Zimny kamienny tunel będącą główną arterią biegnący przez tą głęboko położoną część zamku. Po bokach znajdują się liczne składziki i opuszczone stare klasy, oraz laboratoria. Odbiegające w bok mniejsze korytarze ciągną się niby wąż pod zamkiem skrywając liczne mroczne sekrety ukryte w podziemiach szkoły. Chłód i brak światła prócz nielicznych widmowych pochodni rzucających słabe, blade światło, powoduje dreszcz u większości osób przemierzających te zakamarki.
Krążyłem jak wilk szukając ukrytych komnat kuzyna po lochach. Z moich informacji zajmował on właśnie tą część podziemi przemieniając ją na swoje prywatne komnaty i pracownie. Niezależnie jednak jak się starałem nie potrafiłem zbliżyć się do jego komnat. Silne zaklęcie ochronne blokowało drogę tak iż ilekroć podchodziłem już do jego drzwi traciłem na ułamek sekundy zmysły , odzyskując je kilka metrów od wejścia. Sfrustrowany usiadłem na przeciw zaczarowanych drzwi opierając się o ścianę naprzeciwko. Skoncentrowałem się walcząc z zaklęciem które powoli wgryzało się w mój umysł starałem się zobaczyć wreszcie wyraźnie ukryte drzwi. Mimo jednak moich wysiłków już po chwili gapiłem się dosłownie na kamienną ścianę obok miast na upatrzony świadomie punkt. Opanowałem złość i odetchnąłem głębiej. Nie pozostało nic innego jak poczekać i napisać wie około godziny wstałem i ruszyłem do wyjścia. list...
Czekałem długo lecz mimo moich pokojowych zamiarów ściana milczała uparcie . Po upływie godziny wstałem i ruszyłem na górę. Gdyby chciał otworzyć już by to zrobił. Ten stary głupiec sam na siebie ściąga zgubę , prawiąc o Honorze a sam nie rozumiejąc jego kanonów... Nic postanowiłem załatwić to po staremu ... Po chwili moje kroki niosły się już po korytarzu szkoły.
Ostatnimi czasy Angielka alienowała się bardziej, niż zwykle. Nie wiedziała co było powodem, ale nie czuła się specjalnie na siłach, by walczyć ze złym światem i głupimi ludźmi. Jedynymi okolicznościami, w których można było ją ujrzeć była pora na jedzonko, czasami na lekcje i pora na prysznic, choć tu przeważnie przemykała niezauważona po korytarzu i pokoju wspólnym. Tym razem postanowiła rozprostować kości, dochodząc do wniosku, że Bastet - jej kot - chyba nie jest zbyt zadowolony z tego, że całymi dniami zajmuje jego (tak, była kocim sługą, jak każdy posiadacz kota) łóżko, co zamanifestował drapiąc ją dotkliwie w przedramię. Nie wiedziała, która była godzina, ale jeśli miałaby obstawiać to prawdopodobnie gdzieś w okolicach ciszy nocnej; większość uczniów powoli kierowała się do dormitoriów, niż z nich wychodziła, dlatego też była to dla niej idealna pora na spacer. Owinięta po uszy szalikiem leniwym krokiem przemieszczała się po korytarzach, ostatecznie dochodząc z powrotem do korytarzu w lochach. Było ciemno, a marne źródło światła w lochach wcale nie ułatwiało sprawy.
Alexander przez przypadek znalazł Bastet. Nie żeby szukał jakoś specjalnie kota. To kota znajdują jego. Tak jakby przychodziły do niego z całego zamku. Jakby był kocim tatą. Jego tajemna zdolność to kocioustość. Wystarczy, że skupi się, a koty same do niego przychodzą. Hehe. Mniejsza z tym. W każdym razie to nie on był sługą kotów. To koty były sługami Alexandra. Więc w każdym razie... Szedł sobie korytarzem, trzymając w rękach kota, który mruczał, gdy Alexander drapał, albo głaskał za uchem. Westchnął cicho wsłuchując się w mruczenie kota i uśmiechnął się szeroko, jakby to była najlepsza rzecz pod słońcem. Dziś miał bardzo dobry humor, więc stanął pod ścianą i rozglądał się za przechodzącymi obok niego uczniami. W końcu jego wzrok spoczął na Andrei. Przechylił lekko głowę w bok, drapiąc jej kota za uchem i pod pyszczkiem. Oczywiście nie wiedział, że ten pupil był jej. -Hej. Zimno Ci? Oderwał się od chłodnej ściany i podszedł do niej. Wyglądał niczym ojciec chrzestny ze swoim kotem. Zmierzył ją wzrokiem, uśmiechając się jeszcze szerzej niż poprzednio.
Nie spodziewała się, że na kogoś tutaj wpadnie, tym bardziej na kogoś, kto trzyma jej kota. Gdy tylko dostrzegła swojego puszka na rękach Alexandra, pierwszą jej reakcją nie było przerażenie na jego widok, a... - HALE, ODDAWAJ MOJEGO KOTA DO CHOLERY JASNEJ! - krzyk związany z jej pupilkiem. Skąd on go wytrzasnął? I dlaczego ten głupi sierściuch nie spał smacznie na poduszce, gdzie go zostawiła kilka minut temu? Zacisnęła usta w wąską kreskę, posyłając mu pełne nienawiści i chęci mordu spojrzenie. Kot był jej słabym punktem, o ile można to tak nazwać, dlatego każdy kto go dotknął automatycznie stawał się jej wrogiem. W przypadku Alexandra jej nienawiść jedynie pogłębiła się. - I nie, nie jest mi zimno. Jakbyś nie zauważył mamy prawie zimę a zamek zbudowany jest z kamienia, który raczej nie należy do najcieplejszego materiału budowlanego. Poza tym w tej strefie klimatycznej zazwyczaj jest zimno, nie nauczyli cię tego w Rosji? - prychnęła, na siłę wyciągając mu zwierzę z rąk. Już zapomniała, że ma widoczną na lewej ręce szramę po pazurach czarnego kocura, która wciąż mieniła się lekko jasnoczerwoną krwią. Teraz ważne dla niej było to, żeby Bastet wrócił cały i zdrowy do dormitorium. Przycisnęła zwierzę do siebie i z miną obrażonej księżniczki, ruszyła prosto przed siebie. Chyba nie sądził, że będzie z nim rozmawiać, zwłaszcza po tym co jej ostatnio zrobił.
Alez on nic jej nie zrobił. To ona zaczęła się z nim droczyć więc nie rozumiem o czym tu w ogóle mowa.Poza tym Alex się zmienił. Wystarczyłoby na niego spojrzeć, żeby to zauważyć, ale jeśli ona wolała widzieć w nim wciąż tego złego, mrocznego faceta to spoko. Jemu to nie przeszkadza. Posłał jej delikatny uśmiech i wzruszył ramionami jakby mówił jej "no spoko, skoro tak uważasz". Zrobił krok w tył i zagrodził jej drogę. -Spokojnie. Ten kot sam do mnie przyszedł, nawet nie wiedziałem, ze jest twój. Powiedział wszystko spokojnie, patrząc na nią i kota, zrobił krok do przodu. Wyciągnął powoli rękę i pochylił się delikatnie do kota, aby go pogłaskać pod pyszczkiem. -Prawda? Twoja Pani jest chyba trochę przewrażliwiona, prawda Kocie? Pokiwał głową i wyprostował się z westchnięciem, ale mimo wszystko nadal się uśmiechał. Zdecydowanie miał dziś dobry humor i raczej nic mu go nie zepsuje.
Angielka spojrzała na niego jak na kretyna, odsuwając się do tyłu. O ile przeważnie świetnie szło jej odczytywanie ludzkich emocji i zamiarów, tak Rosjanin stanowił dla niej zagadkę, której nie chciała rozwiązywać. Bała się go - co prawda w minimalnym stopniu, ale jednak - i tego co może znowu zrobić. A może bała się tylko o swojego kota? Sama nie wiedziała, dlatego zacisnęła zęby, zmrużyła oczy i przyglądnęła mu się, gdy głaskał czarną kupkę futra. - Czego chcesz? - spytała w końcu, nie odwracając wzroku ani nie poruszając się nawet o centymetr. Gdy był tak blisko przyłapała się na dwóch emocjach, które pojawiły się w jej głowie - pocałować albo zabić. No bo z jednej strony chciała go udusić gołymi rękoma, z drugiej był tak przystojny, że mogłaby go oprawić w ramkę i się przyglądać, ale Jeunesse nie należała do normalnych osób. Była sprzecznością, mało, skomplikowaną sprzecznością, której nikt nie umiał odgadnąć, nawet ona. Dla Freuda i wszystkich po nim stanowiłaby świetny obiekt badań i obserwacji. - Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim będziemy sobie spokojnie popijać herbatkę i rozmawiać - dodała jeszcze, na razie nie wyjawiając, że rozmawiała niedawno z Ruth, która podzielała jej zdanie. Uknuły nawet plan, który prawdopodobnie i tak nie zostanie zrealizowany, a przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Ale Alexander tylko wyprostował się i wsadził dłonie w kieszenie. Czyżby było mu zimno? Albo po prostu nie miał co zrobić z rękoma, więc postanowił je na chwilę unieruchomić. Zrobił krok w tył, patrząc to na kota, to na angielkę. Był zaciekawiony jej zachowaniem. Nie tylko on był tu winny, ale nie chciał się kłócić teraz o to. Jeśli uważała, że tylko jedna strona jest winna to prędzej czy później odbije się to na niej. -Hmm... Czego chcę? Pokoju na świecie? Czy coś tam takiego. Może też uczuć. Zrobił dziwną minę i pokiwał głowę jakby w wielkim zadumaniu. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, przestępując tak co chwilę. Wyglądało to jakby chciał ruszyć przed siebie, albo gdzieś uciec. Najwidoczniej energia go rozpierała. Pochylił się w stronę Andrei i mrugnął do niej. -Możesz wierzyć, lub nie, ale nie mam zamiaru zrobić Ci krzywdy. Twojemu kotu też. Lubię koty. Stwierdził jak gdyby nigdy nic i zamruczał cicho, biorąc zwierzę od ślizgonki i drapiąc kota za uchem, co najwidoczniej mu się spodobało.
Coś jej tutaj nie pasowało. Nagle był taki spokojny i nie chciał jej zrobić krzywdy? Musiałaby być naprawdę ciemna jak tabaka w rogu, żeby spuścić go teraz z oczu i machnąć na to ręką. Zaczęła nawet podejrzewać, że jakoś dowiedział się o jej rozmowie z Ruth, ale nie było to za bardzo możliwe. Sama Krukonka go unikała i była zbyt uczciwa, żeby się wygadać, więc ją odrzuciła z listy podejrzanych w pierwszej kolejności. Gdy chłopak dalej sobie śmieszkował, zabierając jej kota w jej oczach pojawiły się dwie zawistne iskierki. NIKT nie miał prawa dotykać JEJ kota, poza nią. Chyba musiała wyryć to sobie na czole albo wykrzyczeć mu prosto w twarz, by oddał jej zwierzaka. Bastet z kolei niewzruszony całą sytuacją siedział spokojnie na rękach Alexandra, mrucząc, mrużąc oczy i wbijając mu delikatnie pazury w rękaw bluzy. To spowodowało, że cała złość przeniosła się na biedne stworzenie. - Ty głupi futrzaku, akurat jego musiałeś polubić? Żadnego innego chłopaka, tylko akurat JEGO? - prychnęła rozdrażniona, spoglądając na swoją rękę ozdobioną świeżą szramą po pazurach kota. - I jeszcze mnie drapiesz... nie wierzę, po prostu nie wierzę - zgarnęła zwisające luźno kosmyki włosów za uszy, rozglądając się wokół. Prawdopodobnie poza nimi nie było w pobliżu nikogo, w końcu cisza nocna rozpoczynała się za chwilę. - Oczywiście, że ci nie wierzę. Chciałeś mnie zrzucić z wieży - spojrzała z powrotem nań, przyglądając mu się na tyle uważnie na ile mogła. Ręce zaś skrzyżowała pod biustem. Co miała zrobić? Zostawić mu kota? Nigdy w życiu. - Co słychać? - spytała więc, siląc się na normalny ton głosu. Wyszło dość dziwnie, jakby ktoś ją przydusił, ale nie przejęła się tym faktem. Po pewnym czasie wrócili do pokoju wspólnego.
Godzinę zajęło mu czekanie aż łaskawie zechce się zjawić. Godzinę ukrywania się w cieniu budynku z kapturem głęboko naciągniętym na głowę. Liczył, że zajmie mu to chwilę. W końcu to była tylko jedna sprawa, więc nie ubrał się jakoś ciepło. Oczywiście, gdyby ktoś go o to zapytał, uśmiechnąłby się i w życiu tego nie przyznał, że zmarzł. Godzinę palenia papierosów. Paczka, która nigdy nie była pełna opustoszała pewnie dwadzieścia minut temu. A ten idiota dalej nie był łaskaw się pojawić. Nie nudziło mu się, inteligentni ludzie się nie nudzą, a on wyjątkowo dobrze potrafił zajmować własne myśli. Tylko zazwyczaj zamiast marznącego śniegu towarzyszyła mu przeklęta wilgoć lochów, od której chyba już do śmierci trzeszczeć mu będzie w kościach. Tak, cieszył się z tej odrobiny śniegu spadającego mu na twarz, na ramiona i na, już i tak zaśnieżony, bruk. Jednak to trwało przez pierwszych dziesięć minut. Zwykle jednak rozkoszował się tym siedząc w ciepłej szkole. A nie stał marznąc na śniegu. Jego koszula dawno już całkiem przemokła. Woda ciekła strumykiem po kręgosłupie powodując dreszcze. Miał serdecznie dosyć tego miejsca i człowiek, na którego czekał. Włożył ręce głęboko do kieszeni i wrócił do szkoły. W życiu nie da się tak wrobić ponowie, a to był taki wiarygodny człowiek. Naparł z całej siły na drzwi, chcąc jak najszybciej znaleźć się w zamku. Tam przynajmniej było odrobinę cieplej. Później prosto do lochów i się przebrać Plan idealny pochwalił się w myślach. Oczywiście nic nie mogło pójść po jego myśli, bo i po co. Lepiej, żeby przemarzł do reszty i się rozchorował. Kiedy tylko wszedł do korytarzu w lochu, zauważył dziewczynę, która nie wyglądała na zbyt ruchliwą. Przed oczami pojawiły mu się obrazy, o których zdecydowanie nie chciał pamiętać. Pewnie to zadecydowało o jego chwili „dobroci”. Chociaż i tak liczył na coś w zamian. Nie byłby sobą, gdyby nic nie chciał. Podszedł do @Vittoria Findabair i szturchnął nogą, ale nie uzyskał żadnego znaku, że jest świadoma. Zdając się na instynkt, chwycił różdżkę i rzucił zaklęcie, które o dziwo zadziałało. Wyjątkowe szczęście, że zadziałało za pierwszym razem. Wyciągnął rękę w jej stronę, żeby pomóc jej wstać. Przez chwilę jego myśli zajmowało, co tu się właściwie stało. Co tu się właściwie stało? – zachodził w głowę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że każda osoba miała w swoim wnętrzu bestie. Żył z przekonaniem, że ludzie nie rodzą się dobrzy i jest w nich więcej zła, niż dobra i każdy jego przejaw to wygrana walka. Chociaż może to tylko zwierzęce instynkty. Nie wierzyła w idealistyczne wizje, z jakimi spotkał się nie raz. Każdy sam dokonuje wyboru i tylko on jest za niego odpowiedzialny przed swoim sumieniem, jeśli ktoś je posiada. Oczywiście, pozostaje jeszcze strefa wymuszeń i nacisków, ale dla jasności przekazu można je pominąć… Nie wierzył w ludzi wystawianych na piedestał, czystych i wiecznie poprawnych – tacy nie istnieli.
DRUGI raz w ciągu jednego tygodnia. Drugi raz została spetryfikowana na szkolnym korytarzu. Czy ona do jasnej cholery ma jakiegoś cholernego pecha? Problem może jednak polegać na tym, że znalazła sobie kiepski pomysł na trenowanie zaklęć. Każdy poproszony przez nią o pomoc reagował tak samo - zbywał ją mówiąc, że nie tym razem, że nie potrafi. Wymówki! Jakiś czas temu wpadła więc na inną ideologię - będzie atakować ludzi z zaskoczenia. Ze dwa razy przyniosło to w miarę dobry skutek (dostała wyłącznie szlaban). Tym razem jednak wybrała niewłaściwą osobę. Widząc jakąś dziewczynę przechodzącą lochem wyjęła różdżkę, wycelowała w nią i krzyknęła "Broń się!". Okazała się ślizgonką, która nie do końca miał ochotę na wieczorny pojedynek z młodszą studentką. I tym bardziej nie dało jej się wmówić, że to tylko żarty. Ślizgonka rzuciła w nią kilkoma zaklęciami, a Titi nawet nie zdążyła zareagować. Dlatego też niezadowolona siedziała pod tą pieprzoną ścianą w tych pieprzonych lochach i kolejny raz czuła jak odmarza jej tyłek! Jakim cudem jeszcze nie jest chora? Chodzi w samym ręczniku po korytarzach, wpada do jeziora, siedzi na ziemi... Nie mam pojęcia, musi mieć nieziemską odporność. Całe szczęście, że tym razem była świadoma tego, co się wokół niej dzieje. Ostatnio Elliot wpędził ją w erotyczny sen, którego treść męczyła ją do dziś. Tym razem oprawca był trochę łaskawszy - po prostu pozostawił na pastwę losu. Siedziała więc licząc sekundy w myślach. Musiała się na czymś skupić by nie zauważyć, że korytarze w lochach są dużo ciemniejsze o tej porze. Strasznie bała się ciemności. Pewnie gdyby nie przejmowała się tak faktem iż nie może się ruszyć, to by już dawno panikowała. A tak? Starała się oczyścić umysł. Poszukać rozwiązania. Nadeszło samo. Czując nagłe szturchnięcie (nie zauważyła nadchodzącego gościa) natychmiast przeszły jej ciało ciarki. Normalnie by jeszcze pisnęła czy coś, ale szczęka wciąż była twardo zaciśnięta uniemożliwiając jej jakąkolwiek reakcje. A potem? Usłyszała krótkie zaklęcie kończące i nagle jej ciał znów zyskało zdolność ruchu. Tym razem nie spieszyła się zbytnio z ruchem. Najpierw zgięła palce, potem ruszyła stopami. Zara potem zerknęła przed siebie gdzie wyciągnięta była do niej ręka jakiegoś nieznanego jej faceta. Uśmiechnęła się do niego ciepło i skorzystała z pomocy (choć zazwyczaj wolała sobie radzić sama). - Dzię... Aaa nogi mi ścierpły! - Dopiero przy podnoszeniu się poczuła, jak po całych nogach chodzą jej niewidzialne mrówki sprawiając, że nie mogła na nich ustać. Uparła się więc bez cienia skrępowania o nieznanego sobie ślizgona. Trzymając się jego koszulki spoglądała w stronę swoich kolan i walczyła o to, by rozruszać chwilowo zastane mięśnie. Kiedy była pewna, że nie potrzebuje już podtrzymania odsunęła się od niego i pewnie stanęła na własnych nogach. - Dziękuję za pomoc dzielny Rycerzu bez konia. Dałbym Ci jakąś chustę na znak mojej wdzięczności, ale nie mam - Powiedziała żartobliwie pozwalając, by wręcz wyciekała z niej pogoda ducha. Zdawała się kompletnie nie przejmować tym, że ktoś zrobił jej "krzywdę". Bardziej skupiła się na tym, by ze stroju który na sobie miała (zwykłe czarne spodnie i jakaś szara koszulka na ramiączkach + botki na obcasie) zrzucić trochę kurzu, który się przylepił podczas tej niecodziennej posiadówki. Dopiero po tych wszystkich drobnych działaniach miała okazję mu się dokładniej przyjrzeć. I to, co zauważyła powiedziała od razu na głos: - Boże, ale ty jesteś wysoki - Taka już była. Mówiła wszystko, co jej wpadło do głowy. Trudno więc by nie zwróciła otwarcie uwagi na to, że chłopak był jakieś 30 centymetrów wyższy od niej! Wydawało się, że po tym spostrzeżeniu w jej oczach pojawiły się wręcz iskierki - Zabiorę Cię na ślub koleżanki. Będę mogła bez problemu ubrać 15 centymetrowe szpilki! - Zaraz, zaraz. Czy ona właśnie zaprosiła OBCEGO dla siebie chłopaka jako parę na ślub? Jedno jest pewne. Titi potrafi zaskakiwać. I ciężko przy niej się nudzić.
Zdecydowanie wyglądała na kogoś, kto pakuje się w kłopoty. Co się ze mną dzieje? warknął na siebie w myślach, kiedy dziewczyna się na nim uwiesiła. Jakby nie miał nic lepszego do roboty, tylko robić komuś za wieszak. Za chciało mu się być bohaterem. Od siedmiu boleści oczywiście, ale to nic nie zmieniało. - Rycerzu? - próbował się nie zaśmiać. W końcu od rycerza było mu bardzo daleko. - Ciężko jeździć na koniu po szkole. - powiedział konspiracyjnym szeptem. - Podobno jest taki przepis, który tego zabrania i właściwie to po trzykrotnym szlabanie za to, uznałem, że może rzeczywiście taki istnieje. Chociaż może chodziło o to, że wykradłem te konie. - zastanowił się przez chwilę. - Zresztą, kto by to pamiętał? Na przyszłość pamiętaj o chusteczce, to ważny element, jeżeli pragniesz być ratowana. Ja właśnie przez jej brak, już więcej cię nie uratuję. - kontynuował wywód z całą powagą, na jaką było go stać. Kiedy się odsunęła, przyjrzał się jej uważnie. Musiał przyznać, że była ładna, a jej strój uwydatniał co trzeba. Jednak widząc jej minę, kiedy patrzyła na niego, nie mógł powstrzymać śmiechu. Co prawda nie była pierwszą, która tak reagowała na jego wzrost i zapewne nie ostatnią, nie mniej jednak bardzo to wciąż go bawiło. - Tak mówią, ale mnie mnie oceniać. - spojrzał na nią z góry. Zawsze się zastanawiał jak to jest być tak niskim. To musiało być wygodne, zwłaszcza przechodząc przez drzwi. Przynajmniej nie musiałby zginać się w pół. Nie mniej jednak wysoki wzrost miał dużo zalet, a główną była możliwość patrzenia na wszystkich z góry. Nawet nie ukrywał, że to robi.Właściwie liczył na to, że to on będzie miał z tej sytuacji jakieś korzyści, więc propozycja dziewczyny zbiła go lekko z pantałyku. Rozważył jednak wszystkie za i przeciw, uznając, że na weselu może być zabawnie. W końcu imprezy nigdy nie mógł odmówić. Uśmiechnął się szelmowsko. - Czemu nie. Jestem pewny, że znajdę miejsce w moim napiętym grafiku. - odpowiedział z szerokim uśmiechem. - Może być fajnie. Pamiętaj, że licznik przysług odlicza. Kiedyś wrócę po spłatę. - powiedział z pełną powagą, jednak napomniał się w myślach i na jego twarz wpełzł ponowny uśmiech. Przebiegł go dreszcz, czym przypomniał sobie o przemoczonych ciuchach. - Jestem Marcel.
Oj tam kłopoty. Kłopoty, to by były gdyby nikt jej nie uratował. A tak? Ma okazję do zapoznania się z kimś ciekawym, kto najwyraźniej zrozumiał jej poczucie humoru. W pierwszej chwili była z tego powodu zaskoczona, zaraz jednak bardzo ją to ucieszyło. Jak na razie w całej szkole była tylko jedna osoba, która nadawała pod tym względem na tych samych falach i był to Philip. Najwidoczniej nie tylko on miał tak powalony mózg, a ów facet stojący przed nią również. Tym bardziej pojaśniała, prawie jak jakieś słoneczko. -Mogę Ci ewentualnie oddać bieliznę zamiast chusteczki Rycerzu, ale jest używana - Wytknęła język w jego stronę - Albo załatwimy testrala. To prawie jak koń tylko nikt go nie widzi - Wolała wyjaśnić na czym polega fenomen tego zwierzaka. Generalnie nie była wielką fanką ONMS, ale przez mieszkanie z fanatyczką zwierząt prowadzącą własną klinikę czegoś się nauczyła. Ona nie widziałaby testrala. Nigdy nie spotkała się z czyjąś śmiercią. I miała nadzieję, że to nigdy nie nadejdzie. Zbyt wiele było osób, na których jej zależało. Co natomiast z Rycerzem? Cóż, przylgnął do niego i tak już zostanie. Z Titi to tak było, że na poczekaniu tworzyła dla kogoś ksywki. Miała już Blondaska, Młodą, Króla Pawia, Księciunia i wiele innych. Teraz dopisała do tego Rycerza. Oj Titi doskonale wiedziała, że jest ładna. Miała bardzo dużą świadomość swojego ciała, co praktycznie uniemożliwiało jej wstyd. Ludzie różnie na to reagowali. Większość bardzo negatywnie. Ona natomiast miała gdzieś opinie innych. I dlatego ostatnio szła przez cały zamek w ręczniku i z butelką whisky. Ciekawe, kiedy się rozniosą plotki na ten temat. -Jak idziesz po mieszkaniu to schylasz się, czy kucasz? - Jakby czytała mu w myślach. Dopytała o coś takiego w taki sposób, jakby to była najważniejsza i najbardziej pasjonująca informacja na świecie. A zaraz za tym wypaliła z tą gadką o ślubie. Szczerze mówiąc, to ona go nie pytała o zgodę. Ona mu ZAKOMUNIKOWAŁA, że z nią idzie. Więc nie miał wielkiego wyboru. -To ja Ci robię przysługę, bo wybierzesz się tam właśnie ze mną - Zgasiła go od razu jednocześnie puszczając do niego oczko. Na prawdę szybko łapała kontakt z ludźmi. Nawet z takimi, którzy na co dzień pozostają skryci -Przystojny jesteś, to ubierzemy Cię jakoś ładnie i będziesz do mnie pasował - Dodała jeszcze zastanawiając się jak zareaguje Ria na fakt iż przyprowadzi kogoś ze sobą. W końcu skoro tak bardzo nie wierzyła w związku, to raczej powinna pójść sama. Żeby żadnemu chłopakowi nie robić nadziei. - Vittoria. Ale wszyscy mówią na mnie Titi. A ty jesteś mokry - W końcu i to zauważyła, a ten fakt oznaczał, że długo ze sobą nie pogadają. Szczególnie, że ona też wymarzła - Może idź się ogrzać? No nie wiem, w łazienka studencka. Ciepła woda i te sprawy. - Zasugerowała mu robiąc jeden krok w tył i drapiąc się po ramieniu chyba trochę zbyt usilnie. Tatuaż znowu zaczął się przemieszczać, tym razem na brzuch. Swędziała ją cała skóra z tego powodu, ale musiała to jakoś przetrzymać. Nigdy więcej nie zrobi czegoś takiego tanim, podrzędnym salonie. Kto by pomyślał, że nawet magiczny tatuaż można spieprzyć?
Nie była ślizgonką, to pewne. Kojarzyłby kogoś takiego. Na puchonkę też się nie nadawała. Krukonka? Może. Najbardziej pasował jej gryffindor i własnie tam by ją przypasował. Jednak wydawała mu się naprawdę w porządku. Była równie nienormalna co on. -Kusząca propozycja. Kiedyś na pewno skorzystam, chociaż nie wiem, do czego byłaby mi potrzebna. Nosić nie będę, chyba, że powieszę nad łóżkiem w formie trofeum. - uśmiechnął się triumfalnie - Ok, tylko pójdę po miecz. - ruszył w stronę dormitorium, ale po dwóch krokach coś sobie uświadomił. - Cholera. Zapomniałem, że to Gryffindor miał miecz, a nie Slytherin. Chyba będę musiał zabrać go jakiemuś Gryfonowi. Masz kogoś godnego polecenia? Kiedy tylko usłyszał o Testralach, aż go zmroziło, czego naturalnie nie dał po sobie poznać. Po śmierci Laslie zaczął je widzieć. Okazało się, że w tamtym nieszczęsnym lesie było ich całkiem sporo. Pomimo, że były nawet fajne, zwłaszcza te nietoperze skrzydła, to mimo wszystko wolałby ich nie widzieć. - Dosiądziemy je i polecimy w siną, ty powodować kłopoty, a ja je naprawiać. Świetnie, to brzmi prawie jak plan. Wydawało mu się, że gdzieś słyszał o gryfonce chodzącej w ręczniku. Przeszło mu przez myśl, że dziewczyna chyba byłaby idealną kandydatką, która by się na to odważyła. - Właściwie to mieszkam w zamku. No wiesz, wysokie sklepienia, żebym nie musiał się schylać. Kiedyś cię zaproszę, pod warunkiem, że zaprosisz mnie do swojej chaty. Zawsze się zastanawiałem jak mieszkają skrzaty. Teraz na poważnie. Miałaś jakiegoś goblina w rodzinie? - spytał żartobliwym tonem, ale nie mógł się powstrzymać od podobnego komentarza. - Naturalnie mości pani. To będzie dla mnie wielki zaszczyt. - ukłonił się nisko i zaśmiał się pod nosem. Niby taka miała, a jednak ego miała większe niż odległość stąd do księżyca i z powrotem. - Wierzę, że znajdziemy coś, co będzie odpowiadało twoim wymaganiom. W końcu muszę jakoś wyglądać, podczas powrotu do domu. - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był przystojny. W końcu korzystał z tego ile tylko mógł. - Wierzę, że nie będę od Ciebie odbiegać, aż tak znacząco. W końcu nie chciałbym sprawiać Ci problemów. - sam nie wierzył w te bzdury, które wygadywał. On i brak problemów? Niemożliwe. - No dobrze, Karzełku zwany Titi. Widzę, że jesteś niezwykle spostrzegawcza. Jednak coś mnie powstrzymało od dotarcia do celu. Rozważyłem wszystko i uznałem, że mi potowarzyszysz. Też musisz się rozgrzać. W końcu lochy do najcieplejszych nie należą. - wyszczerzył się szeroko. Jej zachowanie zmieniło się, co wydało mu się podejrzane. Krok w tył? Po tym jak wisiała na nim przez dobre pięć minut? To pocieranie ramienia, trochę zbyt uporczywe. Przyjrzał jej się uważnie. - Co tam ukrywasz? spytał wyraźnie zaciekawiony.
Generalnie, to ta dziewczyna nigdzie nie pasowała. Żeby trafić do ślizgonów brakowało jej ambicji. Do krukonów, chęci do nauki. Do puchonów, pracowitości. Do gryfonów, odwagi. Ostatecznie trafiła do ostatniego z domów prawdopodobnie dlatego, że za prawdziwych przyjaciół skoczyłaby w ogień. Między innymi za kochaną siostrą - nawet jeśli postronni obserwatorzy zarzucali jej, że się nad nią pastwi. Może jej dokuczała, ale czy gdyby jej nie zależałoby to rzuciłaby się w zimną wodę jeziora by umówić ją na randkę? Wątpię. - Trofeum to by to mogło być jakbyś mnie przeleciał, czy coś - Stwierdziła nie zastanawiając się jak zwykle na tym jak brzmi to, co mówi. Domyślała się jednak, że tego typu facet nie strzeli wielkiego buraka i nie speszy się z powodu tego typu śmiałości. Szczególnie, że przecież cały czas żartowali odkąd pierwszy raz po petryfikacji otworzyła usta -Spytam kogoś w pokoju wspólnym czy ma może miecz, obiecuję - Zaśmiała się widząc, że ten na prawdę wczuwa się w ich małą gierkę. Przyznała się jednocześnie do swojego domu. Ah, a co do miecza - ona na prawdę zapyta kogoś. A nuż widelec uda się go zdobyć i będzie mogła złapać go na lekcji żeby mu pokazać jaka to jest genialna. Bój się drogi Marcelku, bój się. -W takim wypadku łapanie testrlów ustalam jako nasz cel na ten tydzień - Niestety nie zauważyła tego, że chłopak miał z ów zwierzętami jakieś przykre wspomnienia. To nie tak, że była niedomyślna - nie trzeba jej było wszystkiego mówić wprost. Po prostu ten świetnie się maskował. Wprawa, prawda? -No tak, zapomniałam że Rycerze mają zamki. Czy twój się czasem nie nazywa Hogwart? - Sprytny sposób by spytać, czy mieszka na miejscu, czy może ma wynajęty dom lub pokój w innej części świata. Sama mieszkała w Dolinie Godryka. Choć obecnie była ostro wściekła na siostrę, więc na jakiś czas przeniosła się do dormitorium gryfindoru. Męczyła się tam, ale nie miała innego wyjścia. Prędzej sczeźnie słuchając szczebiotania denerwujących lokatorek niż spędzi noc w jednym domu z cholerną pół-wilą, która śmiała próbować ją zahipnotyzować. Jeszcze teraz łapał ją nagły przypływ agresji gdy o tym myślała. -Nie. Ale moja adopcyjna siostra ma 150 cm wzrostu. Sięgałaby Ci do kostki - Wyobrażenie sobie Alice stojącej przy panu olbrzymie było tak komiczne, że nie powstrzymała śmiechu. Uspokoiła się jednak szybko, bo w końcu możliwe iż chłopak jej jeszcze nigdy nie widział. Koniecznie musi postawić tego małego kurdupelka obok Rycerza! To drugi cel na ten tydzień. No nie przesadzajmy, aż takiego ego nie miała. Po prostu znała swoją wartość, przez co ciężko było ją jakkolwiek zbesztać czy zdominować. Nawet kiedyś stwierdziły z siostrami, że jeśli znajdzie się facet, który będzie w stanie to zrobić, to Titi mu się od razu oświadczy. Jak na razie jednak jest nadal panną, więc kandydatów brak. -No już mnie tak nie podrywaj - W ten sposób skomentowała wszystkie jego komplementy -Ja będę pijana, więc musisz jakoś wyglądać podczas odprowadzania mnie - Coś mówiłeś o problemach? Właśnie Ci się dziewczyna przyznała, że prawdopodobnie nie będzie się miarkować z alkoholem, co może się skończyć różnymi wybrykami z jej strony. Spokojnie jednak. Dziewczyna po alkoholu nie zmieniała się zbyt mocno. Po prostu robiła dosłownie WSZYSTKO na co miała ochotę. Puszczały jej ostatnie hamulce. Najgorsze, że na drugi dzień wszystko pamiętała. -W sumie fakt. Dobra, idziemy się kąpać - I po raz kolejny wyszedł na wierzch jej brak wstydu i wielka otwartość. Tak moi drodzy, właśnie szła do studenckiej łazienki z kimś, kogo poznała 5 minut temu. Po drodze odpowiedziała jeszcze na pytanie odnośnie jej odmiennego zachowania -Pokażę Ci w łazience
Daisy poszła za Cortezem, chociaż to całej iście do jego matki ani trochę jej się nie podobało. Można było się spodziewać, że tak uwielbia swojego synalka, że ten nie poniesie żadnych konsekwencji za to co zrobił. Nie żeby ona była zbyt nadgorliwa (a może powinna!) ale nie chciała, żeby uszło mu to tak całkiem płazem. - Łatwiejsza niż zaklęcie lewitacji? Nie wiem jak u was, ale u nas uczy się tego w pierwszej klasie. - Miała ochotę trochę się ponabijać w stylu uczniaków, udając, że nie jest poważną studentką. - Przede mną musiałeś się popisać jakie to umiesz świetne transmutacje robić? - powiedziała z uśmieszkiem. Zaczepiła dłonie kciukami o kieszenie, nie chowając różdżki, bo mogła się jeszcze przydać. Szła za Aleksem trochę jak cień, cały czas go pilnując. - Gdzie ta twoja mamusia ma gabinet? - zaświergotała niedaleko jego ucha. - Więc boisz się co powie pielęgniarka i myślisz, że w taki sposób ci się upiecze? - spytała, nie pozwalając mu na złudzenia, że na pewno tak nie będzie. Profesor Cortez mogła powiedzieć różne rzeczy, ale na pewno nie miała takiej siły, by powstrzymać Daisy przed zrobieniem tego co słuszne... albo trochę mniej.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
On za to nie był tak do końca pewny tego, że matka mu to podaruje. Pewnie przez miesiąc będzie musiał codziennie szorować kociołki po każdym dniu zajęć, albo wymyśli mu coś jeszcze gorszego. - No widzisz, ja wolę się wykazać większą pomysłowością niż zatrzymywać na pierwszej klasie - odpowiedział jej równie złośliwie obracając głowę w jej stronę i uśmiechając się szeroko. Był to jednak czysto złośliwy uśmieszek, a nie kpiący jakim to lubił obdarowywać bardzo często innych ludzi. - Myślę, że są zaklęcia które zaimponowały by ci o wiele bardziej niż przemienienie dziewczyny w ptaka - dodał wzruszając lekko ramionami. Tak właśnie uważał, było wiele cięższych zaklęć, które były w stanie wyrządzić prawdziwą szkodę a nie tylko przemienić w jakieś zwierzę. - Chociaż nie jestem pewny, że mamy jeszcze jakieś zaklęcia których już nie poznałaś - dodał spoglądając na nią znów przez ramię tym razem bardziej zaciekawiony. Oczywiście sam umiał kilka ciekawych, których raczej nie uczył Hogwart, ba! Zdecydowanie ich nie uczył, ale nie chciał tego dziewczynie jeszcze zdradzać i pozbyć się swoich asów. - Jest w lochach. No i nie, nie boję się tego. Bo możesz być pewna, że matka nawet mi nie puści tego płazem. Nie ważne co sobie o niej myślicie i o tym, że to moja "mamusia" - zacytował formę którą użyła Daisy i kontynuował dalej: - Ale Cortezowie podążają swoimi zasadami, a to co zrobiłem bardzo je naruszyło nawet w oczach rodziny, nie wspominając już o szkole. - Nagle zwolnił zrobił krok w bok i w tył. Stanął obok dziewczyny i skinął delikatnie głową na znak by szli dalej. - Sorki ale nie lubię rozmawiać z kimś kto idzie za mną. Wolę widzieć rozmówcę, albo mieć świadomość, że idzie za mną niż gadać do samego siebie - wytłumaczył bo pewnie ten czyn trochę wystraszył dziewczynę co on w zasadzie chce zrobić. Ale prawdę mówiąc jakby chciał jej coś zrobić to już dawno by to zrobił tak, że by w ogóle nie zarejestrowała tego kiedy dostała drętwotą, przelatującą przez jego szatę prosto w jej ciało. To były ułamki sekundy kiedy jego umysł podrzucał mu kolejne pomysły na pozbycie się ogona, jednak sam odganiał się od nich. Bowiem co jak co ale z Daisy utrzymywał pozytywne relacje i nie chciał ich psuć w tak bezsensowny sposób. - No i proszę Cię Daisy, nie uwierzę w to, że ty jesteś święta i nie masz niczego podobnego za uszami. Zwłaszcza kręcąc się z taką paczką jak wcześniej/ta z Salem (albo nadal, nie wiem czy uznać nieobecnych za obecnych xD).
Wątpiła w sprawiedliwość matki Aleksa, bo nie potrafiła sobie wyobrazić, że jej rodzice przymknęliby oko na niektóre z jej występków. Przynajmniej ojciec, bo znowu jej matka... cóż, sama była w bractwie za czasów szkolnych, więc Daisy mogła się tylko domyślać, co w związku z tym robiła. Można ukarać za niewinne żarty szorowaniem kociołków, ale takie jednoznaczne znęcanie się nad koleżanką (i prefektem!) wydawało się być idealną przesłanką do natychmiastowego wyrzucenia ze szkoły. Daisy z jakiegoś powodu nie obawiała się, że ślizgon ją zadrętwotuje i zrobi coś, co przed chwilą widziała na własne oczy. Przeczucie? A może zbyt duże mniemanie o własnej osobie, ciężko powiedzieć. Odwróciła się wolno kiedy ten przystanął, chociaż nagłe ucichnięcie korków rzeczywiście odrobinę ją przestraszyło i kazało się zastanowić co ten kombinuje. Wyglądało na to, że nic specjalnego. Uśmiechnęła się zadowolona, po czym poczekała aż wyrówna kroku i będą mogli iść tak, jak sobie życzył. - To znaczy jaką? - spytała, starając się nie brzmieć podejrzliwie. Była prawie pewna, że nikt z zewnątrz nie może znać prawdy o bractwie, bo inaczej jego istnienie nie miałoby sensu. Pewnie, na pewno sprawiali jakieś określone wrażenie, bo Amerykanie to jednak Amerykanie (i była dumna, że jest jednym z nich!) i święci nie byli. Jednak większości z nich na pewno bliżej było do aniołków niż Daisy i jej najbliższych, salemowych znajomych. - Jestem bardzo ciekawa o jakich zaklęciach mówisz, że mogłyby mi zaimponować. Bezwładne ciało gryfonki leciał obok (chyba, już nie pamiętam) i cudem tylko jeszcze nie natknęli się na żadną żywą duszę, która na pewno byłaby zainteresowana tym widokiem. Miała ochotę się go pozbyć, ale jednocześnie musiała zachowywać się jak odpowiedzialny prefekt. Nie wątpiła, że matka ślizgona w taki czy inny sposób się nim zajmie, ale wizja spędzania tam dłuższego czasu nie była zbyt zachęcająca. - Zostawmy ją po drzwiami gabinetu, co ty na to? - zaproponowała więc, nie owijając w bawełnę.
Nie każdy wiedział gdzie dokładnie jest kuchnia w zamku, ale Ci który wiedzieli całkiem często z niej korzystali. Skrzaty chętnie usługiwały tym, który tam przyszli. Tak też było i tym razem. @Quinn Uriel Eaton przyszedł tam tylko po jedną rzecz – kubek ciepłej herbaty. Nie dało się ukryć, że pogoda za murami zamku był mroźna i całkiem przygnębiająca, więc herbata była niemal doskonałym pomysłem. Cóż, zakłócenia magii stawały się coraz bardziej uciążliwe. Światła w lochach zgasły, nic więc dziwnego, że idąc z kuchni gryfon się zagubił. W swojej nieuwadze wpadł na @Ralph J. Croix, aczkolwiek czy na pewno można było nazwać to nieuwagą? Była bardzo ciemno, lochy przecież nie mają okien... W każdym razie gorąca herbata wylała się na krukona, który również znalazł się w lochach. Można było powiedzieć, że w złym miejscu w niewłaściwym czasie.
Dwa słowa:
Nie dodaję kostek, ale przypominam, że jeżeli chcecie rzucić jakieś zaklęcie, chociażby zwykłe Lumos, musicie rzucić kostkami na zakłócenia: 1, 3, 6 - Co prawda zaklęcie zadziałało, ale przyniosło zupełnie odwrotny skutek do tego, który chciałeś osiągnąć! 2, 4 - Gratulacje, udało ci się ujarzmić magię bez problemu - zaklęcie odnosi należyty skutek. 5 - Kompletnie nic się nie stało, coś jakby blokuje różdżkę przed rzuceniem tego zaklęcia. W razie pytań piszcie do @Bianca Zakrzewski!
Lochy. Ciemne lochy. Jeszcze tego mu trzeba było. Nie zastanawiał się zbytnio dlaczego tu jest tak ciemno bo też rzadko przebywał w takich miejscach jak to. Gdzie właściwie podążał? Nie miał pojęcia. Może do kuchni gdzie mógłby zwinąć trochę jedzenia na później? Ostatnio bardzo lubił nocami podjadać. Nie odbijało się to dobrze na jego zdrowiu, ale trudno się mówi, odzwyczai się od tego. A może jednak szedł do pralni? Nie, raczej nie to. Ale po chwili nie miało to znaczenia. Poczuł przeszywające ciepło. ciepło? To mało powiedziane. Poczuł jakby jakiś skrzat wylał na niego wrzątek! Tyle tylko, że to nie był skrzat! Nie mógł być. Skrzaty są znacznie mniejsze. Przez zaciśnięte zęby użył zaklęcia Lumos. Efekt nie był taki jaki oczekiwał, ale światło potoczyło się na jakieś dwa metry. Wystarczyło by zobaczyć kto postanowił go tak załatwić. To był chłopak. O ile dobrze kojarzył to należał do gryfonu. Czy naprawdę gryfoni byli tacy głupi by nosić takie rzeczy po ciemku? Co on sosie myślał?! Uda się albo się ie uda?! To, że krew miał bardzo brudną nie oznaczało, że ludzie mogą go traktować jak tylko sobie chcą. Też był człowiekiem. Zerknął na niego spode łba ze złym wzrokiem - Może trochę byś uważał jak chodzisz z cholernym wrzątkiem- warknął niezbyt uprzejmie, ale czego można było się spodziewać od niego? Że w takiej sytuacji mu podziękuje? Pogłaszcze go jeszcze po głowie dziękując, że tak się zachował? - Masz szczęście, że szedłem w szacie a nie w ubraniach. To będzie kolejny powód by móc iść na lekcje w swoich ubraniach- powiedział już nieco spokojniej. Chyba był znany pod względem, że nienawidził magi ani noszenia tych obciachowych sukienek. Ale nie mógł tego powiedzieć o swojej skórze. Podciągnął tą sukienkę by sprawdzić co pod nią się dzieje. Skóra była czerwona i piekła go niesamowicie. Może by wyciągnął różdżkę i coś zrobił póki nie miał żadnej blizny?!
W taki kiepski i ponury dzień herbatka była naprawdę dobrym pomysłem. Osobiście wolałby ją z domieszką rumu, jednak po ostatniej imprezie nadal był lekko struty na myśl o alkoholu, więc zadowolił się samym ziołowym naparem. Pod wpływem impulsu postanowił udać się z nim do dormitorium. O fatalności tego pomysłu przekonał się już kilka minut później, gdy zgasły światła. W ciemności lochy były jeszcze bardziej ponure niż normalnie. Wracać do kuchni i tak nie było sensu, bo po ciemku i tak nie znalazłby do niej drogi. Nie pamiętał do której kieszeni obszernych bojówek schował różdżkę. Poza tym ze względu na zakłócenia magii ostatnio i tak nie czarował zbyt wiele. Czystością krwi o wiele bliżej było mu do mugola niż czystokrwistego czarodzieja, więc niezbyt się przejmował brakiem czarów. Gdy już miał nadzieję, że zaraz wydostanie się w podziemi, los pokrzyżował jego plany. Zderzył się z kimś idącym z naprzeciwka. Chwilę potem chłopak z którym się zderzył rozświetlił kawałek korytarza światłem. Quinn już otworzył usta, aby przeprosić Krukona, gdy ten zaczął na niego warczeć. Pogodnie nastawiony Eaton raczej nie używał przekleństw wobec nieznanych osób, więc wrogość chłopaka na chwilę odebrała mu mowę. - No przepraszam. Wyobraź sobie, że widzę w ciemności, a herbatą oblewam innych dla zabawy - powiedział sarkastycznie, mrużąc oczy. Gościu chyba wstał dzisiaj nie ta nogą, skoro wydzierał się na niego tylko za to, że przypadkowo oblał go herbatą. Słysząc słowa Krukona uniósł brew. Widać nie tylko jemu szaty szkolne nie przypadły do gustu. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób. Wolał nie prowokować tego narwanego chłopaka do kolejnej porcji przekleństw. - Wiesz, lepiej przyłóż sobie do tego coś zimnego. Ze względu na zakłócenia magi możesz tylko to pogorszyć - powiedział, wskazując ruchem głowy na ślad po oparzeniu.
Czy istniało jakieś zaklęcie, które sprawiało, że ktoś widział w ciemności? Nie znał się zbytnio na zaklęciach więc go już nic nie miało prawa zaskoczyć. Może w kocu mówił prawdę i taki miał zamiar? Duchy jakoś nie mieli problemu więc może i on nie miał? A co jeśli to właśnie ten chłopak stojący przed nim sprawił, że zrobiło się ciemno? Kim on był? Nie podobało mu się, że mówił w taki sposób jakby chciał. Sarkazm był czymś co lubił i co szanował u innych ludzi. Szkoda tylko, że powiedział to z takim tonem do cierpiącego z jego winy chłopaka. - Widzę, że to stało się twoim hobby. Z resztą w Hogwarcie trudno interesować się czym innym- jeśli myślał, że Ralph wstał dziś lewą nogą to się mylił. A może wstawał zawsze lewą nogą? To nie jego wina, że tak ma ustawione łóżko! Nie można ciągle zwalać na jego winny. Był niewinnym chłopakiem. Ale chociaż był sobą. O dziwo przekleństwa nie było czymś co zawsze używał. Nie rzucał wiązanki co drugie słowo. Ale zrozumcie mnie, że w takiej chwili, chwili kiedy cierpiał to po prostu musiał. Nie panował nad tym. Czasami trudno się ugryźć w język zwłaszcza przed nauczycielami. A może przede wszystkim przed nimi? Nie obchodziło go to za bardzo. Nie zamierzał przykładać sobie niczego zimnego. Może dlatego by zrobić mu na przekór bo nie lubił słuchać innych rad? Myślał, że jest od niego mądrzejszy? Oh, to się jeszcze zdziwi. - Fringere- użył zaklęcia, które miało sprawić by ból przestał mu tak doskwierać. Rezultat? Czuł się jakby płonął. Miał się rozebrać przed nim by pozbyć się tych ubrań? Nie był skory do pomocy więc co go tu jeszcze trzymało? Cieszył się z cierpienia innych? Oh, to była satysfakcja.
6
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Pierwsze dni zawsze są najtrudniejsze. Nie ważne, czy to w nowym domu, nowym kraju, czy w nowej pracy. Zapoznanie się z nowym terenem zawsze przysparzało pewnego rodzaju problemów. Nieznane ścieżki stanowiły zagrożenie, Pierwszy raz widziane ściany mogły przyprawić o zawrót głowy. Nie wspominając o ewentualnym ogromie otoczenia, w którym się znalazło. Przecież była już w Hogwarcie. Studiowała tutaj trzy pełne lata. Za młodu postanowiła, że pragnie podjąć się wyższej edukacji w rodzimym kraju jej matki. Wtedy sądziła, że naprawdę dobrze poznała ten piękny, kamienny zamek. Odważyłaby się powiedzieć, że większość komnat nie stanowiła dla niej żadnej zagadki. Widziała różne schowki na miotły i jeszcze więcej terenów zielonych otaczających zamek. Zakochała się w tutejszej bibliotece i jej księgozbiorach. Przecież pokochała to miejsce i wszystko, co z nim było związane. Teraz nie była tego taka pewna. Sądziła, że to nie możliwe, aby aż tyle rzeczy zapomnieć w stosunkowo krótkim czasie. W końcu zawsze miała dryg do zapamiętywania przeróżnego rodzaju informacji. Większość traktowała jako naukę, więc znajomość zamku była swojego rodzaju jeszcze jednym rodzajem "lekcji". Aż tu nagle przyszedł taki dzień, kiedy po prostu poczuła się zagubiona. Jakby znalazła się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Tyle nowych tajemnic stało przed nią do rozwiązania. Jeszcze więcej zadań, którym będzie musiała stawić czoła... Ta bardziej rozważna część jej osobowości zachodziła w głowę, po co jej to było? Dlaczego zdecydowała się na karierę w edukacji? Ta mniej rozważna zastanawiała się nad tym, czy jeszcze był czas, aby się wycofać. Sama zaś Vanja sądziła, że skoro powiedziała a, powinna powiedzieć również b. Powoli zaczynała odczuwać, jakby była tu nieodpowiednia. Ktoś kompletnie obcy, nie pasujący do całej struktury i schematu działania tego miejsca. Tak mocno wyróżniająca się na tle wszystkich nauczycieli, zdecydowanie nie przypominająca żadnego z uczniów. Chyba od razu można było zauważyć jej niepewność, choć ze wszystkich sił starała się jej nie okazywać. Jak i w tym momencie, kiedy powoli przemierzała jeden z korytarzy w lochach. Wysoko uniesiony podbródek, idealnie wyprostowana sylwetka, różdżka mocno ściśnięta w niewielkiej, prawej dłoni. Czy wyglądała jak ktoś, kto nie był pewny swoich działań? Miała nadzieję, że nie. W innym wypadku wiedziała, że prawdopodobnie ta młodzież ją zniszczy. Niestety, często pośród uczniów panowała zasada, kompletnie nieadekwatna do jej wychowania. Nie zamierzała jednak stać się ofiarą. Chciała być tą, która pokaże, że nie warto z nią zadzierać. Pytanie tylko, czy zdoła utrzymać takie pozory. I jak długo?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Ten dzień wcale nie był inny od pozostałych. Zlewały się w jeden, przeokrutnie długi ciąg najeżony bólem głowy, kłopotami z koncentracją i niechęcią do socjalizowania się. Zaczęło się od zwykłej, niewinnej posiadówki w barze, samotnej zresztą, a skończyło na czymś, do czego Cassius nie zamierzał wracać myślą, dopóki nie był przekonany, że poradzi sobie z tym wszystkim. To, że do tej pory sobie nie radził było absolutnie oczywiste. Przypalone końce palców i nozdrza nosa zdradzały jego rozchwianie. Dzisiaj, od rana przynajmniej, był obrzydliwie czysty i trzeźwy. Jego ubranie nawet nie pachniało gorzelnią, chociaż poprzedniego wieczoru znowu walczył o kaca i widywał bystroduchy ujeżdżające jednorożce, gdy wziął nieco za dużo fruwosideł. Radził sobie jak tylko mógł, czytaj nie radził sobie kompletnie. Minęło kilka dni od tamtej pamiętnej nocy, a jemu wciąż wydawało się jakby było to wczoraj. Wciąż pamiętał jej kruche barki pod jego ramionami i szaleńczy wyścig, którego żadne z nich nie wygrało, a w którym oboje ucierpieli. Dotknął fioletowych sińców zdobiących jego szyję. Trudno powiedzieć dlaczego je zostawił, a jednak najwidoczniej obnosił się z nimi niby z najcudowniejszym wiankiem, wspomnieniem letniej sielanki. Chyba ktoś zapomniał mu powiedzieć, że przemoc znowu jest patologiczna. I szedł tak sobie korytarzem, bezczelnie paląc papierosa przed pierwszą lekcją, na którą i tak nie zamierzał się udać. Fatamorgana była nieomal niewidoczna. Jedynie czerwony punkcik jarzył się niedaleko jego ust, gdy wciskał w nie papierosa i zaciągał się błogo, wtłaczając w siebie kolejną porcję codziennej trucizny. Wyszedł zza rogu, wpadając na jednego ze swoich największych wrogów - jakiegoś pajaca z Gryffindoru, który notorycznie podglądał Ślizgonki przez rozsuwającą się, kamienną ścianę. Były takie momenty w życiu codziennym, kiedy wężowe panie niekoniecznie przejmowały się garderobą na własnym terenie. Nie do każdego docierały werbalne ostrzeżenia, toteż w pewnym momencie Cassius zwyczajnie nie wytrzymał i mu przyłożył. Kolejne spotkanie najwidoczniej miało skończyć się podobnie. Och, jak on tylko czekał na taki dar od losu! Złapał go za fraki, przypalając mu szatę papierosem, który potoczył się gdzieś pod ich nogi. Szarpnął nim, uderzając nim niedelikatnie o wilgotną ścianę lochów. - Mówiłem ci, żebyś się od nich odpierdolił. Potrzebujesz kolejnej zachęty, pajacu? - Warczał mu w twarz, zaciskając palce na jego ubraniu coraz to mocniej, w rytm jego drżących w konwulsjach ramion. Och, jak on czekał na okazję do kolejnej bijatyki, aż żałował, że jeszcze nie spadł pierwszy cios. Nie miał pojęcia, że dosłownie za moment zza rogu miała wychynąć osoba, której nie do końca mogły spodobać się metody wychowawcze, jakimi Swansea traktował Gryfonów.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Wszystko szło nad wyraz spokojnie i gładko. Przemierzała korytarz, krok za krokiem, nie rejestrując niczego nadzwyczajnego. Pozwoliła sobie sądzić, że wszystkie negatywne myśli były tylko marami urojonymi w zbyt zlęknionej głowie. Stres działał na nią naprawdę źle, powodując chęć ukrycia się we własnej skorupce. Teraz ośmieliła się sądzić, że jakoś to będzie. Ba! Że będzie dobrze. Może nie zginie w pierwszym tygodniu piastowania stanowiska nauczycielki transmutacji. Może nawet nikt nie zginie na jej lekcji! Delikatny uśmiech rozjaśnił jej lico na samą myśl o takiej ewentualności. Musiała ją wybić ze swojej głowie. Licho nigdy nie śpi, nie powinna w ogóle brać takiej opcji pod uwagę! Prawdopodobnie wywołała wilkołaka z lasu, bo po chwili usłyszała mocno uniesiony głos. Głos ten bynajmniej nie był przyjazny. Brzmiał groźnie, jakby słowa skierowane do słuchacza miały ranić dogłębniej niż jakiekolwiek ciosy. Poczuła, jak w momencie ulatuje z niej dobry nastrój, a zamiast niego pojawia się stan oczekiwania pomieszany z gotowością do działania. Nie mogła uciec i nie zamierzała tego robić. Nadeszła pora, by stawiła czoła temu, co zaplanował dla niej los. Nawet, jeśli nie tego pragnęła. Nie była tchórzem, nie zamierzała uciekać. Skręciła za róg i wyciągnęła przed siebie różdżkę, celując w dwojga uczniów. - Puść go, w tym momencie. - rzekła pewnym siebie tonem. Nie pozostawiała sobie pola do jakichkolwiek negocjacji z uczniem. W końcu to jej powinno się tutaj słuchać, prawda? Może i nie wyglądała tak, jakby była kimś, kogo należało się obawiać, w porównaniu do obecnych tutaj. Próbowała jednak swoją postawą i tonem wypowiedzi dodać sobie kilka niewidzialnych centymetrów. W pierwszym odruchu nie zauważyła, że tuż obok ich stóp leżał wciąż żarzący się papieros. Jakby mimochodem wycelowała w niego różdżką i niewerbalnie posłała mały strumień wody, który jednocześnie ugasił używkę i zmoczył stopy chłopaków. Potem ponownie uniosła różdżkę, celując dokładnie pomiędzy Ślizgona i Gryfona. -Powiedziałam, puść go. - dodała po chwili, kiedy nie zobaczyła, aby Ślizgon od razu wykonał rzucone z jej strony polecenie. Gdyby teraz odpuściła, prawdopodobnie już nigdy nie zaznałaby szacunku ze strony żadnego z nich. Nie mogła dopuścić do takiej sytuacji. Na gacie Merlina, nie w pierwszym tygodniu jej nauczania! Co by z niej był za nauczyciel, gdyby dała sobie wejść na głowę komuś pokroju tego tutaj ślizgona.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Tymczasem ten tutaj Ślizgon był ekspertem od włażenia innym na głowy i zdecydowanie był głodny odpowiednio wielkiej zadymy. Słysząc czyjeś przyspieszone kroki tylko wywrócił oczami i cmoknął, jakby ktoś miał za moment zepsuć mu potencjalnie dobrą zabawę. Oto patrzcie, nadchodzi niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. I patrzył - tak jak pomyślał tak spojrzał na jej rozwiany włos i wycelowaną różdżkę. Na jej widok adrenalina pomknęła znowu jego żyłami, jakby ktoś nacisnął wewnątrz niego jakiś przycisk odpowiedzialny za odczuwanie niebezpieczeństwa jako zagrożenia. Chociaż, wcale nie czuł się zagrożony, jedynie niezdrowo podniecony taką ewentualnością. Wciąż nie było mu dość po fruwosidłowym haju. Serce skakało jakby chciało go zamęczyć i wyrwać mu się z piersi, a dziś była to jedynie marna namiastka wczorajszego wieczoru. Ledwie leniwy, miarowy łomot. Bum i bum, jakby za moment miała na nich spaść bomba. Bomba jego gniewu, którym rykoszetem mogła dostać ta siksa, która wtrącała się w nieswoje sprawy, bo tak, oczywistym było, że nie rozpoznał w niej przyszłej nauczycielki, bo jakże miałby to zrobić? Rzadko bywał na zajęciach, jeszcze rzadziej na transmutacji, a już tym bardziej nie kojarzył całego tego napływu czeskiego i rosyjskiego tałatajstwa, jakie wylało się na szkolne korytarze. Przybycie Vanji zbiegło się w czasie zbyt idealnie. Mimo tego, puścił chłopaka, gdy nieprzyjemna wilgoć zalała jego obuwie. A w zasadzie to pociągnął go do siebie i popchnął, wprost w śliską podłogę, patrząc jak w kilku niepewnych krokach łapie równowagę, aby wreszcie nabrać pędu i odbiec. Uśmiechnął się kącikowo na ten widok, śledząc go spojrzeniem trójkolorowych oczu tak długo, aż nie zniknął wreszcie za rogiem. Jasne tęczówki przeniosły się wtedy na Vanję. - Nikt cię tutaj nie zapraszał, psujesz zabawę. - Skomentował, stawiając w jej stronę pierwszy krok. Nie obawiał się wyciągniętej różdżki. Śmiało podążył ku niej, stopami brnąc przez lepką wilgoć klejącą się do podeszwy nieregulaminowych butów, pasujących do kompletu równie nieregulaminowego stroju. Czarne spodnie i koszula otulały jego jasne ciało niczym mroczny, ścisły woal. Nawet nie zauważył, że nieznacznie pochylił głowę. Jak myśliwy, dostrzegający wreszcie właściwą i ewidentnie bezbronną ofiarę.
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Nigdy nie skrzywdziła by ucznia. Choć Ci tutaj nie musieli o tym wiedzieć. Doskonale zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie w tym wypadku mogłyby jej grozić. Nie mogła mieć pojęcia o tym, jakie powiązania ma ten uczeń, ale gdyby się tylko uparł, z pewnością mógłby uznać jej zachowanie za nadużywanie władzy, jaką posiadała. Zbyt zależało jej na tej pracy, aby tak ryzykować. Zbyt wiele poświęciła, by znaleźć się w tym miejscu, w którym obecnie była. Nie chciała tego zmieniać przez jeden, głupi ruch. Uważnie obserwowała rozwój sytuacji i to, w jaki sposób nabijał się chłopak z jej polecenia. Nie mogła odczytać tego w inny sposób. Owszem, puścił ucznia, ale tak, by ten jeszcze mógł wyrządzić sobie krzywdę. Wiedziała, że specjalnie zachowuje się w taki właśnie sposób, jakby próbował udowodnić jej swoją wyższość. Tylko nie rozumiała, dlaczego tak jest. I te jego słowa, które uderzyły w nią bardzo mocno. Jak on w ogóle śmiał zwracać się w ten sposób do nauczyciela? Nawet nie przypuszczała, że ktoś mógł posiadać na tyle dużo arogancji w sobie, aby coś takiego zrobić! - Nie przypominam sobie, abyśmy przeszli na "ty" - skomentowała tylko, obserwując, jak zaczyna się zbliżać w jej stronę. Stopa stawiana za stopą, powoli zmniejszał dzielący ich dystans. Czy odczuwała jakikolwiek strach z tego tytułu? Nie i próbowała pokazać mu, że dokładnie tak samo jest w rzeczywistości. Nie da się zastraszyć, nie ucieknie niczym spłoszona mysz do swojej dziury. Wróciła wzrokiem do jego oczu, pozwalając sobie na jeden głęboki oddech. - Jeśli nie miał pan okazji mnie wcześniej poznać, jestem profesor Vanja Northug i w taki sposób należy się do mnie zwracać. - wycedziła przez zęby, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Bynajmniej miły i sympatyczny. Chyba zaczynała się jej podobać nowa rola, w której jeszcze nie do końca potrafiła się odnaleźć. - Ma pan poważne kłopoty. Zażywanie zakazanych substancji na terenie zamku, zastraszanie i próba pobicia innego ucznia, okazywanie braku szacunku względem nauczyciela i nieprzepisowy ubiór na terenie szkoły w czasie trwania zajęć. - pozwoliła sobie na delikatną pauzę w swojej wypowiedzi, aby dodatkowo podkreślić i napawać się swoją wyższością nad nim. Opuściła powoli różdżkę, czując pod skórą swoje zwycięstwo. - Myślę, że punkty ujemne dla domu, to będzie zdecydowanie zbyt mało. Prawdopodobnie szlaban będzie idealnym rozwiązaniem - dodała i jakby na potwierdzenie swoich słów, z dezaprobatą pokręciła głową. - Wcześniej muszę jednak poznać pana nazwisko, panie...?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
O nim nie można było powiedzieć tego samego. Życie ostatnio non stop ukazywało mu, że ma w sobie zdecydowanie więcej ze zwierzęcia, niż z człowieka. Jednakże Cassius w żadnym wypadku nie był wilkiem, ani nawet innym pozornie groźnym zwierzęciem. Tylko kiedy dotykał go pierwiastek szaleństwa, budził w sobie instynkt łowcy i brutalną, prawdziwą szczerość swoich działań. Nie filtrując ich przez pryzmat tego co powinien, a czego nie, lądował właśnie w takich sytuacjach, obraziwszy szanowną pannę nauczycielkę. Nie uwierzył jej. Po prostu nie jej uwierzył, że jest nauczycielką i nie było w tym absolutnie nic nadzwyczajnie szokującego. Nigdy wcześniej jej nie widział, to akurat prawda, lecz jej młody, wręcz dziecinny wygląd zdecydowanie sugerował, że nie miała więcej, niż zaledwie osiemnaście wiosen. Roześmiał się, tak po prostu. Lekko i kompletnie inaczej, niż śmiał się ostatnimi czasy. Nie był to śmiech szyderczy czy wyzywający, a autentyczny w każdym calu. - Na „ty”? Przestań. - Nie poprosił, oznajmił. Odtrącił jej prawdę z taką łatwością, że nie można było mieć wątpliwości co do tego, że nawet nie brał jej pod rozwagę. Czy to mogło być deprymujące? Z pewnością, ale czy ewentualna reakcja miała odzwierciedlić się w słowach czy w czynach Vanji? Ślizgon był tego niezwykle ciekaw. - Pani profesor… - powtórzył, smakując na języku brzmienie tych słów. W jego głowie zaczęła nieśmiało płonąć jedna, ostrzegawcza kontrolka. Niemniej, najwidoczniej miał zbyt nieprzepuszczalną czaszkę, aby dać rozsądkowi dojść do głosu, gdy już zaczął i ewidentnie się rozkręcał. - Może być - uznał, kiwnąwszy krótko głową, przyjmując to najwidoczniej jako element gry, który z nim prowadziła. Nie podobało mu się jak mierzyła w niego różdżką. Przyjął podobny do niej wyraz twarzy, a gdy przestał się uśmiechać, wyglądał po prostu nieprzyjaźnie. Nie starał się nawet, tak po prostu było. Miał coś takiego w spojrzeniu, co dociskało człowieka do granic przeźroczystej klatki towarzyskich konwenansów. Spoglądając na tę dziewczynę w przebraniu nauczycielki, badał jej klatkę nadzwyczaj uważnie. Uniósł brew, gdy zatrzymał się przed nią. Nie czuł tej wyższości, ani trochę. Wprost przeciwnie, znowu udało jej się go rozbawić, ale tym razem jego usta drgnęły ledwie w samych kącikach. Przesunął blady palec wzdłuż jej ciała, napierając nim na czubek jej różdżki, teraz już opuszczonej, aby odsunąć ją ze swojego pola widzenia. - Byłem niegrzecznym chłopcem. - Podsumował, a w jego oczach pojawił się błysk ekscytacji. Zupełnie nie zważał na fakt, że przypisuje mu zasługi, z których mógł nie tyle łatwo się wytłumaczyć, co przekuć je w dodatkowe argumenty, obarczając winą także tego drugiego ucznia. Był zbyt zainteresowany gierką, którą prowadziła z nią ta niewysoka „nauczycielka”. - Jak mnie ukażesz… pani profesor? - Zapytał, dodając formalności z takim opóźnieniem, że nie można było mieć wątpliwości co do tego, że gdy zaczynał mówić, wcale nie chciał tego robić. Jego uśmiech się poszerzył, gdy okazało się, że ona tak po prostu zapytała go o imię. Skoro nie wiedziała z kim ma do czynienia, jakże mógłby nie skorzystać z okazji…? - Elijah… Elijah Swansea. - Odpowiedział, mając świadomość, że rozwiązanie tej sytuacji z pewnością nie będzie łatwe. Z jednej strony zachowanie Cassiusa było tak charakterystyczne, że nie dałoby się pomylić go z jasnowłosym, a z drugiej… niekryjący się ze swoimi zdolnościami metamorfomag zawsze był narażony na podobne ryzyko obarczenia go odpowiedzialnością za cudzą bezczelność.