Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
Autor
Wiadomość
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Terry zdecydowanie miał lekkiego bzika na punkcie swojego podopiecznego i za nic w świecie nie chciałby, by ktokolwiek zaczął go obrażać – z jakiegokolwiek powodu. Zdawał sobie sprawę, że gołąb był dla młodego czarodzieja wyborem dość niecodziennym, jednak nie uważał, by sam ten fakt dawał komukolwiek prawo do umniejszania zdolności zwierzaka. Jasne, Biscuit był może odrobinę niezdarny, ostatnio faktycznie trochę przytył i w przeciwieństwie do sów nie znał żadnych sztuczek, ale chłopak darzył go sympatią tak szczerą, że żadne z tych niedociągnięć nie stanowiło w jego oczach poważnej wady. Jeżeli już, to Puchon czuł tym większą dumę, że oto niepozorny gołąb wbrew temu, co wszyscy o nim sądzili, świetnie radził sobie z dostarczaniem poczty. - Coś tam czasem przeczytam… - mruknął, czując jak na twarz wypływa mu szkarłatny rumieniec. Nie był wielkim fanem czarodziejskiej prasy, toteż nie prenumerował Proroka Codziennego ani żadnej innej podobnej gazety. O wszystkich ważnych wydarzeniach dowiadywał się ze szkolnej tablicy ogłoszeń lub od znajomych, w końcu wieści w Hogwarcie rozchodziły się szybciej niż świeże bułeczki. Terry nie czuł zresztą potrzeby, by być na bieżąco z wydarzeniami z czarodziejskiego świata – nadal wychodził z założenia, że te sprawy go nie dotyczą, skoro zaraz po szkole zamierzał wrócić do rodzinnego miasta. – Nie jestem ślepy. – rzucił tonem może zbyt obronnym, nie chciał jednak, by Ślizgon wziął go za nie w pełni rozgarniętego. Faktycznie, zauważył, że niektóre rośliny zakwitły (i przekwitły) zdecydowanie zbyt wcześnie, ale do tej pory nie przywiązywał do tego większej wagi. Myślał może, że to kwestia wszechobecnej w Hogwarcie magii, a może po prostu wiosna przyszła tego roku wcześniej? W końcu tyle się w telewizji słyszy o zmianach klimatu… - Nie brzmi to ciekawie. – dodał po chwili, kiedy sens słów Jamiego w pełni do niego dotarł. Nie przyszłoby mu do głowy, że skutki wróżkowego pyłu mogą być tak daleko idące. Mimowolnie zmarszczył nos na myśl, że coś złego mogłoby spotkać Biscuita z powodu magicznego smogu. Sam przecież przed chwilą na własnej skórze przekonał się, jakie skutki może wywołać wróżkowa anomalia. Nie do końca wiedział, jak właściwie powinien podejść do pomysłu rozmowy z wróżkami, a rada Jamiego, by „zachowywał się jak Puchon” niewiele mu pomogła. Mimo wszystko wdrapał się za nim na drzewo i korzystając ze swojej drobnej postury wspiął się niemal na sam czubek sędziwego dębu. Miał szczęście, bowiem to właśnie wśród najwyższych gałęzi prowizoryczne domki założyło najwięcej wróżek. Skusiła je wizja niezmąconego spokoju, a może po prostu tak było im wygodniej – w każdym razie Terry niespodziewanie znalazł się oko w oko z niewielką grupką magicznych istot. - Um, dzień dobry? – zaczął nieśmiało, nie chcąc ich przestraszyć, nadal niepewny, czy wróżki w ogóle rozumiały ludzki język. On z pewnością nie znał wróżkowego. – Jestem Terry. – przedstawił się, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Jedna z wróżek, dotychczas wpatrująca się w niego szeroko otwartymi oczami, zachichotała i podleciała bliżej, najwyraźniej rozbawiona i zaintrygowana pojawieniem się intruza o uroku ciamajdy. Puchon posłał przelotne spojrzenie w kierunku Jamiego, ten jednak był zbyt zajęty konwersowaniem z inną wróżką, by w ogóle zwrócić na niego uwagę. – Eee.. ładne domki sobie tu urządziłyście. – spróbował pociągnąć rozmowę, choć póki co prowadził monolog – Ale może byłoby wam trochę wygodniej w lesie. Więcej miejsca, mniej ludzi… miałybyście spokój i nikt by wam nie przeszkadzał. – wróżka ponownie zachichotała. Polubiła go czy ma go za ogromnego kretyna?
Jamie zatrzymał się, gdy tylko usłyszał ton Terry’ego i zwyczajnie potrzebował odetchnąć głębiej. Wiedział, że z tym Puchonem coś było nie do końca w porządku, ale nie wiedział co i tak naprawdę nie miał ochoty dopytywać. Był inny i może chodziło o to, że nie był chyba z w pełni czarodziejskiej rodziny, a może po prostu był dzieciakiem, który jeszcze nie skupiał się na tym, co było wokół niego, interesując się tylko tym co tyczyło się jego samego. Oraz jego gołębia. - Zacznij czytać Proroka. Poza licznymi bzdurami są tam czasem ważne informacje. No i pilnuj gołębia - powiedział, uspokajając się na ile potrafił, obiecując sobie nie reagować na więcej komentarzy Terry’ego. Był po prostu nastolatkiem, który pewnie jak większość próbował zrozumieć co chcę od siebie w przyszlości, aby wiedzieć, na jakich przedmiotach miał się skupić. Był po prostu dzieciakiem, który próbował jakoś się odnaleźć w tym wszystkim. Kiedy dotarli do wróżek i zaczęli z nimi rozmawiać, Jamie nie był w stanie nie słuchać do końca tego co mówił Terry. Z tego powodu uśmiechał się nieco szerzej w trakcie rozmowy, być może dzięki temu zaskarbiając sobie przychylność wróżki. Dokladnie o to mu chodziło, gdy mówił do niego, aby zachowywał się po prostu jak Puchon. Tacy byli Puchoni i nikt nie mógł wmówić Jamiemu, że nie miał racji. Jednak co ważniejsze, wróżki wydawały się im przychylne i kiedy Norwood uzyskał jej zgode na przeniesienie domku, spojrzał ponownie w stronę Andersona. - Jeśli się zgodziła, musimy ostrożnie odczepić ich domki, czy gniazda, jak kto woli je nazywać i przenieść na podobne drzewo przy lesie - powiedział, sięgając po różdżkę, aby ostrożnie zacząć odcinać domek wróżki od drzewa, cały czas prowadząc z nią rozmowe, próbując utrzymać przyjazną atmosferę, choć przecież w tej chwili eksmitował ją z miejsca, które było dla niej do tej pory odpowiednio przyjemne. W pewnej chwili zamilkł i skupił się w pełni na tym, co robił, tracąc wróżkę z oczu. Być może za jej sprawką, chęcią zrobienia małego żartu, a może przez to że cały domek zachwiał się i zrzucił nieco pyłu w stronę Ślizgona, Jamie miał wrażenie, że ktoś zaczyna głaskać go po włosach, jakby był psem. Zacisnął zęby, starając się zignorować to uczucie, ale musiał przyznać, że w jednej chwili nie miał ochoty na żadne miłe rozmówki z wróżką, która po chwili znów pojawiła się obok niego, zachwalając możliwość korzystania z magii bez różdżek, jak zwykli czarodzieje.
Nie był miłośnikiem prasy, zarówno tej czarodziejskiej, jak i mugolskiej. Nie interesowało go, jakie bzdury wygadują ostatnio politycy, ani którzy celebryci rozwodzą się wśród blasku fleszy. Wszystkie interesujące go informacje chłopak zdobywał w najprostszy możliwy sposób – w internecie. Zresztą prawdę powiedziawszy Terry nie do końca orientował się w tej całej ekonomii czy innych dorosłych sprawach, by uznać jakiekolwiek z wiadomości przekazywanych w dzienniku za interesujące. Jeśli już sięgał po jakieś czasopismo, to był to zazwyczaj magazyn podróżniczy, w którym opisywano różne warte odwiedzenia zakątki świata. I były w nim zdjęcia! Nic więc dziwnego, że niezainteresowanego zwykłą prasą chłopaka tym mniej obchodziły wieści ze świata czarodziejów. Póki co funkcjonował przecież w bańce, na którą składał się Hogwart i leżąca nieopodal wioska Hogsmeade, a wieść o wszystkim, co się tutaj działo docierała do niego w taki czy inny sposób. Nie zamierzał więc marnować czasu na czytanie bzdur o czarodziejach, których nazwisko pierwszy raz widział na oczy. Piętnastolatek zignorował fakt, że ostatnie słowa Ślizgona brzmiały nie tyle jak przestroga, co ostrzeżenie podszyte groźbą – nie dawał wiary, że ktokolwiek mógłby skrzywdzić tak urocze stworzenie jak Biscuit z czystej złośliwości. Mimo całego swojego zgorzknienia, gniewu i frustracji wywołanych niesprawiedliwościami świata czarodziejów, Terry wciąż pozostawał naiwnie przekonany, że ludzie w głębi serca są dobrzy i pełni empatii. Zanotował jednak w pamięci, by zatroszczyć się o dobrostan podopiecznego podczas epidemii halucynogennego pyłku. Nie chciał przecież, żeby zdezorientowany gołąb wleciał w drzewo lub co gorsza został pożarty przez inne równie zdezorientowane zwierzę, Jego pierwsza „rozmowa” z wróżką okazała się przeżyciem mimo wszystko ekscytującym. Nigdy wcześniej nie miał okazji przyglądać się tym magicznym istotom z bliska, nie mówiąc już o nawiązaniu z nimi dłuższego kontaktu. I choć początkowo rozmowa niezbyt się kleiła (Terry miał wrażenie, że ośmiesza się z każdym wypowiadanym słowem) to po pewnym czasie jedna z wróżek – ta, która podleciała bliżej niż pozostałe – zlitowała się nad nim i odpowiedziała, o dziwo po angielsku. Chłopak miał wrażenie, że głosik wróżki przypomina dzwonienie maciupkich dzwoneczków, piskliwy i cichy, niemniej jakimś magicznym sposobem był w stanie istotkę zrozumieć. Ba! Chyba nawet zaskarbił sobie jej przychylność, bo wróżka przez dłuższą chwilę rozwodziła się nad warunkami, które musi spełniać drzewo, by nadawało się na założenie wróżkowego domku. Zafascynowany piętnastolatek słuchał z wypiekami na twarzy – nie żeby jakoś szczególnie zainteresował go temat, ale nadal nie do końca mógł uwierzyć w to, że w ogóle konwersuje sobie z wróżką. Po kilkunastu minutach rozmowy zakończonej żarliwymi zapewnieniami puchona, że starannie wybierze nowe miejsce na wróżkową siedzibę, udało mu się wreszcie uzyskać zgodę na przemieszczenie misternego domku. - Dobra! – odkrzyknął siedzącemu na niższej gałęzi Ślizgonowi i wyciągnął różdżkę, jednak zawahał się przed rzuceniem zaklęcia. – Odetnę teraz ostrożnie twój domek od gałęzi, okej? Będę uważał słowo! – uprzedził wróżkę, nie chcąc, by stworzonko wystraszyło się wycelowanej w swoje siedlisko różdżki. Powoli i starannie odczepiał kolejne pędy za pomocą których misterna konstrukcja została przymocowana do drzewa, aż wreszcie wyswobodził gniazdko i delikatnie uniósł je w dłoniach. Zmarszczył nos, bo od bliskości pyłku zachciało mu się kichać, powstrzymał jednak odruch w obawie, że gwałtowny ruch mógłby wystraszyć wróżkę i wzbić w powietrze jeszcze większy tuman halucynogennego proszku. Rozejrzał się po otaczających go gałęziach, oceniając, w jaki sposób najbezpieczniej byłoby zejść na ziemię. - Słuchaj może zrobimy tak, że ty zeskoczysz, a ja ci podam te domki leviosą? – zaproponował Ślizgonowi, bo mając obie ręce zajęte ciężko byłoby im bezpiecznie poruszać się między konarami, a chłopakowi nie uśmiechał się upadek z samego czubka ogromnego drzewa. Wolał też nie myśleć, co stałoby się z trzymanym przez niego domkiem, gdyby nagle stracił równowagę i runął na ziemię.
Temat gołębia był dość ciekawy i przywoływał kolejne pytania ze strony Ślizgona, ale postanowił zachować je na inny czas. Teraz mieli zadanie do wykonania i na nim powinni się skupić, co też w końcu obaj zrobili, wdając się w rozmowy z wróżkami, zadając im pytania i odpowiadając na ich, stopniowo zyskując zaufanie istot. Dzięki temu obaj mogli spokojnie zdjąć ich domki i przygotować na przeniesienie w pobliże Zakazanego Lasu, gdzie z pewnością będą stanowić mniejsze zagrożenie dla uczniaków z powodu wytwarzanego przez nie pyłu. Jednak odczepianie ich domków nie było takie proste i przez chwilę Jamie musiał mierzyć się z halucynacjami, co nie było bezpieczne, kiedy siedziało się na jednej z gałęzi drzewa… Szczęśliwie udało mu się odczepić mieszkanie wróżki i nie spaść z drzewa, a także w miarę trzymać go z dala od siebie, aby nie prowokować kolejnych halucynacji. Zastanawiał się, co miał zrobić, żeby zejść z nim i nie zniszczyć go, kiedy usłyszał głos Andersona i musiał uśmiechnąć się lekko pod nosem. - To dobry pomysł – przyznał z uśmiechem, po czym ułożył ostrożnie domek wróżki na gałęzi, informując ją, że za moment będą mogli znaleźć wspólnie odpowiednie dla niej drzewo bliżej lasu i zszedł na ziemię. Ustawił się tak, żeby mieć widok na Puchona i aby ten bez problemu mógł przelewitować oba domki wprost w jego ręce. – Gotowy, działaj – powiadomił, wyciągając ręce w oczekiwaniu na sprowadzenie do nich dwóch wróżkowych domków. Miał jedynie nadzieję, że w trakcie tego procederu nie zostanie nagle obsypany pyłem i nie zacznie zachowywać się jak skończony idiota. Już prawie kończyli wyznaczone zadanie, więc byłoby to naprawdę głupie… - Po wszystkim trzeba będzie pozbyć się jeszcze pyłu z ubrań – zauważył, zaraz też tłumacząc wróżce, że wcale nie przeszkadzał mu jej pyłek, a po prostu miał przez niego dziwne zwidy i wolał w takim stanie nie iść na następne lekcje.
Rozmowa z wróżką okazała się mniej skomplikowana, niż się tego obawiał, dlatego już po kilku minutach, kiedy udało mu się nieco rozluźnić, chłopak wdał się w całkiem przyjemną pogawędkę. Uzyskawszy zgodę magicznej istotki, Terry ostrożnie odczepił domek od gałęzi, a następnie z uwagą niepodobną sobie, uniósł go w powietrze, starając się powstrzymać od jakichkolwiek gwałtownych ruchów, by nie uwolnić kolejnych tumanów pyłku. Przez kolejnych kilkanaście minut pracowali ze Ślizgonem w skupieniu, sprowadzając na ziemię domki jeden po drugim. Kiedy skończyli, pozostało im tylko znaleźć drzewo, które nadawałoby się na nową siedzibę dla wróżek. Kierując się wskazówkami, które dostali od wróżek, zagłębili się w las, nim nie natrafili na pewien rozłożysty dąb, wyglądający na starszy od innych. - Ten chyba będzie w porządku? – zapytał, mimowolnie rozglądając się nerwowo dookoła. Odkąd weszli do Zakazanego Lasu, Terry miał nieodparte wrażenie, że ktoś ich obserwuje, a kilka razy wydawało mu się nawet, że coś otarło się o jego kostki. Starał się nie panikować, ale z każdą minutą czuł się coraz mniej pewnie. Nie był w formie do rzucania jakichkolwiek zaklęć ofensywnych, wolałby więc uniknąć potyczki z dzikimi stworzeniami, od których roiło się w lesie. Ograniczając się do niezbędnej rozmowy, zamontowali gniazda z powrotem na drzewie i upewnili się, czy wróżkom na pewno odpowiada nowe lokum, nim wrócili do zamku, w którym Puchon poczuł się zdecydowanie lepiej. Rany ale to było dziwne przeżycie…
Kiedy udało im się bezpiecznie sprowadzić domku wróżek na ziemię, nie pozostawało im nic innego, jak odszukać odpowiednie drzewo, na którym mieli tym razem domki zamocować. Sprawa była o tyle łatwiejsza, że wróżki same wskazywały im drogę, a później właściwe rośliny i konary. Samo mocowanie domków tak, żeby nie mieć problemu z wróżkowym pyłem nie było łatwe, o czym wyraźnie przekonał się Puchon, ale Norwood nie przejmował się tym. Pomógł mu tylko na tyle, żeby chłopak nie upuścił przypadkiem domku wróżki, a gdy się ocknął, każdy z nich mógł dokończyć swoją pracę. Po wszystkim pozostawał cień zadowolenia, że jednak udało się wykonać powierzone zadanie, przydać się do czegoś innego, niż przekopywania grządek. - Sprawdź dla pewności swojego gołębia i pamiętaj o usuwaniu pyłu z jego piór, żeby nic mu się nie stało. Dzięki za pomoc - powiedział jeszcze do Puchona, nim każdy z nich udał się w swoją stronę. Naprawdę miał nadzieję, że Biscuit nie skończy jako pokarm dla jakiejś większej sowy, która z powodu pyłku nie rozpoznała w nim innego ptaka pocztowego. Miał też nadzieję, że w przypadku takiego zniknięcia gołębia, odpowiedzialnym za to nie będzie Torcik.
z.t. x2
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Nie znała się na rysowaniu, a właściwie był to dla niej obszar niezbadany zwłaszcza czaro sketching. Przyjęła szkicownik z obojętnością, bo tak właściwie cały czas nosiła przy sobie notes, przy pomocy którego się komunikowała, więc kolejny zeszyt nie był dla niej nowością. Musiała teraz nosić dwa. Bywało, że bazgrała coś w swoim notesie, ale zazwyczaj były to zwykłe figury geometryczne, rośliny lub buźki, nie można było nazwać tego sztuką. Na spacer po terenach Hogwartu wybrała się z przyjemnością, lecz szukanie odpowiedniego miejsca do sketchingu wydawało się bardzo trudne. Miała kilka swoich ulubionych miejsc, ale musiała przyznać, że nie chciała na samym początku zarzucić sobie za wysokiej poprzeczki. Co ona wiedziała o rysowaniu? Potrafiła zrobić kilka zdjęć swoim polaroidem, zagrać na gitarze, ale szkicowanie? Miała wrażenie, że błąka się po błoniach niczym jakiś duch, szukający miejsca swojego spoczynku, albo tego gdzie umarł, aż zatrzymała się przy rozłożystym drzewie. Nie wydawało się ono łatwym zadaniem do odwzorowania, ale Fern uważała, że jeśli tak dalej będzie szukać odpowiedniego miejsca, to zastanie ją wieczór. Kolejną przeszkodę, jaką napotkała to wybranie kadru, jednak nie zamierzała długo kombinować, po prostu tak jak widziało to drzewo, postanowiła, że tak je narysuje, no może lekko zmodyfikuje rysunek. Chwyciła za swoje wieczne pióro i zaczęła stawiać powoli kilka kresek. Musiała przyznać, że nie przypominało to na początku niczego konkretnego. Zerkała co i rusz na drzewo, starając się odwzorować pejzaż, powoli ją to wciągało, pochłaniało całą uwagę, a głucha cisza, jaka jej towarzyszyła pozwalała Fern skoncentrować się maksymalnie na zadaniu, tak więc kiedy skończyła, zaczynało się ściemniać. Rysunek nie wydawał się może identyczny, ale przypominał drzewo, a to ją w zupełności zadowalało i miała nadzieje, że profesora Swansea też będzie.
Z klasy wrożbiarstwa nad jezioro był kawał drogi, ale nie aż taki, żeby Brytyjce z krwi i kości wyczerpał się temat pogody. Clara może i tradycjonalistką nie była, ale pewne rzeczy najwidoczniej wysysa się z mlekiem matki. Wcale nie uważała rozmowy o pogodzie za nudną i błachą. Już z uwagi na to, ile mówiła, trudno było nazwać jakąkowiek rozmowę w jej wykonaniu small talkiem, a dodatkowo potrafiła przemycić bardzo dużo informacji o sobie gawędząc o aurze. I tak oprócz wnikliwego opisu zmian atmosferycznych, które miały miejsce w ciągu tygodnia, zdążyła przedstawić Danielle tier listę krajów, które odwiedziła w zeszłym roku, stworzoną na podstawie panującej tam pogody. Opowiadała jak to najgorsza na świecie jest dla niej mżawka i mgła, bo nienawidzi być trochę mokra. Że z dwojga złego woli jak jest jej za gorąco niż za zimno, ale że ostatni raz miała zimowe buty na trzeciej klasie, bo nie opłaca się kupować butów na trzy dni śniegu w roku, zwłaszcza, że ma jakieś niedojebane krążenie w stopach i palce jej drętwieją, nawet jak nie jest jej zimno, więc co za różnica. Że uwielbia burze i wichury, a najbardziej na świecie, chciałaby zobaczyć tornado. Przy tym temacie zmieniła jednak zdanie i zaczęła jej opowiadać o spektakularnych zjawiskach pogodowych, takich jak wulkaniczne pioruny, ognie świętego Elma, wiry ognia i trąby wodne, przy których zwykłe tornada się nie umywały. - Wiesz, że jest teoria spiskowa, że całą Europę przykryła kiedyś powódź błotna i wszystkie zabytki, to tak naprawdę wierzchołki w pizdu większych budynków? - Spojrzała na Hogwart, wyobrażając sobie, jak mógłby wyglądać poniżej, pod kilometrami błota. - To straszny bullshit jest, ale błotne powodzie są na serio... O, drzewo jest wolne! - Złapała Danielle za rękę i pobiegła w stronę ogromnego drzewa, jakby się obawiała, że za chwilę obsiądzie je chmara uczniów, choć nikogo nie było widać na horyzoncie. Dobięgłszy na miejsce, od razu wlazła na najniższy konar i zaczęła przechadzać się po nim, łapiąc równowagę. Po chwili zatrzymała się i spojrzała na Krukonkę z góry. - Nie mówisz za dużo, nie? - zauważyła, szybko orientując się, że zabrzmiało to nie tak, jak miało. - Znaczy... - Zsunęła się z gałęzi, jakby chciała zejść, ale zanim jej stopy dotknęły ziemi, złapała się jakiejś wyżej. - Bo ja tak. - Podciągnęła nogi i objęła nimi gałąź, wisząc teraz na drzewie jak leniwiec. - I nie chciałabym cię przegadać, tylko, że nie ogarniam, kiedy to robię. Puściła dłonie, gwałtownie zwisając do góry nogami. Zamknęła oczy, napawając się nagłym, krótkotrwałym bólem głowy. W uszach szumiało jej od przypływu krwi. Westchneła głęboko, unosząc powieki i utkwiła na moment wzrok w jeziorze. Głowę miała mniej wiecej na wysokości twarzy Danielle. Spojrzała na nią i uśmiechnęła się. Zapomniała o czym, przed chwilą mówiła.
Dała porwać się Huraganowi Clarze bez większych słów sprzeciwu, choć prawdę mówiąc nawet gdyby zamierzała jakikolwiek sprzeciw zwerbalizować, bardzo trudno byłoby jej się wbić pomiędzy wypływający z jej ust słowotok, który nie przychodził falami, a lał się raczej ciurkiem bez większych przerw, podczas których miałaby okazję skomentować coś inaczej niż krótkim mruknięciem, delikatnym uśmiechem czy skinieniem głową. Nieszczególnie jej to przeszkadzało, w zasadzie nawet cieszyła się z faktu, że to nie ona musiała dbać o brak krępującej ich ciszy - czy też raczej ciszy krępującej tę drugą stronę, bo dla niej rzadko kiedy brak towarzyszących dźwięków stanowił doświadczenie dyskomfortowe. Temat dysputy, którą Hudson prowadziła raczej sama ze sobą również jej nie wadził, bo o pogodzie można było rozmawiać godzinami, jeśli chciało się skomentować wszystkie zjawiska meteorologiczne i własne upodobania względem nich. Wyciągała z tego monologu wiele informacji, które porównywała z własnymi doświadczeniami i preferencjami, które w wielu punktach różniły się od tych Puchonki. Danielle wolała w istocie marznąć, niż grzać się ponad miarę, ponieważ zawsze miała w zanadrzu funkcjonującą różdżkę, a także sweter w pogotowiu, który mogła naciągnąć na siebie w kryzysie wychłodzenia. I tak zazwyczaj ubierała się na cebulkę, bo musiała mieć na względzie dobrostan i komfort cieplny swojego cydręża, który z kolei ubóstwiał ciepło, jak to gad. Mżawka nie przeszkadzała jej w równym stopniu co Clarze, wolała być tylko trochę mokra niż całkiem przemoczona podczas ogromnej ulewy. Lubiła też mgłę i to uczucie wilgotnej, puszystej maski lepiącej się do twarzy, gdy wychodziła na spotkanie z mleczną ścianą spowijającą świat. Z zainteresowaniem słuchała o rozlicznych podróżach nowej koleżanki, w głębi duszy dziwiąc się jej odwadze w tak beztroskim podróżowaniu po świecie, za plan mając jedynie podążanie za gwiazdorską trasą koncertową. Nim jednak zdążyła zapytać, czy nie nudziło ją ciągłe bycie widzem jednego i tego samego spektaklu artystycznego, temat skierował się ku piorunom wulkanicznym. Została pociągnięta w kierunku drzewa rozkładającego swoją obfitą koronę nad jeziorem, teraz smutną i suchą, pozbawioną większości liści, które w ciepłych miesiącach dawały cień chcącym wypoczywać studentom. - Masz zdecydowanie więcej do opowiedzenia - odpowiedziała wymijająco, obserwując jej poczynania na drzewie. Zaskakiwało ją, z jaką niefrasobliwością funkcjonował jej umysł. Pierwszym jej aktem przy drzewie było wspięcie się na nie - Danielle po prostu przysiadłaby przy pniu. Czyż nie pokazywało to, jak z gruntu różne były? Bujająca w chmurach Clara i uziemiona Dee? - Lubię słuchać - dodała jedynie, by nakreślić kolejną z wielu antagonistycznych cech, które posiadały. - Uwa... - dalsza część wyrazu ugrzęzła jej w gardle, gdy serce podskoczyło w jej piersi, przerażone faktem, że dziewczyna puściła gałąź rękami i zawisła do góry nogami, trzymając się jedynie pod kolanami chybotliwej, może nie do końca stabilnej podpory. Automatycznie rzuciła się do przodu, by ją złapać - zdążyła jednak jedynie niezgrabnie położyć dłonie na jej ramionach, gdy po pierwsze zwątpiła w swoje możliwości w bezpiecznym złapaniu jej, gdyby faktycznie miała spaść na główkę, a po drugie zyskała pewność, że Clara nie zamierza nigdzie spadać. Spojrzała jej w oczy, swoje mając szeroko rozwarte w wyrazie doznanego przed chwilą szoku. - Jesteś trochę szalona, wiesz? - rzuciła, tym razem z lekkim śmiechem, wciąż podtrzymując jej ramiona w złudnej nadziei, że podobnym gestem chroni ją od złego.
Mówienie dużo i mienie dużo do powiedzenia, było jednak dwoma różnymi kwestiami. Gadanina Clary była w ogromnej mierze zupełnie zbędna i nawet ona zdawała sobie z tego czasem sprawę. Często nie zależało jej z resztą za bardzo, żeby ktoś faktycznie jej słuchał. Bardziej niż cisza przeszkadzała jej bezczynność. Mielenie jęzorem było dla niej tym samym, co machanie stopą, czy bębnienie palcami w blat. Chciała wierzyć w zapewnienia Krukonki, ale obawiała się, że mówi tak, tylko przez grzeczność. Wśród dobrych znajomych Clary nie było wielu cichych i spokojnych osób, a ona sama miała świadomość, że je irytuje. Nie przejmowała się tym zbytnio. W wiecznej pogoni za chuj-wie-czym nie miała czasu zajmować się rzeczami, na które nie miała wpływu i machała na odczucia innych osób ręką. Mimo wszystko, z jakiegoś powodu, zależało jej na tym, żeby Danielle jej przynajmniej nie nie lubiła. Nie spodziewała się zupełnie, że Krukonka będzie próbować ją złapać. Dłonie dziewczyny na jej ramionach, oprócz zaskoczenia, przyniosły jej również spokój. Nie obawiała się upadku - ufała własnym nogom, ponad to nie przejmowała się siniakami, które w najgorszym wypadku mogłaby sobie nabić. Choć mówiła do Danielle przez cały czas, dopiero teraz poczuła, że nie jest sama. Miała ochotę również jej dotknąć. Nie złapać za rękę i ciągnąć za sobą, jak do tej pory, tylko delikatnie położyć swoje dłonie na jej, albo założyć włosy za ucho, może musnąć policzek. Żadengo z tych pomysłów nie wprowadziła jednak w życie, patrząc jedynie Krukonce w oczy. Kręciło jej się w głowie, choć do zapewne od wiszenia noga mi do góry. Zaśmiała się, trochę nerwowo, na jej uwagę. Niepierwszy raz słyszała coś podobnego, chociaż osobiście uważała, że jej życie jest dość monotonne i więcej szaleństwa by mu nie zaszkodziło. Marzyły jej się ekscytujące przygody, ale takie nie trafiały się często, a celowe organizowanie ich odbierało im całą wyjątkowość i - cóż - było nudne. Jej organizm domagał się intensywnych przeżyć tak samo jak snu, czy jedzenia, a Clara rzadnej z tych potrzeb nie potrafiła zaspokoić, tak jak należało. Rozładowywanie napięcia dziecinnymi wygłupami było z grubsza tym samym, co zabijanie głodu kanapkami i słodyczami lub ucinanie drzemek zamiast spania w nocy. - Chcesz wejść na górę? - zaproponowała, odzyskując dawny wigor. - Z góry jest niesamowity widok.
Bezczynność nie przeszkadzała jej w równym stopniu co Clarze. Jej codzienność skąpana była w monotonii, w której było miejsce na wszystko, zarówno podejmowanie rozlicznych aktywności (w jej przypadku koncentrujących się jednak głównie na nauce i wykonywaniu szkolnych obowiązkow prefektki), jak i odpoczynek, który w zależności od humoru i pogody mógł wyglądać inaczej. Czasami po prostu zastygała w fotelu przy oknie w wieży Ravenclawu i odpływała myślami, niewidzącymi oczami śledząc zmieniające się na niebie ukształtowanie chmur, a innymi razami, jak chociażby dzisiaj, przerwę między zajęciami spędzała na świeżym powietrzu. Czy przewidziała, że będzie dziś próbowała wspiąć się na drzewo? Prawdopodobnie nie. Patrzyła chwilę w oczy Puchonki, wyglądające zupełnie inaczej w tej nowej, wertykalnie obróconej perspektywie, uśmiechając się lekko, bo nic więcej nie miała jej do powiedzenia w temacie jej szaleństwa. Zresztą Hudson nie przeczyła postawionemu twierdzeniu i tym razem jej milczenie, okraszone wyłącznie lekko nerwowym śmiechem, odpowiedziało jej więcej, niż zrobiłoby to tysiąc słów. Przez parę sekund trzymała jeszcze przytknięte do jej ramion ręce, jakby chciała upewnić się, że dziewczyna rzeczywiście mocno trzymała się pod kolanami gałęzi i nie spadnie w momencie, w którym Dee odsunie się od niej - a gdy zyskała tę pewność, odpuściła asekuracyjny nacisk, robiąc krok w tył. - No nie wiem - powiedziała, nie chcąc od razu negować rzuconej jej propozycji. Byłoby jej niezręcznie tak jawnie odrzucać zaproponowanych przez Clarę aktywności, bo może w jakiś sposób chciałaby nawet, żeby pokazała jej, jak miałaby to zrobić. Danielle miała osiemnaście lat i nigdy nie zdobyła żadnego drzewa. - Nie umiem - dodała więc wprost.
Zrobiło jej się dziwnie samotnie, kiedy Danielle puściła jej ramiona. Otrząsnęła się jednak z tego uczucia bardzo szybko. Nie miała czasu na czucie rzeczy. - Chillówa, to idealne drzewo dla początkujacych. - zapewniła, ucieszona, że odmowa Krukonki wiązała się z domniemanym brakiem umiejętności. Temu mogła zaradzić. Drzewo w istocie miało mnóstwo solidnych rozgałęzień, poznaczonych bruzdami, dziuplami i zgrubiniami, było więc gdzie zzarówno pewnie postawić stopy, jak i się złapać. Spróbowała podciągnąć się, by znów chwycić drzewo rękami, ale okazało się, że nie miała mięśni brzucha do takich manewrów. Zwisła więc z powrotem. - Pomyśl o nim jak o wacky drabinie do klasy wróżbiarstwa. - wyciągnęła ręce w dół, ale nie dosięgała ziemi. - Poza tym będę cię trzymać. Uwaga, spadam. - powiedziała na jednym wdechu i jednym, bardzo pewnym siebie, tonem, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że drugim zdaniem poddawała być może w wątpliwość swoje kompetencje do zapewniania bezpieczeństwa podczas wspinaczki. Ponownie nieznacznie podciągnęła się do góry, puszczając się przy tym nogami i z łoskotem wylądowała plecami na trawie. - Uła... - jęknęła, śmiejąc się, bo - choć kontrolowany - to upadek był upadkiem. Szybko podniosła się z ziemi. Za szybko. - Łoooaaa, świat się kręci. - Zachwiała się.