Kurhan otoczony jest barierą antyteleportacyjną. Jeśli chcesz odnaleźć to miejsce musisz rzucić kością:
Spoiler:
Parzysta - po długiej tułaczce odnalazłeś stary zaniedbany i zapieczętowany magią kurhan. Nieparzysta - krążysz w kółko, nie jesteś w stanie nawet się tu zbliżyć.
Mawia się, że w tym miejscu spoczywają szczątki pierwszego wilkołaka, najstarszej jasnowidzki Nowego Orleanu oraz wiedźmy- matki magii voodoo. Budowla jest zapieczętowana silną i przeklętą magią. Jeśli masz w kuferku minimum 5 punktów z czarnej magii możesz podejść do budowli i ją podziwiać bez szkód fizycznych. Jeśli nie masz tylu punktów robi Ci się bardzo niedobrze ilekroć próbujesz podejść do budowli na odległość chociażby dwóch metrów. To bezcenny zabytek, a w powietrzu wyczuwalne jest silne natężenie magii. Tutaj wydarzyło się kiedyś coś złego...
Autor
Wiadomość
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
W żaden sposób nie chciał zachęcać Nessy do swojej dziedziny magicznej, która stała się jego specjalnością, zaraz obok całej wiedzy teoretycznej, na której była ona oparta. W jego mniemaniu nie skrzywdziłaby muchy, co dopiero praktykować zaklęcia, które polegają na wykręcaniu kończyn w dowolną stronę. Co innego była sama znajomość takiego zaklęcia, co już Nessę interesowało i co było abstrakcyjne dla mężczyzny – tego typu pragnienie wiedzy, nawet takiej, która po prostu nigdy nie miała zostać użyta. Reed uczył się akurat tego, co uważał za coś, co mu sprawiało przyjemność i będzie przydatne – Lanceley robiła dokładnie to samo, tylko na zdecydowanie większą skalę. Jej osoba była dla mężczyzny zagadką, którą miał przyjemność odkrywać z każdą spędzoną wspólnie minutą. Nie zdarzyło mu się jeszcze, by pożałował jakiś słów czy gestów w stosunku do rudowłosej, doskonale na tej płaszczyźnie się dogadując. - Przeżywają miłosne uniesienia? I to jest powód, by być spokojna? – Zapytał, patrząc na nią z cieniem uśmiechu na ustach. Nie znał ani Fillina, ani Boyda, obu widział przez chwilę na imprezie – ta chwila jednak wystarczyła, by mieć pewność, że jeśli to było aż „miłosne uniesienie” to Nessa mogła nie przetrwać kolejnych dni w mieszkaniu, które będzie wręcz zdewastowane. Tak, właśnie tak myślał Shawn, nie miał pojęcia jak bardzo się mylił. A może nie? Do życia w samotności dało się przyzwyczaić, choć tym trudniej, gdy mieszkało się wcześniej z tak otwartymi ludźmi jak to właśnie miała Nessa. Reed w trakcie studenckiego życia mógł sobie od razu pozwolić na kupno mieszkania i miał oczywiście lokatorów, lecz nie z wymogu, którym było dzielenie się opłatą za pobyt w nim, lecz z potrzeby towarzystwa i imprez. Stali bywalcy „lokalu” się zmieniali, pozostawał jedynie Shawn, który z każdym kolejnym miesiącem odcinał się i tworzył tożsamość, którą posiadał dzisiaj, w pełni ukończoną i misternie wyrzeźbioną. - Będę z tobą szczery. To nie był mój pierwszy raz. Mam nadzieje, że nie zniekształci to twoich wyobrażeń o mnie, wiem, że pstryczek w czoło to coś bardzo intymnego i nie mogę ustać z radości, że to ze mną miałaś swój pierwszy raz. – Teatralnie wypowiedział, głos wznosząc ku niebu, w radykalny sposób groteskując tę sytuację. - Dziękuje – mruknął szczerze, patrząc pogodnie na Nessę, swobodnie przyglądając się jak wiatr porywa pojedyncze ogniste włosy, unosząc je w górze przez ułamek sekundy, by opadły i mogły zostać zastąpione przez kolejne, tworząc w ten sposób niekończący się proces, w którym mężczyzna się zapatrzył. Tak bardzo pasowały one do jej skóry, do jej oczu… Otrząsnął się nieco i odwrócił wzrok, łapiąc się na czymś, czego się po sobie nie spodziewał. - Zapytaj dziadka Ebenezera to ci powie, że przez niego. Nie widziałaś, ale też cały zapłonąłem jak pierwszy raz zobaczyłem te pełne wiedzy i mądrości oczy. – Opowiedział, utrzymując poważny ton wypowiedzi, nie kryjąc żadnych szczegółów na temat przewodniczącego rytuału. - Trzeba zachowywać pozory ciekawości skrytej za kurtyną tajemniczości. Jakbym się tak cały ci się otworzył to już byś ze mną nie rozmawiała, woląc towarzystwo kogoś innego – odparł tylko, drażniąc się z nią, wiedząc doskonale jak bardzo to było nieprawdziwe stwierdzenie i to inne wartości ich do siebie przyciągały. Shawn nie zareagował na stratę papierosa, zwyczajnie się z nią godząc, wiedząc też, że w paczce czekał kolejny. Również kolejny etap go zaskoczył swoją ekscentrycznością – miał szczęście, że trafił na Nessę, z którą mógłby całować się i z godzinę, jeśli byłoby trzeba. Nie uważał jednak, żeby chciał to robić bo szanowany w tej społeczności emeryt im kazał, a za czym kryły się jego niekoniecznie akceptowalne społecznie fetysze. Gorzej by było dla Reeda, jakby przyszedł z siostrą, oczywiście zakładając, że jakąś ma. Popatrzył do środka swojego kielicha i poczuł nagle nieokreślony zapach, którego nie sposób było opisać. Miał w sobie wiele elementów, które wydawały mu się, że były jeszcze nieco zamaskowane, czekające na wybuch większego uczucia. - Całowanie, bo ktoś nam każe wcale nie wydaje się zabawne. Jak chcesz możemy spróbować zaraz po. – Puścił do niej oczko z szelmowskim uśmiechem i wypił zawartość tiary. Smak był obrzydliwy, ale już przywykł, pijąc setki eliksirów o jeszcze gorszym smaku, a przede wszystkim zapachu. Zamknął oczy, spodziewając się, że zaraz poczuje jakąś błogość czy coś w tym rodzaju, lecz nic nie nadchodziło. Poczuł dotyk dłoni Nessy, która palcem bawiła się na jego skórze. Otworzywszy oczy zobaczył ogniki, które pojawiły się znikąd. Musnął palcami wewnętrzną część jej dłoni, łaskocząc ją nieco i wzruszył ramionami. - Nie działa. Widocznie jestem już wystarczająco wyluzowany. Ale jeśli też mam się tak słodko rumienić na twój widok to chyba warto iść po drugi na spróbowanie. Za chwilę wrócę. – Podsumował i uśmiechnął się pogodnie do Nessy dotykając jej włosów, by zaraz odejść po kolejną porcję napoju. Wróciwszy, wypił i szybko uświadomił sobie, że ta druga dawka była czymś przelewającym jego tolerancję na tego typu napoje. - Uch. – Powiedział, czując jak ręce mu opadają, a najchętniej to by się po prostu położył na piasku i nie odrywał wzroku od dziewczyny, która jakimś cudem jeszcze mocniej przyciągała jego spojrzenie. Zamiast runięcia na ziemię, nagle i bez żadnego słowa czy wytłumaczenia wtulił się w ramiona Nessy, nosem nurkując w morzu ognistych magnolii – zapachu, który wywołał małe deja vi sprzed kilku momentów wstecz, choć Reed nie potrafił połączyć momentów. Nie skupił się na tym nawet, było mu tak przyjemnie, że gdyby mógł to by zasnął w takiej właśnie pozycji. Wokół nich pojawiło się zdecydowanie więcej ogników, które tańczyły wokoło, pobłyskując pomarańczowym blaskiem.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nie miał żadnego problemu z tym, że Aleksandra ostatecznie pozostawiła jemu wybór co do metody osiągnięcia odpowiedniego stanu relaksu; jako urodzony lider wręcz z naturalną płynnością przejął tutaj pałeczkę, decydując się w zasadzie z miejsca na sposób nie wymagający wmuszania w siebie brei z kielichów. To nie było wcale trudne, zważając na to, że żadne z nich tego nie chciało. Błotna mikstura mogła mieć i ładny zapach, ale poza tym miał solidne podejrzenia, że smakowałaby równie dobrze jak wyglądała, pomijając już, że dziwnie byłoby mu pić coś w czym wyczuwał oprócz żelków i porannej rosy także pastę polerską do mioteł czy wyprawioną skórę. Alternatywa brzmiała przy tym o niebo atrakcyjniej i na pewno przyniesie im obojgu zdecydowanie więcej przyjemności. Początkowa bierność z jej strony sprawiła, że w głowie zamajaczyła mu myśl czy dziewczyna zaraz się nie wycofa, choć wydawało się, że ulgą przyjęła jego decyzję, żeby nie pić podejrzanego eliksiru. Myśl ta natychmiast się rozmyła, gdy tylko rudowłosa Puchonka odwzajemniła pocałunek. Poczuł przyjemne mrowienie pod skórą, kiedy dłońmi powiodła wzdłuż jego ramion, by ostatecznie opleść nimi kark i tym samym przyciągnąć bliżej. Nie oponował, samemu jedną rękę kładąc na jej szyi, a drugą przesuwając na wysokość talii, by zmniejszyć ten dystans jeszcze bardziej. Nie pomyślał w tym momencie nawet o runach wymalowanych na ich skórze i tym czy ponownie mogłyby wejść ze sobą w jakąś interakcję, gdyby się zetknęły, co ostatnio nie zakończyło się zbyt miło. Cała jego uwaga skupiała się obecnie na dziewczynie. Najpierw niepewnie, szybko jednak zaczęła angażować się bardziej, więc i on pozwolił sobie na więcej; pogłębił pocałunek, stał się nieco bardziej zachłanny, choć nie było w tym znamion ani pośpiechu, ani gwałtowności. Chodziło w końcu o rozluźnienie i zrelaksowanie, a nie nakręcenie czy nawet rozochocenie. Delektował się i czerpał przyjemność, zachęcał do większej śmiałości w tym, można rzec, wspólnym tańcu (choć zdecydowanie nie to sobie wyobrażał, kiedy nie dalej jak chwilę temu się z tego jeszcze natrząsał). Pomiędzy kolejnymi pocałunkami nie odrywał się od jej warg na dłużej niż to było konieczne, czyli w zasadzie tylko na złapanie krótkiego oddechu, by nie stracić całkowicie tchu, dając się w pełni pochłonąć tej chwili i uczuciu ciepła rozlewającego się w jego wnętrzu z każdym upływającym momentem, gdy trwali złączeni w pocałunku. Amortencja w balsamie, której zapach wkręcał mu się mocno w nozdrza, bliskość jej drobnego ciała i dotyk jej miękkiej, ciepłej skóry na własnej, być może tez otaczająca ich pierwotna magia – to wszystko sprawiało, że stracił kompletnie rachubę czasu i nie byłby w stanie stwierdzić, ile to już właściwie trwa. Wymagane trzy minuty? Więcej? A niech go, żeby w ogóle go taki szczegół teraz obchodził. Kto zresztą w ogóle mierzy czas w takiej chwili? Z zegarkiem w ręku trudno byłoby się zrelaksować, a poza tym tak łatwo było zapomnieć, że są na jakiejś wysepce pośrodku moczarów i biorą udział w jakimś pokręconym, niezbyt legalnym rytuale.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Może i w czasie malowania kręgów i wykonywania run miały czas, aby przywyknąć do swojej obecności i nieco się z nią oswoić. Szczególnie Williams. Chociaż akurat wtedy były przede wszystkim skupione na tym jakie miały zadanie może nawet ignorując się w pewnym stopniu. Zdecydowanie miały podobne odczucia, co do błotnistej mazi, która raczej nie zachęcała do wypicia. Poza tym wyglądało na to, że i sama Nancy była o wiele lepiej nastawiona do sposobu numer dwa, który był o wiele przyjemniejszy. Może nawet za bardzo. Uśmiechnęła się jedynie, gdy usłyszała wymruczane tuż przy jej ustach słowa Puchonki oraz poczuła jej dłonie na swoich biodrach. Sama umieściła wolną dłoń na talii dziewczyny, a druga znajdująca się dotychczas na policzku studentki przesunęła się na jej kark,by przysunąć ją bliżej siebie. W końcu Ebenezer wyraźnie powiedział, że nie powinny się od siebie odsuwać przez najbliższych kilka minut... Choć zdecydowanie dla nich mogłoby to być zbyt krótko. Zresztą czy one w ogóle zamierzały mierzyć czas? Bo coś jej podpowiadało, że z tym całym rozluźnieniem mogą się niechcący zapomnieć i przeciągnąć to wszystko nieco dłużej. Tym bardziej, że z każdą chwilą Krukonka coraz bardziej zatracała się w znajomych wargach Williams, odwzajemniając ochoczo każdy najdrobniejszy pocałunek, który sprawiał, że za każdym razem chciała więcej, a oszałamiający zapach amortencji, którą wciąż wydzielały obecne na ich ciałach runy wcale nie poprawiał sytuacji.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Rozsądek zdecydowanie nie był tym, czym w życiu kierował się Max. Jasne, kiedy chodziło o sprawy związane z leczeniem, zaczynał się automatycznie zachowywać inaczej, ale to był bardziej odruch, niż cokolwiek związanego z jakimś głębokim namysłem, przemyśleniami, czy czymś podobnym. Nie był przyzwyczajony do tego, by zastanawiać się nad wszystkim, co robi, by analizować każdy, najmniejszy nawet szczegół, by zastanawiać się, co dalej i postępować jakoś mądrzej w tym zakresie, więc w rzeczy samej, to Finn musiał być tutaj rozsądny, żeby Max mógł nadal działać pod wpływem impulsów, by mógł postępować zgodnie z tym, czego chce, co czuje i jak go po prostu akurat prąd znosi. Może był w tym dziwny, ale w tej właśnie chwili nie zamierzał się powstrzymywać i zatrzymywać nawet na chwilę, po prostu pozwalając na to, by działo się dokładnie to, co dziać się powinno. Chciało. Cokolwiek. Nie zamierzał puszczać Finna, zdecydowanie nie chciał pozwolić mu na to, by ten gdzieś mu, kurwa, zniknął, czy postanowił robić coś innego. Jego obecność była wręcz drażniąca, wpływała na niego, atakowała go z każdej możliwej strony, zdawała się w niego wbijać, wżerać i nie mógł go po prostu zostawić, nie byłby w stanie postąpić w tej chwili inaczej i chuj go obchodzili ci wszyscy inni ludzie w okolicy, to teraz nie miało zdecydowanie znaczenia. Kiedy Finn do niego przylgnął, objął go mocno, jakby to miało dać im jeszcze większe poczucie bliskości, jakby mieli stać się niemalże jednością, chociaż oczywiście wiedział, że w tej chwili nie może ponieść go aż tak daleko. Łatwo było powiedzieć, czy choćby pomyśleć, ale o wiele trudniej było panować nad szalejącym sercem, nad krwią, która zdawała się po prostu pędzić dudniąc w żyłach. Miał wrażenie, że dreszcze, które rozchodzą się po jego ciele, stają się z każdym kolejnym oddechem, z każdym kolejnym dotykiem, coraz silniejsze, jakby nic nie było w stanie ich poskromić i ukoić. W pierwszej chwili na moment stracił oddech, jakby to, co się stało, było niespodziewanie intensywne, aż uderzyło go dość mocno w głowę, przeszyło gwałtownie jego ciało, a potem rozchylił wargi i pociągnął Finna na siebie. Chciał mieć go tak blisko, jak to się tylko da, nie umiał się powstrzymać i nie chciał przerywać tego pocałunku, choć brakowało mu coraz bardziej tchu. By nie odsuwać się od chłopaka, złapał zębami jego dolną wargę i przez chwilę pozwalał, by głośno walące w jego piersi serce, nieco się uspokoiło jednakże wbrew pozorom nic to nie dało i ledwie mgnienie oka później znowu pocałował Finna mocno, pewnie, zdecydowanie namiętnie. Nie wiedział, dokąd go to zaniesie, ale nie potrafił przestać, chwilowo nie obchodziło go to, czy za moment dostanie w łeb, czy nie, po prostu chciał brać to, co mógł dostawać i nie wyobrażał już sobie w ogóle powrotu do domku i udawania, że nic się nie stało.
______________________
Never love
a wild thing
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
moja para to:@Loulou Moreau wybieram sposób:drugi pierwszy kostka:4
Parsknęła z rozbawieniem, widząc jak Lou z gracją prezentuje swoje kształty. Gdyby ktoś jej wcześniej powiedział, jak będzie wyglądał ten wieczór i jak dobrze będzie się przy tym bawić to uznałaby, że rozmówca postradał zmysły. A jednak w tym całym absurdzie nie było ani grama niezręczności, choć ciężko było stwierdzić, czy to unoszący się w powietrzu zapach szarlotki i pergaminu, czy same po prostu tak świetnie się dopasowały. Śmiech zniknął na moment z jej twarzy, kiedy Gryfonka przypomniała o eliksirze postarzającym. Hana dopadła szybko do fiolki, zerkając przez ramię, by upewnić się, że stary czarodziej na nie nie patrzy i pociągnęła kilka łyków niesmacznego napoju. Kiepsko by było zostać przyłapanym na tym etapie i ominąć wielki finał, który zapowiadał się coraz ciekawiej. - Na Merlina, zapomniałam. - szepnęła, odkładając buteleczkę na bok, by chwilę później spojrzeć na kielichy, które pojawiły się obok. To, co się w nich znajdowało nie wyglądało ani trochę zachęcająco, ale mimo całej swojej sympatii to Lou, to nie był moment, w którym chciałaby zbliżyć się do niej w sposób, jaki w miałby być alternatywą dla eliksiru. Zresztą w ogóle nie była na to gotowa, bez znaczenia kto miałby teraz przed nią stać. Chwyciła kielich w dłoń i niepewnie zamieszała jego zawartość. - Wygląda beznadziejnie, ale przynajmniej pachnie ładnie. - stwierdziła wzruszając ramionami i uniosła naczynie w górę, aby wznieść toast. - Za dziką magię. Zdrówko. - zanurzyła usta w eliksirze i bez zastanawiania się wypiła całą jego zawartość za jednym razem. Nie było tak źle, jakby można było się spodziewać, a już po kilku chwilach poczuła jak z jej kończyn uchodzi napięcie, a po ciele leniwie rozlewa się przyjemne ciepło. Na usta wypełzł jej jakiś błogi uśmiech, który zupełnie nie pasował do jej twarzy, a z gardła wydobyło się ciche westchnienie. - Jest bosko. - mruknęła nabierając powietrza, a do jej nozdrzy dotarł jeszcze intensywniejszy zapach ulubionego ciasta, położonego między księgami w bibliotece. Woń szarlotki i pergaminu była zadziwiająco apetycznym połączeniem, a nogi Hany same poniosły ją w stronę Lou, która zdawała się roztaczać ten wspaniały zapach. - Mmm, ciekawe co dalej. - powiedziała cicho, przysuwając się jeszcze bliżej swojej towarzyszki, ale skutecznie powstrzymując się od jakiś dziwnych zachowań, chociaż miała ogromną ochotę zanurzyć noś w jej gęstych włosach i zaciągnąć się smakowitym aromatem.
Uśmiechnęła się lekko na ten komentarz, bo przecież oboje doskonale wiedzieli, co dokładnie Fillin był w stanie przygotować do jedzenia, ale nie zamierzała tego w żaden sposób komentować. Nie chciała również, żeby miał jakieś błędne wyobrażenie, że zapach amortencji wziął się od Skylera, bo to nie miało ze sobą żadnego związku, a ona była pewna, że tak naprawdę to nigdy nawet w chłopaku nie była zadurzona. Nie mówiąc już o zakochaniu, bo to było dla niej coś całkowicie abstrakcyjnego, czego nie powinna nawet brać pod uwagę, skoro zaś nie umiała ocenić poprawnie tego, czym było to uczucie, była w stanie stwierdzić jednoznacznie, że nie ma pojęcia, czy ktoś wywarł na niej aż tak wielkie wrażenie. Nie przejmowała się za mocno tym, że nie są w stanie do końca poradzić sobie z jej ranami, w końcu trudno było być mistrzami we wszystkich dziedzinach magii, a bandaże i tak były już pomocne. Uśmiechnęła się lekko do Fillina i rzuciła coś na temat tego, że teraz pewnie wygląda jak mumia z mugolskich wyobrażeń o straszliwych faraonach powstających z grobów. Bawiło ją to, chociaż nawet nie do końca była w stanie powiedzieć dlaczego, ale taka wizja była całkiem przyjemna, przynajmniej dla niej. Zaraz jednak uniosła brwi w niemym pytaniu, by przekonać się, co też Ślizgon ma do powiedzenia, ale zaraz ją po prostu wmurowało. Co prawda takie rzeczy nie były tematem tabu, nie wstydziła się tego, czy coś podobnego, ale mimo wszystko nie podobało jej się ani trochę to, dokąd zmierzają te wyobrażenia. Wiedziała, że Fillin miał za sobą różne doświadczenia, zupełnie inne od jej własnych, ale jakoś nie fantazjowała na takie tematy, a ten się tutaj wyraźnie rozochocił. Kiedy zatem spojrzał na nią, mógł spokojnie napotkać uniesioną brew i raczej chłodne wejrzenie jasnych oczu. - Pas do pończoch - powiedziała jedynie, jakby chciała go zapytać, czy on aby na pewno jest w tej chwili poważny, bo zapach amortencji to jedno, rytuał to drugie, miłe spędzanie czasu to trzecie, a czymś zupełnie innym było takie otwarte fantazjowanie o bieliźnie własnej dziewczyny. Mogła się domyślić, że Fillin chętnie przekonałby się, co dokładnie kryło się pod jej ubraniem, ale nie zamierzała tego ujawniać, z tej prostej przyczyny, że jej to ani nie odpowiadało, ani nie czuła potrzeby, żeby wyskakiwać ze spódnicy i koszuli. Nic z tych rzeczy, to po prostu jej nie odpowiadało. Tak więc Fillin został uraczony pstryczkiem w nos, cichym prychnięciem, a później lekkim pocałunkiem. Do namiętności było temu z pewnością daleko, ale trudno było oczekiwać czegoś innego od kogoś, kto nie umiał za dobrze okazywać swych uczuć, aczkolwiek spokojnie można było uznać, iż jest całkiem przyjemnie. Położyła dłonie na policzkach Fillina i przysunęła się do niego bliżej, czując jednocześnie, że faktycznie jest jej teraz w końcu o wiele cieplej, a nawet te zabandażowane palce w niczym nie przeszkadzały. Czuła się już jednak powoli zmęczona i może dlatego nie była do końca rozgarnięta, aczkolwiek spokojnie można było uznać, że jej pocałunki są łagodne i czułe.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Powiedzieć, że był oszołomiony tym, co sam robił, to właściwie nic nie powiedzieć. Być może to atmosfera tego wieczoru, cała ta dzika magia, która ich otaczała, te świetliki, ciemność, zapach kardamonu, który był naprawdę intensywny, być może to coś zupełnie innego popchnęło go ostatecznie do tego, by zrobił ten właściwy krok. Na plaży, w świetle gwiazd, gdy nie było przy nich nikogo, czuł już ten impuls, tę ciekawość, tę myśl, żeby jednak przekonać się, dokąd to doprowadzi, jeśli ostatecznie się przełamie i posłucha tego, czego chce. Pewnie niektórzy uznaliby to za kaprys, za chwilową chęć sięgnięcia po coś, czego złapać tak naprawdę wcześniej nie umiał, może nawet nie chciał. Nie było w tym nic złego, nie robił czegoś całkowicie zakazanego, a może w końcu dotarło do niego, że wieczne stanie w miejscu nie doprowadzi do niczego dobrego, takie przyglądanie się z boku temu, jak toczyło się życie innych, było wręcz koszmarnym ciężarem, który przyciskał do ziemi, a Chris długo nie zdawał sobie z tego w pełni sprawy. I to też nie tak, że ta chwila nie miała dla niego żadnego znaczenia, raczej wręcz przeciwnie, była niesamowicie istotna i stanowiła spory krok, jeśli nie naprawdę wielki, w końcu w jego wypadku nic nie było takie łatwe, nie działo się tak po prostu i nie było związane z jakimiś pragnieniami, które musiał natychmiast uciszyć. Coś jednak się zmieniło, być może wtedy, gdy spotkali się w miasteczku, na krótko przed burzą, być może później, sam nie wiedział, ale miał świadomość, że nic nie jest takie, jak było jeszcze dwa czy trzy miesiące wcześniej i zaczynał się z tym powoli godzić. Nie spodziewał się jednak tego, że to może być tak obezwładniające uczucie, że może po prostu stracić dech i nie móc wykonać najmniejszego nawet ruchu. To było dość przytłaczające, a jednocześnie pociągające, choć nieco go dusiło. Wciągało go jednak to, co się z nim działo, aczkolwiek czuł się nieco niepewnie, gdy Josh go tak obejmował, gdy do siebie przyciągał. To było niesamowicie obezwładniające i miał wrażenie, że Josh pozwala sobie mimo wszystko na zdecydowanie zbyt wiele. Serce biło mu jak oszalałe i zdecydowanie nie był w stanie utrzymać się na nogach, miał wrażenie, że zaraz zapadnie się w sobie, że po prostu upadnie i się zgubi. Mimo wszystko w tej chwili musiał polegać całkowicie na Joshu, bo nie miał bladego pojęcia, co powinien robić, aczkolwiek w wielu aspektach działał dość instynktownie. Miał jednak wrażenie, że teraz po prostu wisiał na drugim mężczyźnie, bo nie był w stanie utrzymać się w pionie, chwiał się, czuł się niepewnie, a jeszcze bardziej tracił wiarę w siebie, gdy lekko rozchylił wargi, mając wrażenie, że za moment zachowa się, jakby miał jakieś szesnaście lat, nie więcej. W głowie mu wszystko wirowało i odnosił wrażenie, że znajduje się na jakiejś szalonej karuzeli.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Chętnie pozwoliła się przyciągnąć bliżej, a po jej karku przebiegły przyjemne dreszcze, kiedy to tam powędrowała jedna z dłoni Violetty. Wszystkie te pieszczoty były dla niej coraz bardziej znajome, a jednak wciąż wywoływały taką samą ekscytację jak za pierwszym razem. Chciała więcej, ciągle było jej mało, a kolejne czułe gesty tylko mocniej rozbudzały w niej pragnienie. Powoli przesunęła dłonie z bioder Strauss na jej plecy, by zamknąć ją w uścisku i przysunąć się jeszcze bliżej, tylko po to, żeby móc poczuć jej ciepło jeszcze większą powierzchnią swojego ciała. Początkowe zakłopotanie i stres zdążyły całkowicie zniknąć, chociaż chyba wciąż nie była dostatecznie rozluźniona. Zdecydowanie należało jeszcze popracować nad tym aspektem, aby ostatecznie usunąć wszystkie spięcia z jej ciała... Ile czasu minęło? Minuta? Dwie? Dziesięć? Gdzieś w przebłysku świadomości przypomniała sobie, że powinny to liczyć, ale jaki był w tym sens? Przecież Ebenezer ogłosi koniec etapu kiedy nadejdzie odpowiedni moment, a odliczanie nie sprzyjało rozluźnieniu, które przecież, jak sam wspominał, było takie ważne w tym momencie rytuału. Nie przejmując się więc zasadami, skupiła się całkowicie na dziewczynie, którą trzymała w swoich ramionach, jej miękkich ustach i skórze o zapachu morskiej bryzy po sztormie. Nie chciała jej puszczać, nie chciała odsunąć się ani o centymetr i nie zamierzała tego robić, tak długo jak to było możliwe. Raz za razem smakowała jej wargi, łącząc je delikatnie ze swoimi, od czasu do czasu przesuwając po nich koniuszkiem języka. Tym razem było w tym zdecydowanie więcej czułości niż pożądania, które dopadło ją podczas ich spotkania na latarni morskiej. Na samo wspomnienie tamtej nocy poczuła jak na policzki wypływa jej czerwień, ale nie przejmowała się tym, wiedząc, że w panującym dookoła półmroku i tak nie będzie to dostrzegalne.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uśmiechnęła się lekko i mrugnęła porozumiewawczo do Krukonki, gdy okazało się, że i ona zapomniała o eliksirze. Szczęsliwie obie napiły sie i mogły wrócic do przerwanego rytuału. Rozluźnić się… Były różne sposoby, ale przecież nie znały się na tyle, żeby decydować się sięgnąć po jeden z nich. Zawartość kielichów była więc jedynym rozsądnym wyjściem. Szkoda, że nie zachęcała swoim wyglądem, ale przynajmniej zapach miało odpowiedni. - Za dziką magię - powtórzyła za blondynką, zanim wypiła zawartość kielicha, powstrzymując odruch wymiotny wywołany konsystencją eliksiru. Bo był to eliksir, prawda? Czuła się źle. Nienawidziła stresu, tego wrażenia, że boli brzuch, wyłamywania palców, a właśnie to zaczynało się z nią dziać. Napój miał ją rozluźnić, ale nie dawał rady, wręcz działo się odwrotnie. Spojrzała na Hanael, kiedy i ona wypiła zawartość kielicha. - Nie czuje się zrelaksowana… Co jeśli ten cały Ebenezer wie o naszym sposobie na bycie tutaj? - mruknęła cicho, czując, że właśnie to nagle zaczęło stanowić problem. To zaplatała palce dłoni, to je rozluźniała, marszcząc brwi w niemym pytaniu dlaczego, eliksir nie działa tak, jak powinien. Spojrzała na dziewczynę, gdy ta podeszła bliżej, przyglądając się jej uważnie. Cóż, przynajmniej jedna trafiła na dobrą zawartość kielicha. Uniosła dłoń, kładąc ją na barku i próbując rozmasować napięte nagle mięśnie. - Oby dalej naprawdę było spokojniej… Co było w moim kielichu, że nie działa? - spytała jeszcze, czując jak wszystko się w niej skręca że stresu, a dłonie robią się zimne.
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
kostka:2 para:@Aslan Colton sposób: pijemy z kielicha, a co!
- Sam jesteś deska - burknęła niepewnie, bo w kierunku rozumienia trytońskiego dopiero co zaczęła stawiać pierwsze, nieśmiałe kroki. Nie była pewna czy to hasło ma jakieś ukryte znaczenie w brytyjskim slangu, czy może odnosi się bezpośrednio do jej klatki piersiowej, co byłoby dość niegrzecznym spostrzeżeniem (hola hola, czyżby Aslan był jednak ślepy?). Nie miało to jednak w tej chwili aż tak wielkiego znaczenia - przyjemna atmosfera rozluźnienia zaczynała udzielać się i jej, dlatego ochoczo ciągnęła temat wędkarskiego majstersztyku. - Naturalnie, że wiem - odrzekła, unosząc znacząco brew ku górze, aby po chwili ułożyć usteczka w bezgłośne gówno, mające być odpowiedzią na wszelkie dręczące go pytania. - Myślisz, że trytony mają podobną dietę? Tańczące w powietrzu świetliki, ciepło jego ciała i wymuszona przez rytuał intymność, która spowijała subtelnie ich sylwetki, stopniowo przekształcały się w miejsce, w którym coraz śmielej się poruszała; różane plamki pokrywające jej policzki w zdecydowanie mniejszym stopniu odnosiły się już do wstydu, a raczej przekształcały na wykwity powodowane entuzjazmem i radością z faktu, że byli tu razem. Może należało przypisać owe zasługi Ebenezerowi, może dzikości luizjańskiej magii; nie szukała przyczyn, które wpływały na stan, w którym się znaleźli. Nieustannie zerkała w stronę Aslana, a jego obecność rozlewała się po jej ciele przyjemnym ciepłem. - Chyba najgorsze już za nami - rzuciła z delikatnym uśmiechem, odgarniając za ucho pojedyncze srebrzyste pasemka, które opadały na jej twarz; nie musiała się już chować, nie musiała udawać i nie chciała znikać pod wpływem siły jego tęczówek. Całe frelowe istnienie coraz to śmielej lgnęło w jego kierunku, niezrozumiale kierując co chwila wzrok na jego muśniętą księżycową poświatą twarz. Jeżeli była to zasługa tworzonego przed chwilą okręgu - nie miała o tym zielonego pojęcia. Logiczne myślenie nie było im potrzebne na tym etapie rytuału. Potwierdziły to kolejne słowa Ebenezera, który ze śmiechem i pozornym luzem zasugerował, aby śmiało poddać się wzbierającym w nas uczuciom i pragnieniom. Zdawać by się mogło, że to tylko sugestia, ale podskórnie czuła, że nie jest to do końca prawdą. Mimowolnie się spięła; nie chciała, aby rzeczy tego typu zostały wymuszone przez siły zewnętrzne, nie chciała, aby ktokolwiek czuł się zmuszany do rzeczy, na które nie miał ochoty (a już zwłaszcza Aslan). Spojrzała na niego niepewnie, czując się winną. Głupią. Naiwną. - Szklane kieliszki są zdecydowanie przystępniejsze, nie uważasz? - Próbowała rozluźnić atmosferę, co było zajebiście trudne w sytuacji, w której wiele osób poleciało ochoczo w ślinę. W głowie wciąż przewijał jej się obraz zawierający wiadomość na wizzenegrze; naprawdę nie chciała, aby Aslan pomyślał, że podstępną, przeklętą magią próbowała zmusić go do jakichkolwiek większych uczuć. Zwłaszcza nie teraz, nie w sytuacji, w której zasugerował wspólne wyjście we dwoje mające zostać obleczone w zupełnie inną atmosferę niż ta, w której na co dzień zwykli się widywać. - Cóż. Twoje zdrowie. - Podała mu kielich o błotnistej zawartości, gryzącej się niezwykle z zapachem docierającym do jej nozdrzy. Amortencja. Przeklęta amortencja. Przeklęte widowisko. Na co jej to wszystko było? Pierwszy łyk był najgorszy - eliksir był zbyt gęsty, a jej gardło zdecydowanie za bardzo ściśnięte stresującą sytuacją, w której się znaleźli. Magia jednak działała - nieświadomie ujęła jego dłoń, którą ścisnęła króciutko, jakby na znak wsparcia i przeprosin za to, w jakie bagno ich wpakowała. Chciała mu wszystko wytłumaczyć. Powiedzieć, że nie wiedziała, że rytuał to jakaś kryptonazwa na urządzanie orgii (czy miało się skończyć tylko na całowanku?) wśród zgromadzonych uczestników. Odłożyła pusty kielich na bok, nie czując żadnej różnicy. Wciąż tak samo spięta siedziała tuż obok Aslana, wciąż mimowolnie ściskała jego dłoń, nie mogąc uwolnić ciała od napięcia i dyskomfortu, których dopiero co przecież się wyzbyła. Nie miała pojęcia, że poczucie otuchy wypływające z obecności i kontaktu z Aslanem jest ironiczne i pozornie niemieszczące się w granicach jakiejkolwiek logiki - przecież fakt sprowadzenia go tutaj sprawiał, że miała ochotę rozpłynąć się w powietrzu. A jednak chciała, aby był obok. To jej pragnienia czy jakieś szamańskie hulanki? Co było prawdą? Co nią nie było? - Pozwól, aby wnętrze przejęło kontrolę nad twoim ciałem - pierdyknął Ebenezer w tylko sobie znanemu językowi, co dla frelowych uszu brzmiało jak głupie ugabuga parawan. Nie wiedziała, co miał na myśli, nie wiedziała, o co ją prosi - po prostu wcisnął jej w dłoń kolejny kielich, tym razem nieco mniejszy, ale zdecydowanie o tej samej zawartości. Westchnęła cicho, lecz bez zbędnych dyskusji wypiła eliksir, krzywiąc się na koniec niemiłosiernie. Tym razem efekt niemal zmiótł ją z nóg - zakręciło jej się w głowie na tyle, że bez zbędnych słów oparła głowę o aslanowe ramię. Przymknęła oczy i pozwoliła na to, by przyjemne ciepło zalewało jej ciało. Nagle do niej dotarło, do czego należało przypisać nowo wychwycony zapach, który wzbogacał symfonię jej Amortencji. Zanurzyła nosek zagłębieniu tuż pod aslanową szyją, chcąc wcisnąć całe swe istnienie w kieszonkę jego obojczyka.
Irène Ouvrard
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175
C. szczególne : krótko ścięte włosy, francuski akcent, runa Algiz na śródstopiu (spód)
Wybór Ignacego był prosty. Jednoznacznie wskazywał na to, że w zakrzywionej czasoprzestrzeni nie było miejsca na sytuacje inną niż tę, w której niepewnie obracało się kielich w dłoni po prostu przelewając gęstą, błotnistą maź z jednej ścianki na drugą. Liczyła na to, że takie zabiegi pomogą w rozwodnieniu konsystencji ale gdy nie przyniosły rezultatu, a kolej jasno wskazywała na nią, ze skrzywieniem opróżniła naczynie. Zapach na nic się zdał. Odchyliła głowę do tyłu chwilę, dyskretnie walcząc sama ze sobą byleby tylko nie zwrócić wykwintnego posiłku-napoju wprost w obręcze starannie wyrysowanego kręgu. - Prymitywnych uciech część dalsza... Ale chyba nie tak to powinno działać. - Skwitowała, nim nie dowiedziała się o tym, że będzie musiała wypić jeszcze jedną porcję – może miała mocną głowę, może jednak wzbraniała się przed tym, co magiczne albo była zbyt wymuskana, przez czarodziejski świat sfery wyższej żeby od tak zezwolić dzikości wkraść się w trzewia. Przewracając oczyma, sięgnęła raz jeszcze po wypełniony po brzegi kielich, a kiedy katusze się skończyły, a myśl o przełykanych ślimakach odeszła w zapomnienie zaczęła żałować śmiałego podjęcia się jeszcze jednej próby. Osłabienie, ścinające z nóg i uciążliwe gorąco zaczerwieniające blade, ubrudzone policzki dało jej kość do tego stopnia, że musiała położyć się na ziemi przykrywając oczy zgięciem swojej dłoni. Wyciszenie się nie wchodziło w grę. Nie istniał żaden sposób, który skutecznie zniwelowałby działanie eliksiru tak też słuchając zamiast wydusić z siebie coś sensownego, zabawną anegdotkę o tym, że pewnie po tym incydencie nazywano go „szramą” co jakiś czas po prostu mu przytakiwała między tym licząc raz do dziesięciu, innym razem dwudziestu. - Chyba umieram, Ignacy. - Wyrwało się jej. Nie była nawet bliska śmierci ale inaczej nie mogła określić tego uciążliwego stanu rozluźnienia, zobojętnienia na wszystko co dotychczas ważne i samolubnego skupienia się na swoim spłyconym oddechu i na podrapanej, zabłoconej dłoni. - Nie no, żartuję. - Machnęła z wolna dłonią w powietrzu, próbując koniuszkami palców dotknąć przelatujące owady, a ten niepozorny ruch wydawał się wiecznością. Zmrużyła nieco oczy, przeciągając się. - A co, jeśli zostaniemy tu na zawsze, w takim stanie? Obrośniemy w mech. Jak te ogromne trolle, co ich trawa przykryła, po przegranej walce z ludźmi. Zmieniły się we wzgórza. Słyszałeś tę historię? - Mruczała coraz mniej wyraźnie, pod nosem.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Zgadzając się na towarzyszenie Willowi w rytuale, który podobno nie był legalny i chwalenie się uczestnictwem mogło źle się skończyć, na pewno nie spodziewała się, że będzie to wyglądać właśnie tak. Pierwszy szok przeżyła już na wejściu, kiedy mieli się rozebrać prawie jak do rosołu i, nie oszukujmy się, nawzajem macać. Miała jakieś wyobrażenia na temat tego, jak całe to wydarzenie będzie przebiegać, chociaż nigdy nie brała w takim czymś udziału i podziałała tu jedynie jej wyobraźnia, która - jak się okazało - trochę się pomyliła. Nie, żeby jej się nie podobało, bo było to jedyne w swoim rodzaju przeżycie i nie miała na co narzekać, może oprócz poparzonych dłoni, ale i z nimi sobie poradziła. Mogła się założyć, że Chris o wszystkim wiedział. Czy nie podzielił się tymi informacjami, bo myślał, że wtedy Krawczyk się wycofa? Chociaż tego by nie zrobiła, to jednak nie była już taka pewna, czy wybrałaby się ze Ślizgonem, więc może i lepiej, że zgodziła się w ciemno, a duch też trzymał gębę na kłódkę. Stała wyprostowana, ale mimo to wyciągnęła się jeszcze bardziej ku górze, kiedy poczuła na talii jego dłoń. Nie była przyzwyczajona do dotyku w tych okolicach i zawsze reagowała jakimś dzikim podskokiem, bo zwyczajnie ją to łaskotało. Teraz na szczęście jej uwaga była skupiona na czym innym, więc nie nabiła chłopakowi żadnego guza ani nie pozbawiła go kilku zębów, zamiast tego mimowolnie wydając z siebie cichy pomruk i nieco mocniej wpijając się w jego usta. Dłonie, na które niedawno rzuciła zaklęcie, aby zmniejszyć ból, były chyba jedynym chłodnym miejscem na jej ciele, a miejsca, w których stykała się z Fitzgeraldem zdawały się wręcz płonąć. Mimo wilgotnej od rosy trawy, późnej godziny, chłodu ciągnącego od pobliskich mokradeł - daleko jej było do odczuwania zimna. Odwzajemniała każdy pocałunek, w pewnym momencie stając nawet na palcach, żeby obojgu im było wygodniej, choć różnica wzrostu zdawała się nie przeszkadzać żadnemu. Ebenezer najwyraźniej musiał już niejednokrotnie testować na uczestnikach rytuału ten sposób, bo musiała przyznać, że działał i był o wiele przyjemniejszy od picia błotnistego napoju z kielicha. Swoją drogą co tam musiało być, skoro miało ich rozluźnić? Zdecydowanie wybrali, a raczej to Will wybrał lepsze wyjście na osiągnięcie wymaganego stanu. W tej chwili nie liczyło się to, że znają się stosunkowo krótko, że nie są ze sobą jakoś blisko, że stary pewnie patrzy czujnie i pilnuje porządku. Na te kilka minut to i wszystko inne stało się zupełnie nieważne, a w centrum świata stanął pewien rudowłosy Ślizgon, od którego bił odurzający zapach. I co najlepsze, Krawczyk nie miała nic przeciwko temu. Odsunęła trochę twarz, kiedy oderwali się od siebie, żeby złapać oddech. Wydawać by się mogło, że chciała coś powiedzieć i w istocie dokładnie tak było, ale ostatecznie nie odezwała się ani słowem, po prostu patrząc na chłopaka. Zaraz też przyciągnęła go z powrotem do siebie, łącząc ich wargi w delikatnym, wręcz leniwym pocałunku. Nie wiedziała, czy minęło już odpowiednio dużo czasu, ale nie miało to większego znaczenia. Jakoś nie widziało jej się teraz kończyć.
- Hm? - Mruknął z rozbawieniem, chętnie przysuwając się do Sky’a i pokazując mu swoje dłonie, by uśmiechem zapewnić go o tym, że wszystko jest w porządku. I rzeczywiście było, bo przecież zupełnie nie obchodziło go drobne poparzenie, nawet jeśli było już drugą nieprzyjemną dolegliwością, którą obdarzyła go podejrzana moc wykonywanego rytuału. Ale podobnie jak nie dał się wytrącić z równowagi zawrotom głowy, tak też nie zamierzał tego robić teraz, tylko przez chwilę zastanawiając się, czy nie jest to może dowód na to, że nie powinien brać w tym cholerstwie udziału. - Od razu mądre... - Pokręcił lekko głową, niemal rozczulony tą uwagą swojego partnera, bo sam swojego bredzenia jakoś szczególnie wysoko nie cenił - tak, był w stanie dostrzec cierpliwość, ale prędzej kojarzyła mu się ona z pierwszym krokiem prowadzącym do piekła, a nie cnotą. - O proszę, tego się nie spodziewałem - przyznał cicho, zerkając na Sky’a, odrobinę niepewny co do jego decyzji, bo... co jeśli jego ukochany eliksirowar chciał eksperymentować z tajemniczą miksturą? Wypiłby ją dla niego w mgnieniu oka, a jednak przysunął się ochoczo, zachęcony do przetestowania drugiego sposobu. - Mm, w niebie, moim niebie. I believe I can touch the Sky - szepnął do niego słodko, pozwalając sobie na błąkanie się myślami, podczas gdy ciało zgarniało swoje ulubione pieszczoty. Jeden. Uwielbiał pocałunki, które inicjował Sky. Uwielbiał to, jak w nich łagodnie dominował, dopasowując się do Mefisto i jednocześnie magicznie wymuszając na nim to samo. Uwielbiał tę świadomość, że tylko on jest tak całowany i tylko on może testować nieprzeciętne umiejętności Puchona, przy których zapominał o całym świecie, nie wiedząc już nawet, czy jeszcze się jakkolwiek stara. Dwa. Tonął w tym perfekcyjnym smaku, nieustannie pragnąc go więcej i więcej. Wiernie rozchylał puchonie wargi swoimi, wkradając się do jego ust i badając je językiem, który przecież znał je już doskonale; szukał namiętności w tych leniwych pieszczotach, nie potrafiąc w pełni odpuścić, bo każdą sekundą tylko dodatkowo się nakręcał. Czuł, że potrzebuje Sky’a tak, jak powietrza - albo i bardziej. Spijał zatem jego oddechy, dzieląc się swoimi własnymi, w idealnej harmonii. Trzy. Nic nie uspokajało go tak, jak sama bliskość Sky’a. Cynamonowy zapach, wahający się pomiędzy ostrością a słodyczą, który chwilami zdawał się ginąć pod miętowym wspomnieniem błękitnych obłoków magicznych papierosów. Prawda była taka, że Mefisto nie musiał palić, bo jego używką - przenoszącą śladowe ilości nikotyny - były te piękne usta, które łapał swoimi wargami z nieprzyzwoicie rosnącym zadowoleniem. Cztery. Lgnął do niego, czując jak perfekcyjnie dopasowują się tak różnymi ciałami. Obejmował go lekko, czule, z palcami łagodnie gładzącymi pochwytywane fragmenty ciała. Wiedział, że nie chce trzymać w ramionach nikogo innego i nawet nie rozumie już, jakim cudem kiedyś robił to z innymi. Gubił się w pocałunku, którego początek zmieszał się z końcem, spychając myśli Mefisto na bok i pokazując mu, że nie ma niczego ważniejszego od tego cudu, które tak uparcie przy sobie przytrzymywał. Pięć. Było mu dziwnie bez kolczyków. Nie wiedział, czy Sky za nimi nie tęskni i sam trochę potykał się w momentach, w którym metalowe elementy nie ochładzały tworzącego się pomiędzy nimi gorąca. Przy nikim nie czuł się tak dobrze, nikogo nie chciał tak bardzo. Nikt nie sprawiał, że rozpływał się pod nadmiarem (!) przyjemności. Sześć. Czuł, że musi się już zaraz odsunąć. Że to już czas, że nie może walczyć z tajemniczą magią. Że sama nielegalność rytuału powinna stanowić przestrogę, co dopiero nabyte po drodze drobne dolegliwości, które jeszcze chwilę temu otrzeźwiały wilczy umysł. Że nie warto ryzykować, skoro ten jeden raz faktycznie miał co stracić, a dokładniej - kogo stracić. I nie mógł do tego doprowadzić, nawet jeśli samokontrola wymykała mu się spomiędzy palców. Siedem. - Kocham cię - wymamrotał, niemal w pełni pozbawiony oddechu, chcąc tymi słowami oficjalnie zapieczętować całe to dobro, o którym przypomniał mu dzielony pocałunek. - Kocham - powtórzył, opierając swoje czoło o to puchonie, nie będąc gotowym na odsunięcie się, skoro i tak byli grzeczni i posłusznie wypełnili postawione przed nimi zadanie.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Sam również nie przypuszczał, że właśnie tak to będzie wyglądać; nie był wprawdzie żadnym znawcą magii rytualnej i to w zasadzie było jego pierwsze tego rodzaju przedsięwzięcie w całym jego blisko osiemnastoletnim życiu, ale po usłyszeniu hasła rytuał dziękczynny na pewno nie spodziewałby się aż tak dużej intymności. W sumie czy większość z nich zawierała takie… elementy, czy może mieli szczęście akurat tak po prostu trafić? Rzecz jasna nawet świadom przebiegu by się z pomysłu nie wycofał, nie należał wszak do osób wstydliwych czy krępujących się w takich sytuacjach, ale może niekoniecznie zapraszałby do wspólnego udziału w nim dziewczynę, z którą na dobrą sprawę dopiero co zaczął budować jakąś relację i tak jakby zależało mu, żeby pozostała ona dobra. Może więc dobrze, że oboje byli nieświadomi dokładnego przebiegu? Sam też ostatecznie nie żałował niczego, włącznie z tym, że zdecydował się to zaproponować właśnie rudowłosej Puchonce, którą w tej chwili trzymał w swoich objęciach w wyniku niespodziewanego obrotu sprawy. I tego też absolutnie nie żałował. Z głębi jego gardła wydobył się odrobinę stłumiony pomruk, kiedy wyprostowała się bardziej i jednocześnie wpiła mocniej w jego wargi, nie do końca wiążąc to ze swoją dłonią na jej talii oraz wrażliwością na łaskotki, którą wykazywała. Nie da się ukryć, że koncentrował się w tej chwili na czymś zupełnie innym, choć też niewątpliwie związanym z jej osobą i takie szczegóły mu po prostu umykały. Mógłby przysiąc, że ktoś podkręcił temperaturę w miejscu, w którym się znajdowali – dreszcze przemykające czasem pod jego skórą wcale nie były efektem chłodu, którego i tak nie odczuwał, a bliskości jej ciała i przyjemności jaką mu to sprawiało. Nie miał wątpliwości, że cokolwiek było w tym kielichu oprócz amortencji nie byłoby prawdopodobnie w stanie wprowadzić go ani w połowie w tak lekki stan jaki teraz odczuwał, a jeśli nawet – na pewno nie odbyłoby się to w tak przyjemny sposób. Nie musiał jej zbyt długo znać ani być z nią bardzo blisko, żeby cieszyć się smakowaniem jej ust. Mało tego, pochłonięty tym całkowicie był w stanie zapomnieć, że nad wszystkim czuwał stary dziadyga gotów ich pewnie zdzielić przez łeb, gdyby zaczęło się robić zbyt gorąco, a także, że wokół zapewne było więcej par, które zdecydowały się osiągnąć relaks tą samą metodą. Różnica wzrostu w tym wszystkim była zaledwie drobną niedogodnością, którą niezwykle łatwo było obejść. Przyglądał jej się bez słowa, gdy puściła jego usta celem zaczerpnięcia tchu. Wyglądała przez chwilę jakby chciała coś powiedzieć, ale koniec końców nie odezwała się słowem i miast tego przyciągnęła go z powrotem. Wydał z siebie pomruk aprobaty, gdy znów poczuł dotyk jej ust na własnych, ochoczo oddając ten delikatny, leniwy pocałunek. Nie narzucał szybszego tempa, delektując się tą pieszczotą wzmagającą powoli wewnętrzny żar rozbudzający pożądanie; opuszkami palców bezwiednie muskał przy tym jej rozgrzaną skórę. Tak było dobrze, idealnie wręcz; nie chciał, żeby to się zbyt szybko skończyło. Aż chciałoby się wręcz rzec – chwilo trwaj.
To co robimy jest niezwykle irytujące - jak to możliwe, że tyle rzeczy idzie nie tak jak powinno? - a równocześnie, gdyby spojrzeć z innej perspektywy, pewnie całkiem zabawne. Parskam słabo powstrzymywanym śmiechem, kiedy Chloé stara się coś zaradzić na swoje i moje rany. Ja co prawda trochę się ostatnio przykładałam do uzdrawiania i być może jedno machnięcie różdżką wystarczyłoby, żeby to zaleczyć ale jednocześnie nieco się obawiam. Czy nie została przypadkiem na nas rzucona jakaś klątwa? Lepiej nie ryzykować, szczególnie, że prowizoryczne opatrunki spisują się całkiem nieźle. Uśmiecham się do przyjaciółki całkiem szczerze, bo mimo wszystko nic takiego się nie dzieje, żyjemy mimo mniejszych i większych niepowodzeń. - Myślę, że świetnie sobie poradziłaś - mówię pocieszająco, kiedy ona kończy robienie run a ja nieszczęsny krąg z syrenich łusek. Wygląda na to, że jesteśmy gotowe na kolejne etapy rytuały. Rozluźnienie brzmi całkiem prosto i przyjemnie, co może znowu pójść źle? Wyobrażam to sobie jako zamknięcie oczu i medytację, podobną do przygotowania się do zobaczenia obrazu w szklanej kuli. Ale nie -dostajemy kielichy, które nawet jeśli zachęcają swoim zapachem (chociaż picie czegoś co pachnie jak amortencja sprawia, że jednak wolę się przed tym powstrzymać - kto wie w kim się mogę zakochać?) to konsystencją już niekoniecznie. Dotykam palcem błotnistej masy a chwilę potem ocieram go o trawę. Zdecydowanie nie mam ochoty tego pić. - Nie wygląda to chyba zbyt zachęcająco, prawda? Jestem zdecydowanie za drugim sposobem. - Uśmiecham się szeroko do Chloé. Wydaje mi się, że nie będzie miała nic przeciwko całowaniu się, nawet jeśli, z tego co mi wiadomo, na co dzień jednak nie całuje się z dziewczynami. A ja? Ja nie mam nic przeciwko. Patrzę jej więc prosto w oczy i jeśli nie stwierdza, że woli jednak wypić pachnącą breję to kładę rękę na jej ramieniu i stykam jej usta ze swoimi. To nie jest mój pierwszy pocałunek z osobą tej samej płci, ale i tak zaskakuje mnie ta inna miękkość warg. Przymykam powieki, trzy minuty to jednak trochę czasu a my mamy rozbudzić w sobie podekscytowanie. Nadal czuję zapach amortencji na swoim ciele, dodatkowo wymieszany z zapachem Chloé. Przesuwam dłoń nieco wyżej, po jej szyi, żeby móc zaplątać palce w rozpuszczonych włosach.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Obezwładniające uczucie? Właściwie sam nie wiedział, jak miałby nazwać to, co czuł, gdy w końcu mógł objąć drugiego mężczyznę i przyciągnąć do siebie, gdy mógł go pocałować. Nie wiedział, czy w odczuciu Chrisa posunął się za daleko, ale nie panował w pełni nad sobą. Chciał czerpać jak najwięcej przyjemności z tej krótkiej chwili, a nie wyczuwając oporów, kontynuował, angażując się coraz bardziej w ten pocałunek. Obejmował go pewnie, podtrzymując w pionie. Był pewny, że mężczyzna czuje, jak serce rozbija mu się w piersi. Nie wiedział, co spowodowało, że na plaży chciał go pocałować, co sprawiło, że teraz wykonał krok ku niemu z wyraźną chęcią. Nawet jeśli miałoby to być dyktowane jedynie ciekawością, zupełnie nie związaną z jego osobą, nie żałował i wiedział, że powtórzyłby to, gdyby ktoś cofnął czas. Właściwie miał ochotę pociągnąć go za sobą na ziemię, czując, że i jemu zaczynają powoli mięknąć. Resztkami silnej woli powstrzymywał się przed tym. Objął ustami dolną wargę mężczyzny, z pozoru kończąc pocałunek, zasysając się na niej nieznacznie. Oparł czoło o czoło Chrisa, omiatając spojrzeniem jego twarz. Nie był jednak w stanie odsunąć się od niego w tej chwili. Przesunął kciukiem po policzku gajowego, ponownie nachylając się ku niemu i całując zdecydowanie spokojniej niż jeszcze chwilę wcześniej. Przedłużał przyjemność, na ile tylko mógł, przesuwając opuszkami palców po jego karku. Gdyby ktoś miesiąc wcześniej powiedział mu, że do tego dojdzie, wyśmiałby go. Teraz za to wiedział, że rytuał nie ma zbyt wiele wspólnego z chęciami do pocałunku. Może jedynie przyspieszył coś, co i tak mogłoby się stać, skoro już prawie Chris się przełamał. W jego odczuciu to był przełom i choć mieszał mu w głowie, sprawiał, że nie wiedział już, co jest dozwolone, a jakie zachowanie go odstraszy, nie zamierzał temu przeczyć. Zamierzał zrobić wszystko, żeby ich relacja nie cofnęła się gwałtownie do etapu sprzed kilku miesięcy, nie chciał pozwolić wycofać się z tego żadnej ze stron. Przesunął dłonią po jego plecach, nieco w górę, w powolnej i delikatnej pieszczocie, współgrającej ze spokojnym pocałunkiem. Nie wiedział nawet kiedy z jego gardła wydobył się cichy pomruk zadowolenia. Było cudownie i chciał, żeby trwało dłużej, żeby czas się na chwilę zatrzymał.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Zdecydowanie spodziewała się dużo więcej po tym wieczorze. Mistyka, tajemnice i tak dalej, i tak dalej. A tu, mimo sprzyjających okoliczności przyrody, tylko się denerwowała. Podzielała irytację Sophie, nic nie wychodziło im od razu i trudno było się wczuć w klimat. W końcu jakoś udało im się przebrnąć przez polecenia Ebenezera, choć prowizoryczne opatrunki nie pozwalały im raczej zapomnieć o bardziej przyziemnych sprawach niż magiczne rytuały. Z umiarkowaną ciekawością przeniosła wzrok na Ebenezera. Jednak jego kolejne słowa rozbudziły w niej ekscytację. No, co jak co, ale w całowaniu była dobra! Może tego chociaż nie schrzani. Od razu bowiem założyła, że wybiorą tę opcję. Wiedziała, że Sophie również nie będzie miała nic przeciwko. Obie spojrzały na błotnistą breję w kielichu, która mimo przyjemnego zapachu, raczej jednak odrzucała. Przeniosła wzrok na Sophie, a jej oczy rozbłysły przygodą. - Czytasz mi w myślach! - powiedziała w jej kierunku głosem pełnym emocji i aż klasnęła w dłonie. - To chyba nam wyjdzie, nie? - zapytała retorycznie, zanim Sophie zbliżyła do niej twarz. Poczuła jej wargi na swoich, zdecydowanie delikatniejsze niż męskie. Chloé generalnie gustowała w mężczyznach, jednak doceniała piękno kobiecej urody i nie miała nic przeciwko eksperymentom czy przygodom. Czasem nawet zastanawiała się czy może nie jest przypadkiem biseksualna, ale dochodziła do wniosku, że to jednak męskie ciało zadowala ją najbardziej. Jednak atmosfera rytuału, zapach amortencji na skórze i dotyk czyjegoś ciała rozbudził ją bardzo szybko. Nie dziwiło jej to. Jedną dłonią wodziła po szyi Sophie, a drugą oparła się na jej kolanie. Pocałuenk był leniwy, nie zachłanny, mieli przecież rozbudzić w sobie podekscytowanie, ale również rozluźnienie. Ten etap udał im się zdecydowanie dobrze i Chloé nawet załowała, że ich parę minut skończyło się tak szybko. Chyba po rytuale będzie musiała poszukać gdzieś ukojenia...
Moja para to Felinius Faolán Lowell Wybieram sposób pierwszy Kostką1
Julius był w tym momencie na tyle skupiony, żeby niczego nie zepsuć, że prawie był w stanie zignorować okropny smak i mulistą konsystencję, którą charakteryzował się eliksir znajdujący się w metalowym kielichu, z którego wypił jak najszybciej część zawartości i... nic. Może tak było, bo przed chwilą ponownie wypił eliksir postarzający, który dostał od Puchona? -Może to taki żart- dodał starając się uśmiechnąć się przy tym, jednocześnie hamując wszelkie odruchy wymiotne. Sam też by chętnie nafaszerował pierwszoklasistów błotem, gdyby był typem żartownisia i wyjątkowo bardzo mu się nudziło. Nie pozostawało mu nic innego, niż pójść w ślady kolegi i również zaczerpnąć kolejnego łyku tego wywaru. Jak się niestety przekonał, był to błąd. Zamiast lekkiego rozluźnienia, poczuł niekomfortowe zawroty głowy. Niestety na Feliniusa zadziałało to podobnie. Gdyby zaczekali, aż zadziała pierwsza dawka eliksiru, nie czuliby się teraz źle. -Zdecydowanie nieprzyjemne- pradawna magia była czymś, co z całą pewnością odstawało od tajników, które poznali do tej pory.
Ostatnio zmieniony przez Julius Rauch dnia Pon Sie 10 2020, 22:34, w całości zmieniany 1 raz
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Zaczynał czuć się coraz bardziej nieswojo. Zmysły odmawiały mu posłuszeństwa, reakcję na bodźce miał spowolnioną, a wzrok jakby zamglony. Mógłby pokusić się o porównanie tego do stanu po zjaraniu jointa, ale... sęk w tym, że nie było to takie samo uczucie. Nie czuł tego przyjemnego rozluźnienia, nie było mu błogo... Odczuwał niepokój, lęk i nie ufał swojemu umysłowi. Po raz kolejny przegrywał z pradawną magią. Tym razem jednak nie mógł uciec, nie mógł wyjść i zakończyć wcześniej tego obrządku, jak było w przypadku magicznego drzewa w Dolinie. W przebłyskach świadomości i samokontroli napotykał na myśli, że może warto byłoby się zbuntować, zrobić coś, dzięki czemu zostałby wyrzucony z rytuału tak jak Lazar i ten Kruczy Kapitan. Brzmiało jak plan, tylko... bardzo mglisty. Tak samo jak jego obecne ogarnięcie. Nogi miał jak z galarety, a pień drzewa był w tym momencie jego jedyną opoką. Morgan widział jak za mleczną szybą, ale i to wystarczyło mu, by pojął, że dziewczyna też źle znosi całe te dzikie czary. Spróbował wyciągnąć w jej kierunku dłoń, by pochwycić ją za rękę i tym samym okazać pewne wsparcie. A przynajmniej w jego głowie wizualizowało się to jako świetny pomysł. Czy było tak w praktyce? Otóż nie. Widocznie podwójna dawka eliksiru nie była najlepszym rozwiązaniem, bo im więcej czasu mijało, tym gorzej się czuł. Kompletnie nie pojmował, co się z nim dzieje, ale wiedział, że nic dobrego. Dziwna magia przepływała przez jego cały organizm, niczym naelektryzowana krew. Nagle serce zaczęło mu bić szybciej i nie mógł już skupić się na niczym. Nie był w stanie podnieść się z ziemi, zacisnąć palców czy nawet zapanować nad myślami. Aż nagle świsnęło, trzasnęło, a on poczuł piekący ból w okolicach klatki piersiowej. A potem niewidzialna powłoka zaciskała się wokół jego całego ciała... Co to było? Bał się. Najzwyczajniej w świecie się bał... Nie był to jednak koniec jego przygód, a najgorsze czaiło się w ukryciu. Odpływał. A grawitacja ziemska znikała stopniowo, wprawiając go w coraz to większe osłupienie i... przerażenie. Cholerny lęk wysokości. Dlaczego musiało to spotkać właśnie jego? Czuł bezwładność, a stan nieważkości ogarniał jego całe, zmaltretowane dziką magią, ciało. Unosił się. Stopniowo, wolno i na zaledwie pół metra, ale... wystarczyło, by zmrozić mu krew w żyłach. Rozchylił usta w niemym krzyku, lecz nie był w stanie wypowiedzieć choćby słowa. Kręciło mu się w głowie i czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Albo umrze, albo... zwymiotuje. Coś na pewno. Zamknął oczy i spróbował opanować walące serce. Nie mógł znieść wizji, że nie dotyka stopami ziemi, że lewituje i nie może nawet złapać się za gałąź drzewa, by nie odlecieć dalej. A gdy już zawisnął, błagał Merlina i wszystkich wielkich czarodziejów o litość, by cała ta draka się zakończyła. Szybko i bezboleśnie. Co w tym czasie działo się z Moe? Och, jak bardzo chciał teraz zapanować nad swoim ciałem, nad umysłem, by uwolnić się od nieprzyjemnych doznań i upewnić, że z jego przyjaciółką wszystko w porządku. Bo jeśli... działa jej się jakaś krzywda? Powinien jej pomóc. Dlaczego dotknęło to właśnie ich? Czuł wiele niesprawiedliwości i żałował przeokropnie, że dał się skusić na te dziwne obrządki. Gryfońska ciekawość zawiodła go w ślepą uliczkę, sprawiając, że czuł się jak ostatnia niedołęga, po raz kolejny przegrywając z własnym strachem, własnymi słabościami. I nie mógł zrobić nic. Kompletnie nic...
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
- Deska? – spytał skonfundowany, unosząc jedną brew ku górze. Dopiero po chwili dotarło do niego, że Freja po prostu nie zrozumiała przekazu i przekręciła słówko. I choć początkowo nie zamierzał tego komentować, bo atmosfera między nimi była wystarczająco napięta, nie wytrzymał. Zmierzył ją spojrzeniem, zatrzymując się trochę dłużej w okolicach klatki piersiowej. – No nie powiedziałbym – wyszczerzył się, uchylając jednocześnie głowę przed ewentualnym gongiem. Parsknął śmiechem, wyczytując z ruchu warg odpowiedź na wszystkie głupie pytania, które jej kiedykolwiek zadawał. – Trytońska dieta nie leży w kręgu moich zainteresowań – wzruszył ramionami. – Ale myślę, że możesz to sprawdzić we wrześniu – rzucił wyzwanie. Miał szczerą nadzieję, że je przyjmie, a wizja, która odmalowała się pod jego powiekami, dodatkowo go rozbawiła. Frela nurkująca w jeziorze po powrocie do Hogwartu i sprawdzająca co jedzą trytony? Brzmiało jak świetna zabawa i show. Po spięciu sprzed kilku minut nie było śladu. Zastanawiał się czy to kwestia rytuału i prastarej magii czy propozycji, którą jej pod wpływem emocji złożył. Nie żałował pytania, jakie zadał. Pozbył się wreszcie ciężaru, który nieznośnie ściskał mu klatkę piersiową. Zdobył się na najodważniejszy czyn w swoim życiu, a najgorsze było oczekiwanie na werdykt. To, że się zgodziła, nie oznaczało, że wszystko pójdzie pomyślnie. Że między nimi będzie tak, jak to sobie cicho wymarzył w przeciągu tych krótkich, acz intensywnych dwóch lat znajomości. Ich dotychczasowa relacja wisiała na włosku. Wyjścia były dwa – albo to runie i zostanie spopielone, albo wskoczą na wyższy etap, zupełnie nowy dla obojga. Kolejny etap uparcie zmuszał ich do wejścia na poziom, na który oboje może i byli gotowi (a na pewno Aslan), ale nie chcieli tego robić pod wpływem propozycji starego dziada. Ebenezer mocno zachęcał uczestników do rozluźnienia. Coltonowi daleko było do uczucia luzu i relaksu. – A być może najlepsze przed nami – mruknął nieśmiało w eter, po raz pierwszy wygłaszając na głos swoje skryte pragnienie. Ale i tak wystarczająco jasno wyraził się w swojej wiadomości i chciał potwierdzić, że się nie wycofuje. Że dalej sprawa jest aktualna, jednak powinna biec swoim tempem, bez narzuceń stawianych z góry, przez nieznane im siły. I cieszył się, że Freja podzielała jego zdanie. Rozejrzał się dookoła, obserwując całujące się pary, które bezwiednie poddały się emocjom i chwili. – Nie tak to powinno wyglądać, więc tak, napijmy się – posłał jej delikatny uśmiech, kolejny raz zdradzając swoje zamiary. Postawił pewny krok. Nie mógł się wycofać, a jeszcze bardziej nie chciał, aby zrobiła to dziewczyna. Im dłużej jej się przyglądał, tym bardziej był pewny, że będzie dobrze. Kiedyś. Wkrótce. Na pewno. - No to zdrówko – puścił jej oczko i podniósł kieliszek ku górze, stukając nim o kielich Krukonki. Toast wygłosił w myślach. Odwaga dopiero w nim powolutku kiełkowała; musiał ją odpowiednio dawkować, aby w kluczowym momencie móc te wszystkie pokłady wykorzystać. Skrzywił się, czując błotnistą konsystencję naparu. Pachniał idealnie. I to dzięki niemu był w stanie wypić całą zawartość naczynia. Z każdym kolejnym łykiem czuł się silniejszy, zdrowszy i.. lżejszy, szczęśliwszy. Chociaż podświadomie czuł, że to ostatnie wynikało z tego, iż frelowe palce zacisnęły się na jego dłoni. Lgnął do niej jak ćma do światła. Pragnął być jak najbliżej. Zamknąć ją w imadle ramion i już nigdy nie wypuszczać. Gładził kciukiem wierzch jej rączki; dodawał jej otuchy, bo widział, że reagowała na napój zupełnie inaczej. Gdy oparła swoją głowę o jego ramię, nieświadomie przysunął się do niej jeszcze bliżej. Pogładził ją subtelnie po policzku, w ostatnim momencie dusząc w sobie jakiegokolwiek słowa. Były zupełnie zbędne. Zamiast tego, rozkoszował się ciepłym oddechem dziewczyny, który spowijał jego obojczyk i obserwował ogniki, wesoło tańczące nad ich sylwetkami. Niech ta chwila nigdy się nie kończy.
Jesteście gotowi do ostatniego etapu rytuału. Należy stanąć po dwóch stronach okręgu i chwycić się za ręce - bardzo ważne jest aby od tego momentu nie przerwać kontaktu fizycznego. Ebenezer wykrzykuje coś w powietrzu, nakreśla konturem kształt oka nad linią drzew... światło znaku ogrzewa Was i w tym samym momencie między Wami na wysokości twarzy pojawiają się łacińskie napisy. Musicie je przeczytać równocześnie i jak Wam pójdzie należy wylosować kośćmi. Każda para rzuca 1k6 i sumuje wynik:
Uwaga. Za każdy tatuaż który nie został zakryty zaklęciem Abscedo odejmujesz od wyniku 1 liczbę oczek tj. nie zakryłem dwóch tatuaży to odejmuję dwa oczka od rzutu.
Spoiler:
2 -4 - poszło Wam nienajlepiej. Jaki może być powód? Któreś z Was się przejęzyczyło/powiedziało coś niewyraźnie (osoba z niższym rzutem kości), drugiemu może wyślizgnęła się ręką towarzysza? Czujecie jak w kręgu robi się bardzo zimno, pokrywa Was szron, zrywa się wokół Was zimny wiatr i jedynym źródłem ciepła jesteście Wy. Kamienie z runami uniosły się w powietrze i zaczęły wokół Was wirować. Niejednokrotnie na Was wpadają przez co nabywanie kilka trudno gojących się siniaków. Czujecie jak tatuaże i znaki nabierają temperatury i tym samym jakaś siła wysysa z Was energię życiową. Jesteście na granicy omdlenia, dopada Was ogromne zmęczenie. Po paru chwilach kamienie opadają z powrotem na ziemię, a Wy dostrzegacie, że po Waszym kręgu został wypalony ślad. 5-9 - chyba mówicie za cicho albo coś Was rozprasza? Może emocje buzują zbyt mocno w Waszych żyłach i ciężko je uspokoić? Trzymajcie się mocno, dzielnie inkantujecie i zauważacie po paru chwilach, że tatuaże, znaki i runy na Waszych ciałach nagle zaczynają świecić. Towarzyszy temu uczucie... nagości i bezbronności, jakbyście zostali otwarci na wszelki wpływ i krzywdę. Cała wyspa zlewa się dla Was w ciemność, jesteście tylko Wy, krąg i gęstniejące powietrze. Możecie poczuć jak przepływa przez Was fala powrotnej magii. Przez następny wątek tracicie panowanie nad swoją magią - będzie zachowywać się tak jakbyście byli dziećmi - niespodziewane działanie magii będzie pojawiać się przy silniejszych emocjach. Zaklęcia nie będą Wam wychodzić. Ebenzer wyjaśni - wpuściliście w swoje ciała dziką magię a więc pozwólcie jej w sobie pozostać przez jakiś czas. To jedno z najpiękniejszych podziękowań jakie możecie uczynić. 10-12 - momentalnie dopada do Was rój maleńkich złotych ogników. Napięcie między Wami narasta, czujecie na sobie presję jakby coś chciało się dostać do Waszych głów. Jeśli staniecie bliżej siebie i doprowadzicie Wasze tułowia do kontaktu fizycznego odkryjecie, że przez chwilę unosicie się pół metra nad kręgiem. Otacza Was blask, lekkość i wdzięczność. Wasze podziękowanie zostanie nagrodzone - z Waszych ciał zniknie jedna dowolna większa blizna bądź dwie mniejsze. Ogniki będą do Was przylatywać przez dwie najbliższe noce.
Po wszystkim znak na niebie znika. Dopada Was nocny chłód i dostrzegacie, że powoli słońce pojawia się na horyzoncie odpychając wszelaką ciemność. Każda osoba rzuca 1k6 i losuje efekt dziękczynny.
Efekt końcowy rytuału:
1. Dzika magia spłata Ci figla. Na zawsze i nieodwołalnie zapomnisz dwóch ostatnio prowadzonych wątków (jeśli wypijesz eliksir Pamięci (1 porcja) w ciągu doby to zredukuje się to do jednego zapomnianego wątku) - możesz na moment stracić przytomność i po chwili się ocknąć już z amnezją. Jeśli wypijesz eliksir pamięci zgłoś ten wątek/post w "Zapisach na rytuał dziękczynny". 2. Dzika magia obdaruje Cię Odłamkiem Arktura (+3 wróżenie/ astronomia)* - znajdziesz go w kieszeni/w trawie, poczujesz, że jest to przedmiot magiczny - drży w Twojej dłoni od silnej magii. 3. Dzika magia spłata Ci figla. Zostajesz obłożony rzadko spotykana klątwą Lodowego Języka- kogokolwiek dotkniesz ten zacznie bardzo marznąć i dygotać (pocałunek bądź przytulenie może skończyć się hipotermią drugiej osoby; będę obserwować Twoje wątki i w ostateczności reagować dopóki nie pozbędziesz się klątwy). Jeśli chcesz zdjąć klątwę odnajdź Łamacza Klątw i przeprowadź z nim wątek, w którym Cię leczy. W razie czego możesz poprosić Mistrza Gry o pomoc. Wątek z Łamaczem Klątw/Mistrzem Gry zgłoś w "Zapisach na rytuał dziękczynny". 4. Dzika magia obdaruje Cię bogactwem. Wygrasz na loterii 100 galeonów (następnego dnia docelowo otrzymasz list z niespodziewanym przypływem gotówki, zgłoś się po nią w odpowiednim temacie). 5. Dzika magia spłata Ci figla. Twoje zwierzę zachoruje na ciężką i przewlekłą chorobę (w chwili gdy pierwszy raz go dotkniesz ono zacznie chorować). Może się to skończyć jego śmiercią, ale nie musi jeśli poświęcisz jeden wątek, aby się nim troskliwie opiekować. Zgłoś odegrany wątek opieki w "Zapisach na rytuał dziękczynny", a zachowasz pupila. Bez tego ono umrze i stracisz go z kuferka. 6. Dzika magia obdaruje Cię 1 punktem do dowolnej umiejętności kuferkowej (czujesz przypływ mocy magicznej).
Ponadto każdy czarodziej, który ukończył rytuał otrzyma tatuaż z runą Algiz - przed wejściem łódkę Ebenezer nakreśla na Twoim ciele (dowolne miejsce) runę, nasącza ją magią. Zmęczonym głosem dziękuje za Twoją obecność.
Spoiler:
*Odłamek Arktura (+3 astronomia lub do wyboru +3 wróżenie) - prawdziwy i unikalny kawałek gwiazdy która sto lat temu opadła na ziemie dzikiej magii. Jeśli trzymany blisko siebie wzmacnia zdolności wróżenia czarodzieja (oraz jasnowidzów) bądź przyspiesza przyswajanie wiedzy związanej z astronomią.
**Tatuaż z runą Algiz (+1 pkt na stałe do najlepiej rozwiniętej statystyki) - tatuaż nasączony prastarą dawną magią łączy się z esencją mocy czarodzieja i jednocześnie wzmacnia jego talenty i predyspozycje. Runa chroni i wzmacnia czarodzieja. Tatuaż nigdy nie zanika, nie da się go przesłonić magią ani metamorfomagią.
Uwaga. Przygotowania trwały od zmierzchu do świtu, a więc naturalną koleją rzeczy jest pojawienie się zmęczenia, głodu i przede wszystkim porannego chłodu.
Dodatek: terminem napisania posta jest ostatni dzień wakacji. Dopiero gdy napiszecie swój post dot. etapu czwartego zostanie Wam przydzielony tatuaż + ewentualnie efekt z kostek. Nie zgłaszajcie się po to, ja się tym zajmę dopiero gdy zobaczę tutaj post.
Ktokolwiek wylosuje negatywne efekty dzikiej magii niech będzie świadomy, że będę nad nim czuwać :)
Jutro wkleję tu listę osób, które ukończyły cały rytuał. Mam nadzieję, że nie było źle :) Dziękuję Wam kochani za udział!!
PS Mosiu, masz -1 do rzutu kości na finałowy obrzęd, nie na efekt końcowy.
______________________
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Było coś naprawdę kojącego w tej bliskości. Coś, co sprawiało, że Krukonka z każdą chwilą stawała się coraz bardziej spokojniejsza, gdy czuła to jak Nancy muska delikatnie językiem w niezwykle czuły sposób. Strauss mogła jedynie jej się odwdzięczyć, odwzajemniając ten niespieszny i spokojny pocałunek tak jak tylko mogła. Na chwilę ujęła dolną wargę Puchonki między swoje, delikatnie szczypiąc ją zębami w równie czułym geście. Dopiero słysząc kolejne słowa Ebenezera, oderwała się niechętnie od ust Williams, żałując, że nie mogło to trwać o wiele dłużej. Najchętniej raz jeszcze powróciłaby do jej ust, by móc się nimi nacieszyć, ale niestety chwilowo było to niemożliwe. Zamiast tego posłusznie, trzymając dłonie Nancy stanęły po dwóch stronach okręgu. Wyglądało na to, że nadeszła właściwa część rytuału. Nakreślone wcześniej linie zaczęły emanować nagłym ciepłem, gdy w powietrzu pojawiły się wykonane w łacinie napisy, które musiały odczytać. Niby nic trudnego, ale niektóre z nich wydawały się Strauss dosyć... niewyraźne? Niemniej musiała je wypowiedzieć, licząc się z tym, że mogła coś przekręcić. I coś na pewno poszło nie tak. Bijące z kręgu ciepło zostało zastąpione przez zimny i porywisty wiatr, który przenikał do samych kości. Kamienie z wyrytymi wcześniej runami uniosły się w powietrze, by zacząć w nim niespokojnie wirować i poruszać się z ogromną prędkością przy czym niejednokrotnie uderzyły w stojące w kręgu dziewczyny, zostawiając na ich ciałach niezbyt ładne siniaki, które z pewnością jeszcze przez jakiś czas będą tam widniały. To jednak nie było najgorsze. Namalowane na skórze znaki zaczęły się coraz bardziej nagrzewać, a wraz ze wzrostem temperatury coraz wyraźniej dało się odczuć jak opuszczały je siły. Strauss dostatecznie dobrze znała to uczucie przez spotkanie z posągiem na mokradłach z Maxem. Runy wysysały z nich powoli energię życiową, by zostawić je niezwykle osłabione. Dopiero wtedy kamienie opadły na ziemię, wykonane amortencją wzory przestały piec, a po kręgu, w którym stały został jedynie wypalony ślad...
Hanael Whitelight
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : Jasne, niemal białe włosy, przeszywające spojrzenie
kości:2, Lou ma 5 = 7 efekt: 6 - 1 pkt do dowolnej umiejętności
Spłynął na nią błogi relaks, do tego stopnia, że najchętniej położyłaby się na wilgotnej od rosy trawie i poszła spać. Zapach szarlotki dodatkowo na nią działał, zachęcając do bliższego kontaktu z Lou, ale dzielnie walczyła z tą pokusą. Zmartwił ją jednak stan towarzyszki, bo w przeciwieństwie do niej, dziewczyna nie wydawała się niestety rozluźniona. Czyżby dostała jakiś wybrakowany eliksir? - Nic nie wie, jest stary i ślepy, nie ma szans, żeby cokolwiek zauważył. - powiedziała, zniżając nieco głos i nachylając się do Gryfonki, udając, że robi to po to, żeby Ebenezer przypadkiem nie usłyszał, a tak naprawdę wykorzystała okazję do przysunięcia się jeszcze bliżej i wdychania oszałamiającego zapachu amortencji. - Może powinnyśmy skorzystać z drugiego sposobu. Pomóc ci się rozluźnić? - Wraz z wypitym eliksirem rozluźniła się do tego stopnia, że straciła wszelkie zahamowania. Spojrzała na ciemnowłosą, unosząc brwi z rozbawieniem i uśmiechając się kącikiem ust. Mówiła na serio, czy żartowała? Sama nie była do końca pewna, ale wyglądało na to, że kończył się czas i należało przejść już do wielkiego finału. Zgodnie z instrukcjami starucha ustawiła się po jednej stronie kręgu i wyciągnęła ręce w stronę swojej towarzyszki, by spleść ich dłonie w mocnym uścisku. Miała nadzieję, że dziewczyna opanowała już nerwy, bo to nie był odpowiedni moment na stres. Dzika magia była nieprzewidywalna i lepiej, żeby zrobiły wszystko zgodnie z instrukcjami i nie naraziły się na przykre konsekwencje. Ebenezer krzyczał jakieś zaklęcia, a chwilę później przed ich twarzami pojawiły się dziwne napisy. Łacina? Tego się nie spodziewała. Znała ledwie kilka słów w tym języku, głównie związanych z tworzeniem nazw zaklęć, czy eliksirów, ale wymowa stanowiła pewne wyzwanie. Nie mówiła zbyt pewnie, niepotrzebnie przejmując się odpowiednim akcentowaniem, które i tak nie wychodziło zbyt dobrze. Nie wiedziała jeszcze, czy ma to jakikolwiek wpływ na magię, ale tatuaże na ich ciele zaczęły delikatnie świecić, co mogło zwiastować pewien sukces. Nieznane emocje zaczęły buzować w jej ciele, dając dziwne uczucie bezbronności. Czy tak czuje się czarodziej bez różdżki? Bez znajomości zaklęć ochronnych? Chęć szkolenia się z czarnej magii i zgłębianie zagadnień dotyczących hipnozy w jednej chwili urosła w niej jeszcze bardziej, bo uczucia, które towarzyszyły jej w tym momencie były... Przerażające. Spojrzała na Lou, ściskając mocniej palce na jej dłoniach i choć bardzo chciała nie dać nic po sobie poznać, to w jej oczach widać było widać pewien strach. Świat dookoła zniknął i pozostały tylko we dwójkę, zdanie wyłącznie na siebie, kiedy magia przedzierała się przez ich ciała, wywołując skrajne emocje.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Chłopak spojrzał z niesmakiem, jak Irène sięga po kolejną porcję eliksiru na bazie amortencji. Rozumiał, że zapach mógł kusić, jednak konsystencja... Ugh. – Nie, ale to nie brzmi, jak zbyt pozytywna historia – mruknął, niezbyt pewny tego, czy chce ją w pełni poznawać. Może i zdarzało mu się narzekać na swoje życie lub świat, w jakim przyszło mu egzystować, jednak niezbyt przemawiała do niego perspektywa przeistoczenia się w krzew lub fragment wzgórza czy innego pagórka, niczym trolle z legend. Był w stanie wytłumaczyć sobie takie zjawisko starymi podaniami i niespotykanym dotąd połączeniem magicznych stworów z magią natury w chwili śmierci, jednak sama myśl, że mógł egzystować jako żywe i na dodatek świadome drzewko, wydawała mu się co najmniej niepokojące. Nie było to coś, czego chciałby doświadczyć w najbliższej przyszłości. Kiedy Ebenezer ogłosił przejście do następnej fazy rytuału, Ignacy starał się stosować do wszystkich jego instrukcji. Najpierw stanął w odpowiednim miejscu na wyrysowanym okręgu, a następnie chwycił Irène w taki sposób, aby w razie potrzeby mogli się na sobie nawzajem oprzeć. W końcu nie wiadomo czy stary czarownik nie wyśle ich, chociażby do krainy snów, aby tam sobie pomedytowali. Wolał nie rozbić sobie głowy o któryś z kamieni runicznych, a już na pewno nie chciał jeszcze bardziej ubrudzić się krwią. Zmrużył oczy, gdy przed oczami zaczęły mu się materializować łacińskie sentencje. Westchnął w duchu. Oby to nie było jakoś wyjątkowo trudne. Zaszli już przecież tak daleko, parę powiedzonek w praktycznie nieużywanym już na co dzień języku, nie mogło im pokrzyżować ich planów! – Świetnie. Będziemy sobie podśpiewywać – mruknął, słysząc parę krzaków dalej, jak ktoś zaczyna inkantować. Kiedy zarówno Ignacy, jak i Irène powtórzyli sobie bezgłośnie, co mieli mówić, również zaczęli zaśpiewywać, to co zapewne było swojego rodzaju zaklęciem. Z początku szło im to nieco opornie, jakby pomimo wspólnego głosu, nie mogli się ze sobą zgrać, jednak po pewnym czasie ich otoczenie w końcu zaczęło jakoś reagować na wypowiadane przez nich słowa. Wszystkie znaki i runy, które umieścili wcześniej na swoich ciałach, zaczęły się teraz mienić w ciemności. Z daleka musiał to być całkiem ciekawy widok. To, co stało się później, było zdaniem Puchona, co najmniej fascynujące. Chłopak rzadko kiedy czuł się oderwany od rzeczywistości, jednak w jednej chwili poczuł się tak, jakby jedyną rzeczą, która trzymała go na ziemi była Irène, a wokół nich była jedynie zimna, obca pustka. Kiedy uczucie przeminęło, Ignacy ze zdumieniem zauważył, że na horyzoncie można było już dostrzec pewne oznaki wschodzącego słońca. Czy naprawdę byli tu tak długo? Mógłby przysiąc, że czas na wyspie płynął zdecydowanie szybciej, niż powinien. – Jak się czujesz? – spytał niepewnie, gdy sam doszedł do siebie. Przez to wszystko nawet nie wiedział, czy mogą już się ruszyć z miejsca. Wolałby w ostatniej możliwej chwili nie zmarnować wszystkich ich wysiłków przez to, że zbyt szybko opuści krąg, żeby się ubrać. Byłoby to co najmniej... niefortunne.
Nie przejmowała się w tej chwili niczym. Czuła się niesamowicie lekka i zrelaksowana, wręcz momentami mając wrażenie, że unosi się nad ziemią. Gdzieś w eter uleciały wcześniejsze rozterki związane z ich początkującą dopiero relacją, bo przecież chyba nie przestaną się nagle z dnia na dzień do siebie odzywać przez to, że wybrali całowanie się zamiast picia magicznego napoju, który przynajmniej jej stanąłby w gardle i nie byłaby go w stanie przełknąć. Nie było w tym nic złego, a po pomrukach, które wydobywały się z gardła chłopaka mogła mieć niemal pewność, że jemu też się podobało. Było jej cholernie dobrze i chciałaby zatrzymać czas lub chociaż go spowolnić, aby tak nie pędził w stronę ostatniego etapu. Powoli zaczynała tracić głowę przez pocałunek, który sama zresztą zainicjowała i z niemałym trudem oderwała się od ciepłych warg Ślizgona, muskając je jeszcze po raz ostatni. Nie odsunęła się jednak na żadną wiekszą odległość, a jedynie opuściła głowę, pozwalając rumieńcom rozgościć się na swoich policzkach i wsłuchując w instrukcje podawane im przez starego. Zmęczenie zaczynało brać nad nią górę i ciężko było jej się w pełni skupić, a bliskość chłopaka też niewątpliwie robiła swoje. Zrozumiała w każdym razie, że mają ustawić się po dwóch stronach kręgu i jednocześnie przeczytać słowa, które miały się pojawić przed ich twarzami. Wydawało się, że będzie to najprostszy etap w całym rytuale, ale wiedziała, jak bardzo pozory mogą mylić. Nie odezwała się ani słowem, bo prostu nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć i z lekkim ociąganiem zdjęła z karku chłopaka swoje ręce, żeby móc się odsunąć. Chłodne powietrze otuliło jej ciało i przez tę dość nagłą zmianę temperatury aż przeszedł ją dreszcz. Choć dni były gorące, noce potrafiły przyprawić o szczękanie zębów, zwłaszcza tutaj, w pobliżu wody, od której dodatkowo ciągnęło. Nieznacznie się skrzywiła i wyciągnęła do niego ręce, kiedy już ustawiła się po jednej stronie okręgu. Niedługo po tym dało się słyszeć krzyki Ebenezera i atmosfera zaczęła jeszcze bardziej gęstnieć. Zimno ponownie zostało zastąpione przez ciepło przyjemnie rozgrzewające jej ciało, a po chwili przed ich twarzami pojawiły się słowa. Ścisnęła mocniej dłonie Willa, po czym złapała z nim kontakt wzrokowy, żeby upewnić się, że zaczną czytać w tym samym czasie. Pilnowała, aby się nie przejęzyczyć, żeby dokładnie wymówić każdy wyraz, bo skutki mogły być opłakane; żeby nie stracić gdzieś po drodze koncentracji, nie puścić dłoni chłopaka, ale mimo to i tak coś poszło źle. Musiało pójść źle, bo by chyba było nieważne. Szerzej otworzyła oczy, widząc, że czarne znaki, które wcześniej malowała na jego ciele zaczynają świecić. Wyglądało to iście magicznie, ale szybko dołączyło do tego uczucie bezbronności i to już nie było tak fajne, wręcz wytrąciło ją lekko z równowagi. Dosłownie w jednej chwili poczuła się odkryta na wszystko, wyspa zaczęła ginąć w ciemnościach i jedyne, co jeszcze widziała, to krąg i Will, na którym skupiła ciut przestraszone spojrzenie. Miała wrażenie, że zaraz udusi się tym gęstniejącym z każdą chwilą powietrzem.
To nie tak, że traktowała rytuał jako zabawę, chociaż świetnie się bawiła, postępując od początku zgodnie ze wskazówkami Ebenezera. Dla niej każde nowe doświadczenie było cenne, a co dopiero, kiedy przyszło jej poznawać pierwotną magię, z której wywodziły się czary, stosowane do dziś. Z pewnością wtedy czarodzieje byli dużo silniejsi od nich w tej chwili, przez to, że władali dziką magią, a oni mogli w tej chwili doznać chociażby namiastki tej przeszłości. Ostatni etap był dość kontrowersyjny, bo jakby nie patrzeć mieli do wyboru wypić nieznany eliksir albo poddać się fizycznej pieszczocie, jaką był pocałunek, aby doświadczyć rozluźnienia. Trochę to było dziwne dla dziewczyny, ale w końcu była tylko piętnastolatką, zakamuflowaną przez eliksir postarzający, która fartem dostała się na nielegalny obrzęd. Nie powinna zadawać pytań, prawda? Koniec końców podjęła praktycznie rzecz biorąc decyzję za Fenrira, podchodząc do niego i całując go, przez co mogli osiągnąć efekt zrelaksowania. A przynajmniej ona tak się czuła, kiedy odsunęła się od przyjaciela z uśmiechem komentując prowadzącego rytuał starca. - Ja już złożyłam w ofierze moją koszulkę. To nie wystarczy? - rzuciła w odpowiedzi na słowa Krukona, wskazując na zakrwawiony materiał, który przed momentem wylądował koło nich na trawie. - To sobie pooglądał pewnie. Idę o zakład, że większość wybrała tę drugą opcję. - dodała po chwili, dokładnie w tym momencie, kiedy Ebenezar poprosił o ciszę i poinformował o rozpoczęciu finałowej części rytuału. - To już - zdążyła jeszcze mruknąć, nie kryjąc podekscytowania w głosie. Następnie usłyszeli instrukcje dotyczące ostatniego etapu. Posłusznie stanęli po dwóch stronach okręgi i chwycili się za ręce. Wtedy prowadzący zaczął mówić coś, malując nad drzewami pewien kształt, który chwilę później rozbłysnął nad ich głowami. W powietrzu dziewczyna zauważyła napisy, które zgodnie ze wskazówkami próbowała przeczytać, jednak nie do końca jej to wychodziło, kiedy zaczęli równo, razem z Krukonem recytować tekst. Poczuła chłód na plecach, a chwilę później dostrzegła mikroskopowe kryształki lodu na swoich przedramionach a następnie na ramionach. A potem wszystko działo się tak szybko. Skały, które umieścili wokół kręgu zaczęły się lewitować i fruwać wokół nich niebezpiecznie, aby za chwilę parę razy uderzyć w którąś część ciała najpierw chłopaka a później Gryfonki, powodując tym samym bolesne siniaki. W pewnym momencie wszystkie znaki, które miała na sobie brunetka, zaczęły ją piec, a ona sama czuła także jakby wraz ze wzrostem ich temperatury, traciła życiodajną siłę. I nagle wszystko ucichło, a kamienie opadły bezwładnie na ziemię. Rozejrzała się dookoła, widząc wypalony ślad, który pozostał po stworzonym przez nią okręgu. Kiedy na horyzoncie pojawiło się wreszcie słońce, nie było wątpliwości, że rytuał dobiegł końca. I mimo to, że wokoło zrobiło się jasno, to nagle po jej ciele przeszedł zimny dreszcz, jakby dopiero teraz jej ciało odebrało niską temperaturę otoczenia. W jednym momencie owładnęło ją niesamowite zmęczenie i miała wrażenie, że za chwilę osunie się na ziemię, dlatego musiała oprzeć się o kamienną półkę. - Merlinie... Ty też jesteś taki wykończony? - zwróciła się do Fenrisa, zerkając na chłopaka. Nie spodziewała się, że może to ją kosztować tyle energii. I to dosłownie.