Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
Umówmy się, śmigus to takie święto, które nie zna litości, dlatego właśnie teraz każdy ze Ślizgonów (a nawet i profesorka OPCZM) wygląda jak wygląda. - Ty się, Zośka nie interesuj moim typem. - zdążył jeszcze, rozproszyć uwagę przyrodniej siostry tym zdaniem, zanim jeszcze strumień wody z jego różdżki spłynął po jej włosach. W ogóle jak ona mogła pomyśleć, że ślizgon zarywa do Cortez... Z resztą, Soph widząc brata w towarzystwie jakiejkolwiek osobniczki płci pięknej, od razu obstawia, że ten ją podrywa. Bez sensu, tyle lat życia pod jednym dachem, a młoda nadal myśli, że jemu tylko panienki w głowie. Słysząc za plecami "pogróżki" siostry o odegraniu się, posłał jej niewidzialnego całusa, po czym szczerząc się, przez chwilę pokrążył brzegiem jeziora, żeby rozeznać się gdzie kto jest. Przez chwile miał w polu widzenia tylko Maxa, Beatrix i siostrę, więc nie widząc nigdzie Russeau spodziewał się, że zaraz wyskoczy skądś i weźnie go z zaskoczenia. Jednak tak się nie stało, bo to chłopak pierwszy ją zauważył i celując różdżką w plecy dziewczyny rzucił zaklęcie. - Coś mi się zdaje, że mamy już vice miss mokrego podkoszulka - zagaił go niej, z daleka, widząc, że zbiera się w niej wściekłość. A jej ubranie już powoli schło... Peszek. Widząc, jak Kath spiskuje z jego małą diablicą, przystanął w "bezpiecznej" odległości od ślizgonek i zmrużył oczy, patrząc na ich poczyniania. - A co to za sojusze? Nasze topielice chcą połączyć siły? Jakie pomysłowe. - tak bardzo wierzył w to, że zabawa jeszcze nie dobiegła końca i będzie mógł jeszcze pare razy oblać każdą z nich. Bo przecież to tylko zabawa. A radocha z tego nie byle jaka. Przynajmniej dla niego, bo przecież Lucas to duże dziecko i chyba nikomu nie trzeba o tym przypominać. W następnym momencie, widząc drugą w zasięgu swojego wzroku osobę, która jest niewystarczająco mokra, posłał Beatrix przed samym uniesieniem różdżki swój czarujący uśmiech numer dwa. W następnej chwili, jej płaszcz z drugiej strony był już mokry. Chociaż raz można było bezkarnie "wyżyć się" na nauczycielu, skoro uzgodnili, że nie będą z tej zabawy wyciągnięte konsekwencje, w postaci szlabanu.
kostka Kath: 6 kostka Trix: 6 (dwie szóstki, jaaaki fart ) Wyniki: Lucas: x Sophie: x x x x Kath: x x Max: x x x Trix: x x
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szczęście zaczęło go opuszczać. Najpierw Sophie, później Cortez, a na końcu Kath. Trzy strzały trzy trafienia. On i Sophie mieli teraz najwięcej trafień i woda lała się z nich ciurkiem. -No to miss i mistera już mamy, kto chce być następny? - Zignorował pytanie Soph, nie pamiętając już swoich myśli sprzed chwili. Zbyt wiele się działo żeby zwracać uwagę na takie drobnostki jak niedopowiedziane zdania. -Dzięki Kath, może też chcesz się umyć? - Im bardziej Solberg był mokry tym jego cel się pogarszał. Dziewczyna znowu uniknęła jego strumienia. Zamiast tego oberwał Lucas, który w tej chwili chyba był najbardziej suchy z towarzystwa. -Przestań się oglądać za dziewczynami, Sinclair. Już nawet ode mnie obrywasz. - Może i nie był jego docelową ofiarą, ale oberwał i to się liczyło. Vice mister i tak mógł być tylko jeden. Za to losy drugiej królowej mokrej szaty były już mniej przesądzone. Zarówno Kath jak i Cortez sprawnie unikały ich prób oblania wodą. -Moja czujność jak widać kuleje, a Pani, Panno Cortez? - Wycelował w nią różdżkę, ale znów nie trafił. Kobiety unikały go dzisiaj jak ognia.
Wyniki: Lucas: x x Sophie: x x x x Kath: x x Max: x x x Trix: x x
Beatrix nie mogła udawać, że taka zabawa z młodziakami jej odpowiada ponieważ bardzo by zaprzeczyła wręcz swoim przekonaniom. Jednakże ze wszystkim powinno się wychodzić do ludzi,tak też w tym przypadku miała prawo odrobinę się zabawić i pokazać uczniom, że nie jest tylko drętwą starą żmiją, która jedyne co uwielbia to przyznawać szlabany w każdej nadarzającej się ku temu okazji. Oberwała wodą od ucznia o nazwisku Sinclair, poprawiła kosmyki mokrych włosów, które opadły jej na czoło. Nie skomentowała tego, jednakże odpowiedziała mu tym samym. Strumień wody ruszył w jego kierunku, celnie trafiając tam gdzie powinien. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Jeszcze nie wiedzieli, że po tej całej zabawie profesor coś dla nich miała przygotowanego, a jednym zaklęciem osuszy się i nikt nie będzie wiedział o tym całym polewaniu się wodą. Gdy Maximilian powiedział od niej panno, pokręciła przecząco głową. -Ależ Panie Solberg, pojęcie panna nie przysługuje już mężatce z dziećmi- oznajmiła po czym dodała, że wybacza mu tą pomyłkę. Najwyżej w kolejnej turze, znów oberwie strumieniem aquamenti. Zgrabnie uniknęła strumienia wody od chłopaka. -Pełne skupienie Panie Salberg, niech te śliczne młode damy pana nie rozpraszają- powiedziała siląc się na lekką złośliwość i uśmiech.
Wyniki: Lucas: x x x Sophie: x x x x Kath: x x Max: x x x Trix: x x
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine już myślała, że zaraz oberwie od Sophie, ale ta od razu zasygnalizowała, że biegnie z biała flagą. Wysłuchała uważnie tego co powiedziała jej na ucho i zielone oczęta wręcz jej się zaświeciły z radości. Oczywiście od razu chłopacy zaregowali co jeszcze bardziej rozbawiło Katherine. -Topielice? Nowe słownictwo Lucas? - zapytała pokazując mu język, metalowa kulka błysnęła przez moment, ledwie dostrzegalnie. -Ja chętnie unikam wody Maxiu - powiedziała z lekkim żartem, no i oczywiście w porę odsunęła się, a wiec woda nie trafiła w jej kierunku. Oczywiscie profesor Cortez wykorzystała okazję, no i gdy ona uniknęła wody ze strony chłopaka, to jemu udało się oblać Lukasa,ona sama w tym samym czasie również chlusnęła wodą w kierunku jego twarzy. Potem to już była tylko chwila, skinęła głową do Ślizgonki, zupełnie tak jakby porozumiewały się bez słów i razem ruszyły szarżą niczym rozwścieczone tebo na zajęciach z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami i złapały Maxa pod ramię, każda z jednej strony ciągnąc go w stronę jeziora i popychając go tym samym w dół. (Myślę, że możesz rzucić kostką, na nieparzyste- wpadasz do wody ze względu na śliską trawę nie udaje ci się utrzymać równowagi, parzysta- w ostatniej chwili hamujesz na mokrej trawie brudny od błota po kostki w wodzie)
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nigdy nie przywiązywał zbyt dużej uwagi do tych wszystkich grzecznościowych zwrotów. Oczywiście, odzywał się z szacunkiem, ale "Pani", czy "Panna" nie robiły mu różnicy. Ukłonił się jej jednak lekko i poprawił. -Przepraszam PANI Cortez. - Miała trochę racji, co do bycia rozpraszanym przez koleżanki, a ich podstępne uśmiechy upewniły go, że ślizgonki coś kombinują. Posłał kolejny strumień w stronę nauczycielki lecz i tym razem kobieta uchyliła się przed jego atakiem. Zwrócił się więc w stronę Lucasa i ugodził go strumieniem wody prosto w twarz. -No stary, kobiety nas pokonały. - Obydwoje byli już wyeliminowani. Zanim jednak zdążył powiedzieć cokolwiek innego, Sophie i Kath podbiegły do niego i chwytając pod ramię zaciągnęły do jeziora. Gdy dziewczyny uwolniły go z uścisku, Max ciamajda zachwiał się i runął prosto do wody. Teraz nie było już wątpliwości, kto był najbardziej mokrym wężem w towarzystwie. -Co to za nieczyste zagranie? - Zaśmiał się i podbiegł do stojącej bliżej niego Sophie łapiąc ją w pasie. Bez wysiłku podniósł dziewczynę i razem z nią rzucił się do jeziora. -Może dołączycie? - Rzucił w stronę reszty towarzystwa.
Wyniki: Lucas: x x x x Sophie: x x x x Kath: x x Max: x x x Trix: x x
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wiadomo, że patrzę się za kimś ogląda się Lucas - jestem niezwykle ciekawska i lubię potem komentować kto z kim i czy do siebie pasują. Jeśli chodzi o nauczycielkę, to raczej nie aprobowałabym takiego wyboru. Pokazuję Lucasowi język - jeszcze nie wiem, że wcale nie tak łatwo będzie mi się odwdzięczyć. Mój plan zakłada, że najpierw wrzucimy do wody Maxa a potem Lucasa. Nie jest on super prosty do wykonania, w końcu chłopaki mają więcej siły, nawet jeśli jest nas dwie. Maxa udaje nam się wrzucić do jeziora, trochę w tym naszej zasługi a trochę też jego, ponieważ ostatecznie sam traci równowagę i do niego wpada (chcę mu w tym nawet pomóc ale doskonale radzi sobie sam). Zaśmiewam się z niego na brzegu, bo kto myślał, że ktokolwiek będzie pływał w jeziorze z kałamarnica już pod koniec kwietnia... normalnie skusiłabym się dopiero gdzieś w czerwcu. Że wychodzi z wody zauważam w zasadzie kiedy mnie brakuje mu zaledwie paru kroków. Próbuję jeszcze ratować się ucieczką ale już jest na to za późno. Nawet nie łudzę się, że chce mnie tylko ochlapać, to na pewno ma być zemsta! I rzeczywiście, łapie mnie a ja na próżno próbuję się wyrwać. - Tylko nie do jeziora, pomocyyyy! - próbuję jeszcze, jakby brat miał mnie uratować. Pewnie patrzy się i śmieje jak ja przed chwilą. Lądujemy w lodowate wodzie, zamykam oczy na chwilę, robi się strasznie zimno, przez chwilę mam wrażenie jakby całe ciało mi drętwiało. Dopiero po jakiś momencie przyzwyczajam się do temperatury i zamiast zimna zaczynam czuć jak ciąży mi na ciele ubranie a szczególnie buty. Nawet na chwilę nie puszczam Maxa, teraz trzymam się go za szyję. Co prawda umiem pływać ale i tak boję się tej czarnej, mrocznej wody a legendy o kałamarnicy wcale nie polepszają sprawy. - Tylko mnie teraz nie puszczaj, skąd wiesz czy umiem pływać? - pytam jakby to miało jakieś znaczenie skoro i tak ja się trzymam. - Wygląda na to, że przegraliśmy, już bardziej mokrzy nie możemy być.
Jeszcze przed momentem, jego ubranie było już prawie całkowicie suche. Wystarczyło kilka chwil, kilka perfidnych zaklęć a Lu wyglądał jak zmoknięta kura (czyli jak wszyscy zgromadzeni przy drzewie niedaleko jeziora). Co prawda nie lubił zimna, a wiatr, który uderzał w jego przemoknięte ubranie sprawiał wrażenie jeszcze chłodniejszego niż był; jednak to była tylko zabawa. Najpierw oberwał, w sumie przypadkowo od Maxa, potem Cortez postanowiła się zemścić, za te dwa polania, którymi ją zaszczycił, a następnie oberwał prosto w twarz od Kath. Zaśmiał się tylko, przecierając twarz dłonią, żeby pozbyć się wody spływającej mu po brodzie. Cały czas widział, że dziewczyny coś kombinują, ale nie mógł dosłyszeć o czym tak szepczą, bo za każdym razem, jak podbiegał bliżej, jedna z nich unosiła różdżkę, jakby chciała mu pogrozić, że go ochlusta. A później zaczęła się akcja. Sinclair nawet nie zauważył kiedy Kath i Soph zaciągnęły Solberga do jeziora, a ten cymbał jeden, jeszcze potknął się o dno i wpadł z pluskiem do wody. Jak tylko zdołał się wykaraskać, nie chcąc samemu moczyć się z jakże "przyjemnym" bajorku, wciągnął do niego także siostre Lucasa. Słysząc słowa młodszego ślizgona, aby dołączyli, nad niczym się nie zastanawiając, znienacka podbiegł do Katherine, podniósł ją za nogi i przewiesił przez ramię, po czym wbiegł do jeziora i dopiero, kiedy woda sięgała mu powyżej kolan postawił dziewczynę wprost do niej. Odsunął się trochę do tyłu i zaczął ją chlapać, a chwilę później, zmienił swój cel, widząc niedaleko Maxa i Soph. - I kto teraz jest najbardziej mokry? No kto? - krzyknął do nich, nadal naparzając wodą to w tą dwójkę, to w Kath.
Beatrix doszła do wniosku,że to wszystko ciągnie się już zbyt długo. Na zakończenie jednak jeszcze rzuciła zgrabne niewerbalne aquamenti po trochu na każdego z uczniów, czyli całą czwórkę bawiącą się w tym miejscu w jakże mugolską zabawę znaną pod nazwą Śmigus Dyngus. Beatrix nie nadawała się w żaden sposób do tego typu zabaw, a więc chciała w sumie jak najszybciej zakończyć tę maskaradę w jej wykonaniu. Gdy poleciało ostatnie zaklęcie rzucone z jej strony, odsunęła się i szybkim zaklęciem osuszyła się. Wyglądając przy tym znów nieskazitelnie, nawet niewerbalnie rzucone zaklęcie poprawiło jej makijaż i śliczny czerwony odcień na pełnych ustach. -Moi drodzy, świetnej zabawy, na mnie już pora, zostawiam wam pod drzewem drobny upominek za miło spędzony czas w uczniowskim gronie- powiedziała pewnym siebie, ale też poważnym tonem. To tak jakby Severus Snape mówił, że myszki zaraz zaczną tańczyć kankana albo polka, polka, polka. Uśmiechnęła się dopiero w momencie, gdy odwróciła się do nich plecami. Poprawiła płaszcz, czarną szatę, wyciągnęła długie włosy związane w kucyk na zewnątrz płaszcza i sięgnęła pod swoją torbę. Zostawiła pod drzewem metalowe zielone okrągłe pudło z ciasteczkami w kształcie węży. Na osłodę dla domu Salazara Slytherina, by po walce mogli nadrobić siły i zjeść ze smakiem. Potem ruszyła wolnym krokiem w stronę zamku, zabawa na dzisiaj skończona.
zt dziękuję za zabawę .
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine tego się nie spodziewała, świetnie się bawiła, gdy obserwowała jak Maximilian zjeżdża po mokrej trawie i ląduje w wodzie. Cóż, niektórzy po prostu byli z natury już fajtłapami, nic na to się nie poradzi, albo po prostu mieli pecha, jak mogło być w przypadku chłopaka. Zdarza się każdemu. Każdy ma też prawo mieć czasem gorszy dzień. Potem widziała radość na twarzy Sophie, zaczęła się głośno śmiać, dosłownie z samej przepony, był to szczery śmiech pełen całej beczki świetnego humoru. Profesor właśnie odchodziła, poczuła wodę na włosach, ale zdążyła się pożegnać. -Do widzenia, profesor Cortez, dziękujemy za świetną zabawę, jest z Pani równa babka ! - krzyknęła z oddali, mając nadzieję, że profesor Cortez nie cofnie się i jej nie udusi albo nie potraktuje żadnym zaklęciem, aczkolwiek nauczycielom nie wolno używać zaklęć na uczniach. Wyobraźnia uczniów jest jednak przeogromna,a profesor Cortez często ją przerażała. Czasem sprawiała wrażenie chodzącej śmierci, ale za to przecudownej , smutnej śmierci. Maxiu nie był dłużny Sophie i całym szczęściem wybrał zemstę na niej, a Kattie pominął, tym razem to Slizgonka wylądowała w wodzie, jednakże gdy zobaczyła, że Lukas biegnie w jej kierunku, zaczęła się gwałtownie cofać, tym samym strumień wody znów wylądował na nim, a dokładniej w okolicach jego brzucha. -Nie, Nie, Nie - zaczęła, gdy tylko przewiesił ją przez ramię niczym "dosłownie" worek kartofli. To było takie upokarzające, że dziewczę nie miało siły nawet zareagować na silne męskie ramiona. Gdy ruszył w stronę wody dosłownie wpiła się w niego niczym kot pazurami w sweter swojego właściciela. -Nie puszczaj mnie , ani mi się waż ! - z jej ust po prostu wydarł się rozpaczliwy krzyk, ciągnął ją w stronę wody, której ona tak nie znosiła odkąd skończyła 12 lat, wcześniej uwielbiała wodę, ale później blokada nastąpiła w jej móżdżku i od tamtej pory i pamiętnych wakacji, gdy tylko się zanurzyła w wodzie widziała martwe ciała, mózg płatał jej nieprzyjemne figle. W końcu Lucas upuścił ją do wody, a z jej ust wydarło się głośne - ratunkuuuuuuuu, tonę ! - zamknięte oczy, ona wpadła do wody niczym kłoda nie mogąc się ruszyć. Jej ciało ogarnął totalny paraliż na który nie miała wpływu, jednym słowem mimo tego, że aż tak głęboko nie było, ona po prostu poszła na dno niczym ciężki kamień i zniknęła pod wodą.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pożegnał się z oddalającą się od towarzystwa Cortez i wrócił do swoich. Widząc, jak Lucas zmiata Kath z nóg, zaśmiał się głośno. Wtedy też poczuł, jak coś uwiesza mu się na szyi. Tym niespodziewanym ciężarem była Sophie. -Postaraj się mnie nie udusić, co? - Chwycił ją w pasie jednocześnie zmieniając lekko położenie jej ciężaru. Nie miał zamiaru umrzeć utopiony przez Sinclair. Żadnego z Sinclairów. -Spokojnie piękna, przecież nie pozwoliłbym Ci się tutaj utopić. Zresztą, w razie co Lucas na pewno też ruszyłby Cię wyławiać. - W tej samej chwili poczuł, jak dostaje wodą po twarzy. Jego kumpel zaczął opryskiwać ich wszystkich wodą. Oczywiście Max nie mógł zostać mu dłużny. Jedną ręką wciąż podtrzymywał Sophie, a drugą starał się ochlapać jej brata. Musiało to wyglądać doprawdy komicznie, ale efekt był nawet udany. -W tej chwili już wszyscy przegraliśmy. - Zaśmiał się i dopiero wtedy usłyszał krzyki Kath. Przejął się widząc, jak dziewczyna idzie pod wodę. -Lu, Kath! - Krzyknął do kumpla. Z Sophie uwieszoną na szyi nie mógł pomóc koleżance. Szczególnie, że faktycznie nie miał pewności, czy panna Sinclair potrafi pływać, czy zaraz nie będą musieli ratować obydwu dziewczyn.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Jak tylko Cortez ich opuściła pożegnał grzecznie nauczycielkę i długo nie czekając wrócił do gonienia za swoimi "ofiarami". Z każdą minutą, odkąd zaczęli się ścigać po całym terenie brzegu jeziora ta zabawa coraz bardziej podobała się Sinclairowi. Zwłaszcza na początku, kiedy jego ukochana siostrzyczka obrywała najwięcej i wkurzała się na nich, że się na nią uwzięli. Z czasem i on był przemoczony do suchej nitki, ale co tam. Taka okazja jest raz w roku, żeby bezkarnie polewać się wodą i nie być uznanym za uciekiniera z Munga. Kiedy podbiegał do Kath, żeby zawlec ją do jeziora, gdzie byli już Max i jego siostra, oberwało mu się jeszcze aquamenti od ślizgonki. Zaśmiał się i rzucił do niej: - Nie wiedziałem, że zrobiłaś się taka agresywana. Chwytając Russeau za nogi i niosąc ją do wody, nie miał zamiaru wynieść jej na sam środek jeziora i porzucić, bo przecież nie wiedział czy potrafi pływać czy nie. Celowo zrobił tylko kilka kroków i odstawił ją tam gdzie woda sięgała zaledwie kolan, aby cała czwórka mogła się tylko pochlustać wodą. Jeszcze zanim położył Katherine na nogi w wodzie, usłyszał jej protesty i groźby, jednak nie przejął się tym, bo każda krzyczała, kiedy chciało się ją zamoczyć, a przecież w tamtym miejscu nie było żadnego niebezpieczeństwa, związanego z utonięciem. Dlatego jak tylko ją odłożył, tak aby dotykała stopami dość płytkiego dna, cofnął się i chlusnął wodą w nią, po czym zwrócił się w stronę Solberga i Soph, których też pokropił. Nie spodziewał się jednak, że Kath naprawdę jest przerażona i sparaliżowana strachem, przez co tracąc równowagę opada plecami do wody. Dopiero słowa kumpla, spowodowały, że Lucas odwrócił się z powrotem w stronę ślizgonki i widząc ją przykrytą niewielką falą wody niemal natychmiast podbiegł do niej i szybko wynurzył jej głowę z spod powierzchni wody i odciągnął praktycznie na sam brzeg jeziora, do którego było dosłownie dwa trzy metry. Opadł na trawę i sadzając dziewczynę tym samym do pozycji siedzącej, oparł jej plecy na swoim zgiętym kolanie, tak aby lepiej jej się mogło oddychać. - Kath, hej, hej słyszysz mnie...? - powiedział zdyszany, widząc jej zamknięte oczy. Miał nadzieję, że tylko zakrztusiła się wodą i jedynie najadła się strachu.
Patrzenie jak Lucas zabiera Kath do wody a ona krzyczy, żeby tego nie robił (chyba jeszcze głośniej niż ja) jest całkiem zabawne. W tamtym momencie chyba nikt nie przypuszcza co się może stać i jak szybko nasza dobra zabawa może zamienić się w obawę, że komuś coś się stało. Jak na razie śmieję się z tego co się dzieje i próbuję chlapać w stronę Lucasa, chociaż trochę ciężko mi to idzie. Obmyślam właśnie co zrobić, żeby bardziej zanurzyć Maxa, jednocześnie sama nie dając się złapać. - Nie śmiałabym ci czegoś takiego zrobić - mówiąc to, staram się go rzeczywiście nie udusić, bo w zasadzie wcześniej o tym nie pomyślałam. - Jesteś kochany, dzięki. - Cmokam go w policzek a potem zaczynają dziać się te wszystkie straszne rzeczy. Kath krzyczy tak, jakby rzeczywiście coś jej się działo i niemal niemożliwym wydaje się, żeby tak sobie tylko żartowała. Przestaję udawać, że nie umiem pływać i momentalnie podążam za Lucasem do brzegu. Nie jestem pewna czy umiem w jakiś sposób pomóc, wcale się nie znam na magii leczniczej a o mugolskich sposobach nawet nie słyszałam. - Co z nią? Oddycha? - Staję obok, cała obciekam wodą i wieje wiatr ale z tego całego przejęcie chwilowo nie czuję czy mi zimno. Jestem gotowa biec po panią Cortez, nie może przecież być daleko, skoro dopiero co sobie stąd poszła.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Dla Katherine trwało to wszystko bardzo długo, a w rzeczywistości to była tylko chwila, gdyż przyjaciele zareagowali bardzo szybko, momentalnie gdy znalazła się na brzegu, ocknęła się. Niestety ta przypadłość była u dziewczyny przeokropna. Otworzyła oczy niczym jakiś topielec i krzyknęła- BENJAMIN NIE ! - potem podniosła się gwałtownie rozglądając wokoło niczym obłąkana. Niestety panna Russeau nie lubiła, gdy ktoś widział jej słabości, nawet przyjaciele albo znajomi. To dlatego była tak skryta i zamknięta w sobie. Czasem potrafiła się dość mocno przed kimś otworzyć, a czasem nagle następowało całkowite zamknięcie muszli i wtedy był całkowity koniec. Nie chciała z nikim rozmawiać, potrafiła krzyczeć i być agresywną. To dlatego mimo inteligencji nie nadawała się do żadnego poważniejszego zawodu ani pracy ponieważ po prostu była wariatką. Większość związków rozpadła się przez to, że była psychiczna. No w każdym bądź razie w tym momencie wyglądało to jak chory nawrót. Przez moment jeszcze wyglądało to wszystko dla osób z zewnątrz strasznie, a potem nagle potrząsnęła głową tak jakby odganiała wyjątkowo natarczywą muchę i rozejrzała się wokół przyglądając się ich przerażonym twarzą. -Co jest? Wyglądacie jakbyście zobaczyli ducha, nic się nie stało- powiedziało siląc się na delikatny uśmiech po czym wstała na lekko trzęsących się nogach, by zaraz wpaść twarzą prosto w mokrą koszulkę Lucasa. Odbiła się od niego i usiadła pod drzewem, akurat obok pojemnika z ciastkami od profesor Cortez. Otworzyła go z ciekawości po czym z jeszcze szerszym uśmiechem powiedziała do całej trójki. -Patrzcie węże! - chwyciła jedno z ciastek i wpakowała je do buzi, jeżeli poziom cukru skoczy jej w górę to od razu poczuje się lepiej i nikt nie będzie się musiał martwić. Udawała, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało, by nikt jej nie zadawał pytań. Nie chciała teraz odpowiadać na żadne pytania i jeśli je zadadzą to będzie się wymigiwać od odpowiedzi.
Naprawdę się przestraszył widząc, jak Kath padła niczym kłoda na taflę wody jeziora. Nie miał pojęcia co się dzieje w pierwszej chwili i odruchem u niego było to, że rzucił się aby pomóc przyjaciółce wydostać się na brzeg. Nie spodziewał się, że ślizgonka tak reaguje na wodę, gdyby to wiedział, nigdy nie wpadłby na tak durny pomysł aby wnosić ją do jeziora. Trochę się już znali z Russeau, jednak nie znał jej na tyle dobrze, aby wiedzieć czego się boi. Mógł nazywać ją przyjaciółką, jednak przez to, że nie miał bladego pojęcia o jej panicznym strachu przed wodą, niestety nim do końca nie był. Kiedy opadł na trawnik, ciagnąc za sobą Katherine wydawało mu się, że dziewczyna ma dziwnie nieobecną twarz. Była blada, co przestraszyło go od razu i pomyślał, że mogła nałykać się wody przez co rzeczywiście, tak jak zasugerowała jego siostra chwilę później, mogła nie oddychać. Na szczęście Kath po paru sekundach poruszyła głową niespokojnie i krzyknęła coś, co brzmaiło jakby kogoś wołała. Nic z tego nie rozumiał. Bał się o przyjaciółkę, zwłaszcza, że to przez jego głupotę do tego doszło. - Kath, słyszysz mnie? To ja, Lucas. - odezwał się do niej, tak aby oprzytomniała i przestała majaczyć. Chwilę później dziewczyna ocknęła się i uśmiechnęła! Merlinie, po tym wszystkim jak każdy z obecnych nad jeziorem najadł się strachu, że naprawdę coś jej się stało ona oprzytomniała i przekręciła wszystko w żart. Tak jakby udawała, a przecież każdy na własne oczy widział, że w wodzie strach ją całą sparaliżował. - Kattie? Wszystko w porządku? - zapytał dla pewności, a dziewczyna chwilę później przesunęła się o własnych siłach do drzewa, przy którym Cortez zostawiła dla nich ciasteczka i wyjęła jedno z pudełka, pałaszując na ich oczach. Lucas westchnął ciężko i spuścił na chwilę głowę, łapiąc oddech. To była Kath, po niej można było się wszystkiego spodziewać. Musi kiedyś dopytać się jej dokładnie, co się wydarzyło. Teraz ewidentnie nie chciała z nimi o tym rozmawiać, ale to nie znaczy, że tego nie potrzebowała. Kiedy wszyscy już się uspokoili stanem zdrowia Katherine, postanowili wrócić razem do zamku, ponieważ byli zmarznięci, przemoczeni i zmęczeni całą tą zabawą, ale także tym co stało się kilka minut wcześniej w wodzie, przy brzegu. Kath zabrała ciastka od Beatrix i ruszyli w stronę zamku, gdzie dotarłszy do lochów rozdzielili się: Max poszedł do dormitorium chłopaków, Soph do swojej sypialni, wyznaczonej dla uczennic, a Lucas postanowił odprowadzić Kath pod same drzwi dormitorium studentek, tak aby mieć pewność, ze wszystko z nią okej i nie zasłabnie nigdzie po drodze. A kiedyś, miał w planach w rozmowie wrócić do tego co stało się nad jeziorem.
// zt dla wszystkich
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Pogoda była piękna. Maj rozpoczął się na dobre, a pozostanie w zamkowych murach, byłoby grzechem. Błękitne niebo kusiło, podobnie jak przebijające się przez białe chmury słońce, przyjemnie grzejące w twarz. Wiatru prawie już nie było, oddech zimy gdzieś zniknął i nie pozostawało nic innego, jak optymistycznie przywitanie zataczającego się kręgu życia. Przeciągnęła się leniwie, mrucząc cicho z zadowoleniem i kierując się w stronę jeziora, chcąc odpocząć nad wodą. Chociaż nie potrafiła pływać, wciąż lubiła spędzać czas na brzegu — obserwować kołyszącą się taflę, rozbijające się o brzeg fale. I to lśnienie w słońcu niczym ogień. Uśmiechnęła się pod nosem, starając się pozbyć zmartwień, zaprzątających jej głowię. Nie miała pojęcia, co zrobić z wydarzeniami z Celtyckiej Nocy. Sprawa z Desmondem i do tego z Lucasem, wszystko pchnięte z pomocą starożytnej magii druidów. Miała nadzieję, że wszyscy traktowali to w ten sposób i nie wyleci ze studiów, bo kariera smokologa poszłaby w odstawkę. Westchnęła ciężko, przyśpieszając kroku i wsuwając dłoń w kieszeń od ciemnych jeansów, drugą natomiast przycisnęła szkicownik do piersi, mając za uchem ołówek. Burza jasnych włosów zebrana była w wysokiego koka na czubku głowy, trzymana za pomocą grubej frotki z małą wstążką. Miała na sobie luźniejszą, błękitną bluzę z kapturem i nadrukiem na piersiach. Na szyi wisiała koniczynka, kołysząca się na materiale. Z początku nie dostrzegła postaci siedzącej pod rozłożystym drzewem, którego olbrzymia korona pokryta była burzą zielonych, kołyszących się leniwie liści. Zapatrzona w rozłożyste gałęzie, zatrzymała się przy pniu, kładąc na nim dłoń i dopiero wtedy dostrzegła burzę brązowych włosów, przesuwając spojrzeniem po znajomej twarzy. Spojrzała w brązowe oczy, uśmiechając się krótko. - Cześć. Mogę z Tobą posiedzieć? Zapytała bezceremonialnie, wzruszając ramionami i siadając obok, odłożyła na bok szkicownik i rzuciła na niego ołówek. Przywarła plecami do drzewa, patrząc na kołyszącą się wodę w oddali. Błękitne ślepia zdawały się lśnić niepewnością. Nie miała pojęcia, jak ich relacja będzie teraz wyglądała, ale miała nadzieję, że tak, jak sobie obiecali — będą umieć ze sobą rozmawiać. Był zabawnym chłopakiem, lubiła jego towarzystwo i szczerość, nawet jeśli wybuch mógł pojawić się w każdej chwili. Nie zauważyła nawet, jak zaczęła bawić się sznurkami od kaptura, owijając je dookoła palców. - Co u Ciebie? Odwróciła głowę w jego stronę, posyłając mu krótkie spojrzenie. Westchnęła cicho, unosząc jedną z dłoni i znów obracając koniczynkę pomiędzy palcami. Cholera, a co jeśli wszystko pójdzie źle? Nie miała pojęcia, co myśleć i co zrobić. Cholerne mleko, cholerne wstążki. Przymknęła oczy, uderzając głową o pień, co wywołało ciche jęknięcie. - Byłoby dobrze, gdyby od uderzeń stawało się mądrzejszym. Mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. Zgięła nogi w kolanach, obejmując je dłońmi i kładąc na nich głowę. Nie miała pojęcia, czy gryfon nie będzie chciał sobie pójść. Nie miała pojęcia, że widział ją podczas celebrowania magicznej wielkanocny. Nie wiedziała nawet, co o tym wszystkim myślał — poza tym, że zdecydował się odciąć, a ona nie zamierzała mu się narzucać i przeszkadzać.
Majowe dni płynęły powoli, leniwie, kusząc coraz dłuższymi dniami i wyższymi temperaturami, które zachęcały do wylegiwania się na słonecznych błoniach i słodkiego nieróbstwa – Boydowi jednak lenistwo i bezczynność nie wychodziły na dobre, bo nie zajęte niczym konkretnym myśli ostatnimi czasy lubiły błądzić, skłaniając się zazwyczaj ku mało przyjemnym przemyśleniom i powracającym uparcie wspomnieniu przypadkowo dostrzeżonej na celtyckiej nocy sceny. Tamtego wieczoru udało mu się zamaskować gorycz głównie dzięki magicznej wstążce i skupieniu swojej uwagi na Lou, a także wybraniu się na poszukiwania magicznych stworzeń, gdzie ciężko byłoby mu martwić się złamanym sercem w obliczu pojedynku z akromantulą. Już dawno, już od rozmowy na schodach wiedział, że szansa na cokolwiek jeszcze z Aliną przepadła, ale choć sobie odpuścił, to jej postać wciąż bywała obecna w jego myślach; teraz natomiast otrzymał namacalny, widzialny dowód na to, że nie ma sensu już nawet o tym myśleć, a co dopiero robić. Ponieważ piękna pogoda zachęcała do wyjścia, po lekcjach zamiast do mieszania udał się na błonia, żeby tam trochę skorzystać ze słońca i przy okazji rozprawić się z esejem na obronę przed czarną magią; zasiadł więc nieco na uboczu, pod drzewem, zaopatrzony w długi pergamin i opasły tom, który miał uzupełnić jego ewentualne braki w wiedzy. Nie miał zbytnio ochoty tego robić, ale nie bardzo miał pomysł, czym innym się zająć, więc ze srogim westchnięciem rozpoczął wertowanie podręcznika w poszukiwaniu interesującego go rozdziału, gdy ktoś niespodziewanie znalazł się obok. Alise. Pięknie. Teraz to już na pewno nie będzie o niej myślał. - Jasne, siadaj – odparł, posyłając jej łagodny uśmiech; najchętniej rzeczywiście by uciekł, bo jej obecność była na razie tylko bolesnym przypomnieniem tego, jak bardzo zjebał, ale nie ruszył się z miejsca, bo doskonale wiedział, że to nie było rozwiązanie w tej sytuacji; wcale nie chciał zrywać z nią kontaktu, wcale nie planował jej unikać, ale zarazem czuł dziwną blokadę, która podczas przelotnych spotkań na korytarzu czy lekcjach nie pozwalała mu wydusić z siebie nic więcej niż „cześć”. Otwierał czasem wizbooka z zamiarem wysłania jej wiadomości, ale kończył, gapiąc się w pustą kartkę, bo żadne słowa nie przychodziły mu do głowy. Nigdy nie był mistrzem w relacjach międzyludzkich, to żadna tajemnica, wyglądało jednak na to, że oto Alise przyszła z pomocą. Spojrzał na nią przelotnie, dostrzegając coś migoczącego między palcami na łańcuszku – koniczynkę? Nosiła ją nadal? E, niemożliwe. Pewnie coś innego. Odwrócił wzrok na pusty pergamin, nie chcąc się zbyt natarczywie gapić, zanim odpowiedział ze wzruszeniem ramion – Jakoś leci. Szkoła, praca, przygotowania do meczu, nic nowego – stwierdził lakonicznie, bo co więcej miałby jej powiedzieć? No, w sumie to mógłby jej opowiedzieć o tym, jak prawie go pożarła akromantula, jaką fantastyczną grę o pojedynkach smoków pokazała mu Moe, o tym że w końcu zaopatrzył się w Błyskawicę i że coraz śmielej przymierza się do zgłoszenia do drużyny zawodowej, że ghul jest chory i muszą z Fillinem na szybko zdobyć papiery uprawniające do posiadania go, miałby mnóstwo historii, ale wszystkie ugrzęzły mu w gardle i nagle wydawały się głupie i niewarte opowiedzenia. Bo czy naprawdę ją obchodziły? Musiał ugryźć się w język, by w odwecie nie spytać jej, jak się bawiła na celtyckiej nocy, powtarzając sobie, że to nie jest, kurwa, jego sprawa – A u ciebie? – spytał zamiast tego zwyczajnie, a jego wzrok ześlizgnął się z twarzy dziewczyny na leżący na trawie szkicownik – Przyszłaś porysować? Mogę zobaczyć? – poprosił, wskazując na niego, bo uświadomił sobie, że nie miał do tej pory okazji żeby obejrzeć jej małe dzieła, nie licząc oczywiście ich wspólnego tworu w postaci krokodyla w podręczniku do run. Poza tym, patrzenie na rysunki z pewnością będzie prostsze niż patrzenie na nią. Skupił się znów na chwilę na tym pustym pergaminie i z braku laku wziął do ręki pióro, które zaczął bezwiednie obracać w palcach, żeby czymś zająć ręce, gdy jego uwagę zwróciło ciche uderzenie i jęknięcie dziewczyny. Uśmiechnął się lekko na jej słowa. - A nie staje się? Czyli ja te wszystkie wpierdole spuszczałem na marne? – zażartował, udając zaskoczonego, choć zdawał sobie sprawę, że jej pewnie to nie ubawi, w końcu miała bardzo stanowcze stanowisko w tej sprawie; spoważniał po chwili, bo jej słowa brzmiały co najmniej… dziwnie – A co, nie jesteś wystarczająco mądra? – spytał, podnosząc wzrok na nią i patrząc nieco badawczo, chcąc wyczytać, o co takiego mogło jej chodzić.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Lubiła Boyda. Był zabawnym chłopakiem, wartościowym człowiekiem i pomimo temperamentu Rogogona, to miło spędzało się z nim czas. Ich relacja była dość krótka oraz burzliwa, a dziewczyna zaangażowała się zdecydowanie bardziej, niż powinna, przez to reakcja na jego widok z Gabrielle była tak silna. Wierzyła mu, naprawdę – nie mogła tak szybko, jak powinna zostawić tego widoku za sobą. Dlatego była z nim uczciwa, dała mu wybór, uzyskując jednoznaczną odpowiedź. Nie miała pretensji, że nie chciał kolejny raz próbować od zera, mając jednocześnie nadzieję, że uda im się w miarę normalnie funkcjonować i przebywać ze sobą. Nawet jeśli nie byli parą i nie chodzili za ręce, wciąż zależało jej na przyjaźni Callahana. Ludzi o tak barwnym usposobieniu i zdolnych rozśmieszyć każdego, należało zawsze mieć przy sobie. Miała też jakąś słabość do jego oczu, mieniących się brązem, raz wpadającym kolorem w ciemną kawę o poranku, a raz przypominające płynny karmel w zależności od gry świateł. Bez skrępowania i z uśmiechem podeszła do siedzącego pod drzewem gryfona, proponując swoje towarzystwo. Mógł odmówić, ale był zbyt miły, aby to zrobić. Chciała też się przekonać, na czym stoją. - Jak ja dawno Cię nie widziałam! Nie wiem, gdzieś Ty się chował, Boyd. - rzuciła z udawanym oburzeniem, puszczając mu oczko podczas zajmowania miejsca. Starała się skupić na nim, aby nie zastanawiać się nad konsekwencjami tych cholernych, magicznych obchodów Wielkiejnocy, które najchętniej wyrzuciłaby z pamięci. Gdy się usadowiła wygodnie, chwyciła w palce kołyszącą się na łańcuszku koniczynkę, której właściwie nie zdejmowała. Była dla niej ważna, stanowiła część miłych i dobrych wspomnień. Nie chciała przecież udawać, że nic się nie stało – byli dorosłymi ludźmi, nie zasługiwało żadne z nich na zachowywanie się w sposób, jakby ich wspólne chwile były błędem. Wydała z siebie ciche mruknięcie niedowierzania, unosząc delikatnie brew. Szturchnęła go leniwie z łokcia, kręcąc głową, wprawiając jasne kosmyki włosów w ruch.. - To zbyt nudno jak na Ciebie, lewku. Jak idą przygotowania? Kontynuowała jak gdyby nigdy nic, skupiając się na tym, z czym czuł się dobrze i swobodnie, Quidditchu. Na końcu języka miała pytanie, czy powinna sobie pójść, bo może chciał być sam i na kogoś czekał albo nie miał ochoty na jej towarzystwo, ale nie mogła się zebrać. Przez rozchylone usta nie uciekło żadne słowa, a błękitne tęczówki wpatrywały się w twarz Boyda, odszukując spojrzenie tych brązowych. Co miała robić? Co myślał? Nie poczuła nawet, jak mocniej zacisnęła pięść dookoła koniczyny. Uciekł spojrzeniem, zadając pytanie. Zacisnęła usta, przymykając na chwilę oczy i pozwalając sobie złapać głębszy wdech. Spięte wcześniej mięśnie rozluźniły się, a ona toczyła istną batalię wewnętrzną o tym, co właściwie mu powiedzieć. Przywarła plecami do drzewa, wpatrując się gdzieś przed siebie, wcześniej kiwając głową, aby złapał za szkicownik i przejrzał rysunki, całkiem zapominając o tym, co mógł tam znaleźć. Były oczywiście smoki. Mnóstwo mniejszych lub większych prac ukazujących ich majestat. Dużo miejsca zajmował lodowy, którego figurkę dostała od gryfona w towarzystwie Rogogona. Były też rysunki związane z Irlandią – począwszy od krzywego krasnalka z koniczynką, aż po otoczony koniczynami złoty znicz i miotłę. Wzruszyła ramionami. - Przyszłam, bo chciałam wyrwać się z zamku. Ostatnio przytrafiają mi się rzeczy niespodziewane, wywołane kapryśną magią, która nie zdaje sobie sprawy, jak może wpłynąć na cudze życie. Począwszy od tej cholernej Celtyckiej Nocy, poprzez całą resztę.. Jednak to nic takiego, jutro będzie lepiej, o ile będę unikała Desm.. Profesora Emersona. Poprawiła się szybko, czując rumieńce na policzkach. Jęknęła z niezadowoleniem, zakrywając twarz dłońmi, przesuwając kciukami po zamkniętych powiekach. Cholerne mleko druidów, cholerne wstążki przesiąknięte amortencją. Z niezadowoleniem uderzyła się w głowę, życząc sobie rozumu, bo nic innego jej nie zostało. Na jego komentarz parsknęła śmiechem, odwracając głowę w jego stronę i nie mogąc powstrzymać uśmiechu wpływającego na twarz, wywołującego dołeczki w polikach. - Nie, jestem blondynką. To mówi samo za siebie. Wtedy też zauważyła blizny na jego twarzy, co wywołało natychmiastowe zaniepokojenie. Momentalnie przysunęła się i wyciągnęła rękę, kciukiem przesuwając po jego twarzy i wzdychając ciężko, posyłając mu krótkie spojrzenie. - Rozumiem, że szukałeś atrakcji i wkurzył Cię kot? Mam nadzieję, że nie mój Wafel. Dlaczego to Ty masz pierwszy blizny, kiedy to ja miałam je mieć od smoków. Podeślę Ci potem maść na łagodzenie, chcesz? Co się stało, Boyd? Zapytała z autentyczną troską i łagodnością w oczach, cofając dłoń i opierając ją o ziemie, wciąż wpatrywała się wyczekująco na wymówkę, którą jej da. Może nie powinna pytać, może nie powinno jej to obchodzić, ale zwyczajnie nie mogła go zignorować. Nie chciała. Dzięki temu też mogła skupić się, chociaż na chwilę na czymś innym niż wywalenie z tych cholernych studiów. Miała nadzieję, że chłopak przekona się, że wcale nie żywiła do niego urazy i to nie była jego wina, że wszystko było w porządku.
Starał się przełamać tę falę niezręczności, która spłynęła na niego, kiedy tylko Alise zjawiła się obok – też przecież zależało mu na tym, żeby żyć z nią w przyjaznych stosunkach, nie chował do niej absolutnie żadnej urazy za to, że chciała się cofnąć i zaczynać ich znajomość od początku, przystał na to, ale coś po drodze sprawiło, że… no właśnie, nie wyszło. Nie wiedział, jak po tym wszystkim do niej zagadać, jak ją traktować, czy najzwyczajniej w świecie przejść nad tamtą niefortunną sytuacją do porządku dziennego i zachowywać się jakby nic się nie stało? Czy jeszcze coś mówić? Czy podejmować próby kontaktu czy dać jej przestrzeń? Przerastało go to wszystko. Nie był przyzwyczajony do takich skomplikowanych sytuacji. Tymczasem wyglądało na to, że Alise zrobiła właśnie to, co jemu nie do końca wyszło, czyli sprawiała wrażenie jakby zapomniała o sprawie i traktowała go tutaj teraz zupełnie przyjacielsko, neutralnie, uśmiechała się miło, zagadywała. Postarał się więc to odwzajemnić. - A widzisz, jakbyś - jak na pilną Krukonkę przystało – częściej bywała w bibliotece, to właśnie tam byś mnie znalazła – zaśmiał się, próbując podłapać jej żartobliwy ton. Na jej szturchnięcie wzruszył ramionami, bo cóż mógł poradzić na to, że naprawdę niewiele się u niego ostatnio działo? – O, ja po prostu jestem nudny. Udawałem wcześniej interesującego człowieka, żeby ci się przypodobać, ale już nie muszę – stwierdził, żartując trochę gorzko, ale towarzyszył temu uśmiech – Przygotowania? Chyba dobrze, zapierdalamy cały czas na treningach, powtarzamy taktykę, poza grupowymi ćwiczeniami to spotykamy się też w parach… Ostatnio aż się połamaliśmy z Hem, także myślę że spuścimy łomot Puchonom. Mam nadzieję – opowiedział całkiem obszernie, bo na temat quidditcha zawsze najłatwiej mu się mówiło; następnie, zachęcony kiwnięciem Alise, sięgnął po jej szkicownik i przewracał niespiesznie strony, przyglądając się jej rysunkom. Oglądało się je z przyjemnością, bo niewątpliwie miała talent i wypracowany warsztat, a i tematyka wywołała u niego mimowolny uśmiech; poszczególnych smoków co prawda nie odróżniał, ale rozpoznał tego którego jej podarował, nie wspominając już o tym, jak miło patrzyło mu się na szkice z irlandzkim motywem. Cieszyło go, że w jakiś sposób ją zainspirował swoimi opowieściami o wyspie. - Zajebiste – ocenił z aprobatą niczym prawdziwy profesjonalista, ostrożnie odkładając zeszyt z powrotem na trawę, a potem zamilkł na chwilę, przysłuchując się jej odpowiedzi. Wspomniała o celtyckiej nocy i kapryśnej magii, a jego myśli od razu bezlitośnie powędrowały w stronę jej pocałunku z Lucasem – nie, żeby go to obchodziło, bo ani trochę, ale może i on był tylko skutkiem czarów druidów, tak jak to było z nim i z Lou? Z tym, że Alise wcale nie była powiązana ze swoim partnerem wstążką, nie mogła więc być to jej wina; nie wiedział, co o tym myśleć, ale nim zdążył cokolwiek wydedukować, nagle padło nazwisko jednego z nauczycieli. Spojrzał na nią zdziwiony, aż zamrugał kilka razy jak jakiś głupek, niepewny, czy się nie przesłyszał – Emerson? A co ci zrobił Emerson? Czy ty jemu? – spytał, skonsternowany, zakładając, że skoro dziewczyna chce go teraz unikać, to pewnie wydarzyły się między nimi jakieś nieprzyjemności. Wszystko to brzmiało bardzo mało składnie i sensownie, dlatego bardzo liczył na mniej enigmatyczne wyjaśnienia. Wzdrygnął się odruchowo, gdy Alise sięgnęła do jego twarzy, choć wcale nie dlatego, że miękki dotyk jej dłoni był nieprzyjemny, po prostu jeszcze do niedawna, gdy rany były bardzo świeże, dotykanie jej bolało, starał się więc tego unikać. Parsknął cicho, słysząc jej komentarz, i pokręcił głową w ramach wyrażenia dezaprobaty wobec samego siebie. - Bardzo chciałbym teraz błysnąć historią o walce z wilkołakiem albo czymś równie spektakularnym, ale niestety trafiłaś, to był kot. Znaczy matagot. Napatoczyliśmy się skurwielowi pod pazury na poszukiwaniach podczas celtyckiej nocy – wyjaśnił tonem mówiącym, że nic wielkiego się nie stało i nie ma się czym martwić; nie chciał, żeby tak na niego patrzyła, z troską i współczuciem. Nie potrzebował tego przecież – Spoko, mam to pod kontrolą. Pielęgniarka mówi, że miesiąc i się zagoi. I znowu będę taki piękny jak wcześniej – zachichotał na koniec. Nie było tak źle, jak mu się wydawało, że będzie. Nadal dobrze się dogadywali.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ali miała to do siebie, że doskonale radziła sobie z problemami i emocjami u innych, zaniedbując swoje własne. Nie lubiła się otwierać, myśleć o sobie czy też stawiać własnych pragnień na piedestał. Dlatego każdego dnia tyle się uśmiechała, wybaczała wszystko i traktowała ludzi tak, jakby nigdy nie pojawił się pomiędzy nimi żaden konflikt. Tak było z Boydem. Wszystko zmieniało się, gdy zostawała sama ze sobą i własnym kłębkiem myśli, nie mogąc skupić już na nikim innym głowy. Lubiła go, bardzo. Miał poczucie humoru, był opiekuńczy, przystojny, znał jej sekret. Często wracała myślami do ferii w górach, które pełne były pierwszych razów, chociaż niekoniecznie związanych z fizycznością. Żałowała, że tak wyszło, chociaż nie była w stanie jeszcze przyznać się z tym przed nikim, a zwłaszcza przed samą sobą. Nie była kimś, kto by za nim biegał, chociaż tyle razy widziała go na korytarzu i miała ochotę podejść, porwać go gdzieś na bok i rozmawiać jak dawniej, o wszystkim i o niczym. Szanowała jednak decyzję, którą podjął i rozumiała, że nie był w stanie cofnąć się do momentu, w którym zaczęli. W gruncie rzeczy ona też by nie potrafiła. - Ups? - wzruszyła ramionami, robiąc niewinną i odrobinę przepraszającą minę. Ostatnio daleko jej było do przyzwoitej krukonki, która mogła poszczycić się przesiadywaniem w bibliotece, skupiając się na zajęciach praktycznych z uzdrawiania zwierzęcego oraz odrobinę bardziej niż powinna na Quidditchu. Chyba zaraził ją trochę swoją pasją oraz entuzjazmem. Błękitne tęczówki przesunęły spojrzeniem po twarzy gryfona, a dziewczyna z trudem stłumiła ciężkie westchnięcie oraz przebłysk myśli, że jego oczy wciąż przypominały płynną czekoladę z kawałkami orzechów w postaci ciemnych żyłek. - Głupiś? Jesteś najbardziej kolorową osobą w tej szkole i samo bycie Tobą sprawia, że mi się podobasz. Nie doceniasz się Boyd. Jestem pewna, że dobrze wam pójdzie. Połamaliście? Mam nadzieję, że to żadne poważne urazy, bo mógłbyś potem mieć problemy z karierą zawodową. Nawet magia nie poradzi sobie z każdą kontuzją. Odpowiedziała z delikatnym wzruszeniem ramion, mając widocznie jakieś pozostałości ze swojej chwilowej, wmówionej przez rodziców fascynacji pracą w mungu oraz szkoleniem medycznym, które przeszła. Mechanicznym ruchem dłoni zgarnęła włosy na bok, przyglądając się zarówno jemu, jak i trzymanemu przez niego szkicownikowi – pełnymi smoków oraz Irlandii. Całe szczęście chłopcy w pewnych sprawach nie byli zbyt bystrzy – każdy – i nie dostrzegł niczego podejrzanego w szkicach lodowej bestii oraz rogogona, których miała naprawdę wiele. I chociaż takie połączenie w warunkach naturalnych było niemożliwe, to uważała, że te dwa gatunki wizualnie oraz charakterem pasują do siebie, równoważą się. Instynktownie dotknęła palcami koniczynki na szyi, gdy dostrzegła Irlandzkie motywy. Naprawdę potrafił zainteresować swoją ojczyzną i pamiętała doskonale wszystko, o czym jej opowiadał. - Tak? Dziękuje. Wciąż daleko im do poziomu krokodyla. Zaśmiała się z odrobiną nostalgii, przypominając sobie o tkwiącym w podręczniku od run stworzeniu, które razem opracowali. Miała do niego sentyment. Niewiele myśląc, chociaż wcale nie chciała, zaczęła mu opowiadać o swojej osobistej tragedii i wizji wyrzucenia ze studiów, zaprzepaszczeniu marzeń o pożarciu przez smoka i pracy w rezerwacie, co w jej głowie z pewnością było problemem priorytetowym. Na jego pytanie jęknęła, przecierając dłonią po twarzy raz jeszcze. Usiadła wygodniej, nieco może nerwowo, stukając palcami o wszystko, co się pod nimi znajdowało – zupełnie, jakby była skrępowana i poirytowana jednocześnie. Wbiła w niego wzrok, robiąc smutną minę, zanim chrząknęła i przeszła do dalszych wyjaśnień. - No bo na Celtycką noc miałam na iść, ale Charlotte powiedziała, że będą kolczyki z królikami. Więc poszłam. No i wpadłam tam na Lucasa, było normalnie, dopóki nie kupiliśmy tego nawiedzonego mleka od dziadka w spiczastym kapeluszu, razem z moimi kolczykami. Okazało się, że miało nałożone rozmaite efekty! I wyobraź sobie Boyd, że te stare oprychy akurat na truskawkowe nałożyły efekt, że musisz pocałować każdego, kto znajduje się najbliżej Ciebie, bo jak tego nie zrobisz, to umrzesz. A przynajmniej takie odnosisz wrażenie, bo na pewno nie umrzesz. - skrzyżowała ręce na piersiach, milknąc i łapiąc oddech w chwilowym zamyśleniu, bo potok słów wypływających spomiędzy jej warg chyba samą ją przytłoczył. Niemniej jednak kontynuowała zaraz swoją opowieść. - No więc pomijając to mleczne całowanie, potem wpadła jakaś ślizgonka – co go chyba lubi, Lucasa w sensie i zostawiłam ich samych. Chciałam wyjść, to ta cholerna wstążka wróciła mi na nadgarstek i pociągnęła mnie gdzieś w tłum, aż wpadłam na Profesora Emeresona, który nagle był najcudowniejszym mężczyzną na świecie, pachnącym absolutnie obłędnie i w ogóle jestem pewna, że te wstążki były amortencją przesiąknięte – czy to w ogóle legalne? No więc tak przy wszystkich, przez to głupie mleko, mam autentyczny uraz, pocałowałam go. A on nie wyglądał nie niezadowolonego, bo przecież też był omamiony magią. Czy teraz możesz już mnie zabić? Jęknęła błagalnie na sam koniec, cała czerwona, zażenowana i z wymalowanym urazem do druidów na twarzy, nie wspominając o utracie sympatii do mleka truskawkowego i chyba samych truskawek, bo przecież jak wyleci ze szkoły, to będzie ich wina. Cofnęła dłoń, przepraszając go bezdźwięcznie – zrobiła to odruchowo, całkiem bezmyślnie, zapominając, że mogła sprawić mu tym nieprzyjemność. Wbiła spojrzenie we własne buty, przygryzając na chwilę dolną wargę i słuchając go w milczeniu, starała się aż tak wewnętrznie za to nie karcić i nie obwiniać, chociaż pewnie dotkną jej wyrzuty sumienia. - Oh... To taki.. Duży kot chyba, co?- zapytała, mrugając, zerkając w jego stronę ze wciąż widniejącym niepokojem, nie mogąc nawet udać rozczarowania brakiem wilkołaka czy rogogona. Kiwnęła głową, posyłając mu krótki uśmiech. Podsunęła nogi pod siebie, przywierając plecami do drzewa i obejmując je rękoma, niezauważalnie zwiększyła dystans pomiędzy nimi, aby przypadkiem znów nie zrobić czegoś głupiego. To wszystko było przecież jej winą. - To dobrze! Szkoda byłoby, gdybyś spadł z rankingu przystojniaków Hogwartu. Niedługo wakacje, co? Wracasz do Irlandii czy wyjeżdżasz ze szkołą? Zapytała z ciekawością, chcąc zmienić temat na neutralny. Wbiła w niego wzrok, ignorując łaskotanie w polik kosmyków włosów, bo przekrzywiła głowę, opierając nią o kolano.
Skwitował śmiechem te komplementy, które mu serwowała, biorąc je za głupie żarty, zaś na jej dezaprobatę dotycączą kontuzji tylko machnął ręką. Przecież wiedział co robi, a to że Alise była taką przeciwniczką jakiejkolwiek przemocy to nie znaczyło, że można ją wyrzucić z zasad quidditcha. Musieliby wtedy zlikwidować pozycję, na której grał. - Nie można stosować taryfy ulgowej na treningach, w końcu w zawodowej lidze też jej nie będzie. Urazy to część gry - stwierdził; nawet na meczach szkolnych dochodziło przecież czasem do mocnych stłuczeń, połamań i niebezpiecznych upadków z mioteł - Na pewno dobrze nam pójdzie. Jak przegramy, to... - sam nie wiedział, co i w jaki sposób ma jej przekazać, że świat się wtedy zawali, bo tak właśnie mu się wydawało -... to nie wiem. Nie ma takiej opcji w ogóle - stwierdził stanowczo, tak jakby cofnął się z przyszłości i już znał wynik meczu; zależało mu na tym w tym momencie chyba najbardziej na świecie i żadne egzaminy, żadne inne obowiązki nie mogły teraz przyćmić pragnienia zdobycia pucharu quidditcha. Nie był pewny, czy Alise to zrozumie, bo wydawało mu się że dziewczyna gra w drużynie raczej rekreacyjnie i traktuje to bardziej jak zabawę niż walkę, dlatego nie rozwodził się już dłużej nad tym tematem, nie chcąc jej zanudzać. Uśmiechnął się na wspomnienie krokodyla i zerknął na dziewczynę znad szkiców smoków, w których nie dostrzegł żadnego metaforycznego przekazu, bez problemu za to w końcu zorientował się, że błyskotka na jej szyi jest niczym innym, a podarowaną przez niego w Walentynki koniczynką. Zrobiło mu się bardzo miło i ciepło na sercu - był przekonany, że w zaistniałych okolicznościach o ile jej nie wyrzuciła, to przynajmniej schowała na dnie jakiejś nieużuwanej szuflady. A tu niespodzianka. - O, nosisz ją - wtrącił mimochodem niezbyt błyskotliwą uwagę, ale nie przemyślał tego zanim zaczął mówić; zresztą, czy było tu w ogóle o czym wspominać? Nie wiedział, na ile to jakiś sentyment do niego, a na ile zwyczajnie jej się podobała ta zawieszka, a nie miał zamiaru pytać, żeby nie generować niezręczności, której ledwo co udało im się pozbyć. Z rosnącą ciekawością czekał, aż Alise wyjawi mu, co takiego leżało jej na sercu od czasu celtyckiej nocy i przede wszystkim co się wydarzyło między nią a profesorem Emersonem, czekał cierpliwie aż dziewczyna wygodnie się usadowi, przygotuje, postuka we wszystko w co miała ochotę stukać i patrzył na nią spokojnie, zupełnie nie wiedząc, czego może się spodziewać. Potok informacji, którym chwilę później został zarzucony i który rozmówczyni chyba wstrzymywała od tych feralnych wydarzeń, bardzo go zaskoczył i może nieco przytłoczył, dlatego gdy Alise skończyła mówić, siedział chwilę w milczeniu z zapewne niezbyt mądrą miną, bezmyślnym gesem mierzwiąc sobie włosy i próbując to wszystko jakoś przeanalizować i przede wszystkim - wykrzesać z siebie jakąś sensowną odpowiedź, bo na razie miał ochotę powiedzieć "Yyy, aha". Zaintrygował go oczywiście wątek magicznego mleka, które zachęcało (zmuszało?) do całowania i zaraz zaczął się zastanawiać czy to tylko i wyłącznie dlatego widział jak Alise całuje się z Sinclairem, czy może równie chętnie zrobiliby to i bez tego (nie ufał typowi). Trochę podniesiony na duchu tym, że to może wcale nie było to na co wyglądało, nie podjął tematu, bo przecież to nie była jego sprawa, zamiast tego skupiając się na przygodach ze wstążką. No, coś o tym wiedział. - No wiesz... przynajmniej to nie był Craine albo jakiś inny obleśny stary dziad - skwitował wreszcie optymistycznie, chcąc ją nieco podnieść na duchu i rozluźnić; w końcu Emerson był młody, przystojny, pewnie wiele dziewcząt połasiłoby się na niego i bez zaczarowanej wstążki - Co nie znaczy, że to komfortowa sytuacja, ale serio, mogłaś trafić dużo gorzej... albo zamiast paść ofiarą magii to moglibyście się zwyczajnie najebać i pójść w tango... Wiesz co, nie wiem czy warto się tym aż tak przejmować. Te wstążki popierdoliły w głowie każdemu, mi też. A skoro Emersonowi też, to nie sądzę, żeby miały z tego być jakieś straszne konsekwencje, no, poza wstydem. Ale wiesz, ze wstydu jeszcze nikt nie umarł. Potraktuj to jako niefortunny wypadek i tyle - stwierdził, usiłując trzeźwo ocenić sytuację i zapewnić ją, że z boku to wcale nie wygląda tak źle jak w jej głowie. Mógłby jeszcze dodać, że on to nawet chętnie by się z nią zamienił, gdyby miał szczęście trafić na taką na przykład Perpetuę... albo Estellę... albo... dobra, nieważne. Nie będzie jej teraz tutaj robił rankingu najładniejszych nauczycielek, dlatego już tylko poklepał ją lekko po ramieniu przyjacielskim gestem, by dodać trochę otuchy, bo wyglądała teraz naprawdę żałośnie. Jakby chciała się zapaść pod ziemię. Wakacje były dużo przyjemniejszym tematem niż niefortunne, niechciane podboje miłosne; posłał dziewczynie uśmiech, myślami już wędrując na chwilę w stronę szkolnego wyjazdu, na który oczywiście się wybierał i którego nie mógł się doczekać, bo wiedział, że na pewno będzie świetny - tegoroczne ferie zawiesiły poprzeczkę naprawdę wysoko. Choć pewnie to nie była tylko zasługa wypasionego resortu, ale i towarzystwa Alise. No, mniejsza z tym. Było, minęło. - Wyjeżdżam, muszę odpocząć - odparł krótko; wiedział, że część wakacji będzie i tak musiał spędzić na wizytach w domu, żeby ogarnąć dzieciarnię i dom, może spróbować się zabrać za jakiś remont, ale wolał na razie o tym nie myśleć i skupić się na nadchodzących przyjemnościach - A ty? Porozmawiali jeszcze chwilę, całkiem miło spędzając czas, a esej z obrony przed czarną magią musiał poczekać na wieczór, by zostać dokończonym.
Od kiedy zrobiło się chłodno nie mogła wyżywać się już na pisaniu opowiadań, więc przerzuciła się bardziej na spożytkowanie nadmiaru energii na treningi. Nie wystarczyły jej dwa spotkania gryfońskiej drużyny, musiała jeszcze wbić do Kruków. Ale zgodnie z oczekiwaniami dała sobie wycisk (zwłaszcza na quodpocie), chociaż mogła postarać się, aby obyło się bez rozciętej głowy i poobijanego tyłka... Jednak jeszcze jej było mało. Siedząc w Pokoju Wspólnym, przy kominku, wpadła na "genialny" pomysł samotnego trenowanka. Bo przecież nie ma rzeczy niemożliwych, prawda? Pożyczyła sobie miotłę ze schowka, tak samo ochraniacze oraz pałkę i przytachała skrzynię (oczywiście pomagając sobie magią, a jak) nad jezioro. Jej ulubione miejsce do pisania, teraz będzie wypróbowane w zupełnie innych warunkach. Przystanęła przy rozłożystym drzewie, aby pod jego ogromnym pniem postawić wielki drewniany pojemnik (na razie jeszcze zamknięty). Miała w planach trochę poćwiczyć pałowanie, bo już pare razy zdarzyło jej się dzierżyć w dłoni ten charakterystyczny kawał drewna i miała wrażenie, że nie by się w tym odnalazła. Po krótkiej rozgrzewce na ziemi, wskoczyła na miotłę, aby zrobić kilka okrążeń wokół drzewa, slalomem przeciskając się przez najwęższe miejsca miedzy konarami. Musiała trochę podszkolić refleks i zwinność, żeby jeszcze sprawniej omijać tłuczki na boisku. Po wstępnym rozruszaniu dobyła pałki i wypuściła trzy tłuczki, które zaczęły szaleć, a Ode odepchnęła się od ziemi i z zadziornym uśmieszkiem, zawisła na pewnej odległości "polując" na rozszalałe piłki.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Korzystając z chwili wolnego jak zwykle ostatnimi czasy wsiadam na miotłę. Dziś pożyczyłem znowu od Boyda, gdyż on akurat poszedł pogapić się na Bonnie, czy cokolwiek tam razem nie robią ze sobą. Biorę ze sobą znicza do ćwiczeń, którego mogę używać dzięki miłemu profesorowi miotlarstwa i idę na błonia. Co prawda te niesłychanie częste treningi ostatnio mnie mocno męczą, szczególnie, że oprócz tych co robiłem zazwyczaj, teraz chodzę razem z drużyną w której od niedawna działam. I okazuje się, że do tego muszę znaleźć jeszcze więcej czasu dla tych samodzielnych. Mimo to wciąż jestem niejako w ferworze zajęcia miejsce jako irlandzkiejangielskiej jakiejś marnej sławy szukający, więc nadal chcę się pokazać z jak najlepszej strony. Wsiadam na miotłę trochę dalej i puszczam znicza, by pognać za nim po odpowiednio odczekanym czasie. Chcę poćwiczyć głównie szybkość, bo mam wrażenie, że trochę ją zaniedbuję. Muszę też w końcu zakupić nową miotłę na której będę jeszcze bardziej śmigać. Mknę za zniczem, który oddala się w jakimś jeszcze dalszym kierunku, trzymam mocno ręce zaciśnięte na rączce i już widzę ten złoty błysk, który jest tak niedaleko, kiedy nagle... wpadam w tłuczki? Jeden z nich znienacka uderza mnie w ramię na szczęście odrobinę się uchylam, więc wiem, że będzie to jedynie siniak. Skręcam gwałtownie w ucieczce przed piłkami i wtedy dopiero widzę dziewczynę z pałą, która najwyraźniej zamierza walnąć w któregoś tłuczka, albo ewentualnie mnie, skoro mknę w jej kierunku. Znicz przelatuje tuż nad jej głową i chcę ją ominąć, ale ruszamy jakoś podobnie, więc zderzamy się mocno ramionami odbijając się od siebie. - O chuj - mówię kiedy okręca mnie mocniej na miotle i odlatuję trochę dalej. Sprawdzam w panice czy nie staranowałem albo nie zabiłem dziewczyny. - Żyjesz? - krzyczę szukając wzrokiem ciemnowłosej.
Powiadają, że co za dużo to nie zdrowo. Ale Odeya im więcej ćwiczyła tym bardziej pełna sił się czuła. Nawet im więcej siniaków na ciele miała, tym bardziej pewna siebie była, jakby byly to trofea potwierdzające jej wysiłek. Stawiała sobie kolejno cele i za wszelką cenę usiłowała je osiągnąć. Jeszcze do niedawna było to dostanie się do głównego składu u Gryfów, a gdy to się stało, w jej głowie pojawił się plan skopania tyłków Ślizgonom, z którymi mieli zagrać, pierwszy mecz w tym sezonie. Co prawda na razie taki krótkodystansowy ten cel, ale zawsze to jakaś motywacja do trenigów. I właśnie jeden z nich trwał w najlepsze, w pobliżu ogromnego drzewa, rosnącego tuż nad jeziorem. Tłuczki świszczały w powietrzu, pędząc w zawrotną prędkością to tu to tam, a Ode na początek postanowiła ograniczyć się do zrobienia kilku uników ( co prawda zaryzykowała kilkoma obolałymi miejscami, ale co tam), po to jakimś czasie wreszcie użyć pałki i wysłać kilka z nich w zupełnie innym kierunku, niżeli zamierzały lecieć. Oczywiście nie obyło się bez paru machnięć, przez co odrobinkę zirytowała się swoją celnością, jednak z czasem szło jej calkiem nieźle. Tylko nudno. Jednak trenowanie w pojedynkę było zwyczajnie nużące i zupelnie nie wyzwalało w niej tego, co w Quidditchu ceniła najbardziej - ekscytacji konkurowaniem z innymi i nieprzewidywalnym rozwojem sytuacji. I właśnie tym drugim można było nazwać to co stało się chwilę później, kiedy Worthington biorąc zamach po raz kolejny, aby zasadzić się na tłuczka, lecącego w jej kierunku, dostrzegła ciemna postać zmierzającą wprost na nią. Mogła się usunąć, ale automatycznie skupiła się na odbiciu szalonej piłki, co kilka sekund później uczyniła, jednak nie zdążyła zareagować po posłaniu tłuczka gdzieś w stronę błoni, zanim chłopak pędzący na miotle wlecial wprost na nią. Jak to się stało? Lepiej nie pytajcie. Poczuła potężne uderzenie w ramię, na tyle silne, że zachwiała się na miotle i mimowolnie pochyliła nad trzonkiem, co spowodowało, że zanurkowała w dół, nie panując przez chwilę nad sprzętem, oszołomiona zderzeniem. W porę jednak wyhamowała, kilka metrów od jednego z konarów drzewa, ułożonego praktycznie poziomo do podłoża. - Co to było? Chciałeś mnie zabić? - wrzasnęła do bruneta, zbierajac pałkę, która wyleciała jej z rąk, z ziemi i odpychając się od gałęzi, aby pomknąć w jego kierunku. Kiedy była już blisko niego, już miała otwierać usta, żeby wypłynęły z nich kolejne słowa pełne pretensji, kiedy dostrzegła gdzieś za plecami Ślizgona połyskującą, złota kuleczkę. - Znicz. -mruknęła jakby sama do siebie i przeniosła wzrok na chłopaka. - Jesteś szukającym? - spytała naprędce zanim podniosła pałkę i krzyknęła: - Padnij! - aby odbić z impetem pędącego wprost na bruneta tłuczka.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Tyle przestrzeni powietrznej, a tu i tak zdarzają się takie rzeczy. A kiedy znicz był niedaleko niej już wyciągałem rękę, już czułem skrzydełka znicza delikatnie muskającego moją skórę, ale nie. Drobne ramię uderza mnie mocno, nie ze względu na naszą masę, która wspólnie nie była zbyt duża, ale wszystko przez szybkość z jaką to zrobiłem. {rzez chwilę muszę uspokoić się w powietrzu, gdzie wykręciłem kilka niespecjalnie bezpiecznych kombinacji, a raczej po prostu kurczowo trzymałem się miotły by złapać z powrotem balans. W końcu mi się udaje, by krzyknąć parę słów i w końcu znaleźć Gryfonkę. Lekko skrzywiony rozglądam się za dziewczyną, która ledwo zatrzymuje się niedaleko drzewa. Cóż, przynajmniej w to nie uderzyła z całej siły. Dziewczyna podlatuje do mnie nie wiedzieć czemu niezadowolona z naszego bliskiego spotkania. - Tak - oznajmiam na pytanie czy życzyłem jej śmierci i uśmiecham się przy tym rozbawiony. Kiedy jednak za moimi plecami pojawia się znicz na chwilę odłączam się od rozmowy, by na chwilę wyruszyć za nim. Mknę ku niemu, by zrobić kilka bardzo szybkich ruchów za niewielką piłeczką. Przez kilka sekund trwa dziki pościg, gdzie próbuję wyłapać znicza i w końcu już wiem, że straciła szansę. Łapię znicza momentalnie i zaledwie po kilku sekundach czekania ciemnowłosej już mam w ręku trzepoczącą piłeczkę. Z zadowoleniem zaciskam długie palce na zimnym metalu i wracam z powrotem do zmasakrowanej przeze mnie koleżanki. - Tak, Fillin, jestem szukającym od dawna. Jeśli tego nie wiesz najpierw powinnaś zacząć oglądać mecze zanim zaczniesz trenować, trzeba znać przeciwników - zauważam przejeżdżając wzrokiem po nieznajomej. - Ty nie jesteś żadnym pałkarzem - dodaję jeszcze, bo doskonale wiem kto w Gryffindore jest na pale, szczególnie, że z jedną pałą mieszkam. Śmigam prędko, bo widzę właśnie, że jakiś niesforny tłuczek, który zmierza w moim kierunku. - Chcesz połączyć treningi? - pytam jeszcze widząc w tym same korzyści. - Ja będę leciał za zniczem, unikał tłuczków, a tym mnie bronisz? - proponuję szybko to co często robiłem z Boydem kiedy obydwoje mieliśmy czas.
Co jej przyszło do głowy, żeby szarpnąć się samej na trening i to jeszcze w pobliżu jeziora, gdzie w razie jakiegokolwiek wypadku z tłuczkami, nikt nie usłyszałby nawet jej krzyku? Cała Ode. Jak się uprze to nawet tuzin szlabanów jej nie straszny, żeby tylko zrobić to na co aktualnie ma ochotę. A głupie pomysły rodziły się w jej glowie tak często jak Patton przeklinał uczniów w myślach, w czasie lekcji. Nigdy nie pomyślała by, że jest możliwe zderzenie dwóch miotlarzy na tak ogromnej przestrzeni. Gdyby ktoś opowiedziałby jej tę sytuacje i nie dotyczyłaby ona jej, to z pewnością uznałaby to za wymysł tej osoby. Bo jakie jest prawdopodobieństwo, że dwie osoby zagapiły się do tego stopnia, zeby w porę nie zareagować? Absurd. A jednak stało się. I to niewiele brakowało, a stłuczka ta mogłaby skończyć się dla któregoś z nich naprawdę źle. Rozbawienie Ślizgona sprawiło, że jeszcze bardziej chciała na niego naskoczyć, na szczęście znicz w porę odwrócił jej uwagę. Rzeczywiście nie znała wszystkich reprezentacji domów w szkole (chyba, że ktos pytał o numery na koszulkach, to potrafiła nie wiedziec czemu, wymienić niemalże bez zająknięcia). - Odeya - odparła po chwili, kiedy chłopak się przedstawił. - Oglądam mecze! Tylko nie zwracam za bardzo uwagi na zawodników. Skupiam się na grze. To ona jest ważna. - wytłumaczyła się, zupełnie nie rozumiejąc zarzutu Fillina. Musiała go znać, żeby wiedzieć jak go pokonać na boisku? Wyprostowała się mimowolnie, kiedy Ślizgon uznał, że nie gra na pozycji pałkarza. - Ścigam - rzuciła krótko w odpowiedzi, zanim ten wypalił z połączeniem treningów. Zmarszczyła brwi, przez chwilę się zastanawiając. - No nie wiem, skoro masz plan mnie zabić... - zaczęła poważnie, ale po chwili zaśmiała się i podniosła pałkę, aby okręcić nią w powietrzu kilka razy. - Działamy. Tylko nie uciekaj za daleko, w stronę jeziora, bo dziś zimno, nie chce zaliczyć nurkowania. - oznajmiła, po czym porwała gwałtownie miotłę w prawo, aby zmienić kierunek i wzbić się jeszcze wyżej. Miała tym samym lepszy widok na drzewo, przy którym skupiały się jednak najbardziej szalone piłki. Widziała Fillina, który puszczał się w pościgu za złota kulką raz za razem, a Ode nadal pozostawała w bezruchu, bo nagle wszystkie tłuczki podejrzanie zniknęły jej z pola widzenia. Aż wreszcie usłyszała charakterystyczny świst za plecami, dlatego odwróciła się gwałtownie, od razu z pałą w pogotowiu. Strzeliło, a szalona piłka poszybowała jak petarda w stronę jeziora. Spokojna głowa, zaraz wróci ze zdwojoną siłą.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Faktycznie miejsce jak na walkę z tłuczkami było dość niefortunne. Szczególnie, że jezioro nie wyglądało bezpiecznie i najwyraźniej nie ona sama planowała tutaj sobie polatać, bo okazuje się, że ludzie (czyli ja w tym wypadku) rzucają się na błonia póki pogoda na to pozwala bardziej niż będzie niedługo. Na szczęście zanim zaczniemy jakąś bitwę słowną kiedy ja sobie żartuję, najwyraźniej z kimś nie doceniającym moje zacne poczucie humoru, właśnie skupiamy się obydwoje na zniczu, który wkrótce łapię. - No nie chodzi o to, żebyśmy byli ziomkami, tylko styl grania, nie? Póki co masz tylko trzy drużyny do zapamiętania, to niewiele - zauważam pośpiesznie z tłumaczeniem o co mi chodzi. Szczególnie mam na myśli pałkarzy. W każdym razie nie zamierzam bardziej się kłócić, pouczać czy coś w tym stylu. - Wolisz być pałkarzem? - domyślam się po aktualnym treningu. - Trudno będzie kogoś wygryźć z teamu pałkarzy twojego domu, są zgrani - zauważam jeszcze bardzo bystro. Po chwili jednak okazuje się, że młodsza dziewczyna potrafi się zaśmiać i na dodatek nie jest bardzo zła na tą całą sytuację, więc uśmiecham się lekko widząc, że mój trening może się trochę rozwinąć szczególnie z zawodnikiem, którego nie znam z praktyk i nie wiem jak będzie reagował. Boyda już znam dobrze, szczególnie że przy wspólnych treningach na w drużynie Pustułek mamy wiele wspólnych działań, które razem uskuteczniamy. - Ja lecę tam gdzie mnie znicz poniesie! Ale też nie chcę skończyć w jeziorze, więc mnie broń, piękna! - mówię z uśmiechem i obydwoje ruszamy na nasz nowy trening. Mknę za zniczem, któremu daję odpowiedni czas na prędką ucieczkę, a wcześniej wraz z Gryfonką nakierowujemy odpowiednio tłuczki. Lecę do niewielkiej piłeczki i w ostatniej chwili uchylam się przed tłuczkiem, który leci w moją stronę. Jestem już tak blisko i muszę złapać go, ale kątem oka widzę kolejną dziką piłkę. Postanawiam nie zmieniać jednak trajektorii swojego lotu, słusznie tym razem ufając mojej nowej towarzyszce.