Zimny kamienny tunel będącą główną arterią biegnący przez tą głęboko położoną część zamku. Po bokach znajdują się liczne składziki i opuszczone stare klasy, oraz laboratoria. Odbiegające w bok mniejsze korytarze ciągną się niby wąż pod zamkiem skrywając liczne mroczne sekrety ukryte w podziemiach szkoły. Chłód i brak światła prócz nielicznych widmowych pochodni rzucających słabe, blade światło, powoduje dreszcz u większości osób przemierzających te zakamarki.
Krążyłem jak wilk szukając ukrytych komnat kuzyna po lochach. Z moich informacji zajmował on właśnie tą część podziemi przemieniając ją na swoje prywatne komnaty i pracownie. Niezależnie jednak jak się starałem nie potrafiłem zbliżyć się do jego komnat. Silne zaklęcie ochronne blokowało drogę tak iż ilekroć podchodziłem już do jego drzwi traciłem na ułamek sekundy zmysły , odzyskując je kilka metrów od wejścia. Sfrustrowany usiadłem na przeciw zaczarowanych drzwi opierając się o ścianę naprzeciwko. Skoncentrowałem się walcząc z zaklęciem które powoli wgryzało się w mój umysł starałem się zobaczyć wreszcie wyraźnie ukryte drzwi. Mimo jednak moich wysiłków już po chwili gapiłem się dosłownie na kamienną ścianę obok miast na upatrzony świadomie punkt. Opanowałem złość i odetchnąłem głębiej. Nie pozostało nic innego jak poczekać i napisać wie około godziny wstałem i ruszyłem do wyjścia. list...
Czekałem długo lecz mimo moich pokojowych zamiarów ściana milczała uparcie . Po upływie godziny wstałem i ruszyłem na górę. Gdyby chciał otworzyć już by to zrobił. Ten stary głupiec sam na siebie ściąga zgubę , prawiąc o Honorze a sam nie rozumiejąc jego kanonów... Nic postanowiłem załatwić to po staremu ... Po chwili moje kroki niosły się już po korytarzu szkoły.
Zdążyłam wypaść z komnat Aleksandra akurat gdy za rogiem korytarza znikał fragment czarnej szaty. Nie przejmowałam się wczesną godziną, było w końcu jeszcze trochę do świtu. A znając Nataniela może sobie pomyśleć pewne rzeczy... Zresztą sama bym się zastanawiała, czy przypadkiem nie ma.... eh skończmy z domysłami. - Natanielu zaczekaj... Zdążyłam jeszcze delikatnie zmodulować głos. Brzmiał w lochach niczym głośny szept. Miałam nadzieję , że go usłyszał. A jeśli nie, wolałam przyśpieszyć kroku, równocześnie sprawdzając mocowanie kryształu do rzemyka na ręce. Ot kolejna babska ozdoba, będąca w istocie otwarciem do magicznego pokrowca z skonfiskowaną przez Aleksandra różdżką. W głębi duszy miałam nadzieję, że Nataniel trochę się uspokoił i będę mogła mu oddać ją bez zbędnych formalności ... A z drugiej strony pewna byłam, że student zabezpieczył pojemnik dość wymyślnymi klątwami jeśliby ktoś próbował się tam dostać.... - Do cholery Natanielu zaczekasz ?!
Odwróciłem się słysząc głos i zamarłem w połowie ruchu. Ten gad ! Niemal czułem jak ręce mi opadły gdy zobaczyłem Sig idącą korytarzem. Potwór wiedział w jakim jestem teraz stanie i jak tchórz uciekł jak zawsze. Widziałem jak idzie pełna gracji i niepokoju w oczach a ja czułem się jakbym miał umrzeć na miejscu nie umiejąc patrzeć w prost w jej niesamowite oczy w których zakochałem się od pierwszego wejrzenia... Pozwoliłem jej zbliżyć się do siebie rozdarty bólem i poczuciem zdrady ze strony Aleksandra. - Witaj Sig... Odezwałem się nieco chrapliwym lecz spokojnym głosem pozwalając sobie spojrzeć przez chwilę w jej oczy. Błąd ... była jedyną osobą której nie potrafiłem okłamać i nawet, teraz nie umiałem zamaskować żółtego blasku moich oczu i rozpaczy jaka od nich biła. - Z czym ten .... ( zmilczałem ) przysłał cię do mnie? Starałem się mówić spokojnie choć czułem jak moje serce rozpada się na kawałki a chyba tylko siłą woli trzymałem się żeby nie rozpaść się u jej stup w proch i umrzeć wreszcie.
Zamarłam widząc jego oczy. O cholera, co on sobie mógł pomyśleć? Nie chciałam wydać się zbyt zmartwiona, ale wiedziałam, że w tym przypadku oczy mnie zdradzą. Bardziej szkliste niż zwykle i o ile to możliwe jeszcze bardziej czarne. - Wiem od Aleksandra co się stało. Podeszłam na tyle blisko by móc go objąć. powoli, bez pośpiechu, bez żadnych erotycznych podtekstów. W sposób, w jaki bliska osoba obejmuje cię by dodać otuchy. Przełamać okowy bólu, choć być może ja zrobiłam to trochę mocniej. - Nie mogłam spać w związku z czym poszłam do wielkiej sali na śniadanie. Kamień dookoła mnie zawodził smętnie nie wytrzymałam i pognałam do lochów obudzić tego smoka i wyciągnąć z niego wszystko, co wie. Nie powiem, by był zadowolony, ale wyznał mi wszystko i oddał to... Mówiłam wszystko szeptem, wtulona w jego szatę. Nadal w ręce kurczowo trzymałam futerał, teraz wzięłam i go włożyłam w dłoń Nataniela. - Głupotą z jego strony było sądzić, że nie masz zapasowej, dlatego oddaję ci ją z nadzieją, że nie zrobisz kolejnej głupoty. Spojrzałam w jego prawie żółte oczy. - Znam twój pociąg do cieni, do śmierci ale proszę zastanów się czy warto?
Przytuliłem się zostając tak przez chwilę. Bul jaki czułem zmniejszył się chwilowo lecz wiedziałem że będzie mi towarzyszył już do końca życia. Można żyć z tym co się zrobiło pod warunkiem że przyjmie się to na siebie. Przynajmniej tak mówią niektóre mądrale. Cóż Widocznie nigdy nie próbowali wziąć na siebie zabójstwa najlepszego przyjaciela... - I co ja z tobą mam... Uśmiechnąłem się mimo cierpienia patrząc jej w oczy i oparłszy czoło o jej czoło szeptałem dale . - Są rzeczy przed którymi nie da się nie zrobić, i on to wiedział. Moja dawna pani... Zamilkłem dławiąc się słowami, i nie umiejąc wydobyć z ust ani sylaby. - Powiedzmy że dostałem ultimatum nie do odrzucenia podobnie jak Szymon. Tyle że on mógł się dać zabić ,a ja nie miałem takiego luksusu ,i dalej nie mam... Zamknąłem oczy czując że nie wytrzymam ani sekundy dłużej. Chciałem tak zostać już na zawsze i uciec od tego co zrobiłem i co będę musiał pewnie jeszcze zrobić w życiu...
-Nie, nie masz tego luksusu... Pozwoliłam mu zostać w tej pozycji przez chwilę. Przez warstwy ciemnego materiału czułam jak jego galopujące serce powoli zwalnia. Nie chciałam przerywać tej chwili, ale musiałam...Odsunęłam się delikatnie na odległość ramion i spojrzałam w jego białą, zmęczoną twarz. - Nie mam zamiaru cię osądzać. Wiesz o tym, tylko za nic nie potrafię pojąć czemu tak bardzo pragniesz się ranić duchowo. Nie będę jednak naciskała. Umilkłam nadal lustrując jego twarz. W oczach dostrzegłam zmęczenie, które nie powinno być udziałem tak młodej osoby. Miałam dar do wyczuwania takich rzeczy. Mój ojciec często żartował, że w moim ciele mieszka dusza o wiele starsza niż norweskie fiordy. Może miał rację. Zbliżyłam się ponownie do chłopaka i schwyciłam go za rękę. - Może pójdziemy na śniadanie? Co prawda, ja już jadłam ,ale tobie się ono wybitnie przyda. I tym razem usiądę przy twoim stole.Obiecuję. Uśmiechnęłam się jak na mnie, nawet uroczo. Bez wyraźnej kpiny, którą zwykle serwowałam.
Właściwie nie wiedziała, czemu akurat lochy. Szwendanie się po zamku w tak piękny dzień nie było normalnym zachowaniem. A może poprostu miała dość kapryśnej pogody, zmieniającej się niczym wiatr na morzu? Aż tak dość, że doszła do niezbyt lubianego przez Ev miejsca; zimnych lochów. PO drodze spotkała dwoje starszych uczniów, trzymających się za ręce. Krukonka i Ślizgon? Czyli nie wszyscy ślizgoni są pozbawionymi uczuć stworzeniami. Po spotkaniu z Arachne nabrała większej nienawiści do slytherińczyków. - No ale cóż - stwierdziła - domu się nie wybiera. Szła dalej, mijając puste klasy, składziki, laboratoria... Wszystko było pozamykane, a Ev nie chciało się wyciągać różdżki. Nacisnęła pierwszą lepszą klamkę. Zamknięte, tak jak się spodziewała. Oparła się o ścianę, i nie myśląc o niczym, zapatrzyła się w ścianę naprzeciw.
Wszędzie roiło się od uczniów. A na błoniach robiło się zimno. Dlatego Saturn bardzo rozsądnie postanowił pójść tam, gdzie nie będzie wielkich tłoków. Drogą dedukcji można stwierdzić, iż nie była to kuchnia, Wielka Sala, pokój wspólny, dormitorium, sala lekcyjna, czy tam jakaś inna. Pokój Życzeń był za wysoko, dlatego też został w podziemiach, a konkretniej wybrał sobie lochy, dziś wyjątkowo wenujące. A skoro już tak mu się zebrało, to szybko skoczył po płótno, swoją ulubioną, czarną farbę i usiadł gdzieś pod ścianą w charakterystycznym półmroku ze swoimi ulubionymi pędzlami. Pierwszy, gruby, zajął się ogólnym tłem. Silverto szybko wysuszyło pierwszą warstwę, bardzo rozcieńczoną, dzięki czemu uzyskał szarość. Kolejna warstwa farby była ciemniejsza, szczególnie w niektórych miejscach. Tak oto powstawało dzieło, przesiąkające powoli zapachem fajek, gdyż dym wydychany przez Delroya gnał prosto ku płótnu. Oczywiście miał kilka pomysłów na dodatkowe akcenty. Ale to później, teraz działał sobie przy obrazie swoimi sposobami.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć… Ile jeszcze kroków zrobi zanim trafi do skrzydła studenckiego? I dlaczego, do licha, jest tu tak zimno? Opatuliła się szczelniej swetrem i wtuliła głowę w ramiona. Zdecydowanie brakowało jej ciepła Gwatemali. W sumie to nie tylko jej, bo mały Timo również już kichał. Tak cicho, cichuteńko, a jego drobne ciałko ciałko uroczo przy tym podrygiwało. Minęło kilka tygodni, a Moema jeszcze się nie przyzwyczaiła do deszczowej Anglii. No nic, chciała Iteriusa, to go ma. A pfff, pieprzone voodoo. Skoro mowa o laleczkach: otóż studentka ujrzała dziwnego osobnika, który zawzięcie malował w kącie. Dziwne miejsce, przeszło jej przez myśl. Mimo to, że sama takowe uwielbiała z racji tego, iż są rzadko uczęszczane, nie potrafiła zrozumieć jak to ktoś inny może myśleć tak samo. Stwierdziła, że dobrze będzie zdobyć krew tego człowieka do kolejnych eksperymentów, które zlecił jej Hiawatha. Podeszła do niego dość ostrożnie, jednak po krótkiej chwili wpatrywania się w znajomą czuprynę doszła do wniosku, że to nie kto inny, jak Specter. - Saturn? – spytała, aby upewnić się, iż to on. A jeśli się pomyliła to może i lepiej? Zdobędzie przynajmniej kolejną ofiarę.
Słysząc kroki rozlegające się po lochach, przybrał na twarz swoją zwyczajową minę. Zmarszczył lekko brwi i uniósł nieznacznie kącik ust. Przecież mimika była bardzo ważna przy pierwszym zetknięciu. Zwykle gdy dostrzegało się Saturna wyglądającego tak, a nie inaczej, odbierało się wrażenie, bardzo słuszne zresztą, że nie potrzebuje towarzystwa. Nawet nie trudził się podnoszeniem wzroku znad płótna, aby wyczaić kto skrada się w tę stronę. Tym razem jednak przybysz wydał się niestrudzony miną chłopaka, stanął w pobliżu i odezwał się. Odezwała, konkretniej. Wtedy już wysilił się oderwaniem ślepi od swojego dzieła, bo głos nie mówił mu tak wiele, jak powinien. - Ave - mruknął, poszerzając nieco uśmiech. Szatański, mweheheh. - Ilu niewinnych skończyło już ze złamanymi kośćmi? - zapytał, zaznaczając na obrazie małą sylwetkę lalki voodoo. Inspiracja przyszła.
Jego miny na każde okazje znała na pamięć, a więc ta w zasadzie nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia. Ot, zwyczajna poza, którą zawsze przybierał, gdy chciał pobyć sam. No ale nie z Moemą takie numery! Jak chce to podejdzie, nie zważając na to, co myśli sobie dana osoba. Co ją to obchodzi, że ty nie chcesz? Nie masz wyboru i tyle. No tak, ave, typowe przywitanie Delroya. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc tenże znany głos, a następnie usiadła po turecku naprzeciwko chłopaka, podpierając głowę o ręce i zaczęła się wpatrywać obojętnie w twarz Saturna. Wzruszyła ramionami. - Każdy z nich zawinił - odparła. Co prawda, jej wypowiedź nieco minęła się z prawdą, ale oj oj tam tam. Wiadomo, że Moemka ma zawsze rację, nawet gdy jej nie ma. Po prostu, czasem krzywo spojrzał albo szedł zygzakiem po korytarzu - to wystarczyło, aby dostać swoją laleczkę! Poza tym, niby na kim miała praktykować nauki Hiawathy? No na niewinnych. A że akurat szedłeś korytarzem to twój pech. Raz na jakiś czas w skrzydle szpitalnym można poleżeć, hy hy.
Moema musiała mieć bardzo dobrą pamięć, nie każdy przyzwyczajał się do tych min (i w ogóle Spectera!) po tak krótkim czasie. Swoją drogą, jej obecność nie była zła, dlatego też nie zaczął ciskać gromów oczami, warczeć, żeby sobie poszła, czy czegoś podobnego. Miał w sobie trochę instynktu samozachowawczego i raczej wolałby obejść się bez odwiedzania skrzydła szpitalnego i zrastania kości. Co nie znaczyło, że bał się studentki, o nie! Gdyby miał jakieś spostrzeżenia, na pewno nie pozostawiłby ich sobie. - Jasne - odpowiedział, odsłaniając w półuśmiechu część białych zębów. Nie miał ochoty spierać się z nią, ale w zasadzie i tak wiedział jaka jest prawda. Niekoniecznie mu to przeszkadzało. Ofiary były super. Dostarczały rozrywki jak nikt inny! - Co cię sprowadza w te mroczne i zimne lochy? - zapytał obojętnie, kończąc swój dziwny obraz. Wypadałoby zdziałać coś ciekawego, a nie tkwić tu tak, w oczekiwaniu na niewiadomoco.
Oczywiście, że miała dobrą pamięć. W końcu musiała mieć rozeznanie komu upuściła troszkę krwi, wyrwała włosy czy też paznokcie. Sadystką nie była (no powiedzmy, że nie) i w zasadzie nie lubiła dwa razy odwalać czarnej roboty. Zdecydowanie od razu wolała się zająć robieniem laleczki, a następnie rytuałem łamania winowajcy kości. Bo przecież czar można było rzucać na kogoś, kto popełnił zły uczynek, tak twierdzili wszyscy szamani, a więc Moema się dostosowywała. Dlatego skrzywiła się leciutko, gdy usłyszała powątpiewające "jasne". Nie miała zamiaru tłumaczyć mu o co dokładniej z voodoo chodzi, bo to była tylko i wyłącznie jej tajemnica. Nie po to już od roku ukrywała sposób dostania się do projektu, aby teraz go ot tak zdradzić. Spojrzała zaintrygowana na dzieło Saturna, zapominając o wcześniejszej irytacji. Wodziła oczami po płótnie, jednocześnie zastanawiając się co też mu odpowiedzieć. - Powiększam swoją kolekcję - odparła, układając to zdanie tak, aby tylko Delroy mógł je zrozumieć. W końcu nie miała pewności czy też nikt ich nie podsłuchuje, a wizja rzucania czaru na owego osobnika niezbyt jej się podobała. Wszak inni z niecierpliwością czekali na moment, w którym PRZYPADKOWO podwinie im się noga. - Mógłbyś w zasadzie pomóc - dodała ciszej.
Święta, święta i po świętach jak to mugole sobie powtarzają. Haru do dziś nie może uwierzyć, że tak szybko minęły święta. Przecież nie dawno co dostała sowę z życzeniami od swoich rodziców z Japonii. No właśnie, Haru w tym roku nie wyjechała na święta. Nie spędziła ich w swym ojczystym kraju. Szkoda, że nie mogła spotkać się z mamą i tatą by tam świętować. Szczególnie, kiedy w Japonii obchodzenie świąt wielkanocnych jest dość ważnym wydarzeniem. Można rzec, że pięknie wygląd kraj kwitnącej wiśni zimą w między czasie, kiedy są święta. Brakowało jej tych wieczorków pijąc zieloną herbatę, ubieranie Sakury (drzewa wiśniowego) oraz wiele, wiele innych świątecznych przygotowań. Szła długi oraz ciemnym korytarzem oczywiście ze swoją nieśmiertelną torbą w które ,,wszystko" miała. Podziemia nie były dość dobrym pomysłem na wycieczkę, aczkolwiek dla wielu uczniów to dość popularne miejsce. Dziwne, nikogo nie było. Była tylko ona, a jedynie co słyszała to swój oddech. Szła dalej przed siebie przy czym patrzyła na palące się pochodnie (o ile w ogóle tutaj są)
/epicko się dupnęłaś gdzieś na środku. hahaha nie święta wielkanocne a bożego narodzenia głuptasie :* i wybrałaś mocno hardkorowe miejsce, ale już coś wymyśliłam, żeby nie wziąć się tu znikąd : D
Było kilka rzeczy, których Jasper był całkowicie pewien. Nienawidził świąt, więc był pewny swojej radości z okazji ich końca. Był całkowicie przekonany co do absolutnego pecha do rodziny, bo on ze swoją nawet na zdjęciach wyglądał koszmarnie. Zdecydowanym faktem, chociaż lekko zamglonym, była ostatnia sylwestrowa impreza. No i na końcu, niestety, było świętą prawdą to, że dał się nabrać na dziecinną sztuczkę. Dostał różowe ciasteczko, z lukrem i czekoladowymi wiórkami, tak jak lubił najbardziej, z dołączoną karteczkę z imieniem, ozdobioną serduszkami. Jak to on, natychmiast zjadł ciasteczko i upewniwszy się, że owa, jak mu się wydawało, wielbicielka, nie pozostawiła swego imienia, wyrzucił karteczkę do kosza. Najgorzej, ponieważ okazało się, że ciastko było nasączone eliksirem oszałamiającym i przez ostatnie półtora godziny Jasper błądził po zamku, kompletnie nie rejestrując aktualnego stanu rzeczywistości. A teraz, czując się wpół żywo, wpół na tamtym świecie, leżał na lodowatej kamiennej posadzce lochów, nie mając zbytnio mocy by wstać. Było nieomalże czarno, a jedynym przedmiotem rozpraszającym mrok, była jakaś wątła pochodnia, jakieś dwadzieścia metrów od niego. i leżąca obok niego różdżka, której koniec tlił się mdłym światłem, dając w sumie niewiele pożytku. Tą ciszę, oprócz wyraźnie słyszalnego w pustkach korytarzy pulsu Jaspera, coś mąciło coraz bardziej i coraz gwałtowniej. Odzyskał myślenie na tyle, żeby wiedzieć, że to czyjeś kroki. Zgadywał, że kobiece, bo było dość lekkie i było słychać stukot butów o podłoże. Gdy, mrużąc oczy, wytężając wszystkie zmysły, wreszcie, nie tylko dostrzegł, ale względnie rozpoznał osóbkę ku niemu zmierzającą. - Haru? - zapytał niemrawo, chociaż całkiem możliwe, że wydobył się z niego tylko bełkot, co ciężko było nazwać słowem, a co dopiero imieniem.
Był już wieczór, aczkolwiek jeszcze było przed kolacją. Daniel postanowił przejść się po lochach, by potem usiąść sobie i posiedzieć samemu ze swoimi myślami. Nie miał humoru, a nie miał w planach iść schodami w dół, by zobaczyć co tam jest, bo do tego potrzebował dobrego humoru. Z zepsutym humorem nie będzie taki zajebisty w rzucaniu zaklęć przecież. Zresztą jego duma męska podupadła przez jedną Gryfonkę i wolał sobie posiedzieć i pomyśleć niż szukać... kłopotów, które zwał przygodami. Chłopak szedł wolnym krokiem. Było pusto i napawał się tą pustką jak dziecko prezentem na gwiazdkę. W końcu usiadł obok jakieś kolumny, która z pewnością podtrzymywała powyższe piętra. Zamknął oczy i... wyłączył myślenie.
Był wieczór a więc czas, kiedy Cornelia wreszcie się budzi i wychodzi z dormitorium, by zrobić coś fajnego. Naprawdę się wyspała, a więc była w pełni sił – roześmiana i zadowolona. Prawie tak, jakby oberwała zaklęciem rozweselającym. Oj, aż jej się z tego wszystkiego przypomniało, jak sama w ten sposób „rozkręciła” pewnego ślizgońskiego... Nie powinna używać brzydkich słów, więc powiedzmy, że ślizgońską wywłokę. Do teraz jej się podobała ta chwila mimo iż dostała niezły ochrzan od otoczenia. Thi, należało mu się. Ubrała na siebie krótkie spodenki, swoje białe skarpetki oraz zieloną bluzeczkę. I tak oto wyszła nie przejmując się tym, że jest bez butów i ma lekko poczochrane włoski. Tak czy siak było jej ładnie, to muszę koniecznie nieskromnie przyznać. Powolne kroki w dół - byle schodami w dół, w górę nie pójdzie i kropka z masłem! - doprowadziły ją do jednego z korytarzy w lochach. Miała zamiar tylko tamtędy przejść, nie zwracać uwagę na tego, który tam urzęduje. Ale skoro był to Daniel, to aż żal było nie podenerwować go, co naprawdę uwielbiała robić. Tak mocno się irytował, że czasem zdawało jej się, że brzydko mówiąc jej przypierdoli. Może dlatego to była aż taka rozrywka? A jak wiele osób wie, ona się kocha kłócić. - Heeeeejjjj! - Wydarła się dość głośno sprawiając, że ścianami odbiło się echo. I ciszy poszła. Przykro mi, ale raczej spokojne myślenie nie może już być w planach Bucketa głównym punktem programu.
No nie... Tego już było za wiele. Nie dość, że ośmieszyła go tym cholernym zaklęciem rozweselającym to jeszcze teraz nie daje spokoju. Daniel otworzył oczy. Jego mina sugerowała jedno: "Spierdalaj jeśli ci życie miłe.". Wstał tak szybko jak tylko potrafi człowiek szybko się podnieść. W ten sposób zyskał przewagę poprzez zaskoczenie. Może i to nie fair, ale Corn też nie dała czasu na obronę. Złapał za ręce Corn i odwrócił ją do siebie plecami. Jedną dłonią trzymał oba jej nadgarstki, a drugą złapał za włosy i przycisnął do ściany. Nic nie mówił. Miał ochotę warknąć jej do ucha: "trzeba było nie rzucać bezmyślnie zaklęć", ale w zamian za to tylko syknął, gdy próbowała się nieskutecznie wyrwać.
Tak tak, można jej to powtarzać w nieskończoność, a ona i tak się nie zmieni. Nie posiadała za grosz instynktu samozachowawczego i odbijało się to na jej zdrowiu prawie zawsze. Nigdy nie potrafiła zauważyć, kiedy już przegięła, a kiedy to jeszcze wahała się na granicy i nikt jej nie groziło. Może to właśnie to, że nie myślała o tym, czy on coś może zrobić było w tym momencie jej błędem. Dała się podejść w dość prosty sposób, wystarczyło wstać i ruszyć w jej stronę, a ona nawet, jeśli byłoby to wolne, to nie zaczęłaby uciekać. Kiedy nagle została przyparta do ściany jęknęła cichutko. - Ite – Wyrwało się z jej ust, kiedy poczuła zimno muru na policzku. Zaczęła się szarpać, to oczywiste. Starała się unieść nogę na tyle wysoko, by ładnie kopnąć go w krocze, zamiast tego udało jej się wyłącznie w udo, co nie przyniosło pewnie zbyt pomyślnych efektów. - Popierdoliło cię? - Krzyknęła niezbyt ładnie. A jak wielu wie jeśli Cor przeklina, to sytuacja musi być naprawdę poważna i po całości doprowadza ją w danym momencie do szału. Biła się już wiele razy więc jestem pewna, że lada chwila uda jej się wymsknąć i złamać mu np. nos.
Tym razem panna S. będzie musiała ulec, bo natrafiła na pałkarza. Bądź co bądź Daniel kiedyś był pałkarzem. Teraz robi za rezerwowego akurat, ale później może znowu będzie grał. Chwycił mocniej za włosy, gdy kopnęła go w udo. Cóż... nie to miejsce moja droga. On miał dwa czułe punkty i jednym z nich było krocze, ale drugi bynajmniej nie był w pobliżu miejsca kopnięcia. -Czara się przelała. Ostrzegali ciebie, ale nie posłuchałaś to teraz płać za swoją głupotę. Mruknął jej do ucha. Mocniej przytrzymał jej nadgarstki i jeszcze mocniej przydusił do ściany. Zaczynał się w jego głowie rodzić nowy plan zabawienia się kosztem Corn. Może nawet zagra w jej grze?
Panna S. dla twojej wiadomości nie była, ale JEST pałkarzem, więc to jestem pewna, że w tym momencie nie ma kompletnie nic do rzeczy. W takich chwilach żałuje, że jest kobietą. A tym bardziej jej żal, że jest zbyt dumna, żeby zawołać o pomoc. Na pewno ktoś usłyszałby, ale do cholery jasnej nie przeszłoby jej to przez gardło. Nie pokazałby komuś, że sobie nie radzi nawet, jeśli Daniel miałby ją w tym momencie pobić i zostawić tutaj czy zamordować. - Kochanie pociągają mnie brutale, naprawdę. Ale żeby mieć u mnie szanse, trzeba mieć jeszcze coś w spodniach. Przepraszam bardzo, ale wolałabym już iść – Mruknęła ostro tonem jak najbardziej zimnym. Oczywiście cieszmy się, że to jest nadal Corin. Nie zrobił nic wyjątkowego, żeby miała się obudzić jej druga jaźń i go tutaj tak po prostu potraktować jakimś zaklęciem niewybaczalnym. Nie był nikim, kto mógłby nad nią zdominować. Po raz kolejny próbowała mu coś w miarę możliwości zrobić tym razem depcząc go po nogach. Cholera, mocny ma ten uścisk.
Uśmiechnął się tylko szyderczo. -W takim razie zagrajmy w twoją grę. Przecież i tak nie będziesz wołać o pomoc, prawda? Nie ma to jak pytanie retoryczne. Oczywiście, że nie będzie krzyczeć o pomoc. Daniel już zdążył poznać ją na tyle, by to móc wywnioskować. Puścił włosy dziewczyny i przerzucił dłoń na jej biust. Jak grać w jej grę to grać, a nie się cackać. Zresztą ostatnio mu po głowie to już chodziło, więc czemu nie? Corn była chyba dość znana ze swojego rozpustnego życia intymnego. Nawet jeśli nie to Dan i tak twierdził swoje. Przyłożył swoją twarz do jej twarzy tak, że stykali się policzkami. Biedna Corn teraz ma z jednej strony ścianę, a z drugiej Ślizgona.
- Moją grę? Co masz na myśli? - Spytała zdziwiona tym, o czym ją właśnie poinformował. Nic nie podejrzewała. Nie miała pojęcia co w tym momencie ma z tym zrobić, co mu powiedzieć. Nie wiedziała co planuje, o czym myśli. I ta niepewność dobijała ją, sprawiała, że czuła się tą sytuacją aż speszona. - Jak tylko spróbujesz mi coś zrobić to przysięgam że... - I w tym momencie umilkła, ponieważ poczuła, że jego dłoń puszcza włosy. Miała zamiar pieprznąć mu z główki tak, żeby uderzył o naprzeciwległą ścianę, ale momentalnie zesztywniała, czując dotyk na swoim biuście. Mimo iż jeszcze bardziej ją unieruchomił zaczęła się mocniej szarpać. Dobra, faktycznie jej życie intymne było bujne. Ale nigdy nie pomyślałaby o tym, żeby akurat jego dopuścić dalej niż na metr. A szczególnie w takiej sytuacji. Zresztą, ma chłopaka noo! Wystarczająco już się męczy nie zdradzając go. - Czy ja cholera jasna wyglądam jak jakaś dziwka?... NIE ODPOWIADAJ! I PUŚĆ MNIE NOO!!! - Mocne ruchy, próby uderzania łokciami, nogami. No cokolwiek. Albo jej nie wychodziło, bo była za słaba. Albo jej nie wychodziło, bo w jakimś stopniu podobała jej się ta sytuacja. Ja nie wiem i nie pytam.
Daniel znowu się uśmiechnął. Dokładnie takiej reakcji oczekiwał od tej gryfonki. -Więcej... Wyglądasz jak seks-lalka. Mruknął jej do ucha. Tym razem dłoń włożył pod koszulkę dziewczyny i zaczął bawić się jej biustem. Cały czas trzymał jej nadgarstki. W końcu się podda i sama będzie tego chciała, a wtedy już nie będzie musiał jej przytrzymywać. Teraz jednak nie mogła uciec. Nie mógł dopuścić, by uciekła. Językiem przejechał po jej policzku. Skończyły się żarty. Teraz przyszła pora zapłaty.
- Miałeś nie odpowiadać – Ochrzaniła go dobrze wiedząc, że rzuci właśnie coś w tym stylu. To było pytanie retoryczne! Thi! Opłynęła jej ciało dość spora doza złości, aż przez chwilę zapomniała co się właściwie dzieje do momentu, kiedy poczuła, że jego ręka znowu się przemieszcza. Nie jest głupia, już zdążyła zrozumieć, że szarpanie się i miotanie kompletnie nic nie daje. Może jednak zacznie krzyczeć? Nie, nigdy w życiu. Popłacze się wzbudzając tym jakąś litość? Nie, ona nigdy nie płacze. Więc co ma do cholery jasnej zrobić? - Yamete... - Powiedziała w ojczystym języku jej najlepszej przyjaciółki, przez którą obce wyrazy bardzo często przeplatały jej się z angielskim. Znaczyło to tyle co „stop”. Wypowiedziane jakże nieśmiało i nawet sama tego nie zauważyła. A kiedy zaczął się nią bawić mimowolnie jęknęła czując przyjemność. Od razu skarciła się w myślach, by po chwili uderzyć delikatnie czołem o mur. Zajebiście po prostu, jeszcze się ślizgon skapnie, że czy tego chce, czy nie jest jej przyjemnie. - Puść mnie wreszcie. Przestań sobie żartować... I tak nic nie zrobisz... Tu się kręcą ludzie i w ogóle – Mądra groźba, ostatnia deska ratunku i kończą się biedaczce wszelkie pomysły.
-Jesteś pewna? Nie wiesz do czego jestem zdolny, a teraz jest pora kolacji. W dodatku jesteśmy na końcu korytarza i nikt nie będzie tędy przechodził, chyba, że będzie chciał iść w dół... Mruknął jej do ucha. Wyciągnął rękę spod jej bluzki. Chwycił za nadgarstki i przycisnął dziewczynę plecami do ściany. Trzymał każdą dłonią jej nadgarstki, które też przystawił do ściany stanowczo i przede wszystkim mocno. Przysunął się niebezpiecznie do niej. Teraz ich twarze dzieliła kilkucentymetrowa przestrzeń. Czuł jej oddech, a ona czuła jego. Miała szczęście, bo mył zęby trzy razy dziennie, a w międzyczasie żuł gumę, więc oddech miał bardzo świeży. Uśmiechnął się szyderczo do niej.