Zimny kamienny tunel będącą główną arterią biegnący przez tą głęboko położoną część zamku. Po bokach znajdują się liczne składziki i opuszczone stare klasy, oraz laboratoria. Odbiegające w bok mniejsze korytarze ciągną się niby wąż pod zamkiem skrywając liczne mroczne sekrety ukryte w podziemiach szkoły. Chłód i brak światła prócz nielicznych widmowych pochodni rzucających słabe, blade światło, powoduje dreszcz u większości osób przemierzających te zakamarki.
Krążyłem jak wilk szukając ukrytych komnat kuzyna po lochach. Z moich informacji zajmował on właśnie tą część podziemi przemieniając ją na swoje prywatne komnaty i pracownie. Niezależnie jednak jak się starałem nie potrafiłem zbliżyć się do jego komnat. Silne zaklęcie ochronne blokowało drogę tak iż ilekroć podchodziłem już do jego drzwi traciłem na ułamek sekundy zmysły , odzyskując je kilka metrów od wejścia. Sfrustrowany usiadłem na przeciw zaczarowanych drzwi opierając się o ścianę naprzeciwko. Skoncentrowałem się walcząc z zaklęciem które powoli wgryzało się w mój umysł starałem się zobaczyć wreszcie wyraźnie ukryte drzwi. Mimo jednak moich wysiłków już po chwili gapiłem się dosłownie na kamienną ścianę obok miast na upatrzony świadomie punkt. Opanowałem złość i odetchnąłem głębiej. Nie pozostało nic innego jak poczekać i napisać wie około godziny wstałem i ruszyłem do wyjścia. list...
Czekałem długo lecz mimo moich pokojowych zamiarów ściana milczała uparcie . Po upływie godziny wstałem i ruszyłem na górę. Gdyby chciał otworzyć już by to zrobił. Ten stary głupiec sam na siebie ściąga zgubę , prawiąc o Honorze a sam nie rozumiejąc jego kanonów... Nic postanowiłem załatwić to po staremu ... Po chwili moje kroki niosły się już po korytarzu szkoły.
Kitty lubiła eliksiry, mimo że nie miała wybitnego, czy też powyżej oczekiwań. Zadowalający to też była dobra ocena. Miała nadzieje, że w przyszłym roku, dzięki korkom z panem Harriss'em w końcu zdobędzie z eliksirów wybitny. Jednakże i tak nie lubiła lochów, mimo że zajęcia eliksirów odbywały się właśnie w podziemiach, przez sześć lat pobytu w Hogwarcie to i tak dziewczyna nie mogła się przyzwyczaić do tego ciemnego miejsca. Zastanawiała się, czy nazwa lochy nie miała coś wspólnego z zamykaniem więźniów i torturowaniem ich. Na mugolskich lekcjach lochy właśnie to oznaczały. Dobrze, że nie uważała na historii magii na tyle żeby wiedzieć takie rzeczy. Właściwie ledwo co zdała w tym roku z tego przedmiotu, zresztą nie interesowała ją historia, ani mugolaków, ani też magii - to był taki nudny przedmiot. Mama zawsze powtarzała, żeby robić co się lubi - oddać się bezgranicznie swej pasji. Dobrze, że nie musiała długo się błąkać w tych podziemiach. Jej oczom od razu ukazał się mężczyzna w średnim wieku. Trzeba było przyznać, że był niczego sobie. Nie raz jakaś dziewczyna chciała wyrwać przystojnego woźnego. Kitty nie była taka. Traktowała pana Harriss'a z należytym szacunkiem, jak każdego nauczyciela. Czasem zapominała się i mówiła do Sebastiana panie profesorze, to pewnie dlatego, że pomagał jej w tych eliksirach. - Dzień dobry! - przywitała go, jak zwykle szerokim uśmiechem.- Jak to co tu robię? Przyszłam pomóc.- Zażartowała i zaśmiała się, po czym poprawiła kosmyk włosów, który spadł jej na twarzyczkę.- Tak na poważnie to chciałam życzyć udanych i szczęśliwego wypoczynku wakacyjnego, no i chciałam podziękować za te korki z eliksirów.- Odparła i znów się uśmiechnęła radośnie.- Oczywiście w przyszłym roku również służę pomocą.
Gaia siedziała w kącie dormitorium czytając książkę od OPCM'u. Jej priorytetem była nauka do owutemów, w końcu chciała je zaliczyć z jak najlepszym wynikiem. Potem studia, dobra praca i już jest dobrze usytuowana. Jednak coś nie pozwalało jej się skupić. A konkretnie blond czupryna, którą widziała przy stole w wielkiej sali. Co prawda jej wzrok jest nie najlepszy, ale założyłaby się o swoją różdżkę, że to był on. Że to był Thomas.Kolejny raz wróciła do niego myślami, po czym odrzuciła książkę na bok. Podbiegła do biurka, stojącego naprzeciw jej łóżka i wyciągnęła z niego wszystko co jest potrzebne do napisania listu. Rozwinęła pergamin i zaczęła po nim skrobać uprzednio zamoczonym w atramencie piórem.
Spotkajmy się na korytarzu w lochach.
↕ Gaia ↕
Może wiadomość nie powalała swoją długością, ale przez nią serce dziewczyny zaczęło pompować krew ze zdwojoną prędkością. Jeżeli to był Tom to przyjdzie zapewniała się w duchu. Otworzyła okno pozwalając chłodnemu powietrzu dostać się do środka i ją orzeźwić, po czym zawołała swoją sowę Betowl i przywiązała jej do nóżki mały rulonik. Gdy tylko ptak odleciał, Gaia trzasnęła framugą okna i wybiegła z pokoju nie zwracając uwagi na spojrzenia kierowane w jej stronę. Jej kroki odbijały się echem od ścian. Kto by pomyślał, że o tej porze może być tak cicho. Zwolniła kroku przyglądając się słabemu światłu rzucanemu przez wiszące na ścianach pochodnie, a po chwili była na miejscu. Należało tylko czekać...
Siedział sobie chłopak w bibliotece, czytując jakąś książkę. Jakiś stary podręcznik zaklęć. Zasadniczo, nie bardzo miał ochotę uczęszczać w zajęciach dla uczniów, no a te studenckie jeszcze na dobre się nie rozpoczęły. Smutno, smutno. Po prawdzie dzionek piękny, ale nie było za bardzo co robić. Jedyne co napawało go jakimś większym optymizmem to spotkanie z Carą. Tak, jej dawno nie widział. Smutne bardzo, że po tym jak wrócił do Hogwartu, tak bardzo mało starych znajomych chciało z nim rozmawiać, jakoś bliżej trzymać i takie tam. Cóż, cóż, cóż. Szkoda. Takie życie. A wszystko przez jego matkę. A w zasadzie swoją głupotę, czego był doskonale świadom.. W każdym razie, miał ostatnio kilka spraw na głowie. Przede wszystkim, chciał się wprowadzić na jakieś swoje mieszkanie. Najgorsze, że to mogłoby stanowić nie lada problem, bo przecież nie miał za bardzo kasy. No więc trzeba by ogarnąć jakąś robotę. Nie, nie. Musiał się przewietrzyć, to zdecydowanie nie były kwestie, które rozważać można jedynie na świeżym powietrzu, bo inaczej jeszcze głowa mu eksploduje. Albo potraktuje kogoś jakimś zaklęciem, no i tyle będzie z tego. Tak więc, opuścił bibliotekę, wyszedł na dziedziniec przed głównym wejściem, z myślą o udaniu się do Hogsmaede na piwko kremowe. Tak, tego potrzebował. A może nawet czegoś silniejszego? Tak, kilka głębszych, to nie taki znowuż zły pomysł. A więc, kierunek Hogsmaede i Śmiertelny Nokturn, czy jak tam się ten pub nazywał! Poczynił nawet kilka kroków w kierunku tej głównej drogi, prowadzącej poza teren Zamku, kiedy przyleciała do niego jakaś sowa. Czego ona chciała? List? Nie bardzo ogarniał o co chodziło. Do niego? Tak chyba tak. I ten podpis.. Gaia. Gaia? Gaia! No tak! Rok pod nim, tak! Widział ją na uczcie. W zasadzie już nawet przed, chciał usiąść obok, przywitać się tak, o. Zrobić jej niespodziankę, że w ogóle jest w Hogwarcie ponownie, po tym wszystkim, ale nie wyszło. Stanęło zatem na wpatrywaniu się w nią jak głupi, jednocześnie uśmiechając, wyrażając przy tym swoją radość na jej widok. A teraz wysłała mu list. No spoko, spotkanie zawsze, tylko czemu w lochach? Nie bardzo ogarniał, mimo tego, ruszył w tamtą stronę, by znaleźć się tam jakie kilkanaście minut później. Dziewczę stało oparte o ścianę, w jakimś dziwnie nieoświetlonym punkcie. – Czeeeeśść! – rzucił takim rozczulającym tonem, jednocześnie przytulając ją mocno. – Jak ja Cię dawno nie widziałem. Jakieś.. pół roku? Rok? Coś takiego..
Trzeba Ci wiedzieć, że Thomas od drugiego semestru nie był uczniem Hogwartu.Matka przeniosła go do Beaubatox, po tym kiedy powiedział, że w sumie chciałby walczyć z ugrupowaniem Lunarnych :3
Stała w najjaśniejszym punkcie jaki był na korytarzu jednak nie zmieniało to faktu, że jest tam cholernie ciemno. Gaia spoglądała w ciemność martwym wzrokiem, jednak co chwila jej tęczówki rozbłyskały, kiedy jej uszy wyłapywały najdrobniejsze dźwięki. Jej twarz rozpromieniła się dopiero wtedy, gdy usłyszała kroki blondyna. Jej usta rozłożyły się w szerokim uśmiechu, a po chwili ruszyła, aby zmniejszyć dystans między nimi. -To był dłuugi rok - stwierdziła po czym uśmiechnęła się szeroko oddając uścisk. -Opowiadaj co u Ciebie! Tyle czasu i nie dostałam od Ciebie ani jednej wiadomości! - wypomniała mu urażonym tonem głosu, a jej twarz przybrała minę męczennicy. W jej głowie zaczęły kołatać wspomnienia : wyjazd Thomasa z Hogwartu, pół roku dziwnego odczucia, że czegoś jej brakuje. Czegoś? Raczej kogoś... Zganiła się w myślach po czym uśmiech z powrotem przyozdobił jej twarz. -Tęskniłam. - szepnęła cicho, a jej twarz oblał delikatny rumieniec. Dziewczyna czując to opuściła lekko głowę, pozwalając długim włosom zakryć twarz.
Istotnie, korytarze w lochach może nie należały do najbardziej oświetlonych miejsc w całym zamku, ale hej! To w końcu lochy, prawda? I nawet jeśli ten „teren” został zaadaptowany na użytek szkolny, to i tak jakiś tam klimat musiał zostać zachowany. Przynajmniej takie było zdanie Hilla, no bo , dzień dobry, gdyby było inaczej, to pewnie sami Ślizgoni, a już na pewno dyrektorzy z profesorem Hampsonem na czele (o jego poprzednikach nie wspominając) już dawno by coś z tym zrobili, prawda? Może i nie do końca była w tym jakaś logika, sens i tym podobne, no ale takie było zdanie Thomasa. Może się mylił, może nie. O to już trzeba byłoby spytać Pana Dyrektora, bo kto wie. Może gdzieś tam gdzieś, w jakiś pismach, obecnie znajdujących się w Dziale Ksiąg Zakazanych, znajdowały się jakieś instrukcje dotyczące użytkowania obiektu? Kto wie, kto wie.. W każdym razie, jedno mógł stwierdzić na pewno, mimo iż nie była to wcale dość odkrywcza teza – były bardziej nastrojowe i przy okazji oświetlone, miejsca w Hogwarcie. Choć z drugiej strony.. zważywszy na porę, jakby nie patrzeć wieczorną, może ta właśnie była odpowiednia? O tym akurat tylko Gaia mogła wiedzieć. Bo w końcu ona go tu wezwała. I kto wie, kto wie. Może w tym szaleństwie była jakaś metoda? Cóż, mimo wszystko jedno trzeba było przyznać – uśmiech, jakim go obdarzyła na powitanie totalnie odwiódł go od wszelkich rozważań nad wyborem miejsca. Po prawdzie nie wyjaśniał niczego, no ale. Widać było po niej, że serio tęskniła. No.. i ten. Thomas też w sumie nawet bardzo się za nią stęsknił. Tylko pytanie, czy mógł o tym powiedzieć wprost? W końcu niegdyś uczono go, iż prawdziwy gentleman nie mówi wprost o swoich uczuciach.. – Jak rok?! – zaoponował ostro, nawet przytupując na znak protestu – Przecież zniknąłem jedynie na drugi semestr.. – dodał po chwili, już nieco łagodniej. Prawda, słowo „jedynie” tu nie pasowało. Bo jakby na to nie patrzeć na jego powrót do Hogwartu wpłynął jeden fakt – Lunarni sp. Z.Ł.O. zostało rozbite. Gdyby nie to, pewnie mógłby jedynie marzyć o kontynuowaniu nauki w tej akurat Szkole Magii i Czarodziejstwa. – Wiesz, matka robiła straszne awantury. Lunarni i tak dalej. Bała się, narażać kogokolwiek z moich bliskich na niebezpieczeństwo.. – A tak naprawdę, to nie chciała się potem tłumaczyć, dlaczego przeniosła dzieciaka do innej placówki, jednocześnie pozwalając mu utrzymywać kontaktów z przyjaciółmi ze starej, na rozprawie w sprawie śmierci kogokolwiek z nich. No, ale to inna kwestia. Zaiast tego, po prostu przytulił ją mocno do siebie, gdy tylko usłyszał to magiczne słowo. – Właściwie, co Cię napadło, aby się spotkać o tej porze i co ważniejsze.. w takim miejscu? – zapytał szczerze zaciekawiony. Jakby nie patrzeć, Lochy to raczej Ślizgońskie posiadłości, a Ci jak wiadomo darzą awersją Puchatych..
-Były jeszcze wakacje! - odpowiedziała obrażonym tonem i wbiła mu wskazującego palca w pierś, lecz za chwilę lekki uśmiech wpłynął na jej twarz. -Ym... Po prostu lubię tu przebywać. - skłamała gładko po czym posłała mu czarujący uśmiech. W cale jej nie podejrzewa o kłamstwo. Przecież nie ma powodów. Prawda? -Na pewno niczego nie planowałam... - zaśmiała się potrząsając lekko głową. Patrzyła na chłopaka, szukając w jego twarzy jakichkolwiek oznak zainteresowania jej skromną osobą jednak niczego nie mogła zauważyć. Nie powinna mieć uczuć, bo kogokolwiek by miała nimi darzyć, ma je w głębokim poważaniu. Skoro jest się na tyle głupia, by zawracać sobie głowę emocjonalnym zaangażowaniem, musi ponieść tego konsekwencje. Mniejsze, jak brak zainteresowania z drugiej strony, czy też większe, jak... Wstyd po odrzuceniu? Cisza na widowni. Gaia często dwie podobne sytuacje traktuje jako dwa krańce. Cóż poradzić. Taka jej natura. -Jeżeli tu Ci się nie podoba, możemy iść gdzieś indziej. - dodała lekko wydymając wargi. Kto zniża się do grania na ludzkich emocjach w tak błahych sytuacjach jak ta? Tylko Mollisonówna. Oczywiście!
Sta wsparty plecami o zimny mur za sobą. Lochy oddawały jego usposobienie lepiej niż jego słowa. Może dlatego, że Arcellus, jakie by nie było jego ego, w gębie nie był tak mocny, jak mu się wydawało, że jest? Ręce schował do kieszeni spodni, patrząc spoglądając na całą długość korytarza. W tej pozycji miał dobry widok na całą przestrzeń. Jeśli tylko potrafiłby przebić się wzrokiem przez gęsto okalającą lochy ciemność o tej porze. Widząc jakąś sylwetkę na końcu korytarza, a może raczej zaledwie jej cień, zapalił zaklęciem pochodnię w miejscu, w którym kończył się mur i łączył z drugą odnogą korytarza. W cieniu ognia widać było twarz umówionego z Greengrassem Ślizgona. Sam Arcellus wyprostował się, odpychając się leniwie od ściany za sobą. Wpatrywał się w Kato rzeczowo, bo nie spotkali się pogadać, a w czystych interesach. — Masz? — padło od razu pytanie, jak tylko Thorn znalazł się bliżej. W rzeczywistości, Greengrass przeszedł od razu do rzeczy, nie planując marnować tu czasu dłużej niż to było potrzebne. W końcu, jakby nie patrzeć, płacił za tą…. przysługę. Więc jego zdaniem, mógł też wymagać. Na szczęście, nie musiał dużo. Wyłącznie tyle ile zamówił.
Wszechogarniającej ciszy nie mącił nawet najmniejszy szmer, a nieprzenikniona ciemność kusiła stałym poczuciem niebezpieczeństwa. Wychodzenie spoza dormitorium wieczorami raczej nie stanowiło przywileju siódmoklasisty, dlatego Thorn jakoś niespecjalnie kwapił się do robienia hałasu. Zresztą pośpiech i zbędne zwracanie na siebie uwagi nie sprzyjały interesom. Doniczkę z młodą, jadowitą tentakulą zabezpieczył zaklęciem zmniejszającym i umieścił w kartonowym pudełku, które z kolei znalazło miejsce w kieszeni jego czarnej bluzy, notabene tuż obok podobnie potraktowanej tarniny, której również nie odpuścił pudełka. Dzięki temu miał pewność, że towar na pewno nie będzie przez niego uszkodzony i dotrze w całości do kontrahenta, nawet jeśli po drodze zdarzy się kilka nieprzewidzianych wypadków. Niemniej jednak zjawił się na korytarzu kilkanaście minut przed czwartą i zatrzymał przy wejściu na korytarz, robiąc jedynie kilka cichych oraz uważnych kroków w stronę samotnej sylwetki A.S.G. nim zorientował się z kim ma do czynienia. Po tej krótkiej chwili zawahania zbliżył się na odległość kilku stóp i zmrużył nieco oczy, aby lepiej widzieć w mroku. - Mam, ale najpierw pieniądze. Dwadzieścia galeonów i butelka Ognistej, za piołun potrącam pięć. - powiedział przyciszonym głosem, przezornie trzymając dłonie w kieszeniach. Nie miał zamiaru jako pierwszy wyciągać towaru. Zęby zjadł na podejrzanym handlu i już niejednokrotnie zdołał się przekonać, że jakakolwiek inna taktyka w kontakcie z klientem skutkuje albo wejściem sobie na głowę, albo zupełnym zrobieniem w chuja, a tego typu przeżyć Kato wcale nie potrzebował więcej niż to konieczne.
Patrzył na niego wyraźnie znużony. Zresztą, Kato chyba nie uważał, ze nie miał do czynienia z idiotą. Greengrass splótł ręce na piersi, taksując go spojrzeniem. Zapłata to jedno, ale upewnienie się czy towar dotarł w całości, to drugie. Ślizgon wolał mieć pewność, że płacił za składniki dobrej jakości, a nie wymiętolone roślinki zupełnie do niczego niezdatne. — Nie kpij, Thorn. Nie przynosisz mi tego darmo. Zresztą przepłacam Ci za to parokrotnie. Jak chcesz kogoś ojebać, to uda Ci się tylko siebie. Pokaż co masz. Jeśli wszystko ze składnikami w porządku, dostaniesz 20 galeonów, jak się umówiliśmy. Na Ognistą będziesz musiał poczekać, jeśli ją chcesz. Muszę ją przemycić do Hogwartu. Patrzył na niego oczekująco. Bo nie problem było zapłacić. Skoro już się zadeklarował, zamierzał dotrzymać danego słowa. Tylko czy Kato chciał grac na tych samych zasadach? — Pomijając fakt, ze za piołun powinieneś potrącić jedną trzecią, nie jedną piątą ceny — dodał wyciągając pieniądze, żeby się już Thorn tak nie pieklił. W gruncie rzeczy nie na pieniądzach Arcellusowi zależało, ale nie zamierzał z siebie robić debila. Musiał zauważyć kilka rzeczy, co by się Kato nie czuł, jakby wygrał w całych tych negocjacjach cen. — Poza tym ile Ci to zajęło? Jeden wypad do oranżerii na pięć minut? Taaa, wielkie poświęcenie, Kato. Mruknął, bawiąc się galeonami w ręce, póki chłopak nie pokazał mu przyniesionych specyfików.
Zdaje się, że wszyscy ostatnio starają się przetestować jego cierpliwość. Całe szczęście, że podczas zalotów do Julki, Kato zdążył się już przyzwyczaić, że nie wszystko zwykle idzie tak jak powinno, a wręcz wprost przeciwnie, nigdy nie wiadomo co się spierdoli, ale na pewno można liczyć na nieszczęście. Spojrzał krytycznie na Arcellusa i westchnął, dając tym samym upust całej swej irytacji. - Jeśli nie odpowiada Ci cena to zawsze możesz iść do konkurencji. - powiedział spokojnie, nie wyglądając już na specjalnie przejętego jego gadaniem. Oj tak, zdecydowanie takie podejście wyjdzie mu na lepsze. Przez moment wpatrywał się z pewnym podejrzeniem w ciemność za Greengrassem, jakby spodziewał się dojrzeć tam Marquett, ale po chwili wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął z niego dwa niewielkie pudełeczka, otwierając je stuknięciem różdżki. - Jak chcesz to sobie je powiększaj i oglądaj, jednak ostrzegam, że tentakula jest dosyć ciężka. - powiedział ze znużeniem, nie mogąc sobie jednak odpuścić odpowiedzi na jego zarzuty. - Zrobiłbym tak, gdyby wszystko miało tą samą wartość, ale tak nie jest. Lekko poruszył dłonią, na której wciąż spoczywały dwa magicznie zmniejszone pudełka, chcąc go nieco pospieszyć. Nie miał całej nocy na wysłuchiwanie tego typu oskarżeń. - Skoro to pięć minut to czemu sam się nie pofatygowałeś? Otrzymałeś cenę, zaakceptowałeś ją, a zamówienie zostało zrealizowane w wyznaczonym terminie. Zabawne, że akurat teraz masz obiekcje. No, a jeśli chodzi o Ognistą to poczekam, byle nie długo. Dajmy na to… trzy dni. W końcu to ledwie pięciominutowa wycieczka do Hogsmeade.
Źle zaczęli tą dyskusję, ale Greengrass, jak to on, oporny w myśleniu, zdawał się tego nie widzieć. Dostrzegał zwykle tylko to, co było mu wygodne. Uśmiechnął się kpiąco pod nosem, nie od razu komentując słowa Kato. Pozwolił sobie chwilę pomilczeć zanim stwierdził wyraźnie sceptycznie: — Konkurencja, Thorn? A masz jakąś? — dalej przerzucał galeony między palcami wpatrując się zimnym spojrzeniem (w tym świetle) stalowych oczu, w jego tęczówki. Jeśli takową Kato miał, Grengrass wyraźnie jej nie znał, a w sumie mógłby być nią zainteresowany, ale machnął lekceważąco ręką. Tak przynajmniej miał swojego. Ślizgona, znającego się na rzeczy. Sam tytuł Ślizgona zresztą wystarczył, żeby go przekonać. — Bez spiny, nie negocjuję ceny. Tą już ugadaliśmy. Negocjuję żebyś się trochę z tym pośpieszył — mruknął sfrustrowany, bo przecież każdy z nich w liście wyraził się jasno, co do tego, ze nie mieli całego bożego dnia na pogawędki i spotkania w nocy na szkolnych korytarzach, może jeszcze czekając aż ich przyłapią psorzy. Jakby mało im ich było ich na zajęciach. Dlatego właśnie mu się tak nagliło. Spojrzał na chłopaka wymownie i pokiwał głową na wyjęcie małych pudełeczek. Sprytne. W tym stanie mógł uwierzyć, ze dotarły cało na miejsce. Dlatego właśnie od razu podrzucił pieniędzmi w powietrzu nie wątpiąc w refleks chłopaka. Przechwycił za to małe pudełeczka, oglądając małe miniaturki roślin wewnątrz. Uśmiechnął się do własnych myśli. Cena, jak i fatygowanie się tutaj w nocy warte było swojego celu. Schował pudełeczka do kieszeni, odpowiadając w niewzruszony sposób na zarzut, który być może miał być kpiną, albo miał zabrzmieć ironicznie z uwagi na fakt, że była to powtórzona jego listowna umowa. Arcellus wyraźnie tej ironii w tych słowach nie widział. Nie dlatego, ze miał problem z jej odczytywaniem. Miał problem z interpretowaniem słów, jako obrazę wobec niego, bo jej najzwyczajniej w świecie nie dostrzegał. — Bo wiedziałem, że Tobie pójdzie to sprawniej. Dorzucę Ci nawet całą zgrzewkę Ognistej, zamiast skromnej butelki, jak czasem zajrzysz do tentakuli, żeby zweryfikować hodowlę. Dam Ci namiary, jak już ją gdzieś ulokuję. Więc?
Kato jakby zdawał się tylko czekać na to pytanie. Odpowiedź była tak oczywista, że na jego twarzy wykwitł zadziorny, ale jednocześnie pełen samozadowolenia uśmiech. - Nie. - odpowiedział, zawierając w tonie swojego głosu nutę niewinności, jaka raczej nieczęsto w nim gościła. Oczywiście, że żadnej nie miał, bo całą wyeliminował… no, a może jej nie miał bo o niej nie wiedział? Kto wie. Miał świadomość, że czasem trafiali się tacy, którzy również spędzali popołudnia z rękoma zatopionymi w chłodnej, miękkiej ziemi cieplarni, ale jakoś nigdy nie natrafił na kogoś kto podjąłby się wyhodowania młodej tentakuli z fragmentu tej większej ukrytej w cieplarniach Vicario. Chociaż może to kwestia tego, że nie starał się znaleźć? Nieważne. Arearos zdawał się tylko czekać na moment, w którym złote monety wzbiją się w powietrze. Przechwycił je zgrabnie i rozrzucił na dłoni, aby szybko przeliczyć zdobyczne. Z satysfakcją stwierdził, że wszystko się zgadza, więc bez oporów pozwolił zabrać sobie pudełeczka. Odczuł swego rodzaju ulgę kiedy pozbył się zamówionych przez Arcellusa roślin czego oczywiście po sobie nie pokazał. Wolałby, aby go z nimi nie przyłapano, w końcu nigdy nie wiadomo co pomyślałaby sobie nauczycielka, gdyby go dostrzegła z fragmentem jej ukochanej tentakuli. Kiedy jednak dotarły do niego następne słowa kontrahenta, Thorn przeżył niespodziewaną rewolucję myślową. Z jednej strony wolałby nie mieć nic wspólnego z młodą rośliną, a z drugiej… z drugiej z chęcią monitorowałby jej wzrost. Wiele mógłby się nauczyć z samej obserwacji, a gdyby dodatkowo mógł jeszcze zając się nią gdyby coś zaczęło go niepokoić. Wyraźnie zaczął walczyć z pokusą, ale wreszcie uniósł swe czarne oczy na chłopaka i nieznacznie kiwnął głową. - Niech będzie. - zgodził się po prostu, po czym wsunął podzwaniające monety do kieszeni. - W takim razie czekam na list. Po tych słowach odwrócił się i ewakuował z korytarza do dormitorium Ślizgonów. To może być całkiem interesująca znajomość…
Isztar od zawsze zastanawiała się co takiego nauczyciele i pracodawcy widzieli w pracy zespołowej. Przecież taki sposób wykonywania różnych prac czy projektów był ogromnie niesprawiedliwy. By trafić na partnera z wymaganą wiedzą czy zwyczajną chęcią do pracy potrzeba było nieco szczęścia. A by trafić na kogoś, kto poczeka aż wszystko zostanie zrobione... tutaj już Fortuna nie miała nic do roboty. Dlatego też Isztar, schodząc do lochów, modliła się o to żeby jej partner okazał się być tym pierwszym typem. Co prawda zdążyła poznać Casey'a już jako dziecko, jednak biorąc pod uwagę perspektywę ich nieuniknionej współpracy dziewczyna nie była zbyt zadowolona. Cóż... jej ostatnie wspomnienie dotyczące chłopaka polegało na ich wzajemnej chęci upokorzenia się nawzajem. W sumie nawet nie wiedziała czemu, aż tak bardzo się nie lubili. Dzieci naprawdę są okrutne... Jednak od tamtych czasów zażyłych kontaktów nie utrzymywali... w sumie to kontaktów nie utrzymywali żadnych. Być może mały, uroczy, dziecięcy hejcik nie rzuci się na tę współpracę. W końcu podrośli trochę. Temperamenty też musiały im się choć odrobinę pozmienia, więc jest szansa, że Casey to typ pierwszy. Możliwe że, uda się jej ugrać wszystko w taki sposób żeby zrobić i się nie narobić... Isztar zbyt częstym gościem w lochach nie była. Przebywała tutaj jedynie gdy musiała udać się na lekcje eliksirów lub czuła pilną potrzebę wstąpienia do kuchni po wieczorną herbatkę, więc nie znała zbyt dobrze ich rozkładu. I aby nie być sierotką, która na VI roku gubi się we własnej szkole, nie zagłębiała się mocno w korytarz. Po kilku minutach marszu przystanęła i oparła się plecami o ścianę. Nie szkodzi, że nie zawędrowała zbyt daleko. W końcu i tak przemaszerowała cały zamek żeby się tutaj dostać. Teraz sobie odpocznie i poczeka. Skrzyżowała ręce pod biustem i przymknęła na chwilkę oczy. Mimo wszystko czekanie doprowadzało ją do szału. Już miała psioczyć, że jak to tak można kazać kobiecie czekać, ale wpierw otworzyła oczy by sprawdzić która godzina. I bardzo dobrze, że nie zaczęła psioczyć, bo okazało się, że dotarła za wcześnie. O kilka minut co prawda, ale jednak. Odetchnęła cichutko i zaczeła wystukiwać obcasem melodyjkę, która magicznym sposobem zabłądziła w jej głowie, jednak przestała natychmiast gdy usłyszała echo kroków.
Wypadałoby zacząć od zadania sobie pytania, jaki idiota w ogóle pracę zespołową wymyślił. W porządku, w grupie ludzi na podobnym poziomie, w dodatku takich, którzy potrafili się ze sobą dogadać można było rzeczywiście odnieść lepsze efekty, a jakby było tego mało - na wykonanie zadań wykorzystując znacznie mniej czasu. Wszystko to miało jednak pewnego rodzaju uwarunkowania i w gruncie rzeczy „wypalało” bardzo rzadko. Casey niemalże odszedł od zmysłów, kiedy ostatnim razem postanowiono połączyć nie dość, że cały Slytherin, to jeszcze Slytherin i Huffelpuff. Ich drużyna od siedmiu boleści wprawdzie poradziła sobie całkiem nieźle, ale była przy tym tak okropnie głośna, że akurat arystokrata ledwie funkcjonował i powstrzymywał się od rzuceniem jakiegoś nieprzyjemnego zaklęcia w stronę niektórych uczniów. W przypadku takich eliksirów, które wprost uwielbiał, mógłby po prostu odwalić całą robotę na własną rękę, tworząc grupę sam ze sobą. Trwałoby to raz więcej, ale miałby pewność, że wszystko jest zrobione tak, jak zrobione być powinno. Oczywiście nauczyciel zostałby o tym drobnym fakcie poinformowany w trybie natychmiastowym, bo Casey nie zamierzał pozwolić innym bogacić się swoim kosztem... odwrotna sytuacja niespecjalnie mu przeszkadzała, ale przecież nie ten przypadek tutaj omawiamy! Naturalnie nie był zachwycony, słysząc, że nie ma większego wyboru, jak tylko pracować w parze z pewną Krukonką i miejmy nadzieję nie pozabijają się przy pierwszym spotkaniu. Profesor był na tyle kochany, żeby ze trzy razy zapewnić nieszczęśliwego Arterterbury'ego, że tak, naprawdę dobrał mu do zespołu odpowiednią osobę i że naprawdę nie odbiegają od siebie poziomem, jeśli o warzenie normalnych eliksirów chodzi - bo o tym, co hobbystycznie powstawało czasem w kociołku chłopaka grono pedagogiczne nie miało raczej bladego pojęcia. Imię swojej partnerki, faktycznie, kojarzył i to o dziwo wcale nie dlatego, że dziewczyna dzieliła z nim rok urodzenia - i tym samym rok przyjazdu do Hogwartu i grupę wiekową. Isztar udało mu się poznać już podczas jednego z rodzinnych bankietów. Wtedy nie bardzo przypadli sobie do gustu i przez kilka kolejnych spotkań zapewniali ich opiekunom sporą dawkę roboty. Powód ich wzajemnej niechęci pozostawał w ukryciu aż do dzisiaj, chociaż jeśli Ślizgon miałby szukać jakiegoś w miarę logicznego wyjaśnienia... dziewczynka miała po prostu zbyt wiele do powiedzenia i była niezwykle irytująca - nawet jeśli kazano im się po prostu przedstawić się sobie nawzajem, później ta sama osóbka musiała jeszcze pewnie podejść za blisko i problem gotowy. Jak dla niego, równie dobrze mogli się spotkać w bibliotece, jeśli potrzebowaliby przejrzeć jeszcze kilka materiałów odnośnie ich zaliczeniowej pracy, skoro jednak Isztar zaproponowała lochy, to Arterbury nie widział potrzeby protestować. Dla niego o wiele łatwiej było wyjść przez kamienną ścianę i skręcić w lewo niż wspinać się kilkoma kondygnacjami ruchomych schodów, które czasami potrafiły nieźle dać człowiekowi w kość. W każdym bądź razie, skoro i tak miał blisko, wziął ze sobą opasłe tomisko dotyczące eliksirów, które na pewno nie było ich szkolnym podręcznikiem, i z takim właśnie bagażem powitał swoją towarzyszkę, przychodząc na miejsce spotkania niemalże równiutko z zegarkiem - no, właściwie to nawet minutę wcześniej. - Isztar - krótkim zawołaniem, które na dobrą sprawę nie było nawet okraszone podniesieniem głosu chociażby o pół tonu, zwrócił na siebie jej uwagę, by zaraz skinąć jej głową na powitanie. - Długo czekałaś? - zapytał, chociaż nietrudno było się domyśleć, że robi to tylko dla czystej formalności, a nie z nagłego przypływu sympatii.
- Casey. - odpowiedziała cicho, jednak nie na tyle, by chłopak miał problemy z usłyszeniem. Poza tym... akustyka w lochach zdecydowanie zdawała swój egzamin. Opieranie się o ścianę w czyjejkolwiek obecności wygląda dość nonszalancko, a wystarczy już, że ubiór Isztar często nosi takie miano. W momencie gdy dojrzała Casey'a od razu się wyprostowała, unosząc podbródek ku górze. Nie za wysoko, oczywiście. Przecież nie chcemy wyglądać kuriozalnie. - Nie, przyszłam przed chwilą. - odpowiedziała z wymaganą grzecznością, wysyłając mu neutralny uśmiech. - Miło, że pytasz. Już na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że wymiganie się od pracy nie wyjdzie jej na dobre. Co prawda nadal mogła to zrobić, jej partner zapewne byłby całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw... Jenak Casey był zbyt silną osobowością, by mogła zakręcić się wokół niego tak, by nie stanąć w negatywnym świetle. Opinia osoby leniwej, lub co gorsza, głupiej nie była jej celem, a z pewnością za taką zostałaby uznana. Ktoś mógłby pomyśleć, że co szkodzi. Przecież to jedynie opinia jednej osoby, ale lepiej nie kusić losu. I pomimo faktu, że Casey nie wyglądał na osobę mającą słabość do, ploteczek, to nadal mógł powiedzieć to i owo zdenerwowany jej postawą. A jedno słowo wypowiedziane w gniewie wystarczyło, by uruchomić całą machinę, więc wszystko wskazywało na to, że mniej optymistyczny scenariusz się ziści i Isztar będzie musiała trochę popracować. Przerwała kontakt wzrokowy, by unieść leżącą na podłodze skórzaną torbę, w której przyniosła ze sobą kilka pozycji dotyczących zagadnienia, którymi mieli się zająć. Przynoszenie ze sobą książek czy notatek na pracę w grupach, było jej stałą strategią, dzięki której udawało się jej wymigiwać od pracy gdy przydzielano jej do grupy kogoś zdolnego i skłonnego do odwalenia całej roboty, gdyż wtedy nie musiała obawiać się o rezultaty. Nie skazywała się też na towarzystwo mało znanych i lubianych osób. Zdobywanie informacji zabierało jej o wiele mniej czasu gdy robiła to sama. Zresztą, wizyta w bibliotece nie była jedynym działaniem mającym zapewnić wymagane informacje. Gdy dowiedziała się o temacie zadania napisała do domu, by przysłano jej bardzo treściwe to i owo. A kilka niewinnych informacji ponadprogramowych nikomu jeszcze nie zaszkodziło. - Pozwoliłam sobie wstąpić wcześniej do biblioteki. - zaczęła, chcąc zainicjować niewymuszoną rozmowę na neutralnym gruncie. - I znalazłam kilka książek z dość interesującymi informacjami. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywało, dziewczyna została zmierzona chłodnym wzrokiem, a chociaż dzieliły ich raptem dwa centymetry wzrostu, to i tak wydawało się, że Arterbury patrzy na nią z góry. To jedno nie zmieniło się na przestrzeni lat nawet odrobinę. Co z tego, że w teorii byli jak równy z równym, skoro ona nigdy w żaden sposób nie wykazała mu swojej przydatności? Oczywiście miał cały dzisiejszy wieczór, żeby zmienić zdanie - pytanie tylko, czy rzeczywiście je zmieni, czy raczej uzna, że ignorancja w tym wypadku jest wygodniejsza. - Tego mnie nauczono - odpowiedział w sposób, który mógł nieco zaskakiwać nieobyte z nim osoby. Arystokratyczne wychowanie i powściągliwość z jednej strony, spotykały rozbrajającą szczerość z drugiej, tworząc naprawdę wybuchową mieszankę. Szczególnie w takich momentach, ale przecież nie mógł ryzykować, że Isztar nagle uzna go za troskliwego i opiekuńczego... albo coś jeszcze gorszego. Nie byli przyjaciółmi, ba! Po prostu mieli pracować nad projektem, możliwe jest także, że sam od siebie nigdy by się do niej nie odezwał. Plotki były... idiotyczne. Gdyby tak posłuchać tego, co grono uczniowskie czasami wspominało o Ślizgonie... chociaż w gruncie rzeczy to kilka z tych informacji, które posłyszał tu i ówdzie wcale nie mijało się z prawdą - tyle tylko, że rówieśnicy uważali to za zwykłe pogłoski, często po prostu nie widząc w nim najmniejszego zagrożenia. Wracając jednak do sprawy, rozpowiadanie po kątach o lenistwie Isztar byłoby co najmniej idiotycznym zajęciem, bo kosztowałoby go zbyt wiele zachodu, ale przecież mieli do zrobienia prezentację w temacie eliksirów, taką, którą przyjdzie im omawiać na oczach klasy i profesora! Stojąc w centrum zainteresowania, Casey nie miałby najmniejszych problemów z wyzwaniem panny Walsingham od leni i idiotów, a to na pewno nie skończyłoby się dla niej zbyt dobrze. Oczywiście istnieje opcja, że Marvell też zarobiłby kilka ujemnych punktów i szlaban, ale to akurat żaden problem. Podążył wzrokiem za ręką dziewczyny i dopiero teraz na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Widać jego pierwotne założenia wcale nie okazały się tragiczne w skutkach. Mało tego, nie musieli wędrować do biblioteki i z powrotem, bo skoro i ona, i on mieli jakieś materiały... zdecydowanie, praca powinna pójść stosunkowo szybko. - Czyli powinniśmy mieć wszystko, żeby zaczynać, bo sam zrobiłem to samo - stwierdził spokojnym tonem. - Przejrzyjmy te informacje i bierzmy się do pracy. W końcu im szybciej się za to zabierzemy, tym więcej czasu będzie na dopracowanie eliksiru.
// Jeż... myślałam, że ja na to odpisałam Q^Q Przepraszam że to tyle trwało. //
Na szczęście, lub nieszczęście chłodny wzrok rówieśnika nie robił na niej żadnego wrażenia. Tak samo jak pełna wyższości postawa, którą przyjmował, a która była jej tak dobrze znana z wykładów macochy jak i zachowania świętej pamięci babki. Przyzwyczajona, ani się nie kuliła, ani nie uciekała wzrokiem. Przeciwnie, stała wyprostowana i mierzyła chłopaka przenikliwym wzrokiem z uprzejmym wyrazem twarzy. Niektórzy arystokraci wybierali chłodną rezerwę mając nadzieję na pozbawienie rozmówcy pewności siebie, Isztar zaś wolała spokojne i w miarę miłe usposobienie, gdyż tym dało się ugrać zdecydowanie więcej. A Casey nie powinien się o nic martwić. W końcu był przedstawicielem "chłodnej rezerwy" i cała jego osoba emanowała zdystansowaniem i lekko skrywaną niechęcią. Bardzo skutecznie uniemożliwiało to uznanie go za miłą osobę, nie mówiąc już o przyznaniu mu takich cech jak troskliwość czy przyjazne usposobienie. Jedynie aura dobrego wychowania i świadomość jego arystokratycznego i czystokrwistego pochodzenia broniła chłopaka przed przypięciem mu łatki impertynenta. - Pozostaje mi jedynie cieszyć się, że mam okazję pracować z kimś przygotowanym. - odpowiedziała bez cienia udawanej grzeczności. Naprawdę była zadowolona z faktu, że projekt wykona z kimś kto naprawdę zamierzał pracować, a co więcej, tak jak ona, sam przygotował materiały. To znacznie skracało przewidywany czas na wykonanie projektu i sprawiało, że rezultaty ich współpracy rysowały się, w co najmniej kolorowych barwach. - Wypadałoby znaleźć jakąś wolną salę. - powiedziała rozglądając się po korytarzu. - Niestety, lochy odwiedzam jedynie podczas lekcji, więc w sprawie znalezienia miejsca pracy muszę się zdać na ciebie. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
//Nic się nie stało. Sama tez ostatnio nie miała czasu, żeby tutaj wchodzić//
Może to i dobrze, że Isztar pozostawała niewzruszona. Przynajmniej dzięki temu Cas miał pełną świadomość tego, że rozmawia z kimś sobie równym, a nie pochodzącym z niższej społecznie klasy - czasami przecież zdarzali się czystokrwiści, którzy uważali sam status za odpowiednią przepustkę do lepszego życia, które przecież wcale nie było aż tak znowu kolorowe i przyjemne, jak mogłoby się wydawać. W świecie arystokracji istniały zasady, których należało się trzymać - nie ważne czy teraz, czy pięćdziesiąt, czy sto lat temu. Isztar też potrafiła odpowiednio rozegrać swoje karty, pokazując się od strony, jaką wielu uznałoby za zupełnie nieszkodliwą... Arterbury zdawał się wiedzieć więcej, bo przecież nie bez powodu kąciki ust uniosły się w malutkim uśmieszku, gdy zauważył reakcję na swoją postawę. Albo raczej brak takowej. Uprzejmość wprawdzie na niewiele mogła się zdać, gdy mieliśmy do czynienia z szumowiną pokroju Cassiego, ale przynajmniej wiedział już, w co grają oboje. - Naturalnie. Przynajmniej nie będziemy marnować czasu na bezsensowne rozgrzebywanie mało istotnych informacji - stwierdził najspokojniej w świecie i, tak samo jak Isztar, nie krył zadowolenia. Nie było ku temu przyczyny, bo przecież nie było to równoznaczne ze skakaniem z radości, przytulaniem jej i robieniem cholera - wie - czego - jeszcze. - A nie wątpię, że oboje mamy rzeczy ważniejsze niż wzajemne towarzystwo na głowie - podsumował moment później, pozwalając sobie nawet na lekki, choć tym razem już pełny uśmiech pod adresem dziewczyny. Arterbury potrafił naprawdę dobrze wykorzystywać swoje predyspozycje, to akurat wypadałoby mu przyznać. W końcu przez tę krótką chwilę wcale nie przypominał skończonego drania, a jakiegoś niewinnego szczeniaka... chyba nie ma wątpliwości, dlaczego niektórzy tak chętnie z nim współpracowali, pozwalając mu na dowolne machlojki i wykorzystywanie ich tak długo, jak tylko byli przydatni - później po prostu zapominał, ot tak, jak gdyby nigdy nic. - Absolutnie. Musisz mi jedynie powiedzieć, czy preferujesz normalną klasę eliksirów, czy raczej jakieś bardziej zaciszne miejsce, gdzie żaden półmózg nie będzie nam przeszkadzał... - stwierdził jeszcze, zanim spokojnym krokiem podążył wgłąb korytarza, wiedząc, że Isztar pójdzie w jego ślady.
Tym razem dziewczyna stwierdziła, że posłucha Zoella i udadzą się do lochów. Miał rację, w końcu i tak byli w podziemiach, więc co im szkodzi? Tu było o wiele bliżej, niż do łazienki Marty. Poza tym, jak nie znajdą nic tu, to znajdą gdzieś indziej, to tylko gra. Nie zajęło im dużo czasu przedostanie się z kuchni do korytarza, który ciągnął się w lochach. Fakt, ten korytarz nie był zbyt ciepły, ani przyjemny. Było tu zimno, aż za zimno. Ruda była zwolenniczką ciepła, więc nie była zbyt szczęśliwa z tego, że znajdowała się akurat w tym miejscu. Morticia powoli irytowała się na Ślizgonkę, która im towarzyszyła. - Dobra Zoell. Bądź kochany i pomóż mi szukać, bo nasza zacna koleżanka najwidoczniej nie ma ochoty na odnalezienie tych kartek. Powiedziała do chłopaka, patrząc na Jack. No dobra, być małomównym - ok, to jeszcze rozumiała. Lecz nie miała zamiaru tolerować takiego lenistwa. - Na środku korytarza chyba nic nie będzie. Może jakieś stare klasy, laboratorium? Albo któryś z tych korytarzy, które prowadzą nie wiadomo gdzie. Zapytała, zastanawiając się nad prawdopodobieństwem swojej teorii. Przeszli jeszcze kawałek głównym korytarzem. Fakt było tu dość dużo opuszczonych pomieszczeń. - Sprawdzę te po prawo, a Ty sprawdź po lewo. Zaproponowała, po czym nie czekając na odpowiedź i weszła do pierwszego pomieszczenia. Prawdopodobnie był o to jakieś laboratorium, patrząc na sposób w jaki były rozstawione stoły i różnego rodzaju pojemniczki. Nie zdziwi się, jeśli w którymś z nich znajdzie oko żaby, albo mózg kota. Po tej szkole można się wszystkiego spodziewać.
Nie chciało mu się za bardzo opuszczać kuchni, ale nie ociągał się tak bardzo jak Jack. I tak zdecydowanie wolał ją już krukonkę, którą miał nie przyjemność poznać w wielkiej sali. W sumie nie za bardzo wczuwał się w to całe szukanie, bo skoro jedną kopertę udało mu się bez wysiłku odnaleźć to myślał, że dalej pójdzie tak samo. Trochę sie pomylił, ale o tym miał się dopiero przekonać zaraz. Podejrzliwie spojrzał na gryfonkę, bo po niej nie spodziewał sie takich słów. Prędzej złośliwości na każdym kroku, ale widać na razie chyba o niej zapomniała. Trochę dziwnie mu z tym było, ale zamiast zajmować tym głowę zaczął się uważniej rozglądać. - Coś słabo ci poszło z wyborem tego miejsca. Nic tu nie ma - powiedział dobitnie akcentując każde z wypowiadanych słów, aby na pewno dobrze je zrozumiała. Cóż nie miał uczniów Hogwartu za zbyt mądrych, ale czasem wyrażał to aż zbyt dobitnie, chociaż głośno jeszcze nie komentował ich inteligencji. Na razie, ale na wszystko przyjdzie czas. - Lepiej jak ja będę prowadził. Wtedy większa szansa na to, że coś znajdziemy - wyprzedził gryfonkę, a kiedy już był kilka kroków przed nią odwrócił się, aby sie upewnić czy na pewno idą za nim. Raczej słabo byłoby zgubić własną drużynę...
Zoell i jego męska duma... Ale miał rację, jak dotąd okazywał się lepszym przewodnikiem. Ale może trzeba było dać szansę jego hogwarckiej koleżance? Kto wie, może z tego jeszcze coś będzie. Skoro już teraz wasza schadzka zaczyna przypominać zwyczajną randkę! Jack się nie przejmujcie. Chodzi gdzieś z tyłu. Może nie tylko Zoell jest głodny. Ślizgonka nie dość, ze głodna to jeszcze straszliwie wychudzona. Tylko na nią spójrzcie! Sama skóra i kości.
Prawda, nic nie znaleźliście, ale do zobaczenia w następnej lokacji!
Miała ochotę zobaczyć Fredericka. Generalnie czuła się dobrze i nie miała jakiś większych powodów ku temu, ale od czasu ich rozmowy po przemianie jakoś tak się mijali. Zapewne był zaniepokojony jej stosunkiem do tego wszystkiego. Powinna być biedną, przerażoną dziewczynką, która płacze na myśl o każdej kolejnej pełni. Cóż, trochę jej się odmieniło. Obecnie nie mogła się doczekać kolejnego pięknego księżyca podczas to którego będzie znów pełna siły i niespożytej energii. Podczas której odczuje znów tą nieskażoną niczym wolność. Tymczasem jednak bawiła się swoim nowym życiem robiąc wszystko, co tylko wpadło jej do głowy. I to było jedno z ów pomysłów – kaprys żeby zobaczyć nauczyciela musiał zostać spełniony i mało przejmowała się tym, że nie powinna go nachodzić w środku dnia. Najwyżej powie, że to korepetycje z eliksirów – przecież nie było jej w szkole dość długo, na pewno musi jej Frederick pomóc nadrobić, prawda? Może jej też pomoc w kilku innych kaprysach, ale jak na razie nie myślała o tym. Szła sobie spokojnie korytarzem w lochu ubrana w obcisłe dżinsy i krótki top do tali. Zasłaniał ugryzienie, ale odsłaniał jej brzuch na którym powstało kilka drobnych ranek - jeszcze nie do końca je zaleczyła. Szata ostatnio co chwilę lądowała pod łóżkiem. Nie zamierzała w niej chodzić po lekcjach jak jakaś ułożona sunia. Zdecydowanie większą ochotę miała na przyciąganie spojrzeń ludzi. Podobało jej się ostatnio bycie w centrum uwagi. Może aż za bardzo.
Właściwie planował się pojawić u Fredericka w pracy już od jakiegoś czasu, chociaż nigdy nie miał na to tak naprawdę czasu. Wolał nie zapowiadać swojej wizyty, bo termin zawsze mógł nagle wypaść. Fred zawsze mu powtarzał, że to nie będzie większy problem, jak przybędzie do Hogwartu na chwilę, może dwie; najwyżej Ivo poczeka aż ten skończy zajęcia w części prywatnej jego gabinetu. Ten dzień właśnie teraz nadszedł. Pojawił się w Szkole, oczywiście woźny wypytał, wylegitymował, spisał wszystkie możliwe dane od Ivo, by móc go dalej puścić. Rozmital przyglądał się temu pokracznemu człowiekowi, który zawiść i wręcz zazdrość, z niewiadomych przyczyn z oczu kipiała. Po dłużej chwili, czując już niemałe zniecierpliwienie, wpuścił go do środka, coś mrucząc niezrozumiale w stylu "gości się zachciało, profesorkowi..." i zniknął w kątach zamku. Fakt, Ivos był tutaj pierwszy raz. Słynny Hogwart, mekka dla walecznych naśladowców "Słynnego Pottera Zbawiciela". Dostał wytyczne, jak dostać się do lochów, chociaż nie było to tak naprawdę łatwe. Chyba wstrzelił się w moment zajeć, bo korytarze były praktycznie puste, a pojedyncze osoby pałętające się po nim, pochłonięte swoimi sprawami, nawet nie zaracały uwagi na obcą całkowicie osobę która ich mijała. Jeszcze kilka schodów, kilka zakrętów... według słów woźnego, powinien być już na najlepszej drodze do gabinetu Fredericka. Przeszywające zimno, wynikające z położenia korytarza, dotknęła skóry mężczyzny, wywołując nieprzyjemną gęsią skórkę. "Powinienem zapytać Fredericka, czy hartuje organizm zimą w morzu. Nikt normalny bez zahartowania się przed zimnem by tu nie wytrzymał..." pomyślał o dziwo naprawdę poważnie zastanawiając się jak to możliwe, że Fred jeszcze nie wylądował z zapaleniem płuc. Szybko jednak z powrotem skupił się na drodze. Wtem na pustej drodze, echem odbijającym się od ścian, usłyszał czyjeś kroki. Akustyka była wręcz przerażająco perfekcyjna, więc nawet kot brzmiałby niczym słoń. Odwrócił się i spojrzał za siebie - nikogo nie było. Zmrużył nieco powieki i dalej szedł, starając się nie zastanawiać nad pochodzeniem ów dźwięku. Niestety, dźwięk stawał się coraz bardziej intensywny i dobiegał... z przodu Ivosa. Drobna sylwetka, z całą pewnością kobieca zmierzała najwidoczniej w tym samym kierunku co on, jednak od drugiej strony. Wytężył wzrok i przyjrzał się dziewczynie. Z każdym krokiem widział coraz wyraźniej, chociaż dalej niezbyt dokładnie; aż w końcu był na tyle blisko, by odczuć, że skądś kojarzył tę twarz. Ale skąd? Nie przypominał sobie, by spotkał tę dziewczynę gdziekolwiek, ale wydawała się być bardzo znajoma. Krótki top i obcisłe jeansy dość mocno uwydatniały jej sylwetkę, tego nie mógł jej odmówić. Nie wyglądała na grzeczną uczennicę...
Po drodze spotkała kilka osób to też jej droga zdecydowanie porwała dłużej, niż zamierzała. Mimo to miała ochotę porozmawiać sobie z jednym z uczniów i dlatego też przystanęła na chwilę. Pogadali na temat kilku pierdół m.in. Quidditcha na którym kompletnie się nie znała. Potem pod pretekstem pośpiechu ruszyła dalej by w końcu pojawić się w jednym z ostatnich korytarzy. Lochy były jak labirynt i ktoś, kto nie znał ich mógł się naprawdę pogubić. Ona za pierwszym razem chcąc dojść do sali eliksirów doszła do profesorskiej piwnicy, a potem pod kuchnie. Ostatecznie jednak nauczyła się tu poruszać nawet nie prosząc innych o pomoc. Była z niej niezła indywidualistka i przez to uparcie dążyła do tego, by nauczyć się przemieszczania po Hogwarcie bez pytania o drogę. Jak widać poszło jej całkiem nieźle choć wiele sal pozostawało dla niej tajemnicą. Gdy weszła w następny korytarz zauważyła, że naprzeciw niej idzie jakiś mężczyzna. Był dorosły, a nie był raczej pedagogiem czy innym pracownikiem Hogwartu – nie wyglądał. Dziwne, że nie słyszała echa jego kroków. Najwyraźniej była zbyt zamyślona nad swoimi sprawami i zignorowała całe otoczenie. Cholera. Tęskniła za pełnią. Miała zdecydowanie lepsze zmysły i większą podzielność uwagi. Musi czekać tak długo. Irytował ją ten fakt. Uśmiechnęła się delikatnie do mężczyzny. Była ciekawa co tu robi... Więc po prostu go zapytała. Jak gdyby nigdy nic. - Przepraszam, pomóc w czymś Panu? - Zagaiła stając przed nim i opierając ręce na swoich biodrach. Wpatrywała się w niego świdrując go lekko oczami i uśmiechając się zadziornie. Niegrzeczna uczennica? Ależ skąd. Po prostu nie miała nic do stracenia to też robiła wszystko, na co miała ochotę. Ot filozofia szczęścia i radości.
Stanął, wpatrując się w dziewczynę, a właściwie była już młodą kobietą. Wyglądała bardzo dorośle, jak na przebywanie w tych murach. Może to była kwestia ubioru; spodziewał się że spotka tutaj same posiadaczki bezpłciowych szat, które pod krawatem kryłyby mroczne tajemnice dormitoriów i pokojów wspólnych. Uśmiechnął się, podnosząc głowę do góry. - Zapewne znasz, profesora... Bonmera? Przybyłem do niego z wizytą, jak Cię to tak interesuje i niestety nie mogę znaleźć odpowiedniego pomieszczenia, gdzie wejść, by przypadkiem nie wpaść na jego zajęcia. - powiedział zrównoważonym tonem, przyglądając się jej twarzy. Psia kość, znał ją skądś. Ale skąd? Może Lili kiedyś mu pokazała zdjęcia jej znajomych? Cóż, z pewnością tak było, ale kim tę dziewczę było, nie miał zielonego pojęcia. Bił od jej osoby niesamowity magnetyzm i pewność siebie. Nieświadomie uniósł brew do góry i zsunął wzrok nieco poniżej linii jej obojczyków. - Byłbym wdzięczny, gdybyś mi pomogła w poszukiwaniach, czuję się niesamowicie zagubiony. Jednakże jak się śpieszysz... - rozejrzał się dookoła. - nie będę nalegał.
Widziała, że ten wpatruje się w nią w dość specyficzny sposób. Najwyraźniej głęboko nad czyym się zastanawiał, ale nie zamierzała zgadywać. Wolała przyjąć, że może chodzić albo o jej ranki na brzuchu, albo o strój. Wybrała o drugie to też wpatrując się w niego z uśmiechem po chwili przegryzła lekko dolną wargę robiąc słodkie oczka (patrz gif pod postem). - O, to się świetnie składa – Odpowiedziała ponownie przywdziewając w twarz w sympatyczny uśmiech – Również do niego idę, więc chętnie Panu pokażę gdzie ma swój gabinet – To mówiąc odwróciła się w stronę korytarza prowadzącego jeszcze głębiej w labirynt lochów – Choć poradził sobie Pan już całkiem nieźle, jesteśmy niedaleko – Wymruczała spoglądając na niego kątem oka i włożyła ręce do kieszeni po czym ruszyła w kierunku drzwi. Czego ten facet mógł chcieć od Fredzia? Jak już wcześniej zauważyła nie był nauczycielem, a nie wyglądał również na jakąś osobę z departamentu, która przyszła skontrolować jak uczy. Jedyną opcją, która wydawała jej się prawdopodobna to fakt iż może ten jest jego kolegą. Tylko, że przecież Frederick odrzucił od siebie wszystkich już dawno temu, więc ten facet nie mógł być dla niego nikim ważnym. Czyżby się myliła? - Tak właściwie, to będzie Pan kontrolował działania profesora Bonmera w szkolę? Mogę zaświadczyć, że jest cudownym nauczycielem. Ma naprawdę... Świetny kontakt z uczniami – Postanowiła jednak dopytać, czy aby na pewno pierwsza z wersji jaką wymyśliła nie jest prawdziwa. Wypowiedziała te kilka słów w stronę Ivo gdy wolno zmierzali w stronę gabinetu. Bardzo dziwny ton przyjęła przy słowach „świetny kontakt” co mogło nie jedną osobę doprowadzić do dwuznacznych myśli, ale zrobiła to zupełnym przypadkiem. I nie zamierzała się z tego tłumaczyć. W końcu wiele jest uczennic zakochanych w tym nauczycielu. Choć zapewne nie każda ma szansę być dobitą przez niego do ściany. I zapewne nie każda miała okazję się z nim całować. Uh, może to właśnie prowadziło ją dziś do jego gabinetu?