Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
Taaak, cudze życie i plotki to chleb powszedni w Hogwarcie - każdy, uczeń czy nauczyciel, obsesyjnie śledził życie innych; najpikantniejsze sprawy publikowano nawet w mini-gazetce, a tam nietrudno było trafić. Już widział pismo o tym, jak uprawia seks z uczennicą nad jeziorem, w jakich pozycjach, z jakimi zabawkami... taak, to było prawdopodobne. Uwagę o kradzieży pucharu przyjął z entuzjazmem - uśmiechnął się od ucha do ucha i stwierdził, że to doskonały pomysł. Po co zdobywać, skoro można zabrać, prawda? Może nikt nie zauważy, jak będą go nieść, czy coś... -Jestem za, w ten sposób puchar będzie na pewno nasz- skomentował ze śmiechem; nie wątpił, że gdyby poprosił Ślizgonów, to poszliby i zwędzili trofeum z gabinetu opiekuna Gryffindoru. On musiałby się z tego tłumaczyć, ale może by to przeszło, prawda? Zdziwiła go bardzo zmiana tematu - wyczuwał prowokację, albo test ze strony dziewczyny; uniósł wysoko brew, zastanawiając się, czy mówić to, co sądzi, czy postępować zgodnie ze szkolnymi regułami. W końcu jedna strona wygrała, a on przygryzł wargę. -W rozmowach czysto teoretycznych... uważam, że głupotą jest walczyć z czymś, czego natury nie znamy. Jeśli chcemy się bronić, to, oczywiście teoretycznie, powinniśmy poznać naturę tego zjawiska, aby umieć zastosować jak najlepszą formę obrony.- Umilkł, mając nadzieję, że dał jasno do zrozumienia, że reguły Ministerstwa całkowicie wykluczają jego poglądy.
- Posuń się! Nie otwieraj okna! Widziałaś najnowszy numer czarownicy? Jak on mógł postawić mi T?! - Fabiano miał tego serdecznie dosyć. Grzecznie siedział już na tym całym nocnym powtarzaniu w Pokoju Wspólnym Puchonów, słuchając uważnie, notując i znosząc irytujące szepty i śmieszki. Gdy wyszedł z na przerwę, nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Poza tym było za duszno, a dziewczyny z jego roku stanowczo sprzeciwiały się wpuszczenia trochę troposfery do zamku. Gdy młodzi ludzie próbowali nadrobić tą straconą godzinę rozmawiając, śmiejąc się i przekrzykując, Fabiano poszedł szybko do dormitorium po płaszcz i wyszedł na chłodne, wilgotne błonie. Odetchnął rześkim powietrzem i automatycznie trochę lepiej się poczuł. Nawet na koszmarna angielska pogoda nie przeszkadzała mu jak kiedyś. Choć oczywiście nie pogardziłby włoską pogodą. Nie myśląc o niczym ważnym, maszerował krok za krokiem w stronę jeziora. Nie zastanawiał się, ile mu zostało czau przerwy. O wiele bardziej wolał chodzić sobie tu i nie robić nic kreatywnego, niż kisić się tam i słuchać nudnych wykładów. Z drugiej strony nie powinien tak sobie opuszczać, nie może tym razem zawalić roku. A przecież ta noc była taka przyjemna. Spojrzał nerwowo na księżyc. Uff, pozostał jeszcze może tydzień. Tymczasem Fabiano zbliżał się nieubłaganie do brzegu jeziora. Gdy był już parę metrów od niego, na prawo zauważył dwoje rozmawiających ludzi. Z uwagi na niebezpieczeństwa, które mogą spotkać takich wędrowców, mało ludzi ma odwagę spacerować o tej porze. Nie wiele myśląc zbliżył się do tej dwójki, po chwili rozpoznając ich. - Dobry wieczór. - przywitał się uprzejmie, bezszelestnie wyłaniając się z mroku, ot, taka wilcza sztuczka. Fabiano usłyszał tylko trzy ostatnie słowa profesora, wiec nie wiedział o czym mówił. Gdyby skupił się wystarczająco wcześnie, cóż... jego nastawienie byłoby w tym momencie zupełnie inne.
Charlie miał niezły dylemat. Znów nie wiadomo, co miała na myśli nasza diablica. Czysta ciekawość? Może jakiś nieznany podtekst? Co gorsza mogła chcieć go sprawdzić. Niebezpieczne tematy. Za niektóre poglądy mógłby zostać co najmniej zwolniony. Ale co tam, Lucrezia lubiła robić co jej się żywnie podobało w danym momencie, tak więc w sekundę sformułowała pytanie i wypowiedziała je głośno, nie zastanawiając się zbytnio nad konsekwencjami. Oczywiście Char. nie musiał odpowiadać, nie wiedziała czy był na tyle odważny, czy może głupi. Wiadomym było, że Lightwoodowie to psy Ministerstwa. Niemal pół rodziny tam pracuje, zważając na wysoką posadę dziadka Lucy. Ona jednak o dziwo, podzielała jego zdanie. Nie spodziewała się tak szczerej odpowiedzi, jednak uśmiechnęła się nieznacznie. Chciała dodać swoje trzy grosze, zamiast tego odwróciła się w stronę uprzejmego, młodego i uroczego Włocha, który to wybrał się na spacerek po błoniach. - Fa bia no! Zaświergotała wesoło, podeszła do pana F, chwyciła go pod ramię i wciągnęła do kręgu ciepła, który ówcześnie stworzył nauczyciel. Lucrezia miewała takie chwile, gdy zachowywała się co najmniej dziecinie, jak jakaś mała dziewczynka. Cóż należała do tej garstki osób niestałych emocjonalnie, więc takie nagłe zmiany nastroju to u niej nic nowego. - Pan profesor opowiadał mi o swoich ciekawych zajęciach obronnych. Tobie też się podobają? Zagadnęła Włocha, spoglądając na Charliego porozumiewawczo. Przecież nikt nie miał zamiaru przyznać się, że plotkują o Czarnej Magii, prawda?
Charlie wzdrygnął się na myśl, co powiedziałby mu Hampson, gdyby usłyszał, jak dzieli się z wychowankami swoim zdaniem na temat czarnej magii. Dyrektor ostatnio się za nim wstawił, a Brown łamał jego zalecenia w szkole, którą kierował. Trochę niewdzięczne, taka kocia cecha trochę. Odpędził od siebie myśl o konsekwencjach, także w poglądach Lucrezii, co się stało, to się nie odstanie. YOLO. Rozmyślania te przerwało krótkie powitanie, wypowiedziane przez chłopaka, który wyłonił się nagle z mroku. Charlie odruchowo spojrzał mu w oczy, aby dowiedzieć się, czy podsłuchiwał ich rozmowy, ale z ulgą stwierdził, że uraczył chłopaka tylko końcówką swojego przemówienia. Odpowiedział uprzejmie 'dobry wieczór', w dalszym ciągu się uśmiechając. Ślizgonka podeszła do Puchona, aby go powitać i wprowadziła go w ciepły obszar, w którym stali. Teoretycznie nie okłamała go mówiąc, że rozmawiali o zajęciach obronnych - w praktyce tylko trochę nagięła prawdę. -To dziwne, ale pana Martello nieczęsto widuję na moich zajęciach... najwyraźniej woli inne przedmioty- powiedział, szczerząc się wesoło. Prawdę powiedziawszy prawie nic o chłopaku nie wiedział, może czas to teraz nadrobić?
Nie wiadomo, jak potoczyłaby się ta rozmowa, to urocze nocne spotkanie, gdyby Fabiano udało się usłyszeć kapkę więcej z wypowiedzi profesora. Nie jest do końca pewne, czy Fabiano najpierw oburzyłby się, zdziwił, czy zaciekawił, słysząc tą szczerą odpowiedź w takiej sprawie. Sam zajmował stanowisko raczej zapobiegawcze. W teorii uważał, że najlepiej walczy się ze znajomym przeciwnikiem, jeżeli chodzi o praktykę, był bardziej sceptyczny. Wolał nie wypowiadać się na tym polu, bo z jego doświadczenia wynika, że im więcej o tym się mówi, tym zwiększa się zainteresowanie daną sprawą. Naoglądał się w swoim życiu ludzi, którzy przekonani o słuszności swojej idei, robili straszne rzeczy. Swego czasu odwiedzali go kumple wilkołaka, który zagryzł jego ojca, a jemu zostawił mały wilczy prezent. Próbowali przekonać go do swoich idiotycznych poglądów, uważając, że przecież to jest najlepsze wyjście. Od tej pory wystrzegał się czarnej magii i nie wierzył zbytnio w teorię, że żeby z nią najlepiej walczyć, trzeba ją całkowicie poznać. Z jego doświadczenia wynika, że ludzie, którzy zgłębiają jej czynniki, nigdy nie powracają na 'jasna stronę" - Lucrezja. - powitał ją cicho, pozwalając ciągnąc w kierunku mężczyzny. Lubił przebywać w towarzystwie tej dziewczyny, gotować dla niej. Bał wchodzić się w zażyłą znajomość, a przynajmniej tak twierdził na początku. Ich relacje zmierzały w niebezpiecznym kierunku, biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia Włocha. - To zależy, o jakich to pan profesor mówił. - uśmiechnął się pod nosem. Rzeczywiście, Brown mógł go nie kojarzyć, na OPCM zjawiał się rzadko, choć nie tak, żeby to zagrażało jego dalszej promocji. Na tych zajęciach starał się być raczej niewidzialny, dlatego może profesor go nie kojarzył. - Obrona przed Czarną Magią to mój przedmiot dodatkowy, nie jest wymagany do promocji na rok następny, w moim wypadku - do skończenia studiów. - wyjaśnił uprzejmie. Już niedługo, po skończeniu szkoły, będzie mógł wrócić do kochanego Palermo. Fabiano jednak coraz częściej zastanawiał się, czy tego właśnie chce. Może załapałby się na posadkę nauczyciela w zamku? Ostatnio też menadżer Nietoperzy z Liverpoolu przysłał list, który nick konkretnego nie mówił, aczkolwiek zaczął kontakt. Kto wie, może to otwarta bramka do kariery zawodowego gracza?
Cóż poradzić, Lucy miała ten słodki dar rozmowy z ludźmi. Nic dziwnego, że zainteresował się takim Fa bia nu siem. Przystojny, Włoch, czysta krew. Co więcej potrzeba? No właśnie, nic! Dlatego była dla niego milutka, jak dla wszystkich ładnie i wysoko urodzonych. Miała bzika na punkcie czystości krwi. Do szlamy by się w życiu nie odezwała inaczej, niż z pogardą. Takie wychowanie, nie mogła nic na to poradzić, że rodzice wszczepili w nią multum nienawiści do tych, którzy nie zasługiwali na posługiwanie się magią. Ba! Nawet nie powinni wiedzieć, że takowa istnieje. Wredne s z l a m y. To samo tyczyło się czarnej magii. Dziewczyna od niepamiętnych czasów była nią co najmniej zainteresowana. Władza i siła działały na nią jak magnetyzm, choć maskowała się całkiem nieźle, za tym słodkim uśmiechem. Czy zaczęła już praktykować? Kto ją tam wie, póki co jednak nie zaatakowała żadnego innego czarodzieja - jeszcze. To za pewne tylko kwestia czasu. Była paskudną wiedźmą i typową zołzą, choć nadal uroczą. Tak więc wprowadziła Fa bia nu sia do ogniskowego okręgu, no jak już się pojawił to przecież nie będzie marznął, prawda? Oczywiście musiała trochę nagiąć prawdę, a raczej nie wyjawić jej całej. Nie znała stosunku Fabiano do czarnej magii i nie była pewna, czy chce ją poznać. Jeszcze wyszły by z tego niepotrzebne problemy i nasz kochany profesor miałby problemy. Zrobiła typowe hoooo i złożyła usta w literkę o. No ładnie, jak można nie chodzić na cudne lekcje o OPCM, ulubione naszej Lucrezi. Choć ona to raczej wolała znać teorię czarnej magii niż aspekty obrony przed nią. - Żałuj, przedmiot jest szaleńczo ciekawy. Uśmiechnęła się do pana profesora, jak gdyby nigdy nic. Tak więc przyczepiła się do ramienia Włocha jak prawdziwa pijawka. Jak zawsze była m i l u t k a. Taka już była. Z zewnątrz kochana, a w środku zgniła. W końcu nie mogła się doczekać następnego spotkania Lunarnych. Odliczała już dni, wreszcie trafi do swoich. - Panie Charlie, podobno udziela pan dodatkowych lekcji, prawda? Walnęła tak o, niech się profesorek postara, Lucy chętnie poćwiczy rzucanie zaklęć niewybaczalnych, buahaha.
No tak, nie wszyscy musieli chodzić na obronę przed czarną magią, a nawet jeśli chodzili, to wcale nie musiało ich to interesować, była kwestią drugorzędną. W jego opinii każdy, nawet student, niezależnie od tego, na jakim był kierunku, powinien uczęszczać obowiązkowo na jego zajęcia; później mieli sobie poradzić z jakimś czarnomagicznym zaklęciem i olaboga, co się dzieje, nie potrafimy sobie poradzić. Teoretycznie nie powinno go obchodzić to, co będzie się z nimi później działo, praktycznie bardzo go to wkurzało. Fabiano Martello nie był nawet z jego domu, więc nie miał szans wiedzieć czegokolwiek o chłopaku; zmierzył go tylko spojrzeniem, uśmiechnął się blado i wysłuchał Lucrezii. Nie wiedział, czy poważnie tak bardzo lubi jego zaklęcia, czy też podlizuje się, żeby zyskać przychylność. Prawdę powiedziawszy miał to gdzieś, machnął rękę, zrobił zawstydzoną minę i uśmiechał się, zadowolony z pochlebstw. Tak łatwo wkupić się w jego łaski! Wzmianka o zajęciach dodatkowych mocno go zaskoczyła - nikt nie prosił go nigdy o korepetycje czy zajęcia wyrównawcze; zaskoczyło go pytanie, nie miał pojęcia kto jej takich rzeczy nagadał, ehe. -Z jakiego źródła masz to 'podobno'? I po co Ci zajęcia dodatkowe? Przecież na obronie przed czarną magią radzisz sobie świetnie- spytał i zaśmiał się. W ostateczności mógł poświęcić jakieś wolne popołudnie w tygodniu, prawda?
Vivienne nie miała zbytnio pomysłu, jak spędzić dzisiejszy dzień. Jej i tak niezbyt liczna grupka znajomych porozłaziła się po całej okolicy, zajęta swoimi sprawami. Dziewczyna skierowała więc swoje kroki w miejsce, które ostatnimi czasy odwiedzała dość często. Już z daleka było je doskonale widać. Tak.. To wspaniale rozłożyste drzewo nad samym brzegiem jeziora miało w sobie coś niezwykłego, jakby swoistą aurę, nakłaniającą do spędzania przy nim czasu, powierzeniu mu swoich sekretów, marzeń i nadziei. Zazwyczaj wdrapywała się po pniu na gałąź, która wisiała dość nisko nad ziemią. Mogła wtedy wpatrywać się bez końca w spokojną, a czasem wzburzoną taflę wody, gdy ta odbijała błękitny kolor nieba, albo mieniła się tysiącem barw zachodzącego słońca. Dziś jednak zrezygnowała z tej opcji. Wolała po prostu usiąść w cieniu drzewa na przyjemnie chłodnej trawie, opierając swoje plecy o szorstką korę. Słuchać śpiewu ptaków i zatopić się w marzeniach. Spędzanie samotnie czasu nie sprawiało jej przykrości, wyciszała się wtedy i zajmowała czymś przyjemnym. Usiadła i wyciągnęła z torby tomik pięknie oprawionych wierszy Victora Hugo, przetłumaczonych na język angielski, które dostała na piętnaste urodziny od dobrej przyjaciółki. Zawsze mówiła, że wolałaby je czytać w oryginale, ale jej wysiłki, związane z nauką francuskiego, nie przyniosły oczekiwanych efektów. Tak więc czytała, w międzyczasie spoglądając, to na ptaka, który ćwierkał na gałęzi, to na trawy kołysane wiatrem... Ochh... Gdyby życie mogło być tak piękne, tak bogate w wielość doświadczeń i uczuć, jak te poematy. Zaczęła myśleć o sobie, o swoich przyjaciołach. Po pewnym czasie odłożyła książkę i położyła się na plecach. Oglądała chmury, leniwie przeganiane po niebie przez lekki wiatr. Życie jest piękne.- zdecydowała- Tylko musi zadziałać jakiś impuls. Zdarzenie, osoba... Coś, co z pozoru zupełnie nie pasuje do naszego światopoglądu. Trzeba zmienić nastawienie, pozwolić sobie spojrzeć na rzeczywistość inaczej niż dotychczas. Ale czy sama w to wierzyła? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jaka jest uparta i pod wieloma względami nudna. Ale w sumie, nie przeszkadzało jej to zbytnio. Gdyby była duszą towarzystwa, nie czerpałaby takiej przyjemności z przebywania tutaj. Jej życie nie takie jest złe. Tak zakończyła swoje dywagacje i przeszła myślami do przyjemniejszych rzeczy. Leżała spokojnie na plecach, odcięta od całego świata i było jej z tym dobrze.
Zdecydowanie, dzisiejszy dzień był zbyt pięknym, by go przewegotwać w Zamku. Cóż więc czynić? Szczerze, Thomas odkąd zerwał się w okolicach brzasku na nogi, nie miał pojęcia, co ze sobą począć. W jego głowie kłębiły się rozmaite myśli. A to, kawa, a to nauka, a to książka, a to trening, a to spacer do Zakazanego Lasu, a to trening zaklęć, a to spacer po Błoniach. Ostatecznie postanowił, że zrobi wszystkiego po trochu. No, może bez Zakazanego Lasu, to mogłoby się skończyć nieciekawie, jakby tak iść samemu. Błonia Hogwarckie, były za to o wiele lepszą i bezpieczniejszą przy okazji, perspektywą, toteż dlaczego właśnie nie tam? Po kilku godzinach spaceru, przepełnionego wręcz rozmyślaniami, dotarł nad jezioro. To było straszne. Miał ochotę wskoczyć do wody, utopić się, dostać wstrząsu, cokolwiek. Byle tylko przestać myśleć. Matka też ostatnimi czasy nie dawała mu spokoju, mówiła coś o poznaniu jakiegoś gościa z Ministerstwa i takie tam.. Za co? Dlaczego nie mógł robić tego, czego tak naprawdę chciał?! Okej, robił to, tyle że nie można ciągle latać na miotle, ćwiczyć lub poznawać nowe zaklęcia, nie? Trzeba znać ten tak zwany umiar. Co dziwne i niespotykane, młody Hill miał go ostatnio aż zbyt wiele.. Nogi zaprowadziły Puchona pod drzewo, na które wielokrotnie się wspinał, kiedy jeszcze był nieco młodszy. Nie był jedyną osobą, którą kręciło zdobywanie go, ale jedną z niewielu, które to zrobiły jako pierwsze. Przynajmniej wśród swoich kolegów z roku, bowiem Thomas machał do nich z najwyższej gałęzi jakoś dwa, lub trzy dni po rozpoczęciu roku. Tak. Z pewnością, to miejsce dobrze mu się kojarzyło. Cóż. Na świecie chyba każdy ma takich kilka, a przynajmniej jedno. Takich, do których zawsze warto wracać. Bez względu na wszystko. Dlatego też wybrał się tu dość wcześnie. Nie było jeszcze nikogo. Siedział pod drzewem, siedział, rozmyślał nad tym, czy aby nie wstąpić do Szkolnej Reprezentacji, aby potem bez niczego zasnąć. Jak długo śnił? Nie miał pojęcia, ale raczej kilka godzin. Więc jego ciało wygrało i musiał odpocząć. Thomas powoli przeciągnął się i ziewnął przeciągle. Taka mała fiesta. Szkoda, że pora nie taka. Ku swojemu zdziwieniu, odkrył iż nie jest tu sam. Zatem, ktoś tutaj postanowił przyjść, a widok śpiącego Puchoniątka go nie odstraszył. No, ale tak to jest, jak się należy do Żółtych. Zazwyczaj jednostki budzą respekt już samym wyglądem..
Od pewnego czasu miała zamknięte oczy, rozkoszując się pojedynczymi promykami słońca, które przedarły się przez dość gęste liście nad jej głową i padały na jej twarz. Było idealnie. Cicho, spokojnie, niczym niezmącona przestrzeń do odpoczynku. Już zaczynała powoli odpływać w spokojny sen, gdy do jej świadomożci przedarł się niepożądany dźwięk. Usłyszała go od razu, ponieważ od tak dawna wsluchiwała się w dźwięki z otoczenia, że jej mózg błyskawicznie wykrył wśród nich intruza. Nie wiedziała co to za odgłos, ani kto, bądź co go wydaje. Nie wiedziała, czy jego źródło jest zupełnie niegroźne, czy wręcz przeciwnie, oznacza niebezpieczeństwo. Zaczęła się przysłuchiwać. Nie poruszyła się, ani w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że coś słyszy. Dawało jej to, w razie potrzeby, możliwość zaskoczenia przeciwnika. Nasza Vi chyba przeczytała już stanowczo za dużo książek. Komu od razu przychodzą do głowy takie scenariusze? Nic przecież nie wskazywało na to, że coś jej zagraża. Ale ostrożna dziewczyna wolała być przygotowana na wszystkie opcje. W końcu się przemogła. Powoli otworzyła oczy i natychmiast podniosła rękę, żeby je zasłonić- niesforny promień słońca ją niemal oślepił. Ups... I nici z elementu zaskoczenia. Po chwili, gdy jej oczy już przyzwyczaiły się do światła, usiadła, by mieć trochę lepszy pogląd na sytuację. Trzeba wreszcie zidentyfikować to coś, co przerwało jej zapadanie w drzemkę. obróciła się i wreszcie go ujrzała. Nie było tak, jak twierdził Thomas, nie miała dotąd pojęcia, że nie jest tu sama. Musiała być tak zaabsorbowana swoimi myślami, że nie spostrzegła nic, tylko usiadła plecami do niego od razu po przyjściu. Przyjrzała się dokładniej chłopakowi leżącemu po drugiej stronie drzewa. Chciaż praktycznie leżał, było widać, że jest dość wysoki. Miał jasne, lekko potargane włosy. Gdy przeniosła wzrok na jego twarz, spostrzegła ładne brązowe oczy, wpatrujące się w nią z lekkim błyskiem. Jego lekki uśmiech i przyjemna twarz sprawiły, że dziewczę porzuciło swoje plany samoobrony. Nie wiedziała jeszcze jak się do niego nastawić, ale siedząc tu i wgapiając się w niego bez końca, raczej nic nie uzyska. Ciekawe, od kiedy tu jest.- zastanowiła się. Nie kojarzyła go zupełnie, chociaż chyba powinna, bo wyglądał mniej więcej na jej wiek. -Witaj nieznajomy- odezwała się pierwsza, oczekując jego reakcji- Od dawna tu jesteś?
Wiedziała, że tu był.. nie wiedziala. Matko, czy to serio było, aż takie ważne? Grunt, że nic mu nie zrobiła. No i chyba jej w czymś przerwał. W sensie tej osobie. Bo nazwiska ani imienia nie kojarzył. Co ja gadam, on nawet z wyglądu jej nie kojarzył. A szkoda, szkoda, bo chyba powinien. I nie, że coś. Po prostu osób z jej kolorem włosów w Hogwarcie było jak na lekarstwo. Cóż.. Bywa i tak, jak to mówią, prawda? Kiedy tylko Thomas zauważył, że jakoś tak ciągle się w niego wpatruje, uśmiechnął się jedynie szeroko. A przynajmniej szerzej, niż był teraz. – Przepraszam. Bardzo przepraszam. – rzucił w jej kierunku, kiedy ta w końcu się odezwała. Tak.. jak masz na imię? Przepraszam.. Tak bardzo inteligentnie Thomas. Tak bardzo.. No, ale nie ciśnijmy po jego intelekcie, bowiem chłopak z góry założył, że to właśnie powie. Czemu? Może dlatego, że spodziewał się raczej czegoś w rodzaju klasycznego opierdolu? Zapewne. A tu co? Nic z tych rzeczy. Jakie to piękne. I zaskakujące. No, ale ta Pani czeka na odpowiedź, prawda? - Nieznajomy? – powórzył delikatnie. Czemu ona tak go nazwała? Ach! No tak! Racja.. Ja pierdole, chłopie… - Thomas. – przedstawił się w końcu z uśmiechem. – Thomas Alexander. – dodał po chwili, skinąwszy właściwie nisko głową. - Przepraszam, ze przeszkodziłem w tym, co Pani robiła, przeszkadzam w dalszym ciągu i w sumie.. – Biedny się zapętlił? No tak. Tak trochę - Ej! HILL! OGARNIJ SIĘ! – przypomniał sobie słowa swojej nauczycielki miotły, z pierwszej klasy. I tak. Miała racje. Nawet teraz. Musiał się ogarnąć. I to koniecznie. – A jestem tu od jakiś.. – zamyślił się. Od kiedy? – Od jakiś.. Jakiś.. – cholera. Kiedy on tu przyszedł? Nie bardzo pamiętał. Nie zwrócił uwagi na godzinę. Damn! Zajebał. I to tak totalnie, ale.. może nie będzie miała mu tego za złe? – od kilku godzin. Przepraszam, nie bardzo wiem. – spuścił wzrok, bowiem pomyślał sobie, co sobie o nim ona mogła teraz pomyśleć. Że coś ćpa, albo bierze inne środki psychoaktywne, albo nie wiadomo, co jeszcze. No co? W końcu z kobietami do końca nigdy nic nie wiadomo, prawda? - A Pani jest tu długo? Pani…? – chciał dodać jej imię, kiedy skminił, że w sumie nie zapytał o nie. Ech, Thomas, Thomas…
Prawie od razu przestała się go obawiać. Wyglądał na nie mniej zaskoczonego od niej, wręcz miała lekką obawę, że zaraz stąd ucieknie. Czy ona mogła być straszna? Uśmiechał się co prawda coraz szerzej, ale zaczął mruczeć coś pod nosem, aż wreszcie usłyszała pierwsze słowa, jakie skierował do niej. - Przepraszasz? Ale za co?- zapytała lekko zdezorientowana.- Chyba nic nie zrobiłeś, z tego co mi wiadomo- zaśmiała się lekko. Spłoszony. Tak, to dobre słowo, żeby opisać jego wygląd w tej chwili. Jak mały chłopiec, którego przyłapano na podjadaniu ciastek. A więc Thomas. Ładne imię. Nie dał jej czasu na odpowiedź, bo z jego ust natychmiast wyrwał się potok słów. Na początku go dokładnie nie rozumiała, ale to nic, wyglądało na to, że on też za bardzo nie ogarnia co do niej mówi. Przepraszał, ciągle przepraszał.. Achh. Udało jej się wreszcie dosłyszeć za co. Za to, że przeszkadzał? W wylegiwaniu się na słońcu? To co mówił, nie miało zbyt dużo sensu. Nie przestawał nawijać. Dla uszu Vi był to dość dużo szok po idealniej ciszy. Inną osobę zapewne lekko zirytowałaby ta paplanina, ale nie ją. Ona była cierpliwa to granic możliwości. Cała sytuacja raczej poprawiła jej humor, który dotąd można było uznać za co najwyżej przeciętny. Przyglądała się mu uważnie, zastanawiając się, co z tego wyniknie. Szybko pożegna się i odejdzie, zostawiając w jej pamięci tylko swoje imię i potargane od snu włosy, czy poświęci chwilę na rozmowę z nią. Niestety nie miała zbyt wiele do zaoferowania. Ciekawą osobowością to raczej nigdy nie była. Biedak wyrzucał z siebie kolejne informacje, jakby lekko strapiony. Spokojnie! Ona tylko chciała się dowiedzieć, czy nie zauważyła jego nadejścia i czy od dawna jej się przygląda. - Pani?- zapytała.- Doprawdy wyglądam aż tak staro?- po raz kolejny uśmiechnęła się rozbawiona. - Vivienne Berry. Ale mów mi Vivi proszę. I nie przejmuj się. Z tego, co się orientuję, trawa to przestrzeń wspólna.- rzuciła.
Zasadniczo bać się Thomasa? Nie.. Raczej słabo to widział i nie on jeden. Jego matka nawet śmiała się, że był na tyle groźny, że prędzej to mucha skrzywdziłaby jego niż na odwrót. Ale Thomas podchodził do takich tekstów z rezerwą. Dużą dozą rezerwy. W końcu też tak sądził, jednak niedawne wydarzenia w Klubie Pojedynków utwierdziły go w przekonaniu, że tak nie jest. No bo, znał parę zaklęć. Tylko parę.. No dobra, może więcej. Z tym, że nie miał (a może i dobrze?) realnej sytuacji, w której mógł je zaprezentować. No, ale mniejsza z tym. Generalna konkluzja jest taka, że Puchoniastych nie ma się co bać. Raczej są niegroźni. No poza małymi wyjątkami, ale… nie. ich Hill nie spotkał w całej swojej krótkiej edukacji. No, ale może gdzieś chodzą takowi po świecie? - Przepraszam? – powtórzył za nią. Zasadniczo, mądre pytanie. Punkt dla niej. W sumie. Trzeba się było zastanowić nad jakąś odpowiedzią. Problem w tym, że nic mądrego do głowy mu nie przychodziło, a na większego idiotę niż przed chwilą, wyjść nie chciał w końcu, prawda? Prawda. – No bo.. w końcu w jakiś sposób przeszkodziłem, naruszając tym samym naturalną przestrzeń osobistą człwoeika, swoim głośnym zachowniem - powiedział w sumie, sam nie do końca przekonany do swoich słów. To było trudne. W sensie, szukanie dziwnych argumentów. Ale pytanie bardzo mądre. 1:0 dla niej. Łatwo się jednak nie podda, toteż niech nawet nie próbuje myśleć o ostatecznym zwycięstwie. Chłopak uśmiechnął się znowu, kiedy usłyszał imię swojej nowej znajomej. – Vivi – powtórzył głośno, rzucając jej uważne spojrzenie. – Ładne imię. Bardzo. To z francuskiego? – spytał, w sumie wiedziony ciekawością, a może chęcią przeprowadzenia rozmowy na poziomie i udowodnienia jej tym samym, że jest w stanie się na taki wysiłek intelektualny zdobyć? Nie. Zapewne szło o ciekawość. W końcu w pewien sposób był z tego znany. – Teren wspólny, czy prywatny, na pewno Ci jakoś przeszkodziłem w tym co robiłaś, czegokolwiek byś nie robiła i jak bardzo nie byłoby to zajmujące. – rzucił wesoło z lekkim uśmieszkiem. Takim trochę. Nie wiem. Nie żałował, ale i żałował. Takie tam. Remisik. 1:1. To co, gramy dalej?
Dziewczyna chyba już zupełnie przestała się obawiać, a wręcz rozluźniła się, jak w obecności dobrego znajomego. Na ogół była przyjazna, ale ten chłopak sprawiał, że miała ochotę cały czas się śmiać. Nie chciała go speszyć, ale trudno było się powstrzymywać, bo gdy tak obserwowała jego skupione miny, gdy próbował powiedzieć coś co brzmiałoby sensownie, zalewała ją nieopanowana fala wesołości. Miał dobrą, szczerą twarz, a poza tym miał w sobie to coś, czym od razu zdobywał sympatię. Może to jego uśmiech, może ta gadanina, ale Vivi chyba już go polubiła. Gdy po raz kolejny wygłaszał jakieś zdania, przemieściła się i usiadła po jego stronie drzewa i usiadła, opierając się plecami o pień tak, że znajdowała się teraz naprzeciw niego. - Nie przeszkodziłeś - odparła lekko. - Czas mojego samotnego odpoczynku i tak trwał dość długo, przyda mi się jakieś miłe towarzystwo - uśmiechnęła się lekko. - Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko. - W głębi duszy miała nadzieję, że nie. Bo ot tak przypadkiem pojawia się w pobliżu niej osoba, która wnosi do jej życia trochę rozrywki, warto byłoby pociągnąć tę znajomożć, choćby do końca sielanki nad jeziorem. -Vivienne? Z francuskiego? Nie mam pojęcia, powiem Ci szczerze- odpowiedziała. - W mojej rodzinie od strony matki, panuje tradycja nadawania dziwnych imion. Przez czystą złośliwość na przykład, mój brat został nazwany Vincent. W domu rodzina miała ubaw gdy wołali 'Vi, zrób to, zrób tamto' i nigdy nie było wiadomo o które z nas chodzi. - Rozkręciła się, opowiadając o sobie. - Stop. Wybacz, ledwo usta otworzyłam, a już Cię zanudzam. Zwykle bywam mniej hałaśliwa... - zapewniła, ale jakoś bez zbytniego przekonania. Thomas znów zaczął się usprawiedliwiać i wyjaśniać. Nie chciała, żeby myślał, że nie odbiera go miło i że jej przeszkadza. Przecież pasowała jej obecność tak pozytywnej osoby. - Ależ ile razy mam mówić, że nie przeszkodziłeś. Jak sie już tak upierasz, to pójdźmy na kompromis. Przerwałeś mi, ale jak widać po to, żeby zapewnić mi inne przyjemne zajęcie, jak pogawędka z Tobą. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zadowolona ze swojego rozwiązania (2:1, mój drogi). - A więc, skoro już się poznajemy... Opowiesz mi coś o sobie? Tak dla podtrzymania konwersacji. W zamian ja mogę Ci zdradzić kilka faktów z mojego nieciekawego życia. - Oznajmiła. Była bardzo ciekawa, co od niego usłyszy.
Lea mogła powiedzieć, że znalazła może nie miejsce dla siebie, ale jego zalążek. Podeszła do rozłożystego drzewo dłonią muskając jego korę niewiele myśląc wspięła na jedną z gałęzi. Nigdy tego nie robiła, ciotka nie pozwalała jej się spinać po drzewach uważając, że jest to zajęcie mało dziewczęce dlatego też Lea robiła mnóstwo innych rzeczy ale to nie takich. Zdmuchnęła blond kosmyk, który przypałętał się w okolicę twarzy i weszła na kolejną gałąź. Mruknęła w myślach zdając sobie sprawę, że to nie jest takie trudne, a niewielki wysiłek w to wkładany dawał nawet pewien rodzaj satysfakcji. Co by było jakby wspięła się na sam czubek drzewa! Zadarła głowę do góry z zaciekawieniem i ostrożnie usiadła na jednej z gałęzi. Ta wysokość zdecydowanie jej wystarczyła jak na pierwszy raz. Rozejrzała się wokoło nie spostrzegając nikogo. Gdy się już usadowiła i odprężyła założyła włosy za ucho i utkwiła wzrok w tafli wody. Pokochała to jezioro od chwili gdy je zobaczyła, bił od niej spokój, który Lea tak bardzo ceniła. Wreszcie mogła się zastanowić co dalej.. Lea nie wiedziała czego może się spodziewać po szkole, niby nie było źle, nikt jej nie przeszkadzał ale nie przyjechała tu po to by siedzieć nad jeziorem. Głodna wiedzy też nie była. Nie na tym jej zależało.
Aiden po raz kolejny został mocno wyprowadzony z równowagi przez swoich pseudo przyjaciół z dormitorium. Większość z nich zupełnie nic dla niego nie znaczyła i na ogół nie przejmował się ich zdaniem. Ale chyba każdy by się zdenerwował, gdyby nie miał nawet chwili świętego spokoju, a rozmowy niemal cały czas wracałyby do tematu, którą dziewczynę uda mu się zdobyć na kolejnej imprezie! A więc co zrobił bardzo dojrzały Aiden? Po prostu stamtąd wyszedł. W Hogwarcie nie było wielu miejsc, w których mógł czuć się całkowicie komfortowo. Gdy towarzystwo innych czarodziejów zaczynało go irytować, wybierał osamotnienie na łonie natury. O wiele przyjemniej było porozmawiać sobie z takimi roślinkami, co nie przerwą mu w połowie zdania. Tak więc, tym razem jego wybór padł na rozłożyste drzewo nad jeziorem. Aiden już chciał się wspinać, już chciał odciąć się od świata... gdy jego wzrok padł na dziewczęcą twarz. Zatrzymał się w pół kroku, z lekka marszcząc brwi. Tak naprawdę nie spodziewał się tu nikogo, więc śliczna Ślizgonka usadowiona na gałęzi była dla Aidena dużym zdziwieniem. Potrząsnął głową wyzbywając się kilkusekundowego szoku i z raczej mało przyjazną miną podszedł do dziewczyny. - Jestem Aiden, a ty?
Jestem Aiden, a ty? Nagle w umyśle blondyny pojawiło się pytanie ni stąd ni zowąd. Ciągle zapatrzona w jezioro zmarszczyła czoło dziwnie zaniepokojona. Nad jeziorem było tak niezwykle spokojnie więc przez myśl jej nie przeszło, że ktoś może zakłócić tenże spokój. Bo kto niby chciałby z nią rozmawiać? Nikogo tu nie znała i nie kwapiła się, żeby kogoś poznać bo i po co? Samotność do której wręcz przywykła była bardzo miła. Mimo to rozejrzała się dookoła i jej oczom ukazał się chłopak. Lea otworzyła buzie po czym ją zamknęła i może tak ze dwa razy nie wypowiadając ani słowa. Czyli już znalazła źródło głosu w swojej głowie. Przystojny był ten Aiden, ale ton jakiego użył zadając jej pytanie nie był zbyt życzliwy. Uważnie przypatrywała się jego twarzy nie wiadomo dlaczego szukając w niej czegoś szczególnego, przecież nie mógł być jej siostrą! - Léa - powiedziała zwięźle i na temat starając się by jej ton brzmiał równie chłodno. Odwróciła wzrok w stronę jeziora nie wiedząc co ma teraz zrobić? Może miejsce w którym się znajdowała było kryjówką Aidena? Może zajmowała jego gałąź? Spojrzała w dół i stwierdziła, ze wejście na drzewo było niczym w porównaniu z zejściem z niego. Nerwowo przygryzła usta marząc by nie dać po sobie poznać, że czuje lekki niepokój. Przeklinała w duchu ciotkę za to, że nie pozwalała jej na wspinaczki bo na pewno nie miałaby teraz z problemu z zejściem. - Szukasz kogoś? - zapytała spoglądając na niego mając nadzieję, że delikatnie mówiąc sobie pójdzie i zostawi ją w tym przepięknym miejscu
Léa. Imię zadźwięczało mu dziwnym echem w głowie. Nawet twarz dziewczyny wydawała się być dość znajoma. Może wpadli na siebie kiedyś na korytarzu? Nie znali się, an pewno nie. Więc, czemu wydawało mu się, że jakiś ważny fakt właśnie mu umyka? Popatrzył jak rzuca spojrzenie w dół i dałby sobie rękę uciąć, że właśnie zastanawiała się, jak ma zejść na dół. Pamiętał swoje początki i niejeden upadek z ziemią. Dość bolesny. Na jego ustach uformował się rozbawiony uśmieszek. - Właściwie to uciekam od ludzi - oznajmił wciąż wlepiając w nią wzrok. Zwinnie wspiął się na drzewo, wygodnie siadając na gałęzi jakieś dwa metry od niej. - Chyba ci nie przeszkadzam? - zapytał niewinnie. Miał nadzieję, że niepokój związany z wysokością skutecznie uniemożliwi jej ucieczkę. - A ty? Nie powinnaś być teraz z przyjaciółmi, zamiast siedzieć kilka metrów nad ziemią i wgapiać się w wodę? Nie chciał, żeby zabrzmiało to niemiło. Tylko niestety nie wyszło i nawet on sam usłyszał w swoim głosie nutkę wrogości. Potrząsnął głową i lekko się uśmiechnął, aby dać jej znak, że nie miał nic złego na myśli i wcale nie chciał jej wyganiać. Jego zachowanie było efektem kiepskiego dnia. Zdawał sobie sprawę, że potrafi być naprawdę okropną osobą, gdy musi odreagować całą złość.
Léa zdała sobie sprawę, że nie ukryła niepokoju związanego z wysokością ale co tam! Odważnie zadarła podbródek do góry i tak nie miała zamiaru zejść z drzewa bo chyba znalazła swoje miejsce w szkole. Poprawiła się wygodniej na gałęzi, za wiele miejsca tu nie było ale na szczęście dziewczyna nie potrzebowała wygód. Zauważyła jego uśmieszek i szczerze nawet nie chciała wiedzieć z jakiego powodu pojawił się na jego twarzy. Może się z niej śmiał? -Zapytał chłopak uciekający od ludzi.. - mruknęła słysząc jego pytanie starając się na niego spojrzeć, ale kręcenie się na drzewie nie było dobrym pomysłem dla nowicjuszy w tej kwestii. Skrzyżowała nogi w kostce wprawiając je w lekko bujany ruch. Cóż towarzystwo kogoś nieznajomego nie było niczym złym jak na razie. -Wygonisz mnie? - zapytała niczym dwuletnia dziewczynka. No cóż wychowana tylko przez ciotkę z dala od innych dzieciaków nie wiedziała jak zachować się w towarzystwie innych osób, ale jej twarz wyrażała zupełnie coś innego. W jej głosie słychać było pewnego rodzaju hardość, pewność siebie jakby szukała zaczepki. Zareagowała tak bo nie chciała opowiadać ledwo poznanemu chłopakowi, że nie ma właściwie przyjaciół z którymi mogłaby spędzać czas, a siostry czy kimkolwiek była dla niej dziewczyna ze zdjęcia jeszcze nie znalazła i szczerze mówiąc kiepsko jej to szło. -Nie mam przyjaciół- dodała cicho tonem jakby powiedziała, że ma jakąś chorobę zakaźną. A niby czego tu się wstydzić? Człowiek jest dość dziwną istotą, że nawiązanie przyjaźni jest trudnym zjawiskiem. Spojrzała na Aidena nie wiedząc dokładnie co ma myśleć, niby się uśmiechał, starał się być miły ale w jego głosie wciąż słychać było nieprzyjemną nutę, mimo tego wysłała mu lekki uśmiech jakby na dowód, że nie ma złych zamiarów wobec niego.
Brawo Aiden. Jak na razie świetnie idzie ci odstraszanie od siebie ludzi pomyślał sarkastycznie. Z nieznanego sobie powodu nie potrafił tym razem nałożyć swojej zwykłej maski i udawać całkowicie wyluzowanego. - Nawet nie wiesz, jacy ludzie są męczący. Ich potencjalny debilizm nie zachęca mnie do rozmowy z nimi na jakikolwiek możliwy temat - oznajmił wzruszając lekko ramionami. Jego ojczym często strzelał takimi zdaniami, więc stwierdził, że może to wykorzystać, przekładając wpierw na ludzki. Przeczesał palcami włosy. Robił to nieświadomie, zawsze kiedy nie wiedział, co właściwie należałoby powiedzieć. - Wygonić? Nie. Nie zaryzykuję tak bardzo. Kto wie, co mogłabyś mi zrobić, gdybym spróbował - zaśmiał się pod nosem. Może mu się wydawało, ale atmosfera nieco się rozluźniła, przynajmniej z jego strony. Żądza mordu wszystkich dookoła minęła mu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. - Powinnaś się cieszyć. Zaraz zaczęliby się narzucać, męczyć cię... Na co to komu? Ja też raczej nie mam przyjaciół i mi z tym dobrze. Luźne i niezobowiązujące relacje są o wiele prostsze i przyjemniejsze - mruknął cicho czekając na reakcję.
Na jej twarzy co tu dużo mówić pojawiło się zdziwienie, które potem przerodziło się w niedowierzanie, a na koniec zostało zrozumienie? Léa mocniej chwyciła się gałęzi na której siedziała bo masa uczuć jakie się przez nią przetoczyły mogły doprowadzić do jakże spektakularnego upadku, a tego nie chciała! Na usta cisnęło jej się pytanie skąd się wziął ten chłopak. Nerwowo odgarnęła włosy twarzy, które nieokiełznane i buntowane przez wiatr robiły co chciały wokół jej twarzy. Gdy tak się przyglądała Aidenowi nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już widziała tą twarz, te miny, te gesty. Delikatnie potrząsnęła głową starając się pozbyć niejasnych myśli. - Nie jestem uzbrojona - podniosła dłonie do góry i delikatnie kiwając głową w stronę plecaka leżącego niedbale gdzieś nieopodal drzewa. Różdżka wraz fotografią tajemniczej rodziny leżała na dnie podniszczonego plecaka. Ponowiła delikatny uśmiech, dawno tego nie robiła, dawno nie była miło nastawiona w stosunku do drugiej osoby. Co do kwestii niezobowiązujących znajomości zabrzmiały jej dość dwuznacznie więc tylko wymownie się na niego popatrzyła. Właściwie to nie spuszczała z jego twarzy wzroku jakby to miało w czymś jej pomóc. - Czy my się przypadkiem nie znamy? - zapytała wpatrując się w czekoladowe oczy chłopaka szukając w nich czegoś znajomego. Imię za wiele jej nie mówiło, ale gdyby znała jego nazwisko? Kto wie, może coś by się jej przypomniało bo była wręcz pewna, że się już kiedyś spotkali.
Zdziwienie na twarzy Lei nie było niczym, czego Aiden się nie spodziewał. No jak osoba tak otwarta na świat i pewna siebie mogłaby nie odnaleźć się w tłumie? A jednak! Chłopak nie potrafił zaangażować się w przyjaźnie, nie potrafił... a może nie chciał? Nie ufał ludziom na tyle, aby pozwolić wkroczyć im w najczarniejsze odmęty jego własnego ja. - Ale możesz się na mnie rzucić z paznokciami. Nie mam prawa uderzyć kobiety, więc wyobraź sobie tylko jakby to wyglądało. Znokautowany przez dziewczynę bez różdżki! - zawołał kręcąc głową. Nie był może najzabawniejszym człowiekiem na planecie, jednak robił wszystko, aby Lea dobrze nie czuła się skrępowana w jego towarzystwie. W dodatku jej wymowny wzrok, kiedy wspominał o niezobowiązujących znajomościach... Nie mógł powstrzymać wielkiego uśmiechu, który tym razem objął też oczy. - Nie, to nie była propozycja, bez obaw. Oblizał wargi łapiąc jej wzrok. Miała naprawdę bardzo ładne oczy. I nie żeby zwracał na to uwagę! - Nie wiem... Może kiedyś się spotkaliśmy na zajęciach? Pewnie tylko ci się wydaje – odparł z przekonaniem, którego sam nie czuł. Skoro oboje mieli takie dziwne wrażenie, coś musiało być na rzeczy. A skoro Aiden nie wiedział co, wolał nie ryzykować. Kto wie, może zdarzył im się jakiś epizod i obecnie powinni gorąco się nienawidzić? Chłopak stwierdził, że bezpieczniej będzie najpierw samemu dociec, jakie relacje między nimi były podczas pierwszego spotkania. Ponownie, nie kontrolując odruchu, przesunął palcami po włosach.
Zaśmiała się już szczerze obrazując sobie jak to niczym dzikie zwierze rzuca się na Aidena za to, że wygonił ją z drzewa. Bo proszę państwa ON MNIE wygonił z drzewa! Nie no Léa nie była szczególnie brutalną osobą. Z dzieciństwa wyniosła ważną naukę, że siłą nie rozwiążesz problemu...albo przynajmniej nie zawsze. Teraz z różdżką czy bez niej nie chciała i nie miała zamiaru zrobić tej ślicznej buźce krzywdy. Fakt, że nie była jeszcze w żadnym związku nie znaczył, że nie wiedziała kto był przystojny a kto nie był. - Obawiam się, że jeżeli zrobię najmniejszy ruch to ja zostanę znokautowana i to przez drzewo - powiedziała już weselej bo jej nagły wybuch śmiechu spowodował, że gałąź na której siedziała niebezpiecznie się zaczęła bujać. Trochę głupio było przyznać się do tego, że pierwszy raz siedziało się na drzewie. Gdy ciotka Marry Ann ją widziała dostałaby zawału na miejscu. -Nie martw się nie wzięłam tego za propozycje - odparła omal nie pokazując mu języka (coś dużo tych nawyków z dzieciństwa). Na moment odwróciła od niego wzrok i spojrzała na spokojną taflę jeziora, jakże przyjemnie byłoby zanurzyć w nim choćby stopy. Rozmyślanie przerwała jej powracając ciągle myśl. - Mhmm.. - intensywnie myślała nad tym gdzie mogli się spotkać, była pewna, że nie tu w Hogwarcie z racji tego, że przybyła niedawno, a w dzieciństwie jej grono znajomych kurczyło się do paru osób -Skąd pochodzisz Aidenie? - zapytała delikatnie przekrzywiając głowę, jeżeli nie dowie się tego delikatnie mówiąc nie będzie mogła zasnąć. Lekko obróciła się na drzewie bo siedzenie w jednej pozycji zaczynało być denerwujące. - A może faktycznie mi się wydaję? -powiedziała to bardziej do siebie niż do niego, a w jej głosie słychać było udawane zrezygnowanie bo z pewnością jej się nie wydawało i mogła sobie dać rękę uciąć, że się już spotkali.
Zaśmiała się. Aidenowi udało się ją rozśmieszyć. Woah, to dopiero osiągnięcie! Wyszczerzył zęby niczym dumny z siebie pięciolatek. Powstrzymał się od błahej uwagi, że powinna się częściej śmiać, gdyż dodaje jej to jeszcze więcej uroku. Tak wiele, że to on prędzej spadnie z tego drzewa. Uznał jednak, że może przesadzić z żartami i przypadkiem palnąć coś nieprzemyślanego. - Możemy się zamienić gałęziami. Ta jest o wiele stabilniejsza – zaproponował. Chciał żeby zabrzmiało to przyjacielsko, w rzeczywistości podszyte było ciekawością. Chciał lepiej zlustrować jej postać, bo nawet niewielka odległość uniemożliwiała mu dostrzeżenie szczegółów jej twarzy. - Newark. To w New Jersey. Pewnie nawet nie kojarzysz – odpowiedział lekceważąco. On sam ledwie to miejsce kojarzył, przeprowadzili się do Londynu, zaraz po jego narodzinach, a dziadków odwiedzał góra raz na rok. Poza tym, czas wypychały mu liczne zajęcia i wyjazdy. - Słyszałaś o tym, że na świecie jest co najmniej siedem osób, które wyglądają podobnie do ciebie? Więc musiałaś natrafić na mojego sobowtóra, nic więcej, Léa.
Przepraszam, ze odpisuję tak powoli, ale przy okazji robię też lekcje
Zamienić się gałęziami czyż on oszalał? Zamiana oznaczała zejście na ziemie co nie wydawało się jej czymś łatwym. Spojrzała jeszcze raz w dół. Kuszące było rozprostowanie nóg, gdyby tak hop i stanąć na ziemi.. Léa przygryzła usta uświadamiając sobie, że wybudzają się w niej gdzieś daleko schowane pokłady energii. - Może masz racje - powiedziała słabym głosem zerkając to na ziemię to na Aidena. Miała nadzieję, że nie wygląda na przestraszoną czy coś. - Spróbuje zeskoczyć, jak nie połamię sobie nóg to.. - skoczyła, tak po prostu nie zastanawiając się czy da radę. A zresztą co było w tym trudnego? O oka mgnieniu znalazła się na twardym gruncie i o mało z jej ust nie wydobyło się dzikie juhu! Patrząc z tej perspektywy wcale nie siedziała tak wysoko, czego tu było się bać. Zadarła głowę wysoko machając nogami aby je rozluźnić i spojrzała na Aidena. - New Jersy? A może jakieś wakacje.. nie wiem.. może.. Francja? -zapytała lekko krzycząc jakby obawiała się, że jej głos nie będzie w stanie wznieść się ku górze ku Aidenowi.
W momencie, gdy Aiden zaproponował zamianę dziewczyna... nie wydawała się być przekonana. Oczywiście, że miał rację i już chciał zeskoczyć, by potem pomóc także Lei zejść na ziemię. Gorzej wyszło w praktyce, gdyż Ślizgonka postanowiła być samodzielna i zejść sama. - Żyjesz? Nie połamałaś sobie nóg? - krzyknął z góry nieco rozbawiony. Do ziemi nie było daleko, Aiden mógł stwierdzić, że jest to najbardziej dogodne drzewo do nauki wspinaczki w całym Hogwarcie, gdyż upadek nie grozi wielką kontuzją. - Kiedyś pomogę ci wejść na sam szczyt. Lea zadała mu pytanie o wakacje. Czy był we Francji? Prawdopodobnie tak i co z tego? - Tak, to bardzo możliwe. Słuchaj, byłem naprawdę w wielu miejscach. Jakie to ma znacznie? Czy ona wciąż próbowała dociekać ich przeszłości? Tylko po co? Czy bardziej nie liczyło się, że znają się teraz, a wszystko co ich może kiedyś łączyło, dawno minęło?