Kurhan otoczony jest barierą antyteleportacyjną. Jeśli chcesz odnaleźć to miejsce musisz rzucić kością:
Spoiler:
Parzysta - po długiej tułaczce odnalazłeś stary zaniedbany i zapieczętowany magią kurhan. Nieparzysta - krążysz w kółko, nie jesteś w stanie nawet się tu zbliżyć.
Mawia się, że w tym miejscu spoczywają szczątki pierwszego wilkołaka, najstarszej jasnowidzki Nowego Orleanu oraz wiedźmy- matki magii voodoo. Budowla jest zapieczętowana silną i przeklętą magią. Jeśli masz w kuferku minimum 5 punktów z czarnej magii możesz podejść do budowli i ją podziwiać bez szkód fizycznych. Jeśli nie masz tylu punktów robi Ci się bardzo niedobrze ilekroć próbujesz podejść do budowli na odległość chociażby dwóch metrów. To bezcenny zabytek, a w powietrzu wyczuwalne jest silne natężenie magii. Tutaj wydarzyło się kiedyś coś złego...
Autor
Wiadomość
Irène Ouvrard
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175
C. szczególne : krótko ścięte włosy, francuski akcent, runa Algiz na śródstopiu (spód)
Trzymanie się za ręce nie było niczym zdrożnym, toteż Irène odetchnęła nie żałując wcześniej podjętych decyzji. Ignacy być może nie był nawet w pierwszej dziesiątce tych, na których zawiesiłaby swoje oko gdyby miała wybór ale czas zawieszony na wyspie, ciągnący się jak eony pokazał że był tak jak ona równie ułożonym, statecznym uczniem o czystych zamiarach. W stanie w jakim się znajdywała, zgodziłaby się na zdecydowanie zbyt wiele ale Ebenezer nie okazał się stetryczałym wujkiem, próbującym wszystkich młodych zagnać za stodołę, niby to zagonić zbiegłe kury znoszące kolorowe, zaczarowane jajka. Rytuał był bardziej niewinny, niż mogła przypuszczać i nie dawało jej to spokoju. Opatrzona już sylwetka Ignacego pozbawionego odzienia nie robiła piorunującego wrażenia, jej własna zbytnio chłopięca sylwetka również pozostawała wiele do życzenia i co tu dużo mówić, żadne nie mogło z tego wieczoru wysnuć niestworzonej opowieści – tej typowej dla nastolatków. Gdy ściskała dłońmi jego szczupłe palce zmrużyła w zastanowieniu oczy, myśląc o tym co zdążył już przeżyć w trakcie tego wyjazdu. Czy widział więcej, niż tylko cztery ściany pokoju? Igrał z demonami Louisiany, z duchami i aligatorami próbując przy tym nie zatruć się jambalayą? Chciała wkraść się do jego myśli przez ucho lub przez dziurkę od nosa ale nie miała na tyle umiejętności, samozaparcia ani nawet większego pomysłu jak go rozgryźć i rozłamać skorupę, pod którą skrywał się zbyt opanowany dżentelmen. - Dobrze, że jesteśmy tu „sami”. - Przewróciła oczyma, również słysząc nieopodal niewyraźne, ale głośne inkantacje. Gdy nadeszła ich kolej nie można było powiedzieć że są zgranym duetem i zadebiutują na dużej scenie. Show musiał jednak trwać, a oni nie mogli wykonać kroku w tył. Skupili się więc na swojej obecności. Na na wpół nieobecnym spojrzeniu, jakim zaszczycała go co rusz walcząc z chwiejnymi emocjami gdy zaczęła ogarniać ich przeraźliwa ciemność. Wszystkie dotychczas zapalone świece zgasły, nawet świetliki zniknęły, wyparowały jak za pstryknięciem palca, a wokół zrobiło się cicho do tego stopnia, że usłyszeć mogli tylko swój głos, świst powietrza wypuszczanego co rusz z płuc i przyspieszone bicie serca. Strach wkradał się wielkimi krokami. Wdzierał się jak nieproszony gość, złodziej, nieprzewidywalna bestia zostawiając za sobą tylko zgliszcza. Nic co wokół nich nie spłonęło, nic nie rozmyło się w pył a mimo to stojąc w kręgu mogło mieć się wrażenie, że wali się wszystko, że skóra metaforycznie oddziela się od kości i tacy nadzy, pierwotni, równi jak jeszcze nigdy stoją naprzeciwko nie wiedząc czy bezpiecznym jest zaczerpnąć powietrza. Runy na ich ciałach tej nocy błyszczały przepięknie i Irène dawno nie widziała czegoś podobnego, a przecież z ognikami i wróżkami lubującymi się we fluorescencji przebywała częściej od Ignacego i każdego, kogo znała. Pomyślała, że mógłby w ciemności wskazywać jej drogę, jak ten drogowskaz nucąc co jakiś czas, żeby nie zatraciła się w obłędzie. Ta myśl trwała przy niej najdłużej. Pomogła wytrzymać do końca inkantacji bo chociaż w oczach Ignacego, Irène mogła stać na ziemi twardo, w rzeczywistości nie czuła pod swoimi stopami gruntu. Mogłaby zapaść się sto metrów pod ziemię, gdyby tylko zdecydował się, na puszczenie jej dłoni. I wtedy wszystko się skończyło. Prysnęło jak mydlana bańka, runy przestały już zachwycać swoim blaskiem, a oboje mogli usłyszeć cykające w wysokich trawach owady. - Myślałam, że będzie bardziej... No wiesz. - Łał. Wymsknęło się jej zupełnie spontanicznie, bo kiedy Ignacy spojrzeniem wodził na horyzont ona oczy utkwione miała w ich splecionych dłoniach. Zacisnęła usta w wąską linię, nim nie wysupłała palców zaraz nerwowo przecierając po swoim karku. - Robiłeś to już wcześniej? - Rytuał. O uciążliwym cieple, rozpalającym skórę mogli jedynie pomarzyć bo przeraźliwy chłód drapieżnie wdarł się między nich, nieprzyjemny dreszcz obiegł ciało, a w ducha wdarło się coś na kształt żalu po stracie... Ale czego? - Mam wrażenie, że coś zgubiłam. - Inaczej nie mogła określić swojego stanu. Pospiesznie potarła wyraźnie skostniałymi dłońmi po swoich ramionach, próbując się rozgrzać gdy jeszcze stała w kręgu czekając na zezwolenie, jakiś ruch Ebenezera który wskazywałby na to, że mogą się już od siebie odsunąć. - Coś się zmieniło? Wyrosło mi trzecie oko? Tobie nie... No to może skrzydła? Zęby? Pazury! Monobrew? - Obrzuciła go raz jeszcze uważnym spojrzeniem upewniając się, że nie transmutuje nim nie wystawiła stopy za krąg, gdy miała już pewność, że może.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Może to i lepiej, że Ebenezer nie próbował się bawić w swatkę? Wprawdzie większość uczestników była względnie dorosła i odpowiadała za własne czyny, jednak czystą głupotą było myślenie, że młodzież z pensjonatu nie znalazła sposobu, aby się tutaj zakraść wbrew zasadom starego czarownika. A rodzice i kadra nauczycielska mogliby nie być zbytnio zadowoleni, gdyby po powrocie z wyjazdu wyszłoby na jaw, że połowa nastolatek zaszła w ciąże na tej niepozornej wysepce. Kto wtedy zostałby uznany za winnego i ukarany? Na pewno nie Ebenzer. On pewnie zaszyłby się gdzieś w głuszy i nie wypełznąłby z niej aż do następnych wakacji lub następnego obrzędu mającego na celu obłaskawienie dzikiej magii. – Tak. Spodziewałem się jakiegoś wybuchu magicznej energii albo przynajmniej podmuchu pierwotnego wiatru wywołanego przez dziką magię – stwierdził, wciąż zerkając co chwilę w stronę horyzontu, gdzie powoli wstawało słońce. Naprawdę nie mógł wyjść ze zdziwienia, że był już ranek. To było wręcz niemożliwe. Przecież dopłynięcie na wyspę i przygotowanie tego wszystkiego nie mogło zająć im aż tyle czasu! Tutaj musi wchodzić w grę jakieś manipulowanie czasem, pomyślał, zerkając podejrzliwie w stronę starego czarownika, który w tej chwili awansował na całkiem wysokie miejsce na liście podejrzanych. Na pierwszej pozycji plasowała się oczywiście dzika magia. – Gdyby którekolwiek z nas brało udział w czymś takim wcześniej, to cała atmosfera tajemnicy dosyć szybko by przeminęła, prawda? – odpowiedział pytaniem na pytanie z lekkim uśmiechem. Na pytanie dziewczyny, przyjrzał się jej, przechylając głowę nieco w bok i mrużąc oczy, jakby próbował dostrzec jakieś nowe elementy w jej aparycji. Anielskie skrzydła nie zaczęły jej rosnąć, trzecie oko nie pojawiło się pośrodku czoła... Ba! Nie zauważył u niej nawet małych różków wychylających się nieśmiało z jej krótkich włosów. Czy to znaczyło, że już było bezpiecznie? Ignacy uniósł nieśmiało kciuk w górę, dając Irène znać, że chyba wszystko jest w porządku, jednak sam się nie ruszył z kręgu. Zamiast od razu ruszyć za swoją towarzyszką, odczekał ze dwie dodatkowe minuty, aby upewnić się, że nic jej się nie stanie, po wykroczeniu poza krąg runicznych kamieni i dopiero wtedy ruszył w stronę swoich ubrań. Zanim zaczął je na siebie nakładać, sprawdził najpierw, czy jakieś lokalne gnomy nie zabrały mu różdżki, czy nie ukradły skarpetek. Kiedy już sprawdził stan swojego niezbyt bogatego ekwipunku, ubrał się powoli. – Myślisz, że mamy czekać na resztę? Czy powinniśmy wracać do łódek? – spytał, kończąc wkładać buty. Gdy już nadszedł czas udania się w kierunku łodzi, Ignacy udał się za Irène. Oczywiście zanim wyruszyli z powrotem na stały ląd, Ebenezer musiał umieścić runę na ich ciałach. Chłopak wybrał miejsce, które jego zdaniem było najbardziej do tego odpowiednio, a kiedy Krukonka przeszła przez ten sam proces, oboje weszli do łódki, aby po chwili odpłynąć z wyspy. A potem został im tylko długi poranny spacer do pensjonatu, aby mogli odpocząć po tej magicznej nocy.
Ostatnio zmieniony przez Ignacy Mościcki dnia Pon Sie 17 2020, 13:18, w całości zmieniany 2 razy
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— I słusznie — skwitował, bo właśnie o taki efekt mu chodziło. Ona rozbudzała jego wyobraźnię flirtami z kobietami, on pozwalał jej myśleć, że podobne przygody przeżywał między kraterami. Zaraz jednak, kiedy ich usta złączyły się we wspólnych pocałunku, przestało mieć to znaczenie. Kto, co i gdzie. Wodził chwilę palcami po jej policzku, pod wpływem otaczającej ich magii nawet nie myśląc o tym, żeby się odsunąć. Zaraz jednak kiedy pomiędzy nich wstąpiło raziste światło, z wolna odsunął się od jej twarzy. Łacińskie napisy wisiały na poziomie ich oczu. Zanim je przeczytał, spojrzał wymownie w kierunku Melusine, szukając z jakiegoś powodu potwierdzenia w jej spojrzeniu czy jest gotowa się z nim zgrać w wymówieniu słów głośno. Łacina dla żadnego z czarodziejów nie powinna sprawiać dużej trudności. Większość zaklęć miała pochodzenie łacińskie. Słowa dlatego padły między nimi naturalnie. Co było dalej, Gunnar nie do końca był w stanie sobie przypomnieć. Zanim dobrze wchłonął energię, jaka objęła oba ich ciała… mieszankę jakichś dwóch emocji… zaraz stracił przytomność. Nie zdążył nacieszyć się uczestnictwem w rytuale i jego finiszem, bo zaraz osunął się bezwładnie na skalisty kawałek ziemi, skąpo pokryty trawą. Nie wiedział, jak długo to trwało, ale kiedy na powrót uchylił powieki, zmarszczył brwi, nosząc w sobie dziwne poczucie straty czegoś istotnego. Zerknął z dołu na Melusine, chwilę próbując sobie przypomnieć jak się tu znalazł. — To… już koniec? — spytał głośno. — O coś pytałas… — przypomniał sobie, choć z jakąś ciężkością — Moja amortencja? Bryza morska, Melusine. A co innego? Ciężko było mu wyjaśnić nagłą przyczynę migreny.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Tak strasznie łatwo było się w tym całkowicie zatracić. Miał wrażenie, że czas umknął zdecydowanie zbyt szybko, gdy tak trwali złączeni w pocałunku. Czuł się zupełnie lekko i błogo; wszystko nagle straciło na znaczeniu, a cały jego świat zdawał się skurczyć do postaci rudowłosej Puchonki, która pozostawała w jego objęciach. Nie miał najmniejszej ochoty tego jeszcze przerywać, więc przeciągał tą chwilę najdłużej jak tylko się dało – z wyraźnym ociąganiem oderwał się od jej ust, ale jeszcze nim to nastąpiło lekko schwycił zębami dolną wargę i w zmysłowym geście delikatnie ją przygryzł. Trudno było mu zebrać myśli z powrotem i skoncentrować na słowach Ebenezera odnośnie ostatniego etapu rytuału; nie pomagało mu ani trochę, że Aleksandra znajdowała się wciąż tak blisko, ale – podobnie jak i ona – wcale nie kwapił się do tego, żeby się odsunąć. Całą siłą woli musiał się jednak powstrzymywać od tego, żeby nie wpić się z powrotem w jej wargi i tym samym powrócić do przerwanej pieszczoty. Skup się, Fitzgerald, rytuał, zestrofował się w myślach. Finałowy etap wymagał między innymi stanięcia po przeciwnych stronach okręgu, więc rudzielec dość niechętnie odsunął się od dziewczyny, kiedy ta puściła jego szyję, by zając swoje miejsce. Niemal momentalnie poczuł chłód nocy na swojej skórze i mimowolnie się skrzywił, kiedy po jego ciele przebiegł dreszcz, tym razem definitywnie nieprzyjemny. Ujął wyciągnięte dłonie Puchonki w swoje, a zaraz potem stary dziad zaczął coś wywrzaskiwać; w tym samym momencie na niebie nakreślił jakiś symbol i ponownie otuliło ich przyjemne ciepło, a przed ich twarzami pojawiły się napisy, które musieli przeczytać jednocześnie. Odwzajemnił jej uścisk i kiwnął nieznacznie głową, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, dając tym znak, że mogą zaczynać. Dokładał wszelkich starań, żeby wymawiać słowa inkantacji poprawnie i wyraźnie; żeby się gdzieś nie pomylić bądź przypadkiem nie wypuścić dłoni dziewczyny, bo nie wiadomo jakimi konsekwencjami mogło grozić jakiekolwiek ustępstwo. Nadal chyba jednak nie zdołał zupełnie odzyskać rezonu, więc nie poszło tak idealnie jakby tego chcieli. Oczywiście, że nie mogło przecież pójść, prawda? Znaki na ich skórze zaczęły lśnić blaskiem i choć wyglądało to iście nieziemsko, to towarzyszące temu efekty wcale już takie nie były. Nagle poczuł się zupełnie bezbronny, obnażony wręcz i otwarty na wszystko z zewnątrz; podatny na wszelką krzywdę. To było okropne i na swój sposób przerażające. Już teraz miał nadzieję, że nigdy więcej czegoś podobnego nie doświadczy. Wysepka wokół niknęła w zupełnych ciemnościach i w jego polu widzenia pozostał jedynie krąg oraz towarzysząca mu dziewczyna, w której spojrzeniu malował się strach. Powietrze zaczęło gęstnieć i miał wrażenie, że jest mu coraz ciężej oddychać. Zacisnął mocniej dłonie, chcąc dodać Oli choć odrobinę otuchy i to mimo tego, że w jego ciemnobrązowych tęczówkach także mogła dostrzec zalążek przestrachu. Poczuł nagle jak przez jego ciało przepływa jakaś fala mocy, a potem… wszystko jakby wróciło do normy, a on z pewnym zaskoczeniem musiał stwierdzić, że wokół zaczyna się robić coraz widniej dzięki wschodzącemu słońcu. Naprawdę byli tu aż tak długo? Dopiero w tym momencie odczuł znużenie i potrząsnął nieznacznie głową, żeby je od siebie odgonić. — Wszystko gra? — zapytał z wyczuwalną w tonie nutą troski, koncentrując swoją uwagę na Krawczykównie i jeszcze nie wypuszczając jej dłoni z własnych.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Czwarty etap:6, Max ma bodajże 5 Efekt końcowy: 2 (link wyżej), odłamek
Ciężko było odkleić się od gorących i miękkich ust Maxa. Dopiero donośny tembr Ebenezera przebił się przez jego rozkojarzenie i przypomniał mu, że są przecież w trakcie przygotowań do rytuału. A oni co? Oplatali się wzajemnie ramionami, przeholowali z siedmioma minutami do dziewięciu bowiem i jeden i drugi stawiali opór przed ostatecznym zakończeniem tych namiętnych pocałunków. Otaczał go gorąc, serce dudniło donośnie jakby chcąc się wyrwać z ciała, którego nie był w stanie dostatecznie szybko dotleniać, a w błękitnych oczach rozpalił się żar ukierunkowany całą swą intensywnością na Maxa. Zakrył palcami jego rozchylone wargi, aby powstrzymać je przed ostatecznym zbuntowaniem się przed końcowym etapem rytuału. O niczym innym nie marzył jak go stąd zabrać i dać emocjom dojść do głosu na osobności, gdzie nic nie będzie mogło ich rozproszyć, ale jednak... jednak trzeba otrząsnąć się chociaż na chwilę i dostosować się do instrukcji. Ucieszył się, że muszą trzymać swoje dłonie i nawiązywać kontakt wzrokowy po obu stronach kręgu. Splótł ich palce, bo mógł i chciał to zrobić, a spojrzeniem to go po prostu pożerał czym zapewne nie ułatwiał w zachowaniu spokoju. Max przyciągał go jak perfekcyjnie zaklęcie przywołujące, nie mógł się temu oprzeć, a musiał wytężyć siłę woli, aby wypowiadać inkantację schrypniętym i suchym głosem po tych wszystkich pocałunkach które wcześniej wycisnął na jego ustach. Dzielnie starał się nie spoglądać na ich kolorystykę, przekuł całe pożądanie i swoje odczucia w spojrzenie - natarczywe, intensywne, przeszywające na wskroś jakby to miało mu powiedzieć wszystko - nie są już tylko kumplami. Przez to, co razem przeszli, przez ten rytuał ich relacja wpadała właśnie w wyższy poziom czy tego chcieli czy nie. Widział wiele w ciemnych oczach Maxa i podobało mu się to, chciał, aby ten zawsze już tak na niego patrzył, z tą intensywnością nawet kiedy obaj koncentrowali się na wypowiadaniu inkantacji. Kątem oka zauważył jak po raz trzeci zleciały się do nich świecące kuliste ogniki, czuł jak cały świat przepada, bo są tylko oni i krąg, a przy tym... powietrze robiło się bardziej rześkie, odnosił wrażenie, że nie są tutaj sami. To niematerialne i niewidzialne coś napierało na jego umysł, ciało, jakby chciało się dostać do jego wnętrza, a tam mogli zajrzeć tylko nieliczni. Ścisnął mocniej palce Maxa, zmarszczył brwi, ale trzymał się go pewnie, jakby był kotwicą na tym świecie. Nie uległ tej nieznanej mocy, nie przerywał inkantowania choć gardło już zdzierało się od nieustannego mówienia. W pewnym momencie, kiedy napięcie w powietrzu robiło się nie do zniesienia linia kręgu rozpaliła się blaskiem... a może to ogniki wprowadziły światło w ten mrok? Przymrużył powieki i wstrzymał gwałtownie oddech kiedy wraz z jasnością otuliła go lekkość, błogość i wdzięczność. Nie miał pojęcia jaki był spięty i zdenerwowany dopóki musiał inkantować. Gdy było po wszystkim kręciło mu się w głowie, trzymając ręce chłopaka podszedł ten krok, schodząc z okręgu, położył dłoń na jego ciepłej szyi i go do siebie przysunął. Trzymał go tak przy sobie i siebie przy nim długo, dopóki oddech się nie uspokoił i nie dotarło do niego ogromne zmęczenie, głód i zimno. Podniósł powieki i dostrzegł na niebie zarys wschodzącego słońca, a ogniki jak były tak wciąż się przy nich pałętały. - Jak się czujesz? - wychrypiał głosem godnym starca z zapaleniem gardła. Wsunął palce w ciemne włosy Maxa, popatrzył w jego ciemne oczy i znieruchomiał, bowiem odnosił wrażenie, że coś tu jest nie tak.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
czwarty etap:3, Boyd też niski wynik... aua efekt końcowy: 3, klątwa
Nabrała pewności siebie pod wpływem atencji i zakochania Boyda. Uśmiechała się do niego łagodnie i ciepło kiedy stawali na swoich półkolach kręgu. Jej wątpliwości uleciały bowiem miała przy sobie kogoś kochanego, a więc nic nie może stać się złego, prawda? Wypowiadali inkantację, ale niestety Bons mówiła cicho, jakby bała się przeciąć ciszę. Ciężko było przed sobą przyznać, że się stresowała, a więc mocno ściskała palce swojego chłopaka i czerpała z niego siły do pokonania ostatniego etapu, samego finałowego dziękczynienia. Jak to się stało, że robiło się wokół nich coraz zimniej i zimniej? Nie pamiętała za bardzo co się działo podczas wypowiadania formułki, jej mózg wyparł to z pamięci. Towarzyszyło jej zimno, pamiętała bardzo wyraźnie swoją panikę, rozszerzone źrenice Boyda kiedy i on zorientował się, że coś jest nie tak. Podskoczyła ze strachu kiedy kamyki runiczne uniosły się w powietrze i zaczęły agresywnie wirować. To nie tak powinno wyglądać, prawda? Czuła złą energię, coś chciało ich krzywdy. Do jej oczu napłynęły łzy kiedy kilka kamieni obiło się o jej ciało, skuliła głowę w ramionach, chciała to przerwać i uciec, bo było tragicznie. Bała się i najwyraźniej brak odwagi oraz strach negatywnie wpłynął na dziękczynienie. Gdy się ocknęła to okazało się, że siedzi na wypalonej trawie - najwyraźniej musiała w którymś momencie upaść i tego nie zauważyła. Po okręgu został wypalony ślad, a sama Bons nie miała sił się podnieść. - Boyd? Boyd, co się stało? Czemu... czemu nie mogę się bardziej ruszyć? - wydusiła z siebie płaczliwym i spanikowanym tonem. Czuła się fatalnie, dokuczał jej ogromny chłód, głód, podwójne zmęczenie, kręciło się jej w głowie i trzęsła się, niezbyt zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Oddychała nierówno, a gdy odnalazła wzrokiem Boyda to spostrzegła, że i on wygląda tak bardzo blado i źle. Chciało się jej płakać, bo czuła, że to ona zawiniła. - Coś nam się nie udało chyba, prawda? - zapytała cicho, a w jej oczach widniał ogromny strach i rozkojarzenie.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
- Wystarczająco dużo, by zrobić to - powiedziała, uśmiechając się niewinnie, chociaż w zielonych tęczówkach dziewczyny mimochodem pojawiły się niepokojące, wesołe ogniki, które nigdy nie oznaczały niczego dobrego. Podeszła bliżej do przyjaciela, kładąc dłoń na jego nagiej klatce piersiowej, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy, opuszkami palców zaczęła sunąć po wypukłych mięśniach, kierując się coraz niżej. Przygryzła przy tym delikatnie dolną wargę, pozwalając by rodząca się namiętność zmieniła odcień jej oczu - czerń zagarnęła trochę ich zieleni. Dotarła do linii bokserek, po której przesunęła palcami. Twarz Ślizgona z każdą mijającą sekundą nabierała coraz głupszego, bardziej zszokowanego wyrazu, jakby zupełnie nie spodziewał się takiego zagrania ze strony blondynki, która ostatecznie zabrała dłoń śmiejąc się przy tym. - Szkoda, że nie widzisz teraz swojej miny - oznajmiła, między kolejnymi salwami śmiechu, starając się być cicho, by przypadkiem po raz kolejny nie zwrócić na siebie uwagi starca. Choć swoim "występkiem" Gab nie osiągnęła efektu, jaki powinna uzyskać dziewczyna w starciu z młodym chłopakiem, w którym buzują hormony to ostatecznie była bardzo zadowolona. A Lucas niechętnie musiał przyznać - głównie sam przed sobą, bo przecież na głos tego nie powie - że jego przyjaciółka wiedziała w jaki sposób wprawić mężczyzn w osłupienie. I tylko Puchonka wiedziała, jak mały ułamek stanowiło tego co mogłaby zrobić stanowiła zagrywka, której się dopuściła. Oczywiście kiedy tylko pytanie Ślizgona opuściło jego usta Gabrielle obdarzyła go pełnym dezaprobaty spojrzeniem. - Ja dziś, ty nie zasłużysz nigdy, więc jesteśmy kwiat - zaśmiała się w odpowiedzi, ostatecznie wypijając zawartość kielicha. Dopiero po kilku sekundach poczuła, jak płyn zaczyna działać, budząc w niej potrzebę znalezienia się bliżej przyjaciela. I choć wyraźnie zmarszczyła czoło, w oznace niezadowolenia, to przybliżyła do niego twarz, kiedy charakterystyczny zapach wypełnił jej nozdrza. - Absolutnie wyluzowanaaaa - odparła, przeciągając ostatnią literę drugiego słowa, kiedy Luc położył dłoń na jej ramieniu; wówczas automatycznie pojawiło się przy nich kilka ogników, które wywołały uśmiech na ustach blondynki. Jęknęła cicho pod nosem, gdy Ebenezer kazał ustawić się im po przeciwnych stronach okręgu, mimo wszystko postąpił zgodnie z jego instrukcją łapiąc Lucasa mocno za dłonie. Odczekali chwili, kiedy nakazano im przeczytać wspólnie dziwny napis. Jego inkantacja nie była tak prosta, jak mogła się wydawać, choć podobnie jak pozostali Gabrielle i Lucas starali się dać z siebie wszystko, po chwili nagle tatuaże oraz runy na ich ciałach zaczęły świeci, efekt ten blondynka najpierw zauważyła u przyjaciela, a dopiero później u siebie. W dodatku towarzyszyło temu dziwne uczucie nagości, zupełnie jakby ktoś lub coś obdarł ją ze wszystkich ubrań wystawiając bezbronne ciało na wszelkie wpływy czy krzywdę. Po raz pierwszy w życiu czuła się tak bardzo bezbronna. Uczucie to potęgowały zapadająca ciemność i gęstniejące powietrze. Puchonka zaczęła się bać, jej drobne ciało zalała nieznana dotąd fala, wypełniając każdy atom. - To nie jest do końca przyjemne, chcę do mamy - jęknęła niczym małą dziewczynką, robiąc zszokowaną minę - Ej.. Coś jest - nie dokończyła zdania, bo chyba Lucas też właśnie uświadomił sobie, że coś poszło nie do końca z planem, zaś ona sama znowu chciała skwitować swoją wypowiedź dziecinnymi słowami "chcę do mamy". W dodatku w trawie zielone tęczówki blondynki dostrzegły przedmiot, po który od razu sięgnęła; był to jakiś odłamek, który drżał w jej dłoniach, dlatego zamknęła go w piąstce. Na szczęście magia, która na chwilę wniknęła w ich ciała rozpłynęła się wraz ze zniknięciem napisu, co od razu wywołało u Gabrielle uczucie zmęczenia i senności, ziewnęła przeciągle. - Marzę o łóżku… - wyznała - I reszcie ubrań - dodała, czując na ciele gęsią skórkę.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Czwarty etap:5 + 6 Finna Efekt końcowy: 1 - utrata pamięci
Początkowo nie wydawało mu się, żeby aż tak mocno się w tym zatracił. To prawda, że ciągnęło go do Finna z siłą, jakiej chyba jeszcze do tej pory nie czuł i nawet nie zastanawiał się za mocno nad tym, skąd to się wzięło i dokąd może ich to zaprowadzić, po prostu było, istniało i chciał się temu w pełni poddać, tak po prostu, bo z wielu względów tak było łatwiej. Nie musiał się przed tym w żaden sposób bronić, a skołowane myśli i pragnienia w końcu znajdowały dla siebie miejsce, w końcu stawały się dokładnie tym, czym stać się powinny i miały ujście, jakiego do tej pory im brakowało. To w pełni mu odpowiadało, a skoro mógł się w tym zapadać, nie czuł potrzeby, by przed tym uciekać. I nie przejmował się ani trochę uciekającym czasem, zmianami, jakie to ze sobą niosło, nie przejmował się również innymi ludźmi, którzy gdzieś się tutaj kręcili. Miał to wszystko gdzieś i pewnie, gdyby nie to, że rytuał wcale się nie skończył, zignorowałby wszystkie bodźce, które docierały do niego z zewnątrz, uznałby, że ich nie słyszy, nie reagowałby na nie, ale znowu — ktoś musiał zachować tutaj większą trzeźwość umysłu, by całkowicie nie popadli w to, co ich pochłaniało. Oddychał głęboko, patrząc na Finna nadal tak samo intensywnie, a gdy ten uniósł rękę, by dłonią przesłonić jego usta, przesunął po jego skórze czubkiem języka. Nie tak łatwo było zatrzymać się, kiedy każdy mięsień ciała zdawał się drgać w oczekiwaniu, choć przecież Max równie mocno czuł, że powoli robi się po prostu zmęczony. Zaśmiał się cicho pod nosem, kiedy okazało się, że mogą chociaż trzymać się za ręce, co było jakimś maleńkim plusem całej tej sytuacji, a później skoncentrował się na tym, by wypowiadać wszystko równo z Finnem, żeby czegoś przypadkiem koncertowo nie zjebać, bo jak do tej pory szło im mimo wszystko wyjątkowo dobrze. Zacisnął nieco mocniej palce, by ostatecznie przyciągnąć chłopaka o wiele bliżej, mniej więcej wtedy, kiedy świetliki znowu postanowiły ich opaść, jakąś wściekłą chmarą. Zupełnie nie rozumiał, z jakiego powodu tak do nich lgną, ale właściwie nawet mu to nie przeszkadzało. Było zabawne. Zamknął na moment oczy, kiedy przygarniał do siebie Finn, nawet chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że przez moment zostali pozbawieni gruntu pod stopami. Był zmęczony, to na pewno, ale jednocześnie było mu wszystko jedno, bo całe to zmęczenie jakby znikało. Nie wiedział, skąd się to brało i do czego właściwie ma to porównać, ale czuł się doskonale, nie mając świadomości, że z jego głowy wyparowały właśnie dwie rozmowy, jakie odbył w niedawnym czasie. Na całe szczęście, mimo wszystko, nie były raczej aż tak istotne, by zmieniać coś w jego życiu. - Zmęczony. I to nie wiem jak - przyznał cicho, a później nawet ziewnął, mając wrażenie, że chyba powinni wrócić do domku i po prostu iść spać, co zresztą zaproponował cicho. - Co prawda wolałbym spać razem z tobą... - mruknął, patrząc na niego dość uważnie i choć wejrzenie miało na pewno intensywną, ciemną barwę jego tęczówek, było w tym również nieco miękkości, bo z chęcią po prostu zasnąłby u jego boku tak jak przed wakacjami, u niego w domu.
______________________
Never love
a wild thing
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Ściąganie na siebie złości kolejnego już w ostatnim czasie szamana pewnie nie było zbyt mądre i dawno powinna się nauczyć, by nie drażnić potężnych figur znajdujących się gdzieś na skraju doczesnego świata, ale... cóż, może była na to zbyt głupia. A teraz dodatkowo najzwyczajniej miała to gdzieś. - Zaraz tu zejdę. - skomentowała nieprzytomnie swój, dość krytyczny stan, przy okazji jednak stając na granicy kręgu i wykonując instrukcje. Bruno wyglądał bardzo podobnie do niej i to chyba nie miało prawa skończyć się dobrze. Ważniejszym jednak było dla niej, by skończyło się w ogóle. Powtórzenie słów nie było trudne. Chociaż nie. Słowa nie były trudne. Wymawianie ich było już trochę większym wyzwaniem, co skończyło się tym, że obydwoje prawie zginęli w tej pieśni lodu i mrozu, jaka ich dotknęła. Ślady losowo śmigających wokół nich kamieni czuła już na ramieniu, udzie i brzuchu, cudem uratowała się również przed oberwaniem w głowę. Było wietrznie, było zimno. Było tak przeraźliwie, paraliżująco zimno. I nagle się skończyło, a po kamieniach ułożonych w krąg został wypalony ślad. Czy stało się coś jeszcze? Czy powinna się martwić? - Chodźmy stąd. - powinni to zrobić już wcześniej, pewnie już dawno powinno ich tu nie być. Decydowanie się na dokończenie 'zabawy' było niebezpieczne, bezmyślne, prawdopodobnie mogło być również zgubne. Przeklęci szamani.
Kości: 2 (-1), 4, 100g i spotkanie z gawialem Tatuaż: poniżej kostki po wewnętrznej stronie lewej stopy nie
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Sob Sie 22 2020, 00:48, w całości zmieniany 2 razy
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Partner:@Julius Rauch Czytanie:6 Efekt końcowy: +1 pkt do kuferka (6) Tatuaż: prawa łopatka na plecach
Pradawno magio, dlaczego nam to robisz? Zastanawiał się, kiedy to powoli przechodzili do ostatniego kroku rytuału. Myśli krążące wokół rozluźnienia, jakie było potrzebne, gdy wypili ten nieprzyjemny eliksir, myśli krążące głównie wokół tego, co ich tutaj spotka - krąg utworzony z kamieni, na których znajdowały się pradawne runy. Wszystko pradawne. Dłoń zsuwająca się początkowo po drzewie, na którym to właśnie się uparł, a potem błędy. Poczuł, jak wbija własnymi paznokciami dziurę w okolicznym obiekcie składającym się z czegoś, co również tętni życiem - innym, ale własnym. Po tym wszystkim - po kolejnych wytłumaczeniach Ebenezera, po wszystkim, co się tutaj działo, musieli sami podjąć własne kroki. Musieli choć na chwilę zapomnieć o otaczających ich nagminnie problemach, o tym, jak zło potrafi w nich drzemać, a do tego sam Faolán musiał zapomnieć o kartach przeszłości, z którymi nie chciał mieć już do czynienia. Jego umysł stał się pusty, pozbawiony czegokolwiek, niczym pokój pozbawiony namiastki życia, w który powinien być ubrany. Zamiast mebli, zwyczajne echo rozbijające się o kolejne ściany, do momentu uciszenia. Zero śladów ludzkiej egzystencji. Taki powinien być właśnie on - pozbawiony emocji, pozbawiony przeszłości, pozbawiony historii, pozbawiony myśli; i choć osiągnięcie tego stanu w pełni było niesamowicie trudnym zadaniem, to nie przerywał własnych ćwiczeń, nawet jeżeli był w pewnym stopniu odurzony. A eliksir na niego z początku nie zadziałał. — Miejmy to już za sobą. — rzekł do Juliusa, chwytajac go za dłonie, by zakończyć rytuał dziękczynny. Inkantacja wydawała się być prosta, wszak łacina obecna jest w zaklęciach, w związku z czym sam Felinus nie miał problemu z wymową. Wszystko było płynne w jego przypadku, ale czy mógł zachować wierność pradawnej magii? Otóż nie. Był zdradliwy. Łacińskie zdania, wydobywające się spomiędzy jego warg, które to czytał poprzez instrukcje i pojawiające się napisy, zakończyły się napływem dziwnej energii. Energii, która wyzwoliła w nim bezbronność; w nagłym odruchu był gotowy chwycić za różdżkę, niemniej jednak nadal trwał w tym wszystkim, będąc mimo wszystko i wbrew wszystkiemu gotowym do jakiejkolwiek reakcji. Niczym zwierzę, które będzie bronić własnego dorobku za wszelką cenę. Dziwna, pradawna, zdająca się być odłamem zakazanej, magia, przepełniła jego ciało. Zostawiła na nim cząstkę, kiedy to ciemność pojawiła się wokół nich, wzbudzając uzasadniony niepokój - sam Felinus nienawidzi ciemności pod względem możliwości wykorzystania jej. Bardziej straszne są dla niego dotyk w tejże kwestii, ale spoglądając czekoladowymi oczami na Juliusa, wiedział, że nie jest sam. I to się najbardziej dla niego liczyło - dawało mu to poczucie pewnego rodzaju bezpieczeństwa. — Też czujesz to dziwne... coś? Przepływ energii? — zapytał się, kiedy to wszystko powróciło do normy, a sam Ebenezer zaczął im wyjaśniać możliwe konsekwencje. To zajebiście, chciałby stwierdzić, ale ostatecznie się od tego powstrzymał, wykonując parę kroków do przodu, by starzec nakreślił na nim runę. Wybrał prawą łopatkę, której i tak czy siak normalnie by nie odsłonił; dość bezpieczne miejsce, by ukryć dowód obecności. Choć zyskał w tym wszystkim coś więcej, niż mógłby się tak naprawdę spodziewać.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Jak dla niego mogli położyć się nawet na gołej ziemi, byleby nie musieć go wypuszczać z objęć. Hormony siłą rzeczy wystudzały się będąc sromotnie pokonane przez zmęczenie. Ucałował kawalątek jego szyi w ramach tymczasowego zażegnania emocji. - Nie pogardziłbym… - mruknął czując już pod powiekami piasek co było znakiem, że muszą już naprawdę ewakuować się spośród tego tłumu ogników i iść odpocząć. Zsunął rękę po jego ramieniu aż do palców, które sobie splótł w swojej dłoni… bo mógł, chciał więc czemu miał po to nie sięgać? Sięgnął po swoje rzeczy i zauważył wśród nich jakiś dziwny przedmiot, ciepły, magiczny i zaprawdę, nie miał tyle sił aby teraz go analizować choć bardzo by tego chciał. Wsunął go do kieszeni, oplótł rączkę różdżki i zaprowadził ich do gęstwiny, za której szerokością znajduje się brzeg z ich drewnianą łupinką o samoistnie poruszających się wiosłach. Wpakowali się tam, a Finn od razu przygarnął do siebie wciąż pobrudzone farbami szerokie plecy Maxa, sugerując tym samym aby się o niego wsparł. Sam Finn przez całą cichą podróż przez morkadla oparł brodę o bark chłopaka, a następnie skroń o jego policzek. Z półprzymkniętymi powiekami wsłuchiwał się w jego oddech i odgłosy natury. Mógłby tak siedzieć w nieskończoność, czuł, że trzymał przy sobie kogoś szalenie ważnego, kogo jednak nie dopuścił jeszcze do pełni swojego jestestwa. Było tak przyjemnie… nawet się nie zdenerwował kiedy przy drugim brzegu okazało się, że ogniki dalej za nimi latały. Zaprowadził ich do domku i też nic nie mówił, a gdy weszli do środka to co tu dużo mówić, położył się w tym samym łóżku co on. Nawet nie zmywał z siebie farb i olejków. Oplótł się wokół Maxa i zasnął chyba szybciej niż on sam. Rytuał już się zakończył i najwidoczniej niezwykle ocieplił jego relację z Maxem.
Na to było już zbyt późno. Nawet jeśli Nessa wykorzystałaby czarną magię jako ostatnią linię obrony lub sposób działania, nie znaczyło to wcale, że by tego nie użyła. Zwykle kierowała się zdrowym rozsądkiem oraz odpowiedzialnością, jednak były takie osoby w jej życiu, których bezpieczeństwo mogłoby pchnąć ją do czynów, które były w jej przypadku nie do pomyślenia. Pomijając ciekawość, to pewnie to również było częściowo powodem chęci zagłębienia sztuk zakazanych. Podobnie zresztą, jak magii bezróżdzkowej, która poza praktycznością, potrafiła zachować element zaskoczenia i w połączeniu z umiejętnym korzystaniem z magii niewerbalnej, przechylić szalę zwycięstwa na konkretną stronę. Coraz więcej czasu podczas pobytu w Nowym Orleanie poświęcała na czytanie książek i ćwiczenie podstaw praktycznych rzucania czarów bez transmutatora, nie wspominając nawet o tym swojemu nauczycielowi. Na pewno stwierdziłby, że przesadza i marudził na temat odpoczynku. Był uroczy, gdy się martwił. - No tak, bo skupią się na dziewczynach, a nie pakowaniu się w kłopoty. Mam tylko nadzieję, że pamiętają o zabezpieczeniach podczas tych uniesień.. - westchnęła z nutą zwątpienia w głosie, wzruszając delikatnie ramionami. Musiałby spędzić z tą dwójką więcej czasu, aby zrozumieć, co miała na myśli. Nieustannie dostarczali jej powodów do zmartwień, nawet tych dotyczących ich przyszłości. Bo mieli czas na wszystko, tylko nie na naukę. Kto ich będzie pilnował, jak jej nie będzie w Hogwarcie? Posłała mu krótki uśmiech, skupiając się już na rytuale. Chciała coś z niego wynieść, a poza tym miała nadzieję, że zwyczajnie będą się razem dobrze bawić. Trzeba jednak przyznać, że jej skojarzenia związane z tym obrzędem były całkiem inne od tego, co mieli wykonywać w rzeczywistości. Nessa mogła kupić mieszkanie, nigdy go jednak nie potrzebowała. Noce spędzała w szkole na nauce lub patrolach, ewentualnie szwendając się po zakazanym lesie. Przeniosła się do chłopaków po awanturze w związku z jej zaręczynami z Cortezem. Sytuacja z nim była na tyle skomplikowana, że całkiem nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. - Jesteś niepoważny Reed. Rzuciła z rezygnacją, nie próbując nawet ukryć rozbawienia i jeszcze zmierzwiła mu włosy, zanim wróciła do leczenia rąk. Na podziękowania nie odpowiedziała, bo nie było sensu. To drobnostka, powinien zwyczajnie jej oznajmiać, że ma to zrobić – zresztą, nawet nie musiał, bo gdyby zauważyła, sama by te ręce wyleczyła. Za takie rzeczy się nie oczekiwało podziękowań. - Taki z niego gagatek? To wiele wyjaśnia. Przykro Ci teraz, że to nie Twoja sprawka, że mi policzki różowieją? Kurcze, teraz już wiesz, że rozmawiamy i widujemy się tylko dlatego, że chcę wyrwać Twoje sekrety.. Czy To mnie skreśla? Zapytała z udawaną powagą, przekręcając głowę na bok i posyłając mu pociągłe spojrzenie, zaraz delikatnie uniosła kąciki ust ku górze. Nie wypadało palić przy takich okazjach, więc papierosa pozbyła się równie szybko, jak on za niego chwycić. Zrobiła to chyba pierwszy raz i chociaż przez chwilę poczuła, że mógłby mieć wyrzuty sumienia, że cokolwiek mu narzuciła, postanowiła nie zawracać sobie tym głowy. Całowanie nie było problemem, etap ten mieli już za sobą, jednak podobnie, jak mężczyzna – nie chciała, aby decydował o tym opiekun rytuału. Wersja z piciem z kielichów wydawała się jej bardziej ekscytująca, tajemnicza i pasująca do aury całego wydarzenia. Na jego komentarz kiwnęła tylko głową, pozwalając mu snuć domysły, jakie było tego dokładniejsze przesłanie. Stuknęli się kielichami i duszkiem wypiła błotnistą zawartość, skupiając się na jej zapachu. Pozbyła się reszty z ust, odstawiając naczynie na bok i przesuwając palcem kosmyk włosów za ucho, wydała z siebie ciche mruknięcie zastanowienia. Jaki cel był w tym eliksirze? - Nie był najgorszy. - podsumowała miksturę, wzruszając ramionami i zaczepiając go zaraz, pchana wewnętrznym zrelaksowaniem i ciepłem. Całe zmęczenie zniknęło, humor miała wyśmienity i nie mogła oderwać od niego oczu, podobnie jak powstrzymać palców przed smyraniem jego skóry. Zamrugała zaskoczona, unosząc wolną dłoń i znów przykładając ją do policzka, odprowadziła go wzrokiem. Miał rację, były rozgrzane. - Amortencja? Mruknęła pod nosem, słysząc w głowie głos Beatrice, która recytowała jej działania poszczególnych mikstur. Nikt nie motywował do nauki alchemii tak, jak przyjaciółka. Shawn wrócił szybko, wypijając zawartość kielicha i zaraz siadając obok. Zamiast jakichkolwiek docinek, poczuła jego ciepło przy swoim ciele, oddech łaskoczący po skórze i wprawiający włosy w ruch. To było zaskakujące. Zerknęła na niego, nie ruszając się jednak z miejsca i jedynie przymknęła oczy z cichym westchnięciem, unosząc dłoń i przesuwając ją po jego policzku. Nie mogła powstrzymać chęci nawiązania z nim żadnej formy kontaktu fizycznego. Musiała też, chociaż na chwilę oderwać wzrok od tańczących ogników. Nie wiedziała, ile czasu tak siedzieli. Aż do momentu, gdy głos starca przerwał ciszę i skupił na sobie jej uwagę, całkiem zapomniała, że to rytuał. Westchnęła cicho, pozwalając sobie wciąż trzymać rękę Shawna i spojrzała na niego pytająco, jakby chciała wiedzieć, co o tym wszystkim myślał. Też inaczej sobie to wyobrażał? Wstali i cała magia miała się zacząć. - Gotowy? - zapytała, stając na swoim miejscu i trzymając go za ręce, zaczęli równocześnie inkantować. Z początku nic się nie działo, ruda nawet sądziła, że mówią zbyt cicho, jednak atmosfera tego obrzędu była jakaś.. Dziwna? Poczuła przyjemne ciepło, a tatuaże oraz runy namalowane na ciele stojącego naprzeciw Shawna zaczęły świecić. Nie omieszkała zerkać tym samym na własne, zauważając łunę światła odbijającą się do środka kręgu. Ten również błyszczał, znaki łączyły się, odłamki z runami jakby uniosły od ziemi, chociaż mogło być to tylko złudzenie. Mimowolnie zacisnęła palce na jego dłoniach, czując otępiającą bezbronność, która sprawiała, że czuła się odrobinę niekomfortowo. Podniosła niepewne spojrzenie na błękitne oczy Reeda, gdy nie była w stanie dostrzec niczego poza kręgiem oraz nim i chociaż w jej głowie przelatywała setka pytań, czy informacji, jakby umysł instynktownie próbował odnaleźć informacje na temat rytuału, nie mogła się skupić. Gdy wszystko się skończyło, poczuła odrobinę zmęczenia, chociaż chwilę wcześniej wszystko było w porządku. Podeszła do mężczyzny, wciąż trzymając go za rękę, a drugą dłoń zgarnęła burzę rudych włosów na plecy, łapiąc głębszy oddech. Chłód poranka przyjemnie mierzwił skórę, zostawiał na niej dreszcz. - Spójrz, zaraz będzie wschód słońca. - rzuciła w jego kierunku, przenosząc spojrzenie w stronę jaśniejącego horyzontu, błyszczącego różem oraz pomarańczą. Wyglądał naprawdę przepięknie. Przesunęła dłonią po oczach, powstrzymując ziewnięcie, ignorując narastające uczucie głodu. - Śniadanie? Odchyliła głowę, patrząc na niego z dołu i posyłając mu krótki uśmiech, i zaraz oparła ją o jego ramię. Była zmęczona, ale nie było to zmęczenie paraliżujące i beznadziejne, poniekąd raczej satysfakcjonujące.
Gest Gabrielle z pewnością wprawił go w głębokie osłupienie. Najpierw posłał jej pytające spojrzenie, kiedy dziewczyna zwróciła się do niego tajemniczo, a gdy uniosła rękę ku jego klatce piersiowej, zmarszczył nieco brwi i zmrużył oczy, obserwując jej poczynania. - Co Ty robisz...? - zaczął, jednak w momencie kiedy zobaczył jej skupiony na sobie wzrok oraz lekko przygryzioną wargę, w połączeniu z chłodnym dotykiem jej palców, poczuł falę ciepła rozchodzącą się po jego ciele. Z pewnością jego wyraz twarzy pokazywał w tej chwili zdumienie, bo rzeczywiście był w wielkim szoku, gdy dziewczyna zjechała ręką niżej, aż do samej gumki jego bokserek, o którą zahaczyła mimochodem. Zacisnął zęby, usłyszawszy jej śmiech, jak tylko odsunęła się od niego. - Wredna małpa - mruknął po chwili, zdając sobie sprawę, że jeszcze chwila a pomyślałby, że zadziałał jej urok potomkini wili. Ale jednak to nie było to. Dziewczyna zwyczajnie chciała utrzeć mu nosa i się z nim podrażnić. Poczekaj tylko, cwaniaro. Odegram się - obiecał sobie w myślach. Mieli za sobą przygotowanie ciał do obrzędu, wyznaczenie kręgu, wyrycie szczególnych run na skałach oraz wypicie tajemniczego napoju, który miał wprawić ich w błogi stan relaksu i odprężenia. Przyszedł czas na główną część rytuału, którą po chwili zaczął objaśniać im Ebenezer. Stanęli wiec posłusznie na obwodzie okręgu, po przeciwnych stronach, chwytając się za dłonie. Następnie mieli do wyrecytowania słowa, które pojawiły się przed nimi, w okręgu, w języku łacińskim. Jednak chłopak chyba wypowiedział je zbyt niepewnie, przez to, że były w obcym języku, bo nie widział, aby coś przez chwilę się zmieniało. Dopiero po paru chwilach ich runy i tatuaże zaczynają błyszczeć jasnym światłem, a Ślizgona od razu nawiedziło uczucie bezbronności, jakby był niczym wobec dzikiej magii, którą można było w tym momencie wręcz dotknąć w powietrzu. Dodatkowo, zrobiło mu się jeszcze bardziej zimno i miał wrażenie, jakby stał zupełnie nagi, pozbawiony jakiejkolwiek magii, mocy czy nawet własnej woli. Nagle zdał sobie sprawę, że wszystko wokoło zniknęło, został tylko on i Gabrielle, oraz łączący ich krąg i kłęby jasnego światła, wijące się od niego aż po samo niebo. Przez jego ciało przeszedł dziwny prąd, którego nie umiał opisać, jednak poczuł, że wszystko co przed momentem zostało mu zabrane, wróciło z powrotem do niego, bogatsze i wartościowsze. Kiedy znaki przed nimi rozpłynęły się w powietrzu, całe otoczenie wyspy wróciło, a ciało Lucasa owinęło chłodne powietrze, jakby dopiero teraz pojawił się w tym miejscu, w którym stał. Odwrócił głowę, w stronę jedynego źródła światła w tej chwili, którym było wschodzące słońce. To już tyle czasu tutaj spędzili? Nie wiedział czy zadziałała autosugestia, czy to efekt finałowego etapu rytuału, ale owładnęło go potworne wyczerpanie, a kiedy zauważył, że Gab ziewa, jemu również udzieliła się senność, chociaż już wcześniej poczuł jej oznaki. - O tak. Ciepła pościel, to coś za co w tej chwili bym oddał wszystko. - zgodził się z nią.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Odzyskanie nad sobą pełnej kontroli zakrawało o coś wręcz niemożliwego, a już zwłaszcza, że nadal mieli utrzymywać ze sobą kontakt fizyczny. Zadanie zrobiło się jeszcze trudniejsze, kiedy do tego wszystkiego dołączyło poczucie otwartości i bezbronności na wszelką krzywdę, od którego nie dało się uciec. Nic chyba dziwnego, że bała się tego, co mogło się stać. Od zwiania w jakiś ciemny kąt i chęci skulenia się w nim powstrzymywał ją jedynie Will i choć również wydawał się być przestraszony, to jednak uścisk jego dłoni w jakiś sposób ją uspokoił, przynajmniej w pewnym stopniu. Wiedziała, że nie jest w tym sama. Zamknęła oczy, kiedy poczuła przepływającą falę magii i otworzyła je dopiero słysząc pytanie chłopaka. Czyli że już po wszystkim? Koniec rytuału? - T-tak, chyba... Nie wiem - powiedziała cicho, marszcząc przy tym brwi i kręcąc głową. Nie potrafiła udzielić dokładnej odpowiedzi na to teoretycznie proste pytanie; niby wydawało jej się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że mimo tego okropnego uczucia przy inkantowaniu nic się nie stało, ale z drugiej strony czy na pewno? Ewidentnie czuła, jak pierwotna magia przez nią przepłynęła, wypełniła ją, a po chwili zniknęła, ale raczej wątpiła, że nie będzie to miało żadnych konsekwencji. - Czujesz się jakoś inaczej? - spytała, przechylając głowę na bok i mierząc go spojrzeniem, jakby spodziewała się dostrzec jakąś zmianę; wyglądał jednak dokładnie tak jak wcześniej, może z trochę bardziej widocznym zmęczeniem, które i jej coraz mocniej dawało się we znaki. Jak na zawołanie ziewnęła, uprzednio jeszcze odwracając się i pozwalając kurtynie rudych włosów zakryć twarz, kiedy tak wyglądała jak mały tyranozaur szykujący się do ataku. Zaśmiała się lekko. - Dałabym wszystko za coś ciepłego do zjedzenia. Umieram z głodu - przyznała z delikatnym uśmiechem. W brzuchu jej jeszcze co prawda nie burczało, ale wiedziała, że to tylko kwestia czasu. Nie mogła też nic poradzić na gęsią skórkę, która pojawiła się na jej ciele, a najbardziej widoczna była oczywiście na przedramionach. Nie da się ukryć, że spędzili na tym rytuale całą noc i choć wcześniej nie czuła zimna ani zmęczenia, tak teraz wszystko zdawało się uderzać w nią ze zdwojoną mocą. Odruchowo przysunęła się bliżej Ślizgona w poszukiwaniu ciepła, zatrzymała się jednak w niewielkiej odległości od niego, jakby nagle uświadomiła sobie, co chciała zrobić. I choć nie było to żadne przestępstwo, to nie wiedziała czy powinna. Czy może. Czy on nie ma nic przeciwko. Speszona puściła jego dłonie. - Zaraz pewnie będziemy wracać do łódek, więc chyba... chyba pójdę się ubrać. Tak, zdecydowanie - powiedziała nerwowo i odsunęła się wolno, żeby faktycznie skierować swoje kroki do leżących pod skałą rzeczy, na które składały się koszulka, buty i biżuteria. Spanikowała, po prostu. Nie wiedziała jak się teraz zachować przy chłopaku i była rozdarta między tym co chciała, a tym co powinna. I z pewnością nie pomagało jej to, że wspomnienie pocałunku pozostawało tak żywe, że niemal wciąż czuła jego ciepłe wargi na swoich. I jego dłoń na swojej talii, kiedy zakładała koszulkę. Czy ten rytuał uczynił ją kilkukrotnie bardziej pamiętliwą i wrażliwą na dotyk czy co? - Pomożesz? - spytała z dosłyszalną w głosie niepewnością, odwracając się do niego przodem i nieznacznie poruszając zawieszonym na czubkach palcy naszyjnikiem i bransoletką w drugiej dłoni. Nie miała siły męczyć się z zapięciami, a chłopak bez dwóch zdań poradzi sobie z nimi o wiele sprawniej.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zakończenie rytuału:5, Josh ma 1, czyli 6 Efekt:2, odłamek
Christopher sam nie wiedział, co właściwie go ku temu wszystkiemu pchało, czego dokładnie chciał, skąd się to brało i czy aby na pewno zdawał sobie w pełni sprawę z tego, co się z nim dzieje. To było podświadome, jak sądził, a może mimo wszystko buzowała w nim jakaś ciekawość. Może jednak dzika magia po prostu zmusiła go do tego, żeby wykonał ten jeden prosty krok w przód, żeby jednak wziął się w garść i przestał zachowywać się, jak dziecko. Zdawał sobie sprawę z tego, ze już od dłuższego czasu go ku temu ciągnęło, przynajmniej od czasu, kiedy znajdowali się na wakacjach, może od czasu, kiedy spotkał się z Joshem w Hogsmeade, sam nie wiedział, ale im więcej widział jego prawdziwej twarzy, im bardziej go rozumiał, a przynajmniej śmiał przypuszczać, że go rozumie, tym bardziej pogrążał się w tym niepewnym odczuciu, jakie się w nim pojawiło całkiem niespodziewanie. Było jak niema prośba, jak chęć zdobycia czegoś, czego do tej pory nie znał, jak zaproszenie do tańca, jakiego kroków wcale nie znał i jak widać, ucieczka nie trwała wcale zbyt długo. Bo i też prawda była taka, że Christopher wcale uciekać nie chciał, miał dość kręcenia się w kółko, jakby to miało mu coś dać, coś zmienić w jego życiu, jakby to prowadziło do jakiegoś sensownego rozwiązania. Nieustannie chwytał własny ogon, a to nie było coś, czego oczekiwał, coś, czego naprawdę by chciał, a skoro tak, to zamierzał coś zmienić w swoim życiu. Nie spodziewał się jednak, że coś nakłoni go do tego, żeby zrobił to już teraz. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest niesamowicie nieporadny i właściwie nie miał bladego pojęcia, co powinien robić, a obecność Josha, co zabawne, po prostu wciąż go peszyła. Bał się chwili, w której ten na niego spojrzy, kiedy się odsunie, kiedy zrobi coś, co go zupełnie przestraszy, a miał pełną świadomość tego, że do czegoś podobnego po prostu dojdzie. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie nie nasunął okularów na nos, a jego dłonie drżały, kiedy odsunął się i zaciskał palce na rękach drugiego mężczyzny, by móc nadal uczestniczyć w rytuale. Choć trzeba przyznać, że recytowanie szło im naprawdę kiepsko i Chris zdawał sobie sprawę z tego, że nie może się na niczym skupić, że jego myśli mkną jak oszalałe we wszystkich kierunkach, ale nie znajduje nic, co by go zahaczyło w tej obecnej rzeczywistości. Może się pomylił, może się zgubił, sam nie wiedział, ale czuł, że nie idą w dobrą stronę. Aż nagle zdał sobie sprawę z tego, że wszystkie wyrysowane na ich ciałach znaki zaczęły świecić. Momentalnie poczuł się dziwnie bezbronny, jakby nie był w stanie osłonić się przed czymś, co ich otaczało, miał wrażenie, że dookoła robi się ciemniej, duszniej, że wszystko w okolicy staje się obce, zupełnie nie takie, jakby tego oczekiwał. Zacisnął mocno palce na dłoniach Josha, nie chcąc go puszczać, nie chcąc go zgubić, aż po chwili zatchnął się powietrzem, gdy poczuł, jak przez jego ciało przemyka coś obcego, coś, co mógłby z pewnością nazwać dziką magią. Chris nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, kiedy wpadł na Walsha, kiedy się go przytrzymał i chyba potem ocknął się, dopiero kiedy Ebenezer tłumaczył im, co się wydarzyło. I trzeba przyznać, że nie do końca podobała mu się perspektywa, jaka się przed nimi roztaczała, bo podejrzewał, że w najbliższym czasie magia nie będzie go w ogóle słuchała. - Jestem... strasznie zmęczony - powiedział cicho, czując, że dostaje gęsiej skórki, więc naciągnął na siebie koszulę, a potem przyłożył dłoń do czoła, bo miał wrażenie, że kręci mu się w głowie. Mimo to jakoś tak podświadomie sam nie wiedział czemu, sięgnął po bransoletki Josha, by zapiąć je na jego nadgarstku i przesunąć opuszkami palców po znajdującym się tam memortku. Bał się jednak wyraźnie spojrzeć w oczy mężczyzny. Nie zorientował się nawet, że w kieszeni jego koszuli znajduje się nieznany mu przedmiot - na jego odkrycie zapewne dopiero przyjdzie czas.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Pocałunki nie tylko zadziałały rozluźniająco, ale wręcz przeniosły go w zupełnie inne miejsce, przez chwilę nie znajdował się wcale w rytualnych krzakach pośrodku dziwnego okręgu wymalowanego smoczą krwią, tylko bujał w obłokach i dlatego też zupełnie, absolutnie nie brał pod uwagę, że coś mogłoby teraz pójść nie tak: wszak zrobili wszystko jak pan Ebenezer przykazał, zadbali o odpowiednie malunki na ciele, przygotowali runiczny krąg, zrelaksowali się oboje i byli gotowi do domknięcia tego dziwacznego dziękczynienia, które, jak się spodziewał, miało być zwieńczone nagrodą. Wypowiedzenie jakiejś fikuśnie brzmiącej formuły nie wydawało mu się szczególnie trudnym zadaniem i może dlatego nie przyłożył się do niego tak, jak powinien, i wymamrotał słowa zbyt niedbale, trochę za szybko, niewyraźnie, przez co kilka wersów zlało się w jeden, i efekt końcowy ich recytacji był może i spektakularny, ale nie taki jakiego się spodziewali. Tajemnicza magia zareagowała tak, jakby się na nich mocno pogniewała; gdy kamienie uniosły się i zaczęły wirować, nic zupełnie nie robiąc sobie z tego, że pośród nich stoją dwie osoby, próbował podejść do dziewczyny żeby jakoś ją przed atakującymi przedmiotami osłonić, ale gdy tylko próbował się ruszyć, nogi zupełnie odmówiły mu posłuszeństwa. Bonnie znajdowała się na wyciągnięcie ręki, a on w jednej chwili tak opadł z sił, że nie był w stanie zrobić kroku i aż musiał się przytrzymać jakiejś gałęzi, żeby nie upaść. Skupić myśli też nie mógł, mózg wirował mu tak samo szybko jak otaczające ich kamienie i nie miał pojęcia, jak długo to trwało; dopiero gdy wszystko się uspokoiło, udało mu się przycupnąć na ziemi obok Bons i wtedy też zorientował się że z okrąg wygląda jakby był wypalony, a przecież żadne z nich go nie podpalało. Spojrzał na bladą, przerażoną i wyczerpaną twarz dziewczyny; wyglądała strasznie, a po swoim samopoczuciu wnioskował, że i on sam musi wyglądać podobnie, bo czuł się, jakby przez ostatnie trzy dni wędrował bezustannie po mroźnej Syberii. Zmęczony jak jeszcze nigdy w życiu, zmarznięty i głodny. - Nie... Nie wiem czy tak to powinno wyglądać - odparł, starając się brzmieć bardziej dziarsko niż wyglądał, choć trochę się czuł jakby mówił pierwszy raz od stu lat; w pierwszym odruchu chciał przytulić dziewczynę, przekonany że od razu zrobi im się obojgu raźniej, milej i cieplej. Logiczne. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy zamiast tego tuż po zetknięciu się ich ciał poczuł, jakby ktoś go potraktował zaklęciem zamrażającym, całe ciało przeszył okropny chłód, który nie oszczędził ani jednej komórki ciała, aż miał wrażenie, że pokrywa się szronem. - Też to poczułaś? Znowu nie można się dotykać? - spytał, mocno skonsternowany, i gdyby tylko miał więcej sił, poszedłby zaraz na ten pagórek na którym rezydował dziad i spytał go dosadnie "Ebenezer, co jest kurwa", bo takie też pytanie zadawał sobie wciąż w głowie. - Musimy stąd iść jak najszybciej. I nigdy więcej głupich rytuałów - oświadczył - To pewnie jakaś ściema i dziad zaczarował te kamienie, żebyśmy się źle poczuli i przestraszyli. Wrócimy do domu i wszystko przejdzie - zapewnił ją, choć sam nie był przekonany, czy myśli tak naprawdę czy tylko chce jakoś pocieszyć Bonnie. Odczekali chwilę, żeby ochłonąć po tym dziwnym czymkolwiek, co właśnie miało miejsce, i gdy poczuli się jako-tako na siłach, zaczęli powoli przedzierać się przez zarośla do łódek, które miały ich odwieźć do z powrotem; szli, nieświadomi faktu że ogromny chłód towarzyszący każdemu zetknięciu to nie tylko zwyczajny efekt uboczny rytuału, a straszna klątwa, którą oboje zostali dotknięci po igraniu z dziką magią.
/ztx2
Ostatnio zmieniony przez Boyd Callahan dnia Sro Sie 26 2020, 14:17, w całości zmieniany 1 raz
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Wypuszczenie go z ramion, odsunięcie się, przerwanie pocałunku… Dlaczego tak bardzo zaczął odczuwać coś an kształt tęsknoty za jego ciepłem? Humor jedynie poprawiał fakt, że wciąż trzymali się za ręce, co poniekąd było koniecznością do dokończenia rytuału. Wciąż jednak był oszołomiony tym, co się stało, jak duży skok w relacji zrobili. Właściwie myślami wciąż krążył wokół pocałunku i z niechęcią przyjął początek ostatniego etapu, konieczność przerwania. Gdzieś z tyłu świadomości kryła się myśl, że był to pierwszy pocałunek, ale nie miał pewności, czy będzie możliwy drugi, w nawet jeśli to ile przyjdzie mu na niego czekać. Chciał więc cieszyć się nim dłużej, o wiele dłużej, choć mógłby mieć trudności przed powstrzymaniem swoich rąk od śmielszych działań. Może więc dobrze, że rozpoczął się kolejny etap? Gorzej, że nie potrafił w pełni skupić się na tekście, który musieli czytać równo. Nie potrafił mówić głośniej od szeptu, czując, że z nadmiaru emocji zaczyna zasychać mu w gardle. Dobrze wiedział, co najchętniej teraz zrobiłby, ale nie mógł. Próbował, cały czas upominając się w myślach, nie czytać szybciej niż Chris, ani wolniej, przerywać w tych samych momentach. Najwyraźniej nie szlo im najgorzej, choć nie wiedział, czy świecące na ich ciałach znaki były dobrym znakiem. Zacisnął palce na dłoniach Chrisa, aby dać mu poczucie oparcia, którego zdawało mu się, że ten potrzebował. Dodatkowo bał się, że za chwilę się puszczą, a takiej dawki nagłej pustki, mógłby nie wytrzymać na spokojnie. Czuł się dziwnie bezbronny, do czego nie potrafił przywyknąć. Może nawet skupiłby się bardziej na tym uczuciu, na wrażeniu, że coś przez niego przenika, ale jego towarzysz wpadł an niego. Otoczył go więc ponownie ramionami, podtrzymując, słuchając jedynie pobieżnie wyjaśnień Ebenezera. Coś tam z magią, coś o nie panowaniu, coś, że jak dziecko. Dobrze, dobrze, to nie było ważne. Przypatrywał się gajowemu, aby dostrzec, czy na pewno wszystko z nim w porządku. Sam czuł się nie najgorzej. Właściwie, kiedy wszystko ustało, czuł coś, co określiłby przypływem mocy, jakby mógł więcej, niż wcześniej. - Skoro to koniec, wracajmy do domku. Może uda nam się jeszcze przespać - odpowiedział cicho, wciągając głęboko powietrze, aby choć trochę się uspokoić. Usta wciąż go mrowiły, a spojrzenie samo błądziło po twarzy Chrisa, nie potrafiąc skupić się w jednym miejscu. Mimo to dostrzegł, że mężczyzna nie chce spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się gorzko sam do siebie. Nie zamierzał teraz poruszać tematu rytuału, tym razem chciał, aby to Chris sam rozpoczął rozmowę, bo podejrzewał, że będzie trzeba co nieco wyjaśnić. Chciał to wyjaśnić, aby wiedzieć, na czym stoi. Miał już sięgać po swoje rzeczy, gdy gajowy sięgnął po bransoletki i zaczął mu zapinać na nadgarstku. Nie próbował ukryć czułego uśmiechu, jaki rozciągnął jego usta na ten gest. - Wracajmy - powiedział szeptem, przerywając nieco ciszę, w jakiej stali, po czym złapał swoją koszulkę. Naciągnął ją na siebie i skierowali się do łódek. Wystarczyło przepłynąć jeszcze na drugą stronę i mogli spokojnie wracać w ciszy do domku. Widok słońca, powoli wychodzącego zza horyzontu uświadomił mu, jak bardzo czuł się zmęczony. W końcu w domku położył się spać nieomal od razu, aby rano porwać Alexa na małą przygodę, chcąc jeszcze przez chwilę nie rozmyślać nad tym, co się stało. Naprawdę chciał, żeby to Chris teraz pierwszy chciał porozmawiać.
/zt x2
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Wszystko co złe skończyło się nagle, niespodziewanie i bez ostrzeżenia. Zupełnie tak, jak się zaczęło. Czy czuł się lepiej? Cóż, no tak... nie do końca. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje pod siebie, a potem zemdleje spektakularnie na te wszystkie kamienne runy, które tak pieczołowicie wyskrobywał jeszcze niedawno. Chwiejnym krokiem podszedł do Moe i spróbował stłumić w sobie wszystkie złe emocje. Wiedział, że dziewczyna ma takie same odczucia co do tego obrzędu, więc dlaczego miałby ją jeszcze bardziej dołować swoją postawą? Już byli bliscy końca, więc wystarczyło wykrzesać z siebie siły na ostatnią prostą. -Wrócę do domku i będę spał do południa. Jak babcię Xymenę kocham! - zaprzysiągł, marząc już o ciepłym łóżeczku i miękkiej podusi. Kolejne słowa starca docierały do niego z opóźnieniem, więc po prostu skupił się na Morgan i starał podążać za nią. Był wycieńczony i czuł, że zwyczajnie słabnie. Ile godzin tam spędzili? Ile nic nie jedli? Przerażające! Stanął naprzeciwko przyjaciółki i delikatnie chwycił ją za chłodne dłonie. A potem wymamrotał to, co pojawiło się ponad nimi. Był już tak zmęczony, że nie poszło mu najlepiej, spóźnił się, przejęzyczył i wszystko inne. I nagle zerwał się wokół nich zimny wiatr... lub mogło być to tylko jego odczucie. Zrobiło się przeraźliwie zimno, nieprzyjemnie, a on zachwiał się i wypuścił z rąk dłoń Moe. - Prze... przepraszam. - wymamrotał, dygocząc z zimna. Nie zdążył jednak dodać nic więcej, bo przed jego twarzą śmignął pierwszy kamień. A potem drugi, trzeci, czwarty... Oberwał w ramię, w łydkę, w żuchwę, a jego ciało zaczynały zdobić zadrapania i drobne ranki. Próbował się osłaniać, ale na niewiele mu się to zdało. - Kurwa, co jest?! - wydusił z siebie, podchodząc chwiejnie do dziewczyny, by spróbować ochronić ją przed tymi wkurzonymi kamieniami, ale Davies radziła sobie znacznie lepiej od niego. A już myślał, że najgorsze mieli za sobą! Czy to źle wyryte runy mściły się na nim i jego zdolnościach manualnych? Po chwili wszystko ucichło, głazy przestały latać wokół nich, a po całym incydencie została tylko przepalona ziemia. Dziwne, bardzo dziwne. Miał tego rytuału powyżej uszu. Chciał tylko odpocząć... Skinął więc głową na propozycje powrotu i liczył, że znajdą jakieś łódki przy brzegu, bo na teleportację nie był gotowy w tym stanie. Szczęśliwie wszystko już dobiegało końca i stary czarodziej wypuścił uczestników. Naznaczał ich też jakimiś runami, ale na to Bruno już nie zwracał uwagi. Ciekawe kiedy malunek runy zniknie z jego ciała...
Kostki:1, 1 (efekt) łącznie mamy przedział: 2-4 tatuaż: niech będzie na torsie po lewej stronie
Czarodziej przerwał im zdecydowanie szybciej niż by tego chciała. Niechętnie oderwała się od krukońskich ust, składając na nich jeszcze jeden, ostatni pocałunek. Rytuał przestał ją tak naprawdę obchodzić, wolała skupić się na swojej towarzyszce i ich bliskości, ale w tym momencie musiała zadowolić się jedynie splecionymi dłońmi. Odsunęła się kawałek, stając po drugiej stronie przygotowanego kręgu i spojrzała w ciemne oczy swojej towarzyszki. Czuła lekki niepokój przed tym co miało nadejść. Dzika magia, którą przesiąknięte było to miejsce, była zupełnie inna od tej, której doświadczyła podczas celtyckiej nocy. W tej było coś o wiele bardziej pierwotnego i nieokiełznanego. Uczucie to dodatkowo się nasiliło, kiedy wymalowane na jej ciele runy zaczęły emanować dziwnym ciepłem. Stres był dla Nancy największym wrogiem. Pojawiał się niczym nieproszony gość pukający do drzwi, w momentach, w których potrzebowała chwili samotności. Kolejny raz tej nocy w jej gardle uformowała się wielka gula, znacznie utrudniająca odczytywanie napisów, które miała przed oczami. Nie mówiła wyraźnie, bardziej mamrotała, tym bardziej że łacina nie była jej bliska i nie umiała odpowiednio akcentować słów w tym języku. Kamienie, tworzące okrąg uniosły się w górę i zaczęły wirować niebezpiecznie, raz za razem uderzając w półnagie ciała, niczym wyjątkowo natrętne tłuczki. Na szczęście były zdecydowanie mniejsze niż żelazne kule i zamiast złamań pozostawiały jedynie nieprzyjemne siniaki. Z każdą chwilą czuła jak opuszcza ją energia, mięśnie słabną, a powieki robią się coraz cięższe. Ledwo ustała na nogach do końca rytuału, a kiedy tylko kamienie opadły na ziemię, ona opadła wraz z nimi, tracąc na moment świadomość. Ocknęła się po chwili, z niepokojącym uczuciem, że coś zostało jej bezpowrotnie odebrane. Rozejrzała się, jakby coś mogło jej powiedzieć, co się tak w zasadzie właśnie wydarzyło i czemu się tak dziwnie czuje, ale po chwili zawiesiła zagubione spojrzenie na Violi. - Też masz takie dziwne wrażenie, że coś poszło nie tak? - zapytała, wstając ostrożnie, bo wciąż czuła lekkie zawroty głowy. Sięgnęła po swoje ubrania, bo nagle dopadły ją dreszcze spowodowane zimnem i zmęczeniem. Zdawało się, że powoli świta. Czyżby siedzieli tutaj całą noc? Wciągnęła na siebie spodenki i koszulkę, a później podeszła do Strauss, by złapać ją za rękę. - Wracajmy. - szepnęła nachylając się niezwykle blisko jej ust, a chwilę później złożyła na nich jeszcze jeden, ostatni pocałunek.
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Nieokiełzana magia. Niebezpieczna moc. Mistyczna siła, która prowadzi do zguby lub wybawienia, ale za jaką cenę? Rytuał przekraczający wszelkie granice i udowadniający, że ich przyjaźń jest silna. Podchodził do tej ceremonii z wielką ostrożnością, ale nie można powiedzieć, że całkowitą powagą — to też nie zawsze prowadziło do celu, ponieważ magia była — instynktem, przeczuciem, które nie pozwalało na trzymanie się ścisłych, utartych zasad; nie zawsze, jeśli chciało się przeżyć. Pocałunek uważał za dziwne doświadczenie. Całkowicie niepodlegające żadnemu uczuciu. Nie wiedział, co ma o tym myśleć, a przecież niewiele ust zasmakował w swoim młodym życiu, ani też nie należał do złodziei serc. Był z niego samotnik, pragnący kogoś — kogo mógłby zatrzymać na zawsze. Wypierał się tych uczuć, uważając je za złe. Czyż nie były to egoistyczne pobudki? Odey nie trzymał na dystans ani nie pozwalał jej tego odczuć, jednak gdzieś miał swoje demony, które przed nią ukrywał. Chciał, żeby jego bliscy byli bezpieczni. Najgorsze w jego życiu nadchodziło zawsze niespodziewanie i wiele ludzi odchodziło — dlatego tak bardzo nie chciał się do nich przywiązywać, jednak nie wychodziło mu to, aczkolwiek tworzył to pewien rodzaju dystans, coś, co pozwoli mu szybko zapomnieć, odciąć się od przykrych emocji. Nie zostawiajcie mnie. Cichy szept duszy, rozlewający się po jego ciele. Podobało mu się jej podejście. Uśmiechnął się, no tak koszulki było szkoda. Worthington ładnie się ubierała, tak uważał — chociaż nie był wielkim znawcą kobiecej mody. Możliwe, że tak. Czy inni woleli pić bagnistą ciecz z nutką amortencji? Być może kielich lekko mamił zmysł, ale nie był czystą amortencją. Chciał odpowiedzieć, jednak jego usta zastygły w niemym "o", kiedy zaczął się ostatni etap. Może wspomniałby coś o sprzedaniu duszy, bo koszulka to widocznie za mało. Wpatrywał się wyczekująco w sędziwego staruszka. To już. Pomyślał, również podekscytowany, ale skrywał to gdzieś głęboko w sobie. Jego twarz na chwile tylko dla Odey odkryła maskę, ukazując ożywienie, by po chwili zastygnąć w kamiennej pozie. Pochwycił gryffonke za ręce, czując bijące od niej ciepło. Przyjrzał się dokładnie jej dłoni, gdzie jeszcze przed chwilą sączyła się krew, teraz jednak zakrzepła w ciemniejszy strup. Jego uwagę odwrócił znak. Pojawił się przed nimi, aby po chwile zniknąć i pozostawić napisy. Dość trudne napisy. Fenrir z początku chciał je ułożyć sobie w głowie, jednak wszystko działo się dość szybko, za szybko. Starali się mówić razem, głośno i wyraźnie. Nie puścił jej dłoni, mimo że trzymał delikatnie, bał się, że może wyrządzi Odey krzywdę. Czyżby to Fimbulvinter, straszliwa zima, która miała poprzedzić Ragnarok? Lubił chłód, jednak to zimno nie było naturalne i nie było stąd. To ta magia. Pokrył ich szron. Chłodny wiatr zerwał się, aby zapoczątkować to, co miało nadjeść. Kamienie pokryte runami uniosły się i zaczęły wirować — zrobiło się niebezpiecznie. Zaczęły zadawać ciosy. Ramiona, nogi, plecy... Bolesne sińce i widział, że nie tylko on oberwał. Chciał to zakończyć. Nie można tak, jednak jakaś jego część chciała zobaczyć co będzie na końcu, co się wydarzy? Co zyskają, a co stracą? Czy chęć zdobycia wiedzy przez Fenrira była taka wielka nawet za taką cenę obserwowania, jak cierpi jego przyjaciółka? On mógł sobie pozwolić na ból. Wiele razy go odczuwał w każdej postaci. Nie mógł jednak nic teraz zrobić, jedynie, na co miał wpływ to trzymać mocno Odey i czekać, aż wszystko znowu ucichnie. Kamienie opadły, przynosząc nowy świt. Runy na ciele piekły, sprowadzając wyczerpanie. Szczupły, blady chłopiec przymknął oczy. Był taki zmęczony. Nawet jego przyjaciółka pełna blasku teraz ledwo trzymała się na nogach. - Na nordyckich bogów, tak. Zasnąłbym na dłużej niż wieki. - Wyszeptał i lekko westchnął, zdziwiony, że ma na to siły. Spojrzał dookoła na krąg, który został wypalony. Może zrobili coś źle? Po chwili jakiekolwiek wątpliwości zniknęły. Uczucie mocy magicznej wypełniającej jego ciało potwierdziło, że nie należy mieć żadnych zastrzeżeń co do działania rytuału. - I jak się czujesz po tej ceremonii? Będziemy mieć spore siniaki. - Spojrzał na zmęczoną gryffonke. Niespodziewanie jego wypowiedź została przerwana przez głośnie burczenie. - Chyba czas na porządne śniadanie. - Uśmiechnął się, mając nadzieje, że jak szybko się tu dostali równie szybko się stąd wydostaną i pójdą w końcu przespać się do domków, a później coś zjeść; albo w odwrotnej kolejności, co za różnica.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Przechylił głowę odrobinę na bok, gdy nie była w stanie udzielić mu jednoznacznej odpowiedzi, lustrując ją przy tym badawczo, ale nie był w stanie dopatrzyć się żadnych nieprawidłowości, więc po prostu nieznacznie przytaknął głową; przynajmniej z zewnątrz wydawało się być wszystko w porządku, bo jeden Merlin raczy wiedzieć czy ten przepływ pierwotnej mocy nie wywołał jakichś innych skutków ubocznych, niewidocznych gołym okiem. Miał solidne podejrzenia, że to nie przejdzie bez echa, zwykle w końcu nie przechodziło, ale chwilowo postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy. Najważniejsze, że tamto paskudne uczucie minęło i mógł je już puścić w niepamięć. — Znużony, ale to akurat normalne po całej nocy na nogach, a poza tym… chyba nie? — odparł po krótkiej chwili namysłu na jej pytanie, ściągając przy tym lekko brwi, by następnie nieznacznie wzruszyć barkami. W sumie po całym tym rytuale nie czuł się chyba ani lepiej, ani gorzej niż w chwili, gdy przybyli na tą wysepkę pośrodku mokradeł, poza tymi oczywistymi kwestiami jak właśnie zmęczenie, narastający głód czy chłód poranka, który coraz bardziej dawał się we znaki. Zawtórował jej cichym śmiechem, kiedy ziewnęła, samemu ledwie powstrzymując się od szerokiego ziewnięcia niemal w tym samym momencie; to było strasznie zaraźliwe. — O tak, czytasz mi w tym momencie w myślach normalnie. — Kiwnął przytakująco głową, błyskając zębami w stronę rudowłosej. — Jestem pewien, że bufetowe z ośrodka będą mieć już coś dobrego i ciepłego w zanadrzu. — Na wspomnienie o jedzeniu dopiero odczuł jak bardzo jest głodny, choć na całe szczęście jego żołądek jeszcze nie postanowił o tym powiadomić całej najbliższej okolicy; czuł już jednak to nieprzyjemne ssanie i sam dałby naprawdę dużo za jakiś solidny, ciepły posiłek. Przy tym kompletnie umknęło mu, że wciąż trzymał jej dłonie, choć już nie było konieczności utrzymywania ze sobą kontaktu fizycznego; to się wydawało tak… naturalne, po prostu. Nie wyraził słowa protestu, gdy Aleksandra przysunęła się bliżej i niemal był w stanie raz jeszcze poczuć ciepło jej ciała… no właśnie, niemal, bo Puchonka w pewnym momencie zamarła, pozostając jednocześnie blisko i wciąż zbyt daleko. Spojrzał na nią odrobinę pytająco, przechylając przy tym nieznacznie głowę. W istocie nie byłoby w tym niczego złego, a poza tym… skłamałby twierdząc, że nie chciał jej ponownie wziąć w objęcia. Nim jednak jakkolwiek bardziej zareagował, dziewczyna puściła jego dłonie i się odsunęła. Nie próbował jej zatrzymać na siłę i to mimo tej pustki, która nagle się pojawiła. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale koniec końców odpowiedział jej jedynie skinięciem głowy. Cóż, rzeczywiście dobrze byłoby się ubrać nim udadzą się w drogę powrotną. Powiódł za nią wzrokiem, by następnie samemu podejść do miejsca, w którym rzucił swoją koszulkę; buty zostawił w łódce, więc je założy dopiero, kiedy już do niej wrócą. Ledwie zdążył wciągnąć na siebie t-shirt, gdy rudowłosa się do niego zwróciła z prośbą o drobną pomoc. — Jasne. — Uniósł kącik ust, by następnie podejść do niej i wziąć biżuterię z jej rąk. Najpierw zajął się zapięciem naszyjnika, stając za nią. Dość blisko, może nawet bardziej niż to faktycznie było konieczne. Dłonią odsunął rozpuszczone włosy na bok, muskając przy tym opuszkami palców delikatnie jej skórę, a następnie całkiem zręcznie – szczególnie jak na swoje duże łapy – zapiął ozdobę. Po tym znalazł się przed nią i równą wprawą uporał się z bransoletką, nie kwapiąc się jednak specjalnie do puszczenia jej ręki, gdy już to zrobił. — To… wracamy? — Sam z miejsca się jednak nie ruszył, spoglądając na nią błyszczącymi ciemnobrązowymi ślepiami i wciąż trzymając jej rękę. Moment później pchnięty impulsem nachylił się, by musnąć wargami jej usta. Powinien? Nie powinien? Po prostu chciał, więc to zrobił.
Jakie mogły być konsekwencje udziału w tym całym rytuale? Dzika magia niby miała ich nagrodzić, ale wiedziała, że ona też miała swoje humorki i nie zawsze było tak kolorowo. Wszystko jednak wydawało się być tak jak przed przyjściem tutaj i nie licząc uczucia bezbronności podczas finału, nie czuła się w żaden sposób inaczej. Może trzeba było poczekać na efekty? Tak jak wcześniej kompletnie nie miała pojęcia, na co się właściwie pisze, tak teraz nie wiedziała, czy ta jedna noc nie zmieni czegoś w jej życiu. Oczywiście wolałaby w takim przypadku, aby to była zmiana na lepsze, bo nie potrzebowała żadnych problemów czy przykrych wiadomości, ale nie mogła przewidzieć, jak to rzeczywiście będzie. O ile w ogóle cokolwiek się stanie. Tym razem to ona pokiwała głową i po sposobie w jaki to zrobiła widać było wyraźnie, że dosłownie pada z nóg. Spędzili na wysepce dobre kilka godzin, a przed tym wcale nie leżała w domku nic nie robiąc, bo zwyczajnie nie lubiła takiego siedzenia w miejscu, dlatego miała prawo być piekielnie zmęczona. Nie byłaby wcale taka zdziwiona, gdyby przespała pół kolejnego - a właściwie już tego - dnia. Naprawdę chciała się położyć i po prostu odpocząć po nawale wrażeń. - No popatrz. Może jeszcze zaraz się okaże, że zyskaliśmy umiejętność telepatycznego porozumiewania się? - powiedziała rozbawiona i przymknęła oczy, jakby chciała się o tym przekonać. - I jak, słyszysz moje myśli? - spytała z kamiennym wyrazem twarzy, ale zaraz roześmiała się cicho, otwierając jednocześnie oczy. Ta myśl wydawała się niedorzeczna, mimo że przecież istniała legilimencja i oklumencja. - Zanim wrócimy do pensjonatu miną wieki, więc nie rozmawiajmy teraz o jedzeniu, proooszę - jęknęła, jeszcze bardziej głodna niż przed chwilą. Oczywiście przez jej głowę momentalnie przetoczyło się co najmniej kilka dań wyglądających tak apetycznie, że ślinka sama napływała do ust i cholera, naprawdę powinna zająć myśli czym innym, bo tak tylko pogarszała nieprzyjemne uczucie głodu, zamiast je ignorować. W pewnym sensie jej się to udało, bo skupiła się na chłodzie i półświadoma swoich czynów przysunęła się do chłopaka, ale szybko uciekła - bo inaczej się tego nazwać nie dało - mimo tego że tak naprawdę nie chciała. Nie była w stanie podnieść spojrzenia na jego twarz, kiedy się odezwała, i dopóki się nie odwróciła, uparcie wbijała je w nagi tors Ślizgona. Na dobrą sprawę sama nie wiedziała, co nią pokierowało, że tak nagle przerwała kontakt fizyczny. Spięła się, gdy stanął za nią, żeby zapiąć naszyjnik; czuła promieniujące od niego ciepło, ale to jeszcze było nic. Przyjemne dreszcze przebiegły przez jej ciało, kiedy dotknął jej skóry, chociaż spokojne ustanie w miejscu kosztowało ją wtedy naprawdę bardzo dużo. Bezwiednie wolną dłonią zaczęła gładzić zgarnięte na jedno ramię włosy, chcąc czymś zająć myśli i się uspokoić. Czemu musiała być tak wrażliwa na dotyk? Bardziej poczuła niż zauważyła, że znalazł się przed nią i ujął jej rękę w celu zapięcia na nadgarstku bransoletki. Śledziła jego ruchy, unosząc spojrzenie dopiero kiedy się odezwał i nie próbując wyswobodzić dłoni, bo tak było dobrze. Nawet bardzo. Zmarszczyla brwi, bo nie do końca dotarł do niej sens pytania, a wszystko przez oczy Ślizgona, w które wpatrywała się jak zahipnotyzowana, czując jak z każdą mijającą sekundą zaczyna coraz bardziej w nich tonąć. Dopóki nie poczuła jego ust na swoich, dosłownie na króciutką chwilę, tak że nie była pewna, czy sobie tego przypadkiem nie wyobraziła. Na jej twarzy pojawił się jednak leciutki uśmiech, a wolna dłoń powędrowała do policzka Willa, po którym delikatnie przebiegła palcami. Był wciąż tak blisko, że ich oddechy się ze sobą mieszały, kiedy rozchyliła wargi. Zmniejszyła w końcu tą niewielką odległość tylko po to, żeby zamienić role - tym razem to ona złożyła na jego ustach pocałunek delikatny jak muśnięcie skrzydeł motyla, po czym odsunęła się, jakby się z nim drażniła. Tyle że chyba to właśnie ona wychodziła na tym gorzej, bo czuła, jak cała zaczyna płonąć i nie trzeba było długo czekać, aby ponownie złączyła ich wargi. Nie było w tym gwałtowności, nie spieszyła się, zupełnie zapominając o tym, że powinni się zbierać. Tak jak wcześniej, tak i teraz pocałunek podziałał na nią rozluźniająco i napięcie z jej ramion zniknęło. A ona nie chciała wracać do łódki i do pensjonatu, obawiając się, że wszystko wróci do swojego dawnego porządku. Było przecież dobrze i nie miałaby nic przeciwko, gdyby tak zostało.
Pochwycił Feliniusa za ręce i gotowy był przejść ostatni etap tego rytuału. Wsłuchiwał się w słowa, próbując jednocześnie się wyciszyć, aż do momentu,, gdy napis nagle pojawił się przed ich oczyma. Zaczęli jednocześnie recytować słowa, zapisane w łacinie, jednak coś poszło nie tak. Runy i tatuaże na ciałach chłopaków zaczęły się świecić, a ciemność, która ich spowiła lub efekt pradawnej magii sprawił, że Julius poczuł się zagrożony. Zaczął nerwowo zerkać to w jedną, to w drugą stronę, pamiętając jednak o tym, by nie puszczać rąk Puchona. -Tak- czuł, energię, która wnikała w niego, a po słowach starca lekko się uspokoił. W drodze powrotnej, w wysokiej trawie trącił nogą jakiś przedmiot. Gdy go podniósł, znalezisko zaczęło drżeć w jego dłoni, więc nie myśląc dalej, postanowił włożyć go do kieszeni, by zbadać je w chatce lub po powrocie do szkoły. Przed wejściem na łódź, Ebenezer nakreślił Niemcowi tatuaż, na prawej piersi, którego magia wypełniła go.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Roześmiał się cicho na jej słowa, by następnie wbić w nią spojrzenie zmrużonych oczu, jakby faktycznie próbował się skoncentrować na odczytaniu jej myśli. — Czekaj, czekaj, czekaj… a nie — stwierdził po krótkiej chwili z udawanym rozczarowaniem, by zaraz potem znów się zaśmiać. — Może już wyczerpałaś limit na nas oboje? — Wzruszył nieznacznie ramionami. Dzika magia miała wprawdzie wiele dać lub odebrać, ale taka umiejętność mimo wszystko raczej wychodziła poza jej możliwości. — No dooobra, żadnych rozmów o jedzeniu, chociaż wyobraź sobie… nie no, już kończę — Błysnął w jej stronę zębami. Oczywiście działało to w obie strony i sam także nie poprawiał własnej sytuacji, czując jedynie narastający głód i sprawiając, że ssanie w żołądku stawało się bardziej irytujące i cięższe do zignorowania. Na szczęście szybko zdołał znaleźć sposób, żeby odwrócić od tego swoje myśli. Nie był pewien czego konkretnie oczekiwał, kiedy zdecydował się na ten ruch, ale odpowiedź z jej strony zdecydowanie mu się spodobała. Po tym krótkim, jakby trochę badającym pocałunku nie odsunął się zanadto, jedynie tyle, żeby móc widzieć twarz Puchonki. Na widok jej delikatnego uśmiechu zrobiło mu się jakoś tak lżej, a kąciki ust same powędrowały w górę. Poczuł przyjemne mrowienie pod skórą, kiedy opuszkami palców musnęła jego policzek, by zaraz potem zmniejszyć jeszcze bardziej ten niewielki dystans, który ich w tym momencie dzielił i odwzajemnić się równie delikatnym pocałunkiem, a następnie od razu odsunąć, jakby usiłowała się z nim w ten sposób droczyć. Aż uniósł zawadiacko kącik ust na ten zabieg. To jednak ona jako pierwsza skapitulowała, ponownie łącząc ich usta w pocałunku, tym razem znacznie dłuższym i głębszym. Wydał z siebie pomruk zadowolenia, gdy go oddał. Palce dłoni, którą wciąż trzymał jej rękę, splótł z jej, drugą natomiast położył na boku szyi dziewczyny. Delektował się tą niespieszną pieszczotą, tracąc znów poczucie nie tylko czasu, ale i miejsca. Czuł się w tym momencie tak dobrze, że był w stanie zapomnieć o zmęczeniu, głodzie i chłodzie. Nie miałby nic przeciw, gdyby czas przestał teraz płynąć, pozwalając tej chwili trwać w nieskończoność, ale na podobny luksus nie mogli liczyć. — Naprawdę powinniśmy się zbierać — wymruczał cicho, gdy – z wyraźną niechęcią i ociąganiem – puścił jej usta, opierając czoło o jej. Skradł jej jeszcze jeden pocałunek, krótki, ale głęboki, nim odsunął się na dobre. Nie puścił jednak jej dłoni, gdy skierowali się ku łódkom, po drodze zahaczając o starego dziada, by mógł ich naznaczyć tatuażem z jakąś runą. Pomógł Aleksandrze wejść do łodzi, a kiedy sam się również wpakował do środka przyciągnął ją do siebie tak, żeby mogła się oprzeć o niego plecami w czasie drogi powrotnej przez mokradła. Towarzyszyła im cisza, która wydawała mu się jednak bardzo komfortowa, chociaż zwykle robił wszystko byle ją przerwać. Nie tym razem. Był obecnie zbyt zmęczony, żeby bardziej rozmyślać nad tym co się wydarzyło i jakie to może mieć znaczenie, miał jedynie nadzieję, że jakieś faktycznie ma, bo… nie chciał, żeby na tym się skończyło. Nie wiedział czy rytuał coś zmienił, być może na efekty będzie trzeba nieco poczekać, ale ta noc sama w sobie coś chyba jednak zmieniła.
Shawn bez zawahania przeszedł do ostatniego już etapu, który miał zakończyć cały ten rytuał. Okrąg, który wspólnymi siłami z Nessą stworzyli prezentował się poprawnie. Nie najgorzej, ani nie najlepiej, był najbardziej przeciętny w swojej przeciętności. Mężczyzna stanął po jednej stronie okręgu, łapiąc za dłonie Lanceley, czując nagły przypływ ciepła w okolicach klatki piersiowej. Następnie starzec zaczął coś krzyczeć nad ich głowami, czego efektem był kolejny atak ciepła wymierzony w ich dwójkę i zapewne każdą inną parę, która podjęła się rytuału. Niespodziewanie przed ich oczyma pojawiły się różne napisy w języku łacińskim, które mieli odczytać równocześnie. Podjęli się tejże próby, lecz sam efekt nie wydawał się taki, jaki pewnie był zamierzony. Reed poczuł się nagi przed kobietą, pozbawiony swojej siły magicznej i pewności. Magia w nim to zanikała, to się pojawiała z zdwojoną siłą – czuł jedynie chaos, który zaistniał w jego wnętrzu. Gdy po pewnym czasie znaki znikają, mężczyzna poczuł jak magia w nim i poza nim zaczęła emanować mocą i zaczęła na niego wpływać. Jego umysł szalał, gubił się w swoich własnych przemyśleniach, nie potrafił powiedzieć co było fikcją, a co rzeczywistością. Nie mógł sobie przypomnieć ostatnich sytuacji, nie mógł też wiedzieć, że bezpowrotnie z jego głowy zniknęły chwile spędzone z Nessą przy altanie. Ocuciwszy się, razem z Nessą ruszyli do łódki, przed którą Ebenezer obdarował ich tatuażem. Jego widok uświadomił Reeda jak zmęczony całym tym rytuałem był, co jedynie wzmogło jego chęć do powrotu do pensjonatu.
| zt
Kości: czytanie: 8 efekt: 1 podlinkuje kostki jak wrócę z wyjazdu (31.08), teraz tak na szybko to napisałem
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
recytacja:2 i 1 = 3 efekt:6 czyli +1 do dowolnej umiejętności
Mogłaby tak trwać wiecznie i już na zawsze zastygnąć w przyjętej pozie, która pozwalała na swobodne wdychanie uzależniającego zapachu jego skóry i stykanie z ciepłem niespodziewanie delikatnego ciała. Było pięknie, magicznie i jakoś tak inaczej niż zwykle, choć przecież zwykli spędzać ze sobą sporo czasu. Nigdy jednak w podobny sposób. Niezidentyfikowana jeszcze aura szczelnie wypełniała jej serce nadzieją na coś, co do tej pory z obawy przed odrzuceniem niezrozumieniem płynącym z drugiej strony skrzętnie chowała głęboko na dnie, nie pozwalając nieśmiałym myślom wyjść na światło dzienne. W duchu się cieszyła, że Aslan nie był podobnym tchórzem. Tę radość z kolei przyćmiewało niedowierzanie względem szczęścia, że może on odczuwać coś podobnego. Do niej. Może i jeszcze niedawno biła się z myślami względem tego, czy jej ciało nie reaguje zbyt intensywnie na jego obecność, bo przecież wszystkie te uśmiechy, zaróżowione policzki i zawstydzone ucieczki wzrokiem w odległe kąty miała zarezerwowane dla zupełnie kogoś innego. Postawiła stopy na przeciwległym końcu okręgu i wyciągnęła przed siebie dłonie, splatając je mocno z aslanowymi palcami. Wszelkie wątpliwości odpływały w dal, kiedy miała go blisko siebie. Eebenezer odprawiał szamańskie szelemele, a cała mistyczno - poważna atmosfera pizgnęła jak amur w zalewie octowej o podłoże, kiedy zdecydowała się nawiązać kontakt wzrokowy z Aslanem. Powaga wypisana na jego twarzy zaowocowała krótkim parsknięciem, które wydobyło się z jej ust; wiedziała, że schrzaniła i czyn ten był preludium do katastrofy, bo i Colton zdawał się nie być w stanie dłużej zachować pozorów chrześcijańskiego skupienia. Może to dlatego zepsuli tę pieprzoną recytację? Nie zdążyła się nad tym zastanowić, bo nagle pochłonął ich chłód, który zaciskał lodowate dłonie na skórze i mroził do szpiku kości; skrzywiła się mimowolnie, czując potworne zmęczenie i dyskomfort. Zimny wiatr porwał jej włosy do tańca, a końcówki rzęs pokrył szron. Zerknęła z przerażeniem na Aslana, który również został pokryty białym nalotem, a jej krtań ścisnął lęk; czy miało mu się coś stać? Kamienie z wyrytymi przez jej dłonie runami wirowały złowieszczo nad ich głowami, aby po chwili boleśnie odbijać się od ciał, znacząc sinymi plamkami bladą od zimna skórę. Czy to właśnie tak miało wyglądać? Zdecydowanie nie podobało jej się to, z czym przyszło im mieć do czynienia. Nie miała jednak sił na wzniesienie protestów; słabła z każdą sekundą, a niesprecyzowana moc wysysała resztkę posiadanej energii, która jeszcze walczyła o ogrzewanie jej ciała. Zamarzała. Odchodziła i nie miała sił na sprzeciw, na walkę, na pożegnanie z Aslanem, którego obraz był ostatnim, co zapisało się w jej tęczówkach, zanim zasłabła i osunęła się na ziemię. Runy pokrywające jej ciało pulsowały boleśnie; spojrzała na Ebenezera z nadzieją, że ukróci jej męki i pozwoli jej ostatecznie odpłynąć, a wtedy kamienie opadły z łoskotem na ziemię. Stworzony przez Aslana okrąg zniknął, ale pozostawił po sobie ślad; wypalony szlak rozpościerał się przed jej wzrokiem, a słońce budziło się do życia. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo Aslan - jej najdroższy Aslan! - leżał nieruchomo. Opadła przerażona tuż obok, nie przejmując się zawrotami głowy wywołanymi zbyt szybkim ruchem; dopiero nabierała sił.