Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
- Jesteś drugą osobą w dość krótkim czasie, z którą się widziałem, i która też uwielbia eliksiry - przyznał chłopak. Sztuka ważenia mikstur na pewno była trudną sztuką. Jeden zły ruch, czy składnik i skutki mogą być nie do przewidzenia. Jednakże ta dziedzina nie przemawiała do Wave`a. Ale chłopak podziwiał tych, którzy widzieli w tym coś więcej niż tylko składniki, które się miesza w określonym celu. Wave był dość dobrze poinformowany o tym, co się dzieje w zamku. Imprezy odwiedzał, co było dziwne biorąc pod uwagę jego dość aspołeczny charakter i podejście do życia. - Jeszcze o tym nie myślałem - przyznał przenosząc wzrok z tafli wody na Elvię. W ogóle ostatnim czasy nie chadzał na imprezy, bo jakoś nie czuł potrzeby. To na pewno będzie wydarzenie, ale czy chce mu się tam iść? W sumie nie bardzo. Można ten czas spożytkować inaczej i bardziej produktywnie.
- Musisz mnie koniecznie poznać z tą osobą. Chyba, że już ją znam. – rzekła, opierając się wygodniej o drzewo. Impreza miała zacząć się o 19, czyli.. już. El przegryzła ponownie wargę, mrużąc odrobinę oczy. Była to typowa mina, jaką dziewczyna dość odruchowo i nie w pełni świadomie przyjmowała podczas procesów głębokiego rozmyślania. Rozważała za i przeciw. Mocny argument brzmiał : coś takiego nie ma miejsca bardzo często, zważając na ostro pomieszane towarzystwo. Zresztą, zawsze może wyjść, jeśli coś jej się nie spodoba. Wzruszyła ramionami do samej siebie. - Chyba pójdę. Chociaż zobaczyć. Poza tym, mam ochotę na whisky. – błysnęła zębami w uśmiechu, gdy ich spojrzenia się spotkały. Dość zamaszystym ruchem powróciła piórem z powrotem na pergamin i z zadziwiającą, dla kogoś, kto jej nie znał, prędkością zaczęła pisać wypracowanie, z marszu tworząc godne „wybitnego” dzieło. - Powinieneś wpaść. W końcu Hogwart to nie tylko nauka. - spróbowała zachęcić Ford'a.
Trzeba przyznać, że Wave nie był już dawno na jakieś imprezie. Po jednej z ostatnich w zeszłe wakacje miał chwilą awersję. No, ale tak na zdrowy rozsądek ile można przechorowywać urwany film z lata? - W sumie może być dość ciekawie - powiedział Wave. Zdecydowanie już odchorował to, co było. Nikomu nic się przecież nie stanie, jeśli pójdzie i się rozerwie. Zaklęcia są ciekawe, ale bez przesady. Dużo już ich znał, więc co mu szkodziło? - Szczerze mówiąc nie byłem na żadnej od zeszłych wakacji - przyznał się Waverley przenosząc wzrok na jezioro. Wiosna zdecydowanie działa pozytywnie na niego. Nadal był niedostępny, ale starał się prowadzić ciekawą rozmowę.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, zaskoczona udaną próbą namowy Wave’a. Doceniała to, że był dla niej tak uprzejmy i towarzyski, zwłaszcza, że zwykle izolował się przed innymi. Lata wspólnej nauki pozwoliły jej to dokładnie zaobserwować. Czasami zastanawiała się, co wpłynęło na taką postawę chłopaka, ale jakoś nie miała śmiałości pytać. - Dość długo. – skomentowała, kiwnąwszy głową. Sama lubiła imprezy i była ich częstą bywalczynią. Oczywiście te wakacyjne były najlepsze. Pełne spontaniczności i luzu, spod znaku „niech się dzieje, co chce”. - Ale zawsze można to zmienić. Żaden problem. – dodała, zerkając na Krukona z sugestywną minę. Wstała, zbierając swoje rzeczy. - Do zobaczenia? – brew Worton powędrowała do góry.
- Może - powiedział Wave. Wolał nie obiecywać czegoś, czego później nie mógł wykonać. Obietnic wystrzegał się jak tylko się dało. Zdecydowanie odczuwał dyskomfort kiedy był komuś coś winien. A mu zależało na byciu neutralnym i nie zależnym. Chociaż z drugiej strony zawsze przecież mogło mu się odechcieć. Każdy ma przecież prawo do z zmiany zdania. - Zobaczę, czy mi się nie odechce - podjął Wave. - Jeśli mnie nie będzie nie mniej mi tego za złe. Chłopak spojrzał na jezioro. Zazwyczaj nie lubił przebywać na dworze. Ale zima się skończyła. A tej pory roku nie lubił bardzo. Zawsze nastrajała go negatywnie, co czasami dobijało się na jego kontrakcie z otoczeniem. Lecz wiosna na szczęście sprawiała, że nie co się rozpogadzał i to dobrze.
Koniec czarwca przyniósł ciepłą pogodę, więc Diana postanowiła z tego skorzystać. Jak zwykle w nieciekawym nastroju wyszła z zamku ze swoim szkicownikiem. Rysowanie to jedyne zajęcie które przynosiło jej coś w rodzaju radość. o ile można to tak nazwac. po prostu pozwalało jej zapomnieć o tonie tabletek spoczywających w torbie i tych wszystkich szeptach i dziwnych spojrzeniach na korytarzach. Wspięła sie na jedną z niższych gałęzi, torbę zawieszajac na konarze tuż obok. Wyciagnęła kilka ołówków, samogumującą gumkę i blok rysunkowy. Przez chwilę zastanawiała sie co narysować, aż w koncu przyłożyła naostrzony ołówek do kartki i robiłą pierwsze pociagnięcie. To podziałało jak zaklecie. Odcięła się od świata zewnętrznego kompletnie zatapiając się w swoją wyobraźnię, która teraz przybierała kształt plaży na Malediwach, gdzie była 3 lata temu na wakacjach.
Kolejny dzień, który można prze marnotrawić na spanie, łażenie po Londynie i oglądanie ludzi, którzy chyba po raz pierwszy się z czymś spotkali. Np. z zaczarowanym dolarem, który nie chciał oderwać się od ziemi. Psikus. Oliver miał całą serię takich dowcipów, które stosował na innych. Bo po co być poważnym? Właściwie dzisiaj to nie wyciął żadnego numeru. Mugolski sklep muzyczny skusił go na kilka godzin. Siedział ze słuchawkami w uszach przesłuchując kolejne płyty i po cichu notując nazwy kapeli, co by wiedzieć na czyj koncert trzeba będzie skombinować bilety, albo jakoś wejść... Innym wejściem. Hehs. Tyłami. Za pomocą znajomych, albo po prostu podając się za managera. Raz mu się to udało. Żałował, że nie jest metamorfomagiem. Los mu pożałował tego daru. A szkoda. Przecież byłby świetny. W końcu kto, jak nie on? Dupa. Trzeba cieszyć się z małych rzeczy. A teraz to już w ogóle. Kiedy jeszcze siedział w Londynie to wpadł na świetny pomysł wpadnięcia do mieszkania i wyspania się za wszystkie czasy. Przecież to bardzo ważne, żeby się wyspać. Od razu się lżej na serduszku robi i w ogóle móżdżek lepiej pracuje i kogo obchodziło, że właśnie trwał egzamin poprawkowy z przedmiotu, z którego ma trolla na koniec roku. A komu się spieszy do trzeciej klasy? Po co? Na co? Boże. Jedynym problemem jest znalezienie Charlie i ogarnięcie jakiejś wiksy, która mogłaby rozpocząć lato. Przecież Juno może będzie zajęta, a Charlie zawsze miała takie ładne koleżanki. Po co psuć sobie imprezę skoro można kogoś ściągnąć? Uśmiechnął się sam do siebie i zaraz podchwycił temat, bo nawet ruszył do tego Hogwartu, co by siostry poszukać, ale uwaga... Korytarz pierwszy... Brak. Korytarz drugi, jak i następne... Dupa. Osiem imprez. Lecimy do dormitorium. Zachlane twarze w łóżkach, zaczerwienione dziewczynki już szaleją... A jego mina: "kurwajutrobal". No uroczo... Juno go zapraszała. Jak nie przyjdzie to zginie i z seksu nici, jak podobnie innych korzyści... Łyknął sobie po drodze jakieś tableteczki i wylazł na błonia. Przecież on i jego zajebistość przybyli do zamku. Miał na sobie bluzę, która ciągnęła się aż do kolan, więc zamiatał nią sobie, jak na prawdziwego czarodzieja przystało. O Potterowa siedzi. Można widziała Charlie? Zatrzymał się i klasnął jej przed oczami. - Ej Ty. Szukam Charlie. Blondyna, niewysoka, niektórzy mówią, że jest ładna. Nie widziałaś jej? Albo tej czarnej, co lubi za nią chodzić? - Oby się dogadał, bo w innym przypadku dupa.
No i masz. Ktoś zaczął klaskać jej przed noskiem wyrywając brutalnie ze swoich wspomnień. A plaża już zaczynała wyglądać bardziej jak fotogafia niż zwykły szkoc. Bądź co bądź, ale rysować to Diana potrafiła. spojrzała na chłopaka z lekkim strachem w oczach. Zanała go, kojarzyła. Ale nic poza tym. Nawet nie wiedziała jak ma na imię. Gdy spytał ja o jakąś Charlie, tylko pokręciła głową. Nawet nie miała odwagi się odezwać. Nie, ze się bała właśnie Oliviera. bardziej była przerażona faktem, ze w ogóle ją ktoś zauważył. Aż z tego wszystkiego wypadł jej szkicownic. Jej duże, stalowo-zielone oczy stały sie jeszcze większe i jakby bardziej wystraszone. Powoli zeszła z drzewa uniakajac wzroku chłopaka. Dół sukienki mocno przyciskała do siebie, jakby wstydziła się tego jak wygląda. Właściwie była to prawda, wstydzila się swoich bardzo szczupłych nóg i sylwetki. A już najbardziej tego, że prawie nie miała biustu- skutki uboczne terapii. Podniosła szybko blok przyciskając do siebie niedokończony rysunek i czekając ze spuszczona głową, aż ten sobie pujdzie. Lecz czy faktyznie chłopak odpuści tak łatwo?
Aw jakie życie jest niesprawiedliwe. Oliver niestety i tak musiał za chwilę ruszać w dalszą drogę. Przecież baby same się nie znajdą, a on musi się upewnić czy Watsonowa też jedzie na wakacje i czy właściwie się spakowała, bo na niego nie ma co liczyć w tej sprawie. No cóż. Dobrze, że Juno nie liczyła na jego pomoc w tej sprawie, bo aż smutno się mu robiło na samą myśl o tym, że musiałby oceniać, które spodenki są dobre, a czy sukienka nie będzie lepsza. On ogólnie mógłby wybierać bieliznę, choć wolałby, aby Juno nie zabrała jej ze sobą zbyt wiele... Szczególnie jeśli chodziło o przebywanie w domku/hotelu/czygdziekolwiek? bo on tam się nią zajmie i właściwie nie powinna tam liczyć na zbyt długie przebywanie w ubraniach. Huh. Ale wróćmy do Diany i do tego, że Oliver nie wiedział czemu dziewczyna reaguje na ludzi jakby za chwilę miał strzelić piorun, albo zapłakać lis. Absolutnie tego nie ogarniał. Przez chwilę miał wrażenie, że to jego dłużniczka i to stąd ta reakcja: - Wisisz mi hajs? - Spytał nerwowo zdając sobie sprawę z tego, że jakby mu zapłaciła to pewnie starczyłoby nawet na czynsz. Do jasnej cholery czy ci ludzie nie mają litości? Machnął ręką zdenerwowany, kiedy okazało się, że dziewczyna nie będzie z nim rozmawiać. Nie to nie. Napraszać się nie będzie. Hehs. i se poszedł.
Zajęcia już dawno się skończyły więc Sheila postanowiła trochę odpocząć na zewnątrz zamku. Temperatura była jeszcze na tyle wysoka, żeby z niej korzystać i posiedzieć trochę na świeżym powietrzu. Zaraz po lekcjach udała się do dormitorium, żeby przebrać się w coś bardziej wygodnego niż mundurek szkolny. Postawiła na czarno-białą bluzę w kratkę i jasne jeansy, natomiast na nogi włożyła stare adidasy, które przez jeszcze parę miesięcy na pewno posłużą dziewczynie. Na ramię zarzuciła plecak, do którego włożyła różdżkę, książkę i kurtkę, gdyby później miało się ochłodzić. Gotowa do wyjścia pożegnała się ze współlokatorkami i najbliższym wyjściem wydostała się poza zamek. Na błoniach roiło się od uczniów i studentów więc siedemnastolatka zamiast siedzenia w ogromnym towarzystwie wybrała samotność. Spojrzeniem czekoladowych tęczówek odszukała miejsce, w którym mogłaby posiedzieć sama ze sobą. Jezioro okazało się właśnie takim miejscem, z szerokim uśmiechem ruszyła pędem w kierunku rozłożystego drzewa, na którym kochała przesiadywać. Upewniając się, że żaden z nauczycieli lub prefektów nie widzi, że chce wspiąć się na nisko osadzone konary, szybko wdrapała się na jedną z masywniejszych gałęzi i odpowiednio się na niej ulokowała, opierając się o gruby pień. Z takiej wysokości miała nie tylko dobry widok na wody jeziora, ale także na czarownice i czarodziei, którzy spędzali wolny czas poza obrębem szkolnych korytarzy.
Tanner bardzo lubił spędzać czas na błoniach. Było tutaj całkiem inaczej niż w zamku, gdzie cały czas ktoś chodził, krzyczał i próbował przeszkadzać mu w codziennych zajęciach. Dzisiaj akurat miał trochę dłuższą chwilę dla siebie, więc wolnym krokiem ruszył na spacer po terenach wokół zamku. Sam nawet nie wiedział, jak znalazł się tutaj, przy tym pięknym, rozłożystym drzewie. Pierwszy raz widział to miejsce, toteż uśmiechnął się lekko, z zadowoleniem. Miejsce spodobało mu się od pierwszego spojrzenia. Szczególnie, że wydawało się takie spokojne, ciche i tajemnicze. W pobliżu nie widział nikogo, więc ruszył w tamtą stronę lekkim, wolnym krokiem, rozglądając się dookoła i podziwiając widoki, jakie można było stąd zobaczyć. Jedno musiał przyznać - zamek wyglądał sto razy lepiej z zewnątrz niż z wewnątrz. Cóż - przynajmniej jedna rzecz się zmieniła. Tanner nie starał się już okazywać na każdym kroku jak bardzo nienawidzi tego miejsca. Po fazie buntu i zdenerwowania przyszedł czas akceptacji. Coś w jego głowie kazało mu przystosować się do bycia tutaj, a nie w Bułgarii, za którą tęsknił. Starał się żyć tym, co jest tutaj, w Hogwarcie, a nie w jego poprzedniej szkole. Doszedł do drzewa i nie zrobił tego, co dziewczyna przed nim - nie miał zamiaru wspinać się na drzewo. Usiadł, opierając się o drzewo, a właściwie o jeden z jego korzeni, wystający z ziemi. Nie miał pojęcia, że ktokolwiek jest u góry, nie przypuszczał nawet, że ktoś może mieć ochotę tam wchodzić. Myślał, że jest całkiem sam, bez żadnych świadków. Toteż bez żadnego skrępowania rozwalił się na trawie, opierając głowę o konar. Wyciągnął papierosy, różdżkę i odpalił jednego. Na szczęście nikt nie mógł go tutaj zobaczyć, więc zrelaksowany delektował się smakiem papierosa.
Sheila widziała dokładnie jak postać nastoletniego czarodzieja zbliża się do miejsca, które kilka minut wcześniej zajęła do odpoczynku. Kiedy chłopak zbliżył się bardziej do drzewa, brunetka rozpoznała w nim Tanner'a, czyli Ślizgona, za którym naprawdę nie przepadała. Na jej uroczej twarzyczce natychmiast pojawił się grymas świadczący o tym, że nie bardzo podoba jej się obecność tego typa właśnie w tym miejscu. Chapman jednak nie zwrócił na nią żadnej uwagi, najwyraźniej gałęzie i pozostałe na drzewie liście zasłoniły siedemnastoletnią Puchonkę. Przypatrywała mu się z ogromną uwagą i śledziła każdy nawet najdrobniejszy ruch szatyna. Chciała się upewnić czy aby na pewno nie szykuje jakiejś niemiłej niespodzianki dla jej osoby. Ale on tylko wyjął z kieszeni papierosa i podpalił go od swojej różdżki. Giordano nie zamierzała zostawić tego bez żadnego komentarza więc wychyliła głowę z burzą ciemnobrązowych włosów i odezwała się do nastolatka. - Chyba nie chcesz, żeby któryś z nauczycieli dowiedział się, że palisz. Prawda, Chapman? Popatrzyła na niego ze złośliwym uśmieszkiem namalowanym na twarzy. Była niezmiernie ciekawa reakcji Ślizgona.
Siedział sobie, delektując się papierosem. Nic nie wskazywało na to, że zaraz coś przerwie jego spokój i ciszę, jakiej chyba odrobinę dzisiaj potrzebował. Cóż, chyba? Z pewnością złe słowo, potrzebował ciszy i spokoju bez żadnego ale. Aż tu nagle, w mniej-więcej połowie papierosa usłyszał głos, który od razu rozpoznał. Na jego twarzy automatycznie pojawił się grymas, który świadczył o sporym niezadowoleniu chłopaka. Giordano. Oczywiście. A któż by inny miał takie wyczucie czasu? Oczywiście, że Puchonka, której wręcz nie znosił. No dobra, Tanner nie lubił praktycznie nikogo, jednak ta dziewczyna wyjątkowo działała mu na nerwy. Nie dość, że była wścibska i za każdym razem wtykała nos w nie swoje sprawy, to jeszcze nie była czystej krwi, co potęgowało jego niechęć. To drugie akurat nie było do końca zależne od niej. Pomijając nawet to, gdyby była w stu procentach czarodziejem i tak z pewnością by się nie polubili. Takie życie. - Giordano, oczywiście - westchnął ciężko, zadzierając głowę do góry. Żegnaj piękny, udany, spokojny i cichy dniu - jakże niemiło Cię znów spotkać - uśmiechnął się złośliwie, dalej patrząc na dziewczynę. Miał ogromną nadzieję, że nie przyjdzie jej do głowy napluć mu na twarz, czy coś. To byłby cios poniżej pasa i wtedy chłopak z pewnością nie zwracałby uwagi na to, że to, mimo wszystko, dziewczyna i powinien zachować jakikolwiek szacunek. Tanner z pewnością nie da sobą pomiatać ani się poniżać, co to to nie. Nawet kobiecie. Zresztą - czy Sheilę można było nazwać kobietą? Oto pytanie, na które, mam nadzieję, chłopak nigdy nie pozna odpowiedzi. - Nie Twój interes, kochaniutka - wiedział, że nie lubiła, gdy się tak do niej zwracał, więc zrobił to oczywiście celowo, żeby odgryźć się na uwagę o paleniu. - Pilnuj swojego nosa - warknął wręcz w stronę dziewczyny, zirytowany już dość mocno. Nie potrafił trzymać swoich nerwów na wodzy, jeśli chodziło o tą osobę akurat. Wyprowadzała go z równowagi wyjątkowo dobrze. Chyba będzie musiał się ewakuować z tego na pozór idealnego miejsca na odpoczynek.
Ostatnio zmieniony przez Tanner Chapman dnia Pon Wrz 30 2013, 15:21, w całości zmieniany 1 raz
Wymiana zdań z tym człowiekiem nigdy nie kończyła się dobrze więc prędzej czy później na pewno powstałaby z tego kłótnia. Większa, mniejsza - kogo to obchodzi? Ważne było to, że oboje rozmawiając ze sobą zachowywali się jak rozpuszczone dzieciaki. Sheila na sam jego głos miała ochotę zeskoczyć z konara i rzucić się na Ślizgona z pięściami. Co z tego, że dziewczynie nie wypadało robić takich rzeczy, ale ten siódmoklasista doprowadzał ją do białej gorączki i nie było to wcale zbyt pozytywne odczucie. Brunetka zacisnęła pięści tak mocno, że kłykcie w jednej chwili stały się białe jak kartka. Ale tylko taka czynność mogła ją uspokoić na tyle, żeby nie zabić chłopaka. To dopiero był początek ich rozmowy, a Sheila już wpadła w niepotrzebny szał. Giordano przesunęła się na gałęzi tak, żeby jej nogi zwisały z gałęzi. Teraz pokazała się swojemu rozmówcy w całej okazałości. - Nie mój interes to fakt, ale dyrekcja na pewno by się tym zainteresowała i zapewne z wielką chęcią wywaliliby cię z Hogwartu na zbity pysk. Mówiąc te słowa chciała go pewnie trochę podrażnić co raczej nie było w jej stylu, ale dla niektórych ludzi Shi robiła wyjątki. Tanner należał właśnie do takiej grupy ludzi.
Ślizgon cały czas spoglądał do góry na dziewczynę. Na początku jego twarz była całkowicie bez emocji, jednak po jakimś czasie pojawił się na jego twarzy złośliwy uśmieszek, który nie chciał za żadne skarby świata zniknąć. Zachowywał się dosłownie jak dziecko, które chce zrobić komuś na złość bez żadnego powodu. Gdyby ktoś zapytał się go, dlaczego się tak zachowuje, z pewnością odpowiedziałby po prostu: bo mam taki kaprys. Zdawał sobie sprawę, że to niedojrzałe i szczeniackie, jednak mimo wszystko robił to cały czas. Rozmowa z Puchonką była, swego rodzaju oczywiście, formą rozrywki i możliwością wyrzucenia z siebie całego gniewu. Nie chciał robić tego na znajomych, których potrafił znieść, bo mijało się to z celem. Jednak tej dziewczynie mógł bez żadnych przeszkód dogryzać, naśmiewać się z niej i kpić. Nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia. Cóż Tanner, a już myślałeś, że stajesz się lepszym człowiekiem, prawda? - powiedział głosi w jego głowie, jednak chłopak kazał mu się zamknąć i wrócił do dalszego dokuczania widocznie już zdenerwowanej Sheili. - Nie rozśmieszaj mnie - parsknął cichym śmiechem, słysząc jej słowa o wyrzuceniu go ze szkoły za palenie. Czyżby nie znała realiów współczesnego systemu w Hogwarcie? W jakim ona żyje świecie? - Za tak błahą rzecz mogliby mi co najwyżej, chociaż to też jest wątpliwe, wlepić szlaban - uśmiechnął się z lekką ironią, którą dziewczyna mogła słyszeć wcześniej w jego głosie, a teraz obserwować na jego twarzy. Uważał ją za kretynkę, po prostu, nie krył się z tym w żaden sposób. - I nie denerwuj się tak, bo złość.. - nie dokończył przysłowia, urywając w połowie. Przez głowę przeszło mu, że jej już nic nie zaszkodzi. I tak zawsze będzie zgorzkniałą jędzą. Nie chciał jednak podkręcać atmosfery aż do tego stopnia, więc zajął się dalej swoim papierosem, dokańczając go i gasząc o drzewo. Końcówkę, która mu została, wyrzucił za siebie. Czekał tylko na komentarz odnośnie tego, jak to nieładnie jest zaśmiecać środowisko.
Po ich dziecinnej wymianie zdań, każde rozeszło się w swoją stronę, nie zwracając już na siebie najmniejszej uwagi.
Po jaką cholerę wyszła z zamku? Była na siebie co najmniej wściekła! Kipiała złością, co oznaczała szybkim chodem, tupaniem i naburmuszoną minką. Zakryta szczelnie grubym płaszczem i zieloną chustą wędrowała przez błonia patrząc najdalej pod nogi. Nie rozglądała się, ani nie podziwiała widoków, wręcz przeciwnie, była zamknięta sama ze sobą i nikt ani nic nie mogło jej wyrwać z tego błogiego stanu. Zresztą kto by się odważył? Tylko jakiś masochista i samobójca w jednym. W końcu doszła do jeziora i tafla wody stała się przeszkodą nie do przeskoczenia, więc postanowiła spocząć na jednym z wolnych miejsc, czyli pod dziwnie wyglądającym, starym drzewem. Kiedy już posadziła swój zacny tyłek oparła się o pień i wreszcie odetchnęła z ulgą. 2, 3, 4 głębokie wdechy później wreszcie mogła zacząć zdrowo i mniej więcej rozsądnie myśleć. Niewiele brakowało, aż odetchnęła z ulgą. Ta głupia, szlamowata baba wytrąciła naszą Lucy z równowagi. Tacy ludzie powinni zostać zniszczeni, zmieceni z powierzchni ziemi w pył, proch, piasek. Znów chciała to zrobić. Chciała pokazać gdzie jest jej miejsce, uniżyć, poniżyć i zabić. O tak, chciała, żeby cierpiała. W zamian za to wyklnęła ją w trzy dupy, zacisnęła dłonie w pięści i wyszła na świeże powietrze. Aż zachichotała nerwowo, niczym prawdziwa nastolatka. Chciała zabić koleżankę ze szkoły, co to za problem? Może powinna się leczyć, ona jednak w ogóle nie żałowała swojej zachcianki, była z niej dumna. S z l a m a, głupia szlama.
Charlie wynurzył się z wody i wyszedł na brzeg. Tak, teraz było mu cholernie zimno; wygrzebał z kieszeni różdżkę, zdjął zaklęcie Bąblogłowy jednym machnięciem różdżki, a drugim wysuszył mokrą koszulkę. Zaczął dygotać, jako że listopadowe noce nie należały do najcieplejszych, toteż znalazł na ziemi spodnie i płaszcz, które zostawił na brzegu przed zanurzeniem się w wodzie i ubrał się. Od razu zrobiło mu się cieplej, ale skoczył kilka razy w miejscu, żeby całkowicie się rozgrzać i spojrzał na zamek. W wielu oknach paliło się światło, które przelewało się przez szyby na błonia. Brown ruszył wzdłuż ciemnej linii jeziora, kierując się w stronę zamku. Zbeształ się w duchu za głupotę, że w listopadowy wieczór chciał złapać kilka magicznych stworzeń w jeziorze, aby zaprezentować je na lekcji; co jak co, przyjemnie mu się pływało, ale wyjście z wody nie należało do najlepszych w jego życiu doświadczeń. Mijał właśnie wielkie drzewo, które rosło tuż przy tafli wody, kiedy usłyszał jakieś pomruki i inne ciche odgłosy. Wzdrygnął się i rozejrzał nerwowo; nie widział nikogo, a to, co usłyszał, nadal wydawało dziwne dźwięki. Charlie wyciągnął różdżkę i mruknął Lumos, rozświetlając okolicę w odległości kilku metrów. Podszedł do drzewa i zobaczył jakąś postać opierającą się o pień. Zmrużył oczy z nadzieją, że to jakiś upierdliwy trzecioklasista, któremu za przebywanie o tej porze na dworze mógłby dać szlaban, ale ujrzał twarz panny Lightwood, będącej pod jego opieką. Uniósł lewą brew do góry i zbliżył się na odległość kroku. -Dobry wieczór- powiedział uprzejmie. -Nie powinnaś opuszczać zamku sama o tak późnej porze... Sama wiesz, jak ostatnio jest niebezpiecznie- zamruczał cicho, uśmiechając się drapieżnie. Przyjrzał się dziewczynie uważniej i w mroku dostrzegł, że jest wściekła. Albo miała okres. Albo i jedno, i drugie. -Coś nie w porządku?- zapytał i zagryzł wargę. Dalej Brown, podobno jesteś pedagogiem!
Naburmuszona to mało. Była wściekła. Jednak świeże powietrze, trochę zapachu lasu i woda w pobliżu działały kojąco na jej zszargane nerwy. Posiedziała tak chwile biorąc wyraźne, głębokie wdechy i od razu zrobiło jej się odrobinę lepiej. Jeszcze poznęca się nad jakimiś pierwszoklasistami i już w ogóle poprawi jej się humor. Tak więc ciesząc się błogą ciszą i samotnością nie zwróciła uwagi na samego pana profesora. Była zbyt pochłonięta przez własne myśli, żeby w ogóle czymś się przejąć. Dopiero światło Lumos wyrwało ją z chwilowej zadumy, aż wykrzywiła swoją śliczna buźkę w grymasie niezadowolenia. Wstała powoli, otrzepując ciepły płaszcz, który odgradzał ją od tej paskudnej pogody. Do tego wszystkiego zbierało się na deszcz. Chyba gorzej być nie mogło. Tak więc nie ukrywając niezadowolenia spojrzała na przybysza i zdębiała. Któż spodziewałby się samego pana profesora wędrującego o tej porze? Oczywiście jak przystało na Lucrezię szybko odzyskała rezon i uśmiechnęła się zadziornie. - Jestem już dużą dziewczynką. Burknęła śmiejąc się cicho. Taka była prawda. Wybrała dalszą naukę w Hogwardzie głównie dlatego, że nie chciała zbyt wcześnie pracować w MM, co było i tak nieuniknione. Tradycja rodzinna, ojciec, dziadek, te sprawy. Prędzej czy później trafi za jakieś nudne biurko i będzie pracować po byle gówniane pieniądze. Nie miała wyjścia, wszystko było już ustalone, nawet jej przyjęcie, tak więc starała się jak najdłużej odwlec tą chwilę. Nie umiała pogodzić się z utratą wolności. Skoro już zapytał, to mu odpowie. Choć nasz drogi Charlie tak na prawdę wcale nie chciał znać odpowiedzi, tylko nie zdawał sobie z tego sprawy. Lucrezia podeszła do niego kilka kroków, tym samym zmniejszając dystans. - Jest pan pedagogiem. Zaczęła, przekrzywiając głowę. Czyta w myślach? Dobre sobie, po prostu starała się postawić na jego miejscu. - Więc co polecałby pan zrobić, kiedy chce się z a m o r d o w a ć koleżankę z klasy? Zapytała niemal szeptem, stojąc za pewne zbyt blisko, gdyż chmurka jej oddechu na pewno omiotła samego Charliego. Po wszystkim dziewczyna odsunęła się na krok i zachichotała głośno, jak gdyby powiedziała jakiś przedni żart. A właśnie? Może żartowała? Kto ją tam wie, wszystko na to wskazywało.
Charlie rozejrzał się wokół; pogoda próbowała odwieść wszystkich śmiałków, którzy chcieli pozostać na zewnątrz, od tego szalonego pomysłu. Najwyraźniej niedługo miało lunąć, bo księżyc zasłoniły ciemne, gęste chmury, w których niemal namacalnie dało się wyczuć hektolitry wody, czekające na zmoczenie wszystkiego, co napotkają na swojej drodze. Wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia; nie chciał moczyć się drugi raz tego wieczora, chyba, że byłaby to wanna z masą bąbelków i mnóstwem olejków zapachowych. Tak, to było to, o czym w tym momencie marzył. Usłyszał odpowiedź dziewczyny i spojrzał na nią z bladym uśmiechem na twarzy. Wstała, otrzepała ubranie i nieco się przybliżyła. Usłyszawszy odpowiedź, zwęził oczy podejrzliwie, zastanawiając się, czy czyta w myślach - poza sobą znał w Hogwarcie tylko dwie osoby, które to potrafiły. Rozmyślania te przerwało pytanie; zabrzmiało, jakby zadano je pół żartem, pół serio, toteż Charlie spojrzał pannie Lightwood prosto w oczy, wnikając wgłąb jej duszy. Nie była chyba zbyt skryta, jej wnętrze pokazywało to samo, co powłoczka. Wyszedł z jej umysłu, nie dając poznać, że cokolwiek zrobił i wyszczerzył zęby w uśmiechu. -Na początek alibi, później morderstwo doskonałe i ukrycie wzrok. A kto podpadł aż tak bardzo, że zamierzasz go mordować?- dodał, a w oczach zapaliły się wesołe ogniki. Jeśli to ktoś, kogo nie lubi, to morderstwo miało jakiś tam sens - w końcu to już dwie unieszczęśliwione przez delikwenta osoby, prawda?
Lucrezia również spojrzała w górę i westchnęła cicho. Nie chciała być ani trochę mokra, jak przypadało na każdą kobietę: włosy, make up. A taka paskudna pogoda potrafiła wszystko zepsuć. Po prostu pięknie. Deszcze chciał zrobić jej na złość, jak zwykle zresztą. Czemu wszyscy i wszystko musiało ją tak wkurzać? Tak to PMS za pewne, no bo co innego? Ah te biedne kobiety. Dziewczyna broń boże nie czytała mu w myślach, ciekawa i przydatna umiejętność, niestety jednak nie znana pannie Lightwood. Kto wie? Może kiedyś~ póki co jednak była tylko szczupłą studentką z wielkimi, zielonymi ślepiami, nikim innym. Owinęła się szczelniej zieloną chustą, jak gdyby na znak protestu i ochrony przed paskudnym wiatrem. Chciała, żeby wreszcie spadł śnieg i rozpoczęły się ferie zimowe, a nie jakaś taka nijaka pogoda z deszczem, błotem i wiatrem. Oczywiście nie zauważyła i nic nie poczuła, kiedy Charlie przejrzał ją na wylot, co było co najmniej niegrzeczne! Tak naginać prywatność innych ludzi. Cóż poradzić, grunt to nie zostać schwytanym, prawda? Tak, tak uważali jej rodzice i ona sama. Mogło się robić co się żywnie podoba, pod warunkiem, że nie dało się na tym przyłapać. - Doskonały plan, mój ulubiony panie profesorze. Powiedziała szczerząc ząbki w uśmiechu. Rozważała w głowie różne opcje tego, co powinna zrobić tamtej Szlamie. Od ucięcia języka po pourywanie nóżek i rączek. W końcu jednak jak przystało na prawdziwą kobietę, nie potrafiła się zdecydować i dała sobie spokój, na razie. Charlie powinien pilnować tej łobuziary, widać miała za dużo wolnego czasu, bo już wybryki jej w głowie. Może znów włamie się do zakazanej części biblioteki? Kto wie. Może zacznie od czegoś grubszego. W głowie od dawna chodziły jej zakazane cząstki duszy na h... - Ah te zwłoki. Co ja bym później z nimi zrobiła? Westchnęła ciężko patrząc na swoje delikatne, kobiece dłonie. Oczywiście było dużo różnych możliwości, ale przecież to tylko żarty, prawda? Nie tak łatwo, nie zamierzała mówić mu o tej bezmózgiej szlamie, która chwaliła się swoimi umiejętnościami magicznymi przy innych uczniach. Takie osoby w ogóle nie powinny potrafić korzystać z magii! Nie mogła jednak wyjść na uprzedzoną, więc wzruszyła tylko teatralnie ramionami i przyłożyła palec do ust na tak zwane: shhhh! - Tajemnica. I znów zaśmiała się cicho. Lucrezia uwielbiała się śmiać, jednak nie zawsze oznaczało to coś dobrego. Z pozoru wydawała się słodka i milutka, jaka jednak była na prawdę? Trochę taka, a trochę jędzowata, haha to na pewno.
Charlie owinął się szczelnie płaszczem, ale wiatr i tak kąsał go niemiłosiernie. Dobra, w końcu jest czarodziejem, halo, tak? Różdżkę cały czas trzymał w ręku - i owszem, zaczęła go już boleć - a teraz potrzebował jej do innych czarów. Poderwał delikatnie kawałek drewna, jakby chciał strząsnąć z niego muchę, a kulka światła oderwała się od różdżki i zawisła kilkanaście centymetrów nad nimi. Tak, to było znacznie wygodniejsze. Wykonał jakiś dziki taniec, zakreślając krąg wokół miejsca, w którym stali i mrucząc pod nosem Aexteriorem. W końcu stanął tam, gdzie zaczął rzucać zaklęcie i zaczęło ono działać, zatrzymując wiatr (i deszcz, gdyby zaczął padać!) poza zakreślonym kołem. Brown rozpiął płaszcz, bo zaczynało się robić trochę zbyt ciepło i wrócił myślami do rozmowy. -Się wie, że doskonały! Zwłoki to najmniejszy problem, czary służą, prawda?- zapytał z uśmiechem na twarzy, starając się przejrzeć drugie dno tych słów. Z drugiej jednak strony - halo, Charlie, może daj sobie spokój, im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. -Skoro to tajemnica, to obejdę się smakiem - powiedział i łobuzersko puścił oko. Przypomniał sobie, że wciąż ma różdżkę w ręku, toteż schował ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza. -Zechcesz powiedzieć, co robisz tutaj o tak późnej porze? Mam nadzieję, że nie będziesz próbowała wciskać kitu o wieczornych przechadzkach...- dodał z uśmiechem na twarzy.
Lucrezia przyglądała się dzikim tańcom i harcom nauczyciela dookoła prowizorycznego "ogniska" z szerokim uśmiechem. Mimo że był profesorem, wydawał się jej znacznie młodszy. Gdyby nie ten jego jedno dniowy zarost i fakt, że miała z nim lekcje, pewnie łatwo pomyliłaby go z jednym ze studentów. Komplement czy nie, od razu czuła się pewniej siebie i zachowywała się bardziej swobodnie, niż gdyby gadała z jakimś zdziadziałym dżentelmenem starej daty, prawda? Od razu zrobiło jej się cieplej, co zawtórowało pojawieniem się uśmiechu i ledwie zauważalnego dołeczku w jej prawym policzku. Rozpięła płaszcz, ukazując ładną ciemnozieloną sukienkę z gorsetem wiązanym z tyłu. Dzisiaj stawiała na klasykę, jednak jakoś nie uśmiechało się jej nosić długiej i nie zbyt wygodnej szaty. Zwłaszcza wieczorami, kiedy nie miała lekcji. Nachyliła się do niego trochę i znacznie ściszyła głos, jak gdyby powierzała mu największą tajemnicę. - Spiskuję. Powiedziała cichutko i odsunęła się z poważną miną. Dwuznacznie, znowu. Żartowała? Nie wiadomo. Trochę tak, trochę nie. Może chodziło o tą szlamę, może o coś innego. Zwłaszcza, że szczątki duszy na h, ciągle motały jej w głowie, tak samo Lunarni. Biedna dziewczyna, tylko psoty i psoty. Spaczona dusza, nic dobrego z niej już nie wyrośnie. Przynajmniej nic bezpiecznego. - A pan lubi włóczyć się po nocach, panie Charlie? Zapytała z łobuzerskim uśmiechem. No cóż innego można by wymyślić? Przecież byli sami, poza szkołą, w ciemnej dupie!
Charlie podszedł do drzewa, przejechał prawą ręką po korze, sprawdzając, czy jest mokra; upewniwszy się, że wszystko jest suche, oparł się plecami o pień, odciążając trochę zmęczone po całym dniu nogi. Ślizgonka chyba również poczuła się raźniej, bo rozpięła płaszcz i uśmiechnęła się szeroko. Tak, znacznie lepiej przebywać w towarzystwie kogoś, kto potrafi się uśmiechać, niż siedzieć i słuchać tego, jak złym jest nauczycielem, jak niczego nie potrafi nauczyć, albo jak bardzo... no właśnie, każdy miał jakiś ból dupy. Brown miał tego po dziurki w uszach i naprawdę, czasami miał ochotę dokonać masowych mordów, albo chociaż pojedynczych egzekucji. Na wzmiankę o spiskowaniu wyszczerzył się, nie mając w tym momencie nawet siły myśleć, czy dziewczyna żartuje - głowa tak mu ciążyła, że oparł ją o drzewo. Ooo, błogo. Cały świat wydał mu się teraz bardzo odległy, wszystko kręciło się wokół tego, jak świetnie czuł się w tej pozycji. Z marzeń wyrwało go pytanie. No właśnie, co on tu właściwie robił? Otworzył usta, chcąc odpowiedzieć, ale zamknął je, zanim cokolwiek powiedział. Zebrał myśli i zaczął wyjaśniać cel swej eskapady. -Pewnie to zabrzmi dziwnie, ale nurkowałem... listopad to perfekcyjna pora na lekcje pływania i ćwiczenia z nurkowania, naprawdę- mruknął z przekąsem obiecując sobie w duchu, że na magiczne stworzenia w jeziorze będzie polował tylko i wyłącznie, gdy na dworze będzie jakieś 30 stopni ciepła. Nie powiedział całej prawdy, bo nawet w jego głowie brzmiała ona idiotycznie. Błąd przywilejem człowieka, chyba.
Na szczęście jeszcze nie zdążyło napadać, w przeciwnym razie Lucrezia na pewno nie wyszczubiłaby nosa zza zamkowych drzwi. Ale w takim wypadku? Niby było zimno, ale świeże powietrze wpływało kojąco na jej zszargane nerwy. W tym momencie najbardziej potrzebowała zwyczajnie wyżyć się na kimś, ale póki co nie miała do tego sposobności, więc musiała zadowolić się zwyczajnymi wdechami i wydechami + całkiem miłym, nauczycielskim towarzystwem. Według Lucy, Charlie był świetnym nauczycielem. Przede wszystkim przyswajalnym dla uczniów, wszystko dzięki jego młodemu wiekowi i temu, że póki co nie zbzikował jak reszta profesorów starej daty. Można było pogadać z nim nie tylko o poważnych, szkolnych sprawach, ale także pożartować i pośmiać się. No przynajmniej Lucrezia była zadowolona ze swojego opiekuna, a to już coś, jej ciężko dogodzić. Słysząc jego słowa, uniosła brwi ku górze nie ukrywając zdziwienia. - Nurkował pan? Upewniła się. Dziewczyna nie wyobrażała sobie spotkania z tą paskudnie zimną wodą w żaden możliwy sposób. S a m o b ó j s t w o. Mimo wszystko wzruszyła tylko ramionami, nie mogła domyślić się, czy profesorek mówił prawdę czy nie, więc zwyczajnie przyjęła te jego nurkowanie. Dziwna sprawa. - Spisuję przeciwko Gryfonom oczywiście. Tym razem puchar będzie nasz! Mówiła z entuzjazmem prawdziwej aktorki. Po części prawdę po części nie. Wpływ Lunarnych i rodziny tylko upewniał ją w chęci zniszczenia mugoli, których trochę znajdowało się w domu Godryka.
W wielu zamkowych oknach zgasły już światła i nikt już chyba nie wyglądał na błonia, ale gdyby znalazł się jakiś nocny podglądacz, który stanąłby w oknie, dostrzegłby pewnie światło nad jeziorem i dwa poruszające się kształty, aczkolwiek nikłe były szanse, że mógłby rozpoznać kto dokładnie tam stoi. Charlie omiótł dziewczynę wzrokiem, uśmiechając się na myśl, jak trudno było bronić jej od kłopotów. Włamania do działu ksiąg zakazanych, kłótnie ze wszystkimi już chyba mugolakami w tej szkole, pojedynki i inne rzeczy, które lądowały masowo w postaci skarg i zażaleń w jego gabinecie. Oczywiście z wieloma uczniami Slytherinu miewał podobno problemy i owszem - na początku bardzo go to drażniło, bo nie wiedział jak sobie z tym radzić. Teraz ładnie się uśmiecha, kiedy ktoś skarży na Ślizgonów, obiecuje się tym zająć i to zwykle tyle, chyba, że sprawa wygląda poważnie. Taak, nurkowanie teraz to głupota, a polowanie na druzgotki to skrajny kretynizm. Lepiej milcz, Brown, bo się pogrążysz. -Trochę za późno na spiskowanie przeciwko Gryfonom, jeśli chcemy zdobyć puchar...- powiedział z udawanym smutkiem. Jeśli jednak zastanowić by się głębiej, byłby to całkiem niegłupi pomysł - pod warunkiem, że realizowaliby go od kilku miesięcy, a nie w momencie, gdy Gryffindor miał jakieś300 punktów przewagi.
Początki zawsze są ciężkie zarówno dla nowych uczniów jak i dla nauczycieli. Nic dziwnego więc, że z początku Charliemu musiało być ciężko. Ciągle słuchać skargi na swoich podopiecznych, przykra sprawa w końcu był za nich odpowiedzialny. Sama Lucrezia dawała mu nieźle w kość, ale o dziwo lubili się wzajemnie. Nawet te wszystkie przykre incydenty nie zraziły ich do siebie, a przecież to już przed ostatni rok. Potem kto wie, może nigdy się nie zobaczą. To takie smuutneee! Kto by tam się przejmował "schadzkami" nad jeziorem? Otóż wszyscy. O tak, Hogward aż kipiał od plotek, więc nikt nie przeszedłby koło tej dwójki obojętnie. Wszystkie pikantne i ciekawe informacje były tutaj na wagę złota i praktycznie żaden sekret nie był sekretem. Lepiej uważać. Z drugiej strony Charliego chyba nie interesowały uczennice no i oboje byli dorośli. - Jeszcze nic straconego. Zwiniemy go już po uroczystym wręczeniu. Mówiła dalej ze szczerym entuzjazmem. Dla Lucrezi żadna przeszkoda nie była problemem, nawet te cholerne 300 punktów. - Profesorze Charlie, czy nie najlepszym sposobem na obronę przed Czarną Magią jest jej poznanie? Zapytała całkiem z innej beczki. Zmrużyła lekko oczy, jednak dalej się uśmiechała. Była po prostu ciekawa jego opinii. Sam miała już swoją wyrobioną. Oczywiście mówiła o t y c h konkretnych trzech zaklęciach.