Zimny kamienny tunel będącą główną arterią biegnący przez tą głęboko położoną część zamku. Po bokach znajdują się liczne składziki i opuszczone stare klasy, oraz laboratoria. Odbiegające w bok mniejsze korytarze ciągną się niby wąż pod zamkiem skrywając liczne mroczne sekrety ukryte w podziemiach szkoły. Chłód i brak światła prócz nielicznych widmowych pochodni rzucających słabe, blade światło, powoduje dreszcz u większości osób przemierzających te zakamarki.
Krążyłem jak wilk szukając ukrytych komnat kuzyna po lochach. Z moich informacji zajmował on właśnie tą część podziemi przemieniając ją na swoje prywatne komnaty i pracownie. Niezależnie jednak jak się starałem nie potrafiłem zbliżyć się do jego komnat. Silne zaklęcie ochronne blokowało drogę tak iż ilekroć podchodziłem już do jego drzwi traciłem na ułamek sekundy zmysły , odzyskując je kilka metrów od wejścia. Sfrustrowany usiadłem na przeciw zaczarowanych drzwi opierając się o ścianę naprzeciwko. Skoncentrowałem się walcząc z zaklęciem które powoli wgryzało się w mój umysł starałem się zobaczyć wreszcie wyraźnie ukryte drzwi. Mimo jednak moich wysiłków już po chwili gapiłem się dosłownie na kamienną ścianę obok miast na upatrzony świadomie punkt. Opanowałem złość i odetchnąłem głębiej. Nie pozostało nic innego jak poczekać i napisać wie około godziny wstałem i ruszyłem do wyjścia. list...
Czekałem długo lecz mimo moich pokojowych zamiarów ściana milczała uparcie . Po upływie godziny wstałem i ruszyłem na górę. Gdyby chciał otworzyć już by to zrobił. Ten stary głupiec sam na siebie ściąga zgubę , prawiąc o Honorze a sam nie rozumiejąc jego kanonów... Nic postanowiłem załatwić to po staremu ... Po chwili moje kroki niosły się już po korytarzu szkoły.
- O, dziękuję. - skinął głową. Wydawała się być bardzo uprzejmą osobą, pomocna, to dobre słowo. Ale po co uczennica miała tak ubrana - bo oczywistym jest, że nie wyglądała jakby szła na zajęcia - do Fredericka? Cóż, przez chwilę dość poważnie się nad tym zastanawiał, ale szedł powolnym krokiem za nią. Z rozmyślań, wybiły go słowa nowo poznanej towarzyszki. - Wasz woźny to niezwykle ... pomocny człowiek. - tu na chwilę się zawahał nad doborem słów, ale koniec końców nie skłamał, mimo że dobrego wrażenia na nim nie zrobił. - Jakoś mi się udało dotrzeć do tego miejsca, ale jak Boha miluju, ne viedelbych kde je gabinet Fredericka. - niezbyt kontrolowanie wcisnął słowa czeskie w angielszczyznę, którą zresztą bezbłędnie się posługiwał, nawet z akcentem, ale jak widać, pochodzenie dawało o sobie znać raz po raz. Znowu skupił się na tym co mówiła, a zadziwiająco dużo mówiła; cóż, przynajmniej przestał myśleć czemu zmierza do Freda... "(...) będzie Pan kontrolował działania profesora Bonmera w szkolę? Mogę zaświadczyć, że jest cudownym nauczycielem. Ma naprawdę... Świetny kontakt z uczniami". Ocknął się i stanął na chwilę. - Kontrolować? Na Merlina, nigdy w życiu. Dobrze wiem, że ma smykałkę do tego co robi. Jest wybitnym pedagogiem. Jednak cieszy mnie, że jego uczennice to potwierdzają. -Skinął głową z aprobatą słów brunetki. Trochę zaniepokoił go ton i chwila zawahania dziewczyny w dość kumulacyjnej części wypowiedzi. Ruszył dalej. Zmarszczył brwi. - A ty? Wybacz, że pytam, ale nie chciałbym przeszkadzać w lekcjach... zmierzasz na dodatkowe zajęcia może? Nie chciałbym być przeszkodą w edukacji... -przyjrzał się jej dokładniej, dotrzymując jej kroku.
Nie myślała gdy je ubierała o tym,że idzie do Fredericka. Po prostu było jej przyjemnie gdy faceci odwracali za nią spojrzenia i tyle. Oczywiście nauczyciel też jak najbardziej mógł to robić. Choć nie do końca była pewna, czy będzie tak robił. No tak! Już przypomniała sobie czemu chciała do niego pójść. Ah, ta skleroza. No przecież jeszcze nie rozmawiali o przemianie! Miała ochotę pozachwycać się. Podziękować mu za to, że wtedy się nie opanował i ją dziabnął. Zmienił jej życie. I to jak! W końcu była szczęśliwa. I cholernie zadowolona ze swojego życia. - Przykro mi, nie mówię po czesku. Ale strzelam... Jak Boga kocham nie wiedziałem gdzie jest gabinet Fredericka? - To wyglądało tak, jakby mu czytała w myślach. Nie było tak. Chodził za nią po szkole Polak i niegdyś wiecznie ją denerwował, a te języki zdawały się być odrobinę podobne. Poza tym gdy jeszcze mieszkała z ojczymem miała okazję słuchać rozmowy wielu ważnych ludzi z różnych narodowości. Mówić nie umiała, ale ze słuchu co nie coś ogarniała. Hm, w sumie powinna się zacząć uczyć języków. W końcu marzyła o podróżach! Czyli nie był z Ministerstwa. To oznaczało, że jest tu w celach prywatnych. Kim więc jest ten facet? Miała jeszcze jeden pomysł żeby się dowiedzieć czegoś więcej. Jejku, przed przemianą nie była wścibska. Ale jej się odmieniło! - Nie przepadam za opiekunem Salem, a profesor Bonmer jest bardzo miły – Wolała udawać, że ma do niego jakąś sprawę wychowawczą. O takie rzeczy się w końcu nie pyta. A teraz dalsze część jej małej intrygi – Ale mogę załatwić to kiedy indziej, więc tylko Pana zaprowadzę i nie będę przeszkadzać. Proszę mu tylko przekazać, że Vittoria Brockway chciała z nim rozmawiać – Tu na chwilę przerwała i podrapała się po włosach udając zakłopotanie – A pan? Ma pan pewnie jakieś ciekawe, czeskie imię i nazwisko, prawda? - Jaki uroczy sposób, by wydębić od kogoś dane osobowe.
Gdy stali tak na korytarzu, obserwował dziewczynę i znów podjął próbę przypomnienia sobie skąd ją zna. Skoro jej twarz wydawała się taka charakterystyczna musiał ją gdzieś widzieć. Znów na myśl przyszła mu Lilith, ale dziewczyna szybko wytrąciła go z tych rozmyślań, odpowiedzią na jego pytania. A konkretniej przetłumaczenie wypowiedzi Ivo. Mile go zaskoczyła, a na jego kącik ust uniósł się w lekkim uśmiechu. - Mniej więcej tak. Ale i bez tego z pewnością domyśliłabyś się że nie mam pojęcia gdzie go szukać.-włożył ręce do kieszeni a uśmiech zniknął z jego twarzy. Teraz rzadko zdarza się żeby nastoletni uczniowe byli mili i uprzejmi w stosunku do dorosłych. Przeważnie gdy zapyta się ich choćby o drogę, to warkną coś pod nosem lub zignorują Cie kompletnie. Widać program nauczania nie przewiduje zasad savoir vivre'ou. Oczywiście poza wyjątkami. Czuł jej ciekawskie spojrzenie na sobie, najwyraźniej był osobą która wzbudza zainteresowanie. No nic dziwnego. - Istotnie.- odpowiedział zdawkowo. Oj miły, nawet nie masz pojęcia jak. Chociaż znając Freda, już pokazał jej swoją "dobroć". - Jeżeli masz jakąś istotną sprawę to nic, się chyba nic nie stanie jeżeli pójdziemy tam razem?- uniósł lekko brwi i wskazał dłonią aby szła dalej. - Tak, jest całkiem przyzwoite.- ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Ponoć tak mówią. Rozmitalowi jakoś nie spieszyło się do ujawniania swoich danych. Zbyt łatwo by to poszło.
- Fakt, wyglądał pan jak taka zagubiona owieczka – Powiedziała ciesząc się, że mogła sprawić mu przyjemność tłumacząc kilka zdań w jego najwyraźniej ojczystym języku. Wywnioskowała to oczywiście stąd, że tak swobodnie się nim posługiwał. Nie różni się zbytnio wyglądem od przeciętnego Anglika. Albo po prostu była kiepska w rozróżnianiu narodowości. O! Azjatę by poznała. I to chyba tyle. - Nie, to nie jest aż tak istotne. Sama sobie doskonale radzę. Chciałam tylko zasięgnąć rady – Odpowiedziała wyraźnie nie chcąc przeszkadzać. Zapewne osoba spoza szkoły nie bez powodu starała się o dostanie się do Hogwartu. Pewnie nie wpuszczali byle kogo w mury szkoły, prawda? Tak jej się przynajmniej zdawało. Nie było by tu bezpiecznie, gdyby byle kto mógł przechodzić korytarzem. Już dawno uczniowie padli by ofiarą jakiegoś psychopaty, czy coś. Choć i wśród mieszkających tu osób sporo było popieprzonych ludzi. Nie skomentowała tego, że nie podał jej imienia. Jedynie prychnęła w myślach, że intryga nie wyszła. Cóż. Jest za dobra by być podstępna jak lis. - No, to są te drzwi. Nie jestem pewna, czy profesor jest w środku, bo się nie umawiałam z nim – To mówiąc wskazała na wrota prowadzące do gabinetu profesora Fredericka. Znała je aż nazbyt dobrze. W końcu dość często przychodziła tu choćby na zmianę opatrunku. Ostatnio jednak rany miały się dobrze. Kilka pręg na plecach, brzuchu i nogach goiło się, a największa rana po ugryzieniu chwilowo była zasklepiona. Dlatego nie miała powodu by tu przychodzić. Tylko kaprys.
Jak już byli przy drzwiach, odwrócił się do niej spojrzał w oczy. - Ivoš Rožmitál, wybacz, niezbyt taktowne było to z mojej strony. - skłonił się przed nią, ujmując jej drobną dłoń w swoją. Wyprostował się, przed nią i spojrzał jej w oczy. Zadziwiające, jak bardzo nie notował w myśli szczegółów, które go nie interesowały z ich rozmowy. Nawet imię dziewczyny jakoś mu na chwilę wyleciało. Potem jednak nieco mocniej zakonotował, że coś nie gra. Twarz, chwila... Vittoria? Kto nazywa tak dziecko. Zreflektował się z tej dziwnej myśli, mając nadzieję, że karma za te myśli nie spowoduje u niego złych konsekwencji. Zesztywniał i zmarszczył brwi. - Wybacz - urwał, a potem uśmiechnął się nienaturalnie. - Jesteś Vittoria? Przyjaźnisz się z ... Lilith Nox? - oczywiście że chciał o coś innego zapytać w ramach rozeznania, ale się wstrzymał. Utrzymywał uśmiech na ustach, nawet nie starając się mrugać.
O, faktycznie miał fajne imię. Takie słodkie, bo jakby samo w sobie było zdrobnieniem. Przynajmniej tak brzmiało w jej uszach. Takie „Ivoś”. Mimo wszystko nic jej to nie powiedziało. Frederick nie wspominał o żadnym Ivo wokół siebie. Może później go o to zapyta. A ten zbędzie ją dość szybko i tyle będzie z tej rozmowy. W sumie miała się nie wtrącać w jego życie. Nie miał w stosunku do niej żadnych zobowiązań i nie mogła nawet myśleć o tym, że ten będzie jej się z czegokolwiek spowiadał. Co miał do imienia Vittoria? Z czego, co wiedziała to jest to jakaś odmiana „Victoria” wchodząca bardziej we Francuski. Może jej ojciec był Francuzem? Nie miała zielonego pojęcia. Kompletnie nic o nim nie wiedziała, a matka zawsze milczała. A po poznaniu ojczyma już całkiem zamknęła się w sobie i w ogóle nie rozmawiały. W każdym razie to normalne imię. No, ale dość mało popularne. - Tak? - Odpowiedziała w sposób pytający. Przyjaźniła się z Lilith... Nie wiadomo. To zależy od tego, czy Kath zdążyła ją już dorwać. Ją i Edwarda. Jeśli tak, to gryfonka raczej nie wiedziała, że istnieje ktoś taki jak Vittoria Brockway i że miał kiedyś jakiekolwiek znaczenie w jej życiu. Ot potęga Obliviate.
W tym momencie wszystkie informacje jakie usłyszał od Fredericka, nabrały sensu. Już wiedział skąd znał imię, a skąd znał twarz dziewczyny. To była ona, ta, co powodowała, że Fred cierpiał każdej nocy kiedy przychodził do mieszkania, to przez nią widział jego łzy, to właśnie przez nią musiał sprawiać, by nie czuł bólu. To ta mała niecna istota, która powodowała w Ivo chęć mordu. Spotkał ją, właśnie tu, tak, po prostu pod jego gabinetem. Prychnął cicho. Czyli mieli dalej kontakt. Interesujące w perspektywie słów Freda. Dalej starał się jednak nie okazywać pogardy wprost. Odetchnął głośniej. - Tak myślałem, że skądś Cię znam. Frederick też mi wspominał... -urwał na chwilę, trzymając rękę na klamce. Nacisnął ją i bezpardonowo otworzył drzwi, nie zastanawiając się nad niczym. - Panie przodem - uśmiechnął się aż nazbyt uroczo.
Trudno opisać jak bardzo cieszył się z powrotu do Anglii, do tej szkoły, w stare, dobrze mu znane mury. Miał dosyć już tych wakacji, morderczej przygody jaką zagwarantowała mu dyrekcja podczas wakacyjnego wyjazdu. Pogubił buty gdzieś w czeluściach bagien, o mało co nie poślubił jakiejś Indianki i zamieszkał na zadupiu w samym centrum dżungli. Dlatego teraz szedł pomalutku, czerpiąc przyjemność jaką sprawiały mu chłodne mury zamczyska. Było już dawno po zajęciach, a na wieczór nie mieli żadnych dodatkowych, przez co nigdzie mu się nie śpieszyło. Nawet nie przejmował się tym, że kroczy ścieżką uczęszczaną nie tylko przez Puchonów, ale i złośliwe zaskrońce. Nie to, że się ich obawiał... Wydawało mu się, że już bardzo dawno pokazał, że jest czarną owcą Pucholandii i jeśli nie chce się mieć połamanych kończyn i zaników pamięci to lepiej jest go unikać. Ziewnął przeciągle i rozprostował kończyny, wyciągając się prawie na cały korytarz. Na szczęście był pusty więc mógł sobie na to pozwolić. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Korytarz w rzeczy samej - był pusty, ale tylko przez pierwsze pięć minut wizyty Puchona. Potem dane było słyszeć w oddali kroki i bynajmniej nie były to kroki baletnicy a bardziej słonia. Ślizgonka czasami nie potrafiła podnosić stópek przy chodzeniu, zazwyczaj po urządzeniu sobie maratonu na błoniach, przez co efekt taki był. Tym razem jednak wracała ze spaceru po zamku z myślą o papierosie. Tak bardzo miała ochotę zapalić, ale świadomość, że znowu musiałaby się ukrywać skutecznie ją odciągała od tego pomysłu. W lochach było ciemno, więc niespecjalnie zainteresowała się zbłąkaną duszą, dopóki nie ujrzała charakterystycznych białych włosów kilka metrów przed sobą. W tej szkole prawdopodobnie tylko jedna osoba płci męskiej miała taki kolor i oczywiście był to człowiek, którego Jeunesse omijała jak tylko mogła. W lochach jej pole manewru ograniczało się do powrotu tam, skąd przyszła - a to mijało się z celem jej podróży - albo do przejścia na drugą stronę korytarza z nadzieją, że ciemne ubranie zadziała jak kameleon i przemknie niezauważona. Wiadomo, plan, który uważała za świetny nie powiódł się w ogóle ze względu na szerokość korytarza, dlatego zwolniła kroku i po prostu szła sobie w tempie żółwia za chłopakiem. Miała okazję zrobić mu krzywdę, ale co to za zabawa trafić kogoś od razu w plecy?
Norbert tak bardzo błądził gdzieś myślami, że zdecydowanie mógłby się udać plan dziewczyny, gdyby nie to, że wcześniej postanowiła poruszać się nieco mniej zgrabnie i głośniej niż od chwili kiedy to ujrzała białą burzę, jak zwykle sterczącą chaotycznie w prawie każdym możliwym kierunku. Widocznie efekt uboczny częstego przebywania między urządzeniami elektrycznymi... Więc kiedy to przestał się rozciągać i ziewać przeciągle spojrzał przez ramię na idącą za nim dziewczyną. Kilka sekund zajęło mu wyregulowanie ostrości widzenia w tych ciemnościach, ale zdecydowanie ją rozpoznał od razu. Choć troszkę się zmieniła od ich ostatniej dłuższej rozmowy. - Andrea? - szepnął bardziej do siebie, niż do Ślizgonki zaskoczony jej widokiem. Odwrócił się w jej stronę lustrując szybko jej osobę, a zwłaszcza ręce. Nie zauważył w nich różdżki, ani jej postawa nie wskazywała na to, że chce go atakować, więc napięcie mięśni zelżało chociaż trochę. - Ostatnim razem trochę lepiej ci szło śledzenie- rzucił złośliwie do angielki uśmiechając się do niej lekko. Ale jego postawa nie świadczyła o tym, że był do niej jakoś źle nastawiony. Znał jej charakter i wiedział, co spowoduje, że będzie chciała podjąć jakąś rozmowę. Mimo wszystko był trochę ciekawy co tam u niej słychać.
Różdżkę miała odpowiednio ukrytą pod bluzą, więc dostanie się do niej było kwestią kilku sekund. Była zręczna i umiała zaklęcia na tyle dobrze, by sobie z tym poradzić, ale póki co tylko tworzyła w głowie obraz chłopaka, stojącego w płomieniach. Oczywistym było, że dalej żywi do niego urazę, ale w dniu dzisiejszym nie była zła. Bo czasem jest, a czasem nie, dlatego można śmiało powiedzieć, że Norbert ma dużo szczęścia, że trafił na jej lepszy humor. Przyglądnęła mu się uważnie i słysząc zaskoczenie w jego głosie pozwoliła, by kpiący uśmiech wyżłobił dołeczki w jej policzkach. - Nie zapominaj, że przechodzę tym korytarzem kilka razy dziennie - krzyżując ręce za plecami, spoglądnęła mu prosto w oczy z bezceremonialną wyższością. Podobno to lubił, ale ostatnim razem słyszała to może rok, czy dwa, temu. Od tamtej pory nie rozmawiali i mijając się na korytarzu wysłuchiwała plotek na jego temat. Do teraz zastanawiającym dla niej było co takiego chłopak ma w sobie, że utworzył się wokół niego spory wianuszek dziewcząt. Słyszała nawet historię, że znowu się w kimś zakochał i ciężko było jej przyznać, że się tym nie interesowała. - Nie schlebiaj sobie. Gdybym chciała cię śledzić użyłabym do tego kota albo pierwszoroczniaka. Ale nie przypominam sobie, żebym była twoją groupie - uśmiech zniknął z jej twarzy, a wraz z tym minęła Puchona. Z jej popapranego punktu widzenia nie mieli o czym rozmawiać.
W zasadzie to nie dostał jeszcze żadnym zaklęciem w plecy, dlatego uznał, że ma dobry dzień i może sobie pozwolić na tego typu słowa. Możliwie, że właśnie pogarszał swoją sytuację, ale dzisiaj był na tyle znudzony, że nawet możliwość oberwania była tutaj w jakimś stopniu nawet interesującym rozwiązaniem i planem na spędzenie dzisiejszego wieczoru. - Ja również, ale rzadko kiedy zdarza się okazja, że się tutaj zobaczymy. Zresztą... Że się gdziekolwiek zobaczymy- odpowiedział po cichym prychnięciu i powstrzymał się od parsknięcia widząc jej próby spojrzenia na niego z wyższością, gdzie przy jej 165 wyglądało to dość komicznie kiedy to musiała zadzierać głowę do góry by to spojrzeć mu w oczy. Oczywiście nie bronił się przed tym drobnym pojedynkiem, ani nie uciekał wzrokiem. W ogóle nie czuł też skrępowania, nie miał powodu. W końcu nie zrobił niczego, przez co mógłby czuć się zażenowany rozmawiając z nią. Zwłaszcza, że była to jego pierwsza miłość. Więc ten dłuższy kontakt wzrokowy nawet mu się podobał i spowodował falę powracających wspomnień. Niestety tylko tych dobrych, przyjemnych, przez co zamrugał kilka razy szybciej. Słysząc jej kolejne słowa roześmiał się. - Bastet? Myślisz, że nie rozpoznałbym tego kociaka od razu? Aż tak ślepy to nie jestem- wypowiedział będąc cały czas rozbawiony jej słowami. - A pierwszoklasisty to nawet nie skomentuję...- Dodał potrząsając głową na boki i westchnął głęboko. Każdy wiedział, że taki to jedynie popychadło dla starszych ślizgonów i wyszukanie takiego szpiega było niezwykle proste. Dobrego szpiega bardzo ciężko znaleźć, a już tym bardziej wymagać by zrobił robotę dobrze zmuszając go do tego. Obserwował ją jak zaczęła go obchodzić, ciesząc się, że skończyła mu się patrzeć w oczy. Nie zamierzał jednak od tak ją puścić. Zwłaszcza, że i on szedł w tamtym kierunku. Tak więc kiedy to przeszła obok niego, ruszył ponownie przed siebie idąc obok Andrei. - Zaczęłaś coś więcej śpiewać? A zwłaszcza, czy przy ludziach, czy nadal ukrywasz to przed całym światem? - zapytał się, ściszając swój głos tak by mogła go usłyszeć wyłącznie ona. Echo dość mocno się rozchodziło w tym miejscu, a skoro nadal mogła być to jej tajemnica to nie chciał być tym który to zdradził. Oczywiście wiedział o tym. W końcu byli ze sobą dłuższy czas. Mówiąc to szedł dalej przed siebie zerkając na nią wyłącznie kątem oka nie chcąc spuścić z niej wzroku całkowicie, ale nie chciał być również natrętny w tej czynności. Dlatego starał się zachować obraz obojętności. A wiadomo, że Czarek był niezwykle obdarzony beztalenciem jeśli chodziło o grę aktorską.
Rzadko kiedy zdarza się okazja... że się gdziekolwiek zobaczymy. Zadziwiona błyskotliwością na miarę Sherlocka pozwoliła sobie na uśmiech należący do tych bardziej przyjaznych i znanych przez nielicznych. W tym przez Norberta, który raczej nie mógł go dostrzec w panującym półmroku. Oczywistym dla niej był fakt, że po tym co między nimi było albo bardziej po tym, jak się skończyło, będą się wzajemnie unikać. I tu nie chodziło o "zachowujmy się jak dorośli", tylko o samą zasadę i urażoną dumę. I złamane serduszko. Tak, złamane serduszko, które już wcześniej dostało kopa przez matkę. Postanowiła, że następnym razem zanim odda komuś swoje uczucia, wcześniej wsadzi sobie dłoń między drzwi i ją przytrzaśnie, żeby potem na nowo nie przerabiać tej historii. Wszystkie miłostki wyglądały identycznie, dlatego uznała, że to chyba nie dla niej i stąd też wyrobił się w niej brzydki nawyk zabawy chłopcami. Patrzyła mu w oczy, ale myślami była gdzieś zupełnie indziej. Dopiero imię jej starego kota sprowadziło ją na ziemię. - Czepiasz się szczegółów, jak zwykle - ucięła temat szpiegowania nie chcąc wdawać się w bezsensowne przekomarzanki. Przypomniał jej jednak, że biedny Bastet siedział cały dzień zamknięty w pokoju, bo dzisiejszego ranka nie wyglądał zbyt dobrze i zachowywał się tak, jakby wstał lewymi łapami. Zmartwiona tym faktem Angielka zrobiła co w jej mocy, by kot wyzdrowiał i dlatego też zamknęła go w pokoju przygotowując mu jeszcze lepsze posłanie, niż miał i jeszcze lepsze żarcie, niż zwykle dostawał. Puchon nie dając za wygraną szedł tak blisko niej, że w pewnym momencie, odsunęła się trochę w bok. - Na rany Merlina, idziesz tak blisko, że prawie czuję twój oddech na karku - odkąd pojawiła się na korytarzu stała się bardzo drażliwa, prawie jak jej kot tego ranka. A tak naprawdę sama szukała sobie problemu, żeby tylko móc go pogryźć. Ich ostatnia rozmowa wcale nie skończyła się najlepiej, więc ta też nie mogła. - Pewnie, że nie. Po co ktoś ma o tym wiedzieć? - podobno pięknie śpiewała, ale wychodziła z założenia, że nie każdemu do szczęścia potrzebna jest ta informacja. Śpiewała dla siebie, czasem pod prysznicem, czasem siedząc gdzieś na odludziu nad jeziorem. - A ty? Dalej bawisz się muzyką? - pod tym względem się kiedyś dobrali. Rozumieli muzykę i mieli podobny co do niej gust. W ogóle całkiem nieźle się rozumieli i to było najlepsze w ich relacji. Czasami żałowała, że nie pozwoliła mu dojść do słowa i nie poznała wyjaśnienia sytuacji, ale zaraz po tym przypominała sobie, że on tak po prostu bez niczego uszanował jej decyzję i dał jej święty spokój.
Mogła sobie kpić teraz, ale prawda była taka, że nawet jeśli naturalnym etapem było to, że mieli się unikać. To i tak zbyt dobrze im to wychodziło. I dopiero dzisiaj mieli okazję do tego by zamienić kilka słów. - No właśnie, jak zwykle- mruknął widząc, że nie ma ochoty nawet z nim rozmawiać. Co tylko potwierdziła jej późniejsza reakcja, gdzie jak widać dla Andrei nawet te kilka słów miało okazać się być zbyt większą ilością. Której nie potrafiła znieść i dość szybko, nawet jak na nią - wybuchła złością. - Miej pretensje do budowniczego zamku a nie mnie, nie moja wina, że te korytarze są tak ciasne i się ciągną tak długo. Też chcę je opuścić jak najszybciej. - odburknął, ściągając brwi i marszcząc w niezadowoleniu nos. Nie potrafił znaleźć sensownej przyczyny dla której to miała pokazać innym, że potrafi śpiewać. - Nie wiem, może wtedy ktoś chętniej by cię słuchał, a nie zamierzał czmychnąć przy najbliższej okazji?- odpowiedział uśmiechając się złośliwie. Była to też odpowiedź na jej wcześniejsze zachowanie po którym to nadal trochę czuł się urażony i faktycznie teraz starał się opuścić lochy jak najszybciej, by to zostawić wiele urażoną księżniczkę samą. Co też było widać po jego krokach, bowiem zdecydowanie przyśpieszył od tamtej chwili by to nie dmuchać jej w kark. - Cały czas gram i raczej już tak pozostanie. Za bardzo to lubię i wiążę z tym swoją przyszłość - rzucił do niej jeszcze tylko i zwieszając głowę wpatrując się w czubki swoich butów szedł bardziej zamyślony. Nie widział powodu dla którego to miałby jej więcej tłumaczyć, ani opowiadać. Skoro nie miała okazji z nim rozmawiać. Zresztą, zupełnie jak ostatnim razem.
Zachowanie chłopaka utwierdzało ją tylko w przekonaniu, że tamto dawne uczucie prawdopodobnie wygasło i zostało pogrzebane gdzieś z piachem. Zadziwiające było to, jak cienka jest granica między pięknym uczuciem, miłością a nienawiścią i skakaniem sobie do gardeł. I nawet na ich przykładzie można było spokojnie obalić tezę "czas leczy rany", w związku z tym, że nawet po roku czasu Angielka nie miała ochoty patrzeć na Puchona. Szła przed siebie zastanawiając się nad ich relacją, udając, że nie słyszy złośliwości skierowanych pod jej adresem. Mogłaby na nie zareagować tak samo jak on, czyli atakiem, ale nie miała na to za bardzo ochoty. Oczywiście przeliczyła się ze swoją cierpliwością, bo kiedy zasugerował, że wszyscy od niej uciekają zatrzymała się w miejscu, rzucając mu pełne żalu spojrzenie. - Tak jak ty wtedy? - łagodne rysy twarzy znikły, ustępując miejsca prawie wszystkim emocjom jakie trzymała w sobie od ich ostatniej rozmowy. - Wiesz co? Wydaje mi się, że to nie ja stchórzyłam, a ty - wymierzyła w niego oskarżycielsko palcem. Wciąż jednak nie podniosła głosu. Akustyka w lochach była na tyle dobra, że wszystko i tak się niosło.
On z początku próbował podejść do tego wszystkiego na spokojnie, zostawić wszystkie złe emocje za sobą i znów rozmawiać z nią tak jak dawniej. Niestety ona nie dała mu takiej możliwości. Cały czas ciągnął ją za język, a jej niechęć do rozmowy z nim bardzo mocno wyczuł, przez co atmosfera unosząca się w około nich jeszcze bardziej stała się cięższa. Potwierdzał to tylko fakt, że tylko bezpośredni atak był w stanie zmusić ją by w końcu się coś odezwała. - Wtedy to ty uciekałaś. Chciałem ci wytłumaczyć jak bardzo źle to zrozumiałaś, ale nic do ciebie nie docierało, zmęczyła mnie już ta walka z wiatrakami. Więc odpuściłem. Tak na siłę starałaś zrobić ze mnie takiego dupka, że podjęcie z tobą rozmowy kończyło się jak teraz. - odpowiedział spokojnie odwracając się w jej stronę, kiedy tak gwałtownie się zatrzymała. Faktycznie teraz mógł postąpić jak typowy dupek, ale widocznie to jedyny sposób do zmuszenia jej do gadania. - Jakbyś mnie w ogóle nie znała i nie wiedziała, że takiego czegoś nigdy nie byłbym w stanie zrobić. - dopowiedział chcąc się odwrócić na pięcie i opuścić to miejsce już w tej chwili, ale nie zrobił tego tylko patrzył się na Ślizgonkę. Widocznie dopiero dzisiaj dane im będzie wyrzucić wszystko z siebie. Po roku... Najwyższa pora.
Angielka zazwyczaj ukrywała swoje emocje i rzadko kiedy otwierała się w czyimś towarzystwie. Próbowała tak też postępować z Puchonem, ale wiedziała, że zna ją całkiem dobrze i odkąd urwał im się kontakt, było jej ciężko. Co prawda miała brata i przyjaciółkę od serca, ale to nie było to samo. Z bratem była połączona niewidzialną pępowiną, więc nie potrafił doradzić jej obiektywnie, a przyjaciółka była kobietą - kobiety zazwyczaj myślą podobnie, dlatego i w tym przypadku trudno było uprosić się o obiektywność. A Norbert na swój dziwny sposób ją rozumiał i zazwyczaj trafnie jej doradzał. Opuściwszy bezradnie ręce, wzniosła oczy ku sufitowi, jakby szukała tam pomocy. - No właśnie. Odpuściłeś i bardzo łatwo przyszło ci spełnienie mojej prośby, żebyś dał mi spokój. Podobno jak ludziom zależy, to choćby skały srały nie odpuszczają - co ona mogła wiedzieć o miłości? Niewiele. Puchon był jej pierwszym chłopakiem, pierwszym od wszystkiego, dlatego mogła porad szukać co najwyżej w telewizji śniadaniowej, miłosnej rubryce z kolorowych czasopism albo z powieści, by stać się co najwyżej drugą Jane Austen. - Dobra, proszę bardzo. Wyjaśnijmy sobie. Wszystko - rzuciła, ściskając palcem wskazującym i kciukiem nos między brwiami. Czuła jak podniosło jej się ciśnienie, które teraz powodowało niemiłe pulsacje w płacie skroniowym i czołowym. - Podobno i tak masz kogoś, dlatego oczyszczenie dawnych relacji przyniesie ci więcej korzyści dla nowego związku - z trudem wypowiedziała ostatnie zdanie, nie mogąc przyjąć do wiadomości tej rewelacji.
On za to bardzo nie lubił tego kiedy to ukrywała coś przed nim, oszukiwała go, sama jednocześnie czytając z niego jak z otwartej księgi. Po jakimś czasie sam nauczył się rozpoznawać kiedy to mówiła prawdę, a kiedy skłamała. Niestety nie było dane długo mu tę wiedzę wykorzywać, bowiem jakiś czas po tym doszło do tamtego incydentu i zerwali ze sobą. - A niby skąd możesz wiedzieć, czy przyszło mi to łatwo, czy nie? Jedno wiem na pewno, zarzucając mi tamte czyny obraziłaś mnie i to mocno. - Urwał odpowiedź, bowiem nie miał zamiaru tego teraz tłumaczyć. Po raz kolejny. Nawet jeśli emocje teraz opadły i myśleli trzeźwo. Kolejne słowa An spowodowały, że cicho prychnął, uśmiechnął się kącikiem ust na sekundę i znów posmutniał. - Dopiero teraz? - rzucił w jej stronę analizując w głowie wszystkie za i przeciw temu pomysłowi. - W dodatku jesteś pewna, że chcesz to wyciągać właśnie tutaj na korytarzu. Wolałbym jakieś spokojniejsze miejsce. - dopowiedział szybko i jakby już z góry wybrał czy się zgodziła na to, czy też nie ruszył ku wyjściu na górę, a następnie na zewnątrz budynku. - Nie wiem z kim tam plotkujesz ale masz jakieś błędne informacje Andrea. Bowiem nie mam nikogo - powiedział do dziewczyny po drodze. Oczywiście był zakochany, choć bez odwzajemnienia jego uczuć, ale jej słowa dotyczyły bezpośrednio związku, więc nie skłamał Ślizgonki. Zresztą tamto i tak zaczęło mu przechodzić, widząc, że to jest strasznie bez sensu.
Ostatnimi czasy Angielka alienowała się bardziej, niż zwykle. Nie wiedziała co było powodem, ale nie czuła się specjalnie na siłach, by walczyć ze złym światem i głupimi ludźmi. Jedynymi okolicznościami, w których można było ją ujrzeć była pora na jedzonko, czasami na lekcje i pora na prysznic, choć tu przeważnie przemykała niezauważona po korytarzu i pokoju wspólnym. Tym razem postanowiła rozprostować kości, dochodząc do wniosku, że Bastet - jej kot - chyba nie jest zbyt zadowolony z tego, że całymi dniami zajmuje jego (tak, była kocim sługą, jak każdy posiadacz kota) łóżko, co zamanifestował drapiąc ją dotkliwie w przedramię. Nie wiedziała, która była godzina, ale jeśli miałaby obstawiać to prawdopodobnie gdzieś w okolicach ciszy nocnej; większość uczniów powoli kierowała się do dormitoriów, niż z nich wychodziła, dlatego też była to dla niej idealna pora na spacer. Owinięta po uszy szalikiem leniwym krokiem przemieszczała się po korytarzach, ostatecznie dochodząc z powrotem do korytarzu w lochach. Było ciemno, a marne źródło światła w lochach wcale nie ułatwiało sprawy.
Alexander przez przypadek znalazł Bastet. Nie żeby szukał jakoś specjalnie kota. To kota znajdują jego. Tak jakby przychodziły do niego z całego zamku. Jakby był kocim tatą. Jego tajemna zdolność to kocioustość. Wystarczy, że skupi się, a koty same do niego przychodzą. Hehe. Mniejsza z tym. W każdym razie to nie on był sługą kotów. To koty były sługami Alexandra. Więc w każdym razie... Szedł sobie korytarzem, trzymając w rękach kota, który mruczał, gdy Alexander drapał, albo głaskał za uchem. Westchnął cicho wsłuchując się w mruczenie kota i uśmiechnął się szeroko, jakby to była najlepsza rzecz pod słońcem. Dziś miał bardzo dobry humor, więc stanął pod ścianą i rozglądał się za przechodzącymi obok niego uczniami. W końcu jego wzrok spoczął na Andrei. Przechylił lekko głowę w bok, drapiąc jej kota za uchem i pod pyszczkiem. Oczywiście nie wiedział, że ten pupil był jej. -Hej. Zimno Ci? Oderwał się od chłodnej ściany i podszedł do niej. Wyglądał niczym ojciec chrzestny ze swoim kotem. Zmierzył ją wzrokiem, uśmiechając się jeszcze szerzej niż poprzednio.
Nie spodziewała się, że na kogoś tutaj wpadnie, tym bardziej na kogoś, kto trzyma jej kota. Gdy tylko dostrzegła swojego puszka na rękach Alexandra, pierwszą jej reakcją nie było przerażenie na jego widok, a... - HALE, ODDAWAJ MOJEGO KOTA DO CHOLERY JASNEJ! - krzyk związany z jej pupilkiem. Skąd on go wytrzasnął? I dlaczego ten głupi sierściuch nie spał smacznie na poduszce, gdzie go zostawiła kilka minut temu? Zacisnęła usta w wąską kreskę, posyłając mu pełne nienawiści i chęci mordu spojrzenie. Kot był jej słabym punktem, o ile można to tak nazwać, dlatego każdy kto go dotknął automatycznie stawał się jej wrogiem. W przypadku Alexandra jej nienawiść jedynie pogłębiła się. - I nie, nie jest mi zimno. Jakbyś nie zauważył mamy prawie zimę a zamek zbudowany jest z kamienia, który raczej nie należy do najcieplejszego materiału budowlanego. Poza tym w tej strefie klimatycznej zazwyczaj jest zimno, nie nauczyli cię tego w Rosji? - prychnęła, na siłę wyciągając mu zwierzę z rąk. Już zapomniała, że ma widoczną na lewej ręce szramę po pazurach czarnego kocura, która wciąż mieniła się lekko jasnoczerwoną krwią. Teraz ważne dla niej było to, żeby Bastet wrócił cały i zdrowy do dormitorium. Przycisnęła zwierzę do siebie i z miną obrażonej księżniczki, ruszyła prosto przed siebie. Chyba nie sądził, że będzie z nim rozmawiać, zwłaszcza po tym co jej ostatnio zrobił.
Alez on nic jej nie zrobił. To ona zaczęła się z nim droczyć więc nie rozumiem o czym tu w ogóle mowa.Poza tym Alex się zmienił. Wystarczyłoby na niego spojrzeć, żeby to zauważyć, ale jeśli ona wolała widzieć w nim wciąż tego złego, mrocznego faceta to spoko. Jemu to nie przeszkadza. Posłał jej delikatny uśmiech i wzruszył ramionami jakby mówił jej "no spoko, skoro tak uważasz". Zrobił krok w tył i zagrodził jej drogę. -Spokojnie. Ten kot sam do mnie przyszedł, nawet nie wiedziałem, ze jest twój. Powiedział wszystko spokojnie, patrząc na nią i kota, zrobił krok do przodu. Wyciągnął powoli rękę i pochylił się delikatnie do kota, aby go pogłaskać pod pyszczkiem. -Prawda? Twoja Pani jest chyba trochę przewrażliwiona, prawda Kocie? Pokiwał głową i wyprostował się z westchnięciem, ale mimo wszystko nadal się uśmiechał. Zdecydowanie miał dziś dobry humor i raczej nic mu go nie zepsuje.
Angielka spojrzała na niego jak na kretyna, odsuwając się do tyłu. O ile przeważnie świetnie szło jej odczytywanie ludzkich emocji i zamiarów, tak Rosjanin stanowił dla niej zagadkę, której nie chciała rozwiązywać. Bała się go - co prawda w minimalnym stopniu, ale jednak - i tego co może znowu zrobić. A może bała się tylko o swojego kota? Sama nie wiedziała, dlatego zacisnęła zęby, zmrużyła oczy i przyglądnęła mu się, gdy głaskał czarną kupkę futra. - Czego chcesz? - spytała w końcu, nie odwracając wzroku ani nie poruszając się nawet o centymetr. Gdy był tak blisko przyłapała się na dwóch emocjach, które pojawiły się w jej głowie - pocałować albo zabić. No bo z jednej strony chciała go udusić gołymi rękoma, z drugiej był tak przystojny, że mogłaby go oprawić w ramkę i się przyglądać, ale Jeunesse nie należała do normalnych osób. Była sprzecznością, mało, skomplikowaną sprzecznością, której nikt nie umiał odgadnąć, nawet ona. Dla Freuda i wszystkich po nim stanowiłaby świetny obiekt badań i obserwacji. - Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim będziemy sobie spokojnie popijać herbatkę i rozmawiać - dodała jeszcze, na razie nie wyjawiając, że rozmawiała niedawno z Ruth, która podzielała jej zdanie. Uknuły nawet plan, który prawdopodobnie i tak nie zostanie zrealizowany, a przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Ale Alexander tylko wyprostował się i wsadził dłonie w kieszenie. Czyżby było mu zimno? Albo po prostu nie miał co zrobić z rękoma, więc postanowił je na chwilę unieruchomić. Zrobił krok w tył, patrząc to na kota, to na angielkę. Był zaciekawiony jej zachowaniem. Nie tylko on był tu winny, ale nie chciał się kłócić teraz o to. Jeśli uważała, że tylko jedna strona jest winna to prędzej czy później odbije się to na niej. -Hmm... Czego chcę? Pokoju na świecie? Czy coś tam takiego. Może też uczuć. Zrobił dziwną minę i pokiwał głowę jakby w wielkim zadumaniu. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, przestępując tak co chwilę. Wyglądało to jakby chciał ruszyć przed siebie, albo gdzieś uciec. Najwidoczniej energia go rozpierała. Pochylił się w stronę Andrei i mrugnął do niej. -Możesz wierzyć, lub nie, ale nie mam zamiaru zrobić Ci krzywdy. Twojemu kotu też. Lubię koty. Stwierdził jak gdyby nigdy nic i zamruczał cicho, biorąc zwierzę od ślizgonki i drapiąc kota za uchem, co najwidoczniej mu się spodobało.
Coś jej tutaj nie pasowało. Nagle był taki spokojny i nie chciał jej zrobić krzywdy? Musiałaby być naprawdę ciemna jak tabaka w rogu, żeby spuścić go teraz z oczu i machnąć na to ręką. Zaczęła nawet podejrzewać, że jakoś dowiedział się o jej rozmowie z Ruth, ale nie było to za bardzo możliwe. Sama Krukonka go unikała i była zbyt uczciwa, żeby się wygadać, więc ją odrzuciła z listy podejrzanych w pierwszej kolejności. Gdy chłopak dalej sobie śmieszkował, zabierając jej kota w jej oczach pojawiły się dwie zawistne iskierki. NIKT nie miał prawa dotykać JEJ kota, poza nią. Chyba musiała wyryć to sobie na czole albo wykrzyczeć mu prosto w twarz, by oddał jej zwierzaka. Bastet z kolei niewzruszony całą sytuacją siedział spokojnie na rękach Alexandra, mrucząc, mrużąc oczy i wbijając mu delikatnie pazury w rękaw bluzy. To spowodowało, że cała złość przeniosła się na biedne stworzenie. - Ty głupi futrzaku, akurat jego musiałeś polubić? Żadnego innego chłopaka, tylko akurat JEGO? - prychnęła rozdrażniona, spoglądając na swoją rękę ozdobioną świeżą szramą po pazurach kota. - I jeszcze mnie drapiesz... nie wierzę, po prostu nie wierzę - zgarnęła zwisające luźno kosmyki włosów za uszy, rozglądając się wokół. Prawdopodobnie poza nimi nie było w pobliżu nikogo, w końcu cisza nocna rozpoczynała się za chwilę. - Oczywiście, że ci nie wierzę. Chciałeś mnie zrzucić z wieży - spojrzała z powrotem nań, przyglądając mu się na tyle uważnie na ile mogła. Ręce zaś skrzyżowała pod biustem. Co miała zrobić? Zostawić mu kota? Nigdy w życiu. - Co słychać? - spytała więc, siląc się na normalny ton głosu. Wyszło dość dziwnie, jakby ktoś ją przydusił, ale nie przejęła się tym faktem. Po pewnym czasie wrócili do pokoju wspólnego.
Godzinę zajęło mu czekanie aż łaskawie zechce się zjawić. Godzinę ukrywania się w cieniu budynku z kapturem głęboko naciągniętym na głowę. Liczył, że zajmie mu to chwilę. W końcu to była tylko jedna sprawa, więc nie ubrał się jakoś ciepło. Oczywiście, gdyby ktoś go o to zapytał, uśmiechnąłby się i w życiu tego nie przyznał, że zmarzł. Godzinę palenia papierosów. Paczka, która nigdy nie była pełna opustoszała pewnie dwadzieścia minut temu. A ten idiota dalej nie był łaskaw się pojawić. Nie nudziło mu się, inteligentni ludzie się nie nudzą, a on wyjątkowo dobrze potrafił zajmować własne myśli. Tylko zazwyczaj zamiast marznącego śniegu towarzyszyła mu przeklęta wilgoć lochów, od której chyba już do śmierci trzeszczeć mu będzie w kościach. Tak, cieszył się z tej odrobiny śniegu spadającego mu na twarz, na ramiona i na, już i tak zaśnieżony, bruk. Jednak to trwało przez pierwszych dziesięć minut. Zwykle jednak rozkoszował się tym siedząc w ciepłej szkole. A nie stał marznąc na śniegu. Jego koszula dawno już całkiem przemokła. Woda ciekła strumykiem po kręgosłupie powodując dreszcze. Miał serdecznie dosyć tego miejsca i człowiek, na którego czekał. Włożył ręce głęboko do kieszeni i wrócił do szkoły. W życiu nie da się tak wrobić ponowie, a to był taki wiarygodny człowiek. Naparł z całej siły na drzwi, chcąc jak najszybciej znaleźć się w zamku. Tam przynajmniej było odrobinę cieplej. Później prosto do lochów i się przebrać Plan idealny pochwalił się w myślach. Oczywiście nic nie mogło pójść po jego myśli, bo i po co. Lepiej, żeby przemarzł do reszty i się rozchorował. Kiedy tylko wszedł do korytarzu w lochu, zauważył dziewczynę, która nie wyglądała na zbyt ruchliwą. Przed oczami pojawiły mu się obrazy, o których zdecydowanie nie chciał pamiętać. Pewnie to zadecydowało o jego chwili „dobroci”. Chociaż i tak liczył na coś w zamian. Nie byłby sobą, gdyby nic nie chciał. Podszedł do @Vittoria Findabair i szturchnął nogą, ale nie uzyskał żadnego znaku, że jest świadoma. Zdając się na instynkt, chwycił różdżkę i rzucił zaklęcie, które o dziwo zadziałało. Wyjątkowe szczęście, że zadziałało za pierwszym razem. Wyciągnął rękę w jej stronę, żeby pomóc jej wstać. Przez chwilę jego myśli zajmowało, co tu się właściwie stało. Co tu się właściwie stało? – zachodził w głowę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że każda osoba miała w swoim wnętrzu bestie. Żył z przekonaniem, że ludzie nie rodzą się dobrzy i jest w nich więcej zła, niż dobra i każdy jego przejaw to wygrana walka. Chociaż może to tylko zwierzęce instynkty. Nie wierzyła w idealistyczne wizje, z jakimi spotkał się nie raz. Każdy sam dokonuje wyboru i tylko on jest za niego odpowiedzialny przed swoim sumieniem, jeśli ktoś je posiada. Oczywiście, pozostaje jeszcze strefa wymuszeń i nacisków, ale dla jasności przekazu można je pominąć… Nie wierzył w ludzi wystawianych na piedestał, czystych i wiecznie poprawnych – tacy nie istnieli.