Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
Ta miejsce było dla niej dość ważne. Zawsze tutaj przychodziła gdy miała zamiar się uczyć czy też zwyczajnie nie miała co robić. To miejsce wydawało się być dla niej tak bardzo wyjątkowe. To tutaj potrafiła się w stu procentach skupić na nauce i na otaczającym ją świecie. Jednakże dzisiaj ten rytuał zaprzepaścił jej ten oto ślizgon. Zawsze jak tutaj przychodziła była absolutnie sama, a żeby tutaj kogokolwiek spotkać było naprawdę wręcz niewykonalnym zadaniem. - Nie no nie przeszkadzasz mi. To prędzej ja mogłabym Tobie przeszkadzać, bo jednak byłeś tutaj pierwszy. Nie ukrywam, że jest to dla mnie wyjątkowe miejsce, ale jak widzę nie tylko dla mnie. - powiedziała do niego i lekko się uśmiechnęła. Roxie nie była ufna co do ludzi, ale na pewno nie odstawia ich od razu na ostatni szereg. Zawsze mają u niej szanse jeżeli chodzi o jakiekolwiek relacje. Więc i ten starszy ślizgon nie był spisany od razu na straty. Gdy tylko chłopak wstał spojrzała na niego z dołu. Był od niej o wiele wyższy, ale czy to jakiś problem? Nie dla niej. Był przecież od niej starszy to było równoznaczne z tym, że musiał być od niej wyższy. - Tak pięknie. Inaczej bym tutaj nie przychodziła. - mruknęła do niego. Miejsce naprawdę aż tryskało magią. Co prawda było to na terenie Hogwartu więc to nie żadna niespodzianka. Magia tutaj musiała być podobnie jak w murach Hogwartu. - Jestem Roxanne- przedstawiła się, bo byla na tyle wychowana, że pasowałoby przedstawić się rozmówcy. Miała nadzieję, że i ten wykona podobny ruch i przedstawi jej się, ażeby mogli jakoś nawiązać konwersację. Nie liczyła na jakąś zażyłą relację, bo jednak był od niej starszy, ale kto to wie.
Dziewczyna ton miała dość odważny i sprawiała wrażenie pewnej siebie - nie owijała w bawełnę i waliła prosto z mostu, co nie było powszechne u kilka lat młodszych dziewcząt. Spoglądał na nią, chcąc nie chcąc, z góry obserwując ruch warg i dosyć powściągliwą, ale zadziorną mimikę. - Nie, nie, jest ok - zapewnił gdy wspomniała, że to ona mogłaby przeszkadzać jemu. Cóż, potrafił szybko zmieniać nastrój i nastawienie, dziś planował milczenie, spokój i samotność, ale nie oponował gdy się to zmieniło i nie przeszkadzało mu zanadto - Dobre miejsce by pomyśleć i trochę się zachwycić - podchwycił a cień uśmiechu przemknął po jego chudej twarzy. Czas wziąć się za dietę tuczącą, bo niedługo zacznie straszyć zapadłymi policzkami - A ja Max, miło Cię poznać - uścisnął delikatnie, acz stanowczo jej niewielką dłoń i zdobył się na miły wyraz twarzy - Jesteś w Hufflepuff? - strzelił bez większego namysłu, bo nie umiał jej dopasować do żadnego domu, a przeważnie nikt nie czuł się urażony jeśli omyłkowo wzięto go za puchona. No, chyba że ślizgoni, Blackburn nie rozumiał tego za bardzo, bo sam nie odczuwał wyższości domu węża, ale jak powszechnie wiadomo dzielący z nim pokój wspólny mieli nieraz chorobliwą obsesję na tym punkcie. W Slytherinie jednak nie była na pewno, bo inaczej przynajmniej twarz byłaby dla niego co najmniej znajoma, a więc strzał w pucholandię wydawał mu się rozsądny - ten dom kojarzony jest zazwyczaj pozytywnie, więc zapewne dziewczyna się nie obrazi, nawet jeśli do niego nie należy.
O tak to miejsce było bardzo miłe. Może dlatego, że nikt tutaj prócz niej nie przychodził? Przynajmniej wtedy kiedy ona tutaj przebywała więc zawsze gdy chciała pobyć sama, pomyśleć o wszystkim i o niczym to to miejsce było wtedy jej. Uśmiechnęła się do chłopaka. Jak na ślizgona był naprawdę bardzo miły, przynajmniej na razie. Tym bardziej dziwiła się, że normalnie z nią rozmawia, bo jednak był od niej grubo starszy i powinien ominąć ją i zwyczajnie pójść w swoim kierunku. A tutaj było zupełnie inaczej. - Żebyś wiedziała. Właśnie o to chodzi w tym miejscu. - mruknęła. Gdy tutaj siadła to nie może opuścić tego miejsca jakby coś chciało ją tutaj jeszcze na dłużej zatrzymać. Spojrzała na niego lekko zdziwiona. Czy ona wygląda na puchonkę? Może dlatego sobie tak pomyślał, bo jej siostra jest w Hufflepuff i można oczywiście się pomylić. Ale ona nie miała zamiaru się obrażać, bo sama była pewna, że trafi do puszków, bo jednak ta sama krew i rodzina i powinny trafić do tego samego domu. Ale jednak dziewczyny się dość różniły. - Nie, nie. Ravenclaw. - mruknęła do niego poprawiając go. Uśmiechnęła się lekko. On jednakże nie musiał mówić z jakiego jest domu, bo ona doskonale to wiedziała dlatego nie miała zamiaru się go pytać. Najwyżej sam jej to oświadczy, ale była pewna swego.
Stereotyp wrednych ślizgonów może i miał czasem uzasadnienie, ale prawda jest taka, że w każdym domu trafia się jakaś czarna owca. No cóż, każdy ma prawo kierować się jakimiś stereotypami. - Często tu przychodzisz? - zagaił uprzejmie. Nigdy jej nie widział w pobliżu, ale faktycznie raczej przychodził tu w takich porach, by nikogo nie zastać. Przeczesał palcami włosy opadające mu na twarz, odgarniając je do tyłu w myślach przeklinając się za to, że nadal nie zrobił z nimi porządku. A więc Krukonka... Hmm, też fajnie. Z resztą kategoryzowanie ludzi po przynależności do domu wydawało mu się trochę śmieszne, spytał bardziej dla podtrzymania rozmowy i trochę z ciekawości - Ja ze Slitherinu - powiedział, mimo, że nie spytała. Może wie, może nie, ale uznał, że skoro ona powiedziała, to i on wspomni. Nie, żeby to była jakaś bardzo istotna informacja. Zastanawiał się nad jej wiekiem, bo twarzyczkę i posturę miała bardzo młodziutką, ale wiedział, że to nieraz mylące. Cóż, o to jednak nie wypada pytać płci pięknej, prawda? Była młodsza, to na pewno, bo swój rocznik przynajmniej wzrokowo znał, tyle informacji musiało mu wystarczyć.
Jej siostra miała taki pogląd jeżeli chodzi o uczniów ze Slytherinu i można powiedzieć czy tylko Roxanne dotarła do szkoły broniła ją przed nimi, chociaż kompletnie nie rozumiała dlaczego. Nie miała jakiś wrednych kolegów. Owszem, niekiedy odezwali się do niej chamsko, ale i ona niekiedy ma taki dzień. Miała znajomych z tego domu i nie miała zamiaru w tym aspekcie słuchać swojej siostry. Każdy ma szansę na poprawę, a to, że ona się sparzyła nie znaczy, że będzie jej słuchała i nie będzie miała żadnych kontaktów z innymi uczniami. Rozumiała, że będzie ją chroniła, bo od tego jest. Od tego ma się starszą siostrę, no ale bez przesady. - Bardzo często. Zazwyczaj tutaj się uczę. - mruknęła do niej i uśmiechnęła się lekko. Dzisiaj miała naprawdę tak doskonały humor, że pewnie nikogo by nie skrytykowała, ale jednakże krukonka jak nie ma humoru potrafi wyzwać nawet swojego najlepszego przyjaciela. - A wiesz, że nie wyglądasz na ślizgona. - spojrzała na niego z lekkim ukosem. Mogła się domyślać, że może sie zdenerwować na takie słowa. Bo jednak może jest godny bycia ślizgonem, a może kompletnie nie ma pojęcia dlaczego Tiara go tam przydzieliła. Niekiedy wydaje jej się, że ten magiczny kapelusz się jednak czasami myli. Pewnie nie tylko jej się tak wydaje.
- Ja też. Jednak dzisiaj nie przyszłaś się uczyć - stwierdził patrząc w przestrzeń. Początkiem września nawet gdyby chciała, nie miałaby się za bardzo czego uczyć. Sam nie wiedział dlaczego to powiedział, po prostu wyartykułował myśl, która przyszła mu do głowy. Zaśmiał się, gdy powiedziała, że nie wygląda na Ślizgona - A jak wygląda Ślizgon według Ciebie? - spytał szczerze rozbawiony - Powinienem pewnie być wredny dla wszystkich, śmiać się z mugolaków, być przystojny i niedostępny i do tego jeszcze cyniczny, tak? - przedstawił w skrócie randomowe cechy kojarzone z domem węża. Ależ zabawne popołudnie mu się trafiło! Tiara przydziela różnie, ale właściwie to jakąś swoją logikę ma, od zawsze działała i Max czuł, że na zawsze w Hogwarcie pozostanie, inaczej jak byliby przydzielani? A może jej pomyłki tak naprawdę nimi nie były? Blackburn dowiedziawszy się jaka jest opinia o Slytherinie bardzo nie chciał tam trafić i wydawało mu się, że tam nie pasuje. Gdy jednak przydzielono go do zielonych uznał, że zobaczy co pokaże życie i nie może powiedzieć, że jest niezadowolony. Idiotów przekonanych o własnej wyższości znajdzie się w każdym domu.
Jak to nie miała z czego się uczyć? Ona przecież jest krukonką. Zawsze sobie znajdzie coś do nauki. Wiele jest książek w bibliotece, które można studiować i uczyć się na każdym kroku. Ale jak na razie wolała odpocząć od tego wszystkiego. Rok szkolny dopiero się zaczynał więc nie chciała od razu brać się za naukę, chociaż bardzo to lubiła robić. Na razie przyjaciele, dawno się z nimi nie widziała, a później przyjdzie czas na naukę. - No może trochę przesadziłeś, ale tak. Zazwyczaj właśnie tacy są ślizgoni. Wiesz zazwyczaj z uczniami z waszego domu nie rozmawiam, z mojego rocznika ślizgoni są nie dość, że wredni to jeszcze znęcają się nad słabszymi. - powiedziała do niego tak jakby chciała mu przekazać, że ma się zabrać za swoich młodszych kolegów i ich wyszkolić. Ale oczywiście nie miała tego na myśli, bo chłopak nic na to nie mógł poradzić. Pewnie i jego koledzy tacy byli w jej wieku, teraz są starsi i pewnie o wiele mądrzejsi. Roxanne bardziej potrafiła się dogadać ze starszym ślizgonem niżeli z jakimś gówniarzem. Ona wierzyła bardzo w Tiarę. Skoro ją przydzieliła do niebieskich to tak musiało być. W tym domu czuję się chyba najlepiej, chociaż nie raz jak rozmawia z siostrą to mówi, że puchoni są bardzo przyjaźni. Owszem, znała również takich, ale i w jej domu uczniowie są przyjaźni, jednakże bardziej są skupieni na nauce niżeli na zawieranie głębszych relacji.
Cóż, dziewczyna widocznie skupiała się bardzo na twardym przydziale do domu - jest Krukonką, więc automatycznie musi dużo się uczyć. Nie jest to zła cecha, więc skoro taki stereotyp skłania ją do zgłębiania wiedzy - nieźle. Choć trochę to niebezpieczne podejście, bo gdyby Maximilian myślał podobnymi kategoriami to musiałby stać się właśnie taki, jak opisał. Chyba nie byłoby to najlepsze. - Po co generalizować - prychnął lekko, bo nie chciało mu się wierzyć, że poznała wszystkich ślizgonów ze swojego rocznika ale i osoby z innych domów. Wśród krukonów, puchonów i gryfonów też na pewno masa wrednych osób z poczuciem wyższości i rezerwowanie tych cech dla zielonych było po prostu głupie - Każdy dom ma takich, nie skreślaj ludzi za szybko - uśmiechnął się do dziewczyny przyjaźnie, taka ot rada od starszego kolegi. Pewne cechy faktycznie są charakterystyczne dla poszczególnych domów, ale nie należy tak kurczowo trzymać się podziałów, szczególnie że z niewiadomych Maxowi przyczyn akurat do ślizgonów przykleja się te najgorsze.
Dużo się uczyć. No może i tak. Jednakże czy tylko nauka się dla niej liczyła? Na pewno nie. Rodzina była dla niej bardzo ważna, ale również przyjaciele. Oczywiście nauka miała wielki na to wpływ, bo nie raz wystawiała przyjaciół, bo musiała się uczyć. Ale była młoda, nauka ją pochłonęła. Wszystko sprawiało jej niesamowitą satysfakcję. Mimo iż należała z rodziny czaordziei w gruncie rzeczy to jednak wiele rzeczy było dla niej nowych i lubiła pogłębiać wiedzę. Pewnie później się to wszystko zmieni, bo jednak nauka sprawia satysfakcje do jakiegoś czasu, a później jest bardziej obowiązkiem niżeli przyjemnością, ale czy w niej się to zmieni? Tego nie wiedziała. Oczywiście zgodziłaby się z jego zdaniem gdyby powiedział je na głos. Nie tylko ślizgoni tacy byli, znaleźliby się i gryffoni, a nawet krukoni z takim niemiłym nastawieniem do ludzi i rzeczywistości. Wiele tutaj odgrywała rolę czystość krwi. Nawet krukon jeżeli jest z rodziny magicznej potrafi dogryźć osobie, która nie kest z takiej rodziny. Roxanne jednakże nie patrzyła na to. Kompletnie nie obchodziła ją czystość krwi. Nigdy na to nie patrzyła. Być może to dlatego, że sama z czysto krwistej rodziny nie pochodziła. Ale była bardzo dumna ze swojej rodziny i kochała ją nade wszystko i dla niej jest w stanie zrobić wszystko. - Oczywiście, że tak. Nigdy nie oceniam ludzi po wyglądzie, ani po czystości krwi. Nie należę do osób, które tylko na to patrzą, a wręcz przeciwnie. Jestem co do nich sceptycznie nastawiona. Wolę z takimi nie mieć żadnych relacji. - powiedziała. Uwielbiała się wywyższać nad innymi, jednakże przy starszym ślizgonie nie miała zbytnio czym. Zgasił by ją pewnie po jednym zdaniu więc wolała sobie tego zaoszczędzić, a zostawić tę przyjemność na swoich rówieśnikach czy też osobach, które są młodsze od niej.
I znów uprzedzenie! Oj, młoda Krukonka sama w sobie była pełna sprzeczności. Niby nie ocenia, a jednak gardzi. Gardzi tymi, którzy gardzą. Lepsze to, niż gardzenie dla gardzenia, ale wciąż kiepsko. Cóż, młoda, może jej się to zmieni? Nie, raczej nie. Pewne rzeczy po prostu zostają. - Oj widzisz, znów uprzedzenie. Daj szansę, ludzie mądrzeją - uśmiechnął się łagodnie. Miał jakiś taki... instynkt opiekuńczy względem tej kruszyny. Była bojowo nastawiona, momentami wręcz butna, ale wiedział, że to część jakiejś pozy - Trochę czasu minie i inaczej na nich spojrzysz. Oni się zmienią, Ty też dojrzejesz i może okaże się, że ci, których teraz obrażasz są całkiem w porządku? - zasugerował troszkę nieśmiało, nie chciał jej nic narzucić, bo na to pewnie zareagowałaby kolejną ofensywą. Dzień chylił się ku końcowi i tarcza słońca obniżała się, by utworzyć przepiękną łunę zza okrywających ją chmur, która prześlicznie odbijała się w lustrze jeziora - Wrzesień zachwyca zachodami - westchnął trochę do siebie, trochę do dziewczyny i odetchnął głęboko, sycąc się pięknym zapachem ulatującego lata, zostawiającego miejsce nadchodzącej jesieni. Temperatura była już bliższa tej kolorowej porze roku, jednak przekwitające kwiaty nie pozwalały zapomnieć, że wciąż jeszcze cząstki letnie wiszą w powietrzu.
- Oczywiście, że mądrzeją, ale wiesz, różnie jednak bywa. Wybacz, że to powiem, ale jesteście dość fałszywi, a ja mimo młodego wieku nie jestem na tyle głupia, żeby ufać pierwszemu, lepszemu zielonemu. Jestem w szkole cztery lata i doskonale zdaje sobie sprawę jacy jesteście. Nie mówię, że każdy taki jest, ale rzadko bywają przypadki. - mruknęła do niego i lekko się uśmiechnęła. Nie, żeby była akurat do niego sceptycznie nastawiona, ale u niej na jakiekolwiek zaufanie trzeba sobie zasłużyć i nie ma u niej z tym takie hop siup. - Szczerze powiedziawszy bardzo bym chciała tego się przekonać. - powiedziała do niego i zaśmiała się. Nie wierzyła w cuda. Tak, robiło się coraz to ciemniej i straszniej w oczach młodej krukonki, dlatego wolała się powoli już zbierać do zamku. Spojrzała na starszego kolegę i uśmiechnęła się lekko. No tak, wrzesień był bardzo piękny, ale robiło się już coraz to zimniej i to jej się kompletnie nie podobało. Uwielbiała słońce i ciepło, lubiła też zimę, bo jednak śnieg był dość fascynujący jak dla niej. - Wracasz do zamku? Chodź, bo dość zimno się robi. - powiedziała do niego i czekała, aż chłopak wstanie i wraz z nią udał się w stronę szkoły. Jeszcze przez drogę rozmawiali, a później w murach szkoły każdy poszedł w swoim kierunku. /zt x2
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Poranek zapowiadał się cudowny, słońce już przyjemnie grzało skórę na twarzy i szyi, przez co nawet poranna rosa i cała wilgotność jaka utrzymywała się jeszcze w powietrzu, nie były w stanie popsuć tego uczucia, to będzie dobry dzień. Wstał mocno przed pierwszym pianiem koguta, przez co szkoła była opustoszała, ogromnie lubił ten stan osamotnienia, spokoju i ciszy. Był samotnikiem i każdy zdążył to już chyba zauważyć w tej szkole. Oczywiście jak każdy potrzebował też z kimś porozmawiać. Nie koniecznie się przy tym żaląc na wszelkie trudności i bóle, a raczej by się wyszaleć. Wtedy jego osobowość zdawała się odwracać o sto osiemdziesiąt stopni, przez co można było podejść do niego bez obawy i bez długiego kija. Lecz ten dziwny stan u chłopaka nie zdarzał się zbyt często. Przez co nawet teraz gdy wychodził pobiegać zabierał z sobą różdżkę, będąc gotowym na wszelkie zatargi. Zabrał jednak też trochę galeonów mając na uwadze dzisiejsze spotkanie z Marceliną. Kiedy skończył poranny trening ruszył w umówione miejsce by spotkać się z dziewczyną. Po drodze przeczesując pobliski las w poszukiwaniu najodpowiedniejszych gałęzi które będzie potrzebował. Po wszystkim stanął pod charakterystycznym drzewem opierając się o nie plecami wpatrując się nieobecnym wzrokiem w taflę wody ogromnego jeziora.
Nienawidziła tego miejsca, a każdy krok przypominał o niechęci względem Hogwartu, z którego pragnęła uciec. Nie raczyła szkolnych murów zbyt częstą obecnością, jak gdyby wyplewiając z umysłu wszelkie wspomnienia o tym miejscu. Emocje zalewały ją, zmuszały do myśli, które nigdy wcześniej nie pojawiłyby się w głowie rudowłosej. Nie była s o b ą. Próbowała opanować własne odczucia, przez co zwlekała z przybyciem pod umówione drzewo. Sądziła, że jest to nader błaha sprawa, raczej bez większego angażowania w to czarów, dlatego też naiwnie ufała intencjom Aleksa. Ostatnie dni uniemożliwiały Holmes rzucanie inkantacji, a to komplikowało prawdopodobnie wiele, choć może to tylko chore wyobrażenia krukonki, która coraz częściej wątpiła we własny talent? Dostrzegła ślizgona z pewnej odległości, a skoro i tak czekał, wolała tego nie odwlekać w czasie. - Cześć – zasygnalizowała swoją obecność, po czym uniosła wymownie brwi. Smukłe palce skryła w materiale płaszcza, wsuwając je do kieszeni i czekała na jakąkolwiek reakcje. - Powiesz o co chodziło? Wolałabym wiedzieć, na co powinnam się przygotować… – powiedziała bez złośliwości, wszak mimo wszystko – zgodziła się.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Długo wpatrywał się w wodę nim dostrzegł postać zmierzającą w jego stronę. Nie można było powiedziec by ta dwójka jakoś się znała, ale od razu rozpoznał Krukonkę. Z początku wydawało mu się iż w jego stronę idzie Nessa, ale nie był pewien, czy ona już wróciła z swojej podróży, więc stawiał na to, że nie będzie żadnych niespodzianek i zmierzała ku niemu wyczekiwana przez niego dziewczyna. Odepchnął się od drzewa i wyszedł jej naprzeciw na powitanie rzucając: - No cześć - po tym uniósł kąciki ust słysząc jej dalsze słowa i widząc jak chowa ręce do kieszeni. Nie ufała mu? W zasadzie to nawet sie jej nie dziwił, w końcu nie można było powiedzieć by się lepiej znali. Dlatego też uznał dziewczynę za odpowiednią osobę. Nie lubił prosić o pomoc, zwłaszcza z czymś tak błahym. - Lubię bezpośredniość. Potrzebuję pomocy z transmutacją. A tutaj wszyscy mówią, że to Ty jesteś w niej najlepsza. - odpowiedział zatrzymując się z lekko ponad metr od dziewczyny. - Chcę byś przemieniła dwa badyle w stal. Obiecałem kogoś uczyc, a do tego ostrza mi są niezbędne. Niestety jak wiadomo od tak nie można stworzyć coś z szlachetnego kruszca, a to wykracza mocno poza moje umiejętności. - dodał nie chcąc też przedłużać nieuniknionego i zdradził swoją prośbę.
Nie wiedziała o wyjeździe Nessy; nie miała nawet pojęcia, że Aleks i Lancaley znają się bardziej niż powinni. Marceline od samego początku, gdy tylko znalazła się w Hogwarcie, trzymała się bardziej z boku, wtapiając się w otoczenie, wyróżniając jedynie na tle naukowym. Skąd pomysł, że tak wyciszona w ostatnich tygodniach studentka, miałaby pomóc osobie Corteza? Zapewne słyszał zbyt wiele, przez co wiedział iż Francuzka nie jest zdolna do tego, by odmówić. - Tak mówią? – udała zaskoczenie, bo choć słyszała o tym wielokrotnie to nie traktowała tego poważnie. Jak mogłaby, skoro ludzie ignorowali jej obecność na korytarzach? Tęskniła za Ullą, która w myślach wracała do niej coraz częściej, brakowało jej nawet Bridget, z którą przecież miała niebywale bliską relacje, a co gorsza – te destrukcyjne emocje wepchnęły ją w ramiona eliksiru euforii. - Wiesz, że zakłócenia mają wpływ na rzucanie czarów – nie wiem jaki skutek osiągniemy, a dodatkowo nie widzę żadnych badyli – powtórzyła po nim - z których miałabym uczynić stal… – był nieprzygotowany? - Rozumiem, że potrzebujesz to na już?
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
On sam nie do końca pojmował tej relacji jaka łączyła dwójkę Ślizgonów, przecież tak bardzo różniących się. Mimo to uważał dziewczynę za dobrą kumpele, przed którą nie musiał w ogóle nakładać żadnych masek, które przywdziewał zawsze i w każdej rozmowie. I nawet pomimo tej relacji dowiedział się o jej wyjeździe bardzo długo po tym jak wyjechała. W dodatku od swojego staruszka, który to dowiedział się od jej staruszka. Dlaczego więc Marcela? Bo zdawała się być największym przeciwnikiem Nessy w tej dziedzinie i to poniekąd wystarczało Cortezowi by udać się właśnie do niej. Później okazało się też, że dziewczynę poleca większość szkoły. "Masz problem, idź do Marceline, ona ci z pewnością pomoże", "ona nie odmówi i pomoże". Oznaczało to, że coś musi być na rzeczy i tak oto doszło do tego nietypowego spotkania. - Obiło mi się o uczy tu i tam - odpowiedział wymijająco na moment znów się uśmiechając. On sam nie słuchał plotek na swój temat i mógł się domyślać, że dziewczyna mogła mieć podobne nastawienie do tego. Ale z pewnością to słyszał nie raz i nie sto razy. Więc grał w jej grę. - Jestem tego świadomy, ale skoro ty masz obawy, to możesz się domyślić jakie miałbym ja jeśli chciałbym to sam zrobić.- odpowiedział i gdy go zacytowała odwrócił wzrok w stronę drzewa o którego pień były oparte dwie gałęzie. - Nie kazałbym ci przecież szlajać się ze mną jeszcze po lesie w poszukiwaniu jakiś patyków. - dodał po chwili uśmiechając się mimowolnie bardzo szeroko. Bo wyobraził sobie taki scenariusz, dodając do tego osobę pokroju jego samego i jak nic mamy horror typu C. - No i nie śpieszy mi się wcale. Więc jeśli te nie odpowiadają można iść poszukać innych.- powiedział i ruszył już w stronę drzewa.
Marceline pomagała wielu osobom – niejednokrotnie, nawet Lanceley znalazła się w gronie tych, którzy zwrócili się do krukonki o pomoc. Dla niej było to naturalnym odruchem, że ofiarowała kilka wskazówek ślizgonce, lecz Aleksander? Cóż mógł chcieć od niej Aleksander Cortez? Rudowłosa zachodziła w głowę, analizowała to i zastanawiała się czy podoła, co w przypadku przedstawicieli domu węża jawiło się jak ryzyko. - Intrygujące, powinnam czuć się dowartościowana? – zapytała z przekąsem, po czym obdarzyła chłopaka uśmiechem. Obserwowała go nieustannie, dlatego też jeszcze bardziej poszukiwała drogi jak uzyskać informacje, lecz te nadeszły nagle, niespodziewanie. - Fakt… Stal mogłaby wylądować w twoim sercu? – spytała całkiem poważnie, a zaraz potem dodała jeszcze z nutą drwiny. - Lepiej, by trafiła kogoś innego, czyż nie? – oczywiście, nie zamierzała kpić, lecz każdy zdawał sobie sprawę, co dzieje się z ludźmi, którzy igrali w obecnych czasach z magią. Spojrzała na dwa patyki, które znajdowały się nieopodal. Chwilę później podeszła do nich i dotknęła opuszkami palców, jakby analizując czy nadają się do czegokolwiek. Uniosła błękit tęczówek na twarz ledwie poznanego ślizgona i uśmiechnęła się nikle. - Chcesz przy tym być?
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Z nim było natomiast odwrotnie. Rzadko kiedy prosił o pomoc, ale chyba jeszcze rzadziej udzielał jej innym ludziom. Obcym ludziom - warto dodać. Bo ci co zaliczali się do grona bliższych znajomych bez najmniejszego problemu mogli szukać u niego wsparcia. Jednak jeśli to do niego przyszedłby ktoś zupełnie mu obcy i poprosił o przysługę zapewne odesłałby go z kwitkiem lub pogonił w znacznie gorszy sposób. - Jeśli tego potrzebujesz - odpowiedział obojętnie na jej słowa i z nijakim wyrazem twarzy. Po czym przyjrzał się jej uważniej, badawczo, jakby chciał wwiercić się chłodnymi oczyma w jej duszę i wyczytać z niej to co myśli naprawdę. - O ile słowa obcej ci osoby są w stanie zmienić to, że będziesz czuła się bardziej dowartościowana lub mogą sprawić ci przykrość. - Powiedział zatrzymując się znów na chwilę i jego wzrok znów złagodniał, a na twarzy zagościł delikatny uśmiech. - To jak najbardziej powinnaś. Ponieważ rzadko kiedy zdarza mi się chwalić kogokolwiek umiejętności - dokończył puszczając do niej oczko i uśmiechając się znów szeroko znów odwrócił się w stronę drzewa, pod którym w końcu stanął. - W sercu? To aż tak skomplikowane będzie?- Zapytał zaskoczony, po czym się uśmiechnął i potrząsnął głową. - Jeśli jakoś to pomoże to mam przy sobie parę galeonów, które mogę poświęcić na ostrza. - Dodał opierając się ramieniem o drzewo patrząc uważnie co robiła. Może i on coś z tego pokazu wyniesie? - Przy narodzinach dwóch mieczy? Nie mógłbym sobie tego odmówić. No chyba, że ci to będzie przeszkadzać? - odpowiedział unosząc brwi wysoko, wyczekując jej odpowiedzi.
Czy w tym przypadku nie powinna posłużyć się analogią Aleksandra? Odmówić mu pomocy, zostawić na pastwę losu – niech łudzi się, że pozostało mu cokolwiek z życia, cokolwiek poza szansą na uzyskanie z rąk Marceline upragnionego przedmiotu. Nie umiała jednak czynić złośliwości obcym, wszak ci bywali najbardziej zaskakujący, dlatego też odsunęła się o krok w tył i oczekiwała na reakcję ślizgona, nieustannie analizując własne zachowania. Była zbyt wrażliwa. - Nadal to ja rozdaję karty, więc schowaj swoją dumę w kieszeń – powiedziała butnie, zadziornie wręcz. Obserwowała mętnym spojrzeniem chłopaka, który zabierał w tym momencie czas Marceline, a ona – niczym głupia – poddawała się prośbę, za którą z pewnością nie usłyszy tego efemerycznego słowa, na które nie było stać nikogo. - Nie chcę tego tłumaczyć – odparła na pytanie odnośnie trudności i serca. W otoczeniu Holmes zaczęły dziać się cudaczne rzeczy, przez co ona sama lękała się zabawy magią. - Galeony nie będą potrzebne – głos krukonki był niebywale poważny. Nie chciała zapłaty, podobnie jak żadnej rekompensaty za tę krótką lekcję transmutacji. - Nie chcę robić tego na terenie Hogwartu – zaproponowała, lecz jej mieszkanie w Hogsmeade również nie nadawało się do takich zaklęć. Ufała, że Cortez dysponuje odpowiednią przestrzenią.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zdawało się, że świat po nagłej burzy powoli wraca do normy, rzeczywistość panienki Levasseur można było określić mianem stabilnej, choć do stabilności uczuć i myśli, które wciąż były niezwykle chaotyczne było daleko. Niemniej jednak co jakiś czas na ustach blondynki pojawiał się jakże znajomych i uwielbiany przez wszystkich uśmiech, kiedy to kąciki ust unosiła do góry, a w policzku pojawiał się ledwo dostrzegalny dołeczek nadający jej dziecięcego wyglądu. Pozorny spokój jaki zachowywała nijak się miał do prawdziwości emocji, które rodziły się w sercu dziewczyny, a do których powracała w snach, jawnie określając je koszmarami, kiedy to raz po raz, jakby w zapętlonej scenie z filmu siedziała w knajpce czekając na Juliana, który nie zjawił się ani razu. Raz po raz przeżywała ten dzień licząc, że może tym razem zakończy się to inaczej. Niestety, nic takiego się nie działo, budziła się wówczas pośrodku nocy oblana zimnymi potami, z palpitacją serca nie mogąc złapać powietrza w płuca. Potem przychodził poranek, wypełniony obowiązkami, jakie spoczywały na uczennicy pozwalał na chwilę wytchnienia i swego rodzaju ucieczki przed uczuciami, jakie wciąż w niej płonęły. Teraz uciekała nie tylko przed Julianem, ale i Elijahem, który miał być jej nauczycielem tańca. Zupełnie porzuciła ten, jakże już wtedy szalony pomysł, wysyłając do babci list wyrażający sprzeciw. Na odpowiedź długo nie musiała czekać, już podczas śniadania słowa o imieniu "Duma zrzuciła przed blondynką list, który bez odpieczętowywania dawał jasne przesłanie. Gabrielle upchnęła czerwoną kopertę na dno torby, czym prędzej opuszczając Wielką Salę. Chcąc uchronić się przed promieniami słońca, które już dawno zdążyły przyprawić ją o kilka piegów zdobiących nos i policzki udała się nad jezioro, kroki swoje kierując pod rozłożyste drzewo, które rzucało cień dając chwilę wytchnienia oraz samotności. Usiadła na ziemi plecami opierając się o jego pień, po czym niechętnie sięgnęła po list znajdujący się w torbie. Teraz dziewczyny wykrzywił grymas niezadowolenia. Niespiesznie z wyraźnym ociąganiem zdejmując z niej stempel. Nie minęła sekunda a przestrzeń wokół blondynki wypełnił krzyk.
Wyszedł z zamku nieco przykurzony, a raczej można powiedzieć, że podwęglony. Tak to jest, jak co rusz przez dwie godziny pod rząd wkłada się ręce między węgle zamiennie z wyciskaniem soku z pijawek i żuków. Przez całą drogę szorował dłonie, ale jak to bywa przy namiętnych eliksirowarach, było to zadanie żmudne i wieczne. Z plecakiem przewieszonym przez ramię szedł kamienną dróżką w poszukiwaniu kogokolwiek, od kogo będzie mógł spisać zaczerpnąć porady dotyczącej pracy domowej z historii magii. Poprawił czapkę przekręcając daszek nad oczy, a nie jak do tej pory nad potylicą. Słońce dawało czadu i szczerze mówiąc, Jeremy się z tego cieszył. Dziewczęta zaczęły ubierać się nieco luźniej, odsłaniając tu i ówdzie kawałki nieopalonej jeszcze skóry. Nie mógł sobie odmówić oglądaniu się za przykładową grupką Puchonek zbitych w ciasne stadko chichotaczy skomplikowanych. Cieszył oczy widokami, a wydawać się mogło, że urodził się z uśmiechem na wyszczerzonej paszczy i nic nie zapowiadało, by miało się to zmienić. Zeskoczył z jednego stopnia i schodził coraz to niżej i niżej w kierunku obleganego latem drzewa. Nawet jeśli parter będzie zajęty, zaplanował wspinaczkę po gałęziach i oddanie się konsumpcji alkoholowej poza zasięgiem wzroku osób niepożądanych. Ostatnio gdzie się nie odwrócił to widział jakiegoś prefekta, nauczyciela albo ducha. Namnożyło się ich czy jak? Nie było miejsca, gdzie można było bezproblemowo łamać regulamin i przy okazji udawać niewiniątko. Jak się okazało drzewo zostało przejęte przez czyjąś obecność. Jeremy nie należał do osób, których by to powstrzymało przed dołączeniem do towarzystwa. Już w oddali usłyszał krzyk, a po chwili zobaczył unoszącą się w powietrzu kopertę - wyjca. Dla Jeremy'ego okazało się to przezabawne, bo nagle roześmiał się w głos i absolutnie nie zwalniał kroku - szedł dalej do dziewczyny, a raczej do drzewa za jej plecami i ewidentnie był rozbawiony faktem, że dostała upokarzającego wyjca. - Serwus? - zagaił i się roześmiał w sposób jak najbardziej wymowny. Nie przyglądał się jej jeszcze - póki co - tylko rzucił plecak na ziemię i kilkoma większymi ruchami wspiął się na rozłożystą i bardzo wygodną gałąź usytuowaną stosunkowo nisko nad ziemią. - Klepnę tu sobie, muszę się schować przed psorami. Ale nie przeszkadzajcie sobie. Absolutnie nie słucham żadnego wyjca. - wyszczerzył się popatrując z góry na złote włosy dziewczyny. Hm, czy widział już gdzieś tę blondynkę? Nie był pewien, ale sama barwa jej włosów przyciągała wzrok... Przywołał do siebie plecak i zaczął w nim grzebać. Oczywiście słuchał wyjca- nie dało się inaczej.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ciepły, a jednocześnie krzykliwy i podniesiony do granic możliwości głos babci Josephine wypełniał powietrze wokół dziewczyny wywołując u niej grymas niezadowolenia. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wiadomość o porzuceniu lekcji tańca wywoła złość starszej kobiety, jednak nie spodziewała się otrzymać od niej wyjca. W odczuciu Gabrielle było to jednocześnie tak samo zaskakujące, jak przykre. Tradycje w rodzinie Levasseur były niezwykle istotnym elementem ich dziedzictwa, przestrzeganie ich często wiążące się z wieloma wyrzeczeniami oraz działaniem wbrew sobie nijak nie mogły wpłynąć na odstąpienie od "normy". Sprzeciw blondynki był nie do zaakceptowania i choć dobrze o tym wiedziała, nie mogła postąpić inaczej. W obliczu wydarzeń ostatnich tygodni nie mogłaby stanąć naprzeciwko Elijaha poddając się jego wymogom, których spełniać nie chciała. Z tego względu uciekła z pierwszej lekcji, zaś do drugiej nawet nie dopuściła. Tango. Idiotyzm! warknęła w myślach, a wyraz jej twarzy nabrał walecznych rys. Natura wojowniczki ponownie brała górę nad blondynką, lecz całkowicie rozwinięcie się jej udaremniła czyjaś obecność. W pierwszej kolejności usłyszała głos, który był dla niej zjawiskiem tak zaskakującym, że ogarnięta pewnego rodzaju strachem podskoczyła delikatnie do góry, ignorując słowa babci. Dopiero później dojrzała postać; chłopaka, nieco starszego od niej, wysokiego bruneta z szerokim uśmiechem na ustach. Mimowolnie słysząc jego słowa oraz rozbawiony ton głosu policzki blondynki zalały się purpurą. W całej tej sytuacji najgorsze było to, że krzyków babci nie dało się przerwać, a nieznajomy doskonale słyszał każde wypowiedziane przezeń słowo, a w dodatku zdawał się mieć z tego niezły ubaw. - Noo… cześć -odparła niepewnie na jego powitanie, wzdychając głośno, kiedy katorga dobiegła końca, a list samoistnie zniszczył się. - Wcale nie słuchałeś - przyznała ze śmiechem, bo nawet gdyby bardzo chciał, ciężko byłoby nie usłyszeć. - Właśnie wszedłeś na wyższy level wścibstwa. - dodała śmiejąc się, głos dziewczyny był niezwykle ciepły i łagodny, co w zaistniałych okolicznościach było nad wyraz godne podziwu. Przekręciła głowę unosząc ją ku górze, tak by mieć do widok na chłopaka. -Fajna czapka - oznajmiła wskazując na jego nakrycie głowy - Jestem Gabrielle, a Ty? - zapytała -Skoro dzielimy razem moją korespondencję, warto bym znała chociaż twoje imię .
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ledwie usłyszał wydukane powitanie, a to tylko i wyłącznie dlatego, że wiatr akurat zawiał w ich stronę. Nie widział purpurowych policzków, dlatego też nie miał nawet możliwości by zastanowić się nad swoim zachowaniem. Jeremy był prosty w obsłudze. Gdy czuł potrzebę śmiania się - robił to, bo przecież to samo zdrowie. Po wpakowaniu się na gałąź, rozprostował kończyny i przeciągnął się potężnie tak, że stawy strzyknęły tu i ówdzie. Dwugodzinne ślęczenie nad kociołkiem wiązało się z nadwyrężaniem mięśni, a skoro dostał lenia, to postanowił rozciągnąć się poprzez aktywne i intensywne wylegiwanie się na drzewie. Banan na twarzy miał być już przylepiony chyba na stałe, zwłaszcza po usłyszeniu śmiechu dziewczyny. A więc trafiła mu się fajna sztuka! Znaczy się osoba o poczuciu humoru, a takich Jeremy uwielbiał najbardziej. - Absolutnie nie słyszałem porządnego francuskiego opierdzielenia. Nie wiem o czym mówisz. - skrzyżował wzrok z dziewczyną i z wrażenia jego brwi powędrowały ku górze. Ho ho, co za uroda! Cóż to za kwiat mu wyrósł przed nosem? W dodatku mający cokolwiek wspólnego z Francją, którą to sobie tak niedawno polubił. Szybko zlustrował ją wzrokiem, włącznie z (nie)dyskretnym spacerkiem po jej biuście - ale tylko i wyłącznie po to, by poznać dom, do którego przynależy! Co on poradzi, że wszystkie dziewczyny trzymały herb akurat na wysokości stosunkowo mocno kuszącej? - Wyższy level. - roześmiał się krótko acz głośno i wesoło. - Do-słownie wyższy. - wyszczerzył się hojnie i wskazał na drzewo, na które przecież wsadził swoje zacne cztery litery. Poprawił czapkę na głowie. Lubił dostawać komplementy zwłaszcza od ładnych dziewczyn. Ta z pewnością nie jest studentką - wiedziałby o takiej róży ukrytej wśród zimowych chwastów. - Gabrielle, Gabrielle, madmoiselle Gabrielle. - iście teatralnie wypowiedział jej imię, z bardzo poprawnym akcentem, a i tonem zadurzonego po uszy Romeo. By nadać tej krótkiej wypowiedzi odpowiedniej aury, westchnął głęboko i położył dłoń na wysokości serca (własnego, a szkoda, bo te obok było mniej kościste) i wzniósł oczy ku niebu. Jak zawsze robił z siebie pajaca. - Nie no, serio mam ci dać moje listy? Wiesz, ja wyjców nie dostaję. - wyszczerzył się do niej złośliwie, ale miał przy tym tak wesołe spojrzenie, że nie dało się odebrać tego złośliwie - a przynajmniej taką miał nadzieję. - W sumie jak chcesz to dam ci moje rachunki do poczytania. Chętna? - zaczął nawet grzebać w plecaku, a nuż pozbędzie się smutnego obowiązku płacenia czegokolwiek. - A, jestem Jeremy, dla przyjaciół Jerry, ale w sumie każda ładna dziewczyna może być moją przyjaciółką, więc śmiało. - puścił jej oczko.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie była pewna, ile z całej wiadomości zdążył usłyszeć, a co najważniejsze przyswoić nieznajomy Gryfon, jednak widząc jego rozbrajający uśmiech, blondynce ciężko było się na niego gniewać. Gabrielle mając okazję przyjrzeć mu się nieco lepiej od razu pojęła, że nie jest on osobą, której powinna się obawiać, dlatego też buntownicza natura dziewczyny, jakby ustąpiła tej bardziej przyjaźniej, charakteryzującej się poczuciem humoru. Właściwie nie pamiętała już, kiedy ostatni raz mogła tak po prostu opuścić gardę i być zwyczajnie sobą, kiedy to jeszcze wszystkie problemy dorastania nie istniały. -Miło, że chociaż jesteś świadom języka w jakimś było wykrzykiwane – odparła nawet nie próbując zachować powagi, o którą w ich rozmowie było niezwykle trudno. Zmarszczyła czoło widząc jego spojrzenie. -Coś ci się spodobało? – zapytała unosząc do góry prawą brew, nie musiała znać jego myśli, nie musiał on też wypowiadać ich na głos, by mina jaką zrobiła dała dziewczynie wymowny przekaz. Spojrzenie bruneta błądziło po jej ciele, z czym nie do końca czuła się komfortowo, zwłaszcza, że zatrzymał je w miejscy, gdzie znajdował się jej biust. Odchrząknęła wymownie, chcąc zwrócić jego uwagę na swojej twarzy, policzki której zdobiły delikatne rumieńce. -Oczy mam na twarzy, wiesz? – zadała kolejne pytanie tym razem nieco poważniejszym tonem głosu, choć po chwili jej usta wykrzywiły się w zawadiackim uśmieszku. Nie potrafiła sobie odmówić sobie nieco wrednych, jednak wciąż wypowiadanych ze śmiechem komentarzy czy też pytań, które w zadziwiająco prosty sposób poprawiały jej humor, który po otrzymaniu wyjca zdawał się nie być najlepszy. Po zdenerwowaniu, które jeszcze chwile temu towarzyszyło Gabrielle nie było już chociażby śladu. Roześmiała się w głos słysząc jego mizerny, francuski akcent oraz gestów, jakie przy tym wykonywał. Założyła kosmyk blond włosów za ucho obdarzając chłopaka uroczym uśmiechem, kiedy to ukazywała szereg białych zębów, a w policzku pojawiał się dołeczek. -Hm… zastanawiam się czy długo to wszystko ćwiczyłeś i tylko czekałeś na okazję, aż spotkasz jakąś Francuzkę – oznajmiła wydymając delikatnie różowe usta, wypowiedziała swojego myśli na głos, mając przeczucie, że nie urażą go te słowa. -Och… Romeo – zaśmiała się naśladując jego gest, jednocześnie przybierając ton podobny do tego, który miała aktorka teatralna podczas wystawianej sztuki, choć w wykonaniu blondynki był on mierny. W zadziwiająco lekki sposób, z niezwykłą płynnością przechodzili z tematu do tematu, bez nieprzyjemnych uwag czy złośliwych komentarzy, których w ostatnim czasie panienka Levasseur nie szczędziła nieznajomym oraz znajomym, lecz nielubianym przezeń osobom. -Chciałabym zauważyć, że to mój pierwszy – powiedziała wyciągając przed siebie palec wskazujący, zupełnie jakby to miała nadać powagi słowom, które wypowiadała, ponieważ nie jej kształtnych ustach wciąż błąkał się uśmiech. –Chyba podziękuje, obawiam się, że jest ich więcej niż zaklęć magicznych – odparła, czując autentyczną obawę, nawet jeśli lista zaklęć była niezwykle obszerna. -Jeremy – powtórzy, bardziej do siebie niż do chłopaka, zaś w jej blond główce zapaliła się czerwona lampka. Podczas rozmowy sprzed kilku dni Matt wspominał o jakimś Jeremym, jednak to byłby zadziwiający zbieg okoliczności, gdyby Gryfon… Jeremy… Gryfon. Odpowiedziała mu przebiegłym uśmiechem, wstała ze swojego jakże komfortowego miejsca, po czym zaczęła wspinać się po drzewie, spojrzeniem nakazując brunetowi zrobić sobie miejsce. Usiadła tuż obok niego, zawieszając nogi w powietrzu. - Mistrz eliksirów i uzdrawiania, a w ostatnim meczu z przypadku zagrałeś i złapałeś znicza. – oznajmiła dokładnie powtarzając słowa wypowiedziane przez młodego Gallaghera.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ten, kto próbował zachować powagę ten mógł mieć problem. Nie Jeremy, bowiem absolutnie nie czuł potrzeby rezygnowania z uśmiechu. Jak można chodzić ze wzrokiem wbitym w ziemię po dwóch godzinach niezwykłych eliksirów? To relaks, to sposób odprężenia się i odstresowania. U Gryfona zdziałało to cuda - przestał się przejmować (przynajmniej na tę godzinę, maksymalnie dwie), że być może będzie skazany na zamieszkanie pod mostem w wakacje i mógł skoncentrować się na teraźniejszości - a ta zaś była bardzo interesująca zważywszy na towarzystwo w jakie się perfidnie wkradł. Podrapał się po skroni i uśmiechnął się uśmiechem zmiksowanym - przepraszał tym gestem za to, że jest facetem, komplementował, bo wszak było na co popatrzeć i jednocześnie wzrok miał jak najbardziej niewinny jak tylko potrafił (a miał pewne szkolenie w tej kwestii) i to wszystko sprezentował Gabrielle w ramach odpowiedzi. Na końcu języka miał tekst, że całe życie żył w błędzie i to dlatego dostawał w twarz... odkrycie stulecia! Uznał jednak, że to nie ten etap relacji, by móc pozwolić sobie na aż taką zuchwałość. Niewinne komplemenciki i czarujące uśmieszki to było obecne maksimum na jakie powinien sobie pozwolić. Sęk w tym, że Gabrielle przykuwała jego wzrok tymi dołeczkami w policzkach, kiedy udało mu się doprowadzić ją do szerszego uśmiechu. Jemu, Dunbarowi. Powinien sam sobie uścisnąć rękę i pogratulować, jednak wyglądałoby to cokolwiek dziwnie, a ta dziewczyna nie powinna uznawać go za wariata już przy pierwszym spotkaniu. - Spotykam wiele Francuzek w swoim życiu. - odparł unosząc dumnie, i jakże teatralnie, brodę. - Żadna nie chce jednak, bym śpiewał. Serce me ubolewa nad tym brakiem empatii. To karygodne. - i o dziwo zachował powagę, bowiem potrzebował mimiki do odpowiedniej ekspresyjnej demonstracji. Pokiwał głową energicznie, że niby jej wierzy, że to pierwszy wyjec. Mruknął nawet symboliczne "tak, tak", co nie przekonałoby nawet idioty. Oczywiście, że jej nie wierzył, ale taktownie (o dziwo!) nie sprzeczał się, by nie urazić damskiej dumy. Doskonale zdawał sobie sprawę z humorków kobiet. Przeszkoliły go Gryfonki, a dokładniej rzecz ujmując - aż trzy, jeśli chodzi o relacje męsko-damskie. Dziwne, że przeżył to starcie. Dziewczyny z Gryffindoru miały pazur... wrócił do rzeczywistości zanim popadłby w rozmarzenie. Akurat udało mu się zarejestrować, że Puchonka postanowiła wpakować się na jego drzewo. Niechętnie, bo niechętnie odsunął się, ustępując jej najwygodniejszą miejscówkę na błoniach. Plecak zawiesił na gałęzi i pozwolił, by ten sobie dyndał i obracał się wokół własnej osi. Zmarszczył krzaczaste brwi słysząc jakże pochlebne opinie na własny temat. Z trudem powstrzymał odruch opadania szczęki czy westchnięcia z zachwytu. Gabrielle nie zdawała sobie sprawy jak poprawiła tym jego samoocenę. Jest rozpoznawalny! Poniekąd... ale przynajmniej ktoś coś słyszał o jakimś Jeremy'm z Gryffindoru i był w stanie wymienić chociażby kilka głównych cech. Wszystkie zgadzały się (od razu przywykł do nazywania siebie mistrzem), a jednak jakaś ta gryfońska próżność czy duma nie pozwalały na bardzo spontaniczne przytaknięcie. Nie byłby sobą, gdyby nie obrócił tego w żarty. Zastanawiało go skąd ona to wszystko wiedziała. Albo musiała być na bieżąco z hogwardzkimi plotkami albo... albo nie wiedział i póki co nie było to istotne. - Słyszałaś o TYM Jeremy'm?! - aż oderwał plecy od wygodnego pnia drzewa i popatrzył na dziewczynę z bliska. Hm, o wiele korzystniej wygląda z takiej odległości. - Farciara! Cholibka, też o nim słyszałem. Podobno to fajny facet i ostatnio zebrał sobie fanki. Zazdroszczę. - westchnął i nawet zabrzmiało to całkowicie przekonywająco. - Mnie to się zna jako Jerry'ego, no ale mogę być dumny, że ktoś wysławia nie moje imię. - wyszczerzył się i oparł z powrotem o pieniek. Skąd ona wie, że "z przypadku wygrałeś mecz"? To ujma na honorze! Od razu przypadek... po prostu nie ogarnął, że jest w powietrzu i jakoś tak znicz wpadł mu sam w ręce. - Co jeszcze o nim słyszałaś? - zapytał siląc się na całkowicie neutralny ton, jakby pytał ją o pogodę czy ulubiony rodzaj czekoladek. Oj tak, Dunbar był łasy na pochwały, pieszczoty, atencję i miłe słówka. Nie mógł odmówić sobie taktownego wyżebrania większej ilości komplementów. Dyskretnie rozejrzał się po okolicy i zanurkował dłonią w ukrytej kieszonce plecaka. Wyciągnął stamtąd butelkę piwa korzennego, cichutko odkapslował i łyknął hauścik. Zaraz też w jego ręku znalazło się opakowywanie orzeszków w karmelu. Otworzył, wsypał do ust garść i zasugerował Gabrielle poczęstunek, skoro już tu siedzi i mu się przygląda.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie wiedziała,gdzie leży tajemnica wszystkich Gryfonów, a właściwie dwóch: Holdena i obecnie Jeremiego, mieli w sobie coś, co sprawiało, że przy nich budziła się ta natura dziewczyny, która niegdyś pchała ją do pakowania się w tarapaty czy zmuszała do poszukiwania nowych przygód, nie zawsze kończących się dobrze. Dzięki ich obecności zapominała o demonach kryjących się w mroku, które powoli zagarniały duszę blondynki, uaktywniając się w najmniej oczekiwanych momentach. Tym razem jednak owy mrok odgoniła gdzieś daleko, skupiają się na tym ile radości dawał jej uśmiech bruneta oraz ich zabawna, choć nieco uszczypliwa wymiana zdań. Było w tym coś lekkiego, niewymuszonego, prostego. Zupełnie jakby przypadkowe spotkanie sprawiało, że świat okazał się być mniej skomplikowany niż dzień wcześniej, a życie miała nieco więcej odcieni niż tydzień temu, kiedy to zdawało się być jedynie szarościami. Nie potrafiła powstrzymać perlistego śmiechu, który mimochodem na widok miny chłopaka wydobył się z pomiędzy różowych ust Gabrielle, jednocześnie sprawiając, że zieleń tęczówek nabrała intensywniejszej barwy, przypominającej teraz liście drzew na konarze którego siedzieli. - Ile czasu zajęło ci opanowanie tych wszystkich… - tu rozpoczęła nadpobudliwą gestykulacje dłońmi wskazując na twarz Gryfona - gestów? - zapytała uspokajając się, po czym złożyła nieco spokojniejsze ręce na udach, przy okazji wygładzając materiał różowych spodenek . Nie była pewna, czy każda z min, które jej zaprezentował odczytała w odpowiedni sposób, lecz w gruncie rzeczy zupełnie się tym nie przejmowała. Nie oczekiwała żadnej odpowiedzi na swoje, wypowiedziane tylko i wyłącznie dla zaczepki słowa, a to co było jej przedstawione wywołało szczery śmiech, niesiony przez wiatr w eter. Nogi drobnej blondyneczki wisiały w powietrzu, dlatego bez wahania zaczęła nimi machać to w przód to w tył, zupełnie jak mała dziewczynka, wszakże mimo wyglądu młodej kobiety nadal była jeszcze dzieckiem i jeśli nadarzyła się okazja nie odmawiała sobie dziecinnych zachowań. Na dorosłość przyjdzie jeszcze czas, choć i tak mimo młodego wieku musiała podjąć już wiele poważnych decyzji. - A potrafisz śpiewać? - zapytała unosząc do góry brwi zdziwiona jego wyznaniem. Chcieć, a potrafić coś zrobić to dwa różne, całkowicie odmienne pojęcia - Może właśnie w tym leży problem, że nie potrafisz - dodała z przekąsem. Ona sama miała bardzo ładny głos, słyszała to kilka może nawet kilkanaście razy, przez pewien okres swojego życia nawet chciała zostać światowej sławy piosenkarką,jednak póki co na razie porzuciła ten pomysł. Nie biorąc nawet pod uwagę tego, jak przydatne w karierze piosenkarki mogłoby okazać się jej dziedzictwo. Zapewne przysporzyłoby jej szerokie grono fanów płci męskiej, lecz panienka Levasseur nawet przez chwilę nie pomyślała,by swoje moce wykorzystywać w podobny sposób. Mina niedowiarka była nad wyraz dostrzegalna przez badawcze spojrzenie blondynki. - No tak! - oburzyła się delikatnie podnosząc głos o jeden ton - Czy ja wyglądam na kogoś,kto często dostaje wyjce? - kolejne pytanie padło z ust Puchonki, przy czym wykorzystała nieco swojego uroku osobistego,trzepocząc rzęsami, zupełnie tak jak czytała o tym w wielu romansidłach z nadzieją, że wyszło jej to tak ładnie, jak bohaterkom romantycznym. Nawet gdyby Jeremy wyraził swój jawny sprzeciw na jej słowa, zapewne nie odebrałaby tego w złośliwy sposób unosząc się dumą. Po tym względem Gabrielle bardzo różniła się od typowych dziewczyn, być może właśnie dlatego lepiej szło jej dogadywanie się z chłopakami niż przedstawicielkami tej samej płci,które stanowiły mało liczne grono wśród znajomych i przyjaciół blondynki. Dużo pewniej czuła się w towarzystwie Ezry czy Nathaniela - choć ten drugi należał do rodziny więc czy powinna go brać pod uwagę? - niż chociażby z Billie, która kochała jak siostrę. Nie wiedziała z czego to wynika, być może z tego,że całe życie wychowywała się z Nathanielem podążając za nim jak cień, a może po części wiązało się to z tym,że w jej żyłach płynęła krew wili, trudno było stwierdzić. Obdarzyła Gryfona uśmiechem, kiedy zrobił dla niej miejsce, choć w jego oczach zdawała się malować niechęć, by to zrobić. Nie było to w żadnym razie dziwnie, w końcu Gabrielle wybrała najlepszą część drzewa. W tęczówkach dziewczyny zamigotały wesołe ogniki. Powoli zyskiwała pewność, że właśnie miała okazję przebywać w towarzystwie TEGO Jeremiego, o którym kilka dni temu wspominał jej Matt i z którym - z jakiegoś powodu- bardzo chciał ją poznać. Dopiero mając okazję spędzić z nim zaledwie kilka chwil zrozumiała,dlaczego. Dunbar miał w sobie tą naturalną radość, którą ona w ostatnim czasie gdzieś zagubiła, a którą zarażał wszystkich wokół. Mimo całego przedstawienia,jakie jej zaprezentował nie uwierzyła w to, że był to jakiś inny Jeremy. Nie mogła uwierzyć, że posunął się do niego słabej zagrywki byleby tylko wydobyć z niej więcej informacji jakie posiadała na jego temat. Wykorzystując ten fakt postanowiła nieco utrzeć mu nosa. Wydęła delikatnie usta przyglądając do nich palec wskazujący, po czym z głównych "hm…" udała, że zastanawia się nad jego pytaniem, choć w głowie miała już stek kłamstw, którymi w formie żartu postanowiła go nakarmić. - Słyszałam… - zaczęła niezwykle poważnym tonem patrząc w oczy chłopaka - Słyszałam,że to super gość, ale straszny podrywacz. Nie przepuści żadnej, z każdą by na randki chodził byleby tylko zdobyć kolejnego całusa. Podobno ma nawet listę swoich "zdobyczy" - wypowiadając ostatnie słowo wykonała w powietrzu charakterystyczny gest imitujący cudzysłów. - Dobrze,że to jednak nie ty - dodała na koniec uśmiechając się tajemniczo, po czym sięgnęła kilka orzeszków z paczki zjadając je.