Kurhan otoczony jest barierą antyteleportacyjną. Jeśli chcesz odnaleźć to miejsce musisz rzucić kością:
Spoiler:
Parzysta - po długiej tułaczce odnalazłeś stary zaniedbany i zapieczętowany magią kurhan. Nieparzysta - krążysz w kółko, nie jesteś w stanie nawet się tu zbliżyć.
Mawia się, że w tym miejscu spoczywają szczątki pierwszego wilkołaka, najstarszej jasnowidzki Nowego Orleanu oraz wiedźmy- matki magii voodoo. Budowla jest zapieczętowana silną i przeklętą magią. Jeśli masz w kuferku minimum 5 punktów z czarnej magii możesz podejść do budowli i ją podziwiać bez szkód fizycznych. Jeśli nie masz tylu punktów robi Ci się bardzo niedobrze ilekroć próbujesz podejść do budowli na odległość chociażby dwóch metrów. To bezcenny zabytek, a w powietrzu wyczuwalne jest silne natężenie magii. Tutaj wydarzyło się kiedyś coś złego...
Dzika magia jest nieprzewidywalna. Raz hojnie nagrodzi za nic, a raz surowo ukaże... również za nic. Efekt rytuału może przynieść Ci dużo korzyści albo bólu. Nie ma jednoznacznego efektu - rytuał polega na zaufaniu dzikiej magii i przyjęciu tego, co Ci ofiaruje - nawet jeśli nie będzie to przyjemne. Miej otwarty umysł.
℘ Lokacja ustawiona jest w taki sposób, że Ebenezer przemawia stojąc na wysokim pagórku. Każda para może znaleźć sobie na wysepce na mokradłach swoje prywatne miejsce (ogrodzone zazwyczaj krzewami, gęstwiną, skałą) gdzie będzie przygotować siebie oraz obszar do przeprowadzenia rytuału. Tak, to każda z par będzie instruowana jak wszystko powinno to wyglądać.
℘ Potencjalne pytania proszę kierować do @Finn Gard. ℘ Przez czas trwania etapu można dołączyć do rytuału, jednak wcześniej zgłoś się w zapisach. ℘ Drugi etap przygotowawczy rozpocznie się 26 lipca w godzinach wieczornych tj. między 21 a 22. ℘ Zadbajcie, aby każda osoba z pary odpisała w terminie. Jeśli tak się nie stanie niestety nie dacie rady dokończyć rytuału, który wymaga odpisu obojga osób. ℘ Wasze duchy opiekuńcze są teraz bardzo taktowne i grzeczne - nie mogą wejść z Wami na teren wysepki. Muszą na Was poczekać i jest to z góry narzucona informacja !:)
Kod:
<zg>Moja para to:</zg> wpisz nick <Zg>Wynik kości</zg> link!
℘ Jeśli jesteś niepełnoletni co dwa etapy musisz napisać na początku swojego posta, że wypijasz kilka kropel eliksiru postarzającego (1 porcja). Jeśli tego nie zrobisz i to zauważę otrzymasz kostki z nieprzyjemnym efektem magicznym za oszustwo na jednym z najstarszych czarodziejów Nowego Orelanu - Ebenezerze.
℘ Do wysepki przypływacie łódkami, które należy kierować z pomocą różdżki do brzegu. Na wstępie otrzymujecie od Prowadzącego polecenie, aby pozbyć się wszelkiej biżuterii, nakrycia głowy, rąk, stóp, rozpuścić włosy, zdjąć wszelkie ozdoby - można wrzucić to do ogniska umiejscowionego u podnóży kurhanu bądź zrobić z tym cokolwiek innego oprócz trzymania przy sobie. Do rytuału można przystąpić mając odsłonięte stopy, ręce, szyję oraz głowę. Bez tego możecie zwabić do siebie złe duchy, które mogą bardzo przeszkadzać poprowadzenie rytuału. ℘ Możecie mieć przy sobie tylko różdżki. ℘ Aby etap został zaliczony należy napisać minimum jeden post na głowę każdej osoby z pary. ℘ Uwaga. Jeśli masz jakieś tatuaże to zakryj je z pomocą zaklęcia Abscedo (min.15 pkt z transmutacji). Jeśli nie potrafisz... znajdź na wyspie kogoś kto Ci z tym pomoże. W ostateczności możesz poprosić o pomoc starego jak świat Ebenezera
Etap 1 - ciało
W tej części będziecie przygotowywać swoje ciała. Znajdźcie ustronne miejsce i słuchajcie słów Ebenezera. Waszym zadaniem jest z pomocą dostępnych barwników i balsamów (umieszczone są w skalnych półkach, lewitujących koszach - dowolne wyobrażenie) oznaczyć wzajemnie swoje ciała. Zacznijcie od nabalsamowania ich mieszanką olejków skroplonych eliksirem Amortencji. W następnej kolejności należy namalować na ciele swojego towarzysza trzy specjalne run, cztery znaki: ℘ 1 nad pępkiem. ℘ 2 lewe udo kobiety, prawe udo mężczyźni. ℘ 3 kark kobieta, mężczyzna nad obojczykiem. ℘ 4 na obu przedramionach, i dwóch tatuaży: ℘ 1 na lewej łopatce kobiety, prawa mężczyźni ℘ 2 między łopatkami - znikną po rytuale.
To rytuał dziękczynny dla magii pierwotnej pochodzącej z czasów kiedy nie używano jeszcze różdżek. Runy wzmacniają Wasze siły witalne na tę noc, znaki są oznaką szacunku dla Waszych magicznych przodków zaś tatuaże wyzwolą Waszą moc której siłą okażecie podziękowanie dzikiej magii za to, że możecie władać jej odłamem.
℘ Kiedy kończycie przygotowania swoich ciała bardzo wyraźnie czuć jak wszystkie malunki mrowią i na Was wysychają. Niektóre mogą lśnić, inne ciążyć bądź łaskotać.
℘ Każda osoba z pary niech rzuci kością 1k6. Każde 8 punktów z Działalności Artystycznej pozwala Wam na przerzut kości.
Spoiler:
1 - zapomniałeś namalować jednego ze znaków. Twój towarzysz z niewiadomego powodu dostaje zawrotów głowy, traci temperaturę ciała i musi usiąść, a Ty powinieneś zorientować się czego zapomniałeś i szybko to naprostować. Do końca etapu Twój towarzysz jest przemarznięty, a jego usta sinieją. Napraw swój błąd. Gdy to zrobisz stopniowo powoli efekt zimna będzie słabnąć, by w drugim etapie rytuału zniknąć. 2 - przy malowaniu dowolnego tatuażu zauważasz, że z jakiejś przyczyny ani trochę Ci to nie wychodzi (dekoncentracja, towarzysz się wierci, ręka Ci drży, a może brakuje Ci barwnika?). Spędzasz na tym zadaniu zdecydowanie za dużo czasu, a więc pozostałe znaki, malunki i tatuaże wychodzą Ci niedbale i się rozmazują. Przez to wszystko Twój towarzysz blednie i może dostać zawrotów głowy. Efekt zniknie przy rozpoczęciu drugiego etapu. 3 - namalowany przez Ciebie tatuaż dostaje nagle ataku magii i ucieka po ciele Twojego towarzysza. Za nic w świecie nie chce osiąść i znieruchomieć we wskazanym miejscu. Musisz go zmyć (a przecież tak długo go malowałeś, prawda?) i zacząć od nowa. W trakcie ponownego malowania zauważasz, że Twój towarzysz ma gdzieniegdzie zaczerwienioną skórę - efekt zniknie przy rozpoczęciu drugiego etapu. 4 - wszystko namalowałeś w prawidłowy sposób, jednak pod koniec z dowolnej przyczyny wpadasz na swojego towarzysza (albo on Cię łapie, bo się potkniesz?) i Wasze malunki (w dowolnym miejscu na ciele) weszły w interakcję. Słyszycie między sobą syk, powietrze drży i znienacka odrzuca Was od siebie na pół metra. Macie w tym miejscu lekko poparzoną skórę, ale malunki są na swoim miejscu. To znak, by jednak się teraz nie przytulać. 5 - Twój barwnik blaknie zbyt szybko... a może spływa po ciele Twojego towarzysza bo balsam nie wysechł? Choć namalowałeś wszystko prawidłowo to musisz poprawić kolorystykę wszystkich run/znaków/tatuaży. To dosyć męczące nie tylko dla Ciebie ale i Twojego towarzysza. 6 - staranna i dobra robota! Malunki na ciele Twojego towarzysza są narysowane perfekcyjnie, szybko wysychają a Twój towarzysz może czuć się jak nowo narodzony. Ba, w kierunku Twojego towarzysza lgną świecące ogniki, trawa u jego stóp nieco odżywa, a jego oczy nabierają wyrazistości. Genialna robota, brawo!
______________________
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie spodziewał się, że trafi w parę z Melusinę. Wbiegł na jej łódkę z rozpędu, dostrzegając z daleka samotną sylwetkę, a dopiero później jej turban. Łódeczka zachwiała się mocno, a on balansował na niej kilkanaście sekund, zanim ostatecznie spadł na kolana, przytrzymując się ławeczki po obu stronach ciała byłej krukonki. — Cześć — mruknął, ignorując wlewane do środka dwie fale wody, zanim łupinka w której siedzieli się ustabilizowała na wodzie, wzbijając wokół siebie jedynie ptaszki na dotąd gładszej tafli. Wzrok Ragnarssona nie spoczywał jednak na niej, a wprost przed siebie, bo wylądował bardzo niezręcznie w linii prostej przed biustem Melusine i kilka sekund trwało zanim podniósł go do jej oczu. — Będziesz musiała to zdjąć. Nie wiedziałaś? Oboje dzisiaj mieli się czuć bardzo nadzy. Nie tylko przez wzgląd na przypadkowo towarzyszącą im parę. Melusine miała zdjąć turban, a Rangarsson już wcześniej dowiedział się od swojego ducha, Kath, że będzie zmuszony pozbyć się swojej biżuterii. Nie mogąc się z nią rozstać na długo, zabrał ją ze sobą, ciesząc się ostatnimi brzęknięciami przewieszek na szyi, dopiero później planując się z tą koniecznością zdjęcia ich zmierzyć. Póki co zmagał się z echem bólu w gardle, dlatego nie dodał nic więcej. Przełknął boleśnie ślinę, raz jeden nie dusząc się na jej widok, a przez zwykły zbieg okoliczności. Cofnął się w końcu na swoją deskę, kierując łodzią do brzegu już w milczeniu. Miejsce jakie zajęli na wyspie wydawało się jednym z najlepszych, jakie mogli sobie znaleźć. Jako jedni z pierwszych znaleźli ustronne miejsce, otoczone z jednej strony krzewami, a z drugiej większymi głazami, z których jeden najmniejszy podniósł, żeby z bólem serca włożyć pod niego kilka nordyckich zawieszek i pierścieni. Był to jeden z najgorszych etapów rozpoczynającego się rytuału. Obok konieczności magicznego zakamuflowania jego tatuażu i... obowiązku malowania farbą po ciele Melusine. Podszedł do niej powoli, jak do dzikiego zwierzęcia, nie wiedząc na czym stanęła ich znajomość, odkąd ostatni raz się widzieli. Jako akt dobrej woli, pierwszy zdjął koszulkę, uznając, że w ten sposób ułatwi jej cel, w jakim tu oboje przybyli. — Wiedz, że dotknę cię tylko w celach rytualnych, nie dlatego, żebym chciał czerpać z tego przyjemność. Choć skłamałby, gdyby powiedział, że wodzenie dłońmi po jej udach, brzuchu czy ramionach, było czynnością przykrą czy odrzucającą. Wydawał się mocno na niej skoncentrowany, a mimo to, wszystkie malunki musiał poprawić, z nabożną czcią muskając palcami z farbą jej śniadą skórę.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Kwestia tego, jak się czuł, była drugorzędna. Dalej bolała go głowa, nadal nie umiał do końca nad tym zapanować, ale to nie miało właściwie żadnego znaczenia w zestawieniu z tym, co ich czekało, w końcu o ten rytuał rozchodziło mu się właściwie od początku wyjazdu. Nie wiedział do końca o co w nim chodzi, ale pierwotna magia wyraźnie do niego przemawiała, wyraźnie czegoś od niego chciała, chociaż sam nie wiedział, czym miałoby to niby być. Musiał jednak przyznać, że wszystko to pociągało go w jakiś niezrozumiały sposób i nie mógł doczekać się tej nocy, chociaż na pewno nie spodziewał się, że będzie musiał pozbyć się na jakiś czas własnych tatuaży. Podejrzewał, że będzie się bez nich czuł chujowo, jak pieprzony dzieciak, a poza tym nie był pewien, czy przypadkiem zasłonięcie tych prostych obrazków nie doprowadzi ostatecznie do odsłonięcia tego, co się pod nimi kryło. Jakoś niekoniecznie miał ochotę, żeby każdy w okolicy mógł się przekonać, co dokładnie postanowił zasłonić przed całym jebanym światem. Nie miał jednak niewątpliwie wyboru, więc zerknął na Finna, wzruszył ramionami i westchnął jedynie, bo nic mu nie pozostało. - Zaraz każe nam się w ogóle rozebrać - mruknął, unosząc lekko brwi, kiedy padały kolejne obostrzenia, ale postępował zgodnie z tymi wszystkimi wytycznymi, mając wrażenie, że za chwilę faktycznie skończą tutaj jak ich stworzono, czy coś. Chuj zresztą z tym, w pewien sposób go to nawet bawiło, a na pewno go to nie przerażało, bo nie było czymś, na co szczególnie zwracałby uwagę. Z jakiegoś względu nie było również w okolicy Patricka, jakby tym razem duch dał spokój, a przecież powinien się tym wszystkim zainteresować, skoro wcześniej płynęli tutaj łódką. Być może jednak okolica posiadała w sobie magię, jakiej nie należało ruszać, coś, czego duchy nie tolerowały, czy chuj wie, co jeszcze, ale właściwie Maxowi to odpowiadało, bo przynajmniej tym razem kapitan nie będzie mu pierdolił za uchem, ani nie zacznie śpiewać szant w najmniej odpowiednim momencie. Znalezienie miejsca nie było wcale takie trudne, w końcu okazało się, że całkiem sporo tutaj różnego rodzaju zakątków, a ponieważ Max nadal nie był zbyt poważny, wybrał okolicę krzaków, jednocześnie nieco zabawnie podrzucając brwiami, aczkolwiek dziwnie się czuł, kiedy ostatecznie wystawił w stronę Finna ręce, by ten faktycznie użył zaklęcia i pozbawił go wszystkich tych zdobnych rysunków. Doskonale pamiętał to, co mu powiedział wtedy, przy chacie, jemu i Lou, coś, co powinien zatrzymać dla siebie i czuł, że mimo wszystko serce bije mu szybko, bo podejrzewał, że za chwilę sporo prawdy wyjdzie na jaw, co było dość chujową sprawą, ale z drugiej strony podejrzewał, że prędzej czy później to będzie musiało i tak pierdolnąć. Nie dało się tego w końcu ukrywać cały czas. Na szczęście z resztą nie było trudno, aczkolwiek zerknął nieco niepewnie na talię tarota, którą musiał zostawić z boku, pozostawiając przy sobie jedynie różdżkę. Miał nadzieję, że tej nie połamie, jak jej poprzedniczki, bo chyba wtedy naprawdę poważnie by się wkurwił, ale nigdy nie wiadomo, co mogło ich tutaj jeszcze spotkać.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Rytuał był ciekawy sam w sobie choć musiał przyznać, że jest tutaj ze względu na eskcytację Maxa. Nie chciałby go puścić tu z kimś innym i dzielnie wmawiał sobie, że nie jest to wcale zazdrość ani zaborczość. Przecież było tylko kolegami, prawda? Płynięcie w środku nocy łódką po brudnych wodach mokradeł było całkiem ekscytujące. Rozglądał się z aligatorami jednak te najwyraźniej miały dać im spokój tak samo jak Areen, która nie mogła zbliżyć się do kurhanu. Stanął na twardym lądzie i skrzywił się, że muszą pozbywać się ozdób - nosił zawsze swój zegarek i gdy odpinał jego pasek to czuł mocny jego brak. - No nie mów, że miałbyś coś przeciwko. Przecież mamy znaleźć krzaki. - parsknął śmiechem pod nosem gdy Max prowadził ich w jakieś odosobnione miejsce. Rozglądał się przy tym uważnie czując w powietrzu silne natężenie dziwnej magii. Przez to wszystko jego różdżka drżała, jakby chciała wypluć z siebie wszystkie możliwe zaklęcia. Chodzenie boso po lodowatej trawie nie należało do przyjemności, ale skoro idzie w miłym towarzystwie to wierzył, że jakoś się rozgrzeją. Będą chyba mogli rozpalić ognisko czy nie? Albo się ogrzać? Wzniósł oczy ku niebu, gdy znaleźli się poza widokiem reszty uczestników, a wolał teraz nie myśleć o sile przyciągania jaką odczuwał w kierunku Maxa. Odwrócił się przewodem do chłopaka, wbił błękitne spojrzenie w wyciągnięte ramię, które to przytrzymał palcami, nie mogąc się oprzeć przed chociażby minimalnym kontaktem fizycznym. - Co ty byś beze mnie zrobił, co? Stary dziad musiałby cię macać i je zakrywać. - przystawił kraniec różdżki do jego skóry oraz użył Abscedo , aby zakryć wszystkie tatuaże na jego przedramionach. Znieruchomiał jednak widząc jak pod wpływem zaklęcia odkrywa istnienie czegoś, czego nie widział. Wiele małych i brzydkich blizn, wszystkie wiązały się ze słowami które słyszał jakiś czas temu przed nawiedzoną chatą. Na wpół świadomie wbił paznokcie w skórę jego ramienia, a różdżka musiała na moment zbyt mocno ogrzewać. - Chciałbym go zabić. - szepnął tonem jakby zwierzał mu się z największego sekretu. Przesunął opuszkiem palca po okrągłej blizence i czym prędzej przeszedł do jego drugiego ramienia, ponowił Abscedo, aby sprawdzić czy też tutaj znajdzie ukrywaną tajemnicę. Zacisnął szczękę, gdy okazało się, że tak. - Mogłeś mi wcześniej o nich powiedzieć. - tak, to był wyrzut. - Nie możemy przygotowywać się do rytuału z mordem w oczach więc bierz ten cholerny balsam czy co to jest nim dotrze do mnie, że kilka krzaków dalej ktoś się maca. - zdjął z siebie koszulkę, wsunął różdżkę za ucho i sięgnął z półki skalnej gliniane naczynie. Dotarł do niego przyjemny zapach. - Będziesz pachnieć bryzą morską i trawą cytrynową. - oznajmił mu, zdradzając zapach swojej Amortencji. Nie powiedział, że czuć będzie od niego też poziomki. To byłoby zbyt intymne, a nie mógł wyjaśniać czemu akurat one.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Zupełnie nie. Jest dostatecznie... przyjemnie - stwierdził na to, a jego ciemne oczy błysnęły. Właściwie to równie dobrze mógłby skoncentrować się na czymś innym, chociaż i tak musiał przyznać, że cała ta sprawa po prostu waliła z daleka niesamowitym erotyzmem i chyba tylko całkowicie ślepy i głupi człowiek by tego nie zauważył. Nie bardzo go interesowało to, kto tutaj jeszcze przyszedł, o wiele bardziej wolał skoncentrować się na tym, co było przed nimi, a mówiąc najprościej, po prostu chciał skoncentrować się na Finnie i przebywaniu w jego obecności, chociaż nie miał bladego pojęcia, dokąd ostatecznie ich to zaprowadzi. Cała okolica była dziwna, wszystko, co się tutaj działo - również, nie dało się temu zaprzeczyć, ale to właściwie ani trochę mu nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, dawał się temu coraz mocniej pociągać, chociaż na uwagę Puchona parsknął i wywrócił oczami, rzucając coś na temat tego, że przecież woli starszych. Zdjął koszulkę, którą odłożył razem z kartami i przez chwilę miał ochotę jednak spierdalać. Jak zahipnotyzowany patrzył, jak kolejne tatuaże ukrywają się, odsłaniając prawdę, którą postanowił ukryć. Liczne, małe blizny, ślady, które dobrze znał i pamiętał, choć może nie byłby w stanie określić momentu ich dokładnego powstania. Ale wiedział, bardzo dobrze wiedział, skąd się wzięły. Jakaś część umysłu kazała mu się wyrwać, szarpnąć, uciec, ale ostatecznie jedynie dość ostro spojrzał na Finna, kiedy ten rzucił swój komentarz. I nie chodziło o to, co powiedział na temat jego ojca, bo sam się z tym zgadzał, sam chciał go zajebać w sposób tak efektowny, jak się da. - Myślisz, że chcę się tym chwalić? To ostatnia rzecz, o jakiej... chciałbym jakoś bardziej gadać. Ale tak naprawdę jest ich więcej, pewnie wcześniej nie zwróciłeś na nie uwagi, niektóre ślady zakryły późniejsze rany powstałe podczas bójek. Ale skoro już i tak wiesz, to te tutaj zrobiłem sam, jak miałem... jakieś czternaście lat - powiedział cicho i wskazał na ślady wysoko na ramieniu, tam, gdzie normalnie powinien znajdować się rękaw. Były to wąskie, długie blizny, które wyraźnie wskazywały na cięcie skóry, a jednocześnie wprost odpowiadały na pytanie o to, jak się wtedy czuł, jak się wtedy miał i co dokładnie chodziło po jego pojebanej głowie. Odetchnął głęboko, bo to nie była właściwa chwila na tę rozmowę, a potem uśmiechnął się zaczepnie. - Śmieszne. Ty też będziesz pachniał jak morze - powiedział, a jego ciemne oczy błysnęły. To było w pewien sposób zabawne, że wszystko się tak poskładało, chociaż nie miał pojęcia, jak do tego doszło. Nie chcąc jednak, żeby Finn koncentrował się na śladach na jego rękach albo na tym, co dzieje się dookoła, spróbował złapać z nim kontakt wzrokowy, żeby później wziąć się do pracy. W gruncie rzeczy cały ten rytuał był niesamowicie intymny, jakby tak o tym pomyśleć i to w pewien sposób go ruszało, aczkolwiek nie zamierzał o tym gadać, bo to raczej rozumiało się samo przez się. Ostrożnie nakreślił pierwszy z symboli na ciele Finna, jednocześnie łapiąc głębszy oddech, bo mimowolnie poczuł, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mu dreszcz i uśmiechnął się znowu zaczepnie. Nie sądził, żeby musiał mówić na głos, co właściwie chodziło mu po głowie, to było raczej w chuj oczywiste.
______________________
Never love
a wild thing
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- No dobra, w sumie nikt normalny nie powiedziałby, że będą nam kazać się rozbierać. - westchnął pojednawczo gdy Max posłał mu to ostrzegawcze spojrzenie, które nakreślało tym samym wyraźnie, że pewne tematy nie mogą zostać ot tak omówione. To był też znak, że powinien bardziej skoncentrować się w przyszłości na jego ciele a nie samych ustach. Powiódł wzrokiem do wskazanego miejsca i stłumił przekleństwo, dzięki czemu nie skomentował tego ostrzej. Wyczarował niedaleko nich małą kulkę światła, aby móc oglądać sobie Maxa bez koszulki i przy okazji zapamiętać gdzie dokładnie są te małe blizny. - Zajmę się nimi później. Pogadamy o nich też w innych okolicznościach. Najpierw ty zacznij od malowania tego ustrojstwa na mnie, potem ja na tobie. - nie miał oporu przed zadecydowaniem za nich obu co zrobią i w jakiej kolejności. Nie pozostawiał kwestii innego wyboru, po prostu odłożył naczynie z balsamem z powrotem na półkę. Dał wyłapać swoje spojrzenie i widząc te błyski w ciemnych ślepiach poczuł jak uderza go w twarz fala gorąca. Teraz rozumiał. Nie potrzeba im ogniska bo rozgrzeją się oglądaniem siebie, balsamowaniem i przebywaniem dosyć blisko. - Chyba lepiej nam to pójdzie jeśli nie będę patrzeć ci w oczy. - profilaktyczne zagranie mające na celu wspomóc ich w koncentrowaniu się na zadaniu, a nie na czymś innym. Nie dziwił się staremu Ebenezerowi, że wzywał tutaj jedynie pełnoletnie osoby. Powietrze było przesycone nie tylko magią ale też fizycznością, zapachem ciał, ziół i obecności czegoś nienazwanego. Rozłożył ręce na boki dając Maxowi sygnał, żeby lepiej zaczął teraz a nie później. Zamknął też oczy tak, jak obiecał. Nie był jednak pewien czy to pomoże tak jakby faktycznie tego pragnął. Odkrycie zapachu jego Amortencji było czymś intymnym zwłaszcza, że miał ją identyczną. Pozostaje więc znieruchomieć i ani trochę nie reagować na jego dotyk. Sęk w tym, że już po pierwszym muśnięciu dostał gęsiej skórki i nie miało to związku z zimną trawą czy chłodnym powietrzem. - Pośpiesz się. - wypalił, gdy temperatura jego ciała podskoczyła. Zachciało mu się rytuału!
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Właściwie to Ignacy nie planował być w parze z Irène. Jakby się tak nad tym zastanowić, to wręcz zakładał, że druga osoba w ogóle nie będzie mu potrzebna podczas tego jakże bardzo tajnego spotkania. O rytuale dowiedział się dzięki poczcie pantoflowej i plotkom, od których pewne domki praktycznie huczały poprzedniego popołudnia. Z początku sądził, że to po prostu jakaś banda nastolatków robi sobie żarty i nakręciła się na coś, co tak naprawdę nie było niczym interesującym, jak na przykład spędzenie nocy w lesie, wałęsając się po nim bez większego celu. Oh, jak bardzo się pomylił. Pierwsze zaskoczenie przyszło już wtedy, gdy dotarli do łódek, gdy większość osób ochoczo ustawiła się przy nich w dwójkach. Puchon był od początku święcie przekonany, że wzięcie ze sobą osoby towarzyszącej było czysto opcjonalne. Cóż, najwyraźniej takie nie było. Na szczęście tuż przed odpłynięciem reszty par, wyszło na jaw, że nie tylko on błędnie zinterpretował zaproszenie. Tą osobę okazała się Irène Ouvrard. Po krótkiej wymianie zdań oboje doszli do wniosku, że nie mają zamiaru rezygnować i razem przystąpią do rytuału, choćby się waliło i paliło. Prawdziwy duch przygody, nie ma co. Gdy Ebenezer wyjaśnił im zasady rytuału, nie był przesadnie zaskoczony. Dzięki zawoalowanej zagadce Pani Babci dowiedział się, że tej nocy nie powinien nosić przy sobie żadnej biżuterii i innych błyskotek tego rodzaju. Nawet zegarek rzadko kiedy gościł na jego ręce, więc nie stanowiło to dla niego problemu. Zanim przystąpili do przygotowywania się do całej procedury, zdjął też koszulę i inne niedozwolone w czasie rytuału części odzienia. – To nie zabrzmi dobrze, ale pamiętaj, że robimy to w celu odpowiedniego przeprowadzenia rytuału – powiedział, starając się zabrzmieć pozytywnie. Po tych słowach zamoczył palce w odpowiednim płynie, aby niedługo zacząć kreślić wskazane przez Ebenezera symbole. W sumie przez większość czasu Ignacemu nawet nieźle szło. Znaki, chociaż na pierwszy rzut oka skomplikowane, dosyć łatwo dało się przerysować, o ile robiło się to powoli z uwagą. A wiedząc, że jego umiejętności artystyczne w tej dziedzinie nie są zbyt wysokie, to starał się robić, co mógł, aby wyszło to zgodnie z oryginałem, jak i estetycznie. Był już przygotowany do święcenia triumfów, dopóki nie przeszli do kolejnego etapu, czyli dwóch tatuażów. To była jedna wielka masakra i trwało to zdecydowanie dłużej niż powinno. Na domiar złego w pewnym momencie tatuaż dosłownie zaczął uciekać spod palców Ignacego, przesuwając się po ciele Irène to w jedną to w drugą stronę, jak szalony. Próba ujarzmienia go skończyła się porażką, więc chłopak zdecydował się go zmyć całkowicie i zacząć od nowa. Było to karkołomne, jednak nie miał innego wyjścia, jeśli chcieli dotrwać do końca. A przecież o to im chodziło, prawda? Gdy w końcu etap malowania ciał dobiegł końca, zauważył, że w niektórych miejscach na ciele Irène pojawiły się zaczerwienienia. Pewnie przez ten spierdalający co chwilę tatuaż, pomyślał z rezygnacją. – Myślę, że szybko zejdzie – skomentował z dużą pewnością siebie, wskazując na drobne zaczerwienienie w okolicach ramienia dziewczyny. Lepiej było robić dobrą minę do złej gry, niż siedzieć cicho i udawać, że nic się nie stało. Taka prawda.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
W końcu nadszedł dzień rytuału, a ona sama czuła wciąż poddenerwowanie, spowodowane oczekiwaniem na zamowione eliksiry. Chciała wziąć udział w rytuale, choć nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać, ale cóż, skoro był tylko dla pełnoletnich, to musiał być ciekawy. Ucieszyła się, że Hanael tak łatwo dała się przekonać na wspólny udział. Nie wiedziała, czy dziewczyna wiedziała coś więcej o tym, co ma się tam dziać, czy nie. Szczęśliwie sowa z paczką przyleciała przed śniadaniem, dodając Lou humoru. - Hans! - zawołała dziewczynę, gdy tylko ją dostrzegła, czekając przy łódkach, którymi miały podpłynąć do wysepki. - Masz, dzisiaj przyszły. Wypijmy trochę od razu, gdyby się okazało, że inaczej nie wejdziemy na wysepkę… - podała jej flakonik z eliksirem postarzającym, samej otwierając swój, po czym wypiła trochę. Uśmiechnęła się lekko do blondynki, żeby zaraz wskoczyć do łódki i gdy tylko Krukonka do niej dołączyła, pokierować ją różdżką tak, aby w końcu znaleźć się na wysepce. Nie przyglądała się, kto jeszcze wysiada z łódek, ale po wstępnym przybliżeniu, od czego mają rozpocząć rytuał, rozumiała kryterium wiekowe. Spojrzała na towarzyszącą jej Hanael z lekkim uśmiechem. - Znając swoje zainteresowania, nie straszny nam rytuał? - spytała retorycznie, żeby po chwili szukać spojrzeniem ustronnego miejsca. W końcu wypatrzyła jedno, osłonięte z jednej strony drzewami, z drugiej skałą i pociągnęła w tamtą stronę Whitelight. Chciało jej się śmiać, co było dostrzegalne w lekko roziskrzonym spojrzeniu Kanadyjki, ale atmosfera, jaka panowała na wyspie nie pozwalała na takie wybuchy. Odwróciła się do Hanael, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem. Miały nabalsamować wzajemnie swoje ciała, więc wymagało to zdjęcia z siebie części ubrań… A skoro miały malować znaki na brzuchu, udzie, łopatkach, Lou nie widziała innego wyjścia, jak pozostać w samej bieliźnie, jak też po chwili stała, sięgając po balsam lewitujący w koszu obok nich. Otwarła pojemnik i aż zamruczała na zapach, nie potrafiąc nad tym zapanować. - Czekolada… I… trawa… Chyba dodali tu amortencji - rzuciła z cichym śmiechem, spoglądając na dziewczynę. Póki co po prostu stała z niemym pytaniem, czy ma ją nasmarować, czy woli sama, a ona dopiero będzie nakładać na nią znaki.
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
Trzeba było przyznać, że tegoroczna wakacyjna lokacja była dla niej strzałem w dziesiątkę. Niemal od razu zanurzyła się w tym specyficznym klimacie. Duchy, wilkołaki, stare wiedźmy szyjące laleczki voodoo, zapach ciemniejszej magii niemal unosił się w powietrzu. To powodowało, że dość często myślała o swojej nowej znajomej Loulou, z którą tuż przed wyjazdem zanurzyła się w podobnych tematach. Chciała się z nią skontaktować w sprawie obiecanego treningu, albo zaciągnąć ją na jakiś seans spirytystyczny, ale Gryfonka ją ubiegła, proponując udział w nie do końca legalnym rytuale. Hanael nie mogła odmówić. Weszła w to praktycznie bez namysłu i z niecierpliwością wyczekiwała wieczora, w którym wszystko miało się odbyć, zastanawiając się, co je czeka i traktując całą tę sytuację jako idealny sprawdzian dla tej znajomości. Co by się nie działo, teraz musiały sobie zaufać. - Lou. - przywitała się, unosząc w górę kącik ust w charakterystycznym dla niej, delikatnym uśmiechu, kiedy zjawiła się na miejscu. Od razu wzięła od dziewczyny buteleczkę z eliksirem postarzającym i natychmiast wypiła kilka kropel. Fakt ograniczenia wiekowego ekscytował ją jeszcze bardziej, podsuwając wyobraźni obrazy niebezpiecznych zadań, które mogły na nie czekać w środku nocy. Ostrożnie weszła do łódki i usiadła na ławeczce, wpatrując się w skupieniu w swoją towarzyszkę przez większość drogi. Kiedy tylko postawiła stopę na lądzie, uderzyła w nią atmosfera całego wydarzenia. Przystanęła ramię, w ramię z Lou, by wysłuchać wstępu, a później zerknęła na swoją partnerkę z uśmiechem. - Absolutnie - przyznała, domyślając się, co jej tam chodzi po głowie. Sama zastanawiała się, czy znajomość pewnych zaklęć może dać im jakąś przewagę, nad tymi uczestnikami, którzy trzymali się wyłącznie białej strony magii. Podążyła za Moreau w ustronne miejsce, by tam przygotować się do obrzędów. Na razie cała sytuacja dość mocno ją bawiła, szczególnie kiedy okazało się, że mają najpierw czymś się nasmarować i wymalować na sobie magiczne wzory. Aby to umożliwić, Krukonka bez krępacji zdjęła z siebie wszystkie wierzchnie ubrania i pozostała w samej bieliźnie, kontrastującej czernią z jej niemal białą skórą. Odłożyła wszystkie ubrania i całą biżuterię, którą miała na sobie, na bok i spojrzała na Lou, uśmiechając się tajemniczo. Wyglądały zupełnie jak swoje dwa przeciwieństwa. Sięgnęła dłonią, by nabrać przygotowanego balsamu i również sprawdziła zapach mazidła. - Szarlotka i cynamon. To zdecydowanie amortencja. - przyznała, unosząc w górę brwi z rozbawieniem. - Interesujące, ciekawe co będzie dalej. W odpowiedzi na niezadane pytanie, podeszła krok do przodu i położyła dłoń na ramieniu Lou, by przejechać nią w dół, przeciągając balsam po jej ręce. Kiedy nie dostrzegła żadnych protestów, powtórzyła to samo z drugą, a później przeszła do tyłu, by wysmarować również plecy dziewczyny. Jej skóra była ciepła i przyjemna w dotyku, na co być może nie zwróciłaby uwagi, gdyby nie te kilka kropel amortencji, unoszącej się w powietrzu. Whitelight dość uważnie wykonała swoje zadanie, cały czas uśmiechając się w lekkim rozbawieniu. - Gotowe. - mruknęła, ostatni raz przeciągając dłonią po ciemnej skórze Gryfonki i stanęła przed nią, gotowa na dalszy ciąg zabawy.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Prawdawna magia wydawała się być dziedziną wysoce fascynującą młodzieńca. W sumie, każda magia, której po prostu nie zna, wydaje mu się być czymś w rodzaju kompletnie nieznanego tematu, z którym chce mieć po prostu do czynienia. Nie bez powodu zatem czuł, że rytuał dziękczynny, w którym mógłby wziąć udział, pozwoliłby mu na bardziej subtelne zaznajomienie się z tymże właśnie tematem i tym samym zdobycie nowego doświadczenia. Tym bardziej, że stare kultury i stare, pradawne czynności, dzięki którym można albo coś zyskać, albo coś stracić, zdają się iście potęgować uczucie hazardu własnym życiem - ale czy ma tak dużo do stracenia, zważywszy na fakt, jak wiele już zdołał zaprzepaścić? Nie bez powodu postanowił zabrać do tego towarzysza z domku, w którym razem mieszkali. W sumie, byłby to mały problem, gdyby ktoś go przyłapał na byciu niepełnoletnim, dlatego wcześniej napisał list i zamówił porcję eliksiru postarzającego, by chłopak nie miał żadnego skrępowania przebywaniem tutaj. W sumie, zważywszy uwagę na jego wyjątkowo studencki wygląd, być może ta czynność nie była konieczna, by móc celebrować nadejście nocy. A Ebenezer, który za to odpowiadał, wydawał się być osobą posiadającą spore doświadczenie w zakresie zaoferowanego im udziału w rytuale. Ciekawiło go to, wszak gęsia skórka nie bez powodu od czasu do czasu zawitała poprzez proste bodźce skurczowe, ale też i niepokoiło. Bo nie zawsze będzie skazany na upadek na cztery łapy - niczym Ivara, która została w domu wraz z jego matką. Kruk towarzyszył im do pewnego momentu, dopóki nie rozprostował czarnych skrzydeł i nie wylądował na okolicznej gałęzi. Duch, którego imię to Baltasar, postanowił również grzecznie się nie wtrącać. Niesamowite, jak to działa zarówno na istoty nieżywe, jak i zwierzęta. Jakby ktoś postawił tutaj barierę uniemożliwiającą dotarcie do tego miejsca innym osobom, niż do tego specjalnie przeznaczonym. Znajdował się na łódce wraz z Juliusem, którego to postanowił obrać jako partnera do rytuału. Felinus ubrał standardowo czarne rzeczy, wszak nienawidził innych kolorów, w związku z czym, z nocnym, pozbawionym już blasku i promieni słońca niebie, stał się prawie że niewidoczny. Kierował jednocześnie pojazdem za pomocą różdżki - nawet jeżeli nie stanowiłoby to żadnego problemu dla partnera, to jednak on miał wszystkie prawa jazdy zaliczone. I jakieś doświadczenie w sterowaniu, choć łódka to nie samochód, trzeba przyznać. — Wypij, gdy będziemy zbliżać się do brzegu, eliksir. — zaproponował, wręczając flakonik w stronę młodszego od siebie kolegi, kiedy to powoli zbliżali się do celu. Na szczęście ten nie był daleko, co nie zmienia faktu, iż powinni przygotować sie na wszelką ewentualność. — Co jakiś czas będziesz musiał zażywać kolejną porcję. — dodał jeszcze, kiedy to dotarli do brzegu, a, poinformowani o konieczności zdjęcia wszelkiej biżuterii, butów, rękawiczek i nakrycia głowy, Faolán pozostawił w sumie w łódce własne obuwie i bluzę z kapturem. Łydki miał wystarczająco odsłonięte, tak samo resztę ciała - oczywiście w zakresie wystarczająco zdrowym, bo paradować nago zwyczajnie nie zamierzał. Chociaż, otrzymując polecenie do namalowania znaków na brzuchu i innych tego typu rzeczy, musiał pokusić się o zdjęcie spodni oraz podkoszulki, kiedy to znaleźli własny kąt do odgrywania tego wszystkiego. Czy wierzył w magię pradawną? Być może. Nie wierzył w nic, ale ostatecznie magia jest jedną z tych dziedzin, w którą prędzej czy później musiałby uwierzyć. Przed Juliusem stanął niezbyt wysoki i mocno wychudzony chłopak - blada skóra odznaczała się jeszcze bardziej, kiedy to zdawał się nią wyróżniać spośród trwającej nocy. — Śmieszne znaki. — powiedział tylko, gdy został zmuszony do tego, by je namalować na ciele Krukona. To znaczy, nie stanowiło to dla niego większego problemu, niemniej jednak zapach jego amortencji unosił się w powietrzu. Był to charakterystyczny dla lasu zapach - połączony z nutą pewnego rodzaju pieprzu, tudzież roślin charakterystycznych. Podniósł delikatniej kąciki ust do góry, kiedy to woń dostała się do jego nozdrzy, a mózg zakomunikował, że jest ona po prostu przyjemna. Szkoda tylko, że zapomniał o jednym, co w sumie zauważył, kiedy to Julek zaczął blednąć i tym samym drżeć z zimna. — W porządku? — zadał to iście głupie pytanie, szukając przyczyny. Dopiero później zorientował się, że nie namalował jednego ze znaków, akurat między łopatkami. Domalował go, ale nie oznaczało to, że objawy od razu znikną. A myślał, że wszystko będzie dobrze... — Jakby coś się działo jeszcze, to daj znać. — mruknąwszy, sam czekał na pomalowanie własnych części ciała, co zapewne nie stanowiło dla niego niczego przyjemnego. Dotyk zawsze uważał za zbędny i zgubny w stosunku do samego siebie.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Cokolwiek mówić, naprawdę myślała, że w razie czego, będzie trzeba korzystać z magii, a znajomość paru dodatkowych zaklęć działała na ich korzyść. Zdecydowanie nie spodziewała się polecenia nasmarowania się wonnymi balsamami i malowania na sobie wzajemnie znaków. Stojąc w kremowym komplecie bielizny, spojrzała na Hanael i uśmiechnęła się szerzej. Wyglądały jak swoje odbicia. Czekała na zgodę, gdy blondynka po prostu zaczęła nakładać na nią balsam. Nie przepadała zbytnio za zbytnim spoufalaniem się, czy nagłym dotykiem, ale w tej sytuacji nie miały zbytnio innego wyjścia, a nie miała zamiaru nagle uciekać z rytuału, zbyt zaciekawiona, co będzie dalej. Tańce przy ognisku? Mimo nastawienia, że za chwilę Hans ją dotknie, na jej ciele pojawiła się gęsia skórka w miarę, jak balsam był po niej rozprowadzany. Nie kazała jej jednak przerwać czynności, czekając do końca, a gdy dziewczyna stała przed nią, próbowała nawet złapać z nią kontakt wzrokowy, cały czas uśmiechając się lekko. Tak wyglądały prastare rytuały? Dlaczego miały w sobie tyle… - Czyli moja kolej - prawie szepnęła, mając wrażenie, że nie powinni głośniej się odzywać, skoro każdy zaszył się w jakimś mniej widocznym miejscu. Nabrała trochę balsamu na dłoń i zaczęła rozprowadzać go po ciele Krukonki, czując dziwną mieszankę rozbawienia i skrępowania, co spychała na dno świadomości. Nie było w tym przecież niczego dziwnego. Obeszła Hanael, przechodząc do smarowania jej pleców, zwracając mimowolnie uwagę na to, że zapach świeżo skoszonej trawy dodawał jej uroku rusałki. Z tymi jasnymi włosami, skórą, tak wyróżniającą się w wieczornym świetle. Zaśmiała się cicho, kończąc zabieg i skupiając się na zapachu czekolady. - Nie wiem jak długo zapach będzie się utrzymywał, ale już teraz mam ochotę cię zjeść przez czekoladę - mruknęła, nie kryjąc rozbawienia, po czym złapała w ręce barwnik. - To malujemy… Nie ruszaj się - zastrzegła ze śmiechem, przechodząc do rysowania kolejnych znaków, zgodnie z instrukcją Ebenezera. Pierwszy nad pępkiem, do którego rysowania kucnęła przed towarzyszką. - Ciekawe czy krok następny to będą tańce przy ognisku - odezwała się ponownie, podnosząc się, aby namalować kolejny znak, tym razem na jej lewym udzie. Cieszyła się, że jest już odrobinę ciemniej niż w pełnym słońcu, bo miała wrażenie, że na jej twarzy wykwita rumieniec, co było niewskazane. Podniosła się, aby postawić kolejne znaki na ciele Krukonki, aż doszła do ostatniego, na jednym z przedramion. Najwyraźniej przeceniła swoje skupienie, bo znak nagle zaczął uciekać po ciele Hanael. - No co za… Nie potrafię go zatrzymać… Dobra, zmyty, zostaje poprawić - westchnęła, po czym parsknęła krótkim śmiechem. Pięknie. Jeszcze zostawiła na jej ciele zaczerwienione ślady. Oby za chwilę zniknęły. W końcu zostały jej tylko tatuaże do zrobienia i mogła stanąć przed Krukonką z zaczepnym uśmiechem.
Irène Ouvrard
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175
C. szczególne : krótko ścięte włosy, francuski akcent, runa Algiz na śródstopiu (spód)
Moja para to:@Ignacy Mościcki Wynik kości5 Zrezygnowanie w chwili w której okazało się, że na miejsce nie można przypłynąć samotnie, byłoby strasznym przejawem tchórzostwa, marnotrawieniem okazji jednej na milion – wakacyjnej przygody, do której mogliby wracać z szerokim uśmiechem na ustach lub z zakłopotaniem machać ręką udając, że nic takiego nie miało nawet miejsca To, że nie znali się zbyt dobrze było dla Irène ułatwieniem. Nie często wiązała z kimś konkretne uczucia wyzbywając się w pełni całego zupełnie zbędnego bajdurzenia o lubieniu, nie lubieniu czy nienawiści. Dziewczyna zawsze stała gdzieś pośrodku, w bezpiecznej szarej strefie, nie wplątując się w wielkie konflikty. Los dawał jej pstryczka w nos, a wszystko co interesujące omijało ją szerokim łukiem – toteż dzisiaj nie mogła sobie odpuścić na tę jedną noc godząc się na wszystko. Nawet jeśli przy boku miał znaleźć się ten chłopiec, mężczyzna o wiecznie zmęczonych jak gdyby podbitych oczach, rozpinający swoją koszulę bez zauważalnego cienia wstydu. – Nawet nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej. Ledwo co pamiętamy swoje imiona! – Zaśmiała się, w pełni się z nim zgadzając, a mimo to w kącie głowy tliła się głupia myśl którą chciała się z nim podzielić. Co zrobimy, jeśli zrobi się poważniej, niż myślimy? Ugryzła się w język nim nie pozbyła się z nadgarstka metalowej, cienkiej bransoletki którą zabrała ze sobą na wyjazd. Nie znaczyła nic. A kiedy przyszła kolej na zrzucenie z siebie wszelkiego zbędnego odzienia, a nawet obuwia nie wahała się zbyt długo, szybko poczuła na bladej skórze podmuch wiatru wzdrygając się zauważalnie. – Chyba się tam z tyłu dobrze bawisz, zamiast... No dobra, nie oszukujmy się. To ma być dobra zabawa ale na litość! Łaskoczesz mnie! – Zwróciła mu uwagę, przysłaniając na krótko usta dłonią w wyraźnym rozbawieniu kiedy wykonywanie wymyślnych znaków zaczęło zamieniać się, w błądzenie po jej skórze w zbytnim pośpiechu. Dotychczas nie przeszkadzała mu w wykonywaniu swojej pracy, nawet jeśli miałby być tylko biednym, ulicznym artystą robiącym malunki za dziesięć galeonów doceniała to, że robił wszystko co mógł byleby niczego nie spartaczyć. Sama Irène o sztuce miała już większe pojęcie niż przeciętny uczeń Hogwartu więc gdy przyszła kolej na nią, na sięgnięcie po zdecydowanie zbyt tłusty balsam z kroplami Amortencji i wtarcie go w skórę, o zupełnie innej, szorstkiej fakturze starała się wyglądać najbardziej profesjonalnie, jak tylko mogła. Przesadnie się o to starała. Dłonie jej drżały, jednak mniej niż gdyby nie myślała nagminnie o tym, że należy być twardym, nie miętkim – a to tylko element zabawy, sztuki, jakiegoś wyższego kultu. – A jak nie zejdzie, to będziesz mnie odwiedzać w szpitalu? – Zdarzało się jej zaciskać usta w cienką linię, kiedy opuszkami palców z niezdrowym perfekcjonizmem, kreśliła kolejne znaki jakby miały być na zawsze, na wieczność, a nie zmyć się z pierwszym skokiem do jeziora. Niektóre malowidła na skórze Ouvrard nadal sprawiały, że na usta wkradał się uśmiech jednak te, przy których pojawiły się zaczerwienienia piekły, zdawały się boleć. – Cholera. – Zauważyła, że barwnik nie był tak mocny, jak ten który miała na sobie i nie miało to nic wspólnego ze złym dobraniem kolorów z mocno umorusanej miseczki. – Nie spodoba ci się to, ale muszę zacząć od początku. – Wszystkie namalowane tatuaże były blade, ledwo co widoczne, a niektóre zaczęły się rozpływać zlewając się w nieestetyczne plamy. Dziewczyna westchnęła ciężko, w końcu tyle jej pracy poszło na marne ale najwyraźniej sama sobie była winna zbyt często sięgając po przyjemnie pachnący balsam. Ignacy dobrze wypieczony – taki by był, gdyby po skończonym zabiegu przywiązać go nad rusztem, zostawić na około dwadzieścia minut i skropić sokiem z cytryny. Zmrużyła oczy, przyglądając mu się. I solą morską. Nie kuchenną. – Nasi przodkowie musieli być strasznymi wariatami, że wymyślali takie pokręcone rytuały, nie? – Poprawianie tatuażu w okolicy jego uda sprawiało jej największy problem, wszystkie inne partie cała zdawały się być względnie obojętne ale do tego jednego miejsca brakowało tylko dodatkowego punktu w instrukcji pt. narysowanie słoneczka na pośladku. Albo gdzieś tam indziej. Wstrzymała na chwilę oddech nim nie uporała się prawie, że ze wszystkim na sam koniec zostawiając sobie miejsce między jego łopatkami, przy których już się nie spieszyła, a nawet wyraźnie się ociągała z tylko sobie znanych powodów nie chcąc biec łeb na szyję, do starca. – Tylko nam pawich piór brakuje. – Napomknęła, próbując zachęcić go do rozmowy. Pomyślała, że takie trajkotanie skutecznie ją uspokoi, odwróci jakoś myśli na właściwe tory, wszystko poukłada w szufladeczki z których wyszły, zerknąć niby to oczkiem, na chwilę.
Ostatnio zmieniony przez Irène Ouvrard dnia Pon 20 Lip - 17:56, w całości zmieniany 2 razy
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
W normalnej sytuacji pewnie nie byłaby skłonna do smarowania olejkiem ciała drugiej osoby, w dodatku po tak krótkiej znajomości. Nastrój tego miejsca udzielił jej się jednak bardzo szybko, a ekscytacja tym, co będzie dalej samoistnie napędzała jej ruchy i bez krępacji rozsmarowywała balsamy po ciele towarzyszki. Kiedy role się odwróciły, stała w bezruchu, cały czas obserwując Lou z rozbawieniem. Na ten moment to wszystko wydawało się dość absurdalne i miała nadzieję, że dalej jednak wszystko pójdzie w nieco inną stronę. Wizja wkopania się w jakieś miłosne obchody, czy Merlin jeden wiedział co to w zasadzie było, była dla niej bardzo komiczna. Nie przepadała za dotykiem, ale unoszący się w powietrzu zapach cynamonu, przeplatający się ze starym pergaminem oraz cały klimat obrzędów spowodował jednak, że była zadziwiająco rozluźniona, jak na sytuację, w której się znalazły. Zachichotała cicho, na słowa Lou, starając się nie zakłócić panującej dookoła ciszy. - Jak mnie ugryziesz, odwdzięczę się tym samym, cynamonowa szarlotko. - prychnęła z rozbawieniem. Wszystko to zmierzało w coraz dziwniejszym kierunku. - Nie myślałam, że tak szybko będziesz się przede mną kłaniać. - stwierdziła, kiedy Gryfonka nachyliła się przed nią, by namalować znak w okolicach jej pępka i kolejny raz musiała zdusić śmiech, by nie przyciągać zbytnio uwagi Ebenezera. W końcu były tu nielegalnie, nie warto było rzucać się w oczy, jeśli chciały dokończyć rytuał. - Myślisz, że to luizjańska wersja celtyckiej nocy? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, rozważając co może wydarzyć się dalej, podczas gdy Lou w skupieniu malowała znaki na jej ciele. Miała wrażenie, że prędzej towarzyszyć będzie im ciemność i światło księżyca, a nie blask ogniska, ale były to jedynie przypuszczenia. Gdyby miała czas i dostęp do książek, pewnie zagłębiłaby się w temat wcześniej, żeby się lepiej przygotować, nie miała jednak takiej możliwości i pozostały jej tylko domysły. Po małych perypetiach z uciekającym tatuażem, kiedy Lou skończyła swoją pracę, Hanael złapała za barwnik i zajęła się malowaniem identycznych znaków na ciele Gryfonki. Nachyliła się, by pierwszy z nich stworzyć nad pępkiem, później geometryczne znaki na lewym udzie, kark i przedramiona. Z ogromną precyzją kreśliła kolejne symbole i linie, a kiedy pociągnęła ostania linię, odsunęła się pół kroku w tył, by spojrzeć na swoje dzieło. Trzeba było przyznać, że przyozdobiona tajemniczymi runami, ciemnoskóra dziewczyna prezentowała się zjawiskowo, a znając jej zainteresowania, śmiało można było stwierdzić, że wszystko to pasowało do niej idealnie. - Ciekawe co oznaczają. - mruknęła cicho, przesuwając palcem po tatuażu na plecach towarzyszki, a później stanęła przed nią, by poczekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Nie trudno było domyślić się, że Odeya od razu zainteresowała się historią Luizjany, jak tylko dosłyszała, że ma ona tak duże znaczenie dla świata magicznego. I chociaż nad tzw. dziką magią nie można było zapanować i mogła ona przynieść wiele dobrodziejstw, to istniało także ryzyko wyzwolenia przez nią różnego rodzaju klątw. Dlatego, jak tylko postanowili z Fenrisem wziąć udział w nie do końca legalnym rytuale dziękczynnym, dziewczyna musiała przygotować się na każdą ewentualność. Nawet jeśli z początku kierowała nią tylko i wyłącznie ciekawość, z czasem dotarło do niej jak poważny będzie to obrzęd. Jednak za nic w świecie nie mogła przegapić takiej okazji. Nie byłaby sobą. Przed rozpoczęciem rytuału wyciągnęła z kieszeni fiolkę z eliksirem postarzajacym, wypijając kilka kropel. Tylko dzięki temu, że zażyła porcję tego eliksiru mogła wziać udział w tym obrzędzie, ponieważ warunkiem było osiągnięcie pełnoletniości. Kiedy płynęli łódką, przez mokradła i zbliżali się już do wysepki, na której znajdował się stary kurhan, mogła od razu poczuć jak mocno to miejsce emanuje potężną energią. Delikatne mrowienie w stopach, które niespokojnie kłębiło się aż do koniuszków jej palców, zwiększało się, z każdym przepłyniętym metrem. - Czujesz to? - zwróciła się do Fenrisa, siedzącego obok niej w łódce. Nie było to w żaden sposób nieprzyjemne, jednak sprawiało, że czuła pewnego rodzaju wewnętrzny niepokój. A może to pierwotna magia ostrzega ją przed swoją mocą? Kiedy dotarli na wysepkę, zgodnie z tym co mówił Ebenezer, wraz z Krukonem wybrali sobie skrawek ziemi, otoczony gąszczem roślin, gdzie mieli zacząć konkretne przygotowania do magicznej ceremoni. Mieli pozbyć się wszelkich ozbób na ciele, jeśli takowe posiadali, rozpuścić włosy, odkryć stopy, dłonie i jedynym przedmiotem, który mogli miec przy sobie mogła być tylko różdżka. Ode nie miała z tym problemu, bo nie nosiła praktycznie żadnej biżuterii, w kieszeniach też nie posiadała żadnych zbędnych rzeczy, więc jedyne co jej pozostało to zdjąć gumkę z włosów, ściągnąć buty i była gotowa. Następnie wszyscy uczestnicy zostali poinstruowani co do odpowiedniego naznaczenia ciała, koniecznego do kolejnego etapu rytuału. - No kochany, wyjątkowo daj się dzisiaj rozebrać - rzuciła cicho z charakterystycznym dla siebie brakiem skrępowania, posyłając przyjacielowi śmiały uśmiech i podwijając jego koszulkę, aby zaraz sięgnąć po balsam z jednego z lewitujących koszy i posmarować mu brzuch. To samo zrobiła z innymi częściami ciała, które następnie jak dobrze usłyszała miała naznaczyć odpowiednimi runami, a później dwoma tatuażami. - Ah, to już wiem dlaczego wymagało się, aby przyjść z kimś bliskim - skomentowała, rysując kształt charakterystycznej runy na prawym udzie chłopaka. Niestety malunek, który chwilę wcześniej wykonała na brzuchu nie utrzymał się zbyt długo, co nieco ją zirytowało i musiała go poprawić. - Chyba robię coś nie tak - szepnęła do Fenrira, po raz kolejny naznaczając mieszanka balsamu i barwnika jego nogę, a następnie przechodząc obszaru nad obojczykiem, następnie do jego przedramion, a potem stając za jego plecami próbowała stworzyć trwały tatuaż na prawej łopatce chłopaka. Po Kilku minitach i wielu próbach, udało jej się wreszcie osiągnąć wystarczajacą pigmentację wszystkich znaków. Odetchnęła, widząc, że ostatni rysunek między łopatkami w końcu utrzymał barwnik na skórze. - I jak? - spytała swojego towarzysza, niezmiernie ciekawa czy coś się zmieniło i czy czuje już działanie dzikiej magii.
Nie był pewien co zostanie na rytuale, ponieważ nie uczestniczył w podobnym wydarzeniu wcześniej, prawdopodobnie tak samo jak Felinius. Na niewielką wyspę na mokradłach dotarł razem z Puchonem za pomocą łódki kierowanej różdżką, był to dość nietypowy środek transportu i przez cały czas się zastanawiał, czy nie lepiej by było, gdyby mógł tam po prostu podlecieć na miotle. Postanowił wypić eliksir postarzający, który wręczył mu Felinius przed dotarciem, żeby nie zostać wyrzuconym z obrządku, gdyby ktoś uznał, że nie jest w odpowiednim wieku. -Lepiej dla nas, żeby nikt się nie połapał- nie wiedział jakie byłyby konsekwencje w przypadku przyłapania go na tym oszustwie, ale domyślał się, że raczej na pewno, nie było to nic miłego ani tym bardziej coś z czym chciał mieć styczność. W końcu po wysłuchaniu objaśnienia, wygłoszonego przez stojącego na wzniesieniu staruszka, ruszył z Feliniusem w ustronne miejsce, gdzie mogli w spokoju narysować na swoich ciałach odpowiednie znaki, ówcześnie oczywiście zdejmując znaczącą część garderoby. -Było coś może o nich w jakiejś książce?- możliwe, że mieli okazję dowiedzieć się więcej o nich, po powrocie. Znajomość run związanych z prastarą magią mogłaby okazać się przydatna, jeżeli oczywiście działały. Niestety coś musiało pójść nie tak. Pech prześladujący Niemca był legendarny, ale teraz już chyba przesadził. Julius nagle poczuł się bardzo słabo, jednocześnie odczuwają chłód, który przeszywał go do szpiku kości. Na szczęście Puchon dość szybko zareagował i sprawił, że nieprzyjemne uczucie i wycieńczenie zniknęło, niestety nie tak szybko jak się pojawiło. -Będzie dobrze- gdy tylko udało mu się odzyskać oddech, powoli zaczął rysować malunki na ciele bladego jak śmierć chłopaka. Wydawało mu się, że wszystko robi poprawnie, ale niestety, podobnie jak przed chwilą jego towarzysz, zapomniał o namalowaniu jednego znaku na prawym przedramieniu. Zorientował się dopiero, gdy Felinius zaczął przejawiać podobne objawy do niego, na szczęście szybko się zreflektował i dokończył swoją pracę. -To teraz jesteśmy kwita- powiedział z uśmiechem, by trochę niekomfortową sytuację przerodzić w kolejną wspólną przygodę.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Uśmiechnął się kącikiem ust na uwagę Finna, a później spróbował już w pełni skoncentrowac się na tym, na czym ten rytuał miał polegać. Nie pomagała jednak myśl, że jego ręce są teraz odsłonięte, nie pomagał również ten ulotny zapach morza, woń rozgrzanego piasku, który stygnie w pierwszych nocnych godzinach, zapach wiatru, który niesie lekko słony posmak znad wody. To było coś, co mocno go trzymało i nie chciało w żaden sposób puścić, właściwie pociągało go tak mocno, że koncentrując się na wyrysowaniu wszystkich znaków, robił to niesamowicie starannie. Nie mógł również nic poradzić na to, że ten pozornie prosty ruch, te zabawnie łatwe czynności, wywoływały na jego ciele gęsią skórkę, nie mógł nic poradzić na to, że miał wielką ochotę zacząć kreślić na ciele Finna te same zawijasy, jakie rysował zawsze, gdy szukał poczucia bezpieczeństwa, gdy czuł się po prostu dobrze, swobodnie, lekko, jakkolwiek by to nazwać. Ostatecznie jednak odsunął się nieco, gdy wyrysował ostatni znak, a później przekrzywił lekko głowę i parsknął z ubawienia, gdy nagle pojawiły się ogniki. Nie było ich może wiele, ale zjawiły się, lśiące i jasne, by otoczyć Finna. Wszystko w jego okolicy wydawało się jakieś takie żywsze, a kiedy Max spojrzał mu w oczy, żeby jakoś to skomentować, zapomniał chyba zupełnie, co chciał powiedzieć i po prostu poczuł, jak przechodzi go dreszcz od intensywności wejrzenia tych jasnych oczu, nad czym zupełnie nie był w stanie zapanować. Dotknęło go to o wiele mocniej, niż przypuszczał. Nie było komentarza, jaki mógłby posłać w jego stronę, co było dziwne, ale po prostu nic, co wpadało mu do głowy, nie wydawało się odpowiednie, jakby takie słowa tak naprawdę nie istniały. Jakby nie miały żadnego znaczenia, jakby były obce, czy cokolwiek takiego. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, więc po prostu siedział i gapił się na Finna, czekając chyba na jego ruch i mając dziwne wrażenie, że jeśli chłopak tylko nieco się przysunie, to chyba stopi się pod jego pierwszym dotykiem. Nie wiedział, co na niego działało, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że wszystko, co się tutaj działo, było raczej w chuj mocno pierdolnięte i nie był w stanie zapanować nad tą pierwotnością magii, jaka się przelewała przez całą okolicę. Było jej tak wiele, że Max miał poczucie, iż właściwie mógłby jej nawet dotknąć, gdyby tylko zechciał.
______________________
Never love
a wild thing
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nie do końca legalny i ryzykowny rytuał ku chwale dzikiej magii brzmiał zbyt kusząco, żeby był w stanie odmówić sobie w nim udziału. W szczególności ta pierwsza kwestia podziałała na niego przekonująco; wprawdzie od zawsze miał do wszelkich zasad raczej lekkie podejście, ale niemal od samego początku wyjazdu czuł przemożną chęć do sprzeniewierzania się wszelkim regułom i zakazom, a wszystko co zakazane stawało się pokusą niemal nie do odparcia. Czyżby to obecność Vladimira tak na niego wpływała? Obiło mu się o uszy, że ich duchowi przewodnicy jakoś na nich oddziaływali poza oczywistymi – i nieraz irytującymi – sposobami, a nie dało się ukryć, że za życia jego przygodny kompan definitywnie nie należał do świętych i zapewne sporo musiał mieć na sumieniu. Bądź co bądź, w rytuale nie można było brać udziału samotnie, dlatego po niedługim namyśle zdecydował się o to zagaić Krawczykównę; może nie był z nią jakoś bardzo blisko, ale dość krótkim czasie naprawdę zdążył polubić towarzystwo rudowłosej Puchonki i uznał, że to może być dla nich obojga całkiem interesujące doświadczenie. Oczywiście nie miał pewności, że dziewczyna na to przystanie, więc ucieszył się, kiedy to zrobiła pomimo ewentualnego ryzyka. W końcu czy wakacje to nie jest najlepszy czas na robienie głupich i potencjalnie niebezpiecznych rzeczy? A nie da się zaprzeczyć, że ten rytuał trochę się o tą tematykę ocierał, zważając na to jak cała ta dzika i pierwotna magia mogła okazać się kapryśna. W ciemnobrązowych oczach Fitzgeralda pobłyskiwała ekscytacja, kiedy łódka, na której płynęli dobiła do brzegu wysepki. Wyciągnął dłoń, żeby pomóc Oli wysiąść, a następnie krótkim rzutem oka zlustrował okolicę, od razu orientując się, że nigdzie w pobliżu nie ma ducha Rosjanina, który na pewno nie omieszkałby wykorzystać sytuacji, żeby zarzucić kolejnym żartem albo poopowiadać jakich to czarnomagicznych klątw użyłby na jego towarzyszce. I w sumie dobrze, miło było od niego odpocząć. — Nie wiem jak ty, ale ja już się czuję podekscytowany — szepnął w kierunku dziewczyny z uniesionym kącikiem ust i wymownym ruchem brwi. Zwrócił swoje ślepia w kierunku prowadzącego, gdy ten wydał polecenie, by wyzbyli się wszelkich okryć głowy, rąk oraz stóp, bibelotów, a także zakryli tatuaże, jeśli je posiadali. Z tym pierwszym nie miał żadnego problemu – wystarczyło mu zdjąć buty, które zostawił w łodzi, żadnych ozdób przy sobie nie miał; inną kwestią były jednak malunki na ciele. Nie umiał na tyle w transmutację, żeby zrobić to samodzielnie, więc przesunął spojrzeniem po reszcie uczestników praktycznie od razu wypatrując wśród nich Strauss (@Violetta Strauss), która miała zdecydowanie większego skilla w tej dziedzinie magii niż on; oczywiście jej obecność tutaj nie była dlań absolutnie żadnym zaskoczeniem. Przeprosił na moment Aleksandrę, by podbić do brunetki i poprosić o małą pomoc z jego dziarami, będąc pewnym, że przyjacielowi nie odmówi; miał tylko dwie, więc poszło raczej szybko. W podzięce obiecał jej kiedyś tam piwo czy na co tam będzie miała ochotę, by następnie wrócić do Puchonki. Pierwszy etap przygotowawczy miał polegać na nabalsamowaniu własnych ciał jakimiś olejkami, a później namalowanie sobie wzajemnie na nich kilku wskazanych symboli. Tego trochę się nie spodziewał, ale osobiście nie odczuwał w ogóle krępacji w związku z tym, nawet jeśli miało to dość intymny charakter. Nie wiedział jednak, jak jego towarzyszka będzie się na to zapatrywać, więc kiedy – zgodnie z poleceniem – znaleźli sobie jakiś ustronny kącik, posłał jej pytające spojrzenie. Był wprawdzie szlemą, ale miał jednak na tyle przyzwoitości w sobie, żeby, cóż, nie macać jej bez przyzwolenia. — Zechcesz uczynić honory? — dodał zaraz z zawadiackim uśmiechem, ruchem głowy wskazując na lewitujący nieopodal koszyk, w którym między innymi znajdowało się pudełeczko z balsamem, a następnie jakby nigdy nic zdjął swoją koszulkę, pozostając tym samym jedynie w spodenkach.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Zamknięte oczy. Mieć zamknięte oczy. Kto by pomyślał, że będzie to takie trudne? Próbował nie reagować na dotyk ale się nie udało mu się wcielić w lodową skałę. Tknęła go myśl, że gdyby dał się tu zaciągnąć przez inną osobę (choć to on wspomniał Maxowi o tym rytuale) to nie mógłby wziąć udziału w tych przygotowaniach. Prędzej padłby trupem aniżeli pozwolił aby jakikolwiek inny znajomy miał go dotknąć a wszak malują palcami. Zamknięcie oczu miało jedną wadę - każde muśnięcie czuł niezwykle wyraźnie i był przekonany, że Max wie co się z nim dzieje. To było słodką torturą zważywszy na to, że od początku wakacji nawet nie dotknął jego ust. Zaschło mu w gardle ale dał radę, wytrzymał choć źrenice miał rozszerzone gdy na końcu podniósł powieki. Parsknął śmiechem widząc wokół siebie ogniki. Bezczelnie machnął rękoma i je rozgonił od swojej głowy, jakieś trzy wpędził w turbulencje i zawroty gdy klasnął rękoma tuż obok ich świecących odwłoków. Obejrzał dzieła na swoim ciele i zamiast poznać dokładnie ich kształt to jego skóra postanowiła zatęsknić za dotykiem. Otworzył usta aby coś powiedzieć ale zaraz je zamknął bo zrobiło się między nimi tak ciepło, że nie mógł kalać milczenia głosem. Uśmiechnął się pod nosem na widok intensywnego spojrzenia Maxa i cokolwiek ono skrywało to mu się to podobało. Podszedł blisko niego jakby chcąc się temu przyjrzeć, podciągnął go do pionu i sięgnąwszy po gliniane naczynie mógł zamoczyć palce w barwniku. Zaczynał od najprostszych run jednak dbał o to, by najpierw barwnik przesiąkł ciepłem jego rąk zanim przeniósł go na skórę Maxa. Nie zachowywał dystansu, nie spieszył się, potrzebował sporo czasu aby narysować bardziej skomplikowane znaki i tatuaże, obracał Maxa tak jak było mu to wygodne; oglądał go bez tatuaży, kręcił się wokół niego aż w końcu nadszedł ten wiekopomny moment, gdy barwnik się skończył a ostatni znak został narysowany. Nie było to zbyt ładne, ale kwalifikowało się chyba jako dobra robota. Stanął przed jego twarzą, zlustrował go wzrokiem, pokiwał głową z uznaniem a gdy zdał sobie sprawę, że czas się odezwać i odsunąć poczuł, że to prawdopodobnie jedyna na wiele szans mieć go tak blisko sam na sam w okresie wakacyjnym. Zamiast cofnąć się, nieznośnie powoli nachylił się w kierunku jego ust i pokonywał tą niedużą odległość między ich twarzami. Czuł jego oddech na skórze, nawet przymknął powieki na jeszcze chwilę bo był tuż tuż przy jego ustach… gdy nagle do jego uszu dobiegł dźwięk skrzenia i jednocześnie między nimi na wysokości brzucha pojawiło się wirujące ciepło. Zdążył jedynie otworzyć oczy, popatrzeć w ciemne ślepia gdy to dziwne coś odepchnęło go na pół metra, zostawiając ślad poparzenia na skórze. - Au. To nie było miłe. - i wszystko jasny szlag trafił. Zaśmiał się pod nosem i odgonił dwudziestego ognika. - Stary Ebenezer chyba czuwa. - westchnął przypisując ten przymusowy dystans czarodziejowi, a nie dzikiej magii. Przeczesał palcami włosy i westchnął, bowiem wyglądało to tak jakby dostał właśnie pstryczek w nos za próbę nawiązania kontaktu fizycznego. Pozostał zatem niedosyt i ten moment wyczekiwania na dalszy etap rytuału. Zgasił kulę i pozwolił ognikom rozświetlić ciemności.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Płynięcie łódką pod osłoną nocy miało w sobie coś z romantyzmu. Trzymała dłoń Boyda i oglądała z zapartym tchem przybliżającą się wyspę. Obecność kurhanu wcale nie zachwycała i nawet otwierała usta aby zapytać chłopaka czy potrafiłby wywnioskować dlaczego akurat tutaj jest ten rytuał. Nie musiała jednak tego robić, wystarczyło postawić obie stopy na zimnej ziemi aby poczuć kłębiącą się w powietrzu magię. Dostała gęsiej skórki i na moment przytuliła się do ramienia kochanego chłopaka. - Wow. - wymsknęło się jej. Poprzedniego dnia zaznaczyła mu wyraźnie, że pomimo wychowania w Nowym Orleanie nie posiada zbyt wielkiej wiedzy dotyczącej rytuałów. To dziedzina którą poznawali studenci, a ona przecież przeniosła się już do Wielkiej Brytanii. Była zatem pełnoprawną nowicjuszką w tej sytuacji tak samo jak reszta osób. Rozpuszczenie włosów, zdjęcie bransoletek, apaszki i butów nie stanowiło żadnego wyzwania, zrobiła to bez zająknięcia. Nie wypuszczała dłoni Boyda gdy stary Ebenezer przemawiał ani też wtedy gdy znaleźli ogrodzoną skałą niewielką wnękę przy której mogli się zatrzymać i mianować to miejsce nadającym się do ich rytualnych działań. Pobladła słysząc, że mają nabalsamować ciała. To znak, że ma się rozebrać, nawet jeśli miałaby to przeskoczyć to przecież będą malować znaki... na przykład między łopatkami i to było straszne, popatrzyła na Boyda z szeroko otwartymi oczami, bo przecież była chyba najbardziej zakompleksioną osobą na całym świecie. - Zapadnę się pod ziemię. - wydusiła z siebie niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Docierały do niej cudowne zapachy balsamów, ziół i barwników, a nawet amortencji? Nie mogła jednak się zrelaksować, w jej oczach pojawił się pewien rodzaj strachu. - Boyd, ja... ja chyba... - nabrała powietrza do płuc. Byli razem raptem półtora miesiąca i nie wiedziała jak ma się zabrać do tego wszystkiego. Nie potrafiła odsłonić swojego ciała, takiego grubego, wadliwego, brzydkiego. Przecież gdy na nią popatrzy to była pewna, że może przestać ją chcieć jako swoją dziewczynę. - ... ja chyba potrzebuję pomocy. Wstydzę się. - uciekła wzrokiem, nie mogła utrzymać kontaktu wzrokowego. Czuła się źle, że zrzucała to na jego barki bo sama nie potrafiła przełamać zawstydzenia. To nie tak, że mu nie ufała - chyba w to nie wątpił? - to po prostu kwestia kompleksów. - Ale to nie tak, że mamy zrezygnować. Obiecałam, że weźmiemy udział w tym rytuale i dotrzymam słowa. - choć wiele będzie mnie kosztować odsłonięcie chociażby ramienia, nie wspominając o tym grubym brzuchu. W końcu prędzej czy później Boyd dowiedziałby się jak naprawdę Bons wygląda, prawda? Stała tak nieruchomo, blado i choć nie chciała rezygnować to jednak zakłopotanie i zawstydzenie miało sięgnąć zenitu.
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Ciekawość to cecha, która kiedyś zaprowadzi go do piekła. Usłyszał pogłoski o rytuale dziękczynnym, a to nie był byle jaki obrzęd — rytuał dziękczynny dla dzikiej magii. Tylko dla dorosłych i bardzo, bardzo niebezpieczny. Oszustwo — chciał się tego podjąć. Wiedza, doświadczenie; musiał to zobaczyć, poczuć na własnej skórze. Chciał się tam dostać, za wszelką chorą cenę. Czy był samobójcą? Możliwe. Czy był nieobliczalny? Jak każdy krukon. Jego niezdrowa ciekawość zasiała w jego głowie larwy, które zamierzały się wykluć i rozpocząć spustoszenie; czy będzie ono dobre, czy złe czas pokaże. Zastanawiał się, z kim ma się tam wybrać. Powinna być to znana mu osoba, najlepsza przyjaciółka i nim zdążył napisać do Odey, ta entuzjastycznie poprosiła go o załatwienie eliksiru postarzającego; bo tak tam można było się dostać. Oszustwo. Zmylić stare oczy sędziwego Ebenezera. Podobnie jak gryffonka wypił kilka kropli eliksiru postarzającego, czując się jak niegrzeczny dzieciak, jeśli ich przyłapią, będą mieli przesrane. Włożył do kieszeni flakonik, upewniając się przedtem czy na pewno starczy mu eliksiru na cały ten obrzęd. Nie denerwował się, dziwnie czuł się jakoś spokojny. Dopiero kiedy płynęli łódką, zaczął odczuwać nadzbyt aktywną magię. Cała Luizjana była przepełniona mocą, jednak miała też swoje niezwykłe miejsca, takie jak to — Kurhan. Nie odpowiedział, lecz kiwnął głową być może nie całkowicie zauważalnie — również odczuwał dziwne mrowienie na ciele, a może to było coś w rodzaju podekscytowania czy strachu? Nie potrafił zidentyfikować swoich uczuć — nie teraz. Chyba co jakiś czas za bardzo przyglądał się starszej wersji Odey. To tak będzie prezentowała się za kilka lat? Zastanawiał się, jak on wygląda, ale nie miał okazji przejrzeć się w czymś, co nie było wodą i nie rozmazywałoby jego kształty. Miał nadzieje, że eliksir dobrze działa i Fenrir wygląda, jak starsza wersja siebie. Dotarli na brzeg i zgodnie z poleceniami samego jak świat starego Ebenezera znaleźli sobie miejsce, gdzie swobodnie mogli uczestniczyć w rytuale, w gąszczach, dzikich roślin. Kolejny krok był raczej zrozumiały i na pewno ciekawy, trochę może niekomfortowy dla Fenrira, który jedyne ozdoby, jakie miał na swoim ciele były to blizny. Nie ukrywał ich przed Odey. Dobrze je znała. - Chyba nie mam wyjścia. - Wyszczerzył się w uśmiechu, zastanawiając się, co czeka ich w dalszej ceremonii. Zdjął z rąk jedyną biżuterię, jaką miał, bransoletę z wilkiem łba, odkrywając w ten sposób swoją tajemniczą bliznę. Zachował ją przy sobie. Nie miał na głowie żadnej czapki ani takich długich włosów jak jego przyjaciółka, więc zostawił je po prostu tak, jak były w nieładzie. Jedynie co jeszcze musiał zrobić to odkryć stopy. Ściągnął buty. Tak też bez żadnych ozdób z odkrytą głową, szyją, rękoma i stopami, stał przed Odey. Potem przyszedł czas na kreślenie run i tatuaży, trzeba było być chyba nie lada uzdolnionym artystycznie. Fenrir bał się, że temu nie podoła. Nie był z niego żaden artysta. Z początku uważnie obserwował, jak Worthington kreśli na nim znaki. Wyglądały dobrze. Momentami odwracał wzrok, może nie ze wstydu, a z jakiegoś dziwnego innego uczucia, którego nie potrafił zidentyfikować. - Trochę zmęczony, ale chyba wszystko w porządku. Nie wyrosły mi rogi? - Zażartował, spoglądając w górę, jakby naprawdę upewniając się, że żadnych dodatkowych kostnych chrząstek na czole nie ma. - Teraz twoja kolej. Myślałaś, że tylko ja się będę rozbierać? - Podniósł koszulkę Odey i rozpoczął podobny proces co dziewczyna z balsamem, a następnie kreśleniem run. Pierwszy znak, który miał być umieszczony na brzuchu, wydawał się nie być taki skomplikowany, może troszkę. Wszystkie czynności wykonywał staranie, wręcz z ostrożnością, jakby w obawie, że mógłby uczynić jakąś krzywdę gryffonce. Koncentrował się na dobrym odwzorowaniu run i tatuaży. Jednak coś było nie tak z barwnikiem; podobna sytuacja, kiedy to Worthington kreśliła znaki. Szybko blakły. Jeden na lewej łopatce Odey dosłownie spłynął. Całą procedurę Fenrir powtarzał drugi raz, chcąc poprawić kolorystykę run i tatuaży. Wszystko wyglądało ładnie i starannie, ale na pewno obydwoje się tym całym procesem zmęczyli, w końcu kreśli to wszystko nie raz, a dwa razy. Też to trwało. - Wyglądają dobrze. - Fenrir niemal przyglądał się swojej przyjaciółce, jakby była jego dziełem i właśnie wyszła spod jego malarskiego pędzla, którego nigdy nie posiadał. Nie miał pojęcia, że tak dobrze mu to wyszło. Może miał jakiś ukryty talent. Znaki Odey też wyszły genialnie. Nic im nie było, żyli i dobrze się czuli. - Nie czujesz się jakoś dziwnie? - Zapytał Skarsgard, upewniając się, czy na pewno niczego nie schrzanił. Przecież byli tylko dzieciakami, przebranymi w eliksir postarzający.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Łapię się kurczowo za łódkę, kiedy ktoś wpada do niej z przytupem, a ja aż podskakuje we miejscu. - Cześć! - odpowiadam prędko na to niespodziewane powitanie i uśmiecham się lekko do mojego towarzysza, z którym moje relacje są dla mnie równe jasne co zasady rytuału na który właśnie idę. Przez chwilę Gunnar postanawia tkwić w tej niezręcznej pozycji i to pewnie przez nią nie rozumiem o czym mówi. - Biustonosz? - pytam zdziwiona przyciszonym głosem, dopiero potem orientując, że jego wzrok padł już na mój turban. Marszczę brwi i wzruszam ramionami. - Och, nie wiedziałam, nie mam pojęcia na czym to będzie polegać, mój duch mi niewiele powiedział - mówię, gotowa już zacząć krótką pogawędkę na temat duchów, które mamy albo co o nich myślimy, ale mój towarzysz dla odmiany nie wyglądał na kogoś kto ma ochotę ze mną plotkować, więc skupiam się na widokach z podróży, cicho nucąc sobie pod nosem. Gdyby mój duch mógł być ze mną, pewnie nie wytrzymałabym bez odzywania się, ale moja energia wydaje się z powrotem opadać do swojego normalnego, acz lekko pobudzonego stanu. Wyskakuję z łódeczki i kieruję się za Islandczykiem w miejsce, które wydaje mi się bardzo dobre, co nie omieszkam skomentować i pochwalić wybór chłopaka. Patrzę przez chwilę jak zdejmuje z nadgarstków swoją biżuterię i z lekkim zaciekawieniem przyglądam się znikającym tatuażom. W końcu niedbale zrzucam z siebie białą sukienkę, rzucając ją na kamień pod którym Ragnarsson ukrył swoje przedmioty. Dotykam swojego turbanu, tym razem niepewnie rozglądając się po okolicy. Podnoszę różdżkę i pewnym ruchem robię dłonią delikatny zamach, równocześnie wyciągając drugą rękę. Materiał z mojej głowy rozwija się się sprawnie i układa się w idealną kostkę, którą odkładam na ziemię delikatnie, wygładzając go jeszcze bez potrzeby. Wstaję i łapię gumkę do włosów, by rozpuścić długie, ciemne loki, rozplatając je między palcami. Chowam gdzieś dalej wszystkie moje rzeczy, wedle wskazówek. Słucham co musimy zrobić, czując się bardziej naga przez brak turbanu, a nie mojego plażowego stroju. Zanim zaczynamy to całe smarowanie, Gunnar mówi mało uprzejmy komentarz na który rumienię się gwałtownie. - Wydaje mi się, że już to zrozumiałam wcześniej. Nie musisz tego podkreślać przy każdej okazji - mówię zażenowana faktem, że mój partner postanawia na początek upewnić mnie w przekonaniu, że nie jestem atrakcyjna. Wzdycham jednak jedynie i macham dłonią by już po prostu zaczął pierwszy te malunki. Cóż za dziwne doświadczenie to całe malowanie swoich części ciała i zezwolenie na dotykanie kogoś ten inny, aczkolwiek całkiem przyjemny sposób. Okazuje się, że Gunnar strasznie dużo czasu spędza na moich tatuażach, bo nagle okazuje się, że musi poprawiać wszystko jeszcze raz. Z trudem daruję sobie żart, że wcale nie wygląda jakby średnio mu się podobało, skoro właśnie robi wszystko po dwa razy. Zamiast tego stoję sobie grzecznie przyglądając się innym parom i ze zdumieniem patrząc na niektóre powikłania towarzyszące rytuałowi. - Nie wygląda to do końca bezpiecznie, skoro nawet zwykłe malunki coś mogą Ci zrobić - zauważam kiedy mój kompan właśnie pochyla się nad moim udem. W końcu udaje mu się skończyć i dziarsko przejmuje barwnik. Patrzę na wszystkie znaki, które muszę narysować i krzywię się lekko. Nigdy nie byłam specjalnie dobra z rysowania. Zaczynam od brzucha oraz uda, by najbardziej niezręczne w mojej opinii miejsca mieć już za sobą. - Jeszcze nigdy nie dotykałam tak wiele ciała męskiego bez ubrań - zarzucam interesującą w mojej opinii ciekawostkę, nie zauważając, że mogę wprowadzić kogoś w niezręczność taką wypowiedzią. Kiedy widzę tatuaż na łopatce prycham na myśl, że coś takiego mam narysować. Przysuwam się do szerokich pleców Wikinga próbując odtworzyć rysunek szczegółowo, nosem niemalże wodząc po barwniku i dmuchając ciepłym oddechem na skórę Gunnara. Kiedy kończę okazuje się, że wkrótce powinniśmy kończyć zadanie. Dlatego w panice okrążam partnera, by prędko narysować kolejne runy tym razem trochę mniej szczegółowo niż poprzednią.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Rytuał dziękczynny dla dzikiej magii zdawał się mieć wiele wspólnego z pradawną magią celtyckiej nocy, dlatego Nancy nie mogła przepuścić takich obchodów. Nie wyobrażała sobie ich również z kimś innym niż Strauss, szczególnie że ostatnio ich kontakt ponownie się poprawił i to dość... Intensywnie. Czekała na nią przy brzegu, by mogły wspólnie wejść do łódki i udać się na miejsce. Była sporo przed czasem, bo z ekscytacji i tak nie mogła usiedzieć w miejscu. Kiedy tylko pojawiła się przed nią znajoma sylwetka, na ustach Nancy wykwitł szeroki, aczkolwiek trochę nieśmiały uśmiech. Wciąż towarzyszyły jej silne emocje, które rozbudziły się podczas ich wieczora w latarni. Czy to był randka? Na wizbooku Viola użyła tego określenia, więc chyba można było tak powiedzieć. - Cześć... - przywitała się cicho, powstrzymując chęć rzucenia się jej na szyję i zatopienia ust w jej wargach. Zamiast tego wsiadła od razu do łódki i usiadła na ławeczce, pozostawiając sterowanie Krukonce, która zdecydowanie lepiej posługiwała się różdżką. Kiedy tylko postawiła stopę na lądzie, uderzył w nią niesamowity klimat tego miejsca. Słuchając wstępu wygłaszanego przez starego czarodzieja, ciągle walczyła z chęcią przysunięcia się do Strauss i dotknięcia jej w jakimś czułym geście. To nie był jednak dobry moment na podobne zachowania. Przynajmniej do chwili, kiedy miały udać się w jakieś ustronne miejsce, by przygotować swoje ciała do rytuału. Dopóki nie stanęły przed sobą, ukryte przed oczami innych, nie zdawała sobie sprawy, co tak naprawdę mają zrobić. A potem oblała się szkarłatnym rumieńcem. Zazwyczaj nie miała problemu z prezentowaniem swojego ciała w stroju kąpielowym, tym razem było jednak zupełnie inaczej. Myśl o ściągnięciu koszulki, by umożliwić pozostawienie znaków na plecach i brzuchu, spowodowała wytworzenie guli w gardle. Rozebranie się przed kimkolwiek innym byłoby zdecydowanie łatwiejsze, ale przed Violą miało to zupełnie inny wydźwięk. - To chyba... Ja... - mruknęła pod nosem przypadkowe słowa, próbując dodać sobie nieco odwagi i odwróciła się tyłem, by pozbyć się części garderoby. Była rozdarta. Z jednej strony cała ta sytuacja niesamowicie ją ekscytowała i podniecała, z drugiej miała ochotę uciec, obawiając się tego co nieznane. Nie było jednak odwrotu i skoro zadeklarowała udział w rytuale, musiała spełnić jego wymagania. Drżącymi rękami ściągnęła najpierw koszulkę, a później schyliła się, by ściągnąć spodnie oraz skarpetki. Na trawie zdążyła osiąść wieczorna rosa, dlatego stąpanie po niej gołymi stopami nie było zbyt przyjemne. Stojąc już w samej bieliźnie, zwykłej, sportowej, wzięła głęboki oddech i po kilku chwilach odwróciła się do Violi, zakrywając rękami biust, w jakimś dziwnym odruchu, o który nawet wcześniej by się nie posądzała. Niepewnie sięgnęła ręką do przygotowanego kosza po balsam, nie bardzo wiedząc co dalej robić.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Moja ręka jest zarzucona beztrosko na ramieniu mojej dziewczyny kiedy idziemy wesoło w kierunku łódeczki. Przytrzymuję ją elegancko, by Viks mogła sobie wejść do środka bez specjalnych problemów. Żwawo wskakuję za nią i wyciągam różdżkę, by razem z łódeczką pomknąć przed siebie. W czasie naszej podróży przez chwilę delektuję się tym romantycznym wypadem, po czym gwałtownie postanawiam go przerwać. To kładę nogi na Victorii siedzącej naprzeciwko mnie, twierdząc, że jest świetnym podnóżkiem, to robię dziwne zygzaki naszą łódeczką, wydłużając czas podróży, to droczę się z moją towarzyszką. W końcu kończmy moje żarty, mam nadzieję odrobinę bardziej rozluźnieni całym poważnie brzmiącym rytuałem, bo dobijamy do brzegu. Wyciągam dłoń, żeby Victoria wyszła z łódeczki z moją pomocą. Zostawiam klapki w środku łódeczki, stwierdzając, że nie będą mi potrzebne. Magia wręcz biła z tego niesamowitego miejsca. - Chodźmy - mówię nie wypuszczając ręki dziewczyny i podchodzę do starego ziomka, który tłumaczy co dokładnie mamy zrobić. Unoszę brwi na te wszystkie rewelacje i aż znajduję spojrzenie Boyda znajdującego się nie tak daleko od nas. Mimo że niewiele robiliśmy z dziewczynami, przynajmniej moja nie udawała, że je. - Znajdźmy jakieś bardziej przytulne miejsce - oznajmiam rozglądając się po czymś w miarę przyjemnym, skręcam w jedno miejsce i napotykam Ryżego wraz ze swoją ryżą towarzyszką, co wydaje mi się zabawne, krzywię się jednak i tak, mamrocząc coś do Viks, że nie obok niego; mijamy inne par, w tym stojąca w lekkim przerażaniu Bonnie; albo Finna, który naszą przyjaźnią rodziny, sług i zwierząt odpłaca się macaniem Orzechujskiego. Przypominam sobie Skylera z Noxem, wpisując ich w szablon Puchonów lubiących złych chłopców. W końcu znajdując w mojej opinii całkiem dobry skrawek lasu. - Nie będę palić swojej koszulki - mówię na ten durny pomysł, który usłyszałem wcześniej od starego rytualnego dziada. Bez specjalnej krępacji ściągam czarną, zwykłą koszulkę, pokazując swoje blade, chude ciało z jedynie z delikatnie zarysowanymi mięśniami, które same się ukształtowały po długich treningach quidditcha. Nieszczególnie zakompleksiony odwracam się z w stronę Viks trzymając te balsamy i barwniki w dłoniach nie wiedząc od czego w zasadzie zacząć. - Wolisz najpierw ty mi narysować? - pytam ostrożnie, zastanawiając się czy nie lepszym pomysłem będzie jeśli oswoi się z całą tą operacją jak może, a potem spróbujemy pójść w drugą stronę.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Czekał na brzegu na Chrisa, zastanawiając się, dlaczego Robert, towarzyszący mu od początku duch, nagle był dziwnie tajemniczy i jakiś nad wyraz spokojny. Im bliżej wieczoru i rytuału, tym bardziej wycofywał się, aby w końcu po prostu “chodzić” obok niego. Nie chciał zdradzać zbyt wiele, za to dopytywał, czy na pewno Josh idzie i czy rzeczywiście z mężczyzną, z którym ma pokój. No tak, skoro się zgodził, to dlaczego nie? Nie rozumiał nacisków ducha na wybrane słowa, ale nie zamierzał tym się przejmować. Obecnie obserwował łódkę, którą mieli przepłynąć na drugą stronę, dochodząc do wniosku, że będzie trzeba sterować nią różdżką, skoro nie było wioseł. Ciekawie! Jednak to był ledwie początek zaskakujących sytuacji, bo gdy już znaleźli się na brzegu, a duch starego czarodzieja zaczął wydawać im instrukcje, Josh czuł się z każdą chwilą coraz dziwniej. Miał przeczucie, że nie mogą się już wycofać, że wysepkę opuszczą dopiero po zakończeniu rytuału, a ta myśl wywoływała w nim cień zmieszania. Bynajmniej nie chodziło o rozbieranie się przed kimś, ale o to, z kim w końcu przyszedł. Podejrzewał, że skoro peszyła go bliskość w ubraniach, to bez większości z nich będzie jedynie gorzej. Starał się jednak nie pokazać swojej niepewności, uśmiechając się lekko. - Zakładam, że nie palimy swoich rzeczy - mruknął spokojnie, nachylając się nieznacznie w stronę Chrisa z łagodnym uśmiechem, który miał mu dodać otuchy. Choć, czy na pewno gajowy tego potrzebował? Może tylko on sam patrzył na to jak na wstęp do jednoznacznych zabaw, ale mógł mieć tylko spaczony już umysł przez nadmierną bliskość gajowego. Jednakże to, że Josh nie był pewny, co do zdjęcia i zostawienia bransoletek, było widoczne gołym okiem. W końcu westchnął, zdejmując je z nadgarstka, żeby położyć je w mniej widocznym miejscu i nałożyć zaklęcia ochronne. Nie chciał, żeby uległy zniszczeniu, szczególnie nowa, która w tej chwili przybrała wygląd pluszaka. Mógłby przysiąc, że sztuczne oczka spojrzały na niego z wyrzutem. Zostawił obok nich buty, po czym wyprostował się i spojrzał na Chrisa dla upewnienia się, że wszystko jest w porządku. Rozejrzał się po wysepce, żeby skierować w końcu swoje kroki w stronę gęstwiny, wskazując ją młodszemu mężczyźnie. Skoro mieli znaleźć sobie wszyscy ustronne miejsca, zamierzał dopilnować, aby na pewno nikt ich nie widział, ani oni nikogo. Już dość niezręcznie zaczynało być, a gdyby dostrzegł pośród uczestników Bonnie, mógłby mieć gorszy humor. - Po wszystkim możemy iść popływać, skoro już i tak będziemy bez części ubrań - stwierdził, gdy tylko usłyszeli dalsze instrukcje i sam zdjął swoją koszulkę, którą położył na ziemi obok nich. - Ja nie mam tatuaży do zakrycia… A ty? - spytał jeszcze, dla rozluźnienia atmosfery, choć wątpił, żeby udało sie to zrobić do końca rytuału, sięgając po balsam, aby sprawdzić jego zapach, który ostatecznie wywołał uśmiech pełen zadowolenia. Cynamon!
Sam nie wiedział, czego ma się spodziewać po tajemniczym rytuale dziękczynnym, ale informacja o tym że bierze w nim udział jakaś "dzika magia" i jest "nie do końca legalny" przekonały go do tego, że to może być ciekawa przygoda; wyruszał na niego niespecjalnie przejęty tą mistyczną atmosferą, bo choć całość zapowiadała się naprawdę interesująco, to mimo wszystko nie spodziewał się nie wiadomo czego i dopuszczał nawet, że to będą tylko jakieś zabobony i zupełnie nic z tych wygłupów nie wyniknie. Przede wszystkim cieszył się, że ma okazję spróbować czegoś nowego i w dodatku zrobić to w towarzystwie Bonnie, po której spodziewał się, że jako tutejsza będzie wiedziała na ten temat więcej od niego, niestety, okazało się, że oboje są równie zieloni i oboje czeka wielka niespodzianka. Po dotarciu w miejsce rytuału pozbył się wszystkiego co kazał stary Ebenezer, łącznie ze zdobiącym przedramię wyrazem miłości do Fillia, który zresztą, jako mistrz transmutacji, sam pomógł mu usunąć wątpliwą ozdobę zaklęciem; następnie udali się w jakiś ustronny zakątek, który dawał im pozory prywatności, wydawali się bowiem być odgrodzeni od reszty. Skrzywił się nieco, słysząc dalsze instrukcje czarodzieja, według których mieli się smarować jakimiś mazidłami, bynajmniej nie dlatego że wzbudziło to w nim jakiś dyskomfort - wydawało mu się to po prostu głupie. - Ee myślałem że będzie więcej czarowania, a mniej pierdolenia - skomentował dosadnie, nachylając się nad jednym z balsamów i dotarł do niego rozkoszny zapach jego amortencji, która pachniała jakby ktoś rozlał piwo na trawie podczas czyszczenia miotły specjalnym środkiem - Patrz, amortencji tu dodał, stary zbereźnik - oznajmił, trochę rozbawiony, podtykając jej pod nos pojemnik i dopiero wtedy się zorientował, że Bons stoi jak wryta w ziemię i wygląda raczej na przerażoną. No tak, znał ją na tyle, że powinien był się domyślić, że nie należy do osób, które nie mają problemu z paradowaniem w negliżu; w końcu nawet latem zakładała zakrywające ciało rzeczy, a najbardziej kuse, w czym ją widział, to szkolna spódnica, którą nosiła pewnie tylko dlatego, że wymagał tego regulamin. Dałby sobie rękę uciąć, że gdyby tylko mogła, zamieniłaby ją na długie spodnie. Uważał, że jej skrępowanie jest zupełnie niepotrzebne, no może byłoby bardziej zrozumiałe, gdyby byli tylko kolegami, ale już nie chciał go kwestionować i zamiast tego spróbował dodać jej otuchy. - Jak cię to tak stresuje, to możemy zrezygnować - zapewnił na wszelki wypadek, bo co to za frajda brać w tym udział w nerwach, choć szczerze mówiąc to wolałby raczej, żeby Bons spróbowała wyjść ze strefy komfortu niż uciekała. Rozejrzał się dookoła - Czego się wstydzisz? Tylko ja cię widzę, to chyba nic strasznego? No, chyba że ten stary dziad ma jakieś wszechwidzące trzecie oko i nas podgląda - zachichotał, ale szybko doszedł do wniosku, że może lepiej spoważnieć - Żartowałem, na pewno nie ma - dodał w obawie że zestresowana Bons jeszcze mu uwierzy i wyciągnął ręce, by przyciągnąć ją do siebie na chwilę; nie mieli jednak zbyt wiele czasu na czułości, rytuał trwał i wszyscy inni pewnie już wzięli się do pracy. - Chcesz zacząć? Dawaj, pomaż mnie tym... cokolwiek to jest... i zobaczysz, że to nic strasznego - rzucił zachęcająco, dziarsko, po czym zdjął koszulkę i podał dziewczynie balsam - Jakbyśmy byli na plaży i smarowali się olejkiem do opalania - wzruszył ramionami, posyłając dziewczynie uśmiech - Czym ci to pachnie? - zainteresował się, stwierdzając, że może jak ją zagada, to trochę rozluźni atmosferę.