W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Był zbyt skromny. Riley był znany ze swojej małomówności, bystrości i dokładności. Powinien być bardziej dumny z siebie, świadomy własnych umiejętności. Nie było chyba kogoś, kto mógłby równać się ich wiedzy i umiejętnością z transmutacji. Magia bywała jednak kapryśna. Wiele czynników miało wpływ na jej skuteczność w praktyce, dlatego zrażanie się i poddawanie było naprawdę głupie. - Nie przesadzaj, jesteś w tym dobry. - odparła ze wzruszeniem ramion, wywracając teatralnie oczyma. Aż tak źle znosił komplementy, które w rzeczywistości były faktami? Nie chciała jednak dalej brnąć w ten temat, skoro czuł się niezręcznie. Zamiast tego, Nessa skupiła się na ich następnym zadaniu. Przyozdobienie dyni? W ciągu sekund przez jej głowę przebiegły poszczególne zaklęcia transmutacyjne, które mogłyby znaleźć zastosowanie, a także te zwykłe — użytkowe. Przyglądała się chwilę pomarańczowemu owocowi jesieni, po czym podniosła wzrok na Rileya, kiwając głową. - Mhm, pewnie. Nie miała problemu ze swoją rolą w tym zadaniu, zakasując przysłowiowe rękawy i zabierając się do pracy. Nie mogła do końca się skupić przez ostatnie wydarzenia na mugoloznawstwie oraz historii magii, przez co zdawała sobie sprawę, że fajerwerków nie ma sensu od niej oczekiwać. Magia była niezwykle kapryśna, wiele czynników wpływało na jej sukces. Bardzo podobał się jej pomysł czarodzieja. Resztki wnętrza faktycznie zostały przez nią przemienione w mniejsze, fikuśne dynie. Przynajmniej było oryginalnie. - Chyba wcale nie chciała być ławka..- rzuciła z rozbawieniem, przyglądając się, jak oparcie zmienia się w pnącza. Pochłaniała cały środek, co było dość wciągającym zjawiskiem, z którego wyciągnął ją dopiero głos prefekta. Zamrugała kilkakrotnie wyrwana z transu, posyłając mu przepraszający uśmiech.- Wybacz, już. Nie chcemy dyniowego bluszczu! Wyprostowała się, celując różdżką w ich arcydzieło, aby powstrzymać rozrost bluszczu. Pojawiła się urocza ławeczka, jednak z jej rogów wciąż wychodziły liście. Westchnęła cicho, zgarniając kosmyk marchewkowych włosów za ucho i zastanawiając się, czy mogą uznać to za część wizji artystycznej. Nie było tak źle, nawet jeśli wizja krukona nie do końca im wyszła. - To chyba nie nasz dzień na czary, Riley. Wciąż jednak wygląda ładnie. -zapewniła go, opuszczając magiczny patyk i trzymając rękę luźno wzdłuż ciała. Drugą poprawiła kurtkę, zapinając jeden z wyższych guzików. Od jeziora robiło się coraz chłodniej.
Literka E 30%+15%+10%+10%=65+10 =75/2=37,5%pozdrawia duet ponad 150 z transmutacji xD[/b]
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Jak do tej pory zaklęcia udawały im się znakomicie i Chloé liczyła, że dobra passa ich nie opuści. Kiedy wszyscy skończyli zmienianie i powiększanie swoich przedmiotów, z lepszym lub gorszym skutkiem, pani profesor pomogła tym, którym się nie udało i przedstawiła kolejną część zadania. Mieli teraz ozdobić swoje dynie. Gdyby miało chodzić o używanie pędzli dziewczyna byłaby zachwycona, ale z zaklęciami, nawet artystycznymi, szło jej nieco gorzej. Wysłuchała pomysłu Matta i z entuzjazmem pokiwała głową. Miał bardzo ciekawy pomysł! Próbowała pomóc w zaklęciu, ale nie do końca im wyszło tak, jak w założeniu, ale i tak nie było źle. Postanowiła również wymalować różdżką różnorakie wzorki, jakieś esy-floresy, śnieżynki... Taka dynia, niby na Noc Duchów, ale zapowiadająca już nadchodzącą zimę. Niestety, w kolejnym etapie skuteczność ich zaklęć chyba nieco osłabła i pojawiło się tylko parę lini i kilka płatków śniegu. Zmarszczyła brwi i zirytowała się. Nieszczególnie zależało jej na lekcjach, ale nie lubiła, gdy coś jej nie wychodziło. Sięgnęła do torby i szukała czegoś intensywnie. W końcu znalazła to, czego szukała. Chwyciła w dłoń pędzel i zanurzyła w farbie. Takie zdobienie bardziej jej się podobało. Z zaanagażowaniem domalowała resztę wzorów na dyni. - Zaklęcia jak wychodzą, tak wychodzą, ale nasza dynia i tak będzie piękna! - oświadczyła Mattowi z szerokim uśmiechem.
Kostki: B - 50% + 30% + 10% +10% + 5% = 105%/2 = 52,5% liczę, jak wszyscy wyżej
Sądząc po tym, co reprezentowali sobą jej dzisiejsi uczniowie, mogła uważać, że to naprawdę grupa młodych, zdolnych ludzi. Nie oceniała ich na podstawie dzisiaj pokazanych umiejętności, bo wiedziała, że temat zajęć był naprawdę trudny. Prawdopodobnie nikt nie miałby większych problemów z samodzielnym rzucaniem zaklęć, ale konieczność współpracy z innym czarodziejem, zawsze przysparzała jakichś problemów. Konieczność zgrania się z innymi mogła być naprawdę problematyczna w takich momentach. - Ok, kończymy rzucanie zaklęć! - ogłosiła z charakterystycznym dla niej szwedzkim akcentem w głosie. Dała im wszystkim jeszcze kilka chwil na to, aby dokończyli rzucanie ostatnich czarów. Zaczęła przechadzać się pomiędzy uczniami, aby zobaczyć, kto jakie poczynił postępy. Musiała przyznać sama do siebie, że w niektórych przypadkach, wyobraźnia uczniów aż ją zaskakiwała. Wiedziała, że mogą wiele zrobić, ale nie sądziła, że wpadną na takie pomysły. - Muszę przyznać, że naprawdę dobrze sobie dzisiaj poradziliście i nie ma co ukrywać, że nagroda należy się każdemu z was. Ale niestety, zwycięzca może być tylko jeden. Dlatego za takowych uznaję pana @Matthew C. Gallagher i pannę @Chloé Swansea. Gratuluję. - to powiedziawszy, podeszła do wymienionych uczniów i uścisnęła im dłoń, a następnie wręczyła im wspomniane wcześniej czekolady z miodowego królestwa. Uśmiechnęła się do nich zachęcająco. -Sądzę, że powinnam każdego z was nagrodzić pięcioma punktami dla waszego domu, a naszych dzisiejszych zwycięzców, dodatkowo kolejnymi pięcioma. Dziękuję wam dzisiaj za przybycie na zajęcia i do zobaczenia na kolejnych. To powiedziawszy zaczęła zbierać przygotowane przez uczniów dynie, celem zabrania ich ze sobą do Hogwartu. Czuła się naprawdę dobrze po swoich pierwszych zajęciach. Chyba to czas, aby uczcić je mocną kawą i papierosem.
Jak widać, wygrywa para numer jeden. Bardzo dziękuję wszystkim za uczestnictwo w tych zajęciach i zapraszam na kolejne, które zostaną ogłoszone niebawem :) W razie jakichkolwiek pytań, ponownie zapraszam na PW. Punkty kuferkowe i punkty domów zostaną rozdane najszybciej jak będzie to możliwe. Za napisanie w etapie 1 (zmiana i powiększenie) należy się po 1 punkcie. Za napisanie w etapie 2 (przyozdabianie) należy się kolejny 1 punkt.
/Zt. dla wszystkich, choć kto chce, może sobie tutaj jeszcze pisać.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Ślady doprowadziły ich aż pod Wiszący Most. Tam rozejrzał się, gubiąc po raz kolejny trop. Intuicyjnie ruszył bliżej brzegu jeziora, podejrzewając, że ranne zwierze właśnie tam mogło skierować swoje kroki. Nie widział tu jednak nic podejrzanego, dopóki jakiś połysk nie przebił się przez gładką taflę wody. Pochylił się najpierw do przodu, a potem znów przykucnął, klękając jednym kolanem przy brzegu. Rozbił wodę dłonią, obserwując jak pod pierścieniami fal, błyszczy na płytkim dnie jakiś przedmiot. Liczył na kolejną wskazówkę pobytu zaginionego stworzenia, a zamiast tego... wyłowił tylko pustą przestrzeń i refleksy świetlne po czym westchnął z rezygnacją. Zależało mu na dobrym zdrowiu niewinnego (najpewniej) zwierzątka, dlatego zaczynał się powoli niecierpliwić. — Przepłyniemy się tą łódką na drugi brzeg, dobra? Nie mam pomysłu co innego moglibyśmy zrobić. Zerknął na nią, szukając u niej potwierdzenia i zrozumienia, ciekaw, czy rozumiała angielski lepiej niż w nim mówiła. Dla pewności jednak musiał o to spytać. — Rozumiesz? Chociaż brzmiało to głupio, chciał mieć jasność czy jego towarzyszka nie zostanie sama na brzegu. Choć stanowiła dość bezużyteczną partnerkę do tropienia, przyjemnie było zawiesić na niej oko. Musiał przyznać. Wypływając na wodę, już niedługo napotkali na swojej drodze drobną przeszkodę w postaci... syren. Prześladowały go. Syreny. Trytony. Woda. Piękne istoty, ale kurewsko zwodnicze. Bo chociaż jego uwagę ściągnął syreni śpiew, kiedy pochylił się nad taflą, ku odurzająco wspaniałej melodii, z głębin wyłonił się tryton, obdarowujący go dwiema rzeczami. Pocałunkiem i syrenim grzebieniem. Tylko jedna z nich spodobała się Gunnarowi.
Skinęła głową na to jak poprawił jej wymowę i nawet powtórzyła po nim poprawną formę zdania. Spakowała zielsko w torbę i ruszyli dalej, poszukując kolejnych tropów. W pamięci miotały się jej ruskie zaklęcia tropiące, ale chyba nie na tym polegało zadanie koła opieki nad magicznymi stworzeniami, by takimi zaklęciami szafować. Wsadziła więc ręce na powrót w kieszenie i dalej milcząc jak zaklęta doszła z Ragnarssonem aż pod Wiszący Most. Chętnie podzieliłaby się z nim swoimi komentarzami odnośnie tropów czy podejrzeń jakie zwierze mogło je zostawić, ale zrozumienie jej sprawiało mu znaczną trudność, większą zdawać by się mogło niż innym zagranicznym studentom w Hogwarcie, na co narzekać nie mogła, bo zdawała sobie sprawę z tego jak nieskładnie się wypowiada. Jedyne, co przychodziło jej do głowy w takim układzie to się po prostu nie odzywać dopóki nie będzie kompletnie zmuszona czegoś powiedzieć, co z jednej strony było dla niej zupełnie nienaturalne, patrząc przez perspektywę jej wiecznej codziennej ekstrawertyczności, z drugiej strony przyjęła to z ulgą, dając sobie możliwość spędzenia czasu w ciszy, skoro Islandczyk sam do rozmownych nie należał. Obserwowała go chwilę gdy szukał czegoś w płyciznach, a gdy zasugerował użycie łódki wzruszyła ramionami. Jak na ranne zwierze to musiało się całkiem nieźle trzymać, żeby tak wpław jezioro pokonać, ale przecież nie była tu od oceniania jego możliwości fizycznych tylko od znajdywania go. Cmoknęła jednak z niezadowoleniem: - Rozumjesz. - ucięła szorstko wchodząc na pomost i pakując się do łódki. Gdyby jej zrozumienie angielskiego było tak beznadziejne, jak Gunnar sądził, to raczej by nie była w stanie uczęszczać na zajęcia. Chwyciła za wiosła mimo protestów ślizgona nie dała ich sobie odebrać uznawszy, ze może jak się trochę zmacha to jej wkurw przejdzie.
2 x zt
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Trop prowadził ich wprost nad jezioro, co w jakimś sensie było przerażające. Matthew zaczynał się bowiem zastanawiać, z jakim zwierzęciem mają w ogóle do czynienia. Wyglądało na to, że czuło się ono swobodnie zarówno na lądzie, jak i w wodzie. W przeciwieństwie do niego – on nie zamierzał bowiem przemierzać hogwarckiego zbiornika wpław. Kiedy tylko dostrzegł przycumowaną przy brzegu łódkę, gestem dłoni wskazał Bruno, żeby poszli w jej kierunku. Sam wskoczył na nią jako pierwszy i zajął się odwiązywaniem lin. - Będzie szybciej. – Wyjaśnił pokrótce dlaczego zdecydował się na podróż łodzią, chociaż wybór zdawał się raczej oczywisty. Kiedy już znaleźli się na jeziorze, do jego uszu dobiegł przepiękny śpiew. Nie mógł się mu przeciwstawić, a przez to zatrzymał ich pochód (a w tym momencie raczej przepływ), by zbliżyć głowę ku tafli wody i wsłuchać się dokładniej w tę chwytliwą melodię. Wtedy z głębin podpłynął do niego tryton. Uśmiechnął się, bo rzadko miało się okazję zobaczyć to stworzenie. Nie spodziewał się jednak tego, co zaraz nastąpi. Tryton skradł mu bowiem namiętny pocałunek, a Gallagher osłupiony musiał przyznać, że całował naprawdę nieźle. Co więcej, pozostawił mu jeszcze w prezencie syreni grzebień! - Dobra… to było dziwne. – Mruknął wreszcie do swojego kolegi, bo przez chwilę w ogóle zapomniał o jego istnieniu. Teraz, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wszystko to widział, czuł jak jego policzki różowieją.
Kość I – ilość pól:6 + 1 (za 5 pkt z transmutacji w kuferku) Kość II – wydarzenie: 3 Obecne pole: 12 Inne: otrzymuję syreni grzebień Poprzednia lokalizacja:Wierzba Bijąca
Śmierć biednego Świergotnika sprawiła, że jego organizm zmobilizował się, a sam Bruno znacznie przyśpieszył. Czuł gdzieś podświadomie, że jak będą się tak wlec, to zaraz nie będzie po co szukać tej rannej istotny. Czas ucieka! Udało im się w miarę sprawnie przedostać aż nad Jezioro. No i wyglądało na to, że ponownie je sobie zwiedzi dzisiejszego dnia. A mógł swój spacer przełożyć na inny dzień, skoro wiedział, że dzisiaj spotkanie koła. Podążył za chłopakiem i wszedł do wspomnianej łódki. Gdy tylko ruszyli, poczuł przyjemny wiatr we włosach i nieprzyjemny dreszcz chłodu. O tej porze roku jezioro nie było miejscem relaksu. W tafli wody odbijały się szare, deszczowe chmury. Nagle do ich uszu napłynęły dźwięki pięknego śpiewu. Bruno zamyślił się i zasłuchał, ale nie był aż tak oczarowany, co jego kolega. Zerknął na Matta, który zbliżył swoją twarz niebezpiecznie blisko wody. - Chyba nie chcesz wpaść w tę lodowatą wodę? - rzucił, obdarzając go niepewnym spojrzeniem. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby musiał wyławiać Ślizgona. Przypatrywał mu się bacznie, ale do czasu. W pewnej chwili poczuł, że coś ochlapało jego plecy. Wzdrygnął się i odruchowo odwrócił w tył. W tym samym czasie jego kompan miał dość... bliskie spotkanie z trytonem. Bruno wszystko przegapił! Gdy odwracał wzrok, ujrzał tylko znikającą pod wodą sylwetkę trytona i podejrzaną minę Matta. Czy chłopak się... zarumienił? - Co było dziwne? - zapytał, unosząc brwi. Dostrzegł też przedmiot, który chłopak dzierżył w dłoni. Co tu się..? Mniejsza o to, płynęli dalej, z wiatrem.
|zt. x2
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
To dziwne, jak szybko Vanja zaakceptowała panujące w Hogwarcie rytuały i zwyczaje oraz odnalazła się w tym całym chaosie. Jeszcze dziwniejszym jest to, że naprawdę zaczęło jej to wszystko sprawiać przyjemność. Z dnia na dzień, ewentualna wizja prowadzenia lekcji, sprawiała jej coraz większą radość. Skrupulatnie planowała wszelkie tematy, zapoznawała się z dotąd nieznanymi szczegółami odnośnie odpowiednich zaklęć, doszkalała się w każdym możliwym zakresie. Po prostu nie wyobrażała sobie momentu, w którym to zapytana o jakieś zagadnienie przez ucznia, nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Chciała uchodzić za profesjonalną, pewną tego, co mówi i przekazuje zainteresowanym studentom Hogwartu. Do tej pory wychodziło jej to naprawdę dobrze, więc pozostawała nadzieja iż zostanie tak do końca tego roku szkolnego. A może i dłużej, jeśli odpowiednio dobrze się spisze? Kto to mógł w tym momencie wiedzieć. Tym razem dla swoich uczniów zaplanowała coś naprawdę specjalnego. Nie chciała, by zajęcia transmutacji kojarzyły się im tylko i wyłącznie z nudną wiedzą sprzedawaną przez nią w zamkniętym pomieszczeniu, ale również z czymś niezwykłym. Bo czy czary same w sobie nie były niezwykłe? Dlatego więc uznała za stosowne pokazanie im, jak daleko można zajść, gdyby tylko przyłożyć się odrobinę i spróbować posiąść trochę więcej wiedzy. Warunki ku temu były idealnie sprzyjające. Mroźna aura w obrębie zamkowych murów idealnie pomagała kobiecie. Jakby wszyscy zmówili się, by pomóc jej w dzisiejszych zajęciach. Poinstruowała wcześniej swoich studentów, gdzie się spotkają, nie wspominając jednak o tym, co konkretnie będą robić. Oznajmiła im tylko, że lekcję spędzą na powietrzu, dzięki czemu wiedzieli, że należy ubrać się stosownie do okazji, co sama też zrobiła. Gruby wełniany płaszcz oraz czapka skutecznie broniły jej ciało przed mrozem. Dla niej ten mróz nie był straszny. Przywykła do tego, że w swojej pierwotnej szkole spotykała się ze znacznie gorszymi temperaturami. Czymże więc było kilka ujemnych stopni, w porównaniu do tego, co zwykła przeżywać? Humor jej dopisywał, kiedy przemierzała szkolne błonia, kierując się w stronę zamarzniętego jeziora. Gdy spotkała grupkę uczniów, którzy zmierzali na jej lekcję, uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, prowadząc ich w odpowiednim kierunku. Wszyscy stanęli w niewielkim półkolu na brzegu jeziora, zapewne zastanawiając się, co też tej Szwedce strzeliło do głowy. Vanja ochoczo pospieszyła z wyjaśnieniami. - Dziś zajmiemy się naprawdę zaawansowaną magią transmutacyjną. - zaczęła pewnym głosem. - Pracujemy wspólnie nad dużą rzeczą i nie bez powodu znajdujemy się nad jeziorem. Dzisiejszym naszym zadaniem będzie transmutowanie tego oto jeziora i pokrywającej go bryły lodu z powrotem w wodę. Na jak największej powierzchni. - widziała zaskoczenie na ich twarzach, ale nie przejmowała się tym specjalnie. Wierzyła w swoich uczniów. Wiedziała, że będą w stanie tego dokonać. No bo czemu mieliby tego nie zrobić? Być może będzie do tego konieczna niewielka pomoc z jej strony, ale do odważnych świat należy, prawda? Dlatego z zadowoleniem obserwowała, jak kolejno próbują swojej siły zaklęć, aby przekształcić lód w wodę. Wychodziło im to z różnym skutkiem, jednym znakomicie, innym troszeczkę gorzej. Nikt jednak samodzielnie nie wyszedł poza strefę zaledwie kilku metrów kwadratowych, co w zasadzie było tematem zajęć. Dlatego zadecydowała, aby wszyscy wspólnie rzucili odpowiednie zaklęcie. I efekt był piorunujący. Ogromny obszar jeziora został roztopiony. Widziała radość i zaskoczenie na twarzach uczniów, co było dla niej dowodem na to, że ta lekcja była naprawdę udana. Następnie machnęła krótko różdżką, dzięki czemu jezioro wróciło do stanu pierwotnego. I tak oto zakończyła się kolejna lekcja transmutacji.
/Zt.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Jezioro było ulubionym miejscem Lou, odkąd zjawiła się w Hogwarcie. Mogła na moment zapomnieć, że jest w Anglii i udawać sama przed sobą, że nic się nie zmieniło. Pod zamkniętymi powiekami widziała lasy Riverside. Mijał dopiero miesiąc, a działo się tyle, że Lou wydawało się, jakby siedziała tu blisko pół roku. Cóż, przynajmniej nie mogła narzekać na nudę, a nadmiar zajęć skutecznie ułatwiał niemyślenie o rodzinnych stronach, za którymi tęskniła. Powinna właściwie wysłać sowę do rodziców, do babci, ale nie wiedziała co napisać. Kochani rodzice, nie martwcie się, żyje mi się całkiem dobrze pod skrzydłami wujka. Szkoła jest jak szkoła, normalna, choć mają dziwny system dzielenia uczniów. Domy, do których trafia się wedle charakteru! Gdzie profile? Każdy wybiera sobie, co chce studiować, a do tego czasu uczęszczasz na wszystko, albo olewasz. Zresztą, nie ma o czym mówić, w końcu, mamo, ty tutaj chodziłaś razem z wujkiem. Zakładam, że wciąż wam nie minęło i na wakacje oraz następny rok mam zostać tu? Przyślijcie więcej galeonów, bo chciałabym móc wyjść ze znajomymi na zakupy, albo do pubu. Tak... Już widziała, jak rodzice skaczą z radości. Jeszcze mogłaby brzmieć bardziej żałośnie, ale to także nie zmieniłoby sytuacji. A może powinna napisać coś odnośnie samych zajęć oraz znajomych? Cóż, była, chociażby Victoria, której siostra dziadka była żoną brata babci. Mogłaby o tym napisać, ale pewnie dostałaby zaraz sowę od babci Odile, w której narzekałaby na kogoś i wyrażała swój wielki żal, że wyjechała. Jakby to była wina Lou. O, a może powinna napisać o przedstawieniu, które mieli wystawiać? Wspomnieć o irytującym dupku, z którym przyszło jej być w parze? Prychnęła pod nosem, wracając do czytania wypożyczonej książki. Siedziała nad brzegiem jeziora, trzymając na skrzyżowanych nogach dzieło poświęcone trytonom i ich zwyczajom. Przyglądała się rysunkom, próbując przerysować wzór ogona na osoby pergamin, nakładając na niego kontur nóg. Próbowała przełożyć wygląd wodnego stworzenia na strój dla Maxa. Jednocześnie, na samą myśl o tym, że będzie musiała się z nim ponownie spotkać, omawiać strój, przymierzać go, cokolwiek, miała ochotę wskoczyć do jeziora i popłynąć za prawdziwym trytonem. Mając już prowizoryczny wzór ogona, przeszła do obserwacji torsu oraz ramion stworzenia, przypominając sobie, jak wygląda Brewer. Będą musieli się postarać, aby zakryć tatuaże. Nie było na to zaklęcia? Jęknęła cicho, wznosząc głowę ku niebu, zostając w takiej, nieco dziwnej, pozycji z przymkniętymi oczami i prosząc boga, w którego wierzyła jej mama, aby przedstawienie było już i żeby przebiegło bezboleśnie.
Potrzebowała się przewietrzyć. Pogoda była coraz ładniejsza, chociaż trudno było znaleźć popołudnie bez deszczu. Śniegu już prawie nie było, za rogiem czaiła się wiosna. Drzewa zakazanego lasu nabierały zieleni, kołysały się leniwie pod najmniejszym naciskiem wiatru, który wciąż chłodny, nie wywoływał już tak silnych rumieńców na policzkach, jak oddech zimy. Pojawiały się pierwsze ślady kwiatów, wracających z zimowisk zwierząt. Dla Alise był to czas pełen inspiracji, ucieczka. Lubiła przebywać na zewnątrz i chociaż ogarniała ją tęsknota za rodzinną posiadłością oraz stajniom, łatwiej było jej uporządkować sobie wszystko w głowie. A życie było ostatnio dla niej bardzo intensywne. Przyśpieszyła kroku, kierując się w stronę jeziora, przesuwając dłonią po jasnych włosach. Do piersi tuliła szkicownik, na ramieniu miała niewielki plecak z najważniejszymi rzeczami i paczką cukierków, bo nie chciała szybko wracać pomiędzy zamkowe mury. Błękitne niebo pokryte było nielicznymi, białymi obłokami, zza których coraz śmielej wychylało się słońce, rzucając swoje promienie na błonia oraz tafle wody, która wyglądała, jak pokryta ogniem. I pewnie minęłaby dziewczynę bez słowa, gdyby nie dostrzegła rysunku. Zatrzymała się za jej plecami, przekręcając głowę i błękitnymi oczyma zlustrowała pracę, uśmiechając się pod nosem, mocniej zaciskając palce na własnym notesie i nie mogąc doczekać się, aż sama złapie ołówek w ręce. Niewiele myśląc, wzruszyła ramionami i bezceremonialnie usiadła obok niej, podkurczając kolana i opierając na nich notes, objęła nogi rękoma. Blondynka odwróciła twarz w stronę dziewczyny, posyłając jej łagodny uśmiech, lustrując wzrokiem jej buzię. - Cześć. Czyżbyś była fanką syrenek i trytonów? Fajnie rysunki! Zagadała bez najmniejszego problemu, brzmiąc jak zwykle - szczerze, łagodnie i otwarcie. Ruchem głowy przerzuciła pasma na plecy, poprawiając materiał błękitnej kurtki, która tkwiła rozpięta, ukazując materiał miękkiego, szarego swetra z wełny. Całe szczęście, nie musieli nosić mundurków po szkole, bo siedzenie na chłodnej ziemi w spódnicach byłoby problematyczne. Drgnęła zaraz, siadając po turecku i palcami bawiąc się źdźbłami trawy, wyprostowała głowę, spoglądając na powierzchnie jeziora, błyszczącą i targaną wiatrem. - Jeśli chcesz, mogę pomóc z łuskami. Mam wprawę! Zaproponowała jeszcze luźno, wzruszając delikatnie ramionami. Starała się skupić na dniu codziennym, wyrzucić z głowy przykre wspomnienia i negatywne emocje, coraz częściej gdybając na wytatuowaniem sobie swojej małej mantry, bez której by chyba zwariowała.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Słyszała, że ktoś się zbliża, ale nie otwierała oczu, ciesząc się chwilowym spokojem. Założyła, że osoba, która przyszła również nad jezioro, zwyczajnie ją zignoruje. Nie spodziewała się zupełnie, że ktoś może do niej podejść i jeszcze zaglądać jej przez ramię. Podniosła powieki, gotowa skrytykować intruza za swoje zachowanie, kiedy spostrzegła, z kim rozmawia. Kojarzyła dziewczynę z zajęć, była chyba z tego samego domu co Viks. Przygryzła policzek, aby zatrzymać wiązankę, która mimowolnie zaczęła się tworzyć w jej myślach z powodu podglądania tego, co robi. Przecież blondynka nie naśmiewała się z niej. Westchnęła nieznacznie, zerkając na swój szkic, któremu daleko było do idealnego, ale przynajmniej przypominało to, co szkicowała. Trytona. - Właściwie uwielbiam wszystkie wodne stworzenia, ale teraz potrzebuję trytona - odpowiedziała, zgodnie z prawdą, przyglądając się blondynce, gdy siadała obok niej. Cóż, tak się zdobywa nowe znajomości, czy coś. Pokręciła lekko głową do własnych myśli, śmiejąc się w duchu. Zaraz też usłyszała propozycję dziewczyny, której nie mogła odmówić. Ostatecznie sama nie potrafiła rysować zupełnie. - Z chęcią. Teoretycznie wiem jak je narysować, ale wolałabym, żeby wyglądały bardziej realistyczne - zgodziła się, podsuwając swój rysunek w stronę dziewczyny. Pomoc zdecydowanie była potrzeba. Spojrzała sama na jezioro, ciesząc się jego widokiem. Ciągle nie mogła porzucić myśli o pływaniu w nim, ale wciąż nie była pewna, czy było to możliwe. Nie chciała z miejsca ryzykować szlabanem. Chciała choć jeden semestr przetrwać bez problemów, wyrobić sobie jakąś opinię, na której mogłaby później płynąć. Usiadła wygodniej, pozwalając włosom opaść nieco na jej twarz, gdy zastanawiała się jak przenieść później łuski na ciało, czy warto nauczyć się zaklęcia, które pozwoli na ożywienie łusek. To może wyglądałoby nawet… Lepiej. Spojrzała ponownie na dziewczynę, próbując sobie przypomnieć jej imię. - Pamiętam cię z zajęć, ale chyba nie miałyśmy okazji… Jestem Loulou - przedstawiła się, uśmiechając się lekko. Lekkim ruchem ręki poprawiła parę loczków, które opadły jej na oczy, po czym przesunęła spojrzenie na szkic. Rysowanie na pergaminie to jedno, pozostawało jeszcze malowanie na ciele. Aż skrzywiła się na samą myśl o tym, że będzie musiała się w to bawić, a znając jej Upiora, będzie przy tym sypał komentarzami, które jedynie będą zwiększać jej frustrację. - Próbuję wymyślić jak łuskami zakryć tatuaże, żeby na przedstawieniu wszystko dobrze wyglądało - dodała, wyjaśniając nieznacznie swoje zajęcie. Wciąż nie była przekonana do współpracy z Maxem, ale przynajmniej nie oponował przy wizji robienia z niego wodnego stworzenia. Jeszcze tylko parę dni i będzie mogla zapomnieć o wszystkim. Irytował ją, jak mało kto.
W związku z reorganizacją tematów fabularnych na Czarodziejach, ten temat zostanie schowany do archiwum. Kiedy skończycie grę, bardzo proszę o informację zwrotną do @Riley Fairwyn na PW.
______________________
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Zachowała się trochę niegrzecznie, pchana impulsem i ciekawością. Sama odbyła kurs rysunku magicznych stworzeń podczas swojej nauki w Meksyku, więc ciężko jej było zignorować kogoś, kto takowe rysował. Błękitne tęczówki przesunęły ze spokojem po twarzy gryfonki, a dłoń zgarnęła za ucho spływający niesfornie do przodu kosmyk włosów. Nie miała niczego złośliwego na myśli w swojej zaczepce, wręcz przeciwnie — tryton bardziej siebie przypominał, niż autorka podejrzewała. Prawda była jednak taka, że przez nagminne i ciągłe rysowanie smoków, Alise była prawdziwym mistrzem tworzenia łusek na papierze. - Tak? A masz swoje ulubione? - dopytała z zainteresowaniem, bo rozmowa na temat magicznych zwierząt zawsze była czymś dobrym i przez nią pożądanym. Bezceremonialnie więc usiadła obok, trzymając na kolanach swój szkicownik, coraz mocniej zainteresowana dziewczyną o ciekawej urodzie i przepięknych włosach, którą kojarzyła ze szkolnych korytarzy. Jak to Argent miała w zwyczaju, zaproponowała pomoc, chcąc nieco zaspokoić syndrom małego bohatera, który zdawał się już przybierać formę cielesną i stać jej na ramieniu, aby ciągnąć za ucho, gdy tylko widziała kogoś z zakłopotanym wyrazem twarzy. Uśmiechnęła się, kiwając głową i łapiąc za szkicownik, ułożyła go na swoim, przesuwając wzrokiem po rysunku. - Wodne są moją najsłabszą stroną, ale z ogonami i łuskami sobie radzę. To z projektu na zajęcia czy tworzysz coś kreatywnego? Złapała za swój ołówek, przechodząc do pracy w skupieniu, chociaż miała doskonałą podzielność uwagi. Powiewy coraz cieplejszego, wiosennego wiatru, jak i wpadający do uszu szum wody sprawiał, że ten dzień i to miejsce wydawały się idealne do szkiców morskich stworzeń. Delikatnie kreśliła coraz to nowsze kreski na rysunku, szczegółowo cieniując łuski na ogonie czy klatce piersiowej trytona, mimowolnie nucąc coś pod nosem. Ostatnio muzyka nie chciała wyjść jej z głowy. Gdy głos dziewczyny przedarł się przez bodźce zewnętrzne i skupił na sobie jej uwagę, na chwilę przestała rysować. - Alise, miło mi. Loulou? Jakie fajne, oryginalne imię. Nie jesteś Brytyjką, prawda? Masz niesamowite włosy. - powiedziała żywo, wzruszając delikatnie ramionami, jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Wcale nie zamierzała jej słodzić, krukonka była po prostu dość szczerą i bezpośrednią osobą — nic dziwnego, skoro potrafiła z każdym znaleźć wspólny język. Poprawiła się, wygodniej siadając i obracając nieco w jej stronę, aby znad kartki i ołówka móc na nią zerkać okazjonalnie, wykańczając trytona, co jej chwilę jeszcze zajmie, czego była pewna. - Hmmm? Czyżby projekt na musicale? Ja też jeszcze nie ruszyłam swojego kostiumu, jeśli Cię to pocieszy. Siebie zmienisz w trytona? - zapytała z entuzjazmem i ciekawością, nie mogąc powstrzymać jednak wyobrażenia, że lepiej wyglądałaby niczym ta syrenka z mugolskiego pudełka z obrazkami, którą miała okazję raz widzieć — podczas wyjazdu z dziadkami, kilka lat temu. Nie miała pojęcia, że Lou wylosowała w parze nikogo innego, jak jej kochanego Maximiliana, do którego jednak potrzeba było zarówno dobrego podejścia, jak i cierpliwości. - Powinnaś być syreną, włosy by pasowały. I stanik z muszelek!
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uśmiechnęła się krzywo i pokręciła lekko głową. Nie miała ulubionego stworzenia wodnego. Interesowało ją wszystko, co żyło pod wodą, od zwykłych rybek po trytony. Kelpie, druzgotki, choć te drugie najmniej. Nie byłaby w stanie wybrać jednego, bowiem co takiego było w syrenach, aby interesowały kogoś bardziej niż błotoryje? Albo hipokampy od plumpek? Dla nie nie miało znaczenia, choć chyba najbardziej chciałaby zobaczyć na własne oczy nykura. Piękny koń, który jest zabójczy w swej istocie. O lepkim ciele, topiący głupców, którzy chcieli go dosiąść. Tak, jego najbardziej chciała zobaczyć, ale czy był jej ulubionym? Nie. - Łatwiej powiedzieć które stworzenia najmniej lubię - druzgotki. Nie wspominam mile spotkania z jednym - odpowiedziała, odruchowo pocierając maleńką bliznę, która jej została na lewym nadgarstku. Zdecydowanie nie była przekonana do tego, żeby jeszcze raz się z nimi mierzyć, choć z drugiej strony ciągnęło ją, aby popływać w jeziorze. Wiedziała, że w tutejszym mieszkają różne stworzenia i przypuszczała, że druzgotki także są tu obecne, stąd miała mieszane uczucia. Wskakiwać do jeziora, czy nie? Tak się zamyśliła, że nie zwróciła uwagi na pytanie dotyczące jej szkicu. Wtedy pewnie od razu powiedziałaby, że chodzi o musical i próbę zrobienia upiora trytonem, a tym samym przemalowanie Maxa. Niestety, czego się nie usłyszało, tego się nie wie. Drgnęła niewiele później, zerkając na szkic, przy którym pracowała dziewczyna. Przyglądała się, jak kolejno stawia kreski, jak z kilku ruchów powstają łuski. Obserwowała cieniowanie, próbując teraz zapamiętać jak najwięcej szczegółów, aby później na spokojnie wszystko odtworzyć. Uśmiechała się przy tym lekko kącikiem ust, podziwiając talent blondynki, żeby zaraz spojrzeć na nią ze zdziwieniem i zaśmiać się cicho. - Dziękuję, ale strasznie się puszą po umyciu… Jestem z Quebecu, dokładniej z Terrebonne. Rodzina przeniosła mnie tutaj, pod oko wujka Hala - odpowiedziała, od razu dodając, dlaczego w ogóle znalazła się w Hogwarcie. Pominęła dokładny powód przeniesienia, ale przecież to nie było tak ważne, prawda? Spojrzała ponownie na jezioro, pozwalając myślom swobodnie płynąć, gdy Alise poprawiała się, siadając nieco bardziej naprzeciw niej. Nie chciała przeszkadzać dziewczynie, gdy ta zdecydowała się jej pomóc z rysowaniem łusek. Wierzyła, że posiłkując się tym szkicem, będzie w stanie namalować je na ciele Gryfona. Cóż, w końcu wiara potrafi wiele zdziałać. Spojrzała ponownie na Krukonkę, gdy ta dopytała o musical, żeby po chwili wybuchnąć cichym śmiechem. - Jasne, powiedz Maxowi, że lepiej, abym to ja była syreną w staniku z muszelek, a z pewnością się zgodzi - rzuciła, wciąż nie potrafiąc opanować śmiechu. W końcu oparła się na dłoniach za plecami, patrząc na Alise wręcz błagalnym spojrzeniem. - Nie wiem, jak Forester nas łączył w grupy, ale gdyby nie duma, już dawno poprosiłabym o zmianę osoby… Kojarzysz Orzechowskiego z mojego domu? Z nim śpiewam i jego robimy trytonem… Nie mogę się doczekać przedstawienia, żeby już był koniec z tym - dodała, krzywiąc się na samą myśl o kolejnych próbach. TO była jedna z tych chwil, gdy przeklinała swoje bycie upartym osłem, bo może miałaby spokój, a tak, musiała męczyć się z Gryfonem. Byle do przedstawienia, a później może udawać, że go nie zna.
Obserwowała ją z zaskoczeniem, sunąc błękitnymi oczyma po twarzy opatulonej burzą brązowych, wijących się włosów. Cały czas nie mogła wyjść z podziwu, jak gryfonka była orientalna i ładna. Wyglądała też na obeznaną w podwodnym świecie, a przynajmniej tak Alise odebrała jej reakcję. Czyżby kolejna, wielka fanka magicznych stworzeń? Nawet jeśli nie miała obsesji na smoki, jak krukonka, to wciąż było tak wiele do przedyskutowania! Na jasnych policzkach dziewczyny pojawił się delikatny rumieniec, pełen entuzjazmu uśmiech pojawił się na jej ustach. Czasem te przypadkowe spotkania były tymi, które wiązały ludzi na całe życie, splątując ich nicie ze sobą. Argent była zdecydowanie najsłabsza z morskich zwierząt, dużo lepiej radziła sobie z gadami czy lądowymi. Ujmowały ją jednak głębiny, chociaż nie potrafiła pływać i chyba przez to tęsknota, a jednocześnie obawy i ciekawość były u niej tak silne. Najlepiej smakował zakazany owoc, najbardziej chciało się tego, czego nie mogło się dosięgnąć. - Nigdy nie spotkałam na żywo druzgotka, ale w książkach wyglądają na dość wredne. Dobrze, że nic Ci się nie stało. - odparła, marszcząc nieco brwi i posyłając jej krótkie spojrzenie, powróciła zaraz do szkicowanego przez siebie trytona – a raczej jej szkicu, który po prostu ożywiała, dodając łusek czy cieni tam, gdzie jej zdaniem powinny bać. Tak to zapamiętała. Smoka było dużo łatwiej narysować, ale z drugiej strony, to ich szkice codziennie wychodziły spod jej ołówka. Obydwie zamilkły na chwilę, wpatrując się w wybrane przez siebie punkty, Lou w tafle wody, a blondynka w szkicownik na kolanach. Milczenie nie zawsze było złe, a pomiędzy nimi dwiema to wcale nie sprawiało, że atmosfera stała się ciężka. Odłożyła na chwilę pióro, spoglądając na brunetkę, poprawiając się na ziemi. Słońce leniwie wyglądało zza chmur, a nie powierzchni jeziora znów zatańczył ogień. Musiała skomplementować jej włosy, były cudowne. - Tęsknisz za domem? Profesora Hala, naprawdę? To miły człowiek. - odparła z zainteresowaniem, stukając piórem o papier tak, aby niczego jednak nie uszkodzić w pracy i nie dorobić pomiędzy łuskami kropek. Ostatnie szlify i zaraz będzie gotowe, a jednak zdecydowała się wydłużać pracę chyba tylko dlatego, że brunetka wydawała się jej niesamowicie interesującą osobą. Gdy usłyszała „Max”, pióro wypadło z jej dłoni i rozchyliła delikatnie usta, przekręcając głowę w bok i posyłając jej pytające spojrzenie. Istniał cień szansy, że chodziło o jej przyjaciela? Przez chwilę nawet wertowała w głowie imiona kolejnych uczniów i naprawdę, nie znała żadnego innego chłopaka o tym imieniu. On i musical? - Masz na myśli Brewera — Orzechowskiego? - dopytała z ciekawością, nie mogąc powstrzymać rozbawienia na twarzy na wyobrażenie sobie go w stroju trytona! Zaśmiała się, kiwając głową. - To brzmi jak on. Na pewno nie pogardziłby muszelkami. Nie sądziłam, że jest fanem musicali. A pewnie, że kojarzę. Uwielbiam go. Nie jest łatwy we współpracy, ale tu cudowny człowiek Loulou! Zyskuje przy bliższym poznaniu. Zapewniła ją tonem, jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie, wzruszając delikatnie przy tym ramionami, co by dodać luźnego wydźwięku. Naprawdę wierzyła w to, co mówiła. Gdyby tylko spróbował, byłby jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole, a tak odstraszało słownictwo i impulsywne zachowanie. Mało kto wiedział, jak lojalnym i oddanym był przyjacielem. Zawsze mogła na niego liczyć. Wystarczyło przebić się przez ten jego mur. Ruchem głowy zgarnęła jasne włosy na plecy, przesuwając piórem po policzku, bo uświadomiła sobie coś wyjątkowo intrygującego. - Jak go przekonałaś do trytona? Nie mogła sobie już kompletnie tego wyobrazić, a gdy tylko spojrzała na rysunek i podstawiła pod projekt tak dobrze znaną sobie sylwetkę, parsknęła niekontrolowanym śmiechem, łapiąc się za brzuch. Co zabieg okoliczności! Los jak zwykle płatał figle, wcale nie przypadkiem łącząc ze sobą ludzi. Tylko Maxia tu brakowało.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Kiedyś zazdrościła blondynkom ich eterycznej nie raz urody. Jasne włosy, często mogły zmylić, że ma się do czynienia z wilą. Do tego często jasne oczy… Często myślała o dziewczynach tej urody, jak o jakiś postaciach z mugolskich opowieści - driady, nimfy wszelkiej maści. Później nieco się zestarzała i doszła do wniosku, że właściwie nie ma na co narzekać. Nie raz słyszała, że ma nietypową urodę, więc może coś w tym było? Owszem, miewała kompleksy, ale nie przejmowała się nimi. nie potrafiła jednak przyjmować komplementów o włosach, często dodając ich minus. Naprawdę okropnie się puszyły, gdy tylko trzeba było je wysuszyć po zmoczeniu. Musiała spędzać na układaniu ich po umyciu więcej czasu niż pozostałe dziewczyny, a wcale nie dbała o nie aż tak. Przez to też, gdy Alise przyglądała się jej, przesuwając błękitnym spojrzeniem po jej twarzy, Lou uśmiechnęła się kącikiem ust. Ożywiła się jednak o wiele bardziej, gdy temat dotyczył stworzeń wodnych. Na wzmiankę o niebezpieczeństwie ze strony druzgotków, zerknęła na swój nadgarstek, dostrzegając tam niewielką bliznę, która mogła być od wszystkiego, jeśli nikt nie wiedział. - Miałam szczęście, że był jeden, ale i tak mam maleńką pamiątkę. Przy nich zawsze trzeba mieć różdżkę i umieć rzucać niewerbalnie zaklęcia, które mogłyby je odsunąć od ciebie - przyznała, nieco konspiracyjnym szeptem. Ona wtedy nie potrafiła. Walczyła z druzgotkiem, żeby wynurzyć się na powierzchnię i wtedy rzucić zaklęcie. Nigdy więcej. Jednakże ta “przygoda” nie wpłynęła szczególnie mocno na upodobania dziewczyny, która już teraz zastanawiała się, kiedy wejdzie do jeziora. - Najlepszy. Ze wszystkich wujków, których mam, ten jest najlepszy… A czy tęsknię… Tak. Jak chyba każdy na moim miejscu. Nie chciałam się przenosić, ale uznano, że tak będzie dobrze. Jak do tej pory nie jest lepiej, niż w Riverside, ale też nie jest gorzej - odpowiedziała szczerze, wzruszając lekko ramieniem. Gdyby wtedy wiedziała, że Hal wyjedzie i zostawi ją samą w Anglii, bez wieści, kiedy wróci… Cóż, pewnie zmieniłaby zdanie i robiłaby wszystko, żeby wrócić, albo zwyczajnie zmieniłaby zdanie o nim, odcinając się dostatecznie szybko. To jednak było melodią przyszłości, o której siedząc nad jeziorem i rozmawiając z Krukonką, niestety nie wiedziała. Na pytanie Alise, o którego Maxa chodzi, Lou skrzywiła się lekko, ale skinęła glową. Był w szkole jeszcze jeden? Znaczy, na pewno był, ale akurat Gryfonka go nie znała. Po chwili jednak otwrła szeroko oczy, gdy okazało się, że blondynka, fanka łusek, zna tego dupka. I w jakich superlatywach o nim mówiła! Musiała zapanować nad chęcią otwarcia szeroko ust ze zdziwienia, nie wydając z siebie jęku rozpaczy. - To jak blisko muszę z nim być, żeby dostrzec tę jego cudowność? Błagam cię… Nie wiem, co mnie pokusiło, ale jak był organizowany dzień świętego Patryka w Felix Felicis, poszłam tam z nim… Ostatecznie jestem mu winna przysługę, ale przez większą część zabawy, miałam ochotę podpalić mu tyłek. Zawsze wszystkie obejmuje od razu, nie patrząc na nic? - wyrzucała z siebie kolejne słowa, mając tak głęboki żal wypisany na twarzy, że Alise mogłą być pewna, iż gdyby tylko Lou miała możliwość zmiany wydarzeń, nie zabrałaby go do pubu wtedy. Pokręciła głową, starając się pozbyć z pamięci tamtej imprezy, a także późniejszego obrazu Maxa bez koszuli, gdy sprawdzała, ile ma tatuaży. Sam obraz może i nie był zły, ostatecznie lubiła tatuaże i sama chciała jakiś sobie zrobić, ale rozmowa o specyficznym śpiewie już nie była miłą do wspominania. - Chciał być wilkołakiem, a ja wolę trytony. Nawet nie pamiętam, czy powiedziałam, że aby mnie uwieść musiałby być trytonem, czy tylko to pomyślałam… W każdym razie w Riverside krążą plotki, że niektórzy z zaginionych, byli ostatni raz widziani nad jeziorem. Uznaliśmy, że można to wykorzystać w upiorze. Zrobić go w wersji trytona. Zgodził sie paradować bez koszulki na scenie, a ja muszę nauczyć się robić łuski, aby zakryć tatuaże - wyjaśniła, wzruszając ramionami i poprawiając włosy, które przez kręcenie głową, znowu opadły na jej twarz. Złapała w palce jedną ze sprężynek i zaczęła ją przed oczami prostować i znów puszczać. Max potrafił być cudowny? Chyba, gdy śpi. - A wy jak długo się znacie? - spytała, nie przestając się bawić włosami.
Było ziarno prawdy w tym, że jasne blondynki w połączeniu z barwą tęczówek zbliżoną do szmaragdów lub szafirów kojarzona z potężną, magiczną istotą. I trudno było nie uznawać tego za komplement, gdy uznawano je za najpiękniejsza na świecie. Poza tym jednym pozytywem niosły one zwykle ze sobą więcej wad – często uważano, że blondynki są zwyczajne łatwe i głupie. Lepiej było być jedną na milion z nietuzinkową buzią i pięknymi włosami niż kolejnym klonem z korytarza. Alise pocieszała jednak myśl, że naturalnych blondynek było coraz mniej i zwykle zdarzały się te o ciemniejszych pasmach, niż tak jasnych, jak jej własne. Każda dziewczyna miała kompleksy, przez które dni potrafiły stać się prawdziwym koszmarem i wpływać negatywnie na pewność siebie. Zwykle sobie na to nie pozwalała dzięki taktyce skupianiu się na innych, co wychodziło jej wyśmienicie. Posłała jej łagodny uśmiech, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, całkiem się nie wstydząc zerkania z uznaniem w stronę nowej koleżanki. - Dobrze, że Cię nie wciągnął pod wodę i nie utopił! Ten żywioł jest naprawdę niebezpieczny w całym swoim majestacie. - mruknęła z dozą dystansu kierowanego widocznie w stronę jeziora, które z pewnością pełne było druzgotków i innych potworków na czele z olbrzymią ośmiornicą. Nie wspominała o tym, że nie umiała pływać, uznając to za jedną ze swoich największych słabości. Miała jednak przeczucie, że jej słaby talent do stworzeń wodnych był z tym ściśle związany. - Nie boisz się teraz dzikich zbiorników, gdzie mogą żyć? Zapytała z ciekawością, przekręcając głowę na bok. Nie była słaba z zaklęć, poradziłaby sobie z niewerbalnym czarem w normalnych okolicznościach, jednak jeśli dodać do tego panikę – mogło być krucho. Po tym, jak przeszedł po jej ciele nieprzyjemny dreszcz, przymknęła na chwilę oczy, wypuszczając ze świstem powietrze spomiędzy warg. Na szczęście wyglądająca zza chmur promienie słońca, które z jakąś czułością padały na twarze siedzących nad brzegiem jeziora dziewcząt, szybko napełniły jej głowę optymizmem. Na szczęście Lou mówiła dalej, więc myśli o topieniu zostawiła gdzieś kilkanaście sekund wcześniej, skupiając na nią swoją uwagę kolejny już raz. Ruchem głowy zgarnęła złote pasma na plecy, posyłając jej kolejny uśmiech. Było w tej dziewczynie coś ujmującego, świadczącego jednocześnie o sile i wewnętrznej delikatności. - Gdybyś czuła się kiedyś samotna, to mnie znajdź, dobrze? Nigdy nie byłam w Riverside, ale Hogwart jest naprawdę niesamowity i mam nadzieję, że się w nim zakochasz! Brzmiała jak zwykle optymistycznie. Miała taką aurę, wewnętrzny dar, że łatwo przekonywała do czegoś ludzi i dawała im uśmiech, który pomagał zapomnieć o wszystkich smutkach czy rozterkach. Wierzyła, że teraz też pomoże i że nikt gryfonce nie dokuczał, że nie działo się nic złego. Wyprostowała głowę na tyle, aby zerknąć na błyszczącą, falującą taflę spokojnego jeziora. W szumie wody było coś niesamowitego, przypominał kołysankę. Rozmowa nagle zeszła na Maxa, co ją w sumie ucieszyło – bo szczerze tego chłopaka uwielbiała. Jakkolwiek trudna i pełna kontrastu była ich relacja, był jednym z nielicznych osób, którym ufała bezgranicznie – o ile nie jedyną taką osobą. Od zerwania kontaktów z Carson, której chłopak zresztą nie lubił i odsunięcia się od rodziny Swansea, najwięcej czasu i najwięcej rozmów miała właśnie z nim. Na jego rozpaczy nie mogła powstrzymać rozbawienia, bo zdawała sobie sprawę, jak wielką i okropną marudą potrafił być. - Hmm.. On jest wyjątkowo barwną osobą, ale to ma więcej zalet niż wad, wiesz? Bywa czasem głupi, jak to facet i źle robi, ale przede wszystkim jest niezwykle szczery i lojalny. Skoro Cię objął, to tylko dlatego, że chciał – być może lubi Cię irytować, a wydaje mi się, że to przeznaczone dla osób, które darzy jakąkolwiek nicią sympatii. - odpowiedziała po chwili namysłu, gdy przed oczyma zatańczyła jej znajoma twarz przyszłego studenta, z którym myślała nad wynajmem mieszkania. Łatwo go było ocenić przez pryzmat jego zachowania i się zniechęcić, a jednak dotarcie do wnętrza było zdaniem Argentówny warte zachodu, chociaż cholernie upierdliwe. Nie miała zadowolonej miny, co obdarzyła westchnięciem i prawie przepraszającym wzruszeniem ramion, bo co innego mogła zrobić? Słuchała dalej, obejmując kolana rękoma, kiwając okazjonalnie głową na znak, że Lou miała jej pełną uwagę i chociaż starała się zachować powagę, uśmiech nie schodził jej z buzi. - To faktycznie brzmi jak Max z tymi wilkołakami. No nie mów, że nie jest przystojny – pomijając gadanie głupot, to całkiem miły dla oka facet. I ma ładne tatuaże. - powiedziała z nutą ciekawości związaną z jej opinią na ten temat. Trudno było nazwać go brzydkim, nawet jeśli ich relacja znajdowała się na tak pokrętnej płaszczyźnie. Trzeba przyznać, że była pod wrażeniem pomysłu, który mieli na przedstawienie swojego utworu i oddania realiów, które brunetka tak dobrze znała. Kiwnęła głową z uznaniem. - Nie mogę się doczekać, aż to zobaczę! To dlatego się ze mną nie zamienił! Nie dziwie się, mając takiego anioła muzyki! Mogę coś wam pomóc z tymi łuskami, to nie powinno być aż tak trudne chyba, co? Zresztą wytatuowany tryton byłby oryginalny. On by pewnie nawet nago latał po tej scenie. Dodała i znów poruszyła nieznacznie barkami, przymykając na chwilę oczy, gdy ciepłe powietrze uciekło spomiędzy jej ust. Jego spontaniczność i odwaga sprawiały, że nie znała żadnego lwa, który mógłby być bardziej lwi od niego. Na jej pytanie wydała z siebie ciche mruknięcie zastanowienia. Miała wrażenie, jakby znali się całe życie i naprawdę trudno było jej sobie przypomnieć trudne początki tej więzi, która stała się dla Ali tak ważna na przestrzeni lat. - Nie jestem pewna, mam wrażenie, że od zawsze. Cztery lata? Może chwilę dłużej lub krócej. Ciesze się, że go spotkałam. Kiedyś też tak powiesz, Lou – jak będziesz chciała go poznać. Odparła w końcu z uśmiechem tak niewinnym, że nawet nie sposób było na nią się gniewać za pewność i jakąś taką łagodną odwagę w słowach. W błękitnych ślepiach krukonki chyba każdy człowiek był niesamowity.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dotarł w możliwie oddalone od zamku, osłonięte zaroślami miejsce i tam usiadł, opierając się plecami o pień rosnącego przy brzegu drzewa. Ostatnio nie dopisywało mu szczęście. Życie waliło mu się na głowę, a magia buntowała się tak, jakby chciała dopomóc w ostatecznym wpędzeniu go do grobu. Momentami aż trudno było uwierzyć, że źle szło aż tak wiele. W marcu wpłynęła na niego tak, że zachowywał się zupełnie inaczej niż zwykle, potem odmówiła mu współpracy kiedy powinien był wyjść zwycięsko ze starcia z Noxem, a teraz... szkoda gadać. Rano bolało go dosłownie wszystko, każdy pojedynczy mięsień. Był święcie przekonany, że to jakaś wybitnie paskudna odmiana kaca, która dopadła go po wydarzeniach wczorajszego dnia. Przeklinając w myślach we wszystkich znanych mu językach, poszedł do łazienki, licząc, że prysznic doprowadzi go do ładu... kiedy jednak spojrzał w lustro, zupełnie nie rozpoznał odbijającej się w nim twarzy. Długie włosy, jeszcze pełniejsze niż zwykle usta, łagodniejsze rysy i gładka skóra bez cienia zarostu. Wyglądał jak kobieta; był kobietą. Cholerną ślicznotką, inaczej być nie mogło. Przesunął dłonią po swojej twarzy i westchnął. W innej sytuacji może znalazłby kilka (sporo!) plusów, ale dziś musiał iść do pracy. I właśnie dlatego był tutaj teraz. Założył na siebie cokolwiek, w co mieścił swoje kobiece kształty – jedną ze swoich śnieżnobiałych, przesiąkniętych męskim zapachem koszul i spodnie, które przetransmutował (modląc się do Merlina, bo przecież w transmutacji była z niego noga) tak, by były nieco szersze w biodrach. Doprowadzony mniej-więcej do ładu (choć wciąż na kacu), udał się na rozmowę z Hampsonem, by wytłumaczyć mu swoją niefortunną sytuację. Spodziewał się, że otrzyma dzień wolny, ale gdzie tam – zagonili go do papierkowej roboty i na domiar złego kazali porządkować składniki do eliksirów. Zajęło mu to ładnych kilka godzin i choć w zamian nie musiał prowadzić zajęć – wyszedł całkiem wściekły. Nad jezioro przyszedł właśnie po to, by nieco się uspokoić. Nie wracał jeszcze do domu, bo Craine miał rzucić okiem na jego dziwaczną przemianę. Wyciągnął papierosa ze swojej papierośnicy, odpalił go niecierpliwym ruchem różdżki i zaciągnąwszy się ostrym dymem błękitnych gryfów, sięgnął po piersiówkę, która ostatnio coraz częściej towarzyszyła mu w pracy. — Jebać to — mruknął pod nosem, ciężko wzdychając. Głos miał niski, ale niewątpliwie żeński. Co za żenująca sytuacja.
Zaśmiała się lekko, może nieco lekceważąc wodę jako żywioł, ale nie bała się go. Owszem, odczuwała respekt, wiedząc, że wystarczy tylko chwila, żeby płuca zacisnęły się, a ona w rozpaczliwym odruchu spróbowałaby wciągnąć powietrze, tym samym doprowadzając się do śmierci. Wiedziała o niszczycielskiej mocy wody, gdy olbrzymymi falami uderzała o brzeg, strącając po drodze wszystko. Mimo to, patrząc na jezioro, nie potrafiła myśleć o wodzie, jak o swoim przyjacielu, a przynajmniej miejscu, gdzie mogłaby spokojnie ukoić szalejące myśli. Niestety, zamieszkiwały ją różne stworzenia, które w dużej mierze wpływały na bezpieczeństwo kąpieli. - Próbował, ale był sam - odpowiedziała zgodnie z prawdą, spoglądając na spokojną taflę jeziora. Zupełnie, jakby tam miał mieszkać ten konkretny druzgotek. Nie podejrzewała, żeby zapamiętał jej osobę, raczej była jedną z wielu uczniów, którzy kąpali się w jeziorze. Jednak wizja mściwego druzgotka była dość interesująca. Spojrzała na Alise z rozbawieniem, gdy spytała o strach. Być może teraz kierowała nią brawura, niż rzeczywista odwaga, ale to już inna bajka. - Nie, dlaczego? W każdym coś żyje, grunt to umieć sobie poradzić w razie problemów. Wtedy miałam szczęście, więc musiałam się bardziej skupić na nowych zaklęciach - odpowiedziała, potrząsając wesoło głową, aż włosy tańczyły na wszystkie strony. - Jeśli wystraszy cię dzik, będziesz unikać lasu? Dla mnie dzikie zbiorniki nabrały atkarcyjności - dodała po chwili, uśmiechając się szeroko. Chciałaby popływać, chociażby teraz, ale łuski… Musiała je wpierw dopracować, nauczyć się. Zerknęła więc na rysunek, ozdabiany przez Alise. Byłą ciekawą dziewczyna, z którą całkiem przyjemnie się rozmawiało. Nie wiedziała, czy będą utrzymywać kontakt później, ale nie miałaby nic przeciwko wspólnemu wyjściu na kremowe piwo, albo sprawdzaniu nowych smaków fasolek wszystkich smaków. Wciąż jej lista nie była zapełniona odznaczeniem. Wiele jeszcze zostało do spróbowania, choć obawiała się tych ohydnych. Pokiwała ochoczo głową, na znak, że na pewno się odezwie, gdy będzie potrzebować towarzystwa. Cieszyła ją taka propozycja, w końcu naprawdę na ten moment nie znałą wielu osób. Temat zszedł na plotki o Gryfonie i Lou z każdą chwilą czuła się dziwniej. Nie chciała chyba z nim rozmawiać, a wspomnienie postawionego jej tarota jedynie pogarszało sprawę. Mimowolnie spojrzała w bok, gdy Alise wprost powiedziała, że Max jest przystojny, czując, że nieznaczny rumieniec pojawia się na jej twarzy, gdy tylko przed oczami stanął jego obraz bez koszuli. - Ma ciekawe tatuaże, podobają mi się, dodają mu… atrakcyjności - odpowiedziała krótko, po czym odchrząknęła, czując, jak gardło jej się ściska. - Ale irytuje mnie jak mało kto, więc trudno powiedzieć coś więcej dobrego na jego temat - dodała, kręcąc zaraz głową. Tarot… Diabeł… On miał być rozwiązaniem kart? Wyzwolenie, uciechy cielesne… Skończ o tym myśleć! Zganiła się w myślach, wracając do głównego tematu - przedstawienia. Nie było jej to jednak dane, bo temat chłopaka, poniekąd przez nią samą zainicjowany, wciąż trwał. Cztery lata się znali i Alise nie uciekła od niego? Musiała mieć naprawdę duże pokłady cierpliwości, a tych Lou brakowało. Na ostatnie słowa blondynki, wykrzywiła usta w lekkim grymasie między niechęcią a śmiechem. - Wystarczy mi do przedstawienia, nie dalej. Przypomina mi kogoś, o kim nie chcę pamiętać, więc łatwiej będzie go unikać. Jeśli jest cudowny, to wierzę na słowo - odpowiedziała tonem, który jasno dawał do zrozumienia, że naprawdę nie ma ochoty ciągnąć tego tematu. Była mocno podatna na sugestie, a brakowało jej jeszcze obsesji na punkcie niewiele starszego od niej chłopaka, który przypominał jej kuzyna z zachowania. Tego kuzyna, przez którego wylądowała w Hogwarcie. - Jak łuski? Mogę już spojrzeć? - spytała, zmieniając szybko temat, aby przerwać szalony bieg myśli.
Nie było innej opcji - musiała przyjść na lekcje. Nie mogła przegapić pierwszych zajęć z Ange.... Profesorem Scorpionem. Miała ogromną nadzieję, że nie będzie na nią zwracał większej uwagi, bo nie była pewna, czy nie zapomni się w rozmowie. W końcu na co dzień miała go na "Ty". Dziwne skoro jest to nauczyciel i studentka? Tak. Przestaje być takie dziwne, gdy na jaw wychodzi, że dziewczyna u niego mieszka, wynajmując jeden z pokoi wielkiej posiadłości z basenem... Dobra. To się jednak wtedy robi jeszcze bardziej chore. Tak czy siak odpowiadał im ten układ i żyło im się obok siebie całkiem nieźle, to też gdy dostał pracę w Hogwarcie, nie zamierzali z tego rezygnować. Pojawiła się nad jeziorem znacznie wcześniej niż wszyscy inni, bo jakoś nie wiedziała co dzisiaj ze sobą zrobić. Wzięła więc sobie książkę, żeby poczytać przed lekcją - na świeżym powietrzu. Usiadła więc sobie na ziemi i otworzyła powieść widząc... Że nawet nie jest przeczytana w 10%. To była chyba najwolniej czytana przez nią książka ze wszystkich, jakie kiedykolwiek miała w rękach. I nie dlatego, że była kiepska - wręcz przeciwnie. Po prostu nie miała na to czasu. A teraz? Miała te kilka do kilkunastu minut zanim uczniowie zaczną się schodzić. Oparła się lekko o jedną ze sztalug, rezerwując ją od razu dla siebie. Poprawiła sobie koszulkę z napisem "Nie nosze koszulek z napisami" i wzięła się za czytanko.
//Można podchodzić //
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
I po raz kolejny pchała się na lekcję działalności artystycznej. Na chuj jej to było, nie wiedziała. W każdym razie na pewno chciała wyrwać się z zamku. I być może jednak zadzieje się coś interesującego na tej lekcji. W końcu jakby nie patrzeć przedmiot był dosyć nietypowy. Zjawiła się nad jeziorem zapewne o wiele przed czasem, ale nie bardzo się tym przejmowała. Pierwszym, co jej się rzuciło w oczy (poza wielkim jeziorem, duh) były oczywiście porozstawiane i zapewne przygotowane przez nauczyciela sztalugi. Zajebiście. Czyli czeka ich malowanie. W zasadzie Strauss nie radziła sobie jakoś kiepsko z samym rysowaniem, a w zasadzie szkicowaniem. I to najlepiej typu patrz, przerysuj, ale jeśli chodziło o farby i tym podobne to już szło jej beznadziejnie. No, ale chwilowo nie było co narzekać. Może coś uda jej się jednak zmalować pozytywnego. Czas pokaże. Teraz mogła jedynie zająć wolne miejsce i czekać na innych oraz samo rozpoczęcie zajęć.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Uwielbiała lekcje z działalności artystycznej, bo jakby nie patrzeć była to jej główna dziedzina, którą chciała rozwijać. Co prawda chciała się kształcić głównie w konkretnym obrębie tej dziedziny, ale nie miała nic przeciwko obcowaniu ze sztuką, która nie była zanadto związana z muzyką. Nic więc dziwnego, że gdy tylko usłyszała o lekcji organizowanej nad jeziorem to od razu podjęła decyzję o tym, by się na niej zjawić. I przez swoją niecierpliwość przyszła jak zwykle sporo przed czasem choć mogła dostrzec już z daleka, że nie była jedyną, która zdecydowała się na to. Dostrzegła coś jeszcze. Płótna. Puste płótna, które mogły oznaczać tylko jedno. Najwyraźniej nauczyciel będzie kazał im malować, a to był nie najlepszy pomysł. Być może również ze względu na to, że doskonale sobie zdawała sprawę, że jej umiejętności malarsko-rysunkowe są na poziomie dużo niższym niż jej dziesięcioletniej siostry. Ten fakt mówił chyba wystarczająco wiele, prawda? No, ale skoro już tu była to głupio byłoby się wycofać. Nawet jeśli nauczyciela nie dostrzegała w pobliżu. Dlatego z nieco nerwowym uśmiechem, przywitała się ze zgromadzonymi i zajęła wolne miejsce. Oby tylko nie zbłaźniła się zbytnio przed innymi ze swoimi umiejętnościami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dawno nie miał okazji relaksu na lekcjach z działalności artystycznej. Przedmiot był tak obszerny, że nigdy nie wiedział, czym będą zajmować się na kolejnych zajęciach. Liczył w końcu na coś związanego z muzyką ale i tym razem spotkał się z rozczarowaniem. Gdy doszedł na miejsce zbiórki, zauważył płótna i sztalugi. Wynikało z tego, że będzie im dane dzisiaj malować. Nie był jakoś szczególnie uzdolniony plastycznie. Radził sobie z prostymi rysunkami, ale do farb nigdy nie miał ręki. Był ciekaw, czy będą się zajmować naturą, a może przyjdzie im malować swoje portrety? To byłoby z pewnością komiczne. Widział znajome twarze, które już przybyły na miejsce. Gryfonka, krukonka, puchonka i teraz on - ślizgon. No to mieli już przedstawicieli wszystkich domów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Po ostatnich doświadczeniach nagle zapragnął pobudzić w sobie swoją uzdolnioną, artystyczną duszę. Gdy tylko dowiedział się, że jakiś nauczyciel oferuje zajęcia z działalności artystycznej, od razu poleciał na wyznaczone miejsce spotkania, nie patrząc nawet na zegarek. Nie chciał się spóźnić, a już na pewno nie chciał ich przegapić. Malowanie farbami na płótnie na nowo rozbudziło jego dusze artystyczną. Co prawda liczył na jakąś naukę gry na gitarze na przykład, jednak gdy zobaczył wszędzie porozkładane sztalugi, uśmiechnął się do siebie szeroko. Cudownie! Po raz kolejny w ciągu tego miesiąca będzie mógł sprawdzić, co pięknego tym razem uda mu się stworzyć. Humor poprawił mu się jeszcze bardziej, gdy z oddali zobaczył @Vittoria Sorrento stojącą nad jeziorem. Od razu podszedł do dziewczyny, nawet nie zwracając uwagi na pozostałą grupę osób, która się tu zebrała. Jakie to dziwne, że wcześniej na lekcjach starał się nie wyróżniać z tłumu, a teraz miał wszystko i wszystkich w nosie. Wiedział, że wszystkie oczy zwróciły się na nadciągającego zza pleców Tori chłopaka. Podszedł do niej na palcach, stając za jej plecami, bardzo blisko niej i zasłaniając jej oczy swoimi dłońmi. - Zgadnij kto - wyszeptał jej do ucha z szerokim uśmiechem na twarzy, napawając się przy okazji jej zapachem. Stał tak przez jakąś chwilę, czekając na reakcję dziewczyny. Pewnym będzie, że w przeciągu dziesięciu sekund usłyszy odpowiedź i będzie musiał się odsunąć, jednak na razie, dopóki jeszcze mógł, stał nieruchomo. Miał chwilę czasu na zlustrowanie wzorkiem pozostałych osób, które znalazły się w zasięgu jego wzroku. Jako, że nie był w stanie wymienić imienia żadnej z nich, skupił swój wzrok na powrót na włosach Tori.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Umiejętności w tej dziedzinie u Aleksandra zaczynały się, a zarazem kończyły na grze aktorskiej. Nie umiał śpiewać, a przynajmniej nie miał na tyle ładnego głosu i wyciąganie podczas śpiewu głosek kojarzyło się z śpiewem syrenim - jednakże na powierzchni, a nie pod wodą. Na płótnie bazgrał, a ludzi rysował w postaci kółeczka jako głowy i paru patyków w formie kończyn i tułowiu. Zamierzał poświęcić jednak trochę czasu i pomóc Slytherinowi. Na koniec roku dyrektor powinien mu chyba wręczyć Order Kujona, czy coś podobnego. Kto wie... Może w następnym roku zostanie prefektem? To by była dopiero afera w całym zamku. A on sam zapewne przyszyłby sobie do stroju odznakę prefekta, a pod nią czaszkę z dwoma piorunami. Rozmarzył się tak oto i z błogim uśmiechem na twarzy stanął gdzieś pomiędzy uczniami i wpatrywał się w jezioro. Zaczynało się robić cieplej, znacznie cieplej. Może za jakiś czas wróci też do swoich treningów pływackich? O ile mu starczy na to czasu. Bo przez zajęcia i potajemne praktyki czarnej magii miał ostatnio bardzo mało czasu.
Wszystko zaczęło się od weryfikacji zarostu, po wcześniejszym zignorowaniu kilku dziwnych dolegliwości. To była dla Desmonda dość standardowa procedura, jednak tym razem było z nią coś nie tak. Nie dość, że lustro zdawało się być odrobinę zbyt wysoko osadzone niż dotychczas, to lico bohatera okazało się być gładkie jak pupa niemowlęcia. Bohater zupełnie zapomniał też o fakcie, że jego ubrania zdawały się nie przylegać do niego tak bezbłędnie, jak zwykle. Ktoś mniej obeznany zapewne zacząłby teraz panikować, biorąc pod uwagę tego typu zmiany, jednak sam Emerson mógł tylko na to westchnąć ze zrezygnowaniem. - Kto, gdzie, kiedy i co muszę wypić, żeby się to skończyło? - zapytał sam siebie, drapiąc się w tył głowy prawicą. Bez wątpienia bohater był ofiarą jakiejś magii, która albo serwowała celowi skurczenie i darmowe, ale jakże perfekcyjne golenie, albo po prostu odmładzała o całkiem porządną ilość lat. Zważywszy na to, że bohater cierpiał również na wzmożoną ochotę na czekoladę i owoc granatu, był niemalże pewny, że w jego przypadku chodziło o drugą opcję. Kolejną poszlaką na to wskazującą była też jego chęć do psot z wykorzystaniem tej - miejmy nadzieję - czasowej transformacji. Niestety próba podszywania się pod ucznia celem zażartowania sobie z Ferdinanda odpadała, bo ten cwaniak od razu by rozpoznał, że ma do czynienia ze swoim starszym - tylko teraz tak jakby młodszym - bratem. Szczerze to nawet lepszą opcją byłoby unikanie młodszego Emersona w tej postaci, bo to może jego by podkusiło do wykorzystania tej niepowtarzalnej wręcz okazji w jakimś chytrym celu. Zanim Desmond przystąpił do konkretnych działań związanych z jego obecnym stanem, zajął się przygotowaniem sobie bardziej odpowiedniego odzienia. Nie mógł się powstrzymać przed znalezieniem mundurku ucznia Hufflepuffu i dostrojeniem go do swoich potrzeb. Zamiast czuć się nostalgicznie i mimowolnie wspominać stare czasy, Emerson kombinował dalej. Jasne, że pomyślał, żeby skoczyć do nauczyciela obeznanego w eliksirach, który by na szybko albo przyrządził odpowiedni lek na tego typu dolegliwość, albo użył gotowca ze swoich zapasów. Problem tkwił w tym, że ta myśl miała mocny problem ze staniem się priorytetem dla bohatera. Mimo wszystko bardzo chciał się przekonać, jak będzie traktowany przez uczniów w swojej odmłodzonej formie. Czy w ogóle go rozpoznają jako, plus minus, czternastolatka? Zdziecinniały sposób myślenia, w połączeniu z wiedzą Desmonda, którą zdobył przez ostatnie lata, mocno osłabiały jego odpowiedzialność. Zupełnie jakby nagle był bardziej synem tatusia. Matka nie byłaby zadowolona. Desmond był tak skupiony na obmyśleniu dalszego planu działania - który dalej miał nie być próbą przełamania efektu odmładzania - że praktycznie nie zauważył, jak zaczął się szlajać korytarzami Hogwartu, a nawet jak w końcu opuścił mury placówki. Różnorakie pomysły przysłaniały mu pogląd na rzeczywistość, a wciąż wahał się z wybraniem któregoś z nich. Coś w końcu wyrwało go z zamyślenia. Pierw nieco zdziwiony, a następnie zażenowany, rozejrzał się i spostrzegł, że był gdzieś nad jeziorem. Ciężko mu było stwierdzić, co powinien o tym nawet myśleć. Nim jednak zaczął zastanawiać się nad podjęciem kolejnych kroków, coś przykuło jego uwagę. Mały szczegół odbiegający od ogólnego schematu panującego tutaj otoczenia w postaci ledwie zauważalnego dymu. Emerson nie mógł zapanować nad ciekawością i dokonał bardziej dokładnych oględzin, odnajdując skrytą, uskuteczniającą karmienie raka nikotyną, dziewoję. Zupełnie zapomniał o swoich chęciach grania młodzika z Hufflepuffu i postanowił podejść do sprawy tak, jakby zrobił to normalnie. - Czyżby ktoś tutaj nie miał lepszego sposobu na zrelaksowanie się? - zapytał z nieco chytrym uśmiechem nieznajomą, krzyżując przy tym ręce na klatce piersiowej. Pięć sekund. Potrzebował po tym pięciu sekund by sobie przypomnieć, że obecnie daleko było mu od wyglądania jak nauczyciel. Jak wcześniej jego uśmiech był naturalny, tak teraz zmuszał mięśnie twarzy do jego utrzymania, by nie zrobić wrażenia spanikowanego. Prawdopodobnie usta przy tym mu kilka razy zadrżały. Coś mu podpowiadało, zapewne instynkt młodziaka, by wziąć nogi za pas. Jednak resztki dorosłej dumy mu na to nie pozwalały. Stał więc jak kołek, oczekując reakcji od palącej dziewczyny. Może powinien, tak na wszelki wypadek, zagrozić, że doniesie na nią nauczycielom?