Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
Autor
Wiadomość
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
- Świetnie! Mogę po Ciebie podejść? - Zapytałem, nie mając do zaoferowania konkretnego miejsca zbiórki. Poza tym, skoro obgadała mnie już z bliźniaczym bratem, to chyba mogłem bez obaw zjawiać się pod ich bramą. Bez jego akceptacji najpewniej nie miałbym na to szans! Jej słowa wywołały na mojej twarzy uśmiech, chociaż jednocześnie zalało mnie całe mnóstwo wątpliwości. Bardzo zależało mi na tym, aby tym spotkaniem w jakiś sposób sprawić jej przyjemność, a przecież tak mało o niej wiedziałem. Nie miałem pojęcia czy wybrane przeze mnie miejsce będzie odpowiednie, a z drugiej strony nie byłem na tyle pewien siebie, aby sądzić, że moje towarzystwo ubarwi jej dzień niezależnie od lokacji, do której się udamy. Powinienem już się domyślać. Ten błysk w jej oczach i widoczna gołym okiem radość nie brały się przecież znikąd. Jednak wciąż analizowałem i obserwowałem, nieufnie poddając w wątpliwość każdą jej emocję i uśmiech. Przygwożdżony przez nieustanną niepewność, miałem wieczny problem z zaufaniem, że tak, naprawdę komuś może na mnie zależeć. Nie byłem nawet w stanie przyznać, nawet przed samym sobą, jak bardzo chciałem, aby stała się w moim życiu kimś ważnym dla mnie. Czułem, że jej potrzebuję. Wnosiła do mojego życia tyle uśmiechu i wypełniając go sobą nie przytłaczała mnie tak jak większość ludzi. Zdarzało jej się to tylko czasami, kiedy okazywało się, że coś co było dla niej kompletnie naturalne, zupełnie nie pasowało do mojego stylu rozwiązywania problemów. W innych sytuacjach bywaliśmy zaskakująco zgodni, zwłaszcza jak na fakt, że byliśmy swoimi kompletnymi przeciwieństwami. Nie miałem więc pojęcia jak mogłem nazwać te relację, ani tym bardziej jak odpowiedzieć na jej słowa. - Nie wiem jak to nazwać - odpowiedziałem jej, równie niepewnie. Byłem świadom, że stąpałem teraz po niezwykle cienkim lodzie, ale nic nie mogłem poradzić na fakt, iż najwidoczniej zapomniałem łyżew. Lekko przygryzłem dolną wargę i nawet muśnięcie jej dłoni na moim policzku nie pomogło mi odegnać tego zdenerwowania. Zmrużyłem oczy, przytrzymując jej palce w tym samym miejscu. Schowany za drzewem czułem się nieco pewniej, niż wtedy, gdy staliśmy, co nie zmieniało faktu, że i tak rozejrzałem się nieco podejrzliwie wokół, jakbym obawiał się jakichś gapiów. Miałem wrażenie, że dla niej to moje zachowanie może być kompletnie niezrozumiałe, ale nie wiedziałem czy powinienem się z niego tłumaczyć. To wszystko było tak skomplikowane… pragnąłem jej dotknąć, a zarazem coś we mnie wrzeszczało, aby tego nie robić, że to niewłaściwe, zbyt bezpośrednie. Pozwoliłem więc jej mówić, ale każde jej kolejne słowo uderzało we mnie coraz mocniej. Dobór słów i niepewność dodały jej myślom naprawdę niespodziewanego wydźwięku. - Ja lubię cię bardziej, niż naprawdę. - Odpowiedziałem jej, ale w moich słowach kryło się mnóstwo ostrożności. Spojrzałem na nią badawczo, starając się skupić na niej spojrzenie, chociaż miałem ogromną ochotę na zbłądzenie nim gdzieś na nasze kolana. Strach przed odrzuceniem wciąż był we mnie tak silny, że prawie od niego drżałem. Nasze pocałunki nic na tym polu nie zmieniły. Jedynie pozwoliły mi zrozumieć jak bardzo nie chciałbym, aby to wszystko było taką bezpłciową znajomością, a jednak wciąż nie umiałem dopomnieć się o swoje. - To zabrzmiało trochę… poważnie… - zauważyłem, starając się jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Absolutnie nie chciałem jej składać obietnicy o niezamykaniu się w sobie w obliczu myśli, jakie mnie nawiedziły. - Jakbyś miała już męża i dziecko. - Uściśliłem, uświadamiając sobie, że wypowiedziałem własne myśli na głos z sekundowym opóźnieniem. Ogarnęła mnie taka zgroza, że zaczerwieniłem się aż po same uszy. - Opowiedz mi - poprosiłem, chowając oczy za własną ręką, jakby to miało pomóc mi w pozbyciu się za żenowania. Nic z tego, nie mogłem zniknąć. Nie zauważyłem nawet, że minimalnie metamorfomagicznie się skurczyłem pod wpływem tych emocji, co było idealnym świadectwem tako jak silnie to przeżywałem. Takie wpadki nie zdarzały mi się nagminnie, a ostatnią wręcz wyłącznie przy niej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zdziwiłby się uzyskawszy zgodę na jej spotkanie nawet nie mając akceptacji Elijaha. To właśnie było niezwykłe w ich bliźniaczej więzi, że nawet jeśli obiekt westchnień nie przypadł do gustu drugiemu (a już raz się to przydarzyło) to pomimo przedstawionych wątpliwości, energicznych rozmów i nawet kłótni (!) nie zabraliby sobie szansy na szczęście. Skinęła zatem głową, że jeśli ma ochotę, to może podejść do rezydencji rodziny Swansea. Narazi się na spojrzenia wielu z nich, jednak nie zostanie źle potraktowany. Ledwie zadała trudne pytania (o Merlinie, znowu), a zrozumiała, że nie ma na nie prostej odpowiedzi. Sama nie potrafiła tego określić słowami, wszak Riley był wyjątkowy, a to, co się między nimi wydarzyło było... emocjonujące i wstrząsające, co niezwykle ich do siebie zbliżyło. Poznawała go coraz lepiej, a jednak spoglądając mu w oczy nigdy nie miała pewności o czym myśli, czy przypadkiem nie przesadza z którąś z czynności bądź zachowań. Wciąż tkwiła w niej obawa, że któregoś dnia szlag go trafi i odejdzie, nawet nie odwracając się za siebie. Szybko zrozumiała, że nie lubił przekraczania strefy prywatnego komfortu, a jednak znalazła się za nią, teraz z obawą czy nie zechce jej z niej wyprosić. Nie okazywał emocji w takim stopniu jaki robiła to ona. Gdy się rozglądał dyskretnie wokół, znów w siebie zwątpiła. Wstydzi się? Zatem czemu trzyma jej dłoń? Nie chce, aby ktokolwiek zobaczył ich we własnym towarzystwie? Nie potrafiła tego zrozumieć, a to ją dezorientowało. Powinna zapytać wprost czy robi coś niewłaściwego z czym się nie zgadza, jednak zawsze miała na to wymówkę i odkładała zapytanie na później. Obawiała się odpowiedzi. Zachowywała się tak, jak serce jej podpowiadało, zaś powściągliwość Riley'a zmuszała ją do nieustannego zastanawiania się czy druga osoba życzy sobie jej wylewności. To smutne, ale prawdziwe i wbrew pozorom kiedyś wyjdzie jej to na zdrowie. Odnosiła wrażenie, że on nie zdawał sobie sprawy z uczuć, które wywoływał swoimi słowami. Momentalnie rozczuliła się, porażona falą ciepła spływającą jej na barki, po chwili niżej, wokół serca. Lubił ją, ale wyglądał, jakby bał się uwierzyć w te słowa. Nie spodziewała się wysunięcia takiego wniosku, co niestety jej nie rozbawiło, a wpędziło w zakłopotanie. Nie większe niż te, które spadło na niego, kiedy poczerwieniał i się minimalnie skurczył w sobie. Wzdrygnęła się od zimnego dreszczu i uznała, że jest idiotką, skoro nie potrafi dobrze dobrać słów i tylko go denerwuje. Znowu. - Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Uh, wybacz. - zawstydzenie i ją w końcu dorwało, gdy miała problem z podniesieniem wzroku. Wyciągnęła rękę, aby odsunąć dłoń, za którą się skrywał lecz... w połowie drogi się rozmyśliła i opuściła ją na swoje kolano. Nie powinna zabierać mu możliwości ułożenia myśli nawet jeśli oznaczało to przerwanie kontaktu wzrokowego. Swoją drogą nie odpowiedział jej na zapytanie dotyczące wiary w to, co mówi. Czyli... miał wątpliwości? Podejrzewał ją o nieczyste intencje? To było przykre, dotknęło ją to bardziej niż przypuszczała. Radość uleciała ustępując miejsca rozkojarzeniu. Serce w jej klatce piersiowej skurczyło się boleśnie na myśl, że jej nie wierzy, a myślała, że... myślała, że chociaż minimalnie domyśla się co do niego czuje. Odwróciła wzrok powtarzając sobie w myślach, by dać mu odpocząć i nie wymuszać od niego żadnych deklaracji ani nazewnictwa relacji. Trudno, będzie kombinować, gdy zostanie zapytana co ją łączy z Riley'em. Coś wymyśli, skoro oboje nie potrafią tego określić, a on nie jest pewien jej szczerości. Ze smutkiem sobie poradzi, jak zawsze. Odchrząknęła, aby przygotować się do przerwania ciszy. Wolną ręką odsunęła włosy z twarzy i zerknęła na skrępowanego chłopaka. I ona miała mu dołożyć zmartwień... - Przed wakacjami spotkałam dawnego znajomego. - bała się mówić dalej, ale uznała, że powinna, by uniknąć późniejszych potencjalnych destrukcyjnych wątpliwości. - Poznałam go na bankiecie sylwestrowym i jakiś czas temu nasz kontakt się odnowił. Byliśmy na jakichś dwóch randkach. - czuła się jakby była oprawcą i dokładała teraz Riley'owi bólu. Nie pozwoliła, aby cisza miała nasiąknąć wątpliwościami i obawami. - Spotykaliśmy się przez jakiś czas, ale... w zeszłym miesiącu trochę się pokićkało i stchórzyłam, zaczęłam go unikać. Długo chodzi za mną potrzeba wyjaśnienia z nim wszystkiego, naszej relacji... - czy słyszał jak łomocze jej serce? - Tuż po naszym spotkaniu w lodziarni zagadałam do niego o spotkanie, by pogadać, wiesz... jakoś to wyklarować. I to spotkanie odbędzie się już jutro. - spięła się z różnych powodów. Czuła silną potrzebę wyjaśnienia mu wszystkiego, jednak odnosiła wrażenie, że go tym spłoszy. Wolała jednak uprzedzić go, że się z kimś spotykała i to całkiem niedawno. Nie była pewna jakby się zachował, gdyby dowiedział się co się wyprawia w jej duszy na samą myśl o Nathanielu... lecz póki co wolała skoncentrować się na pierwszym mężczyźnie, o którym zapewne będzie myśleć cały wieczór, co doprowadzi ją do szaleństwa z powodu wysokiego poziomu stresu. Siedziała wyprostowana, z trochę sztywnymi barkami, jakby sytuacja przygniatała ją do ziemi. - Przez ten czas poznałam lepiej ciebie. - szeptała i w końcu zawiesiła na nim spojrzenie ciekawa, czy odpowie tym samym. - Dlatego jutrzejsze spotkanie nie jest randką. - ale czy mogła łudzić się, że jej uwierzy? Nie odrywała od niego oczu, przyglądała mu się czujnym okiem portrecistki, by wychwycić każdą emocję, jaka się z niego wydostanie. Musiała wiedzieć czy jej wierzy, to było szalenie istotne.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Potrzebowałem instrukcji obsługi kobiety, naprawdę. Gdzieś w pewnym momencie chyba umknęło mi coś ważnego, bo zamiast oglądać ją wciąż wesołą i zadowoloną ze zbliżającego się spotkania, wpędziłem ją w zupełnie inny nastrój. Nie mogłem skupić się na przeanalizowaniu tego co zrobiłem źle. Serce waliło mi w piersi podenerwowane wiszącymi nade mną słowami, które (jak miałem nadzieję) opatrznie zrozumiałem. Uświadomiłem sobie, że milczę przez naprawdę długi czas dopiero wówczas, gdy zaczęła uciekać ode mnie spojrzeniem. Chociaż jeszcze przez kilkoma minutami chciałem ją pocałować, zupełnie nie przejmując się wszystkim tym co działo się wokół nas, tak teraz już kompletnie zesztywniałem. Straciłem ochotę na robienie cokolwiek, podminowany tym, że ewidentnie sprawiłem jej przykrość i gorączkowo szukałem jakiejś ucieczki z tego wszystkiego. Nie mogłem jednak odnaleźć drogi, która wyprowadziłaby mnie stąd w jednym kawałku, a jednocześnie nie uraziła jej do żywego. Byłem dobrym obserwatorem tak długo, jak nie musiałem mierzyć się ze skutkami własnej niezręczności towarzyskiej, a ona czasami naprawdę mnie dobijała. Siedziałem taki zmarnowany, kompletnie nie wiedząc nie tylko co powiedzieć, ale również gdzie patrzeć czy jak trzymać dłonie. W końcu zabrałem swoją z jej własnej, kiedy zrozumiałem, że zaczęła lekko drżeć. Zacisnąłem palce obu dłoni na sobie, jakby to miało pomóc im się uspokoić, a jednak wcale tak się nie stało. Musiałem w jakiś sposób wziąć się w garść i dojrzeć do podejmowania trudnych decyzji, które być może miały mnie zranić. Unikałem ich jak ognia, nie bez powodu nie należąc do grona ludzi otwartych na nowe znajomości. Każdy potencjalny znajomy był właśnie takim zagrożeniem. Przywiązałem się do niej, ale jak miałem powiedzieć te słowa na głos, skoro nigdy dotąd nie przechodziły mi one przez gardło? Zawsze wydawało mi się, że druga osoba wie co o niej myślę. Okazując to gestami, troską i dotykając w ten sposób drugiej strony zwykłą, prostą potrzebą dogodzenia jej czy zaopiekowaniem się jej sprawami przekazywałem o wiele więcej, niż nie tylko słowami, ale również często skąpą mimiką. Słuchając jej słów, stężałem w prawdziwy posąg. Myśl o potencjalnej drugiej osobie była tak dotkliwa, że nie mogło być inaczej. W moich oczach wreszcie pojawiło się odbicie tych wszystkich emocji, ale z drugiej strony uczepiłem się zawzięcie jej zapewnieniu, iż spotkanie z tym drugim mężczyzną nie jest randką. Chciałem w to wierzyć. Musiałem, jeżeli nie chciałem, aby odeszła ode mnie przez moje nieżyciowe dziwactwa. Merlin mi świadkiem jak wiele mnie to kosztowało, ale wreszcie uśmiechnąłem się. I wtedy coś pękło. Po prostu roztrzaskała się cała ta fałszywa fasada spokoju. - Wierzę ci - przyznałem i była to najszczersza prawda. Ufałem w to co mi mówiła bardziej, niż byłbym skłonny przyznać, dopóki się nad tym nie zastanowiłem. Zamiast szukać ponownie jej dłoni, nachyliłem się ku niej, szukając ustami jej ucha. Czułem jak policzki mi płoną. - A poniedziałkowe… będzie randką? Czy to… czy to jest randka? - Zapytałem szeptem, przy każdym słowie owiewając jej ucho ciepłym oddechem. Nie byłem w stanie mówić głośniej, tak sparaliżowało mi struny głosowe. - Nie chce, żeby między nami coś się… kićkało. - Użyłem jej słowa, chociaż w moich ustach brzmiało ono kompletnie niepoważnie. Nie umiałem naprędce znaleźć lepszego. - Przepraszam - westchnąłem w końcu, cofając się tylko na tyle, aby móc na nią popatrzeć. - Jestem beznadziejny w mówieniu o czym myślę lub co czuje. - Odwlekałem przejście do meritum, starając się ugryźć ten temat wreszcie z właściwej strony, podczas gdy miałem wrażenie, że tylko nieustannie obchodzę go naokoło. - Chce, żebyś była kimś więcej, niż dwukrotną randką. - Przyznałem nareszcie, chociaż nie bez zająknięcia gdzieś w połowie zdania. W dodatku wyrzuciłem to z siebie z taką ulgą i trudem, jakbym co najmniej wieże w Hogwarcie ręcznie zbudował. Odgarnąłem delikatnym ruchem włosy opadające jej na twarz, zbierając jedną stronę za ucho. Byłem nagi. Nie umiałem powstrzymać przy niej rąk, gestów, słów. Nie byłem sobą, a zarazem byłem sobą tak bardzo jak tylko się dało. To oślepiało. Błądziłem po omacku. Byłem tak blisko, że wręcz czułem napięcie w okolicy żołądka, ale nie posuwałem się ani o krok dalej. Najpierw musiałem poznać jej odpowiedź. Tak bardzo zależało mi na ułożeniu relacji między nami, że to co działo się w jej życiu miłosnym poza tym wydawało mi się nagle zrozumiałe i do zaakceptowania. Jutro pewnie wyjdę z siebie ze stresu, ale nie z uwagi na Elaine. Nie wierzyłem w tę drugą osobę. - Ufam ci - szepnąłem jeszcze. Emocje ścisnęły mi gardło, kiedy odsłoniłem najszczerszą z prawd. Znała moje największe sekrety, więc dla mnie było to absolutnie oczywiste. Mimo tego, zdecydowałem się powiedzieć to głośno.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Pobyt przy Riley'u gwarantował wiele emocjonalnych doświadczeń. W jednej chwili była niemal najszczęśliwszą osobą na świecie, zaś w drugiej trzęsła się z wewnętrznego zimna, gdy opowiadał o zaznanym cierpieniu. Poznawała go z każdym dniem i mimo, że wiązało się to z wyczerpaniem emocjonalnym i psychicznym, to nie potrafiła zostawić go w spokoju. Przyciągał ją, wszak miał w sobie coś, czemu nie mogła się oprzeć. Zrozumiała, że pierwsze cieplejsze uczucia tknęły ją w chwili, gdy małymi-wielkimi słowami pomógł jej uspokoić metamorfomagię jeszcze w czasie, kiedy trzymał własną w okowach tajemnicy. Później było już z górki. Otwierał się, powolutku, pomału, z przeraźliwą ostrożnością i niepewnością czym zyskiwał sobie jej pełną uwagę i zainteresowanie. Był intensywny w swojej obecności mimo, że otaczał się ciszą i maską, za którą się gorliwie ukrywał. Dopuścił ją do siebie i sprawił, że zaczęła się w nim zakochiwać, a gdy targały nią emocje, to silne, wyraźne, intensywne, które nie pozostawiały złudzeń. Pierwszym muśnięciem warg zagwarantował sobie jej ciepłe uczucia, które mogą się przerodzić w coś albo naprawdę pięknego albo... rozgoryczenie, gdyby nie zapewnił, że jej wierzy. Milczał, a to milczenie czuła dotkliwie, niemal wierciła się w miejscu brutalnie pozbawiona obecności jego dłoni. Dawała mu czas, aby do siebie doszedł, poukładał myśli i pozbył się zażenowania. Tylko czemu trwało to tak długo? Wyznała właśnie, że zanim natknęli się na siebie w księgarni, to z kimś się spotykała. Oczekiwała szybkiej reakcji, a zmusił ją do cierpliwości, której akurat teraz trudno było jej zachować. Gdyby jej nie zależało na nim jako na kimś bliskim, to nie musiałaby mu mówić o Leonelu. Stwierdziła, że uczciwie będzie mu o tym wspomnieć aniżeli miałby dowiedzieć się o tym, nie daj Merlinie, z plotek. Prawie pogodziła się, że nie dostanie odpowiedzi. Już czuła kłucie w sercu, które wymagało natychmiastowej pierwszej pomocy - przeraźliwie silnego przytulenia do Elijaha, Gabriela albo Cassiusa. Niemal dopadło ją widmo porażki, rozczarowania i łez, trafiła na granicę paniki, gdy w końcu się odezwał. Serce przestało jej na chwilę bić przerażone tempem pompowania tlenu do krwi. Nie dostrzegła niestety jego uśmiechu, bo w tamtym czasie wstrzymywała oddech, gdy się nachylał. Zadrżała od intensywności zapachów, kojarzących się tylko i wyłącznie z nim. Gorący oddech sprowokował pojawienie się na jej ciele gęsiej skórki i ścisku w klatce piersiowej. Ktokolwiek na nich teraz spoglądał, wyciągnąłby jednoznaczny wniosek. Nie było to teraz ważne, bowiem po jej ciele rozlewało się ciepło mające moc przegonienia nerwów i paniki. Przymknęła oczy i zaczerpnęła powietrza, aby poczuć jego zapach jeszcze wyraźniej. - Randka czy nie-randka... ważne, że z tobą. - odpowiedziała również szeptem jakby w obawie, że im głośniej to wypowie, tym ryzyko, że jej nie uwierzy. Tak też myślała - nie musiała chodzić z nim na randki, po prostu chciała spędzać czas, rozmawiać (może już bez wyciągania z niego sekretów tylko dla odmiany coś normalnego?), przytulać, pocałować, dotknąć, opowiadać o głupotach, wywoływać uśmiech... wszystko to, co mogłaby zrobić tylko z kimś, w kim pokłada ogromne nadzieje. W końcu dowiedziała się o czym myśli, a treść cichego wyznania udowodniła jej, że mu na niej zależy. Że choć ciężko mu mówić o emocjach, to poradził sobie i w jakiś sposób nazwał własne pragnienie. Potrzebowała tych słów mimo, że gestami już jej okazał zainteresowanie. Nie chciała gryźć się sama ze sobą, gdy zamykał się w zaciszu swojego umysłu, gdy wypowiedziała jakieś kontrowersyjne słowa. To nic, że głos mu drżał ani że wyglądał jakby Elijah mu urządził indywidualny, tygodniowy trening quidditcha. Całe jej ciało drżało w rytm dudnienia serca, ale tym razem od pozytywnych emocji, których znów nie potrafiła ujarzmić i w sobie utrzymać. Na jej ustach zakwitł uśmiech. Najpierw mały, jednak z każdą sekundą poszerzał się, rozjaśniał, obejmował całą twarz, a punkt kulminacyjny miał w spojrzeniu. Takie właśnie na niego spoglądało, gdy zakładał pasmo złotych włosów za ucho. Lubiła momenty, kiedy nie panował do końca nad rękoma. Nachyliła się ku niemu, oplatając szczupłymi palcami kraniec jego policzka. - Pod warunkiem, że będziesz cały czas bardzo blisko mnie. - ucałowała lewy kącik ust, mając nadzieję, że nie przeliczyła się ze swoją siłą woli i nie rozwinie tego przypadkiem w gorące pocałunki, do których już tęskniła. Popatrzyła mu głęboko w oczy, intensywnie i poważnie, aby wiedział, że docenia jego zaufanie. Wiedziała jak wiele go to kosztuje, a więc za wszelką cenę musiała pokazać mu, że jest ono u niej bezpieczne. - Dziękuję. Będę o nie dbać. - wiedziała, że potrzebuje zapewnień, nie pierwszych i nie ostatnich. To było normalne, ludzkie, więc dzieliła się nimi, by się chociaż odrobinę rozluźnił. Zdawała sobie sprawę, co teraz spoczywa na jej barkach. Otrzymała od niego coś potężnego, a więc musi mu udowodnić, że jest warta tego zaufania. Z niebywałą delikatnością pogładziła jego policzek, a czułości tego gestu nie dało się pomylić z niczym innym. Dziękowała mu, była wdzięczna. Swoją drogą... kot też chciał być głaskany, bowiem zaczynał miaukać. Póki co nie zwracała na niego uwagi, pochłonięta tonięciem w niebieskich oczach.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie zdawałem sobie sprawy, że zepchnąłem ją aż na taki skraj załamania, dopóki nie dostrzegłem z jaką ulgą zaczyna wreszcie oddychać. Wracała do funkcjonowania, jakby moje milczenie, a potem niepewność w głosie doszczętnie ją zmroziły. Dziwnie mi było to zauważać. Na co dzień nie zdawałem sobie sprawy z tego co tak naprawdę oznaczała dla niej moja bliskość. Omijałem wzrokiem jej gęsią skórkę, te ekscytację w spojrzeniu, gdy zaczynałem się ku niej nachylać. Wypierałem to z siebie, podświadomie zdając sobie sprawę z tego, że uczucia Elaine były w gruncie rzeczy odbiciem moich własnych. Inaczej nie czułbym sensacji w żołądku na samą myśl o tak odważnym zbliżeniu się do niej jak teraz. Miała w sobie coś, co przyciągało mnie z tak niewyobrażalną siłą, że po prostu nie potrafiłem myśleć racjonalnie. Było to dla mnie tak dziwne i nienaturalne. Jednakże w tym momencie, gdy była wreszcie tak blisko, że czułem bijące od niej ciepło musiałem w końcu pojąć największą z prawd. Publiczne nieokazywanie uczuć nie musi być nieczułością. Czy trzymanie się za ręce było obnoszeniem się z czymkolwiek? Miałem tak wiele pytań, na które nie znałem odpowiedzi, że nieomal było widać po mnie jak bardzo konfudują mnie własne wątpliwości i emocje. Stan ten też był dla mnie nowy. Przy niej przeżywałem wszystko tak intensywnie jak nigdy wcześniej. Było to piekielnie dziwne i obce mi uczucie, a zarazem nie mogłem powiedzieć, że było mi ono niemiłe, wprost przeciwnie. Wyzwolenie. Nie całkowite, do tego jeszcze musiałem się przekonać. Jednak zrobiłem już ten jeden krok naprzód, gdy nie uciekłem panicznie przed dotknięciem jej policzka. Zmrużyłem nieznacznie oczy, czerpiąc z tego drobnego gestu nieprzyzwoitą porcję przyjemności. Jej słowa słyszałem jak przez zakłócone połączenie fiuu, tak mocno waliło mi serce, a krew szumiała szaleńczo w żyłach. Zanim zdążyłem pomyśleć jak jestem żałosny, ucałowała lekko kącik mych ust, jednocześnie wypowiadając słowa, które wymagały odpowiedzi. Tak sądziłem przynajmniej. - Będę. Tak długo jak tylko będziesz tego pragnęła. - Odpowiedziałem, a potem prawie, że odetchnąłem. Gdy mówiłem, delikatnie musnąłem ustami jej własne wargi, tak blisko niej byłem. Nawet nie zauważyłem kiedy ułożyłem dłoń na jej udzie, a następnie przesunąłem je na jej biodro. Zwariowałem na jej punkcie, dosłownie. Kiwnąłem nieznacznie głową po jej słowach, obracając lekko głowę, aby ucałować jej nadgarstek. - Ciężko mi się teraz skupić - wypaliłem bardzo szczerze, ale tym razem nie zaróżowiłem się ze wstydu - już i tak pokraśniałem nieco od emocji i jej bliskości. Na kota nawet nie zwróciłem uwagi, ewidentnie bijąc się teraz z własnymi myślami. Już i tak siedzieliśmy tak blisko siebie i na tyle sugestywnie, że każdy głupi pomyślałby, iż się całujemy. - Jesteś wyjątkowa - szepnąłem, pewnie naiwnie. Powiedziałem to co pomyślałem, bez żadnego filtru nakładanego na wypowiedź i tym razem faktycznie ją pocałowałem. Delikatnie i słodko, tak jak całuje się swoją pierwszą miłość. Było w tym geście o wiele więcej uczuć, niż wyrażały moje skąpe w wyznania słowa i chociaż atmosfera wokół nas zapewne napęczniała już od podniecenia przekomarzankami, ten pocałunek nieco wygaszał tę stronę pociągu do drugiej osoby. To była pieszczota, która miała kusić i przekazywać ładunek emocjonalny. Niewinna jak na pocałunki w rezydencji Fairwynów. - Łamię swój wewnętrzny kodeks. - Zauważyłem i uśmiechnąłem się podczas kolejnego pocałunku jaki jej ofiarowałem. Złożyłem go na jej rozgrzanej szyi, nie będąc w stanie się powstrzymać.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Z jednej strony pamiętała o jego potrzebie zminimalizowania okazywania sobie uczuć w miejscu publicznym lecz z drugiej intensywnie czuła jego zapach, co skutecznie zagłuszało pierwszą myśl. W tym duecie to on musi wykazywać się zdrowym rozsądkiem jako ta osoba, która wyćwiczyła się w samokontroli. Elaine było do tego daleko, a też nie przywykła do powściągania emocji, kiedy główny bodziec jest na wyciągnięcie ręki... na odległość dotknięcia ust, których nie potrafiła pozostawić bez opieki jej własnych. Napawała się uczuciem ulgi i ciepła, zapominając, że jeszcze chwilę temu niemal oszalała ze zniecierpliwienia. - Jesteś pewien? - zaśmiała się tuż przy jego ustach, łaskocząc je swoimi, których kąciki uciekały ku górze. - Interesuje mnie relacja bezterminowa. - niemal wygrała walkę z rozsądkiem i byłaby w stanie rozważać powrót na swoje miejsce na kocu, gdyby nie zachowanie jego rąk. Przywodziły na myśl zaproszenie do przytulenia całym ciałem, które rozpaczliwie potrzebowało jego ciepła. Wybił z rytmu jej oddech i naraził na całkowitą utratę koncentracji. Zadrżała od ataku ciepłego dreszczu, zapatrzyła się na jego pocałunek złożony na jej nadgarstku. Jeśli będzie tak robić dalej, to nie ręczy za siebie. Zdemoralizują większą część Hogwartczyków... - Teraz to i mi też ciężej. - szepnęła między jednym a drugim oddechem, podczas których rozważała czy wolno jej teraz go bezwstydnie pocałować bez przejmowania się otoczeniem. Nie była pewna jak przyjąć komplement, z którym nie potrafiła się zgodzić, jednak odebrał jej konieczność skomentowania, za co była mu wdzięczna. Przesuwając po gładkiej skórze jego policzka, ulokowała dłoń z boku szyi, oddając się spokojnemu i czułemu scałowaniu jego ust. W końcu. Ich smak otumanił jej umysł wypędzając z niego większość uporczywych myśli. Rozczulała się, a pchnięta tym uczuciem przedłużyła pocałunek o trzy kolejne, by nacieszyć się jego ustami na zaś. Musi jej to "starczyć" do końca dnia, a nazajutrz zgłosi się po następne, choć znając siebie, będzie szukać bardziej prywatnych okoliczności, by nie musieć się ograniczać. - Chyba lubię jak łamiesz swoje zasady. - zaśmiała się i jednocześnie zatrzęsła od obecności jego ust na wrażliwej szyi. Wywołał tym szybsze krążenie krwi w żyłach, cicho westchnęła z przyjemności porażona miękkością pocałunku. - Musisz... musisz jeszcze wiedzieć o jednym... - mówienie przychodziło jej z trudem, zwłaszcza, że nie panowała zbytnio nad swoimi dłońmi, które rozochocone pocałunkami uwiesiły się twarzy Riley'a, by sięgnąć kciukami do jego ust i je gładzić, a jednocześnie chociaż odrobinę powstrzymać przed rozpaleniem w niej ognia. Wówczas mieliby poważne kłopoty, a skoro rozmawiali, to wypadałoby napomknąć nie tylko o Leonelu... mimowolnie zadrżała na samą myśl o Nathanielu. - Mówiąc w wielkim skrócie, walnęłam w twarz śmiertelnie niebezpiecznego i potężnego czarodzieja. Od kilku tygodni go unikam, bo mnie prowokuje do agresji. - drugi mężczyzna. Jak to się stało, że jest ich nagle tak wielu? Przez tyle lat cierpiała z braku zakochania, a teraz otrzymywała wiele bodźców naraz. Riley przodował, ewidentnie. - Na szczęście nie ma go w Hogwarcie ani w Dolinie, bo chyba nigdy bym spokojnie nie zasnęła. - i choć słowa musiały brzmieć niepokojąco, w jej głosie nie było tego pierwotnego strachu. Raczej zadziorność, jakiś bunt i niepewność wobec zamiarów wspomnianego mężczyzny. Nakierowała twarz Riley'a ku sobie, by móc nacieszyć się kolorem jego oczu.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej pytanie wydało mi się retoryczne. Chciałem się roześmiać, ale świadomość, że jest tak blisko nieco mnie od tego odwiodła. Uśmiechnąłem się jedynie, unosząc kąciki własnych ust niemalże w idealnej synchronizacji. - Tym lepiej dla mnie - odpowiedziałem, znowu szczerze czując że jeszcze trochę i oboje zaczniemy drżeć z niedostatku kontaktu. Mnie brakowało w tamtej chwili tak niewiele. Śmiesznie, zważywszy na to jak jeszcze dwa lata temu wzdrygałem się, gdy ktoś chwycił mnie za rękę. Ba, do tej pory wolałem nie witać się uściśnięciem dłoni, preferując raczej zdystansowane skinienia głową. Poza tym, chyba naprawdę nie obawiałem się żadnych bezterminowych relacji. Niełatwo było nawiązać ze mną bliższy kontakt i pociągnąć mnie za język na tyle, aby tak jak Elaine dokopać się do prawie wszystkich moich sekretów, ale jeśli to już się stało, równie ciężko było zmienić moje postrzeganie drugiego człowieka. Jeśli już go polubiłem, musiało stać się coś naprawdę przełomowego, abym zmienił o nim zdanie. Na to póki co się nie zapowiadało. Przyjąłem więc jej „ostrzeżenie” z cała świadomością podążających za tym konsekwencji z uniesioną głową. Wszak w tym momencie wydawało mi się nie będzie żadnych negatywnych stron naszej relacji - już nie chcąc używać naiwnego stwierdzenia, że byłem o tym przekonany to poniekąd faktycznie pokładałem w tym ogromne nadzieje. Swoim działaniem z łatwością mogłaby złamać mi serce już teraz. Przedłużałem ten pocałunek tak długo jak tylko mogłem. Z zachowaniem granic resztek przyzwoitości, oczywiście, a kiedy nie tylko na niego odpowiedziała, a dodała do niego trzy kolejne ledwie powstrzymałem się przed przytrzymaniem jej twarzy tuż przy swojej własnej. Z niejasnym smutkiem pozwoliłem jej się odsunąć i przerwać to wszystko kolejnymi słowami, ale nie miałem jej tego za złe. Jeśli nie zamierzaliśmy łamać szkolnego regulaminu, a raczej nie zamierzaliśmy, to jej reakcja najpewniej uchroniła nas od gorzkiego rozczarowania koniecznością wstrzymania własnych… zapędów. Westchnąłem tylko, udając zniecierpliwienie jej trudnymi tematami, ale było widać po mnie, że w żadnym razie nie jestem na nią o cokolwiek zły. Wprost przeciwnie. Pozwalałem się dotykać, jednocześnie machinalnie gładząc jej kość biodrową. Słuchałem jej słów nieomal od samego początku z uniesionymi brwiami. - Przepraszam, chyba nie usłyszałem. Co zrobiłaś? - Zapytałem, bo faktycznie wydało mi się, że chyba się przesłyszałem. Jej dalsze słowa niestety potwierdziły początkową wersję, a ja nagle straciłem ochotę na dalsze amory. Wyprostowałem się, chwytając ją za dłonie, które zapewne wciąż trzymała blisko mojej twarzy. Nie złapałem ich jednak, aby ją pocieszyć. Zdaje się, że był to odruch nadający całej sytuacji powagi, bo uwięziłem je między nami, lekko nimi potrząsłszy, gdy się odezwałem. - Kogo, gdzie i kiedy? Jak do tego doszło? Wybacz, ale nie wyobrażam sobie ciebie w roli agresora - zawiesiłem głos i uśmiechnąłem się leciutko, mając nadzieję że jej tymi słowami nie uraziłem. Kot trącił łbem nasze złączone dłonie, domagając się solidnej porcji atencji i idących za nią pieszczot. Zgarnąłem go delikatnie przedramieniem wprost na kolana Elaine. - Potrzebujesz pomocy? - Dopytałem, nie widząc możliwości zignorowania tak poważnego, potencjalnego zagrożenia.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Utwierdzał ją w przekonaniu, że więcej nie ucieknie. Tyle razy zamartwiała się, że zrobi coś, co go ostatecznie spłoszy, a teraz... teraz wydawało się jej to bez znaczenia. Całował ją, nieustannie dotykał nie potrafiąc utrzymać przy sobie rąk, a to zdradzało jak bardzo był złakniony ciepła drugiej osoby. Pojmowała, że i ona wbrew pozorom żyła z tym deficytem, nigdy nie zaspokojonym przez drugą osobę, której mogłaby okazać kobiece ciepło. Rodzina rozpieszczała ją pod względem wsparcia i miłości, jednakże nikt z nich nie jest w stanie zapewnić jej tego, co właśnie ofiarowywał jej Riley. Tylko jego teraz chciała, nikogo więcej. Wypełniał większość jej myśli, powodował mimowolny uśmiech i czasami rozmarzenie. To uczucie zakochania było niezwykle lekkie, cudowne, wyzwalające... rześkie. Zwłaszcza, że cały czas otrzymywała bodźce potrafiące rozwinąć to uczucie do niebotycznych rozmiarów. Uśmiechnęła się jednym policzkiem słysząc to wymowne westchnięcie, którego nie odebrała jako ujmę, a raczej komplement. To świetny punkt odniesienia do ich następnego spotkania, gdzie nie będzie ich ograniczać miejsce publiczne. Nie mogła się doczekać tego momentu, gdy naprawdę padnie mu w ramiona i zapomni o bożym świecie. Lubiła ciężar jego dłoni na biodrze, bowiem czuła się... jakby należała teraz do niego. W pewnym sensie tak było, skoro wywołała i sprowokowała częściowe opisanie ich relacji i wyznanie kiełkujących uczuć. Trzymał ją, a więc trwała tuż obok i starała się nie ignorować tematu domagającego się omówienia na rzecz porwania go daleko poza zasięg wzroku hogwardzkich uczniów. Streszczała więc, sprytnie omijając wymawianie imion i nazwisk. Nie było to w żadnym razie niezbędne. Zaskoczyła go i po chwili namysłu zrozumiała, że faktycznie nikt w życiu nie spodziewałby się po niej jakiegokolwiek objawu agresji. Jedynie Elijah (i tylko on) wiedział, że Ela ma w sobie głęboko skrywany pazur, tę część, której się wstydzi i która nie ma nic wspólnego z łagodnością. Nie okazywała złości poprzez przemoc, jednak Nathaniel potrafił doprowadzić ją ze skrajności w skrajność, więc nic dziwnego, że doprowadził ją do wyprowadzenia ciosu. Zaprzestała gładzenia jego policzków czując, że faktycznie poruszyła poważny temat. Dopiero widząc reakcję Riley'a zrozumiała, że zagrożenie było bardziej realne niż się jej to wydawało w myślach. - Pod koniec sierpnia. - odparła, wodząc wzrokiem za kociakiem. Nie głaskała go jednak, chcąc uspokoić nieco Riley'a. Pytanie, czy powinna? Przecież nie rzucała słów na wiatr i naprawdę walnęła kogoś niebezpiecznego... - Mieliśmy spotkanie w większym gronie znajomych, graliśmy w gry, piliśmy alkohol... i nadintepretował sobie zadanie, które otrzymał od pewnej Ślizgonki.. - zadrżała nie tylko na samo wspomnienie jego zachwyconego spojrzenia, ale też wobec własnych odczuć, których się przeraźliwie wstydziła. - Grabił sobie bezczelnymi pytaniami, a potem trochę się do mnie dobierał i przesadził. Nie jestem bez winy, byłam trochę pijana, a nie mam aż tak mocnej głowy. - zmarszczyła brwi, wyraźnie niepocieszona tamtą sytuacją, do której nie dopuściłaby nigdy w stanie trzeźwości. - Uderzyłam go, ale nie pamiętam jak zareagował, bo wtedy sobie poszłam. Na Merlina, ale to było nieodpowiedzialne z mojej strony. - i ona się wyprostowała odkrywając własną głupotę. Dobrze, że Leonel za nią wówczas poszedł inaczej strach myśleć co mogłoby się jej stać w środku nocy, w egipskich ciemnościach przy minusowej temperaturze. - Nie, dam sobie z nim radę. - odpowiedziała trochę zbyt szybko i nie wyglądała na przekonaną. Wolała nie dopuścić do spotkania Riley'a z Nathanielem. - Znaczy się... nie dam się już tak podejść. Po prostu najlepiej będzie, jeśli dalej będę go unikać. Jest taki... osaczający. - zdziwiła się trafnością swojej myśli. Gdy już się pojawiał, niełatwo było się wyrwać z jego towarzystwa, bowiem zatrzymywał człowieka swoją charyzmą i błyskotliwością. Porażona wizją spotkania go jak i własnymi emocjami, które potrafił wywołać, zadrżała. Przysunęła się tak, by siedzieć obok Riley'a i się przytulić do ramienia. Objęła je rękoma, oparła policzek o jego bark, a i zanurzyła dłoń w kocim futerku jakby nagle się czymś zestresowała i potrzebowała pozytywnych bodźców. - Wolę żebyś wiedział, choć nie umiem tego do końca opisać. - mogłaby nakierować trop, ale wstydziła się. Jak na zawołanie końcówki jej włosów pokryły się purpurą, bezczelnie ją zdradzając. - Jest niebezpieczny dla kobiet. - szepnęła tak cicho, że nie zdziwiłaby się, gdyby nie usłyszał. Nie patrzyła mu w oczy, przytulała się i szukała u niego wsparcia. Była uczciwa, pragnęła dbać o jego zaufanie i uczucie, jakim ją obdarzył.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej wyznanie nieco mną wstrząsnęło. Pod koniec sierpnia? Więc ta sprawa była całkiem świeża. O wiele świeższa, niż się spodziewałem i o stokroć bardziej złożona. W pewnym momencie zesztywniałem, nie potrafiąc zapanować nad reakcją własnego ciała. To jedno, krótkie spięcie idealnie obrazowało moje myśli. Stały się ostrożne i czujne. Chciałem wypytać ją o tę sytuację, ale w gruncie rzeczy wcale nie musiałem. Odpowiedzi napływały same. Niepokojące i dziwne. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Elaine jest w stanie aż tak coś lekceważyć. - Dobierał się? - Powtórzyłem zmienionym głosem. Nie było w nim jednak agresji, a raczej zdziwienie. Może nawet był to już swego rodzaju szok, odpowiedni dla osoby, która wedle własnego spojrzenia oceniła drugą i zaskoczyła ją inna jej odsłona. - W takim razie nie jestem pewien czy to aż tak nieodpowiednie zachowanie. - Odpowiedziałem, najpewniej wbrew reakcji mojego ciała, które jasno zdradzało, że poniekąd się z nią zgadzałem. Trwałem w impasie. Z jednej strony doskonale rozumiałem potrzebę bronienia się przed kimś takim, kto nie rozumie granicy, a z drugiej przemoc fizyczna to było coś, czym całkowicie się brzydziłem. Nie liczyłem do tego pojedynków. Różdżka była zarazem subtelniejsza, jak i bardziej skuteczna. Jednakże kimże ja byłem, aby ją oceniać? Sam przecież skręcałem karki królikom i innym stworzonkom. Jej zapewnienie nieszczególnie mnie uspokoiło, zwłaszcza, że nie skończyła na „dam sobie z nim radę” a dodała jeszcze coś. Osaczający. Niebezpieczny. Nachmurzyłem się, a zarazem tak zamyśliłem, że zupełnie nie zareagowałem na jej bliskość. Oparła się o mój bark, a ja nawet nie drgnąłem. Kilka minut zajęło mi przetrawienie jej oświadczenia. - Jeżeli on zrobi ci krzywdę, znajdę go. - Odpowiedziałem tylko, a chociaż ton jakiego użyłem był absolutnie niewinny i spokojny, kryło się w nim coś mrocznego. Absolutnie adekwatnego do takiego obwieszczenia wypowiedzianego przez osobę, która jednocześnie cechuje się stoickim spokojem, jak i zajmuje się zawodowo patroszeniem żywych organizmów. Kompletnie popsuło mi to nastrój, więc po jakiejś chwili delikatnie rozsupłałem oplatające mnie ramiona. - Muszę już wracać do zamku. - Oznajmiłem, uświadamiając sobie jak suchy stał się ton mojego głosu dopiero w chwili, gdy skończyłem mówić. Uśmiechnąłem się, aby złagodzić nieco to wrażenie. - Idziesz też? - Spytałem, oferując jej swoją dłoń, gdy dźwignąłem się na nogi. Nie tylko chciałem pomóc jej wstać, ale również odprowadzić ją gdziekolwiek by nie szła. Jeśli była chętna, odeszliśmy wspólnie, a jeżeli nie, podążyłem samotnie w stronę zamku. Moje myśli wciąż zakłócał jej kłopot. Pewnie będzie mnie to gryzło tak długo, aż w końcu nie znajdę na to odpowiedniego rozwiązania. Szkoda tylko, że za wypatroszenie człowieka odbywało się kary.
| ztx2
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Zjawiła się pierwsza, na to wygląda. Wyjątkowo, bo przez ostatnie miesiące wszędzie była spóźniona. Trochę jej to humor poprawiło, chociaż i tak był całkiem niezły od czasu meczu. Uśmiechnięta, nie była w stanie odmówić sobie wejścia na drzewo. Wspięła się zatem na jedną z najgrubszych gałęzi i wysunęła na tyle nad wodę, na ile mogła, zanim konar nie zaczął unosić się w górę. Po chwili nawet położyła, przytulając policzek do szorstkiej kory by mieć twarz bliżej wody. Oglądała swoje odbicie w nieruchomej tafli; niebo było perłowe, tworząc jednolite tło, przecinane czarnymi konarami nagiego drzewa. Biała postać w bieli chmur. Tak wygląda, kiedy leci na miotle? To możliwe. Nad jeziorem było wyjątkowo spokojnie. Jedynie kilka rybek zruszyło na trochę wodę, łapiąc powietrze, zanim na nowo schowały się w głębiny. Odetchnęła zatem, rozluźniając się. Przymykając oczy oraz pozwalając sobie na parę chwil lenistwa i niemyślenia o niczym. Miotłę zostawiła na brzegu, przy pniu. Nie sądziła, aby ktokolwiek jej miał ową ukraść. Zresztą, nikogo teraz innego nie było.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Dostała miotłę! Wciąż nie mogła uwierzyć w taki prezent, ale też nie zamierzała go oddawać. Musiałaby stracić resztki rozumu, aby to zrobić. Niby na ostatnim meczu miała pożyczoną od drużyny, ale co swoje, to swoje. Każdy o tym wiedział. Dodatkowo to była tak naprawdę pierwsza miotła Lou, więc jej poziom szczęścia przekraczał dotychczasowe normy. Wcześniej nie zależało jej na quidditchu, mając większe plany względem innego sportu, ale parę spraw uległo zmianie. Tym samym, skoro zdecydowała się zapisać do drużyny, aby nie wyjść z wprawy, dobrze było mieć własny sprzęt. Dotarła na miejsce jako druga. Dostrzegła wpierw miotłę leżącą obok pnia, a dopiero później dziewczynę na gałęzi, która leżała z przymkniętymi oczami. Jeśli się nie myliła to była Hemah, na ostatnim meczu szukająca, a zazwyczaj ścigająca. Ciekawe za kogo Lou weszła na boisko… -Hej - rzuciła cicho, na przywitanie, nie chcąc wystraszyć dziewczyny. Trochę głupio byłoby patrzeć, jak ta wpada do wody. Oparła się plecami o pień drzewa, stawiając miotłę obok siebie. Rozpuszczone do tej pory włosy próbowała złapać gumką, aby w trakcie treningu nie przeszkadzały.
Chłopak może i nie należał do szkolnej drużyny quidditcha, ale postanowił przyjść na trening organizowany przez kapitana drużyny. Co go podkusiło? Czy to przez to, że podczas wyścigu dobrze się bawił? Może i nie wygrał, może i nie rzucił żadnego zaklęcia, ale nie był też taki najgorszy. To go jedynie pocieszało. Czy dzisiaj będzie się bawił równie dobrze, jak podczas ferii? To się okaże. W ogłoszeniu, które znalazł, nigdzie nie było napisane, że uczestniczyć mogą tylko członkowie drużyny, prawda? Czuł się zaproszony również i on. Przyszedł na umówione miejsce trochę wcześniej, a w dłoni trzymał pożyczoną miotłę. Nie była to jakaś nowa i zajebista jak uczestników, ale też niepodpalona z połamanym trzonkiem jak na wyścigu. Był pewien, że da sobie radę. Nie przychodził w końcu tutaj się ścigać a trenować. Taki był zamysł. Kiedy tylko dotarł na miejsce, zauważył dwie dziewczyny, które kojarzył ze wspólnego salony gryfów. Jedną z nich kojarzył bardziej, ale nigdy nie miał okazji zamienić więcej zdań, tym bardziej nie sam na sam. Uśmiechnął się jednak szeroko do obydwu. - Hej - przywitał się i zerknął na swoją miotłę, która tutaj absolutnie nie pasowała. Zresztą jak cały on. Czy powinien tu w ogóle przychodzić? Może pomylił godziny? Gdyby tylko miał zegarek, to na bank by teraz na niego zerknął.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Żałował, że nie udało mu się zagrać w ostatnim meczu, ale nie miał też innego wyjścia – niedawno zaczął pracę w jednym z londyńskich pubów i nie mógł pozwolić sobie na żądanie dnia wolnego w sobotnie popołudnie. Nie chciał jej stracić, więc nie miał prawa marudzić – posłusznie przyjął grafik i w chwili kiedy jego koledzy i koleżanki latali po boisku, przygotowywał wymyślne drinki i lał mniej wymyślne piwo. Takie życie. Nie znaczyło to jednak, że dał sobie spokój z Quidditchem! Może i zawiódł w meczu ze Slytherinem (choć kto wie, może zawiódłby bardziej gdyby jednak zagrał?), ale wciąż miał okazję zrekompensować się w ostatnim meczu Gryfonów w tym sezonie. No i ćwiczenie u boku Morrgan wciąż wydawało mu się przyjemną formą spędzania wolnego czasu – ot, tak po prostu. Przyszedł na miejsce i głośnym "Ahoj" przywitał się z tymi członkami drużyny, którzy pojawili się przed nim. W ręku miał miotłę, ale na ten moment położył ją na ziemi pod drzewem i wdrapał się na jedną z niższych gałęzi, na której usiadł, zwieszając beztrosko nogi i nieco nimi machając. — Gratuluję znicza — zawołał do leżącej nieco dalej @Hemah E. L. Peril; nie miał okazji powiedzieć jej tego wcześniej.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie miał pojęcia, że Gryfoni postanowili zorganizować sobie jakiś trening. Szczerze mówiąc - był zajęty czymś zupełnie innym. Musiał odpowiedni zacząć przycinać krzewy i drzewa, przynajmniej te, które kwitły z końcem wiosny, trzeba było znaleźć czas na dostarczenie nawozów i torfu, co wcale takie łatwe nie było, bo wiele roślin po prostu tego wymagało, a błonia, jak widać, były naprawdę wielkie. Lasem nie musiał przejmować się aż tak bardzo, ostatecznie od setek lat rósł sam, doskonale wiedząc, co powinien robić i jak się zachowywać, regulował sobie wszystko tak, jak najbardziej mu odpowiadało i wyjątkowo - nie potrzebował do tego ręki gajowego. Jedyne, czym Christopher musiał się zająć, to z całą pewnością pozostałości tych nieznośnych gejzerów, które rozsiały się po okolicy i nie było do końca wiadomo, jak należy sobie z nimi radzić, by to wszystko było skuteczne. Powiedzmy sobie szczerze, że miał co robić, a do jednego z potężnych drzew nad jeziorem zbliżał się nie z powodu zgromadzenia uczniów, ale z uwagi na fakt, że musiał przyjrzeć się gałęziom i przekonać się, czy nie będzie problemów z przedwczesnych wypuszczeniem liści, czy czymś podobnym. Nie chciał w niczym przeszkadzać, ani pchać się na afisz, ale skoro już się tutaj znajdowali, to wypadało się z nimi przywitać. Gajowy mimo wszystko nie zwracał takiej uwagi na wiek i nie uważał, żeby przywitanie się z nimi jako pierwszy, było jakąś ujmą na honorze. Odsunął się nieco na bok, poświęcając czas na obserwację drzewa, poszukiwał potencjalnych pęknięć na drzewie, jakichś zniszczeń, czegoś, co mogłoby źle na nie wpłynąć, a ostatecznie oparł się o jego pień, obserwując młodzież z lekkim uśmiechem. Dostrzegł również Lazara, któremu lekko skinął głową, zastanawiając się, co tutaj się właściwie dzieje. Miał tylko nadzieję, że żadne z nich nie wpadnie na jakiś diabelski pomysł, bo wtedy mimo wszystko, mimo całej sympatii, jaką darzył większość uczniów, musiałby zastosować nieco poważniejsze środki, niż przypatrywanie się i oczekiwanie na rozwój sytuacji. - Przyspieszony kurs latania? - spytał łagodnie, uśmiechając się lekko, ale nie próbując jakoś szczególnie zwracać na siebie uwagi, zerknął na miotłę opartą o pień drzewa, a później na resztę towarzystwa.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Powiedziałaby, że dawno nie latała na miotle, ale... to była nieprawda i nawet nie zamierzała kłamać. Nawet jeśli Krukoni mieli pewne przerwy między treningami, ale Strauss zawsze w trakcie musiała jeszcze chwycić za miotłę z krukońskich zasobów i samodzielnie rozwijać swoje umiejętności latania. W końcu musiała jakoś zmniejszyć różnicę między sobą, a rywalami z obcych drużyn. Czemu zatem postanowiła się wpieprzyć w trening Gryfonów jak niemiecki czołg w ruskie okopy? . . . Można zaryzykować stwierdzeniem, że niejako zrobiła to dla Moe. Żeby sprawdzić jak ta się miewa i dawać jej dalsze wsparcie psychiczne w drodze kształcenia swoich adeptów sztuk miotlarskich. W rzeczywistości jednak najzwyczajniej na świecie ją nosiło i nie wiedziała gdzie ma się podziać, a samotne latanie wte i wewte już jej zbrzydło, bo ile tego można robić. Tak mogłaby najwyżej zostać mistrzem nielegalnych wyścigów, a nie Quidditcha. Dlatego też pojawiła się w miejscu zbiórki lwich zawodników mając na sobie jakąś czerwoną i jawnie pro-gryfońską bluzę, która miałaby jakoś pomóc jej wtopić się w tłum. Oczywiście, że ona powinna tu być. Zachowywała się naturalnie także wszystko były w porządku. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, że ot tak Krukonka przyłaziła sobie na gryfońskie spędy i mityngi. Przywitała się pokrótce ze znajomymi reprezentantami domu Godryka po czym stanęła gdzieś obok, czekając na rozpoczęcie treningu.
/PS. Lazur powiedział, że mogę XDDD
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Do oficjalnych przemówień nigdy nie miała głowy i nadawała się do występowania przed dużymi grupami osób mniej więcej w takim stopniu, jak do tańca. A jednak wśród drużyny odczuwała to znacznie mniej, przede wszystkim nie czując na sobie żadnej presji tego, kogo powinna (lub nie) z siebie robić. Raczej wystarczyło jedynie postawić na szczerość i wyjść do nich dokładnie z tym, co wobec nich czuła. Jeszcze nie trafiła jej się sytuacja, gdzie musiałaby na nich tupać nóżką i przywoływać do porządku. Z niedawnym własnym wybrykiem na sumieniu jakoś akurat do tego by się nie czuła szczególnie skłonna. Dotarła na miejsce i w pierwszym odruchu już z daleka skinęła na powitanie w stronę gajowego, aby następnie podejść bliżej i zwrócić się do drużyny (i spółki), jego samego zostawiając sobie na koniec. - Violka, do domu. - zarządziła oschle, zauważając ją stojącą gdzieś na uboczu, jednak po chwili uśmiechnęła się, kręcąc głową ni to z dezaprobatą, ni rozbawieniem. Mania miotłowania potrafiła robić z ludźmi najróżniejsze rzeczy, a sama Davies była ofiarą swojej pasji na tyle, że przecież meldowała się na treningach Krukonów korzystając ze wszelkich, dostępnych i niedostępnych sposobów. - Lou, byłaś świetna. - pochwaliła dziewczynę za jej występ, jednocześnie kierując w nią spojrzenie mówiące 'pora na stanie się jeszcze lepszą'. Była pod wrażeniem tego, jak szybko i płynnie weszła do składu. I liczyła, że miały przed sobą jeszcze wiele takich pozytywnych niespodzianek, a przede wszystkim owocną współpracę. Przed utuleniem jej w podziękowaniu za super mecz powstrzymała ją świadomość, że była rodziną Hala i najzwyczajniej mogła mieć Davies za złe jej niejedno zachowanie z ostatnich dni, czy bycie w centrum całej ostatniej zawieruchy. Niezależnie od własnych pobudek i zamiarów, kapitan zrozumiałaby to. - Russ. Dobrze Cię widzieć. - do nowo odkrytej gwiazdy quidditcha postanowiła już się zbliżyć i unieść dłoń skierowaną w jego stronę, celem najbardziej ludzkiego zbicia piątki. W jej spojrzeniu było widać, że cieszyła ją każda nowa gryfońska duszyczka, chcąca przynajmniej doskonalić się w miotlarstwie, nawet, jeżeli nie miała planów na występy w drużynie. Po swoim krótkim geście, być może infantylnym, ale nadal takim, przy którym liczyła na wzajemność, obróciła się energicznie na pięcie o kilkadziesiąt stopni i przemówiła. Jakże motywacyjnie. - Wygraliście, więc już wiemy, że nie jestem Wam potrzebna. Ale Godryk zakazał nam stania w miejscu, więc zasuwamy. - chciała podejść do sytuacji z odpowiednim dystansem, zwłaszcza, że rzeczywiście udało im się wygrać, a występ każdego z graczy przebiegł na tyle pozytywnie, że poboczni obserwatorzy pewnie nawet nie odczuli braku Davies na boisku. I taki był plan - przede wszystkim chciała sprawić, aby i jej zawodnicy nie czuli się w żaden sposób słabsi, pomimo teoretycznego zranienia jednej z części organizmu, jaki stanowili. Czy przegięła? Pozostawiła to do oceny reszcie, bo sama stwierdziła jedynie, że 'zasuwanie', czy, może trafniej, 'niemożność usiedzenia w jednym miejscu' bardzo pasowała do większości z obecnych. - Dzisiaj trochę tu posprzątamy. - ha, gajowy mógł być dumny, że przedstawiciele domu, który podobno sam reprezentował niekiedy pamiętali również o tym, jak ważne było czyste środowisko. Nauki Hala nie szły w las, niezależnie od tego, w jakich aktualnie znaleźli się relacjach. Moe wzięła się za tłumaczenie ćwiczenia, po czym odesłała kolejno każdego do jego wykonywania. - Panie O'Connor, zapraszam do tańca. - brrr, tylko nie tańcowanki. Na szczęście nie miała tego na myśli w dosłownej formie - po prostu wręczyła gajowemu jedną z gryfońskich mioteł, aby i on mógł wziąć udział w zabawie. Poniekąd przecież również pożytecznej, a nie tylko udowadniającej, jacy to oni nie byli najsuper w szkole. To swoją drogą!
Znaleziska
Każdy z Was dostał za zadanie wskoczenia na miotłę, a potem znalezienia i zebrania do lnianej torby różnego rodzaju śmieci z kolejnych gałęzi wielkiego drzewa/drzew z okolicy. W zasadzie może Was trochę ponieść wyobraźnia co do tego, na co traficie, więc tu kompletnie nie naciskam na nic konkretnego. Podpowiedzi: wszelkie lotki, małe piłki, szkolne notatki, zwitki papieru, folie, wieczne pióra, książki etc. Możemy uznać, że część przedmiotów bardziej nada się do jakiegoś pudła rzeczy znalezionych, niż na śmietnik.
Zakładamy, że lokacja jest ostatnio w miarę popularna (i trochę obrywa śmieciami), bo i pogodzie zdarza się już wiosennie sprzyjać wyjściom z zamku.
Wydarzenia towarzyszące:
Rzuć kością:
1 - chyba jesteś królem śmietnika, choć możesz sobie również wymyślić inny tytuł samemu. W każdym razie nie masz sobie równych w zbieraniu odpadków i kiedy już lądujesz po wszystkim na ziemi wyglądasz jak przedwcześnie przybyły Mikołaj. 2 - podczas unoszenia się w kierunku jakichś wyższych partii drzewa, zahaczasz nogą o jedną z gałęzi. W rezultacie wypada Ci z kieszeni pięciogaleonówka i spada na głowę osoby piszącej po Tobie. Dogadajcie się co do jej dalszych losów. 3 - za każdym razem ktoś był przed Tobą, więc nie zebrałeś kompletnie niczego. W pewnym momencie postanowiłeś wręcz robić to na wyścigi, ale nadal nic! Kończysz z pustymi rękoma, ale przynajmniej zaliczyłeś niezłą rozgrzewkę. W następnym etapie dolicz sobie +1 do wyniku rzutu kością. 4 - całkiem nieźle Ci szło latanie wokół drzewa, gorzej, że trudno było Ci cokolwiek dostrzec. Kiedy już wydawało Ci się, że przyczynisz się do oczyszczania błoni, okazało się, że obiekt Twojego zainteresowania wcale nie był zaginionym odpadkiem. Cokolwiek to było, ugryzło Cię/udziobało/drapnęło w rękę i uciekło. 5 - hej, to nie śmieć! Podczas poszukiwań znajdujesz pluszowego kwintopeda. Rozlicz go w odpowiednim temacie. 6 - możesz się zarzekać ile chcesz, ale pewnie niewielu Ci uwierzy. Ta gałąź wyrosła przed Tobą z niczego! Leciałeś sobie spokojnie ku górze, a tu nagle bam! i oberwałeś konarem, jakby drzewo chciało pokazać, że za szybko się z nim spoufalasz. A to przecież nie jest wierzba bijąca... Siniak (w wybranym przez Ciebie miejscu, choć preferowanie jednak jakimś względnie widocznym) będzie Ci towarzyszył jeszcze w następnym wątku.
Termin:21.03, godz. 9:00. Wzywam spóźnialskich, jeżeli ktoś ma ochotę.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
- Pff, chciałabyś - mruknęła, gdy tylko Davies rzuciła w jej kierunku komentarz o wracaniu do domu. Po pierwsze wiedziała, że to po prostu zwykłe droczenie się, a nawet jeśli nie to czy ktokolwiek łudziłby się, że Krukonka tak po prostu weźmie i wyjdzie. Otóż nie, moi państwo. Bycie miotłozjebem do czegoś ją zobowiązywało. Nie potrafiła obejść się od odrobiny ruchu. Zresztą chwilowo nie widziała tłumów, a żal, żeby Moe prowadziła zajęcia przy niskiej frekwencji, prawda? Niejako wyświadczała jej tym samym przysługę. Odebrała od Morgan jakiś worek, do którego jak się okazało miała zbierać różne śmieci, które były porozrzucane po okolicy. Zapowiadała się naprawdę niezła zabawa. Dosiadła dzierżonego w dłoni Nimbusa po czym wzbiła się w powietrze, by dolecieć do pokrytych zanieczyszczeniami gałęzi drzewa. Oczywiście, że nie było to najprzyjemniejsze zadanie, bo musiała pozbyć się z gałęzi jakiejś srajtaśmy, którą z jakiegoś względu ktoś bezmyślnie zmarnował, a także jakiś drobnych sreberek, folii i innych dupereli. Ale cóż to? Wyglądało na to, że zamiast śmieci trafił jej się w pewnym momencie prawdziwy skarb, bo oto na jednej z gałęzi tkwił pluszowy kwintoped, który wyglądał jakby się wprost do niej uśmiechał. Wyglądało na to, że chyba go sobie przygarnie. W końcu nie znajdował się w tragicznym stanie to chyba mogła...
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Z nieznacznym zniecierpliwieniem czekała na przyjście kapitan i rozpoczęcie treningu. Może quidditch nie był jej ulubionym sportem, ale lepsze to niż nic. Dodatkowo, skoro już dostała miotłę, należało zrobić z niej użytek. Przyszły jeszcze kolejne osoby, między innymi gajowy, z którym grzecznie się przywitała, aż w końcu Lou dostrzegła Morgan. Przenosząc się, nie zwracała uwagi na to, co działo się wcześniej w Hogwarcie. Każda szkoła miała swoje dramaty, zawsze coś się działo. Tak, jak nie chciała, żeby wszyscy wiedzieli o powodzie jej przeniesienia, tak nie zamierzała sprawdzać każdego brudu na temat ostatnich wydarzeń. Tak samo było w kwestii chryi dotyczącej jej wujka i Morgan. Nie interesowało jej to, ponieważ nie było jej przy tym i nie miała pełnego obrazu sytuacji. Tym samym nie miała z nikim problemu tak długo, jak długo nie obrażał Hala w jej obecności. Nic więc dziwnego, że uśmiechnęła się szeroko do kapitan, salutując, gdy ta wyraziła swoją pochwałę. - Nie grałam wcześniej na tej pozycji - dodała jeszcze w ramach wyjaśnienia. Sama zamierzała dać z siebie więcej na następnym meczu, jeśli będzie jej dane zagrać. Ostatecznie drużyna miała wszystkich członków i chyba nikt nie miał zakazu gry w następnym meczu. W takiej sytuacji, będąc rezerwowym, nie była pewna, czy wejdzie na boisko. Musiała przyznać, że trening, a raczej jego forma, nieco ją zaskoczyła. Mieli posprzątać teren? Niby nie widziała w tym niczego złego, ale... No nic, trening to trening. Dostała torbę do ręki i mogła spokojnie spróbować szukać śmieci. Najwyraźniej wraz z końcem meczu opuściła ją dobra passa, bo co dostrzegała jakąś książkę, czy inny porzucony przedmiot, to zanim do niego doleciała, ktoś inny zdążył go sprzątnąć. Poważnie? Nawet zaczęła latać szybciej, jakby była szukającą i miała złapać znicz, ale worek wciąż był pusty. Przeklęła po francusku pod nosem, niby rozgrzewka zaliczona, ale zadanie nie zostało wykonane i to ją drażniło.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kostka: 6 możesz się zarzekać ile chcesz, ale pewnie niewielu Ci uwierzy. Ta gałąź wyrosła przed Tobą z niczego! Leciałeś sobie spokojnie ku górze, a tu nagle bam! i oberwałeś konarem, jakby drzewo chciało pokazać, że za szybko się z nim spoufalasz. A to przecież nie jest wierzba bijąca... Siniak (w wybranym przez Ciebie miejscu, choć preferowanie jednak jakimś względnie widocznym) będzie Ci towarzyszył jeszcze w następnym wątku.
Szczerze mówiąc, to Christopher wcale nie spodziewał się, że to zajdzie tak daleko. Owszem, nie było tajemnicą, że był Gryfonem, że do tej pory kibicował przedstawicielom swojego domu we wszystkich - właściwych - posunięciach, ale na pewno nie wpadłby na to, że zostanie wciągnięty w tę drużynową zabawę, która chyba miała ich czegoś nauczyć. Kiedy jednak usłyszał wyjaśnienie, zaśmiał się cicho i nawet nie przejmował się już swoim zawstydzeniem, związanym z tym, że nagle na pewno część osób zwróciła na niego większą uwagę. Musiał przyznać, że łączenie przyjemnego z pożytecznym na pewno było tym, co pochwalał, w końcu mogliby tutaj równie dobrze zacząć obrzucać się śmieciami, żeby przekonać się, co z tego wyniknie, a tutaj proszę. Chris nie znał się tak dobrze na lataniu - będąc szczerym, to nie znał się wcale - nie był zatem pewien, co dokładnie młodzi mają osiągnąć przez takie ćwiczenia, ale podejrzewał, że chodziło tutaj o polepszenie koordynacji ruchów, jak również nastawienie się na spostrzegawczość, bo to z całą pewnością liczyło się w czasie meczu, czy jakichkolwiek innych zawodów albo wyścigów. Trudno powiedzieć, jak do tego doszło, że zderzył się z drzewem, ale z drugiej strony - to nie było wcale takie dziwne, w końcu nie latał już od bardzo dawna, nie wiedział, jak ma sobie z tym radzić, a jego koordynacja na pewno nie była taka dobra, jak na ziemi, w lesie. Nic zatem dziwnego, że gałąź przyłożyła mu prosto w czoło, przez co o mało nie spadł na ziemię, a okulary przekrzywiły się dość widocznie na jego nosie. Na całe szczęście nic im się nie stało, a sam Christopher jedynie przymknął oczy z zażenowania i uśmiechnął się lekko pod nosem dochodząc do wniosku, że dzieciaki na pewno będą miały z tego używanie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Pogrążony w swoich myślach, zresztą jak chyba większość tutaj (może to marzenia o wiośnie i spędzania czasu nad jeziorem tak ich wciągnęły?), z opóźnieniem zarejestrował wypowiedź gajowego i posłał mu przepraszający uśmiech. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, na miejscu pojawiła się Morgan, którą przywitał energicznym machnięciem dłonią. Z drzewa zszedł niespiesznie i właściwie dopiero w momencie kiedy już naprawdę musiał, bo był to ewidentnie moment kiedy należy wsiąść na miotłę. Jak musiał, tak zrobił – wziął piękną gryfońską miotełkę, którą sam wcześniej odłożył na wilgotną trawę, przetarł rękawem trzonek, który nieco zamoczył się przez jego głupotę i dosiadł jej, torbę póki co przewieszając przez swój środek transportu. Moe mówiła, że tyle tu śmieci, ale on jakoś... wcale ich nie wiedział. Nie wiedział co jest z nim nie tak, ale latał wokół drzewa jak ruski oszołom, a w jego torbie nic nie przybywało. Taka Violka to znalazła nawet pluszowe coś, co wyglądało trochę jak kwintoped, a on latał sobie z pustymi rękoma, smętnie i samotnie. Kiedy miał się już zniechęcić, coś przyciągnęło jego uwagę. Wyciągnął rękę, pewien, że to jeden z poszukiwanych przezeń śmieci, a kiedy chciał to złapać, odpadek nagle się poruszył i... o zgrozo, dziabnął go w rękę. Syknął i zaklął pod nosem po czesku i ostatecznie się poddał. Nie dla niego śmieci, oj nie.
Z wielką niecierpliwością czekał, aż kapitan drużyny się pojawi na miejscu. Znudził się do tego stopnie, że zsunął się na ziemię tuż obok drzewa i oparł się o nie plecami. Jak to było dobrze, że chociaż pogoda była jako tako. Może i nie było ciepło, ale też nie mógł narzekać na mróz. Uniósł głowę do góry i przez chwilę wpatrywał się z niebo. Dopiero po chwili zauważył, że na miejsce zbierają się również inni uczniowie. Część z nich w ogóle nie kojarzył z pokoju wspólnego gryfonów. Może to nie było spotkanie tylko dla tych z domów Lwa? Nawet powoli zaczynał się stresować, myśląc, że pomylił miejsce, ale zauważył w oddali zbliżającą się Morgan, więc szybko się uniósł. Nie na miejscu byłoby leżeć, kiedy kapitan zjawia się na miejscu. Zwłaszcza kobieta. Miał swoje zasady i nawet on nie chciał ich przekraczać. Najwyraźniej ona również go zauważyła, bo zwróciła się do niego bezpośrednio. Oczywiście przybił z nią piąteczkę i przywitał się z nią, jak należy. Sprzątanie. Czyżby dziewczyna dlatego tak bardzo ucieszyła się z jego obecności? Rąk nigdy nie było mało do takich prac, a im szybciej, tym lepiej. Zważając na to, że to nie będą takie zwykłe porządki. W szkole magii nic nie mogło być normalne. Mieli miotły i to się liczyło. Jak mu szło? Zawsze jak coś miał na oku to ktoś był przed nim. To było naprawdę denerwujące. Po pewnym czasie zdał sobie nawet sprawę, że robi to na wyścigi. Jednak nawet to nie pomogło. Było tutaj tyle osób, że nic dziwnego. Westchnął zniecierpliwiony. Oby następny etap przyniósł mu jakieś korzyści.
Chyba za bardzo wzięła do siebie bycie wzorem dla drużyny, bo jej worek zapełniał się w takim tempie, jakby bezmyślnie upychała do niego całe drzewo, a nie wyłącznie śmieci znajdujące się na nim. Część przedmiotów nadal nadawała się bardziej do oddania prawowitym właścicielom, ale wiele zdążyło przemoknąć, zepsuć się, porwać lub zgnić, więc wobec takich nie miała żadnych skrupułów. Chwilę później wylądowała na ziemi, z worem wręcz mikołajowym, po czym zawiązała go i przygotowała do oddania jakimś szkolnym śmietniczkom. Uznała, że na rozgrzewkę takie podstawowe ćwiczenie z wypatrywaniem i sięganiem po różne klamoty powinno być całkiem niezłym pomysłem. W końcu łączyło w sobie wiele elementów, które potem potrzebne były w meczu. I to na różnych pozycjach. - Ostrożnie, profesorze! - krzyknęła z dołu, widząc, jak O'Conner zderza się z gałęzią, której, jak odniosła wrażenie, chwilę wcześniej najzwyczajniej nie było. Może wzrok płatał jej figle? Miała nadzieję, że gajowy nie zrazi się do miotlarstwa na dobre ani nie będzie jej miał za złe wkręcania go w takie zabawy. W końcu chodziło różwnież o wyciąganie z treningu jakichś pozytywów, prawda? - Dobrze, że kafle nie mogą się nam odgryźć. - skwitowała żartobliwie starania Lazara, kiedy ten wylądował już gdzieś w pobliżu. Co prawda tłuczki nadal stanowiły duże zagrożenie, ale choć jedna piłka zawsze pozostawała neutralną - nie uciekała, nie goniła, po prostu oddawała inicjatywę grającym. Czyżby powoli nadchodziła pora na kolejny etap? Najpierw musiała pozwolić każdemu wyłapać, co mogli i dotrzeć z powrotem na ziemię. - Masz jakąś ulubioną pozycję, Lou? - wolała wiedzieć, gdzie i kogo przydziela, aby nie wrzucać ich niepotrzebnie na siłę w role, których kompletnie nie znali/nie lubili. Robienie wyjątków od tej zasady za każdym razem jej mocno doskwierało. A jednak na przykład na dodatkowego pałkarza były marne szanse, z szukającą też byłby problem. Przynajmniej, gdy mowa była o standardowych okolicznościach...
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Po pewnym czasie ludzie zaczęli się schodzić. Uchyliła oko, aby spojrzeć na Lou, zanim ktoś postanowił się do niej dosiąść. Przeciągnęła się i podniosła do siadu. - Dzięki - uśmiechnęła się ciepło do @Lazar Grigoryev, aż oczy jej zalśniły. Było coś miłego w roli szukającego. Mało kto doceniał ścigającego nawet, jeśli wbijesz pierwszą bramkę. Szukający prawie zawsze ściąga na siebie całą uwagę. Fakt, że teraz - w zasadzie pierwszy raz - ludzie gratulują jej... Jest naprawdę miłą odmianą. Ale nie zamieniłaby roli ścigającego na szukającego nawet dla tych kilku pochlebstw. Zbyt wielki ciężar psychiczny, kiedy i tak ma już dużo na głowie. Odczekała, aż chłopak zejdzie i zeskoczyła chwilę po nim, łapiąc miotłę. Morgan nie była typem, co wygłasza przemowy. Może to i lepiej. Hem nie chciała tym mocniej wchodzić jej w kompetencje i wtrącać się. Po prostu zajęła się swoim zadaniem, nie marudząc nawet na to, że zbierają śmiecie. To zawsze jakieś urozmaicenie, które w tym sporcie im się przyda. Ciekawe, czy Josh naprawdę kiedyś zrobi lekcję z dyniami i arbuzami? Zamyślona była do tego stopnia, że nie zdążyła uciec przed... Gałęzią. - Kurwa jego mać - sarknęła zduszenie, kiedy jeden z dość grubych konarów poruszył się i uderzył dziewczynę w szyję, wytrącając ją z równowagi. Co prawda z miotły nie spadła, ale zachwiała się, parę sekund nie mogąc oddychać. Oj, będzie paskudny krwiak. Dobrze, że gałąź uderzyła od tyłu bardziej w bok. Jakby walnęła mocniej od przodu, dziewczyna mogłaby już się nie pozbierać, kończąc ze zmiażdżoną tchawicą. - To drzewo nas nienawidzi - rzuciła ochryple do @Christopher O'Connor oraz @Morgan A. Davies.
Kostka: 6
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Odbieramy mu jego skarby, jasne, że się burzy. - odparła, starając się zachować jakąś resztę humoru, choć świadomość tego, że Hem oberwała od drzewa nie brzmiała szczególnie pocieszająco ani tym bardziej bezpiecznie. A ponoć wierzba bijąca była tylko jedna. Gdyby to się przydarzyło raz i wyłącznie O'Connorowi, pewnie uznałaby, że to nic groźnego, albo nauczyciel zagapił się, bo w końcu z miotlarstwem w jakiejkolwiek formie to miał styczność chyba tylko ze względu na znajomość z Walshem. O ile w ogóle. No to teraz śmieci do jeziora!, przeszło jej przez myśl, ale nawet w ramach żartów nie była w stanie tego z siebie wydusić. Może i nie przepadała za, na przykład, przeklętymi plumpkami, ale istniały zdania, które nigdy nie powinny padać. Zamiast tego wyjaśniła kolejną część.
Zwód Wrońskiego
Zaśmiecenie jeziora poniekąd stało się faktem, jednak tylko dlatego, że Moe już wcześniej przygotowała kilka piłek tenisowych (takich najzwyklejszych, mugolskich, a nie żadne magitenisy, przeklęci czarodzieje, lepiej się napatrzcie! xD) które przed wyjaśnieniem ćwiczenia posłała za pomocą kilku rzutów na taflę jeziora. Ćwiczenie miało polegać na tym, by z wysokości około 10ciu metrów rozpędzić się w stronę wody, a następnie złapać żółtą piłkę i drastycznie zmienić kierunek lotu, ratując się tym samym od nurkowania. Nie chciała narzucać im żadnego tempa, czy szybkości rozpędu - sami powinni znać swoje umiejętności na tyle, by wyczuć, kiedy należało utrzymać prędkość zamiast zwiększania jej. I nie, to nie było ćwiczenie typowo dla szukających, bo ścigacze często zmagali się z podobnymi wygibasami, gdy kafel zaczynał latać nie do końca tak, jak powinien, a jeszcze częściej takie rzuty wymagające dotarcia do nich na złamanie karku były najzwyczajniej kwestią taktyki.
Rzuć kość:
1 - snujesz się, jak żółw, niezależnie od tego, czy postępujesz tak ze strachu przed wodą, czy urazu związanego z poprzednim ćwiczeniem. Kiedy już nachylasz się w stronę piłki, nagle z wody wyskakuje plumpka i gryzie Cię w nos. Będzie ślad w następnej fabule! 2 - pod koniec trochę przestajesz panować nad miotłą i choć zmiana kierunku lotu wyszła Ci całkiem nieźle, nie zrobiłeś tego na tyle szybko, by uniknąć kontaktu z wodą. Witki miotły dość solidnie uderzają o taflę, a Ty chyba tylko cudem ratujesz się od wpadnięcia do wody od utraty równowagi. Heh, jakoś poszło, co? 3 - nie rozpędzałeś się do jakichś szalonych prędkości, ale mimo wszystko ćwiczenie wykonujesz poprawnie. Tuż przed odbiciem w górę łapiesz piłkę i... chyba nie do końca o tę piłkę chodziło, bo okazuje się, że złapałeś za przypominajkę. Cóż, jest Twoja. Upomnienia czekają. 4 - wyszło świetnie, ale Twój tryumf chyba przesłonił Ci chwilowo rozsądek, bo kompletnie nie patrzysz, dokąd lecisz. Wpadasz w szuwar czegoś, co przypomina pałkę szerokolistną. Oprócz ujmy na honorze jednak nic Ci nie grozi. 5 - coś za dużo tych wypadków podczas ćwiczeń ostatnio, Tobie poszło bez kłopotów. Tylko i aż. Być może miotłowanie to dla Ciebie chleb powszedni, a może miałeś szczęście. Z całą pewnością jednak po prostu nie miałeś tym razem pecha. 6+ - miszcz miotlarstwa we własnej osobie. Śmignąłeś jak złoto i Morgan aż Cię oklaskuje. Jesteś podbudowany na tyle, że jeżeli zdecydujesz się na kolejny etap, będziesz mieć w nim +1 oczko do pierwszego rzutu.
Uwaga1: osoby, które boją się wody mają -1 do wyrzuconych oczek. Mogą też zrezygnować z ćwiczenia i wziąć zamiast tego udział w nadchodzącym trzecim etapie. Uwaga2: osoby, które mają powyżej 20 pkt. GM mają do wyboru +1 do wyrzuconych oczek (nie trzeba z tego korzystać) lub 1 przerzut do wykorzystania.
Termin:27.03, godz. 21:00
Trzeci etap będzie krótkim, pewnie 2-postowym (48h na 1 turę) wyścigiem dla chętnych z nagrodą dla zwycięzcy w postaci trudno dostępnego przedmiotu do kuferka, więc jak nie macie ochoty/czasu to po wykonaniu aktualnego ćwiczenia możecie się rozchodzić, a ja szybciej wrzucę Wam 2 pkt. z miotłowania.
W sumie mogę jeszcze przyjąć spóźnialskich, a jak weźmiecie udział w tym i w trzecim etapie, to 2 pkt. z GM Was nie ominą.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Spojrzała na Morgan, lekko się uśmiechając, gdy usłyszała pytanie. Tak, miała, miotacza, ale nie o ten sport chodziło, prawda? - Zawsze grałam jako pałkarz - odpowiedziała, wzruszając lekko ramieniem. Wiedziała, że w czerwonej drużynie było dwóch, którzy nie opuszczali meczu, jeśli nie mieli poważnego powodu. Tym samym pewnie będzie grzać ławę częściej niż grać, ale nie narzekała. Zawsze mogła zastąpić kogoś innego, jeśli będzie taka konieczność, jak w ostatnim meczu. No i pozostawały przecież trening, przynajmniej się nie zasiedzi. Przyglądała się, jak Moe rzuca piłki w stronę jeziora, marszcząc nieznacznie brwi. Zaraz wszystko stało się jasne, gdy kapitan wyjaśniła, na czym polega kolejne zadanie. Cóż, może nie znalazła żadnego przedmiotu w pobliżu drzewa, ale przynajmniej złowi piłkę. Oby tylko nie zaczęła nurkować. Jeśli chodziło o nią, to nie bała się wody, ale nie była pewna jak miotła będzie później się zachowywać. Nie chciała jej niepotrzebnie zatopić. W końcu nadeszła jej pora na nurkowanie w powietrzu. Pierwszy raz ćwiczyła ten zwód, ale najwyraźniej nie było to aż tak trudne, a może zwyczajnie miała lepszy dzień. Uśmiechnęła się szeroko do oklaskującej ją kapitan, wracając zadowolona na ląd, gdy już ukończyła ćwiczenie.
kostka 6 - miszcz miotlarstwa we własnej osobie. Śmignąłeś jak złoto i Morgan aż Cię oklaskuje. Jesteś podbudowany na tyle, że jeżeli zdecydujesz się na kolejny etap, będziesz mieć w nim +1 oczko do pierwszego rzutu.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kwintoped uratowany, drzewko posprzątane. Wyglądało na to, że mimo wszystko wszyscy sobie w miarę radzili z zadaniem, które wyznaczyła im Morgan i udało im się uzbierać dosyć sporo śmieci, ratując tym samym przyrodę i takie tam. Hal byłby z pewnością z nich dumny, że zajmowali się takimi sprawami. W końcu dbali o środowisko i byli niezwykle eko, a do tego ćwiczyli miotlarstwo. Nie ma to jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Kiedy już wszyscy wylądowali i odłożyli woje wypełnione okropieństwami worki na ziemi, pani gryfońska kapitan wyszła z kolejną dosyć ciekawą inicjatywą. Violetta obserwowała jak przyjaciółka wyrzuca na środek jeziora piłki tenisowe. Cóż... dosyć ciekawa metoda. Co prawda przemilczmy fakt, że przy odpowiedniej prędkości przyrąbanie w taflę wody w zasadzie wiele nie różni się od wlecenia w ziemię, ale z tych dziesięciu metrów nie powinno być tak źle jeśli ktoś nie chciał być demonem prędkości. Puściła przodem pierwszych chętnych po czym wsiadła na wypożyczonego z szatni Nimbusa i pomknęła nad taflę jeziora, wzbijając się na ustaloną przez Moe wysokość. Tylko po to, by następnie zacząć pikować pionowo w dół z ogromną szybkością. Obserwowała uważnie piłkę, od której dzieliła ją dynamicznie zmniejszająca się odległość, by w odpowiednim momencie pociągnąć za trzonek miotły podrywając ją do normalnego poziomego lotu przy okazji wychylając się lekko i wyciągając prawą ręką piłkę z wody. Może i nie popisała się jak Wiktor Krum czy inny słynny szukający słynący z wykonywania owego manewru, ale z pewnością poszło jej dobrze i po doleceniu na brzeg rzuciła do Davies jej zgubę po czym zsiadła z miotły.