Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
Autor
Wiadomość
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Długo wpatrywał się w wodę nim dostrzegł postać zmierzającą w jego stronę. Nie można było powiedziec by ta dwójka jakoś się znała, ale od razu rozpoznał Krukonkę. Z początku wydawało mu się iż w jego stronę idzie Nessa, ale nie był pewien, czy ona już wróciła z swojej podróży, więc stawiał na to, że nie będzie żadnych niespodzianek i zmierzała ku niemu wyczekiwana przez niego dziewczyna. Odepchnął się od drzewa i wyszedł jej naprzeciw na powitanie rzucając: - No cześć - po tym uniósł kąciki ust słysząc jej dalsze słowa i widząc jak chowa ręce do kieszeni. Nie ufała mu? W zasadzie to nawet sie jej nie dziwił, w końcu nie można było powiedzieć by się lepiej znali. Dlatego też uznał dziewczynę za odpowiednią osobę. Nie lubił prosić o pomoc, zwłaszcza z czymś tak błahym. - Lubię bezpośredniość. Potrzebuję pomocy z transmutacją. A tutaj wszyscy mówią, że to Ty jesteś w niej najlepsza. - odpowiedział zatrzymując się z lekko ponad metr od dziewczyny. - Chcę byś przemieniła dwa badyle w stal. Obiecałem kogoś uczyc, a do tego ostrza mi są niezbędne. Niestety jak wiadomo od tak nie można stworzyć coś z szlachetnego kruszca, a to wykracza mocno poza moje umiejętności. - dodał nie chcąc też przedłużać nieuniknionego i zdradził swoją prośbę.
Nie wiedziała o wyjeździe Nessy; nie miała nawet pojęcia, że Aleks i Lancaley znają się bardziej niż powinni. Marceline od samego początku, gdy tylko znalazła się w Hogwarcie, trzymała się bardziej z boku, wtapiając się w otoczenie, wyróżniając jedynie na tle naukowym. Skąd pomysł, że tak wyciszona w ostatnich tygodniach studentka, miałaby pomóc osobie Corteza? Zapewne słyszał zbyt wiele, przez co wiedział iż Francuzka nie jest zdolna do tego, by odmówić. - Tak mówią? – udała zaskoczenie, bo choć słyszała o tym wielokrotnie to nie traktowała tego poważnie. Jak mogłaby, skoro ludzie ignorowali jej obecność na korytarzach? Tęskniła za Ullą, która w myślach wracała do niej coraz częściej, brakowało jej nawet Bridget, z którą przecież miała niebywale bliską relacje, a co gorsza – te destrukcyjne emocje wepchnęły ją w ramiona eliksiru euforii. - Wiesz, że zakłócenia mają wpływ na rzucanie czarów – nie wiem jaki skutek osiągniemy, a dodatkowo nie widzę żadnych badyli – powtórzyła po nim - z których miałabym uczynić stal… – był nieprzygotowany? - Rozumiem, że potrzebujesz to na już?
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
On sam nie do końca pojmował tej relacji jaka łączyła dwójkę Ślizgonów, przecież tak bardzo różniących się. Mimo to uważał dziewczynę za dobrą kumpele, przed którą nie musiał w ogóle nakładać żadnych masek, które przywdziewał zawsze i w każdej rozmowie. I nawet pomimo tej relacji dowiedział się o jej wyjeździe bardzo długo po tym jak wyjechała. W dodatku od swojego staruszka, który to dowiedział się od jej staruszka. Dlaczego więc Marcela? Bo zdawała się być największym przeciwnikiem Nessy w tej dziedzinie i to poniekąd wystarczało Cortezowi by udać się właśnie do niej. Później okazało się też, że dziewczynę poleca większość szkoły. "Masz problem, idź do Marceline, ona ci z pewnością pomoże", "ona nie odmówi i pomoże". Oznaczało to, że coś musi być na rzeczy i tak oto doszło do tego nietypowego spotkania. - Obiło mi się o uczy tu i tam - odpowiedział wymijająco na moment znów się uśmiechając. On sam nie słuchał plotek na swój temat i mógł się domyślać, że dziewczyna mogła mieć podobne nastawienie do tego. Ale z pewnością to słyszał nie raz i nie sto razy. Więc grał w jej grę. - Jestem tego świadomy, ale skoro ty masz obawy, to możesz się domyślić jakie miałbym ja jeśli chciałbym to sam zrobić.- odpowiedział i gdy go zacytowała odwrócił wzrok w stronę drzewa o którego pień były oparte dwie gałęzie. - Nie kazałbym ci przecież szlajać się ze mną jeszcze po lesie w poszukiwaniu jakiś patyków. - dodał po chwili uśmiechając się mimowolnie bardzo szeroko. Bo wyobraził sobie taki scenariusz, dodając do tego osobę pokroju jego samego i jak nic mamy horror typu C. - No i nie śpieszy mi się wcale. Więc jeśli te nie odpowiadają można iść poszukać innych.- powiedział i ruszył już w stronę drzewa.
Marceline pomagała wielu osobom – niejednokrotnie, nawet Lanceley znalazła się w gronie tych, którzy zwrócili się do krukonki o pomoc. Dla niej było to naturalnym odruchem, że ofiarowała kilka wskazówek ślizgonce, lecz Aleksander? Cóż mógł chcieć od niej Aleksander Cortez? Rudowłosa zachodziła w głowę, analizowała to i zastanawiała się czy podoła, co w przypadku przedstawicieli domu węża jawiło się jak ryzyko. - Intrygujące, powinnam czuć się dowartościowana? – zapytała z przekąsem, po czym obdarzyła chłopaka uśmiechem. Obserwowała go nieustannie, dlatego też jeszcze bardziej poszukiwała drogi jak uzyskać informacje, lecz te nadeszły nagle, niespodziewanie. - Fakt… Stal mogłaby wylądować w twoim sercu? – spytała całkiem poważnie, a zaraz potem dodała jeszcze z nutą drwiny. - Lepiej, by trafiła kogoś innego, czyż nie? – oczywiście, nie zamierzała kpić, lecz każdy zdawał sobie sprawę, co dzieje się z ludźmi, którzy igrali w obecnych czasach z magią. Spojrzała na dwa patyki, które znajdowały się nieopodal. Chwilę później podeszła do nich i dotknęła opuszkami palców, jakby analizując czy nadają się do czegokolwiek. Uniosła błękit tęczówek na twarz ledwie poznanego ślizgona i uśmiechnęła się nikle. - Chcesz przy tym być?
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Z nim było natomiast odwrotnie. Rzadko kiedy prosił o pomoc, ale chyba jeszcze rzadziej udzielał jej innym ludziom. Obcym ludziom - warto dodać. Bo ci co zaliczali się do grona bliższych znajomych bez najmniejszego problemu mogli szukać u niego wsparcia. Jednak jeśli to do niego przyszedłby ktoś zupełnie mu obcy i poprosił o przysługę zapewne odesłałby go z kwitkiem lub pogonił w znacznie gorszy sposób. - Jeśli tego potrzebujesz - odpowiedział obojętnie na jej słowa i z nijakim wyrazem twarzy. Po czym przyjrzał się jej uważniej, badawczo, jakby chciał wwiercić się chłodnymi oczyma w jej duszę i wyczytać z niej to co myśli naprawdę. - O ile słowa obcej ci osoby są w stanie zmienić to, że będziesz czuła się bardziej dowartościowana lub mogą sprawić ci przykrość. - Powiedział zatrzymując się znów na chwilę i jego wzrok znów złagodniał, a na twarzy zagościł delikatny uśmiech. - To jak najbardziej powinnaś. Ponieważ rzadko kiedy zdarza mi się chwalić kogokolwiek umiejętności - dokończył puszczając do niej oczko i uśmiechając się znów szeroko znów odwrócił się w stronę drzewa, pod którym w końcu stanął. - W sercu? To aż tak skomplikowane będzie?- Zapytał zaskoczony, po czym się uśmiechnął i potrząsnął głową. - Jeśli jakoś to pomoże to mam przy sobie parę galeonów, które mogę poświęcić na ostrza. - Dodał opierając się ramieniem o drzewo patrząc uważnie co robiła. Może i on coś z tego pokazu wyniesie? - Przy narodzinach dwóch mieczy? Nie mógłbym sobie tego odmówić. No chyba, że ci to będzie przeszkadzać? - odpowiedział unosząc brwi wysoko, wyczekując jej odpowiedzi.
Czy w tym przypadku nie powinna posłużyć się analogią Aleksandra? Odmówić mu pomocy, zostawić na pastwę losu – niech łudzi się, że pozostało mu cokolwiek z życia, cokolwiek poza szansą na uzyskanie z rąk Marceline upragnionego przedmiotu. Nie umiała jednak czynić złośliwości obcym, wszak ci bywali najbardziej zaskakujący, dlatego też odsunęła się o krok w tył i oczekiwała na reakcję ślizgona, nieustannie analizując własne zachowania. Była zbyt wrażliwa. - Nadal to ja rozdaję karty, więc schowaj swoją dumę w kieszeń – powiedziała butnie, zadziornie wręcz. Obserwowała mętnym spojrzeniem chłopaka, który zabierał w tym momencie czas Marceline, a ona – niczym głupia – poddawała się prośbę, za którą z pewnością nie usłyszy tego efemerycznego słowa, na które nie było stać nikogo. - Nie chcę tego tłumaczyć – odparła na pytanie odnośnie trudności i serca. W otoczeniu Holmes zaczęły dziać się cudaczne rzeczy, przez co ona sama lękała się zabawy magią. - Galeony nie będą potrzebne – głos krukonki był niebywale poważny. Nie chciała zapłaty, podobnie jak żadnej rekompensaty za tę krótką lekcję transmutacji. - Nie chcę robić tego na terenie Hogwartu – zaproponowała, lecz jej mieszkanie w Hogsmeade również nie nadawało się do takich zaklęć. Ufała, że Cortez dysponuje odpowiednią przestrzenią.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zdawało się, że świat po nagłej burzy powoli wraca do normy, rzeczywistość panienki Levasseur można było określić mianem stabilnej, choć do stabilności uczuć i myśli, które wciąż były niezwykle chaotyczne było daleko. Niemniej jednak co jakiś czas na ustach blondynki pojawiał się jakże znajomych i uwielbiany przez wszystkich uśmiech, kiedy to kąciki ust unosiła do góry, a w policzku pojawiał się ledwo dostrzegalny dołeczek nadający jej dziecięcego wyglądu. Pozorny spokój jaki zachowywała nijak się miał do prawdziwości emocji, które rodziły się w sercu dziewczyny, a do których powracała w snach, jawnie określając je koszmarami, kiedy to raz po raz, jakby w zapętlonej scenie z filmu siedziała w knajpce czekając na Juliana, który nie zjawił się ani razu. Raz po raz przeżywała ten dzień licząc, że może tym razem zakończy się to inaczej. Niestety, nic takiego się nie działo, budziła się wówczas pośrodku nocy oblana zimnymi potami, z palpitacją serca nie mogąc złapać powietrza w płuca. Potem przychodził poranek, wypełniony obowiązkami, jakie spoczywały na uczennicy pozwalał na chwilę wytchnienia i swego rodzaju ucieczki przed uczuciami, jakie wciąż w niej płonęły. Teraz uciekała nie tylko przed Julianem, ale i Elijahem, który miał być jej nauczycielem tańca. Zupełnie porzuciła ten, jakże już wtedy szalony pomysł, wysyłając do babci list wyrażający sprzeciw. Na odpowiedź długo nie musiała czekać, już podczas śniadania słowa o imieniu "Duma zrzuciła przed blondynką list, który bez odpieczętowywania dawał jasne przesłanie. Gabrielle upchnęła czerwoną kopertę na dno torby, czym prędzej opuszczając Wielką Salę. Chcąc uchronić się przed promieniami słońca, które już dawno zdążyły przyprawić ją o kilka piegów zdobiących nos i policzki udała się nad jezioro, kroki swoje kierując pod rozłożyste drzewo, które rzucało cień dając chwilę wytchnienia oraz samotności. Usiadła na ziemi plecami opierając się o jego pień, po czym niechętnie sięgnęła po list znajdujący się w torbie. Teraz dziewczyny wykrzywił grymas niezadowolenia. Niespiesznie z wyraźnym ociąganiem zdejmując z niej stempel. Nie minęła sekunda a przestrzeń wokół blondynki wypełnił krzyk.
Wyszedł z zamku nieco przykurzony, a raczej można powiedzieć, że podwęglony. Tak to jest, jak co rusz przez dwie godziny pod rząd wkłada się ręce między węgle zamiennie z wyciskaniem soku z pijawek i żuków. Przez całą drogę szorował dłonie, ale jak to bywa przy namiętnych eliksirowarach, było to zadanie żmudne i wieczne. Z plecakiem przewieszonym przez ramię szedł kamienną dróżką w poszukiwaniu kogokolwiek, od kogo będzie mógł spisać zaczerpnąć porady dotyczącej pracy domowej z historii magii. Poprawił czapkę przekręcając daszek nad oczy, a nie jak do tej pory nad potylicą. Słońce dawało czadu i szczerze mówiąc, Jeremy się z tego cieszył. Dziewczęta zaczęły ubierać się nieco luźniej, odsłaniając tu i ówdzie kawałki nieopalonej jeszcze skóry. Nie mógł sobie odmówić oglądaniu się za przykładową grupką Puchonek zbitych w ciasne stadko chichotaczy skomplikowanych. Cieszył oczy widokami, a wydawać się mogło, że urodził się z uśmiechem na wyszczerzonej paszczy i nic nie zapowiadało, by miało się to zmienić. Zeskoczył z jednego stopnia i schodził coraz to niżej i niżej w kierunku obleganego latem drzewa. Nawet jeśli parter będzie zajęty, zaplanował wspinaczkę po gałęziach i oddanie się konsumpcji alkoholowej poza zasięgiem wzroku osób niepożądanych. Ostatnio gdzie się nie odwrócił to widział jakiegoś prefekta, nauczyciela albo ducha. Namnożyło się ich czy jak? Nie było miejsca, gdzie można było bezproblemowo łamać regulamin i przy okazji udawać niewiniątko. Jak się okazało drzewo zostało przejęte przez czyjąś obecność. Jeremy nie należał do osób, których by to powstrzymało przed dołączeniem do towarzystwa. Już w oddali usłyszał krzyk, a po chwili zobaczył unoszącą się w powietrzu kopertę - wyjca. Dla Jeremy'ego okazało się to przezabawne, bo nagle roześmiał się w głos i absolutnie nie zwalniał kroku - szedł dalej do dziewczyny, a raczej do drzewa za jej plecami i ewidentnie był rozbawiony faktem, że dostała upokarzającego wyjca. - Serwus? - zagaił i się roześmiał w sposób jak najbardziej wymowny. Nie przyglądał się jej jeszcze - póki co - tylko rzucił plecak na ziemię i kilkoma większymi ruchami wspiął się na rozłożystą i bardzo wygodną gałąź usytuowaną stosunkowo nisko nad ziemią. - Klepnę tu sobie, muszę się schować przed psorami. Ale nie przeszkadzajcie sobie. Absolutnie nie słucham żadnego wyjca. - wyszczerzył się popatrując z góry na złote włosy dziewczyny. Hm, czy widział już gdzieś tę blondynkę? Nie był pewien, ale sama barwa jej włosów przyciągała wzrok... Przywołał do siebie plecak i zaczął w nim grzebać. Oczywiście słuchał wyjca- nie dało się inaczej.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ciepły, a jednocześnie krzykliwy i podniesiony do granic możliwości głos babci Josephine wypełniał powietrze wokół dziewczyny wywołując u niej grymas niezadowolenia. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wiadomość o porzuceniu lekcji tańca wywoła złość starszej kobiety, jednak nie spodziewała się otrzymać od niej wyjca. W odczuciu Gabrielle było to jednocześnie tak samo zaskakujące, jak przykre. Tradycje w rodzinie Levasseur były niezwykle istotnym elementem ich dziedzictwa, przestrzeganie ich często wiążące się z wieloma wyrzeczeniami oraz działaniem wbrew sobie nijak nie mogły wpłynąć na odstąpienie od "normy". Sprzeciw blondynki był nie do zaakceptowania i choć dobrze o tym wiedziała, nie mogła postąpić inaczej. W obliczu wydarzeń ostatnich tygodni nie mogłaby stanąć naprzeciwko Elijaha poddając się jego wymogom, których spełniać nie chciała. Z tego względu uciekła z pierwszej lekcji, zaś do drugiej nawet nie dopuściła. Tango. Idiotyzm! warknęła w myślach, a wyraz jej twarzy nabrał walecznych rys. Natura wojowniczki ponownie brała górę nad blondynką, lecz całkowicie rozwinięcie się jej udaremniła czyjaś obecność. W pierwszej kolejności usłyszała głos, który był dla niej zjawiskiem tak zaskakującym, że ogarnięta pewnego rodzaju strachem podskoczyła delikatnie do góry, ignorując słowa babci. Dopiero później dojrzała postać; chłopaka, nieco starszego od niej, wysokiego bruneta z szerokim uśmiechem na ustach. Mimowolnie słysząc jego słowa oraz rozbawiony ton głosu policzki blondynki zalały się purpurą. W całej tej sytuacji najgorsze było to, że krzyków babci nie dało się przerwać, a nieznajomy doskonale słyszał każde wypowiedziane przezeń słowo, a w dodatku zdawał się mieć z tego niezły ubaw. - Noo… cześć -odparła niepewnie na jego powitanie, wzdychając głośno, kiedy katorga dobiegła końca, a list samoistnie zniszczył się. - Wcale nie słuchałeś - przyznała ze śmiechem, bo nawet gdyby bardzo chciał, ciężko byłoby nie usłyszeć. - Właśnie wszedłeś na wyższy level wścibstwa. - dodała śmiejąc się, głos dziewczyny był niezwykle ciepły i łagodny, co w zaistniałych okolicznościach było nad wyraz godne podziwu. Przekręciła głowę unosząc ją ku górze, tak by mieć do widok na chłopaka. -Fajna czapka - oznajmiła wskazując na jego nakrycie głowy - Jestem Gabrielle, a Ty? - zapytała -Skoro dzielimy razem moją korespondencję, warto bym znała chociaż twoje imię .
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ledwie usłyszał wydukane powitanie, a to tylko i wyłącznie dlatego, że wiatr akurat zawiał w ich stronę. Nie widział purpurowych policzków, dlatego też nie miał nawet możliwości by zastanowić się nad swoim zachowaniem. Jeremy był prosty w obsłudze. Gdy czuł potrzebę śmiania się - robił to, bo przecież to samo zdrowie. Po wpakowaniu się na gałąź, rozprostował kończyny i przeciągnął się potężnie tak, że stawy strzyknęły tu i ówdzie. Dwugodzinne ślęczenie nad kociołkiem wiązało się z nadwyrężaniem mięśni, a skoro dostał lenia, to postanowił rozciągnąć się poprzez aktywne i intensywne wylegiwanie się na drzewie. Banan na twarzy miał być już przylepiony chyba na stałe, zwłaszcza po usłyszeniu śmiechu dziewczyny. A więc trafiła mu się fajna sztuka! Znaczy się osoba o poczuciu humoru, a takich Jeremy uwielbiał najbardziej. - Absolutnie nie słyszałem porządnego francuskiego opierdzielenia. Nie wiem o czym mówisz. - skrzyżował wzrok z dziewczyną i z wrażenia jego brwi powędrowały ku górze. Ho ho, co za uroda! Cóż to za kwiat mu wyrósł przed nosem? W dodatku mający cokolwiek wspólnego z Francją, którą to sobie tak niedawno polubił. Szybko zlustrował ją wzrokiem, włącznie z (nie)dyskretnym spacerkiem po jej biuście - ale tylko i wyłącznie po to, by poznać dom, do którego przynależy! Co on poradzi, że wszystkie dziewczyny trzymały herb akurat na wysokości stosunkowo mocno kuszącej? - Wyższy level. - roześmiał się krótko acz głośno i wesoło. - Do-słownie wyższy. - wyszczerzył się hojnie i wskazał na drzewo, na które przecież wsadził swoje zacne cztery litery. Poprawił czapkę na głowie. Lubił dostawać komplementy zwłaszcza od ładnych dziewczyn. Ta z pewnością nie jest studentką - wiedziałby o takiej róży ukrytej wśród zimowych chwastów. - Gabrielle, Gabrielle, madmoiselle Gabrielle. - iście teatralnie wypowiedział jej imię, z bardzo poprawnym akcentem, a i tonem zadurzonego po uszy Romeo. By nadać tej krótkiej wypowiedzi odpowiedniej aury, westchnął głęboko i położył dłoń na wysokości serca (własnego, a szkoda, bo te obok było mniej kościste) i wzniósł oczy ku niebu. Jak zawsze robił z siebie pajaca. - Nie no, serio mam ci dać moje listy? Wiesz, ja wyjców nie dostaję. - wyszczerzył się do niej złośliwie, ale miał przy tym tak wesołe spojrzenie, że nie dało się odebrać tego złośliwie - a przynajmniej taką miał nadzieję. - W sumie jak chcesz to dam ci moje rachunki do poczytania. Chętna? - zaczął nawet grzebać w plecaku, a nuż pozbędzie się smutnego obowiązku płacenia czegokolwiek. - A, jestem Jeremy, dla przyjaciół Jerry, ale w sumie każda ładna dziewczyna może być moją przyjaciółką, więc śmiało. - puścił jej oczko.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie była pewna, ile z całej wiadomości zdążył usłyszeć, a co najważniejsze przyswoić nieznajomy Gryfon, jednak widząc jego rozbrajający uśmiech, blondynce ciężko było się na niego gniewać. Gabrielle mając okazję przyjrzeć mu się nieco lepiej od razu pojęła, że nie jest on osobą, której powinna się obawiać, dlatego też buntownicza natura dziewczyny, jakby ustąpiła tej bardziej przyjaźniej, charakteryzującej się poczuciem humoru. Właściwie nie pamiętała już, kiedy ostatni raz mogła tak po prostu opuścić gardę i być zwyczajnie sobą, kiedy to jeszcze wszystkie problemy dorastania nie istniały. -Miło, że chociaż jesteś świadom języka w jakimś było wykrzykiwane – odparła nawet nie próbując zachować powagi, o którą w ich rozmowie było niezwykle trudno. Zmarszczyła czoło widząc jego spojrzenie. -Coś ci się spodobało? – zapytała unosząc do góry prawą brew, nie musiała znać jego myśli, nie musiał on też wypowiadać ich na głos, by mina jaką zrobiła dała dziewczynie wymowny przekaz. Spojrzenie bruneta błądziło po jej ciele, z czym nie do końca czuła się komfortowo, zwłaszcza, że zatrzymał je w miejscy, gdzie znajdował się jej biust. Odchrząknęła wymownie, chcąc zwrócić jego uwagę na swojej twarzy, policzki której zdobiły delikatne rumieńce. -Oczy mam na twarzy, wiesz? – zadała kolejne pytanie tym razem nieco poważniejszym tonem głosu, choć po chwili jej usta wykrzywiły się w zawadiackim uśmieszku. Nie potrafiła sobie odmówić sobie nieco wrednych, jednak wciąż wypowiadanych ze śmiechem komentarzy czy też pytań, które w zadziwiająco prosty sposób poprawiały jej humor, który po otrzymaniu wyjca zdawał się nie być najlepszy. Po zdenerwowaniu, które jeszcze chwile temu towarzyszyło Gabrielle nie było już chociażby śladu. Roześmiała się w głos słysząc jego mizerny, francuski akcent oraz gestów, jakie przy tym wykonywał. Założyła kosmyk blond włosów za ucho obdarzając chłopaka uroczym uśmiechem, kiedy to ukazywała szereg białych zębów, a w policzku pojawiał się dołeczek. -Hm… zastanawiam się czy długo to wszystko ćwiczyłeś i tylko czekałeś na okazję, aż spotkasz jakąś Francuzkę – oznajmiła wydymając delikatnie różowe usta, wypowiedziała swojego myśli na głos, mając przeczucie, że nie urażą go te słowa. -Och… Romeo – zaśmiała się naśladując jego gest, jednocześnie przybierając ton podobny do tego, który miała aktorka teatralna podczas wystawianej sztuki, choć w wykonaniu blondynki był on mierny. W zadziwiająco lekki sposób, z niezwykłą płynnością przechodzili z tematu do tematu, bez nieprzyjemnych uwag czy złośliwych komentarzy, których w ostatnim czasie panienka Levasseur nie szczędziła nieznajomym oraz znajomym, lecz nielubianym przezeń osobom. -Chciałabym zauważyć, że to mój pierwszy – powiedziała wyciągając przed siebie palec wskazujący, zupełnie jakby to miała nadać powagi słowom, które wypowiadała, ponieważ nie jej kształtnych ustach wciąż błąkał się uśmiech. –Chyba podziękuje, obawiam się, że jest ich więcej niż zaklęć magicznych – odparła, czując autentyczną obawę, nawet jeśli lista zaklęć była niezwykle obszerna. -Jeremy – powtórzy, bardziej do siebie niż do chłopaka, zaś w jej blond główce zapaliła się czerwona lampka. Podczas rozmowy sprzed kilku dni Matt wspominał o jakimś Jeremym, jednak to byłby zadziwiający zbieg okoliczności, gdyby Gryfon… Jeremy… Gryfon. Odpowiedziała mu przebiegłym uśmiechem, wstała ze swojego jakże komfortowego miejsca, po czym zaczęła wspinać się po drzewie, spojrzeniem nakazując brunetowi zrobić sobie miejsce. Usiadła tuż obok niego, zawieszając nogi w powietrzu. - Mistrz eliksirów i uzdrawiania, a w ostatnim meczu z przypadku zagrałeś i złapałeś znicza. – oznajmiła dokładnie powtarzając słowa wypowiedziane przez młodego Gallaghera.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ten, kto próbował zachować powagę ten mógł mieć problem. Nie Jeremy, bowiem absolutnie nie czuł potrzeby rezygnowania z uśmiechu. Jak można chodzić ze wzrokiem wbitym w ziemię po dwóch godzinach niezwykłych eliksirów? To relaks, to sposób odprężenia się i odstresowania. U Gryfona zdziałało to cuda - przestał się przejmować (przynajmniej na tę godzinę, maksymalnie dwie), że być może będzie skazany na zamieszkanie pod mostem w wakacje i mógł skoncentrować się na teraźniejszości - a ta zaś była bardzo interesująca zważywszy na towarzystwo w jakie się perfidnie wkradł. Podrapał się po skroni i uśmiechnął się uśmiechem zmiksowanym - przepraszał tym gestem za to, że jest facetem, komplementował, bo wszak było na co popatrzeć i jednocześnie wzrok miał jak najbardziej niewinny jak tylko potrafił (a miał pewne szkolenie w tej kwestii) i to wszystko sprezentował Gabrielle w ramach odpowiedzi. Na końcu języka miał tekst, że całe życie żył w błędzie i to dlatego dostawał w twarz... odkrycie stulecia! Uznał jednak, że to nie ten etap relacji, by móc pozwolić sobie na aż taką zuchwałość. Niewinne komplemenciki i czarujące uśmieszki to było obecne maksimum na jakie powinien sobie pozwolić. Sęk w tym, że Gabrielle przykuwała jego wzrok tymi dołeczkami w policzkach, kiedy udało mu się doprowadzić ją do szerszego uśmiechu. Jemu, Dunbarowi. Powinien sam sobie uścisnąć rękę i pogratulować, jednak wyglądałoby to cokolwiek dziwnie, a ta dziewczyna nie powinna uznawać go za wariata już przy pierwszym spotkaniu. - Spotykam wiele Francuzek w swoim życiu. - odparł unosząc dumnie, i jakże teatralnie, brodę. - Żadna nie chce jednak, bym śpiewał. Serce me ubolewa nad tym brakiem empatii. To karygodne. - i o dziwo zachował powagę, bowiem potrzebował mimiki do odpowiedniej ekspresyjnej demonstracji. Pokiwał głową energicznie, że niby jej wierzy, że to pierwszy wyjec. Mruknął nawet symboliczne "tak, tak", co nie przekonałoby nawet idioty. Oczywiście, że jej nie wierzył, ale taktownie (o dziwo!) nie sprzeczał się, by nie urazić damskiej dumy. Doskonale zdawał sobie sprawę z humorków kobiet. Przeszkoliły go Gryfonki, a dokładniej rzecz ujmując - aż trzy, jeśli chodzi o relacje męsko-damskie. Dziwne, że przeżył to starcie. Dziewczyny z Gryffindoru miały pazur... wrócił do rzeczywistości zanim popadłby w rozmarzenie. Akurat udało mu się zarejestrować, że Puchonka postanowiła wpakować się na jego drzewo. Niechętnie, bo niechętnie odsunął się, ustępując jej najwygodniejszą miejscówkę na błoniach. Plecak zawiesił na gałęzi i pozwolił, by ten sobie dyndał i obracał się wokół własnej osi. Zmarszczył krzaczaste brwi słysząc jakże pochlebne opinie na własny temat. Z trudem powstrzymał odruch opadania szczęki czy westchnięcia z zachwytu. Gabrielle nie zdawała sobie sprawy jak poprawiła tym jego samoocenę. Jest rozpoznawalny! Poniekąd... ale przynajmniej ktoś coś słyszał o jakimś Jeremy'm z Gryffindoru i był w stanie wymienić chociażby kilka głównych cech. Wszystkie zgadzały się (od razu przywykł do nazywania siebie mistrzem), a jednak jakaś ta gryfońska próżność czy duma nie pozwalały na bardzo spontaniczne przytaknięcie. Nie byłby sobą, gdyby nie obrócił tego w żarty. Zastanawiało go skąd ona to wszystko wiedziała. Albo musiała być na bieżąco z hogwardzkimi plotkami albo... albo nie wiedział i póki co nie było to istotne. - Słyszałaś o TYM Jeremy'm?! - aż oderwał plecy od wygodnego pnia drzewa i popatrzył na dziewczynę z bliska. Hm, o wiele korzystniej wygląda z takiej odległości. - Farciara! Cholibka, też o nim słyszałem. Podobno to fajny facet i ostatnio zebrał sobie fanki. Zazdroszczę. - westchnął i nawet zabrzmiało to całkowicie przekonywająco. - Mnie to się zna jako Jerry'ego, no ale mogę być dumny, że ktoś wysławia nie moje imię. - wyszczerzył się i oparł z powrotem o pieniek. Skąd ona wie, że "z przypadku wygrałeś mecz"? To ujma na honorze! Od razu przypadek... po prostu nie ogarnął, że jest w powietrzu i jakoś tak znicz wpadł mu sam w ręce. - Co jeszcze o nim słyszałaś? - zapytał siląc się na całkowicie neutralny ton, jakby pytał ją o pogodę czy ulubiony rodzaj czekoladek. Oj tak, Dunbar był łasy na pochwały, pieszczoty, atencję i miłe słówka. Nie mógł odmówić sobie taktownego wyżebrania większej ilości komplementów. Dyskretnie rozejrzał się po okolicy i zanurkował dłonią w ukrytej kieszonce plecaka. Wyciągnął stamtąd butelkę piwa korzennego, cichutko odkapslował i łyknął hauścik. Zaraz też w jego ręku znalazło się opakowywanie orzeszków w karmelu. Otworzył, wsypał do ust garść i zasugerował Gabrielle poczęstunek, skoro już tu siedzi i mu się przygląda.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie wiedziała,gdzie leży tajemnica wszystkich Gryfonów, a właściwie dwóch: Holdena i obecnie Jeremiego, mieli w sobie coś, co sprawiało, że przy nich budziła się ta natura dziewczyny, która niegdyś pchała ją do pakowania się w tarapaty czy zmuszała do poszukiwania nowych przygód, nie zawsze kończących się dobrze. Dzięki ich obecności zapominała o demonach kryjących się w mroku, które powoli zagarniały duszę blondynki, uaktywniając się w najmniej oczekiwanych momentach. Tym razem jednak owy mrok odgoniła gdzieś daleko, skupiają się na tym ile radości dawał jej uśmiech bruneta oraz ich zabawna, choć nieco uszczypliwa wymiana zdań. Było w tym coś lekkiego, niewymuszonego, prostego. Zupełnie jakby przypadkowe spotkanie sprawiało, że świat okazał się być mniej skomplikowany niż dzień wcześniej, a życie miała nieco więcej odcieni niż tydzień temu, kiedy to zdawało się być jedynie szarościami. Nie potrafiła powstrzymać perlistego śmiechu, który mimochodem na widok miny chłopaka wydobył się z pomiędzy różowych ust Gabrielle, jednocześnie sprawiając, że zieleń tęczówek nabrała intensywniejszej barwy, przypominającej teraz liście drzew na konarze którego siedzieli. - Ile czasu zajęło ci opanowanie tych wszystkich… - tu rozpoczęła nadpobudliwą gestykulacje dłońmi wskazując na twarz Gryfona - gestów? - zapytała uspokajając się, po czym złożyła nieco spokojniejsze ręce na udach, przy okazji wygładzając materiał różowych spodenek . Nie była pewna, czy każda z min, które jej zaprezentował odczytała w odpowiedni sposób, lecz w gruncie rzeczy zupełnie się tym nie przejmowała. Nie oczekiwała żadnej odpowiedzi na swoje, wypowiedziane tylko i wyłącznie dla zaczepki słowa, a to co było jej przedstawione wywołało szczery śmiech, niesiony przez wiatr w eter. Nogi drobnej blondyneczki wisiały w powietrzu, dlatego bez wahania zaczęła nimi machać to w przód to w tył, zupełnie jak mała dziewczynka, wszakże mimo wyglądu młodej kobiety nadal była jeszcze dzieckiem i jeśli nadarzyła się okazja nie odmawiała sobie dziecinnych zachowań. Na dorosłość przyjdzie jeszcze czas, choć i tak mimo młodego wieku musiała podjąć już wiele poważnych decyzji. - A potrafisz śpiewać? - zapytała unosząc do góry brwi zdziwiona jego wyznaniem. Chcieć, a potrafić coś zrobić to dwa różne, całkowicie odmienne pojęcia - Może właśnie w tym leży problem, że nie potrafisz - dodała z przekąsem. Ona sama miała bardzo ładny głos, słyszała to kilka może nawet kilkanaście razy, przez pewien okres swojego życia nawet chciała zostać światowej sławy piosenkarką,jednak póki co na razie porzuciła ten pomysł. Nie biorąc nawet pod uwagę tego, jak przydatne w karierze piosenkarki mogłoby okazać się jej dziedzictwo. Zapewne przysporzyłoby jej szerokie grono fanów płci męskiej, lecz panienka Levasseur nawet przez chwilę nie pomyślała,by swoje moce wykorzystywać w podobny sposób. Mina niedowiarka była nad wyraz dostrzegalna przez badawcze spojrzenie blondynki. - No tak! - oburzyła się delikatnie podnosząc głos o jeden ton - Czy ja wyglądam na kogoś,kto często dostaje wyjce? - kolejne pytanie padło z ust Puchonki, przy czym wykorzystała nieco swojego uroku osobistego,trzepocząc rzęsami, zupełnie tak jak czytała o tym w wielu romansidłach z nadzieją, że wyszło jej to tak ładnie, jak bohaterkom romantycznym. Nawet gdyby Jeremy wyraził swój jawny sprzeciw na jej słowa, zapewne nie odebrałaby tego w złośliwy sposób unosząc się dumą. Po tym względem Gabrielle bardzo różniła się od typowych dziewczyn, być może właśnie dlatego lepiej szło jej dogadywanie się z chłopakami niż przedstawicielkami tej samej płci,które stanowiły mało liczne grono wśród znajomych i przyjaciół blondynki. Dużo pewniej czuła się w towarzystwie Ezry czy Nathaniela - choć ten drugi należał do rodziny więc czy powinna go brać pod uwagę? - niż chociażby z Billie, która kochała jak siostrę. Nie wiedziała z czego to wynika, być może z tego,że całe życie wychowywała się z Nathanielem podążając za nim jak cień, a może po części wiązało się to z tym,że w jej żyłach płynęła krew wili, trudno było stwierdzić. Obdarzyła Gryfona uśmiechem, kiedy zrobił dla niej miejsce, choć w jego oczach zdawała się malować niechęć, by to zrobić. Nie było to w żadnym razie dziwnie, w końcu Gabrielle wybrała najlepszą część drzewa. W tęczówkach dziewczyny zamigotały wesołe ogniki. Powoli zyskiwała pewność, że właśnie miała okazję przebywać w towarzystwie TEGO Jeremiego, o którym kilka dni temu wspominał jej Matt i z którym - z jakiegoś powodu- bardzo chciał ją poznać. Dopiero mając okazję spędzić z nim zaledwie kilka chwil zrozumiała,dlaczego. Dunbar miał w sobie tą naturalną radość, którą ona w ostatnim czasie gdzieś zagubiła, a którą zarażał wszystkich wokół. Mimo całego przedstawienia,jakie jej zaprezentował nie uwierzyła w to, że był to jakiś inny Jeremy. Nie mogła uwierzyć, że posunął się do niego słabej zagrywki byleby tylko wydobyć z niej więcej informacji jakie posiadała na jego temat. Wykorzystując ten fakt postanowiła nieco utrzeć mu nosa. Wydęła delikatnie usta przyglądając do nich palec wskazujący, po czym z głównych "hm…" udała, że zastanawia się nad jego pytaniem, choć w głowie miała już stek kłamstw, którymi w formie żartu postanowiła go nakarmić. - Słyszałam… - zaczęła niezwykle poważnym tonem patrząc w oczy chłopaka - Słyszałam,że to super gość, ale straszny podrywacz. Nie przepuści żadnej, z każdą by na randki chodził byleby tylko zdobyć kolejnego całusa. Podobno ma nawet listę swoich "zdobyczy" - wypowiadając ostatnie słowo wykonała w powietrzu charakterystyczny gest imitujący cudzysłów. - Dobrze,że to jednak nie ty - dodała na koniec uśmiechając się tajemniczo, po czym sięgnęła kilka orzeszków z paczki zjadając je.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Z typowym dla siebie opóźnieniem zauważył skład ubioru Gabrielle. Co prawda wcześniej zwiedzał wzrokiem rejony jej biustu, ale akurat skupiał wzrok na godle, a nie na barwie ubrań. Różowy, bleee. Jak można zakładać takie kolory? Wyglądała teraz na jakieś czternaście lat i w sumie zaczął się zastanawiać czy aby nikt go nie posądzi o pedofilię, skoro siedzi na jednym drzewie, ramię w ramię, udo w udo obok Puchonki. Jeremy miał w guście zdecydowanie inne ubarwienie odzieży - na przykład teraz dzierżył na piersi czarno-czerwono-złotą koszulę, czyli kolor wyraźny i dobrze podkreślający kolor jego oczu oraz karnację. Nie żeby podążał za modą, ale ogólnie garderoba nie miała w sobie żadnej bieli. - Gesty i mimika to mój nieukryty talent, Gabrielle, Gabrielle. - odpowiedział tonem zadufanego w sobie bufona lecz po chwili złagodził wypowiedź kolejnym, milionowym uśmiechem, którym chciał zarazić cały świat. - Potrafię śpiewać. - prychnął, kiedy od razu przeszła w gdybanie co do jego wątpliwego talentu artystycznego. Naprawdę wierzył w swój talent muzyczny tylko sęk w tym, że nie był świadomy jak kaleczył zmysł słuchu otoczenia. Machnął po chwili ręką, by nie kontynuować tego tematu, bo nie był istotny, kiedy to na pierwszy plan wyszły orzeszki popijane dyskretnie piwem korzennym. Wpakował do ust garstkę przekąski, a jedną ręką próbował zapiąć kieszeń plecaka. - Każdy tak mó... - zaczął i zerknął na nią, w sumie sam nie wiedział czemu. To, jak na niego spojrzała sprawiło, że zastygł w bezruchu, a orzeszki wysypały się z opakowania na jego spodnie, kiedy to nieświadomie przechylił dłoń. Ohm, nie miała czternastu lat, zdecydowanie nie miała. - Ehem... yyy... - zapomniał co miał powiedzieć, ale przynajmniej zamknął usta, by wyglądać nieco mądrzej niż przez te kilka sekund dziwnego bezruchu. Nie odrywając od niej oczy przystawił szyjkę butelki do warg i upił od razu trzy łyki, by pozbyć się suchości w ustach. Rzadko brakowało mu języka w gębie, a teraz by przysiągł, że jęzor wisi wywalony na wierzch tylko i wyłącznie przez ten uroczy uśmiech okraszony dołeczkami w policzkach. Jakby ją tutaj podejść, by dała się zabrać na piwo lub gorącą czekoladę? - Tak słyszałaś? - zapytał średnio mądrze. Potrząsnął głową, zamrugał jakieś dwanaście razy i wrócił do siebie. - Ten to ma powodzenie, skoro ma tyle zdobyczy. Ten koleś musi coś w sobie mieć, skoro ma taką listę. - nie dał się podejść, przejrzał ją. Oboje udawali, oboje kłamali. Cudownie! - Dalej mu zazdroszczę. Kto nie lubi być całowany, hę? Ja tam ziomka rozumiem. Aż wypiję za jego zdrowie. - wzruszył ramionami i wlał sobie do ust kolejne dwa łyki. - No więc Gabrielle. - usiadł przodem do niej, otarł usta z pianki i popatrzył na nią tonem śmiertelnie poważnego faceta. Przystojnego faceta. - Powiedz mi zatem czemu rezygnujesz z lekcji tańca? Buntować się babci? Podziwiam, ja pomimo całej, ale to całej mojej gryfońskiej odwagi, bałbym się podważać decyzję babci. Nie wiesz, że one mają swoje tajne zloty, na które pędzą na miotłach i spisują listy kto z ich wnucząt je za mało, a kto śmie łamać tradycje? Naprawdę? Gabrielle, Gabrielle... nie złość babci, bo ześle na nas katastrofę i każe nam zeżreć ślimaki, skoro już siedzimy w twoich listach razem. Nie przepadam za francuską kuchnią. - rozgadał się. To typowe. Zmieniał sobie tematy jak chciał, a i skoro znaleźli się tutaj przypadkowo, to postanowił dalej żartować, dalej się śmiać pod nosem i roztaczać wokół siebie luźną i wesołą atmosferę. Co te eliksiry robią z człowiekiem - rozweselają samym przygotowaniem!
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Dobór ubioru Gabrielle wcale nie był przypadkowy, tak samo jak kolor, którym się odznaczał. Róż w połączeniu z barwą włosów dziewczyny sprawiał, że wyglądała ona niezwykle delikatnie oraz uroczo, kiedy to dodatkowo na jej ustach pojawiał się uśmiech. Często również w zależności od tego jaki miała na sobie aktualnie odcień - dodawał lub odejmował on jej lat, jednakże nigdy nie sądziła, że wygląda w nim źle. Może nie była modową ekspertką, rzadko podążając za aktualnymi trendami, - zwłaszcza jeśli upodoba sobie jakiś strój - jednak zawsze potrafiła ubrać się z wyczuciem smaku, starając się by ubranie dopasowane było do okazji. Dzisiaj nie wysilała się za bardzo, słońce grzało niemiłosiernie, a jasne barwy skutecznie odbijały jego promienie miast pochłaniać, dzięki temu pot nie lał się z niej strumieniami, a ona wyglądała dużo lepiej niż jeszcze kilka dni temu. Wtedy szary dres był wszechobecny, zupełnie jak szarość każdego dnia. - I do tego skromność, żebyś nie zapomniał dodać - odparła unosząc do góry palec wskazujący, by nadać swoim słowom mocy, lecz mimo tego również odpowiedziała uśmiechem. Zadziwiające w jak łatwy sposób panience Levasseur przychodziło unoszenie kącików ust do góry w towarzystwie Jeremiego. Przyjrzała mu się nieco uważniej, jakby trochę podejrzliwie szukając w nim czegoś, co mogłoby w jakiś sposób wytłumaczyć dlaczego przy nim wciąż się uśmiechała. Rzucił na nią urok? Szczerze wątpiła w istnienie talentu, jakim był śpiew u Gryfona, jednakże nie byłaby sobą gdyby nie rzuciła mu wyzwania by się o tym przekonać. - Sprawdźmy więc, co potrafisz… tak się składa, że coś tam potrafię - rzuciła, wyprostowała się nabierając powietrza w płuca - Spróbuj powtórzyć to - zarządził posyłając mu przelotny uśmiech - I am a diamond, and diamonds are forever. My love is timeless, 'cause diamonds are forever, oh no… - zaśpiewała starając się brzmieć, jak najlepiej, zaskoczona faktem, że właściwie odważyła się na taki czyn. Rzadko kiedy śpiewa przed innymi, raczej ukrywając swój talent. Szybko zakończyła swój śpiew, uśmiechnęła się delikatnie, po czym wręcz wyzywająco spojrzała na bruneta, czekając aż on pokaże swój talent. W żadnym wypadku nie zamierzała mu teraz odpuścić, chociażby dlatego, że nie lubiła słów rzucanych na wiatr. Roześmiała się, autentycznie, szczerze i zadziwiająco głośno, kiedy chłopakowi zabrakło języka w gębie, a on sam zastygł jakby rażony drętwotą. Nie mogła się powstrzymać z wyraźnym szokiem przyjmując do wiadomości w jaki sposób działa na chłopaka i było to odkrycie o dziwo całkiem przyjemne. Nietrudno dostrzec było, że Gryfon próbuje odzyskać rezon, na szczęście nie zajęło mu to zbyt dużo czasu, więc już kilka sekund później wrócił do dawnego siebie. Zmarszczyła czoło,w ten sposób że pojawiły się na nim dwie bruzdy. - Skoro ma taką listę to wcale dobrze o nim nie świadczy - odparła nieco ostro, mimo, że był to zwykły wymysł,by zobaczyć reakcje Jeremiego zdenerwowała ją jego odpowiedź. Nie lubiła tego typu chłopaków, którzy uważając się za bóstwo mają gdzieś uczucia innych. Zupełnie jak Swansea. Westchnęła opuszczając wzdłuż ciała ręce, które zwisały swobodnie. - Nie sądzisz,że uczucia są ważniejsze niż gęsty? -odpowiedziała pytaniem na pytanie, ton głosu dziewczyny stał się nieco poważniejszy, zaś w zielonych tęczówkach dostrzec można było coś dziwnego, ciężkiego do zidentyfikowania. Kiedy wypowiedział jej imię z powagą w głosie zwróciła na niego zielone tęczówki. Dopiero teraz,gdy usiadł do niej przodem mogła mu się lepiej przyjrzeć, jednocześnie przyznając, że chłopak mógłby być konkurencja dla Elijaha, jaka szkoda że to w nim rok temu się nie zadłużyła. Gdzie się wtedy podziewał? - Bo prowadził je ktoś kogo nie cierpię - odparła nie wdając się w szczegóły kim jest owy ktoś i jaki konkretnie taniec miała opanować. - Z babcią sobie poradzę, a to że wszyscy Francuzi jedzą ślimaki to jakaś bujda na resorach. - zaśmiała się - A może chciałbyś ich spróbować? - zapytała.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Popatrzył na blondynkę ubraną w blady, mdły róż. Nie pasował do niej ten kolor mimo, że dodawał jej dziecięcego uroku. A może właśnie z tego powodu nie mógł uznać tego stroju za atrakcyjny? Tak czy siak, machnął ręką na te rozmyślania. Lepiej by ubierała się w róż i była zadbana, a nie jak szara mysz, co nie wychodzi z dresu przez większość swojego żywota. Nie miał bladego pojęcia jak był bliski prawdy i nigdy miał się tego nie dowiedzieć. - Jak wspominałem... bo nie wiem czy wspominałem, mam wiele talentów, a skromny nie jestem, bo po co skoro mówię prawdę? - zapytał rozbrajająco szczerze i doprawił wypowiedź szerokim uśmiechem, który całkowicie wpływał na odbiór jego osoby. Przemawiała przez niego arogancja lecz w wydaniu z misiowatym wyrazem twarzy i szczerą wiarą w wypowiadane słowa, nie dało się odebrać tego w sposób toksyczny. Ot, cały Dunbar. Gdy nadszedł moment, w którym doświadczył śpiewu Gabrielle miał stosunkowo dziwaczną minę. Uniósł wysoko brwi tak, że powędrowały aż do połowy czoła. Oniemiał, ogłupiał, zamrugał całkowicie zdezorientowany i zagubiony. Musiał zastanowić się czy w którejś części swoich wypowiedzi nie przymusił Puchonki do demonstracji wokalnych... nie, nic takiego nie mówił, więc skąd się to wzięło...? W dodatku dowiedział się, że i on ma stanąć na wysokości zadania. Jerry, jak to Jerry, najpierw coś robił, potem myślał. Roześmiał się, podrapał się po karku i całkowicie nie ogarniając po prostu odpowiadał śmiechem. Niekoniecznie negatywnym acz wyraźnie nic nie rozumiejącym. Gdzieś tam na tyłach głowy, a może kilka metrów od serca przyznał przed sobą, że dziewczyna ma głos, który można porównać do łagodnego ćwierkania słowików. Mogłaby sprawić, że kolana mu zmiękną, gdyby tylko postanowiła śpiewać dalej. Czemu więc poczuł ulgę, gdy skończyła? - O rany, nie spodziewałem się. - zreflektował się słowami i dalej się szczerzył cokolwiek zdziwiony. - A gdzie tam, nie będę śpiewać, nie mam ochoty ani weny. - standardowo odmówił i nie z powodu tchórzostwa. Miał swoje przyczyny, a jednak demonstrowanie swojej umiejętności wydawało mu się zwyczajnie niepotrzebne. Zbędne, bo co miałby tym udowadniać zupełnie sobie obcej dziewczynie? Na trzeźwo nie da rady - musiałby dla rozpędu wypić z dwa drinki, by przy pierwszym spotkaniu rozdziawiać paszczę i zmuszać struny głosowe do dzikiego, przeraźliwego w skutkach działania. Wsypał do ust garść orzeszków, by kupić sobie jeszcze parę chwil na ogarnięcie co się właśnie wydarzyło. Zdziwił się jej ostrym tonem, który prawie poczuł na skórze policzka. Czyżby feministka? Jeśli tak, czas spieprzać i się ewakuować, bo przy takich dziewczynach Jeremy wpadał co rusz w tarapaty i to poprzez bycie sobą. Uśmiech na jego ustach nieco przybladł, a to w porównaniu z poprzednimi aż wołało o pomstę do nieba. Tak się Dunbar nie może uśmiechać, to jedynie imitacja tego, co potrafi z siebie dać. - Co się tak pieklisz od razu? - zapytał nie ukrywając zdziwienia. - Gesty i uczucia idą w parze. To, że ktoś ma taką listę nie znaczy, że jest zimnym draniem co bawi się laskami i zmienia je jak rękawiczki. - wzruszył ramionami i odpowiedział, a przecież miał zamknąć dziób i organizować taktyczny odwrót, jeśli okaże się, że ma do czynienia z feministką. Ukłuło go echo rozczarowania, że nie ubarwiła jego wymyślonej otoczki wypowiedzi. W mig o tym zapomniał, bo dziewczyna spoważniała, a przecież chwilę temu się śmiała. Czy powiedział coś nie tak i nie jest tego świadomy? Kto by to wiedział! Z pewnością nie Dunbar. - Ziomek, którego nie lubisz kontra groźna babcia. Mając taką babcię zniósłbym każdego byle nie podpaść. No ale jak wolisz, nie moja broszka. - posłał jej nieco oszczędniejszy w uzębieniu uśmiech. Wzruszył ramionami i powściągnął swoją dziwną wścibskość. - Spróbować Francuzów czy żab? Jeśli już to wolę ładne Francuzki, a nie Francuzów. A żaby czekoladowe, nie mięsne w gwoli ścisłości. - usadowił się wygodniej na gałęzi, wracając do swojej poprzedniej pozycji. Oparł plecy o pień, a nogę zgiął w kolanie tak się wylegiwał w przyjemnym cieniu. Czuł, że lada dzień będzie mógł wskoczyć już do jeziorka i się ochłodzić.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie podejście miał chłopak do koloru jej ubrania, a nawet jeśli byłaby świadoma jego myśli, zapewne skomentowałaby je jedynie wzruszeniem ramion. Ilu ludzi stąpało po ziemi, tak wiele różnych gustów było, zaś jawne krytykowanie jakiegokolwiek uchodzić mogło za brak wychowania, o który Jeremiego nie podejrzewała, patrząc na jego uroczy uśmiech i niewinny wygląd. Z drugiej strony pozory potrafią bardzo mylić, czego sama Gabrielle była doskonałym przykładem. Powinna więc bardziej skupić się na tym, co chłopak sobie reprezentuje oraz słowa przezeń wypowiadane niż na mamiącym uroczym wyglądzie. Jego uroda porównywalna była do urody Elijaha, choć zdawało się, że byli jak ogień i woda; różnił ich kolor włosów, kolor oczu oraz zapach. Gabrielle nabrała w płuca powietrza chcąc wyczuć w nim woń chłopaka, jednak jednym co poczuła był zapach eliksirów, niekoniecznie przyjemny. Spojrzała na niego z rozbawieniem malującym się w zielonych tęczówkach, po czym z wyraźnym niedowierzaniem pokiwała potwierdzająco głową. -Niby prawda…, ale ludzie mogą to różnie odbierać, jedni mogą machnąć ręką, drudzy uznać cię za chwalipiętę – przyznała, nie miała pojęcia, ile prawdy było w tym, co próbował jej wmówić. Zdawała sobie sprawę z tego, że istnieją ludzie obdarzeni więcej niż jednym talentem, tylko czy Gryfon do nich należał czy tylko były to zwykłe przechwałki niemające potwierdzenia w rzeczywistości? A może zwyczajnie chciała zrobić na niej wrażenie? Szkoda tylko, że nie do końca to na nią działało. Nie była pewna, jak brunet zareaguje na jej śpiew, wszakże rzadko kiedy „występowała” przed publicznością, zaś kiedy tylko zaczęła on nagle oniemiał. Wzruszyła ramionami na tą reakcję, mając jednocześnie nadzieję, że i on podejmie rzuconą przezeń rękawice, lecz zamiast tego zwyczajnie się roześmiał, nerwowo drapiąc po karku. Roześmiała się słysząc jego wymijającą odpowiedź, dużo jej to mówiło o chłopaku, po którym spodziewała się, że podejmie wyzwanie nawet jeśli nie miał na to weny. -A więc należysz do osób, które dużo mówią a mało robią? – zapytała unosząc prawą brew ku górze, po czym chwyciła kilka orzeszków, które sekundę później zniknęły w jej ustach. Nie potrafiła zareagować w inny sposób na jawne traktowanie przedmiotowo kobiet, nienawidziła tego typu chłopaków i jeśli Jeremy właśnie do nich należał, wówczas na pewno się nie polubią. Panienka Levasseur nie była feministką, jednakże to jak niefortunnie ulokowała swoje uczucia oraz to w jaki sposób ją potraktowano sprawiło, że charakteryzowała się dość krytycznym podejściem do podobnych zagrań. -A listę stworzyć, bo ma słabą pamięć? – zapytała z wyraźnym sarkazmem w tonie głosu –Pieprzenie – oznajmiła, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jakie słowo opuściło jej usta, mimochodem policzki blondynki zalały się rumieńcem. Damie nie przystało przeklinać, lecz słowa Gryfona wyprowadziły ją z równowagi przez co zapomniała o dobrych manierach. -Może i zimnym draniem nie jest, ale też nie jest kimś wartym uwagi, skoro tak postępuje – dodała już znacznie łagodniejszym i spokojniejszym głosem, chociaż nagle okazało się, że niewinny żart zmienił się w dość nieprzyjemną wymianę zdań. -Wole podpaść jej niż patrzeć na tego… ziomka. Zmieniłbyś zdanie, gdybyś w owym chłopaku kiedyś się podkochiwał a on dał ci chamsko kosza, a później przy każdej okazji wbijał ci szpile, bo przecież wszystko twoja wina – warknęła cicho pod nosem, samo wspomnienie tego, jak ponad rok temu potraktował ją Elijah, jaki po tym wszystkim miał do niej stosunek i jak się zachowywał sprawiło, że wolała podpaść babci niż męczyć się z nim przez chociażby kolejną sekundę. Mimo negatywnych emocji, jakie budziło w dziewczynie to wspomnienie uśmiechnęła się do swojego towarzysza. - Nie ma innych Francuzek, poza ładnymi – zaśmiała się –Niemniej jednak, żaby również wolę czekoladowe, choć właściwie próbowałam ich raz w życiu i więcej nie mam zamiaru – dodała śmiejąc się, wszakże miała alergie na czekoladę, a ostatnim razem jedząc czekoladowe żaby w wieku pięciu lat napuchła jak balon.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- A co złego jest w kilku niegroźnych przechwałkach? Absolutnie nic. Zresztą, ile ludzi tyle charakterów i nawyków, mam rację? - zbagatelizował nieco temat, by nie musieli brnąć w złym kierunku rozmowy. Wydawało mu się, że na linii porozumienia między nimi zaczynało coś szwankować i zastanawiał się w którym momencie powiedział coś, co wywołało ten stan. A może to nie on, a ona? Nieistotne, ważne, by zmienić tok rozmowy na weselszy by zachować dobry nastrój. Nie miał pojęcia czy Gabrielle "machnie ręką" czy "uzna go za chwalipiętę" i choć Jeremy lubił być lubiany, to w tym przypadku nie uznawał swoich przechwałek za groźne czy psujące wrażenie. Cóż rzec, był człowiekiem o nieco opóźnionym zapłonie reagowania, więc równie dobrze mógł się słono mylić i być tego błogo nieświadomym. Zbaraniał słysząc wniosek, którego nijak nie potrafił sobie wytłumaczyć. - Dużo mówię, a mało robię? Dzięki za szczerą ocenę... - zmarszczył czoło czując się urażonym taką opinią. Potrafił gadać jak najęty, a jeśli chodzi o przejście do praktycznej części to warto uwierzyć, że Dunbar jest równie pracowity co niejeden Krukon. Nie chodzi tylko o życie studenta, ale i prywatne, które wołało o pomstę do nieba i wszelaki ratunek. Gabrielle wywnioskowała coś negatywnego z jego słów i zachowania, jednak dziwna ociężałość umysłu nie potrafiła mu pomóc w rozwikłaniu przyczyny takiej oceny. Ewidentnie aura żartu poszła nie w tę stronę, co trzeba. Zdał sobie z tego sprawę i nie miał jeszcze pomysłu jak to zmienić. Mimika Puchonki dawała sporo do pomyślunku, a zmienność jej tonu głosu i ułożenia brwi wpędzało Dunbara w skrajną dezorientację. Czuł się poniekąd rozbrojony ze swojej żartobliwości i zaraźliwego uśmiechu. Zacisnął usta w bladą linię słysząc o słabej pamięci i liście, a przecież to miały być żarty i podśmiechujki, a nie poważna debata na temat niejakiego przedmiotowego traktowania płci pięknej. Warknięcie dziewczyny - nawet będące jedynie komentarzem do właśnie wypowiadanych słów - wprowadziło więcej napięcia między nich. W jednej chwili Gabrielle jest wesoła, pogodna, śmieje się, po chwili spoważniała, a teraz mógłby przysiąc, że w jej oczach zbierają się chmury, jeśli tylko Jeremy powie nie te słowo, które powinno paść. - Wiesz, ja tam w facetach się nie podkochuję, to pewnie nie rozumiem... - próbował uratować sytuację i zażartować lecz mimo dobrych intencji, niekoniecznie kiepskich słów, coś mu nie wyszło i skończyło się na podrapaniu po głowie i rozważniu czy nie lepiej będzie zakończyć dialog. Był zbyt zrelaksowany eliksirami, aby brać czynny udział w zagęszczaniu atmosfery. Może umysł miał jeszcze otumaniony oparami i dlatego nie do końca ogarniał, w którym to momencie z wesołości przeszli do czujnej defensywy. Chciał coś jeszcze dopowiedzieć na temat dwulicowych kolesi czy czegokolwiek w tym stylu jednak miał z tym problem. Dunbar całkowicie nie ogarniał tych romantycznych aspektów, nie wiedział jak radzić w sercowych problemach ani zdecydowanie nie potrafił pocieszać. Nie mógł jej niczego z powyższych zaoferować oprócz wysłuchania i zademonstrowania całkowicie zdezorientowanego uśmiechu. - My tu gadu gadu, a tu zaraz będzie wyżerka w wielkiej sali, a eliksiry wzmagają apetyt, serio. Lecisz? - błyskawicznie zmienił temat czując, że jeśli pociągnie go w dalszym kierunku to się mocno pogrąży i narazi na wściekłość nastoletniej Puchonki. Akurat dzisiaj mógłby za bardzo przejąć się czyjąś awersją, a nie chciał psuć ani sobie ani jej humoru. Podniósł się do pionu, spakował dobytek do plecaka i po włożeniu go, chwycił się obiema dłońmi wyżej umiejscowionej gałęzi. - Jakbys miała na zbyciu te czekoladowe żaby, to śmiało wal do mnie, zaopiekuję się nimi po mistrzowsku. W zamian dam ci coś ekstra. - puścił jej oczko i kilkoma susami wydostał się spomiędzy gałęzi drzew. Na odchodne zasalutował dziewczynie i poczłapał w kierunku zamczyska. Minie sporo czasu zanim na dobre zrozumie i ogarnie co się właściwie wydarzyło. zt
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
- Trudno się z Tobą nie zgodzić - odpowiedziała obdarzając go delikatnym uśmiechem, jednak mimo miłych słów, które płynęły z jej ust nie darzyła sympatią ludzi, którzy lubili brylować wśród innych przechwałkami na swój temat. Z jakiegoś powodu takie osoby w oczach Puchonki wiele traciły miast zyskiwać, czego poprzez chwalenie się swoimi umiejętnościami oczekiwali. Panienka Levasseur należała do tej grupy ludzi dla której zamiast słów liczyły się czyny, bo to one - w mniemaniu dziewczyny - świadczyły o człowieku. Niemniej jednak i ona nie chciała dłużej ciągnąć tego tematu, więc poniekąd była wdzięczna Jeremiemu, że ukrócił go w tak taktowny sposób. Mimo początkowego porozumienia, jakie się między nimi pojawiło obrane przez nich tematy nie były najlepszymi, czego Gabrielle była świadoma. Chciała być wesołą, roześmianą dziewczyną, którą do tej pory była, lecz okres życia w jakim się znalazła skutecznie tłamsił w niej tą część natury. Wystarczyło kilka nieodpowiednich słów, aby wyjąć zawleczkę i doprowadzić do niekontrolowanego wybuchu, o czym Dunbar mógł się przekonać na własnej skórze. Uwadze dziewczyny nie umknęła niezadowolona mina bruneta, być może pospieszyła się z wydaniem swojego osądu, co było niezwykłym zjawiskiem. Skrzywiła się słysząc jego słowa, a jednocześnie zrobiło się jej bardzo głupio. - Mm… przepraszam - powiedziała przyznając się tym samym do błędu, który popełniła. Nie chciała wywrzeć na Gryfonie złego wrażenia, a była pewna, że przez swoją nierozwagę to właśnie zrobiła. Nie powinna była go oceniać w taki czy inny sposób po zaledwie kilkunastominutowej wymianie zdań, wszakże on nie zachowywał się wobec niej w podobny sposób. Ich luźna rozmowa szła w zupełnie innym kierunku niż oboje by tego oczekiwali. Głupi żart ze strony panienki Levasseur skończył się nieświadomym atakiem na osobę Jeremiego i nawet jeśli by chciała, nic nie mogła poradzić na emocje, które temu towarzyszyły. Podejście chłopaka, nawet jeśli było okraszone żartobliwością oraz uśmiechem budziło w niej odrazę. Mimowolnie w umyśle blondynki pojawiała się postać Elijaha oraz sposób w jaki traktował ją przez ostatni rok. Nie mogła powiedzieć, że Jeremy jest taki sam jak Krukon, a jednak gdzieś w głowie Gabrielle zapaliła się czerwona lampka. Czyżby już przez resztę życia w podobny sposób miała traktować każdego nowo napotkanego chłopaka? Była pewna, że Finn i Nathaniel zadowoleni byliby z tego faktu, lecz jej zdanie było zgoła odmienne. Lubiła towarzystwo chłopaków bardziej niż dziewczyn i nie chciała zrażać ich do siebie. Westchnęła, kiedy dotarł do niej sens wypowiedzianych słów i to, w jaki sposób mogły one zostać odebrane przez Gryfona. Policzki Gabrielle oblał rumieniec, chciała ponownie przeprosić, otworzyła już usta, kiedy chłopak po raz kolejny zabrał głos. Widać było po nim, że nie czuję się zbyt komfortowo w sytuacji, która mimochodem stworzyła sama Gab, dlatego nie zdziwiła się też ona, w momencie, kiedy to wymyślając najprostszą z wymówek ulotnił się. - Może później - rzuciła tylko, po czym przymknęła oczy opierając głowę o pień drzewa. Nie była pewna ile czasu tam jeszcze spędziła wyrzucając sobie w myślach własne zachowanie, lecz ostatecznie i ona postanowiła wrócić do zamku.
Zt
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Lato powoli się kończyło, powietrze schładzało się, a chmury coraz częściej przesłaniały słońce. Była pora poobiadowa, a Ela zdążyła rozstać się z Elijahem i Gabrielem, wokół których orbitowała od samego rana. Obaj poszli w swoich sprawach, gdzie nie była zbytnio potrzebna, a więc postanowiła dokończyć szkic na zewnątrz, na błoniach, by móc skorzystać z ostatnich promieni słońca tej pory roku. Zgarnąwszy po drodze kociaka schodziła przeszła przez całą długość błoni, przytulając nos do futra zwierzaka, przemawiając do niego czule i odpowiadając na każdy miauk. Raz na jakiś czas pomachała komuś znajomemu, podpowiedziała pierwszakowi jak się dostać do chatki gajowego i po upływie paru chwil umościła się pod ulubionym drzewem większości uczniów Hogwartu. Usiadła rzecz jasna na transmutowanym w kocyk kamieniu, z torebki wysypała kocie zabawki i przekąski, by młody kociak miał co robić. Oparła się o drzewo, zgięła kolana i ułożyła na swój szkicownik. Zaczarowała zabawkową myszkę tak, aby uciekała po okręgu w odległości trzech metrów. Biały kociak skakał za nią, szalał tak, jak to miał w zwyczaju, a świat dla niego teraz nie istniał. Liczył się ruchomy obiekt, który należy upolować i złożyć w ofierze swojej pani, która akurat wyciągnęła z torebki opakowanie dobrych ołówków. Raz na jakiś czas zerkała z uśmiechem na kota i próbowała uwiecznić jego ruch na kartce, co było stosunkowo trudne zważywszy na zaciekłość w polowaniu na gryzonia. Dzień miała dobry, choć czuła, że czegoś bardzo jej brakuje. A raczej kogoś. Dzisiaj się z nim mijała, a nie ukrywała, że szukała go wzrokiem gdziekolwiek by nie weszła. Czyżby to był ten dzień, w którym go nie zobaczy ani razu? W takich chwilach chodziła rozczarowana, a i humor potrafił się jej zepsuć ku zdziwieniu Elijaha. Oczywiście, że wiedział co się z nią dzieje, wszak znał ją najlepiej. Wywracała oczami, gdy raz czy dwa rzucił żartem na temat jej rozkojarzenia, ale ogólnie widziała po nim jak bardzo się cieszy, że się kimkolwiek zainteresowała. Sęk w tym, że nie mogła go dzisiaj nigdzie spotkać, a to ją frustrowało. Szkicowała po to, aby oderwać na chwilę myśli od Riley'a i opóźnić wysłanie do niego naglącego listu z zapytaniem kiedy się w końcu spotkają? Zapewne był w pracy, mógł mieć sporo na głowie, a ona tutaj ledwie mogła skupić się na rysunku, bowiem rwała się w bliżej nieokreślonym kierunku. Zaśmiała się cicho, gdy Łobuz w zabawny sposób przeturlał się na grzbiet, wgryzając się ząbkami w piszczącą zabawkową myszkę.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Miałem nadzieję, że dzisiejszy dzień szybko się skończy. Najlepiej tak już, w tym konkretnym momencie. Merlin mi świadkiem, rzadko bywałem do tego stopnia zdenerwowany, aby rozważać usunięcie klienta za pomocą własnej różdżki. Od samego dnia nie potrafiłem się skoncentrować, co znacząco rzutowało na moją efektywność. Radośnie bujałem w obłokach, siejąc na sklepie istne zniszczenie. Różdżki wręcz same leciały mi z rąk, rdzenie nie wchodziły tak sprawnie jak zazwyczaj, a wybredność klientów po prostu drażniła. Odliczałem minuty do końca zmiany z taką zawziętością, jakby był to mój jedyny cel w dniu dzisiejszym, odetchnąwszy pełną piersią dopiero po opuszczeniu sklepu. Nie miałem pojęcia co we mnie wstąpiło. Od czasu ostatniej, szczerej rozmowy z pewną Krukonką nie byłem sobą. Czułem dziwną awersję do znanych sobie miejsc i ku swojemu zdumieniu szukałem nowego miejsca nadającego się na azyl. Nie kryłem się już w samym sercu lasu, ale raczej z uwagi na jej reakcje na moje upodobania, aniżeli z uwagi na strach o własne życie. Niby nie mogła obserwować mnie bez chwili wytchnienia, ale i tak obecnie czułem się lepiej, kiedy chociaż przez krótką chwilę mogłem oszczędzić jej zamartwiania się. Nawet, jeśli obecnie wcale nie wracała do tego tematu. Byłem przekonany, że szczerość jej nie zrani, to mi wystarczało. Zresztą, kultywowałem ostatnio częstą tradycję zapominania o polowaniach. Za to z miłą chęcią oddawałem się prefekciarskim obowiązkom przebywając w zamku zdecydowanie częściej, niż niegdyś. Wcale nie miało to związku z pewną Gwiazdooką. Wcale… Nie znalazłem się na błoniach przypadkiem. Sprytnie wybadałem teren, dowiadując się od innego prefekta, że Elaine była widziana poza murami zamku, w pobliżu jeziora. Pod pretekstem omówienia z nią wspólnego patrolu zaplanowanego na przyszły tydzień, podążyłem jej śladem. Na miejscu zastałem jednak nie tylko dziewczynę, ale także jej pupila, z którym zdążyłem się już zapoznać. - Hej - przywitałem się, kiedy znalazłem się już w zasięgu słuchu. Nie chciałem jej przestraszyć, co zapewne uczyniłbym, gdybym podszedł bliżej. Czasami skradałem się aż za dobrze. Nie skupiałem się na Łobuzie. Zajęty zabawą zwierzak i tak pewnie nie zwróciłby na mnie większej uwagi, jeśli tylko nie zagroziłbym jego zdobyczy. O wiele bardziej interesowała mnie jego właścicielka, toteż zbliżyłem się do niej, zerkając z góry na szkic. - W takim wydaniu go jeszcze nie widziałem - zagadnąłem niezobowiązująco i uśmiechnąłem się do niej, chcąc jakoś rozładować lekki stres, jaki odczuwałem w jej towarzystwie. W miejscu publicznym wciąż miałem ogromny kłopot z okazywaniem emocji i uczuć, toteż nie do końca umiałem odnaleźć się w naszej sytuacji, a przynajmniej nie wychodziłem z bezpośrednią inicjatywą.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Darowała sobie uwiecznianie szkicowania kota w ruchu uznawszy, że nigdy się jej to nie uda. To jej drugi rysunek jakiegokolwiek zwierzęcia, którym postanowiła się zająć zważywszy na pewne niepowodzenie przy dzisiejszej próbie. Mimo starań nie wyglądało to tak, jak sobie to wymarzyła. Ścierała krzywą linię, nakładała na jej miejsce cztery następne, rozmazywała i znów zmniejszała jej rozwarstwienie. Niełatwo było skoncentrować się na swoim hobby, kiedy znów dopadało ją rozczarowanie dniem. Słysząc jego głos, od razu przerwała wykonywanie czynności i z uśmiechem na niego popatrzyła. - Znalazłeś się. - nic nie mogła poradzić z radości na jego widok. Wspominała coś o rozczarowaniu? Nieaktualna informacja, przecież ten dzień jest jak najbardziej udany! Zamknęła ołówek w szkicowniku i wstała z koca, aby podejść do Riley'a i po prostu przytulić. Miała ogromną ochotę powitać go w inny, bardziej wylewny i cieplejszy sposób, jednak nie była pewna co on o tym sądzi zważywszy, że są na terenie zamku, a nie na neutralnym terenie. Z drugiej strony nie była pewna co o nich myśleć i jak się zachować w miejscu publicznym tak, by nie czuł się skrępowany. Niechętnie odsunęła się po kilku sekundach napawania się jego zapachem i czując, że nie wytrzyma, sięgnęła po jego dłoń i zaprowadziła w kierunku koca rozłożonego pod drzewem. Tam usiadła i zdecydowała w jego imieniu, że też to zrobi. Całkowicie straciła zainteresowanie szkicowaniem, a jedynie zerkała na Łobuza czy jest blisko. Siedziała do niego przodem, uśmiechała się, dostała nagle zastrzyku energii. Nawet nie rozglądała się po błoniach, nie przejmując się czy ktokolwiek na nich patrzy. Miała na kim zawiesić wzrok, a więc wszystko inne stawało się przyblakłe i nieistotne. Świat został przyćmiony obecnością Riley'a. Po prostu. - Nieruchomieje gdy śpi i to jedyny moment, kiedy można go naszkicować. - skomentowała z opóźnieniem, a i ani myślała wypuszczać jego ręki. Piekielnie stęskniona starała się ani razu nie popatrzeć na jego usta, tylko skupić się na spojrzeniu niebieskich oczu. - Powiedz, że nie przyszedłeś na chwilę. - poprosiła z lekkim widmem strachu, że zaraz ucieknie do obowiązków i nie zdąży się nacieszyć jego widokiem. - Mogę udawać, że wcale cię dzisiaj nie szukałam, ale to kłamstwo. - zaśmiała się niegłośno z powodu własnej bezpośredniości. - Jak się czujesz? Jak dzień? - zarzuciła go pytaniami, a spoglądała przy tym intensywnie prosto w jego oczy. Tak, brakowało jej tej dłoni i tych oczu. Zastępowała sobie ten deficyt ręką Elijaha, ramieniem Gabriela czy obowiązkowym przytuleniu Cassiusa lecz to wszystko blakło w porównaniu z ciepłem, jakie czerpała z uścisku ich rąk.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej nerwica względem prostych kresek była wręcz rozczulająca. Kompletnie tego nie rozumiałem, wszak za grosz nie miałem talentu, ale ilekroć tylko widziałem Elaine pochyloną nad szkicownikiem, nie mogłem odmówić sobie dyskretnego przyjrzenia się jej pracy. Zarówno efektom jak i samemu procesowi twórczemu. Dzisiaj nie robiłem tego jakoś szczególnie długo. Kompletnie rozbroiła mnie swoimi słowami. Prychnąłem cicho, co z łatwością można było interpretować jako nieudane parsknięcie śmiechem. - To ja gdzieś zginąłem? - Zagadnąłem, chociaż doskonale wiedziałem co miała na myśli. Faktycznie, dzisiaj jeszcze nie mieliśmy okazji na zamienienie ze sobą chociażby kilku słów, co natychmiast zacząłem uznawać za ogromne niedopatrzenie. Nie spodziewałem się jednak, że aż tak była za mną stęskniona. Ja byłem raczej osobą, która nie obnosiła się w aż takim stopniu z własnymi odczuciami. Nawet pomimo wspólnie spędzonych godzin, wciąż wydawało mi się, że ta znajomość nie jest aż tak poważna jak chciałbym, aby była, wobec czego śmiało przeżywałem to wszystko jedynie wewnątrz siebie, o tysiąckroć mniej intensywnie od Elaine. Nawykłem do samotnego spędzania czasu, wobec czego dystansowanie się od nieprzyjemnych emocji z tym związanych przychodziło mi z łatwością. Żyłem tym wręcz, przeżywając trudne chwile dopiero wówczas, gdy wszystko to skumulowało się we mnie w wystarczającym stopniu. Rozluźniła to napięcie tym entuzjastycznym powitaniem. Musiałem ją zawieść, bo kiedy ona tak ochoczo mnie objęła, ja jedynie uśmiechnąłem się nieco speszony jej śmiałością i pogładziłem ją krótko po plecach, oddając uścisk w niezwykle niepewny, niezgrabny sposób. Potem popatrzyłem na nią ostrożnie, chcąc wyłapać wszelkie objawy ewentualnego urażenia jej podobnym dystansem. Jeśli nasza relacja miała się rozwijać, oboje musieliśmy nieco się do siebie… dostosować. Zmiana z dzikusa w normalnego człowieka nie była niestety aż tak szybka i łatwa. Pociągnęła mnie za sobą, zmuszając wręcz do zajęcia miejsca obok niej. Nie powiem, wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Jej widoczne podekscytowanie sprawiało mi tak ogromną przyjemność, że pogładziłem lekko jej dłoń. Gest ten zapewne wyda się jej płaski i nudny w porównaniu z ciepłem jakie mi zaoferowała, aczkolwiek ja widziałem w nim przede wszystkim ogromne zaplecze dla dyskrecji. Nie byłem fanem obnoszenia się nie tylko z emocjami, ale z uczuciami również. Chciałem ją pocałować już od chwili, w której otulił mnie jej znajomy zapach, ale tłamsiłem to w sobie dzielnie, krzyżując z nią spojrzenia. - Dzisiaj mam wolne - zakomunikowałem jej z dumą, uśmiechając się nieco szerzej, niż przed momentem. - Skorzystałem z twojej rady i trochę spasowałem z dyżurami. - Ot skróciłem swoją rozmowę z dyrektorką, omijając takie szczegóły jak szok malujący się na jej twarzy po moim obwieszczeniu. Riley Fairwyn potrzebował przerwy, a mimo to świat nie stanął w płomieniach. - To dość… wyzwalające uczucie - dodałem jeszcze, najwyraźniej uznając, że to dostatecznie dobra odpowiedź na pytanie o dzisiejsze samopoczucie. Nie chciałem kłopotać jej swoimi przemyśleniami i rozkojarzeniem. Teraz, gdy mogłem już zamienić z nią kilka słów, wszystkie problemy dnia dzisiejszego zdawały się jakby szare i mętne, a przez to kompletnie nieważne. - Mam nadzieję, że nie szukałaś mnie długo. - Dodałem jeszcze, unosząc i opuszczając jej palce. Bawiłem się nimi w zamyśleniu. - Byłem w Dolinie odkąd tylko skończyłem zajęcia. Potrzebowali mnie na dodatkową zmianę. - Wyjaśniłem swoją nieobecność w godzinach popołudniowych. Poranki oboje mieliśmy obładowane lekcjami, więc uznałem, że akurat one nie są tutaj istotne. Spojrzałem na nią wyczekująco. Chciałem, aby również opowiedziała mi co działo się u niej i byłem przekonany, że zrobi to lepiej ode mnie.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wypełniała ją energia do działania. Z nerwowego maltretowania kartki przeszła w autentyczny entuzjazm wywołany jego widokiem. Nie potrafiła utrzymać jej w sobie mimo świadomości, że nie powinna aż tak okazywać swojej słabości do niego, bowiem nawet nie dało się dobrać odpowiedniego nazewnictwa łączącej ich relacji. Nagle zaczęło jej przeszkadzać, że są na terenie zamku a nie gdzieś, gdzie Riley byłby bardziej rozluźniony. Wywróciła oczami wobec jego parsknięcia i retorycznego zapytania, a przecież doskonale wiedział co się za tym kryło. Stęskniła się za nim i to było poniekąd przerażające. Już, tak szybko? Z ogromną łatwością zaczęła się do niego przywiązywać i to było już naprawdę podejrzane. Ich ostatnie szczere rozmowy sprawiły, że chciała go widywać codziennie. Sprawdzać jak się czuje, dowiadywać czy jest już w stanie odczytać z niego cokolwiek, jeśli postanawia się zasłonić, spróbować go rozweselić i po prostu spędzić chociaż odrobinę czasu. Miała wyrzuty sumienia z powodu toku ich rozmowy odbytej w jego rodzinnej rezydencji. Gryzła się z tym na potęgę, denerwowała się dwakroć szybciej przy porannym naprawianiu włosów, które dalej różowiały w trakcie snu i nie chciały "zejść" po przebudzeniu. Zasypała Elijaha dwudziestoma zapytaniami czy aby na pewno nie jest nachalna, a on cierpliwie odpowiadał i zaczynał spoglądać na nią z coraz większym zastanowieniem. Będzie musiała przedstawić mu małą zmorę, która zaczęła za nią chodzić i ją gryźć ilekroć zastanawiała się nad powściągnięciem reakcji. Spadło na nią miłe ciepło kiedy uśmiechnął się szerzej. Widziała jego spięcie, słyszała w głosie stres i dostrzegała w gestach ostrożność. Zmarszczyła brwi w chwilowym zastanowieniu i stwierdziła, że działa na niego tak miejsce publiczne. Musiała zatem pogodzić się z faktem, że będzie mogła trzymać jedynie jego rękę i nie zrobi ani kroku więcej, aby czuł się komfortowo. To bolesna świadomość, ale postanowiła to uszanować. Dobrze, że z ich dwójki to Riley miał lepszą samokontrolę i chociaż trochę trzymał ją w ryzach, jeśli mowa o kwestii wylewnia z siebie morza uczuć i gestów. - Wiem. - uśmiechnęła się szerzej. - Widziałam nowe rozpiski dyżurów i cieszę się, że wziąłeś wolne. - nie wspominała absolutnie, że teraz reszta miała dwakroć więcej pracy - włącznie z nią samą, która zaczynała od jutra, od dziewiętnastej do północy przez najbliższy tydzień. Nie musiał zaprzątać sobie tym głowy, bowiem jak zdążyła go już poznać, z pewnością by mu to przeszkadzało. - Będziesz mógł dobrze wykorzystać wolny czas. Na przykład na odpoczywanie i okazjonalne lenistwo. - ona tylko sugerowała przeznaczenie urlopu na zrobienie czegoś dla samego siebie. Chciała, by czuł się dobrze i nie kalał się cieniami pod oczami, kiedy nie dosypiał. Potrząsnęła głową w odpowiedzi na czas poszukiwań jego zacnej osoby. Musiała to zrobić, bowiem po głosie rozpoznałby kłamstwo. Szukała go od rana, a zważywszy, że była godzina piętnasta... nie chciała go przerazić swoim entuzjazmem. Nabrała powietrza w płuca i powoli je wypuściła, aby się opanować. Odrobinę jej to utrudniał zajmując się ich palcami, jednak prędzej oddałaby różdżkę niż miała to zmienić. Powściągliwe wydanie Riley'a było frustrujące zważywszy, że poznała go, gdy czuł się swobodniej. - Jesteś rozchwytywany i w Hogwarcie i w Dolinie. W takim razie cieszę się, że się znalazłeś. - musiała mu to powiedzieć. Energia zmieszana z radością popychała ją do chociażby słownego okazania aprobaty z popołudniowego spotkania. Dopiero po paru chwilach zauważyła jego wyczekujący wzrok i zdała sobie sprawę, że zadał niemo pytanie o jej dzień. - Doprowadzałam do szału Eliego i Gabrysia. - zaśmiała się, gdy tylko przypomniała sobie ich miny, kiedy nie dawała im nawet chwili spokoju. - Usmażyłam rano naleśniki razem z patelnią, która dostała akurat przy mnie ataku magii. Pocieszałam później Faworka, kiedy zobaczył śmierć swojego ulubionego naczynia... - wyliczała, streszczała kilka epizodów dnia, a i uważnie przyglądała się jego reakcji. Najzabawniejsze jest to, że wszystko naprawdę się dzisiaj wydarzyło. - ... tłumaczyłam gargulcowi, że nie wolno słuchać Irytka i powtarzać jego przekleństw, zebrałam kilka puffków i rozwiesiłam ogłoszenie, że komuś się zgubiły, wyciągałam kota z samonagrzewającego się kubka... nic wielkiego. - wzruszyła ramionami uznawszy, że zapewne wolałby posłuchać o czymś ciekawszym niż perypetie z przedmiotami magicznie ożywionymi. Pogłaskała kciukiem bok jego dłoni, złakniona nawet najmniejszych gestów, które by udowadniały, że to, co się między nimi wydarzyło nie było jedynie snem. Naprawdę obudziła się obok niego, z różowymi włosami rzecz jasna, a spali naprawdę grzecznie i spokojnie. - Elijah marudził, że mnie kradniesz. - by nie odebrał tego jako wyrzutu, zaśmiała się cicho. - Nie przejmuj się, mówił tak też na Saharze, gdy szwendałam się z... - ups, chyba niechcący doszła do momentu, w którym miała wspomnieć o Leonelu, Nathanielu i Emily i co gorsza, mianować ich... kim? - ... ze znajomymi. - tak, to chyba neutralne określenie, choć nawet i ono nie pasowało. Zerknęła na kociaka, który właśnie położył się na trawie i próbował odpocząć po ciągłych ucieczkach zabawkowej myszki. Upewniwszy się, że nie zamierza zniknąć, wróciła spojrzeniem do Riley'a.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Świadomość, że Elaine przeglądając najnowszą rozpiskę dyżurów zwróciła uwagę na moje nazwisko napełniła mnie dziwnym, ale przyjemnym ciepłem. Zupełnie inaczej było mi już myślą, że faktycznie będę miał nagle o wiele za dużo czasu wolnego. Przyjrzałem się Elaine z zastanowieniem, jakby dopiero jej uwaga mi to uświadomiła. Nie planowałem nadgodzin w pracy, a ostatnio i tak nie miałem głowy do szwendania się po lesie. Wobec tego przyszło mi coś na myśl, chociaż nie byłem pewien czy ten plan okaże się być w ogóle wykonalny. Miałem świadomość, że moja absencja dyżurowa zapewne zupełnie zawaliła innym grafiki, ale warto byłoby spróbować… - A ty? - Zapytałem nagle, wpatrując się w jej oczy z uwagą. - Będziesz miała czas w poniedziałek po południu? - To pytanie z pozoru wydawało się niewinne, ale podszyte było potencjalną propozycją wspólnego wypadu… gdzieś. Jeszcze nie wiedziałem gdzie konkretnie, ale zanim zacząłbym to planować, chciałem najpierw uzyskać odpowiedź. Możliwość spędzenia z nią więcej czasu wydawała mi się zbyt kusząca, aby dobrowolnie zrezygnować z takiej okazji. Zwłaszcza, jeśli ewentualnością było zapełnianie nudy nauką, bądź robieniem rzeczy nieprzyjemnych, ale pożytecznych. Nie potrafiłem zbyt długo siedzieć bezczynnie, a co dopiero leniuchować. Na wzmiankę o rozchwytywaniu jedynie uśmiechnąłem się nieznacznie. Nie nazwałbym tego w taki sposób, ale nie miałem ochoty spierać się o to i tłumaczyć, że nadmiarem obowiązków faktycznie wypełniałem pustkę w swoim życiu. Trafiła z tym idealnie podczas naszej ostatniej rozmowy i byłem przekonany, że także i w tym przypadku zdaje sobie z tego sprawę. Obróciłem jej dłoń wnętrzem do góry, drapiąc ją delikatnie kciukiem po miękkiej części. Słuchałem jej opowieści, uśmiechając się z coraz większym rozbawieniem. - Widzę, że też byłaś dzisiaj całkiem zajęta - zauważyłem, dodatkowo spoglądając na przygotowywany szkic. Za dnia ratowała ludzi i stworzenia, po godzinach pracowała nad upiększaniem świata. - Musisz mu sprawić jego własny grzejący kubek, nie będziecie musieli się dzielić. - Dodałem, ale raczej w ramach lekkiego żartu, niż na poważnie. Nie byłoby lepszego prezentu dla kota od takiego naczynia, w którym mógłby grzać się do woli. Jej kolejne słowa wywołały u mnie początkowy błysk niezrozumienia. Marudził? Nie brzmiało to szczególnie pozytywnie. Spojrzałem na nią z lekkim zmrużeniem oczu, zastanawiając się jak powinienem to odbierać. Zwłaszcza, że jej wypowiedź nie skończyła się na tym, a pociągnęła za sobą kolejne słowa. Jednakże zamiast nawiązywać do jej znajomych, postanowiłem zapytać ją o coś innego, co zdecydowanie bardziej mnie obecnie interesowało. - Jestem już oficjalnie twoim znajomym? - Podpytałem nieco ostrożnie, chociaż specjalnie zaakcentowałem słowo „znajomy”, aby chociaż trochę rozeznać się w tym co działo się teraz między nami. Nie ukrywałem przed samym sobą, że całowanie się ze sobą wznosi relację na trochę wyższy poziom i zwyczajnie potrzebowałem nieco bardziej klarownej sytuacji, aby nie zwariować od wiecznego zastanawiania się nad tym. Ponadto, nie znałem Elaine aż tak dobrze, aby wiedzieć czy podchodzi do całej tej sytuacji tak jak ja. Uwielbiałem spędzać z nią czas, ale dałem jej również wystarczająco wiele powodów do smutku, aby mogła kojarzyć mnie także ze łzami i szokiem. Nie mogłem od niej niczego wymagać, nawet jeżeli bym tego pragnął. Uniosłem jej rękę w powietrze, przysuwając ją do własnych warg, aby ją pocałować.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zaciekawiły ją (!) sposoby spędzania wolnego czasu w autorstwie Riley'a. Co robi, gdy nie pracuje, nie tworzy różdżek i nie szuka... materiałów...? To kolejne pytanie do wymyślonej listy rzeczy, których chciałaby się o nim dowiedzieć. Mimo wszystko pamiętała złożoną mu obietnicę, by dać mu odpocząć od serii pytań dotyczących jego życia i charakteru. Powstrzymywała więc swoją ciekawość pomna tego, że za jakiś czas uderzy ona ze zdwojoną siłą, a wówczas lepiej, aby Riley był wypoczęty i gotowy na odbicie gradu pytań (bądź zaspokojenie ciekawości, jeśli byłby skłonny na taki wysiłek i hojność). Z pozoru niewinne pytanie było słodką obietnicą spotkania się z nim innego dnia. Nie musiała odpowiadać, bowiem oczy jej zajaśniały z radości, perfidnie zdradzając co o tym myśli. Jak tu być chociaż odrobinę tajemniczą? - Będę miała. - dla ciebie znajdę czas. Nie pamiętała co zaplanowała na poniedziałkowe popołudnie lecz to nie było tak istotne jak wizja spędzenia z nim większej ilości czasu. W mniej oficjalnym miejscu, aby mógł czuć się swobodniej rzecz jasna. Ta ostrożność i powściągliwość była nie do wytrzymania dla kogoś pokroju Elaine. Splecenie ich dłoni przestało jej wystarczać. Nabierała przekonania, że potrafi odczytać jej myśli, bo ledwie ta zaświtała, a w wyraźniejszy sposób naznaczył swoim ciepłem wnętrze jej dłoni. Poruszyła palcami, gdy łaskotał. Wydawał się na wpół świadomy tego, co robi, a ją przy tym roztapiał od środka. Zakochiwał ją w sobie coraz bardziej... powinna go o tym uprzedzić? Może nie dziś, może w poniedziałkowe popołudnie... - Sęk w tym, że ten kubek nie jest już mój. - sprostowała ze śmiechem czającym się na ustach. Łobuz był jej pierwszym kociakiem, a więc non stop uczyła się opieki nad nim jak i współegzystowania w swoim towarzystwie. Stosunkowo szybko odkryła jego władczość w odniesieniu do samonagrzewającego się kubka. Nie miała serca rościć sobie do niego praw. Miała już za sobą rozmowę z Elijahem na temat Riley'a. Nie mogła nie porozmawiać o nim z bliźniakiem, który wykazał zainteresowanie ciągłym zabieganiem siostry, a i kilkorgiem wieczornych nieobecności. Ufała mu bezgranicznie, a więc wprost wspomniała, że spotkała się parę razy z pewnym Fairwynem, na którego teraz ciepło spoglądała. Zmarszczyła brwi zaskoczona określeniem ich znajomości. To ją... zabolało, bowiem znajomym to był Matthew Gallagher, a nie Riley. Nadał ich relacji takiego... nijakiego znaczenia, z czym nie mogła się absolutnie zgodzić. - Czuję się urażona, że nazwałeś nas tylko "znajomymi". - postawiła na szczerość, wszak była mu to winna. Zaprzeczał temu mianu, gdy rozgrzewał ustami jej dłoń. Przez chwilę straciła wątek i potrzebowała trochę czasu, aby przypomnieć sobie co chciała powiedzieć. Korzystając z bliskości jego ust, przekręciła dłoń i musnęła palcami jego policzek, który jeszcze nie tak dawno oglądała oszpecony. Wiedziała, że tam są blizny. Potrafiła przywołać je w wyobraźni i przypomnieć sobie ich fakturę. - Naprawdę sądzisz, że jesteśmy tylko znajomymi? - zapytała szeptem, a w jej głosie pojawiła się niepewność. Może on tak to chciał odebrać? Czyżby znowu się spoufalała? Oj nie, to on rozkojarza ją pocałunkami, a ona się tu dzielnie próbuje powstrzymać... - W sumie chciałabym wiedzieć co o tym myślisz. Potrzebuję wiedzieć... na czym stoimy. - nagle tknęła ją myśl, że powinna powiedzieć mu o jutrzejszym spotkaniu z Leonelem. Skoro zaplanowała już dawno temu, że będą rozmawiać, to w chwili obecnej Riley powinien zostać uświadomiony, aby nie odebrał tego... źle. Angażowała się, on też - świadomie bądź nie - ale też to robił. Sęk w tym, że trudno było nazwać ich relację jednym słowem. - Ja... lubię cię, Riley. Naprawdę. - jestem w tobie zakochana, ale nie chcę, byś uciekł. - Chcę być wobec ciebie uczciwa. Dlatego muszę ci o kimś opowiedzieć... ale pod warunkiem, że uwierzysz mi, że naprawdę cię lubię i chcę spędzać z tobą czas. - nie była pewna jak zareaguje, obawiała się, że słysząc o Leonelu i Nathanielu zamknie się w sobie i uzna ją za... właśnie, za kogo? Ostatnimi czasy zaobserwowała wokół siebie obecność kilkorga przystojnych mężczyzn, którzy nie byli z nią spokrewnieni. Nie miała pojęcia dlaczego tak się dzieje. - Wierzysz mi? - zakryła jego policzek wnętrzem ciepłej dłoni i musnęła kciukiem kącik jego ust. To tylko mała kropelka w morzu potrzeb... Wabiły, kusiły, odwracały uwagę od sedna sprawy, a jednak powstrzymała się przed wylewniejszym potwierdzeniem swoich słów. - Nie zamkniesz się w sobie? - nawet nie zdawała sobie sprawy, że wypowiedziała to na głos, tak cicho i niepewnie. Pękłoby jej serce, gdyby tak się stało.