W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Arch szła szybko, niezbyt się zastanawiając dokąd idzie. W końcu się zatrzymała i rozejrzała. Jezioro, doszła nad jezioro, niech coś trafi jej charakter najlepiej. Kolejny rok, czyli znowu nauka, ale przecież ona to lubiła, no, nie lubiła, po prostu jak mogła, to się uczyła, przyjaciół raczej nie miała, więc nic jej nie przeszkadzało. Nikogo specjalnie nie zauważyła, westchnęła, nieco z ulgą, nieco z rozczarowaniem. Usiadła pod jakimś drzewem, myśląc o nadchodzących dniach. Będzie musiała się wybrać do Hogsmead, po pare rzeczy, a potem sprawdzić kiedy będą lekcje, na które uczęszcza. Dla wprawy, zaczęła w myślach przypominać sobie jedne z trudniejszych zaklęć, to do czego służą, i jakie są szanse na powodzenie.
Tego dnia również postanowiłam pójść nad jezioro. Miałam cichą nadzieję, że spotkam tam chłopaka, w którym widziałam swojego przyjaciela. Nadzieja była jednakże naprawdę nikła, bowiem nie widziałam go już dobrych kilka dni. Nie wiem czy mnie unika, czy nie? A może tak właśnie musiało być. Sama nie wiem... Westchnęłam cichutko i znalazłam się w okolicach jeziorka, po czym stanowczym krokiem ruszyłam nieco bliżej, gdzie zauważyłam czyjś kontur ciała. Sylwetka nie pasowała do kształtów męskich, lecz do dziewczyny. Podeszłam jeszcze bliżej i jak długo już jestem w Hogwarcie, to ów dziewczyny nie kojarzyłam. No dobra, może kilka razy na korytarzu, ale bez żadnego skutku. Nawet nie wiem z jakiego domu była. Wzruszyłam tylko ramionami i stanęłam obok niej dość niepewnie, jednakże zawsze musi być ten pierwszy raz. Dziwnie będzie usiąść bez pozwolenia i siedzieć obok siebie bez żadnego wypowiedzenia zdania. - Czeeeeść. - Zaczęłam w dość szerokim uśmiechu. - Nie przeszkodzę Ci, jeżeli się przysiądę? Chyba, że zechcesz siedzieć tutaj sama to zrozumiem. Nie ma nikogo, a to miejsce jest bardzo dobre do refleksji, tudzież zwykłego odpoczynku od dnia. - Stwierdziłam, czekając na jej odpowiedź.
Archi spojrzała uważnie na nieznajomą, no dobra, nie taką nieznajomą, widziała ją przecież już na korytarzach. Nieco zdziwił ją fakt, iż wogóle ktoś zwrócił na nią uwagę, lecz życie podobno jest pełne niespodzianek, czyż nie? Skinęła głową na powitanie. -Cześć.-powiedziała niepewnie. -Nie, nie przeszkodzisz.-powiedziała z lekkim uśmiechem, pokazując tym samym, że się zgadza ze słowmai dziewczyny. Postanowiła się przedstawić, no bo cóż szkodzi? Imie nie życie, nie trzeba go chronić i o nie dbać za wszelką cenę. -Archaniela WolfTear. Slytherin.-powiedziała krótko, patrząc na rozmóczynie, jeśli można ją tak nazwać. To zadziwiające, że dużo osób nie lubi Ślizgonów, a oni innych, Arch sama nic do żadnego z domów nie miała, no sama nie wybrała Slytherinu, chyba nikt nie wybierał sam, ale charakterem, to Archi tam pasuje, ale, ale, odbiegamy od tematu, Ślizgonka patrzyła ze spokojem na jezioro, od czasu do czasu, tylko zerkając na siedzącą obok dziewczyne.
Dostając pozwolenie, usiadłam tuż obok dziewczyny, uśmiechając się delikatnie, jakby na dobry początek znajomości. Dziewczyna w sumie nie wyglądała mi na Ślizgonkę, jak mi przed chwilą oznajmiła. Rzadko kiedy widziałam bowiem Ślizgona siedzącego samotnie i rozmyślającego. No nie powiem, zdarzały się wyjątki i ta dziewczyna prawdopodobnie nim była. Kto wie... Może uda mi się z nią nawiązać jakiś lepszy kontakt. - Slytherin mówisz? - Zapytałam dość niepewnie. Sama nie wiem czym to było spowodowane, ale nie bardzo przepadałam za Ślizgonami. Tak samo jak Ślizgoni za innymi domami. Niby człowiek domu w Hogwarcie nie wybiera, ale podświadomie i niewytłumaczalnie ludzi w ów domach się zmieniają. Dziwne do pojęcia... - Nfisa Dhaliwal. Hufflepuff. - Dziwnie mi było to wypowiedzieć, bojąc się, że dziewczyna mnie nie zaakceptuje, ale cóż... Pozostało mi mieć nadzieję, że dziewczyna jest inna, niż wszyscy pozostali, niemili Ślizgoni.
Faktycznie, Arch na Ślizgonkę nie wygląda, nie rozmawiała często z innymi uczniami z tego domu, ani innego, więc nie miała chyba okazji się "zepsuć". Kiwnęła głową, potwierdzając fakt, iż jest ze Slytherinu. Faktycznie, ale aż dziwne jest, że prawie wszyscy w domach mają podobny charakter. Nafisa wyglądała dość..przyjaźnie, możliwe, jeśli obie się nie znienawidzą, mogą zostać koleżankami, dobrymi znajomymi, ale dla Arch było to tak samo możliwe, jak spotkanie roślinożernego smoka. Póki nie zna się domu człowieka, nie można domyślać się, jaki będzie, zazwyczaj tym się kierują chyba studenci i uczniowie z Hogwartu, ale to nie jest pewne. Nie wiesz, że ktoś jest Ślizgonem, to możesz nie pomyśleć, że jest wredny, złośliwy i wogóle ochyda. Nie wiedzieć czemu, Archi zaczęła myśleć, dlaczego tak jest. -Miło mi Cie poznać.-powiedziała, przypominając sobie o dobrym wychowaniu. Cóż, już brak pomysłów na rozmowę, może samo coś wpadnie, ale Arch jest kiepska, w zaczynaniu jakiegoś tematu.
No tak. Podstawowe zapoznanie się. Podanie swojego imienia oraz nazwiska, domu w którym się przynależy i co dalej? Imię przecież nic nie mówi o człowieku. Dom w Hogwarcie w sumie również nic nie mówi. Byłam kiepska w zaczynaniu rozmów, przyznaję. Nie chciałam mówić czegoś od rzeczy, ale temat jakoś trzeba było wymyślić. Tylko co? Szkoła? Rodzina? Sama nie wiem. W końcu jednak się przełamałam. - Jesteś czystej krwi? - Wypaliłam nagle dość głupio. Nie wiem czemu miało to służyć, ale w sumie mnie to bardzo ciekawiło, bowiem w Slytherinie prawie każdy jest czystej krwi, rzadko zdarzało się, że przyjmowano pół krwi, albo po prostu mugoli... Chciałam się po prostu czegoś więcej dowiedzieć o Arch.
Arch wiele informacji nie potrzeba, tak właściwie do zapoznania się. Wiek można określić po wyglądzie, tak na oko to Nafisa była o rok młodsza od niej. Rodzina..o ojcu Archi wspominać nie znosi, jedynie o amtce może conieco opowiedzieć, reszty rodziny niezna, nawet nie wie, kto znajduje się w zakładce "reszta rodziny". Z lekkim zdziwieniem popatrzyła na rozmówczynie. -Tak, jestem czystej krwi, a ty? -odpowiedziała, po czym zapytała. Od niechcenia zaczęła myśleć o szkole i nagle wpadła na pomysł na jako taki temat, a raczej pytanie. -Na jakie zajęcia uczęszczasz?-spytała wystukując rytm palcem, jednej z piosenek Diabelskich Sideł. Warto by się dowiedzieć, może chodzą na te same lekcje, tylko nie zwracały na siebie uwagi?
Przyjrzałam się dokładnie dziewczynie z delikatnym uśmiechem. Całkiem miło mi się z nią rozmawiało. Zauważyłam, że dziewczyna zaczęła sama rozpoczynać jakieś tematy, toteż dlaczego nie kontynuować rozmowy. - Ja? Chodzę na Teatr Czarodziei, Historia Czarów, ale zastanawiam, czy jeszcze nie doskoczyć na Złożone Zaklęcia. Chyba dałabym nadrobić materiał. - Stwierdziłam z uśmiechem. - Ale jeszcze nie wiem. Na razie te obydwa zajęcia mnie pochłonęły i tam chodzę. Historia Czarów to głównie teoria, a Teatr Czarodziei jest w sumie super! To takie coś jak dla mugoli Szkoła Teatralna albo Studia Aktorskie. Interesuje Cię coś takiego, czy nie bardzo? - Zapytałam zaciekawiona.
Arch powoli pokiwała głową, słuchając tego co mówi Nafisa. Teatr? Arch nigdy sie tym specjalnie nie interesowała. Historią Magii szczególnie też nie, wybrała już zajęcia, na które chodzi. -Ja właśnie chodzę na Zaklęcia Złożone, ale nie szczególnie różnią się jakoś, dla mnie wszystkie zajęcia są fajne. Niezbyt mnie interesował Teatr Czarodziei i Historia Magii, ale kiedyś może spróbuję. Chodze też na lekcje Magii Leczniczej i o Dzikich Zwierzętach.-powiedziała z nikłym uśmiechem. Co dziwne, Arch miło się rozmawiało z Nafisą, jednak właśnie zasoby w tematy Arch się wyczerpały, więc wpatrzyła się w taflę wody na jeziorze.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Nasze kierunki były zupełnie odmienne, ale przynajmniej mniej więcej wiem na temat Złożonych Zaklęć. Stwierdziłam, że chyba nie zajrzę na te zajęcia, bo dziewczyna miała rację. Czy jest różnica? Wszystkie zaklęcia są fajne, są od czegoś. - No widzisz. Te zajęcia trzeba po prostu poczuć. Trzeba pójść tam, gdzie czuje się swoje powołanie. - Odparłam, również zerkając na taflę jeziora. - Dzisiaj jest nad wyraz spokojne...
// zakończenie wątku. wybacz, nie mam pomysłu na dalsze kontynuowanie.
Gdyby ktoś zaledwie miesiąc temu powiedział Clarze, że będzie robiła wszystko, żeby być jak najdalej od "tego wszystkiego", dziewczyna z pewnością by go wyśmiała. "To wszystko"? Można to rozumieć na parę sposobów. Cóż, każdy kto przynajmniej przez chwilę miał do czynienia z tą drobną blondynką, mógł dostrzec, że od czasu feralnego Egiptu coś się w niej zmieniło i to nie na dobre. I chociaż samej dziewczynie trudno było się do tego przyznać, czuła się po prostu gówniano. Miała dość tych zmartwionych spojrzeń, gdziekolwiek by nie poszła! Oczywiście, większość z tych osób, wiedziała o tym, że pijany Daniel Slone wykrzyczał jej miłosne wyznanie podczas gdy był jeszcze w związku z Bellatrix...licho wie czy dalej w nim jest. I szczerze mówiąc to i fakt, że mogła stać się potencjalnym obiektem plotek w ogóle jej nie obchodził. Czy kogokolwiek na serio interesowały jej problemy? Nie wydaje mi się. Większość osób patrząc na Clarę tak naprawdę cieszyło się, że to nie oni przechodzą jakiś trudny okres. No dobrze, może jest w tym trochę przesady - dziewczyna zawsze mogła liczyć na Bell i na...teraz już tylko na Bell. Myślenie inaczej, mogło ją jeszcze tylko bardziej pogrążyć. Obchodziło ją tylko to, że sama zdradziła się ze swoimi uczuciami przed Slone'em i prawdopodobnie już nigdy nie powrócą z Danielem do tej przyjaźni, która kiedyś między nimi była. I to oczywiście przez nią, bo blondynka była pewna, że wyznanie chłopaka było niczym innym, niż pijackim bełkotem. Jeszcze nie było gotowa się z nim spotkać i ogarnąć to wszystko co się stało. Bała się, że takie spotkanie oznaczałoby definitywny koniec ich i ich przyjaźni - a na to po prostu nie była gotowa. Tak więc, uciekając przed tym całym Hogwarckim rozgardiaszem, który (o dziwo!)przestał ją bawić, dziewczyna postanowiła znów gdzieś się zaszyć, oczywiście z nieodłączną już książką. Udała się nad brzeg jeziora, gdzie nieczęsto można było kogoś spotkać...no, przynajmniej jej się tak wydawało. Usiadła prawie nad samym brzegiem i wyciągnęła z torby książkę, która po pewnym czasie wyślizgnęła jej się z rąk. Szczerze mówiąc, wątpię, że Clara to zauważyła, ponieważ znów zatopiła się w swoich myślach, wbijając wzrok w jeden punkt na jeziorze.
Szósta rano, poranek dzień zwyczajny. Dominic ciężko otworzył swe powieki. Co było pierwszy jego uczuciem? Kac. Okropny wielki kac alkoholowy i moralny, co dawało mu jasny przekaz, że wczoraj musiał narozrabiać. Ciekawe, co takiego zrobił… Dominic wytężył się, by przypomnieć sobie ostatnią rzecz, jaką pamięta jednak ostry ból głowy, który był natychmiastowym sprzeciwem przerwał jego wysiłki. Chłopak przewrócił się na bok i zobaczył niedokończoną butelkę Whisky. Natychmiastową reakcją było sięgnięcia po nią i zaczerpnięcia sporego łyku złotego trunku. Gdy ból głowy trochę opadł mógł się podnieść i rozejrzeć. Pokój był pusty, co było nad wyraz dziwne patrząc na to, która jest godzina. Jednak, gdy rozejrzał się dokładniej spostrzegł, że pokój jednak nie jest tak pusty, jak mu się wydawało… Stała, bowiem tam zjawa. Chociaż nie to złe określenie. Nie była to zjawa ani duch. Był to Tristan zmarły chłopak byłej dziewczyny, a więc tak zwany powrót do przeszłości. Był to omam Dominica, który sugerował, że ten mocno wczoraj przesadził z narkotykami. W najlepszym wypadku przesadził tylko z vicodinu zaś w najgorszym.. Dominic sięgnął po swe kapsułki szczęścia, czyli nic innego jak wcześniej vicodinu i wziął dwie kapsułki. Przez głowę przeszła mu myśl, że nawet naćpać się spokojnie nie można, by jego naćpana podświadomość nie dawała o sobie znaku życia. To jak druga osobowość. Ta lepsza, ta, która robi wyrzuty, umoralnia, a co gorsze posiada sumienie. Kiedy kac Krukona stał się w miarę znośny ten poszedł się wykąpać i wyszedł, a raczej pokuśtykał z zamku. Stwierdził, że świeże powietrze dobrze mu zrobi a bynajmniej nie zaszkodzi. Prawdę mówiąc, chciał unikać chwilowo innych uczniów z obawy, że dowie się czegoś „ciekawego” o wczorajszym wieczorze. Skoro nie pamięta to nie warto pamiętać. Kiedy tak szedł z dala zobaczył znajomą postać. Nie pamiętał jej imienia, ale wiedział, że ją zna a każda sposobność do wkurzenia kogoś jest dobra. Stanął za dziewczyną przez chwilę badawczo się jej przyglądając. Szkoda, że nie wiedział, co się wydarzyło w jej życiu. Gdyby był w Egipcie lub słuchał plotek, to by wiedział i mógłby podręczyć dziewczynę a tak nic z tego. - Chcesz skoczyć i się utopić? Jak tak to poczekaj idę po popcorn. – Powiedział nie spuszczając z niej wzroku. Patrzenie jak dziewczyna się topi mogłoby być dobrym początkiem dnia nie sądzicie? Nie? No cóż…
Nie usłyszała, że ktoś od tyłu do niej podszedł, więc na dźwięk głosu Dominica wyrwana z zamyślenia, podskoczyła ze strachu i momentalnie odwróciła się do chłopaka. Nie zdziwiła się kiedy zobaczyła kto wypowiedział te jakże miłe słowa - Dominic oczywiście. Bo kto inny byłby tak ujmująco uprzejmy? Jednak zamiast poczuć się urażoną, Clara uśmiechnęła się i z powrotem odwróciła głowę w kierunku jeziora. Miała naprawdę po dziurki w nosie tych fałszywie uprzejmych osób, które "doskonale ją rozumiały". Z dwojga złego wolała te chamskie docinki Lind'a. - Muszę Cię rozczarować, ale z brzegu nie da się skoczyć. Najwyżej z pomostu. Za to jeśli Tobie i tak chce się przynieść popcorn to nie krępuj się. - podniosła z ziemi książkę która zsunęła się jej z kolan, otrzepała ją i schowała do torby, po czym znów odwróciła się do swojego aktualnego rozmówcy. - A tak na marginesie, co Ciebie tutaj przygnało? Jeśli tak bardzo chcesz się utopić to lepiej zrób to przy pomoście, tak jak mówiłam. Tam jest głębiej. - podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami, tym samym pokazując chłopakowi, że nigdzie się stąd nie ruszy. Może jej dogryzać ile chce, bo gorzej i tak już być nie może.
Zawsze może być gorzej! No tak od początku… Dominic stał tak bez ruchu. Starał się sobie przypomnieć z skąd ją kojarzy, ale niestety bezskutecznie. Może wspólny romans? Może go pobiła lub oskarżyła o brak duszy? Chłopak już tak miał, że mniej ważne rzeczy i osoby po prostu zapominał. - Faktycznie nieco płytko. – Stwierdził przenosząc wzro0k na jezioro. – Ale mógłbym ci pomóc jak, by, co. – Dokończył, po czym przysiadł się. Wyprostował nogi i położył swą laskę obok. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niewzruszoną taflę wody, kiedy padło pytanie dziewczyny, które nieco zbiło go z tropu. - Ja? – Dominic spojrzał się na Tristana, czy też swój omam. – Ja staram się kogoś uniknąć, ale raczej marnie mi to idzie. – Powiedział powoli wpatrując się w swój omam. Kiedy uznał, że dosyć głupio musi tak wyglądać położył się na trawie i zapatrzył na niebo.
To Clara Hempburn nie lubiliście się potem ona się w tobie zauroczyła i wkurzała cię jeszcze bardziej, a kiedy i ty się w niej zauroczyłeś ona odpuściła.
Dominic spojrzał się w stronę omamu. - Fajnieeeee – Powiedział naprawdę zachwycony. Jego podświadomość wie więcej niż on. A w sumie więcej pamięta. Być może nawet wszystko lub znaczącą większość z jego życia? Najpierw jednak trzeba było sprawdzić czy jego podświadomość to nie urojenia naćpanego kaleki. - Clara tak? – Zapytał przenosząc na nią swoje spojrzenie. – Mam słabą pamięć do ludzi i imion dla tego pytam.
W tym momencie wizja utopienia się nie wydawała się dziewczynie taka zła. No, a przynajmniej lepsza niż to przez co musiała aktualnie przechodzić. Wiedziała, że jej stopień użalania się nad sobą osiągnął poziom hard, ale po prostu nie była w stanie być ponad to wszystko. Czuła, że to ona to wszystko spieprzyła. Prawda była taka, że nie potrafiła utrzymać kogoś przy sobie, nawet nie wiadomo ile by się starała. Ze złością cisnęła w kierunku jeziora małymi kamyczkami, które znalazły się pod ręką. Parę z nich nie dotarło do celu, parę zanurzyło się w wodzie - Droga wolna. Jeśli utopienie mnie ma Ci ulżyć...nie będę się wyrywać. - mruknęła, po czym wzięła jeszcze jedną garść małych kamyków i również posłała je do jeziora. - Unikać? Kogo to starasz się unikać? - nieco zdziwiona, spojrzała na Dominica. - Szczerze mówiąc, myślałam, że nie musisz się o to starać - prychnęła - Z tego co wiem, unikanie Ciebie to hobby połowy Hogwartu, więc...to dość dziwne, że sytuacja się tak nagle odwróciła. - uśmiechnęła się do niego niewinne. Nie, skądże nie chciała być złośliwa. Tak po prostu..wyszło, no. - Tak, jestem Clara. A Ty Dominic, bla bla bla, nie musisz mi się przedstawiać. - westchnęła, wbijając wzrok w linie horyzontu jeziora. - Nie pamiętasz mnie, co? - nagle przeniosła spojrzenie na niego. Jakby nie patrzeć, sytuacja trochę groteskowa. Właściwie to dziewczyna nie była specjalnie zdziwiona faktem, że krukon jej nie pamięta. Nawet teraz, wydawał się nieco...naćpany? Tak, chyba tak. Przynajmniej takie wrażenie odniosła Clara, obserwując niektóre zachowania swojego rozmówcy.
Dominic wziął laskę do swej dłoni i zaczął nią obracać w powietrzu. Nie zajmował się dziewczyną, bo nie widział w tym żadnego powodu i sensu. No i co, że miała dola? Czy to była jego sprawa? Nie zamierzał się wpieprzać między wódkę a zakąskę. Każdy ma prawo do prywatności i takie tam.. No dobra, gdyby wiedział, co się stało lub, gdyby było to coś naprawdę interesującego lub, gdyby znał ją trochę lepiej a ona była, by mu bliższa to chętnie czy nie, ale, by się zainteresował. Jednak tak czy, inaczej on jest pozbawiony uczuć i sumienia także nie ma sensu nad tym lamentować. - Och, .. – Westchnął cicho w kierunku dziewczyny. – Z reguły staram się osiągnąć rezultat wprost proporcjonalnie odwrotny od śmierci. – Stwierdził przenosząc wzrok na dziewczynę z badawczym spojrzeniem, by w końcu westchnąć i odwrócić wzrok. Nie lubił siedzieć w towarzystwie dołujących się osób. Użalanie się nad sobą w tak żałosny sposób było dla niego.. Żałosne. - Z reguły nie unikam nikogo. Nawet jak ktoś się do mnie doczepi jak wesz do psa. Ogólnie rozmowa z osobami, które za cel życiowy obierają sobie zmianę mnie w dobrego rycerza w lśniącej zbroi jest zabawne. Chociaż prawdę mówiąc są dwie osoby, których unikam za wszelką cenę. – Powiedział na chwilę milknąć. Nagle okazało się, że nie może mówić. Nie dusił się ani nie krztusił. To był objaw jego choroby. W tym także momencie jego laska upadła na ziemie, bo jego ręka zaczęła gwałtownie drżeć. Dominic złapał ją drugą ręką i usiadł. Musiał mocno się zmusić i zmobilizować, żeby móc dalej mówić. - Pierwszą osobą jest Andrzej. Pewien Puchon, który założył sobie mój fanklub. Wyleczyłem jego babkę czy kogoś tam a ten kretyn założył ten fanklub wraz z innymi idiotami, których wyleczyłem lub kogoś z ich rodziny. – Powiedział z wyraźnym nie smakiem. – Drugą osobą jest… Jestem ja sam. – Powiedział spokojnie. Mówił oczywiście poważnie, bo miał na myśli swoją podświadomość. Nadal zamierzał się jej pozbyć nie chcąc ryzykować głębszych oznak choroby psychicznej czy jak, kto woli przedawkowania vicodinu. Wystarczyło mu, że i tak na swój sposób jest chory psychicznie. Chociaż jego omamy nie są groźne i w pewien sposób, o ile to możliwe je kontroluję, ale to nie zmienia faktu, że woli nie ryzykować. Najgorsze jest to, że na jakiś czas będzie musiał odstawić vicodinu. Z reguły są to jakieś dwa dni, ale to i tak za dużo. Zespół odstawienia jest cholernie nie przyjemny. - Nie zamierzałem się przedstawiać. Chciałem jedynie coś sprawdzić a mną się przejmować nie musisz. Mam słabą pamięć do wszystkich. Zapamiętuje innych tylko w, tedy, kiedy nadam, im jakiś pseudonim dajmy na to ty będziesz.. – Dominic przerwał przenosząc na nią swój wzrok. – Kamyczkiem O! Wiesz, że teraz masz przerąbane kamyczku? – Zapytał z chytrym uśmiechem.
-W takim razie gratulacje super bohaterze. - przerwała rzucanie kamyczkami do wody i również spojrzała na Dominica badawczo. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, od razu odwróciła wzrok. Nagle czubki jej butów stały się szalenie ciekawe! Nie lubiła gdy ktoś, zwłaszcza prawie obcy patrzył na nią w taki sposób. Politowanie? Clara odniosła wrażenie, że Dominic patrzy tak na każdego, ale ją to chyba musiał mieć za wyjątkowo żałosną. Z resztą nie dziwiła mu się, w tym momencie gryfonka miała o sobie podobne zdanie. -To w pewien sposób miłe, nie uważasz? Nawet jeśli zabawne.- stwierdziła -To znaczy, że tym osobom na Tobie zależy. Skąd możesz wiedzieć, czy zmiana w tego przysłowiowego białego rycerza nie uczyni Cię bardziej szczęśliwym? - uśmiechnęła się, znów kierując spojrzenie na Dominica. Widząc jak ręka chłopaka zaczęła drżeć wyraz jej twarzy się zmienił. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, ani w jakikolwiek sposób zareagować, bo krukon chyba opanował sytuację i znów zaczął mówić. - Andrzej? Naprawdę? No proszę Cię, bardziej nieszkodliwej osoby nie znam. No, w każdym razie ten cały fanclub też jest raczej w dobrym tonie. Chłopak pewnie jest Ci tak wdzięczny, że musi Ci to okazywać na wszystkie możliwe sposoby. Wykaż trochę wyrozumiałości a może się odczepi. - znów się uśmiechnęła, tym razem patrząc Dominicowi prosto w oczy. Clara ciocią dobrą radą, uhuhu. Po chwili jednak uśmiech zszedł jej z twarzy, zaczęła się zastanawiać nad słowami chłopaka. - Przed samym sobą? Przed samym sobą nie da się uciec, mój drogi. Zawsze będziesz gdzieś tam w środku, nawet jeśli zmienisz się w zaćpanego na śmierć menela, który nawet nie pamięta swojego imienia. - wzruszyła ramionami. Według Clary tak właśnie było. Można uciekać i uciekać ale i tak za daleko się nie odbiegnie. To samo tyczy się podświadomości, niestety. - Sprawdzić? Co sprawdzić? - z ciekawskim błyskiem w oku, lekko przechyliła głowę na bok. Odwzajemniła chytry uśmieszek - To chyba nie ja z naszej dwójki mam przerąbane. Mi nie potrzeba dużo, żeby kogoś zapamiętać, a kiedy się na kogoś uwezmę potrafię być straszną mendą. Gorszą niż Andrzej! - zaśmiała się - Poza tym, 'Kamyczek' nie jest złe, nawet adekwatne! Rozumiem, że teraz też mam Ci wymyślić ksywkę?
/ zt
Ostatnio zmieniony przez Clara Hepburn dnia Nie Paź 07 2012, 18:27, w całości zmieniany 1 raz
Nie było go długo, nawet bardzo długo, ale taki akurat mieli kurs z ojcem, że ponad całe wakacje pływali po morzach i oceanach. Tym razem odwiedzili Indonezję, bo przypłynęli po jakiś towar. Chris nic nie mówił na jego temat, a Olavi nie bardzo chciał się w to mieszać. Bo podejrzewał, że interesy ojca nie do końca były legalne, ale co zrobić. Pływanie po szerokich wodach miesiącami uzależniały prawie niczym mugolskie narkotyki. Człowiek się hartował, poprawiało mu się zdrowie, a do tego te widoki... o kłótniach i pijaństwie może przemilczmy, heheheh. Dlatego nic dziwnego, że minęło ledwo kilka dni, a Viitasalo zatęsknił za wodą. Dlatego zabrał swoją wędkę z dormitorium i udał się nad jezioro. Szczerze wątpił, aby miał cokolwiek złowić, ale samo siedzenie nad wodą wydawało mu się szalenie odprężające. Przygotował wszystko co niezbędne i usiadł na zimnej trawie, nawet nie oczekując na jakiś połów. Po prostu starał się wyciszyć i pomyśleć o paru sprawach. Przede wszystkim co z Maddie? Dawno się nie widzieli... no i Ariena. Gdzie ona zniknęła? A Kevin? Jak się czuje? Freddie? Musi chyba nadrobić zaległości towarzyskie, ale mimo wszystko odczuwał delikatną panikę przed tym. Nigdy nie był zbyt dobry w tych wszystkich przyjacielskich sprawach. Tak, jest nad czym myśleć.
A Kevin? Próbował się jakoś pozbierać, bo Marione go ignorował, poświęcając się całkowicie nauce. Czego Kevin nie rozumiał, choć próbował, tyle lat próbował, ale nie umiał. Po prostu nie czuł tego pędu do nauki, cóż zrobić. Hyacinth też nie miała czasu, zajęta nauką do owutemów (jakby to było takie ważne, on się nie uczył, a zdał i studiuje, ha!). Po prostu jakby ci ludzie, z którymi się trzymał, tak nagle zniknęli albo nie mieli dla niego czasu. Smutne. Aż naprawdę chciał rzucić szkołę w cholerę, bo i na co miał tu siedzieć? Musiał sobie to wszystko przemyśleć, a gdzie lepiej mu się myślało, jak nie przy łowieniu ryb? Dlatego też zabrał ze sobą wędkę i udał się w stronę jeziora. Co z tego, że nieraz za to mu się obrywało, oficjalnego zakazu łowienia ryb nie było. A przynajmniej Marione mu takiego nie znalazł. A Kevin nie mógł uwierzyć w to, co widział. Przy jeziorze siedział z wędką Olavi, jego druh. Więc jednak wrócił. Słyszał te plotki, ale dziwnym trafem nie widywał go w dormitorium, więc w to nie wierzył. Przyspieszył kroku, a gdy już był przy Viitasalo, klepnął go przyjacielsko w plecy.
Jak dobrze, że Olavi nie parał się jakoś szczególnie nauką, dzięki temu mogli się tutaj obydwaj już spotkać. Na jakże męskim, acz przyjacielskim łowieniu ryb! Może i w jakimś sensie było to mało legalne, ale kto by się tym przejmował? Jest październik, trzeba się trochę odprężyć przed kolejną lawiną zajęć. Poza tym, co to komu przeszkadza? Siedział sobie z wyprostowanymi nogami, oparty jedną ręką za plecami i głową przechyloną w jedną stronę. Mógł wyglądać trochę jak marionetka. Ale oprócz tego był całkiem nieźle opalony i... zrelaksowany. Woda ma naprawdę zbawienny wpływ na ludzi! Kiedy dostrzegł nieopodal Kevina, uśmiechnął się szeroko i pomachał do niego ręką, nie opierając się już dłużej, dlatego musiał lepiej usiąść. - Ahoj kamracie! - krzyknął do niego tubalnie, a potem wykonał w powietrzu gest ręką zachęcający do posadzenia tyłka tuż obok niego. - Znów na ryby, huh? A w ogóle to co u ciebie? Jak tam zajęcia? Jak tam Hogwart? Widziałeś może Maddie? Albo Freddiego? Chiarę? Arienę? - zaczął paplać, zasypując kumpla masą pytań i imionami, które ten niekoniecznie musiał znać. Ale może coś wie? Może chodzą jakieś ploty po zamku? Zawsze warto spróbować!
- Ahoj! - zawołał radośnie. A potem posadził tyłek obok Olaviego i zarzucił wędką do wody. Może a nuż coś ciekawego złapie? Jakieś stworzenie, którego jeszcze nie widział? Kto wie, to było takie fascynujące! - No na ryby, na ryby, jak zawsze! - roześmiał się. - No właśnie ciężko, znaczy nie wiem, czy zdam, cały czas myślę, że to nie dla mnie, te całe studia. Ariena... - tu zatrzymał się, myśląc o dziewczynie, która jeszcze niedawno tak mu się podobała. - Nie widziałem jej dawno, zresztą wszyscy wydają się być zajęci nauką albo sobą... a ma być niedługo bal, idziesz? - zapytał na koniec, zmieniając temat. Patrzył na wodę, która jak na razie nie była wzburzona, raczej dziwnie spokojna. Jak na razie nic nie chwyciło się na wędkę, Kevin miał nadzieję, ze to się zmieni.
Siedział spokojnie, głęboko wdychając powietrze i uśmiechając się lekko. Cóż za wspaniały początek dnia! Jeszcze dodatkowo miał towarzystwo, więc w ogóle jest cudownie. Pokiwał głową, kiedy Kevin zaczął mówić. Przyglądał mu się, bo dawno go nie widział i zastanawiał się, jakie zmiany w nim zaszły. - Zdasz, co masz nie zdać! - pocieszył kolegę, oczywiście odpowiednio energicznym tonem. - To znaczy rozumiem, studia są wykańczające, szczególnie wtedy, kiedy jest masa ciekawszych rzeczy do robienia, ale do stu tysięcy beczek zjełczałego tranu, damy sobie radę - dodał pewny siebie i na chwile odwrócił wzrok, spoglądając na wędkę. Nic, wszystko jest spokojne. Zmartwił się odrobinę, że kojarzył jedynie Arienę i co więcej jej nie widział. Pokręcił nosem i machnął z niezadowoleniem ręką. - Taaak, wszyscy najbardziej to lubią siebie - potwierdził, po czym jedną ręką podrapał się po karku. Bal? A, tak. - Nie, raczej nie. Zresztą nie kręci mnie to. A ty idziesz? - zapytał z ciekawością, znów patrząc na rozmówcę.
Tak to jest, gdy się dorasta. W mózgu zaczynają dojrzewać pierwsze szare komórki. Znaczy się, u każdego normalnego człeka, pierwsze szare komórki powstały tak właściwie nieco wcześniej niźli u naszego Wilczka. Natomiast nie ma żadnego powodu do śmiechu. Mózg Wilka wciąż walczy, więc należy mu dopingować i pomagać mu wzrastać w tych przemyśleniach. Jak ktoś jest dupkiem, to albo nim zostaje, albo się zmienia. Zatem jest pewna alternatywa. To smutne, ale Twycrossa ludzie zaszufladkowali już do tej pierwszej, niekoniecznie pozytywnej, natomiast w nim wbrew wszelkim przypuszczeniom... zaczyna się coś dziać. Ach, widzicie? Nie należy szufladkować ludzi. Apeluję, aby ten post, zmienił Twoje podejście, infantylny człowieku! Cóż, wracajmy do pogrążonego w smutku Wilczka. Siedział załamany, z głową schowaną pomiędzy kolanami i czekał na zbawienie, rozważając wiele istotnych kwestii, w których dał dupy. Nie do końca rozumie czemu żałuje, ale żałuje. Nie rozumie czemu cokolwiek miałby zmieniać, ale chce tego. Ostatnio zrobił się bardzo sumienny w nauce - zależy mu na ugruntowaniu dobrego startu w przyszłości (czyżby nie brzmiało to dojrzale?). Nie pamięta, kiedy ostatnio wykorzystał jakąś niewinną puchonkę, zbyt winną ślizgonkę czy niedostępną krukonkę. Szczerze... nie pamięta. Z wilka był jeden wielki frajer, frajer i frajer, nie rozumiał co jest w życiu ważne, a co sobie może wsadzić głęboko gdzieś. Dążył tylko do fizycznych przyjemności, do kolejnej nocy spędzonej beztrosko przy ognistej - z innymi, równie wartościowymi typami. Dlaczego Wilczek z małego, słodkiego, głupiego kundelka chce stać się dojrzałym, mądrym wilkiem? Jakby to odrzekł filozoficznie nasz mentor Hamlet: Oto jest pytanie.
Siedząc sobie w dormitorium i wpatrując się bezcelowo w okno zauważyła w końcu, że po śnieżnych zamieciach nie zostało ani śladu! No niesamowite! Czyżby w tym roku wiosna miała nadejść jakoś wcześniej? Lao mocno trzymała za nią kciuki! Zimy miała już zdecydowanie dość. Obserwując tak pogodę za oknem postanowiła uczcić te nagłe roztopy. Zerwała się z łóżka, skoczyła do szafy, wyjęła i od razu założyła swój czarny płaszcz, szyję owinęła biało-czarną arafatką, na nogi wciągnęła nierozłączne glany, które tradycyjnie zawiązała jedynie do połowy aby nie tracić cennego czasu i wyszła z pokoju na korytarz kierując się w stronę wyjścia z zamku. Kiedy wyszła na zewnątrz od razu na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jak przyjemnie było w końcu nie czuć tego szczypiącego mrozu! Zakręciła się na jednej nodze wokół własnej osi i ruszyła w stronę jeziora. Stanęła na brzegu i przez chwilę wpatrywała się w swoje odbicie na wodzie zastanawiając się czy jezioro jeszcze zamarznie, czy już nie będzie mrozów. Z jednej strony chciała by wreszcie zrobiło się ciepło, ale przecież planowała jazdę na łyżwach po tym ogromnym jeziorze! Po chwili machnęła ręką i odwróciła się. Co będzie, to będzie. Nie ma co sobie głowy zaprzątać takimi rzeczami. Rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca gdzie mogłaby usiąść. Trawa niestety jeszcze była strasznie mokra. W końcu wypatrzyła jakieś nieduże drzewo, z gałęziami nisko nad ziemią. Podeszła do niego i usiadła na najniższym konarze opierając się placami o pień. Gałąź była na tyle gruba, że mogła na niej położyć wyciągnięte, skrzyżowane w kostkach nogi. Wyjęła z torby książkę "Gra o Ministerstwo" i pogrążyła się lekturze.
NO CÓŻ TRUDNO. Charlie Finn była bardzo niepocieszona takim chłodnym przyjęciem w Hogwarcie. Nie dość, że nikt nie wyszedł po ich drużynę, sami musieli znaleźć drogę do zamku, skrzaty miały wyjebane na ich bagaże, nikt nie oprowadził ich po tym wielkim, upiornym gmachu i błąkali się dwa lata po korytarzach w poszukiwaniu swoich dormitoriów, stali pięć kolejnych lat przed wejściami chroniącymi do tychże, bo nikt nie podał im haseł, o "imprezie powitalnej" dowiedzieli się z zasłyszanych przypadkiem rozmów uczniów, a gdy pojawili się już na miejscu, okazało się, że nikogo tam nie było. Poza wielką kałamarnicą. Chłodne przywitanie było również bardzo dosłowne. Dla Australijczyków dwanaście stopni celsjusza nie oznaczało zbyt fortunnej pogody, ale ci szaleni Angole najwyraźniej skakali z radości nad taką temperaturą, bo zdążyła dostrzec już na błoniach kilka osób paradujących na krótki rękawek. - ALE CHUJOWO - rzekła do swej towarzyszki, z którą to przybyła nad jezioro. - WRACAJMY DO DOMU, WILKES.
I nikt nie powie, że tak nie było, bo nie chciało wam się pisać postów, darmozjady, więc mój jest pierwszy i to jedyna, najprawdziwsza prawda.
W ogóle co to miało być? Przebyli taki świat drogi, tyle stref czasowych minęli, żeby zaszczycić Wielką Brytanię i Hogwart swoją obecnością, a tu coś takiego? Zero grzeczności, żadnego powitania, żadnej imprezy, pff, z taką szkołą i z takimi ludźmi to tylko pociąć się idzie, to nie to samo, co stare dobre Red Rock, gdzie wszyscy się kochają i przynajmniej jest cieplutko. Dwanaście stopni? Wsadźcie je sobie w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, bo Audrey zamarzała. - Spieprzyli sprawę, Finn. Zróbmy z tym coś. Albo na serio wróćmy do Australii, tam przynajmniej jest ciepło. - Wilkes kopnęła kamień, który napatoczył jej się pod nogi i posłała go prosto w stronę wielgachnej kałamarnicy, która akurat wynurzyła się z wody. I zaraz z powrotem się pod nią schowała, bo kamyczek trafił ją w jedną z macek. Soł sad. - W ogóle powinni padać nam do stóp, że w ogóle zaszczyciłyśmy ich swoją obecnością. Gdyby nie my, to nie mieliby tych cholernych mistrzostw juniorów. Chociaż i tak tego nie rozumiem, skoro wiadomo, że i tak wygramy - wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, wyobrażając sobie, jak odbierają puchar od dyrektorów szkół.