Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
Autor
Wiadomość
Moira Morgana Blake
Rok Nauki : V
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 151 cm
C. szczególne : Bladość, kolorowe włosy, jasne oczy. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości.
Nie należałam do najbardziej towarzyskich osób w szkole, ale nawet ja miałam jakichś znajomych. Wśród nich najwięcej było uczniów i studentów z Domu borsuka. Jednym z nich był Severinus, z którym miałam się spotkać tego dnia. Grim był miły. I wydawał się być spokojny. Dlatego zdarzało mi się z nim czasem rozmawiać, nawet jeśli na ogół unikałam innych ludzi. Na spotkanie wyszłam wcześniej, zarzucając na siebie pelerynę. Razem ze mną na spacer ruszyła Niobe - moja kotka. Jej ruda kita szybko jednak zginęła mi oczu. Nie przejęłam się, bo Niobe, jak każdy kot, lubiła czasem chodzić własnymi drogami. Gdy byłam już blisko jeziora, wydawało mi się, że słyszę gdzieś jej miauczenie. Rudej kulki jednak nigdzie nie było widać, więc po prostu szłam dalej. Pod drzewo dotarłam dosyć szybko. Już miałam jakoś przywitać się z Puchonem, gdy gdzieś na jednej z gałęzi mignęło coś rudego, a chwile potem moja przewrotna kotka spadła na chłopaka. Prawie zamarłam z przerażenia. - Niobe, co ty wyprawiasz? - powiedziałam, podbiegając do Severinusa i kota, biorąc sierściucha na ręce. - Przepraszam za nią - dodałam, patrząc gdzieś w ziemię. Co za wstyd.
Z wrażenia wyrzucił książkę w kosmos, kiedy nagle coś wielkiego i kudłatego zaatakowało jego czuprynę. Po chwili jednak rozpoznał znajomy głos i nawet nie zdążył się zdenerwować, jedynie trochę spanikował, że książka się zabrudzi. - Nie no, nic się nie stało. - Uspokoił dziewczynę ruchem ręki, mimo że ta na niego nie patrzyła i przeczesywał trawę wzrokiem. Na jego nieszczęście była dość gęsta i mokra, jako że jesień już była za pasem. Trudno, pozostawało mu mieć nadzieję, że dziewczyna potrafi osuszać książki... o ile w ogóle istniało takie zaklęcie. Sam zaczął przeczesywać pamięć w poszukiwaniu formułki, jednak teraz jego mózg był pusty. - Widzisz gdzieś tą ksiązkę? Chyba gdzieś wypadła. Nawet nie zarejestrował, że okulary też mu z nosa spadły. Był zbyt zaaferowany poszukiwaniami. @ @Moira Morgana Blake
Moira Morgana Blake
Rok Nauki : V
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 151 cm
C. szczególne : Bladość, kolorowe włosy, jasne oczy. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości.
Severinus mógł się za ten nagły atak nie gniewać, ale ja i tak byłam zażenowana. Pierwszy raz byłam świadkiem takiego nietaktu ze strony mojej kotki. Nie miałam pojęcia, co w nią wstąpiło. No chyba, że aż tak się ucieszyła na jego widok. W końcu Niobe w Pokoju Wspólnym Puchonów często polowała na ludzkich niewolników, którzy choć trochę by ją pomiziali. Niewykluczone, że w ciągu tych lat napastowała o pieszczoty również Grima. - Ale i tak przepraszam - powiedziałam, nerwowo głaszcząc kotkę. Nie mogłam nic poradzić na to, że nadal czułam się strasznie głupio. Gdy usłyszałam o książce, poczułam się jeszcze bardziej zawstydzona. - Och. W takim razie pomogę jej szukać - stwierdziłam, wypuszczając Niobe z objęć i rozglądając się po terenie pod drzewem. Zaczęłam krążyć wokół drzewa, ale zamiast książki, w oczy rzuciło mi się coś innego. - To twoje okulary? - zapytałam chłopaka, podnosząc z ziemi znaleziony przedmiot. Po chwili wyciągnęłam je w jego stronę. Wydawało mi się, że Grim potrzebował szkieł, a skoro nie widziałam żadnych na jego twarzy, to tez musiała być jego zguba.
Póki co to wszystko nie rokowało pozytywnie. Jeszcze nie zdarzyło mu się zgubić książki i okularów na raz. Łaził po trawie na czworaka, co chwila machając ręką w stronę Moiry, żeby już nie przepraszała, bo nic się nie stało. Wiadomo było, że zwierzaki mają swoje humory, co potem wpływa na zachowanie. Może kocicy akurat nie spodobała się jego dzisiejsza fryzura albo akurat jakaś muszka tamtędy przefruwała. W każdym razie nic, o co można by się gniewać. - Tak, prawdopodobnie to moje - odparł i niemal po omacku zaczął szukać ręką okularów, bo świecące słońce w ogóle nie pomagało. Wreszcie je odnalazł i założył na nos. - Dzięki wielkie. Dobrze, że ich nie podeptaliśmy, bo akurat nie mam przy sobie zapasowych. - Schylił się i podniósł książkę z ziemi, która, paradoksalnie, leżała tuż przed nim. - Masz ochotę się przejść czy siedzimy tutaj? W zasadzie dawno się nie widzieli, więc zapewne oboje mają sobie dużo do opowiedzenia. W szkole tylko się mijali, jak to często bywa z dormitoriami. @ @Moira Morgana Blake
Moira Morgana Blake
Rok Nauki : V
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 151 cm
C. szczególne : Bladość, kolorowe włosy, jasne oczy. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości.
Byłam niemal całkowicie pewna, że ktoś postronny obserwujący nas z boku, miałby w tej chwili niezły ubaw. Zupełnie jakbyśmy cofnęli się w rozwoju - łaziliśmy na czworaka w pobliżu drzewa, przeczesując dłońmi trawę. Choć to zajęcie i tak było dla mnie jak wybawienie. Potrzebowałam jakiegoś zajęcia, by zająć myśli czymś innym niż żenujące zachowanie Niobe, które zaprezentowała chwilę temu. - Wiesz, zawsze można byłoby spróbować naprawić je zaklęciem - zauważyłam z uśmiechem. Choć patrząc na moje umiejętności z zaklęć, to raczej nie wróżyłabym nam powodzenia. I nie musiałabym nawet w tym celu używać daru jasnowidzenia. Warto jednak było wspomnieć o takim rozwiązaniu problemu. W końcu byliśmy czarodziejami. - Właściwie to możemy posiedzieć. Tu przynajmniej jest spokojnie - powiedziałam, ponownie biorąc Niobe na ręce i przysiadając na jednej z naprawdę nisko wiszących gałęzi. Nigdy nie przepadałam za tłumami. A w pobliżu drzewa nie było innych uczniów, co było na rękę tej bardziej aspołecznej części mojej osoby. - I co tam u ciebie? Jakieś większe zmiany? - zapytałam, układając kotkę na swoich kolanach i głaszcząc ją. Musiałam mieć jakieś zajęcie dla rąk. I obiekt do obserwowania. Znałam Grima już jakiś czas, ale nawet mu nie potrafiłam patrzeć w oczy zbyt długo.
Cóż, Puchonka miała całkowite prawo nie pamiętać o tym, że z zaklęciami Sevka bywało... różnie. Czasami udawały się bez problemu, a innym razem niemal wysadzał całą szkołę. Czasami myślał sobie, że dyrektor chyba musiał zdawać jakieś specjalne testy na odwagę, żeby założyć szkołę, w której uczniowie chodzą z magicznymi gałązkami miotającymi zaklęcia. Fakt, że im młodsi tym prostsze zaklęcia, jednak sam fakt był istotny. Chociażby przez wzgląd na to przynajmniej choć trochę starał się być skupiony na konkretnych przedmiotach pomagających opanować moc w ich różdżkach. Choć niby była uśpiona, dopóki sami nie wyrecytowali formułki. Przysiadł niedaleko dziewczyny. Nawet na rękę było mu tutaj zostać. Zawsze to mniejszy obszar, na którym mógłby cokolwiek zgubić. - Nawet nie pamiętam, na jakim etapie rozmowy zakończyliśmy ostatnio - zaczął, łypiąc na kota. Oby żadne muszki nie latały mu nad głową, jego okulary mogłyby tego nie wytrzymać ponownie. - Całe wakacje gotowałem i znam dużo nowych przepisów, szkoda tylko, że tu nie można się spełniać tak, jak bym chciał. Poza tym mam mnóstwo nowych książek. - Nigdy o tym nie rozmawiali, ale dziewczyna wyglądała na taką, co lubi siedzieć zagrzebana w lekturach. Pytanie tylko, czy gustuje w mugolskich opowieściach, które lubi Sev. - A poza tym zwiał mi królik. To z takich mniej ważnych. A tobie jak mija? @Moira Morgana Blake
Moira Morgana Blake
Rok Nauki : V
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 151 cm
C. szczególne : Bladość, kolorowe włosy, jasne oczy. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości.
Nigdy nie przykładałam zbyt wielkiej uwagi do tego, jak kto sobie radził z poszczególnych przedmiotów. W końcu to ich osobista sprawa jak się uczą. Nie chciałam też uchodzić za ciekawską wtykając nos w czyjeś oceny. Dlatego nie miałam pojęcia, jak też Severinus właściwie radzi sobie z Zaklęciami. Nawet jeśli radził sobie kiepsko, to takie "Reparo" nie należało do zaklęć zbyt skomplikowanych. Była też jakaś szansa, że nawet ja mogłabym rzucić je poprawnie, a byłam naprawdę słaba jeśli chodziło o takie czarowanie. Przez pół życia nie miałam w ogóle pojęcia o istnieniu magii, a potem przez kilka lat musiała żyć tak, jakby magia w ogóle nie była obecna w moim życiu. Przez to nauczyłam się dobrze radzić sobie bez różdżki pod ręką i magii. - Ja właściwie też nie. Ostatnio miałam... zwariowany czas - powiedziałam powoli, zastanawiając się nad słowami. Grimowi nigdy nie mówiła, że widzę przyszłość. Dlatego teraz też starałam się tego nie wygadać. A nie było to łatwe, bo od kiedy spotkałam w murach szkoły innego jasnowidza, temat ten ciągle dominował moje myśli. To było dla mnie tak przełomowe wydarzenie, że po prostu nie mogłam wyrzucić go na dłużej ze swojej świadomości. - O, to brzmi ciekawie. A jeśli chodzi o gotowanie, to przecież możesz sobie trenować w szkolnej kuchni. Skrzaty podobno nie mają nic przeciwko eksperymentom kucharskim uczniów - zasugerowałam, gdy chłopak powiedział o gotowaniu. Ja sama co prawda tego nie próbowałam, ale słyszałam plotki innych uczniów. - A jakie masz książki? - zapytałam z zaciekawieniem. Może i nie byłam molem książkowym, ale lubiłam czasem coś poczytać. Może akurat poznam jakiś tytuł? - Hmm... Poznałam nowych ludzi, przyłożyłam się trochę do wróżbiarstwa i zielarstwa. A co się stało z królikiem? - zapytałam, marszcząc brwi. Od razu zrobiło mi się szkoda zagubionego królika, który pewnie błąkał się gdzieś samotnie.
Nawet zwykłe Reparo potrafiało przysparzać problemów. Takie przynajmniej miał wrażenie. I tak bywało różnie, czasami zaklęcia wychodziły super, a czasami były jedną wielką porażką. Zupełnie, jakby los pogrywał sobie z nim w jakąś loterię. Czasami nawet zastanawiał się, czy by nie oddać swojej różdżki na jakieś testy, czy wszystko z nią w porządku. Może po prostu nie chciała go słuchać? Oby tak było, bo przecież bycie czarodziejem nieodłącznie wiązało się z rzucaniem zaklęć. Kim w ogóle będzie, jeśli w końcu nie opanuje tematu z zaklęciami? Jest jakaś odpowiednia nazwa na takie osoby? Pół-czarodziej? Niepełny czarodziej? - Zwariowany? Chcesz o tym opowiedzieć? - Nie pytał z niezdrowej ciekawości, raczej z sympatii. Wiedział, że Moira była dość... osobliwa i nie o wszystkim dało się z nią porozmawiać. On tak przynajmniej odczuł, dlatego wolał być uważny podczas rozmowy. Wydawała się o wiele inteligentniejsza życiowo od niego, ale nie było to związane z doświadczeniami. Sevek tak naprawdę nie wiedział, że dziewczyna była wieszczką... czy kimś tam. Nie miał okazji się o tym przekonać, a i ona też nie podejmowała tego tematu. - O widzisz, dobrze wiedzieć. Myślałem, że skrzaty poczują się urażone, że ktoś próbuje sił w gotowaniu i "odbiera" im pracę. Sięgnął do plecaka, bo akurat miał przy sobie kilka egzemplarzy książek. Niech sobie dziewczyna przejrzy, może akurat coś jej się spodoba. - Wróżbiarstwo i zielarstwo to są ciekawe tematy. Co tam ciekawego zgłębiałaś? A królik... Lubi chodzić po innych, więc możliwe, że siedzi teraz z kimś w dormitorium, kto go zagłaskuje na śmierć. To chyba nie jest najlepszy towarzysz, jeśli chodzi o budowanie więzi, wydaje się dość niezależny. No ale przynajmniej mam się kim opiekować. @Moira Morgana Blake
Moira Morgana Blake
Rok Nauki : V
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 151 cm
C. szczególne : Bladość, kolorowe włosy, jasne oczy. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości.
Wiadomo, bywały dni, gdy nawet najprostsze zaklęcia bywały problematyczne. Zwłaszcza, gdy ktoś nie był wybitnym zaklęciarzem, tak jak ja. Ale chyba właśnie po to powinno się ćwiczyć te wszystkie formułki i gesty - aby nauczyć się przynajmniej części zaklęć. Przecież nie trzeba być wybitnym w zaklęciach, by być dobrym czarodziejem i funkcjonować w świecie magii. A przynajmniej ja tak uważałam. W końcu można było tworzyć eliksiry, czy też opiekować się magicznymi stworzeniami. Takie osoby też zasługiwały na miano wielkich czarodziejów. - Wiesz, właściwie nie chodzi o nic konkretnego. Bardziej o klątwy i wszystkie sytuacje z nimi związane. Chyba cała szkoła ma teraz taki zwariowany czas - powiedziałam nieco wymijająco. Naprawdę lubiłam Severinusa, ale nie potrafiłam przełamać się i tak po prostu wyznać mu prawdę o posiadanym przeze mnie darze jasnowidzenia. Jeszcze nie teraz. Może kiedyś. A wspomnienie o klątwach było przecież prawdą. Przez nie chyba z połowa czarodziejskiego świata stanęła na głowie. - Nie, nie słyszałam o takiej sytuacji. Skrzaty są raczej życzliwe dla tych, którzy sami próbują gotować. No chyba, ze trafisz na jakiegoś wyjątkowo antypatycznego ich przedstawiciela - dodałam z lekkim uśmiechem. Ostatecznie, to w Hogwarcie nigdy nic nie wiadomo na pewno. Dla mnie zazwyczaj skrzaty były miłe, ale ja właściwie nie próbowałam gotować. No i pewnie nie wszystkie zamkowe skrzaty były równie życzliwe dla uczniów. Wzięłam podawane mi książki i zaczęłam je przeglądać. Słuchałam też słów chłopaka, a słysząc o króliku uśmiechnęłam się. - Jeśli chodzi o wróżbiarstwo, to ze znajomym zainteresowałam się kryształowymi kulami. A co do zielarstwa, to czytam wszystko - wyjaśniłam krótko. W końcu nie byłam tutaj, by prawić Severinusowi jakieś wykłady. - O, to zachowuje się trochę jak moja Niobe. Ostatnio też często szwenda się za innymi, znajomymi uczniami - powiedziałam, z uśmiechem wskazując swoją kotkę. Nadal kręciła się wokół nas.
Ze względu na klątwy ciążące nad czarodziejską społecznością Wielkiej Brytanii zdołał w tym roku pożegnać już osiem różdżek. Specyficzna przypadłość zwiększająca moc zaklęć była najzwyczajniej zbyt fascynująca i przynosiła za dużo frajdy, aby potrafił się powstrzymywać od nadmiernego stosowania czarów obarczonych jakąś hazardową rozgrywką. Na jakieś naście prób, gdy moc zaklęcia potrafiła zwalić z nóg i pokazać swój prawdziwy czarodziejski potencjał zdarzał się ten jeden niefortunny wypadek, gdy drewno eksplodowało w ręce Shawa. I mimo kilku powtórek tego scenariusza bardzo długo uważał, że, na obsrane Merliniątka, było warto. Jednak ku uciesze skarbonki chłopaka niedawno rzecz się zmieniła, funkcjonowanie magicznej drzazgi wróciło do normy, a zamiast niej zaczęły szwankować wszelkie zapięcia, zamki, guziki i sznurówki, w które uzbrojone były codzienne ubrania Puchona. O ile większość nie miała szczególnego znaczenia, tak cieszył się, że już trwała wiosna i mógł bez zdrowotnego ryzyka zmienić buty na bezpieczne w tych szalonych czasach wsuwane trampki. Z całą pewnością niezawodne również w otaczającym jezioro błocie. Co za baran. Ale z drugiej strony co miał ubrać, czerwone kaloszki? - Podobno nasi biedni koledzy nie mogą już tutaj wkuwać do egzaminów. - po wspólnym dotarciu na jedno z miejsc, gdzie zgłaszana była zwiększona aktywność magicznych stworzeń postarał się o wstępne wyjaśnienie swojej towarzyszce, o co w tym wszystkim chodziło. Na jego poszarzałej nieco twarzy wykwitł blady uśmiech tuż przed tym, gdy postanowił dodać jeszcze dwa zdania do rozpoczętej narracji. - Siedzą chwilę na gałęzi, a tu nagle langustnik podszczypuje ich po tyłkach. I trach, trzy dni nieszczęść. - wzruszył ramionami, bo naprawdę słyszał takie wyjaśnienia do pary z opowieściami o sowach zjadających eseje, czy innych kotach porywających gęsie pióra. A bez veritaserum trudno było jednogłośnie potwierdzić prawdziwość takich sprawozdań. Może to w takim razie lepiej, że takie langustnikowo-kelpiowe miejsce istniało gdzieś w pobliżu zamku i tworzyło niezłe alibi w tym trudnym edukacyjnie momencie?
Swansea nie miała pojęcia, jak i kiedy to się stało, że z młodszym bratem Darrena złapała w miarę regularny i dobry kontakt. Chłopak ze względu na okoliczności był dla niej znacznie łatwiejszy w obyciu, nie zachowywała się jak idiotka większość czasu i mogła być po prostu sobą. Chociaż i tak z Krukonem wychodziło jej lepiej, niż na samym początku. Nie zauważyła w ogóle faktu, kiedy to zgodziła się iść z nim wykonać zadanie z kółka OPCM, bo umówmy się — nie była mistrzem różdżki. Gołosłowna jednak tym bardziej nie była i chociaż ostatni ponurak nie wróżył niczego dobra, pozostawało jej być dobrej myśli. Puchona przywitała tak charakterystycznym dla siebie uśmiechem, pokazującym dołeczki w policzkach. Było ciepło, przyjemnie, chociaż w powietrzu wciąż unosił się zapach deszczu, który padał nad ranem, gdy kładła się spać. Był to kolejny powód do spędzenia popołudnia na dworze. Zlustrowała go ciemnymi oczyma, kiwając głową — sama dla bezpieczeństwa miała legginsy i zwykłą koszulkę, dopełniając to wsuwanymi butami. Problemów z ubraniem jeszcze by jej brakowało po ostatnim festiwalu żenady przed przedstawicielem rodu Shaw. - Ojej, to straszne. Co oni teraz poczną? Przecież obecnie życie szkolne polega na zakuwaniu do egzaminów, po co było uczyć się cały rok? - zapytała dramatycznie, zakrywając usta dłonią i unosząc brew, żeby zaraz zaśmiać się i zgarnąć brązowy kosmyk, który uciekł z kitki za ucho, w którym połyskiwały kolczyki. - Dlatego taka super ekipa, jak my musi interweniować, modląc się, żeby nas w tyłek nie uszczypały. Dodała jeszcze z przekonaniem, upewniając się, że faktycznie wzięła ze sobą różdżkę. Czasem niestety była ciamajdowata i niezdarna, zdawało się jej zapominać, zwłaszcza gdy wychodziła w pośpiechu — ciut spóźniona, bo popołudniowa drzemka skończyła się zbyt późno. Szturchnęła go konspiracyjnie ramieniem, odszukując jego spojrzenia. - Ej, a co jak my już mamy tego pecha i nad tym nieszczęsnym jeziorem nas zaatakuje kałamarnica? Ostatnio, jak zdarzyło mi się w nie wpaść, to pogromcę pająków też langustnik uszczypnął. Nie było to jednak dla niej żadną przeszkodą do dobrej zabawy, bo do odważnych świat należał. Gdybanie nie przynosiło niczego dobrego.
Udało mu się za to nabyć całkiem komfortową więź z jedną z licznych przedstawicielek rodu Swansea - na tyle silną, aby niekoniecznie kojarzyć już Yas z jej rodziną, a raczej identyfikować ją jako zupełnie osobne indywiduum. Co było przyjemną odmianą od barwnej mozaiki kompletnie zlewających się w jego głowie imion i twarzy, jak zwykle traktował mijane na szkolnych korytarzach postacie. - Ej! Nie wolno tak oceniać naszych serdecznych kolegów. - upomniał Gryfonkę, przedstawiając jej przy okazji najbardziej sztuczną scenę oburzenia, jaką rosnące nad jeziorem drzewo widziało w tym roku szkolnym. Teatralnie rozłożył przy tym również ramiona w geście dopominania się o sprawiedliwość i skruchę ze strony tak ostro traktującej szkolną brać dziewczyny. Jak ona tak w ogóle mogła? Potem jednak wbił wzrok w błoto układające się gdzieś pod jego butami a potem trochę się skrzywił i podrzucił brwiami jakby w nagłym uświadomieniu sobie, ile racji było w słowach Swansea i jak bardzo w nieco dalszej perspektywie co roku było to równie rozczarowujące co nieuniknione. Nie, żeby nie wiedział o tym wszystkim wcześniej, po prostu za każdym razem brzmiało to równie absurdalnie co prawdziwie. W końcu szkolne życie z każdym semestrem musiało mieć swoje niezmienne zasady i zbliżony przebieg kolejnych wydarzeń. - Byle nie szczypały w jakieś miejsce odpowiedzialne za powodzenie na eliksirach. - biorąc pod uwagę jego stosunek do przedmiotu i profesorki, wyjątkowo prawdopodobnym było, że ten punkt związany z jego wiedzą eliksirowarską mógłby się znajdować gdzieś w okolicach pośladków. Po uwadze na temat kałamarnicy przyjrzał się dziewczynie uważnie, jakby badając, czy mówiła poważnie, a potem jego spojrzenie zmieniło się na jakieś... Rozczarowane? Jeden z mitów, w które dotąd wierzył właśnie upadał i chyba już nie było od tego ucieczki. - Sądziłem, że każdy Gryfon jest przekonany, że kałamarnica to Godryk. - przyznał całkiem szczerze, nawet jeżeli cała jego wiara w te słowa wywodziła się z infantylnych opowiastek na dobranoc, po których nikt dotąd nie wyprowadził go z błędu. Jakby niepoważnie to nie brzmiało, zrobiło mu się automatycznie trochę przykro. A jeszcze bardziej niż przykro zrobiło mu się głupio, że potrafił się przejąć taką bzdurą. Opuścił głowę i otwartą dłonią potarł zmarszczone w zakłopotaniu czoło, ale kiedy już powrócił wzrokiem do Yasmine, wydawał się całkiem tym wszystkim rozbawiony. - Ostatnio się tak czułem po odkryciu, że to rodzice podrzucają prezenty pod choinkę. Żegnaj, kałamarnico Godryku! - tonowi ostatnich słów dodał nieco dramaturgii, a potem kopnął jakiś kamyczek w stronę jeziora, który ostatecznie rzeczywiście z pluskiem wylądował w wodzie. Ah, bolesne elementy dorastania.
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Latanie to mój żywioł. W powietrzu czułam się po prostu fenomenalnie. Na ziemi człapałam powoli i niezdarnie, niemalże potykając się o własne nogi. Byłam cichą myszką kryjącą się wiecznie gdzieś w tle. Typowe popychadło. Ale gdy wskakiwałam na miotłę nabierałam tak wielkiej pewności siebie. Unosiłam się wysoko, odbijając od ziemi z werwą, gotowa podbijać całe przestworza. To dawało mi czystą radość, podobnie jak poezja czy fotografia. W teorii byłam tylko nerdem zasiedzianym w książkach, ale sport mnie odmieniał. Dlatego wyczekiwałam cierpliwie momentu, kiedy już nadrobię wszystkie książki i przedmioty obowiązujące mnie w Hogwarcie. Wtedy mogłam znaleźć wolny czas, zaledwie dwie godziny, ale zawsze coś. Ominął mnie trening Puchonów, nie było też miejsca w drużynie, bo ktoś już został szukającą, co mnie strasznie ubodło, ale co poradzić, tutaj nikt mnie nie znał i nie mogłam oczekiwać, że coś z góry dostanę. Pozostało sobie na to zapracować. Skończyłam zajęcia i skoczyłam do szatni, aby wcisnąć się w sportowe ubrania oraz szatę ozdobioną barwami Hufflepuffu. Po błoniach niemalże biegłam, taka mnie rozsadzała energia. Dotarłam do wzgórza, gdzie już widziałam rozległe jezioro, niezwykle piękne. A potem z rozpędem wskoczyłam na podarowaną mi przez Tancreda przecudowną miotłę, szybując wysoko. Miałam zamiar polatać i zbadać teren. Zwłaszcza ciekawił mnie brzeg nad wodą, dlatego to tam pognałam. Wiatr poczochrał moje krótkie włosy czyniąc z ich czarną burzę. Uśmiechnęłam się szeroko, tak jak nigdy nie uśmiechałam się w obecności innych osób. Lubiłam samotność. Wyprułam naprzód, zatrzymując się po kilku minutach przy ogromnym, rozłożystym drzewie. Wpadłam na kilka pomysłów, jak urozmaicić sobie ćwiczenia za pomocą tych grubych gałęzi. Na razie po prostu obleciałam je kilka razy, uważając aby się nie uderzyć. Nie zależało mi na nabijaniu sobie siniaków.
Ostatni trening, jaki zgotował nam Jin, dość dobitnie pokazał mi na jak niskim poziomie stoję. Lubiłam wysiłek fizyczny, bieganie i ćwiczenia sprawiały mi przyjemność, a niekiedy były obowiązkowym punktem dnia. Zwłaszcza w momentach, kiedy coś mnie zdenerwowało, lub doprowadziło do stanu, że nie mogłam usiedzieć. Do sprowadzenia mnie na ziemie wystarczyło oberwanie kilkoma tłuczkami, uderzającymi z siłą kuli armatniej. Poobijane ciało, uszkodzona tkanka, skopana duma i wiara we własne możliwości. Czy zamierzałam się poddać i iść płakać w kącie? W żadnym wypadku. Idąc śladami swojego nowego postanowienia, mającego na celu przygotować mnie do zbliżającego się sezonu rozgrywek Quidditcha, postanowiłam ćwiczyć w wolnych chwilach zarówno sferę czysto fizyczną, jak i latanie i panowanie nad miotłą. Samej nie miałam zbytnio pola do popisu w kwestii ochrony przed tłuczkami, czy ćwiczenia formacji, ale za to celowanie i przerzucanie kafla przez obręcze już wchodziło w grę. Tym razem postanowiłam opuścić teren boiska, ubrana w strój sportowy i narzuconą na siebie dresówką, co by nie zmarznąć po drodze. Może i tu na dole nie było jakoś tragiczne, jednak po wzniesieniu się do góry, temperatura z pewnością spadała o kilka stopni, do tego jeszcze wiatr i sama siła pędu...fizyka dość dobitnie pokazywała, jak bardzo lubi nam dokuczać. Na dokończenie rozgrzewki, wybrałam bieg umiarkowanym tempem w kierunku jeziora. Dotarłam do drzewa, z którego rozpościerały się cudowne widoki na okoliczny teren. Dostrzegłam przy nim dziewczynę, z którą dzieliłam dormitorium. Dołączyła do nas na początku tego roku, nie zdążyłam nawiązać z nią jakiejś bliższej znajomości, bo i sama Cleopatra nie należała do zbytnio...rozmownych. - Hej! - rzuciłam do niej, zatrzymując się i ocierając krople potu z czoła, jakie pojawiły się po wysiłku. - Masz zamiar tu trenować? - spytałam, bardziej retorycznie, bo puchonka latała dookoła drzewa. - Chętnie się dołączę! - rzuciłam zaraz po swoim pytaniu, szczerząc zęby w uśmiechu.
Głos sprawił, że prawie wleciałam twarzą w konar, po czym musiałam wyprostować nieco rozedrgany lot i dopiero odwróciłam głowę w stronę nieznajomej... a może jednak znajomej? Chyba kojarzyłam jej twarz z dormitorium. Bogowie, strasznie dużo było uczniów w Hogwarcie i za nic w świecie nie mogłam przypomnieć sobie imienia dziewczyny, jeśli kiedykolwiek wpadło mi do ucha. A czy to nie była przypadkiem siostra Jin-woo? Wyglądali ciut podobnie, ale może to po prostu durne rasowe uprzedzenia kazały mi tak podejrzewać. W każdym razie wyglądała miło, do tego się tak pięknie uśmiechnęła, że prawie zmiękły mi nogi z wrażenia. Podleciałam do niej, zapewne bardzo zbijając ją z pantałyku, bo cały czas milczałam. Nie odpowiedziałam żadnym "cześć" ani "jasne, poćwiczmy razem!", chociaż miałam ogromną ochotę to wręcz z entuzjazmem wykrzyknąć. Albo może zażartować, że kot mi wlazł na drzewo i próbuję go ściągnąć. Wszystkie pomysły nawiązania konwersacji musiały jednak poczekać aż stanę stabilnie na ziemi, odłożę miotłę, wyciągnę z niewielkiego plecaka pergamin oraz pióro, zacznę krzywo w wielkim pośpiechu bazgrać i w końcu podam kartkę zapewne zdziwionej Puchonce. Hej, tak, jestem Cleo i nie mówię, ale chętnie. Sporo ją przewyższałam, ale wewnętrznie czułam się malutka. Próbowałam zignorować palące poczucie robienia z siebie głupka, bo nigdy chyba nie przyzwyczaję się do sytuacji, kiedy poznaję kogoś nowego i muszę tłumaczyć, że moje usta pozostają zamknięte, a jedyny kontakt to ten poprzez pisanie lub ewentualnie migowy, ale migowego prawie nikt nie znał. Starałam się nadrobić przyjacielskim uśmiechem oraz ciepłym spojrzeniem. Ponownie podniosłam swoją miotłę, przytulając sprzęt niemalże do siebie. Tak ją zdołałam mocno pokochać w ciągu dwóch dni od kiedy przysłał mi ją kuzyn. Gestem już wskazałam na drzewo oraz zrobiłam rękami szerokie, okrągłe ruchy, które w moim mniemaniu miały sugerować robienie pętli dookoła gałęzi. Potem podrapałam się po głowie. A co jeśli ona nie będzie jednak chciała ćwiczyć razem, no bo zbyt dziwnie jej będzie z kimś, kto nie odpowiada? Ignorując uczucie, że to kolejna z super pokręconych interakcji na moim koncie, wskoczyłam na Nimbusa i ponownie wzniosłam się w górę.
Byłam świadoma małego "problemu", jaki wiązał się z komunikacją w przypadku Cleopatry. Zarówno w dormitorium, jak i na lekcjach, widziałam skonsternowane miny, pytające spojrzenia czy też inne reakcje na brak odpowiedzi słownej. Żałowałam, że nie znałam języka migowego, a przynajmniej nie w takim stopniu, jakim chciałam. Teraz, patrząc na to pospieszne pisanie na kartce, by w jakikolwiek sposób moc odpowiedzieć na moje pytanie, postanowiłam poduczyć się migowego. Może i nawet od samej puchonki. - Oh, w żadnym stopniu mnie to nie przeszkadza. - machnęłam ręką, mając oczywiście na myśli utrudniona komunikację. - Będąc w powietrzu i tak mialybysmy trudności, aby się usłyszeć. - spróbowałam pocieszyć moja partnerkę, puszczając jej oko. Wsiadłam na miotle i dołączyłam do Cleo, która wróciła w przestworza. To, w jaki sposób wcześniej mało nie wleciała w gałąź, tuż po usłyszeniu mojego głosy, było na swój sposób słodkie. Mam tylko nadzieję, że nie wzięła mnie początkowo za jakieś monstrum, co wyszło z jeziora, by pożreć jej duszę albo mózg. Po przebiegniętym dystansie, połączonym ze wcześniejszymi ćwiczeniami, mogłam wyglądać dość...mokro. Zupełnie jakbym faktycznie wylazła z tego jeziora. Popatrzyłam po drzewie, oceniając, na ile możemy sobie pozwolić. Cleo proponowała latania dookoła, a przynajmniej tak zrozumiałam jej gest. Mały wyścig pomiędzy gałęziami? Niezły pomysł, jeśli chodzi o ćwiczenia panowania nad miotła i refleks. Przytaknełam głową, posyłając jej kolejny uśmiech. - Może się nieco pościgami? Która pierwsza przeleci dziesięć okrążeń? - zaproponowałam, a jeśli uzyskałam zgodę, to zabrałam się do latania, na zdecydowanie gorszej miotle, niż puchonka.
Mechanika :
Rzucamy sobie kością k100 na to, jak szybko lecimy. Cleo za swojego nimbusa ma bonus +20 do prędkości.
1-20 - jedno okrążenie 21-40 - dwa okrążenia 41-60 - trzy okrążenia 61-80 - cztery okrążenia 81-100 - pięć okrążeń
Kolejne k100 na to, jak idzie nam utrzymanie balansu na miotle. Jeżeli wynik będzie poniżej 50, rzucamy dodatkowo k6, gdzie wynik parzysty to bezpieczny przelot, a nieparzysty to zahaczenie/uderzenie o gałąź. Spowalnia to nasz lot i powoduje zejście na niższy próg prędkości (czyli np. według prędkości powinienem przelecieć trzy okrążenia, ale przez zahaczecznie/uderzenie o gałąź,przelatuje dwa).
Okrążenia: 8 +20 za Nimbusa = 28 Balans: 37, dorzut to 5, czyli zahaczam i jedno okrążenie mniej mam, więc ostatecznie robię jedno
Gdybym wiedziała, że moja towarzyszka zechciała uczyć się migowego i to w jakiejś części ze względu na mnie chyba bym umarła ze wzruszenia. To było tak kochane, ciepłe i miłe. Ani razu nie żałowałam, że Tiara przydzieliła mnie do Hufflepuffu. Jak na razie spotykałam tu samych cudownych ludzi. Ulżyło mi ogromnie, kiedy dziewczyna powiedziała, że moje milczenie to nie problem. A to puszczenie oczka odebrałam jako coś tak uroczego, że chyba aż coś mnie ścisnęło w klatce piersiowej. Była piękna, była miła, była zawodniczką Quidditcha. Dobra, Cleo, to przynajmniej udawaj, że nie jesteś kompletnie zachwycona jej osobą... Kiwnęłam energicznie głową, gdy Elaine zaproponowała wyścigi. Lubiłam je, ale nie dlatego, że tkwił we mnie jakiś mocny duch rywalizacji, bo akurat wcale nie. Czułam się uprzywilejowana przez świetną miotłę między moimi nogami, a nie do końca zadowalała mnie tego rodzaju przewaga. Wolałam wygrywać dzięki własnym umiejętnościom, a nie fancy sprzętowi, dlatego miałam nadzieję, że to one zadecydują o ostatecznym wyniku, a Elaine nie będzie mieć poczucia, że startuje z gorszej pozycji. Szczerze życzyłam jej wykonania i dwudziestu okrążeń. Pewnie wtedy szczena by mi odpadła z wrażenia. Zaczęłam lecieć, ale tak przesadnie ostrożnie, żeby wymijać pojawiające mi się znikąd na drodze ostre gałęzie nadal pełne liści, które nie zdążyły jeszcze pospadać. Wolno, zdecydowanie za wolno. Trzeba przyznać, że wyglądało to wszystko malowniczo. W Kairze ze względu na klimat półpustynny nie mieliśmy okazji oglądać takiej prawdziwej jesieni, jak w Europie. Unosiłam się pomiędzy kolorowymi barwami, czerwienią, złotem, intensywnym bursztynem i chyba aż się zagapiłam patrząc ponad siebie, bo w pewnym momencie zaryłam ramieniem w wystające patyki. Stęknęłam cicho, ponieważ aż mną szarpnęło, a trzask materiału sugerował, że rozdarłam sobie rękaw. Lepsze to niż rozcięcie skóry, prawda? Ale i tak szkoda. Musiałam odzyskać balans i naprostować lot. Szło mi to opornie. Może jeszcze nie umiałam się wczuć w obsługę nowej miotły? Gubiłam się wśród tego drzewa, nieraz pomyliłam czy teraz mam lecieć w prawo czy w lewo i ostatecznie zdążyłam okrążyć je chyba tylko raz. To by było na tyle z robienia dobrego wrażenia na prześlicznej Puchonce. Ogólnie to miałam nietęgą minę, kiedy się wymijałyśmy, ale też próbowałam skupić się na tym, że przecież i tak fajnie, że ćwiczymy. Tylko że zanim ja dotrę do tych dziesięciu okrążeń to zdąży zapaść noc.
Przelatujesz normalnie okrążenia, ale w pewnym momencie masz szansę zrobić świetny trick - puścić miotłę obiema rękami, przeskoczyć w powietrzu ponad poziomą grubą gałęzią oraz wylądować na swoim sprzęcie tuż potem. Jak przeskoczenie koziołka. Uda Ci się to, jeśli z k100 wyrzucisz powyżej 60. Jak nie to ją po prostu wymijasz zwyczajnie.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Okrążenia:64 - 4 okrążenia Balans:86 - lecę bez problemów Trick:22 - nieudany
Przyklasnęłam parę razy, wiercąc się na miotle w oznace towarzyszącej mi ekscytacji. No bo czyż nie było to podnoszące na duchu? Taka mała, zdrowa rywalizacja, bez pokazywania komukolwiek innemu, na co nas stać. Chciałam oczywiście dać z siebie wszystko, jednak nie dla zdobycia uznania innych, a dla powiększenia wiary w siebie samą. To, czy będę pierwsza, czy druga, nie miało dla mnie aż takiego znaczenia. Przelecenie okrążeń na pełnej prędkości, wykazując się refleksem i zdolnościami manipulacji miotły w powietrzu, w celu uniknięcia przeszkód. Uderzenie z impetem w gruby konar, wcale nie było o wiele mniej bolesne od oberwania tłuczkiem. Kilka razy słyszałam teorię wyznającą ból jako siłę napędową silnych charakterów - częściowo się z nią zgadzałam, jednak ani trochę nie miałam ochoty specjalnie robić sobie krzywdę, aby wyznawać ją na każdym kroku. Pierwsza część wyścigu wyszła mi naprawdę dobrze. Zarówno prędkość jak i balans mojego ciała okazały się być na wysokim poziomie. Nawet korzystanie ze starej szkolnej miotły jakoś mocno nie pogarszało moich wyników, chociaż miałam przeczucie, że już o wiele więcej z niej nie wycisnę. Ta, którą miała Cleo aż lśniła swoją nowością - musiałam przyznać, że zazdrościłam jej i to bardzo. Mnie na podobne zakupy nie było stać i najpewniej przez najbliższy czas nie będzie. Biorąc to pod uwagę, zdziwiła mnie niepewność w locie u puchonki. Bała się korzystać z nowej miotły w pełni? Nie chciała jej uszkodzić na drzewie? A może po prostu nie znała ułożenia gałęzi, bo jeszcze się tu nie wspinała? Pod tym względem miałam kilkuletnią przewagę, co podnosiło moje szanse. Niemniej zrobiło mi się z tego powodu przykro, szczególnie gdy zobaczyłam jak dziewczyna zahacza o gałąź. Wyścig wyścigiem, ale nie mogłam przelecieć obok tego bez żadnej reakcji. - Jesteś cała!? - dopadłam do niej, próbując przekrzyczeć szum wiatru, związany z prędkością lotu. Odstąpiłam od Cleo dopiero wtedy, kiedy upewniłam się, że jest cała i zdrowa. Mając świadomość, że moja "przeciwniczka" znajduje się w pełni sił, mogłam ze spokojem serca kontynuować ścigania. Na dość niepewną minę, zareagowałam wyciągniętym językiem i przymkniętym okiem. Trzeba być czasami mniej poważną, prawda?
Jeśli chodzi o rywalizację to zazwyczaj miałam w tej kwestii mieszane uczucia. Bo czasami ludzie po prostu przesadzali. Jeśli chodziło o mecze to jakoś byłam w stanie zrozumieć emocje oraz nerwy, to było dla wielu ludzi (także mnie) bardzo ważne przeżycie i czasem kogoś poniesie. Ale jak ktoś naprawdę nie umie przegrywać i dostrzec, że to przecież nie jest sytuacja życia lub śmierci to robiło się naprawdę słabo. Dlatego zazwyczaj o wiele wyżej stawiałam koleżeńskość i współpracę ponad potrzebę wygrania. Równie mocno ucieszy mnie zrobienie dziesięciu okrążeń jako pierwsza, jak i gdy uda się to Elaine. Byłam pod dużym wrażeniem szybkości lotu dziewczyny. Widać, że zna się na rzeczy i prawdopodobnie jest jeszcze lepsza niż ja, jeśli chodziło o Quidditcha. Pomimo że przecież miałam dużo lepszą miotłę to wcale nie pokonywałam trasy dookoła drzewa szybciej, co tylko potwierdzało stare jak świat przysłowie o tym, że to nie miotła czyni zawodnika. Zawsze czerpałam dużo przyjemności z oglądania graczy, ale tutaj niestety nie mogłam się na tym skupiać, bo sama brałam udział w wyścigu i prułyśmy naprzód. A ja nie prułam naprzód, tylko rozpruwałam sobie kawał rękawa. Kontrolnie zerknęłam czy nie rozdarłam sobie również skóry, ale prawdopodobnie poinformowałby mnie o tym od razu palący ból. Wyglądało na to, że gałąź tylko lekko drapnęła skórę, wyżywając się na materiale. W sumie nic takiego, jeśli umiałabym poprawnie rzucać Reparo. A może ona umie? Tylko czy odważyłabym się poprosić? Kiwnęłam energicznie głową na pytanie. O nie, nie chciałam jej martwić! Dobrze jej szło, nie powinna się mną przejmować. Jeszcze się zagapi i też wleci w drzewo. Dlatego tylko złapałam się mocniej trzonka Nimbusa, nabierając prędkości. Rozbawiło mnie za to wyciągnięcie języka. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moja niepewność czy nawet wstyd za tak kiepski początek lotu rozpłynęły się, a ja z większą pewnością siebie (nabraną dzięki Puchonce obok) nabierałam prędkości. Zgrabnie wyminęłam kilka grubych gałęzi, nie pozwalając aby żaden liść smagnął moje włosy. Dotarło do mnie, że zrobiłam już drugie okrążenie, a potem trzecie. Przy czwartym posłałam Elaine szeroki uśmiech, jak znalazłyśmy się ponownie blisko ze względu na krążenie dookoła pnia. No ktoś tu się rozgrzał i teraz pokazywał na co go stać! Byleby to się utrzymało dłużej.
Okrążenia:36 - 2 okrążenia Balans:19, 6 - lecę bez problemów Suma: 6 okrążeń
Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak Cleo się rozpędza. Zdołała mnie raz zdublować, co świadczyło o zmniejszającej się różnicy pomiędzy nami. Czy była w stanie ze mną wygrać? Tego jej życzyłam, a dokładniej nabrania pewności w siebie na tyle, by nie czuć żadnych oporów czy strachu przed lotem. Jej miotła była z serii, o której marzyłam. Zazdrościłam puchonce, nawet bardziej, niż byłabym w stanie przed sobą przyznać. Pochodząc z mugolskiej rodziny mój budżet nie był jakiś górnolotny, a wręcz można rzecz, że był kiepski. Dopóki nie mogłam sama zarabiać, to pozostawało mi starać się o stypendium szkolne, pomoc ministerstwa i kilka drobnych, jakie rodzice byli mi w stanie przesłać. Moja towarzyszka pochodziła z bogatego rodu czarodziejskiego, pod jakim względem mogłam się do niej porównywać? Już na wstęp była lepsza ode mnie, posiadając większą wiedzę i obycie z czarodziejskim światem jeszcze przed przybyciem do szkoły. Kolejne dwa okrążenia, jakie zdołałam pokonać, sprawiły mi o wiele więcej problemów. Czy to w wyniku rozmyślań, jakie mnie dopadły, czy też innego źródła rozkojarzenia, dosłownie o mały włos ominęłam najpierw gałąź, a potem pień drzewa. Centymetr niżej, a zostałabym wysadzona z miotły i poleciałabym z impetem na ziemie. Przy tej prędkości i wysokości mogłoby się to skończyć dla mnie bardzo źle. Pokręciłam głową na boki, starając się doprowadzić do porządku. Już nawet nie dla faktu, czy będę pierwsza, a czy w ogóle zdołam wykonać te dziesięć okrążeń. Postarałam ułożyć sobie w głowie najskuteczniejszy tor lotu i to właśnie jego się trzymać. Taki, który wymagał najmniej manewrowania i możliwości skończenia z twarzą jak bulldog. Wystarczyło, że w innych miejscach byłam płaska.
Nie rozumiał do końca o co chodziło z tymi całymi wróżkami. Wydawało mu się podejrzane, że oto znikąd pojawiły się w Wielkiej Brytanii magiczne stworzonka, których pyłek wywoływał halucynacje - rzekomo, bo sam Terry żadnych omamów do tej pory nie doświadczył. Dziwił się, widząc jaką aferę czarodziejska społeczność robiła ze zwykłego smogu, bo takie właśnie wydawało mu się to zjawisko atmosferyczne. Przecież Londyn to jedno z najbardziej zanieczyszczonych miast na świecie, a tamtejszy smog był udokumentowany nawet w popularnych filmach. Chłopak nie był więc zachwycony, kiedy okazało się, że szkolnymi kółkami zawładnął wróżkowy pyłek, z którym były związane wszystkie nowo przydzielone im zadania. Nie zamierzał jednak kłócić się z członkami grona pedagogicznego, toteż pomimo sceptycyzmu Puchon przemierzał szkolne błonia, zastanawiając się, jak właściwie powinien podejść do tego wyzwania. Nie wiedział nic o wróżkach, które kojarzyły mu się raczej z bajkami dla dzieci, a nie z prawdziwymi istotami, nie miał więc zielonego pojęcia, jak mógłby je zwabić i w dodatku namówić, by dobrowolnie przeniosły się do Zakazanego Lasu. Kto o zdrowych zmysłach chciałby się tam przenieść? Racjonalnym rozwiązaniem byłoby poprosić o pomoc jednego z lepiej poinformowanych kolegów, Terry miał jednak przed tym niemałe opory. Było mu głupio, no i nie chciał wyjść (ponownie) na przygłupa i ignoranta. Z tego właśnie powodu któregoś ranka chłopak zerwał się wcześnie i jeszcze przed śniadaniem wyruszył na samodzielne poszukiwania wróżek. O tej porze dnia na terenach wokół zamku próżno szukać żywej duszy, co było puchonowi na rękę – mniej świadków jego niechybnej porażki. Terry czuł się jak kretyn, spacerując po błoniach i wypatrując maciupkich skrzydlatych postaci, w których złośliwą naturę szczerze wątpił. Nie miał pojęcia czego dokładnie szuka, jak to znaleźć, ani co zrobić, kiedy już mu się to uda. Nadal był zaspany i najchętniej wróciłby czym prędzej do łóżka, a na domiar złego pusty żołądek zaczynał dawać o sobie znać. Markotny i poirytowany, Terry zauważył w duchu, że jedynym plusem w całej tej sytuacji była pogoda. Przynajmniej nie padało.
zadanie z kółka stowarzyszenia miłośników przyrody - marzec widziadłaH - nie zadanie6
Przeprowadzka wróżek w trakcie epidemii wróżkowego pyłu przy użyciu rąk, bo przecież nie należało robić tego samymi czarami, ryzukując uznanie tego za atak. To brzmiało jak przepis na problemy, ale mimo tego Jamie postanowił pomóc profesorom w zajęciu się tymi stworzeniami, które zamieszkiwały miejsca wokół zamku. Nie był pewien, czy to cokolwiek pomoże, ale mimo wszystko lepiej było nie ryzykować i wszystkie z rodziny wróżek przenieść. Elfy oraz chochliki zwykły mieszkać w Zakazanym Lesie, ale wróżki jako takie… Pogrążony myślami dostrzegł kręcącego się przed sobą znajomego chłopaka. Przez chwilę po prostu przyglądał mu się z oddali, aż w końcu prychnął i ruszył ku niemu. Poczuł, że z jakiegoś powodu znów zaczął marszczyć brwi, co spowodowało, że przypomniał sobie problem z DeeDee i słowa Carly. Skoro prawdopodobnie problemem było to, że patrzył w taki sposób na innych, może trzeba było zacząć się uśmiechać? Powinien poczuć, kiedy zacznie kogoś wilować, więc może nie było takiego ryzyka. Postanowił poddać testom Terry’ego, który także zachowywał się przy nim czasem, jakby się go bał. Był więc idealnym królikiem doświadczalnym. - Terry, przyszedłeś pomóc z przeprowadzaniem wróżek? Jeśli nie, to teraz już tak, zabieram cię w miejsce, gdzie kilka osiadło - powiedział spokojnie, uśmiechając się przy tym lekko, gdy tylko znalazł się dostatecznie blisko chłopaka. Nie wiedział, czy to wystarczy, żeby Puchon nie był w jakiś sposób przejęty, albo postanowił odmówić. Co prawda Norwood nie próbowałby go siłą zatrzymać, ale nie był pewien, czy próbowałby być dla niego tak miły następnym razem. - Przy okazji możesz powiedzieć, czy twój gołąb dalej żyje i ma się dobrze - dodał, nie przestając się lekko uśmiechać, co miało być zachętą, aby ruszyli dalej. Wskazał przy tym na drzewo, które znajdowało się niedaleko nich, zdradzając, gdzie powinni szukać wróżek. Miał nadzieję, że uda im się załatwić wszystko bez problemów z nadmiernym wdychaniem pyłu, który póki co nie sprawiał mu problemów, ale widział, jak reagowali inni.
Spacerując, chłopak dostrzegał coraz więcej oznak zbliżającej się wiosny. Na drzewach pojawiły się pierwsze pąki, wciąż jeszcze maleńkie i blade, ale niechybnie świadczące, że zimowy sen powoli dobiegał końca. Tu i ówdzie zieleniły się niewielkie kępki nowej, zielonej trawy, wyróżniającej się intensywnością wśród pożółkłych zeszłorocznych źdźbeł. Gdzieniegdzie z ziemi wyrastały też pierwsze kwiaty, te wczesno kwitnące, którym nie straszne marcowe przymrozki. Natura wracała do życia po okresie stagnacji, przynosząc ze sobą nowy zastrzyk energii. Terry mógł zrozumieć, dlaczego niektórzy z utęsknieniem oczekiwali wiosny, nawet jeśli sam przywykł już, a nawet zdążył polubić szarą jesienno-zimową aurę. Nie zamierzał jednak narzekać, kiedy pierwsze słoneczne promienie ogrzały mu twarz, przebiwszy się przez zaciągnięte niebo – czy to normalne chmury, czy może ten cały wróżkowy smog? Z każdą minutą stawało się coraz mniej prawdopodobne, by młody Puchon faktycznie zrealizował powierzone im zadanie przelokowania wróżek, zamiast tego oddając się bez reszty porannej przechadzce. Był coś pięknego, niemal poetyckiego w tym, jak błonia prezentowały się o poranku – spokój i cisza, atmosfera błogiego rozleniwienia, która towarzyszy nieśpiesznemu budzeniu się ze snu. Terry przymknął oczy i wystawił piegowate lico w kierunku słońca, nabrał głęboko powietrza w płuca, odetchnął i… o kurcze, doszedł już aż do jeziora? Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się tuż nad brzegiem. Woda kołysała się lekko, a nad ozłoconą taflą unosiła się poranna mgiełka. Dopiero teraz chłopak zorientował się, że mleczna zawiesina rozciąga się nie tylko nad stawem, ale na całych szkolnych terenach. Wcześniej tego nie dostrzegł, a może po prostu nie zwrócił uwagi? Zorientował się, że stoi na drewnianym pomoście wychodzącym aż na środek jeziora. Nie pamiętał, żeby nań wchodził. Coś tu nie grało, ale piętnastolatek nie potrafił do końca określić, co dokładnie, a ta niewiedza napawała go irracjonalnym wręcz niepokojem. Rozejrzał się nerwowo dookoła, szukając źródła swojego podświadomego zaalarmowania, ale nie dostrzegł nic nadzwyczajnego. Zamek, las, boisko – wszystko było na swoim miejscu, tyle że widział je strasznie niewyraźnie, bo wszystko spowijała ta cholerna mgła. Chłopak odwrócił się w miejscu z zamiarem zejścia z kładki i powrotu na stały ląd, ale drogę ktoś mu zagradzał. Obca mu postać o twarzy czerwonej, napuchniętej i pooranej bliznami stała między nim a brzegiem jeziora, w dodatku celując w chłopaka różdżką. Zbyt zaskoczony by się odezwać i zbyt otępiały by się bronić, Terry cofnął się, ale trafił nogą w pustkę. Był przekonany, że wcześniej znajdował się daleko od końca pomostu, teraz jednak stracił równowagę, przewrócił się, ale nie wpadł do wody. Zamiast tego upadł na twardą, mokrą od rosy ziemię. Wcale nie był na żadnym pomoście. Nikt nie celował do niego z różdżki. Od jeziora dzieliło go co najmniej dwadzieścia metrów. Piętnastolatek oddychał szybko, nadal osłupiały tym, czego przed chwilą doświadczył. A więc to prawda. Ten cały wróżkowy pył, czy jak go tam zwali naprawdę wywoływał halucynację. W duchu oddał sprawiedliwość wszystkim, w których rozsądek do tej pory wątpił. Zdążył się już niemal całkowicie uspokoić, kiedy tuż za plecami usłyszał wypowiadane własne imię. Podskoczył i odwrócił się błyskawicznie w kierunku intruza, a na dziecięcej twarzy malowała się mieszania strachu i zdezorientowania. Odetchnął z ulgą na widok stojącego za nim Jamiego. - Cześć. Tak, właściwie to tak. – wybąkał, czując jak adrenalina ponownie opuszcza jego ciało. To nie tak, że czuł się w towarzystwie Ślizgona szczególnie niebezpiecznie, ale nie czuł się też bezpośrednio zagrożony. Norwood przynajmniej nie mierzył do niego z różdżki. Mimowolnie zerknął na dłonie chłopaka, ale nawet jeśli zauważył w nich różdżkę, to póki co nie była ona skierowana w jego własną pierś. - Yyy, co? A tak, Biscuit ma się świetnie. Spędził ferie u rodziców…moich, nie swoich oczywiście. Wrócił kilka dni temu, jest chyba nawet trochę grubszy niż przed przerwą. – paplał w roztargnieniu. Z jednej strony cieszył się, że może na moment odciągnąć myśli od niedawnej wizji, z drugiej jednak miał ogromny problem, by skupić się na prowadzonej rozmowie. - A jak Twoja sowa? – dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wypadało zapytać o pupila Jamiego. Wymagała tego grzeczność, ale sam piętnastolatek był szczerze zwierzakiem zainteresowany – albo byłby, gdyby nie specyficzne okoliczności.
Było powiedziane, że powinien się uśmiechać, a tymczasem reakcja Puchona mówiła coś przeciwnego. Zupełnie jakby ten nagle przeraził się jego uśmiechu i być może Jamie przyjąłby to za wytłumaczenie jego zachowania, gdyby nie fakt, że chłopak ni z tego, ni z owego przewrócił się, zanim zdążył na niego spojrzeć. Wszystko wskazywało na to, że doświadczył jednej z halucynacji i cóż, nie było to nic przyjemnego. Jak już potwierdził, że Anderson także miał zamiar wykonać zadanie zlecone przez profesorów, uśmiechnął się do niego nieco szerzej, gestem wskazując, gdzie powinni iść. Mimowolnie przyglądał mu się, aby upewnić się, że ten nie był wciąż pod wpływem wróżkowego odpadku, podpytując przy okazji o gołebia. Tak właściwie to wciąż była zagadka dla Jamiego. Jakim cudem zwykły gołąb, nawet jeśli pocztowy, potrafił dorównać sowom w doręczaniu listów. Tym drugim ptakom wystarczało imię i nazwisko konkretnego czarodzieja, a jak to działało w przypadku gołębia? Tak samo? Czy naprawdę ci powietrzni psychopaci potrafili zachowywać się jak porządne ptaki pocztowe? - U gołębi to chyba nie jest takie trudne, żeby być grubszymi… - powiedział cicho, czując się nieznacznie rozbawiony z powodu tego ptaka, zaraz też jego spojrzenie błysnęło zaczepnie, gdy usłyszał pytanie o swoją sowę. - Torcik? Głodny, dawno nie polował - powiedział, zastanawiając się, czy chłopak zrozumie aluzję. Nie chciał jednak, żeby ten zaraz zaczął bać się o swojego pupila, więc pokręcił głową, dodając, że sowa miała się w porządku, pomimo problemów z pyłem. - Trzymam go w dormitorium. Wolę mieć na niego oko, niż zostawiać z innymi w sowiarni, gdzie właściwie może dziać się dosłownie wszystko przez pył - dodał, na moment poważniejąc. Mimo wszystko i on martwił się z powodu tego dziwnego tworu, który mieszał w głowach wszystkich istot żyjących. Już mieli różne sytuacje z Torcikiem, ale szczęśliwie nic poważnego, nic co zmusiłoby ich do wizyty w klinice. - No dobra… Tutaj mamy kilka wróżek. Możemy spróbować, niestety ręcznie, spróbować przenieść ich domki, ale wpierw trzeba z nimi pogadać… Bądź… Bądź po prostu sobą, a powinno się udać… W sensie wiesz, miły, uprzejmy, jak to Puchon - powiedział wskazując na drzewo i widoczne pomiędzy wyższymi konarami domki, które do złudzenia przypominały gniazda. Odetchnął głębiej, po czym najzwyczajniej podskoczył, aby złapać się jednego z niższych konarów i podciągnął się wyżej. - No chyba że wolisz współpracować i ja spróbuję je zdejmować, a ty będziesz przenosił kawałek dalej, bliżej Zakazanego Lasu - dodał jeszcze propozycję, spoglądając uważnie na Terry’ego.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Chłopak nigdy wcześniej nie doświadczył podobnego zmącenia zmysłów, toteż jego pierwsze zetknięcie z wróżkowymi halucynacjami było przeżyciem jednocześnie skrajnie abstrakcyjnym i piekielnie realnym. Nie spodziewał się, że omamy okażą się tak trudne do odróżnienia od rzeczywistości – inna sprawa, że dotychczas nie do końca w ogóle wierzył w epidemię snów na jawie. Wyobrażał sobie, że halucynacje nadejdą stopniowo, w miarę wdychania magicznego pyłu, a tymczasem Puchon nawet po czasie nie potrafił wskazać, kiedy rzeczywistość przeszła w omamy. W jednej chwili szedł przez błonia, w następnej pojedynkował się z jakimś obcym czarodziejem nad jeziorem, a chwilę później leżał na ziemi spoglądając na górującego nad nim Ślizgona. Nadal czuł się okropnie skonfundowany całym zajściem, choć wraz z upływającymi sekundami Terry miał coraz większy problem, by odtworzyć w pamięci przebieg majaków. Zupełnie jakby dopiero co wybudził się z drzemki i próbował przypomnieć sobie niedawny sen. Lekko zażenowany, że Jamie był świadkiem jego sromotnej porażki z wyimaginowanym przeciwnikiem, piętnastolatek czym prędzej podniósł się, otrzepał i ruszył za chłopakiem w kierunku wielkiego dębu. Z ulgą uświadomił sobie, że Ślizgon najwyraźniej nie zamierzał wypytywać go o widziadła, zamiast tego skupiając uwagę na skrzydlatych podopiecznych. - No jak się je przekarmia, to grubną. – wrzuszył ramionami, bo nie podejrzewał, by akurat gołębie znacząco różniły się pod tym względem od innych zwierząt – Te pocztowe albo hodowlane są zazwyczaj na specjalnych dietach, ale Biscuit… no czasem dam mu dodatkowego smaczka, bo sam średnio potrafi polować. Gdyby nie bezwarunkowa miłość do pupila, Terry sam zacząłby się zastanawiać, jakim cudem niezbyt rozgarniętemu gołębiowi udało się utrzymać przy życiu tak długo. Co prawda listy i mniejsze paczki zwierzak dostarczał bez zarzutu, to jednak na co dzień wykazywał się tak skrajnym brakiem instynktu przetrwania, że Puchon rozważał naukę kilku podstawowych zaklęć leczniczych na wypadek, gdyby pewnego dnia zastał ulubieńca w stanie wymagającym natychmiastowej interwencji. Choć potrafił nawigować po niebie, Biscuit notorycznie dobijał do szyb i ścian, spadał z regałów, czy trącał wszystkie przedmioty na stole, próbując dostać się do apetycznie wyglądających smakołyków. Terry kiedyś zastanawiał się, czy ptaszek nie jest ślepy, ale jedna okrutnie droga konsultacja u magizoologa wykluczyła tę możliwość. Wychodziło na to, że Buscuit był po prostu niezdarny i niezbyt inteligentny, ale to właśnie dzięki temu chłopak darzył zwierzaka tak ogromną czułością. Miał słabość do istot nieporadnych życiowo, a jego gołąb pocztowy był tego podręcznikowym przykładem. Słysząc odpowiedź Ślizgona, Terry poczuł jak żołądek mimowolnie kurczy mu się ze stresu. Doskonale pamiętał uwagę Jamiego, że niektóre sowy – w tym jego własna – polują na gołębie i ta świadomość przez kolejnych kilka dni spędzała mu sen z powiek. Ostatecznie postanowił rozejrzeć się za jakąś ochronną bransoletką na ptasią nóżkę, która odpędziłaby drapieżniki. Póki co takowej nie znalazł, trzymał więc pupila bezpiecznie zamkniętego we własnym dormitorium. - To ten pył wpływa też na zwierzęta, nie tylko na ludzi? – zdziwił się, zanim zdążył powstrzymać pytanie. Być może była to powszechna wiedza, a on właśnie wykazał się ignorancja. Brawo. Kiedy dotarli do celu, Terry poczuł się lekko rozczarowany. Spodziewał się dojrzeć latające w pobliżu drzewa wróżki, za którymi ciągnęły się kolorowe wstęgi, zupełnie jak w bajkach. Niczego takiego jednak nie zastali i gdyby Jamie nie mówił z taką pewnością w głosie, piętnastolatek miałby spore wątpliwości, czy rzeczywiście znajdą tu choć jedną wróżkę. - Jak to Puchon? – uniósł brew, ale nie miał tyle odwagi, by wytknąć chłopakowi… No właściwie co? Generalizację? Powielanie stereotypów? W tej chwili i tak nie miało to znaczenia, toteż Anderson jedynie pokręcił głową i zmrużył oczy, próbując wypatrzeć jakiś ruch pośród konarów. Nadal nie widział jednak nic poza licznymi pąkami, które pokrywały cieńsze gałązki, zapowiadając rychłe nadejście wiosny, poszedł więc w ślad za Ślizgonem i również wdrapał się na drzewo. - Jasne, mogę sobie pogadać z wróżkami. – zadecydował, uznając to za lepszą opcję niż bieganie tam i z powrotem od dębu do Zakazanego Lasu - One w ogóle mówią po angielsku?
Być może były to uprzedzenia, albo jednak genetyka stworzeń miała tutaj coś do powiedzenia, ale Jamie miał ochotę się roześmiać, kiedy słyszał o przekarmianiu gołebi. Dla niego ptaki z gatunku Biscuita były po prostu grube i nie nadawały się na dłuższą metę do przenoszenia listów. Może u mugoli, ale nie w ich świecie. Jednak nie mówił tego na głos, za dobrze wiedząc, jak wpatrzone w swoje zwierzaki były Puchony. Każdy. Bez wyjątku. Sam również nie chciałby słuchać czyiś uwag do Torcika, począwszy od jego imienia, aż po wygląd. Ostatecznie nie było to czyjąkolwiek sprawą, jak sowa wyglądała, ale znów… Czy ktokolwiek widział grubą sowę? Gołębia prędzej. Gdyby Terry przyznał, że żart Jamiego go jakkolwiek poruszył, być może Ślizgon spróbowałby wyjaśnić, że nie mówił całkowicie poważnie. Inną sprawą było jednak to, że przez pył sowa nie zawsze zachowywała się tak, jak powinna. Pytanie Puchona wywołało zaskoczenie w spojrzeniu Jamiego, a później lekki uśmiech. Próbował nie prychać pod nosem i powinien za to dostać medal. Próbował być naprawdę miły i uśmiechnięty, aby nikt nie mógł zarzucić mu morderczych myśli, ale czasem naprawdę dziwił się, jak niewiele inni wiedzieli. - Prorok nie jest twoją codzienną lekturą? - zapytał w formie odpowiedzi po czym spoważniał. - Jest wiosna i wszystko się budzi do życia, tylko że zaczęło się wybudzać o wiele szybciej, niż powinno. Zwierzęta może nie zmieniają się nagle w jakieś mieszańce, ale zbyt szybkie wybudzenie ze snu zimowego, za krótki okres ciąży, przyspieszone gody, to wszystko ma na nie wpływ i na nas także. Ostatecznie nikt nie chce trafić na te groźniejsze w trakcie okresu godowego, prawda? Rośliny wzrastają szybciej, przekwitają, choć mamy dopiero wiosnę. Jak się rozejrzysz, powinieneś dostrzec znaki, że wegetacja została przyspieszona - odpowiedział spokojnie, nie zachowując się, jakby uważał dzieciaka za nierozgarniętego, choć zastanawiał się, czy naprawdę mógl przeoczyć wszystkie znaki. Pewnie tak, jeśli skupiał się na nauce i gołębiu. Niewiele później byli pod drzewem i Jamie zaśmiał się cicho, kiedy chłopak zareagował na jego słowa jakby z cieniem oburzenia. Zamiast jednak cokolwiek wyjaśniać, potwierdził jego słowa. Tak, miał się zachowywać jak Puchon - być uprzejmym, miłym dla stworzeń, nie stwarzać problemów i nie wyglądać jak zagrożenie. - Stawiam na to, że rozumieją więcej języków - stwierdził po namyśle Jamie, aż nagle zatrzymał się, gdy dostrzegł ruch między liśćmi i wypatrzył coś, co mógłby nazwać domkiem. Zaraz uśmiechnął się uprzejmie, decydując się pozwolić swojej naturze wyjść na światło dzienne, będąc przekonanym, że emanując wilim urokiem, łatwiej zdobędzie przychylność wróżek. Po chwili okazało się, że miał rację, kiedy jedna z istot pojawiła się i zbliżyła, zaczynając z Jamiem rozmawiać, wysłuchując jego prośby o zgodę na przeniesienie jej domku dalej od zamku.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole