Zimny kamienny tunel będącą główną arterią biegnący przez tą głęboko położoną część zamku. Po bokach znajdują się liczne składziki i opuszczone stare klasy, oraz laboratoria. Odbiegające w bok mniejsze korytarze ciągną się niby wąż pod zamkiem skrywając liczne mroczne sekrety ukryte w podziemiach szkoły. Chłód i brak światła prócz nielicznych widmowych pochodni rzucających słabe, blade światło, powoduje dreszcz u większości osób przemierzających te zakamarki.
Krążyłem jak wilk szukając ukrytych komnat kuzyna po lochach. Z moich informacji zajmował on właśnie tą część podziemi przemieniając ją na swoje prywatne komnaty i pracownie. Niezależnie jednak jak się starałem nie potrafiłem zbliżyć się do jego komnat. Silne zaklęcie ochronne blokowało drogę tak iż ilekroć podchodziłem już do jego drzwi traciłem na ułamek sekundy zmysły , odzyskując je kilka metrów od wejścia. Sfrustrowany usiadłem na przeciw zaczarowanych drzwi opierając się o ścianę naprzeciwko. Skoncentrowałem się walcząc z zaklęciem które powoli wgryzało się w mój umysł starałem się zobaczyć wreszcie wyraźnie ukryte drzwi. Mimo jednak moich wysiłków już po chwili gapiłem się dosłownie na kamienną ścianę obok miast na upatrzony świadomie punkt. Opanowałem złość i odetchnąłem głębiej. Nie pozostało nic innego jak poczekać i napisać wie około godziny wstałem i ruszyłem do wyjścia. list...
Czekałem długo lecz mimo moich pokojowych zamiarów ściana milczała uparcie . Po upływie godziny wstałem i ruszyłem na górę. Gdyby chciał otworzyć już by to zrobił. Ten stary głupiec sam na siebie ściąga zgubę , prawiąc o Honorze a sam nie rozumiejąc jego kanonów... Nic postanowiłem załatwić to po staremu ... Po chwili moje kroki niosły się już po korytarzu szkoły.
Autor
Wiadomość
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
On nawet nie starał się być dupkiem, jego bezpośredniość załatwiała tę sprawę za niego. Zawsze mówił, co myślał i zawsze otwarcie wyrażał swoje zdanie, nawet jeśli był nietrzeźwy. I tak miało to niestety różne konsekwencje, a sądząc po zbolałym wyrazie twarzy towarzyszącej mu blondynki, była niezadowolona i sztywna. Zestresowana? - Nie wiem, połowa mnie nie interesuje, ale może i każda. Ty poleciałaś. - zauważył z uniesioną brwią, puszczając jej oczko. Nie mógł się przed droczeniem się, dokładaniem do pieca, zwłaszcza będąc na kacu i będąc poniekąd przez Ślizgonkę prowokowanym. Gdy ułożyła dłonie na jego palcach, zaskoczyła go i przez chwilę wbijał w nią zachęcone spojrzenie, ale wpływ na to miał z pewnością wczorajszy alkohol. Nie protestował, jednak gdy się odsunęła i dał jej odzyskać przestrzeń, poprawiając jedynie plecak. - Byłem delikatny. - skwitował jedynie, gdy usiadła i zajął miejsce obok, co wyglądało przy wiązaniu buta znacznie przyzwoiciej, niż pierwotny scenariusz podczas stania. Ciężko było winić jednak Charliego, że nie miałby nic przeciwko takiemu obrotowi spraw, jak to każdy mężczyzna. Robin była jednak Ślizgonką, czarownicą dobrej krwi i miał do niej szacunek. Była też kobietą. - A co, boli? Pomasowałbym, ale nie wypada. Sama rozumiesz. Dodał z rozbawieniem, szturchając ją zaczepnie ramieniem i zaczął grzebać w swoim plecaku w poszukiwaniu napoju. Swojego ulubionego, idealnie schłodzonego, wykradzionego z ojcowskiego barku podczas ostatniej wizyty. Jej dzień mogły zrujnować buty, jego rujnowały wizyty w domu. Nie odpowiedział niczym poza prychnięciem, gdy wspomniała o swoim wyglądzie po gorących maratonach z Dearem, bo jego wyobraźnia zaszłaby zbyt daleko, gdyby pisnął słówko. Nie przeszkadzał jej w załamywaniu się nad życiem i odwiązanymi sznurówkami, każdy miewał gorszy moment. - Jesteś seksowna, zdecydowanie komplement. Dałbym Ci mocne osiem w mojej skali. - jego głos brzmiał beztrosko i pewnie siebie, a zaraz potem zaczął pić. Lepsze byłoby piwo, ale puszka niestety nie była wystarczająco zimna, aby pragnienie na procenty u Charliego ugasić. Zerknął, jednak gdy zgarnęła włosy do tyłu. Wciąż pięknie mieniły się w tych obskurnych, wilgotnych lochach. Zwilżył wargi i już unosił dłoń z nakrętką, gdy zabrała mu piersiówkę. Obrócił głowę w jej stronę z niedowierzaniem, zastygając w bezruchu i zaskoczeniu, bo nie przypominał jej sobie z alkoholem. Ona w ogóle piła wcześniej? - Najpierw na mnie spadasz, potem zarzucasz mi pojebanie, a potem kradniesz moją whisky i pośrednio mnie całujesz. Masz do mnie słabość, co? Masz też tupet. Dobre? Zapytał z rozbawieniem, wywracając oczyma, gdy oddała mu pojemnik. Sam pociągnął jeszcze dużego łyka, zanim zakręcił i wrzucił w plecak, zapinając go. Oparł ręce na kolanach, łącząc ze sobą dłonie gdzieś w powietrzu i odwrócił głowę w jej stronę, lustrując blondynkę zielonymi oczyma. - Czyżbyś była w chujowym miejscu w życiu? Zapytał z westchnięciem, nieco ciszej i może trochę łagodniej, zdając sobie sprawę, jak to było krążyć w zmęczeniu lub też ciemności. Lawirować pomiędzy tysiącem narzucanych wyzwań, tysiącem błahych dla wszystkich innych problemów oraz ambicji. To były samotne podróże oraz walki.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ona za to kompletnie nie planowała dzisiaj być miłą i kochaną koleżanką. Miała naprawdę wiele po dziurki w nosie i zwyczajnie nie wyrabiała z wszystkim, co było wokół niej. Niestety, bądź stety, rykoszetem oberwał Charlie, ale nawet nieszczególnie się tym przejmowała. Prawdopodobnie w życiu radził sobie z gorszymi uszczypliwościami niż te, które mu zaserwowała. Nawet nie komentowała już tego, czy to faktycznie na niego poleciała, czy nie, bo wszelkie dowody przemawiały przeciwko niej i nie było co do tego żadnych wątpliwości. W zasadzie to zamiast się boczyć i gniewać, powinna być mu wdzięczna. Jak nic miałaby epicko zdartą twarz, gdyby nie on. Tymczasem uchronił ja przed nieszczęśliwym losem. Kto by się spodziewał… - Od kiedy to przejmujesz się tym, co wypada, a czego nie wypada robić - stwierdziła z nieskrywaną ironią w głosie. Nie raz i nie dwa słyszała o tym, jakim człowiekiem jest Rowle i jaki ma stosunek względem innych ludzi. Sama nie miała z nim zbyt wiele do czynienia, ale lubili się, mimo to. Poza tym przecież jej własny Hunter również był takim samym dupkiem, jak ten, z którym właśnie rozmawiała. Przypadek? Nie sądzę… Nie zareagowała na szturchnięcie, ale mimowolnie uśmiechnęła się delikatnie. Po chwili jednak uśmiech ustąpił miejsca bardzo efektywnemu oburzeniu, gdy rozszerzyła mocno oczy, uchyliła usta w wyrazie zdumienia. - Mocne osiem? Rowle, obrażasz mnie! - oczywiście nie miała tak wysokiego mniemania o sobie, niemniej kontekst ich rozmowy pozwalał na to, aby skutecznie udawała bardziej pewną siebie, niż w rzeczywistości była. Poza tym, wiedziała, że okazywanie słabości to zły znak. Nie powinna tego robić i robić nie zamierzała. Krzywiła się jeszcze chwilę, gdy oddawała mu piersiówkę, więc mogła udawać, że nie usłyszała wypowiadanych przez niego słów. Tym samym pewnie pozwoliłaby mu wygrać niewinny pojedynek słowny, który miał między nimi miejsce. A tego robić nie zamierzała. - Ty też właśnie pośrednio mnie pocałowałeś, więc jesteśmy kwita - wzruszyła delikatnie ramionami, jakby faktycznie nie wydarzyło się nic wielkiego. Wzięła bardzo głęboki oddech i powoli zaczęła wypuszczać powietrze z płuc. Ta czynność pozwalała jej się uspokoić, złapać tak potrzebny oddech. Zastanawiała się chwilę nad zadanym przez niego pytaniem. Nie sądziła, aby sytuacja w której się znalazła była chujowa. Po prostu nieco ponad jej siły. - Powiedzmy, że powinnam być teraz w przynajmniej kilku innych miejscach. - powiedziała w końcu, spoglądając na niego czekoladowymi ślepiami. Nie wiedziała, czy może pozwolić sobie na zadanie tego pytania. Nieświadomie delikatnie przygryzła dolną wargę. - Ty też nie wyglądasz najlepiej - postanowiła w końcu stwierdzić fakt, dając mu tym samym możliwość rozwinięcia tej kwestii o ile będzie chciał to zrobić.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Gdyby zapytać Rowle'a o zdanie — Robin nigdy nie była kochaną i miłą koleżanką. Zawsze przywodziła mu na myśl tą walczącą o swoje i zadziorną dziewczynę, która doskonale wiedziała, czego chciała i epitety, których wobec siebie nie zamierzała dziś używać, w gruncie rzeczy wcale do niej nie pasowały. Nikt go jednak o zdanie nie pytał. Na owe uszczypliwości nawet nie zareagował jakoś specjalnie, traktując je niczym zwyczajną rozmowę. Charles zawsze miał w sobie coś z gentlemana, który zdecydowanie nie pozwoliłby upaść damie na twarz w tak mało elegancki sposób, zwłaszcza o tak dobrym pochodzeniu. Ludzie po prostu go nie znali i nie doceniali. - Mnie to obojętne, ale o Tobie mogłoby gorzej świadczyć. - wyznał szczerze, mając na myśli jej długą już relacje z Hunterem i brak tego, co brunet miał za uszami. O nim i tak już źle myślano, więc nie sprawiłaby mu różnicy kolejna plotka o schadzce w schowku czy wykorzystaniu dziewczyny do sprawiania mu przyjemności w inny sposób. Gadali i będą gadać. Czuł, że napięcie, chociaż na chwile ją zostawia i roześmiał się, unosząc dłonie w obronnym geście na jej oburzenie. Był niewinny, a dziesiątki chyba nikt u niego nigdy nie miał. Lubił kręcone, nawet drobne loki w ciemnych kolorach, więc blondynki miały automatycznie punkt mniej, jednak od każdej zasady istniały wyjątki. Tak sobie powtarzał. - Może jakbyś ubrała koronkę i dobrze całowała, dostałabyś pół punka ekstra Doppler. Alkohol go rozgrzał, przyjemnie zagłuszył umysł i czyhające w jego głębi bestie, uciszył szepty. Wzmógł chęć sięgnięcia po papierosa, ale w zamku i to jeszcze na widoku, musiał się powstrzymać, przynajmniej na chwilę. Przełknął więc ślinę po kolejnym zwilżeniu ust, które miało na celu sprawdzeniu raz jeszcze zawartości alkoholu. - Mogę i bezpośrednio, jak poprosisz. - puścił jej zaczepnie oczko, sięgając jednak jeszcze po łyka z piersiówki, zmieniając zdanie w ostatnim momencie, bo tak było łatwiej walczyć z nikotynowym głodem. Po schowaniu jej do plecaka poprawił bluzę, siadając wygodnie i pozwolił, aby przydługie kosmyki opadły mu na czoło. - No to coś nie wyszło, skoro tkwisz tutaj. Życie takie jest, musimy niestety działać na tym, co mamy, a nie z tym, czego chcemy. - zaczął ze wzruszeniem ramion, zerkając w jej stronę. Nie był filozofem, chociaż zdarzało mu się kierować prostymi prawdami, które chłopski rozum mógł pojąć, bez żadnych babskich komplikacji. Wiedział po siostrze, że one to uwielbiały. Odwzajemnił to bezpośrednie spojrzenie z jej strony. Uniósł brew na jej komentarz, chociaż spomiędzy trochę spierzchniętych od alkoholu warg uciekł mu śmiech. - Za dużo pije, za dużo jeżdżę, za dużo naprawiam, za dużo palę i za mało śpię, ale to podobno dodaje mi tylko uroku.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
- O mnie? - sceptycznie uniosła jedną brew ku górze. Czyżby miała do czynienia z tego typu człowiekiem, który zamierzał decydować o dalszych losach swojej koleżanki? Nie… chyba nie… Na tyle, na ile poznała przez te kilka lat Charliego, nigdy podobnym sposobem bycia się nie wykazywał. Mało prawdopodobne, aby teraz nagle miało mu się to zmienić. - Niby czemu gorzej? Dlatego, że jestem kobietą, czy dlatego, że mam faceta? - nie omieszkała dopytać o tą kwestię. Musiała przyznać, czy chciała, czy nie, że jego sposób myślenia mocno ją zaintrygował.Swoją drogą aż zaciekawiła się tym, gdzie obecnie był Hunter… Faktycznie, jakoś dziwnie prosto było jej przebywać w jego towarzystwie. Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu, nie czuła się oceniana czy krytykowana, tylko za to, co robi bądź kim jest. Nawet nie przypuszczała, jak bardzo potrzebowała takiej nawet krótkiej chwili wytchnienia, dopóki jej nie otrzymała w prezencie od losu. Teraz po prostu śmiała się z jego krytycznej oceny względem swojej sylwetki, a to było tak przyjemnie odmienne od tego, co robiła w ostatnim czasie, że aż poczuła dreszcze. - Co do całowania, to referencje mam całkiem niezłe - wzruszyła lekko ramionami i nawet uśmiechnęła się przy tym! Merlinie, co się z nią działo? Zerknęła na niego, ponownie unosząc brew do góry. Był bezczelny, ale… w ten uroczy sposób, który dodawał mu animuszu. To śmieszne, bo dawniej, coś podobnego mega jej się podobało w innych facetach. Od kiedy miała Huntera, nie zwracała na to większej uwagi. - Ja nie muszę prosić o takie rzeczy - prychnęła pod nosem i pokręciła z niedowierzaniem głową. Naprawdę był bezczelny, ale czuła się przyjemnie w jego towarzystwie. Pewnie z tego właśnie powodu dalej siedziała obok niego na schodku i gadała takie głupoty. Innego wyjaśnienia na to nie znajdowała. Chyba po prostu nie istniało. Westchnęła, słysząc jego kolejne słowa. Takie proste, a jednocześnie takie trafne. Faktycznie, coś nie wyszło. Nie była pewna, co konkretnie, ale definitywnie nie wszystko było ok. Poza tym, lepiej nie ujęłaby w słowa tego, co miała w głowie, niż on to obecnie zrobił. To było naprawdę proste, ale wiele mówiące. - Wiesz, mam wrażenie, że ja chyba ostatnio po prostu działam za dużo - przyznała w końcu. Ciężko oparła się plecami o kolejny stopień i przymknęła powieki na chwilę czy dwie. Tak, zdecydowanie, ostatnio kompletnie nie ogarniała tego, co działo się wokół niej, a mimo to próbowała jakoś to wszystko pogodzić. Otworzyła oczy i zerknęła na chłopaka, gdy ten zaczął wspominać o tym, co nie w porządku było z nim samym. - A tak po ludzku, ma się tobą kto zaopiekować? - zapytała, czując szczere zmartwienie. Mogłaby tu prawić mu kazanie o tym, dlaczego nie powinien tyle pić, że zniszczy sobie płuca przez zbyt duże ilości papierosów i że sen to cholernie ważna rzecz w życiu, której nie powinno się pomijać. Ale nie chciała. Nie była do tego odpowiednią osobą, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, co ona sama ostatnio robiła ze swoim życiem i jak skutecznie się wyniszczała. Tak, zdecydowanie nie była odpowiednią osobą do prawienia kazań...
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Na widok jej uniesionej brwi oraz miny, wywrócił oczyma z rezygnacją, bo przecież doskonale musiała wiedzieć, do czego Rowle nawiązywał. Dobrze, że już takim dupkiem nie był i czasem budziły się w nim jakieś dziwne pokłady przyzwoitości lub zwyczajnie gryzł się w język, gdy do kurwy trzeba było. - W sumie chuj z tym, co myślą inni. Sama o sobie decyduj, masz rację. I teraz patrz, rwanie na bucika mi na Tobie nie wyjdzie. Żaden z Ciebie kopcośtam. Westchnął teatralnie, wzruszając z jakimś rozbawieniem w zielonych tęczówkach ramionami, lustrując blondynkę wzrokiem. Los był kurwa jakimś klaunem, bo całe życie wierzył, że lubił brunetki — zwłaszcza po pewnej Krukonce, a teraz rzucał mu same blondynki, gdzie nie miał nawet na co narzekać, bo wcale głupie nie były, chociaż rzekomo ten kolor o tym świadczył. Robin była zdecydowanie w kategorii kobiet interesujących, była dobrą partią i pewnie pupilką na bankietach czarodziejów. - Akurat Twojego faceta i jego opinię to mam wiesz sama, gdzie. Tak na marginesie. Dorzucił jeszcze, mierzwiąc swoje włosy leniwym gestem. Wciąż rozleniwiony, wciąż wczorajszy. Schody były zimne i twarde, ale dawały jakieś orzeźwienie, podporę. Mógł sięgnąć do piersiówki, poczuć przyjemną goryczkę, zrelaksować się, bo na Merlina, nie było to wyjątkowo trudne w jej towarzystwie. - Teraz Ty mnie podrywasz? Uważaj, bo sprawdzę. Puścił jej kolejne oczko, pozwalając sobie na odrobinę flirtu przy okazji wygodniejszego rozwalenia się na stopniach, przechodząc nieco wręcz do pozycji półleżącej. Zaśmiał się, unosząc brwi na jej stwierdzenie, nie komentując go jednak głośno. Sama go prowokowała, a taka grzeczna na pierwszy rzut oka. Zwilżył usta wymownie, jakby faktycznie, zamierzał ją zaraz pocałować, chociaż jego ciało nie drgnęło w żadnej innej części. No, może prawie żadnej. - To zwolnij. Jak będziesz biegła zbyt szybko, to od chuja rzeczy Ci umknie. Rowle był jak jebany adwokat diabła, miał odpowiedzi na wszystkie pytania, a gdy był pijany lub na kacu, to nawet te filozoficzne, do których był rzekomo zbyt głupi, zwłaszcza według swojego staruszka. Miała taką minę, że musiał jej pokazać, że jej utrata kontroli jest jeszcze na stopniu przyzwoitym, że wciąż panuje nad swoim życiem w przeciwieństwie do Ślizgona. - Sam się muszę sobą zaopiekować. Chociaż czasem ktoś mógłby dać mi w ryja, ale to też umiem sprowokować sam. Widzisz, sami się rodzimy, sami żyjemy i samy umieramy. Słyszałeś gdzieś, kiedyś, że podobno sami też wiemy, co jest dla nas najlepsze. Więc gdy przyjdzie moment, to może przestanę. A Ty? Przestaniesz czy będziesz gnała przed siebie dalej, wyciągając po omacku ręce, po to, czego nie umiesz jeszcze nazwać? Odparł o dziwo tonem spokojnym, rozleniwionym. Jakby mówił o swoich skarpetkach, a nie o sprawach życiowych. Westchnął jednak bezgłośnie, zawieszając spojrzenie gdzieś przed sobą, zdając sobie sprawę z własnej, jebanej hipokryzji, ale taki to już był popsuty. Odkręcił swoją srebrną piersiówkę, pociągając kilka łyków. - A jebać to Robin. Pierdolić ich wszystkich. Dodał pomiędzy łykami, chociaż trudno było określić, do czego brunet tak właściwie nawiązywał.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Zaśmiała się dźwięcznie pierwszy raz od dawna, w odpowiedzi na jego słowa. Nie to, żeby zależało jej na podrywie rodem z mugolskiej bajki, ale miło było wiedzieć, że w ogóle Charlie brałby pod uwagę spróbowanie czegoś podobnego. Każda kobieta lubiła wiedzieć, że podoba się komuś innemu i nie ulegało to żadnej wątpliwości. Pokręciła z niedowierzaniem głową, gdy uznał, że opinia jej faceta nie ma dla niego żadnego, nawet najmniejszego znaczenia. W zasadzie to komuś takiemu jak Charlie w ogóle się nie dziwiła. Od razu było widać, że to nie jest ten typ, który przejmuje się opinią innych. Wyglądał bardziej na lekkoducha, który robił dokładnie to, co chciał, bez względu na to, co inni mogliby sądzić na ten temat. W zasadzie była to miła odmiana od tego, do czego przywykła Robin. Wszyscy wokół niej zawsze mieli z tyłu głowy “co ludzie pomyślą…”, a on nie. - Nie spodziewałabym się po Tobie niczego innego - przyznała w końcu, po dłuższej chwili, wzruszając przy tym lekko ramionami. Ot, stwierdzenie oczywistości, którą oboje wiedzieli. Sama również rozsiadła się wygodniej na schodach, przymykając delikatnie oczy. Słyszała jego słowa, ale skomentowała je jedynie poprzez delikatne uśmiechnięcie się. Prawdopodobieństwo tego, że Charlie zrobiłby coś podobnego, było skrajnie niewielkie, więc nie uznała za stosowne wyrazić nawet swoją opinię na ten temat. Zerknęła na niego dopiero gdy usłyszała kolejne słowa. Zmarszczyła lekko brew, rozważając to, co właśnie powiedział. Mógł mieć wiele racji. Nie należało gnać za niedoścignionym. Nawet jej matka, pozornie cały czas w biegu, praktycznie miała czas by w każdym nowym miejscu zatrzymać się na kilka chwil i kontemplować nad tym, dlaczego się tutaj znalazła, co jej to daje. Ona nie dawała sobie na to sposobności… - Wiesz, możesz mieć rację. Goniąc za tym, co niedoścignione, nie zauważamy tego, co jest tuż obok - zauważyła, jakże elokwentnie. W sumie może faktycznie powinna sama nieco mocniej zastosować się co do tego, co właśnie Charlie do niej mówił. Coś czuła, że na pewno miałaby w życiu przez to lżej. Nie gnać za niedoścignionym. Znaleźć moment na zatrzymanie się i pomyślenie nad tym, co właśnie się dzieje. Może to był klucz do sukcesu… Obróciła się nieco bardziej tułowiem w jego kierunku, tym samym pokazując, że jego słowa mają dla niej znaczenie. Co prawda nie podobało jej się to, co od niego słyszała, ale nie zamierzała ignorować. - Nie mówimy teraz o mnie, tylko o tobie - zauważyła, świadomie unikając odpowiedzi, przynajmniej w tym momencie. Odgarnęła kilka niesfornych kosmyków blond włosów na bok i delikatnie odchrząknęła. - Poza tym, wiesz, że nie musisz wszystkiego w życiu robić samodzielnie? Jak chcesz to też mogę dać ci kontrolnie w pysk, żeby pomóc ci się ogarnąć. Podobnież jak chcę, to potrafię nieźle trzasnąć - przy ostatnich słowach uśmiechnęła się nawet delikatnie, zachęcająco, jakby wierząc w to, że ten drobny żart nieco mu pomoże. - Nie jesteś sam Rowle, choćbyś nie wiem, co sądził. Na pewno jest ktoś, kto zawsze chętnie ci pomoże, tylko jeszcze o tym nie wiesz. - pozwoliła sobie sięgnąć do jego dłoni i delikatnie zacisnąć na niej palce. Tak naprawdę nawet go dobrze nie znała, a gotowa była pokazać wsparcie względem problemów, których nawet nie znała.
Piknik. Rzuciłem tym pomysłem tak pewnie a potem przez sto lat zastanawiałem się, jaka lokacja w ogóle będzie odpowiednia, czy trafimy na ładną pogodę, czy powinienem wziąć ze sobą jakąś grę, zajęcie, cokolwiek. Co jak będziemy tam tylko niezręcznie siedzieć? Na łyżwach o mało się nie zabiłem, ale chociaż było bardzo określone zajęcie. Nie bałem się niezręcznej ciszy, ale nie chciałem jej zanudzić, a piknik już stawiał sprawy jasno - albo będę dość interesujący, albo nic mnie specjalnie nie uratuje. Świetnie. Czekałem na nią pod wejściem do pokoju wspólnego Hufflepuffu. Mijały mnie jakieś mało znajome twarze, bo prawdę mówiąc, nie miałem za dużo znajomych z tego domu. A to się wiązało z tym, że nie miałem nawet jak zbadać gruntu i dostać żadnych informacji z drugiej ręki. Ochota żeby zapalić była ogromna, ale po pierwsze, nie chciałem śmierdzieć dymem, po drugie musiałbym wyjść na zewnątrz i wtedy pewnie spóźnić się na miejsce. Zdusiłem to w sobie i czekałem zwyczajnie podpierając ścianę i wpatrując się w punkt. Miałem pod ręką oczywiście swój mini koszyk piknikowy - ona obiecywała jedzenie, więc ograniczyłem się tylko do deseru i talii kart. W końcu musiała choć trochę nadrobić moje urodziny. Poprawiłem guzik w granatowej, miękkiej koszuli i zerknąłem na zegarek, żeby przekonać się, czy to ja przyszedłem o tyle za szybko, czy ona bezczelnie się spóźniała.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Niezależnie od tego, jak bardzo się martwisz obiecanym piknikiem, jestem przekonany, że w mojej głowie wątpliwości mnożą się kilkukrotnie szybciej. Dobrze wiem, że odpisanie Ci na wiadomość było błędem, że wszystko od tego momentu było błędem, którego nie można już powstrzymać. Czuję się trochę, jakbym próbował dogonić wielką kulę śnieżną, która toczy się ze stoku - tyle że cała moja sprawczość ogranicza się już do ewentualnego popychania jej dalej. Powinienem czuć się źle z faktem, w jak brzydkie kłamstwo Cię wciągam, ale zamiast tego jedynie drżę od rana z ekscytacji, nie potrafiąc skupić się na niczym innym niż splatanie długich i ciemnych włosów w dwa warkocze czy dobieranie dodatków do stroju. Wiesz już, że nigdy nikogo nie miałem i nigdy nie miałem także randki; przez większość mojego życia to na mnie spadał obowiązek jej zainicjowania, a nawet teraz poza moje wyobrażenie wychodziła możliwość zaproszenia kogoś ot tak, bez zapadnięcia się pod ziemię w razie odmowy. W kobiecej postaci wszystko wydawało się nieco prostsze i przyjemniejsze, gdy okazało się, że ktoś faktycznie może o mnie zabiegać. Przez chwilę naprawdę czuję się chciany, nieważne na jakiej iluzji jest to zbudowane. Stres, który mi towarzyszył od rana, należał do najprzyjemniejszych w całym moim życiu. Wręcz łatwo było mi go zbagatelizować, gdy krzątałem się po hogwarckiej kuchni, wykazując się zdecydowaniem w odrzuceniu pomocy od skrzatów. W końcu obiecałem Ci, że sam przygotuję przekąski na nasz piknik i chciałem tego dotrzymać. Gotowanie zresztą od zawsze sprawiało mi przyjemność i odtworzenie Uśmiechu kudłonia czy samos wszystkich smaków nie jest dla mnie wielkim wyzwaniem. Dzięki temu przychodzę na miejsce spotkania na czas, a nie godzinę wcześniej... - Priwiet. - Uśmiecham się ciepło, podchodząc bliżej i pozwalając sobie pocałować Cię w policzek, tak jak ty zrobiłeś to przy naszym poprzednim spotkaniu. - Ty wyglądasz bardzo elegancko... i przystojnie - komplementuję Cię z drobnym zmieszaniem, zastanawiając się, czy nie podszedłem do tego zbyt prosto, uznając że wygodny strój sprawdzi się lepiej niż szykowny. - Ja mam jedzenia na dużo, dużo czasu bo ja nie wiedziałam, gdzie dokładnie my idziemy i jak długo. Mmm, a jak Twoja impreza wyszła ostatecznie?
Miejsce, które wypatrzyłem jakiś czas temu zdawało mi się naprawdę całkiem urokliwe. Oczywiście, wszystko było kwestią pogody - póki co było słonecznie i uznałem to za dobry znak. Robiąc takie plany zawsze zapominałem uwzględnić ten drobny, kompletnie ode mnie niezależny czynnik. - Hej - powitalny komplement przyjąłem z szerokim uśmiechem i dyskretnie zlustrowałem dziewczynę wzrokiem, przypominając sobie, że nie widzieliśmy się zdecydowanie za długo. Było w jej urodzie coś, co naprawdę przyciągało moją uwagę. Chyba najlepszym słowem, żeby to określić jest urok, taka zupełnie niewymuszona delikatność i promienność, która skutecznie mnie do siebie zachęcała. Jej wesoły uśmiech z pewnością stanowił sporą część czaru. - A ty pięknie i uroczo - przyznałem szczerze, przejmując od niej koszyk. - W takim razie pewnie jest ciężki. Ale dobrze, bo liczę, że to będzie długie popołudnie. Pogoda nam dopisuje - zauważyłem, kierując swoje kroki w stronę wyjścia razem z Nadią. - Impreza była w porządku, może było trochę...zamieszania, ale ostatecznie wyszło fajnie. Przegapiłaś dobre gry! Na twoje szczęście mam karty przy sobie, więc możemy trochę nadrobić - skłamałbym mówiąc, że nie zastanawiało mnie, czemu nie chciała pojawić się na urodzinach. Może po prostu nie docierało do mnie, że komuś naprawdę aż tak zależało na nauce. Za dużo czasu spędzałem z Jinxem. Prowadziłem dziewczynę w kierunku Hogsmeade, mając nadzieję, że znajdę miejsce, które wcześniej wypatrzyłem.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Zdaje się, że naprawdę robię się w tym wszystkim coraz lepszy; rysy twarzy Nadziei znam już niemal tak dobrze, jak swoje własne, więc coraz płynniej i szybciej przechodzę przez wszystkie zmiany konieczne dla wytworzenia iluzji. I im dłużej to robię, tym mocniej przed moimi oczami zaciera się granica pomiędzy tym, kim próbuję być, a tym, kim jestem naprawdę. Nie wiem, w której z moich postaci czuję się szczerszy ze sobą i światem, wiem jednak, że gdybym tylko znalazł sposób na zachowanie Nadziei, w tym momencie nawet bym się nie zawahał. Ponieważ kiedy się do mnie uśmiechasz, kiedy na mnie spoglądasz czuję w głębi te wszystkie emocje, które namiętnie opisywane są w romansach - i dopiero rozumiem, że nie są wcale rozdmuchiwane. - Och, pomyślałeś o wszystkim - śmieję się na wpół niezręcznie i odgarniam z szyi nieistniejące włosy, samemu nie wiedząc, czy miałem na myśli komplement, czy jednak to już stres, by wypaść jak najlepiej, zaczyna przeze mnie przemawiać. - Ty będziesz musiał mnie nauczyć, bo ja gram bardzo, bardzo mało w karty. - Widziałem kilkukrotnie rozgrywki w Durnia, ale wybuchające w twarz karty jakoś nigdy nie mnie nie zachwyciły, podobnie zresztą jak inne gry magiczne. Gargulki plujące płynem w twarz? Przeklęta plansza zsyłająca niebezpieczne zadania? Mam się dobrze bez tego. - Więęęc pewnie ja uwierzę Tobie w każdą zasadę - dodaję jednak z cisnącym się w kąciki ust uśmiechem. Lekko się dziwię, że idziemy w stronę Hogsmeade, kiedy jest tyle ładnych miejsc na błoniach Hogwartu, ale nie kwestionuję Twoich decyzji, wierząc w plan, który za tym stoi. Zresztą, w Twoim towarzystwie nawet do Londynu mógłbym iść pieszo. - Co Ty jeszcze lubisz w wolnym czasie? Mam na myśli, poza przegrywaniem ubrań w karty - uściślam żartobliwie, przy okazji zauważając, że wybieranie tematów do rozmowy z Tobą idzie mi już odrobinę lepiej.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Głodny był czegoś w swoim życiu, nie wiedział tylko czego. Błąkał się z tym głodem cały dzień, rozmyślając o sobie i tylko o sobie przez wszystkie zajęcia, egocentryk? Narcyz? Czy mógł czuć się narcyzem, skoro myślał o sobie, może powinien, taka definicja przecież, ale jaki w tym narcyzm skoro on tylko głód chciał zdusić, sobie swoje życie lepszym uczynić. Nic a nic nie zapamiętał ani z wykładu o antidotach, ani z zajęć praktycznych, a przecież tymi rękoma mieszał w kociołku. Z prostolinijnością typową mężczyźnie skierował więc kroki w stronę szkolnych zakamarków kuchennych, kiedy tylko obowiązki uczelniane zostały wypełnione, a on mógł z czystym sumieniem swojemu narcyzmowi umiłowania własnego żołądka oddać się niepodzielnie. Z cieniem nadziei, że ten głód da się zabić kanapką, albo chociaż racuchem z jabłkami, zastanawiał się co dobrego przygotowywały domowe skrzaty i czy dadzą się namówić na wydanie mu kilku zanim rzeczywiście przyjdzie pora kolacji. Głupi był, bo może owszem, racuchem czy plackiem mógł zapchać brzuch, ale ten głód to była nieuchronnie zbliżająca się pustka przyszłości, której bał się, której wypatrywał, którą nienawidził, chował się przed nią i która kochał zn nadzieją utęsknionej wolności. Głupi był, a to żadna niespodzianka, gdyby był bystrzejszy dawno dokonałby konsolidacji swojego ducha i rozsądku, ale zbyt rozbity burczeniem w brzuchu postawił na zakradanie się podziemnymi korytarzami. Taki był w sobie zamyślony, taki w swoje nieszczęście zapatrzony, że prawie przeoczył jej jasne włosy migoczące w świetle oszczędnie rozwieszonych w korytarzu pochodni. Rozpoznałby ją i tak, zawsze zdawało mu się, że pachniała wypiekami. Wanilią i skórką pomarańczową. Czasem migdałami? czymś jeszcze, słodkim jak cukier ale gryzącym w język. Może lukrecje? Miał ogromną słabość do słodyczy, a puchonka zdawała się w jego głowie je właśnie uosabiać, choć przecież nie była przecież gąską głupiutką i słodziutką, to jednak jej filuterny uśmiech i spojrzenia spod rzęs zawsze go pocieszały. Miała w sobie coś, co przyciągało jego uwagę i nie były to jedynie pochowane po kieszeniach ciastka, które zdawała się zawsze z nich wyciągać, by poczęstować go jak przekornego psa sucharkiem. Jakąś okropnie nieznośną lekkość ducha, samozadowolenie, coś co chciał jednocześnie oglądać ale i zgnieść i zepsuć, bo mu to przegrzewało w głowie styki - a tych wcale nie miał dużo, by móc sobie szastać ich funkcjonalnością. - Carly..! - szepnął konspiracyjnie, ukrywając się na krawędzi ciemności, tuż za okręgiem światła, rzucanego przez wiszącą nieopodal pochodnię. Wychylił się lekko, mrużąc jedno oko i obnażył zęby w lekkim uśmiechu.- Tutaj. - zmrużył lekko oczy, bo choć bez trudu ją poznał, to przecież niedowidział, a chciał mieć pewność, że jej nie zaskoczył w jakimś niezręcznym momencie. Zamierzał przecież żebrać o ciastko, a to nie byle sprawa.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly zatrzymała się, kiedy tylko usłyszała swoje imię, a potem obejrzała się, starając się zorientować w sytuacji. Uznała, że działo się coś tajemniczego, coś, co jej się podobało, coś, co było dokładnie w obrębie jej zainteresowań. Wyglądało na to, że Basil wiedział, jak do niej podchodzić, a przynajmniej, w jaki sposób zarzucić wędkę, żeby ta chciała chwycić haczyk i za niego pociągnąć. Prawdą było, że panna Norwood była duszą ciekawską, towarzyską i bardzo chętną do tego, by wysłuchiwać różnych plotek, by interesować się tym, co się dookoła niej działo, by zastanawiać się nad tym, czy nie mogłaby wysłuchać jeszcze jakiejś jednej historyjki, lub też, co było jeszcze lepsze, wydobyć jej z kogoś, kto nie był zbyt ostrożny. Kochała tajemnice, kochała problemy, nad którymi mogła się pochylić oraz kochała rozdawać przygotowane przez siebie ciastka, które jej skromnym zdaniem, miały moc uzdrawiania. Skoro zaś została teraz złowiona przez Basila, zamierzała do niego dołączyć, czyniąc to całkiem wdzięcznie i zupełnie tak, jakby nie została właśnie konspiracyjnie przywołana. Ot, odwróciła się po prostu, odrzucając przy okazji włosy na plecy, a splecione w gruby warkocz, lekko uderzyły ją w ramię. Uśmiechnęła się przy tej okazji filuternie, by już po chwili zniknąć za załomem korytarza i dołączyć do chłopaka, spoglądając na niego z zaciekawieniem. W jej ciemnych oczach płonęło rozbawienie, dało się w nich również znaleźć zaciekawienie, jakiego nie zamierzała ukryć. Uśmiechnęła się raz jeszcze, po czym rozejrzała się dookoła nich, jakby spodziewała się zobaczyć trójgłowego psa albo małą akromantulę. - Kto mnie wołał? - zapytała równie konspiracyjnie, jakby nie miała pojęcia, że w jej pobliżu znajduje się Kane, po czym mrugnęła do niego zaczepnie, dając mu tym samym znać, że nie zamierzała go jakoś szczególnie mocno dręczyć. Przynajmniej w tej akurat chwili, bo co wpadnie jej do głowy za kolejne dwie minuty, nie wiedziała nawet ona. Była ostatecznie bardzo, ale to bardzo wolnym duchem, robiła dokładnie to, co chciała i generalnie trudno było ją zatrzymać, trudno było powiedzieć, czego oczekiwała, czego pragnęła. Zmieniało się to z każdym dniem, każdą chwilą, bo Carly była niczym chorągiewka na wietrze, chociaż, oczywiście, pewne kwestie w jej wypadku mimo wszystko nie ulegały zmianie. Pewne. Niewielkie.
Czekał na nią w tym niby-ukryciu i uśmiechnął się nieco szerzej, widząc jak prędko podchwyciła tę, zdawało by się, całkiem głupią zabawę. Kiedy pojawiła się w okręgu okupowanej przez postać Bazyla pochodni on również się rozejrzał, jakby rzeczywiście planował tu poczynić z nią jakieś nielegalne interesy. - To ja. - odpowiedział- Bazyli. Masz towar? - zagaił i kiwnął brwiami, pilnując, by wciąż odgrywać rolę bezdomnego, szukającego działki czegoś mocniejszego- Nie będę wybrzydzał, mogą być korzenne. Albo te z makiem. Ale jeśli masz te lukrowane co ostatnio... - aż westchnął z rozkoszą, myśląc o wypiekach jakie ostatnio od niej wyżebrał. Położył dłoń na piersi przymykając oczy, by pokazać jej jak bardzo tęsknił za nimi- Opowiem Ci jedną, albo nie. Opowiem Ci DWIE wspaniałe historyjki, jeśli masz jeszcze te lukrowane. - zaproponował, zacierając ręce jak mały diabeł, chcący ubić targu o jej duszę. Właściwie to bardziej sam sprzedawał swoją, ale historyjek z rękawa miał na pęczki, nie tylko plotek, czy swoich spektakularnych powodzeń i niepowodzeń, ale łykał wystarczająco dużo książek, żeby znać też różne opowiastki, którymi mógł się podzielić w trakcie, kiedy najmilsza mu puchonka czyniła swoją słodką magię. - Wykład o antidotach prawie mnie wykończył - przyznał smutno - Mam tak niski poziom cukru, że chyba umieram. Naprawdę. Sprawdź. - przyłożył dłoń do czoła i nadstawił się, by ona również mogła sprawdzić. Widać było, jak słaby był z uzdrawiania, bo zasadniczo żadnej istotnej funkcji życiowej nie dało się zbadać na czole by sprawdzić, czy człowiek żyje czy umiera.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Trzeba było przyznać, że Carly była nie tylko dilerem ciastek, ale również całkiem dobrą aktorką, więc faktycznie wczuła się w rolę, jaką przyszło jej w tej chwili grać. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli ktokolwiek ich w tej chwili zobaczy, to pewnie skończą na dywaniku u swoich opiekunów, ale wcale się tym nie przejmowała, uznając, że najważniejsza w życiu była dobra zabawa, a nie coś innego. Dziewczynie brakowało powagi, brakowało jej również zapewne piątej klepki i całej masy innych rzeczy, ale gdyby miała się tym w ogóle przejmować, zapewne nigdy nie przeszłaby przez życie, a jedynie włóczyła się gdzieś z kąta w kąt i głośno lamentowała. Zamiast tego upewniła się, że są sami - wcale nie byli, ale miała to w nosie - i sięgnęła do swojej torby, by po chwili wydobyć z niego pudełko z ciastkami. - Dwie historie i dwa ciasteczka są twoje. Każda kolejna, to kolejne ciasteczko - powiedziała cicho, starając się brzmieć, jakby była jakiś wielkim facetem, co oczywiście brzmiało jeszcze bardziej idiotycznie, ale Carly niemalże piszczała z rozbawienia. Po prostu wolała spędzać czas w ten sposób, na głupotach, na zabawie, niż na czymś poważnym i sądziła, że ludzie w jej otoczeniu właśnie to w niej lubili. To, że nie była poważna, że nie trzeba było się przy niej zachowywać, jakby pozjadało się wszystkie rozumy, czy coś podobnego. I było to zdaniem Puchonki, coś naprawdę rewelacyjnego, z czego korzystała, kiedy tylko mogła. Podsunęła zatem Basilowi trzymane pudełko, uważnie go obserwując, czy aby na pewno weźmie tylko dwa ciastka, ale pilnowała go również, żeby faktycznie coś jej opowiedział. Jeśli tylko spróbowałby się wykpić ze swojej obietnicy, to niewątpliwie wszczęłaby niezły alarm, ściągając do nich dosłownie wszystkich ludzi z okolicy, jednocześnie fantastycznie się tym bawiąc. - Więc cukier nadjeżdża wielkim pociągiem! Ale musisz kupić bilet - odpowiedziała, od razu zastrzegając sobie cenę, żeby przypadkiem nie pomyślał, że o niej zapomniała, czy coś podobnego. - I czego będziesz teraz słuchał? Masz zajęcia z jakiegoś wróżenia z fusów, czy czeka cię coś innego? Bo mogę zastanowić się, czy zamiast tego nie zabrać cię do mojego królestwa - stwierdziła, unosząc nieco brwi i uśmiechnęła się do niego niby to tajemniczo.
Aż mu te kolorowe oczy zalśniły w ciemnościach na widok trzymanego przez nią pudełka. Był takim łasuchem na słodycze, że Scarlett mogłaby owinąć go sobie wokół małego palca swoimi wypiekami, a on ganiałby za nią jak szczeniak. Słodycze doprawione jej roziskrzonym spojrzeniem i uśmiechem malującym się na twarzy zaraz poprawiały mu nastrój, jak potężny zastrzyk dopaminy czy jakaś sroga używka od Maxa. Norwood była jego skarbem i nawet on, migający się od wysiłku, śmierdzący leń w jej intencji stanąłby na wysokości zadania. Podniósł zachłannie rękę do pudełka, ale słysząc jej wymogi uśmiech spełzł mu z twarzy. Posilił się na najsmutniejszą minkę jaką jego okropna gęba była w stanie wymusić na mięśniach, ale podjął rękawicę. - Czytałem ostatnio książkę o legendach Afryki. - powiedział konspiracyjnym szeptem, wpatrując się w pudełko jak zaczarowany- Wiesz co to baobab? To takie wielkie drzewo, które wygląda jakby rosło do góry nogami. Podobno niegdyś baobaby były bardzo piękne i miały wiele liści. Rosły wielkie tak, że zachwycały wszystkie istoty na ziemi i w niebie. - wyjaśnił, zakładając, że Scarlett wie, że mugole wierzą w bogów i jakieś niebiańskie istoty- Zaczęły być jednak pyszne, rozkładać rozłożyste gałęzie tak, że przysłaniały światło słońca, tak dumne, że powiedziały, że niedługo dosięgną samych bogów. - zerknął na nią zainteresowany, czy ciekawi ją ciąg dalszy historii- Bogowie słysząc to zdenerwowali się próżnością baobabów, jako karę zdecydowali, że drzewo będzie rosło w odwrotnym kierunku. Owoce będzie wydawać pod ziemią, a korzenie mieć w powietrzu. Dlatego teraz wyglądają jak wyglądają! - skończywszy opowiastkę wyciągnął rękę po ciastko i otworzył i zamknął palce kilkukrotnie, by podkreślić jak bardzo domaga się przekąski. - Czym mogę zapłacić za bilet? - zapytał rzeczowo - Nie mam już zajęć. - skłamał, bo perspektywa podróży do królestwa słodyczy brzmiała jak prezent na boże narodzenie- No może mam. Ale to mugoloznawstwo, nieważne wcale. Co ukrywasz w swoim królestwie..? - zainteresował się, mięknąc przy Norwoodównie kompletnie.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Czy byłaby w stanie owinąć go sobie wokół palca? Było to całkiem możliwe, bo Scarlett nie przebierała w środkach, jeśli naprawdę chciała coś osiągnąć. Wychodziła również z założenia, że przez żołądek można było naprawdę trafić do większości serc, bo jedzenie miało w sobie magiczne, cudowne właściwości, o jakich nie mówiło się głośno. Gotowanie zaś było jej pasją, to zaś oznaczało, że była w stanie tak naprawdę wyczarować większość potraw, że nie miała z nimi problemu i lubiła z nimi eksperymentować, szukając czegoś nowego. Prawdą było również, że dostosowywała przygotowywane przez siebie potrawy pod gusta osób, które je jadły, starając się dogodzić każdemu i spowodować, że ich podniebienia eksplodują z zachwytu. - Hm, baobaby - mruknęła z namysłem, uśmiechając się do niego lekko, doceniając tę historię, nawet jeśli nie była w stanie wykorzystać jej nigdy później. Przynajmniej tak sądziła w tej chwili, chociaż musiała przyznać, że nigdy nie mogła być pewna, czy ostatecznie nie uda jej się kiedyś, komuś, wspomnieć o tym, o czym właśnie mówił Basil. Życie było bowiem niesamowicie nieprzewidywalne i nigdy nie była pewna, czy pewnego dnia nie okaże się, że dawno zasłyszana opowiastka nie okaże się czymś na miarę prawdziwej żyły złota. - Myślisz, że mogłabym wykorzystać jego owoce? Wydaje mi się, że gdzieś czytałam o jego wartościach odżywczych. A może leczniczych? Och, nie wiem! Teraz muszę to koniecznie przeczytać raz jeszcze, ale pomyślę o tym jutro - stwierdziła, wzdychając, po czym śmiejąc się cicho, podała mu ciastko, by zaraz dodać, że ceną za wejście do królestwa smaków i słodkości, była kolejna opowieść, najlepiej jakaś plotka, czy cokolwiek, co usłyszał na korytarzu. Mrugnęła nawet do niego, dając mu tym samym znać, że im bardziej pikantne to będzie, tym ciekawsze danie może otrzymać. - Mugoloznastwo? A może byśmy się tak wybrali razem? Dowiemy się jakichś kolejnych głupotek i potem możemy zamknąć się w kuchni, udając, że nie wiemy nic o zadaniach, esejach ani kolejnych spotkaniach, w których na pewno powinniśmy brać udział - zapytała, przeciągając nieco słowa, brzmiąc w tej chwili nieco bardziej prowokacyjnie, niż do tej pory, zaś jej ciemne oczy rozbłysnęły, jakby właśnie wpadła na wspaniały, niezapomniany pomysł.
Przyjemności jakie puchonka sprawiała Bazylowi dotykały jakichś bardzo pierwotnych potrzeb, których nikt nigdy w nim nie zaspokajał. Jego matka nie należała do kobiet krzątających się po kuchni, nie robiła mu kanapek z uśmieszkami, a już na pewno nie piekła ciastek. Ich domowy skrzat był upiorny i spędzał czas z ojcem w bibliotece częściej, niż rzeczywiście zajmując się domem. Nie dostawał słodyczy, a już na pewno nie takich zaczarowanych, od których smaku robiło mu się milej i raźniej, do czasu aż nie wpadł kiedyś na Carly i wpadł w nią po uszy. Odpowiedział na jej uśmiech chytrym uśmieszkiem, historia może i bezużyteczna, ale przecież nie obiecywał, że opowie jej użyteczną. Trudno mu było zresztą prawidłowo ocenić użyteczność informacji, bo pół głowy miał wypchane niespożytym testosteronem, a drugie pół dopchane informacjami z książek, które pochłaniał, a które były dosłownie o wszystkim. Gdyby podzieliła się z nim swoimi przemyśleniami, prawdopodobnie rozwiałby jej wątpliwości, bo znajomość afrykańskich legend o baobabach nie brzmiała jak coś, co mogłoby się jej kiedykolwiek przydać, ale żył w błogiej niewiedzy, ciesząc się, że tak wesoło przyjęła jego opowiastkę. Chwycił podarowane ciastko z charakterystyczną łapczywością i rozejrzał się, jakby sie obawiał, że ktoś mu je zaraz zwinie, kiedy on za nie uczciwie zapłacił. - Plotki mówisz? - ugryzł kawałek ciastka i rozpłynął się nad jego pysznością- Coś tam może słyszałeem... - żachnął się, rozsmakowując w ciasteczku. Zamyślił się nawet, szukając w pamięci czegoś ciekawego i opierając się łopatkami o ścianę, by zaraz na powrót zwrócić uwagę w jej stronę. - Carly, ja nie wiem jak Ty to robisz, ale wszystko co mówisz brzmi cudownie. - puścił jej oczko- A co Ty na to, żeby o mugoloznawstwie też zapomnieć i od razu się schować gdzieś, gdzie nas nikt nie znajdzie... - uśmiechnął się równie prowokacyjnie, nachylając lekko w jej stronę ze zmrużonymi oczami i hapsając końcówkę ciasteczka.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Dom rodzinny Carly jedynie przez pierwsze lata jej życia pełen był zgiełku, tupotu zwierzęcych łap, zapachów płynących z kuchni i ciepła, jakiego nie zapomniała, nawet po śmierci mamy. Jej dziadkowie pilnowali tego, żeby razem z Jimmim doświadczali jak najwięcej domowego ciepła, miłości i zwyczajności, ale mimo to dziewczyna przez dłuższy czas miała świadomość, że w jej życiu czegoś brakło. Ojciec kochał ich naprawdę mocno, dbał o nich, pilnował, uczył, troszczył się, ale był surowym aurorem i w podobny sposób postępował Jamie, zapewne czerpiąc wzorce ze starszego mężczyzny. Kiedy więc Scarlett była na tyle duża, żeby być w stanie samodzielnie zacząć kroić różne rzeczy, zaczęła uczyć się gotować. Teraz zaś kiedy była już pełnoletnia i nie musiała się w żaden sposób ograniczać, rodzinny dom znowu był pełen zgiełku, pełen zapachu ciasta i pysznych potraw, które przygotowywała z prawdziwą przyjemnością. Nie wiedziała jeszcze, czym będzie zajmowała się w przyszłości, ale prawdę mówiąc czasami marzyło jej się otworzenie własnej restauracji, piekarni, cukierni, czegoś, gdzie mogłaby robić to, co kochała. Dokładnie, tak jak jej dziadkowie, ale być może na większą skalę. Nie była bowiem stworzona do bycia aurorem i chociaż pewnie odnalazłaby się świetnie w jakimś plotkarskim dziale w Czarownicy, wolała jednak spełniać się nieco inaczej. Zwłaszcza gdy widziała, jaką przyjemność potrafiła sprawiać innym swoimi potrawami. - Coś tam może słyszałam o tym, jak można przemknąć się do kuchni, nie idąc na zajęcia - powiedziała na to, naśladując jego ton, przy okazji lekko się do niego uśmiechając, ale dość jasno dała mu do zrozumienia, że taka ucieczka musi mieć swoją cenę i nie zamierza poświęcać się bez odpowiedniej opłaty, co zapewne brzmiało dziwnie. Carly jednak bawiła się wyśmienicie i nie zamierzała nic zmieniać w tym, co robiła, stukając paznokciami w pudełko, spoglądając dość zachęcająco na Basila.
Obnażył zęby w jeszcze szerszym uśmiechu, ze wzrokiem wbitym w pudełko, jak głodny pies wpatrujący się w ekspozycję sklepu wędliniarskiego. Ton nie tak, że był szalony i wygłodzony, ale uwielbiał słodycze jak mało co na świecie. Raz rozochocony chodził godzinami myśląc o ciastkach, a mając je przed sobą, w sposób bardzo kuriozalny, jego mózg zapinał się na tym fakcie, całą ambicję przekuwając w potrzebę zdobycia tego trofeum. Gdyby kiedykolwiek mógł wesprzeć ją w jej planach i marzeniach otwarcia swojej piekarni, zrobiłby to bez namysłu, być może jedynie próbując umówić się, na stałą zniżkę dla inwestora i regularnego klienta. Kto wie, taka wizja Bazyla, zachodzącego po ciasteczka, codziennie rano przed wizytą w Ministerstwie wydawała się jak wyjęta z magicznego kina. - Mmm... - zmrużył oczy - To dopiero kuszący sekret. Dobrze się targujesz. - pochwalił, kiwając głową, wsparty barkiem o ścianę i zaplótł ramiona na piersi- A które plotki są dla Ciebie warte tego sekretu..? - zmrużył oczy- I ciasteczek, rzecz jasna. - nie zapominajmy o ciasteczkach, tu się rozchodziło głównie o nie. - Być może słyszałem coś o pewnym szóstoklasiście na balu rozpoczęcia roku... - spojrzał na swoje paznokcie- Albo o jednym ze studentów domu slytherinu i jego okropnej porażce na zajęciach transmy... - mówiąc to zerkał na nią kącikiem oka, bo przecież wiedział dobrze, jakie historie lubiła najbardziej. te pikantne, nie jakieś dyrdymały o pijanych dzieciakach w schowku na miotły. Plotki tak gorące, że nawet wizzbook plotkarski jeszcze o nich nie słyszał, ale droczenie się z Norwood'ówną było pewną przyjemnością, do odczuwania. Może nie było to jego chlubną cechą, ale sam również uwielbiał ploty. Widziałby siebie jako starą babe w oknie, obserwującą osiedle, gdyby tylko miał pojęcie o mugolach i rozumiał taką referencję. Skąd to miał? Nie wiadomo, ani jego ojciec, ani matka, ani tym bardziej jego babka nie reprezentowali takiej ciekawości życiami innych ludzi, a jednak Bazyl wprost przeciwnie. Zaszywając się po kątach zamku z książkami nierzadko przysłuchiwał się temu co działo się wokół.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Problem z Carly był taki, że doskonale wiedziała, czego chce. Doskonale wiedziała również, jak powinna i jak mogła się targować, co mogła zrobić, żeby dostać to, czego chciała, nawet jeśli nie mówiła tego wprost. W przypadku Basila sprawa była o wiele łatwiejsza, bo dziewczyna znała go, wiedziała, czego się spodziewać i nie musiała się przy nim również krygować, czy robić czegoś podobnego. Mieli czas, żeby się już nieco poznać, a skoro tak, to mogła sobie spokojnie wodzić go za nos, kusząc ciastkami, nie wspominając nawet na głos o obietnicy zrobienia dla niego całego ciasta, a może i tortu, a może jakiegoś innego, niesamowicie smacznego deseru, który akurat przypadłby mu do gustu. Prawda była taka, że Norwood była skłonna zabrać chłopaka do kuchni i zdać się na niego całkowicie w kwestii przygotowania posiłku, pozwalając mu na wybieranie wszystkiego, co mu się podobało. Nawet ją to w jakimś sensie bawiło, intrygowało i pociągało, i widziała w tym swoisty rozwój własnej kariery kulinarnej. Jednak, jak to już nie od dzisiaj wiadomo, w życiu nie ma nic za darmo i na wszystko trzeba sobie zasłużyć albo zarobić, więc Basil miał do tego najlepszą okazję właśnie w tej chwili. - Mmmm, nie wiedziałam, że jesteś aż tak dobry w targowaniu się. Za takie dwie informacje należy ci się spory kawałek ciasta. Mogę zgadywać, jakie chciałbyś zjeść albo mogę coś upiec, ale to będzie dodatkowo płatne – stwierdziła, mrużąc oczy i zasłoniła się nieznacznie, jakby nie chciała, żeby chłopak widział jej uśmiech. Spoglądała na niego jednak błyszczącymi mocno oczyma, wyraźnie rozbawiona sytuacją, w jakiej właśnie się znaleźli, zastanawiając się jednocześnie, czy mogłaby to jakoś wykorzystać, ale prawda była taka, że nie było to dla niej tak istotne. Przynajmniej w tej chwili, bo jeden Merlin raczył wiedzieć, co jeszcze może się wydarzyć, kiedy i z jakiego powodu. -[b] Muszę chyba znaleźć jakiś punkt do szmuglowania ciastek. Ktoś zostawia mi tam notatkę z odpowiednią historyjką, a w zamian za to dostaje odpowiednie ciasta. Jak sądzisz, to dobry pomysł?[/b – zapytała po chwili, nachylając się do Basila, wierząc w to, że ich rozmowa zostanie zachowana w ścisłej tajemnicy i nikt, absolutnie nikt, nie dowie się, co się w niej kryło i czego dotyczyła.
Ślizgonowi to zupełnie nie przeszkadzało. Dawał się okręcać dziewczynie wokół małego palca jak sznurek, była dla niego zawsze uśmiechniętą i czarującą damą. Jego bycie łasuchem było wszem i wobec znane, szczególnie tym, którzy mieli szansę siedzieć koło niego w ławce na ostatnich lekcjach przed przerwą na lunch i słyszeć pieśń jego żołądka. Zaśmiał się w głos, kiedy tak się przysłoniła ze swoim uśmiechem. - Carly przestań, bo się zakocham bez pamięci - powiedział, w odpowiedzi na jej niekwestionowany urok- I jamie połamie mi nogi. Tego chcesz? - puścił jej oko- Zgadywanie brzmi super. - nadstawił jej ramienia, by chwyciła go i mogli ruszyć w stronę kuchni, w końcu uznał, że oboje zrywają się z tego mugoloznawstwa i idą myszkować po szafkach. Zamierzał przeszkadzać jej w pichceniu tylko na tyle, by się podroczyć, ale wystarczająco wstrzemięźliwie, by mogła zrobić coś przepysznego. - Myślę, że to wspaniały sposób na handel. - przyznał z pochwałą w głosie- Prawdziwa z Ciebie bizneswoman. Molibyśmy znaleźć jakąś dobrą zbroję, która się otwiera i zrobić z niej taki sekretny schowek. - zaproponował- Dopóki woźny nie nakryje nikogo na tych chytrych wymiankach będziemy wszyscy zadowoleni. - spojrzał na nią i w te jej lśniące oczy. czasami miał wrażenie, że jej spryt i czar czyniły z niej lepszą ślizgonkę, niż niejedna ślizgonka z jego roku, ale może to i dobrze, że się ukrywała w domu borsuka. Z tym zadurzeniem się bez pamięci wcale nie żartował, urok Norwood'ówny nie od dziś był jego ulubionym składnikiem wszelkich jej wypieków. - Będę się rozglądał za odpowiednią po korytarzach. Jak na coś trafię, niezwłocznie dam Ci znać. Oczywiście wiadomość będzie zaszyfrowana, musimy wymyślić jakiś swój kod... - rozwinął swój pomysł, kierując sprytnie uwagą dziewczyny tak, by nie zorientowała się, że prowadzi ją prosto do kuchni.
+
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Dziewczyna wiedziała, że miała w sobie wiele wdzięku. Nie mogło jednak być inaczej, skoro wychowała się w obecności swojego brata, a jej mama była chodzącą pięknością. Wystarczyło spojrzeć na jej zdjęcia, by wiedzieć, że Scarlett odziedziczyła po niej urodę, ale również czar, który po prostu krył się w jej głębi i nie dało się go do końca dobrze opisać. Były takie rzeczy, które były po prostu nieuchwytne i dziewczyna uważała, że to, co robiła, dokładnie się do tego zaliczało. Tak samo, jak jej cichy śmiech i fakt, że na chwilę przymknęła powieki, spuszczając wejrzenie. Później zaś ujęła Basila pod ramię, przysuwając się do niego nieco bliżej, kiedy schowała już pudełko z resztą ciastek. - Och co najwyżej złamałby ci paznokieć - zamruczała z rozbawieniem, wiedząc doskonale, że w wielu wypadkach Jamie jedynie sprawiał pozory. Nie zaatakowałby tak naprawdę nikogo, kto by go nie skrzywdził, kto nie skrzywdziłby jej samej. To nie było w jego naturze, chociaż inne osoby mogły nie zdawać sobie z tego do końca sprawy i w pewnym sensie to właśnie ich ratowało, powodując, że zyskiwali dodatkowe tarcze, gdy chodziło o osoby, z którymi naprawdę nie mieli najmniejszej ochoty się zadawać. - Myślę, że to wszystko brzmi jak fantastyczny plan i musimy wspólnie doprowadzić go aż do samego końca, jestem pewna, że znajdziesz najlepszą kryjówkę, jaką się da, jesteś w końcu naprawdę sprytny - odparła, uśmiechając się do niego zachęcająco, by po chwili dodać, że jeśli tylko faktycznie znajdzie właściwe hasło, upiecze dla niego coś specjalnego. Nie kryjąc się już z niczym, pozwoliła pociągnąć się do kuchni, wiedząc, że spędzenie czasu na gotowaniu będzie w jej wypadku korzystniejsze, niż bawienie się w jakieś bzdury na mugoloznastwie. Poza tym mogła spędzić ten czas o wiele przyjemniej, bo w towarzystwie Basila!
Wracał do dormitorium, trzymając w dłoniach książkę dotyczącą magicznych ras psów, zastanawiając się wciąż nad tym, od którego profesora powinien zacząć rozmowę. Mimo wszystko nie czuł się gotów pisać do nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. Nie wiedział, w jakie słowa powinien ubrać to, co chciał w przyszłości osiągnąć, a tym samym nie wiedział, o co tak naprawdę miałby go pytać. Nie wiedział, czy Rosa hodował kiedykolwiek magiczne stworzenia, choć teoretycznie mógł wiedzieć, jak dużych terenów potrzebują. Mimo wszystko właściwe wydawało się Norwoodowi, aby wpierw porozmawiać z Walshem i dowiedzieć się, czy mógłby hodować rośliny odpowiednie do eliksirów, posiadając hodowlę fogsów. Jednocześnie, czy rzeczywiście eliksirami powszechnie znanymi mógłby je liczyć. Poirytowany przeciągnął dłonią przez włosy, szarpiąc za nie, wychodząc zza zakrętu. Uniósł spojrzenie spod swoich butów i dostrzegł profesora Walsha, o którym jeszcze chwilę wcześniej myślał. Z jednej strony nie powinien dziwić go widok profesora, ale miał teraz wrażenie, że los postanowił zaśmiać się z niego w niecodzienny sposób. - Profesorze Walsh, sprawdzał pan nasze dormitorium? Czy mógłbym skorzystać z okazji i poprosić o chwilę rozmowy? - zapytał, decydując się spróbować mimo wszystko dowiedzieć wszystkiego, czego potrzebował na tę chwilę. Ostatecznie obiecał siostrze, że nie wykręci się z tego i planował dotrzymać słowa, a zielarz miał opinię sympatycznego profesora, więc nie powinno być problemu. Chyba.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher naprawdę nie był zadowolony z powodu tego, co się działo, ale narzekanie, kręcenie nosem i udawanie, że nie wie się, co ma się robić, byłoby jeszcze gorsze. Zamiast więc nieustannie marudzić, po prostu skoncentrował się na tym, żeby działać, żeby wziąć się do pracy, a nie tylko załamywać ręce i zastanawiać się, jak mógłby pomóc dzieciakom, czy jak mógłby pomóc pozostałym nauczycielom, którzy starali się walczyć ze skutkami nieoczekiwanego ataku i zmiany w magii, jaka otaczała całą szkołę. Najlepiej radził sobie z problemami, jakie dotknęły Ślizgonów, nic zatem dziwnego, że obecnie często zaglądał do ich pokoju wspólnego, starając się jakoś zaradzić tym wstrząsom, czy roślinności, jaka z tej całej wilgoci zaczęła się tam niespodziewanie pojawiać. Nie było w tym niczego miłego i z całą pewnością sam nie chciałby żyć w takich warunkach, szukał więc rozwiązania, które mogłoby coś tutaj wnieść. Nie uszedł jednak zbyt daleko od wyjścia z pokoju wspólnego Slytherinu, bo wszystko dookoła niego zdawało się nadal drżeć, jakby wciąż i wciąż przeżywał kolejne trzęsienia ziemi. Podejrzewał, że to znowu magia jakoś na niego zaczęła działać, że znowu zaczęło się dziać coś, z czym nie do końca mógł sobie poradzić, więc pospiesznie wsparł się o ścianę, odnosząc wrażenie, że świat jakby nieznacznie wiruje. Nie było to ani trochę przyjemne, ale poza zatrzymaniem się i próbą utrzymania pionu, nie mógł zrobić zbyt wiele. Zaraz jednak spojrzał na studenta, który się do niego zwrócił, po chwili przypominając sobie jego nazwisko i skinął głową. - Słucham, panie Norwood - powiedział prosto, zapewniając go jednocześnie, że w pokoju wspólnym Slytherinu nie działo się aż tak źle i można było spędzić tam z całą pewnością kilka chwil. - Jestem jednak pewien, że jeśli zamierzał się pan uczyć, lepiej będzie skierować się do biblioteki. Jakiś czas temu odesłałem kilka osób do Skrzydła Szpitalnego i lepiej by było, gdyby nie musiał się tam pan udawać z powodu spadającego, znowu, sufitu.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Jamie przyglądał się profesorowi, marszcząc nieznacznie brwi, gdy tylko doszedł do wniosku, że mężczyźnie coś dolega. W końcu kto normalny trzyma się ściany, jakby od tego wszystko zależało? Student podejrzewał, że oddziaływała na niego magia, która wymykała się spod kontroli w ich dormitorium. Słysząc jednak, że kolejny raz sufit zdawał się zapadać, skrzywił się, wyraźnie tracąc chęć powrotu do pokoju wspólnego. - W takim razie dziękuję, z pewnością wrócę tam dopiero na ciszę nocną - powiedział spokojnie, zaciskając mocniej palce na trzymanej książce, zastanawiając się, jak miał właściwie zacząć. - Chciałem zapytać, czy wie może profesor, czy rośliny, których używamy do naszych eliksirów, mogą być równie dobrze używane dla uzdrawiania zwierząt? Zastanawiałem się, czy mając przykładowo hodowlę fogsów, można byłoby mieć własną szklarnię z roślinami, z których przygotowywałoby się odpowiednie eliksiry na wzmocnienie, czy lecznicze - powiedział w końcu, nie wiedząc, czy jakkolwiek sensownie to brzmiało. Podejrzewał, że większość eliksirów mogła być stosowana zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt, a jednocześnie wiedział, że część roślin była dla stworzeń trująca. Potrzebował wiedzieć, które to były, aby zmienić nieco swój sposób myślenia przy tworzeniu eliksirów. - Profesorze Walsh, dobrze się pan czuje? - dopytał jeszcze, spoglądając niepewnie na mężczyznę, odnosząc wrażenie, że dobrze wie, co go w tej chwili napadło, z czym próbował sobie zielarz poradzić.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher poprawił okulary, starając się nie upaść na podłogę, bo miał wrażenie, że ta unosiła się i opadała, znajdując się niebezpiecznie blisko jego twarzy. Albo to on osuwał się na nogach w stronę posadzki, trudno było mu powiedzieć, bo zachowanie równowagi było niesamowicie ciężkie, zupełnie, jakby cały świat zwariował, jakby oszalał, jakby zwariował po tym, co działo się w domu Salazara. Teoretycznie nie powinno go to dziwić, ostatecznie bowiem w szkole działy się naprawdę niepokojące i dziwne rzeczy, ale wciąż jeszcze nie przywykł do sów, które latały, gdzie chciały, czy do Gryfonów, którzy kichali ogniem. - To bardzo konkretne pytanie, panie Norwood. Odpowiedź na nie nie jest aż tak prosta, jak mogłoby się wydawać, ale postaram się rozwiać pana wątpliwości - powiedział, trzymając się nadal ściany niczym pijany. To, co się z nim działo, było nie tylko niepokojące, ale w dużej mierze go mierziło, bo przestawał nie tylko odpowiednio się prezentować, ale również przestawał panować nad samym sobą i własnym tokiem rozumowania, obawiając się, że jeśli jeszcze trochę potrwa ten stan, po prostu zrobi mu się niedobrze. Uśmiechnął się nieco przepraszająco do studenta, zdając sobie w pełni sprawę z tego, jak się w tej chwili prezentował i jak bardzo było to idiotyczne, po czym westchnął cicho. - Wygląda na to, że wciąż odczuwam skutki trzęsień ziemi, jakie występują w waszym pokoju wspólnym, to wszystko. Podejrzewam, że wkrótce mi przejdzie - zapewnił chłopaka, uciskając przez chwilę nasadę nosa, by zaraz później skoncentrować się na postawionym przez niego pytaniu i zacząć od tego, że zwierzęta nie mogły przyjmować niektórych ziół, czy roślin, które człowiekowi w żaden sposób nie szkodziły. - Z drugiej strony, sporo lekarstw, jakie zwierzęta przyjmują, są tak naprawdę lekarstwami stworzonymi dla ludzi, dlatego też nie uważam, żeby nie było możliwości hodowania zwierząt i uprawiania ziół w tym samym czasie, czy miejscu, a już na pewno nie uważam, żebyś nie mógł przygotowywać dla nich leków i eliksirów wzmacniających z tego, co sam przygotujesz. Wiesz w ogóle, jakie rośliny szkodzą psom, czy to dopiero coś, nad czym się zastanawiasz?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you