W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Autor
Wiadomość
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Trzeci dzień, trzecie popołudnie przeznaczone na samotną naukę. Finn wpadł w jakiś trans, w rytm, który nie pozwalał mu przerwać. Zaniedbał inne przedmioty, nie napisał wypracowań i zapewne gorzko będzie tego żałować. Co mógł jednak poradzić na silną potrzebę wyćwiczenia jeszcze jednego zaklęcia? Tym razem znalazł inne, o którym nauczyciel wspominał jakiś czas temu, ale uznał, że nie trzeba go teraz opanowywać. Finn zainteresował się nim bowiem pisał niegdyś wypracowanie na temat przeciwzaklęcia do Serpensortii. Czemu jednak ma się skupiać na neutralizowaniu ataku węża, skoro może odpowiadać za jego kontrolę? Lepiej być po tej drugiej stronie niż zastanawiać się nad obroną. Usiadł nad jeziorem, była jakaś szósta rano. Normalni ludzie jeszcze śpią, przewracają się na drugi bok albo chociażby człapią na śniadanie. Finnowi odbijało. Zatracał się w inkantacjach, które wpadały do jego głowy i wzbudzały jego chore zainteresowanie. Nie umiał przejść obok nich obojętnie. Podrzucił wyczyszczoną różdżkę w ręku i wycelował ją w kierunku ziemi zmieszanej z kamykami i pęczkami pierwszej trawy. - Serpensortia. - źle zaintonował, różdżka jakby parsknęła śmiechem wyduszając z siebie kilka kpiących iskierek. Wywrócił oczami, poprawił uchwyt palców na rączce. - Serpensortia. - dobitniejsze, bardziej gorliwe, a jednak też okazało się to za słabe. Zauważył, że ramię ma zbyt nisko, a więc zaklęcie nie bardzo ma miejsce, by się przekształcić w upragnionego węża. Poprawił odległość, wyprostował sylwetkę. - Serpensortia. - skoncentrował się, napiął mięśnie żuchwy i twarzy, wytężył wzrok i poprawił swoje skupienie. Jest! Na ziemi metr przed nim zmaterializował się wąż, niezbyt duży, mało masywny. Niestety Finn nie znał się na ich gatunkach, więc nie potrafił określić z jakiej rodziny wężowatych ten pochodzi. Wąż jedynie syknął odsłaniając rozwidlony język i zniknął, wyparował zamieniając się w bladą chmurę. Rozmasował kark i przeszedł kawałek dalej, by mieć mniej zieleni, a więcej piachu i mocnej ziemi. Jezioro szumiało dźwiękiem miłym dla ucha, słońce ogrzewało chłodne poranne powietrze, a Finn znów inkantował. Te nieudolne próby były mozolne. Męczył się psychicznie niepowodzeniami, które następowały po sobie raz po raz. Nie potrafił zgrać skomplikowanego ruchu nadgarstka z odpowiednią intonacją środkowej sylaby zaklęcia. Zmielił w ustach przekleństwo wypowiedziane w iście szwedzkim mocnym języku. Zacisnął zęby i ponawiał, ponawiał, ponawiał w cholerę te pieprzone zaklęcie aż w końcu, po jakiejś piętnastej próbie udało się, akurat kiedy zaczynał się delikatnie irytować. Z zaklęcia śmignęła smuga przemieniając się w węża o większej wielkości i wadze. Puchon czuł, że go kontroluje. Intuicyjnie nakazał mu rzucić się do wody. Posłuchał, zniknął i przepadł. Kolejne - Serpensortia - i gdy wąż przed nim stanął, zmusił go do ataku do wyimaginowanego przeciwnika. Obserwował z zachwytem giętkie ciało gada, które prężyło się i wiło dziko. Było mu posłuszne, a to Finnowi się cholernie podobało. Z paskudnym uśmiechem na ustach przekrzywił głowę na bok i zmusił węża do zaatakowania pobliskiej żaby, która odważyła się kumkać za blisko. Patrzył jak gady ze sobą walczą, obserwował z uwagą jak kontrolowany wąż pochłania żabę w całości a chwilę później znika. Pokiwał głową z aprobatą. Pogłaskał czule różdżkę i po chwili schował ją w rękawie. Teraz mógł iść na śniadanie.
zt
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Przybył na polaną nad jeziorem celem wykonania zadania domowego z kółka fanów fauny. Słyszał już od innych, że trzeba nakarmić krnąbrne topki, co nie oszukujmy się, nie do końca mu się uśmiechało. Każdy chyba wiedział, że te stworzenia potrafią być niezwykle wredne i upierdliwe, toteż Matthew spodziewał się najgorszego i szedł niczym na skazanie, kompletnie nie myśląc o przyjemnościach płynących ze spaceru i zyskania nowej, niezwykle potrzebnej w opiece nad magicznymi stworzeniami wiedzy. Wreszcie dotarł na miejsce swej zguby i dostrzegł całe stadko stworzonek o wzroście od sześciu do ośmiu cali. Niezwykle przypominały one chochliki, ale jako że lubił opiekę nad magicznymi stworzeniami i akurat z tego przedmiotu uczył się dość dobrze, to potrafił dostrzec pewne różnice. Nie były one tak jaskrawo ubarwione, poza tym topki nie potrafiły latać. Spoglądał więc na ich ciemnobrązowe lub czarna ciałka, zastanawiając się jak podejść do swojego wyzwania. Wiedział, że topki żywią się małymi owadami, więc przygotował sobie całe opakowanie takiego pożywienia, ale jakoś wzdrygał się na samą myśl o tym, żeby podejść do tych małych złoczyńców. Już teraz mógł zaobserwować, że te żyjątka mają błazeńskie poczucie humoru. Przepychały się wzajemnie, przez co niektóre z nich wpadały do jeziora i wychodziły z niego na brzeg jeszcze bardziej podenerwowane, co zdecydowanie mu nie sprzyjało. Obawiał się, że całą swoją złość i agresję wyładują na nim, a przecież on nie miał wcale złych zamiarów! No nic, trzeba było w końcu zakasać rękawy i wziąć się do roboty. I faktycznie tak zrobił, podciągnął materiał swojej koszulki i nieco się zbliżył. Powoli, żeby nie spłoszyć topków, a także zyskać ich zaufanie. Jak łatwo się domyślić, nie poszło to wcale najlepiej. Jedno ze stworzonek wskazało na niego swoim towarzyszom i już po chwili dwa stworzenia okrążyły go. Kiedy chciał postawić kolejny krok, jeden z oprawców podłożył mu nogę, a Matthew runął jak długi na trawę. „Zajebiście” – Nie wypowiedział tego słowa na głos, a jedynie w myślach, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie łatwo. Wpadł jednak na pewien pomysł. Złapał jednego topka i przepchnął go w kierunku jeziora, niezbyt mocno, żeby nie zrobić mu krzywdy. Potem to samo zrobił z drugim. Chciał w ten sposób pokazać, że jest silnym osobnikiem i że nie warto z nim zadzierać. Nie sądził, żeby to pomogło, ale o dziwo, miło się zaskoczył. Topki rzeczywiście spoglądały na niego zaskoczone i chociaż przez chwilę miał spokój. Chwilę tę postanowił więc wykorzystać na wykonanie swojego zadania. Otworzył pojemnik z owadami i rzucał je w kierunku stworzonek, sprawiedliwie dzieląc ich racje żywnościowe. Obserwował jak topki zajadają ze smakiem swoje podarunki. Wyglądało na to, że wbrew wcześniejszym obawom poradził sobie z zadaniem znakomicie. No, pojawił się tylko jeden problem. Jeden malutki topek gdzieś na uboczu miał chyba złamaną kończynę, bo nie poruszał się tak energicznie jak jego kamraci, a przez to też nie mógł dobyć swojej porcji pożywienia. Ślizgon podszedł więc do niego bliżej i usiadł obok na trawie, podając mu owady wprost pod łapki tak, żeby jego koledzy czasami nie podkradli mu jedzenia. Widział w jego oczach wdzięczność za ratunek przed innymi małymi wredotami. Wreszcie opakowanie z owadami opustoszało, a młody Gallagher mógł opuścić swoje pole niedoli. Jak się jednak okazało topki zapałały do niego sympatią, bo nawet miał wrażenie, że odmachały mu, kiedy zasalutował im na pożegnanie. Usatysfakcjonowany swoim sukcesem udał się powolnym krokiem w kierunku zamku, jako że miał jeszcze dzisiaj naprawdę sporo rzeczy do roboty. Sam nie wiedział po co i dlaczego zapisał się na aż tyle kółek pozalekcyjnych. Teraz dopiero odczuwał skutki tej decyzji.
zt.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Podobno nad przylegającym do szkolnych błoni jeziorem pojawił się mały-duży problem w postaci człowieczko-podobnych, psotnych stworków zwanych topkami. Zazwyczaj uznałby, że nie jest to jego problem, bo co go obchodzą jakieś tam szkodniki… z gruntu rzeczy nie był zainteresowanymi tego typu sprawami i zostawiał je innym, których bardziej interesowała magiczna fauna. Mimo jednak tego, że topki nie znajdowały się w topce (hehe) jego zainteresowań, zapisał się do kółka fanów fauny, mając ku temu swoje prywatne powody. Aż dwa – a może półtora? Były nimi dwa białe, bliźniacze i przy tym należące do bliźniaków kociaki, które rosły jak na drożdżach. Poza świrniętą, niezbyt inteligentną sową było to jego pierwsze w pełni własne zwierzę i choć nie było ono zbyt magiczne, to i tak czasem potrafiło go zadziwiać. Zwłaszcza kot Elaine, który, co tu dużo mówić, był diabłem wcielonym. Podczas gdy jego Meowzart spał sobie w najlepsze przez większość dnia, drugie zwierzątko szalało, niszcząc wszystko na swojej drodze; miał przy tym niespożyte pokłady energii i własne zdanie na każdy temat. Miał nadzieję, że kółko „zoologiczne” pomoże mu w zrozumieniu potrzeb, zamiarów i możliwości obu zwierząt, natomiast topki były swoistą ceną za korzystanie z wiedzy i doświadczenia pozostałych członków koła. Przykrym obowiązkiem? Sam nie wiedział – nie był pewien czego powinien się spodziewać, bo tak naprawdę nigdy nie przyglądał się tym stworzeniom, a lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami dawno miał już za sobą, bo nie czuł potrzeby, aby kontynuować ten uczęszczanie na ten przedmiot na studiach. Miał być chyba swoistym ambasadorem, o ile dobrze to rozumiał. Nie wiedział, dlaczego nie mogą po prostu wygonić stąd topków lub w inny sposób ograniczyć ich populację, ale wierzył, że ludzie bardziej zainteresowani sprawą niż on wiedzieli co robili… i jeśli uważali, że podlizywanie się tym stworzeniom poprzez podsuwanie im jedzenia i zabawę z nimi jest dobrym rozwiązaniem, to nie zamierzał się z nimi sprzeczać. I w ten oto sposób znalazł się tu, gdzie był aktualnie – na szkolnych błoniach, ze słoikiem (o dziurawym wieczku) pełnym żywych, świeżych robaków, które wyprosił u profesor Vicario. Wyglądał pewnie absurdalnie, ale nie przejmował się tym i dzielnie zmierzał nad jezioro, w miejsce, gdzie podobno powinien znaleźć topki. I rzeczywiście tam były, o czym przekonał się zanim jeszcze dotarł na miejsce, bo oto jeden z małych żartownisiów podstawił mu nogę, sprawiając, że młody Swansea potknął się i niemalże upadł, jedynie cudem odzyskując równowagę. Był też bliski wypuszczenia słoika, co na całe szczęście się nie wydarzyło… zapłakałby się chyba, gdyby musiał zbierać całe to robactwo na nowo. – Cześć... małe, zabawne stworzonka. Bardzo miłe. Bardzo… zabawne. – minę miał nietęgą, ale starał się nie okazywać niechęci już na samym wstępie. Wcale nie podobało mu się to zadanie, wolałby trzymać się z daleka zarówno od zawartości trzymanego przezeń słoika, jak i samych stworzonek. – Jesteście głodne? To mam dla Was coś smakowitego - pyszne owady! – ostrożnie, by nie przygnieść żadnego z nich (to nie podziałałoby chyba najlepiej na ich wzajemne relacje) usiadł na trawie, wyjął różdżkę i odkręcił słoik, licząc, że nic z niego nie wylezie i na nim nie usiądzie. Rzucał na robaczki windgardium leviosa i w ten właśnie lewitujący sposób podawał je pojedynczo topkom, które zajadały je tak, że trzęsły im się uszy. Nawet zapomniały na moment o głupich psotach! Ale tylko na moment, bo kiedy skończył i wstał, aby z ulgą zgłosić wykonanie zadania, jeden z nich obrzucił go błotem. Westchnął na to tylko ciężko i odmaszerował jak najdalej od tych stworzeń.
| z/t
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Cassandra o Topkach usłyszała pierwszy raz już będąc w Hogwarcie i to dopiero pod koniec roku szkolnego. A w dodatku tylko dlatego, że zaczęły się z nimi problemy! To naprawdę zadziwiające, biorąc pod uwagę to, jak popularne są te stworzenia. Kiedy tylko usłyszała, co jest do zrobienia w ramach zadania z koła Fanów Fauny, od razu ruszyła do biblioteki by zwiększyć swoją wiedzę w temacie tych śmiesznych małych zwierzątek. Cassandra uważała się za miłośniczkę zwierząt. Miała sowę, którą dostała od mamy i była z niej niesamowicie dumna. Mogła sie z nią komunikować mimo odległości, no i dopiero wiele miesięcy później dowiedziała się, że jest coś takiego jak Wizzbook. I to wyłącznie z powodu zadania dodatkowego z zielarstwa, które swoją drogą wsale nie poszło jej specjalnie dobrze, mimo że się starała. To było troszkę niesprawiedliwe, ale mała Krukonka cieszyła się mimo to, głównie dlatego, że przy okazji zdobyła masę wiedzy zielarskiej, a do tego w jakiejś strasznie starej, nudnej, długiej książce dowiedziała się całkowicie przypadkiem o istnieniu tajnego przejścia prowadzącego prosto do Miodowego Królestwa. To było niesamowite! Znała już tyle tajnych przejść do tamtego miejsca, w ogóle dużo różnych tajnych przejść, a jeszcze ani razu w żadnym nie była. To niedopuszczalne! A tak strasznie jej zależało! Ale pójdzie w przyszłym roku. O tak, zdecydowanie zamierzała się tam wybrać i to jeszcze we wrześniu No bo kurczę, dlaczego nie pozwalają jej iść, skoro jest prawie tak samo dorosła jak trzecioklasiści?! No, ale koniec rozmyślań. Dotarła nad brzeg jeziora! Dzień dobry maleństwa! - powiedziała, sięgając do malutkich, niedawno wyklutych zwierzątek. - Dzisiaj was nakarmię i pokażę, że nie można zaczepiać czarodziejów. Jesteśmy waszymi przyjaciółmi, nie wolno tak robić! A tu macie jedzonko. Am! Wzięła jednego malca na ręce i podała przygotowane przez opiekunów koła jedzonko. Malec dziabnął ją ze smakiem, Więc Cassandra karmiła go dalej. No, am am! Brawo! Zuch jesteś! Wzięła następnego. Ty też am! Smakuje ci? No peeewnie! Kolejny zaczął się zajadać. I wtedy nagle pojawił się jakiś inny, większy, który zaczął rzucać pod nogi Krukonki… Petardy! Czarodziejskie petardy! Cassandra w pierwszej chwili uciekła z dziewczęcym piskiem, ale oczywiście po chwili przypomniała sobie, że przecież jest czarownicą i że zamierza walczyć z wilkołakami, łazić po Zakazanym Lesie i w ogóle wyruszyć w podróż do centaurów, a to mogło być niebezpieczne. Dlatego nie mogła zostać pokonana przez takie małe, niegroźne stworzonka. Dość! - krzyknęła bojowo. - Nie wolno się tak zachowywać! Jestem waszą przyjaciółką i przyniosłam wam jedzonko! Tak się nie zachowujemy wobec przyjaciół, nie wolno! A fe! Głos rozsądku najwyraźniej nie przekonał zwierzątek, bo małe wredne latające paskudy chciały się bawić dalej. Cassandra czując się zdecydowanie starsza i mądrzejsza zamierzała przemówić im do rozsądku, ale nic z tego nie wyszło. Nie słuchały jej i jeszcze bardziej szkodziły! No, ale tym razem była przygotowana! Wyciągnęła różdżkę i zaczęła rzucać pierwsze zaklęcia, które przyszły jej do głowy. Koślawo bo koślawo, ale sobie poradziła. I tym oto sposobem udało jej się zmusić stworzonka do odrobiny pokory. No i wreszcie mogła nakarmić maleństwa w spokoju! Brawo. Widzicie? To wcale nie było takie trudne! A teraz am, no am! - zaczęła karmić dalej. I była niesamowicie dumna z tego, że kolejny raz udało jej się na kółku Fanów Fauny zaopiekować się małymi słodkościami. Może nie były to puszyste i słodkie niuchacze, ale małe elfopodobne zwierzątka też były słodkie. Nawet jak były brzydsze. A Cassandra, mimo duszy artystki, po pozorach nie oceniała nigdy. Liczyło się serduszko, a te malce w jej oczach miały zadatki na prawdziwe, urocze aniołki.
[z/t]
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Mimo, że Islandia była krajem bogato zamieszkiwanym przez elfy, topki nie były akurat najbardziej znanym gatunkiem w kraju. Rzadko się je spotykało. Surowe, chłodne warunki tamtejszych terenów nie sprzyjały powstawaniu wilgotnych, bagnistych środowisk, tak mocno uwielbianych przez przedstawicieli tego gatunku. Większość akwenów wodnych otoczona była ostrymi skałami. Kilka znanych miejsc z cieplejszymi wodami, to były akweny z wodospadami. Tym bardziej ciekawym dla Gunnara okazało się przyjrzenie się tym stworzeniom z bliska. Nie przypominały istot humanoidalnych. Swoją posturą, zbliżoną bardziej do gnoma (czy bardzo dużego ziemniaka) bliżej im było do chochlików. Od nich różnił ich jedynie kolor. Ciemne umaszczenie skóry dalekie było od żywej ferii niebieskich barw zdobiących ciałka chochlików. Były też nieco mniejsze,ale za to tęższe od nich. Wydawały jednak te same dźwięki i zachowywały się bardzo podobnie. Nie dziwiło więc Ragnarssona, że często były ze sobą mylone. Osobiście nigdy nie przyszło mu ukrócać im zabawy. Wyznawał zasadę, że natura każdego stworzenia cieszy się swoimi niepodważalnymi prawami, których nie należy łamać. Dlatego kucał, nieinwazyjnie nad gniazdem szerzących się topków, obserwując je w ich naturalnym środowisku wodnym. Z przechyloną na bok głową z początku budził ich zainteresowanie. Potargały mu koszulę, tak, że wyglądał jak bardzo przystojny menel z rozchełstanym materiałem na torsie. Nogawki spodni też nadawały się do naprawy. Jednak nie narzekał. Dzień był ciepły. Na jego gust za słoneczny. Zbędne materiały dusiły go i wprawiały w złośliwy nastrój. Przez który łatwo byłoby usposobieniem pomylić go z przedstawicielem łobuzujących topków. Po jakimś czasie, kiedy znudziło im się targanie jego ciuchów, wiszenie mu u kostki, na łokciu i ciąganie go za uszy, w końcu wróciły do swojego psocenia przy brzegu. Gunnara uznając wyraźnie za naturalne tło ich środowiska. Wtedy dopiero gotów był, żeby wyciągnąć z torby przysmaki, do których wcześniej stworzonka bezskutecznie próbowały się dostać. Islandczyk pilnował jednak skórzanej torby bardziej niż pozostałości po swoim szkolnym mundurku. Dopiero teraz uchylił rąbka tajemnicy co się w niej znajduje, sięgając dłonią po jedzenie – zwinięte z cieplarni szkodniki wyjadające rośliny. Rozłożył je na trawie, wysypując z fiolek przed małymi elfikami, co skupiło ich uwagę na moment. Najpierw podszedł tylko jeden z nich, aby wybadać teren. Patrzył na Gunnara trochę podejrzliwie, ale chłopak siedział z nimi dość długo, żeby uznali go za “swojego”. Ostatecznie “przywódca” topków odważył się spróbować jedzenia. Kosztując pysznych owadów. Prócz jedzenia pożytecznych dla środowiska żyjątek, żywiły się również pasożytami. W zasadzie wszystkim co drobne i co należało do owadów. Można więc było uznać, że dzisiejszego dnia, topki nawet przyczyniły się do czegoś pożytecznego. Dzisiaj nie były tylko szkodnikami. Każdy kolejne pochłonął kilka zagrażających hogwarckiej roślinności owadów. Przynajmniej na chwilę, inwazja topków została zażegnana. Uspokojone przez dobre dokarmienie, nasyciły się na chwilę pożywieniem, z pełnymi brzuchami rozkładając się przy jeziorze w równym rzędzie. Grzały skórę w słońcu. Spokojne. Nikomu tymczasowo nie wadząc. Ślizgon – choć nie poczuwał się do przynależenia do tego domu – przysiadł razem z nimi, opierając ręce na kolanach. Nie próbował się z nimi komunikować, wiedząc, że i tak niewiele on zrozumie z ich mowy, a sam nie miał im wiele do powiedzenia. Interesowało go jednak, jak można szybko ugłaskać te stworzenia obietnicą wypełnienia ich żołądków. Gunnar zadanie Koła #@#%^&* Runiarzy mógł uznać za skończone. Choć nie skończył z topkami. Miał nadzieję jeszcze tu wrócić, śledząc ich tryb życia, dokarmiając je w wolnej chwili. Pomimo, że daleko im było w swojej naturze do zwodniczej i hipnotyzującej aury najprawdziwszych, czystych z pochodzenia, elfów.
zt
Vanja A. I. Northug
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 157cm
C. szczególne : Silny Szwedzki akcent, bardzo młody wygląd
Stresowała się i to mocno. Jej pierwsza, samodzielna lekcja jako nauczycielki w Hogwarcie miała właśnie się rozpocząć. Nie miała zielonego pojęcia, jak to wszystko się potoczy. Zastanawiała się, czy da sobie radę, przekaże odpowiednio wiedzę, której chciałaby nauczyć młodzież i przede wszystkim, czy w ogóle potraktują ją poważnie. Wiedziała, jak wygląda i nigdy nie zamierzała tego zmieniać czy ukrywać. Miała jedną szansę na to, aby zrobić pierwsze, dobre wrażenie. W innym wypadku mogłoby skończyć się to źle. Pewnie dlatego ubrała się naprawdę tak, jak na nauczyciela przystało. Długa, czarna szata, ciasno związane w koński ogon włosy, szalik przewieszony przez szyję. Miała szczęście. Pogoda bardzo sprzyjała jej planom, jakby i Ci tam u góry chcieli, aby wszystko poszło odpowiednio. Tego dnia słońce świeciło, choć delikatny wiatr mógł szczypać w twarze, gdyby spędziło się na świeżym powietrzu więcej czasu niż konieczne. Na szczęście lekcja transmutacji miała trwać tylko godzinę, ni mniej, ni więcej. Kilka kresek powyżej zera pozwalało sądzić, że nikt nie zamarznie. Jeszcze tylko tego by brakowało. Przyniosła potrzebne ingerencje i poukładała je na trawie, bez większego ładu i składu. Jak to miała w zwyczaju, wszędzie bywała przed czasem. Tak samo było z zajęciami. Teraz pozostawało tylko czekać na rządnych nowej wiedzy uczniów. Oby tylko jacyś przybyli...
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Transmutacja w kuferku: 14 ( ale mam non stop naszyjnik na sobie, co daje mi 2 pkt jeszcze… tak wspominam na wszelki wypadek)
Nie ma co porównywać nowej nauczycielki do takiego profesora Pattona, który zaserwował im zajęcia z piekła rodem. Miał tu na myśli rzecz jasna fakt, że pod koniec lekcji jego ubranie zostało transmutowane w sukienkę… Mimo wszystko postanowił wpaść na następne wykłady, skoro transmutacja przydawała mu się w życiu nie raz i nie dwa. Zwłaszcza, że miała prowadzić je nauczycielka o szwedzkim nazwisku. Miło było zgarnąć po drodze towarzystwo nazywane @Skyler Schuester, którego to dźgnął w ramię, oznajmując, że idą razem na transmę. - Jezioro. Jesień. Transmutacja. Gdyby dodać do tego Pattona brzmiałoby jak uprzykrzanie życia niewinnym. - skomentował, gdy już weszli na tereny wodne. Postawił kołnierz kurtki, chowając za suwak brodę, gdy zawiał chłodniejszy wiatr. Trawa pod jego podeszwami mlaskała od deszczowej wilgoci. - Ta psorka ma szwedzkie nazwisko. - oznajmił, spoglądając błękitnymi oczami na Skylera. Pierwszy raz od dawna Finn okazywał aż tak widoczna ekscytację czymkolwiek. Po prostu nie mógł się doczekać spotkania nauczycielki - rodaczki (!). Ich przybycie oznajmił głos Finna, kiedy to obficie komentował nauczycielkę. - Chyba nie opuszczę jej żadnych wykładów, nawet jeśli będzie większą kosą niż Patton i Dear razem wzięci. - a gdy zbliżyli się dostrzegł schylającą się do trawy dziewczynę. Co ona układała na wilgotnej ziemi? Absolutnie nie wziął jej za nauczycielkę, miała zbyt młode rysy twarzy, ale też nie widział na jej mundurku żadnych oznak przynależności do domu. To zatem była jedna odpowiedź: - Przyjezdna. - mruknął zawieszając na niej swój uważny wzrok. Jeśli na niego popatrzyła, skinął powściągliwie głową. - Wygląda znajomo... To możliwe? - zapytał półgębkiem przyjaciela, nieustannie przyglądając się dziewczynie. Dałby sobie starą różdżkę złamać, że gdzieś już widział tę dziewczynę...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Transma w kuferku 2 xD ale umiem Enutitatum i Secare
Siedział pochłonięty lekturą podręcznika do eliksirów, a przynajmniej tak to musiało wyglądać, gdy Finn do niego podchodził. Dźgnięty w ramię wyprostował się otwierając zaspane oczy i pokiwał automatycznie głową, dopiero chwilę później orientując się na co się zgodził. Nie da się ukryć, że niezależnie od tego gdzie Finn chciałby go zaciągnąć, to Skyler i tak by mu przytaknął. Nie za wiele miał do stracenia, a wiele do zyskania. - W sumie to nawet podobała mi się ostatnia lekcja - odpowiedział mu z lekkim uśmiechem, gdy przypomniał sobie Garda w sukience, o czym oczywiście nie zamierzał wspominać, wyczuwając, że jest to temat tabu. Gdyby tylko mógł, to chętnie zamieniłby się z nim efektami ich zaklęć, bo prawdę mówiąc nie krępowała go myśl paradowania przed resztą grupy choćby i w różowym tiulu, a przynajmniej oszczędziłby nerwów blondynowi. - Ale jezioro mnie trochę niepokoi. Pomijając nawet temperaturę, to... - urwał na chwilę, żeby zastanowić się jak dobrać słowa, żeby nie powiedzieć wprost, że leci na dno jak głaz. - Po prostu nie za dobrze pływam. Spojrzał na Finna, chowającego brodę w kołnierzu i pożałował, że nie wziął szalika. Mógłby mu go teraz teatralnie zarzucić na szyję, mówiąc zdecydowane "bez dyskusji", a tak... pozostała mu tylko wyobraźnia. Dodatkowo sam nie był ubrany zbyt odpowiednio, aby sterczeć przez godzinę na wietrze, bo wyraźnie czuł każdy powiew przez dziurki swojego swetra. Zacisnął zęby, nie chcąc zdradzić, że dostał gęsiej skórki z zimna. Piętnaście minut i ciało się przyzwyczai. Tak słyszał. Uśmiechnął się nieco widząc jego ekscytację, chociaż powstrzymał się od komentarza, aby nie psuć mu radości. Uważał, że niezbyt rozsądne jest lubić kogoś z góry, tylko dlatego, że ma się z nim wspólne pochodzenia, ale... może to dlatego, że poznał zbyt wielu chamskich Polaków. Może Szwedzi faktycznie mają coś w sobie? Uwielbia sto procent znanych przez siebie Szwedów. A to że zna tylko jednego, to inna sprawa. Posłał obecnej nad jeziorem dziewczynie uśmiech, który zazwyczaj można było u niego zobaczyć tylko w pracy - szeroki, ciepły, uprzejmy - jednym słowem: "wyćwiczony". Skinął jej przy tym głową na powitanie, nie będąc pewnym czy nie jest przypadkiem jakąś studentką na stażu. - Ja tam w ogóle nie kojarzę - odpowiedział mu, drapiąc się w zamyśleniu po policzku, jednak jego wciąż zaspany umysł szybko przeniósł się na rejony "czy ja się dzisiaj ogoliłem?" i "a babcia mówiła - noś podkoszulki". - Może śmignęła Ci na zaręczynach? - zaproponował rozwiązanie, zastanawiając się gdzie Finn mógł ją widzieć, żeby jemu samemu nie rzuciła się w oczy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Punkty 69 (jeśli bierzesz pod uwagę: + 2pkt za totem protekcyjny)
Nad jeziorem było naprawdę pięknie o tej porze roku. Chociaż w kościach aż trzeszczało od zimna (ubrałem zdecydowanie zbyt cienki płaszcz) to i tak cieszyła mnie myśl o ćwiczeniu transmutacji poza szkołą. Potrzebowałem wyrwać się poza mury zamku, zwłaszcza teraz, gdy chwilowo odpuściłem sobie tropienie zwierząt. Blizna po dziobie bystroducha co prawda nie dokuczała mi już tak jak na początku, aczkolwiek nie mogłem powiedzieć, aby po tym wypadku ciągnęło mnie do Doliny Godryka. Było wręcz przeciwnie. O wiele większą przyjemność znajdowałem w szukaniu towarzystwa Elaine, aniżeli w tarzaniu się po mchu. Mimo wszystko zatęskniłem za świeżym, znajomym zapachem lasu i wody. Przyszedłem na wskazane miejsce zbiórki jako jeden z pierwszych. Widząc, że uprzedziła mnie para Puchonów, szybko zdałem sobie sprawę, że jeden z nich jest mi zdecydowanie znajomym. - Cześć - przywitałem się z nimi, a raczej głównie z Finnem, któremu to posłałem dłuższe spojrzenie. Dopiero później zerknąłem też na Skylera, ale nie powiązałem go z tajemniczą osobą podrywającą mojego kolegę, więc wkrótce pochwyciłem wzrokiem także trzecią osobę. Słyszałem, że w murach szkolnych pojawiła się nowa nauczycielka transmutacji i jako do prefekta naczelnego dotarły do mnie wieści, że wygląda ona dość… niepozornie. Nie miałem jednak pewności czy to ona czy może kolejna przyjezdna, których ostatnio było w Hogwarcie pełno. Nerwowo przesunąłem na nadgarstku bransoletkę z ayuhascą, zadecydowawszy o przywitaniu się tak na wszelki wypadek. Kiwnąłem jej głową z szacunkiem, zbyt pochłonięty analizowaniem jej osoby, aby wydusić z siebie werbalne powitanie. Potem, nie chcąc przeszkadzać żadnemu z nich, przystanąłem na uboczu aby przyglądać się nadchodzącym uczniom.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Jeśli postanowisz się topić, spokojna głowa, wyłowię cię. - zapewnił, zerkając tęsknie na szkolne jezioro. Niby mieli w zamku zamknięte sale przerobione magią na kryte baseny, jednak to nie to samo co pływanie na świeżym powietrzu. Ze wszystkich sportów świata to pływactwo sprawiało mu najwięcej przyjemności. - Możliwe, że masz rację. Dużo osób się tam kręciło. - przyjął takie wyjaśnienie uznawszy je za wysoce prawdopodobne. Nie widział też pełnej twarzy dziewczyny, a więc nie mógł przypisać sobie do niej nawet imienia. Równie dobrze może mu się to wydawać. Gdy podszedł do nich Riley, odwzajemnił dłuższe spojrzenie, które miało za zadanie sprawdzić poziom zirytowania prefekta naczelnego. Nie wyczuł niczego niepokojącego, a więc uznał, że złość mu przeszła. Obiecał też, że mu niejako odpuści, byleby zechciał go któregoś razu zabrać na bierne obserwowanie go podczas zdobywania suplementów do różdżek. - Siema. - wyciągnął rękę ku niemu, by powitaniu stało się zadość. Z pewnym opóźnieniem przypomniał sobie, aby dorzucić do tego półuśmiech i przypomnieć sobie o manierach. - Sky, to Riley. Riley, to Skyler. - pospieszył z przedstawieniem ich sobie, a jego wzrok momentalnie padł na bransoletkę na jego nadgarstku. Uśmiech powiększył się aż o drugi kącik ust. - Przypomina totem, czy się mylę? - przyznał, sięgnął dłonią do kołnierza swojej kurtki i wyciągnął spod ubrań naszyjnik w kształcie niedźwiedzia z rogiem, zwanego trudną do wymówienia nazwą Bjarndýrakóngur'a. Drewniany, ale ciepły od kryjącej się w środku magii. - To prawda, że tworzone są z drewna używanego do tworzenia różdżek? - zagaił będąc pewnym, że otrzyma profesjonalną odpowiedź. Zerknął kątem oka na Skylera. -Podobno wspierają naturę człowieka. Jakakolwiek by nie była. - aż zachciało mu się śmiać, jednak uznał, że nie byłoby to odpowiednie i z pewnością odrobinę niepokojące.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Jednego był pewien - nie zamierzał się topić. Na pewno nie w obecności Finna. Wtedy nie dość, że sam by się zabił, to jeszcze pociągnąłby na dno Szweda. Mimowolnie zaczął się zastanawiać czy Puchon faktycznie miał kiedykolwiek okazję kogoś wyławiać, bo on sam miał wątpliwą przyjemność być wyławianym i nie przebiegało to wcale jak na tych wszystkich mugolskich filmach, które oglądał w dzieciństwie. Nie było umięśnionego pana biegnącego w spowolnionym tempie, ani... no, właściwie to można na tym poprzestać wyliczanie, bo ta część bolała go najbardziej. Wychylił się zza Finna, aby powitać się z Krukonem, którego kojarzył głównie przez funkcję prefekta naczelnego, i o którym pewnie wiedziałby znacznie więcej, gdyby nie fakt, że od dłuższego czasu nie ma już prawie kontaktu z Elaine. Jak się nad tym zastanowić, to ostatnio jego życie kręci się tylko wokół pewnej trójki mężczyzn. Skrzyżował ręce na piersi, widząc ten pokaz możliwości biżuteryjnej i zastanawiając się czy przypadkiem coś mu nie umknęło w modzie męskiej, gdy siedział przez tyle czasu ze skrzatami w piwnicy. A może po prostu zirytował się, bo Finn uśmiechnął się do Rileya (i to dwoma kącikami ust!), czego nie raczył zrobić dziś w jego kierunku? Na pewno poczuł chłód silniejszy od tego, który doskwierał mu odkąd wyszli na błonia. Obrzucił spojrzeniem jezioro, wyprostowując się (prawie) nieświadomie, chcąc zwyczajnie nieco odciąć się od rozmowy, która go nie dotyczy. - Wolę myśleć, że ludzka natura jest zawsze dobra - skomentował w końcu, zaczepiając się chociaż trochę znanego mu tematu, po czym przeniósł wzrok na Finna. Wypacza ją dopiero społeczeństwo - dokończył w myślach, przekształcając nieco myśl znanego mugola, nie wierząc, że wciskane przez babcie książki naprawdę tak często przydają mu się w prawdziwym życiu. Nie spodobało mu się to stwierdzenie Garda. Brzmiało jak droga na skróty. Żadnego wysiłku, aby zrozumieć drugą osobę, a jedynie usprawiedliwić czyjeś złe działania. Może ubodło go to dlatego, że sam bardzo chciał wierzyć, że jego złe decyzje, które podejmował przecież tak licznie, nie są jego winą, a jedynie efektem złych doświadczeń z przeszłości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Marzła. W jej przypadku, między październikiem, a kwietniem, wskazane było przebywanie pod wpływem zaklęcia Aexteriorem. Ale, że czar był związany raczej z miejscem niż obiektem, różdżkowe popisy Moe wychodziły w większości przypadków bardzo zdradziecko, a ona sama z zaklęć wcale nie była orłem nawet z funkcjonującym świerkowym orężem, drogę nad jezioro pokonała z rękami w kieszeniach kurtki i wciskając nos pod szalik. Spośród zebranych na miejscu osób wybrała towarzystwo jedynej sobie nieznanej - na 90% nauczycielki, choć bardzo młodo wyglądającej. Postanowiła trochę ją podnieść na duchu, gdy zobaczyła, że frekwencja raczej na tamten moment nie dopisywała. Czy wszyscy mieli dość tego przedmiotu po popisach Craine'a związanym ze zdradzieckimi przemianami? - Podobno na stres całkiem nieźle pomaga zamienianie spóźnialskich w żaby. - postanowiła być bezpośrednia w stosunku do nowej nauczycielki i ominąć wszelkie oficjalne gderanie na rzecz ciepłego uśmiechu i klasycznego już żartu z wiedźmim urokiem w roli głównej. Zwykle nie decydowała się na dłuższe dyskusje z kadrą nauczycielską, ale przed sobą miała kogoś nowego, kogoś młodego, kogoś związanego z jej ulubionym przedmiotem i kogoś, kto pozwalał na uniknięcie stania na uboczu, albo, co gorsza, rozmówek z Fairwynem Spiętoportkiem. Październik miał się już ku końcowi, a Moe tym samym była już u kresu żucia mandragory w swojej brawurowej próbie opanowania animagii. Czuła, że, zwłaszcza w ciągu ostatniego miesiąca, bardzo przyłożyła się tak do samego przedmiotu oraz zrozumienia natury przemian, jak i do tego, co niedługo ją czekało - w pełni świadomego wejścia w swoją zwierzęcą formę. Jako, że liść miała w ustach już prawie 30 dni, żuła go właściwie nieświadomie, nawet nie starając się już tego ukrywać przed kimkolwiek, choć i tak robiła to dosyć subtelnie i leniwie. Raczej nie było mowy o entuzjastycznym żuciu czegoś, co przez ostatni miesiąc bez przerwy miało się w ustach.
Lanceley za nic w świecie nie opuściłaby transmutacji, zwłaszcza że miała być prowadzona przez nowego nauczyciela. Miał on odciążyć starego Craine'a i prawdopodobnie dodać powiewu świeżości do zajęć, chociaż nikt nie mówił o tym głośno. Po Bergmanie miała naprawdę wysokie oczekiwania — chciała czegoś nowego, zajęć niekonwencjonalnych i stanowiących dla niej jakiś rodzaj wyzwania. Sam fakt, że odbywały się poza murami zamku, był tu olbrzymim plusem, bo chyba nigdy wcześniej taka zewnętrzna awangarda nie miała miejsca. Spakowała więc potrzebne przybory oraz jeden z podręczników, a także upewniła się o wzięciu różdżki. Nessa zawsze miała doskonały humor przed zajęciami ze swojego ulubionego przedmiotu, więc nic dziwnego, że wyszła z dormitorium sporo przed czasem, aby zdążyć, zajrzeć do zamkowej kuchni po kubek gorącej, mocnej kawy Na dworze było coraz chłodniej, zima zbliżała się wielkimi krokami. Powietrze było od rana mroźne, z ust uczniów zmierzających w stronę szkolnego jeziora wydobywały się kłębki gorącej pary. Drzewa straciły pomarańczowe i czerwone szaty, gnijące teraz wśród oszronionej trawy. Zakazany las znów wyglądał posępnie, kołysząc się leniwie pod naciskiem północnego wiatru. Tęczówki w kolorze płynnego karmelu uniosły się ku górze, lustrując leniwie przesuwające się, ciężkie chmury o delikatnie szarym odcieniu. Na szczęście nie zapowiadano opadów, a jedynie brak słońca, które uparcie się za nimi chowało. Poprawiła czarny płaszcz, zapinany na dwa rzędy guzików, wsuwając wolną dłoń do kieszeni. Drugą uniosła do góry, upijając kawy. Zbyt ciepło było jeszcze na szalik, więc postawiła na apaszkę w barwach domu, do której przypięta była odznaka prefekta. Sięgający przed kolano materiał odsłaniał plisowany materiał spódnicy od mundurka, a także czarne rajstopy i sięgające kostek, ciepłe buty na delikatnym obcasie. Poprawiła torbę na ramieniu, stając gdzieś nieopodal grupki uczniów. Przesunęła spojrzeniem po twarzach znajomych, dostrzegając najpierw @Finan Gard, do którego posłała delikatny uśmiech, wciąż zażenowana ostatnim wróżbiarstwem. Było jej niesamowicie głupio przez herbatę. Ruchem głowy zgarnęła włosy na plecy, niby przypadkiem pozwalając sobie na kontynuowanie poszukiwań znajomych twarzy. Uśmiechnęła się również i kiwnęła głową w stronę @Riley Fairwyn, który również stał z Finnem oraz jakimś puchonem, który wyglądał dość sympatycznie. Borsuki miały to do siebie, że wzbudzały pozytywne emocje samym swoim sposobem bycia. Byli też dość pomocni i nie mieli tendencji do łamania regulaminu szkolnego tak, jak robiły to jej węzę. Szukała nowego nauczyciela, jednak nikt nie wpasował się w jej wyobrażenie starszego, nieco zdenerwowanego czarodzieja w średnim wieku, który przychodził jej na myśl. Nie wiedziała, czy jest to kobieta, czy mężczyzna. Była tylko młoda kobieta, której twarzy nie kojarzyła, a która przypominała bardziej asystentkę na stażu niż profesora, jednak Nessa zaraz skarciła się za tą myśl, nie chcąc oceniać książki po okładce. Nie chciała jednak przeszkadzać, gdyż rozmawiała już z gryfonką. Westchnęła ciężko, prostując się i przystępując z nogi na nogę, oparła się o jedno z drzew. Poprawiła bransoletkę z ayuhascą tkwiącą na nadgarstku. Festiwalowy zakup bardzo przypadł jej do gustu, prawie się z nią nie rozstawała. Wyjęła z torby podręcznik i zaczęła go przeglądać, popijając kawę i czekając na rozpoczęcie zajęć.
Punkty w kuferku: 88, a jeśli liczysz też przedmioty punktowane to 92 (+4)
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Ta pogoda jest okropna - jęczę, kiedy zjawiam się przy @Nessa M. Lanceley. Ze zrezygnowaniem opieram się o jej drzewo. A raczej opadam na nie gwałtownie, jakby było jedyną rzeczą, która mogła mnie utrzymać w pionie. Tak naprawdę nie było jeszcze tak tragicznie. Nie padało, nie było wciąż przymrozku, ale ja już byłem mentalnie w tych najciemniejszych, najzimniejszych nocach, w środku stycznia, kiedy święta już minęły i przed nami cały, okropny rok. Zazwyczaj mój umysł był chyba w takich dniach. - Czemu zebraliśmy się nad jeziorem, skoro jest tak zimno, to nie jakieś zielarstwo, czy inne gówno - zadaję jeszcze pytanie w przestrzeń, ani trochę nie poznając, że z nami siedzi nasza nowa profesorka. Skąd miałem wiedzieć? Nie byłem zbyt ostrożny. - Już tęsknię za Pattonem, on prędzej kazałby nam odgryźć własne nogi zanim kazałby nam wyjść na dwór, by się uczyć - dodaję jeszcze równie głośno i beztrosko, co wcześniej, równocześnie odrywając się od drzewa Nessy. - Pewnie dosłownie - stwierdzam jeszcze ze zmarszczonymi brwiami i zaczynam sobie mądrze podkopywać drzewo. - Co tam - rzucam jeszcze bardzo elokwentnie do mojej ładnej, rudej koleżanki, kiedy kończę swoje bardzo głośne marudzenia. - Skąd masz kawę? Rozdają przynajmniej? W ramach rekompensaty? - mówię i rozglądam się za jakimś skrzatem domowym, ale takowy nie podbiega do mnie, więc wzdycham z rezygnacją i tonę się w swojej kurtce. Jest nieprzyzwoicie duża i gruba w porównaniu z tego ile jest stopni, a ja odrobinę zatapiam w niej swoją drobną sylwetkę. Ubrany do tego w jak zwykle wąskie, czarne spodnie i żeby dorzucić coś do mojego jakże barwnego odzienia, zakładam też równie czarną czapkę, która według mnie wcale nie jest żadną przesadą. Jest tu przecież przeraźliwie zimno!
Transmutacja:14
Ostatnio zmieniony przez Fillin Ó Cealláchain dnia Nie Lis 10 2019, 01:38, w całości zmieniany 1 raz
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie miał absolutnie żadnej chęci na udział w lekcjach. Dotkliwe podbicie w trakcie festiwalu muzycznego, atak kugucharow i zadrapanie wilczaka. Mógł tak wymieniać co ostatnio nieprzyjemnego przytrafiło się podczas każdej jego próby opuszczenia dormitorium. Zwykle dalej niż w murach Hogwartu, ale jednak... wychodząc zakładał, że nie może się to skończyć dobrze. Nie rozglądając się na boki, wszedł do klasy, zajmując jedno z losowych miejsc. Padł ciężko na krzesło czując, że zebra, których nie zgodził się w Mungu polatać jak należy, rwały go dotkliwym bólem. Położył się na ławce, korzystając jeszcze z faktu, ze lekcja nie zdążyła się zacząć.
Edycja: Podejrzanym wydało mu się, że nikt nie przychodził. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że lekcja miała się zacząć na błoniach.
Punkty: 14
Ostatnio zmieniony przez Gunnar Ragnarsson dnia Pon Lis 11 2019, 12:21, w całości zmieniany 1 raz
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Zdziwił ją nieco pomysł lekcji transmutacji na świeżym powietrzu, poza murami zamku. Nie przypominała sobie, żeby już w takiej lekcji uczestniczyła, raczej wszystkie odbywały w sali lekcyjnej. Wobec tego zaintrygowało ją to do tego stopnia, że szła na zajęcia ze sporym zaciekawieniem. Zwłaszcza, że miał je prowadzić nowy nauczyciel. Ciekawe kto to będzie. Opuściła zamek, otulając się mocniej płaszczem. Korzystając z okazji nie włożyła typowej uczniowskiej szaty. I tak nie byłoby jej widać przy zapiętym płaszczu. W sumie chyba przyjemniej byłoby teraz siedzieć w środku, myślała, kiedy zimne powietrze próbowało dostać się we wszelkie zakamarki dostępne dla wiatru. Szła szybkim krokiem, aby trochę się rozgrzać. Dotarła na miejsce i szybko omiotła wzrokiem obecnych. - Cześć! - powiedziała wesoło. Kojarzyła wszystkich obecnych, poza jedną dziewczyną. Czyżby to była nowa nauczycielka? Strasznie młoda. Chyba, Chloe nie do końca umiała określić. Posłała uśmiech Nessie (w końcu kto by nie znał kochanej pani prefekt?) i drugiemu ślizgonowi, Fillinowi. Podbiegła do nich, nadal z tym samym uśmiechem na ustach. Objęła Fillina i obdarzyła go całusem w policzek. Spojrzała w jego twarz i zaśmiała się. - Czyzby to słoneczko znowu na coś narzekało? - zapytała Nessę, wskazując na skrzywioną minę ślizgona.
Dzięki wskazówkom Nessy podczas ostatniej lekcji transmutacji nie szło mu nawet tak tragicznie, i chociaż może nie załapał nadal bakcyla do tego przedmiotu, tak tym razem maszerował nad jezioro z o wiele bardziej optymistycznym nastawieniem. Proste zaklęcia potrafił już wykonywać w miarę prawidłowo, toteż stwierdził, że i na tych zajęciach powinien sobie poradzić. Ostatnio na dworze było już o wiele zimniej, więc założył na siebie ciepłą bluzę, a pod rękę – na wszelki wypadek – wziął także cienką kurtkę. Ciekaw był co tym razem będą robić i czy uda mu się nauczyć jakiegoś nowego czaru. Nie narzekałby, bo mimo że transmutacja nie leżała w kręgu jego największych zainteresowań, to jednak uwielbiał pojedynki… a przecież niektóre zaklęcia z tej dziedziny idealnie nadawały się do zaskoczenia przeciwnika. Szczególnie zważywszy na fakt, że zdecydowana większość czarodziejów operowała arsenałem czarów z zakresu obrony przed czarną magią czy też magii użytkowej. Miał więc zamiar dać z siebie wszystko, żeby wyciągnąć z lekcji Vanji jak najwięcej potrzebnych informacji. Kiedy dotarł nad jezioro, od razu zauważył znajomą sylwetkę Skylera w towarzystwie innych uczniów. Niewiele myśląc, zaszedł chłopaka od tyłu i objął go swoim ramieniem, sięgając głową dalej. Ucałował go na powitanie w policzek, bo na lekcji nie wypadało oddawać się żadnym większym czułościom. Szkoda, bo najchętniej wbiłby się w jego usta, pokazując wszystkim wokoło najżarliwszy ostatnimi czasy związek w murach Szkoły Magii i Czarodziejstwa. - Hej, kochanie. – Mruknął do niego, a zaraz po tym przywitał się krótko z całą resztą. Nie ignorował ich, chociaż póki co skupił się przede wszystkim na swoim – bądź co bądź – chłopaku. – Co robisz po zajęciach? Może wyskoczymy na łyżwy? – Wyszeptał mu na ucho swoją propozycję. Co prawda nie jeździł po mistrzowsku, ale jakoś potrafił się na tafli lodu utrzymać, a kusiło go, żeby sobie przypomnieć z czym to się je, skoro lodowisko było już czynne od kilku dni. - Możemy potem pójść do mnie, żeby się… ogrzać. – Dodał jeszcze zaraz z łobuzerskim uśmiechem, stając tuż obok Schuestera.
Uczniowie powoli przybywali na zajęcia. Minuta po minucie było ich coraz więcej co naprawdę napawało Vanje radością. Nie spodziewała się tłumów, te marzenia już dawno wyrzuciła ze swojej głowy, ale sama świadomość, że jest ktokolwiek, kto pragnie jeszcze zgłębiać obszary transmutacji poprawiała nastrój. Uśmiechała się do każdego, kto przybywał na lekcję, odpowiadała skinieniem głowy na skinienie głowy. Nie chciała pierwszego dnia zaprezentować się z tej najgorszej strony, co to to nie! Pierwsze wrażenie można było zrobić tylko raz, ona naprawdę pragnęła być zapamiętana w dobry sposób. Ustawiali się w niewielkich grupkach, zapewne zastanawiając się, co właściwie dla nich wymyśliła. Nieoczekiwanie zwróciła się w jej kierunku @Morgan A. Davies. Oderwana od swoich myśli Szwedka na początku nie zrozumiała, co dziewczyna miała na myśli. Dopiero po chwili uśmiechnęła się szczerze, zapewne odbierając sobie kolejne kilka lat z wyglądu. - Kusząca propozycja, jednak nie jestem pewna, czy transmutacja w zwierzęta uczniów jest w Hogwarcie często praktykowanym przypadkiem. - odpowiedziała z wyraźnym szwedzkim akcentem w głosie, po czym spojrzała na swój lewy nadgarstek, gdzie znajdował się niewielki, srebrny zegarek, jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek, jakie posiadała. Było pięć minut po dzwonku. Nie było większego sensu bardziej przeciągać w oczekiwaniu na jeszcze jakichś uczniów. Klasnęła dwa razy w dłonie, tym samym ucinając wszystkie rozmowy, które jeszcze były prowadzone. Wzięła głębszy oddech i uśmiechnęła się do grupki zgromadzonych przed nią studentów. - Nazywam się profesor Vanja Northug i będę w tym roku nauczać was transmutacji. - Zaczęła spokojnym tonem rozglądając się po uczniach. - Pomyślałam, że dzisiejsza pogoda jest przyjemna w porównaniu do ostatnich kilkunastu dni, dlatego dotlenimy się i będziemy praktykować transmutację na zewnątrz. - dla niej chłód, który odczuwali uczniowie, nie był żadnym problemem. Przywykła do tego, że zazwyczaj mogło być zimniej. Odpowiednie odzienie zawsze stanowiło rozwiązanie problemów. - Zaczniemy na spokojnie. Nie znam was, tak samo jak wy nie znacie mnie. Chciałabym najpierw, aby każdy z was przedstawił się oraz podał jedno zaklęcie transmutacyjne, które zna oraz którego inkantacja zaczyna się na pierwszą literę waszego nazwiska. - rozejrzała się po uczniach szukając jakichkolwiek oznak tego, że pomysł ten wydawałby im się dziwny. Dla niej było to proste i naprawdę pomogłoby dowiedzieć się, jak oni w ogóle się nazywają. Przecież na ten moment nic o nich nie wiedziała. - Później przejdziemy do trochę trudniejszej części dzisiejszych zajęć. Skoro zbliża się noc duchów, zrobimy trochę dyń. Tylko nie takich zwykłych, bo będziemy zajmować się zbiorowym używaniem jednego zaklęcia. Do tego celu będzie potrzebna wasza naprawdę duża koncentracja. Podzielę was na niewielkie grupki, a ta, która stworzy najciekawszą i największą dynię, wygrywa zawody i zdobywa wspaniałą nagrodę. - to powiedziawszy wyjęła z kieszeni płaszcza jedną z najlepszych czekolad prosto z Miodowego Królestwa. Uśmiechnęła się przy tym delikatnie. Nie od dziś wiadomo, że każdy chętniej pracuje, kiedy ma nakreśloną nagrodę przed oczami. - Zacznijmy jednak od zaklęć i nazwisk. Kto pierwszy?
------------
No to cześć Witam na pierwszej transmutacji prowadzonej przez Vanję! W tej części proszę, aby każdy z was opowiedział o zaklęciu zaczynającym się na tę samą literę, co nazwiska waszych postaci i krótko o nim opowiedział. Chodzi tylko o zaklęcia transmutacyjne. Jest ich bardzo dużo w spisie i na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. W miarę możliwości, nie powtarzajcie zaklęć. Jeśli nie ma zaklęcia, którego inkarnacja jest na tę samą literę, co wasze nazwisko, weźcie kolejne wcześniejsze w alfabecie (np. nie ma zaklęcia na literę "b" to opisuję jakieś na literę "a"). Dopiero w kolejnym etapie pobawimy się z robienie i ozdabianie dyń, więc teraz się tym nie zajmujcie.
@Keyira Shercliffe uznajmy, że zdążyłaś pojawić się, nim Vanja rozpoczęła lekcję, bo inaczej mogłabyś nie znać instrukcji :(
Czas na odpis macie do 15.11.2019, ponownie godziny wieczorne (tym razem postaram się odpisać na czas)
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Każdy przejaw kreatywnego podejścia ze strony nauczycieli wzbudzał w niej szczątkową sympatię i - co chyba najważniejsze - zainteresowanie. Same błonie nie były może miejscem szczególnie zaskakującym, ale pomysł przeprowadzenia lekcji transmutacji nad jeziorem zdecydowanie ją zaintrygował. Oczywiście, bynajmniej nie dlatego postanowiła się pojawić. Skłamałaby jednak, gdyby powiedziała, że ten szczegół, tak jak perspektywa określenia potencjału nowej pani profesor nie miały na to wpływu. Pierwszy plus dla niej, przemknęło Keyirze przez myśl. Nie pojawiła się na miejscu jako pierwsza, poświęcając chwilę leniwemu spacerowi, podczas którego mogła obserwować zebraną przy tafli wody grupkę i ocenić z kim będzie miała tego dnia do czynienia. Kilka znajomych z widzenia twarzy pomogło jej się odrobinę zrelaksować nim dotarła do celu. Był nim wystający przy brzegu głaz, na którym sekundę później przysiadła, wspierając dłonie za plecami. Przesuwała spojrzeniem po uczniach aż podchwyciła ponad czyjąś głową oczy kuzyna, któremu skinęła na powitanie, a potem wznowiła obserwację. Ostatecznie ulokowała ciemne tęczówki w zupełnie obcej, nieznanej twarzy. Z kobietą również przywitała się nieznacznie, a gdy jej odkiwnęła, Keyira posłała jej w odpowiedzi pokrzepiający uśmiech. Wsłuchanie się w jej słowa, gdy już przyznała otwarcie, że to ona będzie ich od dziś nauczać, nie stanowiło większego problemu. Dla Keyiry nie był nim także jej akcent, do którego zdążyła już dawno przywyknąć ze względu na ilość zagranicznych uczniów, którzy w ostatnim czasie pojawili się na korytarzach Hogwartu. Pomysł był dość niekonwencjonalny, ale wcale niegłupi jak na luźny wstęp do - miała nadzieję - owocnej współpracy. Właśnie dlatego podniosła leniwe dupsko z kamienia, gdy padło pierwsze pytanie i zrobiła krok w kierunku nauczycielki, by zwrócić na siebie jej uwagę. Nie widziała sensu w podnoszeniu ręki, skoro studenci nie słynęli raczej z większej wyrywności. — Keyira Shercliffe — przedstawiła się wyraźnie, po czym ugięła nieznacznie kręgosłup w nieco teatralnym ukłonie. — Sabuli — dodała zaraz, gdy się wyprostowała, wybierając jedną z najprostszych inkantacji, z którą powinien poradzić sobie nawet największy głąb. Czarownica nie widziała powodu ani większego sensu, by zdradzać się od razu z najlepszym zaklęciem i odkrywać przed całą resztą wszystkie karty. Różnice w umiejętnościach i tak zawsze wychodzą przecież w praniu.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nastąpiło kilka rzeczy naraz, które poprzedziły jakąkolwiek odpowiedź Riley'a. Najpierw podszedł do nich Matthew, od którego oczekiwał chociażby uściśnięcia ręki albo bardziej przyjaznego powitania z racji, że w wakacje wyławiał go z jeziora. Jednak widząc jego wylewne powitanie wobec Skylera poczuł jak wzdłuż jego kręgosłupa przemyka zimny dreszcz, wywołujący szczękościsk jego żuchwy. Wyprostował się, a z jego ust zniknął uśmiech. Nie odpowiedział na powitanie. Zlustrował ich chłodnym wzrokiem i przeszedł te dwa kroki dalej, by stanąć z lewej strony Riley'a. Jak najdalej od tych… wylewności. Poczuł na sobie wzrok @Nessa M. Lanceley, a następnie uśmiech, na który nie był w stanie odpowiedzieć przez obecność Gallaghera. Uniósł jedynie dłoń w geście powitania. Zerknął na Gunnara, do którego podszedłby z zaciekawieniem, gdy nie usłyszał szwedzkiego akcentu z ust dziewczyny, która okazała się nauczycielką. Wbił w nią wzrok, chłonąc jej cudowny akcent. Mógłby słuchać go w nieskończoność, co tylko uzmysłowiło mu jak tęsknił za szwedzkim twardym tembrem słów. Zmarszczył brwi, pomasował palcami ściśnięte w bladą kreskę usta i przyglądał się kobiecie z uwagą. Przypominała mu kogoś, ale przecież nie mogła pochodzić od tych Northugów. To przecież niemożliwe. Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają. Zerknął na Keyrę, gdy ta się przestawiała i odczekał aż nadejdzie jego kolej. - Finan Gard. Glacium Maxima. - wypowiedział beznamiętnym głosem. Schował ręce do kieszeni spodni i przyglądał się intensywnie nauczycielce. Serce zabiło nieco szybciej w jego piersi. Przez to wszystko nawet nie zwrócił uwagi na temat lekcji. Nie słuchał, bowiem się bardzo mocno zamyślił.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Poczuł na swoim wychłodzonym ciele ciepło czyichś dłoni i zanim zdążył zareagować, na jego policzku pojawiły się pewne dobrze znane mu już usta. Poczuł się tak, jakby mu coś przeskoczyło w głowie, jakiś trybik nagle wypadł z rytmu pracy, a on choć na zewnątrz starał się zachować zadowolony wyraz twarzy, to w środku kompletnie się na moment zawiesił. Nie dało się ukryć, że na dobrą chwilę zupełnie zapomniał o Gallagherze i ich umowie, a gdy ten pojawił się tak gwałtownie, poczuł się jak aktor wrzucony na scenę bez znajomości scenariusza. Jego umysł w końcu ruszył ponownie, błyskawicznie wskakując jak na najszybsze obroty, próbując rozwiązać tą matematyczną zagadkę - jednak równanie (Matt + Finn) : Skyler nijak nie dawało mu satysfakcjonującego wyniku. Nie było dobrej decyzji. Odruchowo objął Ślizgona, podnosząc wzrok na Garda, który obrzucił ich tylko chłodnym spojrzeniem i odszedł. Kurwa. Poczuł nieprzyjemne ściśnięcie stresu w żołądku, jednak uśmiechnął się lekko do Matta, mając nadzieję, że wygląda wystarczająco przekonująco. Po rozmowie w mieszkaniu Finna wiedział już, że nie może zwlekać i musi zakończyć ten udawany związek, jednak... to nie było takie proste. Musiał znaleźć odpowiedni moment, dobrać odpowiednie słowa i przede wszystkim - znaleźć w sobie do tego odwagę. Jutro. Lekcja nie była zbyt dobrym miejscem, żeby nagle wprowadzać zmiany w taktyce. Poza tym byłoby to niezbyt dobrym zagraniem w stosunku do Gallaghera, którego samolubnie wciągnął w tą całą intrygę. Przecież nie odtrąci go przed całą grupą, skoro chłopak robi to wszystko na jego prośbę. Finn nawet nie dał mu do zrozumienia, że oczekuje, żeby to zakończył... Sam wiedział, że musi to uciąć, ale wciąż musiało to wyglądać realistycznie. Starał się skupić na słowach i bliskości Ślizgona, nie odwracając już wzroku na Garda, żeby jego zachowanie nie odbiegało od wykreowanej przez miesiąc normy. - Dziś nie mogę - skłamał stanowczo, zaciskając mocniej palce na jego talii, uznając, że takie niewinne objęcie nie będzie niczym złym na lekcji w terenie. - Ale ogrzać możesz mnie już teraz. Zamarzam - mruknął ciszej, zaczepnie przesuwając nosem po jego policzku, chcąc odwrócić jego uwagę od faktu, że mu odmówił. Nie mógłby powiedzieć, że wizja odwiedzin u Matta go nie kusiła, ale właśnie dlatego nie mógł się zgodzić na spotkanie. Wiedział przecież jak to się skończy i wiedział, że jak ostatni debil sam by po to sięgnął. Gallagher doskonale umiał go sprowokować, a on nie zamierzał testować swojej silnej woli, wykorzystując fakt, że niczego przecież sobie z Finnem jeszcze nie obiecywali. Spojrzał głęboko w ciemne oczy, szukając tam odpowiedzi na pytanie na ile Matt gra, a na ile faktycznie zależy mu na łyżwach, jednocześnie przesuwając dłonią na jego boku powoli w górę i w dół, jakby chciał udobruchać domowego pupila. - Ale widzimy się jutro wieczorem - przypomniał mu, chociaż wątpił, żeby zapomniał, że umówili się w Hogsmeade na Noc Duchów. Powinien z nim “zerwać” przed, w trakcie, po? Poczuł nieprzyjemne mdłości stresu. Proponując ten układ zakładał, że potrwa nieco dłużej i to Matt w pewnym momencie powie mu, że muszą to skończyć. Nie chciał tego robić, nie był dobry w takich rzeczach. Wiedział, że musi to zrobić osobiście, ale kusiło go, by wysłać po prostu ciasto z napisem “Seks był zawsze super, dzięki za pomoc. Jesteś 10/10, ale musimy to skończyć”.
Tu dopiero reakcja na lekcje, Szanowna Pani Profesor xD: Otworzył usta, aby dodać coś jeszcze, ale usłyszał podwójne klaśnięcie i przeniósł wzrok na… jak się okazuje nauczycielkę. Przesunął dłoń na plecy Matta, aby nieco się od niego oddalić, jednocześnie wciąż pozostając blisko, ale w sposób niewzbudzający obiekcji co do ich zachowania. Uśmiechnął się lekko, gdy kobieta przesuwała po nich wzrokiem, chcąc dodać jej odrobinę otuchy. Pierwsza lekcja musiała być dla niej stresująca, zwłaszcza z wyglądem studentki, a więc warto pokazać, że może liczyć na wsparcie uczniów i ich szacunek. Doceniał jej chęci poznania uczniów, a jednocześnie cieszyło go, że nie muszą mówić żadnych faktów o sobie. Zapamiętanie jak kto się nazywa wydawało mu się wystarczająco zajmujące jak na pierwsze zajęcia. Zacisnął palce na ubraniu Ślizgona, żeby nie odwrócić się w stronę Finna, po usłyszeniu jego głosu. Chciał chociaż zerknąć na jego twarz i sprawdzić jakie emocje są na niej wypisane, czy patrzy w ich stronę? Co sobie pomyślał widząc go z Mattem? Jest zdegustowany? Zazdrosny? Zły? Obojętny? Zaciągnął się chłodnym powietrzem, aby ochłonąć i chociaż przez chwilę nie myśleć o tym jak niepotrzebnie komplikuje sobie życie. - Skyler Schuester - przedstawił się automatycznie, uświadamiając sobie, że chyba przez zamyślenie nie zrozumiał polecenia. Ma wymienić zaklęcie, które potrafi rzucić czy wystarczy, że zna inkantacje? Na szczęście na ostatniej transmutacji nauczył się zaklęcia akurat na S, więc nie musiał się o to dopytywać. - Secare - dodał po krótkiej pauzie z ulgą w głosie i nie wytrzymał, odwracając głowę w stronę pozostałych, aby zerknąć na pewnego blondyna. Widząc, że ten wbija wzrok w nauczycielkę, zapewne zapominając o całym świecie (bo przecież najwidoczniej najważniejsze jest pochodzenie!), skierował spojrzenie na oczy Matta i z połowicznym uśmiechem zaczepnie poruszył brwiami, w swoim mniemaniu zachęcając go tym do odpowiedzi.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Dobiegł w ostatnim momencie. Zgiął się w pół, powstrzymując odruch wymiotny. Po ostatnich wydarzeniach nie dopisywała mu dobra kondycja. Odkaszlnal, zagłuszając sobie znaczna część wypowiedzi nauczycielki. Nauczycielki?! Nie od razu ją rozpoznał. Wyglądała jakby była młodsza od niego. Zmrużył powieki, prostując się niechetnie i odczekał moment z własnym przedstawieniem się, dopóki nie opuściła go chęć haftowania na własne buty. - Gunnar Ragnarsson. Revale Animagi. Krótka, konkretna odpowiedź opuściła jego usta, na moment przed tym jak oparł rękę na kłującym go boku. Mógł jednak zaleczyć poobijane zebra do zera w Mungu, zamiast upierać się co do naturalnej regeneracji
przepraszam za jakość, nie mam innej możliwości niż napisać post w biegu z telefonu
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Zalałem moją dobrą koleżankę potokiem marudzenia i jęczenia, do którego Nessa z pewnością była przyzwyczajona nie od dziś. Obijam się po jej drzewie, topię się w zbyt ciepłej kurtce, kiedy nagle atakuje mnie Chloe. Obejmuje mnie, całuje po policzku, nie przejmując się jakimikolwiek strefami komfortu międzyludzkiego, jak to ona ma w zwyczaju. Moja mina od razu przybiera lekko zafrasowany wyraz, osoby która jest przesadnie popychana z miejsca na miejsce. Jestem mistrzem w przybieraniu grymasów niezbyt zgodnych z moimi faktycznymi odczuciami. Dlatego tak świetnie udaje mi się nigdy nie wnikać w romanse z dziewczynami, które mi się faktycznie podobają, można powiedzieć, że to moja sekretna moc! Chociaż akurat w przypadku Chloe nie do końca zadziałała, albo przynajmniej w inny sposób. - Pomocy! - krzyczę od razu, kiedy tylko czuję Ślizgonkę tulącą się do mnie i udaję nawet chwilę, że się szarpię w rzeczywistości uprzejmie podając swój policzek do całowanka. - Nic nie marudzę - kłamię jeszcze z żalem pozwalając wypuścić się z objęć. Wtedy to okazało się, że nasza nauczycielka to kobieta, która podszywała się pod jednego z uczniów! Cóż za nieuprzejmość z jej strony, że tak się ukrywała, chcąc wybadać nastroje. Postanowiła jednak zignorować moje głośne marudzenie, albo może nie rozumiała co mówiłem, bo słysząc jej mocny akcent krzywię się mocno. Przypomina mi się od razu jak zagraniczny nauczyciel nie tak dawno zawsze prosił mnie kilka razy o powtórzenie, bo nie mógł zrozumieć często mojego irlandzkiego akcentu. - O nie, jak ona mówi - mówię cicho do swoich dwóch towarzyszek, zakładając, że pamiętają jak marudziłem na tamtą sytuację, już wróżąc sobie jakieś niezręczności. - Chodźmy bliżej, ale musicie mnie trzymać, bo umieram z zimna - dodaję jeszcze widząc, że jesteśmy odrobinę dalej od innych. Zarzucam niefrasobliwie chude jak patyki dłonie, obecnie obleczone grubaśną kurtką na ramionka moich Ślizgońskich koleżanek. Na moje szczęście nawet obydwie były sporo niższe niż ja, więc mogłem poczuć się super męsko z dwoma najładniejszymi dziewczynami w tej okolicy, wokół z jakimiś dramatami męsko-męskimi. - Fillin Ó Cealláchain - przedstawiam się, kiedy uznaje, że to moja tura i opuszczam wtedy też rączki z moich koleżanek. - Nie ma nic na Ó. - Taki jestem bystry. - Chronicio, postarzające sztucznie przedmioty - mówię i na dodatek tłumaczę zaklęcie, bo wbrew mojemu marudzeniu i wiecznej dezaprobacie do wszystkiego, ja słuchałem co mówiła nauczycielka, że trzeba je też przedstawić, nie tylko powiedzieć byle jaką inkantację. Poprawiam bardziej swoją czapkę na uszach i coby nie wyjść na zbyt dużego kujona, zaplatam ręce na piersi i opieram się swoim ciężarem o Chloe z zaskoczenia, licząc na to, że chociaż się trochę potknie czy coś.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Przywitanie się z kuzynką oraz Nessą sprawiło, że najwyraźniej coś mi umknęło. W jednej chwili Finn zagadywał mnie o totem protekcyjny w kształcie surykatki wiszący na mojej szyi, a Skyler zachowywał się zdystansowanie (jakby był obrażony? Ale o co?), żeby to wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy pojawił się Matthew. Jego powitanie ze Sky’em było na tyle wylewne, że aż ja sam odwróciłem wzrok, kompletnie nie dziwiąc się, że Finn uciekł gdzieś za mnie. - Tak, z drewna różdżkowego. - Odpowiedziałem mu wtedy, ale chyba nie był już zainteresowany totemami. - O co tu chodzi? - Zapytałem go konspiracyjnie, ale nie byłem przecież idiotą i potrafiłem dodać dwa do dwóch, zwłaszcza po ostatnich listach wymienianych z Puchonem. Czyżby Shuester był tą tajemniczą osobą zarywającą do mojego leśnego wybawcy? Aż nie mieściło mi się to w głowie, głównie ze względu na to, że ciągnęła się za nim pewna renoma. Ściągnąłem wargi, aby nie drążyć tematu i pozwolić Finanowi na spokojne skoncentrowanie się na słowach nauczycielki, która ewidentnie go zainteresowała. Jej nazwisko brzmiało dość obco, więc mogłem tylko domyślać się, że być może ma ona coś wspólnego z jego rodzinnymi stronami. Czy w innym wypadku aż tak maltretowałby ją spojrzeniem? - Gapisz się - upomniałem go z lekkim uśmiechem, delikatnie pacnąwszy go w bark. Odkąd Elaine prowadziła ze mną terapię dotykową, jakoś tak łatwiej było mi się zdobyć na podobne drobne gesty. Słuchałem jej instrukcji, nawet ciesząc się dzisiaj na pracę w grupie. Zaczynałem już mieć po dziurki w nosie własnej banicji towarzyskiej, na którą się skazywałem. - Riley Fairwyn - przedstawiłem się, gdy przyszła na mnie kolej. - Frigidum Ignio. Rzucone na ogień powoduje, że nie robi on krzywdy, a płomienie łaskoczą oraz grzeją. Raz zaczarowany ogień pozostanie niegroźny dopóki nie zgaśnie.
Zapatrzyła się w podręcznik, przez co wcale nie zauważyła, że @Fillin Ó Cealláchain do niej podszedł. Nic więc dziwnego, że pani prefekt aż drgnęła w miejscu, wyrwana gwałtownie ze świata transmutacji i sprowadzona na ziemię jego wesołym świergotem. Skierowała na niego spojrzenie, uśmiechając się z rozbawieniem — wężyk maruda melduje się na transmutacji! Właściwie byłaby zdziwiona, gdyby nie przyszedł. Zamknęła książkę, przytulając ją do piersi. - No, ostatni tydzień był taki przyjemny, a teraz wszystko się posypało. Wszędzie błoto i deszcz. - przytaknęła z westchnięciem, lustrując go wzrokiem. Dawno go nie widziała. Wzruszyła ramionami, przesuwając spojrzenie w stronę kołyszącej się leniwie tafli jeziora. - Mamy nowego nauczyciela, pewnie przygotował coś specjalnego na swoje pierwsze zajęcia. Wiesz, pierwsze wrażenie i te sprawy. Tęsknisz za Pattonem? To trzeba by mieć na piśmie, mój Drogi, bo nikt Ci nie uwierzy! Wiesz, że mamy więcej możliwości na dworze, aby na przykład spróbować grupowo zamrozić część jeziora? Przekręciła głowę w bok z błyskiem w oczach, chcąc tym wątpliwym w wykonaniu, aczkolwiek pięknie brzmiącym pomysłem odwrócić jego uwagę od marudzenia i warunków atmosferycznych. Faktycznie, było trochę zimno. Powiewy wiatru skutecznie rozbudzały rumieńce na policzkach. Rudzielec obrócił się przodem do niego, wpatrując się w twarz studenta z zaciekawieniem. Wciąż trzymała podręcznik, zaciskając palce na grubej, ciemnozielonej okładce książki. - Właściwie to nic, jak zwykle brakuje mi doby. Nie ma tak dobrze, byłam przed zajęciami w kuchni. Chcesz się napić? - zapytała ze spokojem, schylając się po wcześniej odłożony na bok kubek termiczny, w którym wciąż była ponad połowa gorącego, pachnącego napoju. Wyciągnęła dłoń w jego stronę z beztroską miną.- A co u Ciebie? Gdzie się włóczyłeś? Dostrzegła podbiegającą dziewczynę, gdy tylko odwróciła głowę w stronę drogi prowadzącej do zamku. Kolejna z rodu Swansea, który zdawał się mnożyć niczym zające. Swansea tu, Swansea tam. Trochę im zazdrościła, bo sama była jedynaczką. Po ostatnim, emocjonującym spotkaniu z Cassiusem, każdy inny przedstawiciel tego rodu wydawał się jej osobą z anielską aureolą. I oczywiście do Slytherinu musiały trafiać same diabły, z którymi to musiała się użerać. @Chloé Swansea była jednak sympatyczna, przypominała promyk słońca. - Czesć Chloe! - przywitała się z uśmiechem, obserwując z rozbawieniem, jak atakuję ich wspólnego kolegę, dając mu iście królewskie powitanie. Wzruszyła ostentacyjnie ramionami, lustrując dwójkę ślizgonów wzrokiem. Trudno było nie zauważyć jej dobrego humoru, który spowodowała ilość uczniów z jej domu na dzisiejszych zajęciach.- Jest tak samo czarujący, jak zwykle! Ciesze się, że przyszłaś. To dość nietypowe, nie? Zajęcia na dworze. Kucnęła, chowając książkę do torby. Nie sądziła, że zrobi z niej dziś więcej użytku, chociaż jej treść od dawien dawna znajdowała się w jej głowie. Potrafiła w środku nocy wstać i wyrecytować rozdział, jeśli ktoś by poprosił. Przewiesiła czarną, skórzaną listonoszkę na ramieniu i skrzyżowała ręce pod biustem, wciąż opierając się o drzewo. Dostrzegła @Matthew C. Gallagher, któremu posłała dumny uśmiech na przywitanie, bo zdecydował się przyjść na zajęcia, chociaż nie przepadał za przedmiotem. A raczej miał braki w podstawach, co skutkowało problemami. Nie chciała mu jednak przeszkadzać, widać, że z puchonem dobrze mu się układało. Gdy nauczycielka zaczęła mówić, skupiła na niej swoją uwagę. Była nieco zaskoczona jej wiekiem, jednak nie zamierzała przez to jej oceniać czy skreślać. Prawda była taka, że Lanceley trudno było zaskoczyć programem nauczania, a jednak zajęć na dworze nie przewidziała. Zerknęła na Irlandczyka z rozbawioną miną, zdając sobie sprawę, że ich jęczy bułka nie potrafiła ugryźć się w język . Mgła mieć tylko nadzieję, że nikt poza nią i Chloe nie słyszał. Gdy objął ją ramieniem, zerknęła wymownie na ślizgonkę, próbując nie parsknąć śmiechem, jednak zgodnie z prośbą, podeszła bliżej. On to umiał zrobić wejście. Trzeba przyznać, że Nessa dopiero teraz zauważyła pewne podobieństwa pomiędzy nim a starym, znajomym gryfonem. Wbiła spojrzenie gdzieś w przestrzeń, gdy mówił, prostując się po pozbyciu się jego rąk z ramion. Poprawiła torbę na ramieniu, krzyżując dłonie pod biustem. Gdy nadeszła jej kolej, spojrzała na kobietę z delikatnym uśmiechem, kiwając głową. - Nessa Lanceley. L jak Lividus Fera, które zmusza animaga do przybrania ludzkiej formy. Działa tylko na jeden cel. Miło Panią poznać, Pani Profesor. Cofnęła się pół kroku, zerkając w stronę Chloe z ciekawością, bo teraz nadeszła jej kolej, skoro dwójka z przedziwnego trio odmiennych osobowości zdążyła się już przedstawić. Zaraz jednak rozbawione spojrzenie powędrowało na Fillina, który chyba aż nazbyt próbował opierać się o biedną ślizgonkę, widocznie licząc na jakąś psotę. Ukradkiem, bardzo delikatnie wbiła mu łokieć w bok — nie mogła pozwolić, aby Swansea się wywróciła podczas przedstawiania, nawet jeśli wtedy każdy by ją z tych zajęć zapamiętał.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Roześmiała się perliście, widząc minę Fillina. Komuś obok chłopak mógłby się wydawać marudą, ale Chloé znała go już parę lat i według niej miał on swój urok. Inaczej by się z nim nie przyjaźniła, lubiła różne, wyjątkowe charaktery. Zwłaszcza, że wiedziała, że to narzekanie to też jakiś efekt kreacji, bo policzek do całowania to chętnie nastawił, skubaniec! - Znikąd pomoc nie przyjdzie, słońce - wymruczała głosem przytłumionym jego puchatą kurtką. - Tak myslałam - powiedziała z uśmiechem i dźgnęła chłopaka łokciem w bok, kiedy uwolniła go ze swojego niedźwiedziego uścisku. Zwróciła wzrok na Nessę. - Dlatego wydały mi się na tyle intrygujące, że postanowiłam przyjść - stwierdziła, bo ostatnio miała okres lenistwa wywołanego bezdenną nudą na zajęciach, które zaczęła opuszczać. W końcu nauczycielka zaczęła mówić i okazało się, że rzeczywiście ta młoda kobieta będzie ich w tym roku nauczać. Ciekawe, jak będą wyglądały te zajęcia. Może w końcu ktoś zainteresuje Ślizgonkę na tyle, aby jej obecności przewyższały nieobecności. Podeszli bliżej, bo byli kilka kroków za grupą. Choć Fillin to został przez nie podprowadzony, Chloé wymieniła rozbawione spojrzenia z Nessą. Pierwsze polecenie zadane przez nową panią profesor było dość proste, nawet Chloé powinna mu podołać. Słuchała uczniów, którzy po kolei prezentowali swoje nazwiska i zaklęcia. W końcu doszło i do ich małej grupy. Już otwierała usta, kiedy poczuła jak jej kochany kolega uwala się na jej ramieniu całym ciężarem. Ugięły się pod nią kolana i pewnie przewróciłaby się, gdyby nie interwencja Nessy. - Oj, policzę się z tobą później - mruknęła do niego. Miało być groźnie, ale kąciki ust zadrgały jej od uśmiechu i wyszło chyba bardziej zachęcająco niż strasznie. Odchrząknęła. - Chloé Swansea. Sumptuariae Leges, które zmienia obecny strój na inny, wybrany przed siebie, który trzeba sobie dokładnie wyobrazić - wyrecytowała. Była dość dumna z siebie, że zna jakieś zaklęcie na S. To jednak chyba dlatego, że natrafiła na nie przypadkiem i myślała o tym, że musi się go nauczyć. Żeby szybko pozbywać się tego okropnego szkolnego mundurka.