W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Autor
Wiadomość
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Jakże dobrze się składało, że Bridget momentami poczuwała się do bycia najlepszym grafologiem w Hogwarcie, bo zawsze do tej pory była w stanie się doczytać się wszystkiego, co napisali jej znajomi. Już odczytywanie listów z domu było bardzo wymagającym zajęciem, bo ojciec posiadał iście lekarskie pismo, zostawiając na papierze szlaczki bardziej przypominające kardiograf niż prawdziwe słowa, natomiast matka była tak zamaszysta i roztrzepana, że często gubiła słowa, końcówki i zamiast w linijkach pisała w spiralach. Bridget nie chciała się przechwalać, bo nigdy na poważnie nie zajęła się kaligrafią, ale ze wszystkich Hudsonów to ona miała najładniejsze pismo. Istniało więc jakieś prawdopodobieństwo, że jeśli kiedyś w przyszłości Jake chciałby wysłać Bridget liścik, dziewczyna będzie w stanie odszyfrować chociaż połowę informacji. - Porównując najnowsze dzieło to wcześniejszych prób narysowania pufka muszę przyznać, że widzę postęp! - pochwaliła go, kiwając z uznaniem głową. Na widok jego poszerzającego się uśmiechu sama nie mogła się powstrzymać przed suszeniem ząbków. Dobry humor Jake'a był bardzo zaraźliwy i Bridget doceniała, że dawał jej tyle dobrej energii, mimo że był zupełnie przemoczony i bardzo zmarznięty. - Żartujesz, co nie? To chyba oczywiste, że nie przeszłabym obojętnie obok człowieka w potrzebie! - żachnęła się. - Szczególnie jeśli w potrzebie byłbyś Ty - dodała po chwili, a na jej twarzy pojawił się uśmiech zgoła inny od poprzedniego, bardziej tajemniczy. Dotychczas nie mieli zbyt dużego kontaktu. Mijali się zarówno na lekcjach, jak i w pokoju wspólnym. Bardzo to niefortunne, pomyślała sobie Bridget, gdy tak przez parę chwil mogła popatrzeć na twarz tego ładnego chłopca. Z zadowoloną miną obserwowała jego reakcję, gdy zaklęciem udało jej się trochę go rozgrzać. Żałowała, że nie osiągnęła lepszego wyniku w swoich czarach, ale dobre i to. - Hm, byłam prawie pewna, że pójdzie mi lepiej - przyznała, nieco zawiedziona. - Będąc na Grenlandii byłam już mistrzynią w tych zaklęciach - dodała dla wyjaśnienia. - Swoją drogą chyba nie pojechałeś na ferie, prawda? - zapytała. Nie widziała go przez cały ten czas, więc prawdopodobnie w ogóle się na nie nie zapisał. Bridget była ciekawa, co też mógł robić w Hogwarcie lub w domu i co też skłoniło go do rezygnacji z tak wspaniałej przygody! Na uwagę o przytuleniu nie mogła powstrzymać wpełzającego na jej buzię rumieńca. Puchonka tak już miała, gdy uroczy chłopak mówił do niej podobne rzeczy, reagowała natychmiastowo. Zaśmiała się, zakłopotana. - Mogę pomóc Ci w poszukiwaniach - powiedziała, a swoje dłonie wcisnęła w kieszonki płaszcza.
Rodzice Jake'a nie należą do osób błyskotliwych, nawet w dzielnicy Yorku, w której przyszło im mieszkać są na tyle rozpoznawali, że z ledwością obsługuje się ich w sklepach, nawet (a może zwłaszcza) spożywczych. Niestety, prawdopodobnie cały krąg rodziny Prescottów posiada podobną opinię, ale też nie bez powodu. Ojciec Jake'a ledwo co mniej-więcej łapie, gdzie obecnie przebywa, natomiast matce często zdarza się nie kończyć wymawianych przez samą siebie zdań, czym otoczenie zwykła doprowadzać do szału. I pogadaj tu z taką w sklepie. Wobec tego można by domniemywać, iż rodzice obojga mają ze sobą troszkę wspólnego. Puchon bezkompromisowo odziedziczył swój charakter pisma po ojcu, który to bazgrał tak, jakby rysował zygzaki. Jednakże bez obaw - w razie potrzeby, w liście posłuży się drukowanymi literkami, może i będzie to wyglądało niczym list autorstwa pięciolatka, ale przynajmniej będzie czytelne. - Daj spokój, jeszcze się zarumienię od tych komplementów. - zaśmiał się, unosząc przy tym swą prawą dłoń na wysokość głowy, następnie machając nią w typowym dla tego kontekstu geście. Był wyraźnie zadowolony z pochwały, wszak nie miał okazji słyszeć wypowiedzi o podobnym tonie na co dzień, w dodatku z ust kogoś, kto mimo spędzenia wspólnie tak krótkiego czasu, choć odrobinkę był zaznajomiony z tym, co tam sobie na boku porabia. - Ależ skąd. Ciebie jedynej nigdy bym o coś podobnego nie podejrzewał. - odparł spokojnie, mając nadzieję na uspokojenie ewidentnie wzburzonej dziewczyny. Z płcią piękną, podobnie jak ze słupami, nie warto zadzierać zimą. Kiedy Puchonka stwierdziła, że zwłaszcza obok niego nie przeszłaby obojętnie, opuścił obie dłonie w niemocy, nie mogąc, a może nawet nie chcąc, odpędzić się od słodkości, jaka wówczas kłębiła w jego głowie. Rozpromieniony podszedł nieco bliżej dziewczyny i zmiśkował ją najmocniej, jak tylko potrafił, absolutnie zapominając o tym, iż jest cały przemoczony. - Wybacz. - mruknął wesoło, powracając do swej poprzedniej pozycji. Nie chciał, aby miała mu za złe z lekka przemoczone ubrania, ale najzwyczajniej w świecie taki już był, chyba nazbyt emocjonalny. Jake podczas rozmowy zaczynał coraz to bardziej żałować, że oboje nie wpadli na siebie wcześniej, chociaż dobrze, iż w ogóle na siebie wpadli, w końcu lepiej późno niż wcale. - Emanujesz skromnością, a poszło Ci świetnie. - uśmiechnął się. Cenił sobie chęci, efekt, nawet mizerny, nie miał w tym wypadku większego znaczenia. - Prawda, chyba nie pojechałem na ferie. Rodzice wywieźli mnie do dziadków mieszkających w Bewerley. Możesz się tylko domyślać, jak świetnie się tam bawiłem. - oznajmił żartobliwie. O swoich dziadkach mógł powiedzieć naprawdę sporo, ale nie to, że byli średnio rozgarnięci, wręcz przeciwnie; wydawać by się mogło, że oni jedyni starają się dbać i pielęgnować honor rodziny, na tle której odznaczali się wyjątkową umiejętnością bycia normalnymi, bez większych skaz. - Dobrze się tam bawiłaś? - dopytał z zainteresowaniem, nie chcąc wciąż bajdurzyć wyłącznie o sobie. - Jakieś konkretne sugestie odnośnie pomocy? - wyrzekł znacznie niższym tonem, mając nadzieję, iż ewentualne propozycje okażą się być iście interesujące.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie musiała daleko szukać barwnych jednostek w swojej rodzinie, bo jej matka była idealnym przykładem. Tryskająca energią, roztrzepana, ubierająca naprawdę dziwne fatałaszki, stanowiła niemałą atrakcję dla przechodniów na ul. Pokątnej. Szczególnie jak donosiła do magicznego sklepu zoologicznego pufkowe mioty - cały karton wypełniony małymi stworkami. Bridget była do niej całkiem podobna z urody, ale kobieta zapragnęła dać swoim włosom "drugą młodość" i zmieniła kolor na blond, w związku z czym wygląda dość komicznie w lecie, bo szybko się spala na czerwonego raka. Nosi puchowe kolczyki, długaśne paznokcie, śmieszne, neonowe okulary kupowane na mugolskich bazarach... Ze świecą szukać drugiej takiej wariatki. A zachowuje się jak nastolatka, jakby jej szajba strzeliła do głowy. Nie żeby miała już z pięćdziesiąt lat na karku, w duchu jest wiecznie młoda. Ojciec był sztywniakiem, w niego wdała się Lotta. Bridget była jakoś pośrodku, bo miała w sobie zarówno tę część zrównoważoną i tę kompletnie szaloną, natomiast najmłodsza z sióstr, Clara, była nie do zniesienia. Możliwe, że również przed nią Bridget uciekała na błonia. Przed feriami Clara zachorowała i wróciła do domu, żeby się wykurować. W związku z tym nie pojechała na ferie, a Bridget z Lottą mogły się spokojnie bawić bez martwienia się o nią. Natomiast teraz po powrocie obie nie mogły się od niej odpędzić, bo chciała znać wszystkie szczegóły wyjazdu, wszelkie atrakcje, przygody i ogólnie co się wydarzyło. Kopara jej opadła, gdy dowiedziała się, że jej siostry mieszkały w igloo na Grenlandii. Uśmiechnęła się słodko na widok zakłopotania chłopaka. Czemu ona nigdy wcześniej nie zauważyła, że mijała w pokoju wspólnym tak uroczego Puchona? Przez moment zaczęła się zastanawiać, dlaczego nigdy nie przyszło jej na myśl, żeby z nim chociaż porozmawiać przez dłuższą chwilę, ale odpowiedź przyszła jej do głowy błyskawicznie. Ezra. Przecież to w nim się kochała od niepamiętnych czasów i to on zawrócił jej w głowie na tyle, że stała się ślepa na innych. Bridget zawsze była kochliwa, ale ten jeden raz była tak szaleńczo zakochana, że nie wyobrażała sobie nawet zerknąć na takiego Jake'a. Zresztą wydawało jej się, że kazała kiedyś Li całować się z nim podczas gry w wyzwania. Albo to nie ona? Już sama nie wiedziała. W każdym razie stojąc teraz przed nim i patrząc w jego ciemnozielone oczy, przez moment wydawało jej się, że świat nieco zwolnił. Zrobiła bardzo zaskoczoną minę, która szybko przerodziła się w pewnego rodzaju grymas, gdy poczuła na skórze zimny materiał. Cudownie, teraz i ona jest mokra. Sytuacja jednak nie była taka zła, przecież Jake właśnie tulił ją do siebie w podzięce i Bridget postanowiła z tego skorzystać również się w niego wtulając. - Nic nie szkodzi. Więcej okazji do ćwiczenia zaklęć - powiedziała i machnęła ręką. Jeszcze nie zdążyła odczuć zimna w związku z mokrymi ciuchami. - Musiałam zapytać, po prostu nigdzie Cię na nich nie widziałam. A szkoda - odparła - Było całkiem klawo, naprawdę - dodała, karcąc się w myślach za to słowo. Klawo, pf, skąd jej to w ogóle do głowy przyszło? I tyle z robienia dobrego wrażenia na Jake'u. - Bawiłam się nieźle, chociaż trochę się poobijałam! Poszliśmy z Gemmą Twisleton, tą taką rudą dziewczyną i z Eanruigiem na wyścigi psich zaprzęgów! Eanruiga na pewno kojarzysz, co prawda piąta klasa, ale jest głośny, wszędzie go pełno i często łazi w kitlu - wytłumaczyła szybko, krzywiąc się lekko na wspomnienie przygód z Eanruigiem. Doszło między nimi do niezbyt komfortowej sytuacji i od tamtej pory Bridget raczej unikała młodszego Puchona. - Zaczęło się niewinnie, ale potem naprawdę się podziało. Pokopaliśmy się wszyscy, prawie uderzyłam w bryłę lodową. Eanruig wygrał, a Gemma dotoczyła się do mety jako bałwan - dokończyła opowieść ze śmiechem, bo wciąż miała tę wizję przed oczami. Naprawdę, jakikolwiek miałaby humor, zawsze może on stać się lepszym po odtworzeniu tego wspomnienia. Bridget poważnie zastanawiała się nad przechowaniem go. Kiedyś jak będzie miała własną myślodsiewnię, będzie mogła urządzać sobie prawdziwy seans komediowy. Na słowa chłopaka zarumieniła się. Ot tak sobie rzuciła o tej pomocy, a on teraz oczekiwał od niej propozycji, przyjmując bardzo znaczący ton. Nie ukrywam, Bridget bardzo się podobała perspektywa pomagania Jake'owi. - Zależy w czym konkretnie potrzebowałbyś pomocy. Sztuka ma różne oblicza - powiedziała powoli.
Pod względem preferowanego stylu odzieży, Prescottowie zanadto nie odbiegali od normy, śmiało można rzec, że byli w tej kwestii przeciętni. To ich zachowanie pozostawiało wiele do życzenia, szczególnie w sytuacjach, kiedy swe kuriozalne wypowiedzi łączyli z równie niebanalną mimiką twarzy. Matka Jake'a powinna być znakomitym przykładem (na brodę Merlina, co z tą kobietą jest nie-tak?), wszak niejednokrotnie zdarzało jej się mimowolnie imitować kichanie w niezwykle osobliwych i niedostosowanych do tego miejscach, przez co wszyscy później się z niej śmiali. W myślach chłopaka wciąż kłębiła się sytuacja, która wydarzyła się stosunkowo niedawno. Temperatura była znośna, pogoda także niczego sobie, na ulicach Yorku natomiast panowała niebywała wręcz cisza, Jake wraz z matką wówczas wędrowali między mugolskimi sklepami i właściwie nie byłoby w tej historii niczego niezwykłego, gdyby nie fakt, że Clementine prawie doprowadziła do stanu zawałowego u kobiety, która to właśnie mijała tę rozweseloną parkę. Jak? Ano właśnie, zaatakowało ją udawane kichnięcie. Babka tak się wystraszyła, że nie tylko się przewróciła ze strachu, ale i na kilka minut straciła przytomność. Od tamtej pory Jake z całą stanowczością wystrzega się wspólnych zakupów, bowiem póki co nie doprowadziły one do niczego dobrego. Uśmiech Bridget prezentował się w tak przesłodki sposób, że Puchon z minuty na minutę coraz to bardziej zanurzał się w swym rozmarzeniu, zupełnie przestając zwracać uwagę na słowa, ba - nawet nie spoglądał w oczy dziewczyny, totalnie zawiesił się na tym konkretnym punkcie i nie tyle co nie mógł, a nie chciał odciągać od niego spojrzenia, najwyraźniej tymże marzeniom oddał się bez reszty. W rzeczywistości jednak podświadomie bił się w piersi, ubolewając nad tym, że nigdy przedtem nie poświęcił Puchonce wystarczająco dużej uwagi, wszak miałby wtedy więcej okazji do tego, aby powpatrywać się w nią niczym w idealny obrazek. Ździebko się zdziwił, kiedy to dziewczyna nie dość, że w żaden stanowczy i przepełniony dezaprobatą sposób nie zareagowała na miśka ze strony chodzącej kałuży, to jeszcze go odwzajemniła, samo zdumienie natomiast było iście optymistycznym uczuciem, toć nieczęsto zdarza się, aby płeć piękna nie protestowała przed czułościami ze strony osób w takim niewyjściowym stanie. - Może za rok. - odparł, uważnie wsłuchując się w dalszą część monologu Bridget, jednakże już po chwili został wyrwany z ów stanu skupienia przez słowo klawo, które wydawało się być całkiem klawe, a co ciekawe; nigdy wcześniej się z nim nie spotkał, lecz mimo to nie chciał w jakiś specjalny sposób na nie reagować, raczej nie miałby nawet okazji, skoro rozmówczyni nieprzerwanie prowadziła swoją myśl. - Pewnie coś tam kojarzę. - wyrzekł cicho, bezustannie będąc pochłoniętym przez mowę dziewczyny, jednocześnie kiwając głową z góry na dół w geście zrozumienia. Był pod nie lada wrażeniem tego, że zdołała w ogóle wymówić to dziwne imię na E, czego on sam zapewne nie byłby w stanie zrobić za żadne skarby świata. Ze swoistym zainteresowaniem wpatrywał się w twarz Bridget, kiedy ta opowiadała o wszystkim z ewidentnie wyczuwalnym podekscytowaniem. Po tej rozmowie twarz Jake'a chyba na zawsze pozostanie w uśmiechniętej formie, szczerzył się jak głupi od kilku dobrych minut, absolutnie nie mogąc zaprzestać, optymizm rozmówczyni niewątpliwie mu się udzielał. - Od dam o niebiańskim uśmiechu potrzebuje pomocy nie tylko w wielu dziedzinach sztuki, ale również w sprawach nieco bardziej osobliwych. - wyrzekł w podobnej, jak przedtem, tonacji, wyraźnie próbując zasugerować dziewczynie, że nie chciałby nadal pozostawać wobec niej obojętny.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Najwyraźniej każdy człowiek ma jakieś typowe dla siebie dziwactwa. Ojciec Bridget chociażby nauczył się cen wszystkich produktów i substancji w magicznej aptece na ul. Pokątnej i chodzi na zakupy z wyliczoną kwotą pieniędzy - co do knuta. A gdyby aptekarzowi zdarzyło się odważyć nieodpowiednią ilość, ojczulek od razu wiedział, bo mu się obliczenia nie zgadzały i prosił o szybką korektę. Wszystko za sprawą Bridget, która w dzieciństwie udając się z tatą na zakupy, lubiła sobie docisnąć szalę wagi po stronie ciężarków, żeby tatusiowi mniej pieniążków zabrali (wtedy ona miałaby na lody u Floriana, oczywiście!). Kimbra natomiast uwielbiała robić sobie żarty z córki i często opowiadała jej zmyślone historie, które brała na poważnie (nigdy nie była zbyt rezolutna, naiwność trzymała się jej aż od pieluchy). Potem też kazała jej podchodzić do ludzi i pytać, czy to prawda albo opowiadać równie dziwne żarty - po tym wszystkim Bridget nie ma problemu z nawiązywaniem znajomości, ale z drugiej strony jest bardzo wyczulona na wszystko, co mówi jej mama. Nawet jej listy musi interpretować na różne sposoby, żeby przygotować się na każdą możliwość. Bridget początkowo nie zwróciła uwagi na to, że Jake średnio słuchał jej słów i opowiadała sobie w najlepsze, ukradkiem spoglądając też ponad ramieniem chłopaka na drogę w stronę Hogwartu. Zastanawiała się, która może być już godzina i czy przypadkiem nie są już za długo na zewnątrz. Niebo zaczęło przybierać bardziej granatowy kolor, gdzieniegdzie wyzierały pojedyncze, jasno świecące gwiazdki. Bridget uśmiechnęła się pod nosem, dawno nie było jej dane oglądać gwiazd. Wróciła wzrokiem na twarz ładnego towarzysza i zorientowała się, że on sam średnio kontaktuje. - Hej, wszystko w porządku? - zapytała delikatnie, patrząc na niego pytająco. Jej samej zdarzało się uciec myślami hen daleko podczas rozmowy z drugim człowiekiem, ale nigdy nie trwało to tak długo jak u Jake'a i Bridget zaczęła się obawiać, że tak mocno go zanudziła, że zaczął zasypiać na stojąco. A o tych sprawach osobliwych już nie musiał wspominać, bo Bridget była wystarczająco różowa na buzi - zarówno wskutek jego słów, jak i zimnego wiatru muskającego ich co chwilę. Zaczęła powoli odczuwać mokre ubrania na skórze i zaczęła rozważać zaklęcie rozgrzewające. Może tym razem by jej się udało i wysuszyłaby płaszcz? Wracając do spraw osobliwych, bo złapała mnie jakaś mocna dygresja, Bridget nie wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić. Ten etap rozmowy był dla niej niejasny, czy oni tylko sobie żartowali, czy też już dawno opuścili żartobliwy ton? Czy Jake w tej chwili z nią flirtował, czy też to ona nad interpretowała? Wstydziła się, by o to zapytać, jednakże wszystkie te pytania kłębiły się w jej głowie i przez moment chłopak mógł zauważyć, że intensywnie nad czymś rozmyśla. - Nie do końca wiem, co masz teraz na myśli - przyznała. - Jeśli mógłbyś mi powiedzieć jaśniej? - dodała, patrząc na niego niewinnie. Że ona niby nigdy nic...
Co prawda, to prawda; każdy miał jakieś swoje dziwactwa, nawet sam Jake. Tytułem przykładu, w okresie wakacji, kiedy to akurat przebywał w Yorku, często zdarzało mu się korzystać z uroków komunikacji miejskiej, na którą to za każdym razem, bez wyjątku, wręcz notorycznie się spóźniał. W większości przypadków spóźniał się na wszystko, na co tylko mógł się spóźnić i co ciekawe - nie robił tego z premedytacją, zwyczajnie miał poczucie czasu, którego raczej nie można było mu pozazdrościć. Jednakże wracając do myśli przewodniej, pewnego razu tak bardzo spieszył się na właśnie odjeżdżający autobus, że w rezultacie nie cały zdążył do niego wkroczyć. Dosłownie. Automatycznie zamykające się drzwi pojazdu przytrzasnęły chłopakowi głowę, całą resztę ciała zostawiając przy tym na zewnątrz. Nie mógł powiedzieć, że to nie bolało, bo bolało i to siarczyście, w dodatku powoli zaczynał sądzić, że odpływa, ale kierowca w samą porę zdołał otworzyć krwiożercze wrota, czyhające na spóźnialskich. Mogłoby się wydawać, że po takiej nauczce każdy będzie wychodził z domu nieco wcześniej, aby na przystanek dotrzeć na czas, ale nie Jake. On totalnie zbagatelizował to ostrzeżenie od losu i w dalszym ciągu wbiegał do autobusu jako ostatni, a żeby tego było mało, gdy tylko przypominał sobie to wydarzenie, zupełnie nie mógł odpędzić się od śmiechu. Noc zbliżała się nieubłaganie, czego logiczną konsekwencją był spadek temperatury, a ten z minuty na minutę coraz to bardziej zaczynał doskwierać mokremu Puchonowi. Sama ciemność niespecjalnie mu przeszkadzała, można rzec, że był wielbicielem spacerów po zmroku, miały one w sobie pewną magię i nie do końca sprecyzowany klimat, który Jake'a niesamowicie pociągał, pogoda wtedy nie miała większego znaczenia, grunt, że było ciemno. W obecnej sytuacji jednak nie zwrócił na to absolutnie żadnej uwagi, bowiem zajęty był ślepym wpatrywaniem się uśmiechnięte usta Bridget, z czego wyrwany został pytaniem z jej strony. - Nigdy nie nawet, ale w sumie ten... - wydukał i stanął, jak wryty, zastanawiając się nad tym, co własnie przed momentem powiedział. Chyba powinien zacząć troszkę bardziej nad sobą panować. - Ekhm... Tak, wszystko jest w porządku. - dodał po chwili z szerokim uśmiechem, ewidentnie proszącym o nie poruszanie poprzedniej wypowiedzi. Rany Julek, że też teraz musiał się kompletnie wyłączyć! Miał świadomość tego, jak zostanie to odebrane przez Puchonkę, zapewne pomyśli, że jej nie słucha, chociaż zbytnio by się nie pomyliła, jednakże przygotowaną wymówkę miał dobrą; cały czas o niej myślał i to akurat było zgodne z prawdą. W okamgnieniu zorientował się, że poruszanie spraw osobliwych na tym etapie relacji nie było najlepszą decyzją, jaką miał możliwość podjąć. Dostrzegł, że dziewczyna nie całkiem wie, co miałaby mu na to odpowiedzieć, najwidoczniej nie do końca go zrozumiała. Przez uśmiech przeniknęło zmieszanie, kiedy oboje stali w ciszy, spowodowanej rozmyśleniami Bridget. - Zapomnij. - odparł spokojnie. - Nie powinienem o tym mówić. - nie ma co, spalił buraka, czego, przez wzgląd na panujący mróz, na całe szczęście nie było widać. Ale się wygłupił, nie zdziwiłby się, gdyby Puchonka postanowiła zakończyć rozmowę i uciec do ciepłego wnętrza murów szkoły. Podświadomie nawet przygotowywał się do biegu za nią celem przeproszenia.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget też zdarzało się korzystać z komunikacji miejskiej będąc w Londynie, ale jakoś nigdy nie udało jej się załapać wszystkiego. Często się gubiła, co jedzie gdzie i skąd. Zresztą teraz nie musiała się już tym martwić, bo jeśli chciała się gdzieś udać, wystarczyła teleportacja. Skończyła 17 lat i zdała egzamin. Nie musiała już korzystać ze świstoklików (i chwała Merlinowi), które przyprawiały ją o zawroty głowy lub z sieci fiuu, przez którą kaszlała jak nałogowy palacz. Uśmiechnęła się pod nosem słysząc bełkot wydobywający się z jego ust. To było całkiem urocze, że tak mocno się zapatrzył. Już nawet nie zwracała uwagi, że prawdopodobnie nie usłyszał połowy z tego, co mówiła. - Jasne - powiedziała i mrugnęła. Jednak zapadająca na zewnątrz ciemność zaczynała ją coraz bardziej martwić. Nie chciałaby wpaść w tarapaty z powodu zbyt późnego przebywania na błoniach. - Wiesz co, zaczyna mi się robić zimno - zaczęła, spoglądając na swoje mokre ubrania. - Wątpię, żeby moje zaklęcia cokolwiek zdziałały. A poza tym ciemno już, będę szła do zamku. Idziesz ze mną? - zapytała i uśmiechnęła się miło. Może Jake też myślał już o powrocie do zamku, skoro był tak rozkojarzony? Później poczuła się zawiedziona. Przez moment, przez tą krótką chwilę myślała, a nawet była przekonana, że chłopak ma na myśli jakieś spotkanie, randkę czy cokolwiek innego. Brzmiał, jakby naprawdę chciał jej coś zaoferować, a ona, cóż, raczej nie zamierzała protestować! Był zabawny, ładniutki, do tego taki przyjazny i łatwo nawiązała z nim kontakt - czego chcieć więcej? Najwyraźniej nie było im to pisane, a sama nie zamierzała się w żaden sposób narzucać, więc tylko spuściła wzrok i westchnęła cichutko, prawie niezauważalnie. - To co, idziemy? - zapytała, kiwając głową w stronę zamku.
Momentalnie wybuchnął śmiechem, kiedy na twarzy Bridget pojawił się uśmiech sugerujący, że to, co przed chwilą wybełkotał, było nawet zabawne. Uwielbiał śmiać się z samego siebie i co istotne - nie sprawiało mu to absolutnie żadnego problemu, bowiem względem własnej osoby nie miał najmniejszych roszczeń, kompleksy trzymały się od niego z daleka. Zdarzało się nawet, że w samotności opowiadał samemu sobie żarty, z których później sam się śmiał, a żeby tego było mało; potrafił również pochwalić samego siebie po wyjątkowo komicznym dowcipie. - Racja, nie jest najcieplej. - odparł, również lustrując swą przemoczoną odzież. - Chętnie, ale... - na twarzy Jake'a pojawiło się ewidentne zmieszanie. - ...Gdyby któryś z profesorów ujrzał nas w takim stanie, moglibyśmy zdobyć sporo ujemnych punktów. - dodał po chwili. Miał przeogromną ochotę, aby towarzyszyć Bridget w powrocie do dormitorium, aczkolwiek obawiał się, że rozmowa mogłaby się nie całkiem kleić przez wzgląd na delikatne nieporozumienie, które to miało miejsce przed momentem. - Lepiej, ażebyśmy wrócili osobno. - wyrzekł posępnie. Jeszcze nie zdążyli się pożegnać, a on już ze swego rodzaju melancholią spoglądał na cały przeprowadzony dialog. - Do zobaczenia. - pomachał sztywno prawą dłonią w stronę Puchonki, następnie zwracając się w przeciwnym kierunku oraz powoli odchodząc. W ciągu zaledwie kilku sekund przez głowę przelało mu się milion myśli, aby jednak zawrócić i potowarzyszyć Bridget, więcej; nawet na chwilę się zatrzymał, jednakże ostatecznie uniósł wyżej twarz, ponownie ruszając przed siebie.
/zt
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Jego śmiech był zaraźliwy, ale radość Bridget nie trwała długo. Szybko stało się dla niej jasne, że między nimi zaszło pewnego rodzaju nieporozumienie i prawdopodobnie błędnie odczytała intencje Jake'a. Naprawdę sądziła, że chłopak w jakiś sposób się zauroczył czy też zainteresował i chciał się z nią umówić, natomiast okazało się, że niespecjalnie. Zrobiło jej się przykro, bo w końcu czy aż tak wiele żąda od tego świata, by zesłał jej chłopca, który będzie zarówno ładny, miły, zabawny i będzie chciał się z nią spotykać? Może rzecz w tym, że Jake był zajęty? Lub może nie była w jego typie? To ostatnie byłoby naprawdę dołujące, bo co jak co, ale wydawało jej się, że trochę wygrała w puli genowej... Nieważne, już nic nie da się zrobić w tej beznadziejnej sytuacji. Dodatkowo, jakby tego wszystkiego było mało, odmówił wspólnego spaceru! Bridget zamrugała szybko, bardzo zaskoczona jego decyzją. Aż tak chciał się jej pozbyć? I co to miało znaczyć, że nauczyciele im razem odejmą mnóstwo punktów? Jeśli zobaczą ją samą bądź jego samego w mokrych ubraniach, podczas gdy na zewnątrz nie padał deszcz, zarobiliby dokładnie tyle samo ujemnych punków... Strasznie dziwna była ta wymówka i jakoś średnio wierzyła w dobre intencje chłopaka. Po prostu nie chciał już z nią gadać i tyle, wystraszyła go, była zbyt nachalna, czy cokolwiek innego się stało. - Jak chcesz - powiedziała nieco naburmuszona i odwróciła się na pięcie, podążając w stronę zamku. Że też miał czelność... Najpierw ją wystraszyć, potem nieco uwieść, na koniec zostawić, w dodatku w mokrych ciuchach. A ona chciała mu pomagać! W pewnym momencie zatrzymała się. Nie wytrzymała napięcia i chciała zobaczyć, czy chłopak faktycznie poszedł swoją drogą. Odwróciła się i ujrzała, że owszem, szedł dalej, w dodatku z wysoko podniesioną głową. Wydawał się być zadowolony z siebie. Westchnęła ciężko i szybkim krokiem ruszyła do zamku, marząc o suchych ciuchach, ciepłym kocu i garści dyniowych pasztecików.
Ostatnio zdecydowanie skoncentrował się na rysowaniu ludzi. Nie było w tym niczego złego, ale chyba jednak potrzebował jakieś drobnej odmiany. Dawno już nie siedział i nie malował krajobrazów. Hogwart i jego okolice to były niesamowite widoki i ignorowanie ich byłoby po prostu stratą czasu. Theo postanowił skorzystać z wyśmienitej pogody i wraz z potrzebnym sprzętem wybrał się nad jezioro. Miał nadzieję na dostrzeżenie wielkiej kałamarnicy, która ponoć żyje w tym zbiorniku wodnym. Gdy rozkładał sztalugi zaczął trochę żałować, że przyszedł tutaj sam - chętnie by sobie z kimś porozmawiał. Samo jego wyjście było jednak dość spontaniczne i teraz nie przychodził mu do głowy nikt, kogo mógłby tak po prostu zawołać. Nie chciał nikomu przeszkadzać... Przynajmniej miał okazję sobie trochę porozmyślać! Lubił robić sobie takie podsumowania w myśli tego, co się wydarzyło. Jak narazie jego pobyt w Hogwarcie zdawał się być bardzo w porządku. Poznał sporo nowych osób, a przy tym odnowił znajomość z Biancą, której nie widział od czasów Drakensberg! I po raz pierwszy od opuszczenia afrykańskiej szkoły magii nie czuł się skrępowany przy kimś, do kogo wyraźnie go ciągnęło (teraz tylko pytanie brzmi, o kim myślał? W końcu kompletnie oczarowała go śliczna Puchonka, ale... no cóż, Scott był niesamowicie czarujący!). Czas leczy rany, tak? Gdy udało mu się wszystko odpowiednio ustawić, bez zbędnych ceregieli zabrał się za pracę. Światło miał idealne, scenerię magiczną... A kałamarnicy wciąż dawał czas na wysunięcie macek!
Po zajęciach nie miałem nic do roboty, więc niemalże standardowo udałem się nad jezioro by trochę popływać - w wodzie czułem się doskonale, a z racji tego, że byłem Szwedem, który spędził sporą część życia w ciepłych krajach byłem w stanie pływać o każdej porze roku - temperatura nie grała dla mnie żadnej roli. O dziwo mimo sprzyjających warunków atmosferycznych nad jeziorem nie było zbyt wiele osób, więc wyjątkowo zamiast odosobnionego miejsca wybrałem brzeg położony najbliżej zamku. Ku mojej radości stała była tu tylko jedna osoba. Gdy podszedłem bliżej zobaczyłem znajomego - Theo Evermore, który malował obraz. Znałem Krukona jeszcze z Drakensberg - był ode mnie rok młodszy, więc lepiej dogadywał się z Biancą (pewnie również dlatego, że oboje byli artystami, a ja w tej materii byłem raczej cieniasem), ale lubiłem go, więc przed wejściem do wody podszedłem do chłopaka i uśmiechnąłem się. - Cześć Theo - rzuciłem w stronę chłopaka, by po chwili zapytać - Nie przeszkadzam? Gdybym znał myśli chłopaka najprawdopodobniej poleciłbym mu wybranie ślicznej Puchonki - z moich osobistych (momentami wręcz zbyt osobistych hehehe) relacji z Bridget wynikało, że jest ona przecudowną istotę i chociaż sam nie nadawałem się do stałych relacji to uważałem tę dziewczynę za niesamowity cud. Czekając na odpowiedź zaaferowanego malowaniem Evermore nieporadnie nadepnąłem na własną stopę. - Kurwa mać - syknąłem po polsku.
W temacie obrazu, szło mu naprawdę nieźle. O ile jako towarzyska istota brakowało mu kogoś, do kogo mógłby otworzyć jadaczkę, o tyle jego zdolności artystyczne nie miały nic przeciwko ciszy i spokoju. Theo zaczął sobie bezwiednie nucić pod nosem, nie odrywając się ani na chwilę od swojego zajęcia. Zwiedził wiele miejsc i miał w głowie niesamowite krajobrazy, a jezioro Hogwartu od razu do nich zaliczył. Spokojna tafla jeziora wyglądała tak kusząco, że Krukon zaczął się zastanawiać, czy może nie popływać później trochę. Zawsze go ciągnęło do wody - a w Drakensberg bezapelacyjnie zakochał się w nurkowaniu. Odwrócił się, słysząc znajomy głos. Od razu uśmiechnął się lekko do Lysandra. To zabawne, bo przecież dopiero co wspominał spotkanie z jego siostrą! Starszego Zakrzewskiego również darzył sympatią, choć również nie znał go za dobrze. - Hej, Lysander! Nie, no coś ty - zapewnił go spokojnie. No i dobrze, miał już trochę ciszy i spokoju, teraz nadeszła potrzeba socjalizacji. - Zamierzasz pływać? - Zainteresował się, bo w końcu i jemu przeszła przez głowę ta myśl. Zaśmiał się, słysząc polskie przekleństwo. To był piekielnie trudny język i dość długo go nie używał (chociaż bardzo starał się go nie zapomnieć, chętnie czytał książki i często namawiał siostry do konwersowania w tym języku). Zależało mu na nim, ponieważ miał silne więzi z babką, a ona przecież była Polką... Choćby dla niej nie chciał zapomnieć tego języka. - Nie zabij mi się tu - poprosił, również po polsku.
Cieszyłem się, że nie przeszkadzam Krukonowi - wiedziałem, że moją siostrą bardzo dekoncentruje gdy gadam do niej podczas malowania. Widocznie z Theo było inaczej, a z tego mogłem się jedynie cieszyć - chętnie skorzystałbym z towarzystwa kogoś kto nie jest czternastolatką śledząca mnie za krzaków w celu wypatrzenia mnie w samym kąpielówkach. - To świetnie! - rzuciłem szeroko się uśmiechając - Tak, przyszedłem zrobić jedną czy dwie rundki, bo ostatnio przez koniec roku zupełnie nie miałem do tego głowy Nie byłem jakimś szczególnie pilnym uczniem, ale ostatnio wszyscy mieliśmy dużo pracy, więc nie miałem szczególnie czasu na pływanie. W tym konkretnym momencie powoli traciłem również ochotę, bo chciałem posłuchać co tam u Theo i jak potoczyły się jego losy po Drakensberg - wiedziałem, ze w końcu pójdę do wody, ale wolałem przez moment posłuchać znajomego. - Zaraz.. - wyjąkałem w ojczystym języku mojego dziadka, bo zupełnie mnie zatkało - ... Ty mówisz po polsku? Mój polski nie był idealny - lekko kaleczyłem akcent, zdarzało mi się zapominać słów, ale radziłem sobie całkiem nieźle. Trochę żałowałem, że bardziej się do tego nie przyłożyłem, bo gdybym się starał mógłbym mówić tak lekko jak po szwedzku albo angielsku. Jasne, rozmawiałem z dziadkiem i prababcią po polsku, ale to nie było to samo - na co dzień nie posługiwałem się nim zbyt często, poza przeklinaniem - w moim mniemaniu ani szwedzkie, ani angielskie przekleństwa nie miały tyle mocy co polskie, w szczególności niezastąpiona "kurwa".
Theo lubił się uczyć, ale faktycznie mogło się to stać niezwykle męczące. Warto dodać, że nie każdy przedmiot go tak interesował, więc chociażby nad eliksirami nie był w stanie za długo wysiedzieć. Ogólnie czasem zupełnie nie mógł skoncentrować się na nauce - szczególnie wtedy, kiedy męczyła go wena i po prostu musiał zająć się swoim hobby. Mimo wszystko doskonale rozumiał, że czasem ciężko było znaleźć czas na zajęcia takie jak zwykłe pływanie w jeziorku. - Nawet nic nie mów, nie wiem kiedy ostatnio pływałem - skrzywił się lekko. W Drakensberg praktycznie każdego dnia chodził do oceanu. Czasem po prostu siedział na piasku i rozkoszował się świeżym powietrzem i krajobrazami. O wiele lepiej mu się myślało, kiedy siedział na zewnątrz, toteż wychodziły mu ładniejsze prace i zadania domowe wykonywał o wiele szybciej. Rozbawiło go zaskoczenie Lysandra. Theo nie był wcale ekspertem i wiedział, że jego akcent jest godny pożałowania, a gramatykę chwilami niemiłosiernie kaleczy. Brakowało mu jednak języka polskiego, bo był jego zdaniem piękny - i przywoływał tyle dobrych wspomnień! Krukon uśmiechnął się lekko, przypominając sobie lata spędzone u babki i w Souhvezdi. O ile czeski (główny język tamtej szkoły) kompletnie mu nie podchodził, o tyle na polskim zależało mu ze względu na rodzinę. - Mieszkałem para lat w Polsce - przytaknął. Dziwnie przyjemnie było znowu koncentrować się na tych wyrazach, znowu się pilnować i starać. Brakowało mu tego. - Moja babcia była Polką.
Lys był w tej kwestii przeciwieństwem Krukona - nie lubił się uczyć, przykładał się jedynie do tych przedmiotów, które były mu potrzebne w przyszłości. Nie dlatego, że był głupi, wręcz przeciwnie - po prostu miał zupełnie inne priorytety. - Możemy się potem pościgać - rzuciłem patrząc przez ramię chłopaka na jego bardzo udany (chociaż jeszcze nieskończony obraz). Malował tak dobrze jak moja siostra. Gdy usłyszałem, że mieszkał przez kilka lat w Polsce poklepałem go po plecach wiedząc, że tego popołudnia już najprawdopodobniej nie wrócimy do rozmowy po angielsku. - Cześć bracie - rzuciłem, gdyż każdy kto miał związek ze Szwecją albo Polską wydawał mi się od razu bliski. Chociaż sam robiłem wciąż sporo błędów to lubiłem mówić po polsku, więc możliwość konwersacji z Theo w tymże języku sprawiła mi mnóstwo radości. Uśmiechnąłem się do niego by opowiedzieć mu swoją historię kontaktów z Polską: - Mieszkaliśmy tam z ojcem przez kilka miesięcy, ale większość tego czasu spędziłem w Souhvezdi, więc nie nacieszyłem się krajem. Bianca zna go lepiej, ja szybko przeprowadziłem się do ciotki w Szwecji, bo nie radziłem sobie z czeskim, szkołą i moją mocą - powiedziałem niemal płynnym ciągiem, co jakiś czas zacinając się albo śmiesznie zaciągając, co sprawiało, że z trudem powstrzymywałem się od śmiechu - Mój dziadek urodził się w Anglii, ale jest Polakiem. Pradziadkowie wyjechali stamtąd w czasie wojny. Przykucnąłem wpatrując się lekko sentymentalnie w wodę - Polska nigdy nie była mi tak bliska jak Szwecja, ale dzięki prababci poznałem ten kraj i wiedziałem co to znaczy tęsknić do niego. - Prababcia bardzo tęskni za krajem, ale jest mugolką i ma prawie sto lat, więc to dla niej za daleka podróż. Nie byłem pewny czy mój monolog interesuje Theo, bo trochę za bardzo się rozgadałem, był to jednak temat na który mógłbym dyskutować godzinami.
- Bardzo chętnie - wyszczerzył się entuzjastycznie na propozycję malutkich wyścigów. Drobna rywalizacja (przyjacielska, oczywiście!) jeszcze nikomu nie zaszkodziła. To było niesamowite, jak szybko można złapać z kimś wspólny język (heh, żarcik w pełni zamierzony). Theo zawsze uważał, że znajomość języków obcych potrafi być bardzo przydatna. Nie sądził, że chodzi o sytuacje tak przyziemne, ale i tak go to cieszyło. Miał wrażenie, że Lysander mówi trochę lepiej od niego i przez chwilę poczuł się z tym źle. Zaraz jednak doszedł do wniosku, że nie każdy musi być ze wszystkiego dobry - Theo lepiej pamiętał hindi i kazachski, z którymi styczność miał względnie niedawno. O dziwo, nawet francuski jakoś lepiej mu się zapisał w umyśle. A koniec końców i tak mocno odczuwał wieź z Włochami i miał akcent jak rodowity mieszkaniec Wenecji. Chwilami miał wrażenie, że przez te wszystkie języki mówi jak jakiś dziwny mutant, ale cóż... - Czeski jest okropny - przytaknął, bo nie radził sobie za dobrze z tym językiem i w Souhvezdi miewał problemy z tego powodu. Krukon z zainteresowaniem wysłuchał opowieści Lysandra - chyba głównie dlatego, że opowiadał z wyraźnym entuzjazmem. Najwyraźniej cieszyła go możliwość mówienia po polsku. - Jak miałem dziesięć lat, to przeprowadziłem się do babki do Polski i wyjechałem po skończeniu drugiej klasy w Souhvezdi. Od tamtej pory jeździłem tam prawie na każde wakacje - jego gramatyka szwankowała i mówił o wiele wolniej, niż normalnie - ale dało się zrozumieć sens jego wypowiedzi i to było najważniejsze, prawda? - Dwa lata temu babka zmarła i od tamtej pory właściwie nie mam kontaktu z językiem... Ale bardzo go lubię i trochę tęsknię. - W jego głosie dało się wyczuć pewne rozczulenie. Theo lubił świadomość, że rozmawia z kimś, kto również nie zagrzał w pełni miejsca i miał za sobą wiele podróży. - A potem i tak spotkaliśmy się w Drakensberg... - zauważył łagodnie. Jaki ten świat mały...
Wiedziałem, że Evermore tak jak ja w swoim życiu mieszkał w kilku krajach i obcował z różnymi językami, nie spodziewałem się jednak, że będę mógł z nim pogadać po polsku. Byłem ciekawy gdzie jeszcze mieszkał i jakie języki udało mu się poznać - zamierzałam o to go dopytać w trakcie rozmowy. - Mluvim česky jen trochu* - powiedziałem z trudem hamując śmiech - No w sumie to wszystko co umiem po czesku. Z lekcji nie rozumiałem zupełnie nic, wszystko tłumaczyła mi moja przyjaciółka Wysłuchałem jego opowieści z uwagą przytakując mu z uśmiechem. Gdy powiedział o śmierci swojej babci krótko wyraziłem rozżalenie i współczucie - mógłbym zrobić to wylewniej, ale zwyczajnie nie potrafiłem. W moim sercu niemal natychmiast pojawiło się bolesne ukłucie - przypomniałem sobie o mojej mamie. Szybko wypchnąłem tę myśl, gdyż nie bardzo chciałem okazywać słabość. - W Drakensberg było całkiem spoko - powiedziałem z uśmiechem całkiem dobrze wspominając RPA - Ale dobrze, że w szkole mówiło się po angielsku, bo afrikaans wchodził mi do głowy prawie tak źle jak czeski, mimo że jest podobny do niderlandzkiego. Zwiedziłem pół świata i znałem podstawowe zwroty w wielu językach, w kilku mówiłem lepiej niż nieźle. Mimo to cieszyłem się, że na studia zostaję w Wielkiej Brytanii. To była dość duża ulga - w końcu mogłem gdzieś osiąść na stałe. - Gdzie jeszcze mieszkałeś? - zapytałem w końcu. Chciałem usłyszeć jakie były losy starego znajomego z Afryki, gdzie mieszkał, jakie języki poznał. Ciekawiło mnie to, bo ze względu na to, że oboje byliśmy obieżyświatami czułem z nim coś w rodzaju więzi.
Theo skrzywił się teatralnie, słysząc czeski język. Zrozumiał, nie było to nic trudnego - ale nie lubił tego języka. Pamiętał, jak w Souhvezdi się z tym męczył i jak narzekał siostrom, że to język niemożliwy do opanowania. Dziwne, bo polski wszedł mu o wiele łatwiej... chociaż to pewnie kwestia motywacji, skojarzeń. Czeski był mu "bliski" tylko ze względu na szkołę, polski ze względu na rodzinę. Nie oczekiwał od Lysandra wcale wiele, jedynie prostego wysłuchania. Krukon czuł się aż dziwnie z tym, że z taką łatwością otwierał się przed chłopakiem. Nie należał do szczególnie skrytych osób, to nie w tym rzecz. Gryfon najzwyczajniej w świecie miał w sobie takie przyjemne zrozumienie, które kusiło do przetestowania. - W Drakensberg byłem dwa lata i muszę przyznać, wyniosłem z tej szkoły masę dobrych i złych wspomnień - zaśmiał się cicho, nie chcąc pozwolić sobie na zbyt intensywne wspominanie. W kwestii języka zgodził się mruknięciem, ponieważ angielski faktycznie bardzo ułatwiał sprawę. Z drugiej strony, na tamtym etapie był to dla Theo kolejny obcy język - po prostu taki, którego dość szybko dało radę się nauczyć. - Urodziłem się we Włoszech, mieszkałem w Wenecji do dziesiątego roku życia. Później trzy lata w Polsce, rok we Francji... Potem RPA, następnie Kazachstan i ostatnie były Indie. A teraz jestem tutaj i mam nadzieję, że zostanę trochę dłużej - przeczesał palcami włosy, wpatrując się z zamyśleniem w jezioro. Naprawdę pokładał w Hogwarcie ogromne nadzieje...
Trudno powiedzieć czy nie udało mi się opanować czeskiego przez awersję do tego języka czy raczej przez to, że byłem w tamtym czasie bardzo rozgoryczony i zupełnie nie panowałem nad mocą, na pewno nie chodziło o zdolności językowe, bo tych nie można było mi odmówić. Dobrze gadało mi się z Theo - większość moich znajomych mieszkała przez całe życie w jednym albo dwóch krajach, chodziła do maksymalnie dwóch szkół. Najbardziej mogła mnie zrozumieć Bianca, ale miło było porozmawiać na ten temat z kimś innym niż ona, dlatego z uwagą chłonąłem każde słowo Krukona, ciekawy jak potoczyły się losy starego znajomego. - Ja byłem tam tylko rok - powiedziałem mając na myśli Drakensberg - Później przeniosłem się do Traunitz, a na studia wylądowałem już tutaj. Z uwagą słuchałem gdy Theo opowiadał o krajach w których mieszkał - nie przebywał wprawdzie w Amerykach i Australii, tak jak ja, ale żył w dwóch państwach azjatyckich, co robiło na mnie przeogromne wrażenie. - Mieszkałeś w Indiach, wow - powiedziałem z nieskrywanym podziwem, a trudno ukryć, że bardzo trudno było zrobić na mnie wrażenie - Niestety Azję znam jedynie z bardzo krótkich wycieczek. Mój ojciec jest pracownikiem Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i zna wiele języków, dlatego spędziliśmy tyle lat w podróży. W dzieciństwie bardzo często się przeprowadzałem, ale najdłużej mieszkaliśmy we Francji, której osobiście nie znosiłem. A potem pół roku w Polsce, dwa i pół w Szwecji u siostry mojej mamy i po roku w Australii, Meksyku, RPA i Niemczech. Uśmiechnąłem się do chłopaka lekko chcąc powoli zakończyć mój nudny wywód. - Cieszę się, że mogę skończyć studia tutaj, te ciągłe przeprowadzki były okropnie męczące. Spojrzałem w stronę wody myśląc już o kąpieli.
Theo też czuł, że pomiędzy osobami dzielącymi tego typu doświadczenie, pojawia się niewidzialna więź. W końcu jakimś cudem był w stanie na spokojne zabrać Biancę na obiad, a z Lysandrem siedzieć nad jeziorem (czy pływać, bo w końcu Gryfon miał takie plany). A przecież w Drakensberg wcale nie byli blisko! - Kompletnie inny świat - przytaknął, słysząc podziw w głosie Lysandra, gdy zwrócił uwagę na Indie. - Prawdę powiedziawszy, średnio nam to podpasowało - bo podróżuję z moimi siostrami, no wiesz. - Na jego ustach od razu pojawił się uśmiech. True był bardzo zżyty z Time i Tale, i nie wyobrażał sobie podróżowania w samotności. Pamiętał dalej, jak wielkim szokiem były dla niego samotne chwile w Drakensberg i jak panicznie tęsknił za jedynymi osobami, które mógł śmiało nazwać rodziną. Kiedy całe życie coś w twoim otoczeniu się zmienia, takie stałe elementy są piekielnie potrzebne i Theo nie zamierzał udawać, że nie zależy mu na siostrach. Domyślał się, że Lys w większości to zrozumie - w końcu miał Biancę! - Ja właściwie całe życie szukałem domu - rzucił krótko, żeby Gryfon miał świadomość tego, że Theo podróżował z przymusu, bo nie miał rodziców. Nie chciał się w to jednak zagłębiać i po prostu wysłuchał Lysandra, powoli kończąc swój obraz. - Hogwart to jest pierwsza prawdziwa decyzja moja i moich sióstr. Uznaliśmy, że Theravada nam nie pasuje... Także teraz jesteśmy tutaj i mam nadzieję, że już zostaniemy. Dostrzegł tęskne spojrzenie blondyna na jezioro i zaśmiał się krótko. Ocenił surowym spojrzeniem swoje dzieło i uznał, że pewnie jeszcze je potem poprawi, ale na chwilę obecną było bardzo w porządku. Pochował szybko rzeczy, zostawiając płótno do wyschnięcia. - To co, kto pierwszy dopłynie do tamtej skały? - Zaproponował, wskazując na głaz wystający z wody w oddali. Dobrze, że miał na sobie spodenki, w których spokojnie mógł iść pływać - wystarczyło zrzucić koszulkę, buty i był gotów!
Kosteczki? Ten, kto ma wyższą, dopływa jako pierwszy! 2... XD
Theo nawet nie wiedział w jak dużym stopniu go rozumiem. Tak jak on nie podróżowałem z wyboru, ale poniekąd z przymusu - jasne, mogłem zostać z dziadkami, ale oznaczałoby to rozłąkę z ojcem i siostrą. Trudno ukryć, że mój ojciec był dla mnie wielkim autorytetem i mimo że bardzo nie odpowiadały mi jego wybory matrymonialne kochałem go i chciałem z nim mieszkać. To samo było w przypadku mojej siostry - trzy lata w czasie, których nie chodziliśmy razem do szkoły były dla mnie okropną katorgą, mimo że większość tego czasu spędziłem w mojej ukochanej Skandynawii, w rodzinnych stronach mojej mamy. - U mnie w sumie podobnie - rzuciłem komentując świadomą decyzję Theo - Postanowiliśmy z Biancą, że chcemy skończyć studia w jednym miejscu, bo trudno ukryć, że takie podróże nie sprzyjają edukacji. Krótko pochwaliłem namalowany przez Krukona obraz - nie byłem specjalistą od sztuki, ale to co powstało na płótnie całkiem satysfakcjonowało mój wzrok, więc mogłem sobie pozwolić na krótką pochwałę. Przystałem na propozycję chłopaka i rozebrałam się do kąpielówek, po czym obaj weszliśmy do wody i ruszyliśmy do boju. Trudno ukryć, że walka była piekielnie zażarta i płynęliśmy łeb w łeb, dopiero w ostatniej chwili udało mi się wyjść na prowadzenie i dopłynąć do skały przed Theo.
- I patrz, wpadliśmy na siebie znowu - uśmiechnął się wesoło do swojego rozmówcy. Miał wrażenie, że to taki znak od losu. Powinien większą wagę przyłożyć do swoich relacji z rodzeństwem Zakrzewskich. Evermore nigdy nie wątpił w to, że los każdego człowieka jest gdzieś zapisany. To nie był przypadek i tyle, to musiało coś oznaczać. Miło było usłyszeć pochwałę w temacie obrazu. Theo nie uważał go za szczególne dzieło sztuki, a Lysander przecież do żadnych specjalistów nie należał. Mimo wszystko, kulturalnie rzucił chociaż słówko albo dwa. Krukon doceniał intencje, więc grzecznie podziękował... A potem już musieli zająć się tym drobnym wyścigiem. Och, jak przyjemnie było zanurzyć się w wodzie! Theo poczuł się tak, jakby znowu oddychał - a było wręcz na odwrót, bo przecież będąc pod powierzchnią wody oddech musiał wstrzymywać. Natychmiast się rozluźnił i chyba trochę rozleniwiło go to przyjemne uczucie, bo w pierwszej chwili trochę zwolnił. Potem próbował nadgonić, ale nie miał już szans. Gryfon był świetnym pływakiem i Krukon nie miał szans, chociaż wcale nie pozostawał daleko w tyle. - No no, gratuluję - Zaśmiał się krótko, przeczesując palcami mokre włosy. Jedna przegrana o niczym nie świadczyła prawda? Kiedy już raz wlazł do wody, ciężko było z niej wyleźć - popływali jeszcze trochę, ale nawet tak piękne chwile muszą się kiedyś skończyć. W końcu trzeba było wracać do zamku... Pozgarniali swoje rzeczy i ruszyli w stronę Hogwartu.
Każdy pasjonat Quidditcha wiedział, że nie było czegoś takiego jak zła pogoda na praktykę miotlarskich manewrów. @Alexis Shercliffe nie była wyjątkiem. Szczelnie oblekając materiałem powierzchnię skóry, aby zimno czyniło jak najmniej szkód, pożyczyła szkolną miotłę, która wystarczała do zrobienia kilku rundek wokół błoń. Tego samego dnia @Lettice Callaghan musiała opuścić zamkowe mury, ale nie z własnego wyboru; jej pupil nie rozumiał, że minusowe temperatury to nie najlepsza pogoda do spacerów, więc po długiej nieobecności, zdecydowała się go poszukać. Zawędrowała na tyle blisko jeziora, by zauważyć, jak pod wpływem zakłóceń magicznych miotła Alexis zaczyna wariować, a kilka sekund później posyła dziewczynę w lodowatą toń jeziora. Chyba nie mogła jej tak zostawić?
Mroźne powietrze mocno wdzierało się do jej nozdrzy, a następnie do gardła. Chłód szczypał w twarz. Na szczęście Lexi miała na sobie płaszcz ten taki śliski i ciepły, żeby nie przepuszczał zimna i nie przemókł od płatek śniegu. Jezioro było fajnym miejscem, zwłaszcza latem, ale obecnie też ładnie wyglądało, tylko po prostu pogoda nie sprzyjała. Alex nie zamierzała się kąpać, czy odrabiać lekcji ani czytać książek, jak to mieli uczniowie w zwyczaju robić te czynności w ciepłe dni. Zresztą było zimno na takie rzeczy. Latanie na miotle? Latać można zawsze. Taka pogoda tylko sprzyjała zahartowaniu organizmu i przygotowaniu się na ciężkie manewry na przykład w taką pogodę. Shercliffe nie należała do drużyny Quidditcha, ale zamierzała szybko to zmienić. Uważała, że na pewno się dostanie. Wystarczyło wykazać się na treningu, dlatego tak zawzięcie ćwiczyła. Nie posiadała własnej miotły, ale wierzyła, że z kieszonkowego w końcu na nią uzbiera. Właśnie wykonywała jeden z manewrów zwanym Woollongong Shimmy, kiedy sprzęt pożyczony ze szkolnego schowka zaczął wariować. Na pewno to sprawka zakłóceń magicznych, ale w tamtej chwili Alex o tym nie wiedziała. Trzymała się kurczowo miotły, żeby nie spać, ale nic z tego. Zleciała z miotły wprost w lodowatą toń jeziora, w którym przecież mieszkała ogromna kałamarnica.
Lettice Callaghan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : brak lewej nogi do 1/3 łydki, piegata twarz, krótkie włosy, blada, lekko zielonkawa cera, nieprzyjemny wyraz twarzy;
W jednej chwili całkowicie pożałowała faktu, zabrania kota do zamku. Przebrzydła bestia od siedmiu lat wyrządzała ten sam numer; kociszcze zupełnie niepostrzeżenie wymykało się z Hogwartu i za każdym razem, zgodnie ze swym dość niefortunnie nadanym imieniem — Kwach — robiło Lettice mnóstwo kwasu. Przemykała przez błonie na tyle szybko na tyle, na ile dawała radę, kulejąc i dysząc niczym lokomotywa kicikała i rozglądała na boku, przeklinając w myślach każdego pojedynczego ślizgona, który kiedykolwiek pomyślał, że może warto wypuścić bestie na łowy. Oczyma wyobraźni widziała wielkiego kocura siedzącego na jednej z gałęzi rozłożystych szkolnych drzew i bez wyrzutów sumienia, śmiejącego pod nosem z nieporadnej swej właścicielki. Nie, że była jakoś wyjątkowo zmartwiona, bo w głębi serca przeczuwała, że kot przeżyje, ją, jej dzieci i każdą kolejną mugolską czy czarodziejską wojnę, ale chciała zasnąć jak człowiek, bez wysłuchiwania szeptu współlokatorek o tym, jak bardzo złą właścicielką jest, skoro pozwala kotu łazić po błoniach tak długo i w takie mrozy. Nikt nie zwracał uwagi na to, że kłak był przystosowanych do takich warunków i uwielbiał zimę; ale na to nie znała lekarstwa, a tłuc każdej pojedynczej osobie, że kot lubi mróz i zimno, nie chciała. Przy okazji z daleka obserwowała jakiś wyjątkowo głupi punkt na miotle, zawzięcie powtarzający kolejne ćwiczenia — najwyraźniej punkt ten jeszcze nie uświadomił sobie, że z zapaleniem płuc niezbyt wiele w czasie meczu zdziała, a samotne ćwiczenia w taką pogodę przyniosą więcej strat niż zysków; przy okazji irytował i całkowicie odciągał uwagę od poszukiwań, a przecież te miały być głównym zajęciem tamtego zimnego wieczora. Głośno prychnęła pod nosem, gdy miotła zaczęła wariować; z politowaniem patrzyła na sytuację, w której znalazła się nieznajoma postać i coraz bardziej zaangażowana w sytuację nad jeziorem, zatrzymała się na chwilę, by ocenić sytuację. Zawisła nad powierzchnią wody, kurczowo trzymając się miotły; przedmiot okazał się dużo bardziej uparty i wkrótce zrzucił tego kogoś do wody. Paskudny uśmiech wykwitł na twarzy panny Callaghan; dziewczyna ani na chwilę nie popadła w panikę, zimnym spojrzeniem spoglądała w dal, czekając, aż postać użyje jakiegokolwiek zaklęcia i wynurzy się z wody; z minuty na minutę przekonując się coraz bardziej, że ten irytujący punkt, denerwujący w powietrzu, jak i w wodzie, nie zamierza albo nie może się uratować.
To nie tak, że ona nie chciała się uratować. Lexi była za młoda, żeby umierać i nie doświadczyła jeszcze żadnych bolesnych ciosów przez życie. Czerpała radość ze wszystkiego. Nawet tego mrozu i wiatru, który dmuchał w jej twarz. Policzki miała zarumienione, mimo szalika w barwach swojego domu. Należała do drużyny Quidditcha, dlatego każdy trening uważała za potrzebny nie tylko jej, ale i drużynie. Nie chciała czekać tylko na grupowe ćwiczenia organizowane przez kapitana, chociaż były bardzo ważne i nie zamierzała żadnego przepuścić. Sama też musiała być lepsza i lepsza, zwłaszcza że nie tylko pragnęła zwycięstwa Gryffindoru, ale też chciała coraz lepiej panować nad miotłą. Nie mogła jednak przewidzieć tego, co wydarzyło się przed chwilą. Głośny plusk wpadającego, ciepłego ciała do jeziora i chłód przenikający każdą cząstkę od głowy po stopy. Powietrze kończące się w ustach z każdą chwilą, gdy próbowała wynurzyć się z wody. W takich chwilach człowiek nie myśli, działa intuicyjnie. Wpadając do wody, niemal jak na zawołanie wyjęła różdżkę i ostatnie powietrze, które jeszcze zostało w jej płucach wykorzystała do zaklęcia Carpe Retractum. Starając się wypowiedzieć je wyraźnie. Musiała zdać się na szczęście, przez zakłócenia magiczne mogła w obecnej chwili zginąć. Jeśli nie zadziała, woda wpadnie do jej płuc, a przecież nie umiała oddychać pod wodą. Ta też nic się nie stało, a ona połknęła wodę z jeziora i straciła przytomność. Ostatnie to, co zapamiętała było uczucie silnego bólu w klatce piersiowej.
Zaklęcie Carpe Retractum: 5 Kuferek z zaklęć i OPCM: 10 pkt