należało pamiętać. Zdecydowanie potrzebował czegoś podobnego, żeby podejść krytycznie do samego siebie i tego, czy podobne zajęcie było dla niego. Inna rzecz, że w miarę, jak rozmawiali, czuł się pewniej, czuł, że to jest to, czego naprawdę chciał i nie potrafił, choć na chwilę przestać o tym myśleć. - Jeśli mógłbym, po feriach chciałbym w takim razie przychodzić do pana na… Korepetycje? - zapytał, unosząc poważne spojrzenie na Walsha, zaciskając jednocześnie zęby. Musiał porozmawiać wpierw jeszcze z ojcem. Wiedział, że od czasu, gdy wrócił na studia, nie musiał martwić się o to, czy mieli wystarczająco galeonów, żeby przeżyć. Ojciec wrócił do pracy, odbili się od chwilowych problemów i znów było tak, jak dawniej. Jednak zmieniając swoje plany na przyszłość, wiele ryzykował, a pamiętając, że miał opiekować się siostrą, choć nie była już dzieckiem i sama pracowała, miał wrażenie, że nie powinien sobie na to pozwalać. Czuł, że dawna obietnice trzymały go w miejscu, sprawiając, że zaczynał szamotać się między tym, czego sam chciał, a tym, czego teoretycznie od niego oczekiwano. - Postarałbym się przez ferie jeszcze to przemyśleć na spokojnie, poczytać. Taki ogólny zarys to była hodowla fogsów oraz cieplarnia z roślinami do eliksirów i kuchennymi ziołami, gdzie custosy mogłyby pilnować, żeby pasożyty się nie rozprzestrzeniały. Musiałbym jednak poczytać wpierw odpowiednio o tych rasach… Jednak, co najważniejsze, mówi profesor, że większość roślin mogłaby być równie przydatna - dodał, marszcząc brwi, po czym pokiwał lekko głową do własnych myśli.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Życie nie składa się z samych sukcesów. Nie składa się również z porażek, ale z wielu różnych potknięć, konieczności naprawiania własnych błędów i szukania rozwiązania, kiedy okazuje się, że wcześniejsze wybory nie były trafione - powiedział spokojnie Christopher, domyślając się, że może zostać za chwilę obdarzony nieco ironicznym, nieco pogardliwym spojrzeniem, ale uważał, że musiał powiedzieć to chłopakowi. Zaraz też oparł się mocniej plecami o ścianę, mając wrażenie, że podłoga ponownie zaczęła falować, jakby chciała mimo wszystko wyrzucić go w powietrze i przymknął powieki, wpatrując się w ścianę przed sobą. Był pewien, że nie zdoła stąd wyjść o własnych siłach, więc już teraz sięgnął po różdżkę, by wysłać patronusa do Josha. - Oczywiście, że możesz do mnie przyjść. Jeśli tylko chcesz dowiedzieć się czegoś więcej na temat zielarstwa, zapraszam, mogę pomóc ci z nauką - powiedział, odwracając głowę w stronę chłopaka, zaraz przymykając jedno oko, żeby zniwelować uczucie falowania. Uśmiechnął się przy tej okazji, zapewniając w ten sposób Jamiego, że nie kłamał. Ostatecznie Norwood nie byłby pierwszą, ani zapewne ostatnią osobą, z którą Christopher pracował, której pomagał, z którą dzielił się posiadaną wiedzą. Był pewien, że znajdzie takich uczniów i studentów, których mimo wszystko interesowały zagadnienia związane z roślinnością, a skoro tak, to prędzej czy później zapukają do drzwi jego gabinetu, żeby poprosić o dodatkowe książki, zadania, albo wyjaśnienia. - Myślę, że o zwierzętach lepiej byłoby rozmawiać z profesorem Rosa. Co prawda znam się również na magicznych stworzeniach, ale moja wiedza jest z całą pewnością bardziej ograniczona, niż ta, jaką posiada Atlas. Wydaje mi się jednak, że twój zamysł jest całkiem dobry, tym bardziej że posiadanie dobrze zaopatrzonej szklarni i cieplarni daje ci możliwość zaopatrywania w potrzebne składniki aptek albo prywatnych odbiorców. Jeśli martwisz się o finanse, rzecz jasna - powiedział całkiem poważnie, patrząc uważnie na Ślizgona, wiedząc, że nie mógł na niego w żaden sposób naciskać, ale uważał, że mógł spróbować pokazać mu różne możliwości. Chciał go zachęcić, żeby faktycznie to przemyślał, żeby rozważył różne opcje, a jeśli nadal chciałby się dowiedzieć czegoś więcej na temat uprawy ziół, Christopher nie miał nic przeciwko.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Walsh nie mylił się co do tego, jak Jamie zareaguje na jego słowa. Student w jednej chwili zacisnął szczęki, krzywiąc się, gdy tylko zestawił jego słowa z tym, co działo się w jego życiu do tej pory. Owszem, nie mógł powiedzieć, żeby mieli niesamowicie trudno, ale jednak kierował się tym, co mogło przynieść więcej zysku, nie tym, co chciał robić. Nie myślał też nigdy wcześniej o tym, w czym czułby się dobrze. - Życie to po prostu konsekwencje podejmowanych wyborów i wolałbym, żeby nie były trudne do zniesienia. Już raz przerwałem naukę, żeby pomóc utrzymać nas wszystkich, kiedy ojciec dochodził do siebie w Mungu. Wolałbym nie musieć po roku pracy nagle jej zmieniać, bo odkryłem, że to nie jest to - mruknął w końcu cicho, nieco zirytowany swoim niezdecydowaniem i nagłym wahaniem w stosunku do własnej przyszłości. Jednak po chwili i on odwzajemnił nieznacznie uśmiech, kiedy otrzymał potwierdzenie, że może przychodzić do profesora po dodatkowe lekcje. To było dla niego ważne, świadomość, że mógłby, niestety z czyjąś pomocą, nadrobić wiedzę potrzebną do stworzenia tego, co chciał, choć jeszcze nie wiedział, czym dokładnie miało to być. - Z profesorem Rosa wolałbym nie rozmawiać osobiście, choć wiem, że to właśnie z nim powinienem. Zamierzam napisać do niego list, gdy tylko skończę lekturę przewodnika. Pomysł z cieplarnią i zaopatrywaniem aptek jest z pewnością ciekawszy niż walka ze sobą jako auror, żeby nie zostać uznanym za zagrożenie - dodał jeszcze, ponownie unosząc wypożyczoną książkę tak, aby spojrzeć na okładkę. Musiał wpierw przebrnąć przez to, żeby wiedzieć, jakie pytania zadawać. Odetchnął głębiej, po czym spojrzał znów na zielarza. - Będę kierował się do biblioteki. Poradzi pan sobie? - zapytał, uznając, że powinien w jakiś sposób pomóc mężczyźnie, skoro ten oferował pomoc jemu.
+
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie pomylił się, ale nie skomentował tego w żaden sposób, bo też nie uważał, żeby zarzucanie młodego mężczyzny uwagami na temat tego, że wkrótce zweryfikuje swoje poglądy, było słuszne. Każdy miał swoje doświadczenia, każdy z czymś się mierzył, na coś czekał, na coś liczył, ale im byliśmy starsi, tym lepiej zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że życie nie było ani czarne, ani białe. Teraz zaś, jakby na to nie patrzeć, Jamie właśnie tak prezentował swoją przyszłość, co wcale nie było takie dobre. Christopher uważał jednak, że mógł dać chłopakowi czas na to, żeby zastanowił się nad tym, co robił, żeby pomyślał o tym, co się z nim działo i żeby dostrzegł półcienie w decyzjach, jakie miał podjąć. To jednak musiał zrobić sam, z lekką pomocą, nie zaś jakimś wielkim naciskiem, który na pewno w niczym by mu nie pomógł, a raczej doprowadził do większych problemów. Chris za dobrze wiedział, jakie rzeczy działy się z Maximilianem, żeby teraz móc zachowywać się jak głupiec w obliczu kolejnego młodego mężczyzny. - Masz jeszcze czas, więc spokojnie. Jeśli będziesz miał pytania, zawsze możesz do mnie przyjść albo napisać, nie widzę problemu - powiedział, kiwając lekko głową, ale nie próbował namówić Jamiego do tego, żeby jednak poszedł do Atlasa, żeby z nim pomówił i wyjaśnił, czego dokładnie oczekuje, co próbuje osiągnąć. Zaraz potem uśmiechnął się ciepło i pokręcił głową, przez co znowu stracił poczucie otoczenia i zachwiał się, wspierając się na dłoni. - Spokojnie, zaraz wezwę kawalerię. Na pewno sobie poradzę - zapewnił, nie czując potrzeby wspierania się na studencie. Wystarczyło posłać świetlistego borzoja do Josha, żeby zjawił się tutaj w kilka chwil i po prostu wyciągnął stąd Chrisa, pewnie nie szczędząc mu przy tej okazji kilku uwag i pouczeń, które może mu się należały. A może zupełnie nie, biorąc pod uwagę to, co działo się w zamku i to, że dosłownie wszyscy borykali się z problemami, jakich nigdy by się nie spodziewali. Dlatego też pożegnał się ze studentem, a potem rozsiadł się wygodnie, wysyłając patronusa z wiadomością, domyślając się, że jeśli ktoś się tu na niego natknie, to wzbudzi sensację.
z.t x2 +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Serce Viego płonęło od goryczy, która dopadła go po ostatniej lekcji, coś nad wyraz niepokojącego, ale pokora nowicjuszy w każdym zawodzie zdaje się wywoływać gorycz podlewaną przez niezadowolenie płynące z braku własnej perfekcji. A może to było poczucie winy? Tworzenia równych i równiejszych? Tudzież nad wyraz wylewną arogancję? Powodów może być wiele, ale jedno było pewne - magicznych kucharz nie zamknął mordy swojego sumienia nawet piekąc tacę księżycowych babeczek, co jest już oznaką powagi sytuacji. Bliżej wieczorowej pory, kiedy to nastał czas powolnych powrotów do swoich sypialnianych komnat, Viego niósł przez loch tacę ze wspomnianymi babeczkami. [Tu wstaw zdanie, które logicznie tłumaczy czemu jakiś typ niesie tace pysznych wypieków przez tunel w środku lochu. Just do it.] W czasie swojego spaceru czarodziej zastanawiał się czy to właściwie jest jakaś różnica między niesieniem tacy w lewej czy prawej ręce? Ot, owszem, etykieta wymaga tego od ręki lewej, ale czemu tak bardzo tłamszona jest przy tym prawa? Niektóre zasady szeroko pojętej kuchni są po prostu bezsensowne i wykute niczym przykazania w skale przed wiekami. totalna abstrakcja. [Tu wstaw zdanie, które logicznie tłumaczy czemu Wilkie wyskoczył zza rogu korytarza jak filip z konopi. Just do it.] - Cóż za niesamowity zbieg okoliczności - no iście jakby ktoś to zaplanował o pierwszej w nocy. - Niemal zaliczyliśmy stłuczkę - wskazał skinieniem głowy na srebrną tacę, która odbijała światło pochodni w apetycznym półmroku. - Przepraszam - bynajmniej nie za swoją nieuwagę i wpadnięcie na ucznia. - Przepraszam za moją uprzednią lekcję. Bardzo nie chciała, aby poczuł się Pan nieswój. Wciąż uczę się jak uczyć innych - przyznał w pewnym pyszałkowatym tonie, który przystoi kucharzowi, tłumaczącemu się czemu otruł swoich gości i jak to cyjanek nie może służyć za główną przyprawę w przystawce. - Zgaduje, że w pewien sposób jest Panu trudno być w nowym w szkole - zelżał z tonu brzmiąc bardziej ludzko, zaczął unikać spojrzenia młodego Ślizgona, skupiając swoje pokutne słowa na babeczkach. - Pomyślałem, że... - tu urwał, aby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Wszak Viego planował wysłać uczniowi kosz babeczek z przeprosinami. Jednak brzmi to nazbyt uwłaczająco i tak, jakby wspierało kulturę gwałtu. - Zechcę Pan spróbować księżycowych babeczek? Są na bazie księżycowej rosy, każda kwarta smakuje inaczej - wysuną przed siebie tace, częstując tym Slizgona.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Ciągłe spóźnialstwo, przesyt atrakcji ponad czasem wolnym, doprowadziło u niego do dość problematycznego nawyku jakim było wieczne przemieszczanie się w pośpiechu, tak więc i teraz, gdy prawie biegł przez korytarz, by zdążyć na kończącą się już kolację (a może właściwie już skończoną?), nie był wcale aż tak zaskoczony, że wyskakując zza zakrętu niemal zderzył się z kimś kto nie potrafił tego przewidzieć. Zatrzymał się gwałtownie, ale dłoń i tak od razu wystrzeliła mu do przodu, by stabilnie przytrzymać swoją ofiarę za przedramię, łokieć lub nawet talię, a jednak ledwo zdążył musnąć rękaw czarodziejskiej szaty, a już cofał swoją rękę, orientując się z kim ma do czynienia. Sam zdusił w sobie odruchowo pchające mu się na usta "przepraszam", spinając się cały w gotowości do starcia, bo i był pewien, że to jest nieuniknione po tym, jak w swoim lekcyjnym fochu pozwolił sobie na zlekceważenie nauczycielskiego autorytetu. Słysząc więc przeprosiny z drugiej strony ściągnął brwi w skupieniu, każde kolejne słowo przepuszczając przez pryzmat własnych doświadczeń i wpajanej mu od dzieciaka zasady, że bunt przeciwko ustalonej hierarchii zawsze niesie za sobą nieprzyjemne konsekwencje. - To jakiś żart? Podstęp? - zapytał więc nieufnie, przelotnie zerkając na podstawione mu pod nos babeczki, nie wiedząc co ma myśleć o tym, że te przedstawiają różne fazy księżyca - jakby naprawdę były zrobione z myślą o nim, bo i przecież w innym wypadku byłoby to aż nazbyt dużym zbiegiem okoliczności, nawet jak na rzeczywistość forumową. - Wybiorę tę z pełnią i dostanę jakiegoś pierdolca, a Pan będzie miał pretekst, żeby mnie wyrzucić ze szkoły czy coś? - dopytał więc, mrużąc czujnie oczy, gdy wbijał spojrzenie w te szaro-niebieskie tęczówki Viego, a jednak wbrew swoim słowom faktycznie w akompaniamencie burczącego brzucha sięgnął po wspomnianą babeczkę, od razu jednak wyciągając dłoń w stronę mężczyzny. - Niech Pan pierwszy zje połowę.
Podstęp można uznać za pewną cnotę współczesności, więc czarodziej nawet nie zdziwił się, gdy cień takiego podejrzenia spadł na niego rychło niczym fortepian z sufitu w marnym kabarecie. Co więcej - Honeycott się nawet nie dziwił wielce sceptycznej reakcji chłopaka na jego osobę. Owszem, w każdym stopniu jest to oburzające, a jego kruche ego zostało w pewien sposób połamane. Jednak to nie blondyn miał się czego wstydzić, a swojemu zachowaniu mógł zarzucić jedynie tyle, iż nie wyrzucił żadnego ucznia za drzwi. Poczynając od Solberga, na Swanesie skończywszy. I jak tu kochać swój hogwarcki dom skoro jego obecni uczniowie opuszczają z niego każda krztę dawnego blasku? - Co najwyżej może być mi przykro, słysząc słownictwo niewskazane przez regulamin w szkolnych murach - zaznaczył od razu jako obrońca pięknej angielszczyzny. Nie tak, że czyjeś postacie mają manieryzm do upominania innych wobec doboru stylu w akcie komunikacji. Tętno, które nagle uderzyło Viego w momencie zderzenia się opadło, a mężczyźnie pozostał jedynie odrobinie zaróżowiona skóra na odsłoniętej szyi. W pewnym momencie nauczyciel niemal rzucił slizgonowi wyzwanie, unosząc zaledwie brwi. A ten gest zdawał się mówić: to takie przewidywalne. Po czym Honeyott przełożył tece z ręki do ręki. Dłonią od czarów przekroił słodycz na pół, biorąc jeden z kawałków. - Teraz powiedziałbym, że to już półksiężyc - uśmiechnął się pod nosem, uznając się za mistrza komedii. - Jeśli połówki mają dla Pana znaczenie to możemy się wymienić - zaczął powoli. - Jadł już pan kiedyś takie? - Zapytał, aby chłopak miał świadomość na co się pisze, spożywając magiczne babeczki.
Jeśli zdecydujesz się już zjeść to rzucasz k6 na smak babeczki::
1 - frytki z szejkiem 2 - cynamonka 3 - banan z masłem orzechowym 4 - wino z colą 5 - truskawka w białej czekoladzie 6 - tiramisu
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Ściągnął brwi, bo w przeciwieństwie do Viego nie był tak wyczulony na punkcie wulgaryzmów, uznając je za naturalną i potrzebną część języka, więc i teraz, gdy nie mógł spojrzeć i przeanalizować swojej poprzedniej wypowiedzi, nie potrafił nawet wskazać, gdzie według nauczyciela popełnił błąd. A może ten zwyczajnie lubił się ich w jego zachowaniu na siłę dopatrywać? Sam też przecież wyłapywał te wszystkie drobne spięcia mięśni w Honeycottowej mimice, nawet temu mówieniu per Pan będąc gotowym przypisać złe intencje, choć przecież do tej pory w interakcjach z innym odbierał to jako przyjemne zburzenie sztywnej hierarchii, do której był przyzwyczajony w Rezerwacie. Kąciki ust zadrżały mu mimowolnie z rozbawienia przy luźno rzuconym żarcie, ale oczy wciąż miał zmrużone w czujnym oczekiwaniu, nim nie otworzył ich szerzej z cichym gaspnięciem niedowierzania na widok czarów bez wymachiwania różdżką. - Jak Pan to zrobił? - podłapał błyskawicznie, zabierając z jego dłoni obie połówki babeczki, by i ją przechwycić ciekawsko, wolną dłonią odciągając rękaw jego szaty. - Ma Pan tam schowaną różdżkę? Nie wiedziałem, że tak też można rzucać zaklęcia - dodał, przez sekundę pewien, że rozgryzł sztuczkę mężczyzny, nim nie ściągnął brwi, bo mimo dokładnego wymacania nauczycielskiego przedramienia nie wyczuł tam żadnej twardości drewna. Cofnął się więc o krok ze spojrzeniem znów nieufnie powracającym do oczu Viego, nim nie spojrzał na trzymane przez siebie połówki babeczki, teraz tym bardziej nie wiedząc która z połówek powinna trafić do mężczyzny. A może nie miało to żadnego znaczenia i babeczki a) są bezpieczne b) są szkodliwe, ale Viego już wcześniej wypił przeciw-eliksir. - W Luizjanie nie ma Księżycowej Rosy, jeśli o to Panu chodzi. Rośnie w Europie, Afryce Północno-Zachodniej i Azji Zachodniej - wyrecytował, niby czując, że nie jest to zbyt naturalne podczas przypadkowej rozmowy na korytarzu, a jednak czując potrzebę podkreślenia, że naprawdę odrobił swoją część nauki przed przybyciem tutaj i jego wiedza nie ogranicza się aż tak do zamkniętego świata, w którym się wychował. - Chyba, że chodzi Panu czy jadłem konkretnie takie - zastanawiał się głośno dalej, znów ściągając brwi w zorientowaniu się, że niektóre z wypieków, które sam sprzedaje w pracy, posiadają magiczne efekty, o których każdy doskonale wie. - Czyli jednak mogę dostać od nich pierdolca? - dopytał więc zdezorientowany, podając jedną z połówek nauczycielowi, zdecydowanie nie zamierzając próbować ich pierwszy, choć teraz zaczynał myśleć, że może babeczki wywołują magiczny efekt tylko u likantropów.
Z cierpliwością, którą rodzic obdarza swoje ciekawskie i niesforne dzieci tudzież najstarszy brat najmłodsze rodzeństwo, blondyn oddał się inspekcji studenta z cierpkim uśmiechem. Wszak ciekawość świata winna zaliczać się do cech, z które uczniowie Hogwartu są chwaleni. Jednak kiedy ta sytuacja trwała, Viego nie umiał zdobyć się na odpowiedź, która nie była bełkotem. Potrzebował momentu do namysłu. - Posługuję się magią, która nie wymaga używania różdżki. - Wyznał prosto. - To dość popularna metoda w krajach afrykańskich, a ja kiedyś spędziłem tam wiele lat, ucząc się ich kuchni - bo przecież nie będzie mówił o tym jak gnębiła go siostra i że musiał się nauczyć nieużywania magicznego kijka, aby cokolwiek w kuchni zdziałać. Ach ta rodzinna walka o wpływy. Zaś bardziej trwożące niż samo czarowanie było dewastowanie słodkiego poczęstunku. - Owszem, ale nie jesteśmy teraz na zajęciach - Viego nie wymagał egzekwowania wiedzy nawet w nocy o północy, a mijanie go na korytarzu nie wiązało się z zaliczaniem niezapowiedzianej kartkówki. Wręcz takiego efektu Honeycott osiągnąć nie zamierzał nigdy. - Właśnie oto mi chodziło. Zdaję sobie sprawę, że babeczki księżycowe są popularne na ternach wpływów celtyckich i w regionach kontynentalnych, ale są na tyle przyjemne, iż ich popularności można się dopatrywać w wielu innych miejscach - profesor w dziwny sposób czuł się jakby miał do czynienia z wielce nieufnym zwierzęciem. A to zawsze jest smutna sytuacja, kiedy zamiast sympatii takie stworzenie wypina się na ciebie dupą, uciekając w znanym jedynie sobie kierunku. - One nie wpływają bezpośrednio na czyjeś samopoczucie. W zależności od fazy księżyca przyjmują inny smak dla konsumenta. Chociażby jak ogórek kiszony z nutellą - odparł. - Jest to coś innego niż fasolki wszystkich smaku, tutaj gama jest ograniczona i zmienia się wraz z cyklem księżyca. Plusem tej potrawy jest to że mimo smaku, który zazwyczaj doprowadziłby do wstrząsu anafilaktycznego osoby chorej to tu nie ma żadnych alergenów - po prostu nie było już bardziej bezpiecznej potrawy na świecie. - Bon appétit! - rzucił, zanurzając usta w swoim kawałku wypieku.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
- That's so cool - wymamrotał ledwie słyszalnie, bo i nieszczególnie przechodziło mu przez gardło to uznanie nauczyciela za kogoś, kto naprawdę mu zaimponował, skoro wciąż jeszcze nosił w sobie urazę za to, jak ten potraktował go na swojej lekcji. Trudno jednak było mu nie patrzeć na niego z pewnym uznaniem, gdy ten tak bez wysiłku pokazywał mu magię, którą on sam widział pierwszy raz na oczy. Zmarszczy mimowolnie nos, jakby poczuł nieprzyjemny zapach, bo choć starał się słuchać w skupieniu, coraz niżej opuszczając swoją gardę, to jakoś tak irytował się mimowolnie przez tę formalność nauczyciela i to, w jaki sposób dobierał słowa. Czym do cholery były wpływy celtyckie, które regiony są tymi kontynentalnymi, jak wykonuje się wstrząs anafilaktyczny i co najważniejsze - czym była nutella i jak kisi się ogórka? - Śmiesznie Pan gada - wyrzucił więc z siebie tę jedną szczerą myśl, gdy rozbawiony wpatrywał się w wgryzającego się w babeczkę mężczyznę, pozwalając sobie w końcu na uznanie, że ten naprawdę chciał go przeprosić - choć wciąż nie do końca potrafił ten koncept przyznania się do winy zrozumieć - więc i testowo wrzucił do ust połówkę czekoladowego księżyca, rozgryzając ją dość energicznie, póki ta wciąż jeszcze miała prawo zachrupać w oporze. - Ale jak się jest atrakcyjnym, to ludzie wybaczają takie odchyły od normy. Coś o tym wiem - zauważył, niby już ze szczekliwym śmiechem, a jednak jeszcze ze spojrzeniem czujnie utkwionym w Viego, gdy językiem zgarniał nieco kremu, krok po kroku testując bezpieczeństwo ale i smak sprezentowanej mu babeczki. - Zawsze Pan jest taki sztywny czy tylko jako nauczyciel? - podpytał ciekawsko, nim faktycznie wgryzł się w ciasto, od razu mrucząc na granicy zadowolenia z zaskoczeniem, od razu wypełniając policzek resztą swojej porcji. - Za każdym razem jak Pana wkurwię, to dostanę coś dobrego?
Blondyn zdążył zapomnieć, iż takie sztuczki robią na kogoś jeszcze wrażenie. Jego cała rodzina się przyzwyczaiła natomiast w Hogwarcie królował pewien profesor, który parał się magią bez użycia śmiesznego kijka od kilku dobrych lat, więc Viego sam z siebie mógł robić wrażenie co najwyżej na pierwszorocznych uczniach. No i je robił, bo był atencyjną świnią, jak to ludzie mają w zwyczaju. Zatem słowa uznania przyjął z takim uśmiechem, który widnieje u nastolatków na pierwszych randkach. Twarz tworzy je dzięki sile podświadomości, a cała atmosfera zdaje się opadać z ciężkich tumanów poczucia braku swojskości. - Dzie-dziękuję? - Przechylił głowę delikatnie w lewo, eksponując swoje zmarszczki na czole, które zachowuje niemal idealną fakturę, gdy nigdy go nie martwi czymś nieoczekiwanym. Honeycott dążył do profesjonalizmu, który trudno mu wydobyć w murach starego zamku. A pewna maniera, którą się posługiwał należała do składowych niepewności oraz naleciałości z kucharskiego fachu. Z jednej strony można umieć upolować i wysmażyć skorpiona w Wietnamie, z drugiej - należy wiedzieć jak się zachować przy obiedzie na hiszpańskim dworze. - Gdyby nie fakt, że istnieje efekt aureoli to dwa razy powtarzałby tu 8. klasę - powiedział, odsłaniając przed chłopakiem nieco swojego prywatnego życia. I to w części, z której dumny nie był w żadnym stopniu. - Nie uznałbym się za sztywnego - powiedział niczym boomer, dowiadujący się, iż jest boomerem. Straszliwa historia. - Obecnie czuję wyrzuty sumienia, a nie zdenerwowanie. Uważam, że prowadzenie wojennej ścieżki od pierwszych tygodni w nowej szkole jest czymś paskudnym. Sam uczę tu ledwie dwa lata, więc tym bardziej nie chcę swoją osobą tak prędko wywoływać niechęci. - Przełknął głośno ślinę. Chciał dodać coś więcej, ale pewna śmiałość została mu odebrana przez coś, czego nie umiał określić.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Otwierał już usta, odruchowo chcąc dopytać się czym jest efekt aureoli, ale jednak zamknął je, przypominając sobie, że jeśli będzie zadawał zbyt wiele pytań, dziwił się wszystkiego aż nadto, nigdy już później nie wymaże z pamięci innych tego obrazu zagubionego szczeniaka jakim przecież był. - Ja na swoją ósmą klasę musiałem czekać dwa lata - powiedział zamiast tego, odwdzięczając się informacją, która nie była nawet w połowie tak cenna jak ta Viego, bo i przecież jako nauczyciel ten mógł dowiedzieć się o tym nie tylko z jego dokumentów, ale nawet i słysząc o tym od egzaminujących go w poprzednie wakacje nauczycieli. - Szkoła w Rezerwacie przygotowywała nas do życia, a nie do OWUTEMów, więc miałem sporo informacji do nadrobienia - dodał, instynktownie nieco się przy tym prostując, nie tylko będąc ze swoich osiągnięć dumnym, ale też zwyczajnie chcąc tym nieco Honeycottowi zaimponować. Wiecznie spragniony uznania wilczek. - Oj, ale czasem dobrze jest być sztywnym - dodał niezbyt poważnie czy niewinnie, więc i z cisnącym mu się na usta uśmiechem, gdy pozerkiwał tak na nauczyciela, którego strapień zupełnie nie rozumiał. W końcu miał dobrą pracę, był przystojny i potrafił czarować bez różdżki, czego więcej mógł chcieć do szczęścia? - Noo... - podjął elokwentnie, skacząc spojrzeniem od oczy Viego, przez podłogę i tacę z babeczkami, by w końcu sięgnąć po jeszcze jedną księżycową sztukę. - Obiecuję już się nie całować na Pana lekcjach - zadeklarował ostrożnie, sprawdzając czy to było właśnie tym, co nauczyciel chciał osiągnąć. - Przynajmniej tak świadomie, bo wie Pan jak to z wilami bywa - dodał z cichym prychnięciem rozbawienia, bo przecież nie on podjął decyzję o pierwszym z pocałunków, dość wyraźnie czując teraz w sobie chęć do zdjęcia z siebie choć części odpowiedzialności, by móc uśmiechnąć się pewniej. - Noo dla Pana bym mógł zrobić wyjątek, ale czuję, że Pana to najpierw trzeba jednak zabrać na randkę przed takimi akcjami - podjął, niby czując ostrzeżenie o przekraczanej granicy w postaci przebiegającego mu po plecach dreszczu, jednocześnie odbierając go jednak jako ekscytującą zachętę do sięgnięcia po więcej. - Wygląda Pan na romantyka.
Zima ma to do siebie, że wszędzie, ale to dosłownie wszędzie, jest zimno. Nie da się o tym zapomnieć również w pustym zamku, który od dawna powinien być pogrążony we śnie. Uczniowie, studenci, a także profesorowie, już dawno zamknęli drzwi swoich pokoi, duchy i obrazy milczą, jakby w tym zimowym, lodowatym zapomnieniu, wszyscy woleli oddać się błogim, sennym marzeniom. Ktoś jednak musi patrolować korytarze i pilnować, by nocą nie wydarzyło się nic złego, czyż nie?
Rozglądasz się bardzo uważnie po całej okolicy, snując się po kolejnych piętrach, gdy nagle coś mignęło ci za rogiem. Jesteś pewien, że ktoś tam był, chociaż nie jesteś w stanie powiedzieć, kto dokładnie. Twój patrol ma za chwilę dobiec końca, ale czy prefekt, który ma cię zastąpić, będzie zadowolony, kiedy dowie się, że zignorowałeś coś, co potencjalnie może skutkować złamaniem regulaminu? Wybór w tej sprawie oczywiście zależy od ciebie, w końcu nie musisz być aż tak, cóż, zasadniczy.
Uśmiechnął się niewinnie, jakoby okazując wdzięczność chłopakowi za pokazanie swojej ludzkiej twarzy i oddaniu się temu, co kocha ludzkie społeczeństwo - informacji. - Poza magicznym gotowaniem uważam, że szkoły magii absolutnie nie uczą życia, więc mam nadzieję, że doświadczenie szerokiego spektrum dróg edukacyjnych zaowocuje na przyszłość. - Dodał tonem zimnym i służbowym, jakoby nie krył w tym żadnych ciepłych uczuć wobec tego, że Ślizgon mimo młodego wieku doświadczył wiele. To zaś zawsze wpływało na kształtowanie się młodej osobowości. Niekoniecznie w dobry sposób. - Skąd ta nagła zmiana względem sztywności? - Zapytał półżartem. - Samo całowanie nie stanowiło problemu - dodał niepewnie, oglądając pokrzywione odbicie własnej twarzy w srebrzystym zwierciadle tacy. - Chodziło o sam fakt rozpraszania innych uczniów i tym, że nie potrafiłem nad tym zapanować. Stąd rozumiem, że ta sytuacja to moja pedagogiczna porażka - wyznał to głośno. Tym razem to nie głowa tworzyła te słowa, a płynęły one z żalu, który od kilku dni krył się w jego sercu. Może też stąd Viego nie umiał dostrzec pewnych insynuacji w ich rozmowie, które po stronie Marrok'a zdawały się wystarczająco klarowne. Zdjął spojrzenie z podstawki na babeczki, chociaż dłonią dalej trzymał je zręcznie na palcach. - Romantycy zawsze kojarzyli mi się ze smutnymi ludźmi, wdzięczącymi się do nieosiągalnych osób. Wolę raczej spontaniczne... - tu urwał, śmiejąc się niezręcznie. Wszak dopiero doszło do niego, co tu się usiłuje odbyć. Jako mężny samiec, oddany swoim hormonom, nie mógł odmówić. Zarówno jak i naiwnemu przeczuciu, że może się komuś podobać jak i przeświadczeniu, że ktoś chciałby się tu miło pojednać. Viego przybliżył się do chłopaka, ignorując wszelkie konwenanse, szczególnie ten o przestrzeni osobistej. Delikatnie chwycił jego dłoń, odstawiając mu na nią tace. Opuszkami swoich palców przesuną po jego knykciach, niby to ustawiając palce pod naczyniem, które Ślizgon zaczął trzymać. - Lubię spontaniczne rzeczy, zawsze można wynieść z nich cenną lekcję - odpowiedział, obchodząc chłopaka tyłem, delikatnie uniósł jego ramię do góry, aby chłopak przyjął piękną, kelnerską postawę. Miał też nie widzieć, że Viego stoi na palcach tylko po to, aby przez moment poczuć swoją wyższość, wynikającą z autorytetu. - Bardzo ładną ma Pan postawę - wyszeptał mu do ucha głosem może nieco bardziej rozkoszującym słuchacza niżeli profesor powinien zwracać się do ucznia. - Proszę się częstować babeczkami, są całe dla ciebie - odsunął się rychło, zmieniając swój ton na służbowy, ale pogodny. Zaczął nawet iść, zmierzając w jakimś ważnym dla siebie kierunku. - Taca dla mnie do zwrotu - zaznaczył jeszcze, pokazując radośnie zęby.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka nie była specjalną miłośniczką nocnych dyżurów. Pełniła je z godnością, owszem, ale trudno było jej pohamować wyobraźnię, która podsuwała jej obrazy ubarwiające rzeczywistość, a co za tym idzie wpływające na jej spostrzegawczość. Z tego powodu gdy mignęło jej coś, w pierwszej chwili nie miała pewności, czy to nie umysł płata jej figle. Zamrugała, wracając do rzeczywistości i zmarszczyła brwi. Nie, to nie było złudzenie. Tam z pewnością przed chwilą ktoś był. Panienka Brandon przez chwilę biła się z myślami. Była już zmęczona, a jej dyżur właśnie dobiegał końca. A jednak miała niezachwianą pewność, że ktoś tu buszował po nocy. Nie mogła tego tak zostawić, poczucie obowiązku nie dawało jej zejść z warty, póki sprawa nie została wyjaśniona. Ponad to miała ją zmienić Victoria, a Ania po ich ostatniej rozmowie miała ambicję, by wszystkie zadania prefekckie wypełniać w sposób nie budzący najmniejszych zastrzeżeń. Zerknęła za siebie, a potem na róg za którym zniknęła tajemnicza istota i westchnąwszy w duchu ruszyła w tamtą stronę. Nie biegła. Damy nie biegają. Osoby chore na pressurę tym bardziej. Dystyngowanym, cichym, ale sprawnym krokiem ruszyła na poszukiwania młodocianego przestępcy, mając nadzieję, że prefektka naczelna ją znajdzie. Ostatecznie widziadło zniknęło, przemieszczając się w stronę wieży krukonów, więc paradoksalnie wszystko układało się pomyślnie, a dzierżąca w ręce różdżkę Ania liczyła na to, że nadchodząca kuzynka odetnie łobuzowi drogę ucieczki.
Było to naprawdę przecudowne zrządzenie losu, z którego Victoria jeszcze nie zdawała sobie sprawy. Opuściła spokojnie dormitorium, pilnując, by jej odznaka była doskonale widoczna, nie chcąc kłócić się z obrazami i spotkanymi po drodze duchami, i skierowała się w miejsce, gdzie miała spotkać swoją młodszą kuzynkę. Była pewna, że Anna będzie wypełniała swoje obowiązki poprawnie, by nie powiedzieć, że wręcz gorliwie, toteż nie obawiała się, że jej nie znajdzie albo też zastanie ją pogrążoną we śnie. Szła na miejsce spotkania niespiesznie, tak cicho, jak było to możliwe, by nikomu nie przeszkadzać, ale również po to, by śledzić uważnie to, co się dookoła niej działo. Nie zamierzała niczego przegapić, bo chociaż była zdania, że karanie za coś, czego jeszcze się nie zrobiło, nie było właściwe, tak przyłapanie kogoś na nocnych wycieczkach bez nauczycielskiej zgody znajdowało się z pewnością w katalogu przewin. Dlatego też drgnęła wyraźnie, gdy znalazłszy się w pobliżu miejsca spotkania, usłyszała kroki, choć nie była w stanie dostrzec nikogo w okolicy. - Anna? - odezwała się stosunkowo cicho, chcąc zorientować się, czy to przypadkiem nie jej kuzynka powodowała ten hałas, ale w tej chwili zdała sobie sprawę z tego, że usłyszała jakiś szelest tuż za sobą. Uniosła rękę, w której trzymała różdżkę, oświetlając sobie starannie korytarz, ale musiała przyznać, że na razie nic nie dostrzegła, co samo w sobie było już niepokojące. Oznaczało to, że ktoś robił sobie tutaj z nich niezbyt właściwe żarty, czy raczej próbował oszukiwać w taki sposób, że lepiej było tego nie komentować. Nie kryło się za tym nic dobrego, tego jednego mogła być pewna i wolała mimo wszystko dowiedzieć się, o co tutaj chodziło. Miała nadzieję, że nikt nie wdał się w nielegalny pojedynek albo nie rzucił na Annę jakichś zaklęć, których później by żałował. I to bardzo, ale to bardzo dosłownie by ich żałował, odbywając stosowną karę, od której zwyczajnie nie mógłby uciec.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
- Nie mówiłem nigdy, że mi się ta sztywność nie podoba - zaprotestował rozbawiony, ale właściwie dla samego aktu buntu, dla przekory, gdzieś tam jednak zaczynając już rozumieć, że jeśli czyjąś sztywność i formalność miałby lubić, to tylko dla satysfakcji brutalnego przepychania się przez ten stawiany mu dystans. A Viego ten dystans tworzył całym sobą, nawet sposobem, w jaki się wypowiadał, budując zdania w rytmie nienaturalnym dla dzikiego Wilka, za materiał wykorzystując słowa, które niekiedy słyszał pierwszy raz w swoim niby dorosłym życiu. Wybierał więc sobie z całych wypowiedzi pojedyncze frazy, aranżując je tak, jak podobało mu się najbardziej - z całego nauczycielskiego wywodu wynosząc więc jedynie to, że Honeycott lubił panować nad sytuacją i wolał spontaniczność od planów i zobowiązań. Jak kącik jego ust miałby nie unieść się pod tym przekonaniem? W cichej nucie skrępowania, która wybrzmiała w śmiechu, dosłyszał swoją szansę, zaraz dla potwierdzenia szukając tego charakterystycznego błysku w jasnych oczach, co w nagłej bliskości było nie tylko znacznie łatwiejsze, ale i przyjemniejsze. Uśmiechnął się pewniej, czując jak przepełnia go satysfakcja, ani jednej myśli nie poświęcając podawanej mu tacy, nim nie stracił Viego z oczu, musząc wstrzymać oddech, by zachować kelnerską równowagę przy niespodziewanym dreszczu. Nawet bardziej niż nagłą bliskością dał skołować się powracającym dystansem, tępym spojrzeniem wiodąc za oddalającym się nauczycielem, nie mogąc pojąć jak ktokolwiek mógł być w stanie polizać pralinkę i od razu zawinąć ją od razu w papierek. Wypadało chociaż odgryźć kawałek. - Widzi-... - przerwał sam sobie, nie tylko zdając sobie sprawę z tego, jak długo wstrzymał oddech, ale też musząc upomnieć się, że zwrócenie się po czymś takim do nauczyciela na "ty" może zniechęcić go do powtórki przez lęk zatarcia swojego autorytetu. - Widzi Pan jak szybko się uczę, gdy da mi się do tego odpowiedniego warunki - wyrzucił więc z siebie, pospiesznie podążając za Viego z niemal teatralnie utrzymaną postawą, którą mu pokazał, bo i przecież teraz ta stanowiła dla niego cenną kartę przetargową. - Na pewno dużo łatwiej byłoby mi nie rozpraszać innych na lekcji, gdybym wiedział, że mogę liczyć na Pana pomoc po zajęciach - podsunął, gdy tylko dogonił nauczyciela, ciekawsko doszukując się jakiejś reakcji w jego oczach. - A Pan nabrałby doświadczenia w tym jak, em... - przerwał na moment, by zdusić wibrujące mu w gardle rozbawienie do uśmiechu. - ...zapanować nad takimi uczniami jak ja.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka przez chwilę słyszała kroki, ale te zaczęły cichnąć - znak że tajemniczy osobnik, kimkolwiek był, przemieszczał się szybciej niż ona. Puchonka jednak nie mogła wiele na to poradzić i po prostu szła przed siebie w jedynym sensownym kierunku, z różdżką trzymaną w wyciągniętej, zmęczonej już po całym dyżurze ręce. Kiedy zbliżyła się do kolejnego zakrętu, dostrzegła łunę magicznego światła, więc przytłumiła własne, a gdy wychyliła się za kamienną ścianę zobaczyła kogoś zupełnie innego, niż planowała. - Victorio? - zdziwiła się, ale szeptem. Wciąż jej coś w tym wszystkim nie pasowało. - Nie widziałaś nikogo? Byłam pewna, że ktoś tędy szedł. Zmarszczyła lekko brwi. Niby mijała rozwidlenia, ale z całą pewnością kroki prowadziły w tę stronę. Odwróciła się i jeszcze raz spojrzała w zakręt, z którego przyszła. No oczywiście, że nikogo tam nie zastała. Nie mogłaby przegapić ucznia wałęsającego się po lochach. Dziwne. - Słyszałam kroki. - powiedziała stanowczo. Ale prefektka naczelna, a w dodatku osławiona szukająca nie mogła nie zauważyć kogoś niepowołanego na korytarzu. - Minął cię jakiś nauczyciel albo inny prefekt?
Victoria spojrzała na swoją kuzynkę, nie do końca rozumiejąc, co się tutaj dzieje. Dziewczyna wyglądała, jakby wszystko było z nią w porządku, jakby nikt jej nie zaatakował, jakby nikt jej nic nie zrobił, a to oznaczało, że sprawca tego, co się działo, znajdował się gdzie indziej. Nic zatem dziwnego, że pokręciła pospiesznie głową, kładąc palec na ustach i odwróciła się gwałtownie, by lumos zgasło, a zastąpiło je proste avis. Ptaszki pomknęły przed siebie, wyraźnie o coś zahaczając, choć dziewczyny nie były w stanie dostrzec, czym to dokładnie było, zaraz jednak rozległy się ponownie pospieszne kroki, jakich nie mogły przypisać do żadnej z żywych istot. Po prostu unosiły się w powietrzu, ale duchy nie tupały tak wściekle, a już na pewno, jak Victoria uznała, nie sapały. - Peleryna niewidka...? - mruknęła nieprzekonana, bo to wydawało jej się całkowicie absurdalne, w końcu nikt czegoś podobnego by tutaj nie miał i miała wrażenie, że zaczynała widzieć coś, czego nie było. Czyżby było możliwe, że umysł płatał jej figle? Że mylił nie tylko ją, ale również jej kuzynkę? Spojrzała na Annę, marszcząc wyraźnie brwi, ale przecież nie mogły sobie tego obie wymyślić. - Słyszałaś cokolwiek więcej? Złapanie go będzie strasznie trudne - powiedziała cicho, nachylając się do niej, by potencjalny intruz ich nie usłyszał, a później ruszyła w ślad za nim, tą samą drogą, jaką tutaj przyszła, intensywnie myśląc, co właściwie powinny zrobić, dodając równie cicho, co wcześniej, że pozostawało im wymyślić jakąś zgrabną pułapkę. Zaklęcie, na które tamten mógłby się nadziać i nie miałby już drogi ucieczki, bo w końcu powietrza łapać nie będą, a naprawdę trudno się je goniło, tym bardziej że ich przeciwnik starał się wyraźnie jakoś zamaskować własną obecność. Może to był jakiś mało śmieszny żart? Nowy dowcip, o którym zbyt wiele nie wiedziały? Ale to zdecydowanie nie trzymało się logicznej całości, musiała to przyznać.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka dała Victorii działać, dopiero teraz rozumiejąc, na czym polegał problem. Jak złapać ducha? A nawet nie ducha, bo te przecież były widoczne. One mierzyły się z całkowicie niewidzialnym przeciwnikiem. Za to słyszalnym! - Są jeszcze czapki niewidki. - szepnęła do kuzynki, przypominając sobie, że jej przyjaciółka dostała taką na swoją siedemnastkę. - Nie wiem, w korytarzu coś mi mignęło, ale widziałam to tylko kątem oka i gdyby nie kroki, miałabym wrażenie, że mi się przywidziało. Ruszyła razem z kuzynką, wydłużając krok. Nie mogła długo iść takim tempem, więc wszystko dodatkowo się komplikowało, jakby sprawa nie była dostatecznie trudna. - Może wystarczy accio peleryna niewidka, albo accio czapka niewidka? - zasugerowała cicho, tak żeby tylko krukonka to usłyszała. - Albo piana z Ludere. On może być niewidzialny, ale piana na nim już nie. Tak samo mokre ślady, które bedzie zostawiał. Zasób zaklęć Aneczki był mocno ograniczony, ale starała się szyć z tego, co miała. Wiedziała za to, że Victoria była specjalistką, więc wolała najpierw zapytać, niż machać różdżką bez sensu, jeśli były inne opcje.
Pomysłowość niektórych osób naprawdę powalała Victorię, która każdego dnia odkrywała coś nowego. Sama nie miała potrzeby, żeby tak kombinować, ale też nie była tym typem człowieka, które jedyne, co robił w życiu, to łamał zasady. Jeśli miała już coś łamać, to były to zapewne ręce w czasie pojedynków, a na pewno silna wola przeciwników. To było coś, co ją pociągało, coś, co lubiła, coś, co sprawiało jej przyjemność, a nie takie bezsensowne bieganie nocą po zamku, jakby to miało przynieść jakąś chwałę osobie, która to robiła. Prędzej szlaban i tego akurat nie obawiała się wlepić komuś, kto nie tylko łamał zasady, ale na dokładkę uciekał w tak idiotyczny sposób przed prefektami, którzy nie zamierzali nawet na chwilę się zatrzymać. - Czapki niewidki – mruknęła, wzdychają ciężko. – Merlinie, czego ludzie nie wymyślą, żeby tylko móc zdobyć coś, co nie jest dla nich – stwierdziła, wiedząc, że podobne wynalazki były używane do niezbyt właściwych celów, ale nie chciało jej się tego nawet jakoś przesadnie komentować. Doskonale wiedziała, co się za tym kryło i miały teraz coś ważniejszego na głowie, niż komentowanie tego, na czym świat stał. A stał, przynajmniej w tej chwili, co najmniej na głowie. - To świetne pomysły, więc spróbujmy je wykorzystać. Jeśli to się nie uda, spróbuję zatrzymać go w inny sposób, ale będzie już zdecydowanie mniej przyjemny – powiedziała, bo wychodziła z założenia, że czasami trzeba było sięgnąć po zdecydowanie poważniejsze sposoby działania. Mogła zamrozić podłogę, mogła zamienić schody w równię pochyłą, kiedy tylko do nich dotrą, by w ten sposób złapać uciekiniera, mogła zrobić wiele innych rzeczy, ale chciała również, żeby jej kuzynka mogła spróbować swoich sił i się wykazać.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczka była okropnie dumna z powodu aprobaty Victorii. No i miała sobie dość empatii, by życzyć uciekinierowi, żeby to jej własny sposób okazał się skuteczny, a nie ten mniej przyjemny, który miała w zanadrzu starsza kuzynka. - Accio czapka niewidka! - rzuciła stanowczo, ale może ciut głośniej, niż należało. Zaklęcie ewidentnie podziałało, bo nagle na korytarzu pojawiła się sylwetka na oko czwartorocznego gryfona, która jednak po chwili zniknęła, gdy uczeń skoczył za odlatującą czapką i znów ją sobie wcisnął na głowę. - Och nie... - jęknęła Aneczka, zawiedziona niepowodzeniem. Nie mogła biegać, a ten gryfoński ananas jak już się podniesie z ziemi, na pewno wystrzeli jak strzała. Cała nadzieja w Victorii, że jej bezwzględne metody okażą się skuteczne.